- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Skok na ślub

Skok na ślub

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Ambush, Użytkownicy, Finkla

Oceny

Skok na ślub

1.

Dookoła jeden z drugim,

Jak nie nerwus, to histeryk

 

Irène zapłaciła, uśmiechnęła się. Spięte na czubku włosy ozdabiał srebrny diadem. Wyszła z salonu fryzjerskiego. Służbowy zegarek zawibrował.

– Biorę ślub, kretynie. – Nawet nie spojrzała, kto dzwonił. Ale tylko Enzo mógł zawracać jej głowę w takim dniu, pewnie mając zamiar posmęcić, że świat to straszne miejsce i wszyscy umrzemy, bo podróże w czasie to igranie z Bogiem.

– Wiem.

Głos nie należał do Enzo. Był niski, chrapliwy, lekko zdyszany. Alan Moulin.

– wkroczyAlan… Znaczy, szefie, ja…

– Jesteś na urlopie, wiem.

– Dziś biorę ślub.

– Wszystko wiem, Irène. Jest sprawa.

– Za dwie godziny mam ślub.

– Być może.

Irène stanęła na środku chodnika. W aucie przy krawężniku siedział jej ojciec, patrzył wyczekująco.

– Alan, nie rozumiem…

– Skok w przeszłość. Potężny. Ponad tysiąc lat, więc tylko ty możesz się tym zająć.

– Pracuję z Enzo i Gillertem, może oni…

– Wykluczone. Enzo w soboty ma obowiązkową grę w bilarda, a Gillert wyjechał służbowo.

– Jakie służbowo? Gillert zdradza żonę i tylko udaje oficjalny wyjazd!

– Tak, tak. – Moulin chrząknął. – Nie możemy go ściągnąć, bo jego żona nabrałaby podejrzeń.

– A co mnie to… Alan – w tym czasie pomachała ojcu, dając znak, żeby nie wysiadał – niech Gillert nie mówi nic żonie i udaje, że to ten służbowy wyjazd.

– Jego żona nie jest głupia. Zazwyczaj. Ale sfabrykował umowę na wielki skok, więc taki nagły powrót, kolejna umowa? Nie, to się nie uda.

– A Enzo? – Irène ruszyła w kierunku samochodu. – Ten bilard…

– Zalecenia lekarza.

– Myślałam, że to hobby. – Irène otworzyła drzwi forda.

– Nie, po skoku do ludzi pierwotnych… Chyba pamiętasz, że wtedy…

– Tak, leczył się, oberwał maczugą prosto w jaja. – Wsiadła do auta. – Ale chyba jeden bilard mniej…

– Wykluczone. Nie chcę nawrotu jego choroby.  Już i tak pół roku przerwy, kiedy powrócił do roli kapłana, kosztowało mnie zatrudnianie młodych i pazernych na zawładnięcie czasem stażystów. Sama widzisz – zostałaś tylko ty.

– Córciu… – Ojciec patrzył na nią zatroskanym wzrokiem.

Irène przytknęła palec do ust.

– To rozkaz przełożonego. Zamelduj się u mnie za dziesięć minut, jesteś blisko pracy, widziałem z okna jak wchodzisz do samochodu.

I koniec połączenia.

– Słyszałeś? – Irène opuściła rękę. Lśniący na zielono zegarek nie pasował do białej sukni ślubnej z jedwabiu.

– Słyszałem. – Ojciec położył ręce na kierownicy. – I co teraz?

– Jedź po Louisa. Niech weźmie mój przenaszacz z sejfu w sypialni.

– Jesteś pewna? Nie musisz w czasie urlopu…

– Jeszcze jakiś kretyn dokona skoku i znowu będę musiała wszystko naprawiać… Tak, tatko, jestem pewna. Muszę to zrobić.

 

***

 

– Gillert, raz w życiu bądź mężczyzną!

– Wiesz, że czuję się kobietą…

– No to pomyśl o solidarności jajników! – Irène aż napluła na zegarek.

– Nie mam jajników.

– Świetnie! Raz facet, raz baba, jak ci wygodnie… To bądź chociaż człowiekiem!

– Jestem potworem, zdradzam żonę, wstyd mi trzymać kochanka za rękę publicznie… Nie, Irène, nie jestem człowiekiem. Nie przyjadę, nie wezmę skoku za ciebie. Planuję już inny skok.

Irène uderzyła pięścią w guzik przywołujący windę. Biurowiec Straży Skoków miał przyciemniane szyby i bladoniebieskie światła na ścianach.

Wybrała numer do Enzo.

– Świat jest szatańskim pomiotem!

– Jezu, nie truj znowu, ja…

– Nie mieszaj w to Jezusa! On jako jedyny próbował coś naprawić, ale nie, oczywiście, ukrzyżowali go, ty też to zrobiłaś…

– Enzo, nikogo nie ukrzyżowałam! Słuchaj, jadę do szefa i…

– Twoje grzechy go tam przybiły! Do tego wielkiego krzyża! Nie czujesz skruchy?

– Mam ślub, dzisiaj.

– Nie zaprosiłaś mnie! Tak, było mi przykro, ale zmówiłem modlitwę za podłych ludzi bez Jezusa w sercu.

– Super, dzięki, jesteś wspaniałym kolegą. Czy mógłbyś przyjechać do biura?

– Niestety, zło jest na moim korytarzu.

– Co?

– Zło!

Irène wzięła głęboki oddech. Szła z zegarkiem przy ustach, ale zacisnęła pięść.

– Jakie znowu zło?

– Sprzątaczka słucha takich starych piosenek, w dodatku w twoim ojczystym języku. W jednej śpiewają „Pokażę ci, czym moja miłość jest – dla ciebie zabiję się”. To udawanie Jezusa, który zabił się za nasze grzechy i tak udowodnił miłość! Nie mogę wyjść, bo dopadnie mnie jej zła aura. A potem mam bilard na odstresowanie.

