- Opowiadanie: Sekret - Czajnik Russella

Czajnik Russella

“Czaj­nik Rus­sel­la” to hu­mo­ry­stycz­na ga­wę­da o ko­smicz­nym czaj­ni­ku, sen­ty­men­ta­li­zmie oraz MIL­Fach.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

BarbarianCataphract, Użytkownicy V

Oceny

Czajnik Russella

Co to za róże więd­ną w sy­pial­ni?

I czemu są w szkla­nej bu­tel­ce?

– W kwia­tach za­klę­ta jest mi­łość

 mło­dzień­cza, w szkla­nym wa­zo­nie 

stu­denc­kie serce.

 

Dwie róże splą­ta­ne ze sobą kar­ma­zy­no­wą wstąż­ką więd­ną w bu­tel­ce po So­pli­cy. Ksiądz Robak rów­nież zna­la­zł­by się w po­bli­żu, nie­mniej jed­nak sta­ram się igno­ro­wać ślady jego ist­nie­nia. Oneg­daj dwie róże były czer­wo­ne, teraz po­czer­nia­ły, a ich płat­ki przy­po­mi­na­ją bar­dziej wy­su­szo­ne śliw­ki ani­że­li kwia­ty. Nie wiem, jaka to od­mia­na, nie znam zbyt wielu od­mian róż. Zwy­kłam od­mie­niać słowa, zda­rzy­ło się, że życie – zwłasz­cza swoje, o! Swoje życie to ja lubię od­mie­niać. Ale od­mian róż, to choć za­pew­ne wiele wi­dzia­łam, to na­zwać nie umiem, a już na pewno nie znam się na ich sa­dze­niu.

Koło przy­ozdo­bio­ne­go ak­cy­zą wa­zo­nu z ró­ża­mi stoi za­ku­rzo­ny i wy­łą­czo­ny z użyt­ku czaj­nik. Trak­tu­ję go jako mo­der­ni­stycz­ną de­ko­ra­cję, która prze­ła­mu­je ru­sty­kal­ny styl za­bi­te­go de­cha­mi po­ko­ju. Nie je­stem pewna, jaki to typ czaj­ni­ka, zdaje się, że elek­trycz­ny, ale co dalej? Nie znam zbyt wielu mo­de­li czaj­ni­ków. Co wię­cej, do­cho­dzi do mnie, że nie mo­gła­bym wska­zać me­ta­li two­rzą­cych czaj­ni­ko­wą struk­tu­rę. O licz­bach ma­so­wych tych pier­wiast­ków nie wspo­mi­na­jąc. Muszę ci przy­znać, że nasza roz­mo­wa tro­chę mnie męczy. Uświa­do­mi­łam sobie, że nie znam zbyt wielu od­mian róż, a także ździeb­ko wiem co­kol­wiek o swoim czaj­nicz­ku. Moja sa­mo­oce­na spada z każ­dym na­pi­sa­nym zda­niem. Ale do rze­czy…

Czy sły­sza­łeś o eks­pe­ry­men­cie my­ślo­wym no­szą­cym dumną nazwę Czaj­nik Rus­sel­la? Je­że­li tak, to po­zwól, że tycio ci o nim przy­po­mnę, a je­że­li nie, z chę­cią za­po­znam cię z tym two­rem my­ślo­wym. Otóż pod­czas debat ma­ją­cych do­wieść praw­dzi­wość lub nie­praw­dzi­wość wie­rzeń re­li­gij­nych bar­dzo czę­sto pa­da­ło py­ta­nie: „Jakie są do­wo­dy na ist­nie­nie Boga?”. Na to ci, któ­rzy wie­rzy­li w isto­tę boską, od­po­wia­da­li: „A jakie są do­wo­dy na nie­ist­nie­nie Boga?”. Ber­trand Rus­sell stwo­rzył wtedy wy­ima­gi­no­wa­ną po­stać czaj­ni­ka krą­żą­ce­go po or­bi­cie Słoń­ca, lecz och! Czaj­nik miał­by być sta­now­czo zbyt mały, by go zo­ba­czyć. Jed­na­ko­woż, Rus­sell na­ka­zał opo­nen­tom, by uwie­rzy­li w jego ist­nie­nie. W ten spo­sób fi­lo­zof usi­ło­wał wy­ka­zać non­sens ar­gu­men­ta­cji opo­zy­cji oraz po­sta­wił tezę, że to wie­rzą­cy po­wi­nien udo­wod­nić swoją wiarę, a nie na od­wrót. Jed­nak­że, nie wgłę­biaj­my się w me­ry­to­ry­kę tej dys­ku­sji, chcę opo­wie­dzieć o czymś cał­kiem innym, po­słu­chaj pro­szę.

Od kiedy usły­sza­łam o czaj­ni­ku okrą­ża­ją­cym or­bi­tę Słoń­ca, nie mo­głam za­po­mnieć o tej idei. Rus­sell stał się bo­giem dla ob­ra­zu czaj­nicz­ka, który or­bi­tu­je w moim umy­śle. Nie­ste­ty, jak to z ze­gar­mi­strza­mi bywa, je­go­mość na­sta­wił zegar, a wła­ści­wie bombę ze­ga­ro­wą!, i po­zo­sta­wił ty­ka­ją­cą. Wów­czas czaj­nik wy­do­stał się z or­bi­ty Słoń­ca i po­wę­dro­wał da­le­ko hen w za­ka­mar­ki mojej wy­obraź­ni. 

Za­łóż­my teraz, że rze­czy­wi­ście ist­nie­je sobie czaj­ni­czek, dajmy na to taki jak ten mój, elek­trycz­ny, i że okrą­żał or­bi­tę Słoń­ca w la­tach 50-tych XX-ego wieku. Tylko pro­szę, nie mów mi, że te za­ło­że­nia nie mają sensu. Za­wsze trze­ba od cze­goś za­cząć i coś za­ło­żyć. Kto by to wi­dział latać mię­dzy teo­re­ma­ta­mi tak jak Pan Bóg go stwo­rzył, praw­da? O wilku mowa. Ale mniej­sza. Po­wiedz mi le­piej: co by było, gdyby Czaj­nik Rus­se­la okrą­żał or­bi­tę Słoń­ca? Czym mógł­by się kie­ro­wać, i jaki byłby sens jego eg­zy­sten­cji?

Cóż, czaj­nik mógł­by się naj­zwy­czaj­niej w świe­cie sto­pić. Spró­buj­my jed­nak ocza­mi wy­obraź­ni ubrać urzą­dze­nie w nie­znisz­czal­ny ska­fan­der. Go­to­we. Co dalej? Wy­da­je mi się, że skoro czaj­nik po­wę­dro­wał sa­mo­dziel­nie na or­bi­tę (z drob­ną po­mo­cą B. Rus­sel­la), to musi być in­te­li­gent­ny. Myślę sobie, że taki czaj­nik czuje się strasz­li­wie sa­mot­ny w ko­smicz­nej próż­ni. Lu­dzie in­te­li­gent­ni ogó­łem czę­sto czują się sa­mot­ni, a co do­pie­ro wy­słać ta­kich sa­mych w ko­smos.

Co mo­gło­by być sen­sem eg­zy­sten­cji czaj­ni­ka? Dla nas to ra­czej oczy­wi­ste: czaj­nik służy do za­pa­rza­nia w nim wody. Py­ta­nie tylko, czy ode­rwa­ny od kon­tek­stów dnia co­dzien­ne­go, za­gu­bio­ny mię­dzy roz­bły­ska­mi su­per­no­wych czaj­nik, byłby świa­do­my swo­je­go prze­zna­cze­nia?

Jeśli o mnie cho­dzi, uwa­żam, że był świa­do­my. Bo w końcu mó­wi­my o super in­te­li­gent­nym czaj­ni­ku. Dokąd mógł­by się więc udać w po­szu­ki­wa­niu wody, którą na­stęp­nie za­pa­rzył­by w sobie? Mógł­by udać się na Zie­mię, ale na Ziemi lu­dzie go nie chcą, scep­ty­cy na­zwa­li go w końcu non­sen­sem. Myślę, że czaj­ni­czek po­wę­dro­wał­by na pla­ne­tę Mars, bo tam wszy­scy po­szu­ku­ją lub po­szu­ki­wa­li wody. A oto moja wer­sja dal­szych zda­rzeń.

Czaj­nik Rus­se­la po­wę­dro­wał na czer­wo­ną pla­ne­tę. Ska­li­ste pod­ło­że usła­ne chro­po­wa­tym re­go­li­tem skra­dło jego grzał­kę. Na mar­sjań­skiej ziemi roiło się wręcz od nie­sa­mo­wi­to­ści: ach, tlen­ki że­la­za. Ach, sko­ru­py ba­zal­to­we. Ach, kra­te­ry ude­rze­nio­we. Czaj­nik Rus­se­la był ocza­ro­wa­ny mar­sjań­ską at­mos­fe­rą (na or­bi­cie Słoń­ca at­mos­fe­ry nie było). Po­świę­cił się po­szu­ki­wa­niom wody, którą mógł­by w sobie za­pa­rzyć, gdy tylko wy­naj­dzie elek­trycz­ność.

Nie­ste­ty, wę­drów­ka po Mar­sie oka­za­ła się mo­zol­na, a po­szu­ki­wa­nia bez­owoc­ne. Czaj­nik po­wo­li za­czął po­wąt­pie­wać, że kie­dy­kol­wiek speł­ni swoje prze­zna­cze­nie. A tu nagle… Gdy prze­chy­lał jedną ze skał, zda­rzy­ło się coś nie­zwy­kłe­go. Przez obiek­tyw swo­jej ka­mer­ki uj­rzał dwa ła­zi­ki, Cu­rio­si­ty oraz Per­se­ve­ran­ce. Ła­zi­ki pod­je­cha­ły bli­żej czaj­ni­ka za­in­te­re­so­wa­ne obcą formą życia. Gdy tylko usły­sza­ły jego hi­sto­rię, za­mi­ga­ły dio­da­mi imi­tu­jąc ludz­kie wzru­sze­nie, a na­stęp­nie za­ofe­ro­wa­ły swoją pomoc. Mar­sjań­skie ma­szy­ny po­ro­zu­mie­wa­ły się ję­zy­kiem o zna­jo­mym brzmie­niu. Po­rów­na­ła­by, go do brzmie­nia roz­mo­wy pral­ki ze zmy­war­ką. Mam na myśli ten mo­ment, gdy obie za­koń­czy­ły już swoją pracę, ale ja wcale nie spie­szę się, by wy­cią­gnąć z nich do­mo­we uten­sy­lia.

Za­dzwo­nił dzwo­nek do drzwi. To do­staw­ca saj­go­nek. Po­dej­rze­wam, że będą sma­ko­wać pa­skud­nie. Je­dze­nie na wynos za­mó­wio­ne w nocy za­wsze sma­ku­je pa­skud­nie. Gdy tylko zjem, wrócę do hi­sto­rii. Muszę ją wresz­cie do­koń­czyć. Ten czaj­nik nie może or­bi­to­wać w moim umy­śle przez wiecz­ność. Pie­przo­ny B. Rus­sell! Pie­przo­ne spory re­li­gij­ne. Nikt na tym świe­cie nie daje mi spać. Pie­przo­ny Nikt!

