Zbliżał się koniec wieku XV
Hiszpanią władała Izabela Kastylijska. Żeglarz, Krzysztof Kolumb, poszukując zachodniej drogi do Indii, dopiero co odkrył nowy ląd. Wyprawy do Nowego Świata nie okazały się jednak tak owocne jak liczono. Na dwór Hiszpański nie trafiły oczekiwane dary, złoto, a wraz z nimi zapowiedź poszerzenia wpływów i cały bezmiar bogactw. To, na co liczył Kolumb nie do końca się spełniło. A Europa ciekawym, ale i chciwym wzrokiem rozglądała się już wokół… Szczęściem nie wszystkie wysiłki trwoniono na pomnażanie dóbr w nieskończoność. Powstawały ośrodki akademickie, nauka i badania środowiska zaczynały się rozwijać, dając nadzieję i wyznaczając drogę ku przyszłości. Filozofia rodziła śmiałe idee. Ale nie były to czasy łatwe, Kościół Katolicki dusił jak mógł wszelkie zalążki rozwoju, usiłując trzymać w ryzach i ciemnocie sporą część świata, od czasu upadku Cesarstwa Rzymskiego, zniszczonego przez chrześcijan. Udawało się to przez blisko 900 lat… Lecz powiew nowego był nieunikniony. Mimo wielu przeciwieństw, historycy i filozofowie tego czasu, mogli studiować dzieła i dokonania najświetlejszych umysłów starożytnych Greków i Rzymian. Nigdy nie dowiemy się jak wielki dorobek ludzkości ulotnił się z dymami płonącej biblioteki Aleksandryjskiej. Ale czas biegł nieubłaganie, i nowych, rozwojowych idei nie dawało się dłużej powstrzymywać. Świat jak był, stawał się zbyt ciasny…
Jednym ze śmiałków owych niespokojnych czasów był Krzysztof Kolumb. Szukał źródeł wiedzy w starożytnych zapisach, szczególnie upodobał sobie pogląd Arystotelesa, który już w 350 roku przed Chrystusem twierdził że Ziemia jest kulą. Zbudowana w czasach dokonań portugalskiego badacza, Henryka Żeglarza, szkoła i obserwatorium w Sagres, oraz poczynione tam obserwacje i odkrycia, rozkładały jedne po drugich różnorakie interpretacje biblijne na naturę znanego Świata. Kolumb dysponował też unikatowymi dokumentami i mapami żeglarskimi, które odziedziczył po żonie, Włoszce Filipie Perestrello. Ta, choć niezamożna, wniosła je z posagiem, a wspomniane otrzymała od swojego ojca Bartolomeo, który był doświadczonym żeglarzem. Dwadzieścia lat przed tymi wydarzeniami, w innej części Europy, do Uniwersytetu Jagiellońskiego uczęszczał pewien młodzieniec, imć Twardowski, Polak. Żak ów był biedny, często głodny a na dodatek nieszczególnie urodziwy i obśmiewany za swój wygląd. Pomimo przeciwieństw losu – pewny siebie. Twarde życie i lanie jakie dostawał od losu nie raz i nie dwa, zahartowało młodego ducha. Nieźle poznał historię ówczesnego świata, a w jego głowie roiły się fantastyczne wizje jakim mógł być świat, gdyby Grecja i Rzym nie upadły. Wiedział jedno – to nauka, wiedza i rozwój stworzą przyszłość. I nie ma od tego odwrotu. A świat marnował już niemal milenium…
Twardowski, mając już grubo ponad lat czterdzieści zrobił wiele by wziąć udział w trzeciej wyprawie do Nowego Świata. Osiemnaście lat wcześniej towarzyszył już Kolumbowi w jego pierwszej wyprawie z Portugalii do Islandii. Chodziły wtenczas słuchy, że Krzysztof Kolumb mógł być potomkiem polskiego króla Władysława III, który jakoby wcale nie zginął w bitwie z Turakami pod Warną w 1444 roku, tylko uszedł z życiem i osiadł na Maderze. Lecz czy to prawda, czy mit, nie wiadomo z całą pewnością. Podobnie jak zapewne nigdy nie dowiemy się jak młodzieniec znalazł się na okręcie Kolumba w drodze na wyspy Islandzkie. Może faktycznie pochodzenie obu w jakiś sposób zaważyło… Chęć poznawania i głód wiedzy pchał młodzieńca nieustannie do przodu. Wykazał się podczas rejsu, ale też i na miejscu w porozumieniu z lokalną ludnością. Z pewnością wpłynął na sposób myślenia odkrywców, zwłaszcza Kolumba, na postrzeganie nowych społeczności…
Po powrocie z trzeciej wyprawy, Twardowski widział jak ograniczony i jak mały jest świat. Wyprawa to ledwie dwa miesiące żeglugi w jedną stronę przy pomyślnych wiatrach. Morza i ocean, kolejne lądy, ludzie, odmienne kultury. Rozumiał że już niedługo rozwinie się handel na masową skalę, świat przyspieszy, a ludzkość będzie żyła w globalnej wiosce. To niespokojny duch nakazywał stawiać mu kolejne pytania i potem kolejne kroki, podejmować nowe wyzwania…
Zafascynowany śmiałością Kolumba, choć był zwykłym człowiekiem, bez przywilejów, szlachectwa, bogactwa, uzbrojony jedynie w otwarty umysł, w roku Pańskim tysiąc pięćsetnym uprasza na dworze Hiszpańskim o widzenie z królową Izabelą. Przedstawia jej śmiałą myśl – nie chce żeglować po oceanach. Chce udać się dalej, ponad lądy, nawet ponad najwyższe znane góry. Pragnie odkrywać prawdziwe nowe światy ! I twierdzi że wie jak to uczynić. Trochę przekornie posiłkuje się argumentem, że choć trzy dotychczasowe wyprawy Kolumba do Nowego Świata nie zaowocowały w spodziewany dostatek i obfitość bogactw, to już naiwnie szykowano kolejną. Wszak dobrze obiecać to lepiej jak dać…
….
– Jak myślisz, – uda się tam dotrzeć ?
– Widać cel, starczy pokonać drogę, przyjacielu. Dym ponad paleniskiem zawsze wznosi się do góry. Trzeba nam gorąca, i to niewyobrażalną ilość. Wspomnij naszą podróż do Islandii w 1480 roku. Widzieliśmy wulkany, siarkę wypływającą z czeluści planety, ciepłe źródła i gejzery na tych piekielnych wyspach. Pewno od samego Belzebuba ta moc. Wspomnij jak odpływając, obserwowaliśmy z morza mieszkańców jednej z niewielkich wysepek, której zagrażał rosły, ziejący bez ustanku ogniem wulkan. Przekopali jego zbocze i chcieli ugasić żywioł wodą morską. Nastąpił potężny wstrząs i erupcja, a potężne skały wzleciały w powietrze z ogromną chyżością. Pamiętasz jak czekaliśmy gdzie spadną ? A one nigdy nie spadły… Chcę wiedzieć co się z nimi stało… Zaprzęgnijmy diabłów do pracy! Gdyby tak doprowadzić kipiel morską do ognia wulkanu, i połączyć te żywioły, wytworzyłoby się w mgnieniu oka tyle pary i mocy, że duży okręt z załogą wzniósłby się bez wysiłku na jej szczycie ku niebu. To trudne, ale może nie niemożliwe. Jedyne czego nie wiemy – co tam jest. Jedno co nam znane – mamy cel !
– Tak, mamy cel. Nie wiadomo tylko jak daleko do niego. Mieszkańcy gór powiadają, że im wyżej się wędruje, tym warunki stają się surowsze, jest zimniej, mniej zwierzyny i roślinność skąpa. Trzeba pomyśleć o zapasach na taką wyprawę. Przed nami wiele trudności do pokonania, nikt nigdy nie robił tego co my chcemy. Nawet nie wiemy czy tam wysoko jest powietrze, a chcemy przecież wzlecieć ponad najwyższe szczyty gór. I czy aby się potem nie podusimy ? A i słońce może nas spalić za naszą zuchwałość w porwaniu się na siły natury. Wspomnij legendę o Ikarze…
…
Jakimś szczęśliwym trafem kadłub okrętu nie rozpadł się całkiem. Wypchnięty ponad atmosferę i dalej, wydarł się z okowów ziemskiego przyciągania…
Po tygodniach swobodnego dryfu w przestrzeni wypełnionej pustką, przechwyciła go grawitacja Księżyca. Był to czysty przypadek. Księżyc ściągnął zdruzgotany statek. Żaden z kilku śmiałków rzecz jasna nie przeżył, choć kryli się w szczelnych komorach przygotowanych tak, by ludzi nie ugotowała para i ogień wulkaniczny… Wrak okrętu zaczął opadać dość łagodnym zejściem. Minęły miesiące, nim zbliżył się dostatecznie do powierzchni. Rozbił się w końcu o zbocze głębokiego krateru, hacząc o jego koronę i ześlizgując się w dół, dziesiątki metrów po jego zboczu.
…
Jim Irwin i Dave Scott drugiego dnia po lądowaniu mieli zaplanowaną dalszą trasę. Załadowali na łazik księżycowy LRV niezbędny sprzęt oraz pojemniki na próbki gruntu i skał.
– Ten pył wciska się wszędzie, mam wrażenie że czuję jego zapach i mam ten metaliczny posmak w ustach
– Racja Dave, wczoraj tylko krótki spacer i przejażdżka, a skafandry i cała reszta uwalone konkretnie, i za nic nie da się tego pozbyć… Aż przeguby w tych kombinezonach się przycinają. Ciekawe czy NASA opracowała odpowiednią pralkę kosmiczną. Obaj roześmiali się.
– Pralka to nie problem, gorzej ze sterowaniem pojazdem – za nic nie da się po wczorajszej przejażdżce sterować przednimi kołami…
– Całe szczęście że mamy łebskich inżynierów – obie osie skrętne, będziemy kierować tylko tyłem, to zupełnie starczy. Damy radę.
– Prawda, mądrale pękają teraz pewno z dumy
– Acha, i po cichu liczą premię – parsknął. – Nam starczy jedna oś by kierować, im starczy na długi urlop…
Baterie łazika pozwalały na przejechanie ponad sześćdziesięciu kilometrów, ale procedury zabraniały oddalać się dalej od lądownika niż około dziesięć kilometrów. To na wypadek awarii pojazdu. W takim przypadku astronauci mieli go porzucić i wracać pieszo. Taki spacer był ograniczony ilością powietrza i chłodziwa w plecakach. Lądowali w regionie Hadley-Apennine, pofałdowanej równinie otoczonej z trzech stron sporymi górami, a dalej kanionem szerokim na półtora kilometra i głębokim na trzysta metrów. Teren wydawał się o wiele ciekawszy, niż to co mogli obserwować poprzednicy. Dziewicza sceneria i pełen skrajności krajobraz, kryjący się w cieniach, i ostro rysujący się w promieniach słońca, których nie rozpraszała i nie ograniczała żadna atmosfera. Poprzedniego dnia wyprawili sie do podstawy pobliskiej góry. Z pozoru gładki, niby tylko pofałdowany teren okazał się mniej przyjazny. Był grząski, pokryty głazami i drobniejszym gruzem. Na dodatek upstrzony licznymi wzniesieniami i ostrymi spadkami. Stojąc w jednym punkcie na powierzchni Księżyca zupełnie nie było to widoczne, a to za sprawą całkowitego braku naturalnych dla ludzkiego oka punktów odniesienia, takich jak choćby drzewa. Patrząc przed siebie nie sposób było też określić wielkość danej skały czy odległość do niej.
Ruszyli. Teraz oddalali się od lądowiska po w miarę płaskim jeszcze terenie, potem skręcili na prawo a łazik zaczął podskakiwać i wierzgać jak nieujeżdżony ogier. Pasy bezpieczeństwa okazały się zbawieniem. Kierowali się ku szerokiej dolinie, mając nadzieję ze trafią na coś ciekawego… Blisko jej krawędzi znajdował się spory krater, widzieli go już podczas lądowania, a ich uwagę przykuło wtedy rumowisko skał na ścianie w potężnym leju. Jechali niezbyt szybko, najwyżej kilkanaście kilometrów na godzinę, omijając większe kamienie. Pojazd, co rusz wznosił się i opadał na fałdach podłoża, czasem zarzucał tyłem. O rutynie nie było mowy, uwaga kierowcy musiała cały czas pracować na najwyższych obrotach. Jechali już dość długo
– Dave, spójrz tam ! – krzyknął Jim, – popatrz na krawędź tego dużego krateru !
Kierowca zwrócił wzrok w kierunku, w którym wskazał kolega, i…
Łazik nagle podskoczył jak na minie, chwilę jeszcze toczył się przechylony na dwóch kołach, jednak w końcu wywrócił na jeden bok, zatrzymując w szarym pyle powierzchni Księżyca. Nastąpiła chwila ciszy, a zaraz po niej pełna profesjonalizmu procedura ratunkowa…
– Skafandry szczelne, systemy podtrzymania życia sprawne, – wygramolmy się z tego złomu.
– Jim, słuchaj – nie zauważyłem tej skałki
– Spokojnie, nic się nie stało, to najważniejsze, jesteśmy cali. Też jej nie widziałem. Zresztą wcale się tobie nie dziwię. Ta krawędź krateru… Nigdy nie widziałem podobnej struktury…
– Co robimy ? Wracamy ?
– Postawmy łazik do poziomu i spróbujmy go uruchomić.
Niezbyt ciężki pojazd, w warunkach o wiele niższej niż ziemska grawitacji, nie sprawiał większych trudności i raz dwa stał na kołach. Lecz to byłoby wszystko jeśli idzie o fart. Za nic nie dało się go uruchomić. Astronauci podjęli kilka prób, po czym postanowili go zostawić.
– Przejechaliśmy kilka mil, lądownik jest w tamtą stronę, droga powrotna pieszo, licząc te wszystkie przeszkody po drodze zajmie niecałe trzy godziny. W sumie mamy jeszcze całkiem spory zapas tlenu, skafandry w dobrej kondycji. Mimo wszystko decyzja musi być wspólna – Idziemy dalej, czy wracamy natychmiast ?
Jim pomyślał chwilę nad odpowiedzią. Spojrzał w stronę krateru, który stał się przyczyną tego całego ambarasu. Zapas powietrza i owszem duży, jednak ciężko, jak się okazało, przewidzieć cokolwiek. Prawdziwa loteria. Wiele jeszcze mogło się przytrafić. Wiele nieprzewidywalnego, a trzeba przecież minimalizować ryzyko. Zdani byli tylko na siebie. Ciekawość czy rozsądek – mimo że przez moment obie na szali, decyzja mogła być tylko jedna.
– Zostawić teraz wszystko będąc niemal u celu ? Zobaczmy choć z nieco bliższej odległości to, co wpakowało nas w tą niefortunne położenie.
Ruszyli więc, wykonując niezgrabne podskoki, w miarę pokonywania drogi nabierając coraz większej wprawy w omijaniu większych głazów leżących tu i ówdzie. Zatrzymali się tuż przed łagodnym osuwiskiem wysokiej na jakieś trzydzieści metrów krawędzi krateru.
– Widziałeś kiedyś coś takiego ?
– Nigdy. Dziwna formacja, powierzchnia Księżyca pozostaje niezmienna od dobrych czterech miliardów lat, a to tutaj wygląda jakby powstało przed chwilą, zupełnie nie przystając do reszty. I powiem szczerze – nie mam pojęcia co i w jaki sposób mogło stworzyć coś takiego…
Górna krawędź, jak okiem sięgnąć była w miarę równa, jak setki innych, podobnych koron kraterów po uderzeniowych. Jednak tą wyróżniał jeden, zadziwiający i mocno intrygujący szczegół. Korona miała poprzeczne wyżłobienie, o dość regularnym kształcie, jakby nie stworzyły go siły natury. To bardzo wzbudziło ciekawość obu.
– Jak to coś, tam na górze, mogło powstać ?
– Nie wiem, nie mam pomysłu. I chyba nie dowiemy się jeśli się tam nie wdrapiemy.
– To spore ryzyko Dave, a i tak nie wiadomo czy nie wyczerpaliśmy limitu szczęścia na dziś… Ale znasz mnie przecież. Ruszaj ! Będę tuż za tobą.
Droga w górę wzniesienia okazała się trudniejsza niż myśleli. Kąt nachylenia nie był duży, ale podłoże niemiłosiernie grząskie. Brnęli, momentami opierając się na kolanach. Przypominało to zabawę małych chłopców w żwirowni, tyle że oni nie ścigali się który pierwszy zdobędzie szczyt.
– Jeszcze tylko kilka jardów, już stąd widzę że ta szczerba jest całkiem spora, nic innego nie przychodzi mi na myśl jak tylko to, że kiedyś, jakiś odłamek skalny musiał z jakiegoś powodu lecieć niemal płasko i równolegle do powierzchni, zahaczył tutaj i runął na przeciwną, wewnętrzną ścianę krateru. Może to te odłamki właśnie widzieliśmy podczas lądowania.
W końcu obaj stanęli w regularnym wyżłobieniu, kilka dobrych metrów szerokim, i może niecałe trzy metry głębokim. Tworzyło ono coś na kształt płytkiego wąwozu, kilkunastometrowej długości, łączącego zewnętrzną ścianę krateru z lejem. Przedostali się bliżej, by zobaczyć jak ta formacja wygląda od wewnątrz.
– Jim, to całkiem spora dziura, będzie dobrych kilkadziesiąt jardów w dół, gładki lej pokryty miałkim pyłem o bliżej nieokreślonej głębokości, pod nim podłoże jest pewno gęste i twarde. Jedyna ciekawostka to rumowisko skałek po przeciwnej stronie naszego odkrycia, może udałoby się tam zejść, jak myślisz ? – krzyknął Dave, rozglądając się szybko dookoła.
Jego kompan nie odpowiedział od razu. Stał nieruchomo, z wzrokiem wbitym w przeciwległe zbocze leja.
– To nie jest rumowisko skalne… – wypowiedział te słowa dopiero po chwili, bardzo wolno, w sposób taki, że jego kolega natychmiast obrócił i skupił wzrok…
– Kontrola misji ! Tu Apollo 15, chłopaki ! Nie uwierzycie…
Co ma Izabella Kastylijska do wyprawy Apollo XV, nie podejmuję się odgadnąć na podstawie zaprezentowanego fragmentu. Właściwie to dwóch fragmentów. Wstępnego, zbyt rozwlekle jak na taką prezentację opisującego, jak doszło do “wystrzelenia” statku na Księżyc i kto do tego doprowadził, Zasadniczego, tylko zasygnalizowanego, zasugerowanego – że lunonauci odnajdują miejsce upadku wspomnianego średniowiecznego statku.
Koncept, jak dla mnie, nowy, bo o wykorzystaniu erupcji wulkanicznej w celu wzlotu ponad ziemię nie czytałem. Ale na Twoim miejscu, Autorze, solidnie poprzycinałbym część pierwszą tekstu, za to dorzuciłbym sporo do części drugiej, aby zachęcić czytelników do (ewentualnego) poznania całości.
Pozdrawiam.
Pierwsza część przypomina wypracowanie szkolne. Dużo faktów, wiele powtórzeń, trochę nadmiarowych spacji.
Co do kolejnej części to na początek, źle zapisujesz dialogi, łap poradnik: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794
– Jak myślisz, – uda się tam dotrzeć ?
– Jak myślisz, uda się nam dotrzeć?
Trzeba nam gorąca, i to niewyobrażalną ilość.
Co ma gorąco do ilości?
Nastąpił potężny wstrząs i erupcja, a potężne skały wzleciały w powietrze z ogromną chyżością.
Przed znakiem zapytania nie daje się spacji, popraw sobie wszędzie.
Również nie ogarniam związku między kosmosem a Kolumbem.
Lożanka bezprenumeratowa
Wpadnę później, bo chyba jest co masakrować ;)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dziękuję za cenne uwagi. Tytuł ma rzeczywiście niewiele wspólnego z późniejszą treścią, jest tylko “roboczy”, postawiony jako pierwsza myśl by potem łatwo odnaleźć tekst pośród innych zapisanych w folderze. Nie zmieniłem go u siebie do tej pory, ponieważ żaden inny dobry nie przyszedł mi do głowy. Choć myślałem na d takim: “Nie uwierzycie” i taką zmianę wprowadziłem tutaj.
Pierwszy fragment jest tak rozległy, ponieważ to wstęp, wprowadzenie, osadzające fikcyjną akcję (nad którą pracuję) w rzeczywistych, minionych czasach. To celowy zabieg, działanie na przekór, ponieważ większość fantastycznych historii z którymi się zetknąłem dzieje się w odległej przyszłości, z nielicznymi wyjątkami, np. “Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…” Mam nadzieję że drugi fragment rozbudzi w czytelniku ciekawość, będzie chciał poznać całą opowieść, czyli “jak do tego doszło”
Z pewnością w wolnej chwili złapię poradnik – przyda się ;)
No pain – no gain ;)
Zbliżał się koniec wieku XV
To prawda, że kropki nie stawiamy po liczebnikach pisanych cyframi rzymskimi – ale raczej chodzi tu o kontrast z liczebnikami pisanymi cyframi arabskimi, po których ją stawiamy. Na końcu zdania mimo wszystko wypada kropkę postawić, bo zamykanie zdania jest jej podstawową funkcją. Ad meritum – zdanie wyraźnie rozpoczyna infodump. To niedobrze wróży.
Hiszpanią władała Izabela Kastylijska. Żeglarz, Krzysztof Kolumb, poszukując zachodniej drogi do Indii, dopiero co odkrył nowy ląd.
Podręcznik historii, pisany dość wysokim tonem, z którym zupełnie nie pasuje kolokwialne "dopiero co".
nie okazały się jednak tak owocne jak liczono
Nie okazały się jednak tak owocne, jak na to liczono.
Na dwór Hiszpański
nie trafiły oczekiwane dary, złoto, a wraz z nimi zapowiedź poszerzenia wpływów i cały bezmiar bogactw
Po pierwsze – "dary" to prezenty, a nie łupy. Nie jestem też taka pewna, czy zapowiedź i bezmiar mogą trafić dokądkolwiek. Poza tym "bezmiar" czegoś, czego nie ma, robi bardzo dziwne wrażenie.
To, na co liczył Kolumb nie do końca się spełniło.
To, na co liczył Kolumb, nie do końca się spełniło. Zdanie praktycznie puste treściowo – streszcza poprzednie zdanie, nie dodając nic więcej.
A Europa ciekawym, ale i chciwym wzrokiem rozglądała się już wokół…
Co to znaczy?
Szczęściem nie wszystkie wysiłki trwoniono na pomnażanie dóbr w nieskończoność.
Niezbyt zgrabne. Dobra (materialne chyba) trudno pomnażać w nieskończoność, ponieważ nie powstają ex nihilo.
Powstawały ośrodki akademickie, nauka i badania środowiska zaczynały się rozwijać, dając nadzieję i wyznaczając drogę ku przyszłości.
To brzmi jak propaganda. Bardzo współczesna i ze współczesnej perspektywy. Przyznaję się do poważnego niedoboru wiadomości z historii, ale uniwersytety już wtedy były (powstały w XIII-XIV wieku), natomiast nie było współczesnej nauki (dopiero powstawała – wcale nie tak łatwo ją wykombinować).
Filozofia rodziła śmiałe idee.
Co to znaczy? Hmm? Mówią Ci coś nazwiska typu de las Casas, Suarez? Czy tylko Bruno?
Kościół Katolicki dusił jak mógł wszelkie zalążki rozwoju, usiłując trzymać w ryzach i ciemnocie sporą część świata, od czasu upadku Cesarstwa Rzymskiego, zniszczonego przez chrześcijan
Propaganda. Angielska zresztą, choć tę potwornie nudną książkę, która rozpropagowała ten śmieszny pogląd (o upadku cesarstwa, znaczy – ono się chwiało pod własnym ciężarem), napisał chyba Amerykanin (nie pamiętam). Polemiki nie podejmuję się, bo to forum literackie, nie historyczne. Co do zdania – niezależnie od treści, jest brzydkie i traktuje czytelnika z góry.
Udawało się to przez blisko 900 lat…
Liczebniki piszemy słownie.
Mimo wielu przeciwieństw, historycy i filozofowie tego czasu, mogli studiować dzieła i dokonania najświetlejszych umysłów starożytnych Greków i Rzymian.
Co to w ogóle znaczy? "Przeciwieństwa" wymagają tu dopełnienia, drugi przecinek jest poważnym błędem interpunkcyjnym. A, i: najświatlejszych. Edytor strony to podkreśla.
Nigdy nie dowiemy się jak wielki dorobek ludzkości ulotnił się z dymami płonącej biblioteki Aleksandryjskiej.
Komunał, raczej nieprawdziwy. Zdanie patetycznie zadęte. Nigdy nie dowiemy się, jak wielki dorobek ludzkości uleciał z dymem płonącej biblioteki Aleksandryjskiej.
Ale czas biegł nieubłaganie, i nowych, rozwojowych idei nie dawało się dłużej powstrzymywać.
Powiedziałeś to samo dwa zdania wcześniej, i tamto zdanie było lepsze (choć i tak łopatologiczne).
Świat jak był, stawał się zbyt ciasny…
Świat taki, jaki był, stawał się zbyt ciasny…
szczególnie upodobał sobie pogląd Arystotelesa, który już w 350 roku przed Chrystusem twierdził że Ziemia jest kulą
Kulistości Ziemi nikt wtedy nie przeczył (o ile się tym w ogóle interesował, bo – wbrew temu, co powtarza lewicowa propaganda – większości ludzi jest to doskonale obojętne). Arystoteles, na ile zdołałam naprędce ustalić, tylko jej dowiódł – co wskazuje na to, że taki pogląd funkcjonował już wcześniej. Kolumb natomiast twierdził, że Ziemia jest o wiele mniejsza, niż to obliczył Eratostenes (jakieś sto pięćdziesiąt lat po Arystotelesie) – i twierdził błędnie, co wytykała mu większość współczesnych. To Kolumb był oszołomem! I nie okazało się nawet, że ma rację – Ziemia jest mniej więcej taka duża, jak Eratostenes twierdził, za to istnienia Ameryki nie przewidywał nikt.
Zbudowana w czasach dokonań portugalskiego badacza, Henryka Żeglarza, szkoła i obserwatorium w Sagres
Zbudowano dwa budynki, więc liczba mnoga: zbudowane. "Dokonań" zbędne – nie mógł niczego dokonać w nie swoich czasach.
oraz poczynione tam obserwacje i odkrycia, rozkładały jedne po drugich różnorakie interpretacje biblijne na naturę znanego Świata
Propaganda, i nie po polsku. Jak obserwatorium może cokolwiek rozkładać? Między podmiot a orzeczenie NIE dajemy przecinka, ponieważ przecinek rozdziela, a podmiot i orzeczenie tworzą w zdaniu związek główny. Interpretacje są czegoś, nie "na coś". I czy na pewno wiesz, co znaczy to słowo? https://sjp.pwn.pl/szukaj/interpretacja.html “Świat” małą literą.
wniosła je z posagiem
Wniosła je mężowi w posagu.
a wspomniane otrzymała
"Wspomniane" jest tu wtrętem nie tylko zbędnym, ale wręcz mylącym.
do Uniwersytetu Jagiellońskiego uczęszczał
Na Uniwersytet Jagielloński uczęszczał.
Żak ów był biedny, często głodny a na dodatek nieszczególnie urodziwy i obśmiewany za swój wygląd.
Żak ów był biedny, często głodny, a na dodatek wyśmiewany za brzydotę.
Pomimo przeciwieństw losu – pewny siebie.
A gdybyś to pokazał, a nie streścił… bo na razie wygląda jak artykuł w piśmie popularnonaukowym (one, niestety, są mniej więcej takiej jakości), w żadnym razie jak opowiadanie.
Twarde życie i lanie jakie dostawał od losu nie raz i nie dwa, zahartowało młodego ducha.
Lanie, które nie raz i nie dwa dostał od losu, zahartowało młodego ducha. Po czym zaczął śpiewać pieśń pionierów… A serio – chwiejny ton.
Nieźle poznał historię ówczesnego świata, a w jego głowie roiły się fantastyczne wizje jakim mógł być świat, gdyby Grecja i Rzym nie upadły.
Powtórzenie, zdanie mało gramatyczne: Nieźle poznał historię ówczesnego świata, a w głowie roiły mu się fantastyczne wizje tego, jaki mógłby być, gdyby Grecja i Rzym nie upadły. O historii się nie wypowiadam.
Wiedział jedno – to nauka, wiedza i rozwój stworzą przyszłość.
Pustosłowie.
A świat marnował już niemal milenium…
Ahistoryczne. Spróbuj tworzyć cywilizację techniczną, nie mając metody naukowej, na gruzach i pod naporem barbarzyńców… oh, wait.
Twardowski, mając już grubo ponad lat czterdzieści zrobił wiele by wziąć udział w trzeciej wyprawie do Nowego Świata.
Twardowski, będąc już dobrze po czterdziestce, zrobił wiele, by wziąć udział w trzeciej wyprawie do Nowego Świata.
bitwie z Turakami
Literówka.
Podobnie jak zapewne nigdy nie dowiemy się jak młodzieniec znalazł się na okręcie Kolumba w drodze na wyspy Islandzkie.
Zapewne nigdy nie dowiemy się również, jak młodzieniec trafił na okręt Kolumba, płynący na Islandię. To jest jedna duża wyspa i przygarść malutkich: https://pl.wikipedia.org/wiki/Islandia_(wyspa)#/media/Plik:Map_of_Iceland.svg
Może faktycznie pochodzenie obu w jakiś sposób zaważyło…
Na czym? Patetyczne zdanie.
Chęć poznawania i głód wiedzy pchał młodzieńca nieustannie do przodu.
Pchały, ale to zdanie też jest bardzo patetyczne.
ale też i na miejscu w porozumieniu z lokalną ludnością
To znaczy, dogadał się z ludnością i dzięki temu wykazał? Bo taki sens wychodzi z tego zdania.
Z pewnością wpłynął na sposób myślenia odkrywców, zwłaszcza Kolumba, na postrzeganie nowych społeczności…
Bardzo mętne.
Po powrocie z trzeciej wyprawy, Twardowski widział jak ograniczony i jak mały jest świat.
Po powrocie z trzeciej wyprawy Twardowski zrozumiał, jak ograniczony i jak mały jest świat. Ekhm. Polecałabym: https://openlibrary.org/books/OL19678170M/From_the_closed_world_to_the_infinite_universe W skrócie – wszechświat stał się "nieskończony" dopiero długo później (chyba między innymi dzięki wyprawom odkrywczym, ale głównie z zupełnie innych powodów).
Wyprawa to ledwie dwa miesiące żeglugi w jedną stronę przy pomyślnych wiatrach.
A przy niepomyślnych? Kozak z tego Twardowskiego, nie ma co.
Morza i ocean, kolejne lądy, ludzie, odmienne kultury.
Orzeczenie?
Rozumiał że już niedługo rozwinie się handel na masową skalę, świat przyspieszy, a ludzkość będzie żyła w globalnej wiosce.
A, to są te jego konszachty z siłami nieczystymi… bo żeby to rozumieć, musiałby być niepospolitym geniuszem. Mało kto rozumie czasy, w których sam żyje. Łatwiej to wyjaśnić prekognicją.
To niespokojny duch nakazywał stawiać mu kolejne pytania i potem kolejne kroki, podejmować nowe wyzwania…
Zadęta propaganda, ale przede wszystkim: szyk "nakazywał stawiać mu kolejne pytania" jest BŁĘDNY. Sugeruje, że ktoś inny stawiał Twardowskiemu pytania, kiedy wyraźnie chodzi o to, że Twardowski je stawiał. Powinno więc być: nakazywał mu stawiać kolejne pytania.
Zafascynowany śmiałością Kolumba, choć był zwykłym człowiekiem, bez przywilejów, szlachectwa, bogactwa, uzbrojony jedynie w otwarty umysł
Ale na studia było go stać? Hmm?
w roku Pańskim tysiąc pięćsetnym uprasza na dworze Hiszpańskim o widzenie z królową Izabelą
Uprosić można kogoś, nie na czymś.
Pragnie odkrywać prawdziwe nowe światy !
Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.
I twierdzi że wie jak to uczynić.
I twierdzi, że wie, jak to uczynić.
nie zaowocowały w spodziewany dostatek i obfitość bogactw
Nie zaowocowały spodziewanym dostatkiem i obfitością bogactw.
to już naiwnie szykowano kolejną
To już szykuje się kolejną. Dlaczego "naiwnie"?
Wszak dobrze obiecać to lepiej jak dać…
Wszak dobrze obiecać to lepiej, niż dać…
….
Przerywniki justujemy.
– Jak myślisz, – uda się tam dotrzeć ?
Myślnik w środku wypowiedzi jest co najmniej mylący. Spacja przed pytajnikiem zbędna.
Trzeba nam gorąca, i to niewyobrażalną ilość.
Hmmmm.
Wspomnij jak odpływając
Wspomnij, jak, odpływając, obserwowaliśmy.
zagrażał rosły, ziejący bez ustanku ogniem wulkan
Wulkan nie jest żywy: https://sjp.pwn.pl/szukaj/ros%C5%82y.html
z ogromną chyżością
Zbędne i nieładne.
Pamiętasz jak czekaliśmy gdzie spadną ?
Pamiętasz, jak czekaliśmy, by zobaczyć, gdzie spadną?
Chcę wiedzieć co się z nimi stało
Chcę wiedzieć, co się z nimi stało.
doprowadzić kipiel morską do ognia wulkanu, i połączyć te
Tu nie powinno być przecinka.
tyle pary i mocy
Hmm. "Para" nie jest tu raczej synonimem mocy, ale mimo wszystko… hmm.
duży okręt z załogą wzniósłby się bez wysiłku na jej szczycie ku niebu
Na szczycie mocy? To wynika z budowy zdania.
może nie niemożliwe
Nie brzmi to dobrze.
Jedyne czego nie wiemy – co tam jest. Jedno co nam znane – mamy cel !
Jedyne, czego nie wiemy, to co tam jest. Jedno, co znamy, to nasz cel!
Nie wiadomo tylko jak daleko do niego.
Nie wiadomo tylko, jak daleko do niego.
nikt nigdy nie robił tego co my chcemy
Nikt nigdy nie próbował tego, co my zamierzamy.
Nawet nie wiemy czy
Nawet nie wiemy, czy.
I czy aby się potem nie podusimy ?
Zbędne, mówiący już wyraził swoją wątpliwość co do powietrza.
w porwaniu się na siły natury.
Zbędne, niezgrabne.
Jakimś szczęśliwym trafem kadłub okrętu nie rozpadł się całkiem
Szczęśliwym trafem kadłub okrętu nie rozpadł się całkowicie.
Wypchnięty ponad atmosferę i dalej, wydarł się z okowów ziemskiego przyciągania…
Poza atmosferę. Pierwsza prędkość kosmiczna wynosi 7,91 km/s. Druga (prędkość ucieczki): 11,19 km/s. Wulkany islandzkie wybuchają raczej spokojnie (choć może faktycznie para wodna dużo by tu zmieniła). Ponadto: https://www.usgs.gov/observatories/yvo/news/volcanic-explosivity-index-a-tool-comparing-sizes-explosive-volcanic
przestrzeni wypełnionej pustką, przechwyciła go grawitacja
Oksymoron. Odradzałabym. Przecinka nie powinno tu być.