– Może przekonaj lekarza, żeby przełożył ten bilard?

– Jakiego lekarza?

– Tego, co zalecił bilard.

– Lekarz nic o tym nie wie, gram dla przyjemności.

Irène dotarła pod gabinet Moulina. Wściekle wparowała bez pukania.

– Ładna suknia – zauważył Moulin. Stał przy oknie, rozluźniony, ze szklanką koniaku. Zgolił wąsy, które miał pół życia i wyglądał inaczej, trochę młodziej. Chudy, wysoki, ale wciąż łysiejący. – To ta sama, co przymierzałaś dla mnie?

– Nie pochlebiaj sobie.

– Irène – westchnął Alan – naprawdę z wielkim bólem patrzę, jak popełniasz największy życiowy błąd.

– Bo wychodzę za odpowiedniego człowieka?

– Nie, bo wychodzisz za kogoś innego niż ja.

– Pychy ci nie ubyło. – Irène prychnęła. – Ale ja mam dość twojego gadania. Mów, co to za skok, co do nas ściągnęło?

– Zawsze kochałem twoje przywiązanie do pracy. Jesteś jak ja – pracoholiczka całym sercem…

– Gadaj, co przywiało ze skokiem.

– Kiedyś do mnie wrócisz. Są rozwody, są…

– Alan!!!

– Przeniosło do nas dinozaura.  

Irène uniosła brwi.

– Ale takiego świecącego – dodał Moulin – nowy gatunek. Odkryliśmy przełom w prehistorii… Tylko trzeba go odesłać, bo ledwo udaremniliśmy dwa włamania.

– Chcą go zabić?

– Gdzie tam! Jedni chcieli sklonować, zrobić drugi Park Jurajski! A te zwierzoluby to planowały go wypuścić, niech se lata po świecie wolny, a co!

– I co z nimi zrobiliście?

– Daliśmy do jego klatki, niech ich zeżre, włamywaczy podłych! Nie cierpię tych drani, co wpadają jak do siebie, podłe szuje…

– Ja nie. – Do pokoju wkroczył Louis. Był w niebieskim garniturze i wystającej spod niego białej koszuli. Miał blond loki, posturę rzymskiego wojownika i opaloną skórę. W ręku trzymał bukiet frezji.

– Jak tu wszedłeś? – Moulin poczerwieniał. Wąsy na jego twarzy znowu się pojawiły, a więc wcale ich nie zgolił, zamaskował słabym hologramem, który musiał mieć czasowe działanie.

– Jestem w tym dobry. – Louis podał rękę Irène.

– Nie tylko w tym – szepnęła Irène. – Idziemy razem – dodała głośniej. Patrzyła wyzywająco na pracodawcę.

– Nie możecie, to ja miałem… To miał być nasz ślub… Skok! Chodziło mi o skok.

– Gadaj, co to za skok. – Louis wycelował w Moulina bukietem kwiatów od drugiej strony. W łodygach był ukryty laserowy blaster. – Bez wykrętów!

– Dinozaur. Ktoś znalazł jednego i trzeba go przenieść w przeszłość.

– Idziemy. – Louis spojrzał na zegarek. – Do ślubu pozostały dwie godziny. Zdążymy! Aż mi serce rośnie na myśl o przygodzie! Jak w dawnym życiu! Ekhem…

– Zdradziłaś zasady naszej firmy! – Moulin aż tupnął. – Zabrałaś kogoś z przeszłości, przy okazji skoku!

– A tak! Zabrałam! – Irène podparła ręce pod boki, ale ześliznęły się po jedwabnej sukni aż na biodra. – Bo moja matka miała dość słuchania w kółko jak śpiewam „Gdzie te chłopy?”.

– Irène, nie wiedziałem, że ciągle śpiewasz… – Moulin posmutniał. Sięgnął po butelkę koniaku, nalał drugą szklankę do połowy. – Też jestem na to chory.

– To nie choroba.

– Wiele nas łączy – kontynuował Moulin, wciskając szklankę w rękę Irène. – Wypijmy za to. Wybaczę ci błąd przeszłości.

– Nie piję przed przysięgą – Irène oblizała usta – ale niech będzie. Jeśli to pozwoli zapomnieć o sprowadzeniu Louisa…

Stuknęły szklanki. Wypili.

– Skąd go zabrałaś? – Moulin zrobił krok w jej stronę. – Jaki wiek?

– Nie wiem. – Irène popukała tipsami w grube szkło. – To było jak Gillert zaczął wariować przy próbie spalenia go na stosie w średniowieczu…

– Ach – westchnął Moulin.

 – Wykonałam skok w przypadkowy czas, znowu palili na stosie jakieś niewinne kobiety uznane za czarownice… Zobaczyłam Louisa, którego chcieli przebić mieczami, i tak jakoś uratowałam go przed powrotem – dokończyła Irène.

– I oczywiście zapomniałaś zabrać im przenaszacz Gillerta…

– Nie mogłam ryzykować, że mnie też dopadną!

– Dość gadania! – Louis podniósł rękę. – Czas na przygodę!

 

 

2.

Bojownicy spraw ogromnych

Owładnięci ideami

 

Wpadli do magazynu, w którym znajdowała się laserowa klatka. W środku, tyłem, dojrzeli fosforyzujące cielsko wielkiego gada. Był zielonkawy, z imponującym ogonem zakręconym i skierowanym w górę, o skrzydłach złożonych, ale potężnych jak trzy słonie. Stwór sięgał aż do sufitu. W rogu klatki były cztery trupy ludzi, którzy próbowali uciec przez laserowe kraty i oczywiście spaliła ich nowoczesna technologia. Oprócz tego dwie osoby stały tuż przy ogonie i masowały go z wielką werwą. Mężczyzna w czerwonej chuście i kobieta z czapką z daszkiem założoną tył na przód – a na daszku wymalowany T-Rex.

– Zabrać truchła padalców – powiedział do zegarka Moulin. W suficie otworzyła się klapa i wypadły z nich dwie osoby na linach. Wisząc w powietrzu za nogi, chwyciły zwłoki sprawnie i szybko, nawet lepiej niż na filmach akcji. Odjechali w stronę dziury w suficie i zniknęli za nią tak szybko, że nikt nie zdołał mrugnąć.

– Co robicie? – Irène skierowała pytanie do masujących dinozaura ludzi, ale gad zaczął obracać się w ich stronę.

Louis zamarł, Moulin zakręcił wąsy.

– Służą mi – rzekł dinozaur i już stał przodem do nich. Na ziemi, tuż za nim, leżała wielka, obśliniona i nadpalona szmata.

– To Świecący Smok – szepnął Louis w ciszy, jaka nastała.

– Smoki na Ziemi? – parsknął Moulin. – To dinozaur! Ma skrzydła jak pterodaktyl… Fakt, o wiele większe, ale co my wiemy o tych parszywych gigantach, co latały po świecie?

– Jestem smokiem! – sapnął stwór. – I jako już ostatni przedstawiciel mojej wymarłej, wybitej przez ludzi rasy… Mówcie mi po prostu Smok.  

Moulin rozdziawił usta.

– Gdybyście nie wcisnęli mi tej ohydnej szmaty w usta – rzekł urażony Smok – już dawno bym wszystko wyjaśnił. Ale widzę, że pogardzane przez was dinozaury były bardziej kulturalne.

– Szmata była, żebyś nie skrzeczał w transporcie – zmieszał się Moulin. – Wybacz nam, panie Smoku, głupio wyszło. Ale nie możesz żyć w tych czasach.

– Nawet nie chcę! – Smok machnął ogonem, zrobił wgłębienie w podłodze. – Nie można tutaj znaleźć prawdziwej miłości! Odeślijcie mnie, i to szybko, ale w cywilizowany sposób.

– Jasne. – Moulin pokiwał głową.

– Tylko potrzebuję zadośćuczynienia.

– Jedzenia? – Moulin podkręcił wąsa.

– Nie, oczywiście, że nie! Co ja jestem, człowiek, żeby myśleć żołądkiem? Mam ślub i jestem spóźniony, przypadkiem zgubiłem kostkę do podróży w czasie, takie to małe, wiecie…

– No tak, tak – mruknął Moulin. – To czego byś chciał?

– Gości weselnych, was. Obiecałem kochanej Laurusi, że będzie mieć niezapomniane wesele i jak przyprowadzę kogoś innego niż diplodoki, wybaczy mi spóźnienie.

– Jeśli tylko tyle – zgoda.

– Moulin, ale jaka zgoda? My też mamy ślub – prychnęła Irène. – Chcemy zostać. Idź sam.

– Nie, nie – wychrypiał Louis. – Ta przygoda… Od dawna marzyłem o czymś takim. Możemy uznać to za podróż poślubną, tylko że przed weselem, nowocześnie.

Irène uniosła brwi, ale w tym momencie zadzwonił zegarek szefa.

– No? – Moulin chrząknął.

– Co mówi złośliwa prostytutka, kiedy wychodzi od klienta?

– Gillert, nie teraz…

– Ale to mój nowy żart, sam wymyśliłem. – Usłyszeli chichot. – No, co mówi? – Po chwili milczenia, dokończył: – Powodzenia w leczeniu.

– Ależ to dobre! – Smok roześmiał się. – No co? – Spojrzał na ani trochę nierozbawione twarze pozostałych. – Wiecie, że u dinozaurów prostytutki są wymarłym gatunkiem?

Gillert jako jedyny zaczął chichotać.

– Co to za koleś? – zapytał. – Chcę go poznać, koniecznie!

– Jestem smokiem, miło mi. Tylko wiesz – dodał szybko – właśnie wracamy na moje wesele i nie możemy dłużej gadać.

 – Czekajcie… Jestem na tarasie firmy, zjadę windą i przeniosę się z wami.

– Co? – Irène zmrużyła oczy. – Mówiłeś, że wyjechał! – Wycelowała palcem w Moulina.

– Musiałem dotrzymać tajemnicy. – Szef chrząknął. – Gillert, on…

– Doskonale, doskonale – przerwał smok i zatarł wielkie łapy.

Po chwili do magazynu wpadła osoba o długich blond włosach i mocno pomalowanych na czerwono powiekach.

– Gillert… – wyjąkała Irène. Wciąż był trochę zbyt kanciasty na twarzy, ale z gładką cerą i kolczykami-motylami przypominał kobietę. W obcisłym kombinezonie uwypuklały się krągłe kształty.

– Nie skoczyłeś? – wypalił Moulin.

– Jestem tchórzem… Miałem skoczyć, chciałem, wypiłem kilka głębszych na odwagę… Ale zanim przyszła odwaga skąpana w alkoholu, byłem zbyt pijany, żeby wstać i podejść do barierki… A potem otrzeźwiałem i znowu nie miałem odwagi.

– Mogę ci pomóc – zaoferował Smok. – Dobrze rzucam. I to z takiego wysoka, że na pewno umrzesz! Ale najpierw mój ślub.

– Wszystko podsłuchałem! – Do magazynu wpadł zziajany mężczyzna obwieszony krzyżami, w tym jednym złotym na cienkim, długim łańcuszku. Był w płóciennym worku pokutnym i sandałach. Łysy, blady i z wielkim nosem. – To wbrew naukom Jezusa! Nie ma w Biblii mowy o smokach! Ale jest o bestii! Tak, tak, pisał o tym święty Jan, cytuję: „Smok dał jej swoją moc, swój tron oraz wielką władzę”*! Już teraz wiadomo, skąd smok w Biblii, wszystko ma sens, Bóg do mnie przemówił, kiedy Irène nie rozłączyła połączenia i podsłuchałem was od początku do końca!

– Weźmy go na wesele, a zapomnę o urazach – rzekł smok z wielkim uśmiechem.

– O, tak, weźcie mnie, zabiję bestię i wypełnię słowa Pana!

– Czujesz ten zew przygody? – zapytał Louis, a jego oczy błysnęły z podniecenia, kiedy złapał Irène za rękę. A potem bardzo mocną ją objął. Dołączyli do reszty, a Moulin wyjął przenaszacz, czyli małą kostkę zawieszoną na łańcuszku.

– Poproszę sto milionów lat wstecz. – Smok wyszczerzył zęby. I wtedy osoby wcześniej czyszczące mu ogon, pobiegły na laserowe kraty i zginęły. – Szkoda. Dobrze mi służyli.

– Zabrać truchła z magazynu – zarządził Moulin.

– Coś mi tu nie gra… – mruknęła Irène. – Dinozaury… Ale skąd tam przenaszacz…?

 

 

3.

Gdzie ci mężczyźni

Na miarę czasów

 

Trafili do świata, w którym oddychanie było tak trudne, jak samobójcze próby Gillerta. Wszędzie gęste poszycie leśne, wielkie skały porośnięte mchem, olbrzymie paprocie o soczysto zielonych liściach, muskające ich ciała. A tuż nad głowami szary jak głaz diplodok podjadający gałązki.

 – To twoja Larysa? – zapytał konspiracyjnie Moulin.

– Laurusia – poprawił Smok. – I nie, to jakiś dinozaur. Mam lepszy gust.

– W sensie… ten ślub to nie z dinozaurem? Myśleliśmy…

– Ludzie i myślenie! Dobre – zarechotał Smok. – Poznaliście mnie i od razu przylecieliście na mój ślub. Nie ma w was zalążków inteligencji, są tylko – spojrzał na Irène – praca ponad miłość. – Zerknął na Louisa. – Żądza przygody. – Skierował wzrok na Moulina. – Lizusostwo. – Przeniósł spojrzenie na Gillerta. – Strach przed śmiercią. – Popatrzył na Enzo. – Chęć zabijania. Cała ludzkość w pięciu postaciach.

– Nie jesteś wcale dżentelmenem! – Moulin aż poczerwieniał. – Łamiesz umowy jak zwykły gad!

– Och, tak, powyzywaj mnie. – Smok oblizał się. – Zagotowany będziesz smaczniejszy.

Irène ścisnęła mocniej rękę Louisa, wciąż dziwnie milczącego.

– Ale mnie zrzucisz z wysoka, prawda? – pisnął Gillert.

– Mogę zapewnić ci lot prosto do mojej paszczy. – I zaśmiał się Smok okrutnie i zupełnie inaczej niż w momencie słuchania kawałów. Bo tak też działa świat i otoczenie, które zmienia ludzi w gady, a gady w ludzi.

– Giń, sługo bestii! – Enzo doskoczył do Smoka z krzyżem, lecz oberwał ogonem i poleciał w krzaki. Być może taki był koniec pierwszego wyznawcy Chrystusa w czasie kredy. Nikt nie sprawdził, czy Enzo żyje.

Wszyscy spochmurnieli.

– A teraz rozbieramy się, raz-raz. Albo skręcę wam karki! I żadnego kombinowania, mam na was oko!

Groźba zadziałała. Zrzucali ciuchy w pośpiechu.

– A teraz – wystawił ogon przed Moulina – dawaj przenaszacz.

Ostatnia nadzieja zniknęła.

– No, dalej, idziemy parami. – Smok machnął skrzydłami, chwycił nieprzytomne ciało Enzo. Zwisało mu teraz w rękach jak wór kartofli. – Nie ma ścieżek, ale jesteśmy blisko.

I dotarli do przystrojonej liśćmi jaskini. Drzewa, które przed nią rosły, były wysokie, choć bez gałęzi. Na trawie kwitły białe kwiaty, jedne z pierwszych na Ziemi. A tuż przy metalowym garnku krzątała się naga kobieta.

Rude włosy spływały aż do szerokich bioder. Na jednym z ud miała bliznę po głębokim cięciu mieczem. Bose stopy ozdobiła bransoletką z kamieni. Pomiędzy piersiami tkwił zawieszony na łańcuszku kieł mięsożernego dinozaura. Stanęła od razu, kiedy tylko ich ujrzała.

– Co tak długo?! – Zmarszczyła nos i chwyciła się pod boki. – Wiesz, ile czekałam?!

Smok otworzył szeroko ramiona, upuszczając Enzo.

– Lauru…

– Nie do ciebie mówię, porywaczu!

Wszyscy zamarli.

Louis, wciąż ściskający bukiet, podszedł do nagiej kobiety.

– Wszystko przewidziałaś, Lauro. – Podał jej bukiet. – A kiedy znikniesz ze swoich czasów, tylko nowe ślubowanie może zaprowadzić cię do bram prawdziwej miłości – zaintonował. – Długo nie rozumiałem przepowiedni, którą wyśpiewałaś w trakcie wizji. Moja najdroższa wiedźmo…

– To moja wiedźma! I moja żona!

– Nigdy! – krzyknął Louis. Laura chwyciła go za ramię.

I wtedy, kiedy Smok rzucił się w ich kierunku, a Irène myślała, że już gorzej nie zostanie zdradzona i poniżona, Louis wyjął z bukietu jej kostkę. Kochankowie zniknęli tak szybko, jak szybko Enzo oberwał ogonem. I tylko bukiet spadł na trawę.

– Nieeee! – zaryczał Smok. I nagle oklapł, usiadł ciężko. – Po ślubie mieliśmy razem podróżować w czasie, odkrywać ludzkie smaki na przestrzeni dziejów… Mówiła, że zrobi krem z ludzkiej krwi na moje odciski na stopach… – Zachlipał.

– Wiesz, mój ukochany powiedział to samo – rzekł Gillert i bez skrępowania przysiadł obok Smoka. – Nawet chciałem się zabić.

– Też planował mordować ludzi, żeby zrobić z nich krem? – Smok podniósł załzawioną głowę.

– Nie, mówił o podróżach – odparł Gillert. – I w końcu zgodziłem się pożyczyć mu przenaszacz…

– Co zrobiłeś?! – wrzasnął Moulin.

– Tak, szefie. – Gillert odgarnął włosy za ucho. – Tylko dostał go w swoje ręce… i odszedł. Na zawsze. Wiem, że za stracenie przenaszacza grozi więzienie, a ja… Myślicie, że nadaję się do więzienia?

Spojrzeli na niego. Chudy, nagi – niby kobiecy, ale wciąż z męskimi rysami, z męskimi narządami. I wtedy nagle zaczął płakać tak żałośnie, że Smok przyciągnął go wielką łapą i objął w niezdarnym uścisku.

– Już, już. No, starczy tego mazgajenia, pomyśl o Irène, ten jej przyszły mąż zrobił to samo. Nic tak nie krzepi jak cudze nieszczęścia.

Irène, dotąd milcząca, podeszła do Smoka i kopnęła go w łapę.

– To twoja wina! Gdybyś nas tu nie zabrał… Louis, on…

– Od zawsze był z innego świata. – Moulin położył rękę na jej ramieniu. – Mówiłaś, że wszystko nazywał magią, że zamieszkaliście na wyspie i tam łowił ryby, prawda? Więc czemu ślub w mieście?

– Bo moja mama chciała w tym samym kościele, co ona.

Smok zarechotał i rzekł:

– Przypadek, w którym teściowa ratuje zięcia.

Irène zrobiła jeszcze dwa kroki, po czym chwyciła bukiet. Wycelowała końcówką w Smoka.

– Zaraz wypalę ci ten głupi uśmieszek.

– Nie, czekaj! – Gillert wstał. – Chciałem umrzeć, prawie to zrobiłem… No, znaczy wypiłem, żeby to zrobić, a to już coś… Ale jak usłyszałem żarty Smoka i trafiliśmy tu… A ja jestem nagi i nie czuję wstydu… Coś we mnie odżyło. Chcę jednak żyć!

– I co ma do tego dziura wypalona w gębie parszywego Smoka?

– Tu są dinozaury, pewnie nawet tyranozaur…! A my jesteśmy tylko ludźmi… Smok może nas obronić.

– Ta szuja chciała nas zjeść!

– Tylko żartowałem z tym jedzeniem – mruknął Smok. – Chodziło o przerobienie was na krem. Ale bez Laury nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać. Możecie żyć.

– O, jasne, teraz nagle możemy żyć? Kiedy celuję do ciebie z blastera?!

I wtedy Alan pocałował Irène tak nieoczekiwanie dla wszystkich, że Gillert, korzystając z okazji, wspiął się po ramieniu Smoka i pocałował ten wielki, gadzi pysk.

– Bezbożnicy! Wszystko podejrzałem! – Zza krzaków wyskoczył Enzo. Wciąż w pokutnym worku, z przekrwionym okiem, machający krzyżem na zerwanym łańcuszku. – Zginiecie od gromów Pana!

– To nie przypadek, że przeżył – rzekł Smok. – Miał być ślub…

 

 

4.

No gdzie te chłopy?

Jee!

 

Enzo nie dawał się zastraszyć przez wiele godzin.

– Więc oddawaj łańcuszek, zjem twój krzyżyk – zarechotał Smok. – Gdzie jest krzyż?!

I wszyscy zaczęli skandować: Gdzie jest krzyż?

– Ty bestio… – Enzo przycisnął złoty łańcuszek do piersi. – Wygrałeś tylko dlatego, że nie pozwolę zhańbić krzyża. Pan was ukarze… – szlochał, kiedy stanęli przed nim we czwórkę.

– Zaczynaj, klecho – warknął Smok. – Wciąż marzy mi się krem na odciski.

– Nie bądź dla niego taki ostry – rzekł Gillert. – Będzie tu całkiem sam…

– Nikt nie jest sam, kiedy wierzy. – Enzo pogroził mu palcem. – Nie bluźnij!

– Enzo, dawaj już ten ślub, bo głodna jestem. – Irène poprawiła ślubną suknię. Welon oddała Gillertowi.

– A pamiętasz, jak mówiłem, że do mnie wrócisz? – Alan uśmiechnął się do przyszłej żony.

– Nie wkurzaj mnie, bo zmienię zdanie! – Spojrzała na Smoka, przeniosła wzrok na Gillerta i zakończyła ponure wnioski na Enzo. – Albo nie, potrzeba mi kogoś, kto pomoże przetrwać w tym pokręconym życiu.

– Czy ty, Irène Makowska, bierzesz za męża Alana Moulina i przysięgasz mu miłość, wierność i to, że nie opuścisz go aż do śmierci?

Irène wywróciła oczami.

– No raczej, chyba widać, że nie mam wyboru.

 

***

 

Laura i Louis przenieśli się w nieznane.

– Moja najdroższa… – Louis pocałował jej nagie ramię. – Twoja pieśń… Powtarzałem te słowa bez końca. Nawet kiedy… Wstyd to przyznać, lecz w pewnym momencie poczułem się rozdarty… Irène, ta kobieta, z którą miałem wziąć ślub… Możliwe, że ją kochałem.

– Więc dlaczego mnie znalazłeś? – Laura odsunęła jego głowę.

– Kiedy zobaczyłem Smoka w klatce, przypomniałem sobie, że to on cię porwał. Wtedy, na placu, kiedy chcieli cię spalić za czary, zniknęliście. Prawie zwariowałem ze strachu, rycerze uznali, że wrzeszczę, bo mam diabła za skórą i próbowali zabić… Irène mnie ocaliła. Mówiła, że Gillert zgubił przenaszacz. Smok musiał go znaleźć.

– Ach, to stąd go miał.

– Ale czemu żyliście w czasach dinozaurów?

– Bo nie byłam zbyt chętna na Smoka. Uznał, że zabierze mnie do czasów dinozaurów, bo tam nikt mnie nie uratuje, a ja będę bała się uciec. I miał rację. Wizja mięsożernych gadów…

– Więc dobrze, że Irène zabrała mnie ze średniowiecza.

– Co?

– Tak mówią obecnie na ten okres. 

– Ach. No tak. Smok był już ostatnim ze swojego gatunku, więc trochę zwariował. Chciał małych smoko-ludzi. Przekonałam go, że potrzebuję ślubu i wymyślałam coraz to nowsze zadania, którym miał sprostać. Cieszy mnie, że zdążyłeś na czas.

– Lauro… Zostaniesz moją żoną?

– A kto udzieli ślubu wiedźmie i mężczyźnie, co żył w przyszłości?

– Gdzieś na pewno się uda… – Louis wyjął przenaszacz.

 

 

* Apokalipsa św. Jana 13.3

Koniec

Komentarze

Niezwykle ciekawe podejście do tematu komedii del arte. Podróże w czasie, smoki i dinosaury, czytałam z zainteresowaniem. Stopień pomieszania uczuciowego bohaterów nieco przytłaczający, lecz poza tym porządna fabuła, lekko prowadzona opowieść, humor. Wszystko, co trzeba. Choć te związki smoczo ludzkie… hm… :D Pozdrawiam! :)

Cześć!!!

 

Barwna historia. Interesujące rozpoczęcie, już na początku zrobiło się ciekawie. Zdarzenia ciekawie opowiedziane. Dużo fajnych przygód. W pewnym momencie może aż za dużo bo się w pewnym momencie pogubiłem. Żart o złośliwej prostytutce bardzo fajny, jeśli został wymyślony na potrzebę opowiadania to tym bardziej plus :)

Zrobiły na mnie wrażenie opisy świata po przeniesieniu się w czasie. I dalej, naga kobieta i dalsze opisy, bardzo udane.

 

Ogólnie podobało mi się. I – muszę to napisać – wyniosłem z tego trochę, głównie te opisy.

 

Podobało mi się, powodzenia w konkursie!!!

 

PS.

Jedyne moje zastrzeżenie to jaja z Boga.

Hej Trochę się pogubiłem, ale rozmowa Laury i Louisa na końcu trochę wyjaśnia, zawiłości w relacjach bohaterów. Ale mniejsza o to było zabawnie wtrącenia z naszego podwórka, ciekawe zwroty akcji i dowcipne dialogi zrobiły robotę. Dobre opowiadanie :) Pozdrawiam :)

Przeczytałem. Lubię smoki, wszystkie. Powodzenia. :)

 

Kilka razy wracałem się sprawdzić, czy nie czytam tekstu na Antynaukę. :\ Trochę nie wiem, o co c’mon, więc na temat fabuły nie potrafię się wypowiedzieć… Ogólnie jest dosyć dziwnie, czuć klimat takiego abstrakcyjnego skeczu/przedstawienia teatralnego, ale biorąc pod uwagę tematykę konkursu, to dobrze.

Lubię historie budowane na dialogach, bo są dynamiczne i szybko się je czyta. Tutaj się nie zawiodłem, dobrze się bawiłem. 

Fabuła jest pokręcona, jest dziwnie, ale to dobrze. Nie każdemu coś takiego przypadnie do gustu, ale mi przypadło. :)) 

Mam pewne podejrzenia, kto może być autorem hehe

 

Klikam i pozdrawiam

– Ja nie. – I do pokoju wkroczył Louis. Był w niebieskim garniturze i wystającej spod niego białej koszuli. Miał blond loki, posturę rzymskiego wojownika i opaloną skórę.

W ręku trzymał bukiet frezji.

 

Co robi to I na początku didaskaliów?

 

 

Ubawiłeś mnie Anonimie. Wszystkie przygody w przyszłości, te opisane i te zaledwie wspomniane, rozczuliły mnie. Poczytałabym dalej o tych skokach;)

Jeśli chodzi o galimatias, który stworzyłeś to chapeau bas!

O nie to nie Twoje :D Przecież to ty piszesz o smokach :)

To Baśka, jak nic devil

O! Nieszczęsny BardzieJaskrze! Tu są dziesiątki fanatycznych wielbicieli smoków.

Zabij smoka w opku, a zaraz zobaczysz, co się stanie!;)

 

Smoki są bardzo fajne. Najbardziej takie duże z wielkimi skrzydłami i ogromnymi kłami o.o

Też podejrzewałem Ambush. Czuję się oszukany. XD

Tak mnie zasugerowaliście, że sama się zastanawiałam, że może to ja…

Ale nie, miałabym skrupuły, żeby siebie tak wychwalać.

Super opowiadanie, ale jednak nie moje;)

Szkoda.

 

Nie czytało się najgorzej, ale mam wrażenie, że historia jest dość pogmatwana, a przez to nieco męcząca i obawiam się, że moja pamięć jej nie przechowa.

 

Wy­cho­dząc z sa­lo­nu fry­zjer­skie­go, nie zdą­ży­ła do­trzeć do auta. → Obawiam się, że wychodząc z salonu, nie mogła dotrzeć donikąd. Co najwyżej mogła zrobić krok przez próg.

Proponuję: Wy­szła z sa­lo­nu fry­zjer­skie­go i nie zdą­ży­ła do­trzeć do auta.

 

– Irène otwo­rzy­ła drzwi Forda.– Irène otwo­rzy­ła drzwi forda.

Nazwy aut piszemy małą literą.

 

– ALAN! → Umiała mówić wielkimi literami?

A może wystarczy: – Alan!!!

 

czte­ry  trupy… → Jedna spacja wystarczy.

 

ko­bie­ta z czap­ką z dasz­kiem za­ło­żo­ną tył na­przód… ->…ko­bie­ta z czap­ką z dasz­kiem za­ło­żo­ną tył na­ przód

 

 My­śli­cie, że na­da­ję się na wię­zie­nie?My­śli­cie, że na­da­ję się do wię­zie­nia?

 

Smok przy­cią­gnął go swoją wiel­ką łapą… → Zbędny zaimek.

 

nie mam po­ję­cia, jak się za to za­brać. → …nie mam po­ję­cia, jak się do tego za­brać.

Cześć Anonimie!

 

Na plus opowiadania oryginalne podejście do tematu, mamy smoka, podróże w czasie, wszechobecne LGBT… Początek uważam za bardzo udany, świetnie wyszło wprowadzenie do świata i zawiązanie akcji. Postawienie wyjścia na bilard i oszukanej delegacji ponad ślub zabawne i w punkt :)

 

Niestety im dalej w las tym bardziej byłem pogubiony. Mniej więcej od połowy straciłem orientację co się dzieje i dlaczego. Gorzej, że zaczęły mi się też zlewać postacie (może poza Ireną i smokiem). Sama końcówka trochę rozjaśnia, ale to trochę zbyt mało.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie!

Anonim przeciera oczy z powodu ilości komentarzy pod tekstem. surprise

Dziękuję za odzew. wink

 

@JolkaK

lekko prowadzona opowieść, humor. Wszystko, co trzeba.

Podwójne podziękowania. wink

Choć te związki smoczo ludzkie… hm… :D

Jakie czasy – takie związki.

 

 

@dawidiq150

Żart o złośliwej prostytutce bardzo fajny, jeśli został wymyślony na potrzebę opowiadania to tym bardziej plus :)

Tak, to było zainspirowane radiowym sucharem, który brzmiał tak: Co mówi prostytutka, wychodząc od klienta? Bądź zdrów.

Lekka zmiana i kawał mógł trafić do tekstu. devil

 

wyniosłem z tego trochę, głównie te opisy

yes

 

PS.

Jedyne moje zastrzeżenie to jaja z Boga.

Jakie?

 

 

@Bardjaskier

ciekawe zwroty akcji i dowcipne dialogi zrobiły robotę. Dobre opowiadanie :)

Na zwroty akcji anonim szczególnie uważał! Dzięki, że doceniłeś. smiley

 

 

@Koala75

Też lubię smoki, misie i jednorożce. smiley

 

 

@SNDWLKR

Kilka razy wracałem się sprawdzić, czy nie czytam tekstu na Antynaukę. :\

Dlaczego kilka razy? surprise Czy opowiadanie tak hipnotyzowało, że wpływało na pamięć?

Trochę nie wiem, o co c’mon, więc na temat fabuły nie potrafię się wypowiedzieć…

Miał być ślub Irene i Louisa, ale przez przeniesienie się w czasie i zniknięcie Louisa – dostajemy inny ślub. Takie zamieszanie. Może trochę kłód pod nogę anonim czytelnikom rzucił… blush

 

 

@skryty

Fabuła jest pokręcona, jest dziwnie, ale to dobrze.

Śluby bywają pokręcone. Jak związki. Jak życie. Jak próby powrotu do miłości, która zostawia w czasach prehistorii na zawsze.

Mam pewne podejrzenia, kto może być autorem hehe

Anonim też ma podejrzenia. laugh

 

 

@Ambush

Co robi to I na początku didaskaliów?

Anonim melduje, że I zniknęło.

 

rozczuliły mnie. Poczytałabym dalej o tych skokach;)

Jeśli chodzi o galimatias, który stworzyłeś to chapeau bas!

Anonim jest rozczulony tak miłym komentarzem, którego się nie spodziewał. blush

 

@Tarnina

Tu byłam.

Anonim też tu był. cool

 

@regulatorzy

nieco męcząca i obawiam się, że moja pamięć jej nie przechowa.

Anonim rozumie, ale cieszy go, że to trochę jak ze ślubem – już po oczepinach bywa męcząco i nie wszystko się zapamięta. smiley

Anonim melduje, że błędy poprawione. Serdeczne podziękowania za wypisanie.

 

 

@cezary_cezary

wszechobecne LGBT…

Dlaczego wszechobecne? surprise

Gorzej, że zaczęły mi się też zlewać postacie (może poza Ireną i smokiem)

Fanatyk Enzo mylił się z Gillertem? surprise Anonim popracuje nad ukazywaniem bohaterów. wink

Nieźle poplątana fabuła.

Niektóre wątki naciągane (na przykład uznanie, że bilard jest ważniejszy od ślubu czy poślubienie kompletnego dupka z braku innego kandydata), ale w komedii to pewnie ujdzie.

Czytało się przyjemnie.

Opowiadanie trochę mnie zmęczyło. Mimo szczerych chęci zrozumienia, trudno mi było połapać się, kto jest kim (ogarnąłem, że Enzo to fanatyczno-apokaliptyczny wariat, Irene miała brać ślub, a jej szef jest w niej zakochany i nie może się z tym pogodzić). Złożone relacje pomiędzy tymi bohaterami i fakt, że dialogi wypełniają większość opowiadania nie ułatwiły odnalezienia się w całej historii. Niezły galimatias.

Ciekawe są natomiast podróże w czasie, na uwagę zasługuje warstwa humorystyczna, Smok też robi robotę. Napisane sprawnie.

 

poślubienie kompletnego dupka z braku innego kandydata

To nie jest naciągane, 80% ślubów właśnie tak wygląda. 

 

Pozdrawiam!

To by tłumaczyło statystyki rozwodów…

Anonimie,

 

Dlaczego wszechobecne? surprise

Precyzuję, wszechobecne w otaczającym nas świecie, nie w opowiadaniu :)

 

 

@ Finkla

na przykład uznanie, że bilard jest ważniejszy od ślubu

To taki absurdalny humor. smiley Plus to, że szef chciał, żeby akurat Irene wzięła udział w tej akcji.

 

@ AmonRa

trudno mi było połapać się, kto jest kim (ogarnąłem, że Enzo to fanatyczno-apokaliptyczny wariat, Irene miała brać ślub, a jej szef jest w niej zakochany i nie może się z tym pogodzić).

To jeszcze tylko Gillert, który chciał ze sobą skończyć, no i smok. Jak smok też się mylił z innymi postaciami – jojć, anonim musi przy kolejnych próbach pisania lepiej to zarysowywać.

 

@ Finkla, AmonRa

poślubienie kompletnego dupka z braku innego kandydata

To nie jest naciągane, 80% ślubów właśnie tak wygląda. 

Anonim nie zna statystyk, ale skoro normalnie ludzie wychodzą za słabych kandydatów – to co w momencie, kiedy tych kandydatów brakuje? Albo brakuje rozsądku, kiedy przenosi nas do czasów dinozaurów z mało odpowiednimi ludźmi?

 

Cezary_cezary

Precyzuję, wszechobecne w otaczającym nas świecie, nie w opowiadaniu :)

Anonim dziękuję za sprecyzowanie. To fakt, trochę tego jest, choć rzadziej w komediach, raczej te wątki są takie poważne i rozdmuchane.

Przyjemnie się czytało :)

 

Kochający tak czy inaczej

 

To nie to, że nie lubię humoru absurdalnego – ale nadmiar absurdu może zabić humor, tak sądzę. Zwłaszcza w połączeniu z utrudniającymi lekturę błędami językowymi (o tym za moment) i – no, cóż. Zpierwszychstrongazetowością. To, że żart Gillerta jest nieśmieszny, nie przeszkadzałoby, a nawet budowało postać – sęk w tym, że to nie jest postać komediowa. Samobójstwo nie jest śmieszne; o ile postać w opowiadaniu jak najbardziej ma prawo być chora psychicznie, traktowanie chorób (jakichkolwiek) jako źródła komizmu rzadko kiedy wypada inaczej niż nieprzyjemnie. A prawda jest taka, że obaj koledzy Irène są równo pokręceni (nieważne, że każdy – pozornie! – w inną stronę), a i Smokowi (smokowi? czasem piszesz dużą literą, czasem małą, nie mam pojęcia, dlaczego) też niewiele brakuje do ostatecznego ześwirowania.

 

Inne sprawy fabularne: dlaczego bilard Enzo, a tym bardziej cudzołóstwo Gillarda są takie ważne dla firmy? I dlaczego żona Gillarda musi wiedzieć o wszystkim, co robi w pracy mąż? Ostatecznie ani jedno ani drugie nie ma znaczenia dla fabuły. Plan jest dość mętny (czy ktokolwiek miał tu plan? czy po prostu improwizowali?) I największy problem – na końcu jednym zdaniem streszczasz dużo ciekawszą historię (Laury wielokrotnie posyłającej smoka po kilwater). Szkoda jej.

 

Opis dinozaura, znaczy, smoka, źle uporządkowany – zaczynasz nie od tego, co się pierwsze rzuca w oczy (rozmiar). Poza tym antropomorfizujesz wzrok.

 

Teraz język. Na samym wstępie walnęło mnie obuchem takie zdanie: „Wychodząc z salonu fryzjerskiego, nie zdążyła dotrzeć do auta”. Do czego służy imiesłów, miły Autorze? I co oznacza?

 

Są błędy w odmianie, włącznie z moim ulubionym „osoby odjechali” (związki zgody!). „Głos nie należał do Enzo” – głosy do nikogo nie należą… Do samochodu się wsiada, nie wchodzi. Powtarzałam też tysiąc razy: „jaki” NIE jest synonimem „który” („jaki wiek” może najwyżej być bardzo niezręcznym pytaniem o czyjś wiek, ale w żadnym razie o wiek, w którym ktoś się urodził). Irène nie „podparła ręce pod boki”, ale podparła się (rękami) pod boki. Jak, u licha, można coś dostrzec „tyłem”? Dinozaur był odwrócony tyłem? Czy to oni mieli oczy z tyłu głowy? „Technologia” nie spala niczego, ponieważ jest abstraktem. I – czy jesteś pewien tego „sfabrykować” (umowę)? Interpunkcja mogłaby być lepsza – akurat u Ciebie przecinki stoją tam, gdzie ich być nie powinno, ale jest też parę opuszczonych.

 

Z elementów punktowanych znalazły się jedwab i manele (jako drobne szczegóły), oraz smok i zegarki. Najważniejszy z nich wszystkich jest smok, bez którego całej historii by nie było, więc po pewnym wahaniu (bo przecież smok podaje się za dinozaura i na stałe mieszka w epoce bez wątpienia prehistorycznej, a zegarki – rodzaj, jak wiadomo, funkcjonalny, nie naturalny! – służą nie do tego, do czego zwykle służą zegarki, więc tak w sumie zegarkami nie są) przyznaję maksimum, 15 punktów.

 

Jeszcze ciepłe, drgające zwłoki jak zwykle czekają na priv.

Nowa Fantastyka