 Wró­ci­łam, usia­dłam przy biur­ku. Spo­glą­dam cie­kaw­sko na mój za­rdze­wia­ły elek­trycz­ny czaj­nik, który już za­wsze bę­dzie dla mnie Czaj­ni­kiem Rus­sel­la. Obok stoi bu­tel­ka po So­pli­cy z więd­ną­cy­mi ró­ża­mi. Olśnie­nie – tak, to jest to!

Ła­zi­ki Cu­rio­si­ty i Per­se­ve­ran­ce za­pro­wa­dzi­ły czaj­nik na pół­noc­ny bie­gun Marsa. A tam za­sta­ły ich lśnią­ce po­lar­ne czapy oraz lo­do­we. A gdzie lo­dow­ce, tam i woda: brawo czaj­nicz­ku, zna­la­złeś wodę. Teraz tylko… A, co to?

Nie­ste­ty, to nie zlo­do­wa­cia­łe wy­brzu­sza ziem­skie przy­cią­gnę­ły uwagę czaj­ni­ka, a ktoś, kto mię­dzy nimi za­pu­ścił swoje ko­rze­nie. Ktoś, kto nie tak dawno za­miesz­ki­wał pla­ne­tę B-612 wraz z Małym Księ­ciem. Rów­nie ka­pry­śna, co i pięk­na, nie biało, lecz czer­wo­no­gło­wa: Pani Róża. Nazwę ją wła­śnie Panią Różą, gdyż swoje lata miała już za sobą, trze­ba przy­znać. Nie­mniej jed­nak pod­wię­dłe końce płat­ków nada­wa­ły jej zja­wi­sko­we­go pięk­na tkwią­ce­go w doj­rza­ło­ści. Czaj­ni­czek Rus­sel­la osza­lał, a ła­zi­ki od­da­li­ły się z po­li­to­wa­niem po­trzą­sa­jąc ka­mer­ka­mi.

I tak o to super in­te­li­gent­ny Czaj­nik Rus­se­la po­rzu­cił sens swego ist­nie­nia, jakim było za­pa­rze­nie wody. Uznał ten cel za zbyt pro­stac­ki, a wręcz me­cha­nicz­ny (my byśmy użyli słowa: “zwie­rzę­cy”). Od tam­tej chwi­li inne idee za­wład­nę­ły jego grzał­ką. Za­pra­gnął za­po­znać się z Panią Różą, po­znać jej ta­jem­ni­ce i wy­ja­śnić na­resz­cie, co tak na­praw­dę łą­czy­ło ją z Małym Księ­ciem. Co na to sama Róża? Cóż, była dość draż­li­wa, wspo­mi­na­ła coś o prze­kwi­ta­niu. 

Uwol­ni­łam się. Przy­naj­mniej na chwi­lę. Czaj­nik Rus­sel­la prze­stał okrą­żać Słoń­ce. Nie­ste­ty, wplą­ta­łam go w sza­leń­czy ro­mans ze zlo­do­wa­cia­łą i ka­pry­śną ro­śli­ną. Cóż, uho­no­ruj­my mi­nu­tą ciszy na­szych braci po­le­głych w skom­pli­ko­wa­nych re­la­cjach z ko­smo­su.

Mam świa­do­mość, że za­da­nie, któ­re­go się pod­ję­łam, i za­ło­że­nia, jakie przy­ję­łam, nie sta­no­wią bramy do bu­dyn­ku, któ­re­go rusz­to­wa­niem by­ła­by lo­gi­ka. Jed­nak pokój, w któ­rym teraz się znaj­du­je, prze­stał przy­po­mi­nać mi za­bi­te de­cha­mi wię­zie­nie. Wręcz prze­ciw­nie, od teraz spo­glą­dam nań z sen­ty­men­tem.

Ach, czyż nie jest to wspa­nia­łe? Całe to za­mie­sza­nie wy­da­rzy­ło się je­dy­nie we­wnątrz mo­je­go umy­słu, ale jak od­mie­ni­ło spo­sób, w jaki wła­śnie spo­glą­dam na to, co re­al­ne. I choć mało wiem o ró­żach czy czaj­ni­kach, to czy wy­obraź­nia nie bywa cza­sem, jeśli nie waż­niej­sza, to cho­ciaż we­sel­sza od wie­dzy? Kto wie?

I niech mi ten czaj­nik bę­dzie od teraz sym­bo­lem non­sen­su, który od­na­lazł inny sens niż ten z góry na­rzu­co­ny. I niech mi te więd­ną­ce róże w bu­tel­ce po So­pli­cy będą sym­bo­lem doj­rza­łych ko­biet, które za bar­dzo wy­brzy­dza­ły, dla­te­go teraz są same.

Zda­łam sobie wła­śnie spra­wę, że przy­wią­za­łam się do po­ko­ju, który stał się świą­ty­nią dla mi­ster­nych sym­bo­li. I w za­sa­dzie nie by­ło­by w tym nic złego, gdyby nie fakt – psia­krew! – och, wie­leb­ny Ko­smo­sie, ty je­steś jed­ne­mu prawu wier­ny, Prawu Mur­phy-ego. Bo wi­dzisz, czy­tel­ni­ku, ja się stąd po­ju­trze wy­pro­wa­dzam. I je­dy­nym spo­so­bem, by po­go­dzić sen­ty­ment z bie­żą­cym roz­wo­jem, bę­dzie za­bra­nie ze sobą rze­czy, wobec któ­rych ten sen­ty­ment od­czu­wam. Nie­szczę­sny los z nie­ubła­ga­ną For­tu­ną czy­ha­ją na „przy­da­siów” na każ­dym za­krę­cie ich życia.

Bo wi­dzisz, rze­czy to ja mam nie mało, jak się być może spo­dzie­wasz. Już w tym mo­men­cie na środ­ku po­ko­ju leżą po­tęż­ne kar­to­ny, w któ­rych spo­czy­wa lwia część moich skar­bów. Nie będę w sta­nie prze­nieść tych pudeł z jed­ne­go domu do dru­gie­go. Przy­naj­mniej nie sama.

Dla­te­go cie­ka­wi mnie, jak wy­tłu­ma­czę tacie, że na swo­ich obo­la­łych, nie naj­młod­szych już bar­kach, dźwi­ga kar­to­ny wy­peł­nio­ne po brze­gi “nie­zbęd­ny­mi rze­cza­mi”. I dla­cze­go z tych kar­to­nów wy­sta­je, mię­dzy in­ny­mi, “nie­zbęd­ny” za­rdze­wia­ły czaj­nik elek­trycz­ny. No, o zwię­dłych ró­żach w bu­tel­ce po So­pli­cy nie wspo­mi­na­jąc…

 

Koniec

Komentarze

Bar­dzo mi się tekst po­do­ba. Po­win­ni­śmy do rze­czo­ne­go czaj­nicz­ka za­sto­so­wać za­kład Pas­ca­la i za­ło­żyć, że ten ist­nie­je. Jakże wiele mo­że­my zy­skać, szcze­gól­nie gdy już za­cznie­my pa­rzyć kawę na mar­sie.

Ale od­mian róż, to choć za­pew­ne wiele wi­dzia­łam, to na­zwać nie umiem, a już na pewno nie znam się na ich sa­dze­niu.

Koło przy­ozdo­bio­ne­go ak­cy­zą wa­zo­nu z ró­ża­mi ← ?

ru­sty­kal­ny styl za­bi­te­go de­cha­mi po­ko­ju. ← ?

Bądź uprzej­ma zmie­nić ro­dzaj tek­stu z opo­wia­da­nia na szort. Tu opo­wia­da­nia za­czy­na­ją się od 10 000 zna­ków. :)

 

 

Dzię­ku­ję za ko­men­ta­rze! Po­pra­wię tekst wie­czo­rem, Koalo, i zmie­nię ka­te­go­rię. Dzię­ku­ję.

Oto nad­cią­ga ZUO. Czyli ja.

 nie­mniej jed­nak sta­ram się igno­ro­wać ślady jego ist­nie­nia

"Igno­ro­wać": 1.

Nie wiem, jaka to od­mia­na, nie znam zbyt wielu od­mian róż

Ko­lo­kwia­lizm (nawet an­gli­cyzm) na tle pur­pu­ry.

 Zwy­kłam od­mie­niać słowa, zda­rzy­ło się, że życie – zwłasz­cza swoje, o! Swoje życie to ja lubię od­mie­niać. Ale od­mian róż, to choć za­pew­ne wiele wi­dzia­łam, to na­zwać nie umiem, a już na pewno nie znam się na ich sa­dze­niu.

O co cho­dzi, nie wiem. Wiem, że za­bra­kło prze­cin­ka w dru­gim zda­niu.

 przy­ozdo­bio­ne­go ak­cy­zą

Ak­cy­za jest to po­da­tek od luk­su­su. Na bu­tel­ce wódki znaj­du­je się na­to­miast (po­twier­dza­ją­ca opła­ce­nie ak­cy­zy) ban­de­rol­ka.

 Trak­tu­ję go jako mo­der­ni­stycz­ną de­ko­ra­cję, która prze­ła­mu­je ru­sty­kal­ny styl za­bi­te­go de­cha­mi po­ko­ju

 Nie znam zbyt wielu mo­de­li czaj­ni­ków.

Ko­lo­kwia­lizm/an­gli­cyzm, p. wyż.

Co wię­cej, do­cho­dzi do mnie, że nie mo­gła­bym wska­zać me­ta­li two­rzą­cych czaj­ni­ko­wą struk­tu­rę.

Sztucz­ne.

 O licz­bach ma­so­wych tych pier­wiast­ków nie wspo­mi­na­jąc.

Jak wska­zać licz­by?

 Muszę ci przy­znać, że nasza roz­mo­wa tro­chę mnie męczy

Cie­bie? Tutaj "ci" zmie­nia sens słowa "przy­znać", chyba nie na taki, jaki masz na myśli – "przy­znać coś komuś" ozna­cza albo coś mu przy­dzie­lić, albo ustą­pić w dys­ku­sji (przy­znać rację).

 a także ździeb­ko wiem co­kol­wiek o swoim czaj­nicz­ku

Nie po pol­sku. "Ździeb­ko" to "tro­szecz­kę".

 dumną nazwę Czaj­nik Rus­sel­la

Nie wy­da­je mi się, żeby ty­tu­ły eks­pe­ry­men­tów my­ślo­wych pi­sa­ło się dużą li­te­rą.

 że tycio ci o nim przy­po­mnę

Dziw­na fraza.

 do­wieść praw­dzi­wość lub nie­praw­dzi­wość

Do­wieść kogo, czego? praw­dzi­wo­ści (lub nie­praw­dzi­wo­ści).

 Ber­trand Rus­sell stwo­rzył wtedy wy­ima­gi­no­wa­ną po­stać czaj­ni­ka krą­żą­ce­go po or­bi­cie Słoń­ca

Nie­za­leż­nie od tego, że Rus­sell dał na głu­pie py­ta­nie głu­pią od­po­wiedź i za­sły­nął tym o wiele bar­dziej, niż po­ży­tecz­ny­mi rze­cza­mi, któ­rych parę zro­bił, "po­stać" to (fik­cyj­na) osoba. O ile pa­mię­tam, Rus­sell nie po­stu­lo­wał oso­bo­wo­ści czaj­nicz­ka.

 Jed­na­ko­woż, Rus­sell na­ka­zał opo­nen­tom, by uwie­rzy­li w jego ist­nie­nie.

Jed­na­ko­woż jest to bar­dzo na­dę­te zda­nie. Pierw­szy prze­ci­nek można wy­ciąć.

 Jed­nak­że, nie wgłę­biaj­my się w me­ry­to­ry­kę tej dys­ku­sji

Jed­nak nie wgłę­biaj­my się w me­ry­to­ry­kę tej dys­ku­sji. I do­brze, bo nie ma w co. Taki wtręt od fi­lo­zo­fa.

 chcę opo­wie­dzieć o czymś cał­kiem innym, po­słu­chaj pro­szę.

Prze­ci­nek i sub­tel­no­ści zna­cze­nio­we: chcę opo­wie­dzieć o czymś zu­peł­nie innym, po­słu­chaj, pro­szę. W sumie zda­nie można spo­koj­nie po­dzie­lić na dwa.

Rus­sell stał się bo­giem dla ob­ra­zu czaj­nicz­ka, który or­bi­tu­je w moim umy­śle.

 Nie­ste­ty, jak to z ze­gar­mi­strza­mi bywa, je­go­mość na­sta­wił zegar, a wła­ści­wie bombę ze­ga­ro­wą!, i po­zo­sta­wił ty­ka­ją­cą.

…? jaki ze­gar­mistrz, jaki zegar, o co tu cho­dzi? Prze­cin­ka po wy­krzyk­ni­ku nie po­win­no być, ale po pierw­sze – ?

 Wów­czas czaj­nik wy­do­stał się z or­bi­ty Słoń­ca i po­wę­dro­wał da­le­ko hen w za­ka­mar­ki mojej wy­obraź­ni.

Or­bi­ta nie jest po­jem­ni­kiem, z któ­re­go można się wy­do­stać: Wów­czas czaj­nik zszedł z or­bi­ty wokół Słoń­ca i po­wę­dro­wał da­le­ko, hen w za­ka­mar­ki mojej wy­obraź­ni.

dajmy na to taki jak ten mój

 Prze­cin­ki: dajmy na to, taki, jak ten mój.

 okrą­żał or­bi­tę Słoń­ca

Or­bi­ty się nie okrą­ża. Or­bi­ta to trasa okrą­ża­nia.

 Kto by to wi­dział latać mię­dzy teo­re­ma­ta­mi tak jak Pan Bóg go stwo­rzył, praw­da?

Po pol­sku "teo­re­mat" to twier­dze­nie po­chod­ne, wy­stę­pu­ją­ce w ob­rę­bie sys­te­mu de­duk­cyj­ne­go. Nie na­le­ży go mylić z an­giel­skim "the­orem", ozna­cza­ją­cym "twier­dze­nie" w ogóle w ma­te­ma­ty­ce (np. Bayes' the­orem = twier­dze­nie Bay­esa). Po­nad­to: Kto to wi­dział, latać mię­dzy teo­re­ma­ta­mi tak, jak Pan Bóg go stwo­rzył, praw­da?

 Po­wiedz mi le­piej: co by było, gdyby Czaj­nik Rus­se­la okrą­żał or­bi­tę Słoń­ca?

P. wyż.

 Czym mógł­by się kie­ro­wać, i jaki byłby sens jego eg­zy­sten­cji?

Za­kła­da­jąc, że byłby isto­tą ro­zum­ną (in­ny­mi kie­ru­ją prawa fi­zy­ki, nie ich wola) oraz umiesz­czo­ną w świe­cie w ja­kimś celu.

 Spró­buj­my jed­nak ocza­mi wy­obraź­ni ubrać urzą­dze­nie w nie­znisz­czal­ny ska­fan­der.

Me­ta­fo­ry po­win­ny mieć sens. Ubie­ra­nie ocza­mi go nie ma.

 Wy­da­je mi się, że skoro czaj­nik po­wę­dro­wał sa­mo­dziel­nie na or­bi­tę (z drob­ną po­mo­cą B. Rus­sel­la), to musi być in­te­li­gent­ny

Nie, nie musi. Mógł tam, cho­ciaż­by, spon­ta­nicz­nie po­wstać na sku­tek fluk­tu­acji kwan­to­wych.

 Lu­dzie in­te­li­gent­ni ogó­łem czę­sto czują się sa­mot­ni, a co do­pie­ro wy­słać ta­kich sa­mych w ko­smos.

Lu­dzie in­te­li­gent­ni ogó­łem czę­sto czują się sa­mot­ni, a co do­pie­ro, jak ta­kich wy­słać sa­mych w ko­smos.

 Dla nas to ra­czej oczy­wi­ste: czaj­nik służy do za­pa­rza­nia w nim wody.

To jest kon­tekst na­rzę­dzio­wy, i w przy­pad­ku czaj­ni­ka – który jest na­rzę­dziem! – zu­peł­nie wy­star­cza­ją­cy. Na­to­miast ana­lo­gii do sensu życia tu nie ma.

 czaj­nik, byłby

Nie sta­wia­my prze­cin­ka mię­dzy pod­mio­tem a orze­cze­niem.

 Jeśli o mnie cho­dzi, uwa­żam, że był świa­do­my.

Był? Czy byłby?

 Bo w końcu mó­wi­my o super in­te­li­gent­nym czaj­ni­ku.

"Su­per­in­te­li­gent­ny" razem. A przed chwi­lą czaj­nik był tylko in­te­li­gent­ny.

 wody, którą na­stęp­nie za­pa­rzył­by w sobie?

Wodę by za­go­to­wał, parzy się her­ba­tę.

 wody, którą mógł­by w sobie za­pa­rzyć

J.w.

Przez obiek­tyw swo­jej ka­mer­ki

Po­nie­waż nagle, spon­ta­nicz­nie mu wy­ro­sła, jak mnie­mam.

 Po­rów­na­ła­by, go

Skąd tu, u licha, prze­ci­nek?

 Mam na myśli ten mo­ment, gdy obie za­koń­czy­ły już swoją pracę, ale ja wcale nie spie­szę się, by wy­cią­gnąć z nich do­mo­we uten­sy­lia.

Mam na myśli ten mo­ment, gdy obie za­koń­czy­ły już pracę, ale ja wcale się nie spie­szę, by wy­cią­gnąć z nich do­mo­we uten­sy­lia.

 Za­dzwo­nił dzwo­nek do drzwi. To do­staw­ca saj­go­nek.

Rym.

 Spo­glą­dam cie­kaw­sko

Z cie­ka­wo­ścią.

 A tam za­sta­ły ich lśnią­ce po­lar­ne czapy oraz lo­do­we.

Skoro to nasza we­so­ła gro­mad­ka tam po­wę­dro­wa­ła, to wła­śnie gro­mad­ka za­sta­ła lo­do­we czapy: A tam za­sta­ły lśnią­ce po­lar­ne oraz lo­do­we czapy.

 zlo­do­wa­cia­łe wy­brzu­sza ziem­skie

Czym, do ja­snej cia­snej, są wy­brzu­sza ziem­skie? Na Mar­sie?

 mię­dzy nimi za­pu­ścił swoje ko­rze­nie

"Swoje" zbęd­ne.

Rów­nie ka­pry­śna, co i pięk­na

"I" zbęd­ne.

 swoje lata miała już za sobą

???

 ła­zi­ki od­da­li­ły się z po­li­to­wa­niem po­trzą­sa­jąc ka­mer­ka­mi.

Brak prze­cin­ka: ła­zi­ki od­da­li­ły się, z po­li­to­wa­niem po­trzą­sa­jąc ka­mer­ka­mi. Jest też ali­te­ra­cja.

 I tak o to super in­te­li­gent­ny Czaj­nik Rus­se­la po­rzu­cił sens swego ist­nie­nia, jakim było za­pa­rze­nie wody.

I tak oto su­per­in­te­li­gent­ny czaj­nik Rus­se­la po­rzu­cił cel, jakim było za­go­to­wa­nie wody.

 Za­pra­gnął za­po­znać

Ali­te­ra­cja.

 Jed­nak pokój, w któ­rym teraz się znaj­du­je, prze­stał przy­po­mi­nać mi za­bi­te de­cha­mi wię­zie­nie.

Jed­nak pokój, w któ­rym teraz się znaj­du­ję, prze­stał mi przy­po­mi­nać za­bi­te de­cha­mi wię­zie­nie.

 czy wy­obraź­nia nie bywa cza­sem, jeśli nie waż­niej­sza, to cho­ciaż we­sel­sza od wie­dzy

Wy­obraź­nia nie może być we­so­ła, po­nie­waż nie jest osobą i nie ma sta­nów psy­chicz­nych.

 sym­bo­lem non­sen­su, który od­na­lazł inny sens niż ten z góry na­rzu­co­ny

 świą­ty­nią dla mi­ster­nych sym­bo­li

https://sjp.pwn.pl/slowniki/misterny.html ?

 by po­go­dzić sen­ty­ment z bie­żą­cym roz­wo­jem

Co­kol­wiek to zna­czy.

 rze­czy to ja mam nie mało

Rze­czy, to ja mam nie­ma­ło.

 na środ­ku po­ko­ju leżą po­tęż­ne kar­to­ny

Ra­czej stoją.

 jak wy­tłu­ma­czę tacie, że na swo­ich obo­la­łych, nie naj­młod­szych już bar­kach, dźwi­ga kar­to­ny wy­peł­nio­ne po brze­gi “nie­zbęd­ny­mi rze­cza­mi”.

Jak wy­tłu­ma­czę tacie, że na swo­ich obo­la­łych, nie naj­młod­szych już bar­kach dźwi­ga kar­to­ny wy­peł­nio­ne po brze­gi “nie­zbęd­ny­mi rze­cza­mi”.

 

Autor upił się pur­pu­ro­wą si­wu­chą i oto, co mu wy­szło. Cho­ciaż czaj­nik bie­ga­ją­cy po Mar­sie i za­ko­cha­ny (?) w róży Ma­łe­go Księ­cia ma w sobie pe­wien urok. Ale fan­ta­sty­ka jest pre­tek­sto­wa (to fan­ta­zjo­wa­nie nar­ra­to­ra, nie dzie­je się w świe­cie przed­sta­wio­nym), a pióro robi, co samo chce (zwłasz­cza z abs­trak­ta­mi). Za­le­cam sok z ki­szo­nej ka­pu­sty i po­rząd­ne prze­cze­sa­nie tek­stu. I może ktoś się uśmiech­nie, bo – jest tu jakaś war­tość. Ważne, żeby ją do­brze prze­ka­zać. Po­wo­dze­nia!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie­złe. Przy­po­mi­na bar­dziej fe­lie­ton fi­lo­zo­ficz­ny niż opo­wia­da­nie. Czy­ta­ło się do­brze, mimo że nie bar­dzo lubię, jak się nar­ra­tor zbyt­nio spo­ufa­la z czy­tel­ni­kiem.

PS

Wzmian­kę o MILF trak­tu­ję jako chwyt mar­ke­tin­go­wy.

surprise

Oto nad­cią­ga ZUO.

ZUO jest wiel­kie, zuo jest złe, zuo robi to co chce…

Dla­te­go buzia w ciup! Sypnę tylko dy­gre­sją…

Nie­ja­ki Ber­trand Ar­thur Wil­liam Rus­sell jako 3. hra­bia Rus­sell (oraz wy­na­laz­ca

rze­czo­ne­go czaj­nicz­ka) po­wi­nien czaić, że do jego ulu­bio­nych koł­nie­rzy­ków

pa­su­je wy­łącz­nie kra­wat z wę­złem wik­to­riań­skim, a nie toto co zwy­kle nosił.

No, w naj­gor­szym razie Plat­ts­burgh…

Czaj pro­sto z czaj­nicz­ka to przy­jem­ność. Jed­nak po­plecz­nik 3. hra­bie­go – nie­ja­ki

R.Dawkins (bez ary­sto­kra­tycz­nych ko­rze­ni, ale także kra­wa­to­wy dzi­wo­ląg) – do onego

czaj­nicz­ka do­ma­lo­wał był prze­róż­ne epi­te­ty. A że he­re­tyk, apo­sta­ta, bluź­nier­ca… 

Ba, nawet bąka coś o mał­żeń­stwie z czaj­nicz­ko­wą [sic!] szik­są (ji­dysz). Fuj.

 

 

wink

dum spiro spero

Tak. Wy­zna­ję. Je­stem hisz­pań­ską in­kwi­zy­cją.

Gif przed­sta­wia ła­pan­kę w toku. Star­sza pani przed­sta­wia tekst. Wy­god­ny fotel przed­sta­wia fotel o wiele wy­god­niej­szy od tego, na któ­rym teraz sie­dzę.

 

Hops! Oto idzie serek!

 

(A Daw­kins jest, ku mo­je­mu nie­usta­ją­ce­mu zdzi­wie­niu, żo­na­ty z Lallą Ward, skoro już plot­ku­je­my o zna­nych An­gli­kach.)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

smiley

Ach, te plo­tecz­ki ze sfer

Lalla, bo fa­flu­ni­ła od ko­ły­ski i nie mogła wy­mó­wić swo­je­go imie­nia: Sarah…

Ukoń­czy­ła tylko pod­sta­wów­kę. Po­dob­no na fa­kul­te­tach, ale i tak zdol­na be­stia.

Może ma dobre geny? Babką jej była Ir­land­ka Mary Ward – pierw­sza na świe­cie

śmier­tel­na ofia­ra udo­ku­men­to­wa­ne­go wy­pad­ku dro­go­we­go i ko­bie­ta-na­uko­wiec.

surprise

dum spiro spero

Dzię­ku­ję za uwagi, Tar­ni­na. Po­pra­cu­ję jesz­cze nad tek­stem 

Cie­szę się, że po­mo­głam ^^

pierw­sza na świe­cie śmier­tel­na ofia­ra udo­ku­men­to­wa­ne­go wy­pad­ku dro­go­we­go i ko­bie­ta-na­uko­wiec.

… serio? A co do Daw­kin­sa i Ward, to moim zda­niem ona mogła tra­fić le­piej. Ale we­dług naj­now­szych do­nie­sień pa­pa­raz­zi już się roz­wie­dli. Ulu­bio­na­_e­mot­ka­_Ba­ila

(Kur­czę, ro­bi­my Pu­del­ka… sorki blush)

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

(Kur­czę, ro­bi­my Pu­del­ka… sorki blush)

To praw­da, więc się “czep­nę” aby nie było…

Czaj­nik Rus­se­la był ocza­ro­wa­ny mar­sjań­ską at­mos­fe­rą (na or­bi­cie Słoń­ca at­mos­fe­ry nie było).

Otóż jest. To fo­tos­fe­ra, chro­mos­fe­ra i ko­ro­na. W sumie 23 pier­wiast­ki ozna­czal­ne plus 

0,0002% misz­ma­szu. Jest wodór, hel, argon, tlen, neon, azot… A wiatr sło­necz­ny hula po całym

ukła­dzie. Nie ma zasię wia­tru bez at­mos­fe­ry, wia­do­mo.

No, si­cher ist si­cher – jak ma­wiał Kra­mer…

Fajny kotek (-ka), mimo że rudy, prze­kar­mio­ny i mań­kut. Moje są czar­ne z bia­ły­mi kra­wa­ta­mi.

W sumie jest po­ten­cjał i po do­piesz­cze­niu… yes

dum spiro spero

Tekst może być nie­zły po wpro­wa­dze­niu po­pra­wek. Fan­ta­sty­ki rze­czy­wi­ście za bar­dzo tu nie ma.

Se­kret, przyj­mu­ję do wia­do­mo­ści, że po­sta­no­wi­łaś na­pi­sać hu­mo­ry­stycz­ną ga­wę­dę, ale nic nie po­ra­dzę, że opo­wiast­ka nie zdo­ła­ła mnie roz­ba­wić, na­to­miast dość mocno znu­żyć, i ow­szem.

 

więd­ną w bu­tel­ce po So­pli­cy. → …więd­ną w bu­tel­ce po so­pli­cy.

Nazwy trun­ków pi­sze­my małą li­te­rą.

 

Nie wiem, jaka to od­mia­na, nie znam zbyt wielu od­mian róż. Zwy­kłam od­mie­niać słowa, zda­rzy­ło się, że życie – zwłasz­cza swoje, o! Swoje życie to ja lubię od­mie­niać. Ale od­mian róż… → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nia?

 

de­ko­ra­cję, która prze­ła­mu­je ru­sty­kal­ny styl za­bi­te­go de­cha­mi po­ko­ju. → Za­bi­ta de­cha­mi może być jakaś wieś/ wio­cha, za­co­fa­na i po­zba­wio­na wygód, od­da­lo­na od ośrod­ków cy­wi­li­za­cji.

Dziu­ra za­bi­ta de­ska­mi to zwią­zek fra­ze­olo­gicz­ny, czyli forma usta­bi­li­zo­wa­na, utrwa­lo­na zwy­cza­jo­wo, któ­rej nie ko­ry­gu­je­my, nie do­sto­so­wu­je­my do współ­cze­snych norm ję­zy­ko­wych ani nie ad­ap­tu­je­my do ak­tu­al­nych po­trzeb pi­szą­ce­go/ mó­wią­ce­go.

 

bombę ze­ga­ro­wą!, i po­zo­sta­wił ty­ka­ją­cą. → Po wy­krzyk­ni­ku nie sta­wia się prze­cin­ka.

 

w la­tach 50-tych XX-ego wieku. → …w la­tach pięć­dzie­się­tych XX wieku.

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie.

 

czaj­nik służy do za­pa­rza­nia w nim wody. → Nie­praw­da, wody się nie za­pa­rza, wodę się go­tu­je.

 

Za­dzwo­nił dzwo­nek do drzwi. → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Za­brzmiał dzwo­nek u drzwi.

 

Obok stoi bu­tel­ka po So­pli­cy… → Obok stoi bu­tel­ka po so­pli­cy

 

nie biało, lecz czer­wo­no­gło­wa… → …nie bia­ło- lecz czer­wo­no­gło­wa

 

gdyż swoje lata miała już za sobą… → Czy tu aby nie miało być: …gdyż swoje naj­lep­sze lata miała już za sobą

 

Za­pra­gnął za­po­znać się z Panią Różą, po­znać jej ta­jem­ni­ce… → Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Jed­nak pokój, w któ­rym teraz się znaj­du­je, prze­stał przy­po­mi­nać mi za­bi­te de­cha­mi wię­zie­nie. → Li­te­rów­ka. Wię­zie­nie nie jest za­bi­te de­cha­mi.

 

róże w bu­tel­ce po So­pli­cy… → …róże w bu­tel­ce po so­pli­cy

 

czy­ha­ją na przy­da­siów na każ­dym… → …czy­ha­ją na przy­da­sie na każ­dym

Tu znaj­dziesz od­mia­nę rze­czow­ni­ka przy­daś.

 

w bu­tel­ce po So­pli­cy… → …w bu­tel­ce po so­pli­cy

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Se­kre­cie!

 

A ja dam tek­sto­wi szan­sę. Zna­czy się, bi­blio­tecz­ną. Bo może i nie jest to kon­kret­nie mój typ opek, ale wła­śnie, prze­czy­ta­łem go bez przy­kro­ści. I nawet po­mi­mo tego, że po­le­ga głów­nie na stru­mie­niu świa­do­mo­ści nar­ra­to­ra, to jakoś po­dą­ża­łem za tą ścież­ką i szu­ka­łem jej celu. Cel był, więc daję kciu­ka w górę. :)

Po­zdra­wiam!

Qu­idqu­id La­ti­ne dic­tum sit, altum vi­de­tur.

Nie je­stem fanem ta­kiej formy opo­wia­da­nia hi­sto­rii (takie nar­ra­tor­skie ADHD), więc nie­ste­ty, nie po­do­ba­ło mi się. Nie mniej, to nie tak, że sama hi­sto­ria mnie od­rzu­ci­ła – pi­sząc, po­trze­ba sporo gim­na­sty­ki i otwar­tej głowy do in­ter­pre­ta­cji emo­cji i pla­nów czaj­ni­ka. ;)

Na­dzie­je chyba się speł­nia­ją, skoro jest ich coraz mniej.

Czaj­nik chce wie­rzyć. Po­su­nę się do stwier­dze­nia, że moż­li­we, iż czuje po­trze­bę ko­cha­nia. Czym jest ko­cha­nie? Jak zde­fi­nio­wać sens wła­snej eg­zy­sten­cji? Czy Ab­so­lut jest li tylko na­szym wy­obra­że­niem? Ocze­ki­wa­niem? A może kar­mi­my się na­dzie­ją w oba­wie przed koń­cem? De­fi­ni­tyw­nym za­koń­cze­niem. Na­su­wa się ko­lej­ne py­ta­nie – co ze świa­do­mo­ścią? Zo­sta­wiam to tęgim umy­słom. 

Je­stem prze­ko­na­ny, że tylko ko­cha­jąc warto żyć, nawet, jeśli jest się czaj­ni­kiem. Róży zu­peł­nie nie muszę ro­zu­mieć – różę można tylko ko­chać. 

Po­zdra­wiam

Czaj­nik okrą­żał or­bi­tę Słoń­ca? Zna­czy, jaką? Wokół jądra ga­lak­ty­ki? Zmę­czył mnie ten swo­bod­ny ciąg świa­do­mo­ści, bo tak zdaje się owa forma twór­czo­ści się na­zy­wa. No, do pew­nej bo­daj­że mag­da­len­ki (ciast­ka ta­kie­go dość słyn­ne­go w li­te­ra­tu­rze;) jed­nak twemu czaj­nicz­ko­wi jesz­cze trosz­kę bra­ku­je, ale nie znie­chę­caj się. Tyle że bez Twej dba­ło­ści o szcze­gó­ły wska­za­ne przez sza­now­ne Przed­pi­szą­ce , nic z tego nie bę­dzie. Nie­ste­ty. Po­zdra­wiam i za­chę­cam takoż do więk­szej dozy au­to­ko­rek­ty i au­to­re­dak­cji.

