- Opowiadanie: KsięgaSzczurów - W blasku księżyca - Część 1

W blasku księżyca - Część 1

Młody Valkin Nari, stara się nie umrzeć z głodu polując na zwierzęta zamieszkujące mroczne lasy Sarkathu. Jednak nie tylko pusty żołądek jest jego wrogiem, chłopak musi ukrywać się przed ludźmi którzy od wieków polują na jego pobratymców. 
Nari robi wszystko by tylko przetrwać kolejny dzień, a los sprowadza na niego kolejne wyzwanie.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

W blasku księżyca - Część 1

Rozdział #1 – Potrawka

 

Zaczęło się ściemniać, była to więc odpowiednia chwila by zakończyć polowanie i powoli wracać, albowiem noce o tej porze roku były chłodne, a jemu zaczynało już burczeć w brzuchu.

 

Nari przywiązał dwa upolowane zające do sznura który służył mu jako pas, po czym ruszył w kierunku swojego obozu. Nora chłopaka była małą jaskinią u podnóża pagórka gdzieś w środku lasu. Nie miała ona nawet 5 metrów głębokości, jednak mieściło się tam jego posłanie z liści i trawy, a także ognisko przy którym ogrzewał się i piekł jedzenie.

 

Nie tracąc czasu ruszył więc do małej dziurki w ziemi którą zwał domem. Słońce zaczęło zachodzić a wkrótce w lesie zrobiło się ciemno, nie był to pierwszy raz gdy chłopak musiał wracać po ciemku. Gdy omijał kolejne rzędy drzew, stąpał ostrożnie, uważał na każdą gałązkę by narobić jak najmniej hałasu a jego sterczące, szpiczaste, puszyste uszy, wyrastające z czubka jego głowy, nasłuchiwały uważnie otoczenia.

 

Nari większość swojego życia ukrywał się i uciekał, nic w tym dziwnego w końcu był Valkinem, pół człowiekiem, pół zwierzęciem. Jego rasa przegrała wojnę z ludźmi wiele lat temu, co sprawiło że valkiny są uważani za ten gorszy gatunek. Prześladowani, zabijani i sprzedawani na czarnym rynku jako niewolnicy, zwierzoludzie postanowili uciec z Elyrii i rozpocząć nowe życie na innym kontynencie z dala od ludzi. Jednak wiele z nich nie dało rady uciec, i po dziś dzień służą jako niewolnicy, lub ukrywają się w lasach.

 

Nari pochodził ze starego rodu Lynnów, co oznaczało, że był pół człowiekiem, pół wilkiem. Głowę porastały mu niechlujnie ułożone, potargane, czarne włosy, opadające do miejsca, gdzie ludzie zwykli mieć uszy. Jego uszy zaś, znajdywały się na czubku głowy, były wysokie, szpiczaste i pokryte gęstą czarną sierścią. Oczy miał czerwone, niewinne i smutne, obserwował nimi niepewnie otaczające go mroczne konary drzew za każdym razem gdy przemierzał gęstwiny lasu. W miejscu gdzie kończyły się plecy wyrastał ogon, długi i puszysty, tak jak jego uszy, pokryty ciemną sierścią, z lekkim białym akcentem na końcu.

 

Gdy był już niedaleko, w jednej chwili jego ciało zastygło, a uszy zaczęły nasłuchiwać. W oddali usłyszał dźwięk, jakby rozmów, kilku osób. Obrócił się w stronę z której dobiegały głosy i zobaczył małe światełko pomiędzy drzewami.

Ludzie… Czy naprawdę zbliżyłem się tak blisko traktu? – pomyślał.

Zaciekawiony powoli zbliżył się do źródła światła, a gdy był już wystarczająco blisko, zobaczył mały obóz. Pomiędzy drzewami paliło się ognisko, a naokoło niego siedziała dwójka podróżników. Młoda kobieta z łukiem na plecach i kołczanem wypełnionym strzałami. Była przeciętnej urody, miała długie brązowe włosy, nieco kwadratową szczękę i mały pieprzyk przy nosie. Obok niej siedział mężczyzna, dosyć przystojny, w skórzanej zbroi, wzmacnianej stalowymi płytami na ramionach i klatce piersiowej. Jego czysta ogolona twarz wyglądała przyjaźnie, mimo faktu że obok w ziemi wbity był wielki dwuręczny miecz. Gdy ta dwója dyskutowała zażarcie przy ogniu na niezrozumiałe dla chłopaka tematy, z ciemności za ich plecami wyłonił się starzec. Ubrany był w ciemnoniebieskie szaty a z jego twarzy zwisała długa szarawa broda. W rękach trzymał garnek, który po chwili umieścił na ruszcie nad ogniskiem. Nari bał się ludzi, jednak lubił oglądać ich z ukrycia, bardzo go ciekawili, i często zostawiali coś pożytecznego gdy opuszczali swoje obozy. Zdarzało się że pozostawiali po sobie resztki jedzenia. Na to właśnie liczył.

 

Gdy zawartość garnka trochę się podgrzała, cały obóz wypełnił smakowity zapach potrawki. Ogon młodego Valkina ukrywającego się za drzewami zaczął się ruszać, raz w lewo, raz w prawo. Mężczyzna wraz z kobietą zmienili temat i zaczęli żartować, śmiejąc się i chichocząc głośno. Starzec tylko marudził i wyzywał ich swoim ochrypłym głosem by byli cicho. Chwilę potem, gdy rozbrzmiało bulgotanie, podróżnicy zjedli potrawkę. Po napełnieniu brzuchów i krótkim odpoczynku, rozpalili pochodnie, zgasili ognisko i ruszyli w dalszą podróż. Mówili coś o dostaniu się do Ashbrun i o królobójcy czy kimś w tym rodzaju. Chłopaka jednak to nie obchodziło, bardziej interesowało go czy w garnuszku zostało jeszcze trochę potrawki, albowiem podróżnicy śpieszyli się tak bardzo, że zostawili swój kociołek. Po upewnieniu się że na pewno odeszli. Nari wyszedł zza drzewa i podszedł do metalowego naczynia. Na jego szczęście w środku znajdowały się jeszcze resztki. Potrawka była zimna, jednak ucieszony chłopak zjadł ją ze smakiem, nie codziennie zdarzało mu się jeść takie rarytasy. Wylizał garnek do czysta, i zadowolony ruszył dalej w stronę swojej nory a w drodze towarzyszył mu księżyc spoglądający na niego z mrocznego nocnego nieba.

 

 

 

Rozdział #2 – Polana

 

Gdy dziarsko przemierzał nieprzetarte szlaki, prowadzące do jego domu, pod jego stopami cicho trzaskały patyki. W lesie zapanowała cisza, usłyszeć było można tylko liście, szeleszczące na wietrze i głuchy szum strumyka, łagodnie płynącego gdzieś w oddali. Towarzyszyły mu tylko stare, grube pnie drzew, rozłożyste gałęzie krzewów i paprocie które z łatwością wymijał. Przez całą drogę noc nie odstępowała go na krok, otulając go swoim przenikliwym mrokiem i nieznośnym chłodem. Blask księżyca raz po raz oświetlał chłopakowi drogę, jednak gęste konary drzew odcinały większość światła, utrudniając widoczność dla ludzkiego oka. Jednak Nari nie był człowiekiem, jego czerwone ślepia błyszczały niczym rubiny oświetlane przez księżycową łunę, a on sam w tej krępującej ciemności dostrzegał niemal tyle samo co za dnia, dlatego poruszanie się po ogarniętej mrokiem puszczy nie było dla niego problemem.

 

Dotarł na niewielką polane, pokrytą trawą, koniczynami i stokrotkami. Zatrzymał się na chwilę, wziął oddech i zadowolony z dzisiejszego dnia spojrzał w nocne niebo. Miał powód do świętowania, w końcu taki łup nie zdarza się zbyt często. Dwa króliki do tego dosyć grube i tłuste, no i jeszcze ta potrawka, jej bogaty smak wciąż tańczył na jego języku. Nari często musiał zadowalać się jagodami które znajdywał w lesie lub robakami wijącymi się w ziemi czy pod kamieniami. Bardzo często chodził głodny, mimo wielu lat spędzonych w lesie, polowania nie były jego mocną stroną, był słaby, a wszystkie pułapki które konstruował okazywały się być nieskuteczne. Jednego razu był tak głodny że postanowił zapytać o jedzenie podróżników, którzy akurat rozbili obozowisko na jednym ze szlaków, jednak oni postanowili dać mu coś innego. Poważnie go pobili, pozostawiając na jego ciele wiele siniaków i bliznę na ramieniu którą ma do dziś. Grozili mu i wyzywali, przeklinając go i jego gatunek. Mimo że chłopak wyszedł z tej sytuacji żywy, wydarzenie to pozostawiło po sobie traumę, przez którą postanowił nie rozmawiać już więcej z ludźmi. Od tej pory obserwuje ich tylko bacznie i czeka aż pozostawią po sobie jakieś resztki, lub inne przydatne przedmioty. Są jednak dni takie jak ten, gdzie rzeczywiście szczęście się do niego uśmiecha i udaje mu się zdobyć więcej pożywienia.

Ostatnio na przykład udało mu się upolować ptaka, w raz z nim kilka jaj, leżących spokojnie w gnieździe. Innego razu znalazł kilka na wpół zjedzonych marynowanych szprotek, a jeszcze innego połowę bochenka chleba, powoli zachodzącego pleśnią.

 

Spoglądał teraz na księżyc, często podziwiał go po udanych łowach, czuł jakby łączyła ich jakąś niewytłumaczalną więź. Dzisiejszej nocy był on nad wyraz wielki i błyszczący, piękna dodawały mu tysiące gwiazd migoczących u jego boku. Chłopak z podziwem i zachwytem w oczach wpatrywał się w ogromny biały obiekt na niebie, zamknął oczy i złożył razem dłonie. Zaczął dziękować księżycowi, był to jego mały rytuał który wykonywał od czasu do czasu gdy przydarzyło mu się coś dobrego. Sam nie był pewien kiedy zaczął to robić, ani skąd mu się to wzięło, jednak uspokajało go to.

 

Gdy kończył składać podziękowania, usłyszał szelest. Szybko otworzył oczy i usłyszał drugi a później trzeci. Każdy z tych dźwięków dobiegał z innej strony, jego uszy stanęły dęba i zaczęły nasłuchiwać obracając się raz w jedną raz w drugą stronę. Rozglądał się z każdej strony by zobaczyć kto nadchodzi, zadrżał gdy zobaczył dwie włochate łapy wynurzające się z ciemnego lasu. Każda z bestii powoli wynurzyła się z pomiędzy gęstych gałęzi krzewów. Trzy wilki, z futrem czarnym jak smoła, powoli zbliżały się otaczając chłopaka. Nari poczuł zimny pot oblewający jego ciało gdy zwierzęta podchodziły bliżej, z ich pysków wydzielała się para, nosy miały zmarszczone od warczenia, a ogony groźnie nastroszone. Młody valkin zaczął trząść się z przerażenia i na moment zastygł w miejscu. Miał ochotę krzyczeć jednak wiedział że pogorszyło by to tylko jego sytuacje. W końcu, przestraszony i bezradny odezwał się.

 

– G…grzeczne wilki… – Jego głos załamywał się i trząsł z każdym wypowiedzianym słowem. – Jestem jednym z was… widzicie?

 

Wskazał palcem na swoje uszy i lekko zamachał ogonem, jednak bestie nie rozumiały ani jednego słowa. Chłopak poczuł się strasznie głupio, zrobiło mu się cieplej, a jego serce zaczęło bić mocniej gdy zwierzęta zignorowały jego pokaz. Drapieżniki postrzegały go jako dziwacznego człowieka, całkowicie nie zwracając uwagi na jego zwierzęce cechy.

 

Gdy podeszły już naprawdę blisko, jeden z nich skoczył na Nariego, przewracając go na ziemie. Wrzasnął, a dwa kolejne wilki także rzuciły się do ataku, gryząc go po rękach i nogach. Valkin krzyczał boleśnie za każdym razem gdy w jego ciało wbijały się kły i pazury. Miotał się, bił i kopał próbując zrzucić z siebie dzikie bestie, jednak te nie dawały za wygraną. Jeden z nich wgryzł się mocniej w jego nogę aż Nari miał ochotę się rozpłakać, jednak miał teraz wolną lewą rękę. Szybko chwycił za stary zardzewiały nożyk który znalazł na jednym z polowań i dźgnął nim mocno wilka w oko. Zwierzę zaskomlało głośno i puściło jego nogę. Następnie kopnął kolejnego wilka z całej siły aż ten upadł kilka metrów dalej co dało Nariemu szanse na zadanie kolejnego ciosu. Drugą ręką którą teraz miał wolną uderzał w głowę wilka który zażarcie wgryzał się w jego bok. Zwierzę które przed chwilą zepchnął skoczyło znów na niego, jednak chłopak ponownie zaatakował nożem i wbił go bestii w gardło. Potwór wydzierając się straszliwie odsunęło się zabierając ze sobą ostrze, wciąż wbite w jego szyje. Nari wrzasnął z bólu gdy trzeci z wilków odgryzł kawałek jego boku. Oczy zaszły mu łzami, jednak uspokoił się gdy zobaczył że bestie wycofują się.

 

Zwierzęta skomląc i warcząc wróciły do lasu zostawiając go w spokoju. Młody valkin dźwignął się do góry i usiadł by wziąć kilka głębokich oddechów. Jego ciało przeszywał niewyobrażalny ból, ręce miał pogryzione, tak samo nogi, z miejsc gdzie dosięgnęły go wilcze pazury leciała krew. Prawy bok miał nadgryziony, każdy podmuch wiatru sprawiał że ból powracał z podwojoną siłą, a on ledwo powstrzymywał się od płaczu. Gdy powróciły do niego siły na tyle by przestać się trząść, powoli i chwiejnie podniósł się, dopiero wtedy zauważył że przy jego pasie nie brakuje tylko kawałka jego ciała, ale także królików. Żal wypełnił jego serce.

 

– To miał być wspaniały dzień – pomyślał smutny.

 

Ściągnął z siebie swoją starą podartą tunikę, postękując kilkukrotnie i przyłożył ją do rozszarpanej części ciała. Ból był tak przenikliwi że myślał że zaraz upadnie i straci przytomność. Ustabilizował swój oddech po czym chwiejnie ruszył w dalszą drogę. Rany na ciele bardzo mu doskwierały, tak samo jak korzenie wystające z ziemi. Za każdym razem gdy upadał, myślał czy się nie poddać. Myśl ta przychodziła do niego wiele razy, jednak dzisiejsza noc była nad wyraz paskudna. Odwiedzała go dziś za każdym razem gdy się potykał, gdy powracał chłód nocy lub gdy przypominały o sobie pieczące dziury i zadrapania na jego ciele. Mimo tego Nari nie oddał się tej myśli i szedł dalej aż w końcu udało mu się dojść do swojego domu.

 

Zmarnowany i obolały położył się na posłaniu z liści i złapał kilka oddechów. Po krótkim odpoczynku wziął się za ognisko, chwycił stare krzesiło, prawie już zużyte, które znalazł kilka lat temu, pozostawione przez podróżników. Nari miał w swojej kolekcji wiele przedmiotów z poza lasu. Często znajdywał stare ubrania i szmaty, zardzewiałą biżuterie, pęknięte lusterka, zepsute zegarki kieszonkowe czy miedziaki, których i tak nigdy by nie wydał. Rozpalenie ognia szło mu ciężej niż zazwyczaj ale w końcu się udało. Blask ognia i ciepło wypełniło jego norę. Chłopak poszperał w torbie na zioła i wyciągnął trochę szałwii, zawsze kroił ją swoim starym nożykiem, jednak ten przepadł gdzieś w lesie wbity w gardło wilka. Do małej drewnianej miseczki z wodą dodał szałwie którą rozdrobnił palcami i jeszcze kilka innych składników.

 

Valkin nie znał się na medycynie czy alchemii, jednak jakiś czas temu, odkrył że ta mieszanka pomaga uśmierzyć ból. Rozebrał się i nałożył maść na swoje rany, próbując nie wydać żadnego dźwięku gdy zimna i piekąca ciecz dotykała jego skóry. Najgorzej było z jego bokiem, nakładanie maści zajęło bardzo długo, ponieważ przy każdej próbie musiał starać się by nie zemdleć. Po nałożeniu kremu wziął kilka starych szmat i rozerwał je swoimi kłami na długie paski, by użyć ich jako opatrunku. Nari zabandażował najbardziej uszkodzone części swojego ciała i położył się.

Łagodne trzaskanie spalającego się drewna i ciepło wydalane z ogniska pomogło chłopakowi zasnąć.

 

 

 

Rozdział #3 – Obóz

 

Ciepłe promienie słońca przeszyły gęste krzewy zasłaniające wejście do nory i natrafiły na jego twarz. Był ranek. Nieznośne, poranne światło spadające na lico chłopaka, pomogło mu się obudzić. Powoli targnął się do góry i usiadł cały obolały. Przetarł swoje zaspane oczy i drapiąc się po uchu rozejrzał się naokoło. Jego małe, ubogie mieszkanie w środku pagórka rozbłyskiwało teraz w kolorach poranka. Stare zardzewiałe naczynia, sztuczce, metalowe bibeloty, szkiełka i kolorowe kamyczki które lubił kolekcjonować, rozbłyskiwały teraz po pomieszczeniu, a ich blask odbijał się od dymu, z wypalonego ogniska.

 

Pierwszą myślą która dotarła do chłopaka po przebudzeniu był sen. Dzisiejszej nocy śniła mu się polana skąpana w blasku słońca, ciepłe powietrze o lekkim kwiecistym zapachu i miły wietrzyk, który przynosił orzeźwienie za każdym razem gdy rozwiewał delikatnie jego włosy. Na polanie panował spokój, Nari siedział na czerwonym kocu w kratę a przed nim znajdowały się talerze wypełnione najróżniejszymi daniami. Mięsa, sałatki, świeże owoce, dzbany zimnego mleka i najróżniejsze ciasta. Chłopak przez całe swoje życie nie wiedział tak wymyślnych potraw, z pewnością miałby problem nazwać chociażby połowę z nich, jednak w niczym mu to nie przeszkadzało. Wziął pięknie zdobiony porcelanowy talerz i srebrny widelec, wszystko pachniało tak niesamowicie, nie wiedział czego ma spróbować najpierw więc zaczął nakładać sobie wszystkiego po trochu. Gdy miał już wziąć pierwszy kęs, zauważył że z lasu wyłaniają się dwie postacie. Były to dwa valkiny, nie widział jednak ich twarzy. Oboje byli odziani w piękne, kolorowe stroje. Mniejsza postać szła z koszem w którym znajdowało się jeszcze więcej pyszności, druga zaś trochę wyższa, uśmiechała się do niego i radośnie machała ręką.

 

Ze wspomnień poprzedniej nocy wyrwał go jednak jego pusty żołądek, który hałaśliwie domagał się jedzenia. Chłopak znów posmutniał. Gdy wstawał odezwało się także drugie wspomnienie, które kłuło go nieznośnie u boku. Jego niedbale zrobiony opatrunek był już cały czerwony. Zdjął go posykując cicho z bólu i zamoczył szmatkę w wodzie a następnie wyżymał ją na tyle na ile pozwoliły mu siły i przyłożył ponownie do rany. Ból nie zniknął i wciąż przeszywał go kiedy mokry, zimy kawałek materiału dotknął jego ciała, nie był on jednak na tyle intensywny by pozbawić młodego valkina przytomności. Gdy skończył zakładać opatrunek, odszukał koszule która leżała gdzieś na podłodze i założył ją z trudem. Żołądek znów się odezwał, tym razem głośniej. Nari zaczął zaglądać do sakiewek, torebek i szkatułek by upewnić się czy nie zostało nic co mogło by posłużyć za śniadanie. Nie ważne ile by szukał nic by nie znalazł, bardzo rzadko zdarzało się by miał nadmiar jedzenia i mógł odłożyć sobie trochę na później. Także i tym razem, spiżarnia chłopaka świeciła pustkami. Z niechęcią opuścił swą norkę i ponownie ruszył na polowanie.

 

Tego dnia powietrze było piekielnie suche, przeszedł niemal kilometr a już czuł jak gardło mu wysycha. Nie pomagał też żar który lał się z nieba, stwierdził więc że dobrym pomysłem będzie podróż wzdłuż strumyka. Woda była zimna i dała mu pożądane orzeźwienie gdy obmył sobie nią ręce i twarz, wziął też kilka łyków i nasmarował sobie nią kark by ewentualny powiew wiatru mógł schłodzić go jeszcze bardziej. Strumyk był zbyt wąski i zbyt płytki by cokolwiek w nim pływało, a powietrze zbyt suche by mógł znaleźć jakiegoś owada, ruszył więc dalej. Błąkał się tak przez kilka godzin, głodny zaglądał co jakiś czas pod kamienie by sprawdzić czy nie znajdzie tam żadnego żyjątka którego mógłby zjeść. Próbował ukraść kilka jajek z gniazda które znalazł po drodze, jednak gdy matka prawie wydłubała mu oko ostrymi, ptasimi szponami, zrezygnował z tego pomysłu. Po pewnym czasie, gdy słońce zaczynało swą podróż ku zachodowi, z oddali dostrzegł kilka niebieskich kulek zwisających z krzaczka i popędził w ich kierunku. Stanął nagle przez krzewem dorodnych jagód, bez zawahania przykucnął obok i zaczął zrywać okrągłe owoce. Po chwili wszystkie jagody zniknęły z krzaczka, a na buzi Nariego pojawiło się pełno ciemno niebieskich śladów. Starł sok z ust dłonią i uradowany, rozejrzał się dookoła, aby sprawdzić, czy gdzieś w pobliżu nie rośnie kolejny krzak. Nie znalazł jednak żadnego i poczuł, że coś jest nie tak. Nie pamiętał tej części lasu.

 

Drzewa zdawały się inne, bardziej ponure, zrobiło się chłodniej, ptaki też ucichły. Próbował znaleźć strumyk którego trzymał się przez większość drogi, jednak na próżno. Ta część lasu była bardzo pofałdowana, chłopak męczył się za każdym razem gdy musiał pokonać większe wzniesienie. Z każdym krokiem czuł, że coraz bardziej traci orientację i zaczynał odczuwać niepokój, który rozlał mu się w żołądku. Nim się zorientował zapadł już zmrok, a on wciąż nie wiedział czy zmierza w dobrą stronę. Nagle ujrzał światło kryjące się gdzieś w oddali za ciemnymi konarami drzew, ruszył powoli w jego kierunku. Gdy podchodził bliżej, blask ognia stawał się coraz większy, nie było to małe obozowisko takie jak te które widział ostatnio. Był to duży obóz z lampami rozwieszonymi przy każdym z pięciu potężnych namiotów, wielkim ogniskiem i jeszcze większym kotłem z którego wydobywała się smakowita woń. Po lewo od wysokich, czarnych namiotów stały wielkie skrzynie, a na nich beczka z piwem. Po prawo zaś stał powóz z pozostałym ładunkiem przykrytym szarawą płachtą, a obok do pobliskich drzew przywiązane było kilka koni różnego umaszczenia. Nari naliczył dziesięciu mężczyzn przebywających w obozie, głośno rozmawiali, pili piwo i śmiali się. Jeden z nich, dość młody, z ledwo wyrośniętą bródką, stał nad kotłem i dodawał różnorodne składniki w międzyczasie mieszając wielką drewnianą łychą. Dwóch zakapturzonych mężczyzn stało przy beczce z piwem i dolewało sobie więcej trunku, dwóch kolejny rzucało nożami w drzewo nieopodal, do momentu aż nie przyszedł do nich kolejny mężczyzna z trzema kuflami piwa. Starzec który stał przy koniach, poganiał kolejnych trzech zakapturzonych którzy targali wielkie skrzynie na pokład wozu. Wszyscy byli ubrani w ten sam strój, czarne płaszcze z dwojgiem oczu na plecach, czerwonymi zdobieniami i kapturem. Chłopak nie dostrzegł nigdzie żadnego łuku, topora, młota bojowego czy laski, z jakiegoś powodu wydało mu się to dziwne. Każdy z nich miał przy sobie tylko miecz lub sztylet. Przyglądał im się przez chwilę, aż w końcu kuszony zapachem wydobywającym się z kotła i zainteresowany rozmowami ludzi w czarnych płaszczach, Nari podszedł bliżej.

 

Nie zbliżył się jednak zbyt wiele gdy nagle usłyszał szelest dochodzący z prawej strony. Zza drzewa, chwiejnym krokiem wyłonił się gruby, łysiejący mężczyzna z widocznym rumieńcem na twarzy i wielką brodawką na nosie. Związał pas u spodni i pijanym wzrokiem spojrzał na Nariego.

– Kogo my tu mamy? Ładnie to tak podglądać nieznajomych co? – Mężczyzna zachichotał cicho i podszedł bliżej. Chłopak zamarł w bezruchu.

– Ja… ja tylko… – Nie potrafił wydusić z siebie nic więcej. Grubas w czarnym płaszczu zbliżył się i zobaczył oblicze podglądacza, ledwo widocznego w świetle odległego ognia. 

– O bogowie valkin! – Zaśmiał się głośno, po czym chwycił mocno rękę Nariego – Panowie nie uwierzycie co znalazłem! To pieprzony mieszaniec! Dostaniemy za niego krocie! – Mężczyzna pluł i ciągnął agresywnie rękę chłopaka.

Reszta czarnych płaszczy spojrzała na nich by sprawdzić czy to co mówi jest prawdą. Trójka która rzucała nożami postanowiła podejść bliżej by się upewnić czy otyły mężczyzna nie majaczy przypadkiem od nadmiaru alkoholu. Nari był przerażony, pamiętał jak ostatnim razem skończyła się taka sytuacja i był pewien że ta skończy się tak samo. Gdy grubas chciał przyciągnąć go bliżej obozu, chłopak wbił swoje kły w jego spasione przedramię i ugryzł najmocniej jak potrafił. Tłuścioch wrzasnął przeraźliwie i zwolnił uścisk dłoni.

 

Mieszaniec rzucił się do ucieczki, biegł prosto przed siebie, korzystając z resztki sił jakie mu tylko pozostały. Za sobą usłyszał krzyki i przekleństwa najpierw jednego mężczyzny, później kilku następnych. Przedzierał się szybko przez krzewy i gałęzie, które swoimi ostrymi końcami raniły go w twarz i ręce. Z pod ziemi nagle wyłonił się korzeń który przewrócił chłopaka, a ten uderzył mocno o twarde leśne podłoże. Skórę na rękach i kolanach miał zdartą i czuł jakby głowa miała mu zaraz eksplodować. Podniósł się obolały, a za jego plecami powrócił blask ognia i głosy mężczyzn. Gonili go. Ostatkiem sił rzucił się do dalszej ucieczkę, kręciło mu się w głowie i czuł że zaraz zwymiotuje. Biegł nie oglądając się za siebie, czując, jak ból rozprzestrzenia się po jego ciele, a obraz przed nim staje się coraz bardziej rozmazany. W jednej chwili stracił grunt pod nogami, a w drugiej spadał w dół zbocza.

 

Leciał w dół wyboistego, kamienistego pagórka niczym szmaciana lalka, przy każdym uderzeniu o ziemi czuł jak traci zmysły. Za pierwszym razem obraz zmienił się w rozmazaną mozaikę, za drugim wszystkie dźwięki stały się głuche i niewyraźne, a za trzecim nie poczuł kompletnie nic. W końcu wylądował na ziemi, ubrudzony krwią i błotem, pokryty zadrapaniami i siniakami. Jego rana na boku otworzyła się i ponownie zalała karmazynową cieczą opatrunek ze szmaty. Nari nie mógł poruszyć nawet palcem, w jego ciele nie było miejsca którego teraz nie trawił by ból. Otworzył oczy i leżąc na plecach spojrzał w niebo, szukając pomocy u księżyca. Tej nocy księżyc nie odpowiedział na jego wołania, niebo było w pełni przykryte gęstymi chmurami. Gdy jego żołądek znów zaburczał chłopak nie wytrzymał i z jego oczu zaczęły wypływać strumienie łez. Głodny, wyczerpany i skąpany w niewyobrażalnym bólu, w końcu stracił przytomność.

 

 

 

Rozdział #4 – Oczy

 

 

Na kwiecistej polanie wciąż panował spokój. Słońce przyjemnie muskało jego sierść swym ciepłym blaskiem. Aromat potraw rozmieszczonych na całej szerokości kraciastego koca wcale nie malał, a figlarny wietrzyk sprawiał, iż ów zapach wywoływał u chłopaka chęć spróbowania jeszcze to kolejnych dań. W jego ustach wciąż wyraźnie pozostawał smak zimnego mleka, które wkrótce miało zostać zastąpione ciepłą szarlotką lub pieczonymi kiełbaskami. Nagle rozbrzmiała muzyka, delikatna i kojąca. Starszy valkin trzymał flet, najprawdopodobniej własnej roboty, nie posiadał pięknych zdobień ani malowań, do tego w wielu miejscach było widać amatorskie niedociągnięcia. Ustnik wyrzeźbiony został koślawo, a otwory na górze instrumentu były bardziej owalne niż okrągłe. Mimo to Nari nigdy nie słyszał muzyki tak pięknej. Do melodii drewnianego fletu dołączył głos, czysty niczym górski strumień i słodszy niż wszystkie słodycze świata. Młoda, piękna valkinka podniosła się, a jej śliczny, barwny strój zawirował lekko. Gdy zaczęła śpiewać Nari poczuł jakby wszystkie udręki świata natychmiast go opuściły. Czuł że tu jest jego miejsce, na ogrzanej promieniami słońca, kwiecistej polanie, gdzieś w głębi lasu. Na kocu, z talerzami pełnymi jedzenia i dzbanami zimnego mleka. A także z dwójką valkinów grającą tą wspaniałą melodię. Po chwili uświadomił coś sobie. Znam tą piosenkę… Nie mógł sobie jednak przypomnieć gdzie usłyszał ją po raz ostatni. Myśl ta napełniła go smutkiem i nostalgią. Spojrzał ponownie na dwójkę valkinów, jednak wciąż nie mógł dojrzeć ich twarzy. Poczuł jak po jego prawym policzku spływa ciepła łza.

 

Gdy otworzył oczy nie ujrzał czystego niebieskiego nieba kwiecistej polany lecz liście i gałęzie drzew. Wciąż był w lesie. Jednak ku jego zdziwieniu nie znajdował się w zimnym, porośniętym krzakami dole nieznanej mu dotąd części puszczy. Leżał przykryty pod ciepłym wełnianym kożuchem na miękkim posłaniu z brązowego materiału. Zdezorientowany podniósł się lekko by rozejrzeć się wokół siebie, gdy to zrobił zdał sobie sprawę że prawie nie czuje bólu. Był obolały i miał trudności przy poruszaniu rękami, jednak uczucie to nie było tak intensywne i przeszywające jakiego spodziewał się po odniesionych wczoraj ranach. Odkrył kawałek koca i zobaczył swoje ciało, całe starannie zabandażowane czystą jasną tkaniną. Na opatrunku nie było widać śladów krwi, co oznaczało że ktoś musiał mu je regularnie zmieniać. Gdy chłopak z niedowierzaniem siedział opatulony w miękki koc zastanawiając się jak się tu znalazł, zza drzew dobiegł dźwięk łamanych gałęzi. Nari niemal podskoczył przerażony na samą myśli że znów będzie musiał uciekać.

 

– Oho a więc wstałeś? Najwyższa pora, nie wypada leżeć bezczynnie cały dzień prawda? – Odezwał się nieznajomy, lekko ochrypły głos.

Zza konarów wyłonił się starzec z łysą głową i długą brodą na której czubku figlarnie kręciły się siwe włosy. W prawej ręce trzymał prawie 2 metrową laskę z ciemnego struganego drewna, a w lewej linę, którą związał pęk patyków zwisających z jego pogarbionych pleców.

 

– A więc? Czy czujesz się już lepiej? Nie będę ukrywał byłeś naprawdę poobijany, strach myśleć co by się stało gdybym cię nie znalazł – Starszy mężczyzna jęknął odkładając ciężki pęk chrustu na ziemię.

Valkin zastanawiał się czy to dobry pomysł by się odezwać. Tyle razy ludzie wyrządzali mu krzywdę, tym razem jednak spotkał kogoś kto mu pomógł, zdawało mu się to dziwne. Do tego ta przepaska. Staruch na twarzy miał zawiniętą brązową chustę która zakrywała jego oczy.

 

– Tak… Ch…choć wciąż trochę boli… – Odpowiedział w końcu łamiącym się głosem.

 

– Oooh dobrze, dobrze, nie martw się potrwa jeszcze trochę czasu zanim ból całkowicie minie. Oh zapewne jesteś głodny, rozpalę ognisko i zaraz coś przyszykuję.

Nariego zdziwiła życzliwość starca, bacznie przyglądał mu się gdy ten raz za razem zabierał z pęku kolejny patyk i formował z niego stożek. Mężczyzna był dość niezdarny, kilak razy stosik przewrócił się i musiał zaczynać od nowa. Gdy już skończył zawołał do chłopaka.

 

– Czy byłbyś tak miły podać mi garnek? Leży niedaleko ciebie.

Nari spojrzał w prawo i zauważył metalowe naczynie, lekko zachodzące rdzą od spodu, leżało pod drzewem przy reszcie toreb i sakw. Wstał leniwie z posłania czując jak lekki ból roznosi się po jego ciele, chwycił garnek i podszedł bliżej starca.

 

– Proszę – rzekł nieśmiało podając mężczyźnie mały kociołek.

Staruch dotknął pomarszczoną dłonią metalowej powłoki i obmacał ją kilka razy tak jakby chciał się upewnić czy na pewno tam jest. Chłopak zauważył że staruszek nie patrzy w ogóle na garnek. Twarz jego była skierowana przed siebie w głąb lasu. Wtedy zrozumiał.

On jest ślepy. Więc ta przepaska… Czyżby nie wiedział że jestem Valkinem? Czy dlatego mi pomaga?

 

– Ohh dziękuje – odpowiedział radośnie i postawił naczynie na stosie chrustu który później podpalił.

Chwyciła za bukłak z wodą przypięty do pasa i nalał wody. Jęknął po czym znów poniósł się by pójść po jedną z sakw leżących pod drzewem. Wyciągnął z niej zapakowaną w pergamin połówkę kurczaka, małe lniane worki z pachnącymi liśćmi, fiolki z barwnymi proszkami i małą metalową solniczkę. Zaczął dodawać składniki do gara, następnie chwycił za drewnianą łyżkę i zaczął mieszać. Nari przyglądał mu się uważnie w ciszy, zdumiony i głodny gdy przepyszna woń wydzielana z kociołka dotarła do jego nozdrzy.

 

– Co tak ucichłeś chłopcze? Głód związał ci język czy może już cię tu nie ma?

 

– J…jestem – odpowiedział mu lekko zawstydzony.

 

– To dobrze, sam całego gara nie zjem. – zaśmiał się. – Może odwdzięczyłbyś się staruszkowi za pomoc i zdradził swoje imię? Chłopak był zdziwiony, że prosił go o coś tak błahego, lecz sam nie wiedział dlaczego.

 

– Jestem Nari.

 

– Nari… cóż za nietypowe imię, wiele podróżowałem ale chyba po raz pierwszy spotykam kogoś o takim imieniu. Ja zwę się Gamatius, bardzo mi miło. – starzec uśmiechnął się nie spoglądawszy na valkina.

 

– Jeśli mogę spytać mój chłopcze, jak znalazłeś się w takim niefortunnym miejscu? Do tego w tak opłakanym stanie?

 

– Zgubiłem się w lesie…, do tego dopadli mnie bandyci, musiałem uciekać ale było ciemno i… – Nie wspomniał o wilkach, ani o tym dlaczego go gonili, stwierdził że lepiej będzie nie mówić starcowi o swoich puszystych uszach i ogonie.

 

– Hmmm rozumiem, rozumiem – mężczyzna odpowiedział gładząc się po swojej długiej brodzie. – Musiało być ci ciężko, lasy Sarkathu są niezwykle gęste i niebezpieczne, już nie wspominając o liczbie przestępców która w nich grasuje. Przyszło nam żyć w ciężkich czasach chłopcze, niestety królestwo nie jest już tak bezpieczne jak kiedyś…

 

– Czy… czy mogę o coś zapytać? – Chłopak odezwał się niepewnie. Cały czas jedna rzecz nie dawała mu spokoju.

 

– Hm? Oczywiście chłopczę pytaj o co zechcesz.

 

– Jak mnie znalazłeś? – Mężczyzna był ślepy, a on leżał w środku lasu, w dole pomiędzy krzakami. Jak ktoś taki mógłby go odnaleźć w takim miejscu?

 

– Ah tak! Potknąłem się o ciebie. – Starzec odpowiedział bez zawahania i wstydu dalej mieszając zupę w garnku. Chłopak nie wiedział jak na to odpowiedzieć.

 

– Zbierałem akurat grzyby o poranku i gdy chciałem wejść głębiej w las przewróciłem się. Na początku myślałem że to korzeń, w końcu to nie pierwszy raz kiedy coś takiego się stało, jednak okazałeś się być zbyt miękki by być korzeniem. O bogowie nawet nie wiesz jak się zmartwiłem gdy uświadomiłem sobie że pod nogami mam żywą istotę. Zaniesienie cię tu też nie było wcale łatwe, zwłaszcza z tymi wszystkimi torbami. Namęczyłem się koszmarnie.

 

– Przepraszam za kłopot… – odpowiedział zawstydzony.

 

– Ależ nic się nie stało, nie wybaczyłbym sobie gdybym zostawił cię samego. Co ważniejsze zupa już prawie gotowa. – Staruch ponownie włożył ręce do wora, po chwili wyciągnął z niego metalową łyżkę i talerz. – Och zapomniałem, mam tylko jeden komplet. No nic proszę chłopczę ty zjedz pierwszy. Nalał Nariemu zupy i podał naczynie. Głodny valkin nie protestował i od razu wziął się do jedzenia.

 

– I jak smakuje? – Spytał ochrypłym głosem ślepy mężczyzna.

 

– Bardzo! – Chłopak odpowiedział ze łzami w oczach, nie pamiętał kiedy ostatnio jadł coś tak dobrego.

Ciepły, rozgrzewający, intensywny smak zupy pobił nawet resztki zimnej potrawki którą ostatnio miał okazje skosztować.

 

Gdy obydwaj kończyli jeść zupę zapadał zmierzch. Nari pomógł Gamatiusowi posprzątać i popakować resztę rzeczy z powrotem do sakw. Starzec przygotował je do dalszej drogi, mniejsze powkładał do większych a na koniec największe związał razem by łatwiej się je niosło. Mężczyzna miał w planach wyruszyć w dalszą podróż.

 

– A więc Nari mój chłopcze co teraz poczniesz? Wrócisz do domu? – Zapytał siadając pod drzewem.

Chłopak spojrzał w ziemie i spochmurniał gdy pomyślał o mokrej, małej dziurze którą nazywał domem.

 

– Nie mam domu…

 

– Może masz coś do załatwienie lub jakieś niedokończone sprawy którymi chciałbyś się zająć?

 

Valkin nie odpowiedział.

 

– W takim razie co powiesz na to by zabrać się ze mną? Przydałby mi się ktoś z kim mógłbym porozmawiać w podróży i kto mógłby mnie ostrzegać przed korzeniami. – Zaśmiał się – Poza tym ktoś musiałby ci zmieniać opatrunki co jakiś czas. – Starzec zaproponował wesoło i uśmiechnął się. Propozycja ta niespodziewanie uszczęśliwiła chłopaka, zgodził się a Gamatius opowiedział mu o planie na następny dzień. Później podzielili się wełnianym kocem i razem zasnęli pod drzewem.

 

Rankiem gdy Nari się obudził starzec był już na nogach gotowy do wymarszu. Mężczyzna starannie zmienił mu opatrunki, ostrożnie zawiązując nowe czyste paski jasnej tkaniny. Zwinęli koc, podzielili się bagażami i ruszyli w drogę. Za cel Gamatius obrał sobie Walencje, miasto kupieckie w którym miał zamiar sprzedać kilka rzeczy i uzupełnić zapasy. Szli trzy dni, co ranek starzec zmieniał Nariemu opatrunek, a wieczorem gotował ciepłą zupę z kurczaka i ziół. Chłopak wcale nie miał nic przeciwko, zupa smakowała mu tak bardzo że mógłby ją jeść codziennie. W podróży ślepy mężczyzna opowiadał valkinowi historie z jego podróży, a także te które usłyszał zatrzymując się w karczmach. Opowiadał o ludziach z północy którzy żyją w białych krainach a nocą ich niebo rozbłyskuje kolorowymi światłami. O ruinach Luntarru – księżycowego miasta. O czarodziejach z Wielkiej Akademii Magii w Jathar. O zamku sir Warglena z Siwogóry. O Wiedźmie z bagien ropuszych. O wyśmienitych trunkach Malendona, przyjaciela Gamatiusa z karczmy pod Kruczym Skrzydłem. A także o rycerzu Bursztynów z nadmorskiego miasta Surinell – Sir Gwyndynie. Najbardziej jednak spodobała mu się historia o błaźnie z Karas, który biegał po mieście bez spodni śpiewając:

 

– Hop hop hop w majtkach żaba robi skok,

– Kum kum kum zaraz żaba wskoczy w tłum.

– Hopsa hopsa hopsa sa żaby w majtkach ała ała!

 

Ludzie śmiali się i żartowali z niego, jednak później okazało się że błazen rzeczywiście nosił żaby w majtkach. Opowieść o żabim błaźnie bardzo rozśmieszyła Nariego, chłopak był szczęśliwy że w końcu znalazł kogoś z kim mógłby porozmawiać i dzięki komu nie będzie musiał samotnie walczyć o przeżycie kolejnego dnia.

 

Szli po kamiennej ścieżce, a w oddali migotało wyjście z lasu. Widok ten wywoływał w młodym valkinie ekscytacje i strach, już niedługo miał opuścić las w którym spędził większość swojego życia. Do tego miał u swego boku przyjaciela. Martwił się jednak czy towarzystwo starego człowieka sprawi że inni ludzie zaczną traktować go normalnie? Czy nie sprowadzi w ten sposób problemów na Gamatiusa? Nagle starzec zatrzymał się.

 

– Czy coś się stało? – Zapytał chłopak widząc że ślepiec zaczął nasłuchiwać.

 

– Chłopczę trzymaj się blisko mnie – Powiedział mężczyzna szorstkim głosem.

 

Nari zrobił co mu kazano i także wyostrzył słuch. Kroki, z kilku stron, pomyślał i poczuł jak do jego ciała powraca strach sprzed kilku dni. Przed nimi jak i za ich plecami jeden po drugim zaczęli wyłaniać się mężczyźni w czarnych płaszczach z czerwonymi zdobieniami. Wysocy brzydcy mężczyźni zaczęli otaczać ich z każdej strony, każdy z nich w ręku trzymał miecz. Po chwili dojrzał też znajomą twarz, grubego mężczyznę który trzy dni temu gonił go przez ciemny las.

 

– A kogo my tu mamy ślepy starzec i…

 

– Pieprzony valkin – inny mężczyzna zaśmiał się gdy przerwał grubasowi.

 

Nari zastygł ze strachu. To znowu oni, powiedzieli to na głos, powiedzieli że jestem valkinem. Nie wiedział co przerażało go bardziej, to że byli teraz otoczeni, czy reakcja Gamatiusa na jego prawdziwą tożsamość. Starzec zacisnął tylko mocniej dłoń na drewnianej lasce.

 

– Me imię Gamatius, syn Weroliusa syna Boryliusa czego od nas chcecie? – Starszy mężczyzna odpowiedział twardym jak skała głosem.

 

– Oj starcze, nie bądźmy już tacy staroświeccy. Jestem Birk, dowódca 5. oddziału Czerwonych Oczu. Przyszliśmy po chłopaka, ale nie omieszkamy się również zabrać innych cennych rzeczy, które ze sobą niesiecie. – Odrzekł gruby mężczyzna, a jego towarzysze roześmiali się.

 

– Nie ma mowy, chłopaka nie dostaniecie. – Sprzeciwił się staruch. – Mogę wam jednak zaoferować nasz cały ekwipunek.

 

– Dziadku czy zdajesz sobie sprawę że chronisz mieszańca? Znam wielu którzy nie dyskutowali by teraz z tobą a wy dwaj nie mielibyście już dawno głów. Powtarzam ostatni raz, oddaj chłopaka a może puścimy cię wolno. – Birk przetarł swoje tłuste spocone czoło i niecierpliwie wyciągnął miecz z pochwy.

Nari spoglądał oszołomiony na ślepego starca. Czyżby o tym wiedział? Tan cały czas? A może nie przeszkadza mu to że jestem mieszańcem.

Gamatius nie odpowiedział opuścił tylko swoje torby na ziemię i chwycił drugą ręką laski.

 

– No proszę staruszek chce walczyć a to dopiero – zażartował jeden z czarnych płaszczy. Birk kiwnął ręką i mężczyźni ruszyli w ich stronę.

 

– Kucnij – Ślepy wyszeptał do młodzieńca.

Zanim do Nariego dotarło co powiedział starzec, ten uderzył go kijem w zewnętrzną stronę kolan i chłopak w ułamku sekundy znalazł się na ziemi.

 

Podbiegł pierwszy mężczyzna, krzycząc próbował zamachnąć się od góry, jednak Gamatius był szybszy i górną częścią laski uderzył go z całej siły w prawą skroń. Mężczyzna pofrunął w powietrzu i upadł kilka metrów dalej nieruchomy z czerwonym odciskiem na twarzy. Następny atakował brzydki mężczyzna z czarną brodą, chciał zajść ślepego od tyłu jednak on wycofał szybko swą laskę i jej koniec z impetem uderzył go prosto w brzuch aż z ust brodacza wypłynęła krwawa ślina. Kolejne płaszcze zaatakowały w dwóch, starzec chwycił laskę mocniej i wraz z nią zwirował wyrzucając bronie przeciwników w powietrze, po czym jednego uderzył w bok a drugiego w kark. Nari siedział na ziemi i nie dowierzał własnym oczom. Ten ślepy, niezdarny, stary mężczyzna właśnie w pojedynkę walczy z całym odziałem bandytów. Chłopak czuł się źle że nie może mu jakoś pomóc ale wiedział że w tej chwili tylko by mu przeszkadzał. Nadeszła kolejna trójka tym razem Gamatius musiał wystąpić do przed i zablokować ich atak. Walka z trzema przeciwnikami nie była już taka łatwa, zwłaszcza że atakowali równocześnie. Raz za razem miecze wbijały się w drewnianą laskę, pozostawiając na niej kolejne cięcia. Starzec uderzał mężczyzn w płaszczach, jednak nie miał na tyle siły by któregoś z nich powalić i zablokować resztę ataków.

 

Nagle usłyszał krzyk. Był to krzyk chłopaka, brodacz który wcześniej dostał kijem w brzuch pociągnął go za włosy i przyłożył miecz do gardła. Bolesny wrzask mieszańca wyrwał starucha z równowagi, chciał popędzić w jego stronę z pomocą lecz nie mógł. W chwili zawahania jeden z mieczy przemknął się przez drewnianą obronę Gamatiusa i ugodził go w ramię. Ślepiec syknął z bólu.

 

Chłopak na kolanach, ze stalą przy gardle, dostrzegł krople krwi wirujące w powietrzu, gdy trójka mężczyzn jeden po drugim wbijała swe miecze w ciało starca. Poczuł ciepło łez napływających do oczu, gdy ślepy mężczyzna upadał na ziemię, barwiąc kamienną drogę czerwonymi plamami. Drewniana laska uderzyła o twarde podłożę a jej trzon wydał z siebie żałobny trzask i podzielił ją na pół. Nari patrzał, jak kolejni z czarnych płaszczy zanurzają swe ostrza w ciele jego przyjaciela. Nawet gdy łzy popłynęły, a jego obraz kompletnie się rozmył, on wciąż słyszał ten obrzydliwy dźwięk. Valkin zawył rozpaczliwie, wykrzykiwał imię Gamatiusa, chcąc pobiec mu z pomocą, jednak brodaty mężczyzna kopnął go w brzuch tak mocno że chłopak stracił przytomność.

 

Obudził się chwile później, bolał go brzuch, oczy go szczypały a nadgarstki swędziały. Brodacz związał mu ręce szorstką liną i kazał wstać. Reszta czerwonych oczu zbierała łupy po walce i wracała z Birkiem do obozu. Prowadzili go ze sobą, a gdy przechodzili obok zmasakrowanych zwłok Gamatiusa. Nari po raz pierwszy zobaczył jego oczy. Były błękitne i puste niczym bezchmurne letnie niebo.

 

 

 

Rozdział #5 – Róża

 

Droga była długa i męcząca, czarne płaszcze ciągnęły związanego konopną liną chłopaka przez wiele dni. Większość z nich jechała konno, jednak Nari zmuszony był do ciągłego marszu. Skóra na nadgarstkach piekła go od nieustannego ciągnięcia za szorstką linę. Landry, brodaty mężczyzna który był za niego odpowiedzialny, przeklinał go i kopał, gdy zmęczony valkin upadał na ziemię ze zmęczenia.

 

– Pieprzony mieszaniec! Wstawaj albo zacznę cię ciągnąć po ziemi jak zwykła szmatę. Że też to akurat mnie musieli kazać cię pilnować, psia mać. – Splunął pogardliwe.

 

Chłopak wstawał posłusznie za każdym razem, wizja ciągnięcia po wyboistej, kamienistej drodze nie przypadła mu do gustu. Miał już dość obtarć, i siniaków by mógł pozwolić sobie na więcej. Pierwsze dwa dni szli tym samym szlakiem, nierównym i twardym, jednak gdy na horyzoncie zaczął majaczyć kształt miasta czerwone oczy zmieniły drogę. Kolejne dni spędzili na przedzieraniu się przez mokradła. Chłopak czuł jak mokre błoto wlewało się do jego butów, czyniąc tą podróż jeszcze bardziej niekomfortową. 

W nocy banici rozbijali obóz, jednak kazali Nariemu spać na dworze, nie ważne czy padało, czy w oddali było słychać odgłosy dzikich zwierząt. Valkin w pewnej chwili był pewien że w nocnych ciemnościach usłyszał chichot. Przypomniał sobie wtedy o Wiedźmie z bagien ropuszych i zadygotał ze strachu. Jednak szybko strach został zasępiony przez smutek, albowiem historia o wiedźmie przywoływała wspomnienie o utracie przyjaciela. Chłopak zaszlochał cicho, wiedząc że gdyby narobił hałasu, jeden z rozgniewanych czarnych płaszczy wyszedłby z namiotu by go ukarać. Banici traktowali go jak psa, przywiązywali do drzewa, rzucali resztki jedzenia i niedojedzone kawałki kurczaka. Niektórzy z nich dosłownie nazywali go psem, wyśmiewając w ten sposób jego wilcze geny. Głaskali go i dla żartu próbowali nauczyć go sztuczek, gdy ten zawstydzony nie wykonywał polecenia bili go i kopali.

W końcu po pięciu dniach które trwały jak wieczność, ich konwój opuścił mokradła. Zawiał chłodny wiatr który spowodował że Nari zadrżał. Jego ubrania i skóra były mokre od potu i wilgoci która panowała na bagnach, zatęsknił za swoją suchą i ciepłą norką u podnóża pagórka która teraz znajdowała się wiele mil stąd. Chłopak otworzył szeroko oczy zdumiony. Po jego lewej stronie rozciągał się przytłaczający wręcz swą wielkością zbiornik wodny. Fale szumiały głośno tłumiąc dźwięk kopyt i rozmowy mężczyzn, w oddali dało się usłyszeć odgłosy ptaków i gdy Nari chciał poszukać jednego wzrokiem, słońce odbijające się od tafli wody oślepiło go lekko. Po ich prawej stronie towarzyszyły im porośnięte mchem szare zbocza góry. Młody Valkin mimo swej aktualnej sytuacji, nie mógł powstrzymać swojego zachwytu tymi odmiennymi widokami. W swoim życiu widział już jeziora czy większe wzgórza na które wspinał się w swoim lesie, jednak to było dla niego coś niesamowitego. Z oszołomieniem obserwował niezmierzony błękit który sięgał dalej niż pozwalało na to jego oko, a także szczyty ukryte ponad chmurami. Nie potrwało to jednak długo bo gdy chłopak wpatrywał się w cudy natury nagle jego świat ogarnęła ciemność i usłyszał głos Landrego.

 

– Nie wierć się cholerny mieszańcu, to tylko worek. – Odparł mężczyzna, a Nari poczuł stęchły odór lnianego wora który przykrył jego twarz. Śmierdział zgnilizną i starością a do tego ciężko się w nim oddychało.

Chłopak został zmuszony do kontynuowania podróży na oślep. Czuł jak podnóże staje się coraz bardziej nierówne i pochyłe, musieli wdrapywać się teraz pod górę co męczyło go jeszcze bardziej. Landrego to jednak nie obchodziło i gdy ten się wywracał, mężczyzna ciągnął mocna za linę by gwałtownie postawić go z powrotem na nogi. Zaczął sapać jeszcze bardziej, czuł jakby zaraz miało zabraknąć mu tlenu a do tego smród worka był tak nie do zniesienia że chłopak z obrzydzeniem brał każdy kolejny wdech. Gdy zaczęło kręcić mu się w głowie i myślał że zaraz zemdleje, konwój stanął. Nari zaczął nasłuchiwać.

Usłyszał najpierw metaliczny trzask, a następnie powolne skrzypienie które ustało po chwili.

– No dalej, ruszaj się nie mamy całego dnia. Wymamrotał swym podirytowanym, głębokim głosem Landry po czym pociągnął za sznur tak mocno i gwałtownie że chłopak o mało się nie przewrócił. Wykonał rozkaz i na oślep podążył za mężczyzną, czuł jak grunt pod jego nogami zmienia się, był bardziej równy i tym razem schodzi w dół a nie pod górę. Powietrze także się zmieniło, było nawet chłodniejsze niż gdy morska bryza uderzyła w jego ciało po raz pierwszy. Było wilgotno, a każdy ich krok rozbrzmiewał echem. Musieli być w jakimś pomieszczeniu, może w jaskini? To by wyjaśniało tą wilgoć. Szli teraz najpewniej jakimś podziemnym tunelem w głębi góry którą mijali nie tak dawno temu. Za każdym razem gdy skręcali valkin próbował z całych sił zapamiętać drogę. Nagle po serii zakrętów, gdy droga znów stała się prosta, Nari usłyszał głosy, które z każdym krokiem stawały się głośniejsze. Przeszedł go kolejny dreszcz, ponownie spowodowany uderzeniem morskiego powietrza, jego nos wypełnił rybi odór a nieznajomy lament i płacz zmieszany z rozkazującymi krzykami mężczyzn napływał do jego uszu.

 

– Zamknąć się bo nie będzie żarcia! – Wołał jeden.

– No już! Dalej do szeregu albo kolejnego wychłostam! – Krzyczał drugi. Dalej słychać było inną rozmowę.

– Ta jest niezła, może zatrzymamy ją sobie?

– Trochę śmierdzi psem, ale ciało ma niezłe. Zabawimy się z nią a jakby ktoś pytał, powiemy że ją ten napalony kundel Kerlana wyruchał – mężczyzna zaśmiał się swym basowym głosem.

– N…nie proszę! Błaga, zrobię co każecie – odezwał się kobiecy głos, był słodki i łamliwy. Dziewczyna zapewne musiała być młoda. Chłopak mógł wyczuć przerażenie w jej głosie. Gdy szli dalej, słyszał tylko jak jej płaczliwe jęki i ohydne chichoty mężczyzn stają się coraz cichsze. Sprawiło to że począł się jeszcze gorzej, jego żołądek zaczął wariować, zrobiło mu się niedobrze. Współczuł dziewczynie, mimo że nie był wstanie nawet jej zobaczyć, w głębi duszy chciał jej jakoś pomóc. Zaczął rozmyślać cóż za okropieństwa czerwone oczy przygotowały dla niego. Nagle Landry stanął.

 

– Vik. – Odezwał się na przywitanie.

– Oh Landry, słyszałem od Birka że złapaliście kolejnego mieszańca – odpowiedział śmiesznym, wysokim głosem drugi mężczyzna.

– Mhm, to ten. – Brodacz ponownie pociągnął za linę i popchnął Nariego do przodu by go zaprezentować. Landry ściągnął z jego głowy worek i chłopak musiał przymrużyć oczy gdy mrok został zastąpiony światłem latarni. Byli teraz w nadbrzeżnej jaskini. Była ona dość sporawa, choć dla młodego valkina który nie wyściubiał swego nosa poza las, wydawała się gigantyczna. Podłoże na którym stali było zrobione z mokrych dębowych desek, pomiędzy którymi w małych szparkach było można zobaczyć fale obijające się jedna od drugiej. Wnętrze jaskini było oświetlone małymi latarniami i pochodniami, było tu pełno czarnych płaszczy którzy patrolowali cały obiekt i nosili skrzynie w tą i z powrotem. W głównej części jaskini, gdzie Nari mógł zauważyć kawałek wystającego nieba, mieścił się port. Małe łódeczki przywiązane do belek, czy wielobarwne żaglowce w różnych rozmiarach nie mogły równać się z wielką kogą która przycumowała w jego centrum. Imponujący statek o trzech żaglach był wypełniony po brzegi beczkami, drewnianymi pudłami i szkatułkami, a wyglądało na to że ma przybyć ich tam jeszcze więcej. Vik spojrzał na chłopaka.

 

– Hmm troszkę chuderlawy, ale może uda się go opchnąć w Raeni albo północnej Matrionie. – Mężczyzna był szczupły, cerę miał gładką i białą jak śnieg, jego czarne włosy obcięte były na kształt misy. Ubrany był w ten sam czarny płaszcz z czerwonymi oczami jednak wydawał się on z niego spadać. Nie wyglądał także na silnego w porównaniu do reszty bandziorów z którymi valkin miał styczność wcześniej. Jego ręce były wychudzone a ruchy miał pełne gracji. Przerzucił kartkę w notesie i spojrzał ponownie na chłopaka robiąc z ust dziubek.

– Landry możesz mi proszę wyjaśnić dlaczego on jest cały poobijany? Rozumiem że nie wszyscy chcą zostać niewolnikami i musicie czasami użyć siły ale to chyba już przesada.

– Oj zamknij się, taki już był gdy go znaleźliśmy, ja sprzedałem mu tylko kilka kopniaków gdy nie chciał współpracować.

– Ehh… Ile to ja jeszcze razy będę musiał powtarzać że uszkodzony towar gorzej się sprzedaję, jak tak dalej pójdzie to nasza wartość na rynku spadnie. I nie myśl że szef nie będzie szukał winnych.

– Daj spokój mówisz jakby to było takie łatwe, sam siedzisz tu tylko i ślęczysz w tych twoich notatkach, przeliczasz złoto i pijesz wino. Nie wiesz jak to jest maszerować dzień w dzień i babrać się w tym gównie. – Odpowiedział podirytowany Landry.

– Poza tym szef nawet się nie dowie, i tak nigdy tu nie zagląda. – Może i nie wiem, to fakt, ale ktoś musi zająć się tymi sprawami, a nie sądzę by któryś z was półgłówków umiał liczyć i pisać w czterech językach – Blady mężczyzna zachichotał pogardliwie.

– A co do szefa… Osobiście zwołał spotkanie w czarnej przystani. Odbędzie się za kilka dni. – Skwitował Vik

 

Nari spojrzał na Landrego, był zszokowany, chłopakowi zdawało się nawet że zobaczył strach w jego oczach.

– No co ty, nie rób sobie jaj Vik, wszyscy dobrze wiemy że szef nigdy nie opuszcza swojej twierdzy, zawsze wysyła tylko swoich gońców żeby sprawdzili czy wszystko gra. Poza tym nigdy wcześniej nie postawił swojej nogi w czarnej przystani więc czemu miałby to zrobić teraz.

– Nasz Pan Elaric rzeczywiście nie był nigdy zbytnio zainteresowany czarną przystanią, bardziej interesowały go jej zarobki to prawda. Jednak w nasze ręce wpadł pewien… przedmiot który bardzo go interesuje.

– Jaki przedmiot? – Zapytał zdumiony Landry.– Nie interesuje się, to tajemnica. Poza tym i tak jesteś za głupi, nie zrozumiałbyś. – Vik zamknął notes i chwycił za pęk kluczy. – Nie czas na pogawędki, weź chłopaka i chodź za mną. – Brodaty mężczyzna wykonał niechętnie rozkaz i ruszył naprzód, ciągnąć Nariego za sobą. W krótce doszli do sekcji niewolniczej, pod kamienną ścianą jaskini ustawione były dwa długie rzędy metalowych klatek w których znajdowali się przedstawiciele ras o których Nari mógł tylko słyszeć. Widział parę elfek ubranych w skąpe białe szaty tulące się do siebie z zimna, mężczyzn wielkich i muskularnych o pomarańczowej skórze z wielkimi metalowymi kajdanami na rękach, zwykłych ludzi, dzieci, starców, kobiety i wychudzonych mężczyzn. Znalazło się tam także kilku valkinów, różnili się oni jednak od niego. Jedna kobieta miała włosy białe jak śnieg, puszyste kocie uszy i była cała posiniaczona, płakała teraz skulona w kącie swojej celi. Był tam też mężczyzna, rudy z długim włochatym ogonem i lisimi uszami, był dobrze zbudowany a mimo to leżał teraz nieprzytomny na podłodze za kratami. W klatce obok siedział staruch z oklapniętymi psimi uszami i widocznymi przez skórę żebrami, jego puste oczy wpatrywały się w kamienna posadzkę. Nie ruszał się. Z każdym krokiem chłopak był coraz bardziej przerażony, chciał uciec zerwać linę i popędzić z powrotem do swojej nory, nie miał jednak sił. Silny ręce Landrego ciągnęły tak mocno że nie było mowy o jakimkolwiek zatrzymywaniu się a co dopiero o ucieczce w przeciwną stronę. Do tego dochodzili jeszcze inni strażnicy, banici którzy mogli by go zabić gdyby spróbował tylko uciec. Czuł się jakby miał zaraz zwymiotować. Gdy Vik otworzył metalowe drzwi, starej zardzewiałej klatki, łzy napłynęły mu do oczu, próbował się szarpać, zerwać linę jednak bez skutku. Landry podniósł go i cisnął o metalowe pręty. Nari wydał z siebie bolesny okrzyk i upadł na metalową posadzkę.

 

– Mówiłem delikatniej, jeszcze trochę i nikt go nie kupi. Mam znajomego w Vanshatu który lubi takich młodych chłopców, byłby wstanie zapłacić za niego nawet nienajgorszą sumkę ale jeśli wciąż będziesz go…

– Ahh Przymknij się wreszcie! Działasz mi już na nerwy – przerwał mu Landry – Jeśli tak ci zależy weź go ze sobą do swojej komnaty i opatrz go, ja wykonałem swoją robotę. Gdzie jest Birk musze z nim pomówić. Brodacz odwrócił się i odszedł, a poirytowany Vik podążył za nim. Młody valkin leżał teraz zmęczony i obolały w mokrej, zimnej celi. Chciał się podnieść lecz jego obtarte nadgarstki i obolałe plecy szybko mu o sobie przypomniały. Poddał się i osunął z powrotem na ziemię, zamknął oczy i zasnął.

 

Kolejne kilka dni Nari spędził w zamknięciu, sekcja niewolnicza cuchnęła niemiłosiernie. Już po kilku godzinach spędzonych w celi, płacz i lamenty pozostałych więźniów doprowadzały chłopaka do szału. Przez długi czas zakrywał swoje długi puszyste uszy by spróbował stłumić choć na chwilę przytłaczające go dźwięki, które dolewały do jego serca jeszcze więcej smutku. Słyszał krzyki mężczyzn którzy chłostani byli za próbę niesubordynacji. Płacz kobiet, gdy pod wieczór mężczyźni w czarnych płaszczach prowadzili je do swych komnat. Błagania starszej kobiety która chciała poświęcić swe życie za uwolnienie jej wnuków. Nari nie chciał tego słuchać, przerażenie i nienawiść w głosach więźniów sprawiała że mu samemu chciało się płakać. 

 

Czerwone oczy odwiedzały sekcje niewolniczą trzy razy dziennie. Rano grupa czterech mężczyzn z biczami i linami, przychodziła po kilku więźniów by wyciągnąć ich z klatek i zaprowadzić na statek. Gdy tylko któryś ze schwytanych próbował się przeciwstawić, dźwięki uderzeń bicza w akompaniamencie bolesnych krzyków, odbijały się od kamiennych ścian jaskini i dzwoniły o metalowe klatki. Po południu mężczyzna zwany Berolo przynosił im jedzenie. Nosił na sobie coś na podobę kucharskiego fartucha, miał brzydką twarz, zielone, przekrwione oczy i czarna, rzadkie, włosy odkrywające jego wielkie zakola. Gdy się szczerzył, widać było obleśne dziury w których kiedyś znajdowały się zęby. W swej grubej owłosionej ręce trzymał stare metalowe wiadro które najwidoczniej nie było czyszczone od bardzo dawne. Breje która wypełniała ów wiadro, rozlewał do małych drewnianych misek które kolejno rozdawał każdemu z więźniów. Płynny szarawy posiłek smakował lepiej niż wyglądał, w jego wodnistej konsystencji było można dopatrzeć się tajemniczych dodatków, które chrupały lub rozpływały się obrzydliwie w ustach podczas jedzenia. Danie było mdłe i Nari zastanawiał się czy było to celowe zamierzenie kucharza, czy może po tym wszystkim co mu się przytrafiło, kompletnie stracił poczucie smaku. Ile by dał by jeszcze raz posmakować zimnych resztek tamtej potrawki i poczuć jej boga smak na języku. Drugiego dnia gdy szczerbaty mężczyzna doszedł do celi chłopaka, ten zauważył że skończyły mu się już wszystkie miski. Może ją gdzieś zapodział, nie zdawał się być zbyt inteligentny. Kuchcik nabrał szarej brei na chochle, i wylał zimną zupę na metalowe podłoże klatki, tuż przed nogami valkina.

 

– Widziałem jak pies Kerlana zajadał resztki z ziemi aż mu się uszy trzęsły, dlaczego więc ty miałbyś jeść z miski? – Zadrwił głupkowatym głosem – Takie parszywe kundle nie zasługują na przywileje ludzi, a teraz lepiej zajadaj. Piesku.

 

Berolo roześmiał się swym odrażającym, charczącym głosem i splunął na posadzkę obok. Zanurzył ponownie chochlę i upił trochę brei, zamlaskał, odwrócił się i odszedł zgarbiony. Nari spojrzał na swój posiłek, wiedział że to jedyny raz gdy może dzisiaj może coś zjeść, przełamał się więc i spróbował nabrać szarej ciecz w swe ręce. Brud z podłogi sprawił że zupa stała się jeszcze ohydniejsza niż przedtem. Czuł jak piach skrzypi mu między zębami. Gdy poczuł nieznajomy włos na języku miał ochotę zwrócić wszystko z powrotem na ziemię jednak powstrzymał się. Zmusił się do przełknięcia a w jego oczach znów wezbrały się łzy. W swoim życiu valkin by przetrwać musiał jeść najróżniejsze rzeczy, jednak nigdy wcześniej nie przełknął czegoś tak paskudnego. 

 

Wieczorem, gdy woda w porcie zmieniała swój odcień na pomarańczowy, do klatek przychodziło kilku kolejnych mężczyzn, pierwszego dnia byli tylko dwaj, drugiego za to przyszło aż pięciu. Za każdym razem jednak obecny był Talin, młody mężczyzna, o krótko przystrzyżonych, brązowych włosach który wydawał się być organizatorem nocnych zabaw. Mężczyźni którzy z nim przychodzili mogli poczuć się jak na targowisku, rozglądali się po klatkach by znaleźć dla siebie jak najsmaczniejszy kąsek. Oglądali młode ludzkie dziewczęta, piękne kształtne elfki i te które lubili nazywać matriońskimi kurwami. Kobiety o gładkiej pomarańczowo-brązowej skórze i białych, aksamitnych włosach, wydawały się chłopakowi tak samo piękne jak pozostałe. Czerne płaszcze jednak drwiły z ich egzotycznego piękna. Młody valkin zauważył że Talin znalazł już sobie ulubienice. Gdy inni mężczyźni żartowali i decydowali się którą kobietę porwą ze sobą do łoża tym razem, on w tym czasie otworzył klatkę pewnej valkinki i chwycił ją za dłoń. Była to kocia kobieta którą Nari widział pierwszego dnia gdy go tu przyprowadzono, jej duże, pełne piersi, ukryte za skąpym strojem z białawych tkanin, delikatnie zwisały w kontraście z jej szczupła talią. Jej szerokie biodra zostały starannie przepasane suknią z tego samego materiału. Zostały do niej przymocowane także malutkie, ozdobne dzwoneczki które wydawały delikatny dźwięk za każdym razem gdy się poruszała. Mężczyzna przyciągnął ją do siebie gwałtownie aż ta wpadła w jego ramiona. Zarumieniła się niechętnie. Gdy jego palce musnęły jej złote włosy, kobieta odwróciła twarz w innym kierunku nie ukrywając pogardy do człowieka, który trzymał ją teraz za biodra. Talin zmarkotniał i wyciągnął ją z celi.

 

– Ruszcie się, jak będziecie tyle wybierać to nie starczy nam czasu na zabawę albo co gorsza Vik się obudzi i znów będzie nam truł dupę godzinami. – Powiedział młodzieniec z nutką żartu w głosie.

– Talin, znowu masz zamiar pieprzyć tego zwierzaka? – Odezwał się prowokująco starszy mężczyzna gdy z resztą grupy podszedł bliżej. Ten komentarz nie spodobał się Młodzieńcowi.

– Oczywiście – Odpowiedział – Tak jak wczoraj, dzień wcześniej czy też dwa. A ty Jorky? masz zamiar dzisiaj skonsumować swą elfią niewolnicę czy może ponownie zamierzasz skończyć zabawę zanim Torwynn ściągnie buty? Mężczyźni w czarnych płaszczach wybuchli śmiechem, Nari jednak nie zrozumiał żartu. Pomarszczone policzki Jorkiego zapłonęły na czerwono ze wstydu, pociągnął sznur przywiązany do elfki i opuścił sekcje niewolniczą przed swoimi towarzyszami. Reszta grupy rzuciła parę dowcipów o potencji starca, wybrała dwie kolejne kobiety i ruszyła w stronę kamiennych komnat. Chłopakowi zrobił się żal zabranych niewolnic, miał nadzieję że czerwone oczy potraktują je dzisiejszej nocy łagodnie. By o tym nie myśleć, położył głowę na metalowym podłożu i poszedł spać.

 

Dnia trzeciego, o poranku Nariego obudził płacz, podniósł się chwiejnie i rozejrzał. Grupa tych samych mężczyzn wybierała właśnie kolejnych nieszczęśników którzy wejdą dzisiaj na statek. Widział jak jeden z czarnych płaszczy zabiera młodszą od niego dziewczynkę. Mała płakał i wyciągał rękę do klatki w której została jej babcia. Starsza kobieta, cała zapłakana prosiła na kolanach by wypuścili jej wnuczkę, by wzięli ją, zamiast niej. Wysoki mężczyzna, o koziej bródce nie wytrzymał i zdzielił staruchę biczem, kobieta jęknęła boleśnie i upadła na ziemie. W celi nieopodal chłopak zauważył kocią kobietę o śnieżnobiałych włosach. Wróciła już z komnat Talina, siedziała teraz skulona w kącie celi z twarzą przyciśniętą do kolan. Ile jeszcze będę musiał wytrzymać w tym piekle. Pomyślał chłopak. Po wybraniu niewolników na sprzedaż, zgodnie z harmonogramem kilka godzin później przybył Berolo. Młody valkin obserwował go bacznie, wiedział że dzisiaj także nie będzie dla niego miski i grubas zmusi go do jedzenia z ziemi. Przygotował się więc. Gdy mężczyzna miał ponownie wylać szarą zupę na podłogę, Nari skoczył do przodu z wyciągniętymi rękoma by złapać posiłek w locie. Breja uderzyła o jego ręce i rozprysnęła na boki, część trafiła chłopakowi do oczu, a ten oślepiony uderzył głową w stalowe pręty. Gdy udało mu się delikatnie otworzyć swe czerwone oczy zobaczył że jedzenie rozpłynęło się pomiędzy jego palcami i finalnie mimo jego starań trafiło na ziemi. Berolo wybuchnął śmiechem.

 

– Co za idiota – jego skrzeczący śmiech przeszedł po chwili w mokry dławiący kaszel, głośny i niepokojący jakby miał lada chwila upaść na ziemię i się udusić. Atak urwał się nagle a kuchcik splunął i wytarł swą owłosioną dłonią, figlarne łzy które wezbrały w kącikach jego oczy.

– Widzę że mieszańce także można nauczyć sztuczek. – Po tonie jego głosu dało się stwierdzić że sytuacja ta wciąż go cieszyła. – Rozbawiłeś mnie piesku, znaj mą łaskę. Berolo nabrał chochlą więcej brei i wylał połowę obok chłopaka, po czym sam wypił resztę. Oblizał usta, wytarł w rękaw resztki które spłynęły na jego pryszczatą brodę po czym odszedł, wciąż rechocząc sam do siebie.

– Durny kundel.

 

Tego wieczora, gdy woda w porcie ponownie zmieniła swą barwę, ku zdziwienia chłopaka, Talin i jego szajka nie zjawili się. W samej jaskini także zrobiło się ciszej niż zazwyczaj. Pomiędzy szparami w drewnianych skrzyniach, za pomocą których Nari oglądał pracujących banitów, także nie było nikogo widać. Port był dziwnie pusty, bez swych małych rybackich łodzi, kolorowych żaglowców czy potężnej kogi która wypełniona po brzegi, kursowała codziennie w tą i z powrotem. Minęła kolejna godzina. Cisza. Jaskinia zdawała się być pusta, wręcz martwa. Harmider który panował tu dzień i noc był teraz tylko wspomnieniem. Najwidoczniej zauważyli to także inni więźniowe, którzy rozglądali się niespokojnie. Niektórzy z nich próbowali otworzyć zamek, czy chociażby w najlepszym wypadku, zerwać węzły więżące ich ręce. Chłopak ponownie postanowił spojrzeć na fale uderzające o port. 

 

W tafli wody zobaczył odbicie swego starego przyjaciela, którego tak dawno nie widział. Księżyc wznosił się powoli na nieboskłon przejmując rolę słońca, a nowa barwa którą nadawał wodzie przyjmowała z każdą chwila coraz to ciemniejszy odcień granatu. Biała kula na niebie świeciła dziś z pełną mocą ukazując swe majestatyczne oblicze w pełni. Nari chciał zawołać do niego. Gdzie się podziewałeś, nie widziałem cię tyle czasu. Tyle się wydarzyło… raz niemal umarłem… ale spotkałem wspaniałego człowieka który mi pomógł i do tego nie przeszkadzało mu że jestem valkinem. Tylko że… on już nie żyje… Wiesz, czułem się taki samotny bez ciebie, było mi smutno i… i strasznie się bałem… Ale wróciłeś, w końcu wróciłeś! Tak się cieszę. Chłopak prowadził w głowie rozmowę ze swym starym przyjacielem i nieświadomie, mimo sytuacji w której się znajdywał, uśmiechnął się. 

Nagle zza pleców usłyszał głos.

– A tu mieści się sekcja niewolnicza. – Valkin od razu rozpoznał charakterystyczny głos Vika.  Gdy spojrzał w jego kierunku zobaczył, że chudemu mężczyźnie towarzyszy pięć innych postaci. Na samym końcu szedł Birk, gruby mężczyzna którego chłopak znał aż za dobrze. Wyglądał na dość zdenerwowanego, on jedyny nieufnie spoglądał na boki i wycierał nerwowo pot z czoła, czarną chustą. Przed grubasem szło trzech mężczyzn. Pierwszy, chudy elf o długich brązowych włosach sięgających mu do bioder, podążał spokojnie za resztą grupy sprawiając wrażenie jak gdyby cała ta sytuacja kompletnie go nie obchodziła. Obok niego szedł niziołek o długiej rudo czarnej brodzie w którą zostały powplatane barwne pierścienie wysadzane najróżniejszymi klejnotami. Przez jego bujne owłosienie, niemożliwym było ujrzenie jego ust, jednak z samych oczu było można wyczytać że gości on w czarnej przystani po raz pierwszy. Tuż za Vikiem podążał dobrze zbudowany mężczyzna który w porównaniu do jego poprzedników był łysy. Jego poczerwieniałą bezwłosą głowę pokrywały zaś tatuaże w najróżniejszych kombinacjach i kształtach, a wydepilowane brwi które z pasją teraz marszczył, wskazywały na to że nie jest on w najlepszym humorze.

Na samym początku kolumny szła czarna zamaskowana postać. Liczyła sobie ponad dwa metry wzrostu, zewnętrzna cześć jej czarnego płaszcza którym była nakryta różnił się nieznacznie od tych przywdzianych przez resztę czerwonych oczu, strona wewnętrzna jednak, ozdobiona była mieszanką tkanin, czerwonych jedwabiów, pomarańczowych aksamitów i żółtych atłasów które razem układały się w płonący witraż. Twarz jej zakrywała barwna, płaska, maska, wizerunkiem przypominająca ognistego orła. Gdy Nari przyglądał się jej z zaciekawieniem, postać nagle skierowała swój wzrok na niego. Chłopak odkrył wtedy że ów maska posiada otwory na oczy, czerwone niczym rozżarzony ogień, spotkały się ze wzrokiem młodego valkina. Chłopaka obszedł zimny pot, przez sekundę gdy wpatrywali się w siebie czuł, jak gdyby całe powietrze które miał w płucach zostało zastąpione przez dławiący dym palących się drzew. Nie mógł oddychać. Złowrogi czar prysł gdy tajemnicza postać spuściła wzrok z chłopca. Nari osunął się na ziemię i wziął głęboki oddech. Nie miał odwagi by po raz kolejny poszukać oczu ukrytych za płomienną maską.

 

– Cuchnie tu gorzej niż w stajni starego Yukkera, czy możemy się pośpieszyć i mieć już to za sobą? Zostawiłem cały oddział w Ashburn. – Odezwał się łysy mężczyzna poirytowanym, niskim głosem. – Nie mam czasu ani ochotę oglądać niewolników których ludzie Birka przytachali tu nie wiadomo skąd. Poza tym jakaż to sprawa jest tak ważna by zwoływać to spotkanie? I gdzie do cholery jest Arro i Dusten?

– Kaizel czy mrozy północy już kompletnie zamroziły ten twój ptasi móżdżek? Zawż na swe słowa, jesteś w obecności naszego Pana. – odpowiedział pouczająco elf.

– Ptasi móżdżek?! – Kaizel powtórzył zdumiony – Ty długouchy sukinsynu! – Dodał, i gniewnym krokiem podszedł bliżej do mężczyzny obok, zmienił rękę w pięść i chwycił za jego szaty. – Co ty wiesz o północy i jego ludziach elfie? Od zawsze ty i ta twoja zgraja grzaliście się w słońcu Haltharu, Matriony czy południowego Galan, nigdy nie zaznaliście prawdziwego zimna.

– Oh mylisz się mój przyjacielu, odwiedzałem Siwogórę, Yumen i Karas wiele razy, jednak nie odczułem chłodu o którym mówisz. Może gdyby twą piękną głowę porastała, no cóż, trochę bujniejsza czupryna, może wtedy zimno tych krain nie doskwierało by ci tak bardzo. – Odrzekł elf z pogardliwym uśmieszkiem. Niziołek stojący za nimi wybuchnął donośnym śmiechem a pierścienie w jego brodzie zagrały radośnie.

– Rosmundzie stary druhu, nikt inny nie potrafi rozwścieczyć Kaizela tak jak ty. Dobrze znów was widzieć przyjaciele. – Krasnal powiedział, próbując uspokoić chichot.

– Nie jesteśmy żadnymi przyjaciółmi, a zwłaszcza nie jestem przyjacielem tego długowłosego pięknisia. – Łysy mężczyzna odpowiedział ostro.

– Oh doprawdy, twe słowa ranią me biedne serce, myślę że to już czas byś przyznał że po prostu zazdrościsz mi mej pięknej fryzury. Nie martw się, znam dobrego druida z Petrosh który mógłby przyrządzić dla ciebie maść wspomagającą porost włosów.Oczy Kaizela zapłonęły nienawistnym ogniem.

– Ty pieprzony eflie! – Już miał go uderzyć jednak Vik zatrzymał pięść swą dłonią.

– Kaizel uspokój się! To nie czas i miejsce na wszczynanie awantur.

– Nie wtrącaj się skrybo, nie masz tu nic do gadania, to sprawa między mną a tym durniem.Vik wykręcił twarz w zdziwionym grymasie.

– Wypraszam sobie, jestem prawą ręką Pana Elarica i to moim zadaniem jest…

– Podcieranie mu dupy?

– CISZA! – Dwumetrowa postać podniosła głos który jeszcze przez chwilę rozbrzmiewał echem w kamiennej kopule. Mężczyźni ucichli i spojrzeli w jej stronę. Vik pokornie ukląkł przed zamaskowanym mężczyzną i spuścił głowę przepraszając.

– Nie mam ochoty wysłuchiwać waszych dziecinnych kłótni, możecie się nawet pozabijać nie obchodzi mnie to, jednak teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie. – Mężczyzna obrócił się w ich stronę, jego głos był silny, jednak pełen elegancji. Mimo zakrytej twarzy cała piątka mogła wyczuć gniew gotujący się w jego oczach. Gdy karmazynowe ślepia trafiły na Birka, ten o mało się nie zesrał.

– Dziękuje za chęci Vik, możesz wstać.

– Tak mój panie. – Blady skryba podniósł się na nogi i schował ręce do za dużych rękawów jego szaty.

– Zebrałem was tu by omówić pewne sprawy. – Zaczął Elaric. – Jak wiecie czerwone oczy w ciągu ostatnich miesięcy nie radzą sobie zbyt dobrze, w cale nie polepsza naszej sytuacji fakt że nasi sojusznicy domagają się kolejnego ruchu. Do tego domyślam się że nikt z was nie słyszał iż Lakyos został załapany.

– Z…złapali królobójcę? – Zapytał z niedowierzaniem Birk, jego twarz stała się niemal tak biała jak Vika.– Ale jak to przecież Król Astelon nie żyje od kilku tygodni, jak mogli go złapać? Czy Lakyos nie powinien być już na Canyris? – Dodał Rosmund.

– Powinien, ale jak widzicie sprawy ułożyły się nie po naszej myśli. – Odpowiedział im Elaric z pełną powagą. – Vik będziesz musiał przygotować vexykalion, nie możemy dopuścić by wyciągnęli jakiekolwiek informacje z tego głupca.

– Tak jest mój Panie. – Vik opuścił głowę w posłusznym geście.

– Nie ma czasu do stracenia, zrób to gdy tylko spotkanie dobiegnie końca. Nie chce nawet myśleć co mogło by się stać gdyby Lord Harranwell z całym swoim odziałem w Galan dowiedzieli się że posunęła nam się noga.

 

Nari cały ten czas siedział cicho w swojej celi i uważnie słuchał o czym to czerwone oczy rozmawiają. Nie znał żadnego z imion o których mówili, żadnego z miejsc, a już na pewno nie wiedział czym był tajemniczy vexykalion, chłopak kompletnie nic z tego nie rozumiał.

 

– Czy to jedyna rzecz po którą nas tu przysłałeś Panie? – Zapytał nagle niziołek.

– Nie, mam dla każdego z was i waszych odziałów osobą misję. – Mężczyźni spojrzeli na Elarica z zaciekawieniem. – Pierwsza z części artefaktu została odnaleziona, dlatego zmieniam kwatery główne waszych oddziałów.

– Co?! Zmienić kwatery? Ale Panie, nasze odziały stacjonują tu od lat, mają tu rodziny, przyjaciół. – Kaizel wyszedł przed szereg zszokowany posunięciem ich dowódcy. – Dlaczego musimy…

– Ponieważ nie mamy powodu by tu zostać. – Przerwał mu Elaric. – Czerwone oczy przeszukały już cały Sarkath, sprawdziliśmy każdą dolinę, każdy las i kamień i odnaleźliśmy tylko jeden fragment, jeden z trzech. Musimy rozpocząć poszukiwania na większą skalę, właśnie dlatego zmieniam wam kwatery. – Jego głos był chłodny, wiadomym było że nikt z tu zebranych nie ma już nic więcej do powiedzenia w tej sprawie. Decyzja zapadła.

– Uważam że to świetne posunięcie mój Panie. – Zaczął Vik. – Gdy wejdziemy w kolejną fazę naszego planu, królewska gwardia mogłaby zacząć coś podejrzewać i zacząć szukać winnych, jeśli opuścimy Sarkath ryzyko będzie znacznie mniejsze. Elaric tylko kiwnął głową i zaczął mówić dalej.

– Fangirze ty wyruszysz do Raeni, masz sprawdzić ich gospodarkę i zdać raport. Jeśli wyda się to opłacalne, rozkręćcie tam biznes, będziemy potrzebowali wielu złotych monet jeśli chcemy ruszyć dalej. – Niziołek zaśmiał się szczęśliwie.

– Raenia co? Starego Fangira jeszcze tam nie było, zrobię co każesz Panie, i przysięgam na swą brodę że przywiozę ze sobą skrzynie pełne złota. – Niski mężczyzna oparł dumnie obie dłonie na biodrach.

– Na to właśnie liczę. Ty Kaisel wesprzesz Lorda Harrawella w Galan.

– Lorda Harrawella? – Wykrztusił zdumiony Kaisel. – Ale Panie, Galan jest daleko stąd, moi ludzie są ludźmi północy oni nie są stworzeni do takich warunków.

– Twoi ludzie są silni, masz drugi najsilniejszy oddział w czerwonych oczach, na pewno sobie poradzą. Musimy wesprzeć Lorda Harrawella, inaczej pomyśli że nasz sojusz jest nic nie warty. – Kaisel chciał coś dodać jednak Elaric mówił dalej.

– Ty Rosmundzie, weźmiesz ze sobą Vika i razem popłyniecie do Matriony. Waszym zadaniem będzie odnalezienie kolejnego fragmentu artefaktu, mój informator podaje że dwa pozostałe fragmentu nie znajdują się w Elyrii. Wysłałem także Arro i Dustena do Halthar i Visteyii by ci też rozpoczęli poszukiwania. Blady skryba wraz z elfem pokłonili się posłusznie i nagle roztrzęsionym głosem odezwał się Birk.

– A…a co ze mną Panie? – Gruby mężczyzna wyglądał jakby miał zemdleć, martwił się w jakie to okropne miejsce wyśle go jego szef.

– Ty zostaniesz tu. – Odparł Elaric.

– T…tutaj? A…ale jak to?

– Twój oddział stacjonował tu od początku czarnej przystani, czemu miałbym przekazywać ją pod opiekę komuś innemu? Poza tym ktoś musi zająć się całym tym towarem gdy Vik wyjedzie.

– A…ale P…Panie. – Birk zajęczał żałośnie.

– Żadnych ale, podjąłem już decyzję. A teraz Vik, pokaż mi proszę, efekt swojej pracy.– Oczywiście mój Panie. 

 

Vik ukłonił się grzecznie i podszedł do sterty skrzyń przykrytych białym płótnem które leżały tutaj od kiedy Nari przybył do jaskini. Chudy mężczyzna jednym ruchem ściągnął materiał z drewnianego pudła, a reszta czerwonych oczu podeszła bliżej. Z lekkim skrzypnięcie skrzynia otworzyła się zdradzając im swą zawartość. Chłopak usłyszał mrożący krew w żyłach, złowieszczy śmiech. Elaric wsadził ręce do skrzyni i wyciągnął tajemniczy przedmiot. Perfekcyjnie okrągła kula, o wielkości dużego, dorodnego jabłka żarzyła się czerwonym światłem, w jej wnętrzu dojrzeć było można ognie piekieł, płomienie które zdawało by się, mogły spalić wszystko, tańczyły swój przerażający taniec. Mężczyźni podziwiali artefakt który spoczywał właśnie w rękach ich Pana.

– Pierwsza część kosturu Soliriany, wreszcie, po tylu latach. – Czerwone oczy Elarica mieniły się ogniem tak intensywnym jak tym zamkniętym w kuli. – Świetna robota Vik, mam nadzieję że znalezienie reszty fragmentów pójdzie ci tak samo dobrze. – Dodał a kula zniknęła w głębiach jego płomiennej szaty.

– Schlebia mi Pan. – Vik pokłonił się raz jeszcze zadowolony z pochwały. Elaric odwrócił się od swoich dowódców i na koniec dodał.

– Skontaktowałem się wcześniej z Wyllmirem, jeszcze dzisiaj do Czarnej przystani przypłyną kogi, Vik masz odpłynąć pierwszą z nich, a ty Birk, obudź swoich ludzi, bądźcie gotowi, do jutrzejszego popołudnia ma tu nie być ani jednej skrzyni czy klatki, zrozumiano? Grubas wyglądał teraz jak trup.

– D…do p…popołudnia? To wszystko? P…Panie to przecież nie możliwe. – Jego głos łamał się z każdym słowem. – Mamy zrobić to wszystko sami? Bez Vika? Panie bądź łaskawy my… my nie damy rady, proszę pozwól by Vik został na trochę dłużej przecież nic się nie stanie jeśli…

– ZAMLICZ! – Elaric krzyknął rozwścieczony i podszedł do grubasa. Birk opadł na ziemię gdy jego szef stanął nad nim wbijając swe ogniste oczy prosto w niego.

– Mam dość twojej niesubordynacji! Jeśli jeszcze raz usłyszę te twoje cholerne jęki osobiście dopilnuje by twoje grube cielsko nie wydało już nigdy żadnego dźwięku. Twój oddział obija się tylko, jedząc moje jedzenie i wydając moje pieniądze, narzekacie mimo że moglibyście gromadzić dwa razy tyle towaru, a twoi podwładni którymi tak niekompetentnie zarządzasz pierdolą i uszkadzają moich niewolników. Taka tłusta świnia jak ty nie zasługuje na nic więcej. To ostatnia szansa, jeśli dowiem się o twoim kolejnym potknięciu, władzę w czarnej przystani przejmie Landry.

– Landry? N..nie Panie!

Oczy Elarica rozbłysły jeszcze bardziej, a Birk momentalnie zamilkł i chwycił się przerażony za swą grubą szyję jak gdyby miał zaraz stracić głowę. Mężczyzna w masce odwrócił się.

– I jeszcze jedno, wszyscy niewolnicy mają trafić na drugą stronę oceanu. Nie chce by którykolwiek z tych śmieci rozpowiadał w Sarkathcie tego o czym dzisiaj rozmawialiśmy.

 

Spojrzał na młodego valkina, po czym ruszył w stronę wyjścia z sekcji niewolniczej kończąc tym samym spotkanie. Dowódcy ruszyli jego śladem.

 

Nari poczuł że w końcu może spokojnie wziąć oddech. Myśli o tajemniczym spotkaniu nie znikały nawet na chwilę, przez całą noc chłopak nie przestawał myśleć o wszystkim o czym rozmawiali dowódcy czerwonych oczu. Nawet gdyby jakoś uspokoił swoją głowę, która wydawała się pęknąć od napływu informacji, wciąż nie dałby rady zasnąć. Krótko po spotkaniu, w całej czarnej przystani rozbrzmiały głosy mężczyzn, Birk obudził swoich ludzi którzy biegali teraz od skrzyni do skrzyni przygotowując je do załadowania na kogi. Wielkie statki ledwo zmieściły się w porcie. "Niezłomna", "Święty Nolen" i "Krucza łajba" czekały już cierpliwe na załadunek. Czarne płaszcze wciągały linami skrzynie, wtaczali beczki i wnosili liczne szkatułki które już niedługo miały znaleźć się na drugim końcu świata. Nari zauważył Birka który klęczał teraz przed Vikiem błagając go o coś, chudy skryba pokłonił się jednak i wszedł po trapie na pokład Świętego Nolena. Nari oparł się o metalowe kraty swojej klatki. Czy właśnie tak to się skończy? Zostanę wywieziony w jakieś obce miejsca tysiące mil od mojego lasu? Czy naprawdę nie zobaczę już nigdy więcej mojego domu? Nagle ogarnął go smutek, zaczął wspominać stare czasy, dzień w którym wykopał swój mały domek u podnóża pagórka. Przypomniał swoją pierwszą pułapkę która okazała się kompletną klapą. Pierwszy raz gdy udało mu się złapać królika. Wszystkie historie które usłyszał od podróżników gdy krył się za konarami drzew. Wszystkie błyskotki i dziwne urządzenia które pozostawili po sobie ludzie przemierzający jego las. Dźwięk potoku, śpiew ptaków, lekki letni wietrzyk który mierzwił jego futro na polanie. Poczucie nostalgii i smutku napływało do niego z każdym kolejnym wspomnieniem, niespodziewanie zatęsknił za tym wszystkim, mimo to nie uronił łzy, skulił się tylko w kulkę przyciągając kolana do klatki piersiowej i owijając się swoim ogonem, a następnie spojrzał jeszcze raz na księżyc i zamknął oczy.

 

Chłopak nie wiedział kiedy zasnął, gdy jednak się obudził było już jasno. Deszcz uderzał stopniowo o fale wody i drewniany pomost w porcie z którego odpływała kolejna koga. Nari nie wiedział ile spał ani która jest godzina, dzisiejszego dnia słońce zakrywały deszczowe chmury które zauważył na małym skrawku nieba widocznym z jego celi. Nagle w zachodniej części sekcji niewolniczej dało się usłyszeć jakiś harmider. Może to Berolo przyszedł podać nam nasz ostatni posiłek. Pomyślał chłopak, nie miał jednak ochoty i siły na kolejne danie z ziemi. Jak w krótce się okazało hałas nie został wywołany przez przybycie kuchcika. W miejscu gdzie znajdował się zakręt prowadzący do alejki przy której znajdowała się klatka chłopaka, pojawiła się grupa mężczyzn ubranych w czarne płaszcze. Jeden z nich który szedł przodem trzymał w ręce olbrzymi pęk kluczy który wcześniej musiał należeć do Vika. Nari oglądał jak mężczyźni wyciągają więźniów jeden po drugim. Gdy klucznik otwierał drzwi kolejnego niewolnika, reszta czerwonych oczu pilnowała by ich cenny towar stał w równym szeregu. Jeden muskularny mężczyzna w samej bieliźnie zrobionej z łachmanów i strzępków szmat rzucił się na klucznika gdy ten otworzył drzwi do jego celi. Dwójka mężczyzn w czarnych płaszczach podbiegło do nich i rozdzieliła ich, po czym zaczęli biczować i kopać buntownika który po chwili poddał się i obolały dołączył do szeregu. Nikt więcej nie próbował już uciec. W końcu przyszła kolej na Nariego, gdy metalowe drzwi otworzyły się wydając z siebie przeraźliwy pisk, chłopak posłusznie wyszedł z celi i dołączył do reszty niewolników. Czarne płaszcze wyprowadzili ich z sekcji niewolniczej i valkin zauważył jak pusto wygląda teraz jaskinia. Ponad połowa z ładunków wypłynęła już z czarnej przystani sprawiające że jej wnętrze zrobiło się jeszcze bardziej przestronne. W drodze na statek prace strażników nadzorował Landry, który obserwował kolumnę z rękoma założonymi na piersi.

– Nie oglądaj się mieszańcu, jeszcze trochę i znajdziemy ci nowego pana – Powiedział brodacz z zarozumiałym uśmieszkiem gdy chłopak na niego spojrzał. Trap był dość wąski dlatego przed wejściem na statek ustawiła się kolejka, jeden po drugim każdy z więźniów był sprawdzany i wpuszczany na pokład "Końca Nadziei". To już koniec… Jeszcze kilka kroków, i zostanę sprzedany… Jestem ciekawy jak wygląda świat za morzem. Chłopak zatrzymał się i obrócił, by ostatni raz ujrzeć miejsce do którego już nigdy w życiu nie powróci.

 

Jeden ze strażników popchnął go by ten szedł dalej, Nari wykonał rozkaz. Nagle jego uszy poruszyły się. Czas jakby spowolniał a jego słuch skupił się na ledwo słyszalnym dźwięku który dobiegał zza jego pleców. Zatrzymał się tuż przed trapem.

– Hej! Co ty robisz? Nie zatrzymuj się tylko właź na statek ty pieprzony…

Z twarzy strażnika wytrysnęła krew gdy pędząca strzała przebiła jego głowę.

– INTRUZI, ATAKUJĄ NAS!!! – Zawołał jeden z banitów. Chłopak obejrzał się za siebie i z przejścia prowadzących do kamiennych komnat zaczęli wylewać się mężczyźni w błyszczących, srebrnych zbrojach ozdobionych zielonymi akcentami. W czarnej przystani zapanował chaos, banici z czerwonych oczu chwycili za broń i ruszyli na atakujących intruzów, niewolnicy rozproszyli się i zaczęli uciekać we wszystkie strony, ktoś nagle popchnął chłopaka i ten upadł na ziemię. Nagle nad nim pojawił się brzydki mężczyzna w czarnym płaszczu trzymający sztylet, wykrzywił rozpaczliwe twarz i już miał runąć na chłopaka gdy nagle rycerz w bursztynowej zbroi wleciał w banitę taranem wysyłając go w powietrze. Rycerz spojrzał na chłopaka i podał mu rękę. Mężczyzna był młody, miał lekki brązowawy zarost, i lśniące falowane włosy które wystawały z pod jego hełmu, do tego był niezwykle przystojny.

– Nic ci nie jest? Możesz wstać? – Zapytał, po czym przeciął linę wiążącą ręce chłopaka i pomógł mu stanąć na nogi. Nari wpatrywał się w niego oszołomiony, czy to mu się śni?

– Spokojnie gwardia królewska przybyła, my się nimi zajmiemy a ty się schowaj. Słowa mężczyzny nie docierały do młodzieńca. Przecież był valkinem, czemu on mu pomaga, poza tym właśnie miał wejść na statek, już się z tym pogodził. To był dla niego szok, pogodził się już ze swoim losem a jednak widział swoje wolne ręce, jego oprawców którzy padali na ziemię martwi, pozostałych niewolników którzy uciekali próbując się gdzieś schować. Z szoku wybudził go dopiero głośny wybuch w południowej części jaskini. Wielka jasna kula ognia rozświetlała ciemną kamienna kopułę w akompaniamencie płonących ludzi.– No dalej uciekaj stąd! – Rycerz klepnął go w ramię i chłopak bez zawahania ruszył do ucieczki.

– Sir Gwyndynie oni używają magii! – Krzyknął inny z rycerzy.

– Nie cofać się! Damy radę, napierać głębiej! Nari nie oglądał się za siebie, słyszał tylko krzyki zagrzanych do walki rycerzy, dźwięk mieczy wbijających się w ciała, pękanie tarcz i hełmów, płacz i lament rannych i w końcu głośny pisk. Świat chłopaka zawirował gwałtownie, dźwięki ucichły aż w końcu uderzył o coś twardego i zemdlał.

 

Obudził się jakiś czas później, dźwięki walki ustały kompletnie, gdy otworzył oczy wszystko było czerwone. Z rany na jego czole, które powstała najpewniej od wybuchu sączyła się powoli piekąca krew, która napłynęła mu do oczu utrudniając określenie gdzie właściwie leży. Wyciągnął rękę spod gruzu i przetarł oczy, jednak wciąż było ciemno. Był czymś nakryty. Spróbował wstać i pchnął połamane deski by uwolnić się z potrzasku. Zawalisko rozwaliło się na boki a deski wraz z metalowymi okuciami zabrzmiały uderzając o podłogę. Chłopak leżał w miejscu gdzie znajdowały się skrzynie których czarne płaszcze nie zdążyły jeszcze załadować na statek. Rozejrzał się. Dookoła leżały trupy, pełno trupów. Drewniany port wraz z kamienną podłogą jaskini skąpane były w krwi, wszędzie leżały ciała zabitych, zakrwawione, pokryte strzałami, spalone czy nawet rozerwane na kawałeczki. Nariemu zrobiło się niedobrze na ten widok, postanowił jednak wygrzebać się z pomiędzy gruzu i ruszyć dalej. Przechodził pomiędzy ciałami oglądając martwe twarze nieznajomych rycerzy, niewolników i czarnych płaszczy. Wśród nich zobaczył Jorkiego całego zakrwawionego i z wieloma dziurami na ciele, Torwynna leżącego na ziemi z odciętą nogą w kałuży własnej krwi, a także wielkie zwęglone cielsko które poniekąd przypominało Berolo. Kawałek dalej leżał Talin.Chłopak podszedł bliżej i gdy go zobaczył coś ścisnęło go w żołądku a prawą dłoń zacisnął w pięści. Martwe ciało Talina przyciskało do siebie ciało kociej niewolnicy trzymając ją blisko obiema rękoma, na jego zimnych martwych policzkach widniały łzy. Przepraszam że nie mogłem nic dla ciebie zrobić . Pomyślał spoglądając na spokojną twarz kobiety.

 

Gdy podniósł wzrok zobaczył kolejne znajome ciało, podszedł do niego powoli.Głowa Birka leżała kilka metrów od niego z zastygłym ohydnym grymasem, ostatnim w jego życiu. Valkin miał już iść dalej gdy nagle zobaczył coś przy ciele grubasa, przykucnął. Była to bursztynowa róża trochę większa od jego kciuka. Nagle przypomniał sobie. Należała ona do Gwyndyna, rycerza w bursztynowej zbroi który uratował go i kazał uciekać. Głowica musiała odpaść podczas walki, Nari zamknął ją w pięści i przyłożył do serca.Oddam mu ją. Rycerz uratował jego życie mimo że był odmieńcem, znał już jedną osobę która także dokonała takiego czynu, jednak było za późno by się jej odwdzięczyć. Teraz miał szanse, nowy cel, może dzięki temu znalazł by nowego przyjaciela i nie musiałby żyć sam. Uśmiechnął się w duchu na tą myśl, dodała mu ona sił. Trzymając mocno bursztynową róże popędził do kamiennego korytarza. Podziemne kamienne katakumby wydały mu się przerażające, mimo że wszyscy banici nie żyli, każde stuknięcie czy plusk kropli spadającej z sufitu przyprawiał go o dreszcze. Nie pamiętał kiedy ostatnio jego wyobraźnia płatała mu takie figle. Gdy wymijał kamienne rozdroża prowadzące do innych części kompleksu, wydawało mu się jakby coś w nich dostrzegł, próbował zignorować to uczucie, jednak myśl o tym że ktoś lub coś może w każdej chwili wyskoczyć z sąsiedniego tunelu sprawiała że jego serce biło szybciej.

W pewnym momencie, gdy mijał kolejne zakręty i tunelowe wejścia do komnat chłopak stanął, jego oczom ukazała się spiżarnia.

 

 

Koniec

Komentarze

Opowiadanie od 10 000 znaków. To szort. Może być wstępem do czegoś większego. Sam nie porwał. :(

KsięgoSzczurów, skoro to tylko pierwszy rozdział większego dzieła, a nie skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć KsięgaSzczurów! Środowy dyżurny melduje się na pokładzie!

 

Tak, jak napisała Regulatorzy, zmień proszę oznaczenie na fragment. Tekst zdecydowanie nie stanowi zamkniętej całości, a jedynie wprowadzenie do historii.

 

Z uwag technicznych jeszcze, oddzielasz kolejne akapity odstępami, nie rozumiem czemu to ma służyć.

 

Od strony fabularnej, piszesz, że bohater jest “Valkinem”, ale z dalszej części tekstu wynika, że w praktyce jest wilkołakiem. W ogóle posługujesz się sporą ilością nazw własnych, ale czytelnik nie ma szansy zrozumieć ich znaczenia ponieważ tekst jest bardzo krótki. Przedstawioną historię także ciężko oceniać ponieważ zasadniczo sprowadza się do tego, że Nari, będący przedstawicielem “przegranej” rasy, obserwuje ludzi przy palenisku, a potem dojada resztki.

 

Wydaje mi się, że lepszym rozwiązaniem byłoby opublikowanie całej (zamkniętej) historii osadzonej w wykreowanym przez Ciebie świecie niż pojedynczej sceny, która zbyt wiele nie mówi czytelnikowi.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej!

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Odpowiedź do powyższych komentarzy. 

 

Przepraszam za mój nieogar, dołączyłem dosłownie kilka godzin temu i dopiero uczyłem się jak ta strona działa. Dla “testu” wstawiłem tylko pierwszy rozdział żeby zobaczyć jak to wszystko tutaj funkcjonuje, nie spodziewałem się że ktoś to tak szybko znajdzie xd.

 

Zmieniłem z opowiadania na fragment ponieważ będę to jeszcze rozwijał. Mam nadzieję że teraz jest dobrze. Co do samego tekstu, wrzuciłem resztę historii którą do tej pory napisałem, a dla Pana Cezarego informacja odnośnie techniki, będę jeszcze to wszystko edytował więc postaram się ogarnąć akapity.

 

Dziękuje za uwagi i wskazówki.

Skoro jesteś nowy, to jeszcze nie wiesz, że sporo użyszkodników NF nie czyta fragmentów. Tak długi tekst opisałbym w tytule jako część 1, a nie tagowałbym jako fragment. Oczywiście tekst musiałby mieć zakończenie, może otwarte, zachęcające do przeczytania następnych części, ale zamykające tę część. To tylko sugestie kogoś piszącego tylko króciaki i lubiącego takie. :)

Zamieściłeś najpierw niewielki fragment i to do niego się odniosłam. Teraz dopiero zauważyłam, że tekst  się rozrósł, ale muszę go odpuścić. Dużo, dużo pracy przed tobą, jeśli chcesz pisać dobrze, lepiej, coraz lepiej.

Powtarzasz, niepotrzebnie, te same informacje, nie bierzesz pod uwagę, że wyrazy bliskoznaczne nie znaczą dokładnie tego samego i nie można w sposób dowolny jednego zastąpić drugim. Opisy bohaterów – straszliwa kawa na ławę. Narrator  ładuje  z grubej rury i narzuca czytelnikowi swoje – jedynie słuszne – opinie:  np. dziewczyna przeciętnej urody, mężczyzna dość przystojny. Ciemna noc, pełgające płomyki ogniska, a na twarzy laski widać nawet mały pieprzyk przy nosie. Długo by można wymieniać resztę, nazwijmy to, zastrzeżeń. Super, że piszesz. Mam nadzieję, że także dużo czytasz, bo to właściwie jedyna droga do wypracowania porządnego warsztatu i godziwego stylu. Powodzenia.

 

Nari przywiązał dwa upolowane zające do sznura który służył mu jako pas, po czym ruszył w kierunku swojego obozu. Nora chłopaka była małą jaskinią u podnóża pagórka gdzieś w środku lasu. Nie miała ona nawet 5 metrów głębokości, jednak mieściło się tam jego posłanie z liści i trawy, a także ognisko przy którym ogrzewał się i piekł jedzenie.

Nie tracąc czasu ruszył więc do małej dziurki w ziemi którą zwał domem.

 

obóz https://sjp.pwn.pl/slowniki/ob%C3%B3z.html

jaskinia https://sjp.pwn.pl/szukaj/jaskinia.html

nora https://sjp.pwn.pl/szukaj/nora.html

dziurka https://sjp.pwn.pl/szukaj/dziurka.html

Obóz nie jest norą, nora nie jest jaskinią, jaskinia nie jest małą dziurką w ziemi! Informację na temat schronienia, z którego na co dzień korzystał Nari i nazywał go swoim domem, udało ci się maksymalnie zagmatwać i rozwlec aż na cztery zdania, z których – co najgorsze – nie wyłonił się żaden konkretny obraz owego „domu”.  

 

5 metrów głębokości

 

W tekstach literackich używamy liczebników, nie cyfr.

 

Jeśli na dnie norojaskinioobozu, czyli małej dziurki w ziemi, zmieściło się posłanie dla sporego osobnika (skoro dał radę zwinnie pomykać, dźwigając przytroczone do pasa dwa zające i nie nadeptywał przy tym nieboszczykom na uszy, to był raczej dość pokaźny) i aneks kuchenny, to nie jest ważna informacja o jej głębokości, ale o powierzchni. Tylko nie w metrach kwadratowych!

Obszerna/dość obszerna/ na tyle obszerna, że zmieściło się w niej to i owo/ spora/przestronna/ itp.

 

 (…) piekł jedzenie.

 

Zupa też jest jedzeniem, ale się jej nie piecze. Przyrządzał jedzenie/strawę/posiłki.

 

(…) był Valkinem, pół człowiekiem, pół zwierzęciem. Jego rasa przegrała wojnę z ludźmi wiele lat temu, co sprawiło że valkiny są uważani za ten gorszy gatunek.

 

Straszny galimatias. Jeśli valkin jest nazwą hybrydy tak, jak np. centaur – to mała litera, nie wielka. A wtedy konsekwentnie i poprawnie: „valkiny są uważane”, tak jak i „centaury są uważane. Jeśli jednak stworzyłeś jakąś grupę etniczną, co by sugerowała wielka litera – „był Valkinem” – to bądźże wytrwały: „Valkini są uważani”.  Valkin – Valkini, tak jak Litwin – Litwini, identyczna odmiana. Trzeba by się na coś zdecydować, bo cienko jest.

 

Pomiędzy drzewami paliło się ognisko, a naokoło niego siedziała dwójka podróżników.

 

Zostawmy ognisko, niech sobie płonie spokojnie, a wróćmy do pospolitego pokoju ze stołem ustawionym centralnie. I teraz spróbuj usadzić WOKÓŁ niego DWIE osoby! Albo będą siedzieć obok siebie, albo naprzeciwko! Aby spełnić pragnienie usadzenia gości wokół stołu, należałoby zaprosić jeszcze co najmniej dwójkę gości. Z ogniskiem jest dokładnie tak samo.

 

Jego czysta ogolona twarz wyglądała przyjaźnie, mimo faktu że obok w ziemi wbity był wielki dwuręczny miecz.

 

wbity – w kogo? w co? – w ziemię

tkwił – w kim? w czym? – w ziemi

 

Posiadanie dwuręcznego miecza nie stoi w sprzeczności  z „posiadaniem” miłej twarzy, poddanej starannym zabiegom barberskim. Raczej świadczy o tym, że gość nie jest durniem (gładko ogolonym), który w podróż po bezdrożach zabiera kosmetyczkę z zawartością, licząc, że potencjalnego agresora pokona, psikając mu dezodorantem w oczy. Przeciwnie, ma olej w głowie – wyposaża się w porządny oręż  i krzepą także dysponuje – dwuręczny miecz trochę waży. A kim jest w istocie, okaże się później. Tak myślę.

 

Ubrany był w ciemnoniebieskie szaty a z jego twarzy zwisała długa szarawa broda.

 

Zwisająca z twarzy broda byłaby do zaakceptowania wyłącznie w przypadku, gdyby opis dotyczył sąsiada, ku uciesze dziatek przebranego za świętego Mikołaja. Jemu broda miałaby prawo „zwisać z twarzy”, bo chińczyki  straszny szajs sprzedają – tego okolicznościowego zarostu za nic się nie da solidnie i porządnie przymocować. Więc zwisa. I dynda.

 

Starzec tylko marudził i wyzywał ich swoim ochrypłym głosem by byli cicho.

 

Starzec wyzywał ich, by byli cicho. Gołym okiem widać, że czasownik „wyzywać” załapał się do towarzystwa na krzywy ryj i powinien się z niego co tchu wynosić. Ewentualnie może pozbyć się pierwszego „y” i wtedy zabrzmi nieco sensowniej.

Gdy ta dwója dyskutowała zażarcie(…)

Tu kolejna, śmieszna literówka.

 

Chwilę potem, gdy rozbrzmiało bulgotanie, podróżnicy zjedli potrawkę.

 

Można się zbulgotać!

 

(…) rozpalili pochodnie, zgasili ognisko i ruszyli w dalszą podróż.

 

Pochodnie i świeczki zapalamy, ognisko rozpalamy.

 

Chłopaka jednak to nie obchodziło, bardziej interesowało go czy w garnuszku zostało jeszcze trochę potrawki, albowiem podróżnicy śpieszyli się tak bardzo, że zostawili swój kociołek.

 

Garnek-garnuszek-kociołek.

Po kiego ci tyle garów? Przecież najważniejsze było to, co się w nich znajdowało. Jednym kociołkiem można było obskoczyć całą tę imprezę przy ognisku.

Dlaczego czepiłeś się potrawki? Wielokrotnie! I jak można po zapachu poznać, że to akurat potrawka a nie np. zwykłe mięso duszone z ziołami? Przecież znowu najważniejsze jest to, że strawa apetycznie pachniała, a nie czy mięcho zaprawione było zasmażką i śmietanką, czy też żółtkiem z odrobiną soku z cytryny. (Tak się podobno przyrządza potrawkę. Nie wiem, nie potrafię zrobić, ale sprawdziłam).

Całej trójce nie wróżę powodzenia na dalszej drodze ku przygodom, skoro są na tyle niepociumani, że zapominają zabrać tak niezbędny wędrowcom sprzęt, jak kociołek. Na następnym postoju będą jeść szczaw i mirabelki.

Kurcze, to FRAGMENT! Opko nie jest zamkniętą całością. Fakt, bohater znalazł się w niewoli, został jakimś cudem uwolniony, ale w sumie nic z tego nie wynika, dlatego trudno mi przyjąć do wiadomości, że to jakaś zamknięta całość. Zresztą sam tak nie uważasz, skoro w tytule masz zaznacone, że to część pierwsza. Fragmenty nie cieszą się zbytnim zainteresowaniem, co w sumie jest zrozumiałe. W najlepszym razie autor narobi czytelnikowi smaka i jednocześnie go zirytuje, bo diabli wiedzą czy i kiedy wstawi następną część. Co, przynajmniej z mojego punktu widzenia, ważniejsze, fragmenty nie wchodzą do grafiku dyżurnych. Jeśli nie zaznaczysz tej opcji, opko w nim wyląduje, a dyżurny powinien przeczytać. Trochę to nie fair.

Co do samego tekstu… Eee, jak by to ująć… do tanga trzeba dwojga. Jak wyjaśnisz połączenie ludzkich i zwierzęcych cech Valkinów. I to cech różnych zwierząt. I własciwie tylko cech fizycznych, bo poza nimi niewiele bohatera z wilkami łączy. Rozumiem elfy, stara rasa, podobnie krasnoludy, ale rasa wymagająca połączenia ludzi i zwierząt, hmmm…

Uniwersum właściwie ledwo maznąłeś. Wiemy tyle, że wszyscy nie lubią Valkinów i że miał miejsce jakich zamach. Czemu nie lubią właśnie ich, i jak się ma polityka do przygód bohatera nie wiadomo.

Wydarzenia, no toczą się, ponieważ nie ma konkretnego zakończenia, to właściwie jedyne, co można o nich powiedzieć. Czasem toczą się w sposób, który wydaje mi się nieprawdopodobny, na przykład stosunkowo szybkie dojście do siebie bohatera, czy zbieranie grzybów przez niewidomego.

Generalnie, sporo pracy przed Tobą.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka