- Opowiadanie: jana_lekstan - Co stało się w Nisden? (Część 1)

Co stało się w Nisden? (Część 1)

Oceny

Co stało się w Nisden? (Część 1)

Wszyst­ko zaczęło się od chmur w kształ­cie ry­bich szkie­le­tów. Utrzy­my­wa­ły się na nie­bie od stu osiem­dzie­się­ciu dni. Od stu osiem­dzie­się­ciu dni na­ukow­cy od­no­to­wy­wa­li coraz większe i re­gu­lar­ne spad­ki tlenu w po­wie­trzu. Każdego dnia, dzie­siątki ludzi lądo­wa­ły – w już i tak prze­peł­nio­nych – szpi­ta­lach.

– Mu­si­my kupić bi­le­ty na Marsa – po­wie­dział Ste­fan, kiedy Lidia szy­ko­wa­ła dzie­ci do wyjścia. Stał z rę­ka­mi opar­ty­mi na bio­drach, przy­gry­zał brązowy wąs.

– Karol, czap­ka – Lidka za­pi­na­ła zamek kurt­ki Antka, ru­chem głowy wska­za­ła Ka­ro­lo­wi na czap­kę w tęczowe po­zio­me linie, leżącą na ła­wecz­ce w przed­po­ko­ju. Czte­ro­la­tek w ra­do­snych pod­sko­kach po­biegł w kie­run­ku wska­za­nym przez mamę.

– Wi­dzisz chyba co się dzie­je? – kon­ty­nu­ował Ste­fan.

– Karol! – Lidka krzyk­nę­ła za młod­szym z dwój­ki synów, który znik­nął gdzieś w głębi miesz­ka­nia. – Ste­fan, mógł­byś mi pomóc, a nie sto­isz tak! Za co chcesz je kupić?

– Karol, mama cię woła! Au­to­bus macie za trzy mi­nu­ty! Miesz­ka­nie można sprze­dać.

– Zwa­rio­wa­łeś? – wy­pro­sto­wa­ła się jak stru­na, od­rzu­ci­ła do tyłu swoje dłu­gie blond włosy i na­su­nęła na głowę oliw­ko­wy beret.

– Mamo, gorąco mi – Antek szarp­nął matkę za kre­mo­wy pasek od płasz­cza.

– Już. Wy­chodź. – Lidka otwo­rzy­ła drzwi sze­ścio­la­to­wi i rzu­ci­ła do męża na po­że­gna­nie – Ja biorę Antka na dół, ty zjedź z Ka­ro­lem jak go znaj­dziesz.

Lidia wy­szła z miesz­ka­nia. Usły­sza­ła szmer za­trza­sku­jącego się zamka. Chwy­ci­ła Antka za rękę i wyciągnęła te­le­fon:

– Te­le­fon, za­dzwoń do ko­or­dy­na­to­ra au­to­bu­sów, które jeżdżą dziś do szko­ły im. Jana Pa­de­rew­skie­go. – Lidia nie miała w zwy­cza­ju nada­wać przed­mio­tom, ani tech­no­lo­giom imion, gdyż uważała, że to inny ro­dzaj de­hu­ma­ni­zo­wa­nia ludzi. – Ko­cha­nie, mu­si­my iść teraz bar­dzo szyb­ciut­ko. – do­da­ła do syna. – Naciśnij guzik – Antek wyciągnął swoją małą rączke, by przy­wo­łać windę.

– Zna­le­zio­no. Dziś ko­or­dy­na­to­rem jest Adam Brzó­ska, łącze z Adam Brzó­ska. – Ale Lidia nie zdążyła z kie­row­cą za­mie­nić nawet jed­ne­go słowa.

– Mamo, gorąco. Mogę się roz­piąć?

– Na zewnątrz jest zimno – usły­sza­ła sy­gnał w te­le­fo­nie i po­czu­ła, że ręka sześcio­lat­ka mięknie w jej uścisku. Po chwi­li leżał nie­przy­tom­ny na po­sadz­ce ko­ry­ta­rza.

Ste­fan wpadł do szpi­ta­la jak hu­ra­gan. Ponad gło­wa­mi pa­cjen­tów, usta­wia­ją­cych się do róż­nych ga­bi­ne­tów, zo­ba­czył błę­kit­ny neon „Re­cep­cja". Wyglądała jak czar­ny sze­reg czter­dzie­stu usta­wio­nych obok sie­bie lo­dó­wek albo budek te­le­fo­nicz­nych, które znał tylko ze sta­rych zdjęć. Le­d­wie prześli­zgnął się między ludźmi, żeby do­stać się do jed­ne­go ze sta­no­wisk.

– Żona rano przy­je­cha­ła tu z synem. – po­wie­dział do mi­kro­fo­nu za­wie­szo­ne­go na wy­so­kości pępka.

– Pro­szę podać imię pa­cjen­ta – usły­szał me­cha­nicz­ny głos i zo­ba­czył ten sam napis na mo­ni­to­rze umiesz­czo­nym nieco powyżej mi­kro­fo­nu.

– Antek, Antek Ko­wal­ski, żona Lidka. Mama – Ste­fan wziął głębszy od­dech – mama Lidia.

– Pokój sto dwa na czter­dzie­ści sześć. Winda po lewej. – usły­szał i zo­ba­czył wyświe­tla­jące się na ta­bli­cy cyfry po­ko­ju. – Dziękuję. Mojej lewej?

– Po Pana lewej, sto dru­gie piętro, pokój czter­dzie­ści sześć. – po­twier­dzi­ła re­cep­cja. Ste­fan pomyślał, że dawno nie wi­dział tak sta­rej tech­no­lo­gii.

Zo­ba­czył żonę na szpi­tal­nym łóżku. Sie­dzia­ła obok nie­przy­tom­ne­go syna. Na sali stało na pewno ponad dwa­dzieścia in­nych łóżek, nie­któ­re piętrowe i wszyst­kie były zajęte.

Ste­fan pod­szedł bliżej.

Oczy Lidki były za­czer­wie­nio­ne, po­licz­ki mokre od łez. Łóżko Antka stało obok okna, za któ­rym Ste­fan zo­ba­czył sa­mo­cho­dy po­ru­sza­jące się na naj­wyższym pasie au­to­stra­dy ma­gne­so­wej. Żadne dźwię­ki z ze­wnątrz nie do­cie­ra­ły do środ­ka.

– Ste­fan! – Lidka rzu­ci­ła mu się w ra­mio­na.

– Już spo­koj­nie. Będzie do­brze. Prze­cież wyj­dzie z tego. – Ste­fan wyciągnął pacz­kę chu­s­te­czek hi­gie­nicz­nych z kie­sze­ni kurt­ki i podał żonie – Le­karz już był? Co mówią? – ro­zej­rzał się wo­ko­ło. Wszędzie zmar­twie­ni ro­dzi­ce i le­d­wie od­dy­cha­jące dzie­ci. Nie­któ­rzy dorośli trzy­ma­li w rękach różańce.

– Gdzie Karol?

– Z mamą zo­stał.

Lidka opa­dła na łóżko i znów zaczęła pła­kać.

– Nic nie mówią kon­kret­ne­go. Mówią, że to jak u in­nych, cho­ro­ba gór­ska. Będą po­da­wać tlen. – łzy znów spły­nęły po po­licz­kach Lidki.

– Ale dzie­ci… Dzie­ci prze­cież nie za­pa­da­ły na to… – Ste­fan usiadł obok żony. Zaczął mocno gła­skać ra­mio­na Lidki, jak gdyby tym ma­sa­żem chciał prze­jąć spię­cie zbu­do­wa­ne w jej ciele.

– Już zaczęły – Lidka znowu wy­bu­chła pła­czem. Od­su­nęła się od męża i położyła na dziec­ku, tuląc i szep­cząc do Antka – Obie­cu­ję ci, że będzie do­brze ko­cha­nie.

Ste­fan nie mógł pa­trzeć na ten roz­ry­wa­jący jego serce ob­ra­zek.

– Lidka, ty się ni­czym nie martw. Ja to za­ła­twię. – wstał z łóżka na bacz­ność.

– Lidka, mu­si­my wy­je­chać. Na Mar­sie tlenu nie bra­ku­je. Jesz­cze były miej­sca wczo­raj jak pa­trzy­łem. – dodał ści­szo­nym gło­sem jak gdyby się bał, że inni mogą mu skraść to roz­wiązanie pro­ble­mu – Lidka…

Ode­rwa­ła się od dziec­ka i zaczęła gła­skać go po twa­rzy. Tuba przy­kle­jo­na do nosa i ust pod­trzy­my­wa­ła Antka przy życiu. Oczy miał za­mknięte i wy­da­wał się spo­koj­ny, jakby na­wie­dza­ły go właśnie dobre sny – Do­brze.

– Chcesz tak? – upew­nił się Ste­fan.

– Tak – szep­nęła Lidka. Pa­trzy­ła na dziec­ko, na ma­szy­ne­rię, do któ­rej był podłączony – Po­roz­ma­wiam z le­ka­rza­mi – pociągnęła nosem – Za­py­tam, jak go prze­wieźć i do któ­re­go szpi­ta­la… Ty się zaj­mij bi­le­ta­mi i… – wzięła głęboki wdech – sprze­dażą domu – wy­dmu­cha­ła nos w chu­s­tecz­kę – Za­dzwo­nię do Jolki – do­da­ła drżącym gło­sem – może by nas zaczęła pa­ko­wać. Ja tu zo­sta­nę…

Ste­fan przy­lgnął do ple­ców żony. Mocno ją przy­tu­lił.

Lidka po­gła­ska­ła jego rękę nadal wpa­trzo­na w dziec­ko.

– Może Jolka też by wy­je­cha­ła? – wy­szep­tał żonie do ucha.

– Nie wy­da­je mi się. Ona ma tego… jak mu tam… Piotr­ka? Pawła. Ma ja­kieś wejścia w par­tii. Po­dob­no jej za­ła­twił tło­cze­nie tlenu do­dat­ko­we, do domu.

– A. No chyba, że tak. – Ste­fan od­kle­ił się od ple­ców Lidki – Lecę. Za­dzwo­nię później – rzu­cił na od­chod­ne.

Lidka za­po­mnia­ła, że nie ma przy sobie te­le­fo­nu. Może zo­stał gdzieś na ko­ry­ta­rzu przed ich miesz­ka­niem, kiedy upadł na po­sadz­kę, może zo­sta­wi­ła go w ka­ret­ce… Używała cały czas sta­ro­mod­nych smart­fo­nów. Nie lu­bi­ła tych ze­gar­ków, które do­dat­ko­wo śle­dzi­ły każdą funk­cję jej ciała. Nie wy­obrażała sobie też wsz­cze­pić te­le­chi­pa.

Nie pamięta jak tutaj tra­fi­ła. Pamięta obraz Antka leżącego na ziemi pra­wie bez od­de­chu. Szok i krzy­ki Ste­fa­na wzy­wa­jącego ka­ret­kę. Twarz le­ka­rza, łzy… Nie pamięta, że dziś w pracy ogła­sza­ją wy­so­kość bo­nu­sów za rok po­przed­ni. Do­sta­nie wy­so­ki, bo za­wsze bar­dzo przy­kła­da się do pracy. Była naj­lep­szą in­fra­nist­ką w lan­dzie i jedną z naj­lep­szych w kraju. To wszyst­ko prze­sta­ło mieć zna­cze­nie.

Ste­fan stał przy biur­ku w swoim do­mo­wym ga­bi­ne­cie wpa­trzo­ny w pra­wie przeźro­czy­sty ekran. W ciągu kilku ostat­nich go­dzin spraw­dził wszyst­kie le­gal­ne źródła, z któ­rych mógł­by kupić bi­le­ty. Pró­bo­wał do­dzwo­nić się do żony, ale jej te­le­fon ciągle nie od­po­wia­dał.

– Kurza twarz. – po­wie­dział do sie­bie – „Za­dzwoń do Jolka sio­stra Lidki".

– Połącze­nie do Joli sio­stry Lidki w toku – ode­zwał się jego ze­ga­rek.

Roz­po­czął roz­mo­wę, nie prze­sta­jąc prze­glądać dark sieci. W pra­wym uchu zaświe­ci­ła mu się słu­chaw­ka, co było zna­kiem, że po dru­giej stro­nie ktoś ode­brał.

– Dzwo­ni­ła do cie­bie Lidka? Antek ma cho­ro­bę gór­ską. Słu­chaj, spró­buj się do niej do­dzwo­nić i po­wiedz, żeby za­dzwo­ni­ła do mnie. Jest z nim w szpi­ta­lu. Ja muszę kończyć. A cze­kaj. Nie widzę wol­nych bi­le­tów na Marsa. Ty wiesz może kiedy nowa pula? Kurwa, kiedy? Prze­pra­szam… Mały tu może nie przeżyć, mu­si­my wy­je­chać. Ja wiem, ale ile te na­tle­nia­cze mogą pomóc. W domu sie­dzieć cały czas nie będzie, bie­gać z mo­bil­ny­mi nie będzie… Teraz to nawet nie wia­do­mo… Nic nie wia­do­mo i… czy jemu to wy­star­czy… Kończę. Jak będziesz wie­dzieć coś, to dawaj znać.

Ste­fan zakończył szyb­ko roz­mo­wę, zanim Jolka usły­sza­ła jak bar­dzo jego głos zaczął się łamać. Do­brze, że nie było pod­glądu wi­zu­al­ne­go. Wtedy wi­dzia­ła­by też jego wiel­kie jak groch łzy spły­wa­ją na kla­wia­tu­rę kom­pu­te­ra.

Przy­gryzł wąs. Ma­nu­al­nie wy­stu­kał na kla­wia­tu­rze inny numer. Do wy­ko­na­nia roz­mo­wy ko­rzy­stał z ko­mu­ni­ka­to­ra, który zna­lazł na stro­nach nie­kon­tro­lo­wa­nych przez rząd.

Ste­fan stał pod dasz­kiem, w bocz­nej ulicz­ce, w dziel­ni­cy 867–A. Mia­sto tonęło w desz­czu. Sa­mo­cho­dy na­ziem­ne i na­ma­gne­so­we po­ru­sza­ły się po wy­ty­czo­nych im dro­gach. Na ulicy nie wi­dział żad­nych prze­chod­niów. Ruch ma­szy­no­wy bar­dzo się wzmógł, od kiedy lu­dziom coraz ciężej było po­ru­szać się bez mo­bil­nych na­tle­nia­czy. Tylko po­jaz­dy i bu­dyn­ki, do któ­rych tlen był tło­czo­ny, po­zwa­la­ły wszyst­kim ga­tun­kom ludzi czuć się tro­chę bar­dziej swo­bod­nie, a nie­któ­rym po pro­stu żyć.

– Ram­ze­s220? – ciem­no­skó­ry wa­ki­ran zbliżył się do niego na od­le­głość metra. Ten ga­tu­nek był ponoć naj­bar­dziej narażony na nie­do­tle­nie­nie. Zza jego głowy wy­sta­wa­ły tle­no­we rurki, jak ka­wał­ki rur od sta­rych od­ku­rza­czy. Pamiętał, że jesz­cze jego pra­bab­cia miała w domu takie urządze­nie. Nie przy­wykł jesz­cze do wi­do­ku ludzi noszących mo­bil­ne na­tle­nia­cze. Wyglądali jak człe­ko­kształt­ne ośmior­ni­ce. Pew­nie kie­dyś wymyślą mniej­sze mo­de­le, ale miał na­dzie­je, że wtedy jego ro­dzi­na już będzie wio­dła szczęśliwe życie na Mar­sie.

– To ja – Ste­fan wy­pro­sto­wał się, ręce oparł o bio­dra, aby ukryć lęk i za­de­mon­stro­wać pew­ność sie­bie.

– Pokaż rękę – ochry­pły głos wa­ki­ra­na nie wzbu­dzał za­ufa­nia.

– Naj­pierw bi­le­ty – na­le­gał Ste­fan.

– Muszę zi­den­ty­fi­ko­wać cie­bie, naj­pierw, czło­wie­ku, ty. Potem ci wyśleć bi­le­ty. – teraz

sły­szał, że wa­ki­ran poza ak­cen­tem też se­ple­ni. Nie miał nic do se­ple­niących, ale dawno

ni­ko­go ta­kie­go nie sły­szał.

– Gdzie mi wyślesz. Bi­le­ty naj­pierw.

– Pro­blem jest dużyć, tyć sły­szał? – Ste­fan wi­dział, że pod prze­zro­czy­stą maską tlenu, zmie­nia się mi­mi­ka wa­ki­ra­na. Twarz Ram­ze­sa­220 teraz miała wyraz wręcz bła­gal­ny.

– Sły­szał. Dla­te­go je­stem tu z tobą. Kurza twarz, czyli nie masz bi­le­tów?

– Nieć mam.

Ste­fa­no­wi do­słow­nie opa­dły ręce. Zaczął pod­gry­zać wąs.

– Nie masz?

– Mogę mieć, ale naj­pierw za­licz­ka – wa­ki­ran chwy­cił Ste­fa­na za lewą rękę, gdzie wszyst­kie ludz­kie ga­tun­ki miały wsz­cze­pio­ny chip iden­ty­fi­ka­cyj­ny, za­zwy­czaj zlin­ko­wa­ny też z kon­tem w banku.

– Spie­przaj z tymi ła­pa­mi. – Ste­fan ode­pchnął nie­zna­jo­me­go.

– Ja naj­lep­szy sprze­da­wać. Inny cię oszu­kać, ale nie ja.

– Za­po­mnij – Ste­fan rzu­cił na pożegna­nie. Naciągnął na sie­bie czar­ny kap­tur płasz­cza

prze­ciw­desz­czo­we­go i wy­szedł na za­tło­czo­ną ulicę.

 

Cyfry rosły w ka­len­da­rzu nie­ubła­ga­nie. Czas za­ci­skał się na gar­dle jak mięsisty pyton. Ste­fan stra­cił już całą na­dzie­ję. Prze­szu­kał sieć, po­ru­szył wszyst­kie kon­tak­ty. Lidka spędzała w szpi­ta­lu więcej czasu niż w domu. Le­ka­rze prze­ko­na­li ją, aby prze­sta­ła spę­dzać tam też noce.

Radość przy­ga­sa­ła w ro­dzi­nie Ste­fa­na, a naj­bar­dziej było to widać po Ka­ro­lu, który zro­bił się gry­maśny i zaczął ce­lo­wo nisz­czyć za­baw­ki. Już jakiś czas temu prze­sta­li wpusz­czać go do szko­ły ze stra­chu, że cho­ro­ba może dopaść i jego. Od­da­wa­li mu też do­dat­ko­we racje tlenu, które Lidka za­ła­twia­ła w pracy. Zresz­tą szko­ły i tak po­wo­li zaczęto za­my­kać, aby za­osz­czędzić na tle­nie.

Par­tia za­de­cy­do­wa­ła, że tlen będzie w dzie­więć­dzie­się­ciu pro­cen­tach tło­czo­ny tylko do bu­dyn­ków miesz­kal­nych. Z in­nych bu­dyn­ków użyt­ko­wych, do któ­rych Ste­fan cza­sem zaglądał i można tam było jesz­cze swo­bod­nie od­dy­chać, był Bar u Jó­ze­fa.

– Dwu­dziest­kę… albo nie, pięćdzie­siątkę czy­stej. I ogór­ki. Kwaśne, kwaśno-sło­ne – rzu­cił za­mó­wie­nie sia­da­jąc na wy­so­kim ba­ro­wym krześle. Zdjął na­tle­niacz z ple­ców.

– Pro­ble­my? – Józef wyciągnął za­mrożoną bu­tel­kę ze stojącej za jego ple­ca­mi lo­dów­ki.

Ste­fan lubił ten bar z wielu po­wo­dów. Jed­nym z nich było to, że nadal drin­ki ser­wo­wał tutaj praw­dzi­wy czło­wiek, a nie Mik­ser­ni­ce, jak na­zy­wa­no an­dro­idy bar­man­ki. Ro­bo­ty ob­słu­gu­jące bary za­wsze mi­mi­kro­wa­ły żeńską płeć. Po­dob­no to bar­dziej nakręcało sprze­daż al­ko­ho­lu.

– Daj spo­kój. Mój mały w szpi­ta­lu jest – Ste­fan ściągnął kurt­kę i rzu­cił ją na krze­sło obok.

– Karol? – bar­man po­sta­wił na barze kie­li­szek z prze­zro­czy­stym trun­kiem.

– Antek.

– Ojej­ku, a takie zdro­we chło­pi­sko było. Tu bie­gał, tam grał… Gór­ska?

Ste­fan kiwnął głową na po­twier­dze­nie i wy­chy­lił szot wódki wy­pi­ja­jąc go jed­nym hau­stem.

– Padł jed­ne­go dnia. Większość czasu śpi i nie wy­cho­dzi z łóżka… – Ste­fan spiął twarz, aby po­wstrzy­mać łzy.

– Jesz­cze jed­ne­go?

– Nie, muszę wra­cać do domu.

– Ile to już tak leży?

– Dwa ty­go­dnie.

– Nie­do­brze… Ale silny, młody or­ga­nizm, da radę.

Nagle z od­da­li usły­sze­li donośny, niski głos.

– Pan go nie okła­mu­je i po­le­je więcej na mój koszt – ode­zwał się star­szy, po­marsz­czo­ny,

bia­ło­skó­ry ne­frant sie­dzący kilka me­trów dalej. Poza tą trój­ką ni­ko­go in­ne­go nie było w

barze. – Dzie­ci pa­da­ją jak muchy.

Bar­man wie­dział, ale znał Antka do­brze. Przy­cho­dził tutaj z ro­dzi­ca­mi na nie­dziel­ne lun­che do pubu od kiedy skończył trzy lata. Wolał polać w uszy Ste­fa­na słod­ką ilu­zję niż skraść mu reszt­ki wiary ser­wu­jąc cierp­ką praw­dę.

– A pan skąd się urwał? Co to za pod­słu­chi­wa­nie? – nieco zi­ry­to­wa­ny Józef podał przy­ja­cie­lo­wi ta­lerz z ogór­ka­mi i dodał – Na koszt firmy Ste­fan.

– Prze­pra­szam! Za­po­mnia­łem za­brać z domu wy­głu­sza­cze do uszu – u ne­fran prze­ciw­nie do czy­stych ge­ne­tycz­nie ludzi, na sta­rość następo­wa­ło wy­ostrze­nie słu­chu, które by­wa­ło wręcz cza­sem bo­le­sne – Sły­szę dziś za dużo… Tyle pła­czu matek i ojców. Złości, śmier­ci na około. Może ten złoty płyn po­zwo­li się otępić. – wy­chy­lił kufel i upił łyk piwa.

Ste­fa­no­wi twarz ne­fre­na wy­da­ła się zna­jo­ma.

– A czy ja pana nie znam przy­pad­kiem? – zwró­cił się do sta­rusz­ka,

– To chcesz jesz­cze tego następnego szota? – za­py­tał Ste­fa­na bar­man.

– Dawno i nie­praw­da – od­po­wie­dział ne­fren.

– To może… piwo mi nalej. Dzięki. Pan Zajc? – zwró­cił się Ste­fan do sta­rusz­ka.

Ten go jed­nak zi­gno­ro­wał jakby nagle ogłuchł. Ste­fan pod­szedł bliżej stołu przy któ­rym sie­dział nie­zna­jo­my.

– Zajc Miron, niech mnie kulki biją – usiadł na­prze­ciw­ko star­ca przy dłu­gim stole – Mogę się przy­siąść?

– Już się pan przy­siadł. – ne­fre­no­wi mina zrze­dła – I Zajec, nie Zajc.

– Pan jesz­cze żyje…

– Jak widać.

– Moja żona pra­cu­je w Pro­lak­ta­rium, w trze­ciej stre­fie.

– Która to taka? – Miron zmarsz­czył brwi.

– Lidka Ko­wal­ska

– Nie znam.

– Nie zna pan, nie ma szans. Ona tam zaczęła jak pan już od­szedł, ale zaczęła tam pra­co­wać właśnie przez pana. Pi­sa­ła o panu dok­to­rat. Całe nasze miesz­ka­nie było – i w sumie jest do tej pory – za­sy­pa­ne pana książkami. Ze zdjęć pana po­zna­je. Nie­sa­mo­wi­te. Co za spo­tka­nie! – Józef po­sta­wił piwo przed Ste­fa­nem i od­szedł – Dzięki Józiu. Żona pad­nie, jak się dowie.

– Pro­szę po­zdro­wić małżonkę i życzyć dużo siły. I pro­szę mówić ci­szej, głowę mi roz­sa­dza.

– Prze­pra­szam – Ste­fan wypił dusz­kiem pół kufla piwa i wtem zaświ­ta­ła, jak się mu zda­wa­ło, fan­ta­stycz­na myśl – Ja pana za­pra­szam do nas. Jejku jaką przy­jem­ność by pan Lidce spra­wił, zna­czy ja, gdy­bym pana przy­pro­wa­dził.

– Myślę, że inne przy­jem­ności może pan za­ser­wo­wać małżonce, a nie spro­wa­dza­nie sta­re­go dzia­da na ko­la­cje.

– Ona pana uwiel­bia. Ile się na­słu­cha­łem o tym, że pan jest ge­niu­szem! – upił ko­lej­ny łyk piwa pod­eks­cy­to­wa­ny – Bar­dzo pana pro­szę… – Ste­fan zbliżył się do sta­rusz­ka i położył rękę na jego leżącej na stole pięści. Miron po­pa­trzył w piwne oczy nie­zna­jo­me­go. Nie wie­dział czy to al­ko­hol czy łzy spo­wo­do­wa­ły, że mocno się one teraz szkli­ły. Ste­fan zo­rien­to­wał się, że ten gest był zbyt­nim spo­ufa­la­niem i cofnął rękę – Jakiś prze­nośny wy­ci­szacz znaj­dzie­my, to pan się nie będzie męczył potem w dro­dze do domu. Miesz­kam za ro­giem. – po­wie­dział ści­szo­nym gło­sem.

– Pa­no­wie za­my­kam bar. W wia­do­mościach po­da­li, że chmu­ry za­czy­na­ją się zmie­niać.

– Jak zmie­niać? – ode­zwał się za­nie­po­ko­jo­ny Miron,

– Po­da­ją, że ko… kon­se­da­cja jakaś, coś tam, nie wiem. Ale trze­ba szyb­ko do domu

wra­cać. Albo zo­stać w bu­dyn­ku, w któ­rym się jest. Nie po­da­ją na jak długo, więc nie

będę ry­zy­ko­wać. Mirka mnie za­bi­je jak gdzieś znów utknę.

– Kon­den­sa­cji. Czyli za­czy­na­ją się skra­plać?

Miron nie cze­kał długo na od­po­wiedź. Nagle na zewnątrz zro­bi­ło się ciem­niej. Na zie­mię zaczął padać czar­ny deszcz. Ste­fan wstał od stołu i pod­szedł bliżej okien. Spoj­rzał na szyby sa­mo­cho­dów za­par­ko­wa­nych nie­opo­dal. Ciem­na ciecz zaczęła z nich spły­wać two­rząc na ziemi czar­ne kałuże, a świa­tło bawiące się w nich, wy­twa­rza­ło miłe dla oka tęczowe ilu­zje.

– To gdzie pan mówił, że miesz­ka? – usły­szał głos star­ca zza ple­ców.

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć, ja­na­_lek­stan. Po­czą­tek bar­dzo cie­ka­wy z chmu­ra­mi w kształ­cie ry­bich szkie­le­tów. Dalej tro­chę przy­dłu­ga­we dia­lo­gi. Nie ro­zu­miem o co cho­dzi z pom­po­wa­niem tlenu do bu­dyn­ków? Może mia­łaś na myśli po­wie­trze? Nie od­dy­cha­my samym tle­nem, tylko po­wie­trzem, które skła­da się tylko czę­ścio­wo z tlenu. Poza tym, bu­dyn­ki mu­sia­ły­by być wy­jąt­ko­wo szczel­ne, a ni­g­dzie nie za­zna­czy­łaś tego. W cza­sach kiedy Mars jest w za­się­gu ręki, I sa­ko­cho­dy po­ru­sza­ją się wy­ko­rzy­stu­jąc ma­gne­tyzm, używa się jesz­cze mó­wią­cych smar­twa­chów i smart­fo­nów (pi­szesz prze­sta­rza­łych, ale mimo to). Z tym czi­po­wa­niem też bym się za­sta­no­wił, skoro lu­dzie uży­wa­ją smar­twa­chów i smart­fo­nów, po co do­dat­ko­wo ich czi­po­wać. Cho­ciaż jest to ak­cep­to­wal­ne… jeden czło­wiek i jego firma obec­nie wsz­cze­pi­li do mózgu ludz­kie­go po­dob­ne cu­deń­ko. Poza tymi kwe­stia­mi, czy­ta­ło mi się do­brze. Cze­kam na ko­lej­ną część. Po­zdra­wiam.

Hej he­sket! Dzię­ki za Twój ko­men­tarz i czas, który po­świę­ci­łeś na prze­czy­ta­nie. Bar­dzo, bar­dzo mi miło i bar­dzo do­ce­niam smiley

Od­po­wia­da­jąc na Twoje py­ta­nia: tlenu bra­ko­wa­ło w po­wie­trzu, więc tylko tlen trze­ba było do­pom­po­wy­wać. Nad szczel­no­ścią bu­dyn­ków oczy­wi­ście pra­co­wa­no, ale wia­do­mo. Cięż­ko jest je uszczel­nić, więc ra­czej lu­dzie gru­pa­mi wy­no­si­li się z Ziemi. Jest wy­ja­śnio­ne dla­cze­go bo­ha­ter­ka używa old­scho­olo­we­go te­le­fo­nu. Znam wiele osób które dziś uży­wa­ją sta­rych Noki i pew­nie za­wsze bę­dzie tak, że star­sze tech­no­lo­gie będą w uży­ciu (albo bę­dzie wra­cać na nie moda). Dla­te­go po­szłam w tym kie­run­ku.

 

Ale to­tal­nie ro­zu­miem, że Tobie mogło to nie za­grać, więc miło, że po­dzie­li­łeś się tym jak Ty to wi­dzisz. Jesz­cze raz, ogrom­nie Ci dzię­ku­ję, że na­pi­sa­łeś. To moje pierw­sze opu­bli­ko­wa­ne opo­wia­da­nie na NF i każdy fe­ed­back jest cenny. Szcze­gól­nie tak kon­kret­ny jak Twój yes

 re­gu­lar­ne spad­ki tlenu w po­wie­trzu

Spad­ki po­zio­mu tlenu w po­wie­trzu.

 Każdego dnia, dzie­siątki ludzi lądo­wa­ły – w już i tak prze­peł­nio­nych – szpi­ta­lach.

Każ­de­go dnia dzie­siąt­ki ludzi lądo­wa­ły w – i tak już prze­peł­nio­nych – szpi­ta­lach.

 Stał z rę­ka­mi opar­ty­mi na bio­drach, przy­gry­zał brązowy wąs.

Hmm. Nie­zbyt gład­ko to we­szło.

 czap­kę w tęczowe po­zio­me linie

A nie po pro­stu: w tę­czo­we paski?

 Czte­ro­la­tek w ra­do­snych pod­sko­kach po­biegł w kie­run­ku wska­za­nym przez mamę.

Mało na­tu­ral­ne.

 – Wi­dzisz chyba co się dzie­je?

– Wi­dzisz chyba, co się dzie­je?

 – Karol! – Lidka krzyk­nę­ła za młod­szym z dwój­ki synów, który znik­nął gdzieś w głębi miesz­ka­nia.

– Karol! – krzyk­nę­ła Lidka za młod­szym synem, który znik­nął gdzieś w głębi miesz­ka­nia. Z samej bu­do­wy zda­nia widać, że jest dwóch, spo­koj­nie. A przy oka­zji – coś jest u Cie­bie nie tak z ogon­ka­mi, roz­jeż­dża­ją się. Nie wi­dzia­łam tego dotąd. Z ja­kie­go edy­to­ra prze­kle­jasz tekst?

 – Zwa­rio­wa­łeś? – wy­pro­sto­wa­ła się jak stru­na, od­rzu­ci­ła do tyłu swoje dłu­gie blond włosy i na­su­nęła na głowę oliw­ko­wy beret.

Masz wy­raź­ną skłon­ność do nad­mier­ne­go do­okre­śla­nia (sio­stro!). I uwa­żaj na pasz­czo­wość czyn­no­ści ( https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi /): – Zwa­rio­wa­łeś? – Wy­pro­sto­wa­ła się jak stru­na, od­rzu­ci­ła dłu­gie blond włosy i wsu­nę­ła na głowę oliw­ko­wy beret.

 sze­ścio­la­to­wi

Li­te­rów­ka.

 zjedź z Ka­ro­lem jak go znaj­dziesz

Zjedź z Ka­ro­lem, jak go znaj­dziesz.

 Usły­sza­ła szmer za­trza­sku­jącego się zamka.

Szmer? A nie szczęk?

 za­dzwoń do ko­or­dy­na­to­ra au­to­bu­sów, które jeżdżą dziś do szko­ły im. Jana Pa­de­rew­skie­go

A to jakiś osob­ny, spe­cjal­ny ko­or­dy­na­tor?

 Lidia nie miała w zwy­cza­ju nada­wać przed­mio­tom, ani tech­no­lo­giom imion, gdyż uważała, że to inny ro­dzaj de­hu­ma­ni­zo­wa­nia ludzi.

Tro­chę zni­kąd to spa­dło. To zna­czy, po prze­my­śle­niu zro­zu­mia­łam, ale w pierw­szej chwi­li się po­tknę­łam. Dla­cze­go to ma być dobre miej­sce na tę in­for­ma­cję? A – i tech­no­lo­gia to spo­sób pro­duk­cji. Przed "ani" nie po­win­no być prze­cin­ka, sty­li­stycz­nie zda­nie nie na­le­ży do ła­twych.

Ko­cha­nie, mu­si­my iść teraz bar­dzo szyb­ciut­ko. – do­da­ła do syna.

 Ko­cha­nie, mu­si­my iść teraz bar­dzo szyb­ciut­ko – po­wie­dzia­ła do syna. "Do­da­ła" mia­ło­by za­sto­so­wa­nie, gdyby cią­gnę­ła roz­mo­wę z tą samą osobą.

 – Naciśnij guzik – Antek wyciągnął swoją małą rączke, by przy­wo­łać windę.

– Na­ci­śnij guzik. – Antek wyciągnął małą rącz­kę, by przy­wo­łać windę.

 łącze

Li­te­rów­ka.

 Ale Lidia nie zdążyła z kie­row­cą za­mie­nić nawet jed­ne­go słowa.

Dziw­ny szyk. Ale Lidia nie zdążyła za­mie­nić z kie­row­cą nawet słowa. A wła­śnie, czemu nagle zmie­niasz Lidkę na Lidię? W jaki spo­sób zmie­nia się sto­su­nek nar­ra­to­ra do niej?

 – Na zewnątrz jest zimno – usły­sza­ła sy­gnał w te­le­fo­nie i po­czu­ła, że ręka sześcio­lat­ka mięknie w jej uścisku.

– Na ze­wnątrz jest zimno. – Usły­sza­ła sy­gnał w te­le­fo­nie. Nie wiem, jak wy­glą­da omdle­nie z tej per­spek­ty­wy, ale coś mnie to nie prze­ko­nu­je.

 Ponad gło­wa­mi pa­cjen­tów, usta­wia­ją­cych się do róż­nych ga­bi­ne­tów, zo­ba­czył błę­kit­ny neon „Re­cep­cja".

Ponad gło­wa­mi pa­cjen­tów, usta­wia­ją­cych się w ko­lej­kach do róż­nych ga­bi­ne­tów, zo­ba­czył błę­kit­ny neon „Re­cep­cja". Ale można też wy­ciąć wtrą­ce­nie.

 Wyglądała jak czar­ny sze­reg czter­dzie­stu usta­wio­nych obok sie­bie lo­dó­wek

Po co nam in­for­ma­cja, że aku­rat czter­dzie­stu? I czy Ste­fan by je li­czył?

 albo budek te­le­fo­nicz­nych, które znał tylko ze sta­rych zdjęć.

I za­sta­na­wiał się nad ta­ki­mi rze­cza­mi?

 Le­d­wie prześli­zgnął się między ludźmi

Prze­śli­zgi­wa­nie jest wła­śnie zgrab­ne, bez wy­sił­ku – chyba ra­czej prze­pchał.

 – Żona rano przy­je­cha­ła tu z synem. – po­wie­dział do mi­kro­fo­nu za­wie­szo­ne­go na wy­so­kości pępka.

– Żona rano przy­je­cha­ła tu z synem – po­wie­dział do mi­kro­fo­nu za­wie­szo­ne­go na wy­so­ko­ści pępka. Mało prak­tycz­ne. Tak ma być?

 – Pro­szę podać imię pa­cjen­ta – usły­szał me­cha­nicz­ny głos i zo­ba­czył ten sam napis

– Pro­szę podać imię pa­cjen­ta. – Usły­szał me­cha­nicz­ny głos i zo­ba­czył to samo zda­nie na­pi­sa­ne.

 Winda po lewej. – usły­szał i zo­ba­czył wyświe­tla­jące się na ta­bli­cy cyfry po­ko­ju.

Winda po lewej. – Usły­szał i zo­ba­czył wyświe­tlo­ny̨ na ta­bli­cy numer po­ko­ju.

 – Po Pana lewej, sto dru­gie piętro, pokój czter­dzie­ści sześć. – po­twier­dzi­ła re­cep­cja. Ste­fan pomyślał, że dawno nie wi­dział tak sta­rej tech­no­lo­gii.

– Po pana lewej, sto dru­gie piętro, pokój czter­dzie­ści sześć – po­twier­dzi­ła re­cep­cja. Uwaga Ste­fa­na nijak się ma do oto­cze­nia.

 Sie­dzia­ła obok nie­przy­tom­ne­go syna.

Omdle­nie trwa krót­ko.

 Na sali stało na pewno ponad dwa­dzieścia in­nych łóżek

Ale czy Ste­fan zwra­cał­by na to uwagę?

 Ste­fan wyciągnął pacz­kę chu­s­te­czek hi­gie­nicz­nych z kie­sze­ni kurt­ki i podał żonie

Szyk, nie prze­sa­dzaj z do­okre­śla­niem: Ste­fan wyciągnął z kie­sze­ni kurt­ki pacz­kę chu­s­te­czek i podał żonie.

 Co mówią? – ro­zej­rzał się wo­ko­ło.

Co mówią? – Ro­zej­rzał się wo­ko­ło.

 Mówią, że to jak u in­nych, cho­ro­ba gór­ska. Będą po­da­wać tlen. – łzy znów spły­nęły po po­licz­kach Lidki.

Mówią, że to jak u in­nych, cho­ro­ba gór­ska. Będą po­da­wać tlen. – Łzy znów spły­nę­ły po po­licz­kach Lidki. Hmm. https://en.wikipedia.org/wiki/Altitude_sickness

 Zaczął mocno gła­skać ra­mio­na Lidki, jak gdyby tym ma­sa­żem chciał prze­jąć spię­cie zbu­do­wa­ne w jej ciele.

… spię­cie jest elek­trycz­ne. A tu mamy na­pię­cie. Całe zda­nie pur­pu­ro­we i śred­nio gra­ma­tycz­ne.

 wy­bu­chła pła­czem

Wy­buch­nę­ła pła­czem.

 położyła na dziec­ku

Dziw­nie to wy­pa­da.

 Obie­cu­ję ci, że będzie do­brze ko­cha­nie.

Wo­łacz od­dzie­la­my prze­cin­kiem: Obie­cu­ję ci, że będzie do­brze, ko­cha­nie.

 Ste­fan nie mógł pa­trzeć na ten roz­ry­wa­jący jego serce ob­ra­zek.

To wy­cho­dzi strasz­li­wie iro­nicz­nie i psuje efekt.

 wstał z łóżka na bacz­ność.

Wstał i sta­nął na bacz­ność.

 Jesz­cze były miej­sca wczo­raj jak pa­trzy­łem. – dodał ści­szo­nym gło­sem jak gdyby się bał, że inni mogą mu skraść to roz­wiązanie pro­ble­mu – Lidka…

Jesz­cze były miej­sca wczo­raj, jak pa­trzy­łem – dodał, ści­sza­jąc głos, jakby się bał, że ktoś ukrad­nie po­mysł. – Lidka…

 Ode­rwa­ła się od dziec­ka i zaczęła gła­skać go po twa­rzy.

Nie­na­tu­ral­ne to. I ję­zy­ko­wo i chyba psy­cho­lo­gicz­nie.

 pod­trzy­my­wa­ła Antka przy życiu

Utrzy­my­wa­ła Antka przy życiu. Albo pod­trzy­my­wa­ła życie Antka.

 Oczy miał za­mknięte i wy­da­wał się spo­koj­ny, jakby na­wie­dza­ły go właśnie dobre sny – Do­brze.

Pur­pu­ra, brak krop­ki, di­da­sca­le da­ła­bym w osob­nej li­nij­ce, bo nie do końca widać, kto to mówi.

 Pa­trzy­ła na dziec­ko, na ma­szy­ne­rię, do któ­rej był podłączony

Pa­trzy­ła na dziec­ko, na ma­szy­ne­rię, do któ­rej było podłączone. Związ­ki zgody! Zob. tu: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842857

 – Po­roz­ma­wiam z le­ka­rza­mi – pociągnęła nosem – Za­py­tam, jak go prze­wieźć i do któ­re­go szpi­ta­la… Ty się zaj­mij bi­le­ta­mi i… – wzięła głęboki wdech – sprze­dażą domu – wy­dmu­cha­ła nos w chu­s­tecz­kę – Za­dzwo­nię do Jolki – do­da­ła drżącym gło­sem – może by nas zaczęła pa­ko­wać. Ja tu zo­sta­nę…

Bra­ku­je kro­pek: – Po­roz­ma­wiam z le­ka­rza­mi. – Po­cią­gnęła nosem. – Za­py­tam, jak go prze­wieźć i do któ­re­go szpi­ta­la… Ty się zaj­mij bi­le­ta­mi i… – wzię­ła głę­bo­ki wdech – sprze­da­żą domu. – Wy­dmu­cha­ła nos w chu­s­tecz­kę. – Za­dzwo­nię do Jolki – do­da­ła drżą­cym gło­sem – może by nas zaczęła pa­ko­wać. Ja tu zo­sta­nę…

 Ste­fan przy­lgnął do ple­ców żony. Mocno ją przy­tu­lił.

Hmm.

 Lidka po­gła­ska­ła jego rękę nadal wpa­trzo­na w dziec­ko.

Lidka po­gła­ska­ła go po ręku, nadal wpa­trzo­na w dziec­ko.

 Ste­fan od­kle­ił się od ple­ców Lidki – Lecę.

Znowu – iro­nia, ra­czej nie­za­mie­rzo­na. Słowa mają swoją barwę. Brak krop­ki, zob. po­rad­nik.

 rzu­cił na od­chod­ne

Na od­chod­nym.

 Lidka za­po­mnia­ła, że nie ma przy sobie te­le­fo­nu.

Dla­cze­go wła­śnie tutaj o tym in­for­mu­jesz? I skoro Lidka się za­sta­na­wia, gdzie zo­sta­wi­ła te­le­fon, to chyba dla­te­go, że wła­śnie za­uwa­ży­ła, że go nie ma, czyli przy­po­mnia­ła sobie. Hmm?

 Może zo­stał gdzieś na ko­ry­ta­rzu przed ich miesz­ka­niem, kiedy upadł na po­sadz­kę

Kiedy – czy gdzie?

 Nie wy­obrażała sobie też wsz­cze­pić te­le­chi­pa.

Nie wy­obra­ża­ła sobie wsz­cze­pie­nia, albo że mo­gła­by sobie wsz­cze­pić.

 Nie pamięta jak tutaj tra­fi­ła.

Nie pa­mię­ta, jak tutaj tra­fi­ła.

 pra­wie bez od­de­chu

Mało po pol­sku.

 Nie pamięta, że dziś w pracy ogła­sza­ją wy­so­kość bo­nu­sów za rok po­przed­ni.

Dobra, nar­ra­tor jest wszech­wie­dzą­cy i cho­dzi o to, żeby po­ka­zać stan emo­cjo­nal­ny Lidki, tak? To w po­rząd­ku, ale można za­zna­czyć wcze­śniej.

 Była naj­lep­szą in­fra­nist­ką w lan­dzie

Bo już nie jest?

 Ste­fan stał przy biur­ku w swoim do­mo­wym ga­bi­ne­cie wpa­trzo­ny w pra­wie przeźro­czy­sty ekran. W ciągu kilku ostat­nich go­dzin spraw­dził wszyst­kie le­gal­ne źródła, z któ­rych mógł­by kupić bi­le­ty.

Ste­fan stał przy biur­ku w swoim do­mo­wym ga­bi­ne­cie, wpa­trzo­ny w pra­wie prze­zro­czy­sty ekran. W ciągu kilku ostat­nich go­dzin spraw­dził wszyst­kie le­gal­ne miej­sca, w któ­rych mógł­by kupić bi­le­ty.

 Pró­bo­wał do­dzwo­nić się do żony

Pró­bo­wał się do­dzwo­nić do żony.

 – Kurza twarz. – po­wie­dział do sie­bie

– Kurza twarz – po­wie­dział do sie­bie.

 – Połącze­nie do Joli sio­stry Lidki w toku

Kor­po­la­lia, ale za­zna­czam dla po­rząd­ku.

 nie prze­sta­jąc prze­glądać dark sieci

Ali­te­ra­cja. Albo "ciem­nej sieci" albo dark netu – nie mie­szaj ję­zy­ków.

 W pra­wym uchu zaświe­ci­ła mu się słu­chaw­ka, co było zna­kiem, że po dru­giej stro­nie ktoś ode­brał.

On widzi wła­sne prawe ucho? Uciąć, skró­cić i nie do­okre­ślać (uwierz w czy­tel­ni­ka): Z pra­wej stro­ny za­świe­cił sym­bol słu­chaw­ki.

 A cze­kaj.

A, cze­kaj.

 Ty wiesz może kiedy nowa pula?

Ty wiesz może, kiedy bę­dzie nowa pula?

 Jak będziesz wie­dzieć coś,

Mało po pol­sku. Jak bę­dziesz coś wie­dzia­ła.

 Ste­fan zakończył szyb­ko roz­mo­wę, zanim Jolka usły­sza­ła jak bar­dzo jego głos zaczął się łamać.

Ste­fan szyb­ko zakończył roz­mo­wę, zanim Jolka usły­sza­ła, jak głos mu się łamie.

 Wtedy wi­dzia­ła­by też jego wiel­kie jak groch łzy spły­wa­ją na kla­wia­tu­rę kom­pu­te­ra.

Za grubo to kła­dziesz. Sty­li­stycz­nie: Wtedy wi­dzia­ła­by też wiel­kie jak groch łzy, pa­da­ją­cę na kla­wia­tu­rę.

 Ma­nu­al­nie wy­stu­kał

A można ina­czej?

Do wy­ko­na­nia roz­mo­wy ko­rzy­stał z ko­mu­ni­ka­to­ra

Nie po pol­sku. Uru­cho­mił ko­mu­ni­ka­tor, który zna­lazł na stro­nach poza kon­tro­lą rządu. Mię­dzy sce­na­mi przy­da­ły­by się od­stę­py, ale ro­zu­miem, że masz pro­ble­my tech­nicz­ne. Mimo to – kiedy je roz­wią­żesz, pa­mię­taj o pu­stych li­niach. Po­pra­wia­ją czy­tel­ność.

 Ste­fan stał pod dasz­kiem, w bocz­nej ulicz­ce, w dziel­ni­cy 867–A.

Numer dziel­ni­cy nic mi nie mówi.

 Sa­mo­cho­dy na­ziem­ne i na­ma­gne­so­we

"Na­ma­gne­so­we"?

po wy­ty­czo­nych im dro­gach.

Wy­ty­czo­nych dla nich, ale można po pro­stu: po wy­ty­czo­nych dro­gach. Albo i: po dro­gach.

 Ruch ma­szy­no­wy bar­dzo się wzmógł, od kiedy lu­dziom coraz ciężej było po­ru­szać się bez mo­bil­nych na­tle­nia­czy.

Ruch ma­szy­no­wy bar­dzo się wzmógł, od kiedy mo­bil­ne na­tle­nia­cze stały się nie­zbęd­ne.

 Tylko po­jaz­dy i bu­dyn­ki, do któ­rych tlen był tło­czo­ny, po­zwa­la­ły wszyst­kim ga­tun­kom ludzi czuć się tro­chę bar­dziej swo­bod­nie, a nie­któ­rym po pro­stu żyć.

Mało sty­li­stycz­ne. I skąd się bie­rze ten tlen?

 – Ram­ze­s220? – ciem­no­skó­ry wa­ki­ran zbliżył się do niego na od­le­głość metra.

– Ram­ze­s220? – Ciem­no­skó­ry wa­ki­ran zbli­żył się do niego na od­le­głość metra. Czyli wlazł pro­sto w prze­strzeń oso­bi­stą – czy w tym świe­cie ona jest mniej­sza? Nie wiem, co ma mi po­wie­dzieć ten metr i je­stem skon­fun­do­wa­na.

 Zza jego głowy wy­sta­wa­ły tle­no­we rurki, jak ka­wał­ki rur od sta­rych od­ku­rza­czy. Pamiętał, że jesz­cze jego pra­bab­cia miała w domu takie urządze­nie.

Pod­miot tych dwóch zdań jest różny i wy­pa­da to za­zna­czyć, np.: Zza głowy wy­sta­wa­ły mu rurki, jak od sta­rych od­ku­rza­czy. Ste­fan pa­mię­tał, że jego pra­bab­cia miała w domu takie urzą­dze­nie.

 Nie przy­wykł jesz­cze do wi­do­ku ludzi noszących mo­bil­ne na­tle­nia­cze

Czyli to no­win­ka. Tak?

 na­dzie­je

Li­te­rów­ka.

 ręce oparł o bio­dra, aby ukryć lęk i za­de­mon­stro­wać pew­ność sie­bie.

Jeśli do­brze to opi­szesz, to nie mu­sisz tłu­ma­czyć, dla­cze­go Ste­fan robi to, co robi. Bo takie tłu­ma­cze­nie pach­nie nie­pew­no­ścią sie­bie – ze stro­ny au­to­ra.

 – Pokaż rękę – ochry­pły głos wa­ki­ra­na nie wzbu­dzał za­ufa­nia.

– Pokaż rękę. – Ochry­pły głos wa­ki­ra­na nie wzbu­dzał za­ufa­nia.

 Potem ci wyśleć bi­le­ty. – teraz

sły­szał, że wa­ki­ran poza ak­cen­tem też se­ple­ni. Nie miał nic do se­ple­niących, ale dawno

ni­ko­go ta­kie­go nie sły­szał.

Coś tu się po­psu­ło już cał­kiem. Może spy­taj mo­de­ra­to­rów? Do rze­czy: Potem ci wy­śleć bi­le­ty. – Ste­fan za­uwa­żył, że wa­ki­ran nie tylko mówi z ak­cen­tem, ale też se­ple­ni. Dawno nie sły­szał, żeby ktoś se­ple­nił.

 Ste­fan wi­dział, że pod prze­zro­czy­stą maską tlenu, zmie­nia się mi­mi­ka wa­ki­ra­na.

Pod prze­zro­czy­stą maską tle­no­wą zmie­nia się mina wa­ki­ra­na. Mi­mi­ka to ogól­na zdol­ność ro­bie­nia min.

 Twarz Ram­ze­sa­220 teraz miała wyraz wręcz bła­gal­ny.

Zaraz, a to nie był nick Ste­fa­na?

 Zaczął pod­gry­zać wąs.

Hmmmmmmm.

 – Mogę mieć, ale naj­pierw za­licz­ka – wa­ki­ran chwy­cił Ste­fa­na za lewą rękę, gdzie wszyst­kie ludz­kie ga­tun­ki miały wsz­cze­pio­ny chip iden­ty­fi­ka­cyj­ny, za­zwy­czaj zlin­ko­wa­ny też z kon­tem w banku.

– Mogę mieć, ale naj­pierw za­licz­ka. – Wa­ki­ran chwy­cił Ste­fa­na za lewą rękę, w miej­scu, gdzie wsz­cze­pia­no chip iden­ty­fi­ka­cyj­ny, za­zwy­czaj zlin­ko­wa­ny też z kon­tem w banku. Nie wsz­cze­pia się ni­cze­go ga­tun­kom.

 – Za­po­mnij – Ste­fan rzu­cił na pożegna­nie.

– Za­po­mnij – rzu­cił Ste­fan na pożegna­nie.

 Naciągnął na sie­bie czar­ny kap­tur

Jak na­cią­gnął kap­tur na ca­ło­kształt swo­jej osoby?

 Cyfry rosły w ka­len­da­rzu nie­ubła­ga­nie.

Cyfra to znak, który ro­snąć nie może. Jako za­mien­nik "mijał czas" to zda­nie zu­peł­nie się nie broni.

 Czas za­ci­skał się na gar­dle jak mięsisty pyton

Nie­zno­śnie pur­pu­ro­we.

 Radość przy­ga­sa­ła w ro­dzi­nie Ste­fa­na

Jak wyżej.

 prze­sta­li wpusz­czać go do szko­ły

A nie – wy­pusz­czać?

 tlen będzie w dzie­więć­dzie­się­ciu pro­cen­tach tło­czo­ny tylko do bu­dyn­ków miesz­kal­nych

Czyli? 90% pro­duk­cji? O co cho­dzi?

Z in­nych bu­dyn­ków użyt­ko­wych, do któ­rych Ste­fan cza­sem zaglądał i można tam było jesz­cze swo­bod­nie od­dy­chać, był Bar u Jó­ze­fa.

Nie­zbyt sty­li­stycz­ne.

 rzu­cił za­mó­wie­nie sia­da­jąc

Rzu­cił za­mó­wie­nie, sia­da­jąc.

 Józef wyciągnął za­mrożoną bu­tel­kę ze stojącej za jego ple­ca­mi lo­dów­ki.

Wy­cho­dzi na to, że się­gnął za plecy po flasz­kę, za­miast się od­wró­cić.

 Jed­nym z nich było to, że nadal drin­ki ser­wo­wał tutaj praw­dzi­wy czło­wiek, a nie Mik­ser­ni­ce, jak na­zy­wa­no an­dro­idy bar­man­ki. Ro­bo­ty ob­słu­gu­jące bary za­wsze mi­mi­kro­wa­ły żeńską płeć. Po­dob­no to bar­dziej nakręcało sprze­daż al­ko­ho­lu.

Tnij, tnij, tnij (mi­mi­kro­wa­ły? Matko…): Jed­nym z nich było to, że drin­ki po­da­wał tutaj praw­dzi­wy czło­wiek, a nie Mik­ser­ni­ce, te an­dro­idy bar­man­ki. Po­dob­no pseu­do­ko­bie­ty na­krę­ca­ły sprze­daż.

 – Karol? – bar­man

– Karol? – Bar­man.

 Ste­fan kiwnął głową na po­twier­dze­nie i wy­chy­lił szot wódki wy­pi­ja­jąc go jed­nym hau­stem.

Tnij, nie du­bluj: Ste­fan przy­tak­nął i jed­nym hau­stem wy­chy­lił kie­li­szek.

 Ste­fan spiął twarz

…???

 Nagle z od­da­li usły­sze­li donośny, niski głos.

Z od­da­li? Sie­dzą w po­miesz­cze­niu. Gdzie tu dal?

 ode­zwał się star­szy, po­marsz­czo­ny,

bia­ło­skó­ry ne­frant sie­dzący kilka me­trów dalej. Poza tą trój­ką ni­ko­go in­ne­go nie było w

barze. – Dzie­ci pa­da­ją jak muchy.

Daj spo­kój me­trom, a pust­ki w barze do­brze by było za­zna­czyć wcze­śniej: ode­zwał się star­szy, po­marsz­czo­ny, bia­ło­skó­ry ne­frant sie­dzą­cy kilka stoł­ków dalej.

 Bar­man wie­dział, ale znał Antka do­brze.

Bar­man wie­dział, ale do­brze znał Antka.

 Przy­cho­dził tutaj z ro­dzi­ca­mi na nie­dziel­ne lun­che do pubu od kiedy skończył trzy lata. Wolał polać w uszy Ste­fa­na słod­ką ilu­zję niż skraść mu reszt­ki wiary ser­wu­jąc cierp­ką praw­dę.

In­fo­dump, dru­gie zda­nie pur­pu­ro­we i mało sen­sow­ne (mie­sza­na me­ta­fo­ra, to raz, o co cho­dzi z tą wiarą, to dwa), a poza tym znowu za­po­mi­nasz, kto jest pod­mio­tem – Antek czy bar­man.

 Co to za pod­słu­chi­wa­nie? – nieco zi­ry­to­wa­ny Józef podał przy­ja­cie­lo­wi ta­lerz z ogór­ka­mi i dodał – Na koszt firmy Ste­fan.

Widać z dia­lo­gu, że Józef jest zły, nie tłu­macz: Co to za pod­słu­chi­wa­nie? – Józef podał przy­ja­cie­lo­wi ta­lerz z ogór­ka­mi i dodał – Na koszt firmy, Ste­fan.

 Za­po­mnia­łem za­brać z domu wy­głu­sza­cze do uszu – u ne­fran prze­ciw­nie do czy­stych ge­ne­tycz­nie ludzi, na sta­rość następo­wa­ło wy­ostrze­nie słu­chu, które by­wa­ło wręcz cza­sem bo­le­sne

Za­po­mnia­łem za­brać z domu wy­głu­sza­cze do uszu. – U ne­fran, na od­wrót, niż u czy­stych ge­ne­tycz­nie ludzi, na sta­rość następo­wa­ło wy­ostrze­nie słu­chu, cza­sem wręcz bo­le­sne. I – ne­fran, czy ne­fran­tów?

 na około

Łącz­nie.

 wy­chy­lił kufel i upił łyk piwa.

"Wy­chy­lić kufel" to tyle, co wypić piwo. Całe.

– zwró­cił się do sta­rusz­ka,

Po­win­na być krop­ka, nie prze­ci­nek.

 Ten go jed­nak zi­gno­ro­wał jakby nagle ogłuchł.

Ten mil­czał, jakby nagle ogłuchł.

 Ste­fan pod­szedł bliżej stołu przy któ­rym sie­dział nie­zna­jo­my.

I tak się mści brak opi­sów – my­śla­łam, że facet sie­dzi przy kon­tu­arze. Przed "przy" prze­ci­nek.

niech mnie kulki biją – usiadł na­prze­ciw­ko star­ca przy dłu­gim stole – Mogę się przy­siąść?

Idiom: niech mnie kule biją. Brak krop­ki.

 – Już się pan przy­siadł. – ne­fre­no­wi mina zrze­dła – I Zajec, nie Zajc.

– Już się pan przy­siadł. – Ne­fre­no­wi zrze­dła mina. – I Zajec, nie Zajc.

 Ona tam zaczęła jak pan już od­szedł

Ona tam za­czę­ła, jak pan już od­szedł

 Całe nasze miesz­ka­nie było – i w sumie jest do tej pory – za­sy­pa­ne pana książkami.

Myśl­ni­ki we­wnątrz kwe­stii dia­lo­go­wych nie są błę­dem, ale są my­lą­ce.

 po­zna­je

Li­te­rów­ka.

 Dzięki Józiu

Brak prze­cin­ka.

 – Prze­pra­szam – Ste­fan wypił dusz­kiem pół kufla piwa i wtem zaświ­ta­ła, jak się mu zda­wa­ło, fan­ta­stycz­na myśl – Ja pana za­pra­szam do nas. Jejku jaką przy­jem­ność by pan Lidce spra­wił, zna­czy ja, gdy­bym pana przy­pro­wa­dził.

– Prze­pra­szam. – Ste­fan wypił dusz­kiem pół kufla piwa i wtem za­świ­ta­ła mu fan­ta­stycz­na myśl. – Ja pana za­pra­szam do nas. Jejku, jaką przy­jem­ność by pan Lidce spra­wił, zna­czy ja, gdy­bym pana przy­pro­wa­dził.

 – Myślę, że inne przy­jem­ności może pan za­ser­wo­wać małżonce, a nie spro­wa­dza­nie sta­re­go dzia­da na ko­la­cje.

Mało na­tu­ral­ne. – Myślę, że spro­wa­dza­nie sta­re­go dzia­da na ko­la­cję to nie jest naj­więk­sza przy­jem­ność, jaką może pan spra­wić żonie.

Ile się na­słu­cha­łem o tym, że pan jest ge­niu­szem! – upił ko­lej­ny łyk piwa pod­eks­cy­to­wa­ny

 Ile się na­słu­cha­łem o tym, jakim pan jest ge­niu­szem! – Pod­eks­cy­to­wa­ny, upił ko­lej­ny łyk piwa. Zaraz, a chore dziec­ko wy­le­cia­ło mu z pa­mię­ci?

 Miron po­pa­trzył w piwne oczy nie­zna­jo­me­go.

Hmmm. No, nie wiem.

 Nie wie­dział czy to al­ko­hol czy łzy spo­wo­do­wa­ły, że mocno się one teraz szkli­ły.

A może tak: Nie wie­dział, czy szklą się od al­ko­ho­lu, czy od łez. Swoją drogą, czy on aż tyle wypił?

 Ste­fan zo­rien­to­wał się, że ten gest był zbyt­nim spo­ufa­la­niem i cofnął rękę

Nie­zgrab­ne: Ste­fan zdał sobie spra­wę, że za bar­dzo się spo­ufa­la, i cof­nął rękę.

 Miesz­kam za ro­giem. – po­wie­dział ści­szo­nym gło­sem.

Miesz­kam za ro­giem – po­wie­dział pół­gło­sem.

 Pa­no­wie za­my­kam bar.

Brak prze­cin­ka po wo­ła­czu.

 Nie po­da­ją na jak długo, więc nie

będę ry­zy­ko­wać. Mirka mnie za­bi­je jak gdzieś znów utknę.

Prze­cin­ki: Nie po­da­ją, na jak długo, więc nie będę ry­zy­ko­wać. Mirka mnie za­bi­je, jak gdzieś znów utknę.

 a świa­tło bawiące się w nich, wy­twa­rza­ło miłe dla oka tęczowe ilu­zje.

Nie bar­dzo wiem, o co cho­dzi?

– usły­szał głos star­ca zza ple­ców.

Dużą li­te­rą, zob. po­rad­nik. Można też zmie­nić szyk.

 

Hmm. Pierw­szy roz­dział cze­goś zde­cy­do­wa­nie cy­ber­pun­ko­we­go, choć wpro­wa­dzasz tego cy­ber­pun­ka ra­czej ła­god­nie. Może tro­chę zbyt ła­god­nie, bo poza przy­czy­ną cho­ro­by dziec­ka jest pra­wie ko­sme­tycz­ny, a o chmu­rach omal nie za­po­mnia­łam. W każ­dym razie mamy tu za­wią­za­nie co naj­mniej dwóch wąt­ków. Po­mysł ze zwie­wa­niem z Ziemi ma już dłu­gie tra­dy­cje, pod­ga­tun­ki ludz­ko­ści tro­chę mniej, ale są, cho­ciaż skoro język się nie zmie­nił, wąt­pię, czy było dość czasu, żeby po­wsta­ły (czyli in­ży­nie­ria ge­ne­tycz­na). Trud­no coś wię­cej mówić o fa­bu­le, bo to do­pie­ro po­czą­tek.

 

Tech­nicz­nie – mo­gło­by być le­piej. Styl wy­ma­ga pew­ne­go do­szli­fo­wa­nia, pur­pu­ra wpraw­dzie pa­su­je z cy­ber­pun­kiem, ale tutaj nie wy­szła za do­brze. Psy­cho­lo­gia – no, na razie tro­chę mało ma­te­ria­łu, żeby coś kon­kret­ne­go po­wie­dzieć, ale wy­da­ła mi się tro­chę po łeb­kach. Ste­fan prze­ska­ku­je od roz­pa­czy do en­tu­zja­zmu dość nagle (to się da zro­bić, ale nie wy­szło na­tu­ral­nie). Wła­ści­wie dla­cze­go w po­wie­trzu bra­ku­je tlenu? I skąd się bie­rze ten, który lu­dzie do­pom­po­wu­ją?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czy­ta­ło mi się na tyle do­brze, że pew­nie zaj­rzę do ko­lej­nej czę­ści.

Za­sta­na­wia mnie, dla­cze­go tylko Antek cier­pi na cho­ro­bę gór­ską, a Lidka nie? Jak wła­ści­wie to dzia­ła?

Nowa Fantastyka