– Brak odczytów, profesorze. – Odsunąłem energiometr. – Obawiam się, że Starożytni znowu z nami igrają.
– Nie pleć głupstw! To musi mieć coś w sobie! Sprawdziłeś wszystko? Temperatura? Ciśnienie? Promieniowanie? Załamywanie światła? – Krążył niespokojnie, rzucając spojrzenia na artefakt.
– Tak, i nic. Zero. To coś zupełnie nie jest… – Nie miałem pojęcia co powiedzieć.
Obiekt, którego oddziaływania na otoczenie nie da się w żaden sposób zmierzyć? Czy coś takiego w ogóle miało prawo istnieć? Znajdowaliśmy się kilkadziesiąt metrów poniżej najniższego poziomu miasta. Prace geologiczne odkryły tu dobrze zachowany, zagrzebany budynek, którego wiek oszacowano na ponad trzy tysiące lat. Mój promotor rzecz jasna, jako ekspert od Ery Starożytności, nie mógł przegapić takiej okazji. Samo przetrwanie czegokolwiek z czasów, gdy ludzie używali kalendarza gregoriańskiego było nie lada odkryciem. Teraz jednak patrzyłem na profesora i nie mogłem nie zauważyć, że zupełnie się zagubił. Kręcił się, masował skronie i przybrał swoją klasyczną minę myśliciela. W końcu wykrzyknął tak głośno, że aż z sufitu posypał się pył.
– Wiem! Mamy zestaw do materianalizy? Zrób szybki test!
Wyciągnąłem z torby niewielki analizer, włączyłem go i przystawiłem sondę do przedmiotu. Po kilku sekundach miałem wynik.
– Celuloza, profesorze. W większości. Oprócz tego warstwa kurzu, a także coś w rodzaju farby. Mam podać jej skład?
– Celuloza! – Najwidoczniej wyłączył się po tym słowie. – Drewno! A więc to mebel? Może jakaś dekoracja? To tłumaczyłoby brak odczytów! Skoro nie było funkcjonalne, po co miałoby zawierać najprostszy emiter? – Źrenice jego noctosoczewek powiększały się i zmniejszały, choć w budynku panował niezmienny mrok. Przejaw ekscytacji.
– Myśli pan, że Starożytni naprawdę uznawali tę… bryłę za interesującą?
– Starożytni to niemalże inny gatunek człowieka, mój drogi. – Podrapał się po brodzie, jak zwykł to robić podczas wykładów. – Ich sposób myślenia jest nieporównywalny do naszego, ludzi urodzonych po Spectrializacji. Zdajesz sobie sprawę, że ich ciała były zbliżone w funkcjonowaniu do zwierząt? Byli oparci na węglu i ulegali fizjologicznej entropii! Fascynujące…
Zamyślił się, patrząc w przestrzeń. Ja tymczasem analizowałem płaski prostopadłościan, próbując ogarnąć jego bolesną prostotę. Celulozowa, farbowana płytka. Widziałem już wiele artefaktów Starożytnych. Na przykład zegarek – urządzenie z mechanizmem kwarcowym służące do odmierzania czasu, gdy nikt jeszcze nie miał połączonego z siecią mózgu albo chociażby mikser – kuriozalny relikt zasilany prądem elektrycznym, wykorzystywany do mieszania składników potraw na długo przed wynalezieniem gastrosyntezy. Ten przypadek był jednak zgoła odmienny. Przedmiot nie wykazywał choćby najbardziej prymitywnej mechanizacji, a jego skład materiałowy tylko podpowiadał, że hipoteza profesora może być prawdziwa. Czy to naprawdę mebel? Tylko jaki? A może to faktycznie tylko dziwna dekoracja…
– Słyszysz mnie?! Włącz antygrav, chłopcze! – Ostry głos profesora wyrwał mnie z rozmyślań. Najwidoczniej musiałem się wyłączyć, gdy on wrócił z podróży kognitywnej we własnym umyśle. Psychologowie mieli na to słowo – autoimmersja. Kolejne zjawisko nieznane Starożytnym.
Wyciągnąłem ręczny antygrav z torby, nacisnąłem spust i skierowałem strumień na artefakt. Fale antygrawitacyjne delikatnie załamały przyciąganie ziemskie wokół niego i lewitował teraz przed nami, obracając się wokół własnej osi. I znów obyło się bez fajerwerków.
Z drugiej strony przedmiotu, która dotychczas spoczywała na stole, nie znajdowało się nic spektakularnego. Artefakt wydawał się zupełnie regularny. Profesor podszedł do niego i dokładnie obejrzał. Byłem pewien, że w tej chwili na siatkówce pojawiały mu się setki skojarzeń. Najwidoczniej jednak ich wynik go nie usatysfakcjonował, bo prychnął z niezadowoleniem. Zbliżyłem się.
Druga strona okazała się bardziej kolorowa. Najwidoczniej farba lepiej się na niej zachowała. Mogliśmy dojrzeć nie tylko kolory, ale i część kształtów. Nadgryziony zębem czasu obrazek przedstawiał kobietę w szykownej sukni. Wyglądała dostojnie i wpatrywała się oceniającym wzrokiem gdzieś w głąb mnie. Ponad nią widniał poszarpany starością napis w jednym z martwych języków. LALKA. Inne litery, jeśli istniały, zostały starte. Spojrzałem na profesora. Widząc moje nieme pytanie, odchrząknął i powiedział, znów gładząc brodę:
– Tak… To na pewno nie jest dekoracja. Po co ktoś miałby na niej pisać?
– W takim razie do czego to mogło służyć?
– Może to pamiątka? Pamiętaj chłopcze, że Starożytni byli do bólu sentymentalni.
– A więc ta kobieta była kimś ważnym dla mieszkańców tego budynku?
– Być może jego właścicielką.
– W takim razie dlaczego to jest takie grube, profesorze? Czy nie prościej byłoby zawrzeć obraz na czymś płaskim?
– W istocie… Hm… A może… To głupie, ale…
– Profesorze?
– Daj mi antygrav, chłopcze.
Podałem mu urządzenie, patrząc jak dostraja jego emisję. Nagle przedmiot zadrżał i… rozpadł się na pół. A przynajmniej tak myślałem, ale zobaczyłem, że jego część dalej jest połączona. Artefakt więc nie rozpadł się, a otworzył. Przypominał obrócony laptop. W środku było więcej farby. Czarnej i tworzącej trudne do odczytania szlaczki.
– Niesamowite… Myślałem, że to tylko legenda. Nie sądziłem, że naprawdę istniały! – zachwycił się profesor.
– Co takiego?
– To książka, chłopcze! Najprawdziwsza książka! Najwidoczniej hermetyczny klimat tego miejsca idealnie ją zakonserwował!
– Książka? Do czego to służyło?
– Do czytania.
– Ale przecież to nawet nie ma ekranu! – zaprotestowałem.
– Dokładnie. W Erze Starożytności ludzie czytali litery drukowane farbą na celulozowych warstwach zwanych kartkami. Ktoś mi to opowiadał, ale nigdy bym nie pomyślał…
– Ale tu są tylko dwie… kartki! Jak przeczytać coś więcej?
Profesor wcisnął guzik na antygravie i jedna z kartek przemieściła się, odkrywając nowy tekst.
– Trzeba przewrócić stronę – wyjaśnił z uśmiechem.
– Przecież to głupie! Nieekonomiczne. Czasochłonne. I w dodatku takie… prymitywne! – Zupełnie nie mogłem tego zrozumieć.
– Tak, zgadzam się. Nasza technologia przekracza tę ich w niewyobrażalny sposób. Ale oni mieli coś, czego my nigdy nie osiągniemy.
– Co takiego?
– Wyobraźnię. Możliwość wyrażenia tego, co znajduje się w ludzkim sercu, które też mieli prawdziwsze od naszego. Technologia nas zmieniła, chłopcze. Nasz świat może być szczytem ludzkiej potęgi, ale to czasy Starożytnych są fundamentami wszystkiego. Obecnie nikt już nie tworzy sztuki.
– Czy to naprawdę takie ważne, profesorze? Czytanie zmyślonych historii? Przecież…
– Nasz świat nigdy by nie powstał, gdyby nie zmyślone historie – przerwał mi. – Pamiętaj, że nasza codzienność kiedyś była jedynie śmiałymi fantazjami tych, którzy nie bali się marzyć.
Znów się zadumał. Ja zaś powoli miałem dość tego zapomnianego przez świat miejsca. Niemal czułem na sobie wzrok białkowych oczu Starożytnych, którzy kiedyś tu mieszkali.
– Co zrobimy z tą… książką, profesorze?
– Zabieramy ją do muzeum – odparł po chwili, uśmiechając się. – Starożytni najwidoczniej znów uświadomili nam, jak bardzo staliśmy się odmienni od prawdziwych ludzi.