- Opowiadanie: Krzysztof Szczechowski - Księżyc

Księżyc

Tekst po znacznych poprawkach i kilku zmianach. Mam nadzieję że Wasze cenne uwagi się przydały.

Oceny

Księżyc

 Drugiego dnia po lądowaniu Jim Irvin i Dave Scott mieli w planach spenetrować łazikiem dalszą okolicę. Załadowali na pojazd księżycowy  niezbędny sprzęt by zbadać i zebrać próbki gruntu i skał.

– Ten pył wciska się wszędzie, prawie czuję jego zapach i ten metaliczny posmak w ustach.

– Racja, Dave, wczoraj tylko krótki spacer i przejażdżka, a skafandry i cała reszta uwalone konkretnie, i za nic nie da się tego pozbyć. Aż przeguby w kombinezonach się zacinają. Ciekawe czy NASA opracowała kosmiczną pralkę. – Roześmiali się obaj.

– Pralką nie zawracałbym sobie głowy. Za to niewielki problem może stanowić  kierowanie pojazdem. Po wczorajszej przejażdżce ciężko sterować przednimi kołami, zablokowały się w pozycji jazdy na wprost. To pewno przez ten pył.

– Całe szczęście że mamy łebskich inżynierów, i obie osie są skrętne, będziemy kierować tylko tyłem, to powinno starczyć. Damy radę.

– Mądrale na pewno pękają teraz z dumy.

– Aha, i z pewnością liczą na dobrą premię.

W pełni naładowane baterie łazika umożliwiały przejechanie ponad sześćdziesięciu kilometrów, ale procedury pozwalały oddalać się od lądownika na maksymalnie dziesięć, bo w razie awarii astronauci mieli go porzucić i wracać pieszo. Taki spacer był ograniczony ilością powietrza i chłodziwa w plecakach. Lądowali w regionie Hadley-Apennine, lekko pofałdowanej równinie otoczonej sporymi górami, a z jednej strony zamkniętej szerokim na półtora kilometra  i głębokim na trzysta metrów kanionem. Teren wydawał się o wiele ciekawszy od tego, co mogli zobaczyć ich poprzednicy. Krajobraz był tu pełen skrajności, kryjący się w cieniach, i ostro rysujący się w promieniach słońca, których nie rozpraszała i nie ograniczała żadna atmosfera. Wydawał się dziewiczy. Nikt przed nimi nie mógł go przecież oglądać…

 Poprzedniego dnia, gdy wyprawili się do podnóża niedalekiej góry teren po którym prowadzili łazik był w miarę równy. Dziś gładki grunt z każdym przejechanym metrem stawał się coraz mniej przyjazny. Był pokryty głazami i drobniejszym gruzem, a koła łatwo grzęzły w pyle. Liczne wzniesienia i ostre spadki nie ułatwiały jazdy. Oddalali się od lądowiska coraz bardziej jadąc na wprost. Początkowo powierzchnia była jeszcze w miarę płaska. Potem skręcili na prawo i łazik zaczął podskakiwać niebezpiecznie. Pasy, którymi byli przypięci bardzo się przydały. Kierowali się ku szerokiej dolinie, w nadziei, że trafią na coś ciekawego… Blisko jej krawędzi znajdował się spory krater. Widzieli go już podczas lądowania, a ich uwagę przykuło wtedy rumowisko skał na ścianie w potężnym leju. Jechali niezbyt szybko, najwyżej kilkanaście kilometrów na godzinę, omijając większe kamienie. Pojazd, co rusz wznosił się i opadał, czasem zarzucał tyłem. Musieli mieć cały czas wyjątkowo skupioną uwagę. Jechali tak już dość długo.

– Dave, spójrz tam! – krzyknął Jim. – popatrz na koronę  tego krateru!

Kierowca zwrócił wzrok w kierunku, w którym wskazał kolega, i…

Łazik nieoczekiwanie podskoczył jak na minie, chwilę jeszcze toczył się, przechylony, na dwóch kołach. Jednak w końcu wywrócił na jeden bok i tak zatrzymał się w szarym pyle powierzchni Księżyca. Nastąpiła chwila ciszy, a zaraz po niej astronauci rozpoczęli procedurę ratunkową.

– Skafandry szczelne, systemy podtrzymywania życia sprawne, wygramolmy się z tego złomu.

– Jim, słuchaj, nie zauważyłem tej skałki.

– Spokojnie, nic poważnego się nie stało, to najważniejsze, jesteśmy cali. Też jej nie widziałem. Zresztą wcale ci się  nie dziwię. Ta krawędź krateru… Nigdy nie widziałem podobnej struktury…

– Co robimy? Wracamy?

– Postawmy łazik i spróbujmy go uruchomić.

Niezbyt ciężki pojazd, w warunkach o wiele słabszej niż ziemska grawitacji dość łatwo dał się przywrócić do poziomu. Lecz na tym fart się wyczerpał. Łazika za nic nie dało się uruchomić ponownie. Astronauci podjęli kilka prób, po czym postanowili go zostawić.

– Przejechaliśmy kilka mil, lądownik jest w tamtą stronę, droga powrotna pieszo, licząc te wszystkie przeszkody po drodze, zajmie niecałe trzy godziny. W sumie mamy jeszcze całkiem spory zapas tlenu, skafandry są w dobrej kondycji. Ale decyzję musimy podjąć wspólnie. Idziemy dalej, czy wracamy natychmiast ?

Jim pomyślał chwilę, spoglądając w stronę krateru.

 – Zapas powietrza, i owszem, duży. Wiele nieprzewidywalnego może się przytrafić, a trzeba przecież minimalizować ryzyko. Zdani jesteśmy tylko na siebie.

Ciekawość i zimna kalkulacja przez moment walczyły o rację.

– Wracać teraz, kiedy jesteśmy prawie u celu? Zobaczmy chociaż z bliska ten krater.

Ruszyli więc, wykonując niezgrabne podskoki, a w miarę pokonywania drogi nabierając coraz większej wprawy w omijaniu większych głazów leżących tu i ówdzie. Zatrzymali się tuż przed łagodnym osuwiskiem wznoszącego się na jakieś trzydzieści metrów wału, utworzonego z materii wyrzuconej z wnętrza krateru.

–  Popatrz tam! To coś w koronie zupełnie tu nie pasuje. Widziałeś kiedyś coś takiego?

– Nigdy. Dziwna formacja. Powierzchnia Księżyca pozostaje niezmieniona od dobrych czterech miliardów lat, kratery są niemal wszędzie identyczne, a to tutaj wygląda jakby powstało przed chwilą. I powiem szczerze – nie mam pojęcia co i w jaki sposób mogło stworzyć coś takiego…

Górna krawędź, jak okiem sięgnąć, była w miarę równa, jak setki innych, podobnych koron kraterów po uderzeniowych. Był tu jeden istotny odróżniający szczegół. Korona miała poprzeczne wyżłobienie, o tak regularnym kształcie, jakby nie stworzyły go siły natury. To bardzo zaciekawiło astronautów.

– Jak to coś, tam na górze, mogło powstać ?

– Nie wiem, nie mam pomysłu. I chyba się nie dowiemy, jeśli się tam nie wdrapiemy.

– To spore ryzyko Dave. Nie wiadomo czy nie wyczerpaliśmy przydziału szczęścia na dziś… Ale znasz mnie przecież. Ruszaj! Będę tuż za tobą.

Droga w górę wzniesienia okazała się niełatwa. Kąt nachylenia nie był duży, ale podłoże osypywało się. Brnęli pod górę, momentami opierając się na kolanach. Przypominało to zabawę małych chłopców w żwirowni.

– Jeszcze tylko parę kroków. Już stąd widzę że ta szczerba jest spora. Pewnie kiedyś odłamek skalny leciał, prawie równolegle do powierzchni, zahaczył tutaj i runął do krateru. Może to te odłamki widzieliśmy przy lądowaniu. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.

W końcu obaj stanęli w regularnym wyżłobieniu, szerokim na dobrych parę metrów, a głębokim może na trzy. Wyglądało ono jak płytki wąwóz kilkunastometrowej długości, łączący zewnętrzną ścianę po której się wspięli, z lejem. Podeszli teraz by zobaczyć jak krater wygląda wewnątrz.

– Jim, to całkiem spory lej, będzie dobrych kilkadziesiąt jardów w dół. Ściany są dość gładkie i pokryte miałkim pyłem, pod nim podłoże może być gęste i twarde. Kąt nachylenia jakieś trzydzieści stopni. Jedyna ciekawostka to rumowisko skałek po przeciwnej stronie. Moglibyśmy tam zejść i przyjrzeć im się z bliska, jak myślisz? – krzyknął Dave, rozglądając się pobieżnie dookoła.

Jego kolega nie odpowiedział od razu. Stał nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w przeciwległe zbocze leja.

