
Tekst napisałem dla zabawy, pod silnym wpływem wczesnej twórczości filmowej Jamesa Camerona (Xenogenesis, Aliens) i Johna Carpentera (Dark Star, The Thing).
Tekst napisałem dla zabawy, pod silnym wpływem wczesnej twórczości filmowej Jamesa Camerona (Xenogenesis, Aliens) i Johna Carpentera (Dark Star, The Thing).
Po wejściu na orbitę okołoziemską i pozbyciu się zbędnego balastu w postaci pustych zbiorników po spalonym przez silniki odrzutowe paliwie oraz przejściu na napęd plazmowy pozostałą większość lotu na Marsa za sterami kosmicznego statku towarowego „Small Billy” stanowił cykl powtarzających się czynności, z których kontrola wskaźników była najważniejsza. Autopilot od kilku dni działał bez zarzutu, jednak nigdy w stu procentach nie gwarantował osiągnięcia sukcesu. Przy tak znaczących odległościach, jak między planetami Układu Słonecznego, realne stawały się drobne rozbieżności w danych odczytywanych przez systemy statku. Ważne zatem było sprawdzanie poprawności aktualnego położenia względem prognoz i wcześniejszych wyliczeń co do zamierzonego celu oraz w miarę konieczności reagowanie.
Kapitan John Ridley z uporem maniaka co godzinę analizował zgodność odczytów. Kiedy tylko znajdował jakąś nieprawidłowość, wówczas uruchamiał zewnętrzne silniki kierunkowe rozmieszczone w różnych punktach poszycia statku, które wypychaną w próżnię plazmą korygowały lot. Także i tym razem sprawdził prawidłowość wyświetlanych na pulpicie danych. Po stwierdzeniu, że wszystko działa należycie, śmiało udał się do mesy na drobny posiłek – pomimo monotonii lotu w próżni, usiłował zachować ziemski cykl funkcjonowania organizmu. Według jego wyliczeń właśnie zbliżała się pora obiadu.
Spożywał wyłącznie suchy prowiant, a także pił płyny zawierające białko. W trakcie posiłku wyobrażał sobie, że je zupełnie inny pokarm – tłusty i niezdrowy, czyli taki, który z chęcią zjadłby w tym czasie gdyby znajdował się na Ziemi. Tutaj było to niepożądane ze względu na brak grawitacji powodujący trudności w trawieniu i tak już ciężkostrawnych pokarmów. Zamknął oczy i zatopił zęby w sześciennej sprasowanej formie, która z wyglądu nie przypominała jedzenia.
– Znowu fast food, kapitanie? – zażartowała Susan Silver, pełniąca na pokładzie rolę drugiego pilota. – Co tym razem? Cheeseburger czy pizza? A może ociekający sosem kebab?
Z lekka speszony kapitan otworzył szeroko oczy. Kobieta dosiadła się naprzeciwko ze swoją porcją prowiantu.
– Muszę cię rozczarować, Susan. Przeszedłem na dietę. Od dziś jem tylko zdrowe jedzenie, bez chemii – odpowiedział również żartem.
– Jak na przykład? – ciągnęła temat.
– Jak na przykład ten naturalnie wyhodowany soczysty pomidor – kapitan uniósł swój obiad tak, aby co-pilot mógł wyraźnie dostrzec brak czerwieni i okrągłego kształtu, którymi cechuje się dane warzywo.
– To są jeszcze pomidory? – zdziwiła się. – Myślałam, że zjadłam ostatniego na śniadanie. Musiałam to przeoczyć.
– Zapewne tak się stało – skwitował kapitan.
– Mam za to porcję chrupiących frytek – mówiąc to, pokazała ten sam sprasowany produkt w niczym nieprzypominający usmażonego ziemniaka, którym zresztą nigdy nie był.
– Wiesz co? – kapitan wytarł dłonią cieknącą z ust ślinę i podrapał się w czoło. – Dieta mi nie służy. Oddam ci jednego pomidora w zamian za kilka frytek.
– Co prawda wolałabym ketchup, ale zgoda! Niech tak będzie – odpowiedziała i błyskawicznie wymieniła się skrawkami tego samego prowiantu.
– Lepiej nie wiedzieć co tam tak naprawdę pakują – podsumował po chwili kapitan, żując dokładnie i wyobrażając sobie pożądane danie.
Słowa te skłoniły Susan do zastanowienia. Od dłuższego czasu bowiem po jej umyśle krążyło i nie dawało spokoju jedno ważne pytanie. Uznała, że to dobry moment, aby je zadać.
– Kapitanie? – zaczęła.
– Tak?
– Myślę, że najwyższa pora, aby porozmawiać o ładunku – rzuciła poważnie.
– Tutaj nie ma o czym rozmawiać – odparł, przełykając kęs.
– Myślę, że jednak jest. Co wieziemy? Szczerze.
– Dobrze wiesz, że to tajemnica. Również dla mnie. Temat ściśle tajny.
– Coś jednak pan chyba wie?
– Nie. Nic nie wiem. W zamian za podwójną stawkę podjęliśmy się transportu ponadplanowego ładunku X, bez zbędnych pytań. Jeśli mam być szery to odpowiada mi to bardzo. Dzięki temu nie będę musiał brać kolejnego kursu, aby zarobić takie pieniądze, jakie otrzymam za ten kontrakt. Zdaje mi się, że to wam też odpowiada. Nie jest tak?
– Tak. Tyle tylko, że to jest dość dziwne. Sam lot na Marsa, paliwo potrzebne, aby wytworzyć odpowiednią energię, by wzbić nas na orbitę, kosztowało fortunę. A zatem coś, co transportujemy, musi mieć olbrzymią wartość, a jednocześnie nie jest to na tyle ciężkie, aby tego nie dźwignąć podczas standardowego startu.
– Oficerze, wykonajmy zadanie bez zadawania niepotrzebnych pytań. Jak do tej pory szło to nam dobrze. Niech więc tak pozostanie. Rozumiemy się?
