- Opowiadanie: Golodh - Błysk anihilacji

Błysk anihilacji

Nie zdążę już zrobić redakcji, ale że już napisałem, to stwierdziłem trudno, wrzucę. Nie wiem czy nie wyszła mi przy tym szczypta czy dwie grafomani, ale to czytelnicy sami ocenią.

Zapraszam więc na zgłębienie przeszłości, przyszłości, teraźniejszości i wszystkich innych ...ości profesora Smaka.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Błysk anihilacji

Miałem wrażenie, że ten moment trwa wiecznie. Wraca do mnie jak zły sen; zmuszając do przeżywania koszmaru kolejny raz, i kolejny, i kolejny, i kolejny…

Grimmington.

Białe ściany sterylnego pomieszczenia wyłożone ekranami komputerów. Plątanina rur, wiążących się w samym środku pokoju. Wielki, żelazny laser; stojący w centrum całego zamieszania i pośród dziesiątek krzątających się naukowców. Wszystko przebiega zgodnie z planem, szykujemy się do teleportacji…

I wtedy następuje błysk. Błysk anihilacji.

Kwant znika. Nie rejestrują go ani radary, ani wyzwalacze elektronowe. Na skutek złej kalibracji wyparowuje o kilka milisekund za wcześnie. A biorąc pod uwagę względny ruch Ziemi, Słońca i całej Drogi Mlecznej, oznacza to przesunięcie rzędu kilku metrów.

Kilku fatalnych metrów…

 

Ze snu wyrwał mnie dźwięk skrzypiących drzwi.

– Profesor Smak? – zabrzmiał basowy głos. Do gabinetu wszedł elegancko ubrany mężczyzna. Niski i łysy.

Podniosłem głowę znad biurka i dopiłem resztki kawy. Skrzywiłem się – czy mogła być jeszcze bardziej gorzka? Czy naprawdę musiałem ją pić? Może powinienem wyspać się przed spotkaniem? Tylko jak mógłbym spać po tym, co przeżyłem? Gdy tylko zamykam oczy…

– Richard Grant – przedstawił się gość, podając wizytówkę. – Konsorcjum Hadamarda. Byliśmy umówieni w sprawie pańskiego wniosku.

– Tak, tak – odpowiedziałem mruknięciem, odgarniając zalegające na biurku papiery. – Przepraszam za nieporządek. Ostatnio jestem trochę zapracowany.

Richard nie odpowiedział. W ciszy wyjął z aktówki dokumenty i założył okulary o grubych oprawach. Tylko po to, stwierdziłem, by móc spoglądać znad nich na rozmówcę z należytą dawką pogardy.

– Zapoznałem się z pańskim dorobkiem naukowym. Wiem, że zaczynał pan w ciele płynnym…

– To stare dzieje. – Machnąłem ręką. – Pracowałem wtedy w większej grupie. Inni liczyli, ja głównie robiłem obrazki. Ale szybko odkryłem, że to nie to, czym chcę się zajmować.

– …ale potem dołączył do projektu informatyków kwantowych. Zajmował się pan konkretnie teleportacją fotonów, tam i z powrotem. Według tamtych wniosków chcieliście opracować rewolucyjną metodę ponadświetlnego transportu energii. I wtedy zdarzył się wypadek w fabryce Grimmington.

– Nie chcę o tym mówić. Czy możemy przejść do omówienia projektu?

– Nie – odparł sucho Richard. – Jak to możliwe? Wielka na kilkanaście pięter fabryka została zniszczona i ocalał tylko pan?

Nie tylko ja. Przed oczami stanął mi tamten moment – oślepiający błysk, rozprzestrzeniający się po całym głównym holu i znikająca w nim Romualda…

 

– Marlenka – szepnęła mi kiedyś. – Nie sądzisz, że to piękne imię?

Przywarła do mnie mocniej. Porywisty wiatr sprawiał, że na zewnątrz było coraz chłodniej.

– Moja babka się tak nazywała – prychnąłem. – Chciałabyś, żeby mi się przypominała za każdym razem?

Nie otwierałem oczu. Wystarczyło, że czułem każdy kosmyk jej włosów; wdychałem zapach jej kwiatowych perfum; delektowałem się jej anielskim głosem… Chciałem, żeby ta chwila trwała wiecznie. Nie chciałem jej znowu stracić.

– To może Helenka? To też ładne imię.