– To nie jest rumowisko skalne… – wypowiedział te słowa dopiero po chwili, bardzo wolno, w sposób taki, że jego kompan natychmiast obrócił się i skupił wzrok…

– Kontrola misji! Tu Apollo 15, chłopaki! Jesteśmy w kraterze. Przesyłamy obraz. Nie uwierzycie…

(…)

 W ostatnich latach piętnastego wieku Hiszpanią władała Izabela Kastylijska. W tym samym czasie żeglarz, Krzysztof Kolumb, poszukując zachodniej drogi do Indii, odkrył nowy ląd. Wyprawy do Nowego Świata nie okazały się jednak tak owocne jak na to liczono. Najbogatsze dwory europejskie próbowały mnożyć swe dobra i zdobywać wpływy, jednak nie zabrakło też miejsca na rozwój nauki. Powstawały ośrodki akademickie, badano środowisko, rozszerzano wiedzę w niemal każdej dziedzinie. Filozofia rodziła śmiałe idee. Kościół Katolicki, który przez blisko dziewięćset lat, od czasu upadku Cesarstwa Rzymskiego, trzymał w ryzach i ciemnocie sporą część świata, nie był już w stanie zatrzymać nadchodzących zmian. Świat, taki jaki był, stawał się zbyt ciasny.

 Jednym ze śmiałków owych niespokojnych czasów był Krzysztof Kolumb. Szukał źródeł wiedzy w starożytnych zapisach, szczególnie upodobał sobie pogląd Arystotelesa, który już w trzysta pięćdziesiątym roku przed Chrystusem twierdził że Ziemia jest kulą. Nie zgadzał się jednak w swych rozważaniach z innym greckim filozofem, Erastotenesem, który jakieś sto pięćdziesiąt lat po Arystotelesie obliczył wielkość Ziemi, jak dziś wiemy całkiem poprawnie. Kolumb twierdził że Ziemia jest o wiele mniejsza. Trzymał się tego poglądu bardzo długo, i niemal zgubiło go to podczas pierwszej wyprawy w poszukiwaniu zachodniej drogi do Indii… Kolumb dysponował też unikatowymi dokumentami i mapami żeglarskimi, które odziedziczył po żonie, Włoszce Filipie Perestrello, która wniosła je mężowi w posagu. Otrzymała je od swojego ojca Bartolomeo, doświadczonego żeglarza.

Dwadzieścia lat przed tymi wydarzeniami, w innej części Europy, na Uniwersytet Jagielloński uczęszczał pewien młodzieniec, imć Twardowski, Polak.  Żak ów był biedny, często bywał głodny, a na dodatek wyśmiewany za brzydotę. Lanie, które nie raz i nie dwa dostał od losu, zahartowało młodego ducha. Zyskał pewność siebie. Nieźle poznał też historię ówczesnego świata, a w głowie roiły mu się fantastyczne wizje tego, jaki mógł być, gdyby Grecja i Rzym nie upadły. Często rozmyślał o tym że ludzie zmarnowali już niemal milenium…

Twardowski, będąc już po czterdziestce, zrobił wiele, by wziąć udział w trzeciej wyprawie do Nowego Świata. Osiemnaście lat wcześniej towarzyszył już Kolumbowi w jego pierwszej wyprawie z Portugalii do Islandii. Chodziły wtenczas słuchy, że Krzysztof Kolumb mógł być potomkiem polskiego króla Władysława III, który jakoby wcale nie zginął w bitwie z Turkami pod Warną w 1444 roku, tylko uszedł z życiem i osiadł na Maderze. Lecz czy to prawda, czy mit, nie wiadomo z całą pewnością. Zapewne nigdy nie dowiemy się również, jak młodzieniec trafił na okręcie Kolumba, płynący na Islandię… Wykazał się podczas rejsu, być może wpłynął na sposób myślenia Kolumba.

Po powrocie z trzeciej wyprawy Twardowski zrozumiał, jak ograniczony i jak mały jest świat. Wyprawa to ledwie dwa miesiące żeglugi w jedną stronę przy pomyślnych wiatrach przez ocean. Poznał nowy ląd, ludzi, ich odmienną kulturę. Niespokojny duch pchał go ku kolejnym wyzwaniom, nakazywał stawiać mu nowe, coraz śmielsze kroki…

Zafascynowany śmiałością Kolumba, uzbrojony jedynie w otwarty umysł, w roku Pańskim tysiąc pięćsetnym uprosił o widzenie z królową Izabelą. Przedstawił jej śmiałą myśl – nie chciał już żeglować po oceanach. Zamierzał udać się dalej, ponad lądy, nawet ponad najwyższe znane góry. Zapragnął odkrywać prawdziwe nowe światy! I twierdził, że wie, jak to uczynić. Przekornie, ale trafnie, sięgnął po argument, że choć trzy dotychczasowe wyprawy Kolumba do Nowego Świata nie zaowocowały w spodziewany dostatek i obfitość bogactw, to już szykuje się kolejną. Wszak dobrze obiecać to lepiej, niż dać…

(…)

– Jak myślisz, uda się tak wysoko dotrzeć?

– Mamy cel, starczy pokonać drogę, przyjacielu. Dym ponad paleniskiem zawsze wznosi się do góry. Potrzeba nam niewyobrażalnej ilości gorącego powietrza. Wspomnij naszą podróż do Islandii w 1480 roku. Widzieliśmy wulkany, siarkę wypływającą z czeluści planety, ciepłe źródła i gejzery na tych piekielnych ziemiach. Pewno od samego Belzebuba ta moc. Wspomnij, jak odpływając, obserwowaliśmy z morza mieszkańców jednej z niewielkich wysepek. Zagrażał im ziejący bez ustanku ogniem wulkan. Przekopali jego zbocze i chcieli ugasić żywioł wodą morską. Nastąpił potężny wstrząs i erupcja, a potężne skały wzleciały w powietrze niczym kule armatnie. Pamiętasz, jak czekaliśmy, by zobaczyć, gdzie spadną? A one nigdy nie spadły… Chcę wiedzieć, co się z nimi stało.  Zaprzęgnijmy diabłów do pracy!  Gdyby tak doprowadzić kipiel morską do ognia wulkanu i połączyć te żywioły, wytworzyłoby się w mgnieniu oka tyle pary, że niewielki okręt z załogą, mógłby wznieść się na jej szczycie w przestworza. To trudne zadanie, ale może się udać. Jedyne, czego nie wiemy, to co tam jest. Jedno, co znamy, to nasz cel!

– Tak, mamy cel. Nie wiadomo tylko, jak daleko do niego. Mieszkańcy gór powiadają, że im wyżej się wędruje, tym warunki stają się surowsze, jest zimniej, mniej zwierzyny i roślinność skąpa. Trzeba pomyśleć o zapasach na taką wyprawę. Przed nami wiele trudności do pokonania. Nikt nigdy nie próbował tego, co my zamierzamy. Nawet nie wiemy, czy tam wysoko jest powietrze, a chcemy przecież wzlecieć ponad najwyższe szczyty gór. A i słońce może nas spalić za naszą zuchwałość. Wspomnij legendę o Ikarze…

 (…)

Szczęśliwym trafem kadłub okrętu nie rozpadł się całkowicie. Wypchnięty siłą eksplozji na skraj atmosfery, wydarł się z oków ziemskiego przyciągania…

 Po tygodniach swobodnego dryfu w przestrzeni, przechwyciła go grawitacja Księżyca. Był to czysty przypadek. Księżyc ściągnął zdruzgotany, martwy, okręt. Minęły miesiące, nim wrak zbliżył się do powierzchni na tyle, by w końcu na nią opaść. Po długim dryfie tuż nad księżycowym gruntem, zahaczył o koronę dużego krateru i runął w dół leja, rozbijając się doszczętnie…  

 

 

Koniec

Komentarze

Co ma Izabella Kastylijska do wyprawy Apollo XV, nie podejmuję się odgadnąć na podstawie zaprezentowanego fragmentu. Właściwie to dwóch fragmentów. Wstępnego, zbyt rozwlekle jak na taką prezentację opisującego, jak doszło do “wystrzelenia” statku na Księżyc i kto do tego doprowadził, Zasadniczego, tylko zasygnalizowanego, zasugerowanego – że lunonauci odnajdują miejsce upadku wspomnianego średniowiecznego statku.

Koncept, jak dla mnie, nowy, bo o wykorzystaniu erupcji wulkanicznej w celu wzlotu ponad ziemię nie czytałem. Ale na Twoim miejscu, Autorze, solidnie poprzycinałbym część pierwszą tekstu, za to dorzuciłbym sporo do części drugiej, aby zachęcić czytelników do (ewentualnego) poznania całości.

Pozdrawiam.

Pierwsza część przypomina wypracowanie szkolne. Dużo faktów, wiele powtórzeń, trochę nadmiarowych spacji.

Co do kolejnej części to na początek, źle zapisujesz dialogi, łap poradnik: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

– Jak myślisz, – uda się tam dotrzeć ?

– Jak myślisz, uda się nam dotrzeć?

 

Trzeba nam gorąca, i to niewyobrażalną ilość.

Co ma gorąco do ilości?

 

Nastąpił potężny wstrząs i erupcja, a potężne skały wzleciały w powietrze z ogromną chyżością.

Przed znakiem zapytania nie daje się spacji, popraw sobie wszędzie.

 

Również nie ogarniam związku między kosmosem a Kolumbem.

 

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Wpadnę później, bo chyba jest co masakrować ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dziękuję za cenne uwagi. Tytuł ma rzeczywiście niewiele wspólnego z późniejszą treścią, jest tylko “roboczy”, postawiony jako pierwsza myśl by potem łatwo odnaleźć tekst pośród innych zapisanych w folderze. Nie zmieniłem go u siebie do tej pory, ponieważ żaden inny dobry nie przyszedł mi do głowy. Choć myślałem na d takim: “Nie uwierzycie” i taką zmianę wprowadziłem tutaj.

Pierwszy fragment jest tak rozległy, ponieważ to wstęp, wprowadzenie, osadzające fikcyjną akcję (nad którą pracuję) w rzeczywistych, minionych czasach. To celowy zabieg, działanie na przekór, ponieważ większość fantastycznych historii z którymi się zetknąłem dzieje się w odległej przyszłości, z nielicznymi wyjątkami, np. “Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…” Mam nadzieję że drugi fragment rozbudzi w czytelniku ciekawość, będzie chciał poznać całą opowieść, czyli “jak do tego doszło”

Z pewnością w wolnej chwili złapię poradnik – przyda się ;)

 

No pain – no gain ;)

 Zbliżał się koniec wieku XV

To prawda, że kropki nie stawiamy po liczebnikach pisanych cyframi rzymskimi – ale raczej chodzi tu o kontrast z liczebnikami pisanymi cyframi arabskimi, po których ją stawiamy. Na końcu zdania mimo wszystko wypada kropkę postawić, bo zamykanie zdania jest jej podstawową funkcją. Ad meritum – zdanie wyraźnie rozpoczyna infodump. To niedobrze wróży.

 Hiszpanią władała Izabela Kastylijska. Żeglarz, Krzysztof Kolumb, poszukując zachodniej drogi do Indii, dopiero co odkrył nowy ląd.

Podręcznik historii, pisany dość wysokim tonem, z którym zupełnie nie pasuje kolokwialne "dopiero co".

 nie okazały się jednak tak owocne jak liczono

Nie okazały się jednak tak owocne, jak na to liczono.

 Na dwór Hiszpański

Małą literą: https://sjp.pwn.pl/zasady/129-20-30-Przymiotniki-utworzone-od-nazw-kontynentow-krajow-miejscowosci-narodow-plemion-niebedace-nazwami-geograficznymi;629451.html

 nie trafiły oczekiwane dary, złoto, a wraz z nimi zapowiedź poszerzenia wpływów i cały bezmiar bogactw

Po pierwsze – "dary" to prezenty, a nie łupy. Nie jestem też taka pewna, czy zapowiedź i bezmiar mogą trafić dokądkolwiek. Poza tym "bezmiar" czegoś, czego nie ma, robi bardzo dziwne wrażenie.

 To, na co liczył Kolumb nie do końca się spełniło.

To, na co liczył Kolumb, nie do końca się spełniło. Zdanie praktycznie puste treściowo – streszcza poprzednie zdanie, nie dodając nic więcej.

A Europa ciekawym, ale i chciwym wzrokiem rozglądała się już wokół…

Co to znaczy?

 Szczęściem nie wszystkie wysiłki trwoniono na pomnażanie dóbr w nieskończoność.

Niezbyt zgrabne. Dobra (materialne chyba) trudno pomnażać w nieskończoność, ponieważ nie powstają ex nihilo.

 Powstawały ośrodki akademickie, nauka i badania środowiska zaczynały się rozwijać, dając nadzieję i wyznaczając drogę ku przyszłości.

To brzmi jak propaganda. Bardzo współczesna i ze współczesnej perspektywy. Przyznaję się do poważnego niedoboru wiadomości z historii, ale uniwersytety już wtedy były (powstały w XIII-XIV wieku), natomiast nie było współczesnej nauki (dopiero powstawała – wcale nie tak łatwo ją wykombinować).

 Filozofia rodziła śmiałe idee.

Co to znaczy? Hmm? Mówią Ci coś nazwiska typu de las Casas, Suarez? Czy tylko Bruno?

 Kościół Katolicki dusił jak mógł wszelkie zalążki rozwoju, usiłując trzymać w ryzach i ciemnocie sporą część świata, od czasu upadku Cesarstwa Rzymskiego, zniszczonego przez chrześcijan

Propaganda. Angielska zresztą, choć tę potwornie nudną książkę, która rozpropagowała ten śmieszny pogląd (o upadku cesarstwa, znaczy – ono się chwiało pod własnym ciężarem), napisał chyba Amerykanin (nie pamiętam). Polemiki nie podejmuję się, bo to forum literackie, nie historyczne. Co do zdania – niezależnie od treści, jest brzydkie i traktuje czytelnika z góry.

 Udawało się to przez blisko 900 lat…

Liczebniki piszemy słownie.

 Mimo wielu przeciwieństw, historycy i filozofowie tego czasu, mogli studiować dzieła i dokonania najświetlejszych umysłów starożytnych Greków i Rzymian.

Co to w ogóle znaczy? "Przeciwieństwa" wymagają tu dopełnienia, drugi przecinek jest poważnym błędem interpunkcyjnym. A, i: najświatlejszych. Edytor strony to podkreśla.

Nigdy nie dowiemy się jak wielki dorobek ludzkości ulotnił się z dymami płonącej biblioteki Aleksandryjskiej.

Komunał, raczej nieprawdziwy. Zdanie patetycznie zadęte. Nigdy nie dowiemy się, jak wielki dorobek ludzkości uleciał z dymem płonącej biblioteki Aleksandryjskiej.

 Ale czas biegł nieubłaganie, i nowych, rozwojowych idei nie dawało się dłużej powstrzymywać.

Powiedziałeś to samo dwa zdania wcześniej, i tamto zdanie było lepsze (choć i tak łopatologiczne).

 Świat jak był, stawał się zbyt ciasny…

Świat taki, jaki był, stawał się zbyt ciasny…

 szczególnie upodobał sobie pogląd Arystotelesa, który już w 350 roku przed Chrystusem twierdził że Ziemia jest kulą

Kulistości Ziemi nikt wtedy nie przeczył (o ile się tym w ogóle interesował, bo – wbrew temu, co powtarza lewicowa propaganda – większości ludzi jest to doskonale obojętne). Arystoteles, na ile zdołałam naprędce ustalić, tylko jej dowiódł – co wskazuje na to, że taki pogląd funkcjonował już wcześniej. Kolumb natomiast twierdził, że Ziemia jest o wiele mniejsza, niż to obliczył Eratostenes (jakieś sto pięćdziesiąt lat po Arystotelesie) – i twierdził błędnie, co wytykała mu większość współczesnych. To Kolumb był oszołomem! I nie okazało się nawet, że ma rację – Ziemia jest mniej więcej taka duża, jak Eratostenes twierdził, za to istnienia Ameryki nie przewidywał nikt.

Zbudowana w czasach dokonań portugalskiego badacza, Henryka Żeglarza, szkoła i obserwatorium w Sagres

Zbudowano dwa budynki, więc liczba mnoga: zbudowane. "Dokonań" zbędne – nie mógł niczego dokonać w nie swoich czasach.

 oraz poczynione tam obserwacje i odkrycia, rozkładały jedne po drugich różnorakie interpretacje biblijne na naturę znanego Świata

Propaganda, i nie po polsku. Jak obserwatorium może cokolwiek rozkładać? Między podmiot a orzeczenie NIE dajemy przecinka, ponieważ przecinek rozdziela, a podmiot i orzeczenie tworzą w zdaniu związek główny. Interpretacje są czegoś, nie "na coś". I czy na pewno wiesz, co znaczy to słowo? https://sjp.pwn.pl/szukaj/interpretacja.html “Świat” małą literą.

wniosła je z posagiem

Wniosła je mężowi w posagu.

a wspomniane otrzymała

"Wspomniane" jest tu wtrętem nie tylko zbędnym, ale wręcz mylącym.

do Uniwersytetu Jagiellońskiego uczęszczał

Na Uniwersytet Jagielloński uczęszczał.

 Żak ów był biedny, często głodny a na dodatek nieszczególnie urodziwy i obśmiewany za swój wygląd.

Żak ów był biedny, często głodny, a na dodatek wyśmiewany za brzydotę.

 Pomimo przeciwieństw losu – pewny siebie.

A gdybyś to pokazał, a nie streścił… bo na razie wygląda jak artykuł w piśmie popularnonaukowym (one, niestety, są mniej więcej takiej jakości), w żadnym razie jak opowiadanie.

 Twarde życie i lanie jakie dostawał od losu nie raz i nie dwa, zahartowało młodego ducha.