Był to czysty przypadek. Księżyc ściągnął zdruzgotany statek.
Rym, zapewnianie zbędne.
Żaden z kilku śmiałków rzecz jasna nie przeżył, choć kryli się w szczelnych komorach przygotowanych tak, by ludzi nie ugotowała para i ogień wulkaniczny…
Nie wiem, jak przygotowali te komory. Drewniany statek, nawet z metalowymi elementami, chyba by czegoś takiego nie przetrwał: Żaden z kilku śmiałków, rzecz jasna, nie przeżył, choć kryli się w szczelnych komorach przygotowanych tak, by nie ugotowali się w gorącej parze…
Wrak okrętu zaczął opadać dość łagodnym zejściem.
?
Minęły miesiące, nim zbliżył się dostatecznie do powierzchni.
Dostatecznie, żeby – co? Fizykę skonsultuj ze specjalistą, ja się nie znam i nie chcę nagadać głupot, ale nie jestem przekonana.
Rozbił się w końcu o zbocze głębokiego krateru, hacząc o jego koronę i ześlizgując się w dół, dziesiątki metrów po jego zboczu.
Zbędne powtórzenie, imiesłowy nie oznaczają jednoczesności: Rozbił się w końcu o zbocze głębokiego krateru, zahaczając o jego koronę, i ześlizgnął w dół, na dno.
Jim Irwin i Dave Scott drugiego dnia po lądowaniu mieli zaplanowaną dalszą trasę.
Trudno orzec, o czym ma informować to zdanie. Przecież nie chcą sobie wyskoczyć na Merkurego na weekend.
na łazik księżycowy LRV niezbędny sprzęt oraz pojemniki na próbki gruntu i skał.
Skrót nic nie mówi i można go wyciąć. Pojemniki nie są częścią sprzętu?
Ten pył wciska się wszędzie, mam wrażenie że czuję jego zapach i mam ten metaliczny posmak w ustach
Nienaturalna wypowiedź, błędy interpunkcyjne, powtórzenia: Ten pył wciska się wszędzie, prawie czuję jego zapach i ten metaliczny posmak w ustach.
Racja Dave, wczoraj tylko krótki spacer i przejażdżka, a skafandry i cała reszta uwalone konkretnie, i za nic nie da się tego pozbyć…
A tu nagle kolokwializmy? Racja, Dave, wczoraj tylko krótki spacer i przejażdżka, a skafandry i cała reszta uwalone konkretnie, i za nic nie da się tego pozbyć…
się przycinają
Zacinają.
Ciekawe czy NASA opracowała odpowiednią pralkę kosmiczną. Obaj roześmiali się.
Ciekawe, czy NASA opracowała kosmiczną pralkę. – Roześmiali się obaj. Zob. poradnik dialogów: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
Pralka to nie problem, gorzej ze sterowaniem pojazdem – za nic nie da się po wczorajszej przejażdżce sterować przednimi kołami…
To powinno być oczywiste, ale jak widać, nie jest – myślniki w środku kwestii dialogowej skutecznie dezorientują czytelnika. Wypowiedź jest mało naturalna, widać, że służy tylko poinformowaniu odbiorcy. Tylko – o czym? Poza tym fraza " za nic nie da się po wczorajszej przejażdżce" jest po prostu mało wymowna (spróbuj).
Całe szczęście że mamy łebskich inżynierów – obie osie skrętne
Całe szczęście, że mamy łebskich inżynierów. Obie osie skrętne.
mądrale pękają teraz pewno z dumy
Mądrale na pewno pękają teraz z dumy.
Acha
Aha.
Nam starczy jedna oś by kierować, im starczy na długi urlop…
Nam starczy jedna oś, żeby kierować, im starczy na długi urlop… Z tego, co słyszałam, astronauci (a przynajmniej Neil Armstrong) nie są tacy wredni.
zabraniały oddalać się dalej od lądownika niż około dziesięć kilometrów. To na wypadek awarii pojazdu. W takim przypadku astronauci mieli go porzucić i wracać pieszo. Taki spacer był ograniczony ilością powietrza i chłodziwa w plecakach.
Nie po polsku: pozwalały oddalać się od lądownika maksymalnie na dziesięć, bo w razie awarii astronauci mieli go porzucić i wracać pieszo. I to w zasadzie wystarczy.
otoczonej z trzech stron sporymi górami, a dalej kanionem szerokim na półtora kilometra i głębokim na trzysta metrów
Otoczonej – dalej? Liczby nie przemawiają do wyobraźni.
Teren wydawał się o wiele ciekawszy, niż to co mogli obserwować poprzednicy.
Ale po co mnie o tym zapewniasz? Teren wydawał się o wiele ciekawszy od tego, co mogli zobaczyć poprzednicy. "Obserwować" i "oglądać" – to nie to samo.
Dziewicza sceneria i pełen skrajności krajobraz
Co to znaczy?
wyprawili sie do podstawy pobliskiej góry
Wyprawili się do podnóża niedalekiej góry.
Z pozoru gładki, niby tylko pofałdowany teren okazał się mniej przyjazny
Mniej przyjazny od?
Był grząski, pokryty głazami i drobniejszym gruzem. Na dodatek upstrzony licznymi wzniesieniami i ostrymi spadkami.
W zasadzie piasek czy regolit może być grząski, ale słowo kojarzy się raczej z mokradłem. Natomiast wzniesienia i spadki w żadnym razie nie mogą niczego pstrzyć – to nie plamki. Nie dzieliłabym też zdania.
Stojąc w jednym punkcie na powierzchni Księżyca zupełnie nie było to widoczne, a to za sprawą całkowitego braku naturalnych dla ludzkiego oka punktów odniesienia, takich jak choćby drzewa.
Błędnie użyty imiesłów: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Bledy-w-imieslowowym-rownowazniku-zdania;22454.html Całe zdanie mało naturalne.
nie sposób było też określić wielkość danej skały czy odległość do niej.
Nie można było określić czego? wielkości i odległości.
Teraz oddalali się od lądowiska po w miarę płaskim jeszcze terenie, potem skręcili na prawo a łazik zaczął podskakiwać i wierzgać jak nieujeżdżony ogier.
Z początku oddalali się od lądowiska po w miarę płaskim terenie, potem skręcili na prawo, a łazik zaczął podskakiwać i wierzgać jak nieujeżdżony ogier. Metafora z innej bajki.
Pasy bezpieczeństwa okazały się zbawieniem.
Przesadne. Wybawieniem, może. Ale na pewno nie zbawieniem.
Kierowali się ku szerokiej dolinie, mając nadzieję ze trafią na coś ciekawego…
Kierowali się ku szerokiej dolinie, w nadziei, że trafią na coś ciekawego…
Pojazd, co rusz wznosił się i opadał na fałdach podłoża
Pojazd co rusz wznosił się i opadał.
O rutynie nie było mowy, uwaga kierowcy musiała cały czas pracować na najwyższych obrotach. Jechali już dość długo
Brak kropki, karkołomna metafora, ale przede wszystkim – to nie powinno być streszczone.
Jim, –
Tu bez przecinka.
toczył się przechylony na dwóch kołach
Wtrącenie: toczył się, przechylony, na dwóch kołach.
zatrzymując w szarym pyle
Co zatrzymując?
pełna profesjonalizmu procedura ratunkowa…
… ? Poza tym, że procedura nie może nastąpić – co to właściwie znaczy?
systemy podtrzymania życia sprawne, – wygramolmy się z tego złomu.
Podtrzymywania. O myślnikach p. wyżej.
– Jim, słuchaj – nie zauważyłem tej skałki
– Jim, słuchaj, nie zauważyłem tej skałki.
Zresztą wcale się tobie nie dziwię.
Nienaturalne, zaimek powinien być krótki (pozycja akcentowana): Zresztą wcale ci się nie dziwię.
Postawmy łazik do poziomu
Stawia się raczej do pionu (to idiom).
Niezbyt ciężki pojazd, w warunkach o wiele niższej niż ziemska grawitacji, nie sprawiał większych trudności i raz dwa stał na kołach.
Hmmm.
Lecz to byłoby wszystko jeśli idzie o fart.
Lecz to było wszystko, jeśli idzie o fart. Zdanie chwiejne w tonie.
Za nic nie dało się go uruchomić. Astronauci podjęli kilka prób, po czym postanowili go zostawić.
Rym.
droga powrotna pieszo, licząc te wszystkie przeszkody po drodze zajmie niecałe trzy godziny
Wtrącenie: droga powrotna pieszo, licząc te wszystkie przeszkody po drodze, zajmie niecałe trzy godziny.
Mimo wszystko decyzja musi być wspólna – Idziemy dalej, czy wracamy natychmiast ?
Ale decyzję musimy podjąć wspólnie. Idziemy dalej, czy wracamy natychmiast?
nad odpowiedzią
Zbędne, domyślamy się.
Spojrzał w stronę krateru, który stał się przyczyną tego całego ambarasu.
Czytelnik naprawdę pamięta, co się przed chwilą zdarzyło – nie musisz mu tego tak szczegółowo tłumaczyć.
Zapas powietrza i owszem duży
Wtrącenie: Zapas powietrza, i owszem, duży.
jednak ciężko, jak się okazało, przewidzieć cokolwiek. Prawdziwa loteria. Wiele jeszcze mogło się przytrafić. Wiele nieprzewidywalnego, a trzeba przecież minimalizować ryzyko.
Dużo gadania – o czym właściwie?
Ciekawość czy rozsądek – mimo że przez moment obie na szali, decyzja mogła być tylko jedna.
Zniknął czasownik, ale całe zdanie jest zapewniające.
Zostawić teraz wszystko będąc niemal u celu ? Zobaczmy choć z nieco bliższej odległości to, co wpakowało nas w tą niefortunne położenie.
Nienaturalne i nieładne. Uciąć, skrócić i wyrzucić: Wracać teraz, kiedy jesteśmy prawie u celu? Zobaczmy chociaż z bliska ten krater. Swoją drogą – jak to, "prawie u celu"? Celem był Księżyc!
Zatrzymali się tuż przed łagodnym osuwiskiem wysokiej na jakieś trzydzieści metrów krawędzi krateru.
Zaraz, to oni są na dnie tego krateru? Pogubiłam się.
, zupełnie nie przystając do reszty
Nie po polsku i łopatologiczne.
nie mam pojęcia co i w jaki sposób mogło stworzyć coś takiego…
Nie mam pojęcia, co i w jaki sposób mogło utworzyć coś takiego… Ekhm. Krater impaktowy. Tych na Księżycu jest jak mrówków.
Górna krawędź, jak okiem sięgnąć była w miarę równa
Wtrącenie: Górna krawędź, jak okiem sięgnąć, była w miarę równa.
po uderzeniowych
Łącznie.
Jednak tą wyróżniał jeden, zadziwiający i mocno intrygujący szczegół.
TĘ. I – bardzo mocno zapewniasz. A ja jakoś nie mam ochoty w to uwierzyć…
Korona miała poprzeczne wyżłobienie, o dość regularnym kształcie, jakby nie stworzyły go siły natury.
Bo mały meteor nie mógł trafić w krawędź krateru? Zdanie niezbyt ładne.
To bardzo wzbudziło ciekawość obu.
A może: To zaciekawiło astronautów?
I chyba nie dowiemy się jeśli się tam nie wdrapiemy.
I chyba się nie dowiemy, jeśli się tam nie wdrapiemy.
To spore ryzyko Dave
To spore ryzyko, Dave.
nie wiadomo czy nie wyczerpaliśmy limitu szczęścia
Nie wiadomo, czy nie wyczerpaliśmy przydziału szczęścia. "Limit" to granica.
Droga w górę wzniesienia okazała się trudniejsza niż myśleli.
Hmm. A myśleli, że jak jest trudna? Brak przecinka.
Kąt nachylenia nie był duży, ale podłoże niemiłosiernie grząskie.
Niezgrabne to, i "grząski" już w ogóle nie pasuje. Osypujący się regolit można opisać lepiej.
Brnęli, momentami opierając się na kolanach.
Może: Brnęli, czasem czołgali się na czworakach? Nie wiem, czy to jest możliwe w skafandrze.
Przypominało to zabawę małych chłopców w żwirowni, tyle że oni nie ścigali się który pierwszy zdobędzie szczyt.
Przed "który" przecinek. Co chcesz powiedzieć przez tę metaforę?
Jeszcze tylko kilka jardów
Lepiej "parę".
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Końcówka:
już stąd widzę że ta szczerba jest całkiem spora, nic innego nie przychodzi mi na myśl jak tylko to, że kiedyś, jakiś odłamek skalny musiał z jakiegoś powodu lecieć niemal płasko i równolegle do powierzchni, zahaczył tutaj i runął na przeciwną, wewnętrzną ścianę krateru. Może to te odłamki właśnie widzieliśmy podczas lądowania.
Skracaj, używaj kropek, zwłaszcza w dialogach (czy ktoś brnący z trudem pod górę wygłasza takie przemowy?): już stąd widzę, że ta szczerba jest spora. Pewnie kiedyś jakiś kamyk leciał, prawie równolegle do powierzchni, zahaczył o coś i trafił w krater. Może to te odłamki widzieliśmy przy lądowaniu.
W końcu obaj stanęli w regularnym wyżłobieniu, kilka dobrych metrów szerokim, i może niecałe trzy metry głębokim.
W końcu stanęli w regularnym wyżłobieniu, szerokim na dobrych parę metrów, a głębokim może na trzy.
Tworzyło ono coś na kształt płytkiego wąwozu, kilkunastometrowej długości,
Dobra, nie mam pojęcia, jak to wszystko wygląda.
Przedostali się bliżej, by zobaczyć jak ta formacja wygląda od wewnątrz.
Wystarczyłoby: Weszli w szczelinę.
podłoże jest pewno
Pewnie. Dialog jak raz pasuje do sytuacji – astronauci muszą tak mówić, bo to się nagrywa dla Ziemi. Ale to jedyna sytuacja, w której taki dialog dobrze wypada.
Jedyna ciekawostka to rumowisko skałek po przeciwnej stronie naszego odkrycia
Gdzie odkrycie ma stronę?
, rozglądając się szybko dookoła.
Czemu szybko? I czy mógł kręcić głową w hełmie?
Jego kompan
Kolega. https://sjp.pwn.pl/szukaj/kompan.html
z wzrokiem wbitym
Ze wzrokiem, ale ta fraza już straciła smak. Posól ją.
w sposób taki
W taki sposób.
obrócił i skupił wzrok
Jak się obraca wzrok?
Jeśli chciałeś wziąć udział w konkursie antynaukowym, należało dodać oznaczenie. Jeśli nie – nie mam dobrych wiadomości. Tekst jest pijany własnym geniuszem, którego – bardzo mi przykro – nie zawiera, pełen streszczeń, pustych fraz (i frazesów), błędów interpunkcyjnych (brak kropek! spacje przed wykrzyknikami i pytajnikami!), a przede wszystkim – po prostu nudny. Masę ekspozycji na początku czyta się jak artykuł z Focusa czy czegoś w tym rodzaju. Dobór słów jest nieprzemyślany, a propagandowe wstawki mnie przynajmniej bardzo wytrącają z zawieszenia niewiary (łatwiej przełknęłabym pokazanie tego sceną, choć też z niesmakiem). Potem jest dialog typu "gadające głowy", bez kontekstu, też pełniący rolę ekspozycji, potem streszczenie kilku scen, które dobrze by było opisać. A potem nagle skaczemy do XX wieku! Ale tekst pozostaje przesadny i purpurowy, oraz upstrzony (tak, tak) wielokropkami, które tę głębię… jeszcze… podkreślają. Dialogi nie są naturalne. Zapewnianie daje wrażenie patrzenia na czytelnika z góry, jak na głupka, który sam nie potrafi wyciągnąć najprostszego wniosku.
Ale. Pomysł jako taki – obrany z męczącej propagandy – jest ciekawy, o lekko Verne'owskim zabarwieniu. Dałoby się z niego zrobić coś, co czytalibyśmy z wypiekami na twarzy. Dopieść ten pomysł. Szkoda go.
Ale na Twoim miejscu, Autorze, solidnie poprzycinałbym część pierwszą tekstu, za to dorzuciłbym sporo do części drugiej, aby zachęcić czytelników do (ewentualnego) poznania całości.
Niekoniecznie. Grzechem części pierwszej jest przede wszystkim infodump – sporo tej informacji można z korzyścią dla całości przedstawić w scenach. Większość reszty, zwłaszcza propagandowe komunały, wyrzuciłabym.
Dużo faktów
I faktoidów.
trochę nadmiarowych spacji
Tak, nie wyłapywałam ich na bieżąco, ale są.
Pierwszy fragment jest tak rozległy, ponieważ to wstęp, wprowadzenie, osadzające fikcyjną akcję (nad którą pracuję) w rzeczywistych, minionych czasach. To celowy zabieg, działanie na przekór, ponieważ większość fantastycznych historii z którymi się zetknąłem dzieje się w odległej przyszłości, z nielicznymi wyjątkami, np. “Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…”
To zależy: fantasy zwykle dzieje się "dawno, dawno temu", ale science fiction – raczej w przyszłości. Dlaczego? Ano dlatego, że odległość czasowa pomaga w zawieszeniu niewiary (to nie nasz świat, a przeszłość – i przyszłość – to inny kraj), ale wynika to także z aksjologicznych przedzałożeń science fiction (wiesz, postęp, te sprawy – ogólnie science fiction reprezentuje oświecenie, a fantasy – romantyzm, ale to też nie zawsze). Jako taki, pomysł wysłania polskiego szlachcica na Księżyc jest całkiem nośny, ale poległeś na wykonaniu. Skąd pochodzi Twoja wiedza o tamtych czasach? Sama nigdy w życiu nie odważyłabym się o nich pisać – za mało wiem! a nawet ja z moim nieuctwem w dziedzinie historii widzę, że Twoja ekspozycja jest zlepkiem obiegowych opinii, jest po prostu nierzetelna. Jeśli chcesz pisać o naszym świecie, czy nawet o naszym świecie z fantastycznymi dodatkami, musisz go znać. Nie z gazet, ale z godnych zaufania źródeł. Jasne, te źródła mogą się zdezaktualizować – ale to już nie będzie Twoja wina. A zabieranie się do pisania bez przygotowania – to Twoja suwerenna decyzja i Ty ponosisz za nią odpowiedzialność (czyli zostajesz wyśmiany, bo nic gorszego raczej Ci nie grozi – ale to też nie należy do przyjemności. Prawda?).
Mam nadzieję że drugi fragment rozbudzi w czytelniku ciekawość, będzie chciał poznać całą opowieść, czyli “jak do tego doszło”
Rozbudziłby raczej wtedy, gdybyś od niego zaczął – właśnie dlatego, że pierwszy fragment tłumaczy, cokolwiek łopatologicznie, jak do tego doszło. Innymi słowy, rozwiązałeś zagadkę, zanim ją zadałeś.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tarnina, dziękuję za tak szczegółową analizę. Odjęła mi sporo lat, co samo w sobie jest dobre. Zwyczajnie przeniosłem się na lekcję języka polskiego w LO. Jak to mówią, mądrego to i dobrze posłuchać, dlatego bez wątpienia poprawię, pozmieniam i zastosuję wszystkie dobre podpowiedzi. Na to jednak potrzeba czasu, a zależy mi by ten pomysł przelać na papier i skończyć.
A jeśli w przyszłości tekst wywoła wypieki na choćby jednej twarzy, będzie dobrze. Wasza krytyka pomoże, bo mam spore pokłady pokory ;)
Pozdrawiam :)
Bardzo się cieszę, że zdołałam pomóc ^^
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej, Krzysztof Szczechowski.
Dobrze jest poczytać kogoś, kto ma ,,świeże spojrzenie’’ na fantastykę. Wplecenie Polaka, Twardowskiego, w wyprawy Kolumba, całkiem ciekawe. Zastanawia mnie, czy może są jakieś zapomniane legendy na ten temat. O tym, że o wyprawie Twardowskiego na Księżyc istnieją, to wiem. Szkoda, że czytelnik musi się sam domyślać, co zobaczyli astronauci w kraterze, przydała by się jakaś wskazówka, ster czy metalowa kotwica, która ocalała.
Opowiadanie ogólnie dobre, przyjemnie się czytało.
Pozdrawiam.
Feniks 103.
audaces fortuna iuvat
Szkoda, że czytelnik musi się sam domyślać, co zobaczyli astronauci w kraterze
A co tam jest innego do zobaczenia?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
A skąd mam wiedzieć, może kokony obcych albo piramida zbudowana przez kosmitów?:)
A swoją drogą to oglądałem kiedyś film, w którym pokazano, że statki i samoloty znikające w trójkącie bermudzkim stoją po ciemnej stronie Księżyca.
audaces fortuna iuvat
Gdyby Tajemnicze Coś nie pojawiało się na początku tekstu, to owszem, nie byłoby sposobu zgadnąć, co to jest. Ale kiedy nie pojawia się w ostatnim zdaniu tekstu objaśniającego, jak się tam znalazło, to cóż to może być? Brzytwa Ockhama :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.