- Opowiadanie: Realuc - Mechaniczny, środkowy palec

Mechaniczny, środkowy palec

Z racji, że po dłuższej przerwie powróciłem jednocześnie i do pisania, i do łażenia po górach, postanowiłem uczynić z tego faktu małe połączenie.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Mechaniczny, środkowy palec

Schronisko PTTK Martwe Oko

4555 m n.p.m.

 

 

– Te, Grzechu, patrz no! To czasem nie jest ten, no, jak mu tam było…

– Artur Roczek! To Artur Roczek, na wszystkie moje wszczepy!

Turyści wbili wzrok w szpakowatego, chuderlawego mężczyznę. Ten zrzucił na posadzkę plecak, usiadł półdupkiem na drewnianym stole i pomachał w stronę gawiedzi mechaniczną ręką. Odezwał się szyderczo:

– Tak, tak, to ja. Zamiast wlepiać gały, kończcie schabowe i browary i jazda na dół. Pomyśleć, że kiedyś niedzielni turyści kończyli dwa tysiące metrów niżej…

Usadowił cztery litery w kącie sali, wyświetlił holograficzną mapę gór i poświęcił jej całą uwagę.

– Nie uda mu się. Czternaście tysięcy, ok. Ale osiemnaście? No nie ma szans.

Grzegorz dobrze wiedział, że NASA uznaje granicę przestrzeni kosmicznej od osiemnastu tysięcy metrów nad poziomem morza, tak więc wdrapanie się ponad tę ustaloną dawno temu linię nie mogło być osiągalne dla ludzkich nóg. Kompan wędrówki miał jednak odmienne zdanie.

– Ludzie wątpią, a mimo wszystko sam wiesz, co się wyprawia. Polak jest od kilku dni na ustach całego świata. Przecież odkąd wielkie tąpnięcie topologiczne wstrząsnęło Ziemią i Rysy wystrzeliły ku gwiazdom, zdobywając tym samym tytuł najwyższego szczytu świata, wszyscy dostali pierdolca na punkcie tego, kto pierwszy tam wlezie. I ja tam trzymam za gościa kciuki. Może i cham z niego, ale patriotą jestem i swoim to zawsze kibicuję.

Humanoid, dzięki napędowi psychomotorycznemu, szybko i zwinnie roznosił kolejne schabowe i złote, pieniste trunki. Podróżnicy może i mieli w ciałach wszczepy, sztuczne organy lub inne udoskonalenia dwudziestego drugiego wieku, jednak pewne rzeczy nie ulegają zmianom nawet na przestrzeni całych stuleci.

Artur Roczek nacisnął tkwiący pod skórą dłoni czip i mapa zniknęła. Po chwili wyjął z plecaka roztwór z etykietą: C18H27NO3. Przelał do butelek z wodą. Powyżej dziesięciu tysięcy metrów woda zamarza, ale dzięki tej substancji chemicznej pozostaje w stanie ciekłym niezależnie od temperatury.

Zanim udał się do pokoju, aby spędzić ostatnią noc pod dachem, wyświetlił wspomnienie. Marta i Henio. Plaża w Sarbinowie. Szczęśliwa rodzina. Tuż przed tym, jak Ziemia postanowiła wyburzyć jedną czwartą cywilizacji.

I przy okazji pochować pod gruzami miliony istnień.

 

 

8631 m n.p.m.

 

 

Dwa lata temu niewiele metrów dzieliłoby Artura Roczka od najwyższego szczytu świata. W obecnych czasach miał ich jednak jeszcze do pokonania ponad dziesięć tysięcy, ale zupełnie go to nie martwiło. Może i stracił rodzinę, może i nieco nawet poplątało mu się przez to w głowie, ale co do jednego miał pewność.

Nie było na tej planecie lepszego konstruktora wszczepów, niż on.