Lanie, które nie raz i nie dwa dostał od losu, zahartowało młodego ducha. Po czym zaczął śpiewać pieśń pionierów… A serio – chwiejny ton.

 Nieźle poznał historię ówczesnego świata, a w jego głowie roiły się fantastyczne wizje jakim mógł być świat, gdyby Grecja i Rzym nie upadły.

Powtórzenie, zdanie mało gramatyczne: Nieźle poznał historię ówczesnego świata, a w głowie roiły mu się fantastyczne wizje tego, jaki mógłby być, gdyby Grecja i Rzym nie upadły. O historii się nie wypowiadam.

 Wiedział jedno – to nauka, wiedza i rozwój stworzą przyszłość.

Pustosłowie.

 A świat marnował już niemal milenium…

Ahistoryczne. Spróbuj tworzyć cywilizację techniczną, nie mając metody naukowej, na gruzach i pod naporem barbarzyńców… oh, wait.

 Twardowski, mając już grubo ponad lat czterdzieści zrobił wiele by wziąć udział w trzeciej wyprawie do Nowego Świata.

Twardowski, będąc już dobrze po czterdziestce, zrobił wiele, by wziąć udział w trzeciej wyprawie do Nowego Świata.

 bitwie z Turakami

Literówka.

 Podobnie jak zapewne nigdy nie dowiemy się jak młodzieniec znalazł się na okręcie Kolumba w drodze na wyspy Islandzkie.

Zapewne nigdy nie dowiemy się również, jak młodzieniec trafił na okręt Kolumba, płynący na Islandię. To jest jedna duża wyspa i przygarść malutkich: https://pl.wikipedia.org/wiki/Islandia_(wyspa)#/media/Plik:Map_of_Iceland.svg

 Może faktycznie pochodzenie obu w jakiś sposób zaważyło…

Na czym? Patetyczne zdanie.

 Chęć poznawania i głód wiedzy pchał młodzieńca nieustannie do przodu.

Pchały, ale to zdanie też jest bardzo patetyczne.

 ale też i na miejscu w porozumieniu z lokalną ludnością

To znaczy, dogadał się z ludnością i dzięki temu wykazał? Bo taki sens wychodzi z tego zdania.

Z pewnością wpłynął na sposób myślenia odkrywców, zwłaszcza Kolumba, na postrzeganie nowych społeczności…

Bardzo mętne.

 Po powrocie z trzeciej wyprawy, Twardowski widział jak ograniczony i jak mały jest świat.

Po powrocie z trzeciej wyprawy Twardowski zrozumiał, jak ograniczony i jak mały jest świat. Ekhm. Polecałabym: https://openlibrary.org/books/OL19678170M/From_the_closed_world_to_the_infinite_universe W skrócie – wszechświat stał się "nieskończony" dopiero długo później (chyba między innymi dzięki wyprawom odkrywczym, ale głównie z zupełnie innych powodów).

 Wyprawa to ledwie dwa miesiące żeglugi w jedną stronę przy pomyślnych wiatrach.

A przy niepomyślnych? Kozak z tego Twardowskiego, nie ma co.

 Morza i ocean, kolejne lądy, ludzie, odmienne kultury.

Orzeczenie?

 Rozumiał że już niedługo rozwinie się handel na masową skalę, świat przyspieszy, a ludzkość będzie żyła w globalnej wiosce.

A, to są te jego konszachty z siłami nieczystymi… bo żeby to rozumieć, musiałby być niepospolitym geniuszem. Mało kto rozumie czasy, w których sam żyje. Łatwiej to wyjaśnić prekognicją.

 To niespokojny duch nakazywał stawiać mu kolejne pytania i potem kolejne kroki, podejmować nowe wyzwania…

Zadęta propaganda, ale przede wszystkim: szyk "nakazywał stawiać mu kolejne pytania" jest BŁĘDNY. Sugeruje, że ktoś inny stawiał Twardowskiemu pytania, kiedy wyraźnie chodzi o to, że Twardowski je stawiał. Powinno więc być: nakazywał mu stawiać kolejne pytania.

 Zafascynowany śmiałością Kolumba, choć był zwykłym człowiekiem, bez przywilejów, szlachectwa, bogactwa, uzbrojony jedynie w otwarty umysł

Ale na studia było go stać? Hmm?

 w roku Pańskim tysiąc pięćsetnym uprasza na dworze Hiszpańskim o widzenie z królową Izabelą

Uprosić można kogoś, nie na czymś.

 Pragnie odkrywać prawdziwe nowe światy !

Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.

 I twierdzi że wie jak to uczynić.

I twierdzi, że wie, jak to uczynić.

nie zaowocowały w spodziewany dostatek i obfitość bogactw

Nie zaowocowały spodziewanym dostatkiem i obfitością bogactw.

 to już naiwnie szykowano kolejną

To już szykuje się kolejną. Dlaczego "naiwnie"?

 Wszak dobrze obiecać to lepiej jak dać…

Wszak dobrze obiecać to lepiej, niż dać…

 ….

Przerywniki justujemy.

 – Jak myślisz, – uda się tam dotrzeć ?

Myślnik w środku wypowiedzi jest co najmniej mylący. Spacja przed pytajnikiem zbędna.

 Trzeba nam gorąca, i to niewyobrażalną ilość.

Hmmmm.

 Wspomnij jak odpływając

Wspomnij, jak, odpływając, obserwowaliśmy.

 zagrażał rosły, ziejący bez ustanku ogniem wulkan

Wulkan nie jest żywy: https://sjp.pwn.pl/szukaj/ros%C5%82y.html

z ogromną chyżością

Zbędne i nieładne.

 Pamiętasz jak czekaliśmy gdzie spadną ?

Pamiętasz, jak czekaliśmy, by zobaczyć, gdzie spadną?

 Chcę wiedzieć co się z nimi stało

Chcę wiedzieć, co się z nimi stało.

 doprowadzić kipiel morską do ognia wulkanu, i połączyć te

Tu nie powinno być przecinka.

 tyle pary i mocy

Hmm. "Para" nie jest tu raczej synonimem mocy, ale mimo wszystko… hmm.

 duży okręt z załogą wzniósłby się bez wysiłku na jej szczycie ku niebu

Na szczycie mocy? To wynika z budowy zdania.

 może nie niemożliwe

Nie brzmi to dobrze.

 Jedyne czego nie wiemy – co tam jest. Jedno co nam znane – mamy cel !

Jedyne, czego nie wiemy, to co tam jest. Jedno, co znamy, to nasz cel!

 Nie wiadomo tylko jak daleko do niego.

Nie wiadomo tylko, jak daleko do niego.

 nikt nigdy nie robił tego co my chcemy

Nikt nigdy nie próbował tego, co my zamierzamy.

 Nawet nie wiemy czy

Nawet nie wiemy, czy.

I czy aby się potem nie podusimy ?

Zbędne, mówiący już wyraził swoją wątpliwość co do powietrza.

w porwaniu się na siły natury.

Zbędne, niezgrabne.

 Jakimś szczęśliwym trafem kadłub okrętu nie rozpadł się całkiem

Szczęśliwym trafem kadłub okrętu nie rozpadł się całkowicie.

 Wypchnięty ponad atmosferę i dalej, wydarł się z okowów ziemskiego przyciągania…

Poza atmosferę. Pierwsza prędkość kosmiczna wynosi 7,91 km/s. Druga (prędkość ucieczki): 11,19 km/s. Wulkany islandzkie wybuchają raczej spokojnie (choć może faktycznie para wodna dużo by tu zmieniła). Ponadto: https://www.usgs.gov/observatories/yvo/news/volcanic-explosivity-index-a-tool-comparing-sizes-explosive-volcanic

przestrzeni wypełnionej pustką, przechwyciła go grawitacja

Oksymoron. Odradzałabym. Przecinka nie powinno tu być.

 Był to czysty przypadek. Księżyc ściągnął zdruzgotany statek.

Rym, zapewnianie zbędne.

 Żaden z kilku śmiałków rzecz jasna nie przeżył, choć kryli się w szczelnych komorach przygotowanych tak, by ludzi nie ugotowała para i ogień wulkaniczny…

Nie wiem, jak przygotowali te komory. Drewniany statek, nawet z metalowymi elementami, chyba by czegoś takiego nie przetrwał: Żaden z kilku śmiałków, rzecz jasna, nie przeżył, choć kryli się w szczelnych komorach przygotowanych tak, by nie ugotowali się w gorącej parze…

 Wrak okrętu zaczął opadać dość łagodnym zejściem.

?

 Minęły miesiące, nim zbliżył się dostatecznie do powierzchni.

Dostatecznie, żeby – co? Fizykę skonsultuj ze specjalistą, ja się nie znam i nie chcę nagadać głupot, ale nie jestem przekonana.

Rozbił się w końcu o zbocze głębokiego krateru, hacząc o jego koronę i ześlizgując się w dół, dziesiątki metrów po jego zboczu.

Zbędne powtórzenie, imiesłowy nie oznaczają jednoczesności: Rozbił się w końcu o zbocze głębokiego krateru, zahaczając o jego koronę, i ześlizgnął w dół, na dno.

 Jim Irwin i Dave Scott drugiego dnia po lądowaniu mieli zaplanowaną dalszą trasę.

Trudno orzec, o czym ma informować to zdanie. Przecież nie chcą sobie wyskoczyć na Merkurego na weekend.

 na łazik księżycowy LRV niezbędny sprzęt oraz pojemniki na próbki gruntu i skał.

Skrót nic nie mówi i można go wyciąć. Pojemniki nie są częścią sprzętu?

 Ten pył wciska się wszędzie, mam wrażenie że czuję jego zapach i mam ten metaliczny posmak w ustach

Nienaturalna wypowiedź, błędy interpunkcyjne, powtórzenia: Ten pył wciska się wszędzie, prawie czuję jego zapach i ten metaliczny posmak w ustach.

 Racja Dave, wczoraj tylko krótki spacer i przejażdżka, a skafandry i cała reszta uwalone konkretnie, i za nic nie da się tego pozbyć…

A tu nagle kolokwializmy? Racja, Dave, wczoraj tylko krótki spacer i przejażdżka, a skafandry i cała reszta uwalone konkretnie, i za nic nie da się tego pozbyć…

 się przycinają

Zacinają.

Ciekawe czy NASA opracowała odpowiednią pralkę kosmiczną. Obaj roześmiali się.

Ciekawe, czy NASA opracowała kosmiczną pralkę. – Roześmiali się obaj. Zob. poradnik dialogów: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 Pralka to nie problem, gorzej ze sterowaniem pojazdem – za nic nie da się po wczorajszej przejażdżce sterować przednimi kołami…

To powinno być oczywiste, ale jak widać, nie jest – myślniki w środku kwestii dialogowej skutecznie dezorientują czytelnika. Wypowiedź jest mało naturalna, widać, że służy tylko poinformowaniu odbiorcy. Tylko – o czym? Poza tym fraza " za nic nie da się po wczorajszej przejażdżce" jest po prostu mało wymowna (spróbuj).

 Całe szczęście że mamy łebskich inżynierów – obie osie skrętne

Całe szczęście, że mamy łebskich inżynierów. Obie osie skrętne.

 mądrale pękają teraz pewno z dumy

Mądrale na pewno pękają teraz z dumy.

 Acha

Aha.

 Nam starczy jedna oś by kierować, im starczy na długi urlop…

Nam starczy jedna oś, żeby kierować, im starczy na długi urlop… Z tego, co słyszałam, astronauci (a przynajmniej Neil Armstrong) nie są tacy wredni.

 zabraniały oddalać się dalej od lądownika niż około dziesięć kilometrów. To na wypadek awarii pojazdu. W takim przypadku astronauci mieli go porzucić i wracać pieszo. Taki spacer był ograniczony ilością powietrza i chłodziwa w plecakach.

Nie po polsku: pozwalały oddalać się od lądownika maksymalnie na dziesięć, bo w razie awarii astronauci mieli go porzucić i wracać pieszo. I to w zasadzie wystarczy.

 otoczonej z trzech stron sporymi górami, a dalej kanionem szerokim na półtora kilometra i głębokim na trzysta metrów

Otoczonej – dalej? Liczby nie przemawiają do wyobraźni.

 Teren wydawał się o wiele ciekawszy, niż to co mogli obserwować poprzednicy.

Ale po co mnie o tym zapewniasz? Teren wydawał się o wiele ciekawszy od tego, co mogli zobaczyć poprzednicy. "Obserwować" i "oglądać" – to nie to samo.

 Dziewicza sceneria i pełen skrajności krajobraz

Co to znaczy?

wyprawili sie do podstawy pobliskiej góry

 Wyprawili się do podnóża niedalekiej góry.

 Z pozoru gładki, niby tylko pofałdowany teren okazał się mniej przyjazny

Mniej przyjazny od?

Był grząski, pokryty głazami i drobniejszym gruzem. Na dodatek upstrzony licznymi wzniesieniami i ostrymi spadkami.

W zasadzie piasek czy regolit może być grząski, ale słowo kojarzy się raczej z mokradłem. Natomiast wzniesienia i spadki w żadnym razie nie mogą niczego pstrzyć – to nie plamki. Nie dzieliłabym też zdania.

 Stojąc w jednym punkcie na powierzchni Księżyca zupełnie nie było to widoczne, a to za sprawą całkowitego braku naturalnych dla ludzkiego oka punktów odniesienia, takich jak choćby drzewa.

Błędnie użyty imiesłów: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Bledy-w-imieslowowym-rownowazniku-zdania;22454.html Całe zdanie mało naturalne.

 nie sposób było też określić wielkość danej skały czy odległość do niej.

Nie można było określić czego? wielkości i odległości.

 Teraz oddalali się od lądowiska po w miarę płaskim jeszcze terenie, potem skręcili na prawo a łazik zaczął podskakiwać i wierzgać jak nieujeżdżony ogier.

Z początku oddalali się od lądowiska po w miarę płaskim terenie, potem skręcili na prawo, a łazik zaczął podskakiwać i wierzgać jak nieujeżdżony ogier. Metafora z innej bajki.

 Pasy bezpieczeństwa okazały się zbawieniem.

Przesadne. Wybawieniem, może. Ale na pewno nie zbawieniem.

 Kierowali się ku szerokiej dolinie, mając nadzieję ze trafią na coś ciekawego…

Kierowali się ku szerokiej dolinie, w nadziei, że trafią na coś ciekawego…

Pojazd, co rusz wznosił się i opadał na fałdach podłoża

 Pojazd co rusz wznosił się i opadał.

 O rutynie nie było mowy, uwaga kierowcy musiała cały czas pracować na najwyższych obrotach. Jechali już dość długo

Brak kropki, karkołomna metafora, ale przede wszystkim – to nie powinno być streszczone.

 Jim, –

Tu bez przecinka.

 toczył się przechylony na dwóch kołach

Wtrącenie: toczył się, przechylony, na dwóch kołach.

 zatrzymując w szarym pyle

Co zatrzymując?

 pełna profesjonalizmu procedura ratunkowa…

… ? Poza tym, że procedura nie może nastąpić – co to właściwie znaczy?

 systemy podtrzymania życia sprawne, – wygramolmy się z tego złomu.

Podtrzymywania. O myślnikach p. wyżej.

 – Jim, słuchaj – nie zauważyłem tej skałki

– Jim, słuchaj, nie zauważyłem tej skałki.

Zresztą wcale się tobie nie dziwię.

Nienaturalne, zaimek powinien być krótki (pozycja akcentowana): Zresztą wcale ci się nie dziwię.

Postawmy łazik do poziomu

Stawia się raczej do pionu (to idiom).

 Niezbyt ciężki pojazd, w warunkach o wiele niższej niż ziemska grawitacji, nie sprawiał większych trudności i raz dwa stał na kołach.

Hmmm.

 Lecz to byłoby wszystko jeśli idzie o fart.

Lecz to było wszystko, jeśli idzie o fart. Zdanie chwiejne w tonie.

 Za nic nie dało się go uruchomić. Astronauci podjęli kilka prób, po czym postanowili go zostawić.

Rym.

 droga powrotna pieszo, licząc te wszystkie przeszkody po drodze zajmie niecałe trzy godziny

Wtrącenie: droga powrotna pieszo, licząc te wszystkie przeszkody po drodze, zajmie niecałe trzy godziny.

 Mimo wszystko decyzja musi być wspólna – Idziemy dalej, czy wracamy natychmiast ?

Ale decyzję musimy podjąć wspólnie. Idziemy dalej, czy wracamy natychmiast?

nad odpowiedzią

Zbędne, domyślamy się.

 Spojrzał w stronę krateru, który stał się przyczyną tego całego ambarasu.

Czytelnik naprawdę pamięta, co się przed chwilą zdarzyło – nie musisz mu tego tak szczegółowo tłumaczyć.

 Zapas powietrza i owszem duży

Wtrącenie: Zapas powietrza, i owszem, duży.

 jednak ciężko, jak się okazało, przewidzieć cokolwiek. Prawdziwa loteria. Wiele jeszcze mogło się przytrafić. Wiele nieprzewidywalnego, a trzeba przecież minimalizować ryzyko.

Dużo gadania – o czym właściwie?

 Ciekawość czy rozsądek – mimo że przez moment obie na szali, decyzja mogła być tylko jedna.

Zniknął czasownik, ale całe zdanie jest zapewniające.

 Zostawić teraz wszystko będąc niemal u celu ? Zobaczmy choć z nieco bliższej odległości to, co wpakowało nas w tą niefortunne położenie.

Nienaturalne i nieładne. Uciąć, skrócić i wyrzucić: Wracać teraz, kiedy jesteśmy prawie u celu? Zobaczmy chociaż z bliska ten krater. Swoją drogą – jak to, "prawie u celu"? Celem był Księżyc!

