Natasza nie lubiła jeździć za granicę na wakacje na wieś, tym razem było jeszcze gorzej. Jakiś stary oblech w przedziale uparł się podtrzymywać konwersację.
– Panienka sama?
– W przedziale jest jeszcze kilku ludzi – odrzekła.
– Na naukę, do pracy?
– Na wakacje – odpowiedziała poirytowana. – Do babci. Babcia ma domek w lesie, na drzewie i to może być zabawne, jeśli jest się małą dziewczynką. Nie jestem już dzieckiem! A za granicą nawet jestem pełnoletnia.
– Ile ma lat wasza babcia? – zainteresował się inny pasażer.
– Ze sto pięćdziesiąt! – warknęła Natasza i wyjęła telefon komórkowy, żeby się uspokoić.
Nie było zasięgu. Sprawdziła na komunikatorze, którego używała za granicą i też nie. Postanowiła siedzieć i gapić się przez okno, a tam – tylko las.
Poza tym babcia Agnieszka wcale nie była matką matki, ale dalszą krewną. Wyglądała staro i nie docierało do niej, że świat poszedł naprzód.
Koledzy z klasy latali samolotami albo i czymś ciekawszym, a tu pociąg. Odkąd skończyła sześć lat, Natasza jeździła do babci w każde letnie wakacje, przynajmniej na miesiąc, a w tym roku szykowały się dwa.
– Bilety proszę! – Do przedziału zapukał konduktor. – Dojeżdżamy do granicy. Przesiadka! Sama jedziesz?
– Tak – odpowiedziała, pokazując bilet i pomyślała: „Następny!”.
Ten oblech przynajmniej pomógł jej zdjąć z półki walizkę. Inni pasażerowie nie kwapili się do pomocy. To przez ten strój! Babcia Agnieszka się uparła, żeby Natasza przyjeżdżała przebrana w czarną sukienkę i nosiła spiczasty kapelusz. A takich odważnych, którzy by się umieli przeciwstawić Babie Jadze, wielu nie było. Natasza też do nich nie należała.
Ciągnąc walizkę, przekroczyła bramę, ozdobioną koroną z tombaku i już była za granicą. Jakież to proste!
– Aleś się wystroiła, dziewczyno! – zawołał strażnik, ale drugi go zgasił.
– Cicho! Wiesz, czyja to wnuczka? Chcesz sobie na głowę nieszczęście sprowadzić? – Obaj teraz udawali, że nie patrzą.
Czekał pociąg z silnikami odrzutowymi na dachu. Tu po wojnie zwinęli trakcję elektryczną i zmienili szerokość torów. Na lokomotywie zbierał się szron, to przez zbiorniki z ciekłym wodorem. Po tej stronie granicy wszystko było inaczej.
„Pójdę na chemię”, pomyślała. „Jeszcze rok, pełnoletniość i więcej tu nie przyjadę!”.
Uczennica
Na peronie pojawił się młody człowiek, chciał pomóc z walizką. Natasza od razu poznała policyjnego konfidenta.
– Panna nie stąd? – spytał.
– Zza granicy – odpowiedziała. – Do babci. A pan stąd?
– Miejscowy! – rzekł z dumą. – Nazywam się Michaił Krasnodarski…
– Stopień?
– Konstabl, ale jestem na kursie… – pochwalił się i zdekonspirował, ale postanowił udać, że to bagatelizuje. – A panna?
– A panna nie, panna nie ma stopnia – powiedziała Natasza, grzebiąc w torebce. „Jeśli miejscowy, to powinien wiedzieć o babci”, pomyślała.
To krępujące, ale Natasza musiała szybko założyć pończochy, bo babcia kazała. Pobiegła do toalety w wagonie. Prawa pończocha była w biało-zielone pasy, lewa w biało-czerwone.
Jej komunikator powinien zacząć działać zaraz po przekroczeniu granicy. Da znak rodzicom, póki się da. Ledwo pociąg osiągnął maksymalną prędkość, zaczął hamować.
– Tu nie ma stacji – zauważył Michaił.
– Nie ma – zgodziła się Natasza. – Wysiadam. Pomożesz mi z walizką.
Pomógł, Natasza popatrzyła, jak pociąg odjeżdża i się rozpędza. Do rzeczki od nasypu było ponad sto metrów przez błoto. Przy brzegu czekało dwóch strażników wiejskich w łodzi. Żaden się nie odezwał, nie musiał.
Płynęli między wyspami na bagnach wąskimi kanałami i rzeczkami. Wreszcie dotarli do tej właściwej.
– Dalej nie pójdziemy! Zabieraj tę walizę i tfu… – Strażnik splunął.
– Dziękuję – odpowiedziała Natasza niezrażona, tak się działo zawsze.
Niewidoczną, ale suchą ścieżką doszła na miejsce. Sama się dziwiła, że umie trafić. Przed furtką wydeklamowała:
– Domku, domku na kurzych nóżkach, porusáj sie i obróć sie tyłem do lasa, a przodem do mnie – wypowiedziała hasło, a najważniejsze były akcenty.
Ścieżkę wyznaczały kości, miejscowi myśleli, że zwierzęce, ale w większości ludzkie. Ekrany maskujące wyłączyły się, zapalniki zdezaktywowały i Natasza mogła wejść po drabince. Babcia mówiła, że te miny niegroźne, krzywdy nie zrobią, co najwyżej nogę urwą. Walizkę musiała zostawić na dole. Bez pomocy sama nie umiałaby jej wciągnąć.
Gdyby nie kot Radomir i kruk Rambo, w domku na drzewie byłoby całkiem nudno. Babcia Agnieszka spędzała całe dnie w pracowni, do której nikomu nie wolno było wchodzić. Drzwi były ukryte w szafie, która się nazywała Narnia. Przynajmniej tak na niej napisano.
Oczywiście komunikator Nataszy znalazł się już poza zasięgiem. Książek na półkach wiele nie stało, a i tych nie umiała czytać. W kuchni jedzenia było niewiele, przynajmniej dobrze, że stara zmywa. Czas się wziąć do pracy, żeby w noc nie zeszło. Że też babcia nie mogła zaakceptować robota sprzątającego!
Natasza usłyszała skrzypienie schodów za szafą. Mimo woli przestraszyła się, kiedy stara stanęła w drzwiach.
– Co tak późno, Nata? Rambo dopiero teraz powiedział, że weszłaś. Kłopoty były?
– Nie, babciu.
– Poznałaś kogoś i turlałaś się z nim na sianie?
– Nie, babciu.
– Włosów nie ścinałaś i nie farbowałaś…
– Nie dam ci się więcej zahipnotyzować! – wykrzyczała Natasza, wiedziała co dalej będzie.
– Hipnotyzuję cię tylko do pracowni – wyjaśniła babcia. – Zwyczajnie wymagam posłuszeństwa! Na kolana!
Zanim starucha sięgnęła po różdżkę, Natasza już klęczała. Miała wrażenie, że była w stanie się oprzeć woli babci przez kilka sekund dłużej niż rok temu.
– Ciekawe, po co nazywać ludzkie magnetyzowanie takim dziwnym słowem „hipnoza”. Potrzebuję włosów dziewicy… – spokojnym głosem wyjaśniła stara. – Potem pójdziesz do wsi, przyniesiesz, co trzeba i ugotujesz obiad. Posprzątasz rano. W nocy w pracowni pomożesz…
– Tak babciu!
– W sobotę wieczorem we wsi tańce będą – ciągnęła stara. – Jak ze swoim dziewictwem coś poczniesz, to na uczennicę cię wezmę.
– Pójdę na chemię! – powiedziała hardo Natasza. – Będę studiować.
– Jeśli ci pozwolę… – Baba Jaga odwiesiła różdżkę obok szafy, sama weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. – Jedna noga w jednym kącie, druga noga w drugim kącie, nos na suficie.
Hasło otwierało przejście do pracowni. Natasza kiedyś je wypróbowywała. Albo nie umiała tak stanąć, jak potrzeba, albo system miał dodatkowe funkcje biometryczne.
W domku Baby Jagi nie było prądu poza pracownią, ale jakoś doprowadzono gaz do kuchenki i wodę do zlewu. Najbardziej Nataszę przerażało świeże mięso, które przynosiła stara. Niekoniecznie pochodziło od dzika.
Wszystkie meble były wykonane ręcznie z kawałków miejscowego drewna i, podobnie jak naczynia, wyglądały, jakby miały ze sto lat. Baba Jaga kazała, ktoś zrobił i przyniósł, wkładając całe serce nie tylko w jakość wykonania, ale i w zdobienia. Dominowały przedstawienia kruków, kotów, ale i nietoperze się zdarzały. Tylko bujany fotel wyprodukowano niedawno, mógł mieć z dziesięć lat. Sztućce zdarzały się nowsze, ale trudno byłoby znaleźć dwa, pochodzące z jednego kompletu. W kącie stał moździerz kuchenny tak wielki, że Baba Jaga mogłaby się w nim zmieścić. Miejscowi mówili, że służył babci do latania po okolicy.
We wsi większość ludzi odwracała się od Naty, niektórzy spluwali pod nogi. W sklepie im pieniądz nie śmierdział. W portfelu zainstalowanym w komunikatorze Nataszy zawsze „magicznie” pojawiały się pieniądze, kiedy była u babci.
– Michaił się pyta, czy przyjdziesz na tańce w sobotę – odezwał się sprzedawca, gdy skończyli rozliczenia.
– Który Michaił? – Jak zwykle pierwszego dnia na wakacjach Natasza była nieco rozkojarzona.
– Krasnodarski…
– A ten! Będę! – postanowiła Natasza, choć idea „tracenia dziewictwa”, żeby zadowolić babcię, ją raczej przerażała i obrzydzała, ale trochę ciekawiła.
***
W sobotę wieczorem przebrała się z czarnej sukienki w taki strój, w jakim zazwyczaj chodziła do szkoły. Wprawdzie nie wtargała walizki na górę, ale wybrała z niej niektóre rzeczy.
– Tak nie pójdziesz! – powiedziała babcia, wychodząc z szafy. – Ludzie nie będą mieć dla ciebie szacunku. Po pierwsze tu jest Zjednoczone Królestwo, po drugie jesteś dziewką służebną Baby Jagi, coś jakby kandydatką na uczennicę. Rambo powiedział… – Nie dokończyła. – Nawet kot patrzy na to z dezaprobatą…
Rzeczywiście, Radomir siedział w oknie z przymrużonymi oczami, które wyrażały dezaprobatę. Kruk wylądował obok niego i też wyglądał, jakby ubiór Nataszy mu się nie podobał.
– Kazałam dla ciebie uszyć sukienkę jak dla uczennicy, awansem, przebierz się.
– Będą się ze mnie śmiali – powiedziała wreszcie Natasza.
– Taka jest kolej rzeczy, dzisiaj się będą z ciebie śmiali, potem się będą ciebie bali… Kapelusz weźmiesz ten sam, nie mam dla ciebie drugiego.
– A jak tu wrócę?
– Michaił cię odwiezie, najprostsza magia, nawet ty sobie poradzisz.
„Czarów nie ma! To tylko sztuczki”, pomyślała i powiedziała: – Ale to policjant…
– Wszędzie mieć warto kontakty. – Babcia, wyciągnęła fiolkę z kieszeni fartucha. – Łyknij na odwagę, bo chyba sobie jeszcze z chłopakami nie radzisz.
Natasza przebrała się i popatrzyła na siebie w lustrze. Wyglądała jakoś lepiej niż poprzednio.
– Idź już, bo się ciemno robi i kapelusz…
Po napoju z fiolki babci Nataszy się kręciło w głowie. Kapelusz jej spadł, kiedy schodziła po drabince, ale nałożyła go od razu, gdy tylko znalazła się na ziemi. Strażnicy wiejscy czekali z łódką.
„Byle się nie zataczać”, pomyślała, idąc ścieżką wyznaczoną przez płotek z kości.
– Panna o czymś zapomniała? – zarechotał jeden strażnik.
„Co on ma na myśli? Kapelusz mam”, zastanowiła się. „Ani pończoch, ani majtek, ani butów!”.
– Muszę wracać! – powiedziała Natasza, nadając głosowi ton rozkazujący, walcząc z bełkotliwością.
– Jak stara ją tak wypuściła, to tak ma być! – powiedział drugi. – Nie będziemy ingerować w rodzinne sprawy czarownicy…
– A Sonia?
„Kto to?”, zastanowiła się Natasza, ale nie zapytała.
Teraz czuła wyraźnie kompozytowy pokład łodzi pod bosymi stopami. Bała się wstydu, jak zawsze. Jednak jeśli babka sobie co wymyśliła, to tak będzie.
Łodzie patrolowe typu Żmija, przywleczone tu przez Królestwo dla Obrony Terytorialnej, były demobilizowane i chętnie kupowane przez Straż Wiejską. Wyprodukowane do poruszania się na odnogach Nilu w Delcie, radziły sobie również na tutejszych bagnach.
Natasza schowała się pod dach, bo zachodzące słońce raziło. Na chwilę zamknęła oczy, ale nie spodziewała się, że zdoła usnąć. Nigdy nie miała takich snów. Seks ze wszystkimi chłopakami w tancbudzie wcześniej nie przyszedł jej do głowy. W tym śnie wydawał się dobrym pomysłem na spędzenie wieczoru.
Dopłynęli do wsi, gdy było już ciemno. Natasza obudziła się i od razu wiedziała, dokąd iść, w tę samą stronę, co wszyscy.
– Jak panna będzie nas potrzebować… – powiedział jeden ze strażników, którzy ją odwozili.
– Wiem! – Nie dała mu dokończyć.
Pomogli jej wyskoczyć z łodzi. Żaden nie splunął, patrzyli na nią z fascynacją. Przestało jej się kręcić w głowie, ale reszta objawów po miksturze babci pozostała. Po drodze złapała się na oglądaniu chłopaków, nie jak zwykle, ale ze szczegółami, a właściwie tym jednym.
Wiejska tancbuda była zbudowana trochę jak za duża stodoła, również przypominała hangar. Natasza uznawała to za kolejny wpływ kulturowy Królestwa na terytorium okupowanym. Minęła grupkę chłopaków przy wejściu. Jej strój prowokował do zaczepek, które zazwyczaj ją irytowały. Teraz zrobiło jej się miło.
„To ta fiolka”, pomyślała. „Podstępna chemia babci”.
Uderzyło ją światło, hałas, tłum ludzi na początku przytłaczał. Scena z jednej strony, jakieś stoliki, bary, dużo tego było.
Ledwo Natasza rozejrzała się i ochłonęła, spostrzegła dziewczynę w takiej samej sukience, identycznej! Tamta stała przy barze i flirtowała z Krasnodarskim. Nie miała kapelusza, ale jasne włosy, pozornie niedbale splecione w warkocz, pończochy w poziome pasy i oczywiście buty, takie jak od babci. Była wyższa, trochę starsza i szczuplejsza. Natasza zawsze uważała, że pończochy w poziome pasy powodują, że łydki się wydają grubsze. Nie w tym wypadku.
– Nazywam się Sonia – powiedziała tamta. – Jestem uczennicą twojej babci, mam wakacje i pozwoliła mi mieszkać we wsi. Poznaj pana Krasnodarskiego…
– Poznaliśmy się… – przerwała Natasza.
– Nie wystarczająco! – Sonia zachichotała jak dziewczynka. – Byłabyś już uczennicą, a nie tylko dziewką służebną czarownicy.
– O co chodzi? – Zainteresował się Krasnodarski.
– Nic, nic! – odpowiedziały chórem.
– Jesteś służącą? – spytał konstabl. – Fajny kapelusz.
Natasza przypomniała sobie, że rozpoznała w Michaile policjanta już w pociągu, teraz jakoś jej to wyleciało z głowy.
– A ty na służbie? – zaśmiała się Sonia. – Tak, usługuje mojej nauczycielce, kiedy mam wakacje, to jej wnuczka. Zza granicy! Postaw jej drinka, ja się pobawię z dorosłymi.
Natasza nie była pełnoletnia u siebie w kraju, ale tu już tak. Kroków do większości tańców nie znała, ale nie to spowodowało, że siedziała w kącie. Połączenie szalonych podskoków, mikstury babci ze słodkimi drinkami z alkoholem zbiło ją z nóg.
Ocknęła się w przekonaniu, że natychmiast musi na dwór. Wstała z trudem. Wybiegając, zajrzała do niedomkniętej męskiej ubikacji. Sonia siedziała na umywalce z odchyloną głową, a Michaił ją brał. Nawet pończoch nie zdjęła. Nataszy zrobiło się niedobrze.
Wybiegła na tyle daleko, żeby móc spokojnie zwymiotować. Wstawało słońce. Sonia podeszła z butelką wody. Krasnodarski człapał w oddali.
– Żeby zostać uczennicą Baby Jagi, musiałam dzień i noc wisieć przybita za język do drzewa – parsknęła Sonia – a tobie się nawet…
Natasza usłyszała, zrozumiała i uznała, że ma halucynacje. Krasnodarski podchodził, ale nie wyglądał zwyczajnie.
– Zaczarowany? – spytała Natasza.
– A jak! – Sonia podała kapelusz i rzuciła okiem na nadchodzącego.
– Czarów nie ma! – Uparła się Natasza. – Będziesz mi każdego faceta sprzed nosa sprzątać? – szepnęła do ucha.
Sonia nic nie powiedziała, tylko wykrzywiła usta w uśmiechu.
– Michaił, bądź tak dobry i odwieź Natę. Mówiłeś, że masz takie śliczne latadło – powiedziała słodkim głosem.
– To tylko cyklorotor i do tego służbowy…
– I jeszcze zrób piruet – nie dała mu dokończyć Sonia. – Nie mogłam się napatrzyć, jak tańczysz z młodą.
Pogrzebał w swoim komunikatorze i po chwili latadło wylądowało na pustym placu. Z rewerencją, która miała zrobić wrażenie na Soni, otworzył drzwi przed Nataszą.
Byli w powietrzu, kiedy Michaił zadał dwa pytania:
– Dokąd?
Natasza podała zwyczajową nazwę wyspy w pobliżu domku, dawało się tam wylądować czymś tak małym. Michaił był miejscowy, zrozumiał.
– Czego uczy twoja babcia?
– Magii!
– Czarów nie ma! – odparł odruchowo.
– Właśnie!
– Taka duża i w Babę Jagę wierzysz? – spytał Krasnodarski, jakby nie usłyszał.
Natasza nie odpowiedziała, bo walczyła z potrzebą wymiotowania, choć już nie miała czym. Zresztą, co to? On miejscowy i nie wie?
***
Do domku babci trzeba było przepłynąć przez rzeczkę, choć może raczej przez kanałek. Potem – skakać z kępy na kępę. Była wykończona, kiedy dotarła na miejsce. Babcia jeszcze chrapała, ale obudziła się, gdy Natasza wspięła się do środka.
– Nic z tego? – oburzyła się. – Tak dobrze cię przygotowałam i nic? Nawet dziewictwa stracić nie umiesz? Ty myślisz, że tam tańczyć poszłaś? Magii się uczyć!
– Babciu, jestem wykończona, później, muszę się położyć…
– Najpierw cię zbiję, potem weźmiesz eliksir na wzmocnienie, zrobisz śniadanie, posprzątasz i pomożesz mi w pracowni. Odpoczniesz, jak umrzesz!
– Nie! Powiem mamie! – Tupnęła nogą.
Natasza chciała uciekać, ale jak Baba Jaga wzięła różdżkę, coś ją osadziło w miejscu.
– Jak zawsze! – Beznamiętnie wzruszyła ramionami starucha.
Baba Jaga miała tylko jedno oko, drugi oczodół zaszyty nitką na okrętkę. Wydawała się przygarbiona, ale czasami prostowała się bez wysiłku. Zawsze nosiła długą, czarną suknię. Kiedy wychodziła na zewnątrz, wkładała kapelusz, żeby zakryć rzadkie, siwe włosy. Babcia Agnieszka miała chyba tylko dwa swoje zęby, ale w sztucznej szczęce zwracały uwagę ostre, metalowe kły. Jej jedna noga wydawała się wyschnięta, bez mięśni, ale Baba Jaga chodziła, nie kulejąc. Z jeszcze większym przerażeniem Natasza patrzyła na wąski, długi i garbaty nos. To rodzinne!
„Kiedy będę stara, mój będzie wyglądał tak samo”, pomyślała Natasza.
Tego się bała bardziej niż „metod przymusu” babci, bo wychowawczymi raczej ich nazywać nie wypadało.
***
Michaił Krasnodarski dostał zgłoszenie o zaginionym chłopcu z sąsiedniej wsi. Janko był w ostatniej klasie rolniczej szkoły zawodowej, interesował się podróżami, grami XR i muzyką pop-ludową. Wyszedł na tańce i nie wrócił. Straży Wiejskiej nie chciało się go szukać, więc przekazali sprawę policji.
Na głównym placu stał zamknięty kościół i cerkiew, położona obok karczma była otwarta. Na piętrze pokój miała Sonia, ale teraz stała przed wejściem i gapiła się na niego. Tym razem była ubrana tak samo jak inne miejscowe dziewuchy.
– Lecę do sąsiedniej wsi – pochwalił się Michaił, chciał ją zapytać, czy zechciałaby mu towarzyszyć.
– To leć! Jak będę w potrzebie, to się zgłoszę! – przerwała mu beznamiętnie, ale wciąż świdrując go wzrokiem.
Przełożony się irytował, gdy Michaił zbyt często przyzywał latadło na plac we wiosce. Tajna Policja powinna unikać ostentacji. Michaił musiał więc pójść groblą do schowanych w lesie koszar Obrony Terytorialnej. Ukrycie wydawało się bezsensowne, bo miejscowi i tak wiedzieli.
Na patrol wyruszało pięciu żołnierzy, znowu przysłali nowych. Nie znali Michaiła. Na mundurach mieli naszywki z napisem „Kemet” na piersi i „podwójną koronę” na rękawach. Mimo lata nosili jeszcze pałatki, byli zziębnięci i poirytowani.
– Z drogi, kmiocie! – wrzasnął jeden.
Michaił nie wyciągnął odznaki, tylko grzecznie zszedł z grobli. Byle tylko butów nie zamoczyć. Strażnik przy bramie był miejscowy.
– Przysłali teraz Egipcjan, panie konstabl – szepnął, otwierając.
– Widzę – mruknął Michaił.
Armia Zaporowa w składzie sił okupacyjnych składała się z brygad Obrony Terytorialnej, które ciągle rotowano. Michaiła nauczono w akademii policyjnej, że średnio jeden procent ludzi to psychopaci. Jednak miał przekonanie, że wśród terytorialsów – sporo więcej.
Obok była granica, porwać chłopaka i sprzedać nie było trudno, a ludzie nie chcieli się dobrowolnie czipować. Jak go znaleźć?
Latadło wystartowało, Michaił popatrzył na wszystko z góry. Chłopak pewnie po prostu pojechał do miasta, jeśli nie po tej stronie granicy, to po tamtej. Świat jest duży w porównaniu z tymi rozlewiskami.
„Jakieś morderstwo by się przydało”, pomyślał Krasnodarski. „Bo będę konstablem do emerytury”.
***
– Jesteś pewna, że nie chcesz zostać na nauce, ale na tych waszych uniwersytetach studiować? – Kolejny raz spytała babcia Agnieszka. – To musi być twoja decyzja, masz pierwszeństwo przed Sonią, ale chcieć za ciebie nie będę.
– Już zdecydowałam, babciu! – odparła Natasza jak poprzednio.
– Ostatni raz pytam!
– Idę na chemię! – To był ostatni dzień tutaj, Natasza miała dość.
– Uwolnię cię – zdecydowała w końcu starucha, biorąc różdżkę, westchnęła. – Uklęknij, bo możesz się przewrócić.
– Żadnych mikstur! – powiedziała Natasza zdecydowanym tonem.
Babcia Agnieszka wypowiedziała kilka słów, nie były zrozumiałe, choć wyraźne. Natasza miała wrażenie, że sobie przypomina, nie wszystko i naraz, ale tak zwyczajnie. Najpierw uświadomiła sobie, co to jest „oko ropuchy”, to tylko nazwa kwiatu jednego ziela. Wstała i dopiero wtedy przypomniała sobie chłopca o imieniu Janko. Przyprowadzili go odurzonego, jego kora nadnerczy służy teraz do produkcji testosteronu w instalacji u babci w pracowni. Mięśnie poszły na pierożki. Natasza teraz wiedziała, że tego nigdy nie zapomni.
– Będziesz rzygać – zauważyła babcia. – Do okna!
Kruk odleciał, a kot gwałtownie zeskoczył z parapetu.
***
„Sonia, Natasza i ta stara, jak jej tam, Agnieszka, czy one nie uprawiają jakiegoś kultu?”, zastanawiał się Michaił. „W Republice to się chyba nazywa kult wicca”, przypomniał sobie z akademii. „Jakby się znalazło kilkuset kultystów, to murowana szansa na awans na przewodnika”.
Jak na złość Sonia, ubrana w czarną sukienkę, pończochy w pasy i kapelusz, wsiadała właśnie do łódki Straży Wiejskiej. Pomachała mu z daleka na do widzenia. To się z nią teraz nie rozmówi.
„Ona musi być na etacie informatorki, skoro jej tak pomagają”, olśniło go. „A może jeszcze wyżej? Armia Zaporowa rozwija siatkę wywiadowczą po obu stronach granicy”, przypomniał sobie zdanie z instrukcji dla Tajnej Policji.
Chemia
– Nigdy więcej nie pojadę do tej starej psychopatki – powiedziała Natasza do matki już na peronie. – Czy wiesz, co ona mi kazała robić?
– Nie powinnaś tego pamiętać. Nie jesteś chyba jeszcze uczennicą…
Nataszę zamurowało.
– Kazała mi się puścić z byle kim na wiejskiej…
– Wybrała ciebie na uczennicę, to zaszczyt. – Wzruszyła ramionami matka.
– Nie chciałam! – Natasza wydarła się na cały peron. – Uwolniłam się!
– Straciłaś życiową szansę – odpowiedziała szeptem matka. – Nie ty się uwolniłaś.
– Ona mnie bije – powiedziała ciszej córka.
Miał to być ostateczny argument. Ruszyły w kierunku wejścia do metra.
– Wiesz, że babcia Agnieszka jest bardzo stara i ma inne standardy, ale chce dla ciebie jak najlepiej – wyjaśniła matka. – Musiałaś być nieposłuszna albo niezaangażowana…
– To naprawdę nasza krewna?
Matka zaczęła wyjaśniać powiązania rodzinne. Natasza się zgubiła jeszcze zanim wsiadły do metra. W bloku, w windzie było lustro.
– Zresztą, popatrz na swój nos, jesteś jeszcze młoda, ale podobieństwo się rysuje – stwierdziła matka, jakby to było powodem do dumy.
Natasza wybuchnęła złością i rzuciła na szalę najcięższy argument:
– To kanibalka!
– Naprawdę cię uwolniła – powiedziała ze smutkiem matka. – Dobre mięso nie powinno się marnować, to niemoralne. Nie mówmy o tym tacie, niech się nie martwi – dodała ciszej.
– Idę na chemię! – powiedziała Natasza i spytała ciszej: – Byłaś jej uczennicą?
– Nie! Wybrała mnie, żebym urodziła jej następczynię, zawiodłam.
Nataszę zatkało, matka tylko wzruszyła ramionami.
***
W sąsiedniej wiosce, na głównym placyku wylądował cyklorotor konstabla Michaiła. Wysiadł pierwszy, zakręciło mu się w głowie. Potem Sonia – przebrana za zwykłą dziewczynę z okolicy. Stanęła z boku i patrzyła na cumującą łódkę ze strażnikami wiejskimi.
„Sklep mięsny i garmażeryjny” głosił kolorowy szyld nad wejściem.
– Panie Sergiuszu! – Michaił wszedł do środka. – Jest pan aresztowany pod zarzutem morderstwa nieletniego chłopca o imieniu Janko, zaginionego…
– Nikogo nie zabiłem – powiedział rzeźnik, biorąc do ręki tasak.
– W pierożkach odkryliśmy jego DNA i mięso szczura wodnego oraz krokodyla. Skąd krokodyl, to rozumiem – pochwalił się domyślnością policjant, pokazał odznakę.
Nawet nie sięgnął po broń, bo do sklepu wśliznęło się trzech strażników. Celowali do rzeźnika z miotaczy jonowych.
– Ręce! – powiedział jeden z egipskim akcentem.
– Nikogo nie zabiłem – powtórzył rzeźnik, odłożył tasak i podał dłonie, żeby mu założono kajdanki. – Nie jestem taki głupi, nie dam się nabrać. Badania genetyczne są zabronione w Zjednoczonym Królestwie.
– Masz rację, panie Sergiuszu, ale za tamtą górką, to już zagranica… – Szeroko się uśmiechnął Michaił.
– Jaka to tam górka, ledwo wyspa na bagnie…
– Skąd masz to mięso? – spytał policjant, kiedy Sergiusz wychodził przez drzwi.
– Nie pamiętam – szepnął Sergiusz, napotkał świdrujące spojrzenie Soni. – Nie pamiętam.
– Przypomni sobie… – wtrącił Egipcjanin.
– To ja panom przypominam, że aresztant należy do Tajnej Policji, a nie Straży Wiejskiej – powiedział Michaił.
***
– Żona Siergieja powiedziała, że co miesiąc będzie wpłacać składkę za to, że uwolniłyśmy ją od tego tyrana – przekazała Sonia. – Teraz ona prowadzi sklep.
– No to lepiej, żeby wpłacała! – Baba Jaga pogrzebała w szafie, zdjęła z półki komunikator. – No dobra, jest, wpłynęło. Nic nie robimy za darmo! A z gachem jej się układa?
– Nie narzekała.
– Powiedz jej, że jakby dzieciska chciała mieć, albo właśnie nie, to będzie wliczone w cenę. A jak twój gach?
– Mój? – Sonia udała zdziwienie.
– Ten, na którym ćwiczysz.
– A Michaił! Dobrze! Został właśnie przewodnikiem, awansował. Złapał seryjnego mordercę.
Obie zaczęły się śmiać i długo nie mogły przestać. Wyglądało to dosyć upiornie, ale nikt nie patrzył.
***
Sonia spiesznie wracała rankiem do domu nauczycielki. Bardzo bała się, że stara wstanie i będzie wołać o śniadanie. Nikt nie odpowie i się wścieknie.
Musiała przyznać sama przed sobą, że Michaił był najfajniejszym chłopem w okolicy. Nie za stary, niegłupi i jeszcze odpowiadał na pytania. Sonia czuła, jakby był jedynym łącznikiem z prawdziwym światem, tym poza bagnami i okolicznymi wioskami.
„Byłoby nam dobrze. Gdyby tylko udało się uwolnić od tej starej Baby”, pomyślała o Nataszy. „Tamtej się udało”.
Prawie biegła przez bagna, kiedy poczuła, że ktoś ją obserwuje. Nie zwolniła kroku, póki nie schowała się za gęstą kępą. Stara by zabiła, jakby się okazało, że pokazała obcemu drogę do chatki.
Szerokim łukiem wróciła na ścieżkę i znalazła dziewczynę z chłopczykiem, chowających się za drzewami.
– Drogę zgubili? – spytała Sonia. – Na bagnach utopić się można, jakieś wredne zwierzę spotkać, albo i człowieka.
– Uff, ale się przestraszyłam! – Odetchnęła z ulgą dziewczyna i złapała chłopczyka za rękę. – Ale masz zarąbisty kapelusz! U nas takich nie noszą…
– A wy nie stąd? – Sonia zauważyła po akcencie.
– Z rodzicami szliśmy na tamtą stronę i patrol Straży Granicznej…
– Z tej strony granicy na tamtą? Ze Zjednoczonego Królestwa do Wielkiego Księstwa…
– Od dwóch dni nic nie jedliśmy – potaknęła dziewczyna. – Nazywam się Gretel, a to mój brat Hänsel.
Sonia była przerażona perspektywą, że się spóźni do starej, ale również podekscytowana zdobyczą. Sięgnęła do kieszeni sukienki, znalazła fiolkę i drugą. Potrząsnęła i obejrzała zawartość.
– Jeszcze dobre – mruknęła pod nosem. – To na wzmocnienie – powiedziała głośniej. – Poczujecie się od razu lepiej.
– Rzeczywiście! – Gretel wypiła całą zawartość. – To na alkoholu?
– Taka kropla bratu nie zaszkodzi, nie tak bardzo – zapewniła Sonia. – Odpocznijcie chwilę, jesteście zmęczeni…
Sonia strzeliła kilka razy palcami, patrząc na reakcje Gretel i Hänsela. Uśmiechnęła się.
– Teraz za mną i postarajcie się nie utopić.
– Ale ja nie chcę, mi tu dobrze… – powiedziała cicho Gretel. – Boję się iść z tobą.
– Masz rację, ale to eliksir posłuszeństwa i zrobisz, co ci każę. Gońcie mnie!
Nie czekając dłużej, Sonia ruszyła przez bagna, a Gretel za nią, ciągnąc za rękę brata, który był mniej przytomny i jeszcze bardziej wycieńczony niż siostra.
Baba Jaga stała w drzwiach domku, wściekła, że musi czekać. Zobaczyła rozradowaną Sonię zbliżającą się do furtki.
– Co tak późno, dziewko? Kazałam Rambo ciebie szukać.
– Zobacz, co upolowałam! – Sonia pokazała między drzewa.
Baba Jaga nie wierzyła w niespodziewany sukces uczennicy. Po chwili pokazała się zdyszana Gretel, ciągnąca brata. Twarz Baby Jagi się rozpogodziła.
– Chłopiec się nada, ale dziewczyna jest za stara, to już kobieta. – Schyliła się. – Chodź do mnie, jak masz na imię, chłopczyku?
– Hänsel – odpowiedziały chórem Gretel z Sonią.
– Sam umie mówić! – Stara ofuknęła dziewczyny. – Chodź po drabince, nie bój się. Zawsze chciałeś mieć domek na drzewie?
– Tak, proszę pani, nie boję się – potwierdził Hänsel.
Gretel patrzyła z przerażeniem, gdy brat zniknął we wnętrzu chatki. Nie mogła nic zrobić. Stała nieruchomo, jak sparaliżowana.
– A tej zabierz wszystko, zaczaruj, obróć w kierunku wiochy i daj kopa na rozpęd. – Baba Jaga rozkazała uczennicy. – Nie przyda się nam! Dasz radę?
– Tak – potwierdziła Sonia i zaczęła coś szeptać dziewczynie do ucha.
***
Przewodnik Michaił Krasnodarski nie uważałby się za policjanta, gdyby się nie zorientował, że strażnicy wiejscy coś wyłowili w bagnie.
Idąc na posterunek, minął stojący na placu czołg pływający, na którym żołnierz domalowywał misia polarnego do głowy wilka w zbroi. Dla lepszego efektu „artysta” wysunął język i pochylał głowę, kiedy oceniał swoje maźnięcia pędzlem. Wilk miał pożerać misia.
– Zmiany, zmiany – stwierdził policjant. – Będziemy mieli sztab w pobliżu?
– Tajemnica wojskowa – odpowiedział czołgista. – A w ogóle to nad nami żandarmeria ma jurysdykcję. A stary z królem kończył akademię, więc będzie luz.
– Marszałek? – domyślił się Michaił.
– Jaki tam marszałek, nasz kapitan…
Strażnik przy wejściu na posterunek chciał powstrzymać Krasnodarskiego, ale na widok odznaki odpuścił. W gabinecie dowódcy siedziała dziewczyna ubrana w spłowiały cudzy mundur Obrony Terytorialnej. Widać było, gdzie odpruto naszywki „Kemet” i podwójną koronę pschent.
– Ona z rozumu zeszła – szepnął strażnik.
Za biurkiem siedział dowódca posterunku, który był Egipcjaninem z pochodzenia. Na blacie stały dwa kubki, jeden z rosołem, drugi z kakao. Dziewczyna sięgała po łyk jednego i drugiego, na zmianę.
– Zastanawiałem się, kiedy policja się w to właduje – powiedział dowódca.
– Do usług. – Krasnodarski skłonił się nadmiernie elegancko. – Co mamy?
– Próbowała przejść granicę z rodzicami, pogranicznicy z tamtej strony ich pogonili, łaziła z bratem trzy dni po lesie…
– Nie zwariowałam, oni mi nie wierzą. Tata, kiedy dowiedział się o sformowaniu królewskiej Grupy Armii Pancernych Daleka Północ-Wschód – wydeklamowała dziewczyna. – Pod dowództwem samego marszałka Vlka, najagresywniejszego…
– A to nie jest tajemnica? – zdziwił się Michaił. – Jak masz na imię?
– Gretel! – Nabrała powietrza. – W Republice piszą o tym na pierwszych stronach: „wściekły pies tyrana”.
– Żelazny młot króla na mistycyzm i demokrację – mruknęli chórem policjant i strażnik wiejski.
– Tata bał się, że dostanie powołanie do wojska, bo wojna. Chcieliśmy za granicę, Wielkie Księstwo Moskiewskie ze wszystkimi pokój…
– Znaleźli domek z piernika – wtrącił Egipcjanin.
– Może pan mi uwierzy…
– Przewodnik Michaił… – przedstawił się jako policjant i pokazał odznakę z nowym stopniem.
– Chodziliśmy dwa dni po bagnach z bratem i nagle znaleźliśmy płotek i dom z piernika. Byliśmy głodni, a w środku mieszkała czarownica, bardzo miła z początku. – Dziewczyna opowiadała to samo któryś raz z rzędu.
– Była stara? – spytał Egipcjanin.
Gretel pociągnęła łyk z kubka.
– …i młoda jednocześnie. Wysoka i niska, miała siwe włosy, i blond, i ciemne…
– Tak wyglądała? – Krasnodarski pokazał dziewczynie zdjęcie Soni na ekranie.
– Przecież mówię, że była stara, jednocześnie żywa i martwa – oburzyła się Gretel. – Jak zobaczyła, że gryziemy jej domek, to się na początku rozzłościła, ale potem obiecała nakarmić, ale chciała upiec brata. Zaczarowała go. Nie umiał usiąść na szufli, więc musiała mu pokazać… Kiedy ją wsadziliśmy do pieca, to wszystko wybuchło, czar prysł i się spaliło. Uciekliśmy…
– A gdzie twój brat? – spytał ze znudzeniem Egipcjanin.
– Pewnie znalazł drogę i dołączył do rodziców. Zgubiliśmy się, zniknął mi z oczu…
– Czy czarownica miała jakieś zwierzę?
– Czarne – powiedziała zdecydowanie Gretel. – Trochę jak kruk, bo latało i trochę jak kot. Taki mały smok. Gonił mnie.
– A dlaczego znaleźli cię bez ubrania? – Michaił domyślił się tego faktu.
– Pewnie się spaliło. Smok ział ogniem. To logiczne?
– Nie masz żadnych poparzeń – stwierdził Egipcjanin.
– Robiliście jej toksykologię? – spytał rzeczowo policjant.
– Oczywiście – potwierdził dowódca posterunku. – Nic specjalnego, alkaloidy roślinne, pewnie jedli ziółka z bagien po drodze. Żadnych iniekcji, obejrzeliśmy dokładnie…
– Nie wątpię – stwierdził Michaił.
– Zaproponowaliśmy pannie Gretel miejsce w obozie pracy, bo bez rodziców nie bardzo ma źródło utrzymania – pochwalił się strażnik wiejski. – Zjednoczone Królestwo dba o utrzymanie obywateli w dobrostanie – przypomniał.
– Nie spieszcie się tak. Muszę ustalić, czy panna nie była ofiarą przestępstwa…
– Albo sprawcą – dodał Egipcjanin. – Na przykład przekroczenie granicy poza wyznaczonym…
– Nie przekroczyła, jest po naszej stronie – zauważył policjant. – A straż lepiej niech potwierdzi tożsamość. Idealnie, jeśli każdy wykonuje swoją robotę.
– Niby tak.
– A znajdziecie mojego brata? – wtrąciła się Gretel, pociągnęła łyk, odwróciła się i otaksowała Michaiła.
Zrobiło mu się gorąco, ale natychmiast przypomniał sobie twarz Soni i za chwilę całokształt uczennicy czarownicy.
– Przecież pewnie jest za granicą z rodzicami – powiedział Egipcjanin, wyraźnie poirytowany tym, że Gretel okazała zainteresowanie młodszemu.
***
Sonia jak zwykle obudziła się pierwsza. Tym razem nie spieszyła się, żeby biec do starej przed świtem. Wstała, do kąpieli skorzystała z normalnej łazienki zamiast jeziorka z bagienną wodą. Wyczyściła zęby i odstawiła szczoteczkę obok drugiej. Poszukała właściwego eliksiru i dopiero zaczęła układać włosy. Zakręciło jej się w głowie i przytrzymała się ściany. Miała wrażenie, że coraz gorzej znosi te mikstury. Nałożyła sukienkę, spojrzała na spiczasty kapelusz, wiszący na kołku.
Pod wpływem eliksiru jej usta nabrały pełniejszego kształtu i bardziej wyrazistego koloru, oczy zyskały nadzwyczajny blask. Lekkim ukłuciem pazura obudziła Michaiła.
– Masz moje czyste pończochy?
– A co? – Ziewnął. – Co się tak pindrzysz?
– Będę miała ważną rozmowę.
Skończyła zakładać pończochy i sznurować buty, kiedy usłyszeli walenie w drzwi.
– Straż Wiejska, otwierać. Panna Sonia jest wzywana…
Michaił otworzył w piżamie. Stało trzech, wszyscy miejscowi. Jeden miał w rękach pętlę na kiju, zwaną poskromem, ale natychmiast schował za siebie.
– Pan dowódca, ten z Egiptu, chce się z Sonią rozmówić. On nie do końca kuma, kto to…
– Oczywiście może pan przewodnik z nami iść też, nie mówił, ale policja…
– Ubiorę się – powiedział Michaił.
Sonia włożyła kapelusz i czekała ze strażnikami. Poprosiła ich, żeby pokazali, jak działa poskrom, oczywiście na sobie nawzajem.
***
Sonia siedziała na krześle, na drugim Michaił. Egipcjanin rozparł się w fotelu przy biurku.
– Chodzi o identyfikację i ustalenie faktów co do panny Gretel. Nie muszę panu przewodnikowi Michaiłowi tłumaczyć problemu konfliktu interesów?
– Nie – odpowiedział policjant, a Sonia bała się zapytać, o co chodzi.
– Może pan być świadkiem czynności, ale nie uczestniczyć.
– Rozumiem – potwierdził Michaił.
– Imię? – spytał Egipcjanin.
– Sonia, ale mówią też na mnie Sonka i Zofia, panie.
– Nazwisko? – spytał Egipcjanin.
– Nie mam, nie znam rodziców, jestem sierotą – odpowiedziała Sonia. – Posługuję się nazwiskiem opiekunki. Znalazła mnie, jak miałam dziesięć lat…
– I nie pamiętasz rodziców?
– Nie, panie.
– Wykształcenie?
– Podstawowe, panie. Skończyłam szkołę elementarną, prawie…
– Narodowość?
– Ja tutejsza, panie.
– Zajęcie?
– Uczę się…
– I jak za to płacisz?
– Posługuję nauczycielce…
– Co konkretnie robisz?
– Oporządzam zwierzęta, gotuję, sprzątam, myję…
Michaił odnosił wrażenie, że Sonia jest prymitywna, pusta i wulgarna. Wdzięczyła się do Egipcjanina, ale kolana ściskała tak mocno, jakby chciała grać cnotkę. A dokładnie pamiętał jej nogi zaparte o obie ściany w jego małym pokoiku jeszcze dwie godziny temu.
– Czy widziałaś pannę Gretel wcześniej? – Egipcjanin przeszedł do rzeczy.
– Nasza chatka blisko granicy, czasami przemykają ci i owi. Ściśle współpracujemy ze Strażą Wiejską, panie.
Egipcjanin popatrzył w raporty na ekranie i przytłoczył go ogrom informacji. Miał wrażenie, że Sonia powinna być od dawna na etacie.
– Widzę, zgadza się. Panna pozwoli za mną.
Gretel siedziała za kratami, wstała z krzesła na widok wchodzących. Gestem wyłączyła ekran zamontowany w ścianie.
– Widziałaś ją? – Dowódca strażników rzucił pytanie w powietrze.
– Wydaje mi się znajoma, ale nie. – Gretel odpowiedziała pierwsza. – Nie pamiętam.
– Jeśli nawet tam jakoś przemykała, to była inaczej ubrana – rzekła Sonia bez okazania cienia zainteresowania.
Popatrzyła w oczy dziewczyny za kratami tylko raz, ale głęboko. Upewniła się, że czar wciąż działa.
Michaił zauważył już wcześniej, że kiedy Sonia kłamie, to ma czerwone uszy. Od dłuższego czasu musiała nie mówić prawdy.
„Przynajmniej się dobrze rucha”, pomyślał.
Na pożegnanie Sonia pomachała mu, wsiadła do łódki, bo strażnicy przypadkiem płynęli w pobliże chatki Baby Jagi.
***
– Warzyw brakuje – powiedziała Baba Jaga. – Przynieś.
– Dzisiaj targu nie ma – jęknęła Sonia.
– A ja ci kazałam kupować? Masz być czarownicą!
– To mam wyczarować? – zapytała uczennica, ledwo kryjąc poirytowanie. – Jak?
– Szybko! Na jutro rano…
Sonia założyła kapelusz i zbiegła po drabince. Nie miała planu, jej bliskość z Michaiłem nic tu nie mogła pomóc, ale w innej wiosce mieszkał taki wdowiec. Mówiono na niego Stepan albo Stefan. W jego gospodarstwie był spory ogród.
Pech polegał na tym, że w pobliżu nie przepływał żaden patrol straży, nie wystarczyło zagwizdać, trzeba było pływać i brodzić w zimnej wodzie.
***
Rano obudziła się w ciepłym łóżku Stepana, ale chłop spał jak bela. Można go było kłuć, dmuchać do ucha. Zrezygnowana wzięła jego komunikator, sprawdziła stan oszczędności i wezwała transport. Skończyła się ubierać, a on spał dalej. Dopiero kiedy go zrzuciła z łóżka, to się obudził.
– Narzuć mi kosz z warzywami, do domu muszę, zanim opiekunka się domyśli – skłamała Sonia.
Kapelusz zasłaniał uszy. Dzieci Stepana czekały na podwórku z narzędziami gospodarskimi.
– Czego chcesz od naszego ojca? – spytał najstarszy syn.
Miał sporo więcej lat niż Sonia.
– Warzyw – odpowiedziała z uśmiechem.
Splunął jej pod nogi.
– Ten spłachetek ziemi pod lasem będzie mój, ty… – zawołała najmłodsza córka Stepana.
Sonia uniosła palec, zanim tamta splunęła.
– Rzuci urok! – pisnęła inna córka i schowała się za brata.
– Wszyscy będziecie naszymi klientami wcześniej czy później. – Poprawiła kapelusz, bo kosz na plecach zawadzał.
Od strony pola, w kanale melioracyjnym czekała już łódka ze strażnikami. Dwóch podbiegło i pomogli nieść kosz.
Medycyna
– Dlaczego mam okres? – spytała zdziwiona Sonia.
– Nie pochlebiaj sobie, okres to mogą mieć damy – odpowiedziała Baba Jaga, zła, że uczennica przeszkadza w ważnej pracy.
– Ostatnio nie miałam.
– To ja decyduję, kiedy masz. Będę potrzebowała twojego jajeczka.
***
Będąc studentką chemii, Natasza zetknęła się dosyć szybko z substancjami, które dużo lepiej pomagały na ból duszy niż wizyty u psychologa. Terapeuta brał jej doświadczenia z dzieciństwa za urojenia. Jednooka starucha, mikstury, eliksiry pozyskiwane z dzieci nie mieściły się w głowie nowoczesnego człowieka.
Policja Wielkiego Księstwa Moskiewskiego za to wzięła na poważnie handel narkotykami. Doświadczenia z dzieciństwa wyrobiły u Nataszy wystarczającą intuicję, żeby zniknąć, zanim pułapka się zamknie. Policja Wielkiego Księstwa Moskiewskiego myślała schematycznie, obstawiła drogi ucieczki na zachód. Nie wzięli pod uwagę kierunku na południe, do Zjednoczonego Królestwa, do samej Stolicy.
Medycyna wydawała się ciekawsza niż chemia, zwłaszcza że tu nikt nie będzie jej szukał. Egzamin wstępny był łatwiejszy niż myślała. Teraz jeszcze musiała odbyć rozmowę z żywym człowiekiem, a dokładniej dwoma. Mundur Żandarmerii Królewskiej poznawała, a jakby nie, to było napisane na odznace. W końcu chciała zdawać do Akademii Medycznej Ministerstwa Wojny, bo nie wymagali zaliczki. Lekarz pod rozpiętym białym fartuchem miał koszulę mundurową.
– Ciąży na pani zarzut handlu narkotykami. – Lekarz popatrzył w ekran.
– Ale za granicą – zauważyła Natasza.
– Na razie – rzucił żandarm. – Cały świat wcześniej czy później będzie należał do króla.
– To nie szkodzi, że studiując chemię za granicą, interesowała się pani wpływem różnych substancji na organizm ludzki. To nawet dobrze, ale tu takie praktyki nie będą tolerowane – wyjaśnił lekarz. – Chciałbym, żeby to było jasne od początku.
– Popieramy przywożenie oszczędności do Zjednoczonego Królestwa – dodał żandarm na koniec. – Jest pani przyjęta. Oczywiście wszyscy na tej uczelni podlegają ochronie kontrwywiadowczej…
– Kontakty panny z rodzicami będą monitorowane – podkreślił lekarz.
– I babcią – dodał żandarm.
Przedmioty z chemii na zagranicznym uniwersytecie się zaliczyły. Żołd za studiowanie płacili, Nataszę trochę niepokoiło, że będzie to trzeba spłacić służbą przez lata, ale starała się o tym teraz nie myśleć. Stolica miała swoje uroki, na każdym poziomie, od tych najprostszych i fizycznych, po intelektualne.
Na akademii czuła się jak królowa piękności, adorowana przez kolegów na każdym kroku, a na „nierząd”, czyli swobodne kontakty seksualne, wojsko nie zwracało nawet najmniejszej uwagi. Raz w miesiącu trzeba było założyć mundur, pojawić się na spędzie i pokrzyczeć coś w stylu „nic nam nie zrobi wojna, bo strzeże nas królewska siła zbrojna!”. Natasza bała się, że źle wypadnie na strzelnicy, niepotrzebnie.
– Nie jesteście strzelcami, ale medykami. Trafianie w tarczę zalicza ćwiczenia – wyjaśniał sierżant. – Moim zadaniem jest dopilnować, żebyście się nauczyli kierować lufę przeważnie w stronę wroga.
Zaskakująco wymagająca była zaprawa fizyczna, gdzie od studentów oczekiwano, że będą wypełniać „minima” zarówno w bieganiu z obciążeniem, jak i pływaniu w umundurowaniu.
– Co nas tak katujecie w tym basenie? – W końcu Natasza nie wytrzymała przy wolnych wnioskach. – Wy okrętów nie macie?
– A jak zatonie, w jaki sposób pani będzie rannych z wody wyciągać? – odpowiedział instruktor.
Natasza zapominała o swoich wakacjach u babci, ale mnóstwo materiału na wykładach przypominało jej to, co widziała w pracowni na własne oczy.
Wymagana kiedyś przez Babę Jagę utrata dziewictwa zdarzyła się jakoś tak sama jeszcze na chemii, a teraz Natasza miała dwóch chłopaków, jednego w akademiku, drugiego na mieście. Czasem się trudno zdecydować. Pierwsze wakacje na medycynie były wyzwaniem, żeby się o sobie nie dowiedzieli. Parę psychosztuczek od babci pomogło. Natasza odkryła, że potrafi być bardzo przekonująca bez specjalnego wysiłku. Pomyślała, że też ma to po babci.
Rozrywki dostępne w Stolicy były kosztowne. Żołd studenta nie pozwalał z nich korzystać w takim zakresie, jakby Natasza chciała.
***
– Dawno się nie pojawiałaś – powiedział w tonie pytania Michaił.
– Zajęta byłam, dużo pracy. Stara mnie przywaliła – odparła Sonia. – Mogę wejść?
– A co? – Uśmiechnął się Michaił i otworzył szerzej drzwi do wynajmowanego przez siebie pokoju. – W potrzebie jesteś?
– No – potwierdziła Sonia i zaczęła się pospiesznie rozbierać.
Michaił zauważył, że jest jeszcze chudsza niż poprzednio, ma dłuższe paznokcie, wyglądające coraz bardziej jak krogulcze szpony. Tak samo, jak zawsze, była posiniaczona, pokłuta i zatruta eliksirami. Dzisiaj miała świeże ślady po usunięciu brodawek. Nie pozwoliła mu zbyt długo się przyglądać, padła na kolana i rozpięła jego rozporek.
***
Sonia w pośpiechu dotarła do ścieżki prowadzącej do chatki na drzewie. Baba Jaga musiała ją wpuścić, bo uczennica nie była w stanie wydeklamować hasła. Nauczycielka nacisnęła górny stopień drabiny. Sonia wdrapała się do środka.
– Wypluj! – poleciła Baba Jaga, podstawiając Soni miseczkę. – Czyje to?
– Michaiła.
– Dobrze.
– Dla kogo to?
– Dla klientki, nie znasz wszystkich – odpowiedziała Baba Jaga.
***
Wywiad żandarmerii wreszcie potwierdził tożsamość panny Gretel, korzystając z baz danych Republiki. Mogła opuścić areszt Straży Wiejskiej. Była odkarmiona, świeża, młoda i w pewnym sensie wygłodniała. Czekał na nią aspirant Michaił.
– Z obozem pracy może się panna wstrzymać. Zapraszam… – Pokazał w kierunku domu, gdzie wynajmował pokój.
– Ojej, a co ja tu będę robić? – zdziwiła się Gretel, może nawet szczerze.
Przy pierwszym śniadaniu przyjęła oświadczyny Michaiła Krasnodarskiego, a przed pierwszą kolacją – pierścionek.
„Kości zostały rzucone”, pomyślał ze wstrętem o Soni. Aż się wzdrygnął na wspomnienie wychudzonego ciała uczennicy Baby Jagi.
***
Sonia wtargała po drabince kosz ze świeżymi warzywami. Nie było późno, stara powinna jeszcze spać, a siedziała w bujanym fotelu i czekała. Zły znak!
– Będę musiała cię zbić bardziej niż kiedykolwiek. Ten twój policjant się wymknął z twoich szponów, a czeka nas nowe, ważne zadanie. Tracisz motywację, dziewko?
– Litości – wymknęło się z ust Soni, zrezygnowana postawiła kosz na podłodze. – Jak to?
Stara skrzywiła się, była zawiedziona.
– Oświadczył się tej Gretel. Ty, prawie czarownica, a ona dziewucha z miasta, głupia i zza granicy?
Baba Jaga wzięła różdżkę, pstryknęła palcami i rozkazała:
– Waruj!
***
Komunikator zabrzęczał jakoś inaczej niż zwykle. Natasza od razu wiedziała, że to nic związanego ze studiami ani rodzice. Odebrała. Na ekranie pojawiła się Sonia. Była na ulicy we wiosce, przesunęła kapelusz na przód, zasłaniając twarz.
– Cześć – powiedziała dziwnie zbolałym głosem.
– A witaj!
– Babcia chce ciebie zatrudnić, bo masz wakacje.
– Chcesz zrobić sobie wolne? – domyśliła się Natasza.
– Nie, ja za głupia jestem, a tu mamy delikatną sprawę z dobrym klientem. Stara liczy na ciebie.
– Brzydzę się tymi… – zaczęła mówić Natasza, ale przerwała, bo Sonia wymieniła kwotę zaliczki.
– A drugie tyle, jeśli się uda dopiąć transakcję – dodała.
– Mam praktyki wakacyjne – przypomniała Natasza, głównie sobie. – Poligon…
– Ale drugi miesiąc masz wolny, nie masz nic zawalonego na poprawki – zaśmiała się Sonia, ale była w tym kpina, a nie radość. – Możesz dorobić jako dziewka służebna. Tylko na miesiąc.
– Skąd wiesz?
Sonia wzruszyła ramionami z miną, że głupie pytanie, bo przecież czarownica wszystko wie.
– Babcia obiecała, że nie będzie bić, to znaczy ciebie, ani hipnotyzować, ani poić miksturami – powiedziała już poważnie. – Do zobaczenia. – Sonia się rozłączyła.
– Ale ja się nie zgodziłam – wrzasnęła Natasza.
Kwota zaliczki od babci zrobiła wrażenie. Komunikator pokazał pieniądze wpływające do portfela i zawisł z pytaniem: „Przyjmij? Odrzuć?”. Natasza się zastanowiła, ale musiała się pospieszyć, bo zniknie. Zaakceptowała.
***
Na koniec postanowiła zaszaleć. Po miesiącu w namiotach, piasku niezliczonych plaż, wśród ostrych kamieni i w ciasnocie kadłubów uważała, że coś jej się od życia należy. Przyleciała do miasteczka latadłem klasy 1000 i to pierwszą klasą. Jakoś nie była zdumiona, że zobaczyła czekającą Sonię.
Baba Jaga siedziała w wojskowym latadle klasy 500, gotowym do startu. To było zaskoczenie.
– Kulejesz? – zauważyła Natasza.
– Przetrąciła mi biodro, ale się należało – szepnęła Sonia. – Jeszcze kilka miesięcy i będzie dobrze.
– Witaj wnusiu! – Baba Jaga uśmiechnęła się do Nataszy, pokazując stalowe zęby. – Tępa jest jak but, ale się uczy, wnusiu, a ty nie. Siądź koło mnie, opowiadaj, co w wielkim świecie.
Sonia uśmiechnęła się niby przyjaźnie, a trochę chciała pokazać, że traktuje wypowiedź nauczycielki jako żart.
– Nie masz zębów? – zauważyła Natasza.
– Tylko kilku – powiedziała Sonia.
– Też się należało – podkreśliła Baba Jaga. – Jak widzisz wnusiu, bez ciebie by się nie udało.
– Ale co? – spytała Natasza, kiedy zamknęła się rampa i latadło wzbiło się w powietrze.
– Sonia ci nie mówiła? Przebierz się. Mamy delikatną sprawę z dobrym klientem, potencjalnie bardzo dobrym.
Uczennica czarownicy wyciągnęła z worka na plecach czarną sukienkę z długimi rękawami. Była podobna do tej, którą miała na sobie, ale krótsza.
– A buty mam zostawić mundurowe? – Wyrwało się Nataszy.
– Mniej kombinuj, więcej się przebieraj, zaraz lądujemy – powiedziała Sonia.
– Bez butów, bez pończoch i bez kapelusza? Na to się nie pisałam! Jestem podoficerem…
– Wzięłaś pieniądze, zawarłaś magiczny pakt na dziewkę służebną – wyjaśniła spokojnie Baba Jaga. – Majtki zdejmij, bo je widać.
Sukienka była naprawdę krótka.
– Rozpuść włosy, dziewko – poleciła rozradowana Sonia. – Zawsze chciałam to powiedzieć. Nie wyglądają już jak włosy dziewicy, ale prawdziwej czarownicy. Zawsze chciałam takie mieć.
– Szkoda! – zgodziła się Baba Jaga.
Latadło zaczęło lądować. Czekał oficer obwieszony sznurami.
– Jestem adiutantem marszałka, czeka na panie w gabinecie.
– Wielmożny pan pozwoli, że przedstawię. – Natasza wystąpiła pierwsza. – Sama Baba Jaga, jej uczennica i ja, to znaczy dziewka służebna pań czarownic.
Szła za adiutantem do samych drzwi gabinetu. Za nią sunęła babcia, a na końcu kuśtykała Sonia.
Marszałek siedział za wielkim biurkiem, przy drzwiach stało dwóch żandarmów w pelerynkach i z bronią w ręku. Wstał z pewną trudnością.
– Feldmarszałek Wiktor Vlk – przedstawił adiutant. – Panie czarownice, sama Baba Jaga…
– Miło mi panie powitać – powiedział „żelazny młot króla na mistycyzm i demokrację”. – Proszę zasiąść. – Wskazał krzesła ustawione wokół biurka.
Natasza usiadła naprzeciwko adiutanta, Baba Jaga z Sonią – twarzą w twarz z sędziwym Vlkiem. Podniósł rękę, pokazał dwa palce i je złożył. Żandarmi na ten znak zasalutowali i wyszli.
– Pan marszałek martwi się o swój stan zdrowia, a chciałby jeszcze posłużyć królowi – wyjaśnił adiutant. – Cierpi, że nie jest tak sprawny, jak dawniej.
– Rozumiem – potwierdziła Baba Jaga, ale wiedziała, że jest drugie dno.
Marszałek delikatnie skinął głową.
– Pan marszałek ma nową nałożnicę i chciałby również jeszcze trochę z życia skorzystać. Ostatni raz mu się chyba należy – wyjaśnił adiutant, jakby tłumaczył gesty na ludzki język.
– To branka – dodał Vlk.
Sonia ledwo powstrzymała się, żeby nie zachichotać. Natasza gestem dała znak, żeby się uspokoiła. Baba Jaga przybrała bardzo dobrotliwy wygląd.
– Bogowie dali mężczyznom możliwość korzystania z seksu i rozumu, ale nie jednocześnie. Dojrzały wiek nie daje dodatkowych przywilejów.
– Albo boginie – wtrąciła Sonia.
– W takim razie, proszę wyważyć akcenty – powiedział marszałek.
– Może się zdarzyć, że straci pan wszystko przedwcześnie…
– Kto nie ryzykuje wszystkiego, ten nie wygrywa wszystkiego. – Zdecydował sędziwy Vlk, adiutant był przerażony, ale nie odważył się odezwać.
– Moja dziewka służebna od jutra będzie odwiedzać wielmożnego pana z zastrzykami, a uczennica raz w tygodniu będzie musiała pana obejrzeć – powiedziała Baba Jaga, zabrała swoją różdżkę i ruszyła do drzwi. – To wszystko.
– Czy ojciec nie wymaga badań? – wykrztusił adiutant.
– A czym on się różni od każdego innego mężczyzny w jego wieku, kochaneńki?
– A ile ma pani lat?
– Kobiet się o wiek nie pyta, ale mam sto pięćdziesiąt skończone, tylko przez to wszystko już nie do końca jestem człowiekiem. – Baba Jaga minęła drzwi, Natasza pobiegła za nią, a Sonia próbowała nadążyć, kulejąc.
***
Nadszedł wieczór. We trzy siedziały przy kolacji, którą przygotowała Sonia. Natasza starała się nie myśleć o tym, czym nadziane mogą być krokiety. Baba Jaga kazała Nataszy zebrać naczynia ze stołu i pozmywać.
– Idź do budy, Sonka. W chatce mamy tylko dwa łóżka.
Nataszę zamurowało.
– Ale dlaczego? – Wyrwało się Soni, ale szybko zasłoniła usta, jakby przestraszyła się swojego pytania.
– Wprawdzie Natasza jest tylko dziewką służebną, ale jednak rodzina. A nie wypada, żeby w jednym łóżku spały…
– Może pójdę do Stepana, albo jeszcze do kogo…
– Sonka! – Baba Jaga lekko podniosła głos, a uczennica zadrżała. – Nata, odprowadź koleżankę do budy. Pozmywasz potem.
Sonia miała na sobie sukienkę zszytą z różnokolorowych gałganków. Pierwsza zeszła po drabince. Przy drzewie stała buda zbyt niska, żeby w niej nawet usiąść, która miała okrągłe wejście zamknięte kwadratowymi drzwiczkami ze skoblem. Sonia wlazła do środka, wyciągnęła żelazną obrożę na łańcuchu. Westchnęła, zrobiła przepraszającą minę i ściągnęła sukienkę przez głowę. Została zupełnie goła.
– Ta starsza dziewczyna, którą babcia trzymała na łańcuchu, to byłaś ty? – wykrztusiła Natasza.
– Starsza? Jestem ledwo dwa lata… – oburzyła się Sonia i założyła sobie obrożę na szyję. – To zawsze byłam ja, ale tylko, kiedy przyjeżdżałaś na wakacje. Jesteś wyzwolona, nie pamiętasz?
– Dlaczego się na to godzisz? Właśnie pamiętam.
– Jeśli się rano okaże, że mam niedokładnie zapiętą kłódkę, to na kim się stara wyżyje? – Sonia zapięła kłódkę, podała Nataszy kluczyk i sukienkę, wpełzła do budy, zamknęła za sobą drzwiczki i od środka zasunęła zasuwkę.
Natasza weszła po drabince, powiesiła sukienkę Soni w szafie i podała kluczyk babci.
– Dlaczego?
– Jakby miała lunatykować, to nie polezie za daleko i w nic nie wdepnie. Skąd wiesz, co brała przed kolacją? – odpowiedziała Baba Jaga, po czym poszła do pracowni. – Skończ zmywać, chodź do mnie. Nie zamykam drzwi – krzyknęła, wchodząc po schodach za szafą do pracowni. – Pomożesz.
***
Walenie w dach budy obudziło Sonię. Nie miała wątpliwości, że to nauczycielka. Otworzyła drzwiczki i wypełzła na zewnątrz.
– Pokłóciliśmy się z Natą na temat kuracji dla marszałka – powiedziała Baba Jaga, odpinając kłódkę u obroży na szyi uczennicy.
Sonia nadstawiła uszu.
– Nata zrobiła śniadanie – dodała nauczycielka. – Przyniesiesz chleb i przyprowadź staruszka, który ma podobne choroby jak stary Vlk.
– Ale jakie?
– Byłaś z nami, trzeba było uważać!
***
Natasza codziennie pływała łodzią do wioski. Stamtąd latadłem zabierali ją do sztabu Grupy Armii. Sonia dołączyła dopiero w sobotę.
– Jak wracamy, to mam do załatwienia prywatę – powiedziała. – Nie wsyp mnie!
– No dobra – szepnęła do Soni.
– Poczekaj z panami strażnikami na łódce. Nie zrób im nic złego, dziewko!
Natasza stała nieruchomo. Sonia podeszła do mieszkanka Michaiła, który chyba miał wolne, bo wyszedł na plac przed domem.
– Mogłam ci dać seks, mogę go i zabrać. – Wyciągnęła krogulczy pazur w kierunku przyrodzenia swego byłego amanta i pstryknęła palcami.
Michaił spodziewał się, że coś poczuje, jakieś ukłucie, ale przecież czarów nie ma. Zarechotał i poszedł do siebie. Sonia pokuśtykała do łódki.
***
Skończyły się wakacje, Natasza wróciła do Akademii. Na pamiątkę została jej zbyt kusa czarna sukienka z długimi rękawami, którą mogła nosić w Stolicy jako bluzkę, i spore oszczędności.
Aspirant Michaił Krasnodarski wrócił później do mieszkania, bo znowu zaginął chłopak. Położył się koło narzeczonej. Zaginiony miał jedenaście lat, a Sonia bardzo słabe alibi. Niby pojawiła się u Stepana po warzywa, ale podejrzanie późno. Rozmyślając o uczennicy czarownicy, policjant nie zauważył spakowanej walizki koło łóżka. Obecna narzeczona spała głęboko i nie chciał włączać światła.
Obudziła się przed nim.
– Michaił! – Gretel potrząsała go za ramię, był już dzień. – Michaił! Musimy poważnie porozmawiać.
Resztki snu opuściły go natychmiast, jakby został podłączony do prądu. Zobaczył pierścionek zaręczynowy leżący na parapecie.
– O co chodzi, kochanie? – spytał Michaił.
– Śmieją się ze mnie!
– Ale kto?
– No dziewczyny tutejsze się ze mnie śmieją, że rok mieszkamy razem, a jeszcze nie zaskoczyłam.
– Nie zaskoczyłaś?
– No nie zaszłam, Michaił.
– A chciałabyś?
– Nie – odpowiedziała Gretel bez wahania. – Tak – poprawiła się po zastanowieniu. – No nie – dodała na koniec. – Z ciebie też się śmieją, że z tobą coś nie tak. Zresztą, od kilku miesięcy nie ma nic między nami.
– To klątwa – powiedział z przekonaniem Michaił. – Jak tylko dorwę tę wiedźmę…
– Masz obsesję swojej byłej – powiedziała Gretel i wstała. – Na początku było fajnie, a potem… Odchodzę, pierścionek leży na oknie. Sam mówiłeś, że czarów nie ma.
– Kocham cię – powiedział Michaił.
– Ja ciebie też, ale życie idzie naprzód.
– I co teraz? Wybierasz się do obozu pracy?
Gretel wybuchnęła śmiechem.
– Raczej do koszar Obrony Terytorialnej. Będę chciała zrealizować swój perski sen z Farzadem. Może się uda. Zaprosił mnie do siebie.
Przed mieszkaniem Michaiła zaparkował pojazd terenowy. Za kierownicą siedział przystojny Pers. Przywiózł żandarma w stopniu majora i zabrał pannę Gretel z walizką. Michaił był pełen najgorszych przeczuć, chociaż do aresztowania przysłaliby pewnie najwyżej podoficera z szeregowcem.
– Pan aspirant Michaił Krasnodarski? – spytał major trochę za głośnym szeptem. – Dowódca ochrony sztabu Grupy Armii…
– Miło mi, zapraszam – powiedział trochę za późno.
– Jest taka delikatna sprawa. – Major usiadł na łóżku. – Panna Sonia…
– Ta szczerbata i kulawa?
– Powiedziałbym, że całkiem niekulawa! – Major ciągnął: – Z nauczycielką i wnuczką podejrzewają, że pan ma do nich coś osobistego i je prześladuje. Oficjalnie zawiadamiam pana, że stara jest zasobem strategicznym i jako taki podlega ochronie Żandarmerii Królewskiej w całym zakresie dopuszczonym prawem. Pan feldmarszałek Vlk czuje się młody, sprawny i bystry jak nigdy dotąd. Nie wchodząc w jurysdykcję prowincjonalnej policji, wciąż mamy prawo zbadać nieudolność, nieobyczajność i wykorzystywanie zasobów służbowych do celów prywatnych.
Tyradę przerwało lądowanie na wiejskim placyku czegoś większego niż cyklorotor. Major skłonił głowę i wyszedł, delikatnie zamykając za sobą drzwi.
Michaił wyjrzał przez okno. Zobaczył Sonię w kapeluszu stojącą przy rampie latadła, miała w ręku kuferek. Major bez pożegnania wyszedł z mieszkania Michaiła. Skierował się do latadła, ukłonił i gestem zaprosił uczennicę czarownicy do pojazdu terenowego. Sonia spojrzała w okno Michaiła tylko raz, jakby chciała sprawdzić, czy zrozumiał. Poczuł jej świdrujące spojrzenie. Rzeczywiście już nie kulała.
***
Aspirant policji Michaił miał teraz wrażenie, że o której by nie wracał z pracy, zawsze natykał się na Sonię przesiadającą się z łodzi do latadła albo do pojazdu terenowego. Miał dość unikania jej spojrzenia tak bardzo, że rozważał wynajęcie innego mieszkania. Chociaż te przy placyku były najlepsze we wiosce.
Wypalanie
Znowu usłyszał lądowanie latadła klasy 500, tym razem chyba pilota zniosło, bo usiadł prawie pod oknem. Michaił nie chciał się zobaczyć twarzą w twarz z Sonią, więc postanowił nie wybiegać z awanturą. Ktoś jednak walił w drzwi.
– Panie aspirancie, mamy taką delikatną sprawę – usłyszał głos majora. – Mogę do środka?
– Proszę. – Otworzył drzwi.
– Miał pan rację, a myśmy się mylili. Chcielibyśmy panu zaproponować stopień detektywa…
– Wtedy… – Chciał wtrącić Michaił, ale major skończył za niego.
– Będzie pan dowódcą oddziału Tajnej Policji na tym terenie i będzie pan miał wszystkie miejscowe organa ścigania do dyspozycji.
– O co chodzi?
– Staremu się pogorszyło, znacznie. Lekarze uważają, że wiedźmy podawały mu hormony i narkotyki – westchnął major. – Pana zadaniem będzie dostarczenie Baby Jagi do Instytutu Medycznego naszej grupy. Ona naprawdę ma ponad sto pięćdziesiąt lat, tak uważa rozpoznanie. Zrobią jej sekcję.
– Ale ona jeszcze żyje? – zdziwił się Michaił.
– Badanie mechanizmu, który się zepsuł, jest trudniejsze. Z tą szczerbatą będzie mógł pan zrobić, co chce. Naprawdę!
– Panną Sonią?
– Jaka ona panna – uśmiechnął się major. – Nie jest nam do niczego potrzebna, a pan ma do niej coś osobistego.
– Niby tak – wyszeptał Michaił.
– Wnuczkę starej potrzebujemy nienaruszoną.
– Nataszę?
– Pewnie tak – zgodził się major. – Rozpoznanie twierdzi, że posiada prawdziwą wiedzę medyczną i chcemy ją wziąć na spytki.
– A ona tu na pewno jest?
– To już pańskie zadanie, detektywie. Zapewniam, że nie ma się pan czym martwić. Sąd wszystko przyklepie.
Major wyszedł i w drzwiach minął się z miejscowym strażnikiem. Ten przyszedł zabrać odznakę aspiranta i przynieść detektywa.
„Jaka ta policja tajna, skoro używa miejscowej straży do noszenia przesyłek?”, pomyślał Michaił.
***
Natasza dostała pierwszy przydział do korwety „Szpieg-13”, która stała na Południowym Atlantyku. Po ostatnim sztormie miała kilku marynarzy do cerowania, bo kapitan rozkazał ćwiczenia w czasie huraganu. Teraz panowała flauta i można by się nawet opalać na nadbudówce, gdyby regulamin pozwalał. Medykowi zawsze było wolno w czasie wolnym wyjść na pokład.
– Pani miczman się schowa, bo zdmuchnie – zasugerował bosman. – Ląduje zaraz latadło pięćset.
– W tej odległości od brzegu? – zdziwiła się Natasza. – To na granicy zasięgu.
Rzeczywiście za chwilę na pokładzie lotniczym wylądowało latadło klasy 500. Marynarze wymienili baterie na nowe jeszcze zanim otworzyła się rampa.
– To ty? – zdziwiła się Natasza. – Co ty tutaj…
Sonia była ubrana w szarą sukienkę, w jakich dziewczyny ze wsi chodzą na pole, ale bardzo czystą. Nie miała nawet kapelusza. Bosman podszedł energicznym krokiem do przybyłej. Tylko pazury jak szpony i buty mogły sugerować, że to czarownica.
– Tę pannę – Sonia wskazała Nataszę – to muszę ze sobą – powiedziała do bosmana i pokazała pismo.
Cały tekst, znak i podpisy wyglądały dobrze. Bosman sprawdził w systemie, korzystając ze swojego komunikatora i też nie było się do czego przyczepić.
– Kim pani jest?
– Kimś, kto przynosi rozkaz z Żandarmerii Królewskiej. – Sonia uśmiechnęła się, prezentując wybrakowane uzębienie.
„Musiała swoje przejść”, pomyślał i postanowił wezwać oficera.
Porucznik przyszedł, nawrzeszczał na bosmana i poszedł. Wsiadły, piloci na znak Soni wystartowali i skierowali latadło w kierunku lądu. Patrzyły przez okno, widać było tylko białe obłoczki i morze.
– To na granicy zasięgu – zauważyła Natasza, wciąż oszołomiona rozwojem wypadków. – W tę stronę byłaś sama…
– I dwóch pilotów. Rzeczywiście! – Sonia wstała, wskazała jednego i pstryknęła palcami. – Ty drugi, jak ci tam, wysiadasz.
Pilot odpiął się z fotela, zaczęła się otwierać rampa, wiało koszmarnie, wstał.
– Jak to? – spytał, miał wątpliwości, czy zrozumiał.
– Szybciutko – odpowiedziała uczennica czarownicy.
Drugi pilot wyskoczył na wysokości pięciu tysięcy metrów przy prędkości pięćset kilometrów na godzinę. Sonia z Nataszą trzymały się kurczowo, nie miały pasów. Rampa się zamknęła, pierwszy pilot sprawiał wrażenie, jakby nie zauważył, co się stało.
Sonia najpierw poprawiła kosmyki włosów, które uwolniły się z warkocza.
– Jest cięższy od ciebie, teraz dolecimy.
– Był – podkreśliła Natasza. – Nie żal ci go?
– Nie czas żałować przypadkowych chłopów, kiedy musimy ratować babcię – wyjaśniła Sonia. – Oblegają ją.
– No to jak wyszłaś?
– Kiedy zginął Rambo, babcia kazała iść po ciebie. To było chwilę wcześniej.
– Kruk?
– Tak, zastrzelili go jak psa. Stara kazała mu zorientować się w sytuacji.
– A skąd wiedziałaś, jak mnie szukać?
– Nawet żandarmeria wie, gdzie jesteś.
– Chcesz powiedzieć, że dałaś komuś dupy i…
– Nie, że eliksir… – Sonia wzruszyła ramionami i wyciągnęła fiolki z kieszeni. – Nie wiem, czy nam starczy.
Obie zaczęły się śmiać.
– Chyba zaliczam dezercję – zauważyła Natasza.
– Chcesz eliksir? – spytała Sonia. – Przecież było pismo! Może sprawię, że pilot cię sterroryzuje bronią? A ty nie masz pistoletu?
– Odruchowo wzięłam tylko zestaw medyczny. – Natasza ciągle była w szoku, westchnęła. – Pomogę babci.
– A gdyby mnie uwolniła, to sama bym ją zabiła – wyznała szczerze Sonia.
***
Pilot, po kilkudziesięciu godzinach lotu, stracił przytomność. Sonia już nie miała ani jednej fiolki. Cała Straż Wiejska była na bagnach, więc we wiosce nie dało się znaleźć przyzwoitej łódki. Musiały jedną ukraść, wyglądała na wędkarską.
Dopłynęły, podkradły się i ukryły w trzcinach. Baba Jaga siedziała zamknięta w klatce umieszczonej na łodzi typu Żmija, należącej do Straży Wiejskiej. Michaił Krasnodarski chodził przy brzegu, machał odznaką i wrzeszczał. Żaden ze strażników nawet nie próbował wejść do wody. Jedno ciało w mundurze leżało przy brzegu.
– Nie słuchajcie jej, to rozkaz! – wrzeszczał Michaił. – Czarów nie ma! Ona tylko może do was mówić. Wsiadać do łodzi i płyniemy. Razem!
Strażnicy nawet nie drgnęli, wszyscy byli miejscowi i zestawienie w jednej wypowiedzi Baby Jagi z informacją, że nie ma czarów, zupełnie im się nie kleiło.
– Umiesz coś zrobić? – zainteresowała się Natasza. – Uśpić ich, czy coś?
– Bez problemu mogę im zagrać, ale fujarka jest w chatce – stwierdziła Sonia. – Nie wiem tylko, czy mnie nie zastrzelą po pierwszym takcie, a do uśpienia potrzebuję trzech. Zadziała na miejscowych.
– Co to za magia, jeśli funkcjonuje tylko w aspekcie kulturowym?
– Ten trup w wodzie ma broń. – Sonia nie podjęła zaczepki, znała słowo „aspekt”, choćby z astrologii i „kultura”, bo „Dom Kultury”, ale nie potrafiła zrozumieć tego razem.
– Miotacz jest zalany – stwierdziła Natasza. – To elektryczne i nijak tam nie podejdziemy.
Mogły sobie gadać swobodnie, bo wrzaski Michaliła zagłuszały wszystko. Natasza przeglądała zestaw medyczny.
– Mam środek usypiający. Wiatr w porządku. – Rozejrzała się po liściach.
– Ale podobno też nie na każdego działa… – zauważyła Sonia ze złośliwym uśmiechem.
– Dlatego kombinuję, jakby dodać trochę paralityczno-drgawkowego do smaku.
Michaił przestał się drzeć i poszedł. Nastała cisza. Strażnicy nie odważyli się ani podejść do Baby Jagi, ani zostawić jej samej.
– Stańmy z wiatrem i chwilę trzeba poczekać – szepnęła Natasza, miała wrażenie, że któryś ze strażników usłyszał. – Wstrzymajmy oddech.
Baba Jaga zaczęła głośno wołać, zagłuszyła syk. Ptaszek, siedzący w trzcinach, zachwiał się i wpadł do wody. Spray, zakończony rurką, wypluwał swoją zawartość do płynu w zatyczce. Wiatr kierował opary w stronę brzegu, gdzie stali strażnicy.
– Już nie syczy – zauważyła Sonia.
Natasza pierwsza rzuciła się w kierunku łodzi z Babą Jagą. Zestaw chirurgiczny przydał się do otwarcia kłódki zamykającej klatkę. Trzeba było starej podać antidotum jak najszybciej.
– Masz wprawę – stwierdziła Sonia.
– Mieszkałam w akademiku i kłódki to codzienność.
Wyciągnęły starą na pokład. Nawdychała się mniej oparu niż strażnicy, ale jeszcze nie doszła do siebie. Sonia troskliwie podtrzymywała nauczycielkę.
Natasza z zestawem medycznym przechadzała się między leżącymi. Przygotowała sobie cztery rodzaje zastrzyków.
– Ten wygląda na takiego, co miał problemy z sercem – zauważyła. – Nikt się nie zdziwi. A ten jest młody, niech się rozluźni. Pomyślą, że umarł ze strachu.
Chodziła między nieprzytomnymi strażnikami.
– Już mogę wstać! – krzyknęła Baba Jaga. – Spieszmy się.
– Tylko zamknę kłódkę. To mój ostatni pacjent – pochwaliła się Natasza, kończąc zawartość strzykawki.
– Dokąd idziemy? – zdziwiła się Sonia.
– Do chatki – powiedziała stara. – Musicie wziąć rzeczy.
Mimo suchej nogi Baba Jaga szła bardzo szybko, wcale nie wolniej niż młodsze od niej. Uratowanie życia babci, mundur medyka floty i towarzystwo Soni ośmieliło Nataszę.
– Co ci się stało w tę nogę? – Odważyła się zapytać.
Baba Jaga się nie wściekła i nie zrugała za wścibstwo.
– Moja nauczycielka mi ją złamała, żebym nie uciekła i potem się źle zrosło – odpowiedziała spokojnie. – Prawie sto lat trwało, zanim doprowadziłam ją do pełnej sprawności, ale wygląd ciągle nie zachwyca.
Ogródek za płotkiem był zrujnowany. Najbliżej drabinki do chatki na drzewie leżało ciało dowódcy miejscowej Straży Wiejskiej. Wprawdzie był Egipcjaninem i magia na niego nie działała, ale mina urwała mu nogę i się wykrwawił. Bliżej furtki leżał strażnik pochodzący stąd. Rzucił się na minę wyskakującą i zasłonił sobą, zanim wybuchła. Ostre jak żyletki odłamki tkwiły nawet w drabince do chatki i zerwały dach z budy zwanej psią. Wszędzie widać było ślady ciągniętych po ziemi rannych. Uratował im życie.
„Prawdziwy bohater”, pomyślała o nim Natalia.
– Domku, domku na kurzych nóżkach, porusáj sie i obróć sie tyłem do lasa, a przodem do mnie – wydeklamowała Sonia przed furką.
– Słusznie – potwierdziła Baba Jaga. – Jeszcze sporo min zostało.
Weszły po drabince do chatki. Na podłodze leżał martwy kot Radomir, częściowo zwęglony strzałem jonowym. W miejscu, gdzie szafa ukrywała drzwi na schody do pracowni, widniała wypalona dziura. Wszędzie leżały rozrzucone książki.
– Bierzcie wszystko, nie ma dużo czasu – powiedziała Baba Jaga.
Natasza zebrała książki, związała je antycznym, bo pochodzącym z dwudziestego pierwszego wieku parcianym pasem. Weszła po schodkach do pracowni. Tam Sonia kompletowała kuferek z eliksirami. Strażnicy nie porozbijali butelek z odczynnikami ani nie zniszczyli hodowli tkankowych. W najciemniejszym kącie stał fotel ginekologiczny, zerwana czarna zasłona leżała na podłodze obok. Tego szczegółu wyposażenia Natasza nie pamiętała.
– Już – powiedziała Sonia, zatrzaskując kuferek. – Możemy iść.
– Weźcie moją różdżkę – powiedziała Baba Jaga. – Mnie się już nie przyda.
– Nie idziesz z nami, babciu? – zdziwiła się Natasza.
– Bez dostępu do pracowni przeżyję co najwyżej dwa, trzy dni…
– Młockarnia ląduje – stwierdziła Sonia.
Kiedy Natasza się wsłuchała, usłyszała latadło napędzane cyklorotorami, którego używał Michaił.
***
Michaił wrócił z trzema żołnierzami z Obrony Terytorialnej, ale wszyscy byli miejscowi. Kiedy zobaczyli ciała na brzegu i pustą klatkę na łodzi, mało nie uciekli.
– Ten jeszcze żyje – zauważył jeden i rzucił się ratować człowieka.
– Jakieś ślady? – spytał Michaił, oglądając uważnie kłódkę do klatki.
Nie wyglądała na otwieraną drutem. Pomocnik Baby Jagi musiał mieć klucz, precyzyjne narzędzia, albo stara przeniknęła przez kraty.
– Wszystko zadeptane – powiedział drugi żołnierz. – Pójdę ścieżką.
***
Sonia z Nataszą ostrożnie zbliżały się do zaparkowanego cyklorotora. Sprawdziły okolicę, nikogo nie zostawili na warcie.
„A przecież Michaił wziął trzech terytorialsów”, pomyślała Natasza. „Gdzie oni są?”, rozglądała się. „Zgodnie z regulaminem…”, zastanawiała się z trwogą.
– To samo lata! – pochwaliła się Sonia wiedzą, ładując kuferek na siedzenie. – Umiesz to prowadzić?
– Wersja cywilna, tylko między znacznikami. – Natasza odłożyła książki na tył. – Chyba pamiętam kod rekwizycyjny. A i tak sterów nie ma, wszystko na guziczkach.
Spróbowała wpisać ciąg cyfr i liter, za drugim razem się udało.
***
– Baba Jaga jest w swojej chatce – zameldował przerażony jeden z żołnierzy.
– Skąd wiesz? – Michaił nauczył się nieufności.
– Pomachała przez okno. Ciało dowódcy ciągle leży…
Przerwał, bo zobaczyli cyklorotor Michaiła, który wzbił się w powietrze i skierował na wschód.
„Tam nie ma żadnego znacznika. Za granicą?”, pomyślał gorączkowo detektyw. „Jak?”.
Rzucił się biegiem w kierunku łodzi.
– Pilnujcie starej! – krzyknął do żołnierzy. – Jeden za mną, tylko taki, co umie tym pływać.
***
– No to jesteśmy za granicą – rzekła Sonia, gnąc w zamyśleniu różdżkę Baby Jagi.
– Daleko nie było – mruknęła Natasza.
Latadło nabierało wysokości. Nie minęło pół godziny, kiedy pojawił się dron obrony powietrznej Wielkiego Księstwa Moskiewskiego i światłami nakazywał lądowanie. Natasza wybrała takie miejsce, żeby było jak najtrudniej dotrzeć. Nie miała wątpliwości, że ekstradycja nastąpi w mgnieniu oka. Szukała jakiegoś rozwiązania, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Jedyną nadzieją była jakaś sztuczka Soni, która bawiła się różdżką babci.
– Skąd masz takie szpony? – spytała Natasza.
– Jakbyś musiała codziennie czyścić podłogę pracowni… Stara nie lubi metalowych wiórów.
Usiadły obok latadła i patrzyły, że dron kręci wokół ich pozycji zgrabne kółka. Nagle odleciał, gwałtownie zmieniając wysokość.
– To twoja robota? – spytała zdziwiona Natasza.
– Nie, a co mu się stało? – spytała Sonia i zmieniła temat: – Głodna jestem.
– Nie wiem, ale startujemy, szybko!
Kabina cyklorotora pozwalała obserwować całe niebo. Wystartowały, Natasza wpisała azymut, sprawdziła poziom zużycia akumulatorów.
– Nigdy nie widziałam meteorytu – pochwaliła się Sonia i pokazała palcem niebo.
Natasza wyrzuciła z siebie stek marynarskich przekleństw i nie było w nich nic o beczkach kartaczy, raczej można się dopatrzyć historii chorób wenerycznych i sugerowania metod, które do nich prowadzą. Wokół był las, same drzewa i żadnej polanki. Mimo wszystko spróbowała lądować. Obijając się o pnie, udało się posadzić latadło na płozach, chociaż sterowanie odbywało się tylko guziczkami.
– Biegiem! – krzyknęła Natasza i rzuciła się w pierwszą większą rozpadlinę między drzewami.
Sonia, ciągle trzymając różdżkę w rękach, położyła się obok.
– O co chodzi?
– To Małe Glorii!
– Co?
– Orbitalna operacyjna głowica termojądrowa…
– Czyli dalej nie widziałam meteorytu! A dlaczego Małe Glorii i dlaczego to tu leci – spytała Sonia.
– Polują na babcię – zaczęła Natasza. – Zwariowali! Oryginalnie nazywała się „Gloria Regia”, co znaczy „królewska chwała”. Potem zbudowano coś większego i…
– A dlaczego ktoś to nazwał w tym zapomnianym języku księży, skoro religia jest zakazana? – upierała się Sonia. – Skąd w ogóle wiesz, że to nie meteoryt?
Natasza nie zdążyła odpowiedzieć. Zobaczyły błysk, na niezwykle krótki moment rozświetliło się całe niebo. Niektóre suche gałązki na czubkach drzew zaczęły się palić.
– Zatkaj uszy i otwórz usta – poradziła Natasza.
Usłyszały wybuch, wiatr przygiął drzewa, suche gałązki zgasły zdmuchnięte, ale zaczęły spadać na ziemię. Na szczęście były daleko od miejsca wybuchu.
Sonia wstała, trzymała różdżkę.
– Jestem wolna – powiedziała.
– Gratulacje! – Nataszy zrobiło się smutno. – Babcia nie żyje.
– Jestem jedyną czarownicą w rodzinie…
– Nie jesteś z rodziny – wtrąciła Natasza, a Sonia się wściekła.
– Teraz cię zbiję tak, że zawsze będziesz pamiętała, kto jest twoją panią, dziewko służebna. Tyle lat…
Natasza pewnie by się zaśmiała, ale teraz tylko wyrwała Soni różdżkę i rzuciła na ziemię. Uczennica czarownicy bez wahania wyprowadziła cios prosto w twarz. Natasza poczuła w ustach krew. Trening wojskowy obejmował elementy walki wręcz. Jednak Sonia podstawowe chwyty piechoty znała. Widocznie z panem policjantem Michaiłem nie tylko tarzała się w pościeli i po sianie, ale coś innego również ćwiczyli w antraktach. Sonia była silniejsza, niż wydawałoby się, że powinna, patrząc na obwód jej rąk czy nóg. Do tego jeszcze próbowała sięgać przeciwniczkę pazurami. Pech Nataszy polegał na tym, że Sonia górowała wzrostem i miała dłuższe ręce.
Podeszwy marynarskich butów były miękkie, zapewniały dobrą przyczepność na śliskich, mokrych pokładach. Kopnięcia Nataszy nie powodowały strasznych skutków. Sonia miała buty czarownicy na drewnianych koturnach i obcasach, lekko tylko zabezpieczonych gumą, żeby nie przeciekały. Natasza najpierw usłyszała trzask, potem poczuła ból goleni. Rzucając wszystko na jedną szalę, odbiła się z drugiej nogi, skoczyła na Sonię, żeby przejść do zwarcia. Jak się można spodziewać, dostała potężny cios w szczękę, ale obaliła zbyt lekką uczennicę czarownicy.
Sonia miała niewyobrażalną odporność na ból. Szarpanie za włosy nie robiło na niej wrażenia, ani nawet oderwanie ucha. Natasza miała złamaną nogę, nos i straszny ból niemal pozbawił ją przytomności. Soni udało się sięgnąć pazurami i wydłubać oko. Natasza wiedziała, że walczą na śmierć i życie. Pomyślała, że to koniec. Instruktor mówił, że jeśli nie uda się wygrać w ciągu minuty, jest się trupem. Powtarzał: „Nie jesteście komandosami, ale medykami”. Z każdą minutą Natasza czuła, że coraz bardziej przegrywa.
Nie da się przerwać, za późno, żeby prosić o łaskę. Sonia jest wolna, ale dlaczego, skoro nie została wyzwolona?
Natasza na chwilę odepchnęła przeciwniczkę, wskazała ją, strzeliła palcami i powiedziała tonem babci: „Leżeć!”. Wypluła krew, połamane fragmenty zębów i powtórzyła rozkaz.
Sonia znieruchomiała zaskoczona. Leżała na plecach, trzymając ręce i nogi na ziemi. Próbowała się ruszyć i nie mogła. Natasza uniosła się na zdrowej nodze. Namacała różdżkę leżącą na ziemi i wbiła przeciwniczce w oko, głęboko.
– Oko za oko – wysyczała. – Zdychaj! – Nie pomogło.
Dopiero kiedy Natasza wbiła babciną różdżkę w serce Soni, ta zaczęła umierać w konwulsjach. Zwycięstwo oznaczało życie, rozluźnienie napiętych do granic nerwów doprowadziło do natychmiastowej utraty przytomności.
***
Michaił Krasnodarski patrzył na ekrany, które przedstawiały burzę ogniową w lesie na bagnach. Znajdował się w centrum dowodzenia Grupą Armii Pancernych. Feldmarszałek Vlk sprawiał wrażenie, że ledwo ma świadomość tego, co się dzieje wokół niego. Wszyscy bez wahania wykonywali jego rozkazy, nawet jeśli chodziło o atak jądrowy na chatkę Baby Jagi.
– Tak jest, wodzu.
– W celu, wodzu.
– Poprawiamy, wodzu?
Nikt nawet nie zapytał, czy na pewno i czy ma to jakikolwiek sens. Michaił uświadomił sobie, że strażnicy wiejscy pozostawieni na bagnach nie mieli żadnej szansy, żeby przeżyć.
„Sonia ukradła służbowe latadło? Jak ta suka poleciała na wschód?”, myśli kłębiły mu się po głowie. „Klątwa zniknęła, kiedy Baba Jaga odparowała? Co z Gretel?”.
Sędziwy marszałek podreptał na sztywnych nogach tłumaczyć się z decyzji. Do detektywa Krasnodarskiego przyczepił się major żandarmerii.
– Pan pozwoli, że przedstawię zarzuty: nieudolność, nieobyczajność i nadużywanie stanowiska. Nawet pańskie służbowe latadło znalazło się poza granicami, najprawdopodobniej wykorzystywane przez grupę przestępczą. Panna Gretel oficjalnie złożyła zażalenie o wykorzystanie jej rozpaczliwego w owym czasie położenia społecznego i składanie obietnic bez pokrycia. Jej narzeczony przyłącza się, jako w pewnym sensie poszkodowany. Podobno twierdził pan, że Baba Jaga zjadła jej brata. Oboje są w Persji, ale przyjadą na proces. Panna Gretel z panem Farzadem, oczywiście.
– Ależ… – Krasnodarski chciał zacząć wyjaśniać, ale major przerwał mu uniesieniem ręki.
– Po degradacji, pana sprawą zajmie się jakiś sierżant. Na razie jest pan oficerem, tylko formalnie rzecz biorąc, oczywiście.
***
Natasza ocknęła się, ale jakikolwiek ruch wydawał się niemożliwy.
„Trzeba być twardym, nie miękkim”, przypomniała sobie słowa babci.
Trzymając oko w dłoni, doczołgała się do latadła, ale nie musiała wsiadać, żeby zauważyć, że impuls elektromagnetyczny wybuchu jądrowego wysmażył całą elektronikę. Zostały książki i skrzynka z fiolkami. Przez chwilę Natasza żałowała, że zostawiła pakiet medyczny, ale chciała wziąć tyle książek, ile mogła unieść. Te fiolki z białym korkiem zawierały eliksiry przeciwbólowe. Przypomniała sobie, że w latadle jest też apteczka.
– Jeszcze nigdy nie widziałam trupa – powiedziała dziewczynka.
– Nie jestem trupem. – Natasza tak się zdziwiła, że mało nie wypuściła z ręki oka, które trzymało się na samym nerwie.
– Ale ona jest. – Dziewczynka wskazała na Sonię, która leżała we krwi z różdżką wbitą w serce. – Zabiłaś ją?
– Tak, ale ona chciała wcześniej zabić mnie – wyjaśniła Natasza i sobie uświadomiła, jak to brzmi.
Żołnierka w mundurze obcego państwa, a obok leży miejscowa dziewczyna z kołkiem w sercu. W najbardziej prawdopodobnym scenariuszu najpierw wsadzą za morderstwo, potem ekstradycja i powieszą za dezercję.
– Potrzebujesz lekarza, wezwę pogotowie – powiedziała dziewczynka, ale Natasza to zignorowała.
– Ile masz lat?
– Dziesięć – odpowiedziała.
„Idealny wiek na ofiarę”, pomyślała Natasza. „Nie za stara“.
– Co tu robisz sama? Jesteś sierotą?
– Nie, mama dzisiaj później wraca z pracy, mieszkamy pod lasem. Co pijesz? – spytała dziewczynka.
Natasza zauważyła, że ciągle trzyma w dłoni fiolkę po eliksirze przeciwbólowym.
– Na wzmocnienie. Też chcesz?
– Czemu nie. – Dziewczynka podeszła bliżej. – Tyle lekcji nam zadają.
Natasza wybrała fiolkę z korkiem w kolorze fuksji – eliksir posłuszeństwa. Trzeba było odczekać tylko chwilę.
– Przynieś mi apteczkę z latadła. Muszę zrobić porządek ze swoim okiem. Potem wezmę nogę w łupki. Pomożesz mi?
– Oczywiście – odpowiedziała dziewczynka zafascynowana. – A co potem?
Dziewczynka nigdy wcześniej tak dobrze się nie czuła.
– A potem zadbam o to, żebyś została prawdziwą sierotką i gdzieś tu zbudujemy chatkę na drzewie. Zabezpieczymy, żeby nam obcy nie wleźli. Będziesz miała na imię Agnieszka.
– Agnieszka? – zdziwiła się dziewczynka. – Ale ja mam na imię Agnieszka.
„Co za zbieg okoliczności!”, pomyślała Natasza.