- Opowiadanie: Outta Sewer - Pierwsze zęby

Pierwsze zęby

Nie­wróż­ka zę­busz­ka

 

Dzię­ku­ję bruce za pomoc na becie :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Pierwsze zęby

– Lilka, wyłaź! Wra­caj już!

Z dziu­ry zna­le­zio­nej przez dziew­czyn­ki na ty­łach ogro­du, tuż pod sta­rym, ob­ro­śnię­tym zmar­nia­łym blusz­czem pło­tem, wio­nę­ło za­pa­chem mo­krej gleby i czymś jesz­cze – gę­stym i mdlą­cym.

Mimo fe­to­ru bliź­niacz­ki miały na­dzie­ję, że jama na­le­ży do ja­kie­goś pu­cha­te­go stwo­rzon­ka, naj­le­piej kró­licz­ka, któ­re­go będą mogły od­wie­dzać, gła­skać oraz kar­mić mar­chew­ka­mi, i do głów im nie przy­szło, że może to być leże bor­su­ka, lisa, lub cze­goś rów­nie nie­bez­piecz­ne­go. Od dawna ma­rzy­ły o wła­snym zwie­rząt­ku, wie­lo­krot­nie bła­ga­ły mamę cho­ciaż­by o cho­micz­ka, jed­nak za każ­dym razem sły­sza­ły tę samą, prze­kre­śla­ją­cą ich na­dzie­je od­po­wiedź: mam zbyt wiele na gło­wie. 

Odkąd dwa mie­sią­ce temu mama ode­szła od taty i za­bra­ła dziew­czyn­ki ze sobą, prze­pro­wa­dza­jąc się na wieś, do sta­re­go, par­te­ro­we­go domu po dziad­kach, nie miała już dla nich tyle czasu co kie­dyś.

– Lil­ka­aa! – Oczy na­wo­łu­ją­cej bliź­niacz­kę Leosi za­szkli­ły się od łez. Oba­wia­ła się o sio­strę, ale rów­nie mocno bała się co powie mamie, jeśli Lilka utknie w dziu­rze i trze­ba bę­dzie wzy­wać pomoc. – Na­tych­miast wyłaź!

Prze­wa­la­ją­ce się przez paź­dzier­ni­ko­we niebo, na­brzmia­łe od desz­czu chmu­ry nie do­pusz­cza­ły do ziemi wiele świa­tła, a na do­da­tek zbli­ża­ła się szes­na­sta. Ota­cza­ją­ce dom stare mo­drze­wie szu­mia­ły pod na­po­rem wzma­ga­ją­ce­go się wia­tru, pach­nia­ło wil­got­nym drew­nem i dymem z pie­cy­ków, było coraz ciem­niej.

Le­osia chcia­ła po raz ko­lej­ny wy­krzy­czeć imię sio­stry, kiedy w głębi jamy bły­snął pro­mień la­tar­ki.

– Cicho, głu­pia! – syk­nę­ła gra­mo­lą­ca się na ze­wnątrz Lilka. Dłu­gie, się­ga­ją­ce po­ło­wy ple­ców włosy miała w ob­le­pio­nych sza­ro­żół­tą gliną strą­kach, a na jej dzie­cię­cej twa­rzy próż­no było szu­kać choć­by ka­wał­ka czy­stej, nie po­kry­tej zie­mią skóry.

– Li­la­a-a! Jak ty wy­glą­dasz? Jak mama cię zo­ba­czy…

– Nic nie zo­ba­czy – ucię­ła Lilka, przy­glą­da­jąc się za­bło­co­nej kurt­ce. – Wy­ką­pię się, a ubra­nia upie­rzemy.

– My­ślisz, że mama jest głu­pia i się nie zo­rien­tu­je?

– Ka­za­ła nam iść się bawić w ogro­dzie, i jesz­cze po­wie­dzia­ła, żeby jej nie prze­szka­dzać, bo jest bar­dzo za­ję­ta, nie? Nic się nie dowie, chyba, że ty jej wy­pa­plasz.

– Sama pa­plasz! – od­cię­ła się Le­osia, choć wie­dzia­ła, że jeśli cho­dzi o umie­jęt­ność kła­ma­nia bez mru­gnię­cia okiem i uni­ka­nia kon­se­kwen­cji, Lilka była mi­strzy­nią. Ostroż­niej­sza i o wiele bar­dziej po­wścią­gli­wa Le­osia cza­sem za­zdro­ści­ła sio­strze awan­tur­ni­cze­go cha­rak­te­ru, zaś w sy­tu­acjach ta­kich jak ta, gdy widmo ro­dzi­ciel­skie­go nie­za­do­wo­le­nia wi­sia­ło nad nimi obie­ma, cał­ko­wi­cie zda­wa­ła się na bliź­niacz­kę.

– To chcesz zo­ba­czyć, co zna­la­złam, czy nie? – Lilka się­gnę­ła do kie­sze­ni.

– Ej, no! Nie mó­wi­łaś, że coś zna­la­złaś. Po­ka­żesz? Pliiisss!

Lilka wy­cią­gnę­ła rękę i roz­war­ła dłoń. Le­ża­ły na niej nie­wiel­kie ka­my­ki o dziw­nych kształ­tach, czar­ne, białe i żółte.

– Wla­złam tylko ka­wa­łek, bo za za­krę­tem było wię­cej mniej­szych tu­ne­li. I śmier­dzia­ło coraz bar­dziej, a na ziemi le­ża­ło pełno tego. – Lilka wzro­kiem wska­za­ła dłoń. – I chyba serio miesz­ka tam ja­kieś zwie­rząt­ko, ale jak po­świe­ci­łam la­tar­ką to tak dziw­nie za­pisz­cza­ło i ucie­kło głę­biej, i tro­chę się scy­ka­łam.

– Ja to bym chyba umar­ła ze stra­chu. – Le­osia spoj­rza­ła na sio­strę z po­dzi­wem. – A te ka­my­ki po co wzię­łaś?

– To nie są ka­my­ki, głu­po­lu. Wi­dzisz? To są zęby.

– Co? – skrzy­wi­ła się Le­osia. – O, fuj! Lilka, wywal to! Po co ci one?

– Eee… Jesz­cze nie wiem. Patrz! – Dziew­czyn­ka się­gnę­ła druga dło­nią i ujęła w palce naj­więk­szy z zębów. – Ten jest chyba od psa. A te ma­lut­kie, ostre jak igieł­ki, to może od kotka? A ten, jak ziarn­ko ku­ku­ry­dzy, wy­glą­da jak twój mle­czak, za któ­re­go do­sta­łaś przed­wczo­raj od zę­bo­wej wróż­ki dychę.

– Lilka, to serio jest fuj.

– Ej, Le­osia! – W gło­wie Lilki po­ja­wi­ła się myśl, która roz­bły­sła ni­czym su­per­no­wa i przy­ćmi­ła wszyst­kie inne: – A co, jak to jest dom zę­bo­wej wróż­ki?

– Ona pew­nie miesz­ka w zamku, a nie w dziu­rze w ziemi, głu­pku. Wy­rzuć to i chodź, zanim mama nas za­wo­ła.

– Wiesz co z nimi zro­bię? Włożę je pod po­dusz­kę – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła sio­strze Lilka. – No, co tak pa­trzysz? Ty już czte­ry razy do­sta­łaś kasę za zęba, a ja jesz­cze nic.

– Ale to chyba muszą być twoje zęby, a nie byle jakie.

– Nie wiesz na pewno, więc nie gadaj. – Lila wy­szcze­rzy­ła się peł­nym ze­sta­wem śnież­no­bia­łych mle­cza­ków, ski­nę­ła na sio­strę i ru­szy­ła w stro­nę domu. 

 

***

 

Tej nocy Lilka nie spała do­brze.

Naj­pierw wier­ci­ła się i nie po­tra­fi­ła zna­leźć wy­god­nej po­zy­cji, a potem, kiedy już za­snę­ła, na­wie­dza­ły ją kosz­ma­ry. Wy­bu­dza­ła się z nich kilka razy, roz­glą­da­ła ner­wo­wo po roz­ja­śnia­nym ską­pym świa­tłem lamp­ki noc­nej po­ko­ju, i znów za­sy­pia­ła. Nie pa­mię­ta­ła co jej się śniło – ob­ra­zy szyb­ko ula­ty­wa­ły, po­zo­sta­wia­jąc po sobie tylko dziw­ny nie­po­kój oraz wra­że­nie czy­jejś obec­no­ści; cze­goś po­ru­sza­ją­ce­go się na kra­wę­dzi pola wi­dze­nia; ukry­wa­ją­ce­go skom­le­nie po­śród szumu tar­ga­nych wia­trem drzew za oknem.

W do­dat­ku Lilkę za­czę­ły boleć zęby.

Na dol­nym po­zio­mie pię­tro­we­go łóżka Le­osia świsz­cza­ła przez nos rów­nym od­de­chem, spo­ra­dycz­nie prze­ry­wa­nym chrap­nię­cia­mi.

Zęby bo­la­ły coraz moc­niej. Lilka za­ci­snę­ła szczę­ki, ob­ję­ła po­dusz­kę i z ca­łych sil wtu­li­ła w nią głowę. Na oślep wy­ma­ca­ła ukry­tą w po­ście­li sa­kiew­kę, którą przed snem przy­go­to­wa­ła dla zę­bo­wej wróż­ki. Wy­cią­gnę­ła ją i prze­wró­ci­ła się na plecy.

Unio­sła wo­re­czek nad głowę, po­trzą­snę­ła. Za­war­tość za­grze­cho­ta­ła sucho.

Jakby w od­po­wie­dzi, coś ude­rzy­ło o pa­ra­pet.

Lilka za­mar­ła. Z wciąż wy­cią­gnię­tą nad głowę ręką, nie śmie­jąc się po­ru­szyć, spły­ci­ła od­dech. Wy­tę­ży­ła wzrok i wy­da­ło jej się, że w lewym dol­nym rogu okna ciem­ność jest bar­dziej gęsta. Świa­tło lamp­ki, prze­są­cza­ją­ce się przez ozdo­bio­ny ku­cy­ka­mi aba­żur, od­bi­ja­ło się re­flek­sa­mi na szy­bie i prze­szka­dza­ło wy­raź­niej doj­rzeć to, co mogło czaić się po dru­giej stro­nie.

Na prze­kór stra­cho­wi, by udo­wod­nić sobie, że to tylko wzrok na spół­kę z wy­obraź­nią pła­ta­ją jej figle, Lilka raz jesz­cze za­grze­cho­ta­ła wo­recz­kiem.

Przy­cza­jo­na w rogu okna czerń nagle ożyła i rzu­ci­ła się na szybę.

Lilka jed­nym susem do­pa­dła włącz­ni­ka świa­tła. Pokój zalał cie­pły blask z dwóch wie­ko­wych pla­fo­nów, a mrok zy­skał kon­kret­ną formę i kształt. 

Wy­glą­dał jak prze­raź­li­wie wy­chu­dzo­ny nie­mow­lak, z siną skórą o­pię­tą na wy­sta­ją­cych ko­ściach. Łysą, zbyt dużą w sto­sun­ku do resz­ty ciała głowę przy­ci­skał do szyby, a ogrom­ne, wy­łu­pia­ste oczy o za­snu­tych biel­mem tę­czów­kach lu­stro­wa­ły pokój. Resz­tę jego twa­rzy zaj­mo­wa­ła pasz­cza, szcze­rzą­ca się w stro­nę Lilki po­zba­wio­ny­mi zębów, mię­si­sty­mi dzią­sła­mi.

Isto­ta pi­snę­ła prze­ni­kli­wie, za­sło­ni­ła śle­pia pa­ty­ko­wa­tym przed­ra­mie­niem, potem od­wró­ci­ła się, ze­sko­czy­ła z pa­ra­pe­tu i po­gna­ła w ciem­ność, przez tar­ga­ny wi­chu­rą ogród.

Lilka sku­li­ła się w rogu łóżka. Wsłu­cha­na w równy od­dech śpią­cej sio­stry, z nie­ru­cho­mym wzro­kiem wbi­tym w okno i dłoń­mi kur­czo­wo za­ci­śnię­ty­mi na wo­recz­ku, prze­sie­dzia­ła tak do siód­mej rano, kiedy ze stu­po­ru wy­rwał ją dźwięk bu­dzi­ka.

 

***

 

Po­bud­ka, śnia­da­nie, mycie zębów, przy­go­to­wa­nia do wyj­ścia.

Co­dzien­na ru­ty­na wy­pie­ra­ła strach i z każdą ko­lej­ną mi­nu­tą Lilka coraz moc­niej utwier­dza­ła się w prze­ko­na­niu, że żadne z noc­nych wy­da­rzeń nie miało miej­sca. Tata opo­wia­dał jej kie­dyś, że w snach od­bi­ja­ją się wspo­mnie­nia oraz echa nie­daw­nych prze­żyć i wła­śnie dla­te­go sny cza­sem wy­da­ją się nam bar­dzo re­al­ne. Jeśli mówił praw­dę – bo i po co miał­by kła­mać? – to Lilka po pro­stu wy­śni­ła kosz­mar, któ­re­go po­wo­dem mu­sia­ła być wczo­raj­sza przy­go­da z dziu­rą w ziemi. A także za­bra­ne z niej zęby.

Przed wyj­ściem do szko­ły Lilka spa­ko­wa­ła wy­ję­ty spod po­dusz­ki wo­re­czek do tor­ni­stra. Na dłu­giej prze­rwie wy­trzą­snę­ła jego za­war­tość do szkol­nej to­a­le­ty, a wraz ze spłu­ka­ny­mi do ka­na­li­za­cji zę­ba­mi, z głowy Lilki znik­nę­ły ostat­nie strzę­py obaw.

Po za­ję­ciach mama ode­bra­ła córki ze świe­tli­cy, spóź­nio­na grubo ponad go­dzi­nę, więc do domu wró­ci­ły po zmro­ku. Czasu star­czy­ło im tylko na od­ro­bie­nie lek­cji, ko­la­cję oraz ką­piel. Potem mama ka­za­ła bliź­niacz­kom wsko­czyć do łóżek, a sama za­mknę­ła się w biu­rze, z kom­pu­te­rem i ster­tą opa­słych se­gre­ga­to­rów.

Le­osia za­pa­dła w sen nie­mal na­tych­miast, zaś u Lilki to­ną­cy w pół­mro­ku pokój oraz ciem­ność za oknem przy­wo­ła­ły nie­chcia­ne wspo­mnie­nie po­przed­niej nocy. Po­wo­do­wa­na stra­chem wy­mknę­ła się na ko­ry­tarz, z szaf­ki za­bra­ła so­lid­ną la­tar­kę, któ­rej świę­tej pa­mię­ci dzia­dek uży­wał na eme­ry­tu­rze, do­ra­bia­jąc jako stróż nocny, po czym wró­ci­ła do sie­bie. Uzbro­jo­na we wła­sne źró­dło świa­tła od razu zro­bi­ła się spo­koj­niej­sza.

Za­sy­pia­ła, kiedy spod nie­do­mknię­tych po­wiek jej wzrok za­re­je­stro­wał ruch wśród cieni na dru­gim końcu po­ko­ju. Jakby coś wiel­ko­ści śred­nie­go psa wy­chy­nę­ło zza biur­ka i prze­mknę­ło ku łóżku, trzy­ma­jąc się poza za­się­giem wą­tłe­go świa­tła lamp­ki.

Lilka otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy.

Pod spodem za­skrzy­pia­ło łóżko, za­sze­le­ści­ła po­ściel. Od­dech sio­stry zgu­bił rytm, ze świ­stu prze­cho­dząc w char­kot.

Ostroż­nie, by nie wydać żad­ne­go dźwię­ku, Lila na­ma­ca­ła la­tar­kę, prze­chy­li­ła się przez kra­wędź ma­te­ra­ca i spoj­rza­ła na dolne po­sła­nie, na któ­rym Le­osia le­ża­ła na wznak, z roz­ło­żo­ny­mi sze­ro­ko ra­mio­na­mi.

I nie była sama.

Coś sie­dzia­ło obok, po­chy­la­ło się nad jej twa­rzą, wy­gi­na­ło w łuk gru­zło­wa­te plecy, ki­wa­ło po­marsz­czo­ną czasz­ką. Szczu­pły­mi pal­ca­mi roz­chy­la­ło usta dziew­czyn­ki, do­ty­ka­ło jej zębów, prze­su­wa­ło po nich gru­by­mi, po­ła­ma­ny­mi pa­znok­cia­mi, jakby spraw­dza­ło ich stan.

Lila drżą­cą dło­nią skie­ro­wa­ła la­tar­kę na in­tru­za, klik­nął włącz­nik.

Isto­ta od­wró­ci­ła głowę w kie­run­ku świa­tła. Jej oczy cof­nę­ły się w głąb czasz­ki, po­zo­sta­wia­jąc po sobie dwa głę­bo­kie tu­ne­le. Na­stęp­nie masz­ka­ra roz­war­ła długi, niby szczu­rzy pysk, szcze­rząc się set­ka­mi zębów o róż­nych kształ­tach i roz­mia­rach. Ru­chli­wy język za­trze­po­tał po­mię­dzy za­śli­nio­ny­mi dzią­sła­mi, a z gar­dła stwo­rze­nia wy­do­był się roz­dzie­ra­ją­cy skrzek, któ­re­mu za­wtó­ro­wał pisk Lilki.

Wy­bu­dzo­na ha­ła­sem Le­osia ze­rwa­ła się z po­sła­nia, strą­ca­jąc na pod­ło­gę koł­drę wraz z sie­dzą­cym na niej in­tru­zem. Isto­ta za­młó­ci­ła koń­czy­na­mi, wy­swo­bo­dzi­ła się z fałd po­ście­li i za­nur­ko­wa­ła w mrok za­le­ga­ją­cy pod łóż­kiem.

Drzwi otwar­ły się z hu­kiem, roz­bły­sło świa­tło i do po­ko­ju wpa­ro­wa­ła mama. Spoj­rza­ła na ku­lą­cą się na łóżku pod ścia­ną Lilkę i na la­tar­kę w jej ręce, potem prze­nio­sła wzrok na sie­dzą­cą niżej, zdez­o­rien­to­wa­ną Le­osię.

– Co się dzie­je!?

– Po­twór! Pod łóż­kiem jest po­twór! – krzyk­nę­ła Lila. 

– Po­twór? – Mama w duchu ode­tchnę­ła z ulgą i spo­koj­nie za­czę­ła tłu­ma­czyć córce: – Liluś, nie ma żad­nych po­two­rów, coś ci się przy­śni­ło…

– Ukrył się pod łóż­kiem! Sie­dział na Leosi, chciał za­brać jej zęby! – Roz­trzę­sio­na Lilka wy­plu­wa­ła słowa z szyb­ko­ścią ka­ra­bi­nu, jej głos łamał się na gra­ni­cy pła­czu. – Po­świe­ci­łam mu w oczy, i on spadł i scho­wał się pod łóżko! 

– Lila, sie­dział na mnie po­twór? – ode­zwa­ła się Le­osia za­lęk­nio­nym tonem.

– Liluś, uspo­kój się, bo stra­szysz sio­strę. – Mama wy­cią­gnę­ła rękę w kie­run­ku dziew­czyn­ki. – Daj mi la­tar­kę, to udo­wod­nię ci, że pod łóż­kiem nie ma żad­nych po­two­rów.

Lilka nie­chęt­nie po­da­ła urzą­dze­nie. 

– Mamo, uwa­żaj, on ma zęby, dużo zębów i nie ma oczu!

– Przed chwi­lą mó­wi­łaś, że go ośle­pi­łaś, a teraz, że nie ma oczu… – Mama schy­li­ła się i omio­tła stru­mie­niem świa­tła prze­strzeń pod łóż­kiem. – Nic tu nie ma oprócz kurzu, okrusz­ków i kau­czu­ko­wej pi­łecz­ki, któ­rej szu­ka­łaś kilka dni temu.

– Uciekł i scho­wał się za biur­kiem! Na pewno! Mamo, po­świeć za biur­kiem! – upie­ra­ła się Lilka.

– Lila… To był tylko kosz­mar. I tak mia­łam się wła­śnie po­ło­żyć, więc dzi­siaj śpisz ze mną, do­brze?

– Ja też chcę! – krzyk­nę­ła Le­osia, zgar­nia­jąc pod pachę ulu­bio­ną po­dusz­kę.

– Zgoda – wes­tchnę­ła mama.

– Mamo, ja nie zejdę! Nie zejdę, on gdzieś tu jest… – Głos Lilki nadal drżał. – Tylko czeka aż wy­łą­czy­my świa­tło! 

– Więc nic nie wy­łą­czy­my – za­pro­po­no­wa­ła mama cier­pli­wie. – To jak, Liluś? Pój­dziesz sama, czy mam cię za­nieść?

Po krót­kim wa­ha­niu Lila oplo­tła ra­mio­na­mi szyję mamy i dała się po­nieść do sy­pial­ni. Le­osia z po­dusz­ką w jed­nej ręce i prze­ję­tą la­tar­ką w dru­giej po­spieszyła za nimi, oświe­tla­jąc wszyst­kie ciem­ne kąty mi­ja­ne po dro­dze – na wy­pa­dek gdyby Lilce wcale nie śnił się kosz­mar i po­twór ist­niał na­praw­dę.

 

***

 

Lilka nie po­szła do szko­ły.

Przez całą noc nie zmru­ży­ła oka, kuląc się pod pie­rzy­ną obok śpią­cej Leosi oraz bu­dzą­cej się co jakiś czas z nie­spo­koj­nych drze­mek mamy. Rano ki­wa­ła się przy stole ze zmę­cze­nia, ledwo uno­si­ła łyżkę do ust, nie­wy­spa­nie od­bi­ja­ło się na jej twa­rzy bladą skórą i cie­nia­mi wokół oczu.

Kiedy pod­czas za­kła­da­nia butów upa­dła obok szaf­ki i o mało nie roz­bi­ła sobie głowy, mama zde­cy­do­wa­ła, że wy­sy­ła­nie dziś córki do szko­ły nie jest do­brym po­my­słem. Leosi nie spodo­ba­ło się, że ona musi od­bęb­nić cały dzień na nauce, a Lilka w tym cza­sie bę­dzie od­po­czy­wać w domu, więc całą drogę sie­dzia­ła w sa­mo­cho­dzie z za­cię­ty­mi usta­mi i do sio­stry nie ode­zwa­ła się choć­by jed­nym sło­wem. Wy­cho­dząc z auta trza­snę­ła drzwia­mi i nawet nie po­ma­cha­ła na po­że­gna­nie, jak to miała w zwy­cza­ju.

Po po­wro­cie do domu mama rzu­ci­ła się w wir pracy. Lila w tym cza­sie oglą­da­ła bajki i nawet zda­rzy­ło jej się kilka razy przy­snąć.

Był czwar­tek, a w czwart­ki bliź­niacz­ki koń­czy­ły lek­cje przed sie­dem­na­stą, potem mama wio­zła je do są­sied­niej wio­ski na kurs tańca, po czym wra­ca­ły do domu w oko­li­cach dwu­dzie­stej. Jed­nak dziś sy­tu­acja nieco się skom­pli­ko­wa­ła.

Przed szes­na­stą, kiedy niebo na­bra­ło mrocz­niej­szych barw, przy­go­to­wu­jąc się na na­dej­ście nocy, przy­szła pani Róża, są­siad­ka miesz­ka­ją­ca sa­mot­nie w po­bli­skim go­spo­dar­stwie, która cza­sem zaj­mo­wa­ła się dziew­czyn­ka­mi, kiedy mamę wzy­wa­ły obo­wiąz­ki. Ko­bie­ta po­ja­wi­ła się razem z Fa­fuń­ciem, nie­wiel­kim kun­del­kiem, od śmier­ci męża pani Róży je­dy­nym jej to­wa­rzy­szem, który wśród przod­ków z pew­no­ścią miał pudla, po­nie­waż cały po­kry­ty był gę­sty­mi lo­ka­mi. Bliź­niacz­ki lu­bi­ły są­siad­kę, ale prze­pa­da­ły głów­nie za jej ra­do­snym psia­kiem i nawet kie­dyś snuły plany, że się nim zajmą, jeśli pani Róża z ja­kie­goś po­wo­du umrze – co na­stą­pi naj­pew­niej ze sta­ro­ści, bo prze­cież są­siad­ka miała ponad sześć­dzie­siąt lat.

Nie­dłu­go potem mama po­je­cha­ła po Le­osię, by za­wieźć ją na do­dat­ko­we za­ję­cia, a Lilkę zo­sta­wi­ła pod opie­ką pani Róży. Dziew­czyn­ka ponad go­dzi­nę do­ka­zy­wa­ła z pie­skiem, gła­ska­ła go, dro­czy­ła się z nim i kar­mi­ła sma­ko­ły­ka­mi, aż wresz­cie ule­gła na­mo­wom opie­kun­ki na ro­ze­gra­nie par­tii chiń­czy­ka.

Na ze­wnątrz wzmógł się wiatr, o pa­ra­pet co jakiś czas ude­rza­ły kro­ple, szum drzew za oknem sta­wał się coraz wy­raź­niej­szy. Po­mi­mo po­gar­sza­ją­cej się po­go­dy, pani Róża wy­pu­ści­ła Fa­fuń­cia w ciem­ność na po­dwó­rzu, żeby za­ła­twił swoje pie­skie spra­wy, po czym wró­ci­ła do roz­gryw­ki z Lilką.

Dziew­czyn­ka wpro­wa­dza­ła wła­śnie trze­ci pio­nek do domku, zy­sku­jąc wy­raź­ną prze­wa­gę, kiedy nad szum drzew wy­bi­ło się uja­da­nie, a po chwi­li bo­le­sne psie skom­le­nie. Są­siad­ka gwał­tow­nie od­wró­ci­ła głowę ku oknu.

– Fafik!? – krzyk­nę­ła. Ze­rwa­ła się z krze­sła i po­bie­gła do przed­po­ko­ju, wzuła buty i wy­pa­dła na ze­wnątrz, na­wo­łu­jąc gło­śno pu­pi­la.

– Fa­fuń­cio! Fafik! Pie­sku, ode­zwij się!

Prze­stra­szo­na Lilka po­dą­ży­ła za nią, jed­nak nie wy­sta­wi­ła nogi poza krąg rzu­ca­ne­go z wnę­trza sieni bla­sku.

Gdzieś zza domu po­now­nie roz­brzmia­ło skom­le­nie, po nim prze­cią­gły sko­wyt, który prze­szedł w pisk i nagle się urwał. Są­siad­ka zo­sta­wi­ła Lilkę samą i po­bie­gła w noc, na ra­tu­nek Fa­fuń­cio­wi.

Dziew­czyn­ka stała przez około mi­nu­tę, wpa­tru­jąc się ner­wo­wo w ciem­ność, cze­ka­jąc na po­wrót opie­kun­ki. Potem wy­co­fa­ła się do przed­po­ko­ju i wy­ję­ła z szaf­ki dziad­ko­wą la­tar­kę. Po­now­nie wy­szła na ze­wnątrz i omio­tła stru­mie­niem świa­tła prze­strzeń na lewo od sieni, gdzie po­bie­gła pani Róża.

– Halo! – krzyk­nę­ła. – Pani Różo! Fa­fuń­cio! Halo!?

Nic. Tylko szum drzew tar­ga­nych sil­ny­mi po­dmu­cha­mi, spo­ra­dycz­ne pac­nię­cia wiel­kich kro­pel, roz­bry­zgu­ją­cych się na be­to­no­wych scho­dach, świst wia­tru prze­ci­ska­ją­ce­go się pod bel­ka­mi dachu.

– Pani Różo!? Halo! – Głos Lilki sta­wał się coraz bar­dziej płacz­li­wy.

Nie wie­dzia­ła co po­win­na zro­bić, jak się za­cho­wać. Chaos myśli nie sprzy­jał po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji, ale była pewna, że nie wyj­dzie w mrok, nawet wy­po­sa­żo­na w la­tar­kę. Prze­cież tam może czaić się po­twór, który tylko na to czeka.

Za­grzmia­ło, na brwi Lilki roz­bi­ła się wiel­ka kro­pla desz­czu, bry­znę­ła na po­wie­kę. Dziew­czyn­ka prze­tar­ła twarz przed­ra­mie­niem, zimny wiatr sma­gnął ją po wil­got­nych po­licz­kach. Od­wró­ci­ła się w stro­nę drzwi, a wtedy kątem oka do­strze­gła gęst­szy cień, skra­da­ją­cy się za gra­ni­cą bla­sku. Pi­snę­ła i skie­ro­wa­ła na niego la­tar­kę, jed­nak zbyt późno i za wolno.

Cień sko­czył do przo­du. 

A potem nie było już szumu drzew, mo­krych kro­pel ani zim­nych po­dmu­chów – tylko ból i go­to­wa na przy­ję­cie jej świa­do­mo­ści ciem­ność.

 

***

 

Ostre świa­tło kse­no­no­wych re­flek­to­rów roz­go­ni­ło mrok przed domem.

Otwar­te drzwi sieni i świe­cą­ca w noc, le­żą­ca na scho­dach la­tar­ka spra­wi­ły, że mama ob­la­ła się zim­nym potem. Za­par­ko­wa­ła tuż przed wej­ściem, ka­za­ła Leosi zo­stać w sa­mo­cho­dzie, a sama wy­szła na ze­wnątrz.

– Pani Różo! – za­wo­ła­ła, prze­krzy­ku­jąc szum coraz ulew­niej­sze­go desz­czu. Pod­nio­sła cięż­ką la­tar­kę, ści­snę­ła mocno, go­to­wa użyć jej jako broni. – Lila!

Le­osia słu­cha­ła bęb­nią­cych o ka­ro­se­rię kro­pel i ob­ser­wo­wa­ła jak mama wcho­dzi ostroż­nie do domu, a po kil­ku­na­stu se­kun­dach wraca, wy­cią­ga te­le­fon i roz­ma­wia z kimś dłuż­szą chwi­lę, ner­wo­wo ge­sty­ku­lu­jąc.

– Le­osiu! – Mama po­de­szła do sa­mo­cho­du i otwar­ła drzwi. – Ko­cha­nie, cze­kaj tutaj, za­mknę cię, ale nic się nie bój. Bę­dziesz w aucie, do­brze? Ja tylko pójdę do ogro­du i zaraz wra­cam, ro­zu­miesz?

Prze­stra­szo­na dziew­czyn­ka zdo­ła­ła tylko ski­nąć głową. Ro­zu­mia­ła, że mu­sia­ło się stać coś złego, coś z Lilką, bo mama była roz­trzę­sio­na, a w jej oczach szkli­ły się łzy. Trza­snę­ły drzwi, klik­nął cen­tral­ny zamek i po chwi­li snop świa­tła la­tar­ki znik­nął wraz z mamą za ro­giem bu­dyn­ku.

Na ciało pani Róży mama na­tknę­ła się po przej­ściu za­le­d­wie kil­ku­na­stu me­trów. Ko­bie­ta le­ża­ła na ple­cach, blask od­bi­jał się w jej mar­twych, skie­ro­wa­nych ku niebu oczach. Kro­ple wody mie­sza­ły się z krwią, pły­ną­cą z kil­ku­dzie­się­ciu drob­nych ran na po­licz­ku, wy­glą­da­ją­cych jak ślady po ugry­zie­niu przez ja­kieś zwie­rzę. W nie­któ­rych wciąż tkwi­ły ostre ułom­ki, tak jakby to, co za­ata­ko­wa­ło są­siad­kę, wraz z uką­sze­niem stra­ci­ło kilka wła­snych zębów.

– O Boże… – Świa­tło la­tar­ki tań­czy­ło wokół ciała są­siad­ki, wy­ła­wia­jąc z mroku lo­so­we frag­men­ty prze­strze­ni. – Lil­cia…

Ka­wa­łek dalej mok­nął kapeć dziew­czyn­ki, ró­żo­wym fu­ter­kiem od­ci­na­jąc się na tle mo­krej trawy. Mama pod­nio­sła go i w stru­gach desz­czu po­bie­gła na tyły ogro­du. Prze­cze­sy­wa­ła każdy metr wokół, aż wresz­cie pod po­kry­tym blusz­czem pło­tem, wy­zna­cza­ją­cym gra­ni­cę dział­ki, za­uwa­ży­ła to, czego szu­ka­ła, a jed­no­cze­śnie oba­wia­ła się naj­bar­dziej.

Blond włosy Lilki za­lśni­ły w świe­tle. Mama pod­bie­gła do le­żą­cej twa­rzą w dół córki, chcia­ła ją ob­ró­cić, ale coś jej na to nie po­zwa­la­ło. Do­pie­ro kiedy oświe­tli­ła resz­tę jej ciała, za­uwa­ży­ła, że Lilka do pasa tkwi w dziu­rze w ziemi. Zła­pa­ła dziew­czyn­kę pod ra­mio­na, szarp­nę­ła – ubło­co­ne nogi wy­szły gład­ko z jamy. Po­ło­ży­ła córkę na ple­cach, przy­klęk­nę­ła. 

– Lila! – Bły­ska­ła świa­tłem to na twarz cór­ki, to na dziu­rę, jed­no­cze­śnie pal­ca­mi dru­giej ręki spraw­dzi­ła obec­ność tętna.

Dziew­czyn­ka była nie­przy­tom­na, ale żyła. Mama star­ła z jej twa­rzy brud oraz deszcz, a wtedy Lilka za­chły­snę­ła się i otwar­ła sze­ro­ko usta, od­sła­nia­jąc bez­zęb­ne dzią­sła. Z ran po wy­rwa­nych mle­cza­kach są­czy­ła się krew, mie­sza­ła z plwo­ci­ną i zbie­ra­ła na dnie gar­dła.

– O Boże… 

Wtem coś sko­czy­ło mamie na plecy, zła­pa­ło za włosy.

Ko­bie­ta się­gnę­ła wolną ręką, by zrzu­cić ata­ku­ją­ce ją stwo­rze­nie, gdy po­czu­ła doj­mu­ją­cy ból w przed­ra­mie­niu. Stwór za­mknął szczu­rzą pasz­czę, za­głę­bia­jąc dzie­siąt­ki zębów w mięk­kiej tkan­ce, tar­gnął głową, po­tę­gu­jąc cier­pie­nie.

Mama z ca­łych sił szarp­nę­ła ręką. Zi­gno­ro­wa­ła ból wy­ry­wa­nych wło­sów i grzmot­nę­ła ucze­pio­ną jej isto­tą o zie­mię. Wzię­ła za­mach la­tar­ką, ude­rzy­ła stwo­ra w po­ty­li­cę, ucisk na przed­ra­mie­niu ze­lżał.

W stru­gach desz­czu la­tar­ka raz po raz wzno­si­ła się i opa­da­ła, bły­ska­jąc w rytm ko­lej­nych cio­sów, do­pó­ki so­lid­na obu­do­wa na­rzę­dzia z chrup­nię­ciem nie za­głę­bi­ła się w czasz­ce stwo­ra. Szczę­ki znie­ru­cho­mia­łej isto­ty po­lu­zo­wa­ły chwyt i mamie udało się wy­swo­bo­dzić rękę. Przed­ra­mię rwało bólem, w miej­scu ugry­zie­nia tkwi­ło kil­ka­na­ście ostrych odłam­ków, które mu­sia­ły być zę­ba­mi stwo­rze­nia.

– Lil­cia… – Po­mi­mo bólu mama przy­pa­dła do Lilki, unio­sła ją i wzię­ła na ręce. – Wszyst­ko bę­dzie do­brze, ko­cha­nie. Zaraz przy­je­dzie po­li­cja i po­go­to­wie.

Przy­świe­ca­jąc la­tar­ką, ob­cią­żo­na cia­łem nie­przy­tom­nej córki, po­drep­ta­ła po śli­skiej tra­wie do sa­mo­cho­du, w któ­rym cze­ka­ła Le­osia.

Była już zbyt da­le­ko, by zo­ba­czyć, jak coś wiel­ko­ści no­wo­rod­ka opusz­cza jamę, na czwo­ra­kach pod­cho­dzi do mar­twe­go stwo­rze­nia, trąca je szpo­nia­stą dło­nią, przy­tu­la i wy­da­je z sie­bie jęk, który zmie­nia się w pełen pre­ten­sji, nie­na­wist­ny war­kot.

A potem bie­gnie przez szu­mią­cy w ule­wie ogród, goni roz­chy­bo­ta­ny snop świa­tła i szcze­rzy się w noc kom­ple­tem dwu­dzie­stu śnież­no­bia­łych mle­cza­ków.

Koniec

Komentarze

Brawo! Na­resz­cie coś na­praw­dę prze­ra­ża­ją­ce­go. Dzie­cia­ki będą za­chwy­co­ne! Fa­bu­ła ok, dra­ma­tur­gia bdb, twist na końcu jak ta lala! Na­resz­cie hor­ro­rem:). Je­stem usa­tys­fa­ty. Klik

Już tylko spo­kój może nas ura­to­wać

Brawa, chylę czoła, bo po­mysł oraz jego re­ali­za­cja są wspa­nia­łe, dzię­ku­ję za po­dzie­le­nie się tym zna­ko­mi­tym tek­stem (oraz za Twoją cier­pli­wość pod­czas bety), kli­kam i po­zdra­wiam. :)

Pe­cu­nia non olet

Outto, nie czy­tu­ję zwy­kle hor­ro­rów, ale Twój mu­sia­łem w re­wan­żu za od­wie­dzi­ny pod moim szor­tem :)

Wcią­gnął mnie. Taka an­tyw­róż­ka zę­busz­ka może wy­stra­szyć. Czy­ta­łem bez ro­bie­nia ‘ła­pan­ki’, bo gład­ko mi tekst ‘wcho­dził’, ale, żeby móc klik­nąć, wska­zu­ję jedno miej­sce:

Dziew­czyn­ka się­gnę­ła druga dło­nią i ujęła w palce naj­więk­szy z zębów. ← Możpo pro­stu: ząb?

Koń­co­wy twist zna­ko­mi­cie ‘uspra­wie­dli­wia’ dzia­ła­nia an­ty­zę­busz­ki. Ła­go­dzi nie­chęć do niej.

Cześć, Outta Sewer. Cie­ka­wie szyb­ko zbu­do­wa­łeś na­pię­cie. Koń­ców­ka po­do­ba­ła mi się bar­dziej niż po­czą­tek. A jed­nak… cho­ciaż mam już pra­wie 4 dychy na karku, go dalej lubię czy­tać o stwor­kach, po­twor­kach, które cho­wa­ją się pod łóż­kiem :-) Po­zdra­wiam

Bar­dzo zacny hor­ror, Outto!

Zna­ko­mi­ty kli­mat, do­sko­na­le zo­bra­zo­wa­ny strach dziew­czy­nek i jakże re­al­ne kosz­ma­ry-po­two­ry cho­wa­ją­ce się w ciem­nych ką­tach spra­wi­ły, że choć to opo­wia­dan­ko dla dzie­ci, to spra­wa zo­sta­ła przed­sta­wio­na w tak zaj­mu­ją­cy, a przy tym prze­ra­ża­ją­cy spo­sób, że i do­ro­śli po­win­ni być usa­tys­fak­cjo­no­wa­ni lek­tu­rą.

Ufam, że po­pra­wisz uster­ki, więc teraz idę zło­żyć wi­zy­tę w kli­kar­ni. :)

 

Lilka jed­nym susem do­pa­dła włącz­ni­ka świa­tła. → Nie bar­dzo wiem jak można – leżąc na gór­nym po­sła­niu pię­tro­we­go łóżka – jed­nym susem do­paść włącz­ni­ka świa­tła?

 

wy­łu­pia­ste oczy o za­snu­tych biel­mem źre­ni­cach lu­stro­wa­ły pokój. → Czy tu aby nie miało być: …wy­łu­pia­ste oczy o za­snu­tych biel­mem tę­czów­kach lu­stro­wa­ły pokój.

 

prze­chy­li­ła się przez kra­wędź ma­te­ra­ca i spoj­rza­ła na dolną pry­czę… → A może: …prze­chy­li­ła się przez kra­wędź ma­te­ra­ca i spoj­rza­ła na dolne po­sła­nie

 

strą­ca­jąc na pod­ło­gę koł­drę wraz z sie­dzą­cym na niej in­tru­zem. Isto­ta za­młó­ci­ła koń­czy­na­mi, wy­swo­bo­dzi­ła się z fałd pie­rzy­ny… → Koł­dra i pie­rzy­na nie są sy­no­ni­ma­mi, al­bo­wiem to dwa cał­kiem różne na­kry­cia, uży­wa­ne do snu.

Pro­po­nu­ję: …strą­ca­jąc na pod­ło­gę koł­drę wraz z sie­dzą­cym na niej in­tru­zem. Isto­ta za­młó­ci­ła koń­czy­na­mi, wy­swo­bo­dzi­ła się z fałd po­ście­li

 

Nie zejdę, on gdzieś tu jest…. → Zbęd­na krop­ka po wie­lo­krop­ku.

 

są­siad­ka miesz­ka­ją­ca sa­mot­nie na po­bli­skim go­spo­dar­stwie… → …są­siad­ka miesz­ka­ją­ca sa­mot­nie w po­bli­skim go­spo­dar­stwie

 

ro­ze­gra­nie par­tii jej ulu­bio­ne­go “Chiń­czy­ka”. → …ro­ze­gra­nie par­tii jej ulu­bio­ne­go chiń­czy­ka.

 

Ja tylko pójdę na ogród i zaraz wra­cam, ro­zu­miesz?Ja tylko pójdę do ogrp­du i zaraz wra­cam, ro­zu­miesz?

 

grzmot­nę­ła ucze­pio­ną niej isto­tą o zie­mię. → …grzmot­nę­ła ucze­pio­ną jej isto­tą o zie­mię. Lub: …grzmot­nę­ła wcze­pio­ną w nią isto­tą o zie­mię.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Takie kin­gow­skie, co­dzien­ne, zwy­czaj­ne, a włos się jeży. Nie­po­kój to­wa­rzy­szył mi nie­mal od po­cząt­ku, więc na krót­kim dy­stan­sie rów­nież do­brze stra­szysz;)

Swoją ścież­ką dzie­ci uwiel­bia­ją nie­bez­pie­czeń­stwo… Sama z dzie­ciń­stwa pa­mię­tam.

Czy Lilka stra­ci­ła zęby? Bo tak zro­zu­mia­łam.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Hej!

 

@Ry­bak

 

Dzię­ki za klika i od­wie­dzi­ny :) Masz za­miar dać to prze­czy­tać dzie­cia­kom? W sumie czemu nie, tro­chę trau­my jesz­cze ni­ko­mu nie za­szko­dzi­ło :D Oczy­wi­ście żar­tu­ję, bo sam teraz nie uwa­żam żeby to było ja­kieś strasz­ne – chyba zbyt wiele razy to prze­czy­ta­łem, po­pra­wia­jąc, bo z po­cząt­ku rze­czy­wi­ście takie mi się nawet wy­da­wa­ło.

 

@bru­ce

 

Tobie dzię­ku­ję za betę przede wszyst­kim. I cie­szę się, że przy­pa­dło Ci do gustu.

 

@Ko­ala

 

Misiu, nic nie mu­sisz, prze­cież mamy tutaj cał­ko­wi­tą do­bro­wol­ność co kto czyta i kiedy, nie­mniej jed­nak wiel­ce wdzięcz­ny je­stem za od­wie­dzi­ny. Ta nie­wróż­ka zę­busz­ka prze­szła cał­kiem sporą ewo­lu­cję od po­cząt­ko­we­go po­my­słu do fi­nal­nej wer­sji, zaś to zła­go­dze­nie nie­chę­ci – jak to ują­łeś – wpa­dło w za­sa­dzie do tek­stu przed samym koń­cem pro­ce­su twór­czo-wiecz­nie­po­praw­cze­go ;)

Uwaga oczy­wi­ście słusz­na, zaraz uwzględ­nię w tek­ście. Dzię­ki :)

 

@He­sket

 

Heh, a wi­dzisz – ja uwa­żam, że po­czą­tek jest o wiele le­piej na­pi­sa­ny niż ko­niec. Praw­dę po­wie­dziaw­szy to jest to chyba – jeśli do­brze liczę – czwar­ty ko­niec, bo tyle wła­snie razy zmie­nia­łem tekst, zaś po­czą­tek po­zo­stał w pier­wot­nej wer­sji. Po­cząt­ko­wym po­my­słem była isto­ta o wy­mien­nych zę­bach, a potem mu­sia­łem do tego do­pi­sać jakąś hi­sto­rię i padło na zę­bo­we wróż­ki (a ra­czej jej wer­sje na­ro­do­we – Ra­ton­ci­to Perez z Hisz­pa­ni i Pe­ti­te So­uris z Fran­cji [stąd szczu­rzy pysk stwo­ra]) z małym do­dat­kiem stra­chów spod łóżka :)

Dzię­ki za wi­zy­tę i i po­zo­sta­wie­nie po sobie ko­men­ta­rza.

 

@reg

 

Dzię­ku­je za ła­pan­kę, zaraz wezmę się za po­pra­wia­nie wska­za­nych błę­dów.

Cie­szy mnie, że uwa­żasz, że jakaś hor­ro­ro­wa­tość się udała – ja prze­wał­ko­wa­łem ten tekst tyle razy, że prze­sta­łem ją czuć :) Dzię­ku­ję za wi­zy­tę i klika.

 

@Am­bush

 

Takie kin­gow­skie, co­dzien­ne, zwy­czaj­ne

Pro­rok, czy co? ;) Wła­śnie tak to wi­dzia­łem, żeby było takie zwy­czaj­ne, wple­cio­ne w ru­ty­nę dni, więc bar­dzo mnie ucie­szy­ła ta uwaga.

 

Swoją ścież­ką dzie­ci uwiel­bia­ją nie­bez­pie­czeń­stwo… Sama z dzie­ciń­stwa pa­mię­tam.

Ja to widzę tak, że nie tyle uwiel­bia­ją nie­bez­pie­czeń­stwo, tylko nie zdają sobie z niego spra­wy – tam, gdzie my wi­dzi­my po­ten­cjal­ne za­gro­że­nie, gdzie in­stynkt wraz z do­świad­cze­niem oraz umie­jęt­no­ścią prze­wi­dy­wa­nia dłu­go­fa­lo­wych kon­se­kwen­cji mówią nam o tym, że coś może być nie­bez­piecz­ne, dzie­cia­ki widzą moż­li­wość zro­bie­nia tego, co chcą zro­bić. Też pa­mię­tam z dzie­ciń­stwa takie za­ba­wy na go­spo­dar­stwie na wsi, że gdy­bym któ­reś z moich dzie­ci przy­ła­pał na po­dob­nych, to sku­tecz­nie wy­bił­bym im je z głowy :)

 

Czy Lilka stra­ci­ła zęby? Bo tak zro­zu­mia­łam.

Tak. Isto­ta wy­rwa­ła jej mle­cza­ki dla swo­je­go po­tom­ka.

Dzię­ki za wi­zy­tę i miłe słowa :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Outto, po­wi­nie­nem na­pi­sać ‘mu­sia­łem’, bo nie ma ta­kie­go obo­wiąz­ku, ale sto­su­ję się do nie­pi­sa­nej za­sa­dy: je­że­li ktoś od­wie­dził twój tekst, od­wiedź jego.

Fajny hor­ror, przy­jem­nie się czy­ta­ło.

IMO, do­brze Ci wy­szło od­da­nie dzie­cię­cych cha­rak­te­rów.

Kto by po­my­ślał, że Zę­busz­ka może mieć dzie­ci… Cie­ka­wam, kto jest ojcem.

Ech, i w ten spo­sób z hor­ro­ru zro­bi­łam cie­ka­wost­kę. ;-) Dzień dobry, je­stem Fin­kla i ko­cham po­zna­wać świat(y).

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej Outta Sewer !!

 

Lubię twoje opo­wia­da­nia. Jed­nak pa­mię­tam, że ostat­nie jakie czy­ta­łem, było lep­sze. Pro­blem tkwi w nie­zbyt dużej ory­gi­nal­no­ści tek­stu. Choć czy­ta­jąc i to sobie my­śląc uświa­do­mi­łem sobie, że czy­tam z za­in­te­re­so­wa­niem :)

Ogól­nie więc spoko, ale to nie jest naj­lep­sze Twoje opko!

 

Po­zdra­wiam!

Je­stem nie­peł­no­spraw­ny...

Po­do­ba­ła mi się ca­łość, ale uwa­żam, że po­czą­tek lep­szy. Czuje się kli­mat je­sie­ni, dzie­cię­cej cie­ka­wo­ści i ich lęk przed tym, jak za­re­agu­je mama. Po­dob­nie jak Finka po­głę­bi­łam wie­dzę o wróż­kach. Bar­dzo cie­ka­wy hor­ror.

Po­zdra­wiam.

Hej wróż­ka zę­busz­ka z jamy w lesie – dobre :). Szko­da tylko stwo­ra – naj­pierw go okra­da­ją, potem walą co chwi­lę świa­tłem po oczach, a na końcu za­tłu­kli la­tar­ką, co za lu­dzie ;). Jeśli mały stwór do­go­nił matkę to praw­do­po­dob­nie za­gry­zie ją zę­ba­mi córki :D wow to się na­zy­wa dziw­na śmierć :). Fajne opo­wia­da­nie po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Wy­bacz­cie, że z takim po­sli­zgiem, ale ma­jów­ka to był hor­ror ko­mu­nij­ny, po któ­rym do­pie­ro wra­cam do ży­wych.

 

@Mi­siu

je­że­li ktoś od­wie­dził twój tekst, od­wiedź jego.

Chyba, że ten ktoś ma same frag­men­ty albo tek­sty po­wy­żej 100k ;)

 

@Fin­kla

 

IMO, do­brze Ci wy­szło od­da­nie dzie­cię­cych cha­rak­te­rów.

Cie­szy mnie bar­dzo ta uwaga :)

Kto by po­my­ślał, że Zę­busz­ka może mieć dzie­ci… Cie­ka­wam, kto jest ojcem.

Pew­nie coś zę­ba­te­go jest ojcem. Koło zę­ba­te? ;)

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz.

 

@Da­wid

 

Pro­blem tkwi w nie­zbyt dużej ory­gi­nal­no­ści tek­stu. Choć czy­ta­jąc i to sobie my­śląc uświa­do­mi­łem sobie, że czy­tam z za­in­te­re­so­wa­niem :)

No tak, nie rosz­czę sobie prawa, by uwa­żać ten tekst za ory­gi­nal­ny, więc tym bar­dziej cie­szy, że czy­ta­łeś z za­in­te­re­so­wa­niem :)

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny i po­zo­sta­wie­nie po sobie śladu.

 

@Mi­lis

Po­do­ba­ła mi się ca­łość, ale uwa­żam, że po­czą­tek lep­szy.

Też tak uwa­żam.