Myślałem, że ocaliła mnie siła naszej miłości. Ale nie możesz wierzyć w takie rzeczy, gdy jesteś fizykiem. W końcu już Einstein mówił, że nie ma czegoś takiego jak siła.

 

– Mogę być z panem szczery, profesorze Smak? – prychnął Richard Grant. – Po przejrzeniu papierów mieliśmy kilka obiekcji, ale to tylko drobne kwestie. Miszmasz w harmonogramie można poprawić, a pieniądze zaoszczędzić na pensjach doktorantów. Niepokoi nas tylko pański stan psychiczny.

– Co pan może wiedzieć?! – odparłem ostro. – Ma pan rodzinę? Dom? Córkę?

– Nie mam.

– No właśnie. I dlatego nie zrozumie pan tej historii. A co mógł pojąć i tak dowiedział się pan z gazet.

– Być może coś czytałem – odparł Richard. – Ale pańskie wywiady tylko pana pogrążają.

 

Po wypadku na uniwersytet zjechały się wszystkie media. Każdy zastanawiał się, jak mogłem przeżyć coś takiego. Prawdę mówiąc sam nie wiedziałem; po prostu obudziłem się po wszystkim w nienaruszonym stanie. Nienaruszonym! Choć wokół leżały dziesiątki zmasakrowanych i wyparowanych ciał, ja jeden stałem na nogach bez najmniejszego zadrapania. Jak wytłumaczyć coś takiego?

Nie powiedziałem im tylko jednego. Nie tylko ja przetrwałem; poza mną wypadek przeżyła moja żona. Choć „przeżyła” to może zbyt dużo powiedziane.

Problemem nie była sama teleportacja kwantu. Problemem było to, gdzie go teleportowaliśmy. Gdy trafił w moją żonę i zareagował z jej polem psychicznym, wprowadził ją w superpozycję. Dlatego wybuch uwolnił tak duże ilości energii.

Superpozycja… Moja żona równocześnie żywa i martwa. W jednej chwili potrafiłem z nią normalnie rozmawiać, w drugiej zaś rozpaczać nad jej zimnym ciałem. Jak kot Schrödingera. Haczyk był jeden – nie mogłem jej zaobserwować, bo to zniszczyłoby superpozycję. Miałbym tylko pięćdziesiąt procent szans, że przeżyje.

Dlatego zawsze odwracałem wzrok, uciekałem w wir pracy i nigdy, przenigdy nie patrzyłem jej prosto w oczy. Była jak kwantowy duch, towarzyszący mi kolejne kilkanaście lat. Z czasem nauczyłem się z tym żyć. Dla bezpieczeństwa przewiozłem do domu i nikomu o tym nie mówiłem. A dla mediów wymyśliłem jakąś pseudonaukową bajkę. Potem posypało się na mnie trochę krytyki, ale nikt nie potrafił dowieść, że mówię nieprawdę.

 

– Coś pan sugeruje? – spytałem podejrzliwie Granta.

– Ja? Nic – odparł. – Ale kilku pańskich kolegów nie zostawiło suchej nitki na pańskich teoriach. Uważają, że zupełnie nie zna się pan na mechanice kwantowej. A to źle wróży pańskiemu projektowi.

– Ktoś panu coś naopowiadał? Pewnie ten miernota, Manfred. Proszę posłuchać, koncepcja podróży w czasie jest jak najbardziej realna!

Richard Grant zdjął okulary powoli. Naprawdę powoli. Li tylko dla złowrogiego efektu.

– Może więc opowie mi pan o tych podróżach w czasie?

 

Na początku zastanawiałem się, jak długo wytrzymam bez oglądania mojej żony. Nie spodziewałem się, że będę w stanie to podtrzymywać całe trzynaście lat. Z czasem jednak rzeczy stawały się coraz trudniejsze, a stawka wzrosła. W końcu doczekaliśmy się córki.

– Tato! Tato! – krzyczała Helenka, skacząc po łóżku. – Tato, o co chodzi z tymi strunami?

– Słyszałeś? – mruknęła Romualda, ledwo unosząc powieki. – Nasza córka cię potrzebuje.

Ziewnąłem. Nie miałem ochoty wstawać.

– Nie za wcześnie na naukę? – spytałem, nie otwierając oczu. – Co wyczytałaś?

– Że w rzeczywistości mamy dziesięć wymiarów. – Przerwała na chwilę, odliczając dokładnie tyle palców. Westchnęła, z zaskoczeniem odkrywając, że ma ich dokładnie tyle, ile trzeba. – Ale jak to się ma do gitary?

Westchnąłem i, wciąż przymykając oczy, wyślizgnąłem się spod kołdry.

– Chodź, opowiem ci wszystko w salonie. Nie chcesz chyba obudzić mamy?

 

– W teorii strun występuje dziesięć wymiarów, choć my obserwujemy tylko trzy przestrzenne i czas – wyjaśniłem Richardowi Grantowi. – Zastanawiał się pan, gdzie się podziewa pozostałe sześć?

Grant pokręcił głową.

– Proszę sobie więc wyobrazić, że czas nie jest linią prostą – kontynuowałem. – Że są tak naprawdę dwa wymiary czasowe, które układają się w pączek. Nie takiego okrągłego z nadzieniem, tylko donuta z dziurką i lukrem na wierzchu. I po tym słodziutkim lukrze porusza się normalny czas.

Uszami wyobraźni słyszałem małą Helenkę, wzdychającą z zachwytem nad moim wywodem. Przed oczami widziałem jednak tylko pana Granta.

– Pytanie brzmi co się stanie, gdy zejdziemy z tego lukru. Zrobimy pętelkę przez dziurkę, zjedziemy trochę pod kąt i pyk; lądujemy znowu na górze, ale w innym miejscu. To tak jakbyśmy podróżowali w czasie. A co najciekawsze; każda linia stworzona z posypki na tym lukrze mogłaby odpowiadać alternatywnym wydarzeniom, istniejącym równocześnie.

– Przypomina to trochę tachiony z jednej z pana prac.

– Właśnie! I tak jak tachiony, do ześlizgnięcia się z lukru będzie trzeba przyspieszyć do prędkości większej niż prędkość światła. A to tworzy pewne zagrożenia. Jeśli nie przyspieszy się wystarczająco, to dylatacja czasu, zamiast w przeszłość, wyrzuci podróżnika w daleką przyszłość. Rozumie pan, czemu to tak niebezpieczne?

– Niezbyt – przyznał niechętnie Grant.

– Proszę więc sobie wyobrazić późny wszechświat, w którym znajduje się czarna energia. Ta sama czarna energia, która dzisiaj przyspiesza rozszerzanie się wszechświata. Gdyby była tylko ona, i do tego w ogromnych ilościach, potrafiłaby rozerwać człowieka w ułamku sekundy. Bardziej niż na atomy – zostałyby z nas tylko pozrywane struny kwantowe. Morderczy proces; w jednej z prac opisałem go jako raviolizacja.

Richard Grant nie odpowiedział, ale widziałem, że zrobiłem na nim wrażenie. Wstałem, by odetchnąć i zaparzyć sobie kawę w nowo kupionym ekspresie. Gdy wychyliłem jej pierwszy łyk, Grant w końcu spytał:

– Potrzebuje więc pan ogromnej ilości energii. Skąd ją pan weźmie?

– Jest jedno źródło, które może mi je zapewnić. To gigantyczna, makroskopowa superpozycja.

 

Jak każda miłość, tak i nasza w końcu zaczęła się sypać. Romualda zaczęła robić mi wyrzuty. Że długo siedzę w pracy, że nie opiekuję się dzieckiem, że jej nie zauważam i nie patrzę na nią tak jak kiedyś… Pewnie coś w tym było. Gówno mnie to obchodziło – ja też miałem tego wszystkiego dość.

– Wyprowadzam się! – oznajmiła któregoś razu, a ja tylko wzruszyłem ramionami. Helenka była w przedszkolu, nie musiałem się więc nią przejmować.

Tak, tęskniłem za żoną. Ale za tą prawdziwą, którą straciłem w Grimmington. Gdyby nie ten cholerny błysk, ta anihilacja… Jak mogłem kochać kogoś, kogo nie widziałem tyle lat? Jak, do diaska?

– Jesteś gównem! – krzyknęła Romualda. – Jesteś niczym! Żałuję, że cię poznałam!

 

– Nie żałuję, że pana poznałem – powiedział Richard Grant. – To naprawdę coś wielkiego. Przełomowe dokonanie ludzkości.

Staliśmy przed statkiem kosmicznym, mającym zabrać nas z lukru. Trzydzieści miliardów dolarów nie poszło na marne. Jedyne czego żałowałem, to że w końcu nie wykorzystaliśmy tej ladacznicy, mojej żony. Pod naciskiem Granta, który rzeczywiście o mało nie uznał mnie za niepoczytalnego, zastąpiliśmy je małymi reaktorami fuzyjnymi i żaglami słonecznymi. Piekielna Romualda…

 

– Jesteśmy siebie warci! – prychnąłem. – Nie widzisz, jak się dla ciebie staram? Gdyby nie Helenka… Oj, już dawno otworzyłbym oczy! Tylko dzięki temu wciąż żyjesz i tu jesteś!

– A ty znowu swoje…

– Od dwudziestu cholernych lat pracuję, by przywrócić cię do życia, a ty tak mi się odwdzięczasz? Puszczając się z Manfredem?

– Co ty pieprzysz?!

– Jesteś kwantowym duchem, do jasnej cholery!

 

Zasiadłem za sterami, sprawdziłem hamulec, sprzęgło – wszystko działało. Ustawiłem lusterka i zapiąłem pasy, a Richard usiadł koło mnie. Nadeszła pamiętna chwila…

Wcisnąłem przycisk „turbo”.

Statek szarpnął i wcisnęło nas w fotele. Licznik prędkości pokazywał coraz większe wartości. Trzysta kilometrów na sekundę. Czterysta. Pięćset. Pięćset tysięcy.

– Zaraz im pokażemy! – krzyknąłem do Granta. – Przekroczymy prędkość światła!

 

– Zaraz ci pokażę.

Wstałem i wyszedłem z salonu.

 

Zbliżaliśmy się do prędkości światła. Licznik zwolnił, choć tylko na chwilę. Gdy przekroczymy barierę, nabierzemy niesamowitej mocy. Do jej pokonania zostało dziesięć, dziewięć…

 

Wbiegłem do kuchni i wyjąłem nóż.

 

Cztery, trzy…

 

– Chcesz zobaczyć prawdę? – Siadłem przy cholernym stole. – Patrz i podziwiaj!

 

Jeden… Zero! I…

I nic.

Lecieliśmy wciąż z prędkością światła.

– Co się dzieje? – zdążył spytać Grant, nim jego ciało rozpłynęło się na malutkie kawałeczki.

Pozrywało mu struny, a ja miałem wrażenie, że zaraz pozrywa i moje. Nie czułem już ręki, nie czułem nóg. Zostało mi najwyżej parę sekund…

 

Postawiłem nóż na sztorc i uderzyłem weń głową. Ostrze przeszyło moje lewe oko, a po drugim uderzeniu również prawe.

– Zadowolona? Teraz mogę zostać z tobą na zawsze! Haha!

– Jesteś pieprzonym wariatem!

– Teraz twoim wariatem! Hahaha! Na zawsze!

Obraz statku kosmicznego i rozpływającego się Richarda Granta objawił się ostatni raz w krótkim błysku anihilacji, po czym zniknął na zawsze. Naprawdę udało mi się zostać. Przeżyłem.

Koniec

Komentarze

Co do antynaukowości – niewiele jej dostrzegłem. Wszystko, no, niemal wszystko, bliskie teoriom, hipotezom… Ale to nic w porównaniu do finału. Lepszego sposobu nie dało się znaleźć?

Co nie oznacza totalnej krytyki. Przeciwnie, bowiem jako całość misię.

Pozdrawiam.

Adamie, czy mam to w takim razie traktować jako swój sukces?:D Zapewniam, że żaden z zawartych w opowiadaniu elementów fizycznych jest mniej lub bardziej (zwykle bardziej) bezsensowny, co najwyżej tylko gęściej pokryłem go popularnonaukowym żargonem;) Jeśli istnieje taka potrzeba, to chętnie o dowolnym z nich opowiem.

I co przeszkadza w finale?:P

 

Dziękuję serdecznie za wizytę i cieszę się, że cisię:)

 

Слава Україні!

"… nie otwierając oczy …" . Może "oczu " ?

"Choć, opowiem ci …". A to nie miało być "Chodź, opowiem ci …" ?

A z tą chwilą to było "nadejszła wiekopomna …" . No gdzie ?

Hej, SPW, miło, że wpadłeś:)

 

"… nie otwierając oczy …" . Może "oczu " ?

"Choć, opowiem ci …". A to nie miało być "Chodź, opowiem ci …" ?

Dzięki, poprawiłem:)

A z tą chwilą to było "nadejszła wiekopomna …" . No gdzie ?

Hmmm? Chyba nie zrozumiałem:P

Слава Україні!

To miał być żart. W trzeciej części sagi filmowej o losach rodziny Pawlaków, stary Pawlak ma wygłosić przemówienie nad grobem brata i plącze mu się język. Odruchowo widząc tekst o chwili, która nadeszła zacytowałem. Sorry, to taka moja mała choroba, że mam głupie skojarzenia i wydaje mi się, że wszyscy je mają.

A, jasne:D Nie oglądałem filmu, dlatego nie skojarzyłem:P

Слава Україні!

Umieszczenie antynaukowości tak, żeby wyglądały prawdopodobnie, to… Podobało mi się i misię czytało z zainteresowaniem i uśmiechniętym pyskiem. :)

Misiu, myślałem, że to jest założenie konkursu:P

Dziękuję za wizytę, cieszę się z misiego uśmiechu:)

Слава Україні!

Cześć Golodh!

 

Warstwa językowa opowiadania wypadła bardzo dobrze, czytałem bez potknięć (no, dwa malutkie miałem, ale o tym niżej). Podobała mi się forma, w której sny/wspomnienia/przemyślenia (niepotrzebne skreślić?) przenikają się z bieżącą akcją. Dobrze się te fragmenty uzupełniały.

 

Antynaukowo jest, chociaż część rzeczy dla mnie, jako laika, brzmiało równie prawdopodobnie jak dowolne faktyczne teorie naukowe. 

 

Sama końcówka… Zostańmy przy tym, że dość przewidywalna :)

 

Nie chcę o tym mówić. Nie możemy przejść do omówienia projektu?

Nie – odparł sucho Richard.

Jakby drugie “nie” zamienić na “Czy” to zdanie brzmi lepiej i znika powtórzenie :)

 

Moja żona równocześnie żywa i martwa

Hmm, brakuje mi w tym zdaniu orzeczenia. Może: Moja żona równocześnie była żywa i martwa.

 

że jej nie zauważam i nie patrzę na nią tak jak kiedyś…

“Ale o co ci chodzi? Przecież jesteś niewidzialna…” – “Domyśl się” :D

 

Ogólnie tekst mi się podobał, chociaż zabrakło trochę wodotrysków :)

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w konkursie!

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Cześć, cezary!

Przyznam, że niezbyt starałem się w planowaniu tej końcówki, próbując postawić na sprawdzone rozwiązania. Część istoty tego tekstu to, poza samą antynaukowością, czerpanie formy z kilku konkretnych opowiadań science-fiction;)

Hmm, brakuje mi w tym zdaniu orzeczenia. Może: Moja żona równocześnie była żywa i martwa.

Hmmm… Jednak chyba zostawię. Mi tu równoważnik zdania pasuje.

Ogólnie tekst mi się podobał, chociaż zabrakło trochę wodotrysków :)

O nie, czyżbym pomylił konkurs antynaukowy z erotycznym? D:

 

Dziękuję za wizytę i pozdrawiam również:)

Слава Україні!

Hej, hej,

 

tak mniej więcej do połowy czytało mi się bardzo dobrze. Potem przyszedł fabularny przeskok, a może skok – maksymalne przyspieszenie histori: zmontowanie maszyny do podróżowania w czasie wartej 30 miliardów dolarów, romans żony z Manfredem i nóż przebijający oczodół na finał. Powiedziałbym, że odpaliłeś protokół s-f bizarro :) Ja się zupełnie pogubiłem.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Ach, rzeczywiście trochę szybki ten przeskok, pewnie niepotrzebnie:P

Dzięki za poświęcony czas, Kluczyku:)

Слава Україні!

Golodhu, jestem przekonana, że doskonale wiesz o czym napisałeś, natomiast ja muszę wyznać, że choć czytało się nieźle, to nie bardzo pojęłam, o czym traktuje opowiadanie.

 

Białe ścia­ny ste­ryl­ne­go po­miesz­cze­nia wy­ście­lo­ne ekra­na­mi kom­pu­te­rów. → Wyścielić coś można czymś miękkim; obawiam się, że ekrany komputerów się do tego nie nadadzą.

Proponuję: Białe ścia­ny ste­ryl­ne­go po­miesz­cze­nia wyłożone ekra­na­mi kom­pu­te­rów.

 

za­brzmiał niski, ba­so­wy głos. → Zbędne dookreślenie – głos basowy jest niski z definicji.

 

– … ale potem do­łą­czył do pro­jek­tu in­for­ma­ty­ków kwan­to­wych. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

wdy­cha­łem za­pach jej kwie­ci­stych per­fum→ Perfumy nie bywają kwieciste.

Pewnie miało być: …wdy­cha­łem za­pach jej kwiatowych per­fum

 

Li wy­łącz­nie dla zło­wro­gie­go efek­tu.Li tylko dla zło­wro­gie­go efek­tu.

 

dwa wy­mia­ry cza­so­we, które ukła­da­ją się w pącz­ka. → …dwa wy­mia­ry cza­so­we, które ukła­da­ją się w pącz­ek.

 

Przed moimi ocza­mi wi­dzia­łem jed­nak tylko pana Gran­ta. → Zbędny zaimek.

 

Do­kład­nie! I tak jak ta­chio­ny… → Otóż to/ Właśnie! I tak jak ta­chio­ny

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dokladnie;1075.html

 

nasza w końcu za­czę­ła się sypać. Ro­mu­al­da w końcu za­czę­ła→ Czy to celowe powtórzenie?

 

Po­sta­wi­łem nóż na sztorc i ude­rzył weń głową. → Pewnie miało być: Po­sta­wi­łem nóż na sztorc i ude­rzyłem weń głową.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, przykro mi to słyszeć :/ Niemniej bardzo dziękuję Ci za poświęcony czas i zostawione sugestie, które bez wyjątku wykorzystałem.

Слава Україні!

Golodhu, niech Ci nie będzie przykro, bo ak by na to nie patrzeć, to najpewniej moja niewiedza nie pozwoliła mi w pełni docenić zalet opowiadania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niby wiem, ale niepocieszony czytelnik zostawia ranę w sercu tak czy inaczej :<

Слава Україні!

A niechże ta rana zabliźni się jak najszybciej!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

a pieniądze zaoszczędzić na pensjach doktorantów – a więc wątki realistyczne też tu mamy! smiley

 

Po lekturze znacznej częsci opowiadań w tym konursie mam taką refleksję: kwanty, czasowe dylatacje itp. są częstym motywem. Pewno dlatego, że (z całym szacunkiem) przeciętny zjadacz chleba i tak nic z tego “naukowego bełkotu” nie rozumie, więc przepis na bzdurę jest dość oczywisty – losowo utworzone zlepki znanych terminów. W tym opowiadaniu jednak starałeś się wyjść nieco poza samo tworzenie bzdurnych zlepków – pączek, lukier, struny, itp., to ma jakąś spójność – i może dlatego bardzo przypadło mi do gustu. Powodzenia w konkursie!

W komentarzach robię literówki.

a pieniądze zaoszczędzić na pensjach doktorantów – a więc wątki realistyczne też tu mamy! smiley

A tak liczyłem, że ktoś zauważy:)

 

Tekst pisałem opierając się na przeinaczaniu nauki, nie nazw, więc nie dziwię się, że zobaczyłeś tu coś innego i większą spójność:P

Bardzo dziękuję za komentarz:)

Слава Україні!

Czytając, czułem tę antynaukować, choć gdybym miał wyjaśniać, na czym polegała, to pewnie bym poległ. Napisane bardzo dobrze, fabuła wciągająca. To pierwsze opowiadanie z konkursu, które przeczytałem i trochę mi szkoda, że sam nie wystartowałem, ale inne rzeczy mają priorytet.

Interesujące podejście. Mnie najbardziej podobała się superpozycja żony. Aż się zastanawiam, czy to nie jakiś potomek Schrodingera…

Bełkot fizyczny też niezły. I finałowa prędkość światła.

Babska logika rządzi!

Antynauka jest, choćby w osiągnięciu prędkości światła. Gdzie jeszcze to nie mam pojęcia. Dla mnie brzmi to wszystko wiarygodnie. Superpozycja szycownej małżonki cudna i jeszcze Helenka do tego. Chylę czoła :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć!

 

Tekst zdecydowanie antynaukowy, nie zachęca do bycia naukowcem i piętnuje “blaski” środowiska akademickiego ;-) Motyw z superpozycją Żony niezły, pokazany całkiem poważnie (przez co – imho – trochę niewykorzystany), z pewnym dystansem. Przyznam, że nie skumałem co się stało i jak to się miało równoległego wątku, ale dobrze (w żartobliwym słowa znaczeniu) ilustruje to “zawiłości” mikroświata.

Sceny z pozbawianiem się oczu nie zrozumiałem, ale ja tylko ślizgam się po powierzchni dwudziestowiecznego dorobku, nie licząc tego czytało się całkiem nieźle, akcja trzymała w napięciu, absurd co i raz wyglądał zza krzaka.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hej!

Wybaczcie zwłokę w odpowiedzi, widziałem komentarze, od razu przeczytałem i miałem nawet odpowiedzieć, ale w ferworze różnych rzeczy zapomniałem:/

 

zygfrydzie!

Czytając, czułem tę antynaukować, choć gdybym miał wyjaśniać, na czym polegała, to pewnie bym poległ. Napisane bardzo dobrze, fabuła wciągająca. To pierwsze opowiadanie z konkursu, które przeczytałem i trochę mi szkoda, że sam nie wystartowałem, ale inne rzeczy mają priorytet.

Dziękuję, bardzo się cieszę w takim razie, że poza antynaukowością udało mi się i dobrze napisać, i zaplanować wciągającą fabułę – nawet jeśli gdzieś na początku była ona raczej pretekstem;)

 

Finklo!

Interesujące podejście. Mnie najbardziej podobała się superpozycja żony. Aż się zastanawiam, czy to nie jakiś potomek Schrodingera…

Bełkot fizyczny też niezły. I finałowa prędkość światła.

Żeby być precyzyjnym, to raczej musiałaby być potomkiem kota Schrodingera;)

A prędkość światła osiągnęli z pomocą przycisku turbo, to chyba trochę uwiarygadnia;)

 

Irko!

Antynauka jest, choćby w osiągnięciu prędkości światła. Gdzie jeszcze to nie mam pojęcia. Dla mnie brzmi to wszystko wiarygodnie. Superpozycja szycownej małżonki cudna i jeszcze Helenka do tego. Chylę czoła :)

Dziękuję serdecznie:P A gdzie jeszcze jest – myślałem, że czas w kształcie pączka będzie dość jasno antynaukowy:P

 

Krarze!

Tekst zdecydowanie antynaukowy, nie zachęca do bycia naukowcem i piętnuje “blaski” środowiska akademickiego ;-)

A dziękuję, trochę też zależało mi na tego wrzuceniu:P

Motyw z superpozycją Żony niezły, pokazany całkiem poważnie (przez co – imho – trochę niewykorzystany), z pewnym dystansem. Przyznam, że nie skumałem co się stało i jak to się miało równoległego wątku, ale dobrze (w żartobliwym słowa znaczeniu) ilustruje to “zawiłości” mikroświata.

A to nawiązanie do teorii wieloświatów. Ponieważ żona jest w superpozycji, to jej stan ewoluuje równolegle – jakby żona była (kursywą) i jej nie było (normalny tekst). Stąd i profesor Smak lata między dwoma stanami;)

Sceny z pozbawianiem się oczu nie zrozumiałem, ale ja tylko ślizgam się po powierzchni dwudziestowiecznego dorobku

Tu z kolei masz jasny przykład kota Schrodingera – jego stan będzie jasny dopiero, gdy go zobaczysz. Pozbawiając się oczu profesor Smak ustalił, że nigdy nie zobaczy żony i zawsze zostanie w superpozycji;P

 

 

Dziękuję Wam za poświęcony czas na lekturę i komentarze:) I jeszcze raz wybaczcie, że dopiero teraz odpisuję.

Слава Україні!

Żeby być precyzyjnym, to raczej musiałaby być potomkiem kota Schrodingera;)

Uuuu! To by musiała być naprawdę gruba impreza. I ciekawe, w jakich pozycjach można to robić z kotem będącym w superpozycji…

Babska logika rządzi!

Myślę, że w jakiejś supersymetrycznej pozycji;)

Слава Україні!

Świetne naukowe wytłumaczenie dla żony, na którą nie można patrzeć. Podejrzewam sporo antynaukowości, ale fizyka to dla mnie czysta magia, więc nie wytknę palcem. Czytało się świetnie, tylko końcówka mnie zaskoczyła. Myślałem, że już się nie kochają, a tu takie poświęcenie.

jej kwietnych perfum

Chyba kwiatowych.

 

Wyparowane ciała leżące obok boskie;)

 

 

Antynaukowo ciekawe i zabawne, obyczajowo podobało mi się mniej, bo zawiłe i jak dla mnie zbyt zamieszane.

Lożanka bezprenumeratowa

Ośmiornico, dziękuję! Mówią, że miłość i nienawiść to dwie strony tej samej monety, tak jest też zapewne i tu;)

 

Ambush, przyznaję się do bycia złym uczniem – o kwiatowych perfumach pisała mi już reg i nawet wprowadziłem poprawkę, ale jak widać przepisując i to jeszcze źle:/ Już poprawiam.

Dziękuję za lekturę i komentarz!

 

Слава Україні!

delektowałem się jej anielskim głosem

 

Nieco kiczowate.

– Mogę być z panem szczery, profesorze Smak? – prychnął Richard Grant. – Przejrzawszy papiery mieliśmy kilka obiekcji,

Wydaje mi się, że lepiej by pasowało “po przejrzeniu”, bo to ogólny wniosek z przeglądania, a nie do końca czynność uprzednia.

Jak kot Schrodingera.

Ortograf w nazwisku.

A dla bezpieczeństwa przewiozłem do domu i nikomu o tym nie mówiłem. A dla mediów wymyśliłem jakąś pseudonaukową bajkę.

2 x “a dla”. To w ogóle niezbyt ładne otwarcie.

 

Winiety są napisane elegancko i swobodnie przemieszczają się między konwencjami. Clou opowiadania jest dla mnie opis kulinarny – prychłem bardzo w trakcie.

 

Za to motyw zemsty kwantowej, o ile koncepcyjnie bardzo ciekawy, jest jednak przygotowany trochę za późno w opowiadaniu, żeby to jakoś mocno uderzyło emocjonalnie. Dostaję całą historię związku, który się psuje, dopiero pod koniec zostaje to zaplecione z Manfredem.

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dziękuję za uwagi. Cieszę się, że przypadła Ci do gustu moja kuchnia. Nie ukrywam również, że historię sklejałem trochę w pośpiechu jako pretekst do powrzucania rzeczy antynaukowych – a wgl pisałem to w podobnym stanie jak grafomanię, z tą różnicą, że ostatecznie językowo się bardziej zgadzało xD

Dziękuję również za dokopanie do biblioteki. I w ogóle za chęć lektury, nawet jeśli była wymuszona przez regulamin konkursu;) xD

Слава Україні!

Witam.

Ciekawe połączenie fizyki kwantowej, podróży w czasie i perypetii małżeńskich. Na końcu opowiadania bohater wykłuwa sobie oczy, rozumiem że ma to jakiś związek z tym, że obserwator wpływa na obiekt badany. Skoro ktoś nie ma oczu, to nim nie jest. Bohater dzięki temu przeżył. Ciekawy pomysł.

Ogólnie dobre opowiadanie. Powodzenia w konkursie.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Cześć, feniksie!

Doskonale odczytujesz pomysł na końcu opowiadania! Bardzo dziękuję za wizytę, życzenia i również pozdrawiam! Cieszę się, że się podobało:)

Слава Україні!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

:)

Слава Україні!

Hej,

 

Fajna, dobrze napisana historia. W sumie poza końcówką to nie dostrzegam tu za dużo antynaukowości xD (nie, że jej nie ma, tylko że musiałbym zerknąć do wiki czy gdzieś) → co oczywiście jak dla mnie jest dużą zaletą tekstu.

 

Powodzenia w konkursie :)

Tyle dostałem takich komentarzy, że aż się zastanawiam, czy przepuściliby mi ten tekst np. w konkursie PFFN. Może kiedyś spróbuję xD

Dzięki za wizytę i miłe słowo:)

Слава Україні!

Cześć! Ciekawy pomysł z dwoma wątkami, choć przyznam, że trochę pogubiłam się co było kiedy. Co do antynauki, faktycznie można by dyskutować ile jej tu jest, ale to temu, że używasz głównie nie do końca zbadanych teorii. Kto wie, może za parędziesiąt lat okaże się, że przewidziałeś przyszłość ;) Ale, że teraz mamy teraz, to ja tu widzę pokaźną dawkę antynauki. I całkiem ładny, przyjemny tekścik. Powodzenia i pozdrawiam.

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

Cześć:) Odpowiem przewrotnie, że raczej nie ma szans na spełnienie się tych przepowiedni:P W tym sens całego konkursu (chyba), żeby odróżnić przewidywania realistyczne (należne w jakimś stopniu sf) i te nierealistyczne, antynaukowe. W tym wypadku rzeczywiście odwołuję się do teorii niezbadanych, ale również tych zbadanych, i w obu przypadkach omijam ich logikę i przewidywania szerokim łukiem;)

Cieszę się, że się podobało; dzięki za komentarz i wizytę.

Слава Україні!

Nowa Fantastyka