- Opowiadanie: KudynChaosix - Ten, który przynosi rozpacz

Ten, który przynosi rozpacz

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Ten, który przynosi rozpacz

Dwa płat­ki śnie­gu za­tań­czy­ły na noc­nym tle. Inne za­czę­ły im za­zdro­ścić i po chwi­li całe niebo wy­peł­ni­ło się zim­nym pu­chem. Biały ko­ro­wód opa­no­wał puste ulice. Gdzie­nie­gdzie spo­mię­dzy śnie­gu wy­sta­wa­ły jesz­cze po­zo­sta­ło­ści po hucz­nej syl­we­stro­wej nocy.

Pub „San­gre­al” świe­cił pust­ka­mi. Ostat­ni pi­ja­ny klient wy­to­czył się stąd pra­wie go­dzi­nę temu. Bar­man za­sło­nił usta, zie­wa­jąc. Spoj­rzał na swój do­ro­bek zna­ko­mi­tych trun­ków, za­sta­na­wia­jąc się, kiedy bę­dzie mu­siał za­mó­wić nowe al­ko­ho­le. Cięż­kie dę­bo­we drzwi pro­wa­dzą­ce do wnę­trza knaj­py za­skrzy­pia­ły.

Zimne po­wie­trze wtar­gnę­ło do po­miesz­cze­nia, ni­we­cząc sta­ra­nia do­ga­sa­ją­ce­go ko­min­ka o cie­pło. Przy­bysz zro­bił kilka nie­sły­szal­nych kro­ków i za­mknął za sobą drzwi, które gło­śno ude­rzy­ły o fu­try­nę.

– Za­pra­szam, za­pra­szam! – przy­wi­tał go bar­man i po­dob­nie jak przy­bysz zro­bił krok w stro­nę lady baru.

Męż­czy­zna miał naj­wy­żej czter­dzie­ści lat. Ścią­gnął wła­śnie flau­szo­wy płaszcz, zu­peł­nie nie­na­ru­szo­ny przez śnieg i od­sło­nił ele­ganc­ki gar­ni­tur. Po­ło­żył na pod­ło­dze nie­wiel­ką skó­rza­ną tecz­kę i usiadł przy barze.

– Zimna noc, co? Wy­pi­je się pan drin­ka? – za­pro­po­no­wał bar­man i wska­zał na półkę z trun­ka­mi.

– Skoro już tu je­stem… – wes­tchnął męż­czy­zna i za­mó­wił Krwa­wą Mary.

Bar­man uśmiech­nął się i wy­cią­gnął długą szklan­kę spod lady. Kiedy na­czy­nie wy­peł­ni­ło się szkar­łat­nym pły­nem, roz­po­czął do­da­wać przy­pra­wy, przy­my­ka­jąc jedno oko, jakby li­czył każde zia­ren­ko pie­przu czy ob­ję­tość kro­pel sosu Ta­ba­sco. Po­sta­wił przed męż­czy­zną kok­tajl i ski­nął głową.

– Wraca pan z pracy? – za­py­tał, od­kła­da­jąc sok po­mi­do­ro­wy na swoje miej­sce. – Miło wie­dzieć, że ktoś też koń­czy ro­bo­tę nad ranem.

– Nie­ste­ty… – męż­czy­zna po­cią­gnął drin­ka przez czar­ną rurkę. – U mnie nie ma żad­ne­go gra­fi­ku ani wol­ne­go. Cały czas je­stem w pracy.

– Na­praw­dę? – bar­man sta­nął na­prze­ciw męż­czy­zny. – To coś w ro­dza­ju służ­by? Nie ma pan na sobie mun­du­ru.

– Chcesz po­słu­chać o mojej ro­bo­cie? – męż­czy­zna znów po­cią­gnął kok­tajl i prze­stał do­pie­ro, kiedy ze szklan­ki wy­do­był się sior­bią­cy dźwięk. – Nalej mi jesz­cze jed­ne­go i zrób sobie ja­kie­goś… Ja płacę.

 

Przed lo­ka­lem kłę­bił się ośle­pia­ją­cy puch, lecąc to w jedną, to w drugą stro­nę. Na drew­nia­nej la­dzie baru sta­nę­ły dwa drin­ki, a męż­czy­zna roz­luź­nił kra­wat i roz­po­czął swoją hi­sto­rię.

– Wiem, że pra­cu­jesz na barze nie od dzi­siaj i na pewno sły­sza­łeś wiele nie­wia­ry­god­nych hi­sto­rii od mniej lub bar­dziej wy­pi­tych klien­tów… Mo­żesz mi wie­rzyć lub nie, twoja spra­wa. Wiedz jed­nak, że nie mam za­mia­ru kła­mać, to wbrew mojej pro­fe­sji.

Bar­man zro­bił po­waż­ną minę i napił się swo­je­go trun­ku.

– Nie od­po­wiem ci, kiedy za­czą­łem swoją pracę. Nie je­stem rów­nież w sta­nie po­wie­dzieć, kiedy ją skoń­czę. – męż­czy­zna otwo­rzył srebr­ną zdo­bio­ną cy­ga­ret­kę, wy­cią­gnął z niej pa­pie­ro­sa i od­pa­lił go od do­ga­sa­ją­cej już świe­cy. – Można po­wie­dzieć, że to taka „umowa na czas nie­okre­ślo­ny”. – uśmiech­nął się szy­der­czo i wy­pu­ścił chmu­rę dymu z ust.

 

– Pra­cu­ję w De­par­ta­men­cie Umie­ra­nia. – wy­po­wie­dział to zda­nie po­wo­li, pod­no­sząc głos z każ­dym ko­lej­nym sło­wem, po czym zro­bił pauzę i spoj­rzał bar­ma­no­wi pro­sto w oczy. – W pracy mówią na mnie „Roz­pacz”. Cho­ciaż nie jest to zbyt do­kład­ny pseu­do­nim. Po­win­ni mnie na­zy­wać „Tym, który przy­no­si roz­pacz”, ale wiesz, jak to jest… – męż­czy­zna strzep­nął po­piół do me­ta­lo­wej po­piel­nicz­ki. – Moim za­da­niem jest prze­ka­zy­wać lu­dziom wia­do­mość o tym, że umar­ła ich mniej lub bar­dziej bli­ska osoba. Po­wiem w skró­cie… Śmierć idzie do osoby i za­bie­ra jej życie, a ja idę do naj­bliż­szych, czy to pod po­sta­cią in­ne­go czło­wie­ka, czy te­le­fo­nu, listu, cze­go­kol­wiek, i prze­ka­zu­ję im tę wia­do­mość.

– To musi być strasz­na ro­bo­ta… – stwier­dził bar­man, wciąż za­cho­wu­jąc po­waż­ną minę i prze­chy­lił swoją szklan­kę.

– Praca jak praca… – wes­tchnął męż­czy­zna. – Do wszyst­kie­go można się przy­zwy­cza­ić, nawet do tego, że cza­sa­mi prze­ka­zu­ję ko­bie­tom wia­do­mość w po­sta­ci in­tu­icji. – do­ga­sił pa­pie­ro­sa i wziął łyk Krwa­wej Mary. – Cho­ciaż, przy­znam ci, że re­ak­cje ludzi po­tra­fią być naj­róż­niej­sze… Wi­dzia­łeś kie­dyś matkę, która do­wia­du­je się o śmier­ci swo­je­go syna? Spo­koj­nie mógł­bym już na­pi­sać cały pod­ręcz­nik psy­cho­lo­gicz­ny pra­wią­cy o eta­pach ża­ło­by, bez­po­śred­nio po wia­do­mo­ści o śmier­ci dziec­ka. Wiele razy mu­sia­łem po­twier­dzać, sta­now­czo mówić, że to nie jest żart, że wiem na pewno. Póź­niej pa­trzy­łem, jak ko­bie­ty osu­wa­ją się na ko­la­na i po­tra­fią pła­kać ca­ły­mi go­dzi­na­mi… Czę­sto te sy­tu­acje są do sie­bie po­dob­ne, ale… – męż­czy­zna od­pa­lił ko­lej­ne­go pa­pie­ro­sa. – Kie­dyś przy­sze­dłem do jed­ne­go ban­kie­ra, jak był na prze­rwie obia­do­wej. Po­wie­dzia­łem mu, że jego ciot­ka zmar­ła. Facet ukro­ił sobie ka­wa­łek ko­tle­ta, wziął go do ust, prze­łknął, cały czas na mnie pa­trząc, aż w końcu za­py­tał, czy zo­sta­wi­ła mu coś w spad­ku… Pie­przo­ny fi­nan­si­sta! Pra­wie się prze­wró­ci­łem ze śmie­chu! – męż­czy­zna za­milkł i głę­bo­ko za­cią­gnął się pa­pie­ro­sem. – Jeden major był dobry… Po­wie­dzia­łem mu o śmier­ci jego syna, który też był żoł­nie­rzem. Chło­pak młody, tro­chę po dwu­dzie­st­ce. Tra­fił do Iraku, wy­sła­ny do kon­tyn­gen­tu, który przy­le­gał do Iranu. Ten major pierw­sze o co mnie za­py­tał, to czy zgi­nął w walce. – Roz­pacz wy­pu­ścił biały dym przez nos. – Jak mu oznaj­mi­łem, że jego sy­na­lek puk­nął sobie w łeb, bo nie mógł znieść na­pię­cia, pra­wie mnie roz­szar­pał na ka­wał­ki… Też mi po­mysł wy­sy­łać gów­nia­rzy na wojnę!

– Pobił cię? – za­py­tał bar­man, się­ga­jąc do kie­sze­ni po swoją pacz­kę pa­pie­ro­sów.

– Mnie sa­me­go nie pobił, ale wybił zęby oso­bie, którą aku­rat byłem, ta­kie­mu jed­ne­mu po­rucz­ni­ko­wi… – od­po­wie­dział męż­czy­zna, spo­glą­da­jąc na dno szklan­ki.

– Jak to w ogóle jest…? – za­gad­nął bar­man, od­pa­la­jąc pa­pie­ro­sa i za­cią­ga­jąc się łap­czy­wie. – Mo­żesz stać się każ­dym, kto aku­rat prze­ka­zu­je wia­do­mość?

– Oczy­wi­ście. Każ­dym, wszyst­kim… Kie­dyś te­le­gra­mem, teraz te­le­fo­nem ko­mór­ko­wym, ne­kro­lo­giem. Za­le­ży co jest po­trzeb­ne. Jed­nak naj­czę­ściej wcie­lam się w dru­gie­go czło­wie­ka.

– Byłeś kie­dyś mną? – bar­man przy­mknął oczy prze­ra­żo­ny.

– A prze­ka­za­łeś kie­dyś komuś wia­do­mość o śmier­ci bli­skiej osoby? – Roz­pacz uśmiech­nął się i do­koń­czył drin­ka. – Nie. Tobą nigdy nie byłem. Ale prze­ka­zy­wa­łem kie­dyś wia­do­mość jed­ne­mu bar­ma­no­wi, nawet był tro­chę po­dob­ny do cie­bie… Umarł mu oj­ciec. Zgi­nął w wy­pad­ku bu­dow­la­nym. Ciało było tak zma­sa­kro­wa­ne, że nawet nie miał oka­zji go zo­ba­czyć.

– Jak za­re­ago­wał?

– Na po­cząt­ku dosyć do­brze. To zna­czy, wia­do­mo, były łzy, żal, oskar­ża­nie. Oka­zał się na tyle silny, że po­mógł swo­jej sio­strze sobie z tym po­ra­dzić… – Roz­pacz pod­niósł szklan­kę o kilka cen­ty­me­trów i upu­ścił ją, tak, że wy­da­ła gło­śny brzęk. – Za­pła­cił jed­nak za to cenę. Bie­dak chyba wy­ko­rzy­stał swoje ostat­nie za­pa­sy siły… Po kilku mie­sią­cach od­wie­dzi­łem jego sio­strę i po­wie­dzia­łem, że jej brat zapił się na śmierć.

– To okrop­ne… – stwier­dził bar­man i nalał męż­czyź­nie po­kaź­ny kie­li­szek czy­stej.

– Okrop­ne to są re­ak­cję du­chow­nych! Słowo daję, gdy­bym był Śmier­cią, to sko­sił­bym ich wszyst­kich, za to ich opa­no­wa­ne du­chow­ne po­dej­ście! – Roz­pacz gwał­tow­nie zła­pał kie­li­szek i wypił jego za­war­tość jed­nym hau­stem. – Przy­sze­dłem do jed­ne­go księ­dza, pro­bosz­cza w małej miej­sco­wo­ści. Prze­ka­za­łem mu wia­do­mość, że wi­ka­ry, który po­je­chał na piel­grzym­kę do Czę­sto­cho­wy, zgi­nął. Umarł razem ze wszyst­ki­mi, któ­rzy je­cha­li au­to­bu­sem. Głów­nie młode dzie­cia­ki, które miały się po­mo­dlić w in­ten­cji do­brze zda­nej ma­tu­ry. – bar­man dolał mu i sobie sa­me­mu. – Wiesz, co po­wie­dział ten pro­boszcz, niech go licho! Stwier­dził, że teraz jest im le­piej, że są w lep­szym miej­scu, po­czym po­lazł po książ­kę te­le­fo­nicz­ną, aby za­wia­do­mić ro­dzi­ców tych dzie­cia­ków… Zero pła­czu, żalu, smut­ku! Nic! – Roz­pacz i bar­man wy­chy­li­li swoje kie­lisz­ki i rów­no­cze­śnie po­sta­wi­li je na barze.

 

Śnieg prze­stał pró­szyć. Je­dy­nie po­je­dyn­cze płat­ki le­ni­wie spa­da­ły, aby do­łą­czyć do swo­ich braci na ziemi. Sa­mo­chód po­wo­li prze­ciął skrzy­żo­wa­nie, za­buk­so­wał ko­ła­mi i znik­nął w bia­łym pust­ko­wiu.

– Ja­kieś za­cho­wa­nie, które wiesz, że się na pewno nie po­wtó­rzy…? – za­py­tał bar­man, na­peł­nia­jąc kie­lisz­ki ko­lej­ny raz.

– Od ty­siąc­le­ci czło­wiek za­cho­wu­je się w miarę po­dob­nie do­wia­du­jąc się, że bli­ska mu osoba opu­ści­ła ten świat. Można spo­koj­nie za­pi­sać gdzieś ty­po­we re­ak­cje dla więk­szo­ści osób, no i kilka mniej spo­ty­ka­nych, które i tak się po­ja­wia­ją. – męż­czy­zna po­pra­wił oku­la­ry, po­kry­te war­stwą pary wod­nej. – Żeby re­ak­cja była nie­ty­po­wa, musi to być na­praw­dę szcze­gól­na osoba. Raz po­sze­dłem do za­kła­du psy­chia­trycz­ne­go do fa­ce­ta, który tam sie­dział od wielu, wielu lat. Po­wie­dzia­łem mu, że za­mor­do­wa­no jego byłą żonę, a ten na to, że to mnie za­mor­do­wa­no i to ja nie żyję. Fakt, tro­chę miał rację… Przy­sze­dłem tam pod swoją nor­mal­ną po­sta­cią, tak jak wi­dzisz mnie teraz.

– Muszę przy­znać, że jak na jakąś nie­re­al­ną, astral­ną isto­tę wy­glą­dasz dosyć ludz­ko i prze­ko­ny­wu­ją­co. – przy­znał bar­man, chcąc na­peł­nić ko­lej­ne kie­lisz­ki, jed­nak bu­tel­ka była już pusta.

– Zmie­niam się na po­trze­by czasu. Nie mogę prze­cież cho­dzić mię­dzy ludź­mi, wy­glą­da­jąc tak jak na przy­kład wasze wy­obra­że­nie o Śmier­ci. – Roz­pacz ob­ser­wo­wał, jak bar­man wy­rzu­ca bu­tel­kę i wy­cią­ga z lo­dów­ki na­stęp­ną. –Moim za­da­niem, nie jest stra­szyć. – od­pa­lił ko­lej­ne­go pa­pie­ro­sa i po­czę­sto­wał bar­ma­na. – Przy­po­mnia­ła mi się jedna re­ak­cja, któ­rej już na pewno nigdy nie do­świad­czę! To było ja­kieś dwa ty­sią­ce lat temu… Wciąż wspo­mi­na­cie to zda­rze­nie. Kiedy przy­sze­dłem do Boga i po­wie­dzia­łem mu, że jego syn, Jezus Chry­stus wła­śnie umarł w wiel­kim cier­pie­niu na krzy­żu, ten ro­ze­śmiał się, po­kle­pał mnie po ple­cach i po­wie­dział, że wszyst­ko idzie zgod­nie z jego pla­nem i że nie je­stem mu już po­trzeb­ny. – Roz­pacz za­cią­gnął się pa­pie­ro­sem i wy­pu­ścił kółko z dymu, które za­mie­ni­ło się w krzyż. – No nic, miło się roz­ma­wia­ło, ale na mnie już czas. – podał dłoń bar­ma­no­wi, a w niej bank­not o wy­so­kim no­mi­na­le. – Nigdy tego nie robię, ale dam Ci bar­dzo cenny na­pi­wek. Wąt­pię, czy kie­dy­kol­wiek do­sta­niesz coś rów­nie dro­go­cen­ne­go…

– Słu­cham… – po­wie­dział bar­man za­in­try­go­wa­ny.

– Zaraz jak skoń­czę mówić, od za­ple­cza wpad­nie za­ma­sko­wa­ny męż­czy­zna z bro­nią. Dzię­ki za roz­mo­wę i uwa­żaj na sie­bie…

Kiedy męż­czy­zna wy­po­wie­dział ostat­nie słowo, z tyłu gwał­tow­nie otwo­rzy­ły się drzwi, tak jakby ktoś je wy­ła­mał. Bar­man od­wró­cił się, znów spoj­rzał w miej­sce, gdzie stał Roz­pacz, nie zo­ba­czył ni­ko­go. Kiedy po­śpiesz­nie skie­ro­wał się w stro­nę za­ple­cza, po­czuł na czole zimny dotyk lufy pi­sto­le­tu. Oto stał przed nim za­ma­sko­wa­ny męż­czy­zna, ner­wo­wo trzy­ma­jąc broń w ręku i palec na spu­ście.

Koniec

Komentarze

Ma­ciek Pa­row­ski po­wie­dział, że marzy o ta­kiej chwi­li, kiedy bę­dzie mógł na­pi­sać ko­men­tarz:
"CZY­TAJ­CIE SZYB­KO. ZA GO­DZI­NĘ ZDEJ­MU­JĘ TEKST I BIORĘ DO GA­ZE­TY"
.... ale to chyba jesz­cze nie tym razem.....

Bóg kocha wszyst­kie swoje dzie­ci tak samo, dla­te­go wszyst­kie uśmier­ca.

Sam po­czą­tek strasz­nie sztam­po­wy, sta­rasz się wszyst­ko opi­sać, stwo­rzyć na­stój, a wy­cho­dzą z tego mo­no­ton­ne, jed­na­ko­wej dłu­go­ści zda­nia, które bu­du­ją na­pię­cie na po­zio­mie par­te­ru.
Przy­bysz zro­bił kilka nie­sły­szal­nych kro­ków i za­mknął za sobą drzwi, które gło­śno ude­rzy­ły o fu­try­nę.
To w takim razie dłu­gie były te drzwi, że po kilku kro­kach się­gnął, żeby je za­mknąć :)
Kiedy na­czy­nie wy­peł­ni­ło się szkar­łat­nym pły­nem
Sok po­mi­do­ro­wy nic a nic nie przy­po­mi­na szkar­łat­ne­go płynu :)
ta­kich kwiat­ków można zna­leść kilka - jak już sta­rasz się opi­sy­wać każdy szcze­gół, jak po­je­dyn­czy pła­tek śnie­gu, to niech to się trzy­ma kupy.
Jeśli cho­dzi o ca­łość, to uczci­we 3/6, jest jakiś po­mysł, ale warsz­ta­to­wo spore braki.
Po­wo­dze­nia!

Bar­dzo cie­ka­we dia­lo­gi i opisy (choć w nie­któ­rych są małe zgrzy­ty). Czy­ta­łem za to z wiel­kim za­cie­ka­wie­niem. jak dla mnie to jest na razie naj­lep­szy tekst jaki tu prze­czy­ta­lem.

Nowa Fantastyka