Już tylko spo­kój może nas ura­to­wać

Po­szcze­gól­ne frag­men­ty tek­stu po­do­ba­ły mi się i roz­ba­wi­ły mnie, ale inne mnie draż­ni­ły.

Nie będę wcho­dzić w szcze­gó­ły, bo Tar­ni­na była i tekst wy­tar­mo­si­ła;) Nie­ste­ty na wielu wska­za­nych przez nią błę­dach wciąż się po­ty­ka­łam, a to nie­do­brze, bo nie wy­ko­rzy­sta­łaś Se­kre­cie szan­sy na po­pra­wę.

Masz ten­den­cję do pi­sa­nia z za­dę­ciem (tu się mówi pur­pu­ro­wo), ale dość szyb­ko usta­wiasz się w opo­zy­cji do wła­sne­go tworu i go wy­śmie­wasz. To ry­zy­kow­ny za­bieg i trze­ba nie lada kunsz­tu, żeby wy­padł cie­ka­wie.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Droga au­tor­ko, na sam po­czą­tek na­pi­szę, że zga­dzam się z Am­bush, i pod­pi­su­ję czte­re­ma ko­py­ta­mi pod stwier­dze­niem, że to bar­dzo szko­da, że nie wy­ko­rzy­sta­łaś wy­sił­ku jaki wło­ży­li przed­pi­ś­cy – przede wszyst­kim Tar­ni­na dała Ci bar­dzo dużo wska­zó­wek, któ­rych nie wdro­ży­łaś.

 

Swoją drogą, Tar­ni­nore­gu­la­to­rzy – jak zwy­kle je­stem pod wra­że­niem, nie tylko tego, że po­tra­fi­cie wska­zać te rze­czy, na które ja naj­zwy­czaj­niej w świe­cie je­stem pra­wie ślepy, ale przede wszyst­kim, że Wam się chce. Wiel­kie brawa dla Was i wszyst­kich in­nych, któ­rzy ten tekst prze­sia­li w war­stwie ele­men­tar­nej.

 

Może dodam tylko jedną rzecz, która mi bar­dzo za­zgrzy­ta­ła:

 

Uznał ten cel za zbyt pro­stac­ki, a wręcz me­cha­nicz­ny (my byśmy użyli słowa: “zwie­rzę­cy”).

Zwie­rzę­cy cel ist­nie­nia? Nie spo­tka­łem się z takim sfor­mu­ło­wa­niem. Choć do­my­ślam się, że tutaj au­tor­ka pró­bu­je stwo­rzyć ana­lo­gię typu czło­wiek-zwie­rzę : czaj­ni­czek-me­cha­nizm. Nie­zgrab­ne ra­czej.

 

Wię­cej ła­pa­nek nie robię, bo jak wspo­mnia­łem – ja tak nie po­tra­fię, więc z ko­niecz­no­ści – okiem so­ko­lim zmie­rzę dziki step tego tek­stu, za­miast przy­glą­dać się każ­dej po­je­dyn­czej traw­ce.

 

 

 “Czaj­nik Rus­sel­la” to hu­mo­ry­stycz­na ga­wę­da o ko­smicz­nym czaj­ni­ku, sen­ty­men­ta­li­zmie oraz MIL­Fach.

 

Mam wra­że­nie, że au­tor­ka, pró­bo­wa­ła w tym krót­kim utwo­rze prze­ka­zać zu­peł­nie co in­ne­go, niż w tej za­po­wie­dzi.

Trud­no mi nawet zi­den­ty­fi­ko­wać rze­czo­ną MILF-ę – czy ma być nią prze­kwi­ta­ją­ca Róża, czy też nar­ra­tor­ka, koń­czą­ca stu­denc­kie życie (to pa­ko­wa­nie się chyba ma ozna­czać wy­pro­wadz­kę ze stan­cji / aka­de­mi­ka ?).

Współ­cze­sne czasy tak mocno kon­cen­tru­ją się na mło­do­ści i tak mocno po­tę­pia­ją ja­kie­kol­wiek aspek­ty sta­rze­nia się, że mło­dzi lu­dzie za­czy­na­ją prze­cho­dzić kry­zys wieku śred­nie­go mając mniej niż trzy­dzie­ści lat. Sam tego byłem świad­kiem kilka lat temu, gdy moja ów­cze­sna dziew­czy­na po­pła­ka­ła się w swoje dwu­dzie­ste piąte uro­dzi­ny, że zmar­no­wa­ła swoje życie, bo już nigdy nie znaj­dzie się wśród 25 przed 25 Fro­bes'a, na nic się zdały tłu­ma­cze­nia, że For­bes ma jesz­cze "30 under 30", For­tu­ne "40 under 40" itp.

 

Więc – jeśli miał­bym od­po­wie­dzieć o czym ten utwór jest, to z pew­no­ścią nie jest on ani o czaj­nicz­ku, ani o MIL­Fach, ow­szem jest w nim pe­wien sen­ty­men­ta­lizm i pe­wien humor (ra­czej: au­to­iro­nia wobec na­pu­sze­nia stylu, to swo­iste ase­ku­ranc­two: pisać z na­dę­ciem o rze­czach sza­le­nie istot­nych, a na­stęp­nie, do­strze­gł­szy to na­dę­cie, zmie­nić je w żart, w sa­ty­rę, w na­igry­wa­nie się z samej sie­bie) – ale to wszyst­ko tylko po­zo­ry.

 

Czy­ta­jąc mia­łem wra­że­nie, że to tekst bar­dzo ważny dla au­tor­ki… ale to, że mimo do­brych rad, nie zo­stał on potem do­szli­fo­wa­ny – zdaje się prze­czyć tej tezie.

 

Tekst o sa­mot­no­ści, o za­gu­bie­niu, o prze­mi­ja­niu, o lęku.

 

I tekst – z pew­no­ścią dla nas jed­nak nie­zro­zu­mia­ły.

 

A tek­sty uzna­je­my za złe, naj­czę­ściej wtedy, jeśli ich nie ro­zu­mie­my, bez wzglę­du na to, jak dobre by były.

 

Co do ele­men­tów hu­mo­ry­stycz­nych tek­stu – mnie jest strasz­nie trud­no roz­śmie­szyć, ale od­czu­łem jakiś cień śladu roz­ba­wie­nia, a to już coś.

 

Co do ele­men­tów fi­lo­zo­ficz­nych w tym sa­me­go czaj­nicz­ka – jest ich tu nie­zwy­kle mało, ale au­tor­ka pró­bu­je coś nie­coś cie­ka­wie kom­bi­no­wać na­da­jąc czaj­nicz­ko­wi oso­bo­wość.

 

Ogól­nie czaj­ni­czek jest do­brym eks­pe­ry­men­tem my­ślo­wym, przed­sta­wia­ją­cym w dość ło­pa­to­lo­gicz­ny spo­sób, dla­cze­go cię­żar do­wo­du spo­czy­wać za­wsze musi na tym, który pró­bu­je do­wieść ist­nie­nia cze­goś (nie ko­niecz­nie aku­rat Boga czy czaj­nicz­ka), a nie kogoś, kto ma co do tego uza­sad­nio­ne wąt­pli­wo­ści.

 

Zresz­tą co do sa­me­go ist­nie­nia Boga czy ogól­niej Ab­so­lu­tu – udo­wod­nić nie­ist­nie­nia ich na pod­sta­wie em­pi­rii się nie da, gdyż apo­lo­ge­ci sto­su­ją zwy­kle wy­bieg okre­śla­ny przez Carla Sa­ga­na “smo­kiem w ga­ra­żu”, więc je­dy­nym spo­so­bem do­wo­dli­wo­ści nie­ist­nie­nia tych zmy­ślo­nych bytów jest wska­za­nie ich we­wnętrz­nej sprzecz­no­ści.

 

Nie­ste­ty tutaj też apo­lo­ge­ci za­sto­su­ją inny tego typu wy­bieg – a mia­no­wi­cie, że ich Bóg stoi ponad lo­gi­ką i lo­gicz­ny i nie­sprzecz­ny być nie musi (albo – że sam jest dawcą lo­gi­ki, więc lo­gi­ce nie pod­le­ga, jest me­ta­lo­gicz­ny).

 

Stan ten się nigdy nie zmie­ni, nigdy nie na­dej­dzie epoka ro­zu­mu, bo nie je­ste­śmy ro­zum­ny­mi isto­ta­mi – nie je­ste­śmy ra­cjo­nal­ni, a je­dy­nie ra­cjo­na­li­zu­ją­cy, więc pew­nie jeśli ludz­kość prze­ży­je, to i za ty­siąc lat tak jak będą po­wsta­wać nowe nar­ko­ty­ki i nowe al­ko­ho­le, też będą po­wsta­wać nowe re­li­gie i nowi Bo­go­wie, bo je­ste­śmy tylko le­ni­wy­mi, prze­ra­żo­ny­mi zwie­rząt­ka­mi, ze zbyt­nio roz­wi­nię­tą korą nową i po­trze­bu­je­my pla­ster­ków na nasze lęki.

A al­go­ryt­my na­szej świa­do­mo­ści wolą fałsz od nie­pew­no­ści.

 

Jak za­uwa­żył Chri­sto­pher Eric Hit­chens "(…)życie by­ło­by nędz­ne, gdyby to, co wie­rzą­cy utrzy­mu­ją, fak­tycz­nie miało miej­sce" – po­zo­sta­je więc wie­rzyć, że z cza­sem zwięk­szy się od­se­tek osób, które będą zmie­rzać ku wła­snej god­no­ści, a szko­dli­wy wpływ nar­ko­ty­ków, al­ko­ho­lu i re­li­gii na nasze spo­łecz­no­ści – zmniej­szy się. Ale na pewno nigdy nie znik­nie.

 

Skoro tekst skło­nił mnie do ta­kich roz­my­ślań, to jed­nak chyba od­niósł jakiś po­zy­tyw­ny sku­tek.

Mimo to – jak na bi­blio­te­kę, to dla mnie za mało. 

 

 

Droga au­tor­ko, jeśli chcesz się za­in­spi­ro­wać, jak o rze­czo­nym czaj­nicz­ku można na­pi­sać za­ra­zem kró­cej, tre­ści­wiej, bar­dziej gęsto, a przy tym o wiele cie­ka­wiej i za­baw­niej – pro­po­nu­ję za­po­znać się z utwo­rem: JEDEN, MOŻE NA PEWNO, NA STO PRO­CENT, CHYBA ŻE WIĘ­CEJOutta Se­we­ra

 

po­zdra­wiam i życzę uda­ne­go pi­sa­nia,

 

Jim

 

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

przede wszyst­kim, że Wam się chce

Wiesz, praca u pod­staw :)

udo­wod­nić nie­ist­nie­nia ich na pod­sta­wie em­pi­rii się nie da, gdyż apo­lo­ge­ci sto­su­ją zwy­kle wy­bieg okre­śla­ny przez Carla Sa­ga­na “smo­kiem w ga­ra­żu”, więc je­dy­nym spo­so­bem do­wo­dli­wo­ści nie­ist­nie­nia tych zmy­ślo­nych bytów jest wska­za­nie ich we­wnętrz­nej sprzecz­no­ści.

Ummm… nie, nie dla­te­go. A nawet gdyby – wy­ka­za­nie we­wnętrz­nej sprzecz­no­ści cze­goś jest w ogóle je­dy­nym spo­so­bem do­wie­dze­nia, że tego na pewno, ale to na pewno nie ma. Em­pi­rycz­nie tego do­wieść nie można, po­nie­waż w tym celu mu­sie­li­by­śmy po­znać ab­so­lut­nie wszyst­ko (w końcu skąd wiesz, że za tamtą górką nie ukry­wa się czaj­ni­czek?)

mia­no­wi­cie, że ich Bóg stoi ponad lo­gi­ką i lo­gicz­ny i nie­sprzecz­ny być nie musi (albo – że sam jest dawcą lo­gi­ki, więc lo­gi­ce nie pod­le­ga, jest me­ta­lo­gicz­ny).

Nope. Nie wiem, skąd to wzią­łeś, ale nope. Już po­mi­ja­jąc to, że lo­gi­ka jest lo­gi­ką, a em­pi­ria em­pi­rią.

bo je­ste­śmy tylko le­ni­wy­mi, prze­ra­żo­ny­mi zwie­rząt­ka­mi, ze zbyt­nio roz­wi­nię­tą korą nową i po­trze­bu­je­my pla­ster­ków na nasze lęki.

Co­kol­wiek pla­ster­ku­je Twoje lęki :D (no, sorki, ale sam się pro­sisz XD)

z cza­sem zwięk­szy się od­se­tek osób, które będą zmie­rzać ku wła­snej god­no­ści, a szko­dli­wy wpływ nar­ko­ty­ków, al­ko­ho­lu i re­li­gii na nasze spo­łecz­no­ści – zmniej­szy się.

Czy Ty przy­pad­kiem je­steś au­to­rem książ­ki “Zarys fi­lo­zo­fii śre­dnio­wiecz­nej”? Bo do­kład­nie tę samą myśl wła­śnie dziś w niej wy­czy­ta­łam, ku mo­je­mu głę­bo­kie­mu zdu­mie­niu. Zdaje się, że “god­ność” na­le­ży do tych pojęć, które ro­zu­mie­my zu­peł­nie róż­nie (w książ­ce było to w ogóle po­wie­dzia­ne w kon­tek­ście teo­rii epi­ste­mo­lo­gii Awer­ro­esa, która zda­niem au­to­ra ma eli­mi­no­wać Boga i wszel­ką re­li­gię – nie mam po­ję­cia, dla­cze­go, bo eli­mi­nu­je li tylko nie­śmier­tel­ność duszy po­ję­tej jako in­dy­wi­du­um – i to au­to­ra za­chwy­ca). Po dy­gre­sji.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 

Tar­ni­no

Wiesz, praca u pod­staw :)

Wiem, wiem, ja za to piszę te ko­men­ta­rze (i wcho­dzę w ar­cy­cie­ka­we dys­ku­sje z Tobą) w ra­mach pro­kra­sty­na­cji i uciecz­ki od pracy nad wła­sny­mi tek­sta­mi (mam jesz­cze wy­mów­kę: wy­so­ka go­rącz­ka! ;-) )

 

wy­ka­za­nie we­wnętrz­nej sprzecz­no­ści cze­goś jest w ogóle je­dy­nym spo­so­bem do­wie­dze­nia, że tego na pewno, ale to na pewno nie ma. Em­pi­rycz­nie tego do­wieść nie można, po­nie­waż w tym celu mu­sie­li­by­śmy po­znać ab­so­lut­nie wszyst­ko (w końcu skąd wiesz, że za tamtą górką nie ukry­wa się czaj­ni­czek?)

Nie do końca. 

To, że czaj­nicz­ka nie ma w Ukła­dzie Sło­necz­nym można spraw­dzić em­pi­rycz­nie (choć to cho­ler­nie żmud­ne), spraw­dza­jąc po kolei każdy metr sze­ścien­ny prze­strze­ni Ukła­du, jed­nak Rus­sell miał tu na myśli przede wszyst­kim to, że cię­żar do­wo­du po­wi­nien spo­czy­wać na tym, który ist­nie­nie czaj­nicz­ka po­stu­lu­je (https://pl.wikipedia.org/wiki/Czajniczek_Russella).

Ale cza­sem nie­ist­nie­nie cze­goś em­pi­rycz­nie można do­wieść pro­ściej, jeśli twier­dze­nie, które chce się oba­lić ma szer­sze kon­se­kwen­cje. Przy­kła­do­wo, za­łóż­my, że sta­wiam hi­po­te­zę, że w każ­dym ato­mie or­bi­ta­le elek­tro­no­we ukła­da­ją się w kształt Mysz­ki Miki.

 

Wy­star­czy zna­leźć jeden atom, gdzie or­bi­ta­le ato­mo­we się tak nie ukła­da­ją.

W przy­pad­ku Bogów jest o tyle pro­sto, że o ile są to Bo­go­wie wcho­dzą­cy w ja­kie­kol­wiek in­te­rak­cje ze świa­tem, lub wręcz Bo­go­wie-Stwór­cy, lub wręcz Bo­go­wie pod­trzy­mu­ją­cy ist­nie­nie świa­ta – ich cechy po­win­ny mieć prze­ło­że­nie na kształt całej ota­cza­ją­cej nas rze­czy­wi­sto­ści.

Przy­kła­do­wo, za­łóż­my, że sta­wiam hi­po­te­zę o ist­nie­niu Wszech­moc­ne­go, Wszech­wie­dzą­ce­go i Do­sko­na­le Złego Boga.

Z ist­nie­nia ta­kiej isto­ty można do­mnie­my­wać, jak wy­glą­dał­by stwo­rzo­ny przez niego świat – byłby to z pew­no­ścią świat gor­szy niż może sobie nawet wy­obra­zić ja­ka­kol­wiek isto­ta, naj­gor­szy z moż­li­wych.

Pa­trząc jed­nak na ist­nie­ją­cy świat je­stem w sta­nie wy­obra­zić sobie mnó­stwo spo­so­bów na który ten świat mógł­by być jesz­cze gor­szy niż jest, więc z pew­no­ścią Wszech­moc­ny, Wszech­wie­dzą­cy i Do­sko­na­le Zły Bóg nie ist­nie­je.

 

Nope. Nie wiem, skąd to wzią­łeś, ale nope. Już po­mi­ja­jąc to, że lo­gi­ka jest lo­gi­ką, a em­pi­ria em­pi­rią.

Nie do­pusz­czam ist­nie­nia ja­kich­kol­wiek ele­men­tów nad­przy­ro­dzo­nych, nie tylko tych ser­wo­wa­nych przez re­li­gie Księ­gi, Ahura Mazda i Angra Ma­inyu, czy nir­wa­na nie są dla mnie bar­dziej re­al­ni czy sen­sow­ni niż Jahwe czy Al­lach – re­li­gie wscho­du wprost za­chę­ca­ją do “po­zna­nia po­za­lo­gicz­ne­go”, temu służą choć­by koany Zen, wy­zby­cie się pra­gnień, ośmio­ra­ka ścież­ka itp. A ja po pro­stu takie po­zna­nie uzna­ję za zu­peł­nie obce i nie­kom­pa­ty­bil­ne, z moim spo­so­bem pa­trze­nia na świat, opar­tym głów­nie na lo­gi­ce i wszyst­kim co z tej lo­gi­ki wy­ra­sta.

W przy­pad­ku re­li­gii Księ­gi jest ta apo­lo­ge­ty­ka ro­bio­na na nieco innej za­sa­dzie – przy­kła­do­wo Koran jest wprost po­dyk­to­wa­ny przez Al­la­cha (dla­te­go praw­dzi­wy Koran jest tylko i wy­łącz­nie w ję­zy­ku arab­skim, bo tłu­ma­cze­nie mo­gło­by znie­kształ­cić Słowo Boga) – nie ma tam mowy o po­mył­ce, to nie jest jak w przy­pad­ku Bi­blii, że ułom­ny czło­wiek spi­sy­wał – Ma­ho­met spi­sał do­kład­nie, słowo w słowo, to co mu Al­lach po­dyk­to­wał.

A skoro tak, to wy­star­czy zna­leźć w Ko­ra­nie dwa zda­nia, które prze­czą sobie na­wza­jem i spra­wa roz­wią­za­na. Ta­kich miejsc, gdzie Koran sam sobie za­prze­cza jest w isto­cie sporo. Wspo­mnia­ny przez Cie­bie Awer­ro­es pró­bo­wał uspra­wie­dli­wiać te we­wnętrz­ne sprzecz­no­ści (po­dob­nie jak sprzecz­no­ści ze­wnętrz­ne – mię­dzy Ko­ra­nem, a fi­lo­zo­fią Ary­sto­te­le­sa), po­zo­sta­jąc jed­nak na grun­cie lo­gi­ki.

W Bi­blii jest tych sprzecz­no­ści oczy­wi­ście wię­cej, ale tutaj mamy o tyle spryt­niej, że nie twier­dzi się, że to jest wprost Słowo Boże, a różne kulty opie­ra­ją­ce się na Sta­rym czy Nowym Te­sta­men­cie w za­leż­no­ści od wła­snej wy­go­dy wy­bie­ra­ją, co jest je­dy­nie luźną ale­go­rią, a co stwier­dze­niem nie pod­le­ga­ją­cym dys­ku­sji.

Chrze­ści­jań­stwo w for­mie jaką teraz znamy, zo­sta­ło wy­my­ślo­ne długo po śmier­ci Je­zu­sa. Do­da­wa­ne na ko­lej­nych so­bo­rach do­gma­ty są w oczy­wi­sty spo­sób nie­lo­gicz­ne, twier­dzi się jed­nak, że w rze­czy­wi­sto­ści sta­no­wią ta­jem­ni­ce wiary, które wy­kra­cza­ją poza ludz­kie zro­zu­mie­nie. Ta­jem­ni­ce są czę­ścią planu Boga dla zba­wie­nia ludz­ko­ści i ponoć ich pełne zro­zu­mie­nie nie jest moż­li­we bez łaski Bożej. Ta łaska Boża to jeśli do­brze ro­zu­miem, coś co uchy­la w jakiś po­kręt­ny spo­sób lo­gi­kę i spra­wia, że sprzecz­no­ści prze­sta­ją być sprzecz­ne.

Ogól­nie pry­mat wiary nad in­te­lek­tem (po­zna­niem opar­tym o lo­gi­kę) – to ra­czej ele­ment stały tej re­li­gii:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Fideizm

To, że chrze­ści­jań­ski Bóg stoi ponad lo­gi­ką (choć nie­ko­niecz­nie jest z nią sprzecz­ny) z bar­dziej współ­cze­snych su­ge­ro­wał jeśli do­brze pa­mię­tam np. C.S. Lewis czy G.K. Che­ster­ton (kry­ty­ku­jąc po­gląd iż wszyst­kie praw­dy można udo­wod­nić lo­gicz­nie).

 

Co­kol­wiek pla­ster­ku­je Twoje lęki :D (no, sorki, ale sam się pro­sisz XD)

 

Był­bym hi­po­kry­tą (po­nie­kąd – je­stem nim, ale się ogra­ni­czam ;-) ) – twier­dząc, że mnie to nie do­ty­czy.

Na moje lęki pla­ster­kiem jest to, że en­tro­pia nigdy nie ma­le­je.

Uspo­ka­ja mnie też traf­ność spo­strze­że­nia Ein­ste­ina co do ułudy wol­nej woli, który spa­ra­fra­zo­wał Scho­pen­hau­era w ten spo­sób: „Czło­wiek może robić, co chce, ale nie może chcieć, co chce”.

Prze­ma­wia do mnie Milan Kun­de­ra w Nie­zno­śnej lek­ko­ści bytu przez „Tylko to, co ko­niecz­ne, jest cięż­kie, tylko to, co waży, ma war­tość” – i – nieco dia­lek­tycz­nie – gdy w tym samym utwo­rze za­uwa­ża, że życie jest szki­cem bez ob­ra­zu (albo jak Szym­bor­ska to ujęła: zro­dzi­li­śmy się bez wpra­wy i po­mrze­my bez ru­ty­ny) – za­wsze byłem stary i wresz­cie mój fi­zycz­ny wiek do­go­nił ten we­wnętrz­ny, (choć cią­gle pra­cu­ję nad tym, by gdy przyj­dzie po mnie ze­gar­mistrz świa­tła pur­pu­ro­wy być ja­snym i go­to­wym ;-) ), albo przy­naj­mniej mieć w sobie jakąś na­miast­kę spo­ko­ju, po nie­spo­koj­nym życiu – by bez zbęd­ne­go żalu po­wró­cić do ni­co­ści.

 

Czy Ty przy­pad­kiem je­steś au­to­rem książ­ki “Zarys fi­lo­zo­fii śre­dnio­wiecz­nej”? Bo do­kład­nie tę samą myśl wła­śnie dziś w niej wy­czy­ta­łam, ku mo­je­mu głę­bo­kie­mu zdu­mie­niu. Zdaje się, że “god­ność” na­le­ży do tych pojęć, które ro­zu­mie­my zu­peł­nie róż­nie (w książ­ce było to w ogóle po­wie­dzia­ne w kon­tek­ście teo­rii epi­ste­mo­lo­gii Awer­ro­esa, która zda­niem au­to­ra ma eli­mi­no­wać Boga i wszel­ką re­li­gię – nie mam po­ję­cia, dla­cze­go, bo eli­mi­nu­je li tylko nie­śmier­tel­ność duszy po­ję­tej jako in­dy­wi­du­um – i to au­to­ra za­chwy­ca).

Nie­ste­ty nie. Cie­ka­wa lek­tu­ra? Po­le­casz?

Taaa… god­ność, świa­do­mość, in­te­li­gen­cja – wszyst­kie z tych rze­czy de­fi­niu­je­my ina­czej.

Ale od­no­śnie Awer­ro­esa, mimo że był przez pe­wien czas prze­śla­do­wa­ny a jego księ­gi pa­lo­no, to jed­nak do­brze się wpi­sy­wał w świat fi­lo­zo­fii is­lam­skiej, a ta, jak wia­do­mo nie jest ate­istycz­na.

Pew­nie poza tą zbio­ro­wą duszą ludz­ko­ści (w od­róż­nie­niu od in­dy­wi­du­al­nej) – tro­chę na­mie­szał też do­wo­dze­niem tego, że Wszech­świat mu­siał ist­nieć wiecz­nie (więc nie zo­stał stwo­rzo­ny).

Praw­dę mó­wiąc, jeśli cho­dzi o samo po­ję­cie duszy, to ja sam nie wiem czym taka dusza – czy to in­dy­wi­du­al­na czy zbio­ro­wa – mia­ła­by wła­ści­wie być i czym jej obec­ność lub brak mia­ła­by się ob­ja­wiać. Ow­szem w wier­szu czy pro­zie cza­sem użyję słowa dusza, ale w ta­kiej dys­ku­sji jak ta, za bar­dzo wolę tego słowa nie uży­wać, bo nic ono dla mnie nie ozna­cza – chyba, że ktoś mi je zde­fi­niu­je na pod­sta­wie pojęć bar­dziej do­stęp­nych, choć też wy­ma­ga­ją­cych zde­fi­nio­wa­nia, ale do­stęp­nych bez­po­śred­nie­mu ba­da­niu.

Bo czym­że ta dusza niby jest? Świa­do­mo­ścią? In­te­lek­tem? Pa­mię­cią? Jak się ma ob­ja­wiać jej dzia­ła­nie w świe­cie? A jeśli nie jest ani świa­do­mo­ścią, ani in­te­lek­tem, ani pa­mię­cią, to cóż mi po niej, bez wzglę­du na to czy bym ją miał czy nie miał oso­bi­ście, lub zbio­ro­wo współ­dzie­lił z całą ludz­ko­ścią lub nawet całym wszech­świa­tem? Co z tego, że na przy­kład by prze­trwa­ła lub nie moją śmierć, skoro mnie by już dawno nie było? Tak samo atomy, z któ­rych skła­da się moje ciało, też prze­trwa­ją moją śmierć, ale to dla mnie bez żad­ne­go zna­cze­nia, bo mnie już wtedy nie bę­dzie.

Przy­kła­do­wo Egip­cja­nie twier­dzi­li, że dusza czło­wie­ka skła­da się z dzie­wię­ciu ka­wał­ków, z któ­rych każdy miał od­dziel­ną funk­cję – i tylko część z nich była nie­śmier­tel­na. Tę Egip­ską duszę prę­dzej sobie mogę wy­obra­zić, bo okre­śli­li jaka część, za co od­po­wia­da – na przy­kład Imię, czyli Ren (ale nie Kylo) – to skła­do­wa duszy za­pew­nia­ją­ca toż­sa­mość.

A może to o mi­di­chlo­ria­ny cho­dzi? ;-)

 

 

Po dy­gre­sji.

 

Bar­dzo Ci za nią dzię­ku­ję, za­wsze miło się skon­fron­to­wać z Two­imi po­glą­da­mi, mimo że pewne po­ję­cia ina­czej ro­zu­mie­my i wręcz mó­wi­my od­mien­ny­mi ję­zy­ka­mi :)

 

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Wy­so­ka go­rącz­ka, a dłu­gie i me­ry­to­rycz­ne posty pisze, no, pa­trz­cie pań­stwo :P

 jed­nak Rus­sell miał tu na myśli przede wszyst­kim to, że cię­żar do­wo­du po­wi­nien spo­czy­wać na tym, który ist­nie­nie czaj­nicz­ka po­stu­lu­je (https://pl.wikipedia.org/wiki/Czajniczek_Russella).

Za­sad­ni­czo cię­żar do­wo­du za­wsze spo­czy­wa na tym, kto sta­wia tezę. Aku­rat tezy o czaj­nicz­ku nikt nigdy po­waż­nie nie sta­wiał – Rus­sell po­słu­gu­je się tu ana­lo­gią, i w tym przy­pad­ku mo­że­my pytać, czy ana­lo­gia jest za­sad­na.

 Ale cza­sem nie­ist­nie­nie cze­goś em­pi­rycz­nie można do­wieść pro­ściej, jeśli twier­dze­nie, które chce się oba­lić ma szer­sze kon­se­kwen­cje. Przy­kła­do­wo, za­łóż­my, że sta­wiam hi­po­te­zę, że w każ­dym ato­mie or­bi­ta­le elek­tro­no­we ukła­da­ją się w kształt Mysz­ki Miki.

Nope, nope, nope. To jest oba­la­nie hi­po­te­zy. Hi­po­te­za to po­zy­tyw­ne twier­dze­nie: ist­nie­je X. Albo: w każ­dym ato­mie or­bi­ta­le ukła­da­ją się w Mysz­kę Miki. I tak, hi­po­te­zę po­sta­ci "dla każ­de­go X za­cho­dzi Y" mo­żesz, ow­szem, oba­lić, znaj­du­jąc kontr­przy­kład, czyli taki X, dla któ­re­go Y nie za­cho­dzi. Z hi­po­te­zą po­sta­ci "ist­nie­je X" jest go­rzej. Frege w ogóle po­stu­lo­wał, że "ist­nie­je" nie jest pre­dy­ka­tem pierw­sze­go rzędu, tylko dru­gie­go (tj. nie do­ty­czy rze­czy, a je­dy­nie pojęć – ozna­cza tyle, co "po­ję­cie X jest nie­pu­ste"), ale to rodzi masę in­nych trud­no­ści, a czy roz­wią­zu­je te, które miało roz­wią­zać – nie wiem. Mu­sia­ła­bym to bli­żej zba­dać.

 W przy­pad­ku Bogów jest o tyle pro­sto, że o ile są to Bo­go­wie wcho­dzą­cy w ja­kie­kol­wiek in­te­rak­cje ze świa­tem, lub wręcz Bo­go­wie-Stwór­cy, lub wręcz Bo­go­wie pod­trzy­mu­ją­cy ist­nie­nie świa­ta – ich cechy po­win­ny mieć prze­ło­że­nie na kształt całej ota­cza­ją­cej nas rze­czy­wi­sto­ści.

Mmm, dobra.

 Z ist­nie­nia ta­kiej isto­ty można do­mnie­my­wać, jak wy­glą­dał­by stwo­rzo­ny przez niego świat – byłby to z pew­no­ścią świat gor­szy niż może sobie nawet wy­obra­zić ja­ka­kol­wiek isto­ta, naj­gor­szy z moż­li­wych.

Za­pew­ne, cho­ciaż nie wiem, jak byś to po­znał, nie mając pod ręką żad­ne­go in­ne­go świa­ta do spraw­dze­nia (bon mot Le­ib­nit­za to niedź­wie­dzia przy­słu­ga od­da­na apo­lo­ge­ty­ce, która o to nie pro­si­ła, mam wra­że­nie).

 Pa­trząc jed­nak na ist­nie­ją­cy świat je­stem w sta­nie wy­obra­zić sobie mnó­stwo spo­so­bów na który ten świat mógł­by być jesz­cze gor­szy niż jest, więc z pew­no­ścią Wszech­moc­ny, Wszech­wie­dzą­cy i Do­sko­na­le Zły Bóg nie ist­nie­je.

A skąd wiesz, co jest złe?

 A ja po pro­stu takie po­zna­nie uzna­ję za zu­peł­nie obce i nie­kom­pa­ty­bil­ne, z moim spo­so­bem pa­trze­nia na świat, opar­tym głów­nie na lo­gi­ce i wszyst­kim co z tej lo­gi­ki wy­ra­sta.

Pięk­nie, ale co to jest lo­gi­ka? Co ro­zu­miesz pod tym po­ję­ciem? Zob. tu: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842862

 Wspo­mnia­ny przez Cie­bie Awer­ro­es pró­bo­wał uspra­wie­dli­wiać te we­wnętrz­ne sprzecz­no­ści (po­dob­nie jak sprzecz­no­ści ze­wnętrz­ne – mię­dzy Ko­ra­nem, a fi­lo­zo­fią Ary­sto­te­le­sa), po­zo­sta­jąc jed­nak na grun­cie lo­gi­ki.

Tak, tylko jego teo­ria epi­ste­mo­lo­gicz­na jest wzię­ta z Ary­sto­te­le­sa i nie pod­pie­ra się Ko­ra­nem – bo nie musi. Dla­cze­go by mu­sia­ła?

 Ta łaska Boża to jeśli do­brze ro­zu­miem, coś co uchy­la w jakiś po­kręt­ny spo­sób lo­gi­kę i spra­wia, że sprzecz­no­ści prze­sta­ją być sprzecz­ne.

Czyli nie ro­zu­miesz. Nie cho­dzi o to, że sprzecz­no­ści prze­sta­ją być sprzecz­ne – na ile wiem, cho­dzi o to, że każda (każda! nawet naj­lep­sza) idea jest jed­no­stron­na i do­pro­wa­dzo­na do lo­gicz­nej skraj­no­ści po­wo­du­je takie rze­czy, że mózg staje.

 Ogól­nie pry­mat wiary nad in­te­lek­tem (po­zna­niem opar­tym o lo­gi­kę) – to ra­czej ele­ment stały tej re­li­gii:

Po­zna­nie NIE może być opar­te o lo­gi­kę. Lo­gi­ka jest na­rzę­dziem (or­ga­non) – ale nie daje i dawać nie może ani ak­sjo­ma­tów, ani sensu. Jak każde na­rzę­dzie, lo­gi­ka i rozum mają swój za­kres sto­so­wal­no­ści. Me­ta­fo­ra, która mi nie­daw­no przy­szła do głowy: otóż nauka (mia­łam na myśli nauki przy­rod­ni­cze, ale z lo­gi­ką to też za­dzia­ła) jest jak no­życz­ki kra­wiec­kie. No­życz­ki kra­wiec­kie na­da­ją się zna­ko­mi­cie do cię­cia tka­nin i nici. Go­rzej do cię­cia pa­pie­ru (który tępi ostrza). Do cię­cia drew­na – wcale. Do szy­cia no­życz­ki nie na­da­ją się jesz­cze bar­dziej. I teraz – czy można uznać, że no­życz­ki są je­dy­nym praw­dzi­wym na­rzę­dziem? I że żadna czyn­ność nie­wy­ko­nal­na za ich po­mo­cą nie jest warta wy­ko­na­nia? A prze­cież po to kro­imy tka­ni­ny, żeby coś uszyć, nie­praw­daż?

 To, że chrze­ści­jań­ski Bóg stoi ponad lo­gi­ką (choć nie­ko­niecz­nie jest z nią sprzecz­ny) z bar­dziej współ­cze­snych su­ge­ro­wał jeśli do­brze pa­mię­tam np. C.S. Lewis czy G.K. Che­ster­ton (kry­ty­ku­jąc po­gląd iż wszyst­kie praw­dy można udo­wod­nić lo­gicz­nie).

Bo nie wszyst­kie praw­dy są do­wo­dli­we lo­gicz­nie! Udo­wod­nij mi cho­ciaż­by za­sa­dę nie­sprzecz­no­ści. To jest praw­da, którą trze­ba za­ło­żyć, żeby w ogóle móc się po­słu­gi­wać lo­gi­ką. Go­edla nie przy­wo­łu­ję, bo i tak nie przyj­dzie :P W każ­dym razie ogra­ni­czo­ność (?) lo­gi­ki ani nie po­trze­bu­je Boga, żeby jej do­wieść, ani sama nie jest do­wo­dem Jego ist­nie­nia (żaden znany mi dowód jej nie przy­wo­łu­je).

 Nie­ste­ty nie. Cie­ka­wa lek­tu­ra? Po­le­casz?

Po­wiedz­my tak… na­by­łam w an­ty­kwa­ria­cie po cenie zni­żo­nej i cie­szę się, że wspar­łam an­ty­kwa­riat :D Dzie­ło zo­sta­ło wy­da­ne za głę­bo­kie­go PRLu (stąd masa smrod­ków dy­dak­tycz­nych tego ro­dza­ju), ma też uciesz­ne błędy w druku (typu po­wta­rza­ją­ce się znie­nac­ka aka­pi­ty), ale poza tym zni­ko­mą war­tość roz­ryw­ko­wą.

 Taaa… god­ność, świa­do­mość, in­te­li­gen­cja – wszyst­kie z tych rze­czy de­fi­niu­je­my ina­czej.

Quod erat… mmm… no, nie­ko­niecz­nie de­mon­stran­dum… Sic.

 Ale od­no­śnie Awer­ro­esa, mimo że był przez pe­wien czas prze­śla­do­wa­ny a jego księ­gi pa­lo­no, to jed­nak do­brze się wpi­sy­wał w świat fi­lo­zo­fii is­lam­skiej, a ta, jak wia­do­mo nie jest ate­istycz­na.

Wła­śnie li­czy­łam na to, że o nim i o Awi­cen­nie cze­goś się z tej książ­ki do­wiem…

 Praw­dę mó­wiąc, jeśli cho­dzi o samo po­ję­cie duszy, to ja sam nie wiem czym taka dusza – czy to in­dy­wi­du­al­na czy zbio­ro­wa – mia­ła­by wła­ści­wie być i czym jej obec­ność lub brak mia­ła­by się ob­ja­wiać.

Sęk w tym, że po Kar­te­zju­szu tzw. ma­in­stre­am też tego nie wie. I stąd takie uciesz­ne po­my­sły, jak fi­lo­zo­ficz­ne zom­bie ( https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/31667 – byłeś?), które wcze­śniej ni­ko­mu by w gło­wie nie po­sta­ły.

 Świa­do­mo­ścią? In­te­lek­tem? Pa­mię­cią?

Tak. Czy może ra­czej: świa­do­mo­ścią ze wszyst­kim, co ona za sobą ko­niecz­nie po­cią­ga. Ale to też nie de­fi­ni­cja, tylko krót­ki i bar­dzo uprosz­czo­ny opis. W każ­dym razie in­te­lekt to wła­dza duszy. Pa­mięć – za­le­ży, kogo spy­tasz, bo nie­któ­rzy uwa­ża­ją ją ra­czej za ro­dzaj zmy­słu.

 Bar­dzo Ci za nią dzię­ku­ję, za­wsze miło się skon­fron­to­wać z Two­imi po­glą­da­mi, mimo że pewne po­ję­cia ina­czej ro­zu­mie­my i wręcz mó­wi­my od­mien­ny­mi ję­zy­ka­mi :)

Jak ina­czej mie­li­by­śmy się cze­go­kol­wiek na­uczyć? :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dobry wie­czór. Czy­ta­jąc, od­nio­słem tro­chę wra­że­nie, że czy­tam jakąś ko­smicz­ną li­te­ra­tu­rę typu bru­lio­no­we­go, Hła­sko­we­go, Sta­siu­ko­we­go. Jest kon­cep­cja fi­lo­zo­ficz­na i ba­ja­nie, w któ­rym gdzieś zja­wia­ją się splu­nię­cia rze­czy­wi­sto­ści. Taki misz masz, który do­brze ob­ra­zu­je po­niż­szy frag­ment:

 

Za­dzwo­nił dzwo­nek do drzwi. To do­staw­ca saj­go­nek. Po­dej­rze­wam, że będą sma­ko­wać pa­skud­nie. Je­dze­nie na wynos za­mó­wio­ne w nocy za­wsze sma­ku­je pa­skud­nie. Gdy tylko zjem, wrócę do hi­sto­rii. Muszę ją wresz­cie do­koń­czyć. Ten czaj­nik nie może or­bi­to­wać w moim umy­śle przez wiecz­ność. Pie­przo­ny B. Rus­sell! Pie­przo­ne spory re­li­gij­ne. Nikt na tym świe­cie nie daje mi spać. Pie­przo­ny Nikt!

 

Czym­że się to różni od pi­sa­nia “Sze­dłem uli­ca­mi, paląc ostat­nie­go pa­pie­ro­sa. Splu­ną­łem sobie pod nogi, pa­trząc jak ko­bie­ty wy­cho­dzą ze szwal­ni. Bóg musi ist­nieć, kurwa, musi gdzieś być. But mi się roz­wią­zał”. Ale może tak ma wła­śnie być, ko­smicz­na li­te­ra­tu­ra ulicy :).

 

W tym widzę nawet jakiś po­ten­cjał, choć zbli­ża się to tro­chę do ba­ja­nia czło­wie­ka cał­ko­wi­cie ode­rwa­ne­go od tzw. rze­czy­wi­sto­ści, który poza fi­lo­zo­fią, może też dy­wa­go­wać, czy plu­szo­wy wi­de­lec go na­pad­nie, kiedy przy­cią­ga­ją­ce się worki soli, za­blo­ku­ją moż­li­wość otwar­cia drzwi. W ta­kich dy­wa­ga­cjach z pew­no­ścią szcze­gól­nie trze­ba za­dbać o kon­se­kwen­cję i sens po­wią­zań.

 

Trud­no mi oce­nić ten tekst. Po­bież­nie wy­da­je mi się takim ba­ja­niem osoby le­żą­cej na ka­na­pie i “zbi­ja­ją­cej bąki”. Na­pi­sa­ne spraw­nie, ale nie mam peł­nej pew­no­ści, czy w tych roz­my­śla­niach fak­tycz­nie znaj­dę jakąś praw­dę. Jed­nak widzę w takim pi­sa­niu po­ten­cjał, który do­brze po­pro­wa­dzo­ny, może wy­two­rzyć nową ja­kość, która bę­dzie albo kpiną z na­dę­te­go pi­sar­stwa ulicy, albo nowym waż­nym pi­sa­niem, kwe­stio­nu­ją­cym pety w mor­dzie i na chod­ni­ku.

 

Jedno zda­nie mnie jesz­cze za­trzy­ma­ło:

 

 

Trak­tu­ję go jako mo­der­ni­stycz­ną de­ko­ra­cję, która prze­ła­mu­je ru­sty­kal­ny styl za­bi­te­go de­cha­mi po­ko­ju.

Dużo moc­nych nazw, cza­sem spra­wia to wra­że­nie pu­sto­sło­wia mie­rzą­ce­go wy­so­ko, ale tra­fia­ją­ce­go nie­cel­nie w sedno spra­wy. .

 

Wy­da­je mi się, że jed­nak tekst jest na tyle cie­ka­wy, że bym go wci­snął do bi­blio­te­ki.

 

Ar­ty­stom wię­cej, szyb­ko!

Nowa Fantastyka