– To nie może być złoto. Złoto jest zbyt ciężki – drążyła temat, nie zważając na wcześniejsze słowa kapitana.
– Oficerze! – w końcu podniósł głos z zamiarem definitywnego ucięcia wątku.
Susan zamilkła, ugryzła prowiant, by chwilę później stwierdzić:
– Faktycznie, rewelacyjny pomidor!
Kapitan westchnął i postanowił nie kontynuować rozmowy. Przeszło mu przez myśl, że Susan oczywiście ma rację i naturalne jest to, aby kapitan zainteresował się ładunkiem. Pochodził jednak od legalnego dostawcy, który płacił słono, więc uznał, że w drodze wyjątku przymknie oko na ten aspekt umowy.
– A nie korci pana, żeby sprawdzić? – nie dawała za wygraną.
Kapitan chrząknął całkowicie zaskoczony tym powrotem do tematu. Sądził, że wyraził się dość jasno. Zaczął kasłać. O mały włos by się udławił. Gdy złapał oddech, odpowiedział najspokojniej, jak tylko mógł:
– Może i korci, ale nie zamierzam z tym nic robić. Bo po co? Dostarczymy ładunek na Marsa i tyle. Przypominam, że każdy z obecnych na statku, włączając w to panią, podpisał kontrakt, którego częścią jest niewtykanie nosa w nieswoje sprawy i naszym wspólnym zadaniem jest się z niego wywiązać. Czy to jest jasne dla pani, oficerze Silver?
– Tak jest, sir – odpowiedziała z grymasem niezadowolonego dziecka.
Po zakończeniu wspólnego posiłku, kapitan oraz drugi pilot powrócili na mostek do swoich obowiązków. Temat tajemniczego ładunku został przez nich porzucony, choć obydwoje nie byli w stanie o nim tak naprawdę zapomnieć.
Kapitan – do tej pory nieugięty, w miarę upływu czasu odczuwał dręczącą jego umysł ciekawość i rosnącą chęć sprawdzenia, co faktycznie transportowali. Aby przestać o tym myśleć zawiesił wzrok na monitorze ukazującym lokalizację statku. Ziemia, czyli miejsce startu oznaczona została punktem A, „Small Billy” punktem B, natomiast Mars, do którego zmierzali, znajdował się poza zasięgiem trajektorii lotu i nie miał żadnego oznaczenia. Docelowy punkt C według obliczeń systemu uwzględniających czas podróży i prędkość statku na dany moment znajdował się kilkadziesiąt tysięcy kilometrów dalej, co zatem oznaczało, że zboczyli z kursu. Kapitan wpadł w trans, niczym ogarnięty nerwicą natręctw błyskawicznie powrócił do manualnego regulowania na konsolecie toru lotu. Poruszali się z prędkością niespełna sześćdziesięciu tysięcy kilometrów na godzinę, a zatem każde nierozważne uruchomienie silników kierunkowych wytryskujących plazmę w próżnię spowodowałoby jeszcze większe odchylenie. Z olbrzymim skupieniem dążył do ustalenia perfekcyjnego kierunku lotu.
W jednej chwili wszystkie monitory, wskaźniki i diody zgasły, w konsekwencji czego wnętrze statku momentalnie zatonęło w ciemności, którą minimalnie rozjaśniały widziane przez wizjery gwiazdy.
– Co jest do cholery? – zdziwił się kapitan. W tej samej sekundzie usłyszał:
– Dlaczego nic nie działa? – zapytała zdenerwowana tym faktem Susan. – Ciemno jak w grobie! – dodała.
Na kapitana padł „blady strach”, ponieważ zdarzenie miało miejsce dosłownie w momencie, kiedy nadgorliwie majstrował przy dyszach silników kierunkowych. Pomyślał zatem, że jedna z nich uległa awarii, być może nawet odczepiła się i tym samym uszkodziła poszycie, czego efektem jest utrata zasilania. Nie miał jednak pewności co do przyczyny. Susan natomiast energicznie wciskała przyciski „na chybił trafił”, zupełnie jakby liczyła, że to pomoże – działała bez zastanowienia pod wpływem strachu.
– To niemożliwe! Przecież jesteśmy po przeglądzie! – stwierdziła, po czym jeszcze mocniej uderzała palcami we wszystko, co popadnie.
– To na nic. W ten sposób nie naprawisz problemu. Marnujesz tylko swoją energię – starał się uspokoić.
Ze spowitej mrokiem części pokładu, ostrożnie badając grunt pod stopami, nadciągali i gromadzili się przy wejściu do kokpitu pozostali członkowie załogi. Z każdą kolejną sekundą narastała panika wśród zgromadzonych. Kapitan opuścił swój fotel i przemówił do ogółu:
– Tylko spokojnie. Czy ktoś jest ranny?
– Jesteśmy cali, ale dość przerażeni – odpowiedział lekarz pokładowy.
– Co się stało? – zapytał jeden z asystentów pokładowych.
Kapitan zastanowił się przez chwilę, by następnie rzec:
– Musiało dojść do spięcia w instalacji. Wszystko jest tutaj połączone, dlatego system na chwilę zwariował. Zresetował się i za moment uruchomi ponownie. Zachowajcie spokój.
Przewidywania kapitana jednak się nie ziściły i system nie uruchomił się ponownie. Ciemność nadal dotrzymywała obecnym towarzystwa.
– To musi być coś poważniejszego – stwierdziła oficer Silver. – Gdzie są mechanicy kiedy najbardziej są potrzebni?
– Nie wiemy. Nie ma ich z nami – odpowiedział jeden asystent pokładowy, drugi zaś zgodnie potakiwał.
– Być może potrzebują pomocy – zmartwił się kapitan, po czym dodał: – Wy dwaj. Weźcie latarki i rozejrzyjcie się za nimi. Reszta niech pozostanie na swoich stanowiskach.
– Tak jest – potwierdzili niechętnie asystenci.
Kapitan poczuł, że powinien wziąć na swoje barki odpowiedzialność za całe zdarzenie. Wiedział też, że nie ma czasu do stracenia.
– Gdzie to jest? – po tych słowach, po omacku, mając jedynie blask gwiazd za przewodnika, z niemałym trudem odszukał swój komputer przenośny. Uruchomił go. Odnalazł również baterię indukcyjną mogącą przez niedługi czas zasilać rozmaite urządzenia. Wiedział, że się przyda. Wziął ją więc na zapas. Następnie sięgnął po elementy skafandra kosmicznego.
Użycie komputera i baterii w kokpicie w celu ponownego uruchomienia systemów na nic by się nie zdało, gdyż statek, którym podróżowali, potrzebował o wiele większego ładunku energii. Pomocne jednak były w sytuacjach wymagających aktywowania niezbyt rozbudowanych mechanizmów jak na przykład przy otwieraniu i zamykaniu włazów lub podłączeniach i odłączeniach upgrade’u.
– Sytuacja jest fatalna, ale nie tragiczna. Muszę wyjść na chwilę na zewnątrz – wyznał.
– Co? Jak to na zewnątrz? – Susan dopiero teraz zwróciła uwagę na przełożonego i dostrzegła, że kapitan jest już niemal w całości odziany w skafander. Dzięki zatrzaskom przymocował komputer i baterię do swojego lewego przedramienia.
– To musi być któryś z silników kierunkowych. Muszę je sprawdzić – powiedział.
– Skąd to przypuszczenie?
Kapitan wziął głęboki wdech i licząc się z konsekwencjami swych słów, przemówił głośno i wyraźnie do zgromadzonych:
– Proszę o uwagę. Chcę wam coś oznajmić – zrobił krótką pauzę, aby chwilę później wyznać ze skruchą: – To moja wina. Podczas ustalania trajektorii lotu uszkodziłem jeden z silników kierunkowych.
Od razu rozległ się na pokładzie gwar. Większość z obecnych nie uwierzyła. Wśród skrytych w mroku osób padały zarówno głośne zdania wsparcia i otuchy, jak i również wypowiedziane półgłosem obelgi.
– Przepraszam was szczerze. Proszę, wstrzymajcie się chwilowo z falą krytyki pod moim adresem – dodał. – Dałem ciała i zamierzam to naprawić. Plan jest taki: zlokalizuję ognisko problemu oraz jak najszybciej je odizoluję. Zrobić to mogę jedynie zdalnie poprzez dostęp do zewnętrznej konsolety każdego z silników. Bez tego nie włączy się zasilanie awaryjne. System statku ma swoje zabezpieczenia.
– Pomogę panu, kapitanie – powiedziała Susan.
– Nie. Ty musisz być na mostku w gotowości. Poradzę sobie sam. Jestem odpowiedzialny za awarię oraz każdego z was dlatego biorę to w całości na siebie.
– Ale kapitanie. Sam pan sobie nie… – ugryzła się w język.
– Poradzę – odpowiedział spokojnie z uśmiechem na ustach. – Nie przejmuj się. Wieczorem zjemy wspólnie kolację – dodał, aby nieco uspokoić.
– Przygotuję zatem coś pysznego – mówiąc te słowa, odwzajemniła uśmiech, choć tak naprawdę była przerażona.
Kapitan nałożył hełm i wyregulował wewnątrz skafandra ciśnienie, po czym ruszył na drugi koniec pokładu w kierunku sektora przystosowanego w razie konieczności do opuszczenia statku. Rzekł do mijanych po drodze członków załogi:
– Proszę, abyście po zlokalizowaniu mechaników przekazali im, że mogę potrzebować ich pomocy. Są odpowiednio przeszkoleni, więc dadzą radę.
– Tak jest, sir – odpowiedzieli z mieszanymi uczuciami zgromadzeni. Część z nich była bliska lamentu.
Pomimo tego, że szedł zdecydowanie nie mógł przestać myśleć o tym jak wielkim rozczarowaniem był w oczach swoich podwładnych. Wstyd towarzyszył mu nieustannie. Strach przed zadaniem, którego się podjął, dodatkowo potęgował w nim emocje. Nie było jednak czasu na wahanie, bowiem ważyły się dalsze losy ludzkich istnień. Czuł, że ryzykowanie swojego życia dla dobra ogółu jest powinnością wobec nadgorliwości, której się dopuścił. W tym momencie zrozumiał, że idzie na spotkanie ze śmiercią.
Dzięki przenośnemu komputerowi aktywował na krótką chwilę właz prowadzący do sąsiedniej komory. Tam, po przekroczeniu progu, szczelnie zatrzasnął za sobą owo wejście oraz otworzył kolejne. Minąwszy je, również szczelnie zamknął. Ustawił się za specjalną osłoną – powłoką asekurującą ciało astronauty, zapobiegającą nagłemu jego wyssaniu na zewnątrz wskutek różnicy ciśnienia, jaka nastąpi po otworzeniu kolejnego włazu – prowadzącego już poza statek w próżnię. Wszedł po wąskiej drabince i zainstalował się wewnątrz stojącego obok ponad trzymetrowego tytanowego szkieletu zewnętrznego – mechanicznej humanoidalnej konstrukcji umożliwiającej astronautom wykonywanie wielu zaawansowanych czynności poza statkiem, również w trakcie jego lotu, począwszy od spaceru po jego poszyciu – dzięki magnetycznym odnóżom, a skończywszy na podnoszeniu olbrzymich ciężarów. Wsunął baterię indukcyjną do klatki piersiowej i uruchomił sprzęt, którym przemieszczanie i którego sterowanie, pomimo masy, nie wymagało najdrobniejszego wysiłku.
Przypiął się elastyczną liną do uprzęży wokół pasa. Umocował drugi jej koniec do jednego z wystających z podłogi uchwytów. Otworzył właz, co spowodowało gwałtowną dekompresję w pomieszczeniu. Odczekał moment i wychylił za osłonę, by następnie ostrożnie wyjść na zewnątrz.
Opuścił wnętrze i stąpając wzdłuż grzbietu statku, rozejrzał się w każdym możliwym kierunku. Zauważył, że dziób zwieńczony szpicą nie celował dokładnie w widzianego w oddali Marsa. Wiedział, że po uruchomieniu systemu nieunikniona będzie korekta trajektorii. Nie było to jednak teraz najważniejsze.
Wspiął się po konstrukcji, aż na jego top. Stanął lekko pochylony na powierzchni statku kosmicznego dryfującego z prędkością ponad piętnastu kilometrów na sekundę, sprawiając wrażenie jakby surfował pośród gwiazd. Wymagało to nie lada odwagi oraz zdecydowania, ponieważ jeden fałszywy ruch i kapitan mógłby unieść się w próżni, co znacznie skomplikowałoby zadanie. Przez cały czas rozglądał się za mechanikami.
Po dotarciu na czoło „Small Billy’ego” umiejscowił się w zagłębieniu między silnikami a korpusem statku. Z dużą uwagą przyjrzał się dyszom silników rozmieszczonym w różnych punktach. Każda z nich, podobnie jak poszycie, nie posiadały najmniejszego śladu po uszkodzeniu. Mimo to musiał mieć pewność. Przy użyciu automatycznego śrubokrętu odkręcił śruby z osłony zabezpieczającej konsoletę, by następnie przypiąć do niej kablem swój komputer. Uruchomił program skanujący systemy zarządzające silnikami. Po kilkunastu sekundach pojawił się przekrój danej części statku, schemat elementów silników i diagnoza: brak uszkodzeń.
– OK. Czyli to na rufie – stwierdził.
Odpiął komputer i ponownie przymocował go do lewego przedramienia oraz udał się na tyły statku. Cudowny widok ognistego Słońca oraz lśniący zarys Kuli Ziemskiej i towarzyszącego jej Księżyca, zauroczył kapitana. Szedł w ich kierunku niczym ćma wabiona blaskiem lampy. Nie tracił jednak czujności, wiedział, że musi odnaleźć przyczynę awarii. Z dużą uwagą, asekurując się magnetycznymi dłońmi, dotarł na tył. Tam także dysze, które obserwował, nie wyglądały na uszkodzone.
– K….! – przeklął głośno.
Podłączenie komputera do konsolety tylko potwierdziło jego przeczucia. Chwilę po tym jak zrewidował stan techniczny i doszedł do wniosku, że to jednak nie z jego winy doszło to awarii, poczuł ulgę i jednocześnie przypływ bezradności, ponieważ nadal musiał znaleźć przyczynę i rozwiązać problem. Zastygł między silnikami w nadziei, że olśni go i znajdzie rozwiązanie. Powoli tracił wiarę, że podoła przerastającej go sytuacji. Presja była olbrzymia. Spojrzał się przed siebie. Od próżni dzielił go jeden krok. Pomyślał, że wystarczyłoby tylko odłączyć linę oraz mechaniczny szkielet i dzięki temu zostawiłby to wszystko w cholerę.
Tymczasem na prawej burcie niedaleko rufy w odległości niespełna dziesięciu metrów od kapitana pojawił się ruch; luk towarowy otworzył się wolno i szeroko wysuwając przy tym szyny przystosowane do załadunku i rozładunku. Kapitan wzdrygnął się na myśl, że statek się rozpada. Jednocześnie zrozumiał, że tam musi znajdować się rozwiązanie jego problemu. Dzięki magnetycznym odnóżom przemieścił się w kierunku zaobserwowanego zjawiska. We wnętrzu luku, pod osłoną półmroku, dojrzał dwie osoby odziane w skafandry i tytanowe mechaniczne szkielety, usiłujące odbezpieczyć i wypchnąć w próżnię gigantyczny kontener z tajemniczym ładunkiem. Doszedł do wniosku, że są to zaginieni mechanicy, którzy z jakiegoś względu sabotowali lot. W miejscu skomplikowanych instalacji łączących systemy chłodzenia z obwodami zasilającymi dostrzegł emitujący zakłócenia oraz drażniące przerywane czerwone światło nadajnik – jak szybko zrozumiał, było to źródło problemu na statku.
– Co tu się dzieje? – zadał sobie cicho pytanie.
Wiedział, że musi działać błyskawicznie. To był jego statek, dlatego bez straty czasu na opracowywanie planu działania, pod wpływem adrenaliny chwycił się poszycia statku i energicznym ruchem wskoczył do wnętrza luku ku zaskoczeniu obecnych i rzekł:
– No dobra. Koniec zabawy panowie – słowa dało się usłyszeć wyraźnie dzięki otaczającym prawie z każdej strony ścianom, od których dźwięk się odbijał.
Mechanicy zaskoczeni faktem, że zostali nakryci na swych niecnych zamiarach, porozumieli się między sobą szybkim skinieniem głowami. Jeden z nich ruszył śmiało w stronę kapitana, zaś drugi ze zdwojoną siłą starał się odczepić kontener.
– Dlaczego chcecie ukraść ładunek? – kontynuował.
– Ukraść? A kto mówi o kradzieży? – odpowiedział mechanik, zbliżając się do w pełni zaskoczonego tymi słowami kapitana.
– Proszę wybaczyć, ale niepotrzebnie się pan wtrącił – dodał, wyprowadzając cios pięścią z tytanu w stronę „nieproszonego gościa”.
Kapitan dzięki zwinnemu ruchowi w lewo uniknął uderzenia.
– Co ty robisz? Przestań – rozkazał kapitan.
Napastnik jednak nie odpuszczał; długie na dwa metry ręce mechanicznego szkieletu chwyciły za ramę osłaniającą korpus kapitana i szarpnęły nim energicznie, po czym cisnęły o ścianę. W chwili upadku kapitan asekurował się magnetycznymi odnóżami. Mechanik poszedł za ciosem i złapał za nogę swego rywala, tak aby ostatecznie pozbyć się jego z luku. Kapitan zachował przytomność umysłu i zacisnął tytanową sześciopalczastą dłoń na przedramieniu mechanika, tym samym ciągnąć go za sobą w kierunku próżni. Obydwaj wylecieli z luku, asekurowani linami. Broniąc się przed oddaleniem od statku, każdy z walczących o życie chwytał co popadło w geście ratunku.
– Chciałeś mnie zabić, sukinsynu – krzyknął kapitan, kiedy już poczuł się stabilnie, lecz jego słowa nie wydostały się poza hełm.
Otoczeni niemal zewsząd próżnią i asekurując się pozycją na czworaka, obydwaj sterczeli na poszyciu prawej burty statku. Mechanik nie dawał za wygraną i dążył do unicestwienia kapitana, jedynego świadka mogącego zniweczyć plan oraz zaszkodzić mu i jego towarzyszowi. Wstał prężnie na proste nogi, co dawało mu przewagę. Postanowił ją wykorzystać. Najwyraźniej miał większe doświadczenie i umiejętności w swobodzie poruszania się mechanicznym szkieletem zewnętrznym. Podszedł więc do trzymającego się kurczowo kapitana z zamiarem strącenia go w niebyt.
– Nie mam innego wyboru. Zadanie musi być wykonane! – powiedział.
Masywna stopa kopnęła kapitana z dużą siłą. Ten jednak dzielnie się trzymał. Bronił się jak mógł i odpychał ręką napastnika. Kolejne trafienie jednak sprawiło, że przeturlał się ku krawędzi.
– I tak cię nigdy nie lubiłem – dodał euforycznie po chwili oprawca, idąc za swoją ofiarą.
Tuż przed zadaniem ostatecznego ciosu mechanik powoli przymierzył się do solidnego kopniaka. Kapitan, widząc to, nie czekając na finał, złapał linę asekurującą rywala i szarpnął mocno tak, że ten stracił równowagę. W momencie upadku napastnik złapał kapitana za mechaniczny szkielet i w szczelnej więzi trzymał się go. Nie odpuszczał. Przycisnął kapitana twarzą do statku, zupełnie jakby chciał go zmiażdżyć. Ten jednak dzielnie stawiał opór. Odepchnął się mechanicznymi rękoma od poszycia.
– Zadarłeś z nieodpowiednim człowiekiem, synku! – mówiąc to, kapitan uwolnił ze szkieletu prawą rękę odzianą skafandrem i zwinnym ruchem uruchomił na swym komputerze skan urządzeń znajdujących się w bezpośredniej odległości. Kiedy skaner wykrył drugi szkielet, kapitan niezwłocznie zaznaczył na wyświetlaczu opcję „Odłącz”.
Zatrzaski znajdujące się na grzbiecie skafandra napastnika strzeliły i w sekundę po zdarzeniu cała konstrukcja pozostała daleko za dryfującym statkiem. Mechanik momentalnie stracił pewność siebie i chwycił ramę kapitana tak, by nie odlecieć w próżnię jak jego szkielet.
Kapitan wciąż asekurował się trzymaną ponad głową lewą dłonią, prawą zaś aktywował na komputerze silnik kierunkowy, obok którego się znajdowali.
– Spadaj stąd! – powiedział i nacisnął „Odrzut”.
Plazma pod olbrzymim ciśnieniem uderzyła w mechanika, wypychając go w próżnię. Wskutek zdarzenia puściły uchwyty mocujące elastyczną linę. Nieszczęśnik pozostał bezwładnie sam w kosmosie skazany na zagładę. Statek pod wpływem olbrzymiej szybkości, dosłownie znikł z jego pola widzenia.
Kapitan odetchnął z ulgą. Wiedział, że gdyby tego nie zrobił to sam, straciłby życie. Nie miał więc wyboru. Wrócił do luku, w którym drugi mechanik nieudolnie starał się odbezpieczyć kontener. Zaskoczony finałem potyczki w odruchu obronnym wcisnął przycisk wysuwający platformę na zewnątrz. Kapitan o mały włos zostałby pchnięty przez kontener i wyleciałby za burtę. Zwinnym ruchem uniknął potrącenia. Ładunek wciąż był przymocowany, a zatem tylko zmienił nieznacznie swoje położenie.
– Dość! To jest mój statek! – krzyknął kapitan, będąc już u kresu sił.
– Gdzie jest Smith? – zapytał wystraszony mechanik.
– Zwolniłem go. Ciebie czeka to samo – zakomunikował.
Drugi mechanik nie był na tyle odważny, aby rzucić się do walki. Niemal przez cały czas stał w miejscu jakby sparaliżowany. Został więc szybko przyparty do muru przez kapitana i pozbawiony połączenia z mechanicznym szkieletem.
– Czemu to robicie? Z kim się dogadaliście? Co jest w kontenerze? – pytał agresywnie kapitan, potrząsając przy tym sabotażystą.
Nie uzyskał odpowiedzi. Aby wyciągnąć te informacje od mechanika, zaczął powoli zaciskać tytanową dłoń na jego hełmie do tego stopnia, że szybka osłaniająca popękała.
– Proszę, nie – bronił się nieudolnie.
– Wyłącz to – rzekł donośnie kapitan, wskazując nadajnik emitujący zakłócenia.
Mechanik pełen obawy, że jego twarz zostanie wyssana z hełmu wskutek postępującego uszkodzenia, wykonał bez namysłu rozkaz kapitana.
Po kilku sekundach statek odzyskał zasilanie. Dzięki rozświetlanym na nowo lampom wszędzie wokół zrobiło się widno. Powróciła też łączność radiowa.
– Oficerze Silver, słyszysz mnie? – powiedział kapitan.
– Tak, słyszę głośno i wyraźnie. Udało się!
– Popraw niezwłocznie trajektorię lotu. Tylko nie przesadź z korektą.
– Tak jest!
Kapitan uruchomił platformę, która przyciągnęła z powrotem ładunek do wnętrza. Po dokładnym zabezpieczeniu go zamknął szczelnie luk ładunkowy. Następnie otworzył właz grodziowy i trzymając swojego śmiertelnie wystraszonego jeńca, wszedł do sąsiedniej komory. Chwilę później reszta załogi przybyła z pomocą.
– Mechanicy sabotowali nasz lot. Smith rzucił się na mnie i wypadł w próżnię. Tego udało mi się unieszkodliwić i schwytać – wyjaśnił pobieżnie kapitan, bez słowa o ładunku. – Zamknijcie go w kajucie. Chcę z nim pogadać, jak dojdzie do siebie.
Pojawiła się również oficer Silver, przepełniona szczęściem, że sytuacja nareszcie została opanowana i dumą z bohaterstwa kapitana. Widząc go na pokładzie, rzuciła się mu na szyję i przytuliła go.
Mechanik na dalszą część podróży został uwięziony. Odmówił wszelkich zeznań. Choć wiedział, że czeka go w najbliższym czasie mnóstwo wyjaśnień. Gdy zbliżała się godzina kolacji, jeden z asystentów pokładowych przyniósł mu posiłek. Wszedł do kajuty.
– Masz szczęście. Dziś szef kuchni poleca pieczonego królika z dodatkami – powiedział do siedzącego na łóżku aresztanta.
Położył na stoliku tacę ze sprasowaną sześcienną kostkę o niewiadomym do końca składzie.
– Smacznego! – mówiąc to, wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi.
Tymczasem kapitan i pierwszy oficer zasiedli w mesie.
– Kapitanie, jest pan cudowny – rzekła Susan. – Zawdzięczamy panu życie. Wiem, że obiecałam wspaniałą kolację, dlatego dziś będzie danie niespodzianka.
– To miło z twojej strony, ale muszę cię zmartwić. Nie mam w tej chwili apetytu – odpowiedział zamyślony kapitan.
– Rozumiem, zbyt wiele emocji miało miejsce – odpowiedziała.
– Widzisz oficerze Silver podczas obiadu poruszyłaś pewien temat, który w świetle ostatnich wydarzeń zaintrygował mnie bardzo.
– Ładunek – zgadła od razu.
– Tak. Całe to zamieszanie z wyłączeniem systemu statku miało na celu odwrócić uwagę od akcji, której dopuścili się mechanicy, czyli zamiaru przechwycenia naszego ładunku. Oni działali według określonego planu. Sądziłem, że chcą ukraść ładunek. Nie, oni otworzyli luk i chcieli się go pozbyć. Wydedukowałem to ze zdawkowych informacji od Smitha, zanim wypadł ze statku. Intryguje mnie to do tego stopnia, że zmieniłem zdanie. Chcę wiedzieć co jest w tym kontenerze.
– Myśli pan, że to coś niebezpiecznego?
– Nie wiem. Wątpię. Gdyby niebezpieczeństwo było realne, to nie ochroniłby nas przed nim byle kontener. To musi być zatem coś zupełnie innego.
Rozmowę przerwał asystent pokładowy biegnący co sił w kierunku mesy.
– Kapitanie! – krzyczał wystraszony. – Kapitanie… Mechanik nie żyje!
– Co takiego? – kapitan aż podniósł się z siedzenia.
Asystent dobiegł do stolika zdyszany i ze śmiertelną powagą oznajmił:
– Poszedłem do jego kajuty, aby odebrać tacę i znalazłem go martwego. Nie widziałem plam krwi czy śladów walki. Wydaje mi się, że został otruty.
Wszyscy nagle spojrzeli na prowiant, który leżał na stole i wzdrygnęli się na samą myśl o jedzeniu.
– Wśród nas jest morderca, który podejmie się kontynuacji planu – stwierdziła przerażona Susan. – Co do cholery jest tym ładunkiem?
– Nie wiem, ale zaraz to sprawdzimy – odpowiedział zdecydowanie kapitan.
– Nie. Nic nie wiem. W zamian za podwójną stawkę podjęliśmy się transportu ponadplanowego ładunku X, bez zbędnych pytań. Jeśli mam być szery to odpowiada mi to bardzo. Dzięki temu nie będę musiał brać kolejnego kursu, aby zarobić takie pieniądze, jakie otrzymam za ten kontrakt. Zdaje mi się, że to wam też odpowiada. Nie jest tak?
Trochę nie potrzebne to 2 zdanie.
– To nie może być złoto. Złoto jest zbyt ciężkie
W jednej chwili wszystkie monitory, wskaźniki i diody zgasły, w konsekwencji czego wnętrze statku
momentalniezatonęło w ciemności
Proszę, abyście po zlokalizowaniu mechaników przekazali im, że mogę potrzebować
ichpomocy.Są odpowiednio przeszkoleni, więc dadzą radę.
Wiadomo, czyjej pomocy i wiadomo, że są przeszkoleni.
tak aby ostatecznie pozbyć się
jego z luku.
– Chciałeś mnie zabić, sukinsynu – krzyknął kapitan, kiedy już poczuł się stabilnie
, lecz jego słowa nie wydostały się poza hełm.
Wcześniej dźwięk wydobywał się poza hełm
Otoczeni niemal zewsząd próżnią i asekurując się pozycją na czworaka,
obydwajsterczeli na poszyciu prawej burty statku.
Najwyraźniej miał większe doświadczenie i umiejętności w swobodzie poruszania się mechanicznym szkieletem zewnętrznym.
sugeruję : (…)i umiejętności w poruszaniu się mechanicznym szkieletem
– I tak cię nigdy nie lubiłem – dodał euforycznie po chwili oprawca, idąc za swoją ofiarą.
nie pasuje mi tu “euforycznie”
złapał kapitana za mechaniczny szkielet i w szczelnej więzi trzymał się go.
sugeruję: złapał kapitana za mechaniczny szkielet i trzymał się go w szczelnej więzi
Widząc go na pokładzie, rzuciła się mu na szyję
. i przytuliła go.
Sugestia: Widząc go na pokładzie, rzuciła mu się na szyję.
Skoro rzuciła mu się na szyję to nie trzeba dodawać, że go przytuliła.
Odmówił wszelkich zeznań, choć wiedział, że czeka go w najbliższym czasie mnóstwo wyjaśnień.
Położył na stoliku tacę ze sprasowaną sześcienną kostkę
o niewiadomym do końca składzie.
To już wiemy
A teraz przejdźmy do najważniejszego. Ty cholerny draniu, pisarzu co nie chce mi powiedzieć, co jest ładunkiem i pozostawia mnie w niepewności. To chyba będzie najlepszy komentarz co do samej fabuły tekstu. Opowieść mnie wciągnęła i cały czas zastanawiałem się czym jest ten ładunek. Lekkie, humorystyczne opowiadanie. Trochę sztuczne dialogi “– Kapitanie, jest pan cudowny – rzekła Susan. – Zawdzięczamy panu życie.” ale jakoś nie raziło mnie to w oko. Czytałem z przyjemnością. Wyżej wymieniłem jakieś błędy, które rzuciły mi się w oczy ale jakoś dokładnie się w to nie wgryzam, bo jeszcze głupot nagadam.
Pierwsze zdanie potwornie długie.
Kobieta dosiadła się naprzeciwko ze swoją porcją prowiantu. ← siadła
Jeśli mam być szery to odpowiada mi to bardzo. ← szczery,
Miejscami chochlik pozjadał przecinki.
Niżej przykłady chyba ‘purpury’:
Kapitan opuścił swój fotel
Ciemność nadal dotrzymywała obecnym towarzystwa.
Na tym kończę ‘łapankę’. Mądrzejsi zrobią to lepiej.
Całość interesująca, ale właściwie bez zakończenia. Chyba powinna być oznaczona jako fragment.
Dzięki za cenne uwagi. Przydadzą się w trakcie korekty. Najbardziej interesuje mnie to czy historia w Waszych oczach jest ciekawa? Czy splot zdarzeń i poszczególne wątki intrygują? Czy bohaterowie zasługują na Waszą sympatię? Czy to jak piszę nie nudzi? Zawsze największą uwagę przykładam do tego o czym i o kim będzie dana historia. To dla mnie priorytet. Reszta to kosmetyka. Wciąż jednak bardzo ważna.
Hej, Andrzeju
Widzę, że wrzuciłeś tekst z tegorocznej edycji konkursu PFFN.
Od razu zastrzeżenie – nie piszę tekstów sf, nie znam się na nauce, więc jakiekolwiek błędy w tej warstwie to nie do mnie.
Będę komentował na bieżąco:
– pierwsza scena w mesie jest właściwie infodumpem niezbyt dobrze ukrytym w formie dialogu. Większość informacji w rozmowie kapitana i drugiej pilotki to rzeczy, które oboje powinni doskonale wiedzieć od dawna, więc całość wychodzi sztucznie.
Nie spodobały mi się dziwne didaskalia, np.
Z lekka speszony kapitan otworzył szeroko oczy.
A z jakiej przyczyny kapitan szeroko otworzył oczy? Kobiety nie widział?
W ogóle ta dwójka dorosłych zachowuje się trochę jak dzieci. Kapitan się peszy, pilotka grymasi, bawią się jedzeniem.
Na kapitana padł „blady strach”, ponieważ zdarzenie miało miejsce dosłownie w momencie, kiedy nadgorliwie majstrował przy dyszach silników kierunkowych. Pomyślał zatem, że jedna z nich uległa awarii, być może nawet odczepiła się i tym samym uszkodziła poszycie, czego efektem jest utrata zasilania. Nie miał jednak pewności co do przyczyny. Susan natomiast energicznie wciskała przyciski „na chybił trafił”, zupełnie jakby liczyła, że to pomoże – działała bez zastanowienia pod wpływem strachu.
W tym fragmencie zdziwiłem się, że statek jeszcze leci. Załoga zwykłego samolotu ma więcej spokoju i opanowania niż ta dwójka. A wciskanie przycisków na chybił trafił to już prosto droga do śmierci.
– Tylko spokojnie. Czy ktoś jest ranny?
– Jesteśmy cali, ale dość przerażeni – odpowiedział lekarz pokładowy.
Te dialogi są całkowicie do wymiany.
– Ale kapitanie. Sam pan sobie nie… – ugryzła się w język.
– Poradzę – odpowiedział spokojnie z uśmiechem na ustach. – Nie przejmuj się. Wieczorem zjemy wspólnie kolację – dodał, aby nieco uspokoić.
– Przygotuję zatem coś pysznego – mówiąc te słowa, odwzajemniła uśmiech, choć tak naprawdę była przerażona.
To nie jest rozmowa doświadczonej załogi.
Pomimo tego, że szedł zdecydowanie nie mógł przestać myśleć o tym jak wielkim rozczarowaniem był w oczach swoich podwładnych. Wstyd towarzyszył mu nieustannie. Strach przed zadaniem, którego się podjął, dodatkowo potęgował w nim emocje. Nie było jednak czasu na wahanie, bowiem ważyły się dalsze losy ludzkich istnień. Czuł, że ryzykowanie swojego życia dla dobra ogółu jest powinnością wobec nadgorliwości, której się dopuścił. W tym momencie zrozumiał, że idzie na spotkanie ze śmiercią.
Kapitan znów udowadnia, że jest miękką rurą. I po co ten patos w ostatnim zdaniu?
Na razie nie znalazłem żadnego powodu, abym lubił kapitana czy pilotkę. Panikują, zachowują się jak amatorzy i rozczulają nad sobą.
– K….! – przeklął głośno.
“Kurwa” w tekście nie boli. Samo “przeklął głośno” również. Ale taka samocenzura wygląda komicznie.
Doszedł do wniosku, że są to zaginieni mechanicy, którzy z jakiegoś względu sabotowali lot. W miejscu skomplikowanych instalacji łączących systemy chłodzenia z obwodami zasilającymi dostrzegł emitujący zakłócenia oraz drażniące przerywane czerwone światło nadajnik – jak szybko zrozumiał, było to źródło problemu na statku.
Skąd ta pewność, przecież nie widział tych ludzi, równie dobrze mogli wyjść w przestrzeń po jego wyjściu. I druga pewność, że nadajnik emituje zakłócenia – widzi je?
Kapitan dzięki zwinnemu ruchowi w lewo uniknął uderzenia.
– Co ty robisz? Przestań – rozkazał kapitan.
No nieee, to jak do mordercy, który właśnie dźga cię nożem krzyczeć: “Pan wybaczy, alem niekontent z takiego obrotu spraw”.
Aby wyciągnąć te informacje od mechanika, zaczął powoli zaciskać tytanową dłoń na jego hełmie do tego stopnia, że szybka osłaniająca popękała.
– Proszę, nie – bronił się nieudolnie.
Podmiot sugeruje, że to kapitan prosi.
Ok, podsumowanie. W mojej opinii to nie jest dobry tekst. Głównym problem jest fakt, że strasznie go rozwlokłeś – powtarzasz informacje, mówisz rzeczy oczywiste, wyjaśniasz czytelnikowi to, co z pewnością wie. Poza tym opisujesz wszystko baaaardzo dokładnie. Po co?
– No dobra. Koniec zabawy panowie – słowa dało się usłyszeć wyraźnie dzięki otaczającym prawie z każdej strony ścianom, od których dźwięk się odbijał.
– Koniec zabawy, panowie. – Słowa kapitana odbiły się echem od ścian.
Ile znaków nagle zniknęło? (Oni są dalej w kosmosie? Zatem jaki dźwięk? Ale to już inna sprawa)
Gdyby skrócić opowiadanie o zbędne dodatki, wyszłoby z 15k znaków. Fabularnie masz: kolacja, awaria, wyjście na zewnątrz, walka, epilog. Tu naprawdę wiele się nie dzieje.
Po drugie, jest nudno. Zarzucasz haczyk na czytelnika ładunkiem, ale go nie wyjaśniasz, w ogóle w dalszej części tekstu schodzi na dalszy plan. Motywacje sabotażystów – nie wyjaśniasz. Morderstwo mechanika – nie wyjaśniasz. Nic nie prowadzi do niczego, żadnego wniosku czy twistu. Nic.
No i, jak wspominałem, bohaterowie – nie poprawili się w dalszej części tekstu. Pilotka służy jako taka motywacja i nagroda dla kapitana, sama nie istnieje jako niezależna postać. Załoga się boi i tyle, jest tylko tłem. Kapitan boi się wszystkiego, dopiero w walce rzuca parę sucharów i nagle przemienia się w wojownika.
Polecam skracać. Masz jakąś historię (bo chyba wiesz, co było w ładunku i kto zabił mechanika), więc nie ukrywaj jej, tylko wytnij pół tekstu i dołóż, co trzeba, aby fabuła była pełna.
Życzę powodzenia i wytrwałości, też dostałem swoją porcję krytyki, więc mam nadzieję, że Cię zmotywuję :) Na portalu na pewno znajdziesz dużo odzewu dla swoich opowiadań. Polecam też czytać i komentować teksty innych autorów.
Autor przedstawia się jako mężczyzna. Czemu więc pisze jak uczeń wczesnej klasy podstawowej ? Styl tak naiwny, że aż boli … No i język … Nie patrzymy SIĘ na kogoś/coś, lecz patrzymy na kogoś/coś. Gdzie i kiedy (poza serialową sieczką) słyszałeś zwrot "oficerze Kowalski zrób to czy tamto" ? (nawiasem mówiąc anglojęzyczny oficer, to nasz funkcjonariusz). Owszem u Sienkiewicza spotykamy się ze zwrotem "panie oficerze", ale akcja toczy się niemal 400 lat temu. Dziś mówimy "poruczniku Kowalski …", "kapitanie Kwiatkowski…", czy "panie chorąży …". No i to wszystko, o czym już napisali przedpiścy.
SPW
Kurczę, co jest z Tobą?
Autor przedstawia się jako mężczyzna. Czemu więc pisze jak uczeń wczesnej klasy podstawowej ?
Jeśli uważasz, że styl tekstu jest szkolny, wycieczka w kierunku autora jest zupełnie niepotrzebna. Po prostu napisz, że uważasz styl za słaby, szkolny, naiwny, tak jak w drugim zdaniu. Upomnienie na podst. uzupełnione Zasady zamieszczania treści na portalu fantastyka.pl , par 2 pkt 2.
Od siebie dodam, że mi pomagała taktyka, w której po drugim czy trzecim opowiadaniu, które mi się wybitnie nie podobało, przerywałem portalowe lektury na dzień lub kilka dni.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
@PsychoFish. Tu masz rację. Mea culpa.
Dla wyjaśnienia dodam, źe moją intencją nie było "dokopanie" autorowi, lecz sprowokowanie do przyznania, że jest chłopcem. Wtedy bym go pochwalił bo jak na dzieciaka (szacuję na 12 lat) napisał to całkiem fajnie. Źle się do tego zabrałem. Raz jeszcze sorry.
Mam nadzieję, że masz dobry pomysł, co zawiera ładunek, bo to najciekawsza część opowiadania. Dialogi i zachowanie bohaterów dałoby się dopracować. Fabularnie zbyt wiele się nie wydarzyło, ale skoro to fragment, to do pewnego stopnia zrozumiałe.
Przeczytałam, ale szerszy komentarz napiszę pod drugą częścią, kiedy się pojawi, wtedy będę mogła ocenić całość.
Zgadzam się z tym, co napisali moi poprzednicy.