
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Iwan i Natasza spakowali się powoli, bez pośpiechu i bez uśmiechu. Nie zdjęli ze ścian pokoju ani obrazu jaśniejącego słońcem i trawą, ani lustra ze zdobioną ramą. Nawet nie spojrzeli na porcelanę i szkła kurzące się w kredensie. Przetarli sobie oczy po kryjomu i spojrzeli sobie w nie w świetle dnia, przy oknie. Zasłony też zostawili i teraz zwisały smętnie, a za nimi czaiła się hałaśliwa ulica. Niebo chmurzyło się. Zanosiło się na burzę, zanosiło się na deszcz.
Tupot po schodach, zgasła i zatrzeszczała żarówka na klatce schodowej. Oboje schodzili z duszą na ramieniu i z torbą w ręku. Na zimny, zły świat, który przyjmował ich z otwartymi ramionami.
Niedaleko, za niedziałającą inią tramwajową widniały już pierwsze drzewa lasu. Tam się skierowali. Iwan zatrzymał się na chwilę, spojrzał na pocztę przywierającą do ostatniej sypiącej się kamienicy przy ulicy, którą szli. Pomyślał o wysyłaniu listów, ale Natasza upomniała go, że żadnych śladów, nic, nie ma być nic.
Weszli tylko do sklepu i kupili owiniętą w gazetę kiełbasę na resztę drobniaków. Żadnych pieniędzy. Żadnych portfeli z fotografiami, z adresami zapisanymi na karteluszkach. Zatrzymali sobie skarabeusze na szczęście w przypływie desperacji. Natasza zawiesiła swój na szyi, Iwan niechętnie przyznał się, że boi się uduszenia przez rzemień w czasie snu.
-Skarabeusz ma ci przynosić szczęście, a nie zabijać cię w czasie snu– powiedziała wtedy Natasza ciemnym głosem. Były to jednak rzeczy, o których nie mogli dyskutować, mały zaczątek wielkiego milczenia między nimi.
Liście nie szeleściły im pod nogami– były mokre i oblepiały buty. Pierwsze minęli krzaki jeżyn i malin, na których gdzieniegdzie smętnie zwisały poczerniałe, zmarnowane owocki. Przedzierali się trochę na pokaz, jakby chcieli sami sobie zademonstrować, jakimi są desperatami. Nie czuli jeszcze za sobą niczyjego cienia ani posuwistych kroków. Jeszcze dochodziło ich uszu zgrzytanie linii tramwajowych i harmider miasta.
Nie odzywali się do siebie zbyt wiele tego popołudnia. Ogarniał ich las i przerażenie. Natasza już zaczęła oglądać się za siebie.
-Natasza!- syczał jej do ucha Iwan.– Nikt nas nie szuka! Nie jeszcze…
Drżała na dźwięk tego syku i serce jej biło. Kiedy w końcu zmrok zaczął zapadać ogarniał ich oboje niepokój. Zdecydowali się nocować wprost w lesie, znaleźli zarośnięte krzakami miejsce i wcisnęli się gdzieś między nie z namiotem. Las szumiał.
Tej nocy leżeli jak sparaliżowani nasłuchując. Natasza bała się odwrócić głowę, cała zesztywniała. Oczy zachodziły jej łzami, a obok niej Iwan długo nie zamykał oczu. Wcale. Leżał, wpatrując się uporczywie w płótno namiotu.
W gardle siedział ból, który nie pozwalał jej wypowiedzieć słowa, nie mogła zdecydować się, aby ruszyć palcem, aby go szturchnąć, aby ożył. W końcu przyciągnęła jego wzrok swoim spojrzeniem.
Spróbowali się przytulić i było nieco lepiej do rana. Obudzili się otoczeni ze wszystkich stron tymi samymi drzewami, tą samą pustką, ciszą i wielką niewiadomą.
Od tej pory wędrowali nie wiedząc już, czy ktoś jest na ich tropie, czy wciąż są sami. Względny spokój pierwszego dnia minął, pozostały same nerwy, zszargane przez wiatr, przez ciszę, trzaskanie gałązek i niepokój i wciąż nasilającą się nadzieję na ocalenie.
W mieście ktoś popełnił zbrodnię, której jedno z nich było świadkiem. Uciekli. Bo bali się o siebie, Natasza i Iwan. Bali się cieni pod drzwiami i mroku w długich korytarzach. Bo drżeli w ciemnościach nocy, gdy ktoś pukał do ich drzwi. Bo wycie wiatru nie pozwalało zasnąć.
Jednej zimnej nocy zrozumieli, że ktoś jest na ich tropie. Schowali się wtedy w jarze niedaleko ścieżki, którą podążali. Nad nimi zwisały potężne korzenie drzew, pod nimi bulgotał potok, a oni przytulili się ze swoim namiotem na małej półeczce gdzieś pomiędzy tym wszystkim i leżeli przywarci do siebie, a Iwan szeptał Nataszy jakież zapomniane słowa pocieszenia.
Usłyszeli wtedy głosy ludzkie i zrozumieli, że zaczyna się wielka gra, oraz, że są skończeni. O dach ich namiotu uderzało spadające robactwo, pod nimi gniły liście, a oni zagryzali wargi i wstrzymywali oddechy.
Kroki oddaliły się, głosy przycichły. Dobiegł ich tylko jeszcze szczęk karabinu i wszystko ucichło.
Wstali wtedy wcześnie, przed wschodem słońca. Natasza radziła cofnąć się trochę, a potem skierować gdzieś indziej, aby zmylić prześladowców. Iwan z kolei twierdził, że na pewno czujki są wszędzie, że na pewno są już otoczeni. Miał już w wyobraźni wielką obławę na nich i Natasza musiała mu się sprzeciwić.
-Nie nie nie– powtarzała więc, aż się zgodził.
Nie wiadomo, kto miał rację, bo ostatecznie ruszyli w górę potoku i natrafili na jego rozgałęzienie. W zasadzie, trafili na miejsce, gdzie potok oddzielał się od dość sporej rzeki, którą następnie spłynęli aż za las, aż na pole, do słońca.
Słońca jednak nie zaznali, bo na miejsce dotarli po zmierzchu, zmarznięci i przemoknięci. Wyszli trzymając się za ręce i natychmiast opadły ich strachy, szelesty i zapadający zmrok. Ręce stały się zbyt zimne, aby mogły dodawać im wzajemnie otuchy, wyślizgnęli je więc sobie nawzajem, patrząc gdzieś w bok.
Potem nastąpiło kilka dni oczekiwania na koniec ulewy. Nie mieli już wiele jedzenia. Iwan podetknął Nataszy pod nos ostatni kawałek kiełbasy i pachnącą gazetę. W jego wzroku czaił się już strach, strach przed głodem.
Potem nastąpiło kilka nocy, gdy leżeli obok siebie, bojąc się na siebie spojrzeć. Natasza zastygała w przerażeniu, gdy słyszała świszczący oddech Iwana. Wstrzymywała oddech, gdy widziała jego z nożem w dłoni, nożem, którym krajał chleb. On wtedy podnosił na nią wzrok, podając jej kromkę, a jego oczu nie mogła już przeniknąć.
Pościg był na ich tropie, znów. Znów Iwan drżał, wsłuchując się z ludzkie głosy, mierzwił sobie włosy, trzymał spoconą ręką dłoń Nataszy. Łkał.
-Nie zdradzisz mnie, nie zdradzisz mnie, Natasza?– Błagał, wpatrując się w nią, a ona z przerażeniem potwierdzała. Niemoc, która ją ogarniała zabraniała wychylić się z namiotu, nie pozwalała sprawdzić, gdzie stoją prześladowcy.
Stali blisko, jak się okazało. Już zbyt blisko. Już ciężkie buty szturchały płachtę ich namiotu.
Zamazał się ich obraz w przepełnionych łzami oczach Nataszy.
-Wychodzić!- zabrzmiał ciężki głos i Natasza wyszła. Spojrzała na Iwana, któremu serce waliło, a wzrok szukał drogi ucieczki. Nie pomyślałaby, że są to oczy mordercy, że to tego człowieka widziała zarzynającego wielkim zakrwawionym nożem leżącego na podłodze ich kuchni człowieka. Przecież nie był mordercą…Przecież tyle dni żyła z nim jak człowiek z człowiekiem i przytulali się przecież też i kochali. Jak ludzie. Ta jedna brudna kuchnia, ten jeden okropny nóż…ale nie ten Iwan. Nie pomyślałaby i wiedziała już, że prędzej sama zabije, niż pozwoli go zabrać.
Kilka lat później kobieta o długich włosach i mężczyzna z siwą brodą, ludzie o mrocznych spojrzeniach mieszkali w maleńkiej chatynce w ciemnym lesie. Nikt o nich nie wiedział, ale gdyby wiedział, straszyłby nimi dzieci. Głęboko w ciemnej puszczy żyła Natasza i Iwan, trzymając się codziennie za zimne ręce szli na maliny i jagody, a wieczorami milczeli przy kamiennym kominku. Kto zgadnie, czy byli szczęśliwi?
"Zanosiło się na burzę, zanosiło się na deszcz." - nie wiem, może tylko mi to zazgrzytało, ale dla mnie raczej oczywiste, że jeśli burza to i deszcz.
"Natasza upomniała go, że żadnych śladów, nic, nie ma być nic." - to też brzmi dziwnie.
"kupili owiniętą w gazetę kiełbasę na resztę drobniaków" - czy za resztę drobniaków?
"że to tego człowieka widziała zarzynającego wielkim zakrwawionym nożem leżącego na podłodze ich kuchni człowieka" - to zdanie wypadałoby inaczej skonstruować.
Ogólnie całkiem niezłe wrażenie psują błędy i sposób zapisu. Pomysł w miarę ciekawy, dobrze budowane napięcie, wreszcie tajemnica, którą umiejętnie wyjaśniasz. Tylko szkoda, że tekst nie został dobrze sprawdzony i poprawiony, bo tak jest niestety cienko.
Pozdrawiam.
Moim zdaniem przeciętne opowiadanie. Jest napisane przyzwoicie, chociaż mnie nie wciągnęło. W tekście są same niewiadome, ale klimatu tajemniczości, grozy, czy niepokoju, moim zdaniem, nie udało ci się zbudować. Końcowe wyjaśnienie ani nie jest zaskakujące ani poruszające i w sumie niewiele wyjaśnia.
Mamy parę (kim są?), która ucieka, gdyż Iwan kogoś zabił (kogo? dlaczego?). Ktoś ich ściga (kto? dlaczego? co go łączyło z zabitym?). Pościg ich dogania i Iwan chyba wszystkich zabija (ale na pewno?). Potem para żyje do starości w jakiejś głuszy (dlaczego?), ale nie wiadomo czy szczęśliwie.
Nie jestem zwolennikiem tekstów typu "czeski film", więc mnie się nie podobało.
Jest to jednak pewnie arcydzieło, skoro autorka sama sobie 6 dała.
Ja bym dał 3.
Pozdrawiam.
Przepraszam, zwracam honor z tą 6. Nie zauważyłem, że są same szóstki wszędzie. :P
OK, do konkursu.
A według mnie to opowiadanie jest bardzo słabe. Kupa błędów, bezsensów i niewiadomych, o których już napisał Eferelin.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.