- Opowiadanie: fanthomas - Sekret pana Hibou

Sekret pana Hibou

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Sekret pana Hibou

 

 

Leciałem ponad wierzchołkami drzew i dachami budynków. Ludzie w dole wydawali się tacy malutcy i mało istotni. Powoli zapadała noc, więc spieszyli się do swoich domów, nawet nie spoglądając w górę. Czy zobaczyliby mnie, gdyby unieśli wzrok? Pewnie nie, zwróciliby tylko uwagę na ogromne czarne ptaszysko, które przefrunęło im nad głowami. Jasne, bałem się wysokości, nigdy wcześniej nie znajdowałem się tyle metrów nad ziemią, ale w tamtym momencie jedynym, co się liczyło, było uczucie nieskrępowanej wolności.

Wcale nie chciałem wracać na ziemię, tylko dalej unosić się w przestworzach, ale sowa, która trzymała mnie w swoich szponach, obniżyła lot i zaczęła kierować się w znajome okolice. Nie mogłem jej niczego nakazać, dobrze wiedziała, co robi. Każda podróż kiedyś się kończy, a ja wyczerpałem przeznaczony dla mnie limit czasu.

Już widziałem z daleka swój dom, ale zanim ptak zdążył usiąść na ziemi, z lasu wyłoniła się moja sąsiadka, pani K. Narobiła wrzasku równemu stu przekupkom na targu i zaczęła uciekać. Wcześniej naiwnie sądziłem, że jesteśmy niewidzialni i przemieszczamy się niczym zjawy po zupełnie innej warstwie świata, oddzielonej od całej reszty błoną, nie pozwalającą dostrzec tego, co kryje się po drugiej stronie, a więc nas i naszych podniebnych harców.

Nie wiem, czy ptak przestraszył się wrzasku kobiety, czy faktycznie nastał koniec podróży, bo wypuścił mnie ze swoich szponów i upadłem w gęstą trawę, mokrą od deszczu. Na szczęście wysokość nie była już duża, więc nic mi się nie stało.

Podniosłem się z ziemi. Miałem na sobie tylko piżamę. Zupełnie przemokła, materiał kleił się do ciała. Mój dom znajdował się nieopodal, lecz drzwi były zamknięte. Wiedziałem, gdzie kryje się zapasowy klucz. Ten zupełny brak rozwagi moich rodziców, pozwolił mi dostać się do środka niezauważenie. Nie mogłem jednak przypomnieć sobie, jakim sposobem wpadłem w szpony ptaka, ani którędy wcześniej wyszedłem. Możliwe, że zaryzykowałem skok z okna, choć nie wydawało mi się to prawdopodobne. Sądząc po moim ubiorze, musiałem wcześniej leżeć w łóżku, a nie spacerować po lesie, choć żadne wspomnienia nie powracały, więc wsunąłem się pod kołdrę, zamknąłem oczy i odpłynąłem.

***

– Nie śniło ci się to – powiedziała do mnie matka, gdy opowiedziałem jej rano swój sen. – Parę osób widziało wczoraj ogromne ptaszysko, które przeleciało nad ich domami.

– Czyli wierzysz w moją opowieść? – zapytałem ze zdziwieniem.

– Na pewno nie w to, że uniósł cię w powietrze.

– Pani K mnie widziała.

– Ona widzi różne rzeczy, niekoniecznie prawdziwe. Na przykład swojego zmarłego męża. Idź teraz do szkoły, porozmawiamy jak będziesz z powrotem.

Dokończyłem śniadanie, spakowałem tornister i zrobiłem jak kazała. Mimo to więcej nie wróciła do tego tematu. Ja także milczałem. Bo to był przecież zwykły sen, prawda? O czym tutaj rozmawiać? O wybrykach własnej podświadomości?

Mieliśmy w szkole nietypowego nauczyciela, pana Hibou. Zawsze nosił ciemne okulary i chodził dziwacznie, nieco sztywno, jakby specjalnie ubierał za ciasne buty. Tamtego dnia wszedł do klasy ze swoją teczką pod pachą i powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Odniosłem wrażenie, że to na mnie zatrzymał swój wzrok na dłużej.

– Widzę, że jesteście dziś w komplecie – powiedział. – To dobrze, bo będziemy omawiać bardzo ważny temat. Hemtoheneza. Czy ktoś wie, co to znaczy?

Wszyscy pokręcili głowami. Nie znalazł się nikt odważny, kto chciałby choć spróbować zgadnąć, co pan Hibou miał na myśli. Nawet szkolny kujon milczał, z uwagą wpatrując się w nauczyciela.

– To, moi drodzy, proces, podczas którego osobnik jednego gatunku zmienia się w osobnika innego gatunku.

Nikt nie krzyknął, że przecież to niemożliwe i pan profesor infekuje nasze mózgi głupotą, ani nawet nie szepnął, że ktoś tu chyba nadaje się do wariatkowa. Wszyscy trwali w milczeniu, słuchając jak nauczyciel roztacza przed nimi wizje niezwykłych światów mniejszych od ziarenka piasku, gdzie zachodzą zjawiska, o których nam, olbrzymom, nawet się nie śniło. Kiedy skończył, nie byłem w stanie sobie przypomnieć ani jednego słowa z tej przemowy. Pozostały mi w głowie jedynie obrazy pulsujących istot, nieustannie zmieniających formę i niepotrafiących tak naprawdę do końca określić, czym są, ani do jakiego gatunku należą.

Hemtoheneza… Czy takie słowo w ogóle istnieje, skoro nie potrafię go znaleźć w żadnym słowniku? Czy mógłbym zmienić się w ptaka, gdybym tylko wystarczająco mocno tego pragnął?

Zdobyłem się na odwagę i po lekcjach zagadnąłem pana Hibou na temat hemtohenezy. Chciałem wiedzieć, czy jest ona możliwa tylko w świecie miniaturowych istot, czy także w naszej pełnowymiarowej rzeczywistości. Zaśmiał się, kiedy usłyszał moje określenie.

– Pełnowymiarowa? A skąd wiesz, że jakiś naukowiec nie ogląda nas teraz przez mikroskop?

Spojrzałem w górę. Byliśmy akurat na zewnątrz, więc dostrzegłem coś więcej niż tylko sufit szkolnego więzienia, mianowicie ogrom błękitnego nieba, nieskażonego obecnością choćby jednej chmurki.

– Teraz miałby dobry widok – powiedziałem.

– Pewnie tak. A w jakie stworzenie chciałbyś się zamienić, gdybyś miał taką możliwość?

– W ptaka.

– Dlaczego?

– Bo… latanie to prawdziwa przyjemność.

– Miałeś już okazję tego spróbować?

– Tylko we śnie.

– Dobre i to. Przyjdź jutro wieczorem do mojego domu, a coś ci pokażę.

– Do pana… domu?

– Tak. Wiesz, gdzie mieszkam?

Pokręciłem głową. Wręczył mi swoją wizytówkę.

– Przyjmuję czasem uczniów na korepetycje.

– Czyli zjawić się jutro?

– Tak. Masz inne plany?

– Nie, ale… Dobrze, będę.

Pan Hibou uśmiechnął się i odszedł, jak zwykle kuśtykając.

– Co jest nie tak z jego nogami? – zagadnęła mnie koleżanka z klasy, której imienia nawet nie pamiętałem. Wzruszyłem ramionami i nic nie odpowiedziałem. Skąd niby miałem wiedzieć?

***

Następnego dnia matka zapytała mnie, czy śniło mi się coś ciekawego. Odparłem lakonicznie, że nie pamiętam. Tę noc spędziłem w łóżku, tego byłem pewien, a jakiekolwiek sny wyleciały mi zupełnie z głowy. Nie wdawałem się w dalsze dyskusje, tylko zarzuciłem plecak na ramię i poszedłem do szkoły. Przed wejściem zaczepiła mnie ta sama koleżanka, co dzień wcześniej, ale dalej nie miałem pojęcia jak się nazywa.

– Podobno przychodzisz dziś do niego na korepetycje – powiedziała przyciszonym głosem.

– Do kogo? – udałem zdziwienie.

– Dobrze wiesz.

– Ja może i wiem, ale ty nie powinnaś. Podsłuchiwałaś jak rozmawialiśmy?

– Od momentu jak wspomniał, że podgląda nas ogromny naukowiec z mikroskopem w ręce. Przecież to głupie.

– Sama jesteś głupia. Znaczy… Przepraszam.

– Nie szkodzi. Nie jestem taka jak większość i nie obrażam się o byle głupoty.

– A, hmm… Jak w ogóle masz na imię?

– Nie wiesz?

– Zapomniałem.

– Paloma. Przecież każdego dnia nauczyciel sprawdza obecność.

– Czasem się wyłączam i odruchowo odzywam jedynie, kiedy słyszę swoje imię.

– Czyli co, wybierzesz się do jego domu dziś w nocy? Nie chodzi o korepetycje, prawda?

– Podobno znasz przebieg całej rozmowy. Po co się więc pytasz?

– Nie jesteś zbyt miły, ale akceptuję to. Mogę wybrać się tam z tobą?

– Sam nie wiem.

– Uważaj na niego. On ma ptasie stopy. Widziałam jak kiedyś spadł mu but.

– Zmyślasz.

– Dobrze wiem, co mówię.

Zadzwonił dzwonek, więc popędziliśmy do klasy. Pierwszą lekcję mieliśmy akurat z panem Hibou. Tym razem nie oczarowywał nas wizją morfujących mikroskopijnych istot, a opowiadał nad wyraz nużąco o życiu zwierząt trzymanych w niewoli, o ich spętaniu i niemożności polegania na własnych instynktach. Od razu skojarzyło mi się to z opowieściami ojca, który ciągle powtarzał, że pracując w korporacji, czuje się jak szczur w klatce, z wyrwanym ogonem i uśmiechem przyczepionym do pyska.

Kiedy zerknąłem na Palomę, zauważyłem, że bacznie obserwuje kaczy chód nauczyciela. Potem wzrok skierowała na teczkę, którą pan Hibou ciągle nosił ze sobą, choć nigdy nic z niej nie wyciągał. Nie były mu potrzebne żadne podręczniki, ani pomoce naukowe, bo wszystkie najważniejsze rzeczy trzymał w głowie. A co znajdowało się w teczce? No właśnie. Udało mi się tam zajrzeć, dzięki pomocy Palomy. Kiedy wychodziliśmy po zakończonych zajęciach, nagle zasłabła. Upadła na podłogę i przez kilka minut nie było z nią żadnego kontaktu. Wybuchło spore zamieszanie, a pan Hibou odprowadził dziewczynę do gabinetu pielęgniarki. Czyżby wszystko zaplanowała i tylko udawała omdlenie, by dać mi szansę na spenetrowanie sekretów profesora? Nie wiedziałem, w każdym razie tak właśnie postąpiłem.

Klasa opustoszała, zostałem w niej sam. Tylko ja i tajemnicza teczka. Zbliżyłem się do niej i przez moment zawahałem. Serce biło mi mocno jak nigdy. Mogłem po prostu odejść i nie ryzykować, że ktoś mnie nakryje, ale ciekawość zwyciężyła. Złapałem za zamek w teczce i zacząłem go odsuwać. Powoli, jakby nie chcąc narobić zbytniego hałasu, a może po to, by słyszeć, czy ktoś przypadkiem nie nadchodzi. Na korytarzu panował taki hałas, że i tak nie byłbym w stanie w porę się zorientować. Wiedziałem, że w każdej chwili ktoś może zajrzeć do klasy, nawet sam pan Hibou.

Kiedy zajrzałem do wnętrza teczki, zrobiło mi się niedobrze. Ze środka wydobywał się specyficzny zapach gnijącego mięsa. Dostrzegłem pełno piór i krwi. Pokrywały one sfatygowany atlas zwierząt i podręczniki do biologii. Wystarczyło mi to, co zobaczyłem. Wybiegłem z klasy i wpadłem na pana Hibou. Stał tam i czekał na mnie.

– Widzimy się dziś? – zapytał.

Zawahałem się. Po tym, co odkryłem, nie miałem zamiaru przebywać z nim sam na sam.

– Niestety… plany mi się zmieniły.

– Szkoda. Chciałem ci pokazać moją kolekcję ptaków.

– A co z Palomą?

– Kim?

– Dziewczyną, która zemdlała. Czy ona nie tak ma na imię?

– Możliwe. Co robiłeś tak długo w klasie?

– Ja… ten…

– Zaglądałeś do mojej teczki?

– Nie! Naprawdę.

– Czemu to zrobiłeś?

– Ale przecież…

– Znalazłem dziś tego ptaka. Leżał na drodze. Chyba rozjechał go samochód. Zmienił się w krwawą breję. Zabrałem go ze sobą. Nie chciałem, żeby tak leżał.

Zwymiotowałem prosto na jego buty. Przez moment pomyślałem, że je ściągnie i zobaczę ptasie stopy, ale on tylko wyjął chusteczkę i starł z nich resztki niestrawionego jedzenia.

– Bardzo się na tobie zawiodłem – rzucił tylko i wszedł z powrotem do klasy. Oczywiście nie zamierzałem odwiedzać jego domu, ani oglądać kolekcji martwych ptaków. Co ciekawe wtedy przed klasą, widzieliśmy się po raz ostatni. Biologii zaczął uczyć nas ktoś inny. Nie wiem, co się stało z panem Hibou. Być może wyjechał albo odleciał. Zniknął z dnia na dzień. Tak samo jak Paloma.

Potem zdarzył się jeszcze jeden incydent, gdy przebudziłem się w środku lasu w samej piżamie. Przyniósł mnie tam olbrzymi ptak, tym razem nie sowa, a gołąb. Odezwał się do mnie dziewczęcym głosem.

– Hemtoheneza – powiedział, po czym odleciał.

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć, fanthomas

 Coś mi nie pasuje z tą teczką. Śmierdziało, kiedy bohater ją otworzył. Myślę, że nie trzeba byłoby jej otwierać, żeby fetor niósł się za panem Hibou przez cały korytarz, a tym bardziej wypełniał całą klasę. Liczyłem na to, że pan Hibou zostanie zdemaskowany, a chłopak porwany w przestworza, lub co gorsza, zaatakowany przez ptaszora w którego nauczyciel się zamieni, ale jest jak jest.

Czytało się w miarę dobrze. Co do dialogów, wydały mi się trochę nienaturalne i przydługawe, ale to pierwsze wrażenie. Musiałbym przeczytać jeszcze raz, żeby mieć pewność.

Pozdrawiam

Dzięki Hesket, zakończenie na pewno do poprawy, choć chcę, żeby pan Hibou pozostał tajemniczy. Co do zapachu z teczki, to osobiście nie testowałem, ale dla dobra opowieści niech już tak zostanie ;) 

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Jak zwykle u Ciebie, Fanthomasie, historia kuriozalna, a przy tym mocno tajemnicza. Osobliwie zachowujących się nauczycieli nie brakuje, ale pan Hibou chyba wszystkich bije na głowę.

 

bo wy­pu­ścił mnie ze swo­ich szpo­nów… → Zbędny zaimek.

 

jakby spe­cjal­nie ubie­rał za cia­sne buty. → W co ubierał buty???

Proponuję: …jakby spe­cjal­nie wkładał/ nosił za cia­sne buty.

 

Tam­te­go dnia wszedł do klasy ze swoją tecz­ką pod pachą… → Czy zaimek jest konieczny?

 

na mnie za­trzy­mał swój wzrok na dłu­żej. → Zbędny zaimek.

 

Za­dzwo­nił dzwo­nek, więc po­pę­dzi­li­śmy do klasy. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Zadźwięczał dzwo­nek, więc po­pę­dzi­li­śmy do klasy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie wiem, czy do końca dobrym pomysłem jest pisanie jako japończyk/o japończykach. Przecież tak naprawdę nic o nich nie wiemy. (No, może poza Dragon Ball Z-ale to nie jest głęboka wiedza). Generalnie opowiadanie fajne i też fajnie się czytało.

 

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Rinos czemu myślisz, że to opowiadanie o Japończykach? Hibou to po francusku sowa.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Narobiła wrzasku równemu stu przekupkom na targu i zaczęła uciekać.

Jakoś mnie te sto przekupek wybiło. Scena nieco komediowa.

– Podobno przychodzisz dziś do niego na korepetycje – powiedziała przyciszonym głosem.

– Do kogo? – udałem zdziwienie.

– Dobrze wiesz.

– Ja może i wiem, ale ty nie powinnaś. Podsłuchiwałaś jak rozmawialiśmy?

– Od momentu jak wspomniał, że podgląda nas ogromny naukowiec z mikroskopem w ręce. Przecież to głupie.

– Sama jesteś głupia. Znaczy… Przepraszam.

– Nie szkodzi. Nie jestem taka jak większość i nie obrażam się o byle głupoty.

– A, hmm… Jak w ogóle masz na imię?

– Nie wiesz?

– Zapomniałem.

– Paloma. Przecież każdego dnia nauczyciel sprawdza obecność.

– Czasem się wyłączam i odruchowo odzywam jedynie, kiedy słyszę swoje imię.

– Czyli co, wybierzesz się do jego domu dziś w nocy? Nie chodzi o korepetycje, prawda?

– Podobno znasz przebieg całej rozmowy. Po co się więc pytasz?

– Nie jesteś zbyt miły, ale akceptuję to. Mogę wybrać się tam z tobą?

– Sam nie wiem.

– Uważaj na niego. On ma ptasie stopy. Widziałam jak kiedyś spadł mu but.

– Zmyślasz.

– Dobrze wiem, co mówię.

Blok dialogowy bez didaskaliów, nieco szarpany, dopiero na końcu dowiadujemy się czegoś, co wzmacnia atmosferę.

Tym razem nie oczarowywał nas wizją morfujących mikroskopijnych isto

To chyba anglicyzm.

 

Postacie matki i koleżanki pozbawione właściwości i nawet cienia relacji emocjonalnej z bohaterem.

 

Początek jest bardzo udany, intrygujący i balansujący na krawędzi absurdu i niepokoju. Przy drugiej lekcji klimat nieco siada. Zniknięcie jak dla mnie ucina historię, a nie ją rozwiązuje.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Interesujące. Hemtoheneza – co by było, gdyby… ? Otwarte zakończenie pozwala na snucie własnego dalszego ciągu. Niezłe. :)

Nowa Fantastyka