 Zatrzymali się tuż przed łagodnym osuwiskiem wysokiej na jakieś trzydzieści metrów krawędzi krateru.

Zaraz, to oni są na dnie tego krateru? Pogubiłam się.

 , zupełnie nie przystając do reszty

Nie po polsku i łopatologiczne.

 nie mam pojęcia co i w jaki sposób mogło stworzyć coś takiego…

Nie mam pojęcia, co i w jaki sposób mogło utworzyć coś takiego… Ekhm. Krater impaktowy. Tych na Księżycu jest jak mrówków.

 Górna krawędź, jak okiem sięgnąć była w miarę równa

Wtrącenie: Górna krawędź, jak okiem sięgnąć, była w miarę równa.

 po uderzeniowych

Łącznie.

 Jednak tą wyróżniał jeden, zadziwiający i mocno intrygujący szczegół.

TĘ. I – bardzo mocno zapewniasz. A ja jakoś nie mam ochoty w to uwierzyć…

 Korona miała poprzeczne wyżłobienie, o dość regularnym kształcie, jakby nie stworzyły go siły natury.

Bo mały meteor nie mógł trafić w krawędź krateru? Zdanie niezbyt ładne.

 To bardzo wzbudziło ciekawość obu.

A może: To zaciekawiło astronautów?

I chyba nie dowiemy się jeśli się tam nie wdrapiemy.

 I chyba się nie dowiemy, jeśli się tam nie wdrapiemy.

 To spore ryzyko Dave

To spore ryzyko, Dave.

 nie wiadomo czy nie wyczerpaliśmy limitu szczęścia

Nie wiadomo, czy nie wyczerpaliśmy przydziału szczęścia. "Limit" to granica.

 Droga w górę wzniesienia okazała się trudniejsza niż myśleli.

Hmm. A myśleli, że jak jest trudna? Brak przecinka.

 Kąt nachylenia nie był duży, ale podłoże niemiłosiernie grząskie.

Niezgrabne to, i "grząski" już w ogóle nie pasuje. Osypujący się regolit można opisać lepiej.

 Brnęli, momentami opierając się na kolanach.

Może: Brnęli, czasem czołgali się na czworakach? Nie wiem, czy to jest możliwe w skafandrze.

 Przypominało to zabawę małych chłopców w żwirowni, tyle że oni nie ścigali się który pierwszy zdobędzie szczyt.

Przed "który" przecinek. Co chcesz powiedzieć przez tę metaforę?

 Jeszcze tylko kilka jardów

Lepiej "parę".

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Końcówka:

już stąd widzę że ta szczerba jest całkiem spora, nic innego nie przychodzi mi na myśl jak tylko to, że kiedyś, jakiś odłamek skalny musiał z jakiegoś powodu lecieć niemal płasko i równolegle do powierzchni, zahaczył tutaj i runął na przeciwną, wewnętrzną ścianę krateru. Może to te odłamki właśnie widzieliśmy podczas lądowania.

Skracaj, używaj kropek, zwłaszcza w dialogach (czy ktoś brnący z trudem pod górę wygłasza takie przemowy?): już stąd widzę, że ta szczerba jest spora. Pewnie kiedyś jakiś kamyk leciał, prawie równolegle do powierzchni, zahaczył o coś i trafił w krater. Może to te odłamki widzieliśmy przy lądowaniu.

 W końcu obaj stanęli w regularnym wyżłobieniu, kilka dobrych metrów szerokim, i może niecałe trzy metry głębokim.

W końcu stanęli w regularnym wyżłobieniu, szerokim na dobrych parę metrów, a głębokim może na trzy.

Tworzyło ono coś na kształt płytkiego wąwozu, kilkunastometrowej długości,

Dobra, nie mam pojęcia, jak to wszystko wygląda.

 Przedostali się bliżej, by zobaczyć jak ta formacja wygląda od wewnątrz.

Wystarczyłoby: Weszli w szczelinę.

 podłoże jest pewno

Pewnie. Dialog jak raz pasuje do sytuacji – astronauci muszą tak mówić, bo to się nagrywa dla Ziemi. Ale to jedyna sytuacja, w której taki dialog dobrze wypada.

 Jedyna ciekawostka to rumowisko skałek po przeciwnej stronie naszego odkrycia

Gdzie odkrycie ma stronę?

 , rozglądając się szybko dookoła.

Czemu szybko? I czy mógł kręcić głową w hełmie?

 Jego kompan

Kolega. https://sjp.pwn.pl/szukaj/kompan.html

 z wzrokiem wbitym

Ze wzrokiem, ale ta fraza już straciła smak. Posól ją.

 w sposób taki

W taki sposób.

 obrócił i skupił wzrok

Jak się obraca wzrok?

 

Jeśli chciałeś wziąć udział w konkursie antynaukowym, należało dodać oznaczenie. Jeśli nie – nie mam dobrych wiadomości. Tekst jest pijany własnym geniuszem, którego – bardzo mi przykro – nie zawiera, pełen streszczeń, pustych fraz (i frazesów), błędów interpunkcyjnych (brak kropek! spacje przed wykrzyknikami i pytajnikami!), a przede wszystkim – po prostu nudny. Masę ekspozycji na początku czyta się jak artykuł z Focusa czy czegoś w tym rodzaju. Dobór słów jest nieprzemyślany, a propagandowe wstawki mnie przynajmniej bardzo wytrącają z zawieszenia niewiary (łatwiej przełknęłabym pokazanie tego sceną, choć też z niesmakiem). Potem jest dialog typu "gadające głowy", bez kontekstu, też pełniący rolę ekspozycji, potem streszczenie kilku scen, które dobrze by było opisać. A potem nagle skaczemy do XX wieku! Ale tekst pozostaje przesadny i purpurowy, oraz upstrzony (tak, tak) wielokropkami, które tę głębię… jeszcze… podkreślają. Dialogi nie są naturalne. Zapewnianie daje wrażenie patrzenia na czytelnika z góry, jak na głupka, który sam nie potrafi wyciągnąć najprostszego wniosku.

 

Ale. Pomysł jako taki – obrany z męczącej propagandy – jest ciekawy, o lekko Verne'owskim zabarwieniu. Dałoby się z niego zrobić coś, co czytalibyśmy z wypiekami na twarzy. Dopieść ten pomysł. Szkoda go.

 Ale na Twoim miejscu, Autorze, solidnie poprzycinałbym część pierwszą tekstu, za to dorzuciłbym sporo do części drugiej, aby zachęcić czytelników do (ewentualnego) poznania całości.

Niekoniecznie. Grzechem części pierwszej jest przede wszystkim infodump – sporo tej informacji można z korzyścią dla całości przedstawić w scenach. Większość reszty, zwłaszcza propagandowe komunały, wyrzuciłabym.

 Dużo faktów

I faktoidów.

 trochę nadmiarowych spacji

Tak, nie wyłapywałam ich na bieżąco, ale są.

 Pierwszy fragment jest tak rozległy, ponieważ to wstęp, wprowadzenie, osadzające fikcyjną akcję (nad którą pracuję) w rzeczywistych, minionych czasach. To celowy zabieg, działanie na przekór, ponieważ większość fantastycznych historii z którymi się zetknąłem dzieje się w odległej przyszłości, z nielicznymi wyjątkami, np. “Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…”

To zależy: fantasy zwykle dzieje się "dawno, dawno temu", ale science fiction – raczej w przyszłości. Dlaczego? Ano dlatego, że odległość czasowa pomaga w zawieszeniu niewiary (to nie nasz świat, a przeszłość – i przyszłość – to inny kraj), ale wynika to także z aksjologicznych przedzałożeń science fiction (wiesz, postęp, te sprawy – ogólnie science fiction reprezentuje oświecenie, a fantasy – romantyzm, ale to też nie zawsze). Jako taki, pomysł wysłania polskiego szlachcica na Księżyc jest całkiem nośny, ale poległeś na wykonaniu. Skąd pochodzi Twoja wiedza o tamtych czasach? Sama nigdy w życiu nie odważyłabym się o nich pisać – za mało wiem! a nawet ja z moim nieuctwem w dziedzinie historii widzę, że Twoja ekspozycja jest zlepkiem obiegowych opinii, jest po prostu nierzetelna. Jeśli chcesz pisać o naszym świecie, czy nawet o naszym świecie z fantastycznymi dodatkami, musisz go znać. Nie z gazet, ale z godnych zaufania źródeł. Jasne, te źródła mogą się zdezaktualizować – ale to już nie będzie Twoja wina. A zabieranie się do pisania bez przygotowania – to Twoja suwerenna decyzja i Ty ponosisz za nią odpowiedzialność (czyli zostajesz wyśmiany, bo nic gorszego raczej Ci nie grozi – ale to też nie należy do przyjemności. Prawda?).

 Mam nadzieję że drugi fragment rozbudzi w czytelniku ciekawość, będzie chciał poznać całą opowieść, czyli “jak do tego doszło”

Rozbudziłby raczej wtedy, gdybyś od niego zaczął – właśnie dlatego, że pierwszy fragment tłumaczy, cokolwiek łopatologicznie, jak do tego doszło. Innymi słowy, rozwiązałeś zagadkę, zanim ją zadałeś.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina, dziękuję za tak szczegółową analizę. Odjęła mi sporo lat, co samo w sobie jest dobre. Zwyczajnie przeniosłem się na lekcję języka polskiego w LO. Jak to mówią, mądrego to i dobrze posłuchać, dlatego bez wątpienia poprawię, pozmieniam i zastosuję wszystkie dobre podpowiedzi. Na to jednak potrzeba czasu, a zależy mi by ten pomysł przelać na papier i skończyć. 

A jeśli w przyszłości tekst wywoła wypieki na choćby jednej twarzy, będzie dobrze. Wasza krytyka pomoże, bo mam spore pokłady pokory ;)

Pozdrawiam :)

Bardzo się cieszę, że zdołałam pomóc ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej, Krzysztof Szczechowski.

Dobrze jest poczytać kogoś, kto ma ,,świeże spojrzenie’’ na fantastykę. Wplecenie Polaka, Twardowskiego, w wyprawy Kolumba, całkiem ciekawe. Zastanawia mnie, czy może są jakieś zapomniane legendy na ten temat. O tym, że o wyprawie Twardowskiego na Księżyc istnieją, to wiem. Szkoda, że czytelnik musi się sam domyślać, co zobaczyli astronauci w kraterze, przydała by się jakaś wskazówka, ster czy metalowa kotwica, która ocalała.

Opowiadanie ogólnie dobre, przyjemnie się czytało.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Szkoda, że czytelnik musi się sam domyślać, co zobaczyli astronauci w kraterze

A co tam jest innego do zobaczenia?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A skąd mam wiedzieć, może kokony obcych albo piramida zbudowana przez kosmitów?:)

A swoją drogą to oglądałem kiedyś film, w którym pokazano, że statki i samoloty znikające w trójkącie bermudzkim stoją po ciemnej stronie Księżyca.

audaces fortuna iuvat

Gdyby Tajemnicze Coś nie pojawiało się na początku tekstu, to owszem, nie byłoby sposobu zgadnąć, co to jest. Ale kiedy nie pojawia się w ostatnim zdaniu tekstu objaśniającego, jak się tam znalazło, to cóż to może być? Brzytwa Ockhama :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Na prośbę autora powracam. Oryginał pamiętam mętnie, ale to dobrze, bo spojrzenie świeższe :) i może zauważę także to, co za pierwszym razem przegapiłam (zawsze jest coś takiego).

Załadowali na pojazd księżycowy niezbędny sprzęt by zbadać i zebrać próbki gruntu i skał.

Szyk zdania: Załadowali na pojazd księżycowy sprzęt, niezbędny, by zbadać i zebrać próbki gruntu i skał. Poza tym trochę to jednak infodump.

uwalone

Raczej: uwalane. https://sjp.pwn.pl/szukaj/uwalane.html

Ciekawe czy NASA

Ciekawe, czy NASA.

Za to niewielki problem może stanowić kierowanie pojazdem.

Niezbyt to naturalne. Uważaj na podwojone spacje.

Po wczorajszej przejażdżce ciężko sterować przednimi kołami, zablokowały się w pozycji jazdy na wprost. To pewno przez ten pył.

To można skrócić, z kontekstu wynika, dlaczego to problem: Po wczorajszym przednie koła się zablokowały. To pewno przez ten pył.

Całe szczęście że

Całe szczęście, że.

W pełni naładowane baterie łazika umożliwiały przejechanie ponad sześćdziesięciu kilometrów, ale procedury pozwalały oddalać się od lądownika na maksymalnie dziesięć, bo w razie awarii astronauci mieli go porzucić i wracać pieszo.

Rym. Uważaj na odniesienie zaimków – zdanie byłoby czytelniejsze np. w takiej formie: W pełni naładowane baterie umożliwiały przejechanie ponad sześćdziesięciu kilometrów, ale procedury pozwalały oddalać się od lądownika na maksymalnie dziesięć, bo w razie awarii astronauci mieli porzucić łazik i wracać pieszo.

Taki spacer był ograniczony ilością powietrza i chłodziwa w plecakach.

Nie. Zdecydowanie nie. W zasadzie można to zdanie w ogóle wyciąć.

Lądowali w regionie Hadley-Apennine, lekko pofałdowanej równinie otoczonej sporymi górami

Zjadłeś "na", a "spore" może być jabłko, ale nie góry. To słowo oznacza, że coś było w miarę duże, ale nie jakieś strasznie duże – niesie określony stosunek do tej rzeczy.

szerokim na półtora kilometra i głębokim na trzysta metrów kanionem

Podwojona spacja. Metry i kilometry w fantastyce staram się zwalczać, bo nic nie mówią, ale tu jeszcze ujdą, skoro mowa o astronautach. Mimo wszystko – wiedz, że są lepsze sposoby przekazania wielkości.

Teren wydawał się o wiele ciekawszy od tego, co mogli zobaczyć ich poprzednicy

Hmm.

Krajobraz był tu pełen skrajności

Co to znaczy?

kryjący się w cieniach, i ostro rysujący się

Tu bez przecinka.

których nie rozpraszała i nie ograniczała żadna atmosfera

Tak to jest na Księżycu.

Wydawał się dziewiczy. Nikt przed nimi nie mógł go przecież oglądać…

Uwaga, łopata. Za mocno się upierasz, że nikt go nie oglądał (z drugiej strony, ja wiem, do czego zmierzasz, więc nie wykluczam, że ktoś czytający pierwszy raz się nie połapie).

Poprzedniego dnia, gdy wyprawili się do podnóża niedalekiej góry teren po którym prowadzili łazik był w miarę równy.

A może tak: Poprzedniego dnia, gdy wyprawili się do podnóża niedalekiej góry, jechali po w miarę równym regolicie.

Dziś gładki grunt z każdym przejechanym metrem stawał się coraz mniej przyjazny.

… grunt jest przyjazny?

Oddalali się od lądowiska coraz bardziej jadąc na wprost.

Potrzeba przecinka: Oddalali się od lądowiska coraz bardziej, jadąc na wprost.

Początkowo powierzchnia była jeszcze w miarę płaska.

Uwaga, dezorganizujesz opis.

Pasy, którymi byli przypięci bardzo się przydały.

Wtrącenie: Pasy, którymi byli przypięci, bardzo się przydały. Ale nie sprzedajesz mi tego łazika.

Kierowali się ku szerokiej dolinie, w nadziei, że trafią na coś ciekawego…

Zdecydowanie wpychasz watę w tekst. Porównaj: https://www.gutenberg.org/files/23731/23731-h/23731-h.htm

Jechali niezbyt szybko, najwyżej kilkanaście kilometrów na godzinę, omijając większe kamienie.

I znowu niepotrzebne kilometry. One najwyżej wytrącą czytelnika z rytmu, a nie powiedzą mu nic, słowo.

Pojazd, co rusz wznosił się

Tu bez przecinka.

Musieli mieć cały czas wyjątkowo skupioną uwagę.

Niezręczne. Przez cały czas musieli bardzo uważać.

– popatrz na koronę tego krateru!

– Popatrz na koronę tego krateru!

Kierowca zwrócił wzrok

A może po prostu: odwrócił głowę?

Łazik nieoczekiwanie podskoczył jak na minie, chwilę jeszcze toczył się, przechylony, na dwóch kołach. Jednak w końcu wywrócił na jeden bok i tak zatrzymał się w szarym pyle powierzchni Księżyca. Nastąpiła chwila ciszy, a zaraz po niej astronauci rozpoczęli procedurę ratunkową.

Główny problem z tym akapitem polega na tym, że jest niewłaściwie podzielony na zdania. Zasadniczo jedno zdanie to jedna myśl – jeżeli jest rozbudowana, to zdanie jest długie. Proponuję: Łazik nieoczekiwanie podskoczył jak na minie. Przez chwilę jechał, przechylony, na dwóch kołach, ale w końcu wywrócił się na bok i zarył w szary księżycowy pył. Nastąpiła chwila ciszy. Potem astronauci otrząsnęli się i rozpoczęli procedurę ratunkową.

wygramolmy się

Wypowiedz to głośno.

Zresztą wcale ci się nie dziwię.

Zresztą, wcale ci się nie dziwię.

Nigdy nie widziałem podobnej struktury…

Hmmm.

Niezbyt ciężki pojazd, w warunkach o wiele słabszej niż ziemska grawitacji dość łatwo dał się przywrócić do poziomu.

Skracaj zdania, nie chodzi o to, żeby były długie, tylko treściwe i czytelne. A, i nie łam idiomów: Przy ciążeniu znacznie mniejszym od ziemskiego niezbyt ciężki pojazd łatwo było postawić do pionu.

Lecz na tym fart się wyczerpał.

Używasz raczej formalnego rejestru, na którego tle "fart" wygląda dziwnie.

Astronauci podjęli kilka prób, po czym postanowili go zostawić.

Aliteracja. Może: Astronauci podjęli kilka prób, po czym zrezygnowali.

Wiele nieprzewidywalnego może się przytrafić

Niezbyt po polsku, zresztą – niepotrzebnie wszystko dookreślasz. Czasami lepiej się zdać na kontekst: Wiele może się zdarzyć.

Zdani jesteśmy tylko na siebie.

Naturalniej: Jesteśmy zdani tylko na siebie.

Ciekawość i zimna kalkulacja przez moment walczyły o rację.

…? "Walczyć o racje" to argumentować. https://wsjp.pl/haslo/podglad/44087/racja

kiedy jesteśmy prawie u celu

Zaraz, a właściwie dokąd oni jechali? Do tego krateru?

Ruszyli więc, wykonując niezgrabne podskoki, a w miarę pokonywania drogi nabierając coraz większej wprawy w omijaniu większych głazów leżących tu i ówdzie.

Przykrajalne: Ruszyli więc w niezgrabnych podskokach, a w miarę pokonywania drogi coraz swobodniej omijali rozrzucone wokół głazy.

Zatrzymali się tuż przed łagodnym osuwiskiem wznoszącego się na jakieś trzydzieści metrów wału, utworzonego z materii wyrzuconej z wnętrza krateru.

Trochę mętne: Zatrzymali się u stóp łagodnie wznoszącego się wału, powstałego z materii wyrzuconej z wnętrza krateru.

Powierzchnia Księżyca pozostaje niezmieniona od dobrych czterech miliardów lat, kratery są niemal wszędzie identyczne, a to tutaj wygląda jakby powstało przed chwilą.

Tak w sumie, to meteoryty chyba tam spadają… Kratery nie zmieniają się później, bo nie ma atmosfery, więc i erozji.

nie mam pojęcia co i w jaki sposób mogło stworzyć coś takiego…

Nie mam pojęcia, co; ale zdanie jest raz, skonstruowane po angielsku, i dwa (dla mnie to ważne) metafizycznie wątpliwe. Napisałabym raczej: nie mam pojęcia, jak coś takiego mogłoby powstać…

Górna krawędź, jak okiem sięgnąć, była w miarę równa, jak setki innych, podobnych koron kraterów po uderzeniowych. Był tu jeden istotny odróżniający szczegół. Korona miała poprzeczne wyżłobienie, o tak regularnym kształcie, jakby nie stworzyły go siły natury. To bardzo zaciekawiło astronautów.

Problem tego akapitu – to infodump. Mówiłam wcześniej, że nie rozdzielasz myśli na zdania – tutaj rozdzielasz je za bardzo, nawet dodajesz myśli, żeby mieć co rozdzielać. Pozwól czytelnikowi wyciągnąć wnioski, np.: W górnej krawędzi, równej jak setki koron innych kraterów pouderzeniowych, widniała poprzeczna szczerba, jakby palec olbrzymiego garncarza odcisnął tutaj rowek do odprowadzenia wody. W ten sposób: nienachalnie porównujemy formację do artefaktu, dostarczamy zahaczki dla wyobraźni, nie wpieramy czytelnikowi myśli w głowę, unikamy pustosłowia. Jeszcze jedno – “pouderzeniowych” piszemy razem (analogicznie do, np. “poniewczasie” https://sjp.pwn.pl/zasady/132-22-Pisownia-zrostow-typu-lwipyszczek;629457.html ). Edytor strony to podkreśla, bo nie ma tego słowa w słowniku, ale nie trzeba się tym przejmować.

– Jak to coś, tam na górze, mogło powstać ?

Wiadomo, o czym mowa, nie trzeba tak mocno zaznaczać: – Jak to mogło powstać?

To spore ryzyko Dave

To spore ryzyko, Dave.

Nie wiadomo czy

Nie wiadomo, czy.

Droga w górę wzniesienia okazała się niełatwa. Kąt nachylenia nie był duży, ale podłoże osypywało się. Brnęli pod górę, momentami opierając się na kolanach. Przypominało to zabawę małych chłopców w żwirowni.

O, to jest dobry przykład braku dynamiki w opisie. Tłumaczysz to, jakbyś pisał raport na zajęcia laboratoryjne. "Zabawa małych chłopców" z kolei prowadzi w inną stronę – kojarzy się z czymś miłym i niewinnym, ale niezbyt ważnym. Co chcesz przekazać tym opisem? Że Amerykańscy Chłopcy dają radę – nie? No, to pokaż to. Jim Butcher zaleca budowanie scen tak: cel -> trudność -> porażka/sukces (potem idzie tzw. w tej teorii sequel, czyli: reakcja emocjonalna -> przemyślenie sprawy -> decyzja o nowym celu; i da capo). Taką budowę można tu zauważyć, i widać, że sam szkielet – to za mało. Cel znamy – wleźć na górę. Trudność – zbocze się osypuje. Ale właśnie tę trudność trzeba pokazać.

Już stąd widzę że ta szczerba jest spora.

Już stąd widzę, że ta szczerba jest spora. Mmm, ale z dołu też widział…

Pewnie kiedyś odłamek skalny leciał, prawie równolegle do powierzchni, zahaczył tutaj i runął do krateru. Może to te odłamki widzieliśmy przy lądowaniu.

Właściwie – jakie odłamki? I – oni się z mozołem drapią pod górą. Ale wygłaszają przy tym prelekcje?

Wyglądało ono jak płytki wąwóz kilkunastometrowej długości, łączący zewnętrzną ścianę po której się wspięli, z lejem.

Tnij zaimki: Wyglądało jak płytki wąwóz kilkunastometrowej długości, łączący zewnętrzną ścianę, po której się wspięli, z lejem.

Podeszli teraz by zobaczyć jak krater wygląda wewnątrz.

Podeszli teraz, by zobaczyć, jak krater wygląda wewnątrz.

krzyknął Dave, rozglądając się pobieżnie dookoła.

Krzyknął cztery linijki tekstu? I po co zaznaczać, że rozglądał się "pobieżnie" – zwłaszcza, że podaje całkiem szczegółowy opis?

Stał nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w przeciwległe zbocze leja.

Ciach: Stał nieruchomo, wpatrzony w przeciwległe zbocze leja.

wypowiedział te słowa dopiero po chwili, bardzo wolno, w sposób taki, że jego kompan natychmiast obrócił się i skupił wzrok…

Może tak: wypowiedział te słowa po dłuższej chwili, bardzo wolno, takim tonem, że jego kompan natychmiast obrócił się i skupił wzrok…

(…)

Gwiazdki są bardziej tradycyjne, zresztą, ostatnio edytor strony nie justuje takich rzeczy, więc chyba lepiej po prostu zostawić światło.

Ojeju, ten historyczny infodump… z komunałami… dobrze, że go przyciąłeś, ale po co właściwie w ogóle został? Najbardziej rzucający się w oczy z pozostałych błędów:

uprosił o widzenie z królową Izabelą

Kogo uprosił?

Dym ponad paleniskiem zawsze wznosi się do góry.

Trudno się wznosić w dół.

Widzieliśmy wulkany, siarkę wypływającą z czeluści planety, ciepłe źródła i gejzery na tych piekielnych ziemiach.

Szyk: Widzieliśmy na tych piekielnych ziemiach wulkany, siarkę wypływającą z czeluści planety, ciepłe źródła i gejzery.

Pewno od samego Belzebuba ta moc.

?

Zagrażał im ziejący bez ustanku ogniem wulkan.

Szyk: Zagrażał im wulkan, bez ustanku ziejący ogniem.

Przekopali jego zbocze i chcieli ugasić żywioł wodą morską.

Nie wygląda to zbyt wiarygodnie. Wulkany a) są duże, i b) nie nadają się do prowadzenia prac ziemnych.

okręt z załogą, mógłby

Bez przecinka między podmiotem a orzeczeniem.

wznieść się na jej szczycie

Na szczycie pary? Pióropusza pary, tak. Ale nie pary jako takiej.

Po tygodniach swobodnego dryfu w przestrzeni, przechwyciła go grawitacja

Bez przecinka.

martwy, okręt

Bez przecinka – rozdzielamy przydawki równorzędne, ale nie przydawkę i rządzący nią rzeczownik.

długim dryfie

Dryfowaniu.

runął w dół leja, rozbijając się doszczętnie…  

Imiesłów nie oznacza przyczyny: runąwszy w dół leja, rozbił się doszczętnie…  

 

No, tak – kompozycję poprawiłeś, zeszlifowałeś wiele błędów, ale nadal jest sporo pustosłowia, mało obrazowych opisów i początek rozwija się woooolnoooo. Infodump z Kolumbem, niestety, pozostał, w całej swojej propagandowej krasie, a końcówka jest pospieszna.

Podtrzymuję moją opinię – pomysł z astronautami odkrywającymi na Księżycu statek Twardowskiego jest dobry i nośny, ale nie wiem, co ma unieść.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka