- Opowiadanie: Eidionus - Historia MUSI się powtarzać
Historia MUSI się powtarzać
Opowiadanie uczestniczy w konkursie „Na krawędzi pojmowania” projektu Zapomniane Sny: https://www.zapomnianesny.pl
Jeśli podoba Ci się ta inicjatywa, rozważ darowiznę na stowarzyszenie Mudita: https://stowarzyszeniemudita.pl, które pomaga rodzinom osób z niepełnosprawnościami.
Młodszy referent – Główne Biuro Patentów – Od zaraz.
Czego chcieć więcej.
Budynek nie wyglądał tak, jak go sobie wyobrażałem. Przypominał raczej zapomniany przez Boga i ludzi kloc, w którym światło pali się siłą przyzwyczajenia i tylko cienie są dowodem obecności kogoś żywego. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że taki do bólu zwyczajny, parterowy budynek znajduje się w tej części miasta. Czynsze w tej dzielnicy były horrendalne.
Wewnątrz powitał mnie Pan Stanisław, starszy referent GBP, wyglądem przypominający zasuszoną mumię, która porusza się tylko siłą rozpędu i przyzwyczajenia. Ledwo rzucił okiem na ściskaną przeze mnie umowę i zlecenie podjęcia pracy. Bez słowa wstępu czy zachęty, jakby przyjął, że wiedziałem w co się pakuję, poprowadził mnie w głąb budynku.
Budynek wewnątrz składał się z mikroskopijnego holu, niewielkiego pokoju z dwoma biurkami i trojgiem drzwi. Za jednymi znajdował się nie większy od schowka na szczotki pokój socjalny, za drugimi łazienka wyłożona kafelkami koloru kawy z mlekiem, a za trzecimi była wielka hala szczelnie wypełniona metalowymi szafkami na akta. Ostatni pokój został mi pokazany jedynie przelotnie, przez ledwo uchylone drzwi. W kiepsko oświetlonym wnętrzu jedynie mignęły mi powoli przesuwające się, humanoidalne cienie.
Na moje pytanie kim są usłyszałem jedynie:
– Kanceliści. Oni zajmują się archiwum. MY – to słowo faktycznie zostało wypowiedziane z wielkiej litery – tam nie wchodzimy. To ICH praca – dodał – zapamiętaj…
W ostatnim słowie było coś więcej, czego jednak pan Stanisław nie zdecydował się mi powiedzieć.
Od pierwszego dnia moje obowiązki nie nastręczały mi specjalnych trudności. Tym bardziej, że pan Stanisław, który wprowadzał mnie w tajniki nowego zawodu, powtarzał jak mantrę:
– Pamiętaj, żeby nie robić więcej niż do Ciebie należy, skrupulatnie, od A do Z, ale ani przecinka dalej – wpatrywał się przy tym we mnie jak bazyliszek w ofiarę – rozumiesz?
Jak miało się niedługo okazać, przekroczeniem obowiązków było dosłownie wszystko, co nie zostało wcześniej określone w niezwykle rygorystycznym regulaminie pracy.
Poza obowiązkową poranną kawą plujką, odebraniem od kuriera przesyłki i ewentualną, sporadyczną odpowiedzią na korespondencję mailową i tradycyjną miałem za zadanie mozolne wklepywanie druków patentów do pamięci komputera, druk obiegówki i przekazanie całości skompletowanych akt kanceliście. Jedno po drugim, raz za razem, niczym robocik wykonujący wciąż to samo zadanie na taśmie w fabryce. Nawet przerwy na fajka i siku były jasno określone i wytyczone tykaniem starego kolistego zegara wiszącego nad wejściem. Stuk, stuk klawiatury, drrrzyg, drrryzg drukarki, bzzzz, bzyczka i otwierają się drzwi. Milczące przekazanie akt (jak zostało mi przypomniane już za pierwszym razem, rozmowy nie są przewidziane w ramach zadań i obowiązków), zamykające się drzwi, cichnące kroki i od nowa stuk, stuk, stuk.
Mniej więcej po dwóch tygodniach pan Stanisław oznajmił, że jestem na tyle wprowadzony i pojętny, że mogę pracować bez jego nadzoru. Jak się wtedy okazało GBP było urzędem całodobowym (zupełnie jakby fakt parogodzinnego opóźnienia wprowadzenia danych o kolejnym „doniosłym wynalazku” mógł spowodować koniec świata).
Pan Stanisław jako bardziej doświadczony wziął nocną zmianę jako że, jak sam mówił, i tak cierpiał na chroniczną bezsenność. Mnie przypadła dzienna zmiana.
Patenty, jakie przechodziły przez moje ręce, były z gatunku ekstraordynaryjnych. Automatyczne prostownice do papieru, samoodlepne karteczki indeksacyjne lub grzebień dla leworęcznych – były jednymi z normalniejszych, choć zdarzały się i naprawdę niezwykłe. Czasem dziw mnie brał, że wynalazki niemal światowego formatu również przechodziły przez moje ręce i lądowały na kolejnych półkach, cierpliwie układane przez jednego z kancelistów.
Praca wydawała się wręcz idealna dla takiego biurowego szczura jak ja. Roboty nigdy za dużo, w sam raz, żeby się ani zmęczyć ani znudzić, ciepło, na głowę nie padało, a nienajgorsza pensyjka lądowała co miesiąc na koncie.
Żeby sobie jakoś codzienną rutynę urozmaicić zacząłem obserwować kancelistów, próbując do nich wbrew zasadom zagadać i nawiązać choćby nić porozumienia.
Większość z nich stanowili mężczyźni. Zazwyczaj po pięćdziesiątce, lekko już łysiejący, z zarysowanym brzuszkiem. Kobiety zauważyłem dwie. Jedna mocno starsza, druga wyglądała na młodszą ode mnie. Od razu zwróciła moją uwagę. Niestety, mimo wielu prób nie udało mi się jej przekonać, żeby spojrzała na mnie choćby sekundę dłużej niż wymagało tego odebranie skompletowanych akt patentowych. Była niewzruszona jak automat lub ożywiony manekin sklepowy. Tylko taki troszkę lepszy, bo z ładną figurą i smutnym uśmiechem na twarzy.
Następnym razem podając jej akta nie liczyłem już na nic, nawet na przypadkowy dotyk jej smukłej dłoni. Nie chciałem nawet na nią patrzeć, bo znów bym się zawiódł. W ciemno wyciągnąłem do niej dokumenty, ręce rozminęły się i kartki rozsypały po podłodze. Ona stała, czekała aż je pozbieram. Nawet nie drgnęła żeby mi pomóc. Zebrałem je nieporadnie, podałem i… zamknęły się za nią drzwi.
Dopiero wtedy pod biurkiem pana Stanisława zobaczyłem jeszcze jedną kartkę z kompletu. Wyprodukowane przeze mnie potwierdzenie z numerem referencyjnym.
Zerwałem się zza biurka, chwyciłem zgubę i bez zastanowienia ruszyłem do królestwa kancelistów. W słabo oświetlonym pomieszczeniu widziałem jedynie w oddali przesuwające się cienie. Nie odnalazłbym się tu gdyby nie nadany przeze mnie numer i skrupulatnie naniesione numery na kolejnych szafkach.
Gdzieś przed sobą usłyszałem stuk zamykanej szafki. Ruszyłem za dźwiękiem bezbłędnie odnajdując właściwe miejsce. Dziewczyny oczywiście już tam nie było, ale przynajmniej mogłem uzupełnić akta o brakujący dokument. Otworzyłem szafkę i moim oczom ukazał się rząd opatrzonych stosownymi etykietami teczek.
Właściwa była już dość gruba. Dziwne, jak na nowo nadany patent i niedawne odkrycie… trzecie odkrycie 1390 r. …ponownie 1723 r. … i w końcu 2024 r.
Kolejne szafki i kolejne akta zawierały opisy wynalazków odkrywanych raz za razem na przestrzeni dziejów. Odkrywanych, opisywanych i zapominanych. Jak w szalonej karuzeli. Jakby ludzie zapominali i musieli szukać tego na nowo…
Jakby historia nie – lubiła, ale wręcz MUSIAŁA się powtarzać…
Zajęty przeglądaniem akt nie usłyszałem zbliżających się kroków. Pan Stanisław podszedł do mnie. Jego twarz wyrażała bezgraniczny smutek. W ręce trzymał dużą, drewnianą pieczątkę.
– Przykro mi, że tu wszedłeś – powiedział – miałem nadzieję, że minie troszkę lat zanim to się stanie
Szybkim ruchem chwycił moją dłoń i odbił na nadgarstku pieczątkę – KANCELARIA.
– Teraz zostaniesz tu na zawsze – dodał odchodząc.
A ja usłyszałem dźwięk bryczka i ze zdziwieniem odkryłem, że moje nogi prowadzą mnie do mojego byłego już biurka po odbiór kompletu patentowego…
Koniec
Komentarze
Grzebień dla leworęcznych?
Pfff, królestwo za otwieracz do puszek dla leworęcznych!
Napisane sprawnie, ale w sumie konkluzja jakoś mało dla mnie wyrazista. Że baterię wynaleźli już Babilończycy? Po co ta cała buchalteria?
Muszę się zastanowić.
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
poprowadził mnie w głąb budynku.
Budynek wewnątrz składał się z mikroskopijnego holu
Tutaj się powtórzenie wkradło.
Podoba mi się zwielokrotnienie kwestii powtarzalności – praca, wynalazki, ale też “ścieżka kariery” pracowników… Wszak prędzej czy później wszyscy tam trafiają.
Ponadto – chęć zrozumienia nie zawsze owocuje czymś dobrym, chociaż sam zamiar można by uznać za szlachetny.
Nie wiem, czemu ale od razu, oczami wyobraźni zobaczyłam budynek urzędu w Wawie :).
Początek mega mocny.
Podoba mi się.
Mam nadzieję, że popłyniesz i zrobisz z tego coś dłuższego. Chętnie przeczytam więcej :D
Zastanawiające. Wieczna klatka dla ciekawskich, tylko dlaczego?
Życzę powodzenia w konkursie :)
Uśmiechnęło i trochę przestraszyło. Powodzenia w konkursie. :)
Chyba nie do końca pojęłam sens istnienia opisanego Biura – nie wiem, komu było ono potrzebne i czemu służyło, ale czytało się nieźle, choć wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
Wewnątrz powitał mnie Pan Stanisław… → Wewnątrz powitał mnie pan Stanisław…
Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
– Kanceliści. Oni zajmują się archiwum. MY – to słowo faktycznie zostało wypowiedziane z wielkiej litery – tam nie wchodzimy. To ICH praca – dodał – zapamiętaj… → A może: – Kanceliści. Oni zajmują się archiwum. MY (to słowo faktycznie zostało wypowiedziane wielkimi literami) tam nie wchodzimy. To ICH praca – dodał – zapamiętaj…
Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach. Sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.
– Pamiętaj, żeby nie robić więcej niż do Ciebie należy, skrupulatnie, od A do Z, ale ani przecinka dalej – wpatrywał się przy tym we mnie jak bazyliszek w ofiarę – rozumiesz? → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Brak kropki po didaskaliach. Druga wypowiedź wielką literą. Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Winno być:
– Pamiętaj, żeby nie robić więcej niż do ciebie należy, skrupulatnie, od A do Z, ale ani przecinka dalej. – Wpatrywał się przy tym we mnie jak bazyliszek w ofiarę. – Rozumiesz?
Patenty, jakie przechodziły przez moje ręce… → Patenty, które przechodziły przez moje ręce…
…bo z ładną figurą i smutnym uśmiechem na twarzy. → Zbędne dookreślenie – czy mogła mieć uśmiech w innym miejscu, nie na twarzy?
… i w końcu 2024 r. → Zbędna spacja po wielokropku.
Jakby historia nie – lubiła, ale wręcz MUSIAŁA się powtarzać… → Czemu tu służy półpauza?
A ja usłyszałem dźwięk bryczka i ze zdziwieniem odkryłem, że moje nogi prowadzą mnie do mojego byłego już biurka… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ciekawy pomysł, mnie brak wyjaśnienia nie przeszkadzał. Nadawał miejscu tajemnicy i sugerował, jakby losem wynalazków ludzkości sterowały większe, mistyczne siły.
„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota
Cześć,
Przeczytałem całość i z mojej perspektywy bez szału. To nie tak, że opowiadanie ma jakieś słabe strony per se, ale nie widze też w nim żadnego elementu “wow” który przykułby uwagę.
Sporo czasu spędzasz na opisach i budowaniu klimatach. Jestem stronniczy jako fan krótkich opisów, osobiście pewnie bym poskracał i skupił się na budowaniu konfliktu, ale per se nie jest to problemem.
Problemem w slow burn natomiast jest to, że historia potem musi wykorzystać to co zbudowała, trochę nadać temu drugie dno, wykorzystać wcześniej zbudowany klimat by uderzyć z całą siłą. To jest bardzo trudne i tu niestety nie do końca wyszło.
Tajemniczość i brak informacji o departamencie per se mi nie przeszkadza, chociaż odkrywanie tego samego non stop jest mocno naciąganym pomysłem, który niezbyt mnie kupił.
Jakby historia nie – lubiła, ale wręcz MUSIAŁA się powtarzać…
To, że historia musi się powtarzać wzięło się trochę z niczego. Nic w opowiadaniu tego nie podbudowuje, a przynajmniej tego nie widzę. Ogólnie wygląda to trochę jakby puenta pochodziła z innego opowiadania niż reszta, bo nie ma niczego co łączyłoby ją bezpośrednio z kancelarią pełną zombie.
Pozdrowienia z Kopenhagi
Budynek nie wyglądał tak, jak go sobie wyobrażałem
Z lekka angielskawe.
Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że taki do bólu zwyczajny, parterowy budynek znajduje się w tej części miasta.
Hmm. Trochę to zdanie z innej beczki, choć widać, co tu robi.
porusza się tylko siłą rozpędu i przyzwyczajenia
Siłą przyzwyczajenia już przed chwilą była.
na ściskaną przeze mnie umowę i zlecenie podjęcia pracy
Unikaj takich konstrukcji. Są brzydkie. Można ją zastąpić np. takim czymś: na umowę, którą miąłem w ręku. ("Zlecenie podjęcia pracy"? W czasach słusznie minionych był nakaz pracy, ale to chyba nie to.)
że wiedziałem w co się pakuję,
C.t.: że wiem, w co się pakuję.
poprowadził mnie w głąb budynku.
Budynek wewnątrz składał się z mikroskopijnego holu, niewielkiego pokoju z dwoma biurkami i trojgiem drzwi.
Za dużo tego "budynku", a te dwa zdania można połączyć. Ponadto wychodzi na to, że to pokój miał troje drzwi – nie jestem pewna, czy o to Ci chodziło.
Ostatni pokój został mi pokazany jedynie przelotnie, przez ledwo uchylone drzwi
O, właśnie, znowu strona bierna – ona zwykle wygląda bardzo niezręcznie. W polszczyźnie mamy formy nieosobowe, bardzo użyteczne, zresztą tutaj spokojnie może być: Ostatni pokój zobaczyłem tylko przelotnie, przez ledwo uchylone drzwi.
W kiepsko oświetlonym wnętrzu jedynie mignęły mi powoli przesuwające się, humanoidalne cienie.
"Jedynie" jest tutaj zbędne (zwłaszcza, że się powtarza) i nie pasuje tonem. Poza tym to, co się przesuwa powoli, raczej nie miga.
Na moje pytanie kim są usłyszałem jedynie:
Na pytanie, kim są, usłyszałem krótką odpowiedź:
to słowo faktycznie zostało wypowiedziane z wielkiej litery
Mmm, "faktycznie"?
W ostatnim słowie było coś więcej, czego jednak pan Stanisław nie zdecydował się mi powiedzieć.
Co właściwie chcesz tu powiedzieć?
Od pierwszego dnia moje obowiązki nie nastręczały mi specjalnych trudności.
Tnij zaimki: Od pierwszego dnia obowiązki nie nastręczały mi specjalnych trudności. Zresztą "od pierwszego dnia" też można wyciąć.
Pamiętaj, żeby nie robić więcej niż do Ciebie należy
Zaimki piszemy dużą literą tylko w listach. W dialogu wyłącznie wtedy, kiedy zwracamy się do Boga (monoteistycznego – do Allaha tak, do Zeusa nie. Do Zusa zwracamy się: odejdź, maro przeklęta, i przestań mnie ścigać!): pamiętaj, żeby nie robić więcej, niż do ciebie należy.
ewentualną, sporadyczną odpowiedzią
Mmmm, najprościej będzie: ewentualną odpowiedzią.
za zadanie mozolne wklepywanie
Nawet przerwy na fajka i siku były jasno określone i wytyczone tykaniem starego kolistego zegara
Przerwy raczej wyznaczone. "Wytyczone tykaniem" źle brzmi i nie dam głowy, czy jest poprawne.
jak zostało mi przypomniane już za pierwszym razem, rozmowy nie są przewidziane w ramach zadań i obowiązków
O, i tu by było dobrze dać formę nieosobową: jak mi przypomniano już za pierwszym razem, rozmowy nie należały do moich zadań i obowiązków.
Jak się wtedy okazało GBP było
Rozdzielaj orzeczenia: Jak się wtedy okazało, GBP było.
zupełnie jakby fakt parogodzinnego opóźnienia wprowadzenia danych o kolejnym „doniosłym wynalazku” mógł spowodować koniec świata
Nie mnóż bytów ponad potrzebę: zupełnie jakby parogodzinne opóźnienie we wprowadzaniu danych o kolejnym „doniosłym wynalazku” miało spowodować koniec świata.
Pan Stanisław jako bardziej doświadczony wziął nocną zmianę jako że, jak sam mówił, i tak cierpiał na chroniczną bezsenność.
Pan Stanisław, jako bardziej doświadczony, wziął nocną zmianę, zwłaszcza że, jak sam mówił, i tak cierpiał na chroniczną bezsenność.
Patenty, jakie przechodziły przez moje ręce, były z gatunku ekstraordynaryjnych.
Które. Also – ?
samoodlepne karteczki indeksacyjne
Nic nowego :P
były jednymi z normalniejszych, choć zdarzały się i naprawdę niezwykłe
Kombinujesz. Skracaj: należały do tych normalniejszych. Kropka. Skoro podajesz dziwaczne przykłady i mówisz, że te były najmniej dziwaczne, to czytelnik sam wywnioskuje, że pozostałe to już ho, ho.
Czasem dziw mnie brał, że wynalazki niemal światowego formatu również przechodziły przez moje ręce i lądowały na kolejnych półkach, cierpliwie układane przez jednego z kancelistów.
Nie łączy mi się to z kontekstem.
takiego biurowego szczura jak ja
Przecinek: takiego biurowego szczura, jak ja. Dobra, to jemu się ta praca podoba, czy nie? Bo jakoś grasz na dwie strony.
Żeby sobie jakoś codzienną rutynę urozmaicić zacząłem obserwować kancelistów, próbując do nich wbrew zasadom zagadać i nawiązać choćby nić porozumienia.
Żeby sobie jakoś codzienną rutynę urozmaicić, zacząłem obserwować kancelistów, próbować do nich wbrew zasadom zagadać i nawiązać nić porozumienia. "Nić porozumienia" to idiom, nie dodawałabym do niego klasyfikatorów.
Następnym razem podając jej akta nie liczyłem już na nic
Następnym razem – po czym? Coś tu się zagubiło.
W ciemno wyciągnąłem do niej dokumenty
Hmm. Przeczytaj na głos?
czekała aż je pozbieram. Nawet nie drgnęła żeby mi pomóc
Przecinki: czekała, aż je pozbieram. Nawet nie drgnęła, żeby mi pomóc.
Wyprodukowane przeze mnie
Zbędne.
W słabo oświetlonym pomieszczeniu widziałem jedynie w oddali przesuwające się cienie.
Hmmmmmmmmmmmmmmmmmmm. Widzę, o co chodzi, ale nie do końca jestem przekonana, czy osiągasz efekt.
Nie odnalazłbym się tu gdyby nie nadany przeze mnie numer i skrupulatnie naniesione numery na kolejnych szafkach.
?
stuk zamykanej szafki
Powtórzenie. Może być: zamykanych drzwiczek.
Ruszyłem za dźwiękiem bezbłędnie odnajdując właściwe miejsce
Imiesłów nie oznacza przyczyny: Ruszyłem za dźwiękiem i bezbłędnie odnalazłem właściwe miejsce.
szukać tego na nowo
"Tego" zbędne.
minie troszkę lat
Parę lat może? I potem przecinek.
chwycił moją dłoń
Chwycił mnie za rękę.
że moje nogi prowadzą mnie do mojego byłego już biurka
Zaimkoza, a biurko pozostało biurkiem: że własne nogi niosą mnie do już nie mojego biurka.
Fajne i z atmosferą (gęstą od kurzu). Co prawda rodzi więcej pytań, niż daje odpowiedzi, i po przeczytaniu człowiek zostaje z niedosytem, ale czy to źle? Choć z drugiej strony – dlaczego ktoś miałby te wynalazki ukrywać? (Widzisz?)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ciekawy pomysł :)
druków patentów do pamięci komputera, druk obiegówki
Nie wiem, czy powtórzenie zamierzone, jak tak to się nie czepiam
Pozdrawiam i powodzenia!
E.
Eidionus, a czemu nie poprawiasz wskazanych błędów.
Właśnie miałam wskazać, że siła przyzwyczajenia się powtarza, że pan z małej, bo to nie list, a tu widzę, że Tarnina wyłapała już wszystko.
Poprawianie jest dobre, opowiadanie wygląda coraz lepiej i ludzie chętniej je czytają.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
I pingwin-raper jest zadowolony.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Mnie się podobało :)
Co prawda dość łatwo się domyślić, kim są kanceliści, a sam motyw kary za zajrzenie tam, gdzie się miało nie zaglądać, nie jest nowy, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało.