- Opowiadanie: Nikodem_Podstawski - Z pamiętnika nastoletniego boga

Z pamiętnika nastoletniego boga

Pe­wien bóg wspo­mi­na swoje na­sto­let­nie lata. Oka­zu­je się, że życie po­tra­fi nie­źle dać w kość, nawet tym, a może i szcze­gól­nie tym, któ­rzy dys­po­nu­ją ogrom­ną mocą. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Ambush, zygfryd89, Użytkownicy

Oceny

Z pamiętnika nastoletniego boga

Było to jesz­cze w cza­sach li­ceum, ale o tym, że je­stem bo­giem, wie­dzia­łem już od dawna. Skąd wie­dzia­łem? Chyba już o tym pi­sa­łem? A może nie. Nie­waż­ne. Jeśli kto­kol­wiek poza mną to czyta, to niech po pro­stu przyj­mie do wia­do­mo­ści, że byłem i je­stem bo­giem i już!

Jak mó­wi­łem, czasy li­ceum. Okres post­hor­mo­nal­nej głu­po­ty, pierw­szych praw­dzi­wych pla­nów na życie, ostat­nie­go dzwon­ka na próbę ura­to­wa­nia dzie­ciń­stwa i za­wie­ra­nia zna­jo­mo­ści na pięć minut i pięć­dzie­siąt lat. Nie pa­mię­tam za wiele z tych dziw­nych, nie­zręcz­nych cza­sów, ale jeden dzień za­pa­mię­ta­łem do­sko­na­le. Pięt­na­sty kwiet­nia roku…

Kiedy ja cho­dzi­łem do li­ceum? Pięt­na­sty kwiet­nia! Pa­mię­tam na sto pro­cent. Naj­gor­szy dzień w całym moim li­ce­al­nym uni­wer­sum.

Ko­rze­niow­ska, ta wred­na baba, ohyd­na ka­ry­ka­tu­ra na­uczy­ciel­ki ma­te­ma­ty­ki od­da­ła nam spraw­dzia­ny. Jeśli my­ślisz, że bogom wszyst­ko idzie jak z płat­ka, to się grubo my­lisz. Moje po­ję­cie o try­go­no­me­trii było wów­czas mniej wię­cej takie, jak twoje czy­tel­ni­ku (kim­kol­wiek je­steś) o tym jak na­praw­dę zbu­do­wa­no pi­ra­mi­dy. Ale to może kiedy in­dziej.

Fakt fak­tem, że sinus co­si­nus do­sta­łem dwa minus. I to chyba tylko przez fakt, że nie od­da­łem pu­stej kart­ki. Wście­kłem się, a co. To jesz­cze nie czasy stu­diów, gdzie każda po­zy­tyw­na ocena jest na wagę złota, o nie. Śred­nia li­ce­al­na była po­waż­ną spra­wą, na szali wi­siał mój czer­wo­ny pasek, o któ­re­go ist­nie­niu mia­łem prze­ko­nać się lub nie za dwa mie­sią­ce. A jak wszy­scy do­sko­na­le wiemy, ten ka­wa­łek ko­lo­ru na pa­pie­rze warty jest setek go­dzin nad książ­ka­mi.

Tak, wiem. „Skoro je­steś bo­giem, czemu po pro­stu nie za­pew­ni­łeś sobie piąt­ki? Czemu nie za­trzy­ma­łeś czasu albo coś? Czemu w ogóle cho­dzisz do szko­ły?” Wła­śnie przez takie py­ta­nia w two­jej gło­wie, czy­tel­ni­ku, to ja je­stem bo­giem, a ty zwy­kłym czło­wie­kiem. Nie chcę tu tra­cić czasu na wy­ja­śnia­nie tego, ale po­słu­żę się przy­kła­dem. Skoro mo­żesz jeść pizzę na każdy po­si­łek, czemu tego nie ro­bisz? No wła­śnie. To by­ło­by po pro­stu głu­pie. Tak samo mój brak edu­ka­cji byłby po pro­stu głupi. Po co komu nic nie­wie­dzą­cy bóg? A uwierz, że gdy­bym na­praw­dę mógł za­trzy­mać czas, to na pewno nie ko­rzy­stał­bym z tego przy­wi­le­ju do ścią­ga­nia. Ko­lej­na rzecz, która nas różni.

Mniej­sza.

Wred­ne bab­sko za­czę­ło wtedy pa­plać, że jeśli się nie przy­ło­żę, to skoń­czę z nie­zda­ną ma­tu­rą, a to naj­waż­niej­szy eg­za­min w moim życiu. Zno­si­łem jej wywód do mo­men­tu, aż wzię­ła mój spraw­dzian, by po­ka­zać kla­sie jak NIE po­win­no się roz­wią­zy­wać zadań.

Tego było już za wiele. Oso­bi­ste za­tar­gi jesz­cze bym zdzier­żył, ale ro­bie­nie ze mnie kla­so­we­go kre­ty­na to prze­sa­da. Może nie byłem jakiś po­pu­lar­ny, ale nie byłem też obiek­tem drwin. Ko­rzy­sta­jąc więc z faktu, że moi ko­cha­ni ko­le­dzy byli za­ję­ci śmia­niem się z mojej głu­po­ty (ich jesz­cze do­pad­nie kara boska, ale o tym może kiedy in­dziej), po­zwo­li­łem sobie na lekki psi­kus. Mia­no­wi­cie zwięk­szy­łem tem­pe­ra­tu­rę pro­ce­so­ra no­wiut­kie­go te­le­fo­nu na­szej ma­te­ma­tycz­ki o ja­kieś kil­ka­set stop­ni.

„Ale jak ty to zro­bi­łeś?”

Czy­tasz uważ­nie? Je­stem bo­giem, uświa­dom to sobie. Ptaka też py­tasz jakim cudem lata? Wy­star­czy­ło tro­chę się sku­pić.

Nie­szczę­sny le­żą­cy na biur­ku iPho­ne oczy­wi­ście eks­plo­do­wał, wzbi­ja­jąc kłęby dymu, a wokół roz­le­gła się praw­dzi­wa sym­fo­nia dla moich uszu. Wrzask tej dur­nej baby oraz pisk za­rów­no alar­mu prze­ciw­po­ża­ro­we­go, jak i jesz­cze bar­dziej nie­na­wist­ny dla uszu pisk ko­le­ża­nek z klasy. Nie mo­głem po­zo­stać w tyle, więc rów­nież uda­łem prze­ra­że­nie i wy­bie­głem z klasy razem ze wszyst­ki­mi. Tak oto ura­to­wa­łem swój honor i klasę przed ma­te­ma­ty­ką. Choć oczy­wi­ście nikt nie miał prawa o tym wie­dzieć. I choć ura­to­wa­łem klasę, to nie ura­to­wa­łem klasy, bo sala 0-9 spło­nę­ła do­szczęt­nie nim straż po­żar­na zdą­ży­ła ła­ska­wie się po­ja­wić. I nie, nie mia­łem naj­mniej­szej ocho­ty gasić tego po­ża­ru. Warto dodać, że kilka dni po tym in­cy­den­cie dwie osoby od nas za­czę­ły nagle uży­wać sam­sun­gów.

Jeśli zaś my­śli­cie, że dla klasy 2B w owym dniu lek­cje skoń­czy­ły się wraz z po­ża­rem to je­ste­ście w błę­dzie. Kto­kol­wiek bo­wiem cho­dził do li­ceum ten wie, że je­dy­ną rze­czą waż­niej­szą od lek­cji jest świę­ty apel pani dy­rek­tor i przy­jazd ni­ko­mu nie­zna­nej oso­bi­sto­ści na spo­tka­nie w szkol­nej auli. Toteż WF odbył się zgod­nie z pla­nem.

Z wy­cho­wa­niem fi­zycz­nym mia­łem tylko jeden pro­blem. Ist­nia­ło.

Ze wszyst­kich zajęć, które mu­sia­łem prze­żyć jako na­sto­let­ni bóg, te były czy­stym ab­sur­dem. Nie dość, że ka­za­no mi uży­wać swo­je­go ciała w spo­sób spra­wia­ją­cy mi ból i dys­kom­fort, to w do­dat­ku cały czas ha­mo­wa­łem się z uży­wa­niem nad­ludz­kiej siły, któ­rej z bie­giem lat mia­łem coraz wię­cej. Na każ­dym WF-ie więc sku­tecz­nie uda­wa­łem bez­na­dziej­ne­go cia­maj­dę i obi­bo­ka, ro­bią­ce­go wszyst­ko, byle nie do­stać piłki, nie wejść do gry i nie mieć kon­tak­tu z in­ny­mi. Nie­ste­ty mój plan nie miał za­sto­so­wa­nia pięt­na­ste­go kwiet­nia roku nie­za­pa­mię­ta­ne­go, kiedy to nasz, pożal się ja, tre­ner wy­my­ślił sobie mały tur­niej za­pa­sów.

Od­nio­słem wra­że­nie, jak­bym z po­wro­tem był na mojej wy­ciecz­ce do sta­ro­żyt­no­ści, gdzie pięk­ni grec­cy mło­dzień­cy wal­czy­li mię­dzy sobą o wzglę­dy bro­da­tych star­ców, czy o co­kol­wiek cho­dzi­ło w tej wiel­bio­nej przez hi­sto­ry­ków kul­tu­rze. Oczy­wi­ście kla­so­we osił­ki były tym po­my­słem wnie­bo­wzię­te i z roz­ko­szą za­czę­li na­pi­nać bi­cep­sy, tri­cep­sy i… inne mię­śnie (bio­lo­gia też nie była moją do­me­ną). Po­ob­ser­wo­wa­łem tro­chę jak się wza­jem­nie prze­py­cha­ją i łapią w naj­bar­dziej dwu­znacz­ny spo­sób, a potem jesz­cze się z tego śmie­ją. Ho­ło­ta. Ale chcąc nie chcąc, ja też mu­sia­łem sta­nąć na macie. Przede mną wu­efi­sta po­sta­wił na­sze­go ku­jo­na, bo by­li­śmy zbli­że­ni wa­go­wo. Pa­trząc na tę cho­dzą­cą en­cy­klo­pe­dię w gru­bych bry­lach przy­po­mnia­łem sobie jego pełne po­gar­dy spoj­rze­nia, gdy byłem ośmie­sza­ny na ma­te­ma­ty­ce. Czte­ro­oki na pewno do­stał pięć z plu­sem czy innym ep­si­lo­nem. Zde­ner­wo­wa­łem się. I wsku­tek tego po­ło­ży­łem go trzy se­kun­dy po gwizd­ku.

W sali gim­na­stycz­nej przez chwi­lę za­pa­dła cisza, a potem banda go­ry­li za ple­ca­mi za­czę­ła we­so­ło gwiz­dać i mi gra­tu­lo­wać. Nie­sa­mo­wi­te jak łatwo zy­skać czy­jąś sym­pa­tię. Upew­ni­łem się jesz­cze, że za­sko­czo­ny oku­lar­nik nie ma nic zła­ma­ne, po­mo­głem mu wstać i zsze­dłem z maty. Ale jed­no­cze­śnie po­sta­no­wi­łem w to brnąć. Jeśli już mam się dzi­siaj wyżyć to niech to przy­naj­mniej ma jakiś po­zy­tyw­ny sku­tek. Tak więc przez kilka po­je­dyn­ków po­zo­sta­wa­łem nie­zwy­cię­żo­ny, kła­dąc ko­lej­nych kla­so­wych fra­je­rów, śmiesz­ków, aten­cju­szy i w końcu mię­śnia­ków. Na sam ko­niec zaś, me­to­dą eli­mi­na­cji, zo­sta­łem ze­sta­wio­ny z naj­sil­niej­szym kar­kiem w na­szej kla­sie, ka­pi­ta­nem dru­ży­ny pił­kar­skiej i obiek­tem wes­tchnień paru tę­pych dzie­wuch, spor­to­wym świ­rem o na­zwi­sku na J. ( Ogrom ludzi, jaki spo­ty­kam w moich po­dró­żach w cza­sie i prze­strze­ni źle wpły­wa na moją pa­mięć.)

Jot (tak ła­twiej, praw­da?) tym­cza­sem wy­da­wał się być pewny zwy­cię­stwa. Nie dzi­wię mu się. W szko­le nie­wie­le osób w ogóle chcia­ło z nim kon­ku­ro­wać, nawet wśród trze­cich klas. Był ogrom­ny, wy­glą­dał na do­ro­słe­go i roz­ta­czał wokół sie­bie praw­dzi­wie agre­syw­ną aurę. Za­czą­łem na szyb­ko kal­ku­lo­wać swoje moż­li­wo­ści. Co praw­da uwal­nia­jąc tro­chę wię­cej bo­skiej mocy mógł­bym po­ło­żyć Jota bez pro­ble­mu. Pro­blem na­to­miast sta­no­wi­ły dwie inne kwe­stie. Po pierw­sze moje sie­dem­na­sto­let­nie, nie­wy­tre­no­wa­ne ciało mogło sobie coś zro­bić przy takim wy­sił­ku. Po dru­gie jak by to wy­glą­da­ło, gdyby ktoś z grona prze­cięt­nych po­wa­lił kla­so­we­go go­lia­ta? Ostat­nie czego chcia­łem to więk­sza uwaga ludzi. Gdy je­steś bo­giem dla in­nych, trud­no być ci bo­giem na­praw­dę. Nie było wyj­ścia. Mu­sia­łem prze­grać.

Gwizd ro­ze­rwał po­wie­trze, a pewny sie­bie Jot ru­szył na mnie ni­czym pę­dzą­ca lo­ko­mo­ty­wa. Zro­bi­łem unik i zna­la­złem się za nim. Na­tar­łem, chwy­ta­jąc go wpół i pró­bu­jąc wy­pchnąć za ring. Od­po­wie­dział tym samym. Chwi­lę się si­ło­wa­li­śmy, przy czym bar­dzo sta­ra­łem się, by za­cho­wy­wać rów­no­wa­gę wzglę­dem jego siły. Nie chcia­łem, by wy­szło, że mu się pod­kła­dam, a jak pi­sa­łem wcze­śniej, wy­grać też nie mo­głem. W końcu uda­łem, że tracę rów­no­wa­gę, co Jot sku­tecz­nie wy­ko­rzy­stał, przy­ci­ska­jąc mnie do maty, o wiele moc­niej niż bym my­ślał. Skrzy­wi­łem się w lek­kim bólu, ale nic nie po­wie­dzia­łem. Tre­ner, nie­mo­je stwo­rze­nie (ro­zu­mie­cie?), od­gwiz­dał ko­niec i po­da­li­śmy sobie ręce w naj­bar­dziej sztucz­nym ge­ście w hi­sto­rii ludz­ko­ści. WF się skoń­czył, a więc moja ka­tor­ga także.

Mi­nu­tę póź­niej prze­bie­ra­li­śmy się w szat­ni. Jot, do tej pory zbie­ra­ją­cy po­chwa­ły od swo­je­go grona ad­o­ra­to­rów, pod­szedł do mnie i po­wie­dział:

– Nie­źle ci po­szło, Luki. – Mam na imię Łu­kasz. (Mało bo­skie, co?) – W życiu bym nie po­my­ślał, że doj­dziesz do fi­na­łu.

– Dzię­ki, sta­ra­łem się. – Sta­ra­łem się nie wy­grać.

– No, ale tra­fi­ła kosa na ka­mień, co? – Szturch­nął mnie tą swoją wiel­ką łapą. – Nie martw się, może jesz­cze sto ta­kich WF-ów i mnie po­ko­nasz… Jak mnie nie bę­dzie w szko­le! Haha!

– Wła­śnie, z czym do ludzi! – Usły­sza­łem z tłumu za nim.

– To jakiś cud, że tyle razy wy­gra­łeś!

– Głupi ma za­wsze szczę­ście!

Stado jego wiel­bi­cie­li za­nio­sło się śmie­chem, a on sam spoj­rzał na mnie naj­bar­dziej po­gar­dli­wym wzro­kiem, jaki do tam­tej pory wi­dzia­łem. Czu­łem się okrop­nie. Po­zo­sta­li w szat­ni od­wró­ci­li wzrok. Nikt się za mną nie wsta­wił. Nikt nie chciał mieć z nimi do czy­nie­nia. Czemu to ro­bi­li? By po­czuć się le­piej? Ża­ło­sne.

– Gdy­bym chciał, to bym wy­grał! – po­wie­dzia­łem nagle, zbyt późno zda­jąc sobie spra­wę z wła­snych słów.

– O? – zdzi­wił się Jot. – Na­praw­dę? To dawaj! Uderz! – po­wie­dział, zrzu­ca­jąc z sie­bie ko­szul­kę i prę­żąc ide­al­ną klatę.

Spoj­rza­łem na niego jak na idio­tę.

– No dalej! – za­chę­cał mnie, za­kła­da­jąc ręce za głowę. – Nie oddam ci, słowo!

Jego mały gang też mnie za­chę­cał. Po­zo­sta­li za­czę­li szyb­ciej się prze­bie­rać. Nie­któ­rzy już opu­ści­li szat­nię w oba­wie przed uno­szą­cym się w po­wie­trzu pre­lu­dium bitki. Jot na­to­miast zła­pał mój nad­gar­stek i przy­ci­skał go do swo­jej twa­rzy, wy­krzy­wia­jąc ją w uda­wa­nym cier­pie­niu.

– Aaa! Prze­stań! Po­mo­cy! A! Co za ból! – Wy­krzy­wiał się przy każ­dym pseu­do cio­sie, a jego po­plecz­ni­cy ledwo ła­pa­li od­dech, re­cho­cząc na całe gar­dła.

Wtedy coś we mnie pękło. Wy­rwa­łem się i cof­ną­łem lekko, za­ci­ska­jąc zęby. Jota to naj­wy­raź­niej za­do­wo­li­ło i znów wy­prę­żył się pro­wo­ka­cyj­nie. Ja na­to­miast wzią­łem za­mach i wy­pro­wa­dzi­łem nie­udol­ne­go sier­po­we­go. W ostat­niej chwi­li jed­nak zro­zu­mia­łem, że cios był tro­chę zbyt nie­ludz­ki. Gniew prze­jął kon­tro­lę i stra­ci­łem pa­no­wa­nie nad wła­sną siłą. Czas zwol­nił. Byłem tylko kilka mi­li­se­kund od roz­trza­ska­nia głowy Jota i przy oka­zji wła­snej ręki, na ka­wał­ki. Ledwo udało mi się zmniej­szyć siłę ciosu, ale i tak wy­szedł o wiele za mocny.

Moja ko­ści­sta pięść spo­tka­ła się z po­licz­kiem Jota, naj­pierw miaż­dżąc mię­śnie, potem gru­cho­cząc kości, a fi­nal­nie po­sy­ła­jąc mo­je­go prze­ciw­ni­ka na ścia­nę. Pod moje nogi upa­dły jego dwa zęby, zu­peł­nie jak w kre­sków­ce.

Dawid znowu po­ko­nał Go­lia­ta.

Ol­brzym tym­cza­sem leżał nie­przy­tom­ny pod ścia­ną, a jego twarz była w opła­ka­nym sta­nie. Prze­ra­że­ni ko­le­dzy Jota spo­glą­da­li to na niego, to na mnie, będąc w zu­peł­nym szoku. Do mnie zaś za­czę­ło po­wo­li do­cie­rać, co wła­śnie zro­bi­łem.

 

Pół go­dzi­ny póź­niej byłem już na dy­wa­ni­ku u pani dy­rek­tor. Nie­przy­tom­ne­go Jota chwi­lę wcze­śniej za­bra­ła ka­ret­ka. Gdyby nie wu­efi­sta, jego ko­le­dzy roz­szar­pa­li­by mnie na strzę­py. Ale w tam­tej chwi­li, wi­dząc minę dy­rek­tor­ki, chyba wo­lał­bym ten sce­na­riusz.

– Mam na­dzie­ję, że ro­zu­miesz czego się do­pu­ści­łeś – po­wie­dzia­ła lo­do­wa­tym gło­sem, od któ­re­go do­sta­łem gę­siej skór­ki.

– Tak, pro­szę pani.

– W na­szej szko­le nie ma miej­sca na ja­ką­kol­wiek prze­moc. Zda­jesz sobie z tego spra­wę?

– Tak, pro­szę pani.

– Za­wsze byłeś grzecz­ny i cał­kiem uło­żo­ny. Stro­ni­łeś od bójek… W takim razie może ła­ska­wie mi wy­ja­śnisz… Jakim cudem po­bi­łeś Ję­dra­szew­skie­go do nie­przy­tom­no­ści?! – Lód nagle stop­niał i po­ja­wił się ogień. Pożar wła­ści­wie.

– Ude­rzy­łem go tylko raz – od­par­łem.

– Nie kłam! Jego twarz jest w opła­ka­nym sta­nie! Wy­glą­da jakby miał wy­pa­dek!

– Ude­rzy­łem go tylko raz – po­wtó­rzy­łem.

– Dość! Je­steś za­wie­szo­ny w pra­wach ucznia! Do końca mie­sią­ca po lek­cjach po­ma­gasz pa­niom sprzą­ta­ją­cym. A ja za­sta­no­wię się nad tym, czy w na­szej szko­le jest miej­sce dla kogoś ta­kie­go jak ty! Ciesz się, że nie chcę bu­rzyć re­pu­ta­cji li­ceum wzy­wa­niem po­li­cji!

– Tak, pro­szę pani. Dzię­ku­ję.

– To wszyst­ko, idź już.

Mo­głem wtedy zro­bić wiele rze­czy. Za­hip­no­ty­zo­wać ją, oma­mić, sko­rzy­stać z cudu per­swa­zji, którą opa­no­wa­łem do per­fek­cji. Mo­głem nawet wy­ma­zać jej pa­mięć. Ale nie zro­bi­łem nic z tych rze­czy. Po pro­stu wy­sze­dłem, świa­do­my mojej nie­pew­nej szkol­nej przy­szło­ści. Stwier­dzi­łem, że te dwa ty­go­dnie mycia kibli będą mi przy­po­mi­nać o tym, że je­że­li nie będę się kon­tro­lo­wał, to znisz­czę wszyst­ko do­oko­ła. Łań­cuch, który muszę sobie za­ło­żyć jest nie tylko dla świa­ta, ale i dla mnie sa­me­go.

 

Po szko­le mia­łem ocho­tę po pro­stu rzu­cić się na łóżko i za­po­mnieć o tym, co się stało. Spoj­rze­nia ludzi z klasy utwier­dzi­ły mnie w prze­ko­na­niu, że wie­ści szyb­ko się roz­cho­dzą i skut­ków mo­je­go wy­czy­nu mogę się spo­dzie­wać już wkrót­ce i to ra­czej nie ja­kichś po­zy­tyw­nych. Zu­peł­nie jakby pro­ble­my z nauką nie były wy­star­cza­ją­ce. Oka­za­ło się jed­nak, że pięt­na­sty kwiet­nia tam­te­go roku miał mi jesz­cze coś do za­ofe­ro­wa­nia.

Usły­sza­łem krzy­ki, a gdy tylko wy­sze­dłem zza rogu, moim oczom uka­za­ła się ka­mie­ni­ca, z któ­rej wy­do­by­wał się czar­ny dym. Wokół bu­dyn­ku zgro­ma­dzo­nych było kil­ku­na­stu ludzi, w zu­peł­no­ści po­chło­nię­tych od­wiecz­ną sztu­ką ga­pie­nia się. Ktoś wy­biegł z bramy, za­no­sząc się okrop­nym kasz­lem. Wnę­trze któ­re­goś z miesz­kań eks­plo­do­wa­ło, wy­bi­ja­jąc okna ogni­stym po­dmu­chem. Pożar.

Po­wi­nie­nem iść dalej. Wie­dzia­łem to. Nie­an­ga­żo­wa­nie się było jedną z moich głów­nych zasad w byciu bo­giem. I za­zwy­czaj uła­twia­ło mi to życie. Jed­nak wtedy usły­sza­łem krzyk. Spoj­rza­łem w górę i zo­ba­czy­łem w oknie na trze­cim pię­trze ko­bie­tę z dziec­kiem na rę­kach. De­spe­rac­ko pa­trzy­ła w dół, pró­bu­jąc jak naj­bar­dziej od­da­lić się od wnę­trza miesz­ka­nia. Naj­wi­docz­niej pożar od­ciął im drogę uciecz­ki.

W po­bli­żu nie było widać żad­ne­go wozu stra­żac­kie­go. Nie sły­sza­łem też żad­nej sy­re­ny. Naj­wi­docz­niej coś ich za­trzy­ma­ło. Drugi pożar w tym dniu, do któ­re­go trud­no im przy­je­chać? W stra­ży po­żar­nej tego mia­sta muszą zajść zmia­ny.

Pa­trzy­łem na prze­ra­żo­ną twarz ko­bie­ty w oknie. I wie­dzia­łem, że de­cy­zja zo­sta­ła już pod­ję­ta. Zrzu­ci­łem ple­cak i po­pę­dzi­łem do bramy, zanim kto­kol­wiek zdą­żył mnie za­trzy­mać. Drzwi całe szczę­ście były otwar­te, ale cała klat­ka scho­do­wa była za­dy­mio­na. Stwier­dzi­łem, że naj­le­piej bę­dzie oszczę­dzać siły (przy­po­mi­nam, że byłem tylko na­sto­let­nim bo­giem i da­le­ko mi było do ja­kiej­kol­wiek wszech­mo­cy), więc na­bra­łem po­wie­trza w płuca i po­bie­głem do góry. Może to brzmieć ab­sur­dal­nie, ale choć nie po­tra­fi­łem od­dy­chać w za­dy­mio­nym po­wie­trzu, bez pro­ble­mu zna­la­złem miesz­ka­nie pe­cho­wej lo­ka­tor­ki. Moce bo­skie bo­wiem nie są jak­kol­wiek ze sobą po­wią­za­ne i po­zo­sta­ją ni­czym ludz­kie zdol­no­ści na­by­te. I tak jak ty czy­tel­ni­ku mo­żesz być świet­nym ko­la­rzem nie po­tra­fiąc w ogóle pły­wać, tak ja mając fi­zjo­lo­gicz­ne ogra­ni­cze­nia, byłem w sta­nie wi­dzieć przez ścia­ny.

Gdy sta­ną­łem przed drzwia­mi to po­zwo­li­łem, by siła, która wcze­śniej przy­pra­wi­ła Jota o wi­zy­tę w szpi­ta­lu, teraz z ła­two­ścią je wy­wa­ży­ła. Nie­ste­ty po­ra­dze­nie sobie z pło­mie­nia­mi było już trud­niej­sze. Ogień zajął prak­tycz­nie całe miesz­ka­nie, a wolne prze­strze­nie sku­tecz­nie wy­peł­nił czar­ny dym. Gdzieś za sza­le­ją­cym ży­wio­łem wi­dzia­łem syl­wet­kę nie­szczę­snej ko­bie­ty z dziec­kiem w ra­mio­nach. Zda­wa­ło mi się, że z każdą chwi­lą coraz bar­dziej roz­wa­ża­ła skok. Tym­cza­sem wciąż nie było sły­chać syren.

W tam­tym mo­men­cie zro­zu­mia­łem, co muszę zro­bić. Za­mkną­łem oczy, sku­pia­jąc się, by moc nie ule­cia­ła w lo­so­wych kie­run­kach. Wy­sta­wi­łem przed sie­bie rękę i za­krzy­wi­łem rze­czy­wi­stość na dłu­gość mo­je­go chu­de­go ra­mie­nia. Stwo­rzy­łem wokół sie­bie bańkę, do któ­rej do­pu­ści­łem tylko po­wie­trze. Gdy sze­dłem przez miesz­ka­nie, wokół mnie zni­kał dym, pył, ogień i wy­so­ka tem­pe­ra­tu­ra. Byłem bez­piecz­ny.

W ten spo­sób prze­mie­rzy­łem całą od­le­głość, jaka dzie­li­ła mnie od uwię­zio­nych przy oknie osób. Zdaje się, że na mój widok ko­bie­ta prze­ra­zi­ła się jesz­cze bar­dziej niż do tej pory. Roz­ło­ży­łem ręce w po­ko­jo­wym ge­ście.

– Pro­szę iść ze mną. Wy­pro­wa­dzę panią – po­wie­dzia­łem.

Ona zaś nic nie od­po­wie­dzia­ła. Naj­wi­docz­niej zu­peł­nie nie ro­zu­mia­ła co się dzie­je. Nic dziw­ne­go. Widok nie­wraż­li­we­go na ogień ob­ce­go na­sto­lat­ka pod­czas po­ża­ru z pew­no­ścią nie był ni­czym nor­mal­nym. Pod­sze­dłem jesz­cze bli­żej i de­li­kat­nie do­tkną­łem jej ręki.

– Tutaj jest nie­bez­piecz­nie. Pro­szę iść ze mną, a nic wam się nie sta­nie.

Ko­bie­ta pa­trzy­ła nie­wi­dzą­cym wzro­kiem to na mnie, to znowu na bańkę rze­czy­wi­sto­ści wokół nas. W końcu spoj­rza­ła na swo­je­go synka, któ­re­go je­dy­ną re­ak­cją oprócz pła­czu było moc­niej­sze wtu­le­nie się w jej pierś. Z dołu sły­chać było krzy­ki i na­wo­ły­wa­nia ga­piów, ale przez ogól­ny roz­gar­diasz nie spo­sób było stwier­dzić, o co w ogóle im cho­dzi­ło. W końcu ko­bie­ta zsu­nę­ła się z pa­ra­pe­tu, na któ­rym sie­dzia­ła, wzię­ła mnie za rękę i po­zwo­li­ła się pro­wa­dzić.

Szli­śmy przez pło­ną­ce miesz­ka­nie, roz­pra­sza­jąc ogień i dym, przez mi­nu­tę lub ty­siąc lat. Z każdą se­kun­dą czu­łem się coraz bar­dziej zmę­czo­ny. Za­krzy­wia­nie rze­czy­wi­sto­ści było chyba naj­bar­dziej wy­czer­pu­ją­cą umie­jęt­no­ścią, jaką wtedy po­sia­da­łem. W końcu jed­nak udało nam się wyjść z miesz­ka­nia, a gdy zna­leź­li­śmy się na klat­ce scho­do­wej, ko­bie­ta jakby oprzy­tom­nia­ła i czym prę­dzej zbie­gła na dół.

Po­czu­łem ulgę, wie­dząc, że jest bez­piecz­na, ale jed­no­cze­śnie zda­łem sobie spra­wę jak wy­czer­pa­ny je­stem. Rze­czy­wi­stość wokół mnie wró­ci­ła do normy, a ja, lekko się chwie­jąc, ru­szy­łem na dół. By­ło­by to strasz­nie głu­pie, zo­stać ofia­rą po­ża­ru z któ­re­go do­pie­ro co się kogoś ura­to­wa­ło. Gdy jed­nak zna­la­złem się na ze­wnątrz, oka­za­ło się, że mam jesz­cze jeden pro­blem.

Roz­e­mo­cjo­no­wa­na ko­bie­ta, którą ura­to­wa­łem, była już wśród ga­piów i po­zo­sta­łych ucie­ki­nie­rów z ka­mie­ni­cy, coś opo­wia­da­jąc i żywo ge­sty­ku­lu­jąc. Gdy jej uwaga nagle sku­pi­ła się na mnie, wska­za­ła mnie pal­cem i za­czę­ła wołać. Wi­dzia­łem spoj­rze­nia po­zo­sta­łych ludzi w tłu­mie. Część z nich ru­szy­ła ku mnie, wi­dząc za­pew­ne, jak bar­dzo wy­czer­pa­ny je­stem, choć za przy­czy­nę tego pew­nie uzna­li walkę z ogniem, a nie nad­mier­ne uży­cie bo­skich mocy. Nie to było jed­nak naj­gor­sze. Gdzieś za nimi znaj­do­wał się bo­wiem wóz lo­kal­nej te­le­wi­zji, któ­rej ka­me­rzy­sta rów­nież był nie­bez­piecz­nie bli­sko.

To mnie na­tych­miast otrzeź­wi­ło. Tra­fie­nie do te­le­wi­zji jako BO­HA­TER­SKI CHŁO­PAK, który URA­TO­WAŁ MATKĘ Z DZIEC­KIEM było ostat­nią rze­czą, któ­rej po­trze­bo­wa­łem. Choć jesz­cze więk­szy pro­blem miał­bym, gdyby kto­kol­wiek sku­pił się na cu­dow­nej kwe­stii mojej ognio­od­por­no­ści. Sku­pi­łem więc jak­kol­wiek swój i tak już ro­ze­dr­ga­ny rozum i zda­łem sobie spra­wę, że za­krzy­wia­nie rze­czy­wi­sto­ści nie jest wcale naj­bar­dziej wy­ma­ga­ją­cą zdol­no­ścią. Wes­tchną­łem, prze­wi­du­jąc nie­przy­jem­ne kon­se­kwen­cje i… znik­ną­łem.

A przy­naj­mniej tak mu­sia­ło to wy­glą­dać dla tych, któ­rzy już zmie­rza­li w moim kie­run­ku. Chło­pak do­słow­nie roz­pły­nął się w po­wie­trzu! – Tak pew­nie wy­glą­da­ły ich póź­niej­sze hi­sto­rie o tym wy­da­rze­niu. Ja na­to­miast, ko­rzy­sta­jąc z ge­nial­nej w swo­jej pro­sto­cie nie­wi­dzial­no­ści, za­czą­łem czym prę­dzej biec przed sie­bie, mając na­dzie­ję, że wy­trzy­mam w tym sta­nie przy­naj­mniej mi­nu­tę.

Wy­trzy­ma­łem po­ło­wę, ale to wy­star­czy­ło, by od­da­lić się od po­ża­ru na bez­piecz­ną od­le­głość. Udało mi się zna­leźć jakiś pusty za­ułek i tam wró­ci­łem do grona obiek­tów wi­dzial­nych. Byłem zdy­sza­ny, spo­co­ny i ledwo sta­łem na no­gach. Po­wlo­kłem się do tram­wa­ju, prze­kli­na­jąc ple­cak, któ­re­go oczy­wi­ście za­po­mnia­łem za­brać z miej­sca zda­rze­nia. Całe szczę­ście, że więk­szość rze­czy trzy­mam w szaf­ce w szko­le. Gdy linia osiem wy­sa­dzi­ła mnie pod domem, my­śla­łem już, że padnę na twarz parę me­trów od wej­ścia. Gdzieś jed­nak zna­la­złem w sobie siłę by do­czła­pać do klat­ki, otwo­rzyć drzwi, wejść do windy i nie ze­mdleć w trak­cie jazdy, a potem wresz­cie do­trzeć do mo­je­go miesz­ka­nia. Za­mkną­łem drzwi i rzu­ci­łem się na łóżko. Wszyst­ko mnie bo­la­ło i czu­łem, że chyba zaraz umrę (nie mia­łem po­ję­cia czy bo­go­wie mogą umrzeć, ale w tam­tej chwi­li byłem bliż­szy ra­czej śmier­ci niż życia).

Pew­nie za­sta­na­wiasz się, czy­tel­ni­ku, po co w ogóle na­ra­ża­łem swoje życie dla obcej ko­bie­ty. Dla­cze­go przy­spo­rzy­łem sobie tylu pro­ble­mów, skoro mo­głem po pro­stu to zi­gno­ro­wać i zo­sta­wić spra­wę pro­fe­sjo­na­li­stom, jak wszy­scy inni. Wi­dzisz, myślę, że gdzieś tu jest jakaś lo­gi­ka. Może to we­wnętrz­ny nakaz z głębi mo­je­go bo­skie­go serca, może li­tość wzglę­dem zwy­kłych ludzi, a może pro­pa­gan­da o byciu do­brym wci­ska­na mi od naj­młod­szych lat. Nie zmie­nia to jed­nak faktu, że czu­łem, że po­stą­pi­łem wła­ści­wie. Praw­do­po­dob­nie ura­to­wa­łem czy­jeś życie i nie zbio­rę za to żad­nych lau­rów. Jeśli to nie jest bo­skie, to nie wiem co jest. Pew­nie wielu in­nych bogów by­ło­by o wiele bar­dziej okrut­nych, żą­da­jąc w za­mian za ura­to­wa­nie życia ja­kichś pie­nię­dzy, po­słu­szeń­stwa, uwiel­bie­nia. Ale ja byłem jesz­cze na to wszyst­ko odro­bi­nę za młody. Poza tym, czym róż­nił­bym się wtedy od ta­kie­go Jota, po­ka­zu­ją­ce­go swoją na­tu­ral­ną do­mi­na­cję na każ­dym kroku i ob­no­szą­ce­go się z nią jak z wła­sną za­słu­gą? Choć nie po­wiem, by w trak­cie mo­je­go życia myśli o bez­gra­nicz­nej po­tę­dze nigdy się nie po­ja­wi­ły. Po pro­stu za­wsze uwa­ża­łem je za coś, co prę­dzej czy póź­niej źle by się skoń­czy­ło. Z wiel­ką mocą wiel­ka od­po­wie­dzial­ność czy jakoś tak.

Ob­ró­ci­łem się na drugi bok, pół­przy­tom­nym ge­stem po­pra­wia­jąc po­dusz­kę. Nim za­sną­łem, przez głowę prze­mknę­ła mi jesz­cze myśl, że ta dwój­ka ro­syj­skich pi­sa­rzy jed­nak miała rację. Zde­cy­do­wa­nie trud­no być bo­giem. A na­sto­let­nim bo­giem – jesz­cze trud­niej. 

Koniec

Komentarze

Po­wiem Ci Ni­ko­de­mie, że ujęły mnie Twoje bo­skie po­czy­na­nia;)

Czy­ta­łam z uśmie­chem, a po­błaż­li­wy ton i próby ra­cjo­na­li­za­cji bar­dzo mi się po­do­ba­ły.

Po­wo­dze­nia w dal­szym boż­ko­wa­niu!

I ład­nie, że byłeś bo­giem do­brym i tro­skli­wym, a nie ja­kimś krwa­wym opry­chem.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Ser­decz­nie dzię­ku­ję!

Choć mnie sa­me­mu do boga da­le­ko, to nie­zmier­nie mi miło, że wo­ja­że mo­je­go li­te­rac­kie­go bó­stwa przy­pa­dły ci do gustu.

Po­zdra­wiam,

NP

Za­pra­szam na mój kanał YouTu­be

Przy­jem­ny i lekki tekst. Bo­ha­ter opo­wia­da­nia dużo wy­sił­ku wło­żył w cią­głe tłu­ma­cze­ni mi, co może, a czego nie i dla­cze­go, ale wciąż mam sporo pytań :) W każ­dym razie nie­złe wy­ko­na­nie cie­ka­we­go po­my­słu. 

Bar­dzo dzię­ku­ję i po­le­cam się na przy­szłość!

Po­zdra­wiam,

NP

Za­pra­szam na mój kanał YouTu­be

Nie­źle po­ka­za­łeś na­sto­let­nie­go boga, jego roz­ter­ki i po­dej­mo­wa­ne de­cy­zje. Oka­zu­je się, że bo­go­wie są bar­dzo po­dob­ni do ludzi, tyle że drze­mie w nich wiel­ka i nie­ujarz­mio­na ta­jem­na moc. Czy bę­dzie­my świad­ka­mi dal­szych po­czy­nań mło­de­go boga? :)

Wy­ko­na­nie mo­gło­by być lep­sze.

 

dwie osoby od nas za­czę­ły nagle uży­wać Sam­sun­gów. → …dwie osoby od nas za­czę­ły nagle uży­wać sam­sun­gów.

 https://sjp.pwn.pl/zasady/109-20-10-Nazwy-roznego-rodzaju-wytworow-przemyslowych;629431.html

 

Toteż wuef odbył się zgod­nie z pla­nem.Toteż WF odbył się zgod­nie z pla­nem.

 

które mu­sia­łem prze­żyć jako na­sto­let­ni bóg, te były czy­stym ab­sur­dem. Nie dość, że mu­sia­łem uży­wać… → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

Na każ­dym wu­efie więc sku­tecz­nie… → Na każ­dym WF-ie więc sku­tecz­nie

 

z roz­ko­szą za­czę­li na­pi­nać swoje bi­cep­sy, tri­cep­sy i… → Zbęd­ny za­imek – czy na­pi­na­li­by cudze mię­śnie?

 

(Ilość ludzi, jaką spo­ty­kam w moich po­dró­żach w cza­sie i prze­strze­ni źle wpły­wa na moją pa­mięć.) → Ludzi można po­li­czyć. Po­wtó­rze­nie. Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

Pro­po­nu­ję: (Licz­ba ludzi spo­ty­ka­nych pod­czas po­dró­ży w cza­sie i prze­strze­ni, źle wpły­wa na moją pa­mięć).

 

po­wa­lił kla­so­we­go Go­lia­ta? → …po­wa­lił kla­so­we­go go­lia­ta?

 

Na­tar­łem, chwy­ta­jąc go w pół i pró­bu­jąc wy­pchnąć za ring.Na­tar­łem, chwy­ta­jąc go wpół i pró­bu­jąc wy­pchnąć za matę.

 

Wuef się skoń­czył… → WF się skoń­czył

 

zbie­ra­ją­cy laury od swo­je­go grona ad­o­ra­to­rów… → Lau­rów się nie zbie­ra, laury/ wie­niec lau­ro­wy można otrzy­mać.

Pro­po­nu­ję: …zbie­ra­ją­cy gra­tu­la­cje/ wy­ra­zy uzna­nia od grona swo­ich ad­o­ra­to­rów

 

 – Aaa! Prze­stań! Po­mo­cy! A! Co za ból! – wy­krzy­wiał się przy każ­dym pseu­do cio­sie… → – Aaa! Prze­stań! Po­mo­cy! A! Co za ból! – Wy­krzy­wiał się przy każ­dym pseu­docio­sie

 

Wy­rwa­łem swoją dłoń i cof­ną­łem się lekko… → Czy za­imek jest ko­niecz­ny?

 

– NIE KŁAM! Jego twarz jest w opła­ka­nym sta­nie! → Czy dy­rek­tor­ka umia­ła mówić wiel­ki­mi li­te­ra­mi???

A może wy­star­czy: Nie kłam!!! Jego twarz jest w opła­ka­nym sta­nie!

 

Stwier­dzi­łem, że te dwa ty­go­dnie mycia kibli będą mi przy­po­mi­nać. O tym, że je­że­li… → Czy krop­ka jest tu ko­niecz­na?

Pro­po­nu­ję: Stwier­dzi­łem, że te dwa ty­go­dnie mycia kibli będą mi przy­po­mi­nać o tym, że je­że­li

 

ko­bie­ty z dziec­kiem na ra­mio­nach. → Ra­czej: …ko­bie­ty z dziec­kiem w ra­mio­nach. Lub: …ko­bie­ty z dziec­kiem na rę­kach.

 

wska­za­ła na mnie pal­cem… → …wska­za­ła mnie pal­cem

Wska­zu­je­my kogoś, nie na kogoś.

 

Gdy linia 8 wy­sa­dzi­ła mnie… → Gdy linia osiem wy­sa­dzi­ła mnie…

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie.

 

Może to we­wnę­trzy nakaz… → Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cie­szę się, że się po­do­ba­ło i dzię­ku­ję za po­praw­ki. A co do kon­ty­nu­acji… któż to może wie­dzieć? Chyba tylko sam bóg.

Za­pra­szam na mój kanał YouTu­be

Bar­dzo pro­szę, Ni­ko­de­mie. Miło mi, że mo­głam się przy­dać.

Kon­ty­nu­acja w rę­kach boga, po­wia­dasz… Po­zo­sta­je mi ufać, że bóg się sprę­ży i nie za­wie­dzie. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hej,

 

bar­dzo fajna hi­sto­ria przy­po­mi­na mi piór­ko­we Jak zo­sta­łem… Outta Se­we­ra.

 

Po­do­ba mi się humor i swo­ista lo­gi­ka mocy bo­skich oraz po­row­na­nia ze świa­tem śmier­tel­ni­ków. To na­praw­dę po­rząd­na hi­sto­ria i rów­nież z chę­cią po­czy­tał­bym wię­cej o na­sto­let­nim bogu.

Czego mi bra­ku­je? Pew­nie ja­kiejś więk­szej, po­waż­niej­szej fa­bu­ły? Dla­cze­go ten 15 kwiet­nia był taki ważny? W sumie nie wia­do­mo, bo­ha­ter do­stał dwój­kę z matmy i bił się z kla­so­wym osił­kiem, w sumie dzień jak co­dzień. Faj­nie by­ło­by dla mnie po­czy­tać o czymś fa­bu­lar­nie po­waż­niej­szym, o czymś na­praw­dę istot­nym ;)

 

Kilka do­dat­ko­wych uwag:

Było to jesz­cze w cza­sach li­ceum, ale o tym, że je­stem bo­giem, wie­dzia­łem już od dawna. Skąd wie­dzia­łem? Chyba już o tym pi­sa­łem? A może nie. Nie­waż­ne. Jeśli kto­kol­wiek poza mną to czyta, to niech po pro­stu przyj­mie do wia­do­mo­ści, że byłem i je­stem bo­giem i już!

Bar­dzo cha­otycz­ny ten wstęp. Co zna­czy “od dawna” dla boga? Bo chyba nie kil­ka­na­ście lat (tyle ile ma się w li­ceum). Nie bar­dzo też ro­zu­miem zwrot “chyba już o tym pi­sa­łem”, jeśli ma to być sty­li­za­cja na ja­kieś “prace ze­bra­ne mło­de­go boga”, to wg mnie nie­uda­na, bo ten wątek nie jest kon­ty­nu­owa­ny dalej.

 

Zda­wa­ło mi się, że z każdą chwi­lą coraz bar­dziej roz­wa­ża­ła skok.

Hmmm… Stop­nio­wa­nie roz­wa­ża­nia? Ja bym ra­czej szedł w stro­nę: “coraz bar­dziej skłon­na była sko­czyć”, “coraz bar­dziej po­waż­nie roz­wa­ża­ła skok”.

 

Po­zdra­wiam!

Che mi sento di morir

Czy­ta­ło mi się świet­nie. Dzia­ła­nia pod wpły­wem emo­cji bar­dzo ludz­kie. Prze­ja­wia­nie bo­skich mocy świa­do­mie ogra­ni­cza­nych i ogra­ni­cze­nia wy­ni­ka­ją­ce z mło­de­go wieku to do­sko­na­ły po­mysł. Mam na­dzie­ję na kon­ty­nu­ację w tej kon­wen­cji, bez hor­ro­ru i po­sta­po. Klik

Na­praw­dę bar­dzo przy­jem­ne.

Nowa Fantastyka