
Niewróżka zębuszka
Dziękuję bruce za pomoc na becie :)
Niewróżka zębuszka
Dziękuję bruce za pomoc na becie :)
– Lilka, wyłaź! Wracaj już!
Z dziury znalezionej przez dziewczynki na tyłach ogrodu, tuż pod starym, obrośniętym zmarniałym bluszczem płotem, wionęło zapachem mokrej gleby i czymś jeszcze – gęstym i mdlącym.
Mimo fetoru bliźniaczki miały nadzieję, że jama należy do jakiegoś puchatego stworzonka, najlepiej króliczka, którego będą mogły odwiedzać, głaskać oraz karmić marchewkami, i do głów im nie przyszło, że może to być leże borsuka, lisa, lub czegoś równie niebezpiecznego. Od dawna marzyły o własnym zwierzątku, wielokrotnie błagały mamę chociażby o chomiczka, jednak za każdym razem słyszały tę samą, przekreślającą ich nadzieje odpowiedź: mam zbyt wiele na głowie.
Odkąd dwa miesiące temu mama odeszła od taty i zabrała dziewczynki ze sobą, przeprowadzając się na wieś, do starego, parterowego domu po dziadkach, nie miała już dla nich tyle czasu co kiedyś.
– Lilkaaa! – Oczy nawołującej bliźniaczkę Leosi zaszkliły się od łez. Obawiała się o siostrę, ale równie mocno bała się co powie mamie, jeśli Lilka utknie w dziurze i trzeba będzie wzywać pomoc. – Natychmiast wyłaź!
Przewalające się przez październikowe niebo, nabrzmiałe od deszczu chmury nie dopuszczały do ziemi wiele światła, a na dodatek zbliżała się szesnasta. Otaczające dom stare modrzewie szumiały pod naporem wzmagającego się wiatru, pachniało wilgotnym drewnem i dymem z piecyków, było coraz ciemniej.
Leosia chciała po raz kolejny wykrzyczeć imię siostry, kiedy w głębi jamy błysnął promień latarki.
– Cicho, głupia! – syknęła gramoląca się na zewnątrz Lilka. Długie, sięgające połowy pleców włosy miała w oblepionych szarożółtą gliną strąkach, a na jej dziecięcej twarzy próżno było szukać choćby kawałka czystej, nie pokrytej ziemią skóry.
– Lilaa-a! Jak ty wyglądasz? Jak mama cię zobaczy…
– Nic nie zobaczy – ucięła Lilka, przyglądając się zabłoconej kurtce. – Wykąpię się, a ubrania upierzemy.
– Myślisz, że mama jest głupia i się nie zorientuje?
– Kazała nam iść się bawić w ogrodzie, i jeszcze powiedziała, żeby jej nie przeszkadzać, bo jest bardzo zajęta, nie? Nic się nie dowie, chyba, że ty jej wypaplasz.
– Sama paplasz! – odcięła się Leosia, choć wiedziała, że jeśli chodzi o umiejętność kłamania bez mrugnięcia okiem i unikania konsekwencji, Lilka była mistrzynią. Ostrożniejsza i o wiele bardziej powściągliwa Leosia czasem zazdrościła siostrze awanturniczego charakteru, zaś w sytuacjach takich jak ta, gdy widmo rodzicielskiego niezadowolenia wisiało nad nimi obiema, całkowicie zdawała się na bliźniaczkę.
– To chcesz zobaczyć, co znalazłam, czy nie? – Lilka sięgnęła do kieszeni.
– Ej, no! Nie mówiłaś, że coś znalazłaś. Pokażesz? Pliiisss!
Lilka wyciągnęła rękę i rozwarła dłoń. Leżały na niej niewielkie kamyki o dziwnych kształtach, czarne, białe i żółte.
– Wlazłam tylko kawałek, bo za zakrętem było więcej mniejszych tuneli. I śmierdziało coraz bardziej, a na ziemi leżało pełno tego. – Lilka wzrokiem wskazała dłoń. – I chyba serio mieszka tam jakieś zwierzątko, ale jak poświeciłam latarką to tak dziwnie zapiszczało i uciekło głębiej, i trochę się scykałam.
– Ja to bym chyba umarła ze strachu. – Leosia spojrzała na siostrę z podziwem. – A te kamyki po co wzięłaś?
– To nie są kamyki, głupolu. Widzisz? To są zęby.
– Co? – skrzywiła się Leosia. – O, fuj! Lilka, wywal to! Po co ci one?
– Eee… Jeszcze nie wiem. Patrz! – Dziewczynka sięgnęła druga dłonią i ujęła w palce największy z zębów. – Ten jest chyba od psa. A te malutkie, ostre jak igiełki, to może od kotka? A ten, jak ziarnko kukurydzy, wygląda jak twój mleczak, za którego dostałaś przedwczoraj od zębowej wróżki dychę.
– Lilka, to serio jest fuj.
– Ej, Leosia! – W głowie Lilki pojawiła się myśl, która rozbłysła niczym supernowa i przyćmiła wszystkie inne: – A co, jak to jest dom zębowej wróżki?
– Ona pewnie mieszka w zamku, a nie w dziurze w ziemi, głupku. Wyrzuć to i chodź, zanim mama nas zawoła.
– Wiesz co z nimi zrobię? Włożę je pod poduszkę – zakomunikowała siostrze Lilka. – No, co tak patrzysz? Ty już cztery razy dostałaś kasę za zęba, a ja jeszcze nic.
– Ale to chyba muszą być twoje zęby, a nie byle jakie.
– Nie wiesz na pewno, więc nie gadaj. – Lila wyszczerzyła się pełnym zestawem śnieżnobiałych mleczaków, skinęła na siostrę i ruszyła w stronę domu.
***
Tej nocy Lilka nie spała dobrze.
Najpierw wierciła się i nie potrafiła znaleźć wygodnej pozycji, a potem, kiedy już zasnęła, nawiedzały ją koszmary. Wybudzała się z nich kilka razy, rozglądała nerwowo po rozjaśnianym skąpym światłem lampki nocnej pokoju, i znów zasypiała. Nie pamiętała co jej się śniło – obrazy szybko ulatywały, pozostawiając po sobie tylko dziwny niepokój oraz wrażenie czyjejś obecności; czegoś poruszającego się na krawędzi pola widzenia; ukrywającego skomlenie pośród szumu targanych wiatrem drzew za oknem.
W dodatku Lilkę zaczęły boleć zęby.
Na dolnym poziomie piętrowego łóżka Leosia świszczała przez nos równym oddechem, sporadycznie przerywanym chrapnięciami.
Zęby bolały coraz mocniej. Lilka zacisnęła szczęki, objęła poduszkę i z całych sil wtuliła w nią głowę. Na oślep wymacała ukrytą w pościeli sakiewkę, którą przed snem przygotowała dla zębowej wróżki. Wyciągnęła ją i przewróciła się na plecy.
Uniosła woreczek nad głowę, potrząsnęła. Zawartość zagrzechotała sucho.
Jakby w odpowiedzi, coś uderzyło o parapet.
Lilka zamarła. Z wciąż wyciągniętą nad głowę ręką, nie śmiejąc się poruszyć, spłyciła oddech. Wytężyła wzrok i wydało jej się, że w lewym dolnym rogu okna ciemność jest bardziej gęsta. Światło lampki, przesączające się przez ozdobiony kucykami abażur, odbijało się refleksami na szybie i przeszkadzało wyraźniej dojrzeć to, co mogło czaić się po drugiej stronie.
Na przekór strachowi, by udowodnić sobie, że to tylko wzrok na spółkę z wyobraźnią płatają jej figle, Lilka raz jeszcze zagrzechotała woreczkiem.
Przyczajona w rogu okna czerń nagle ożyła i rzuciła się na szybę.
Lilka jednym susem dopadła włącznika światła. Pokój zalał ciepły blask z dwóch wiekowych plafonów, a mrok zyskał konkretną formę i kształt.
Wyglądał jak przeraźliwie wychudzony niemowlak, z siną skórą opiętą na wystających kościach. Łysą, zbyt dużą w stosunku do reszty ciała głowę przyciskał do szyby, a ogromne, wyłupiaste oczy o zasnutych bielmem tęczówkach lustrowały pokój. Resztę jego twarzy zajmowała paszcza, szczerząca się w stronę Lilki pozbawionymi zębów, mięsistymi dziąsłami.
Istota pisnęła przenikliwie, zasłoniła ślepia patykowatym przedramieniem, potem odwróciła się, zeskoczyła z parapetu i pognała w ciemność, przez targany wichurą ogród.
Lilka skuliła się w rogu łóżka. Wsłuchana w równy oddech śpiącej siostry, z nieruchomym wzrokiem wbitym w okno i dłońmi kurczowo zaciśniętymi na woreczku, przesiedziała tak do siódmej rano, kiedy ze stuporu wyrwał ją dźwięk budzika.
***
Pobudka, śniadanie, mycie zębów, przygotowania do wyjścia.
Codzienna rutyna wypierała strach i z każdą kolejną minutą Lilka coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że żadne z nocnych wydarzeń nie miało miejsca. Tata opowiadał jej kiedyś, że w snach odbijają się wspomnienia oraz echa niedawnych przeżyć i właśnie dlatego sny czasem wydają się nam bardzo realne. Jeśli mówił prawdę – bo i po co miałby kłamać? – to Lilka po prostu wyśniła koszmar, którego powodem musiała być wczorajsza przygoda z dziurą w ziemi. A także zabrane z niej zęby.
Przed wyjściem do szkoły Lilka spakowała wyjęty spod poduszki woreczek do tornistra. Na długiej przerwie wytrząsnęła jego zawartość do szkolnej toalety, a wraz ze spłukanymi do kanalizacji zębami, z głowy Lilki zniknęły ostatnie strzępy obaw.
Po zajęciach mama odebrała córki ze świetlicy, spóźniona grubo ponad godzinę, więc do domu wróciły po zmroku. Czasu starczyło im tylko na odrobienie lekcji, kolację oraz kąpiel. Potem mama kazała bliźniaczkom wskoczyć do łóżek, a sama zamknęła się w biurze, z komputerem i stertą opasłych segregatorów.
Leosia zapadła w sen niemal natychmiast, zaś u Lilki tonący w półmroku pokój oraz ciemność za oknem przywołały niechciane wspomnienie poprzedniej nocy. Powodowana strachem wymknęła się na korytarz, z szafki zabrała solidną latarkę, której świętej pamięci dziadek używał na emeryturze, dorabiając jako stróż nocny, po czym wróciła do siebie. Uzbrojona we własne źródło światła od razu zrobiła się spokojniejsza.
Zasypiała, kiedy spod niedomkniętych powiek jej wzrok zarejestrował ruch wśród cieni na drugim końcu pokoju. Jakby coś wielkości średniego psa wychynęło zza biurka i przemknęło ku łóżku, trzymając się poza zasięgiem wątłego światła lampki.
Lilka otworzyła szeroko oczy.
Pod spodem zaskrzypiało łóżko, zaszeleściła pościel. Oddech siostry zgubił rytm, ze świstu przechodząc w charkot.
Ostrożnie, by nie wydać żadnego dźwięku, Lila namacała latarkę, przechyliła się przez krawędź materaca i spojrzała na dolne posłanie, na którym Leosia leżała na wznak, z rozłożonymi szeroko ramionami.
I nie była sama.
Coś siedziało obok, pochylało się nad jej twarzą, wyginało w łuk gruzłowate plecy, kiwało pomarszczoną czaszką. Szczupłymi palcami rozchylało usta dziewczynki, dotykało jej zębów, przesuwało po nich grubymi, połamanymi paznokciami, jakby sprawdzało ich stan.
Lila drżącą dłonią skierowała latarkę na intruza, kliknął włącznik.
Istota odwróciła głowę w kierunku światła. Jej oczy cofnęły się w głąb czaszki, pozostawiając po sobie dwa głębokie tunele. Następnie maszkara rozwarła długi, niby szczurzy pysk, szczerząc się setkami zębów o różnych kształtach i rozmiarach. Ruchliwy język zatrzepotał pomiędzy zaślinionymi dziąsłami, a z gardła stworzenia wydobył się rozdzierający skrzek, któremu zawtórował pisk Lilki.
Wybudzona hałasem Leosia zerwała się z posłania, strącając na podłogę kołdrę wraz z siedzącym na niej intruzem. Istota zamłóciła kończynami, wyswobodziła się z fałd pościeli i zanurkowała w mrok zalegający pod łóżkiem.
Drzwi otwarły się z hukiem, rozbłysło światło i do pokoju wparowała mama. Spojrzała na kulącą się na łóżku pod ścianą Lilkę i na latarkę w jej ręce, potem przeniosła wzrok na siedzącą niżej, zdezorientowaną Leosię.
– Co się dzieje!?
– Potwór! Pod łóżkiem jest potwór! – krzyknęła Lila.
– Potwór? – Mama w duchu odetchnęła z ulgą i spokojnie zaczęła tłumaczyć córce: – Liluś, nie ma żadnych potworów, coś ci się przyśniło…
– Ukrył się pod łóżkiem! Siedział na Leosi, chciał zabrać jej zęby! – Roztrzęsiona Lilka wypluwała słowa z szybkością karabinu, jej głos łamał się na granicy płaczu. – Poświeciłam mu w oczy, i on spadł i schował się pod łóżko!
– Lila, siedział na mnie potwór? – odezwała się Leosia zalęknionym tonem.
– Liluś, uspokój się, bo straszysz siostrę. – Mama wyciągnęła rękę w kierunku dziewczynki. – Daj mi latarkę, to udowodnię ci, że pod łóżkiem nie ma żadnych potworów.
Lilka niechętnie podała urządzenie.
– Mamo, uważaj, on ma zęby, dużo zębów i nie ma oczu!
– Przed chwilą mówiłaś, że go oślepiłaś, a teraz, że nie ma oczu… – Mama schyliła się i omiotła strumieniem światła przestrzeń pod łóżkiem. – Nic tu nie ma oprócz kurzu, okruszków i kauczukowej piłeczki, której szukałaś kilka dni temu.
– Uciekł i schował się za biurkiem! Na pewno! Mamo, poświeć za biurkiem! – upierała się Lilka.
– Lila… To był tylko koszmar. I tak miałam się właśnie położyć, więc dzisiaj śpisz ze mną, dobrze?
– Ja też chcę! – krzyknęła Leosia, zgarniając pod pachę ulubioną poduszkę.
– Zgoda – westchnęła mama.
– Mamo, ja nie zejdę! Nie zejdę, on gdzieś tu jest… – Głos Lilki nadal drżał. – Tylko czeka aż wyłączymy światło!
– Więc nic nie wyłączymy – zaproponowała mama cierpliwie. – To jak, Liluś? Pójdziesz sama, czy mam cię zanieść?
Po krótkim wahaniu Lila oplotła ramionami szyję mamy i dała się ponieść do sypialni. Leosia z poduszką w jednej ręce i przejętą latarką w drugiej pospieszyła za nimi, oświetlając wszystkie ciemne kąty mijane po drodze – na wypadek gdyby Lilce wcale nie śnił się koszmar i potwór istniał naprawdę.
***
Lilka nie poszła do szkoły.
Przez całą noc nie zmrużyła oka, kuląc się pod pierzyną obok śpiącej Leosi oraz budzącej się co jakiś czas z niespokojnych drzemek mamy. Rano kiwała się przy stole ze zmęczenia, ledwo unosiła łyżkę do ust, niewyspanie odbijało się na jej twarzy bladą skórą i cieniami wokół oczu.
Kiedy podczas zakładania butów upadła obok szafki i o mało nie rozbiła sobie głowy, mama zdecydowała, że wysyłanie dziś córki do szkoły nie jest dobrym pomysłem. Leosi nie spodobało się, że ona musi odbębnić cały dzień na nauce, a Lilka w tym czasie będzie odpoczywać w domu, więc całą drogę siedziała w samochodzie z zaciętymi ustami i do siostry nie odezwała się choćby jednym słowem. Wychodząc z auta trzasnęła drzwiami i nawet nie pomachała na pożegnanie, jak to miała w zwyczaju.
Po powrocie do domu mama rzuciła się w wir pracy. Lila w tym czasie oglądała bajki i nawet zdarzyło jej się kilka razy przysnąć.
Był czwartek, a w czwartki bliźniaczki kończyły lekcje przed siedemnastą, potem mama wiozła je do sąsiedniej wioski na kurs tańca, po czym wracały do domu w okolicach dwudziestej. Jednak dziś sytuacja nieco się skomplikowała.
Przed szesnastą, kiedy niebo nabrało mroczniejszych barw, przygotowując się na nadejście nocy, przyszła pani Róża, sąsiadka mieszkająca samotnie w pobliskim gospodarstwie, która czasem zajmowała się dziewczynkami, kiedy mamę wzywały obowiązki. Kobieta pojawiła się razem z Fafuńciem, niewielkim kundelkiem, od śmierci męża pani Róży jedynym jej towarzyszem, który wśród przodków z pewnością miał pudla, ponieważ cały pokryty był gęstymi lokami. Bliźniaczki lubiły sąsiadkę, ale przepadały głównie za jej radosnym psiakiem i nawet kiedyś snuły plany, że się nim zajmą, jeśli pani Róża z jakiegoś powodu umrze – co nastąpi najpewniej ze starości, bo przecież sąsiadka miała ponad sześćdziesiąt lat.
Niedługo potem mama pojechała po Leosię, by zawieźć ją na dodatkowe zajęcia, a Lilkę zostawiła pod opieką pani Róży. Dziewczynka ponad godzinę dokazywała z pieskiem, głaskała go, droczyła się z nim i karmiła smakołykami, aż wreszcie uległa namowom opiekunki na rozegranie partii chińczyka.
Na zewnątrz wzmógł się wiatr, o parapet co jakiś czas uderzały krople, szum drzew za oknem stawał się coraz wyraźniejszy. Pomimo pogarszającej się pogody, pani Róża wypuściła Fafuńcia w ciemność na podwórzu, żeby załatwił swoje pieskie sprawy, po czym wróciła do rozgrywki z Lilką.
Dziewczynka wprowadzała właśnie trzeci pionek do domku, zyskując wyraźną przewagę, kiedy nad szum drzew wybiło się ujadanie, a po chwili bolesne psie skomlenie. Sąsiadka gwałtownie odwróciła głowę ku oknu.
– Fafik!? – krzyknęła. Zerwała się z krzesła i pobiegła do przedpokoju, wzuła buty i wypadła na zewnątrz, nawołując głośno pupila.
– Fafuńcio! Fafik! Piesku, odezwij się!
Przestraszona Lilka podążyła za nią, jednak nie wystawiła nogi poza krąg rzucanego z wnętrza sieni blasku.
Gdzieś zza domu ponownie rozbrzmiało skomlenie, po nim przeciągły skowyt, który przeszedł w pisk i nagle się urwał. Sąsiadka zostawiła Lilkę samą i pobiegła w noc, na ratunek Fafuńciowi.
Dziewczynka stała przez około minutę, wpatrując się nerwowo w ciemność, czekając na powrót opiekunki. Potem wycofała się do przedpokoju i wyjęła z szafki dziadkową latarkę. Ponownie wyszła na zewnątrz i omiotła strumieniem światła przestrzeń na lewo od sieni, gdzie pobiegła pani Róża.
– Halo! – krzyknęła. – Pani Różo! Fafuńcio! Halo!?
Nic. Tylko szum drzew targanych silnymi podmuchami, sporadyczne pacnięcia wielkich kropel, rozbryzgujących się na betonowych schodach, świst wiatru przeciskającego się pod belkami dachu.
– Pani Różo!? Halo! – Głos Lilki stawał się coraz bardziej płaczliwy.
Nie wiedziała co powinna zrobić, jak się zachować. Chaos myśli nie sprzyjał podejmowaniu decyzji, ale była pewna, że nie wyjdzie w mrok, nawet wyposażona w latarkę. Przecież tam może czaić się potwór, który tylko na to czeka.
Zagrzmiało, na brwi Lilki rozbiła się wielka kropla deszczu, bryznęła na powiekę. Dziewczynka przetarła twarz przedramieniem, zimny wiatr smagnął ją po wilgotnych policzkach. Odwróciła się w stronę drzwi, a wtedy kątem oka dostrzegła gęstszy cień, skradający się za granicą blasku. Pisnęła i skierowała na niego latarkę, jednak zbyt późno i za wolno.
Cień skoczył do przodu.
A potem nie było już szumu drzew, mokrych kropel ani zimnych podmuchów – tylko ból i gotowa na przyjęcie jej świadomości ciemność.
***
Ostre światło ksenonowych reflektorów rozgoniło mrok przed domem.
Otwarte drzwi sieni i świecąca w noc, leżąca na schodach latarka sprawiły, że mama oblała się zimnym potem. Zaparkowała tuż przed wejściem, kazała Leosi zostać w samochodzie, a sama wyszła na zewnątrz.
– Pani Różo! – zawołała, przekrzykując szum coraz ulewniejszego deszczu. Podniosła ciężką latarkę, ścisnęła mocno, gotowa użyć jej jako broni. – Lila!
Leosia słuchała bębniących o karoserię kropel i obserwowała jak mama wchodzi ostrożnie do domu, a po kilkunastu sekundach wraca, wyciąga telefon i rozmawia z kimś dłuższą chwilę, nerwowo gestykulując.
– Leosiu! – Mama podeszła do samochodu i otwarła drzwi. – Kochanie, czekaj tutaj, zamknę cię, ale nic się nie bój. Będziesz w aucie, dobrze? Ja tylko pójdę do ogrodu i zaraz wracam, rozumiesz?
Przestraszona dziewczynka zdołała tylko skinąć głową. Rozumiała, że musiało się stać coś złego, coś z Lilką, bo mama była roztrzęsiona, a w jej oczach szkliły się łzy. Trzasnęły drzwi, kliknął centralny zamek i po chwili snop światła latarki zniknął wraz z mamą za rogiem budynku.
Na ciało pani Róży mama natknęła się po przejściu zaledwie kilkunastu metrów. Kobieta leżała na plecach, blask odbijał się w jej martwych, skierowanych ku niebu oczach. Krople wody mieszały się z krwią, płynącą z kilkudziesięciu drobnych ran na policzku, wyglądających jak ślady po ugryzieniu przez jakieś zwierzę. W niektórych wciąż tkwiły ostre ułomki, tak jakby to, co zaatakowało sąsiadkę, wraz z ukąszeniem straciło kilka własnych zębów.
– O Boże… – Światło latarki tańczyło wokół ciała sąsiadki, wyławiając z mroku losowe fragmenty przestrzeni. – Lilcia…
Kawałek dalej moknął kapeć dziewczynki, różowym futerkiem odcinając się na tle mokrej trawy. Mama podniosła go i w strugach deszczu pobiegła na tyły ogrodu. Przeczesywała każdy metr wokół, aż wreszcie pod pokrytym bluszczem płotem, wyznaczającym granicę działki, zauważyła to, czego szukała, a jednocześnie obawiała się najbardziej.
Blond włosy Lilki zalśniły w świetle. Mama podbiegła do leżącej twarzą w dół córki, chciała ją obrócić, ale coś jej na to nie pozwalało. Dopiero kiedy oświetliła resztę jej ciała, zauważyła, że Lilka do pasa tkwi w dziurze w ziemi. Złapała dziewczynkę pod ramiona, szarpnęła – ubłocone nogi wyszły gładko z jamy. Położyła córkę na plecach, przyklęknęła.
– Lila! – Błyskała światłem to na twarz córki, to na dziurę, jednocześnie palcami drugiej ręki sprawdziła obecność tętna.
Dziewczynka była nieprzytomna, ale żyła. Mama starła z jej twarzy brud oraz deszcz, a wtedy Lilka zachłysnęła się i otwarła szeroko usta, odsłaniając bezzębne dziąsła. Z ran po wyrwanych mleczakach sączyła się krew, mieszała z plwociną i zbierała na dnie gardła.
– O Boże…
Wtem coś skoczyło mamie na plecy, złapało za włosy.
Kobieta sięgnęła wolną ręką, by zrzucić atakujące ją stworzenie, gdy poczuła dojmujący ból w przedramieniu. Stwór zamknął szczurzą paszczę, zagłębiając dziesiątki zębów w miękkiej tkance, targnął głową, potęgując cierpienie.
Mama z całych sił szarpnęła ręką. Zignorowała ból wyrywanych włosów i grzmotnęła uczepioną jej istotą o ziemię. Wzięła zamach latarką, uderzyła stwora w potylicę, ucisk na przedramieniu zelżał.
W strugach deszczu latarka raz po raz wznosiła się i opadała, błyskając w rytm kolejnych ciosów, dopóki solidna obudowa narzędzia z chrupnięciem nie zagłębiła się w czaszce stwora. Szczęki znieruchomiałej istoty poluzowały chwyt i mamie udało się wyswobodzić rękę. Przedramię rwało bólem, w miejscu ugryzienia tkwiło kilkanaście ostrych odłamków, które musiały być zębami stworzenia.
– Lilcia… – Pomimo bólu mama przypadła do Lilki, uniosła ją i wzięła na ręce. – Wszystko będzie dobrze, kochanie. Zaraz przyjedzie policja i pogotowie.
Przyświecając latarką, obciążona ciałem nieprzytomnej córki, podreptała po śliskiej trawie do samochodu, w którym czekała Leosia.
Była już zbyt daleko, by zobaczyć, jak coś wielkości noworodka opuszcza jamę, na czworakach podchodzi do martwego stworzenia, trąca je szponiastą dłonią, przytula i wydaje z siebie jęk, który zmienia się w pełen pretensji, nienawistny warkot.
A potem biegnie przez szumiący w ulewie ogród, goni rozchybotany snop światła i szczerzy się w noc kompletem dwudziestu śnieżnobiałych mleczaków.
Brawo! Nareszcie coś naprawdę przerażającego. Dzieciaki będą zachwycone! Fabuła ok, dramaturgia bdb, twist na końcu jak ta lala! Nareszcie horrorem:). Jestem usatysfaty. Klik
Już tylko spokój może nas uratować
Brawa, chylę czoła, bo pomysł oraz jego realizacja są wspaniałe, dziękuję za podzielenie się tym znakomitym tekstem (oraz za Twoją cierpliwość podczas bety), klikam i pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Outto, nie czytuję zwykle horrorów, ale Twój musiałem w rewanżu za odwiedziny pod moim szortem :)
Wciągnął mnie. Taka antywróżka zębuszka może wystraszyć. Czytałem bez robienia ‘łapanki’, bo gładko mi tekst ‘wchodził’, ale, żeby móc kliknąć, wskazuję jedno miejsce:
Dziewczynka sięgnęła druga dłonią i ujęła w palce największy z zębów. ← Może po prostu: ząb?
Końcowy twist znakomicie ‘usprawiedliwia’ działania antyzębuszki. Łagodzi niechęć do niej.
Cześć, Outta Sewer. Ciekawie szybko zbudowałeś napięcie. Końcówka podobała mi się bardziej niż początek. A jednak… chociaż mam już prawie 4 dychy na karku, go dalej lubię czytać o stworkach, potworkach, które chowają się pod łóżkiem :-) Pozdrawiam
Bardzo zacny horror, Outto!
Znakomity klimat, doskonale zobrazowany strach dziewczynek i jakże realne koszmary-potwory chowające się w ciemnych kątach sprawiły, że choć to opowiadanko dla dzieci, to sprawa została przedstawiona w tak zajmujący, a przy tym przerażający sposób, że i dorośli powinni być usatysfakcjonowani lekturą.
Ufam, że poprawisz usterki, więc teraz idę złożyć wizytę w klikarni. :)
Lilka jednym susem dopadła włącznika światła. → Nie bardzo wiem jak można – leżąc na górnym posłaniu piętrowego łóżka – jednym susem dopaść włącznika światła?
…wyłupiaste oczy o zasnutych bielmem źrenicach lustrowały pokój. → Czy tu aby nie miało być: …wyłupiaste oczy o zasnutych bielmem tęczówkach lustrowały pokój.
…przechyliła się przez krawędź materaca i spojrzała na dolną pryczę… → A może: …przechyliła się przez krawędź materaca i spojrzała na dolne posłanie…
…strącając na podłogę kołdrę wraz z siedzącym na niej intruzem. Istota zamłóciła kończynami, wyswobodziła się z fałd pierzyny… → Kołdra i pierzyna nie są synonimami, albowiem to dwa całkiem różne nakrycia, używane do snu.
Proponuję: …strącając na podłogę kołdrę wraz z siedzącym na niej intruzem. Istota zamłóciła kończynami, wyswobodziła się z fałd pościeli…
Nie zejdę, on gdzieś tu jest…. → Zbędna kropka po wielokropku.
…sąsiadka mieszkająca samotnie na pobliskim gospodarstwie… → …sąsiadka mieszkająca samotnie w pobliskim gospodarstwie…
…rozegranie partii jej ulubionego “Chińczyka”. → …rozegranie partii jej ulubionego chińczyka.
Ja tylko pójdę na ogród i zaraz wracam, rozumiesz? → Ja tylko pójdę do ogrpdu i zaraz wracam, rozumiesz?
…grzmotnęła uczepioną niej istotą o ziemię. → …grzmotnęła uczepioną jej istotą o ziemię. Lub: …grzmotnęła wczepioną w nią istotą o ziemię.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Takie kingowskie, codzienne, zwyczajne, a włos się jeży. Niepokój towarzyszył mi niemal od początku, więc na krótkim dystansie również dobrze straszysz;)
Swoją ścieżką dzieci uwielbiają niebezpieczeństwo… Sama z dzieciństwa pamiętam.
Czy Lilka straciła zęby? Bo tak zrozumiałam.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Hej!
@Rybak
Dzięki za klika i odwiedziny :) Masz zamiar dać to przeczytać dzieciakom? W sumie czemu nie, trochę traumy jeszcze nikomu nie zaszkodziło :D Oczywiście żartuję, bo sam teraz nie uważam żeby to było jakieś straszne – chyba zbyt wiele razy to przeczytałem, poprawiając, bo z początku rzeczywiście takie mi się nawet wydawało.
@bruce
Tobie dziękuję za betę przede wszystkim. I cieszę się, że przypadło Ci do gustu.
@Koala
Misiu, nic nie musisz, przecież mamy tutaj całkowitą dobrowolność co kto czyta i kiedy, niemniej jednak wielce wdzięczny jestem za odwiedziny. Ta niewróżka zębuszka przeszła całkiem sporą ewolucję od początkowego pomysłu do finalnej wersji, zaś to złagodzenie niechęci – jak to ująłeś – wpadło w zasadzie do tekstu przed samym końcem procesu twórczo-wieczniepoprawczego ;)
Uwaga oczywiście słuszna, zaraz uwzględnię w tekście. Dzięki :)
@Hesket
Heh, a widzisz – ja uważam, że początek jest o wiele lepiej napisany niż koniec. Prawdę powiedziawszy to jest to chyba – jeśli dobrze liczę – czwarty koniec, bo tyle własnie razy zmieniałem tekst, zaś początek pozostał w pierwotnej wersji. Początkowym pomysłem była istota o wymiennych zębach, a potem musiałem do tego dopisać jakąś historię i padło na zębowe wróżki (a raczej jej wersje narodowe – Ratoncito Perez z Hiszpani i Petite Souris z Francji [stąd szczurzy pysk stwora]) z małym dodatkiem strachów spod łóżka :)
Dzięki za wizytę i i pozostawienie po sobie komentarza.
@reg
Dziękuje za łapankę, zaraz wezmę się za poprawianie wskazanych błędów.
Cieszy mnie, że uważasz, że jakaś horrorowatość się udała – ja przewałkowałem ten tekst tyle razy, że przestałem ją czuć :) Dziękuję za wizytę i klika.
@Ambush
Takie kingowskie, codzienne, zwyczajne
Prorok, czy co? ;) Właśnie tak to widziałem, żeby było takie zwyczajne, wplecione w rutynę dni, więc bardzo mnie ucieszyła ta uwaga.
Swoją ścieżką dzieci uwielbiają niebezpieczeństwo… Sama z dzieciństwa pamiętam.
Ja to widzę tak, że nie tyle uwielbiają niebezpieczeństwo, tylko nie zdają sobie z niego sprawy – tam, gdzie my widzimy potencjalne zagrożenie, gdzie instynkt wraz z doświadczeniem oraz umiejętnością przewidywania długofalowych konsekwencji mówią nam o tym, że coś może być niebezpieczne, dzieciaki widzą możliwość zrobienia tego, co chcą zrobić. Też pamiętam z dzieciństwa takie zabawy na gospodarstwie na wsi, że gdybym któreś z moich dzieci przyłapał na podobnych, to skutecznie wybiłbym im je z głowy :)
Czy Lilka straciła zęby? Bo tak zrozumiałam.
Tak. Istota wyrwała jej mleczaki dla swojego potomka.
Dzięki za wizytę i miłe słowa :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Outto, powinienem napisać ‘musiałem’, bo nie ma takiego obowiązku, ale stosuję się do niepisanej zasady: jeżeli ktoś odwiedził twój tekst, odwiedź jego.
Fajny horror, przyjemnie się czytało.
IMO, dobrze Ci wyszło oddanie dziecięcych charakterów.
Kto by pomyślał, że Zębuszka może mieć dzieci… Ciekawam, kto jest ojcem.
Ech, i w ten sposób z horroru zrobiłam ciekawostkę. ;-) Dzień dobry, jestem Finkla i kocham poznawać świat(y).
Babska logika rządzi!
Hej Outta Sewer !!
Lubię twoje opowiadania. Jednak pamiętam, że ostatnie jakie czytałem, było lepsze. Problem tkwi w niezbyt dużej oryginalności tekstu. Choć czytając i to sobie myśląc uświadomiłem sobie, że czytam z zainteresowaniem :)
Ogólnie więc spoko, ale to nie jest najlepsze Twoje opko!
Pozdrawiam!
Jestem niepełnosprawny...
Podobała mi się całość, ale uważam, że początek lepszy. Czuje się klimat jesieni, dziecięcej ciekawości i ich lęk przed tym, jak zareaguje mama. Podobnie jak Finka pogłębiłam wiedzę o wróżkach. Bardzo ciekawy horror.
Pozdrawiam.
Hej wróżka zębuszka z jamy w lesie – dobre :). Szkoda tylko stwora – najpierw go okradają, potem walą co chwilę światłem po oczach, a na końcu zatłukli latarką, co za ludzie ;). Jeśli mały stwór dogonił matkę to prawdopodobnie zagryzie ją zębami córki :D wow to się nazywa dziwna śmierć :). Fajne opowiadanie pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Wybaczcie, że z takim poslizgiem, ale majówka to był horror komunijny, po którym dopiero wracam do żywych.
@Misiu
jeżeli ktoś odwiedził twój tekst, odwiedź jego.
Chyba, że ten ktoś ma same fragmenty albo teksty powyżej 100k ;)
@Finkla
IMO, dobrze Ci wyszło oddanie dziecięcych charakterów.
Cieszy mnie bardzo ta uwaga :)
Kto by pomyślał, że Zębuszka może mieć dzieci… Ciekawam, kto jest ojcem.
Pewnie coś zębatego jest ojcem. Koło zębate? ;)
Dzięki za odwiedziny i komentarz.
@Dawid
Problem tkwi w niezbyt dużej oryginalności tekstu. Choć czytając i to sobie myśląc uświadomiłem sobie, że czytam z zainteresowaniem :)
No tak, nie roszczę sobie prawa, by uważać ten tekst za oryginalny, więc tym bardziej cieszy, że czytałeś z zainteresowaniem :)
Dzięki za odwiedziny i pozostawienie po sobie śladu.
@Milis
Podobała mi się całość, ale uważam, że początek lepszy.
Też tak uważam.
Dzięki za miłe słowa i lekturę :)
@Bard
najpierw go okradają, potem walą co chwilę światłem po oczach, a na końcu zatłukli latarką, co za ludzie ;
Wredni ludzie :)
To w sumie opowieść o rodzicielstwie chyba jest :D
Jeśli mały stwór dogonił matkę to prawdopodobnie zagryzie ją zębami córki :D wow to się nazywa dziwna śmierć :)
Mleczakami to nie wiem czy dałby radę, ale jak podrośnie i zacznie używać psich i innych, to jest szansa.
Dzięki za odwiedziny i komentarze.
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Pewnie coś zębatego jest ojcem. Koło zębate? ;)
Oryginalna koncepcja na koncepcję. Nawet jak na forum fantastów. :-)
Babska logika rządzi!
Outta!
Rasowa creepypasta, poziomem nieodbiegająca od internetowych klasyków. Jako że za dzieciaka siedziałem w creepypastach i czytałem je, drżąc potem w ciemności na widok gęstniejących kształtów na granicy wzroku, ten tekst odebrałem jako nostalgiczną podróż do wybryków z dzieciństwa. :D
No, fajnie przedstawiony potwór (potwory w sumie), oparte na idei wróżki zębuszki. Podobało mi się. Klimat budowałeś konsekwentnie, opisy malowały obrazy w głowie – chociaż imo niektóre przemyślenia Lilki wydawały się napisane zbyt… dojrzale? Niby były kalką z myśli dziewczynki, ale sposób ich przedstawienia mógł nieco wybijać z tej immersji.
Ale to w sumie jedyny mankament, który w sumie niekoniecznie musi być obiektywnym problemem. To po prostu mój odbiór. ^^
Pozdrawiam!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Hej.
@Finkla
Teraz myślę o tym, jaka fabuła pasowałaby do opowiadania, w którym jednym z bohaterów jest koło zębate :)
@BC
Dzięki za miłe słowa :) Co do Lilki i jej przemyśleń, to z tym miałem największy problem – żeby te dzieci były dziećmi w tym, jak myślą i jak się zachowują. Akurat mam dość częsty kontakt z dziećmi w wieku od kilku do kilkunastu lat i starałem się przypominać sobie jak te znajome dzieci reagowały na różne sytuacje, których byłem świadkiem i na tej bazie budować Lilkę i Leosię. Więc wierzę, że coś mogło Ci nie spasować, bo moje obserwacje mogły być chybione ;)
Dzięki za wizytę i pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Teraz myślę o tym, jaka fabuła pasowałaby do opowiadania, w którym jednym z bohaterów jest koło zębate :)
Dajesz! :-)
Dla ułatwienia dodam, że bohater nie musi znajdować się w brzuchu zębacza.
Babska logika rządzi!
Siema, Outta. Świetnie zbudowałeś klimat – zapachami, dźwiękami, obrazami. Szczególnie na początku tekstu. Pierwszy fragment z grubej rury wprowadził nastrój, którego oczekuję od tego typu opowiadania. Istoty z dziury fajnie opisane. W zasadzie całość, gdyby była nieco bardziej rozbudowana, nadawałaby się do ekranizacji równie dobrze, jak zekranizowane teksty Kinga. P.S. nie wiem, czy to kwestia czytania z telefonu, ale mam wrażenie, że nie cały tekst masz wyjustowany. Pierwszy fragment jest ok, ale potem coś się chyba rozjeżdża. Pozdrówka!
Czytałam w drodze do roboty, mając nadzieję, że poniedziałek nie będzie najstraszniejszym, co mnie czeka ;-). I nie zawiodłam się, smakowity ten horror, zęby są na swój sposób przerażające (nie tylko wtedy, gdy zostawiam kawał wypłaty u dentysty :p), a w tak dobrym wykonaniu mogę i chcę o nich czytać.
Bardzo kingowska opowieść, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Opisy codzienności wypadają znakomicie, historia ujmuje klimatem i bezpretensjonalnością.
Dziękuję za tak dobrą lekturę.
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Hej!
@Finkla
Nadal nad tym myślę :P
@Realuc
Dzięki za odwiedziny i miłe słowo. Dziś mam zamiar zapoznać się z Twoim ostatnim tekstem, do którego przymierzam się od przedwczoraj, ale jakoś się nie złożyło. Cieszą mnie te porównania do prozy Kinga, a z drugiej strony trochę martwią, bo sam uważam, że King pisze dość sucho. Tak czy owak, dzięki raz jeszcze :)
@Rossa
Miło Cię widzieć z powrotem na portalu – dawno Cię nie było, jakoś kojarzę, że ostatni raz Cię tu widziałem po Twoim piórkowym “Gnieździe” :)
Dzięki za pozytywny odbiór. Zęby się jakoś ostatnio u mnie pojawiają coraz częściej w snach, w dodatku czasem, kiedy myślę o czymś zupełnie innym, nagle skądś wyskakują i samoistnie wplatają się w rozmyślania – chociaż lepszym określeniem od wyskakują, byłoby raczej, że się wyrzynają z podświadomości ;)
Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Outta,
a z drugiej strony trochę martwią, bo sam uważam, że King pisze dość sucho.
Podzielam Twoją opinię. Porównanie raczej nie tyle dotyczyło samego stylu pisania, co ogólnej koncepcji tekstu oraz umiejętnego poprowadzenia scen w taki sposób, że aż się prosi do wrzucenia na ekran.
P.S. Jeśli zajrzysz do mojego najnowszego tekstu będzie mi oczywiście niezwykle miło ;)
Outto, ja także bardzo cieszę się z powrotu :-) Miło, że wspomniałeś tamten tekst, chociaż ma już kilka lat :-)))
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Podobało mi się, jest klimat, jest napięcie, jest straszny potwór!
Realucu – dziś komentarz u Ciebie
Rosso – i ja się cieszę z Twojego powrotu :)
Pusiu – cieszy mnie, że tekst przypadł Ci do gustu :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Bardzo fajne opowiadanko, wspaniałe że są ofiary (bo to dla horroru dobrze) i podobały mi się opisy potwora. Pięknie się to czytało :)
Dzięki, Bruno :)
Cieszę się, że Ci siadło, bo ten tekst dosłownie wymęczyłem, żeby się go pozbyć z głowy ;)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Cześć, kawał dobrego opowiadania Ci wyszedł. Momenty, kiedy pojawia się potwór wypadają bardzo klimatycznie i faktycznie budziły u mnie niepokój. Plusik również za ciekawy pomysł.
Sen jest dobry, ale książki są lepsze
Cześć, Młody Pisarzu :)
Cieszę się, że tekst przypadł do gustu, a potwór wzbudził niepokój. Pomysł pomysłem, a życie leci po swojemu, bo niedawno napisałem ten tekst, a dziś walczę z bólem po ekstrakcji dolnej szóstki i zazdroszczę potworkowi z wymienialnym uzębieniem ;)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Za tydzień mam iść do dentysty. Może do tego czasu zapomnę. Chociaż nie wiem. :P
O ile niezbyt lubię prawdziwe potwory w horrorach (ekranizacja ,,Koloru z przestworzy” – kiedy pokazali zmutowanego kota, wyszedłem z pokoju), to tu czytałem z zaciekawieniem, chciałem wiedzieć, jak bardzo źle się skończy. XP Obstawiałem, że zginą wszyscy, a na końcu będzie takie ujęcie jak w nowszym ,,Cmętarzu zwieżąt”, z dzieckiem w oblężonym samochodzie. Chociaż w sumie może i tak było, tylko tego nie wiedzieliśmy. Dlatego mam lekki niedosyt, bo wydaje mi się, że brakło dosłownie kawałeczka na początku i na końcu, takiego intra i outra. Ale poza tym to spoko.
Jedna rzecz mi zgrzytnęła – ile lat mają te dziewczynki (jeśli było w tekście, to mi umknęło, przepraszam)? Bo skoro nadal mają mleczaki, to pewnie są we wczesnej podstawówce. A gadają i zachowują się jak moje nastoletnie kuzynki.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Przeczytałem opowiadanie jakoś chwilę po publikacji, ale nie złożyło się, żeby od razu napisać komentarz. Może dlatego, że w tym przypadku niewiele mam do powiedzenia. To znaczy opowiadanie podobało mi się. Horror w tekście jest i to całkiem dobry, tylko nie czytuję już horrorów od jakiegoś czasu.
Jeśli miałbym wskazać coś do poprawy, to dialog i przemyślenia dziewczynek. Sam poszedłbym w fabułę dorosłych, gdyż oddać naturalnie rozmowy dzieci jest trudno. I Twoje dialogi też trochę zgrzytają, na przykład “O, fuj!” mówią dorośli do małych dzieci, dzieci raczej niewybrednie się krzywią. To jednak szczegół.
Przemyślenia, o których wspomniałem, brzmią zbyt dorosło i dojrzale. Z dużą świadomością osoby, która je ma, a to przecież mała dziewczynki:
– Sama paplasz! – odcięła się Leosia, choć wiedziała, że jeśli chodzi o umiejętność kłamania bez mrugnięcia okiem i unikania konsekwencji, Lilka była mistrzynią. Ostrożniejsza i o wiele bardziej powściągliwa Leosia czasem zazdrościła siostrze awanturniczego charakteru, zaś w sytuacjach takich jak ta, gdy widmo rodzicielskiego niezadowolenia wisiało nad nimi obiema, całkowicie zdawała się na bliźniaczkę.
Ogólnie, to jednak bardzo dobry horror, a mam wrażenie, że coraz trudniej jest nas przestraszać. Podsumowując – dobra robota.
Pozdrawiam.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Fajny pomysł na opko. Od początku napięcie, odczucie czającej się grozy, która odsłaniała się etapami. Opisy udane, można było sobie wszystko wyobrazić.
Zabrakło mi większego nacisku na więź pomiędzy bliźniaczkami. Nie dzieliły się przeżyciami, przemyśleniami. Leosia nie dopytuje, a Lilka dusi wszystko w sobie. No i najważniejsze. W jaki sposób bobasek dostawał się do pomieszczeń, zwłaszcza w nocy?
Koniec dynamiczny i otwarty, bo rozwścieczona mama bobaska zapewne nie odpuści i będą kolejne trupy, zanim policja dotrze na miejsce. Zastanawia mnie również, po co stworkom czyjeś zęby? To tak, patrząc na norkę i jej zawartość, że nie każde pasowały, aby je umieścić w miejscu tych utraconych. Pozdrawiam. :)
Hej!
Dzięki za komentarze, Darconie, SNWLKRze i Anet, ale chyba zbyt wiele czasu upłynęło, żeby był sens odpowiadać bardziej szczegółowo ;)
Tygrysico!
Nad więzią siostrzaną nie popracowałem, bo to miało być krótkie opowiadanie. Jak się dzidzia potworzasta dostawała do domu? Nie wiem :) Może przez stryszek, może przez piwnicę, a może przez sobie tylko znane tajne wejście. IMHO to nie ma znaczenia w kontekście fabuły, a w dodatku uważam, że nie wszystko musi być wyłożone na stół – horrorom nawet takie podejście robi lepiej.
Koniec dynamiczny i otwarty, bo rozwścieczona mama bobaska zapewne nie odpuści i będą kolejne trupy, zanim policja dotrze na miejsce.
Akurat to mama ginie z ręki rodzicielki bliźniaczek, a rozwścieczony jest bobasek – i pewnie nie odpuści, jako rzekłaś :)
Po co stworom zęby? Żeby je sobie wymieniać, a po cóż by innego? Zęby się zużywają i psują, a one mogą sobie je dowolnie wymieniać na takie, które im pasują. Na ciele pani Róży kilka ich zostało, w ręce mamy bliźniaczek również – to zostawione tropy, mające powiedziec czytelnikowi, że stwory nie mają swoich zębów, tylko używają cudzych, a w dodatku podczas polowań często je gubią, zostawiając w ranach ofiar. Tak to sobie wymyśliłem :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am