Wykonywał je co prawda anonimowo i na czarny rynek, ponieważ większość wymykała się poza ustalone przez prawo międzynarodowe normy. Nie zmieniało to jednak faktu, że czuł się istnym bogiem w tym temacie. Wszystko, co wszczepił sobie przed wyprawą, wykonał wcześniej sam, i wiedział tym samym, że osiągnięcie granicy kosmosu będzie prostsze niż wejście na siedemnaste piętro do sklepu pani Jadzi.

Nie potrzebował nocować w żadnych bazach, bo wszczep utrzymujący stałą temperaturę ciała chronił przed mrozem. Nie musiał martwić się jedzeniem, ponieważ wszczep żywieniowy skutecznie dostarczał hemoglobinę do żołądka, przez co cały czas odczuwał uczucie sytości. Zbędny okazał się nawet profesjonalny sprzęt do wysokogórskiej wspinaczki, gdyż wszczepy wzmacniające siłę, koordynację i wiele innych zdolności oraz zmysłów w zupełności wystarczały. Kilka gadżetów, które ze sobą zabrał, było potrzebnych niczym kijki trekkingowe na prostej szosie, ale wypadało wyglądać profesjonalnie podczas zdjęć satelitarnych. A był pewien, że orbitery zgromadziły się już nad wierzchołkiem, czekając na relacjonowanie wiekopomnej chwili.

Artur nawet by się nie zorientował, że pokonał już kolejne półtora tysiąca metrów, gdyby na projektorze przed lewym okiem nie wyświetlił się komunikat:

 

Osiągnięto pułap dziesięciu tysięcy metrów nad poziomem morza.

 

Odetchnął, gdyż mimo, iż nadal będzie się piął, wiedział, że ma już z górki. Wkroczył bowiem w termosferę, tak więc temperatura będzie już wyłącznie rosnąć, a to oznaczało, że niebawem lód i śnieg odejdą w zapomnienie.

Cumulusy układały się w puchate wiry, ale utworzyły furtkę dla słonecznych promieni. Artur wystrzelił z mechanicznej ręki linkę z czekanem na jej końcu. Pociągnął, upewniając się, czy ostrze dobrze utkwiło w skale. Jeszcze kilkaset metrów i będzie zmuszony zrobić przerwę na drzemkę. Dzięki wszczepom może i nie odczuwał żadnego zmęczenia, ale nie wynalazł jak dotąd takiego, który eliminowałoby konieczność snu.

Artur wspinał się po pionowej ścianie, co chwilę dostosowując w kontrolerze udźwigu masę własnego ciała do masy płyty skalnej na dany metr sześcienny. Dzięki temu zabiegowi nie musiał się wysilać, a lina sama wciągała go coraz to wyżej, manewrując niutonami. Na moment się zatrzymał, włożył buciory do wyrwy i spojrzał w dół.

Splunął siarczyście, przeklinając ludzkość.

 

 

14524 m n.p.m.

 

 

Dwa dni dzieliły Artura od historycznej chwili.

Przed pokonaniem ostatnich czterech tysięcy metrów postanowił zrobić nieco dłuższą przerwę. Nie chodziło oczywiście o żaden rodzaj regeneracji, bo tej nie potrzebował, ale o pewnego rodzaju kontemplację. Nie zostało mu już bowiem wiele czasu na rozważania.

Miejsce do tego typu praktyk wybrał starannie. Idealna półka skalna, wyżłobiona przez naturę na kształt kotła. Wyciągnął się wygodnie, osłonięty od wiatru, i utkwił wzrok w szarzejącym nieboskłonie, na którym pojawiały się pierwsze gwiazdy. Po raz setny zaczął rozmyślać nad prawdziwym powodem tego przedsięwzięcia. I choć w oficjalnej narracji własnych myśli wmawiał sobie, że robi to, aby pokazać wyższość nad ludźmi, których z jednej strony ulepsza, a z drugiej nimi gardzi, to dobrze wiedział, że prawda jest inna, mimo iż nie została nigdy wypowiedziana na głos.

Odpalił wspomnienie przed prawym okiem.

 

– Znowu błądzisz gdzieś po omacku we własnym świecie, tak?

Marta usiadła na kamiennym murku obok męża. Oparła głowę o jego ramię i przez dłuższą chwilę w ciszy wpatrywali się w niewielkie fale rozbryzgujące się o brzeg.

– Polepszam im słuch, wzrok, serce, mózg, wydłużam życie i zmieniam jego komfort, a oni się tylko zabijają i coraz bardziej pogrążają. Gardzę ludźmi i gardzę sobą za to, co robię.

Artur objął żonę i zaciągnął się zapachem aloesu i brzoskwini.

– Ale dzięki temu stać nas na wszystko i mamy cudowne życie. Możemy być gdzie tylko chcemy, z dala od tego syfu, który opanował świat – rzekła Marta.

– Dlaczego zatem jesteśmy w Sarbinowie, zamiast być na przykład w Ameryce Południowej, gdzie cyborgizacja nie zniszczyła jeszcze reszty ludzkiej godności?

Zapadał zmrok. Artur rozjaśnił obraz, aby żaden bandyta ich nie zaskoczył. Marta wyprostowała się i odpowiedziała radośnie:

– Bo tutaj się poznaliśmy, jakbyś zapomniał. A dla mnie liczą się takie symbole. Tak samo jak zaręczyny na szczycie Rysów lub nasz pierwszy raz w dworcowej toalecie. Choć do tego ostatniego miejsca niekonieczne musimy wracać.

Artur zatopił twarz w kasztanowych włosach i powiedział:

– A dla mnie liczycie się tylko wy. Bez was istnienie tego świata nie ma żadnego znaczenia.

Plaża w Sarbinowie szybko pogrążała się w mroku, tak więc Marta posłała sygnał synowi, aby ten już do nich wrócił. Artur patrzył na biegnącego i cieszącego się życiem Henia. Za rok, gdy ukończy siedem lat, otrzyma pierwszy przymusowy rządowy wszczep. Od tego czasu nie będzie już wolnym dzieckiem, a w pełni kontrolowaną jednostką. Za kolejnych kilka, może kilkanaście lat, życie obrzydnie mu tak, jak ojcu. Niemniej jednak Artur postanowił tego wieczoru, że zrobi wszystko, aby do tego czasu syn zaznał jak najwięcej radości.

I w najgorszych koszmarach nie mógł wówczas przypuszczać, że miał na to ostatnie trzy dni.

 

 

17500 m n.p.m.

 

 

On the twenty-seventh of September, two thousand one hundred and thirteen, Polish climber Artur Roczek conquered the highest peak in the world, Rysy!

Przed pokonaniem ostatniego tysiąca metrów Artur postanowił włamać się na kilka czołowych portali, aby sprawdzić przygotowane z zapasem posty. Wszystko mu pasowało, choć te Rysy to by jakoś umiędzynarodowił. Może Scratches? Rayones? Guā hén? Niemniej jednak, niezmiernie satysfakcjonowała go myśl, że euforia ludzkości ekspresowo przeminie, zastąpiona skandalem.

Arturowi przeszło przez myśl, aby jeszcze ten jeden raz wyświetlić rodzinne wspomnienia, ale zrezygnował. Żonę oraz syna dźwigał w plecaku i nie miał zamiaru dłużej tego odwlekać. Ostatni odcinek okazał się niezwykle niewdzięczny, nawet dla kogoś z taką ilością wszczepów. Ostre, poszarpane skały tworzyły istną kolczastą obrożę okalającą wierzchołek. Na całe szczęście zdobywca, poza tym, co miał w sobie, zabrał też nieco rezerwowej, zewnętrznej technologii. Z bocznej kieszeni kurtki wyciągnął diodowy miotacz laserowy. Nacisnął spust. Wiązka laserowa dwufalowa rozszczepiła się na atomy o ładunku ujemnym i zaczęła żłobić w skale, niczym Michał Anioł dłutem.

Gdy Artur Roczek odpowiednio przygotował szlak, przywdział skafander. Za kilkaset metrów miał przecież przekroczyć linię Kármána.

 

 

18501 m n.p.m.

 

 

Mgławica kosmiczna skutecznie przykryła wierzchołek, ale Artur dobrze wiedział, że postawił stopy na najwyższym szczycie świata. Utrudnionymi przez skafander ruchami zdjął plecak i wyjął czarną, podłużną urnę. Laserem wypalił dziurę pod nogami i włożył tam prochy żony i syna. Przez ostatnie dwa lata żegnał się z nimi już tyle razy, że w tym decydującym momencie zabrakło mu słów, a nawet myśli.

Nagle wszelkie obłoki rozstąpiły się, jakby osiągnięcie Artura było dostatecznym powodem, aby zainicjować boską interwencję. Najpierw spojrzał w górę. Wówczas dostrzegł dokładnie to, czego się spodziewał. Satelity unosiły się bezwładnie nad szczytem, transmitując na żywo jego wyczyn. Prędko jednak wbił brodę w tors.

Podkręcił zmysł wzroku na maksymalny poziom i ignorując lumeny przebił się przez biosferę, pedosferę, litosferę, hydrosferę, aż dotarł do atmosfery. Tam ujrzał pełne świateł miasta. Wiedział, że co najmniej połowa populacji gapi się właśnie na niego, ale wciąż nie podjął ostatecznej decyzji. Nigdy nie zwierzył się Marcie z tego, co ukrywał we wszczepach. Miał w tym decydującym momencie tyle możliwości, ale żadnej nie był pewien.

Jednym skinieniem mógł posłać impuls elektromagnetyczny do neuronów ludzi, którzy posiadali jego urządzenia, robiąc z ich mózgów papkę. Ale czy właśnie tak chciał się zapisać w historii? W zasadzie, ludzkość i tak upadnie, i to raczej prędzej, niż później, więc…

Nie, nie był w stanie tego zrobić. Mimo wszelkiej nienawiści do ludzkiego gatunku. Przefiltrował w głowie jeszcze z tuzin opcji, aż w końcu wybrał. Zdjął skafander, za nic mając kosmiczną próżnię, która w jednym eonie mogła rozerwać mu wnętrzności. Upewnił się, czy aby na pewno wszystkie satelity są skierowane w jego stronę.

Uniósł mechaniczną rękę.

Zacisnął mechaniczną pięść.

Wystawił mechaniczny, środkowy palec.

Zanim skoczył przed siebie, przesłał sygnał do wszczepów własnej produkcji, aby te uaktywniły tryb dożywotniej sraczki.

Niechaj ludzkość zazna ostatecznego przeczyszczenia – pomyślał Artur osiągając pierwszą prędkość kosmiczną. 

Koniec

Komentarze

No, rzeczywiście fantastyka antynaukowa, w dodatku podszyta dramatem, a na sam koniec nawet dorzuciłeś fekalia. Grubo :)

Podobało mi się. Dobrze się czytało i ciekaw byłem co Artur wymyśli na koniec, bo przecież zwykłym zdobyciem szczytu to się zakończyć nie mogło. No i kiedy dałeś ten motyw z zrobieniem z mózgu papki, pomyślałem, że takie zakończenie będzie w porządku. A moment później kazałes bohaterowi zastanowić się nad planowanym ludobójstwem, porzucić ten zamysł – i wtedy pomyślałem, że skończy się ak, wiesz, no, meh… I skończyłoby się, gdyby nie dożywotnie rozwolnienie, zafundowane przez Artura użytkownikom jego wszczepów – uśmiechnęło mnie to :)

Dobrze napisane, klikam i pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Outta, hej.

Stwierdziłem, że pewnikiem większość tekstów na ten konkurs pójdzie w absurd i humor, tak więc chciałem, jak słusznie zauważyłeś, zrobić pewien mix i wybrać nieco inną ścieżkę. 

Cieszy mnie, że z zaciekawieniem oczekiwałeś końca i że ten Cię nie zawiódł, gdyż nie ukrywam, że dawno nie miałem w głowie tyle wersji zakończeń co przy tym tekście. I najlepsze jest to, że to wybrane spłynęło nagle i niespodziewanie, przy pisaniu ostatnich zdań, i z mocnym hukiem odrzuciło wszystkie inne planowane wcześniej.

Dzięki za komentarz i klika.

Pozdrawiam! 

 

Mam nadzieję. że pomysł na zakończenie nie miał związku z powrotem do łażenia po górach. :)

Antynaukowością zmieszaną z absurdem stworzyłeś coś, co wciągnęło i spowodowało, że z uśmiechem czytałem, nie mogąc doczekać się finału. I wcale mi się nie dłużyło. Fajnie, że akcja dzieje się u nas i bohaterem jest rodak. Nie spojlerując więcej, polecam.

Cześć Realuc!

 

Z pewnością należą Ci się brawa za pomysłową koncepcję na tekst. Wspinaczka Artura, która w teorii stanowi oś wydarzeń, w praktyce mam wrażenie, że nie odgrywa pierwszych skrzypiec, a jest bardziej pretekstem dla przemyśleń bohatera. A te były interesujące od początku do (prawie) samego końca.

 

Motyw kontroli społeczeństwa poprzez wszczepy i zniechęcenia wszechobecną techniką został już przemielony wzdłuż i wszerz, ale tutaj nie przeszkadzał. Doskonale za to wpasował się w motywację Artura.

 

Co do zakończenia… Środkowy palec świetny, a reszta… W zasadzie, moim skromnym zdaniem, lepiej by tekstowi wyszło, jakby tę sraczkę jednak pominąć :P

 

Artur objął żonę i zaciągnął się zapachem aloesu i brzoskwini.

A może bzu i agrestu? :)

 

Pod względem językowym nie mam żadnych zastrzeżeń, jeżeli jakieś babole się pojawiły to ich nie wyłapałem.

 

Reasumując, końcowa sraczka mi nie siadła, ale cała reszta tekstu jak najbardziej. Lecę polecać do biblioteki :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Generalnie mi się spodobało. Każde śmieszne i absurdalne dzieło powinno mieć w sobie dramat. Idea, że opisana droga rozwoju ludzkości w stronę stopniowej zamiany samego człowieka w elektroniczny gadżet prowadzi do powszechnej sraczki jest mi bliska. Mizantropijne odczucia bohatera są nieobce mojemu “lepszemu mężowi”. Klikam

Koalo, hej.

Nie powiem, przytrafiły mi się w górach problemy z końca opowiadania, ale chyba akurat to nie one były inspiracją :D

 

cezary_cezary, cześć.

Cieszy mnie, że całość (poza końcówką) Ci się podobała. I jak najbardziej rozumiem, że zakończenie może nie trafiać w każde gusta, ale było to silniejsze ode mnie :)

 

A może bzu i agrestu? :)

Fajnie, że wyłapałeś to nieoczywiste w sumie nawiązanie (Easter egg)! 

 

Nikolzollern, witaj.

Każde śmieszne i absurdalne dzieło powinno mieć w sobie dramat.

Rozumujemy podobnie. No może nie uważam, że każde, ale generalnie podążamy tym samym tokiem myślenia.

Cieszę się, że pewne idee jak i odczucia utkwione w tekście okazały się bliskie Twoim własnym przemyśleniom.

 

Dziękuję wszystkim powyższym Panom za odwiedziny, komentarze i kliczki :)

jak najbardziej rozumiem, że zakończenie może nie trafiać w każde gusta, ale było to silniejsze ode mnie :)

 

Oj tak, znam ten uczuć aż zbyt dobrze… :) 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Oj tak, znam ten uczuć aż zbyt dobrze… :) 

 

Cieszy mnie, że nie tylko ja ulegam tej istocie twórczej, która nam rozkazuje wbrew naszej woli :D

C18H27NO3 – he he – kapsaicyna, czy można by wymyślić lepszy odmrażacz??? Chyba nie!

 

Opowiadanie super, koncepcja bzdur nieco zbieżna z moją, więc bardzo mi się podobały wink.

 

Drobiazg:

 

Dwa dni dzieliły Artura od historycznego dnia.

Nie brzmi najlepiej.

W komentarzach robię literówki.

NaN, hej!

 

czy można by wymyślić lepszy odmrażacz???

Jak zawita tutaj Tarnina, to może się dowiemy :)

 

Super, że super :) 

 

Nie brzmi najlepiej.

Pełna zgoda.

 

Dzięki za komentarz!

Czy to "półtorej tysiąca" to też w ramach antynaukowości ? Bo strasznie zgrzyta gdy pomyślę "ta tysiąc".

SPW,

Słuszna uwaga, podziękował.

Absurd i antynaukowość w dobrym gatunku, a choć finał ze środkowym palcem nie był szczególnym zaskoczeniem, bo już tytuł sugerował, że pewnie przyjdzie moment, kiedy zostanie wystawiony, to już pomysł zapewnienia ludzkości ostatecznego przeczyszczenia, rozbawił mnie, choć może nie powinien. ;D

 

na­ci­snął na utkwio­ny pod skórą dłoni czip… → A może: …na­ci­snął tkwiący pod skórą dłoni czip

 

Za rok, jak ukoń­czy sie­dem lat… → Za rok, gdy ukoń­czy sie­dem lat

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, witaj,

 

Nie obwiniaj się, że Cię to rozbawiło! 

Wszak lepiej śmiać się nad g*****, niż płakać nad rozlanym mlekiem :D

Babolki poprawione.

 

Dzięki za wizytę!

Realucu, winy w sobie nie czuję najmniejszej.

Uprzejmie donoszę, że zgłosiłam opowiadanie do Biblioteki. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja uprzejmie informuję, że przyjmuję tę wiadomość z niebywałą radością :)

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobrze się czytało. Sprawnie napisane. 

Elon ,,wszczepkę’’ już zrobił – podobno, do mózgu. Chociaż smartfony to też ciekawe cudeńko – gdzie, co, jak, o której…itd.

Czytając końcówkę, przypomniała mi się scena z Terminatora, jak Szwarc podnosi kciuk, zanurzając się w płynnym metalu – czyli: wszystko będzie dobrze. Filmy bywają piękne, smutne, wesołe. Rozbawiłeś mnie końcówką, tą sraczką – cała ludzkość przebywająca w tym samym czasie na sedesach, i późniejsze konsekwencje – odpływ, przepustowość. Takie moje skojarzenia. :-)

Pozdrawiam

Hesket, hej.

Zgadza się, pierwsza wszczepka do mózgu już zrobiona. Ostatnio czytałem, że ta osoba przeszła pomyślnie testy sterowania myślą. Dokładnie chyba ikoną od myszy na ekranie. Ciekawe tylko, czy kursor faktycznie przesuwa się tam, gdzie się chce, czy tylko lata bez celu.

Cieszę się, że tekst dobrze się czytało i że rozbawił.

Dzięki za komentarz i pozdrawiam. 

Realuc, od dzisiaj będę do Ciebie mówił Mistrzu, tak będę Ciebie tytułować. Dlaczego? Już wyjaśniam. Spodobała mi się wizja gór przesadnie wysokich, spodobał absurd. Zakończenie w stylu bizarro wgniotło w fotel. Mieszanka dramatu z komizmem jest po prostu przednia – wgniotła mnie w fotel. Fajne to wszystko, dobrze napisane i idealne pod względem długości. Dzięki, że dostarczyłeś wspaniałej rozrywki i umiliłeś mi sobotę. 

 

Polecam blog koleżanki, z którą się nie znam (jeszcze nie). ;-) Motyw gór górą! Może akurat Ci się spodoba. https://www.piszeogorach.pl/ 

maciekzolnowski, cześć!

Z tego, co pamiętam z Twoich tekstów, to fakt, że też jesteś zapalonym wędrownikiem , tak więc miło, że zajrzałeś :)

Myślę, że do miana mistrza pozostało jeszcze wiele lat świetlnych, niemniej jednak bardzo dziękuję za miłe słowa. No i cieszę się, że mój tekst umilił Ci sobotę :)

Dzięki za polecajkę, spojrzę na ten blog. 

Cześć Realuc,

 

Jako, że jestem zdeklarowanym miłośnikiem chodzenia po górach i fanem szeroko pojętej “Geografii” to antynaukowe smaczki przyrodnicze nie mogły mi się nie spodobać;) “Tąpnięcie topologiczne” – hmm… ciekawe:). Muszę przyznać, że twoja wiedza w tym zakresie jest całkiem niemała. Samo opowiadanie pod względem fabularnym czy kompozycyjnym również przypadło mi do gustu (no… może oprócz tej “sraczki” na końcu).

Tak tylko dla uporządkowania: Rozumiem, że akcja dzieje się w odległej przyszłości, gdzieś tam pojawił się chyba XXII wiek, ale w pewnym momencie “bohater” zdobywa najwyższy szczyt w “two thousand thirteen”, czyli 2013 – nieścisłość czy czegoś nie zrozumiałem?

 

Szybko się czytało, wciągnęło, dobry tekst.

 

Pozdrawiam

JPolsky, cześć.

Witaj w klubie, obaj zatem miłujemy to samo :)

Cieszę się, że przypadły Ci do gustu smaczki oraz fabuła, natomiast ze sraczką tak to już jest – nie każdy za nią przepada :P

Z tą datą to oczywiście wkradł się jakiś błąd w tłumaczeniu (a dziwne, bo weryfikował to ze trzy razy z racji swojej słabizny do języków obcych). Dzięki za wyłapanie.

 

Pozdrawiam!

Podobną mieszankę dramatu, humoru i absurdu w dodatku doprawioną antynaukowością, łatwo zepsuć i stworzyć coś nieczytalnego, ale tobie udało się wszystko dobrze wyważyć. Satysfakcjonujące opowiadanie, podobało mi się :)

ośmiornico, hej.

Masz rację, że ten mix był ryzykowny, z czego zdawałem sobie od początku sprawę. Łatwiej bowiem nastawić się na absurd i nie zadręczać się wpychaniem tam dramatu i innych inności. Tym bardziej cieszę się, że ryzyko okazało się słuszne.

Dzięki za komentarz :)

Cześć!

 

Tekścik krótki, a złożony. Z jednej strony antynaukowy żarcik, z drugiej ma w sobie dosyć dramatyczną historię skrzywdzonego przez los bohatera w umierającym świecie, który jeszcze na koniec obłożył poczciwych klientów\mieszkańców klątwą wiecznej sraczki. Nic tylko wykupić cały zapas papieru toaletowego i przez resztę życia odcinać kupony. A tu skok w dal…

Napisane sprawnie, z humorem i sporą dozą głupot szczerze radujących czytelników. Dobrze udało ci się oddać wyzwania cyberpunkowego świata i niebanalny dylemat na plaży.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, krar! Cieszę się, że i Ty wspomnianą złożoność doceniłeś. Dzięki wielkie za komentarz. W najbliższym czasie pewnikiem pojawię się pod Twoim tekstem, ale póki co 1P dla Ciebie: Pozdrawiam ;)

Odetchnął, gdyż mimo, iż nadal będzie się piął, wiedział, że ma już z górki.

Nu, jakieś to niezgrabne.

Artur patrzył na biegnącego i cieszącego się życiem Henia.

Trochę zgrzyta połączenie chwilowej czynności i ogólnego stanu. Może coś a la “pełnego radości”?

Może Scratches?

Jak skisłem :)

Utrudnionymi przez skafander ruchami zdjął plecak i wyjął czarną, podłużną urnę.

Nie najładniejszy ten imiesłów tutaj.

 

Zaskakująco ponury tekst, przełamany efektowną puentą. Absurd jest starannie dozowany, ale bardzo dobry, może też dzięki temu.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth, hej!

Cieszę się, że puenta odpowiednio przełamała ponurość. 

Absurd rzeczywiście starałem się dozować z rozwagą, więc dobrze, że nie wykipiał.

Dzięki za uwagi i komentarz.

Pozdrawiam!

Hej No rzutem na taśmę, dałem radę przeczytać. Nie chodzi o tekst ale o brak czasu ;). A sam tekst bardzo fajny. Bohater idzie w ostatnią podróż, by zemścić się na wszystkich, ale przechodzi zmianę. I tak zamiast dokonać zemsty, jedynie pokiwał palcem – dosłownie środkowym ;). Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzie, dziękuję za wizytę i komentarz :)

Cieszę się, że tekst okazał się dla Ciebie fajny i miłego wieczorku życzę! 

Witam.

Udane połączenie science–fiction i wspinaczki górskiej. Bohater zdobywa szczyt i dokonuje zemsty na ludzkości. Ale ta zemsta taka ,,prostacka’’:) Nie mógł wymyślić czegoś bardziej wyrafinowanego?:)

Ogólnie dobre opowiadanie, powodzenia w konkursie.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

feniks103,

dzięki, że przyleciałeś i zostawiłeś komentarz :)

Z tą prostackością oraz wyrafinowaniem, czy ja wiem? Czasami właśnie coś z pozoru prostego okazuje się bardziej wyszukane, niżli coś przekombinowanego.

Dodatkowo przeczyszczenie ma tutaj głębsze dwubiegunowe znaczenie – nie bez powodu jest to słowo tak podobne do oczyszczenia :)

 

Pozdrawiam.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Anet,

chyba już tylko Twojego komentarza brakowało mi do pełnego satysfakcji powrotu na portal :)

Dzięki za wizytę!

;)

Przynoszę radość :)

Jak na ten konkurs, to zaskakująco poważnie napisałeś. No, ale elementy antynaukowe muszą bawić. Bo jak nie, to możemy się tylko pochlastać.

Ja też pochwalam wybór kapsaicyny, sama ją kiedyś wykorzystałam w podobnym celu. Ale nie będę udawać: wzór musiałam wyguglać.

Babska logika rządzi!

Finklo,

racja, pewnikiem za poważnie, biorąc pod uwagę klimat pozostałych tekstów. No ale czasem trzeba płynąć pod prąd, a nie z prądem. No i jakoś tak coraz to trudniej wplatać humor w opowiadania. Czyżby z wiekiem świat tracił barwy, stając się szary? Może…

Guglanie to żadna zbrodnia i fajnie, że Ci się chciało :)

Dzięki za komentarz!

Hej,

 

Dobre opowiadanie, poważne – podobnie jak tekst POJEDYNEK wyróżnia się pod tym kątem na tle innych opowiadań z konkursu.

 

C18H27NO3 – też musiałem wygooglować ;)

 

Zakończenie świetne :)

grzelulukas, hej!

 

Dzięki, że wpadłeś, i że doceniłeś ten gó****ny koniec ;)

 

Pozdrawiam!

Cześć! Czytało się bardzo miło. Zaciekawił mnie świat, który stworzyłeś. Wątek przemiany bohatera podczas wędrówki też na plus. Zmieniłabym, jedynie zakończenie. W ramach zemsty mógł zrobić coś bardziej spektakularnego czy przełomowego ;) Powodzenia i pozdrawiam!

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

Nowa Fantastyka