Dzię­ki za miłe słowa i lek­tu­rę :)

 

@Bard

 

naj­pierw go okra­da­ją, potem walą co chwi­lę świa­tłem po oczach, a na końcu za­tłu­kli la­tar­ką, co za lu­dzie ;

Wred­ni lu­dzie :)

To w sumie opo­wieść o ro­dzi­ciel­stwie chyba jest :D

 

Jeśli mały stwór do­go­nił matkę to praw­do­po­dob­nie za­gry­zie ją zę­ba­mi córki :D wow to się na­zy­wa dziw­na śmierć :)

Mle­cza­ka­mi to nie wiem czy dałby radę, ale jak pod­ro­śnie i za­cznie uży­wać psich i in­nych, to jest szan­sa.

 

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny i ko­men­ta­rze.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Pew­nie coś zę­ba­te­go jest ojcem. Koło zę­ba­te? ;)

Ory­gi­nal­na kon­cep­cja na kon­cep­cję. Nawet jak na forum fan­ta­stów. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Outta!

 

Ra­so­wa cre­epy­pa­sta, po­zio­mem nie­odbie­ga­ją­ca od in­ter­ne­to­wych kla­sy­ków. Jako że za dzie­cia­ka sie­dzia­łem w cre­epy­pa­stach i czy­ta­łem je, drżąc potem w ciem­no­ści na widok gęst­nie­ją­cych kształ­tów na gra­ni­cy wzro­ku, ten tekst ode­bra­łem jako no­stal­gicz­ną po­dróż do wy­bry­ków z dzie­ciń­stwa. :D

No, faj­nie przed­sta­wio­ny po­twór (po­two­ry w sumie), opar­te na idei wróż­ki zę­busz­ki. Po­do­ba­ło mi się. Kli­mat bu­do­wa­łeś kon­se­kwent­nie, opisy ma­lo­wa­ły ob­ra­zy w gło­wie – cho­ciaż imo nie­któ­re prze­my­śle­nia Lilki wy­da­wa­ły się na­pi­sa­ne zbyt… doj­rza­le? Niby były kalką z myśli dziew­czyn­ki, ale spo­sób ich przed­sta­wie­nia mógł nieco wy­bi­jać z tej im­mer­sji.

Ale to w sumie je­dy­ny man­ka­ment, który w sumie nie­ko­niecz­nie musi być obiek­tyw­nym pro­ble­mem. To po pro­stu mój od­biór. ^^

Po­zdra­wiam!

Qu­idqu­id La­ti­ne dic­tum sit, altum vi­de­tur.

Hej.

 

@Fin­kla

 

Teraz myślę o tym, jaka fa­bu­ła pa­so­wa­ła­by do opo­wia­da­nia, w któ­rym jed­nym z bo­ha­te­rów jest koło zę­ba­te :)

 

@BC

 

Dzię­ki za miłe słowa :) Co do Lilki i jej prze­my­śleń, to z tym mia­łem naj­więk­szy pro­blem – żeby te dzie­ci były dzieć­mi w tym, jak myślą i jak się za­cho­wu­ją. Aku­rat mam dość czę­sty kon­takt z dzieć­mi w wieku od kilku do kil­ku­na­stu lat i sta­ra­łem się przy­po­mi­nać sobie jak te zna­jo­me dzie­ci re­ago­wa­ły na różne sy­tu­acje, któ­rych byłem świad­kiem i na tej bazie bu­do­wać Lilkę i Le­osię. Więc wie­rzę, że coś mogło Ci nie spa­so­wać, bo moje ob­ser­wa­cje mogły być chy­bio­ne ;)

Dzię­ki za wi­zy­tę i po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Teraz myślę o tym, jaka fa­bu­ła pa­so­wa­ła­by do opo­wia­da­nia, w któ­rym jed­nym z bo­ha­te­rów jest koło zę­ba­te :)

Da­jesz! :-)

Dla uła­twie­nia dodam, że bo­ha­ter nie musi znaj­do­wać się w brzu­chu zę­ba­cza.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Siema, Outta. Świet­nie zbu­do­wa­łeś kli­mat – za­pa­cha­mi, dźwię­ka­mi, ob­ra­za­mi. Szcze­gól­nie na po­cząt­ku tek­stu. Pierw­szy frag­ment z gru­bej rury wpro­wa­dził na­strój, któ­re­go ocze­ku­ję od tego typu opo­wia­da­nia. Isto­ty z dziu­ry faj­nie opi­sa­ne. W za­sa­dzie ca­łość, gdyby była nieco bar­dziej roz­bu­do­wa­na, nada­wa­ła­by się do ekra­ni­za­cji rów­nie do­brze, jak ze­kra­ni­zo­wa­ne tek­sty Kinga. P.S. nie wiem, czy to kwe­stia czy­ta­nia z te­le­fo­nu, ale mam wra­że­nie, że nie cały tekst masz wy­ju­sto­wa­ny. Pierw­szy frag­ment jest ok, ale potem coś się chyba roz­jeż­dża. Po­zdrów­ka!

Czy­ta­łam w dro­dze do ro­bo­ty, mając na­dzie­ję, że po­nie­dzia­łek nie bę­dzie naj­strasz­niej­szym, co mnie czeka ;-). I nie za­wio­dłam się, sma­ko­wi­ty ten hor­ror, zęby są na swój spo­sób prze­ra­ża­ją­ce (nie tylko wtedy, gdy zo­sta­wiam kawał wy­pła­ty u den­ty­sty :p), a w tak do­brym wy­ko­na­niu mogę i chcę o nich czy­tać.

Bar­dzo kin­gow­ska opo­wieść, w naj­lep­szym tego słowa zna­cze­niu. Opisy co­dzien­no­ści wy­pa­da­ją zna­ko­mi­cie, hi­sto­ria uj­mu­je kli­ma­tem i bez­pre­ten­sjo­nal­no­ścią.

Dzię­ku­ję za tak dobrą lek­tu­rę.

„‬Czło­wiek, który po­tra­fi dru­zgo­tać ilu­zje jest za­ra­zem be­stią i po­wo­dzią. Ilu­zje są tym dla duszy, czym at­mos­fe­ra dla pla­ne­ty." - V. Woolf

Hej!

 

@Fin­kla

 

Nadal nad tym myślę :P

 

@Re­aluc

 

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny i miłe słowo. Dziś mam za­miar za­po­znać się z Twoim ostat­nim tek­stem, do któ­re­go przy­mie­rzam się od przed­wczo­raj, ale jakoś się nie zło­ży­ło. Cie­szą mnie te po­rów­na­nia do prozy Kinga, a z dru­giej stro­ny tro­chę mar­twią, bo sam uwa­żam, że King pisze dość sucho. Tak czy owak, dzię­ki raz jesz­cze :)

 

@Ros­sa

 

Miło Cię wi­dzieć z po­wro­tem na por­ta­lu – dawno Cię nie było, jakoś ko­ja­rzę, że ostat­ni raz Cię tu wi­dzia­łem po Twoim piór­ko­wym “Gnieź­dzie” :)

Dzię­ki za po­zy­tyw­ny od­biór. Zęby się jakoś ostat­nio u mnie po­ja­wia­ją coraz czę­ściej w snach, w do­dat­ku cza­sem, kiedy myślę o czymś zu­peł­nie innym, nagle skądś wy­ska­ku­ją i sa­mo­ist­nie wpla­ta­ją się w roz­my­śla­nia – cho­ciaż lep­szym okre­śle­niem od wy­ska­ku­ją, by­ło­by ra­czej, że się wy­rzy­na­ją z pod­świa­do­mo­ści ;)

Dzię­ku­ję raz jesz­cze i po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Outta,

a z dru­giej stro­ny tro­chę mar­twią, bo sam uwa­żam, że King pisze dość sucho.

Po­dzie­lam Twoją opi­nię. Po­rów­na­nie ra­czej nie tyle do­ty­czy­ło sa­me­go stylu pi­sa­nia, co ogól­nej kon­cep­cji tek­stu oraz umie­jęt­ne­go po­pro­wa­dze­nia scen w taki spo­sób, że aż się prosi do wrzu­ce­nia na ekran. 

P.S. Jeśli zaj­rzysz do mo­je­go naj­now­sze­go tek­stu bę­dzie mi oczy­wi­ście nie­zwy­kle miło ;)

Outto, ja także bar­dzo cie­szę się z po­wro­tu :-) Miło, że wspo­mnia­łeś tam­ten tekst, cho­ciaż ma już kilka lat :-)))

„‬Czło­wiek, który po­tra­fi dru­zgo­tać ilu­zje jest za­ra­zem be­stią i po­wo­dzią. Ilu­zje są tym dla duszy, czym at­mos­fe­ra dla pla­ne­ty." - V. Woolf

Po­do­ba­ło mi się, jest kli­mat, jest na­pię­cie, jest strasz­ny po­twór!

Re­alu­cu – dziś ko­men­tarz u Cie­bie

Rosso – i ja się cie­szę z Two­je­go po­wro­tu :)

Pusiu – cie­szy mnie, że tekst przy­padł Ci do gustu :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Bar­dzo fajne opo­wia­dan­ko, wspa­nia­łe że są ofia­ry (bo to dla hor­ro­ru do­brze) i po­do­ba­ły mi się opisy po­two­ra. Pięk­nie się to czy­ta­ło :)

Dzię­ki, Bruno :)

Cie­szę się, że Ci sia­dło, bo ten tekst do­słow­nie wy­mę­czy­łem, żeby się go po­zbyć z głowy ;)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Cześć, kawał do­bre­go opo­wia­da­nia Ci wy­szedł. Mo­men­ty, kiedy po­ja­wia się po­twór wy­pa­da­ją bar­dzo kli­ma­tycz­nie i fak­tycz­nie bu­dzi­ły u mnie nie­po­kój. Plu­sik rów­nież za cie­ka­wy po­mysł.

Sen jest dobry, ale książ­ki są lep­sze

Cześć, Młody Pi­sa­rzu :) 

 

Cie­szę się, że tekst przy­padł do gustu, a po­twór wzbu­dził nie­po­kój. Po­mysł po­my­słem, a życie leci po swo­je­mu, bo nie­daw­no na­pi­sa­łem ten tekst, a dziś wal­czę z bólem po eks­trak­cji dol­nej szóst­ki i za­zdrosz­czę po­twor­ko­wi z wy­mie­nial­nym uzę­bie­niem ;) 

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie 

Known some call is air am

Za ty­dzień mam iść do den­ty­sty. Może do tego czasu za­po­mnę. Cho­ciaż nie wiem. :P

O ile nie­zbyt lubię praw­dzi­we po­two­ry w hor­ro­rach (ekra­ni­za­cja ,,Ko­lo­ru z prze­stwo­rzy” – kiedy po­ka­za­li zmu­to­wa­ne­go kota, wy­sze­dłem z po­ko­ju), to tu czy­ta­łem z za­cie­ka­wie­niem, chcia­łem wie­dzieć, jak bar­dzo źle się skoń­czy. XP Ob­sta­wia­łem, że zginą wszy­scy, a na końcu bę­dzie takie uję­cie jak w now­szym ,,Cmę­ta­rzu zwie­żąt”, z dziec­kiem w ob­lę­żo­nym sa­mo­cho­dzie. Cho­ciaż w sumie może i tak było, tylko tego nie wie­dzie­li­śmy. Dla­te­go mam lekki nie­do­syt, bo wy­da­je mi się, że bra­kło do­słow­nie ka­wa­łecz­ka na po­cząt­ku i na końcu, ta­kie­go intra i outra. Ale poza tym to spoko.

Jedna rzecz mi zgrzyt­nę­ła – ile lat mają te dziew­czyn­ki (jeśli było w tek­ście, to mi umknę­ło, prze­pra­szam)? Bo skoro nadal mają mle­cza­ki, to pew­nie są we wcze­snej pod­sta­wów­ce. A ga­da­ją i za­cho­wu­ją się jak moje na­sto­let­nie ku­zyn­ki.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Prze­czy­ta­łem opo­wia­da­nie jakoś chwi­lę po pu­bli­ka­cji, ale nie zło­ży­ło się, żeby od razu na­pi­sać ko­men­tarz. Może dla­te­go, że w tym przy­pad­ku nie­wie­le mam do po­wie­dze­nia. To zna­czy opo­wia­da­nie po­do­ba­ło mi się. Hor­ror w tek­ście jest i to cał­kiem dobry, tylko nie czy­tu­ję już hor­ro­rów od ja­kie­goś czasu.

Jeśli miał­bym wska­zać coś do po­pra­wy, to dia­log i prze­my­śle­nia dziew­czy­nek. Sam po­szedł­bym w fa­bu­łę do­ro­słych, gdyż oddać na­tu­ral­nie roz­mo­wy dzie­ci jest trud­no. I Twoje dia­lo­gi też tro­chę zgrzy­ta­ją, na przy­kład “O, fuj!” mówią do­ro­śli do ma­łych dzie­ci, dzie­ci ra­czej nie­wy­bred­nie się krzy­wią. To jed­nak szcze­gół.

Prze­my­śle­nia, o któ­rych wspo­mnia­łem, brzmią zbyt do­ro­sło i doj­rza­le. Z dużą świa­do­mo­ścią osoby, która je ma, a to prze­cież mała dziew­czyn­ki:

– Sama pa­plasz! – od­cię­ła się Le­osia, choć wie­dzia­ła, że jeśli cho­dzi o umie­jęt­ność kła­ma­nia bez mru­gnię­cia okiem i uni­ka­nia kon­se­kwen­cji, Lilka była mi­strzy­nią. Ostroż­niej­sza i o wiele bar­dziej po­wścią­gli­wa Le­osia cza­sem za­zdro­ści­ła sio­strze awan­tur­ni­cze­go cha­rak­te­ru, zaś w sy­tu­acjach ta­kich jak ta, gdy widmo ro­dzi­ciel­skie­go nie­za­do­wo­le­nia wi­sia­ło nad nimi obie­ma, cał­ko­wi­cie zda­wa­ła się na bliź­niacz­kę.

Ogól­nie, to jed­nak bar­dzo dobry hor­ror, a mam wra­że­nie, że coraz trud­niej jest nas prze­stra­szać. Pod­su­mo­wu­jąc – dobra ro­bo­ta.

Po­zdra­wiam.

 

 

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Fajny po­mysł na opko. Od po­cząt­ku na­pię­cie, od­czu­cie cza­ją­cej się grozy, która od­sła­nia­ła się eta­pa­mi. Opisy udane, można było sobie wszyst­ko wy­obra­zić. 

Za­bra­kło mi więk­sze­go na­ci­sku na więź po­mię­dzy bliź­niacz­ka­mi. Nie dzie­li­ły się prze­ży­cia­mi, prze­my­śle­nia­mi. Le­osia nie do­py­tu­je, a Lilka dusi wszyst­ko w sobie. No i naj­waż­niej­sze. W jaki spo­sób bo­ba­sek do­sta­wał się do po­miesz­czeń, zwłasz­cza w nocy?

Ko­niec dy­na­micz­ny i otwar­ty, bo roz­wście­czo­na mama bo­ba­ska za­pew­ne nie od­pu­ści i będą ko­lej­ne trupy, zanim po­li­cja do­trze na miej­sce. Za­sta­na­wia mnie rów­nież, po co stwor­kom czy­jeś zęby? To tak, pa­trząc na norkę i jej za­war­tość, że nie każde pa­so­wa­ły, aby je umie­ścić w miej­scu tych utra­co­nych. Po­zdra­wiam. :)

Hej!

 

Dzię­ki za ko­men­ta­rze, Dar­co­nie, SNWL­KRze i Anet, ale chyba zbyt wiele czasu upły­nę­ło, żeby był sens od­po­wia­dać bar­dziej szcze­gó­ło­wo ;)

 

Ty­gry­si­co!

Nad wię­zią sio­strza­ną nie po­pra­co­wa­łem, bo to miało być krót­kie opo­wia­da­nie. Jak się dzi­dzia po­two­rza­sta do­sta­wa­ła do domu? Nie wiem :) Może przez stry­szek, może przez piw­ni­cę, a może przez sobie tylko znane tajne wej­ście. IMHO to nie ma zna­cze­nia w kon­tek­ście fa­bu­ły, a w do­dat­ku uwa­żam, że nie wszyst­ko musi być wy­ło­żo­ne na stół – hor­ro­rom nawet takie po­dej­ście robi le­piej.

Ko­niec dy­na­micz­ny i otwar­ty, bo roz­wście­czo­na mama bo­ba­ska za­pew­ne nie od­pu­ści i będą ko­lej­ne trupy, zanim po­li­cja do­trze na miej­sce.

Aku­rat to mama ginie z ręki ro­dzi­ciel­ki bliź­nia­czek, a roz­wście­czo­ny jest bo­ba­sek – i pew­nie nie od­pu­ści, jako rze­kłaś :)

Po co stwo­rom zęby? Żeby je sobie wy­mie­niać, a po cóż by in­ne­go? Zęby się zu­ży­wa­ją i psują, a one mogą sobie je do­wol­nie wy­mie­niać na takie, które im pa­su­ją. Na ciele pani Róży kilka ich zo­sta­ło, w ręce mamy bliź­nia­czek rów­nież – to zo­sta­wio­ne tropy, ma­ją­ce po­wie­dziec czy­tel­ni­ko­wi, że stwo­ry nie mają swo­ich zębów, tylko uży­wa­ją cu­dzych, a w do­dat­ku pod­czas po­lo­wań czę­sto je gubią, zo­sta­wia­jąc w ra­nach ofiar. Tak to sobie wy­my­śli­łem :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Nowa Fantastyka