- Opowiadanie: tomaszg - Pozytywka. Rubikon

Pozytywka. Rubikon

Kolejna część z cyklu.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Pozytywka. Rubikon

Warszawa, gmach Sejmu, 16:02

– No co tam, panowie? Umarł ktoś czy jak? To jak umarł, to nie żyje. – Prezes rady ministrów, Aleksander Gupiński, spojrzał z niechęcią na członków biura ochrony rządu, którzy, mocno zdenerwowani, stali przed jego biurem i zawzięcie o czymś dyskutowali, a na jego widok gwałtownie zamilkli.

Jeden z nich podał mu najnowszego ipada. Widać na nim było lidera opozycji, który przemawiał z Wawelu i deklarował, że zrobi wszystko, co w mocy ludzkiej, żeby oddzielić od Polski część południową.

– Ochujał czy jak? Czy coś mu odpierdoliło? Chociaż nieważne, nic mi nie mówcie, to u niego jedno i to samo. – Prezes oddał urządzenie, otworzył drzwi, gestem zaprosił mężczyzn do środka, wszedł z nimi i gwałtownie przystanął, zupełnie, jakby nagle sobie coś przypomniał. – Wiem. Wiem. Wiem. Ktoś dał mu coś na gwałt. Pewnie łajza znowu szlajała się po klubach. To nie wiecie, co się wtedy robi? Naprawdę muszę wszystkiego was uczyć? Niech się facet trochę zabawi. Co pociupcia, to jego. Tylko nie zapomnijcie zrobić mu kilka zdjęć tą nową konsolą. Tych nigdy za wiele.

– Problem w tym, że to nie my. – Jeden ze smutnych panów zacisnął zęby, zupełnie, jakby zaraz miał wybuchnąć, ale opanował się i kontynuował – I my nic nie wiemy. Nie można się do niego dodzwonić, straciliśmy też kontakt ze wszystkimi czarnymi.

– Żeee co!? Co się tam niby dzieje, do kurwy nędzy!?

– Nad całym miastem przetacza się burza, a ludzie masowo wariują. Na youtube widać liczne zgony i ogólne szaleństwo. To wygląda na początek epidemii. Doradzamy wydanie oświadczeń i wysłanie oddziałów, które otoczą cały Kraków i okolice.

– W co wy mnie chcecie wpakować!? Jaka burza!? Jaka epidemia!? Jak to nie ma kontaktu!? To pustynia, do jasnej cholery, czy jak!? Facet popił, i trochę mu odpieprzyło. A wy się ogarnijcie i nie bądźcie trzęsidupy. To nie średniowiecze, żeby woda mogła coś zjebać. Mnie takich bajeczek nie wciśniecie, co toto, to nie. – Pogroził im palcem. – Jestem Gupiński, a nie jakiś Cierewicz.

– To nie tak, panie premierze. Z naszymi ludźmi nie ma kontaktu, nawet przez satelity. Jakby ich nigdy nie było w systemie. Powyłączali wszystko, a to dostaliśmy na maila. – Jeden z mężczyzn poklikał na tablecie i pokazał wideo, na którym widać było członków oddziału szybkiego reagowania, całujących w rękę kobietę ubraną w drogą, gustowną suknię, nieodparcie budzącą skojarzenia z bogatym renesansem.

– No dobra. To im tam wszystkim odpierdoliło albo to jakieś ćwiczenia, może „Berło królów” czy coś od „Netflixa”, kto ich tam wie. Ktoś za to beknie, i to na pewno nie będę ja.

– Sami tego nie rozumiemy, mimo to zalecamy stanowcze kroki.

– I co mam niby zrobić, bo czegoś nie rozumiecie? Może pójść do NATO, żeby zniszczyli całe miasto? Czy ogłosić stan klęski żywiołowej? Wiecie chociaż, ile to kosztuje? Chorzy jesteście, niedojebani czy macie pomroczność jasną? – Uderzył jedną dłonią o drugą. – Raport. Mam dostać raport, a nie jakieś gówno, trzepotanie pięt i szkorbut odbytu.

– Panie premierze, to może być kolejne Wuhan. Trzeba działać zdecydowanie i szybko.

– Nie, nie i jeszcze raz nie. Było już zamykanie przez koronawirusa, i wszyscy wiemy, jak to się skończyło. Nie popełnię tego samego błędu, co moi poprzednicy. A kim wy w ogóle jesteście? Lekarzami? Ekspertami? WHO? Działacie chociaż w granicach prawa?

– No. Tak. – Mężczyźni spojrzeli po sobie niepewnie.

– Sanepid chociaż zawiadomiliście?

– Od razu.

– No to przynajmniej tyle dobrego. To powinno wystarczyć.

– Mimo wszystko zalecamy wydanie oświadczeń.

– Jasne. – Machnął ręką. – Ale wpierw zróbcie porządek na swoim podwórku. Wyślijcie kogoś na miejsce, to tylko dwie godzinki. Jak mają taki dobry towar, niech się chociaż podzielą, krakusy jedne.

– Będziemy pana informować.

– No ja myślę. – Wykonał gest ręką, jakby chciał ich odepchnąć. – Gubcie się. Ale już.

– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.

– Wypierdalać i nie wracać mi bez konkretów.

– Tak jest.

Mężczyźni wyszli, a premier przeszedł do gabinetu, gdzie usiadł na czarnej, skórzanej kanapie, włączył telewizję i poskakał chwilę po wszystkich kanałach.

W głównych serwisach widać było informacje o inflacji, nerwowych ruchach w Brukseli i kilku innych mało istotnych sprawach. W prognozie pogody wymieniano wprawdzie opady w małopolskim, nie było tam jednak słowa o fenomenie ani żadnej katastrofie.

Mocno zirytowany rzucił pilota na kanapę, wstał i przeszedł do lustra w sekretariacie. Stanął przed nim, przesunął ręką po siwiejących włosach i dotknął kurzych łapek, potem obrócił się w lewą i prawą stronę, wciągnął brzuch i pomyślał, że gdyby miał jakąś epidemię, mógłby jawić się jako zbawiciel narodu, zbić na tym kapitał i wykorzystać to w kolejnych wyborach.

Uśmiechnął się. Wiedział już, co musi zrobić.

 

Kraków, Wawel, 16:07

– Jak myślisz, jak zareagują? – Kobieta przeciągnęła zewnętrzną częścią dłoni po policzku polityka, który, wpatrzony w nią jak w obrazek, stał nieruchomo i długo upajał się tą chwilą.

– Niedowierzanie, zaprzeczanie, a potem kwarantanna. Zaraz zjawi się wojsko i będzie łapanie dziennikarzy. Musimy zrobić demonstracje, naprawdę dużo demonstracji. I pisać o tym w internecie. Instagram, tik-tok, i tak dalej.

– Zgadzam się. – Kobieta przymknęła na chwilę oczy. – Po naszej stronie mamy pięć tysięcy dusz. Działają, ale to ciągle za mało. Za dużo słabych umysłów. W kilku szpitalach widać już oblężenie. I pojawiły się zgony.

– Słabi nie są nam do niczego potrzebni.

– Ktoś musi zająć się sprawami przyziemnymi. – Pokazała palcem w górę. – Oni nie dali nam planów, jak wszystko budować. Musimy improwizować.

– Czy możemy jakoś pomóc? – wtrącił się szef antyterrorystów, kątem oka patrząc się na swoich ludzi.

– Co się pan głupio pyta? Przecież sam pan dobrze wie. Widzę, że kolektyw już wszystko przekazał. To do roboty. Ale już.

– Tak jest. – Zasalutował i wyszedł z podwładnymi.

– To kropla w morzu potrzeb. – Grzegorz za jej plecami wyraził rzecz oczywistą. – Jeśli nawet przejmą wszystkie organy władzy, to i tak niewiele to da.

– Niestety – westchnęła. – Kraków to wciąż miasto. Mamy wodę, ale mogą odciąć nam prąd, paliwo, leki i wiele innych rzeczy. Do tego będzie problem z żywnością.

– Proponuję mały pokaz siły w Warszawie.

– To nie taki głupi pomysł – przyznała. – Ale niech tam nikt nie zginie.

– Co z krzyżowcem?

– Dołączy do nas. Nic się nie bój.

 

Warszawa, 18:00

– Panie premierze, to się rozchodzi jak zaraza. – Do Gupińskiego podeszli członkowie ochrony rządu. – Jeszcze godzinę temu była mowa o pojedynczych przypadkach, teraz mamy trzy tysiące wideo i coraz więcej ludzi, którzy domagają się oddzielenia od Polski. Wszystkie szpitale są oblężone.

– Wcześniej mówiliście, że to epidemia, a teraz o pojedynczych przypadkach. Plączecie się w zeznaniach. Raport gotowy?

– Sytuacja jest dynamiczna.

– Wymówki, wymówki i jeszcze raz wymówki. Jezu, z jakimi idiotami ja muszę pracować. Wezwijcie szefa ich klubu. Niech przyjdzie za pół godziny. Co mówi policja na miejscu?

– Nie wyrabia się.

– Dajcie mi jakiegoś bardziej ogarniętego wojskowego ze sztabu generalnego. Niech czeka w sekretariacie za pół godziny.

– Tak jest.

 

Warszawa, 18:30

– Panie Mateuszu, mamy tutaj bardzo dziwną sytuację. Wysłaliśmy Grzesia na Wawel, a on zaczął prowadzić jakąś swoją wendettę. Mam w dupie, czy w końcu zmądrzał i się nawrócił, czy zdurniał do reszty. Dopóki nie wchodzi nam w drogę, może robić, co chce, teraz niech się ogarnie, onuca jedna, i nie robi nam koło pióra. – Prezes rady ministrów podał tablet człowiekowi za stołem, a ten obejrzał nagranie i zafrasowany oddał urządzenie:

– To się nie mieści w programie naszej partii, panie premierze.

– Zawsze mówiliście, że nie jesteście przeciwni działaniom nacjonalistycznym.

– Takkk. – Polityk potarł podbródek. – Ale znamy swoje miejsce w szeregu.

– Czyli pic na wodę fotomontaż?

– Na pewno nie, to wymaga zdecydowanych działań.

– No już dobrze, dobrze. Czyli to nie jest jakiś głupi pomysł Janusza?

– Nie wydaje mi się. Popytam się, ale jestem całkowicie pewien, że nawet on jest za cienki na takie numery.

– Złożycie jakieś oświadczenie?

– Jeszcze dzisiaj zbierzemy się na posiedzeniu nadzwyczajnym.

– Zgrilujecie go?

– Panie premierze, ma pan moje uroczyste słowo honoru, że tak.

 

Warszawa, 18:45

– Pułkowniku, doszły mnie słuchy o ruchawce w Krakowie, jakaś epidemia podobno czy coś. – Premier spojrzał na wyprężonego jak struna łącznika ze sztabem generalnym wojska polskiego. – Trzeba ustalić, jaka jest sytuacja, czy są jacyś chorzy, jak wygląda stan powietrza i wody, i tak dalej, sami wiecie najlepiej. Macie swoich ludzi. Niech wszystko sprawdzą, ale dyskretnie i bez paniki, a potem zdadzą raport. A jak będzie gotowy, ma się zameldować wasz przełożony. Ile czasu wam trzeba?

– Panie premierze, eeeee… – mężczyzna chwilę się zastanawiał. – Melduję posłusznie, że godzina powinna wystarczyć.

– Dobrze, widzę kogoś u siebie o dwudziestej zero zero. Możecie iść. Odmaszerować.

– Tak jest. – Pułkownik zasalutował i wyszedł.

Gupiński chwilę pomyślał, a potem nacisnął przycisk interkomu na biurku:

– Maria, chcę komendanta głównego policji.

– Ma przyjść?

– Nie. Daj go na druty.

– Już się robi.

W głośniku słychać było trzask, sygnalizujący koniec rozmowy, a po dwóch minutach rozdzwonił się telefon na biurku.

– Gupiński, słucham. – Premier podniósł słuchawkę. – Panie Kmita, chcę wiedzieć, co się dzieje w Krakowie. Cały raport sytuacyjny. Tak. Tak. Proszę przyjechać osobiście. Na ósmą.

 

Warszawa, 20:00

– I co tam macie, Makowiecki? – Premier spojrzał na starszego pana, utytułowanego generała znanego ze swojej rzetelności i nieprzekupności.

– Melduję posłusznie, że w próbkach powietrza i wody nie znaleziono nic podejrzanego. W szpitalach zarejestrowano dwa razy więcej chorych, a policja widzi pięć procent więcej stłuczek i zatrzymań.

– Czyli spokojnie?

– W miarę spokojnie, panie premierze.

– A u was, Kmita? – Gupiński zachował kamienną twarz, choć się w nim gotowało, odwrócił wzrok i spokojnie zlustrował drugiego mężczyznę.

– Oddział antyterrorystyczny nadal nie odpowiada.

– Co z Wawelem?

– Od rana nikt nie próbował tam wchodzić, a funkcjonariusze mówią, że z daleka wszystko wygląda normalnie.

– Nic nie jest normalne, do jasnej cholery! I właśnie o tym mówię! – Premier nie wytrzymał i uderzył pięścią w stół. – Od kilku godzin słyszę o dziwnych rzeczach, a wy mi pieprzycie, że to normalne, że Wawel jest odcięty od świata, a w szpitalach siedzi dwa razy więcej ludzi. Pojebało was czy jak?! Czy to naprawdę państwo z kartonu?!

– Panie premierze… – komendant miał więcej śmiałości, zamilkł jednak widząc minę premiera.

– Zamknij się, człowieku. Nie potraficie ogarnąć granatników u siebie. Krowy paść, a nie odbywać służbę. Gdybym tylko mógł, sam własnoręcznie podałbym was do raportu. Od tej chwili co godzinę mam mieć na mailu opis sytuacji. A pan, generale Makowiecki, niech mi nie wciska kitu. Albo niech panu nie wciskają kitu. Nie polegajcie na lokalsach, tylko wyślijcie kogoś z Warszawy. Jak się sprawa nie uspokoi do rana, to chcę mieć jasny plan, punkt po punkcie, co robić dalej. Czy to jest jasne, żoł… wróć, czy to jest jasne?

– Tak, ale… – generał chciał coś dodać, ale premier mu przerwał:

– Jasne czy nie?!

– Tak jest. – Obaj panowie przytaknęli.

– Odmaszerować. Obaj. – Gupiński pokazał im drzwi.

 

Mińsk Mazowiecki, 21:30

– Nielot jeden prosi o pozwolenie na start. – Jeden z mężczyzn w kabinie samolotu wojskowego Casa ziewnął i odezwał się do drugiego pilota. – I co Krzysiu? Chcieliśmy latać, to mamy.

– A chuj z taką zabawą. Kto wymyśla te kryptonimy? Nie na to się pisałem.

– Nie marudź. Ojczyzna wzywa. Nieważne jak to nazywać.

– Generał chyba nigdy nie zapomni o cnocie córeczki.

– Było miło? No to dawaj obroty. Oba na maksa. Jaki plan lotu?

– Lecimy do Krakowa, a nasi mają zbadać sytuację na miejscu. – Drugi pilot pokazał w kierunku ładowni, gdzie siedziało dziesięciu żołnierzy w pełnym wyposażeniu. – Potem zabieramy ich z powrotem i meldujemy się na Okęciu.

– Może i jestem żołdakiem, ale tak sobie, że jak coś przywloką, to czy nie będą zarażać dalej?

– Góra wie lepiej, Krzysiu.

 

Następny dzień

Warszawa, posiedzenie rządu, 8:15

– Panowie, z Krakowa zaczęły do nas wpływać wnioski o referendum i liczne projekty ustaw z oddziałów wszystkich partii. – Premier spojrzał poważnie na ministrów. – Dostałem dokumenty o likwidacji SCT, zmianie ordynacji wyborczej, zmniejszeniu ilości posłów i wiele innych. Czy mamy do czynienia ze sraczką legislacyjną czy epidemią szaleństwa?

– Ci ludzie wydają się działać metodycznie i być w pełni władz umysłowych – odezwał się minister sprawiedliwości, ten od fujar. – Wszystko jest dobrze udokumentowane i zrobione piekielnie sprawnie.

– Jakim cudem?

– Znaleźli kruczek w ustawie o sądach elektronicznych. Nie muszą mieć podpisów na papierze, wystarczą elektroniczne.

– O cholera. Stawiacie mnie w dosyć niezręcznej sytuacji. Od jakiego progu mam uszanować wolę suwerena? Pięć procent? Piętnaście? Dwadzieścia?

– Prawdę mówiąc, długopis postawił poprzeczkę dosyć wysoko.

– A nic mi nie mówcie. Inna sprawa, że nie chcę być zapamiętany jako ten, który doprowadził do podziału kraju. Trzeba to zdusić w zarodku.

– Czyli rozwiązanie siłowe.

– Niekoniecznie. Niech to szaleństwo się samo wypali.

– A jak nie?

– To będzie się tym martwił sejm kolejnej kadencji.

– Genialne, problem w tym, że dzwonili już z Brukseli.

– Co chcieli?

– Pytali się, czy nie umiemy utrzymać porządku na swoim podwórku. Powiedziałem, że zajmiemy się sprawą. Żadnych konkretów.

– I bardzo dobrze. Niech się od nas odpierdolą. Pocałujta w dupę wójta. Czy coś jeszcze?

– Panie premierze, Kmita podał, że czarni odwiedzili większość posterunków policji w Krakowie.

– Co tam robili?

– No właśnie to jest najbardziej dziwne. System zarejestrował ich wejście, ale nic poza tym. Wyglądało, jakby robili jakiś rajd.

– Co się tam dzieje, do jasnej cholery?

 

Kraków, Wawel, 9:11

– Coś jest na rzeczy. – Grzegorz Makowski spojrzał na kobietę uważającą się za królową. – Mamy informacje, że banki po cichu ograniczają ilość pieniędzy do pobrania. Do tego na kilku stacjach zarządcy podjęli decyzję o odcięciu dostaw benzyny, podobno limitowany jest też internet w komórkach. Ustawa o zwalczaniu terroryzmu i takie tam.

– Najważniejsza jest żywność, prąd i woda. Trzeba zdobyć zwolenników wśród okolicznych rolników.

– Tak jest. A my? Mamy co jeść?

– Jedzenia suchego wystarczy na miesiąc. Mamy też wodę butelkowaną i butle z gazem.

 

Warszawa, Gmach Sejmu RP, 11:15

– To skandal! – Jeden z posłów zdjął buta i zaczął uderzać nim w mównicę. – Nie możemy dłużej tolerować…

– Panie pośle, przywołuję pana do porządku. – Marszałek sejmu ziewnął.

– …ciemnoty, zacofania i niemieckich i ruskich agentów. Dziękuję. – Mężczyzna ubrał się i zszedł z mównicy.

– Panie pośle, nie będę dłużej tolerował podobnych zachowań. Teraz pan poseł Leśniewski. Zapraszam.

– Panie marszałku, wysoka izbo – zaczął kolejny mówca, ale jego wystąpienie zostało przerwane przez poprzednika, który wrócił i zaczął coś krzyczeć do marszałka.

– Panie pośle, w jakim trybie pan tu przyszedł? Ja rozumiem, że przyzwyczajenie drugą naturą człowieka, ale obowiązują nas jednak jakieś zasady. Zgodnie z regulaminem nie może pan teraz przemawiać.

Dokładnie wtedy budynkiem wstrząsnęła eksplozja. Nieliczni posłowie spojrzeli po sobie, a potem biegiem ruszyli w stronę wyjść ewakuacyjnych. Każdy myślał tylko o sobie.

 

Kraków, Wawel, 11:45

Grzegorz bez słowa przysunął w stronę królowej tablet, na którym na podzielonym ekranie widać było ludzi w studio i dziennikarkę przed sejmem.

– Manuela, opowiedz, co widzisz. – Głos z urządzenia był niewyraźny i rwał się, zupełnie, jakby był jakiś problem z transmisją.

– Niecałą godzinę temu miała miejsce rzecz niewyobrażalna, ogromny akt nieuzasadnionego niczym terroru. – Wydarzenia relacjonowała zdenerwowana Monika Sobierajska, wschodząca gwiazda polskiej telewizji, podczas gdy za jej plecami widać było ruch, zgiełk i czarny, gęsty dym, unoszący się leniwie nad gmachem sejmu. – W budynku na Wiejskiej wybuchła bomba. Według niepotwierdzonych doniesień zamachowiec samobójca miał ją wszytą w swoim ciele. Nie wiadomo jeszcze, dlaczego nic nie wykryły czujniki. Służby na razie odmawiają komentarzy. Możliwe, że zamachu dokonał jeden z radykalnych posłów prawicy. – Kobieta przycisnęła rękę do ucha. – Za chwilę przenosimy się do pałacu prezydenckiego. Oddaję głos do studio.

– Dziękuję. – Reporterka na Woroniczej odezwała się do jednego z zaproszonych gości. – Pan prezydent przygotowuje się do wygłoszenia orędzia dla narodu. Panie profesorze, co dzisiaj możemy usłyszeć?

– Jeżeli Braun chce być wybrany na drugą kadencję, musi pokazać konkretne działania.

– Przepraszam, że wejdę panu w słowo. – Prowadząca zawiesiła na chwilę głos. – Musimy przerwać. Rozpoczyna się konferencja.

Na ekranie zmienił się obraz, i już po chwili widać było mównicę przed budynkiem na Krakowskim Przedmieściu. Główne drzwi gmachu otworzyły się i na podwyższeniu pojawił się prezydent Braun, który wypowiedział tylko kilka zdań:

– Proszę państwa. Jak dotąd nie wiemy, ile jest rannych, a ile ofiar śmiertelnych. Rozmawiałem z premierem Gupińskiem. Potwierdził, że rząd nie ucierpiał i większość posłanek i posłów już się zgłosiła po opatrzeniu powierzchownych ran. Służby pracują pełną parą, ich współpracę oceniamy wzorowo. Na chwilę obecną całość koordynuje wojsko, w szczególności saperzy. O szczegółach poinformuje pan generał Makowiecki. Proszę bardzo.

– Dziękuję, panie prezydencie. Saperzy, zarówno wojskowi jak i cywilni, przeszukują cały budynek, odcięto też wszystkie media. Nie ucierpiała sala plenarna. Uszkodzona jest część od ulicy Maszyńskiego. Nie wiemy, czy może dojść do zawalenia. To muszą zbadać i ocenić inspektorzy budowlani, ale ich wpuścimy dopiero po dokładnym sprawdzeniu terenu. Czy mają państwo jakieś pytania?

– Tomasz Razner, Telewizja Polska. Czy zamachowców mogło być kilku?

– Nie wiemy. Wszystko wskazuje na jedną osobę.

– Monika Kołbielska, TVN24. Czy ma to związek z wydarzeniami w Krakowie?

– Nie rozumiem pytania.

– Chodzi o wideo obywateli domagających się odłączenia Krakowa od Polski, publikowane masowo od wczoraj.

– Nic mi o tym nie wiadomo. – Mina generała była nieprzenikniona, ale mowa ciała nie pozostawiała cienia wątpliwości, że nie mówi prawdy.

– To my? – Mężczyzna na Wawelu zatrzymał odtwarzanie materiału na tablecie i spojrzał na królową.

– Nie wiem. – Kobieta zamknęła na chwilę oczy. – Nie mam całej informacji z kolektywu. Być może.

– Czy ktoś działa na swoją rękę?

– To bardzo możliwe. Nie wiemy do końca, jak działa rój.

 

Warszawa, okolice ulicy Wiejskiej, 11:46

– Cofnąć się! Cofnąć się! – Policjanci i żołnierze nagle zaczęli pchać dziennikarzy, odsuwając ich jak najdalej od terenu zajętego przez budynki sejmu.

– Proszę państwa! – Jedna z reporterek docisnęła słuchawkę w uchu. – Ktoś zadzwonił na sto dwanaście i poinformował o kolejnej bombie! Służby ewakuują się z terenu!

I wtedy w okolicy rozpętało się piekło.

 

Warszawa, Krakowskie Przedmieście, 11:47

– Panie prezydencie, ewakuacja! – Grupa pięciu ochroniarzy otoczyło głowę państwa, wciąż stojącego przy mównicy, i zaczęła przesuwać go w stronę limuzyny.

– Co jest? – Zdyszany Braun po chwili siedział wewnątrz samochodu, który gwałtownie ruszył, znajdując się w środku kawalkady, próbującej za wszelką cenę objechać wszelkie autobusy w okolicy i wyjechać z miasta.

– Wybuch w sejmie. – Szef jego ochrony patrzył na ekran tabletu, na którym przesuwały się kolejne wiadomości. – Możliwe, że zawaleniu uległa cała sala plenarna.

– Jezu.

– Rząd już obraduje nad stanem wyjątkowym.

– Jedziemy tam.

– Nie można. Trzeba rozdzielić najważniejsze osoby w państwie.

– No to ustawcie konferencję.

– Tak jest. Do punktu beta dojedziemy mniej więcej za dziesięć minut. Proponuję połączyć się stamtąd.

– Dobrze. Do tego czasu dowiedzcie się jak najwięcej.

 

Konferencja, 13:15

– Panie Gupiński, co pan planuje? – Prezydent Braun spojrzał na doświadczonego polityka, z zadowoleniem stwierdzając, że ten raczej nie jest w nastroju do przedstawienia któregoś ze swoich nieśmiesznych żartów.

– Na początek strefy zamknięte w Warszawie, przy ministerstwach, stacjach metra i tak dalej. Do tego mobilizacja funkcjonariuszy policji i straży miejskiej.

– Stan wyjątkowy?

– Nie wiem. Potrzebuję opinii specjalistów.

– Kiedy będzie pan je miał?

– Godzina, maksymalnie dwie.

– Proszę mnie informować.

– Jak najbardziej.

– I zamiast generała Makowieckiego chcę widzieć kogoś innego.

– Oczywiście.

 

Warszawa, gmach zapasowy, 15:12

– Olek, do kurwy nędzy, trzeba wysłać wojsko na ulice i wdrożyć wszelkie procedury. – Minister obrony narodowej Haraziński strzepnął papierosa do popielniczki i odezwał się bezpośrednio do Aleksandra Gupińskiego. – To jest, kurwa mać, wojna. Nie wiemy z kim i o co, ale im szybciej ruszymy dupę, tym bardziej będziemy przygotowani.

– Chcę tego uniknąć.

– Siedzimy tu już półtorej godziny. Trzeba coś w końcu ustalić.

– Eksperci nie są zgodni.

– Nie wycieraj sobie gęby opiniami idiotów ze szkoły wyższej gotowania. I jeszcze jedno. Waldi mówił, że mamy jakieś kłopoty w Krakowie. Było o tym na konferencji prezydenta.

– Nie ma sensu o tym mówić. – Gupiński machnął ręką.

– A jeżeli to wszystko jest połączone? I z wojny hybrydowej przeszliśmy do konfrontacji? Może to ruscy? – Haraziński zgasił papierosa. – Jak nic nie zrobimy, obudzimy się z ręką w nocniku.

– Myślisz?

– Nie pierdol mi tu. Kraj się wali, a ty się bawisz w jakąś pierdoloną polityczną poprawność. Miej jaja, chłopie.

– Raporty nie potwierdzają nic strasznego.

– Bo ktoś cię robi w chuja. Ocknij się w końcu.

W pokoju, przesyconym smrodem papierosów, zapadła martwa cisza. Dwunastu mężczyzn zamilkło, z ciekawością patrząc, co będzie dalej.

– Panie premierze. – Nieśmiało zaczął minister koordynator służb specjalnych, pułkownik Kaliński. – Służby już pracują na miejscu w Warszawie.

– Kalina, zawaliliście sprawę. Sam dobrze wiesz, że nikt nie robi takich rzeczy z dnia na dzień.

– Ja nic nie mówię. Z pierwszych ustaleń wynika, że zamachowiec był jeden, ale pozostawił czasówkę. Chciał zmaksymalizować straty.

– Pojedynczy strzelec?

– Możliwe. Na razie nikt nie wziął odpowiedzialności.

– Czyli gówno wiecie. Kurcze, czuję się jak w przedszkolu. Zróbmy przerwę piętnaście minut. – Premier wstał, zadowolony, że będzie mógł wypić kolejną kawę.

 

Warszawa, gmach zapasowy, 15:17

Aleksander Gupiński ze zdziwieniem patrzył na promienie życiodajnego słońca, przecinające liczne drobinki kurzu, które leniwie unosiły się w powietrzu. Mężczyzna leżał na podłodze własnego gabinetu, nie mogąc ruszyć się ani wstać, mimo to był niesamowicie szczęśliwy, mogąc znów kontrolować swoje życie i ciało. Poczuł się, jakby obudził z głębokiego snu, koszmaru, w którym cały czas musiał robić coś wbrew swojej woli. Opadł całkiem z sił, ale było mu teraz po prostu dobrze. Ogromnym wysiłkiem przesunął lewą dłoń kilka centymetrów do przodu, a ta zaczęła ogrzewać się w cieple napędzającym życie na planecie od milionów lat.

– Panie premierze! Panie premierze! Drony nad sejmem! – Głos jego sekretarza zabrzmiał w jego uszach niespodziewanie czysto i głośno.

Mężczyzna wbiegł do gabinetu bez pukania, ale Gupińskiemu tym razem było to najzupełniej obojętne.

– Panie premierze! Jezu! Pomocy! Ratunku!

Premier poczuł, jak tamten obraca go w pozycję boczną, ustaloną.

– O Boże! Co to za paskudztwo?

Gupiński w końcu zobaczył to samo, co Masiński. Martwy owad, trochę podobny do małego skorpiona, leżał na podłodze, i choć premier nie miał go w sobie, wiedział, że to jedno z głównych źródło nieszczęść jego i Rzeczypospolitej, którą władał przez osiem ostatnich lat. Z całą mocą zalały go wspomnienia z tego okresu, włączając pamięć o strasznych chwilach, gdy to paskudztwo dostało się do jego ciała. Stało się to w czasie jednej z pierwszych podróży służbowych. Można powiedzieć, że został wtedy wystawiony, i to przez kogoś, kogo uważał za przyjaciela. Samo stworzenie pochodziło z jednej z kolebek ludzkości, miejsca, które przepełniało wielu ludzi nie tylko religijnym mistycyzmem, ale przede wszystkim mocnym, niezdrowym fundamentalizmem. Jego bracia i siostry opanowały ciała i dusze większości posłów i senatorów, i członków rządu w Polsce i ich odpowiedników w innych krajach.

Premier robił się coraz słabszy. Jak za mgłą słyszał, że w pokoju pojawiło się więcej osób. Ktoś go zaczął podnosić, ktoś inny wbił igłę. Chciał protestować, ale nie mógł, a z jego ust zamiast mowy wydobywały się tylko niezrozumiałe dźwięki.

– Majaczy. Paraliż nerwów.

– Słabnie mu puls.

– Adrenalina! Dajcie adrenalinę!

– Co to było?

– Trucizna. Tamten się bronił.

– Co teraz?

– Rój nie wie.

– Spróbujcie jeszcze raz.

Właściwie trudno było zdefiniować uczucie, które przyszło po kilku sekundach. Każdy człowiek normalnie uczestniczy w wydarzeniach rozgrywających się w trzech wymiarach. Gupiński doznał szoku, gdy w jednej chwili zaczął widzieć to, co działo się w miejscu, w którym był, ale w przeszłości. Pomyślał, że to fascynujące mieć możliwość jakby odtworzyć nagranie i zobaczyć, kto znalazł się w jego gabinecie przed godziną, wieczorem czy tydzień wcześniej.

– Jesteś prawdziwym mężem stanu. Też to lubię. – Usłyszał śmiech w swojej głowie, a głos, który się odezwał potem, był przyjemny i pewny siebie. – Na początku trochę trudno się przyzwyczaić, ale z czasem można wybrać moment w przeszłości albo w ogóle zrezygnować z tej funkcji. Bardzo pomaga to na przykład policjantom. Wystarczy, że przybędą na miejsce zbrodni, żeby bezbłędnie odtworzyć przebieg wydarzeń. A ty się teraz nie przejmuj. Nie próbuj się nawet odzywać. Toksyna wciąż jeszcze krąży w twoich żyłach. Paraliż będzie ustępował, ale daj mi trochę czasu.

– Nie. Mam. Siły. – Polityk wystękał tylko trzy słowa, wkładając w to całą swoją energię.

– Być może potrzebujesz kilka dni, żeby dojść do siebie. Nie musisz mówić. Wystarczy, że będziesz myślał, a ja to usłyszę. Na razie śpij. Dobranoc.

Premier zamknął oczy, a w karetce dał się słyszeć ciągły pisk.

Koniec

Komentarze

tomaszg, czy ta “kolejna część z cyklu” to spójna, zamknięta historia, czy fragment z jakiegoś Twojego świata, który w odosobnieniu nie będzie w pełni zrozumiały?

Pytam, ponieważ jako dyżurny przeczytałbym to opowiadanie, ale nie wiem o jakim cyklu wspominasz i boję się, że stracę czas, czytając kontynuację czegoś, z czym nie miałem wcześniej styczności.

Jeśli nie jest to tekst, który może pełnić rolę samodzielnego opowiadania poza cyklowego, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie z opowiadania na fragment.

Cześć.

Pisanie, że coś chce się zrobić, może świadczyć o czymś dokładnie przeciwnym. Moim zdaniem tekst został oznaczony prawidłowo i zgodnie z zasadami logiki i sztuki, co nie zmienia faktu, że przejrzenie poprzednich części (tych z Pozytywką w tytule) na pewno pomoże dostrzec wszystkie detale i lepiej zrozumieć całość (to chyba rzecz oczywista, nieprawda?).

Pozdrawiam.

Zadałem proste pytanie jako potencjalny czytelnik, czy tekst można traktować jako spójną, zamkniętą historię, z równie prostych względów – nie czytam fragmentów. W odpowiedzi otrzymałem od autora zarzut, jakoby poświęciłem czas na napisanie komentarza nie wiadomo po co, bo i tak nie mam zamiaru czytać tekstu, a w dodatku nie dostrzegam rzeczy oczywistych. W związku z tym chyba nic tu po mnie.

Czyta się nieźle, ale to ewidentnie fragment a nie opowiadanie. Aha: zdjął but, a nie zdjął buta. Serio serio.

Już tylko spokój może nas uratować

Litości mości Panowie. Ostatnio ktoś się szczycił w Hydeparku, że obecna wersja strony ma co najmniej 10 lat. Wydaje mi się, że wszystko oznaczyłem zgodnie z zasadami, które tu są. Teraz zastanówcie się na logikę – jeżeli mamy uniwersum, to trudno, żeby każda książka, opowiadanie czy co tam innego zawsze nie były w jakimś stopniu częścią i równocześnie oddzielnym bytem. Tak się nie da. Tutaj też mamy pewną całość, a że nie da się zrozumieć wszystkich detali bez przeczytania tekstów wcześniejszych, to inna sprawa. To nie jest pojedyńcza scena (fragment), tylko coś, co się dzieje od przełomowego momentu A do przełomowego punktu B. I prosze mi się nie puszczać fochów, że robię zarzuty – ja tylko stwierdzam pewne rzeczy (w sumie nie znam was i nic nie mam, więc tym bardziej nie jestem upoważniony do stawiania zarzutów). I teraz kolejne stwierdzenie – jeżeli ktoś chce coś robić, to po prostu to robi, a się nie cyka. I dziękuję za komentarze i uwagę o bucie.

PS. To tak jakby powiedzieć, że Star Wars część I musi mieć oznaczenie fragment.

PS2. Już to tłumaczyłem kilka razy. Jeżeli jest z tym problem, to wstawcie to proszę gdzieś, żebym nie musiał znowu tego robić.

Nowa Fantastyka