- Opowiadanie: Finkla - Ach, co to będzie za ślub!

Ach, co to będzie za ślub!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Ambush, Użytkownicy

Oceny

Ach, co to będzie za ślub!

Katarzyna, prawie nie dotykając schodów, wpadła na strych, na którym mieszkała jej przyjaciółka.

– Marto! Jesteś tu?!

– Jestem. Coś się stało?

– Katastrofa! – Katarzyna zerknęła na starą zakurzoną sofę stojącą wśród maneli pod ścianą, zastanowiła się, czy nie powinna się na nią rzucić w teatralnym geście, ale doszła do wniosku, że to nie ma sensu.

– Co takiego? Mówże wreszcie!

– Ten ksiądz Igor! On wcale nie był księdzem katolickim!

– Co?!

– To pop!

Marta rozpłakała się. Już myślała, że jej marzenia wreszcie się spełnią, a tu takie okrutne rozczarowanie.

– Ale jak to możliwe? – wyszlochała.

– Podobno świat się ostatnio bardzo pozmieniał…

– Jesteś pewna?!

– A sama nie widzisz? Mnóstwo automobilów na drogach i to kolorowych…

– Ja nie o tym! – przerwała jej Marta. – Czy jesteś pewna, że to cerkiewny?

– Ach, rzeczywiście! Jestem pewna; przyjechali po ciało. A konkretnie wikariusz w takim śmiesznym cylindrze i żona Igora.

Marta zaniosła się jeszcze głośniejszym płaczem. Katarzyna postanowiła się wycofać – ktoś musiał powiadomić Roberta. Zanim opuściła strych, zdążyła jeszcze zobaczyć, jak przyjaciółka rozszarpuje nitki oślepiająco białej ektoplazmy, które przędła od dwóch dni.

 

***

 

– …a potem Marta się rozpłakała – zakończyła opowiadać Katarzyna.

Robert zniósł wieść o odwołaniu ślubu o wiele lepiej niż jego narzeczona. No, ale od tego był mężczyzną, by nie okazywać słabości i nie rozpaczać donośnie przy każdym niepowodzeniu.

– Jak panna Marta się czuje?

– Okropnie. Biedactwo tak się przejmuje, że przyjdzie jej spędzić sto lat w narzeczeństwie, podczas gdy już dawno mogła obchodzić złote gody. Och, gdyby księża żywili gorętsze uczucia! Wówczas częściej stawaliby się widmami!

Obydwoje pogrążyli się w rozważaniach o dwóch duszach nieszczęśliwych, bo od wielu lat nie mogły znaleźć nikogo, kto połączyłby je upragnionym węzłem.

– Przeklęty proboszcz Wojciech! – złorzeczyła Katarzyna. – Spłodził dwójkę dzieci, ale w ogóle się z nimi nie spotykał, nie pokochał… Gdybym od początku wiedziała, że owoc własnych lędźwi będzie mu tak obojętny, zrobiłabym coś. Odciągnęła gosposię stukaniem, żeby musiał sam przewinąć syna albo…

– To jest myśl! – Robert aż podskoczył z radości i zaczął emitować silniejszy blask, aż wyłonił z piwnicznego mroku worki z ziemniakami.

– Ale przecież proboszcz Grzegorz nie ma dzieci – zdziwiła się Katarzyna. – A wikary to już w ogóle nie ogląda się za kobietami.

– To nie muszą być uczucia do dzieci! Mnie i pannę Martę trzyma na ziemi miłość do siebie nawzajem, ciebie, Kasiu, przyjaźń do nas albo jeszcze coś innego… Wzbudźmy w którymś z naszych księży jakiekolwiek gorące emocje!

– Tylko jakie i do czego?

– Naradźmy się wspólnie z panną Martą!

 

***

 

Na naradzie ustalono, że troje spiskowców zacznie manifestować się na różne sposoby w kościele. W miarę możliwości – podczas mszy, najlepiej – cieszącej się dużą popularnością. Widome cuda wywołają raptowny wzrost uczuć religijnych, a kiedy któryś z księży umrze, wreszcie znajdzie się ktoś, kto mógłby udzielić ślubu Marcie i Robertowi.

W najbliższą niedzielę przed południem ten ostatni udał się więc do kościoła, aby pogasić świece. I wkrótce przekonał się, że zmiany w świecie ciepłych zaszły o wiele dalej, niż myślało troje spiskowców. Po pierwsze, zamiast uczciwego, woskowego paschału przy ołtarzu stał jakiś gładki jak lustro walec, obok którego żadna pszczoła nigdy nie przelatywała. Po drugie, płomień tego czegoś nie był cząstką gorącego ognia, tylko pomalowanym na czerwono i pomarańczowo kawałkiem papieru. Obracał się miarowo, niczym kapłon na rożnie. Nic dziwnego, że uczucia religijne w narodzie przygasły, a we mszy uczestniczyła tylko garstka osób. Jak taki zimny, kłamliwy paschał mógłby rozpalić płomień wiary?

I kolejne, ważniejsze, pytanie: jak Robert miał skłonić nibyświecę do „zgaśnięcia”? Próbował wyrwać czerwono-pomarańczową karteczkę, ale trzymała się mocno. Raczej nie powinien liczyć, że łżepaschał wyczerpie swoją energię. Najwyraźniej ciepli wynaleźli perpetuum mobile, bo udawany płomyk wirował bez ustanku, chociaż Robert nie dopatrzył się kabla, którym mogłaby płynąć elektryczność. Na każdym kroku cuda, z którymi trudno konkurować!

Dopiero po zakończeniu mszy do nibyświecy podszedł ministrant, podniósł ją i dotknął podstawy, a wtedy wirowanie ustało. Robert zauważył również, że zgasło światełko wewnątrz walca. W jego wnętrzu musiała kryć się lampka podobna do tych, które pan hrabia kazał zainstalować we dworze wkrótce po wojnie, tylko malutka.

Narzeczony chciał również podnieść kłamliwy paschał i zbadać, co takiego kryje się w jego spodzie, ale przedmiot okazał się zbyt ciężki dla ektoplazmatycznych rąk. Robert w smętnym nastroju powlókł się, by zdać pannom raport z zakończonej fiaskiem misji.

 

***

 

Wymyślanie i realizowanie cudów godnych dwudziestego pierwszego wieku okazało się trudniejsze, niż spiskowcy sądzili.

Krwawe łzy na figurze świętego Antoniego stojącej przed kościołem (no dobrze, nie były krwawe, raczej bladoróżowe, bo na taki kolor malował sobie dom ktoś mieszkający trzy posesje za świątynią) starła jakaś gruba kobieta, złorzecząc pod nosem na gołębie.

Zaróżowioną hostię proboszcz po prostu wymienił na inną. Żadnemu z trojga spiskowców nawet nie udało się podejrzeć, co zrobił z pobrudzoną.

Rysunku z takim wysiłkiem wykonanego okruszkami świecowych kredek pozbieranymi w całej wiosce na jednej z szybek witraża nikt w ogóle nie zauważył. Podobnie jak stuków i pobrzękiwań podczas mszy wielkanocnej. Kilka osób dostrzegło, że zabytkowy zegar z kurantem czasami zwalnia, a czasami przyśpiesza, ale nikogo to nie zaskoczyło – stary mechanizm już od dekad okazywał rozmaite narowy.

Skrzypiące drzwiczki od konfesjonału wikary potraktował jakimś środkiem. Ot, przyniósł pojemnik odlegle przypominający rozpylacz do perfum, którym za życia posługiwała się Katarzyna, psiknął dwa razy na każdy nawias i urocze dźwięki przerywające nabożną ciszę podczas przeistoczenia ustały.

Dzwonków liturgicznych nie udało im się rozbujać nawet połączonymi siłami. Nikt nie twierdził, że życie poltergeista jest łatwe i usłane płatkami kwiatów rozrzucanymi w czasie procesji.

 

***

 

Wreszcie wpadli na pomysł cudu, który wierni dostrzegli i docenili.

Już od pasterki skrzętnie zbierali kawałeczki brokatu, strzępki cynfolii, co mniejsze cekiny i wszystko, co połyskiwało w świetle. Nowy Rok okazał się prawdziwymi żniwami – brokat sypał się z wystrzeliwanych rac, z dziewcząt zgromadzonych w remizie i czekał na ich toaletkach.

Znalezione połyskujące drobiny spiskowcy gromadzili na kościelnym żyrandolu. Wybrali ten wiszący nad skrzyżowaniem nawy głównej i transeptu. Kiedy uznali, że już wystarczy, z niecierpliwością odczekali, aż w świątyni zbierze się większa grupa wiernych na popołudniowym nabożeństwie, i przystąpili do działania.

Katarzyna i Marta wspólnymi siłami włączyły światło. Wciśnięcie przełącznika okazało się na granicy ich możliwości, ale przy trzeciej próbie oporna materia zaskoczyła i lampki w żyrandolu rozbłysły. Na ten sygnał Robert zrzucił przygotowane drobinki. Całą trójką ułożyli z nich napis: MÓDL SIĘ. Lekkie świecidełka opadały tak wolno, że zarys liter udało się uformować jeszcze w powietrzu.

Udało się. Napis dostrzegli wszyscy. Niektórzy wierni powyciągali z kieszeni i torebek niewielkie przedmioty i zaczęli nimi błyskać, jakby miotali ciche pioruny. Inni padli na kolana i odmówili różaniec, a potem wszystkie litanie, które znali.

Niektórzy zostali w kościele aż do późnego wieczora. Mężczyźni ogrodzili cudowny napis ławkami, aby uchronić go przed zadeptaniem. Następnego dnia pod kościół zajechał automobil wielkości chłopskiej furmanki. Wyniesiono z niego szyby, którymi przykryto litery. Wkrótce zamiast ogrodzenia z ławek pojawiły się eleganckie słupki z jedwabnymi sznurami w kolorze burgunda.

Ta cała ochrona stanowiła pewną przeszkodę w planach spiskowców – zamierzali użyć świecidełek do wykaligrafowania kolejnych napisów. Ostatecznie nieznacznie zmodyfikowali pomysł i nocami przyklejali drobne ciemne śmieci do ściany pod sufitem, tworząc litery następnych religijnych przykazań i porad. Nie spieszyli się, pisali jedną literę na noc.

 

***

 

Tłumy rozmodlonych i rozśpiewanych ludzi rosły z dnia na dzień. Zanim troje duchów osiągnęło połowę hasła MIŁUJ BLIŹNIEGO, wierni nie mieścili się w kościele i podczas każdej mszy otaczali jego mury gęstniejącym wianuszkiem. A i nocami często jakiś przyjezdny kręcił się po nawie. Niekiedy wszyscy wychodzili, ale zostawiali włączone światło i popiskujące urządzenia, czasem ktoś zaglądał do środka co pół godziny, nawet tuż przed pierwszymi kurami.

Cała wioska szybko się zmieniała. Najpierw w promieniu stu metrów od świątyni na każdym skrawku wolnej powierzchni wyrosły kramy. Na spontanicznym jarmarku można było kupić, oprócz dewocjonaliów, piwo i grzane wino, gorące jedzenie i zimne desery, zabawki, magnesy ze zdjęciami cudownych napisów, biżuterię i inne drobiazgi. Potem prawie każde podwórko przekształciło się w płatny parking. Na obrzeżach Starych Zabużan ruszyła budowa hotelu.

I z całą pewnością akcja spiskowców wzbudziła potężne emocje – wkrótce nie było tygodnia, w którym w okolicy świątyni nie manifestowałby się co najmniej jeden nowy duch.

Wprawdzie proboszcz oraz wikary póki co mieli się świetnie i nie wybierali się na łono Abrahama, ale Marta nie traciła nadziei. A nuż jakiś ksiądz z innej parafii przyjedzie do wioski, roznieci w sobie żar prawdziwej wiary, a potem umrze, pozostając silnie emocjonalnie związany z cudownymi literami?

Na wszelki wypadek spiskowcy nieustannie dyżurowali przy kościele i przepytywali każdego pojawiającego się ducha. Niekiedy zanim jeszcze ektoplazma okrzepła na tyle, by dało się rozróżnić szczegóły postaci i na przykład określić płeć zmarłego.

 

***

 

Do przełomu doszło podczas warty Katarzyny.

– Czy za życia byłeś księdzem? – zapytała formującego się widma.

– Kim jesteś?

– Duchem, jak i ty. Czy byłeś księdzem?

– Czyli nie żyję?! Jak to się stało? A na cóż ci ksiądz, drogie dziecko?

– Owszem, nie żyjesz i nie wiem, jak do tego doszło – odpowiedziała Katarzyna na pierwsze pytania. – Za kilka dni sam sobie to uświadomisz. Ja nie potrzebuję księdza, to moja przyjaciółka bardzo pragnie wziąć ślub i szuka ducha, który mógłby go udzielić – wyjaśniła, po raz kolejny tracąc nadzieję, bo nowa zjawa coraz bardziej przypominała niską niewiastę obdarzoną wyraźnie zaznaczonym gorsem.

– Ależ moja droga! – oburzyło się widmo. – Już od dawna nie potrzeba księdza, żeby móc wyjść za mąż.

– Ale jak to?!

– A tak to! Od prawie czterdziestu lat pracuję… pracowałam w urzędzie stanu cywilnego i przez ten czas udzieliłam tysięcy ślubów. A tak w ogóle, to mam na imię Małgorzata.

– Katarzyna. Bardzo mi przyjemnie. – Dziewczyna dygnęła grzecznie. – Ale… Czy to nie grzech? A co ludzie powiedzą?

– Zapewniam cię, moje dziecko, że nikt nie mówi złego słowa o ślubach cywilnych – przekonywała urzędniczka.

– Och, to wspaniale – ucieszyła się Katarzyna. – Leć za mną! Musimy jak najszybciej powiadomić Martę!

– Niezwłocznie! – przytaknęła Małgorzata.

 

***

 

Robert powtarzał za Małgorzatą słowa przysięgi:

– Świadom praw i obowiązków… Wynikających z zawarcia małżeństwa… Uroczyście oświadczam… Że wstępuję w związek małżeński… Z Martą Czuchowską… I przyrzekam, że uczynię wszystko… Aby nasze małżeństwo… Było zgodne, szczęśliwe i trwałe.

Marta w tym czasie przypatrywała się dziwnie wyglądającej oficjalistce. Trudno o większy kontrast między tą matroną a księdzem. Przede wszystkim – była kobietą. Pannie młodej nie mieściło się w głowie, że ślubu nie musi udzielać mężczyzna. Pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu pop wydawał jej się nie do zaakceptowania!

Po drugie – kolor. Zamiast czarnej sutanny Małgorzata wytworzyła świetlistą szatę. Po prawdzie, nie miała wielkiego wyboru – duchy mogły przybierać tylko różne odcienie bieli. Nawet Robert sprawiał wrażenie, jakby miał na sobie perłowy smoking. Może to i dobrze, że ślubu udzielała im dama? Toż mężczyzna w białej sutannie wyglądałby jak przebrany za papieża, a to chyba obraza boska?

Ale najdziwniejszy element stroju urzędniczki stanowił zastępujący księżowską stułę łańcuch. Wczoraj całą czwórką wykradali z sukien parafianek złote niteczki, z których upletli później pętlę. Chociaż była niewiele grubsza od nici pajęczej, Małgorzata ledwie ją utrzymywała. Zamiast wisiora kobieta wytworzyła ektoplazmatyczne skrzydełka, które delikatnie trzepotały przy każdym powiewie. Upierała się, że orzeł jest konieczny, ale Marcie twór kojarzył się raczej z wielkim motylem.

Przynajmniej słowa przysięgi małżeńskiej brzmiały podobnie do tego, co niejednokrotnie słyszała, a to najważniejsze. Wreszcie, po dziewięćdziesięciu ośmiu latach narzeczeństwa i dziewięćdziesięciu siedmiu latach od śmierci w automobilu, brała ślub z ukochanym.

 

Małgorzata spoglądała na nowożeńców z dziwną mieszanką uczuć. Nie wiedziała, czy bardziej podziwiać ich odwagę, czy też wydziwiać nad naiwnością. W ich sytuacji nie mogło być mowy o „póki śmierć nas nie rozłączy”. Jeśli dobrze zrozumiała wyjaśnienia tych dzieci (tak, myślała o nich jak o dzieciach, chociaż urodzili się dobre pół wieku przed nią), duchami zostawali ci ludzie, którzy za życia silnie związali się emocjonalnie z czymś lub kimś na ziemi. A przecież każdy wiedział, że prawnicy nie mają uczuć. Żadnych. No, może do pieniędzy. Ale państwo młodzi nie mieli czym zapłacić za ewentualny rozwód.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem. Powodzenia :)

Szkoda mi się zrobiło tych duchów, bo cały ich wysiłek włożony w poszukiwania zmarłego księdza katolickiego był bezużyteczny, a sprawę udało się załatwić w zupełnie inny sposób. Tak sobie też myślę, że gdyby chociaż odrobinę energii poświęconej manifestacjom skierowali na rzecz poznania świata, w którym przyszło im “bytować”, może ogarnęliby się sami xd

Nie wiem, czy takie logiczne jest, że te manifestacje związałyby księdza emocjonalnie z literami. Czy fałszywe cuda nie zainteresowałyby bardziej kapłana sferą duchową i myślami o życiu pozagrobowym, a w konsekwencji taki ksiądz nie zmieniłby się w ducha? Wydaje mi się też, że dosłownie każdy zmarły powinien przemienić się w ducha, bo ktokolwiek, komu przyszło żyć na tej planecie jest z czymś/kimś silnie związany, nie ma chyba opcji, żeby było inaczej. Ale to tylko moje rozkminy.

Ogólnie wyszło całkiem ok. Intrygujący początek, ta ektoplazma i chęć zaślubin dają do myślenia, wzbudzają zainteresowanie i skłaniają do dalszej lektury. Potem też w porządku, bo konfrontujesz duchy z mocno zmienionym światem, trochę słabiej z zakończeniem, które wydało mi się nieco pobieżne, no ale zawiera odpowiedzi na chyba wszystkie pytania.

Pozdrawiam!

 

Cześć Anonimie!

 

Mam niestety mieszane uczucia po lekturze Twojego opowiadania. Sama koncepcja poszukiwania duchownego (znaczy się księdza – ducha) intrygująca i z pewnością oryginalna. Szkoda jedynie, że twist fabularny w postaci ducha urzędniczki z USC zupełnie pozbawił tę koncepcję sensu.

 

Dialogi całkiem fajne, ale wielokrotnie wręcz wołają (krzyczą?) o didaskalia. W konsekwencji trochę przez nie przebiegałem wzrokiem zamiast dać się ponieść lekturze.

 

A przecież każdy wiedział, że prawnicy nie mieli uczuć

Pogniewamy się chyba… :P

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie!

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Zakręcone jak karuzela, ale czyta się przyjemnie.

Poza tym małżeństwo duchów i ich zabiegi bardzo świeże.

Mało masek, dużo planów zabiegów no i na końcu jest ślub.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej Mi pomysł z duchami się podobał, może faktycznie, końcówka trochę zbyt prosta – ale mi to wystarcza. Działania duchów w kościele i ostateczne wykonanie spisku, dla mnie wypadają dobrze :). A urzędniczka jako twist jest ok i wpisuje się dobrze w cale opowiadanie :). Klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Poza brokatem i noworocznymi racami nie dostrzegłam tu wiele z karnawału, ale to nie mój problem.

Nieźle wypadły starania duchów w sprawie czynienia cudów, choć nie wszystkie i nie od razu wywarły na wiernych należyte wrażenie i raczej nie doprowadziły do zamierzonego efektu, ale cieszę się, że trójce zdesperowanych duchów udało się dopiąć swego. ;)

 

Na każ­dym kroku cuda, z ja­ki­mi trud­no kon­ku­ro­wać!Na każ­dym kroku cuda, z którymi trud­no kon­ku­ro­wać!

 

stary me­cha­nizm już od dekad pre­zen­to­wał roz­ma­ite na­ro­wy. → Nie wydaje mi się, aby narowy były czymś, co można prezentować.

Proponuję: …stary me­cha­nizm już od dekad objawiał roz­ma­ite na­ro­wy.

 

do wy­ka­li­gra­fo­wa­nia ko­lej­nych na­pi­sach. → …do wy­ka­li­gra­fo­wa­nia ko­lej­nych na­pi­sów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję.

Babska logika rządzi!

Bardzo proszę. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczny tekst, starania bohaterów śledziłem z zainteresowanie i cieszę się, że udało im się osiągnąć cel, choć trochę inaczej, niż zakładali.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

 

Hmmmmm…

 

Dziwny tekścik. I miły, i niemiły jednocześnie. Miłe i przyjazne są same duchy z ich zdecydowanym dążeniem do załatwienia własnych życiowych spraw. Natomiast wyśmiewanie religii i wiernych to jednak pójście na łatwiznę – może nie zauważyłeś, ale nie lubię większości rzeczy modnych i bezmyślnie mielonych raz po raz. O ślub chodzi od początku, jest też plan, który faktycznie doprowadza do zawiązania węzła, choć nie całkiem tak, jak bohaterowie sobie wyobrażali, więc tę część masz odhaczoną. Za to ostatnie zdanie, mocno cyniczne, psuje ciepłą atmosferę. Nie wiem, co myśleć o tym kawałku. Nie śmiałam się przy nim, nawet się nie uśmiechałam, choć ma coś w sobie.

 

Językowo nie jest źle, choć nie zawsze trzymasz styl w dialogach, poza tym niektóre zdania trudno się parsują. Przypominam po raz enty, że „delikatnie” to nie to samo, co „lekko”, oraz, że „osoba” to termin techniczny i nie powinna być zamiennikiem „człowieka”. Poza tym nie można „wyłonić” worków (najwyżej wydobyć ich zarys z mroku).

 

Czy na pewno wiesz, co to jest „spisek”? (https://wsjp.pl/haslo/podglad/29000/spisek)? Czy może „spiskowcy” mają tu mieć zabarwienie ironiczne? Nie było to dla mnie jasne. I co to znaczy „podobno”? Hmmm? Oprócz tego: nie można niczego przypominać „odlegle”, to niepolski frazeologizm (https://sjp.pwn.pl/szukaj/odleg%C5%82y.html), jarmark nie może być „spontaniczny” (https://wsjp.pl/haslo/podglad/4850/spontaniczny), a nibyświecy nie da się skłonić do niczego, bo nie jest osobą (bytem obdarzonym rozumem i wolą, znaczy). Co do gramatyki, „zakończyć” (i w ogóle formy dokonane) łączy się z rzeczownikiem odczasownikowym, ale raczej nie z bezokolicznikiem, a pyta się kogo? widmo (ma być dopełniacz). Znikło parę przecinków, ale większość moich uwag ma postać "hmm".

 

Za elementy dodatkowe masz dwa punkty, bo i manele są wymienione z nazwy (choć nie są to bransoletki), i jedwabne sznury też się pojawiły.

 

Zwłoki tekstu do odbioru w kostnicy, to znaczy, na zamówienie na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ha! Nikt nie zgadł, że to ja napisałam! Nabrałam Was. :-)

To teraz zaczynam naprawdę odpowiadać na komentarze.

 

Misiu, dzięki. :-)

Jakiś bardziej rozbudowany komentarz?

 

Boski Amonie, dzięki. :-)

No, przez czas po śmierci duchów świat się zmienił. Żywym trudno za tym wszystkim nadążyć, a co dopiero zmarłym… Myślę, że duchy próbujące poznać świat żywych to bardzo ciekawy temat. A czy wszyscy ludzie interesują się tym, co działo się przed ich narodzinami czy może większość woli koncentrować się na chwilowych przyjemnościach i bieżących problemach?

Nie wiem, czy takie logiczne jest, że te manifestacje związałyby księdza emocjonalnie z literami.

Nadzieja matką duchów. A plan nie musiał mieć wielkich szans na powodzenie. :-)

Wydaje mi się też, że dosłownie każdy zmarły powinien przemienić się w ducha, bo ktokolwiek, komu przyszło żyć na tej planecie jest z czymś/kimś silnie związany, nie ma chyba opcji, żeby było inaczej.

Każdy jest z czymś tam związany emocjonalnie. Ale nie każdy równie silnie. Przyjmijmy, że na “duchowość” łapie się górne 5%. Czy w tej wersji ma to sens?

Miło mi, że znajdujesz jakieś dobre słowo dla początku, rozwinięcia i zakończenia. Czego oczekiwać więcej?

 

Cezary Kwadracie, dziękuję. :-)

Fajnie, że dostrzegasz oryginalność przynajmniej niektórych wątków.

Szkoda jedynie, że twist fabularny w postaci ducha urzędniczki z USC zupełnie pozbawił tę koncepcję sensu.

No przecież jeśli bohaterowie literaccy przedstawiają czytelnikowi jakiś plan, to wiadomo, że nie może się on powieść, bo by było nudno. A że ślub stanowił element obowiązkowy, to musiałam kombinować jakoś inaczej niż to się duchom wydawało.

Didaskalia, powiadasz? To chyba mój znak firmowy. Jakoś unikam redundancji. A skoro rozmawiają dwie osoby, to nie trzeba co chwila przypominać, co powiedział A, a co B. No i w ogóle słowo “powiedział” w didaskaliach wydaje mi się bezużyteczne. Toż i bez tego widać, że powiedział.

Pogniewamy się chyba… :P

Oj, nie gniewaj się. To takie tam żarciki. Odgryź się czymś o feministkach i będziemy kwita. :-)

Babska logika rządzi!

Ha! Nikt nie zgadł, że to ja napisałam! Nabrałam Was. :-)

Kurka, trzeba było dać nagrodę za najlepsze maskowanie >< No, nie pomyślałam :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Finklo

 

No przecież jeśli bohaterowie literaccy przedstawiają czytelnikowi jakiś plan, to wiadomo, że nie może się on powieść, bo by było nudno

Trudno się nie zgodzić, ale w tym wypadku ta nieszczęsna urzędniczka zaburzyła mi świat, stąd taki odbiór :P

 

Didaskalia, powiadasz? To chyba mój znak firmowy. Jakoś unikam redundancji. A skoro rozmawiają dwie osoby, to nie trzeba co chwila przypominać, co powiedział A, a co B. No i w ogóle słowo “powiedział” w didaskaliach wydaje mi się bezużyteczne. Toż i bez tego widać, że powiedział.

Tutaj wchodzi w grę wyłącznie kwestia preferencji :)

 

Oj, nie gniewaj się. To takie tam żarciki. Odgryź się czymś o feministkach i będziemy kwita. :-)

Na spokojnie, to także był żarcik :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Tarnino, ech, jestem najlepsza w dziedzinie, w której nie ma nagród. Życie.. ;-)

 

Cezary Kwadracie, twist powinien zaskakiwać, prawda? Acz burzenie świata to może być drobna przesada…

Ano, gusta i guściki.

Dobra, wolałam się upewnić, że żaden prawnik nie ucierpiał podczas pisania ani lektury. ;-)

Babska logika rządzi!

Tarnino, ech, jestem najlepsza w dziedzinie, w której nie ma nagród. Życie.. ;-)

Ano, znam ten ból :)

Dobra, wolałam się upewnić, że żaden prawnik nie ucierpiał podczas pisania ani lektury. ;-)

laugh

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No to osiągnęłyśmy empatię. ;-)

 

Odpowiedzi na wcześniejsze komentarze ciąg dalszy.

 

Ambush, dzięki. :-)

A, lubię sobie czasami coś zakręcić. I nie mam na myśli loków, bo na to mi szkoda czasu. ;-)

Pacz Pani, narzeczeństwo już prawie stuletnie, a zabiegi ciągle świeże… ;-)

Tak, minimalne zabiegi konkursowe starałam się wypełnić.

 

Tarnino, dzięki. :-)

Piosenka ciekawie dobrana do treści. No, faktycznie, oni się muszą strasznie kochać. Ale ja już wolę wiedzieć, że nic nie wiem, niż takie rzeczy…

 

Bardzie, dzięki. :-)

Fajnie, że pomysł Ci się spodobał. Końcówka powstała na bazie starego dowcipu. W końcu miała być komedia, nieprawdaż?

Miło, że widzisz tyle zalet i dzięki za klika.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka