- Opowiadanie: Bardjaskier - Widmo z Lewantu

Widmo z Lewantu

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Widmo z Lewantu

Hu­bert – wto­rek 

 

Weber wszedł do miesz­ka­nia punk­tu­al­nie o czter­na­stej, jak za­wsze nie­na­gan­nie ubra­ny. Dzię­ki swo­iste­mu ho­no­ro­wi i ele­gan­cji zy­skał przy­do­mek "An­glik". Ścią­gnął kasz­kiet i po­ło­żył go sta­ran­nie na stole, wy­bie­ra­jąc naj­czyst­szy frag­ment blatu. Gdy usiadł, za­py­tał: 

– I jak po pierw­szym mie­sią­cu na wol­no­ści?

– Tro­chę trud­no mi się przy­zwy­cza­ić, ale po­ma­łu się wdra­żam – po­wie­dzia­łem, szcze­rze za­do­wo­lo­ny z od­wie­dzin przy­ja­cie­la. – Dzię­ku­ję za prze­trzy­ma­nie dla mnie forsy i ogól­nie za całe wspar­cie, gdy sie­dzia­łem.

– Mam u cie­bie dług, któ­re­go pa­pie­ra­mi nie spła­cę. 

Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi, bo i co można po­wie­dzieć. Już taki je­stem, że nie wsy­pu­ję kum­pli.

Weber sie­dział skwa­szo­ny, może cho­dzi­ło o baj­zel w miesz­ka­niu, a może my­ślał, jak mnie po­pro­sić o przy­słu­gę. Bo miał do mnie jakiś in­te­res – obaj wie­dzie­li­śmy, że lu­dzie mi nie ufają, a mimo to przy­szedł.

– Mar­ty­na po­pro­si­ła mnie o pomoc. Wła­ści­wie nas, ale do cie­bie bała się ode­zwać – po­wie­dział w końcu. 

– No tak, nie od­wie­dzi­ła mnie, nie wy­sy­ła­ła nawet pacz­ki. Za to wy­sła­ła list, że od­cho­dzi. Więc już nic mnie nie łączy z tą ko­bie­tą. – Zro­bi­łem obo­jęt­ną minę, ale wspo­mnie­nie byłej wciąż bo­la­ło.

– Nie cho­dzi o nią, a o jej syna.

– Mi­cha­ła? – Cho­le­ra, uwiel­bia­łem tego chło­pa­ka.

– Tak, w so­bo­tę spo­tkał się z kum­pla­mi, Ro­ber­tem i Ste­fa­nem. O dwu­dzie­stej dru­giej miał być w domu, ale nie wró­cił.

– Psy wie­dzą? 

– Tak. Dzi­siaj Mar­ty­na była na ko­men­dzie. Wy­py­ty­wa­li ją o bel­fra ze szko­ły Mi­cha­ła, Klim­cza­ka. Mi­chał i jego kum­ple cho­dzi­li do niego na do­dat­ko­we za­ję­cia z hi­sto­rii. Szko­ła zgło­si­ła za­gi­nię­cie na­uczy­cie­la.

An­glik podał mi dzi­siej­szy numer "Faktu" z Ma­ry­lą Ro­do­wicz. “W Cho­rzo­wie za­gi­nął na­uczy­ciel hi­sto­rii wraz z uczniem” – gło­sił jed­nym z na­głów­ków.

– Po­dob­no cała czwór­ka była dość zżyta ze sobą. 

– Dobra, po­ga­dam z tymi ko­le­ga­mi Mi­cha­ła – po­wie­dzia­łem.

An­glik po­ma­cał da­szek kasz­kie­tu, a pal­ca­mi lewej dłoni za­bęb­nił o blat biur­ka.

– Nie chcę cię w to wcią­gać – po­wie­dział ostroż­nie. – Ale ro­zu­miesz, że moi lu­dzie zro­bi­li­by za duży dym. 

– Ro­zu­miem. Wiesz, dla Mar­ty­ny nie ru­szył­bym dupy, ale Mi­chał to po­rząd­ny chło­pak. 

Pod­sze­dłem do barku, wy­cią­gną­łem so­pli­cę, dwa kie­lisz­ki i re­wol­wer. Sia­da­jąc, po­ło­ży­łem klam­kę na stole i na­la­łem do szkieł.

– Po co ci to? – za­py­tał An­glik, się­ga­jąc po kie­li­szek.

– Stare przy­zwy­cza­je­nie – wy­ja­śni­łem. – Zresz­tą, jest w mie­ście jesz­cze kilku gości, któ­rzy mogą mieć do mnie spra­wy, z daw­nych lat. 

An­glik po­tak­nął, wy­pi­li­śmy, a ja do­la­łem wódki.

– W tę so­bo­tę, wia­do­mo, gdzie się spo­tka­li? – za­py­ta­łem.

– U Ro­ber­ta – po­wie­dział An­glik. – Mam jego adres, jak coś.

– Wy­ślij mi go SMS-em. Po­roz­ma­wiam z tymi kum­pla­mi Mi­cha­ła.

– Dobra – zgo­dził się An­glik – ja muszę sko­czyć w kilka miejsc. Pa­mię­taj, że jeśli bę­dziesz po­trze­bo­wał po­mo­cy, to dzwoń.

– Jasne. Do zo­ba­cze­nia wie­czo­rem. 

– Będę w kon­tak­cie i do­brze cię znów wi­dzieć – po­wie­dział, wypił wódkę i ru­szył do wyj­ścia. 

 

Od­pa­li­łem pa­pie­ro­sa i zaj­rza­łem do por­ta­li spo­łecz­no­ścio­wych. Zna­la­złem przy­ja­ciół Mi­cha­ła bez trudu. Byli ozna­cze­ni na wspól­nym zdję­ciu. Przy­glą­da­łem im się przez chwi­lę.

Ro­bert był naj­wyż­szy – miał dłu­gie, czar­ne włosy i ciem­ne oczy. Na zdję­ciu po­zo­wał w ko­szul­ce ze­spo­łu me­ta­lo­we­go, któ­re­go nazwa była do roz­szy­fro­wa­nia tylko przez naj­za­twar­dzial­szych fanów tego ga­tun­ku mu­zy­ki. Z wy­sta­wio­nym ję­zy­kiem i wy­cią­gnię­tym środ­ko­wym pal­cem oświad­czał, jakie ma prze­sła­nie dla świa­ta. Zde­cy­do­wa­nie wy­róż­niał się na tle przy­ja­ciół. 

Wy­gląd Mi­cha­ła mnie za­sko­czył, zmie­nił się – włosy gład­ko za­cze­sa­ne do tyłu, ubra­ny cały na czar­no, z za­cię­tą miną, ale spoj­rze­nie miał roz­ba­wio­ne, drwią­ce. Biła od niego siła cha­rak­te­ru, a był naj­mniej­szy z całej trój­ki. 

Strój Ste­fa­na ni­czym szcze­gól­nym się nie wy­róż­niał, dżin­sy, ko­szul­ka. Spo­glą­dał w obiek­tyw z za­że­no­wa­niem. Kasz­ta­no­we włosy miał sta­ran­nie przy­cię­te i uło­żo­ne – jako je­dy­ny trzy­mał pusz­kę piwa, choć spra­wiał wra­że­nie naj­po­rząd­niej­sze­go. Wy­glą­da­li na do­brych zna­jo­mych. 

 An­glik dał mi adres Ro­ber­ta, nie­da­le­ko li­ceum. Było jesz­cze dość wcze­śnie, więc po­je­cha­łem pod szko­łę. Wy­sia­dłem z tram­wa­ju na­prze­ciw­ko pla­ców­ki.

Do­cho­dzi­ła pięt­na­sta, gdy roz­brzmiał dzwo­nek. Li­ce­ali­ści ha­ła­so­wa­li tak, jak tylko oni po­tra­fią z gło­wa­mi wy­peł­nio­ny­mi plą­ta­ni­ną emo­cji i spraw, kom­plet­nie nie­zro­zu­mia­łych i nie­istot­nych dla wszyst­kich tych, któ­rzy już dawno po­że­gna­li wiek na­sto­let­ni. Ucznio­wie wy­pa­dli na ze­wnątrz. Ko­le­gów Mi­cha­ła nie wi­dzia­łem, ale gdy ten roz­en­tu­zja­zmo­wa­ny tłum mnie minął, nagle po­ja­wił się Ste­fan. Pod­sze­dłem do niego i za­py­ta­łem: 

– Nie­cie­ka­wie, co? 

 Spoj­rzał na mnie zdez­o­rien­to­wa­ny, tym bar­dziej mnie za­kłu­ło, gdy wy­pa­lił:

– Na łeb panu padło. Wszyst­ko do­brze pod ko­pu­łą? 

– W naj­lep­szym. A co sły­chać u Mi­cha­ła?

Po­bladł nieco. 

– A tobie co do tego?

– Je­stem ko­le­gą jego matki. Po­pro­si­ła mnie, przez wzgląd na to, że kie­dyś ją pie­przy­łem, bym do­wie­dział się, co się stało z Mi­cha­łem, więc to mi do tego, że bar­dzo lu­bi­łem pie­przyć matkę two­je­go kum­pla i teraz czuję się zo­bo­wią­za­ny, by jej pomóc. 

Wy­cią­gną­łem pa­pie­ro­sy. Ste­fan stał ze spusz­czo­nym wzro­kiem. 

– Pa­lisz? – za­py­ta­łem, pod­su­wa­jąc mu pacz­kę. 

– Tak, dzię­ki. – Wy­cią­gnął jed­ne­go. 

– Tak, dzię­ki, pro­szę pana – po­pra­wi­łem go. 

– Pro­szę pana – po­wtó­rzył. 

– Świet­nie, a teraz po­wiesz mi, gdzie jest Mi­chał – stwier­dzi­łem, po­da­jąc mu ognia. 

– Nie wiem, ostat­ni raz wi­dzia­łem go u Ro­ber­ta w so­bo­tę… 

– O któ­rej? – Dmuch­ną­łem w niego dymem. 

– O szes­na­stej, potem się ro­ze­szli­śmy. 

– O któ­rej się roz­sta­li­ście? – za­py­ta­łem z na­ci­skiem.

– Około dwu­dzie­stej dru­giej.

– Co ro­bi­li­ście? 

– Gra­li­śmy w grę – skła­mał bez mru­gnię­cia okiem. 

– Gówno praw­da. 

– Przy­się­gam, gra­li­śmy, potem chwi­lę roz­ma­wia­li­śmy, o dwu­dzie­stej dru­giej wy­szli­śmy od Ro­ber­ta. 

– Dobra, po­wiedz­my, że to ku­pu­ję, ale czemu nie wró­cił do domu? 

– Nie wiem, na­praw­dę…

Pod­nio­słem palec, więc dodał szyb­ko:

– Pro­szę pana.

Nie mówił całej praw­dy, ale chyba był szcze­rze zmar­twio­ny.

Po­sta­no­wi­łem na razie dać mu spo­kój, po­kle­pa­łem go w po­li­czek.

– Dobra, spo­koj­nie, Ste­fan, kiedy masz roz­ma­wiać z po­li­cją? – za­py­ta­łem.

– Dzi­siaj o sie­dem­na­stej. 

– Ro­bert do­stał we­zwa­nie na wcze­śniej­szą go­dzi­nę? – za­py­ta­łem, a Ste­fan przy­tak­nął. 

– To zmy­kaj, oni nie lubią, jak ktoś się spóź­nia. Robią się od tego ner­wo­wi.

Chło­pak pstryk­nął pal­ca­mi, wy­strze­li­wu­jąc nie­do­pa­łek i ru­szył w stro­nę przy­stan­ku.

A ja po­je­cha­łem do Ro­ber­ta. Wo­la­łem roz­ma­wiać z dzie­cia­kiem bez ro­dzi­ców. Li­czy­łem po cichu, że jesz­cze nie wró­cił z ko­men­dy i może uda mi się go zła­pać przed miesz­ka­niem. 

Wy­sia­dłem na ty­po­wym blo­ko­wi­sku. Od­na­la­złem jego numer i na do­mo­fo­nie wy­bra­łem miesz­ka­nie szes­na­ste, ale nikt nie ode­brał. 

Po­sta­no­wi­łem za­cze­kać.

Ro­bert po­ja­wił się z ojcem chwi­lę póź­niej. Wy­szli ze srebr­nej to­yo­ty. Pod­sze­dłem do nich. Chło­pak był blady, miał za­czer­wie­nio­ne oczy. Mu­sie­li go nie­źle przy­ci­snąć na ko­men­dzie. 

Przed­sta­wi­łem się i za­py­ta­łem, czy mogę po­roz­ma­wiać z Ro­ber­tem na stro­nie.

Oj­ciec zgo­dził się bez ro­bie­nia pro­ble­mów. 

– Pójdę do skle­pu – po­wie­dział do Ro­ber­ta. – Chcesz coś?

Chło­pak po­krę­cił prze­czą­co głową, po chwi­li zo­sta­li­śmy sami.

– Wiem, że mia­łeś cięż­ki dzień – po­wie­dzia­łem.

Spoj­rzał na mnie z wdzięcz­no­ścią. 

– Ale mam to w dupie. Mi­chał za­gi­nął, jego matka od­cho­dzi od zmy­słów, więc za­py­tam tylko raz, gdzie on jest? 

– Nie wiem, mó­wi­łem na prze­słu­cha­niu, że wy­szedł ode mnie o dwu­dzie­stej dru­giej, wię­cej go nie wi­dzia­łem. – Dzie­ciak le­d­wie się trzy­mał, a łzy znów na­pły­nę­ły mu do oczu. 

– Wie­rzę, ale nie o to pytam. Gdzie on jest? 

– Nie wiem, przy­się­gam… – za­kwi­lił. 

– Wi­dzisz, Ste­fan mówił coś in­ne­go. 

 Ro­bert otwo­rzył i za­mknął usta, ale nie zdo­łał wy­krztu­sić słowa. 

– A za chwi­lę to samo powie gli­nia­rzom. Gdy po­rów­na­ją sobie ze­zna­nia Ste­fa­na z two­imi, dojdą do wnio­sku, że coś ukry­wasz i wezmą ci się do dupy. 

Kątem oka za­uwa­ży­łem, że oj­ciec ob­ser­wu­je nas przez skle­po­wą wi­try­nę, więc sta­ną­łem przed chło­pa­kiem, by za­osz­czę­dzić sobie pro­ble­mów.

– Gówno wiesz, koleś – wark­nął nie­spo­dzie­wa­nie Ro­bert, mimo że łzy spły­wa­ły mu po po­licz­kach. 

Wtedy spoj­rzał ponad moim ra­mie­niem. Na twa­rzy chło­pa­ka po­ja­wi­ło się prze­ra­że­nie. Ob­ró­ci­łem się, po­ma­łu po­dą­ża­jąc za wzro­kiem chło­pa­ka. Po­mię­dzy dwoma blo­ka­mi był par­king, za nim pas zie­le­ni, dalej trasa szyb­kie­go ruchu i przy­sta­nek au­to­bu­so­wy. 

Wtedy go zo­ba­czy­łem. Stał obok roz­kła­du. Męż­czy­zna w oko­li­cy czter­dziest­ki w sza­rym płasz­czu, bez za­ro­stu, krót­ko ścię­ty, ni­czym się nie­wy­róż­nia­ją­cy, gdyby nie to, że pa­trzył wprost na Ro­ber­ta. Był da­le­ko, jed­nak czu­łem, że pa­trzy do­kład­nie na chło­pa­ka. A gdy prze­su­nął nie­znacz­nie głowę i spoj­rzał na mnie, spu­ści­łem wzrok. 

Drzwi skle­pu otwar­ły się i Ro­bert po­biegł do ojca, który objął go, jakby miał sie­dem, a nie sie­dem­na­ście lat. Po chwi­li we­szli do klat­ki. Byłem kom­plet­nie oszo­ło­mio­ny. Spoj­rza­łem po­now­nie na przy­sta­nek, ale stał tam już au­to­bus. Lu­dzie wy­cho­dzi­li z niego, po­dą­ża­jąc za wła­sny­mi spra­wa­mi, a po fa­ce­cie w płasz­czu nie było śladu.

 

Hen­ryk

 

Hen­ryk krą­żył po po­ko­ju ho­te­lo­wym, wciąż nie mogąc się przy­zwy­cza­ić do ścię­tych wło­sów oraz ogo­lo­nej twa­rzy, czy­stych ubrań i moż­li­wo­ści za­spo­ko­je­nia po­trzeb w każ­dej chwi­li. Usiadł przy stole. Ze stosu ze­szy­tów ścią­gnął ten pod­pi­sa­ny “Śląsk”. Umó­wio­ny był na czter­na­stą, a do­pie­ro świ­ta­ło. Wal­czył chwi­lę ze sobą, znów czu­jąc prze­moż­ną chęć znisz­cze­nia dzien­ni­ków, ale gdy tylko po­my­ślał, ile lat im po­świę­cił, o wy­ni­kach badań, zwy­czaj­nie nie po­tra­fił tego zro­bić. Za­miast tego prze­kart­ko­wał ze­szyt. Na pierw­szej pu­stej stro­nie za­no­to­wał datę i uświa­do­mił sobie, że za sześć dni miał skoń­czyć sie­dem­dzie­siąt dwa lata. 

 

Pew­ne­go paź­dzier­ni­ko­we­go ranka Hen­ryk wy­siadł z po­cią­gu na dwor­cu w Ka­to­wi­cach. Świa­do­mość, że to wła­śnie tu pro­wa­dził ostat­ni trop, do­da­wa­ła mu sił, ale też na­pa­wa­ła nie­po­ko­jem. Co, jeśli bę­dzie fał­szy­wy. Ostat­nie dwa lata spę­dził na po­szu­ki­wa­niach. Po­świę­cił dom, pracę na uczel­ni i god­ność, wy­bie­ra­jąc życie osoby bez­dom­nej, by od­zy­skać skra­dzio­ne mu książ­ki. Ale przede wszyst­kim chciał jesz­cze raz spoj­rzeć w oczy oso­bie, która go zdra­dzi­ła. 

W czar­nej sa­szet­ce nosił całe dawne życie. Do­ku­men­ty, kartę do ban­ko­ma­tu, klu­cze do miesz­ka­nia. Nie ko­rzy­stał z nich, żeby nie po­zo­sta­wić śla­dów. Wło­żył rękę do kie­sze­ni pu­cho­wej kurt­ki i prze­je­chał pal­cem po zim­nej stali P-64. Dotyk broni za­wsze do­da­wał mu sił. Przy­po­mi­nał, że musi wy­trwać. 

Hen­ryk wie­dział, że Klim­czak uczy hi­sto­rii w li­ce­ach. Po­zo­sta­wa­ło tylko usta­lić, w któ­rym mie­ście.

W pierw­szych dniach wy­brał kilku z miej­sco­wych bez­dom­nych, upew­niw­szy się, że nie są nie­bez­piecz­ni. Gdy usie­dli przy ogni­sku, roz­pa­lo­nym pod wia­duk­tem, Hen­ryk wy­cią­gnął wódkę, by uzy­skać w za­mian in­for­ma­cje o oko­li­cy. Szyb­ko do­wie­dział się, gdzie może li­czyć na go­ści­nę, a gdzie le­piej nie za­glą­dać, gdzie zdo­być po­ży­wie­nie, a gdzie de­sty­lat. 

No­co­wał w Ka­to­wi­cach. Było tu sporo po­dob­nych mu ludzi, tych wy­rzu­co­nych poza mar­gi­nes spo­łe­czeń­stwa. Cza­sem po­szu­ki­wa­nia zmu­sza­ły go, by zo­stał dłuż­szy czas w są­sied­nich mia­stach. Osta­tecz­nie jed­nak za­wsze wra­cał do Ka­to­wic, gdzie skru­pu­lat­nie wy­kre­ślał z listy ko­lej­ne szko­ły i pla­no­wał ko­lej­ne wy­pa­dy.

Po dwóch mie­sią­cach Hen­ryk znał już każdy kąt w aglo­me­ra­cji. Wtedy do­pa­dło go znu­że­nie tu­łacz­ką i bra­kiem efek­tów. Prze­by­wał w Cho­rzo­wie, ostat­nim mie­ście, któ­re­go jesz­cze nie spraw­dził. W ru­inach sta­rej huty, przy nie­wiel­kim ogni­sku, wy­kre­ślał ko­lej­ną szko­łę z listy. Za­pa­dła noc, a Hen­ryk prze­glą­dał wszyst­kie za­pi­ski, jesz­cze z lat pro­fe­sor­skich i do­szedł do wnio­sku, że już nigdy nie od­zy­ska ksią­żek, a co za tym idzie, nigdy już nie wróci do badań. Zmę­czo­ny po­szu­ki­wa­nia­mi, po­sta­no­wił udać się w ostat­nią po­dróż, by od­kryć naj­więk­szą z nie­wia­do­mych.

 

Hu­bert – środa 

 

Byłem strasz­nie za­wie­dzio­ny tym, jak nie­efek­tyw­ne są spo­łecz­nie ak­cep­to­wa­ne środ­ki przy­mu­su. Po­sta­no­wi­łem więc prze­my­śleć całą sy­tu­ację, de­gu­stu­jąc za­war­tość barku. Obu­dzi­łem się na­stęp­ne­go dnia, od­czu­wa­jąc skut­ki tej de­gu­sta­cji. Otwo­rzy­łem oczy i z przy­kro­ścią stwier­dzi­łem, że za­sną­łem w fo­te­lu, nawet nie pa­mię­ta­jąc o ścią­gnię­ciu kurt­ki. Za­pa­li­łem pa­pie­ro­sa i zaj­rza­łem do in­ter­ne­tu.

Na stro­nie in­ter­ne­to­wej wid­niał na­głó­wek: “Trwa­ją po­szu­ki­wa­nia na­uczy­cie­la i ucznia”. Po­my­śla­łem, że dla psiar­ni oj­czym i były ska­za­niec byłby aż nadto ku­szą­cym po­dej­rza­nym w tej spra­wie. Mimo to po­sta­no­wi­łem dzia­łać i tym razem przy­ci­snąć chło­pa­ków. 

Za­czą­łem od Ro­ber­ta. Na miej­scu do­mo­fon ode­bra­ła matka chło­pa­ka. Za­py­ta­łem o ko­le­gę Mi­cha­ła. W od­po­wie­dzi usły­sza­łem, że jest chory. Po­sta­no­wi­łem spraw­dzić, jak bar­dzo. 

Zna­la­złem nie­wiel­ką knajp­kę na­prze­ciw­ko. Za­ją­łem miej­sce z do­brym wi­do­kiem na wej­ście do bloku.

Je­dząc obiad, zaj­rza­łem do in­ter­ne­tu w po­szu­ki­wa­niu in­for­ma­cji o Klim­cza­ku. Na­uczy­ciel nie lubił się uze­wnętrz­niać. Nie zna­la­złem żad­nej wzmian­ki o nim na naj­po­pu­lar­niej­szych por­ta­lach do spo­łecz­nie ak­cep­to­wal­ne­go eks­hi­bi­cjo­ni­zmu. 

Odło­ży­łem te­le­fon na sto­lik. Wtedy do­strze­głem Ro­ber­ta wy­cho­dzą­ce­go z klat­ki. 

Po­cze­ka­łem chwi­lę, nie­pew­ny, co robić dalej. Zde­cy­do­wa­łem, że pójdę za chło­pa­kiem. Skrę­cił mię­dzy blo­ka­mi w stro­nę parku, dalej tu­ne­lem pod trasą szyb­kie­go ruchu, do sta­dio­nu. Tam Ro­bert ru­szył na as­fal­to­wą drogę, pro­wa­dzą­cą nad staw oto­czo­ny knajp­ka­mi i bud­ka­mi z je­dze­niem. Było tu znacz­nie ja­śniej, a ko­lo­ro­we świa­tła barów tro­chę oży­wia­ły po­nu­ry, je­sien­ny kra­jo­braz. 

Pod jedną z budek za­uwa­ży­łem Ste­fa­na. Gdy mnie spo­strzegł, za­pa­lił pa­pie­ro­sa. Wy­cią­gną­łem pacz­kę i pod­sze­dłem do chło­pa­ków. Do­pie­ro wtedy Ro­bert zdał sobie spra­wę z mojej obec­no­ści.

– Czego chcesz? – wark­nął. 

– Po­roz­ma­wiać, z tobą i Ste­fa­nem.

– Czemu niby mie­li­by­śmy chcieć z tobą roz­ma­wiać? 

 Ola­łem bez­czel­ną od­zyw­kę i po­wie­dzia­łem do Ste­fa­na: 

– Witaj. – Wy­cią­gną­łem mu pa­pie­ro­sa z ust, żeby od­pa­lić wła­sne­go. – Pięk­ny wie­czór na prze­chadz­kę.

– Mu­siał śle­dzić mnie od domu – po­wie­dział Ro­bert, gdy Ste­fan spoj­rzał na niego py­ta­ją­co.

– Zga­dza się – po­twier­dzi­łem, od­da­jąc pa­pie­ro­sa Ste­fa­no­wi.

– Co my teraz zro­bi­my, Ste­fan? – roz­hi­ste­ry­zo­wał się nagle Ro­bert. 

– Naj­le­piej bę­dzie, jak po­wie­cie mi, gdzie jest Mi­chał – po­wie­dzia­łem, ob­ser­wu­jąc, jak wy­mie­nia­ją szyb­kie spoj­rze­nia. – Dobra, ko­niec tej za­ba­wy, mów­cie, co jest grane, to może będę mógł wam pomóc. 

– Mó­wi­łem ci, że nie masz po­ję­cia, co się dzie­je i nasze wy­ja­śnie­nia tego nie zmie­nią – po­wie­dział Ro­bert.

Mia­łem już dość tego płacz­li­we­go gnoj­ka, chcia­łem go przy­ci­snąć, ale Ste­fan mnie uprze­dził. 

– Nie­ko­niecz­nie – po­wie­dział, wi­dząc, że tracę cier­pli­wość. – Mo­że­my spraw­dzić ma­ga­zyn. 

– Nie, nie pójdę tam, nie dam rady – za­kwi­lił Ro­bert, ła­piąc się za głowę. 

– Spójrz, co mi wy­słał.

Ste­fan wy­cią­gnął te­le­fon z kie­sze­ni i przy­sta­wił do twa­rzy ko­le­gi, spoj­rza­łem przez ramię Ro­ber­ta. To był SMS od Mi­cha­ła, o tre­ści “86”. Ro­bert pa­trzył tępo na cyfry, w końcu po­trzą­snął głową. 

– Nie dam rady – za­łkał. 

– On z nami bę­dzie. – Ste­fan wska­zał na mnie i upew­nił się. – Pój­dzie pan z nami? 

– Pójdę – po­wie­dzia­łem bez chwi­li wa­ha­nia. 

– A jeśli on tam bę­dzie? – Nie dawał się prze­ko­nać Ro­bert. 

– Klim­czak? – za­py­ta­łem.

Na dźwięk na­zwi­ska Ro­bert wbił wzrok w zie­mię. Ste­fan po­ki­wał tylko twier­dzą­co głową. Roz­pią­łem kurt­kę i po­ka­za­łem im broń.

– No już, dzie­cia­ku, weź się w garść.

Po­kle­pa­łem chło­pa­ka po ple­cach. Wziął głę­bo­ki wdech i chyba się nieco uspo­ko­ił. 

– Ro­bert, ty mia­łeś klu­cze do ma­ga­zy­nu – stwier­dził Ste­fan.

Ro­bert przy­tak­nął.

 

Po­pro­wa­dzi­li mnie przez za­ro­śnię­tą część parku z gęsto po­sa­dzo­ny­mi drze­wa­mi. 

Wy­szli­śmy na bru­ko­wa­ną alej­kę, do­cho­dzą­cą do trasy szyb­kie­go ruchu. 

Za­py­ta­łem, czy długo bę­dzie­my tak cho­dzić po nocy, a Ste­fan wska­zał mi kom­pleks hal, ma­ga­zy­nów i biur po dru­giej stro­nie ulicy. Były to po­zo­sta­ło­ści po hucie, któ­rej szkie­let stra­szył w od­da­li. 

Teren był ogro­dzo­ny, a w małej budce wa­ro­wał stróż. Śmier­dział kawą i tanim ty­to­niem. Po­pro­sił Ro­ber­ta o wpis do ze­szy­tu i wpu­ścił nas na teren. Szli­śmy, mi­ja­jąc ko­lej­ne bu­dyn­ki. Gdzie­nie­gdzie stały stare wózki wi­dło­we, pod­kła­dy ko­le­jo­we, oraz kon­te­ne­ry po­kry­te rdzą. 

– To tutaj – po­wie­dział Ste­fan.

Za­trzy­ma­li­śmy się przed po­dłuż­nym, pię­tro­wym bu­dyn­kiem. Ro­bert pod­szedł do drzwi po roz­sy­pu­ją­cych się ka­mien­nych scho­dach. Wy­cią­gnął klucz i umie­ścił w zamku, który do­pie­ro po chwi­li pu­ścił. 

W środ­ku było ciem­no, Ste­fan wy­ma­cał skrzyn­kę z bez­piecz­ni­ka­mi i do­krę­cił jeden z nich. Ro­bert ob­ro­to­wym, czar­nym prze­łącz­ni­kiem, włą­czył świa­tło. Stare ja­rze­niów­ki za­trzesz­cza­ły, za­mi­go­ta­ły i część z nich się roz­świe­tli­ła, po­zo­sta­łe mi­ga­ły nie­zde­cy­do­wa­nie. Ko­ry­tarz za­la­ło białe nie­przy­jem­ne świa­tło, ko­ja­rzą­ce się ze szpi­ta­lem. Nieco dalej przed nami były me­ta­lo­we scho­dy, pro­wa­dzą­ce na pię­tro. Ko­ry­tarz koń­czył się nie­wiel­kim oknem. Nic poza tym, tylko ścia­ny po­kry­te ple­śnią i od­pa­da­ją­cym tyn­kiem. Wsze­dłem po scho­dach. W po­ło­wie drogi obej­rza­łem się na chło­pa­ków, sto­ją­cych jak za­mu­ro­wa­ni.

Usia­dłem na stop­niu i po­wie­dzia­łem:

– Nie wiem, co Klim­czak wam zro­bił, ale ze mną je­ste­ście bez­piecz­ni, obro­nię was. 

Pa­trzy­li wy­stra­sze­ni, a na dźwięk imie­nia na­uczy­cie­la Ro­bert drgnął.

 – Pa­mię­taj­cie, że trze­ba pomóc Mi­cha­ło­wi. Znaj­dę go tam na górze? – Mil­cze­li. – A znaj­dę coś, co po­mo­że mi go od­na­leźć? 

– Tak, tam po­win­no coś być. – Ste­fan zła­pał Ro­ber­ta za rękę i po­cią­gnął w górę scho­dów. 

Wsta­łem i we­szli­śmy na pię­tro. Był tam krót­ki ko­ry­tarz z me­ta­lo­wy­mi drzwia­mi. Pod­sze­dłem i zła­pa­łem klam­kę. Drzwi ustą­pi­ły z ci­chym trza­skiem. Po­czu­łem za­pach to­pio­ne­go wosku. W środ­ku pa­no­wał pół­mrok. Świa­tło la­tar­ni pa­da­ło tylko przez nie­wiel­kie okno na drew­nia­ny stół.

– Włącz­nik jest po lewej – po­wie­dział Ste­fan. 

Za­pa­li­łem świa­tło, ja­rze­niów­ki za­sy­cza­ły, za­mi­go­ta­ły, w końcu się za­pa­li­ły. W po­miesz­cze­niu usta­wio­no pod ścia­na­mi re­ga­ły. Jeden za­wa­lo­ny był książ­ka­mi, a drugi ozdo­ba­mi i gli­nia­ny­mi na­czy­nia­mi. 

Na pod­ło­dze roz­ło­żo­no po­dusz­ki do­oko­ła dużej ta­bli­cy. Wsze­dłem do środ­ka. Ste­fan od razu pod­szedł do re­ga­łu z książ­ka­mi. Ro­bert stał przy drzwiach, spo­glą­da­jąc na po­miesz­cze­nie roz­bie­ga­nym wzro­kiem. Ta­bli­ca była czę­ścio­wo star­ta, ale ry­su­nek na niej przy­po­mi­nał jakąś fi­gu­rę geo­me­trycz­ną, był też frag­ment tek­stu, zdaje się po arab­sku. Pod­sze­dłem do re­ga­łu z ozdo­ba­mi. Były tam gli­nia­ne miski i flasz­ki. W nie­któ­rych znaj­do­wał się ko­lo­ro­wy pia­sek. Pod­nio­słem tę z gwiaz­dą wy­ma­lo­wa­ną na ety­kie­cie. Po­trzą­sną­łem nią, a w środ­ku jakiś płyn za­chlu­po­tał. W kilku na­czy­niach le­ża­ły za­su­szo­ne ro­śli­ny o dziw­nym za­pa­chu. Fi­gur­ki przed­sta­wia­ły prze­waż­nie nie­kom­plet­ne po­sta­ci, na­gich ko­biet lub męż­czyzn, nie­któ­rym bra­ko­wa­ło głów, innym koń­czyn. 

– Co wy tu ro­bi­li­ście? – za­py­ta­łem. 

– Nie ma jej – po­wie­dział Ste­fan.

– Wtedy Klim­czak nie brał jej ze sobą – wy­ją­kał Ro­bert. 

– Wiem! Więc kto ją za­brał?! – Ste­fan spoj­rzał na Ro­ber­ta. – Mi­chał? 

– Bez ibin-kusch? Na nic by mu się nie przy­da­ła – od­po­wie­dział Ro­bert.

Ste­fan przej­rzał le­żą­ce na stole pa­pie­ry, a na­stęp­nie sta­nął obok mnie i zaj­rzał do na­czyń. Spraw­dzał każde po kolei, w końcu pod­niósł jedno i pod­szedł z nim do Ro­ber­ta. 

– Zo­bacz. – Po­ka­zał mu za­war­tość. 

– Zro­bił to – wy­szep­tał ledwo sły­szal­nie Ro­bert. 

– Podaj mi jakąś kart­kę – po­wie­dział Ste­fan. 

– Nie wejdę tam. – Ro­bert chwy­cił się fra­mu­gi, jakby oba­wiał się, że przy­ja­ciel wcią­gnie go do środ­ka. 

– Daj mi tę cho­ler­ną kartę! – wrza­snął na niego Ste­fan, tak nie­spo­dzie­wa­nie, że aż się wzdry­gną­łem. 

– Nie. 

– Cze­kaj – po­wie­dzia­łem i ścią­gną­łem jakiś pa­pier ze stołu.

Pod­sze­dłem do Ste­fa­na. 

– Niech pan ze­gnie – po­pro­sił. Ste­fan prze­sy­pał nie­bie­ski pro­szek i ostroż­nie za­wi­nął go w pa­pier. 

– To jakiś nar­ko­tyk? – za­py­ta­łem, gdy chło­pak po­ło­żył mi na dłoni za­wi­niąt­ko. 

– Nie – po­wie­dział Ste­fan. – Pro­szę to do­brze scho­wać. 

– Po co? 

– Może być po­trzeb­ne – po­wie­dział po­waż­nie. 

– To po to mnie tu ścią­gnę­li­ście?

– Nie po to, po coś in­ne­go, ale Mi­chał mu­siał to za­brać. 

– Dobra, ko­niec tego pie­prze­nia – po­wie­dzia­łem, ła­piąc Ste­fa­na za koł­nierz kurt­ki i po­trzą­sną­łem nim kilka razy. – Gdzie on jest? Gdzie jest mój pa­sierb? 

Ste­fan spoj­rzał znów na Ro­ber­ta. 

– Nie patrz na niego, tylko na mnie, i mów, gdzie on jest? – wark­ną­łem. 

– Ro­bert? – Ste­fan zwró­cił się do przy­ja­cie­la, pa­trząc mi w oczy. – Mi­chał znał wzór, wie­dział jak go od­two­rzyć? 

– Nie, na pewno nie – od­po­wie­dział Ro­bert. 

– To w takim razie Mi­chał może być tylko w jed­nym miej­scu. 

– Nie mów mu – jęk­nął Ro­bert. 

– A mamy inne wyj­ście? – za­py­tał Ste­fan, wciąż pa­trząc mi w oczy.

– Nie. Nie wiem… – po­wie­dział Ro­bert i urwał, jakby się za­dła­wił. 

– Wie pan, gdzie jest stara hur­tow­nia her­ba­ty? – za­py­tał mnie Ste­fan.

– Wiem, to nie­da­le­ko stąd, koło dwor­ca – po­wie­dzia­łem. 

Wtedy Ro­bert wrza­snął:

– Nie! 

– Na trze­cim pię­trze, na ścia­nie od stro­ny scho­dów – mówił dalej Ste­fan. – Ktoś na­ma­lo­wał swa­sty­kę czer­wo­ną farbą. W ścia­nie bra­ku­je dwóch ce­gieł, w ich miej­scu po­win­na być usta­wio­na ka­me­ra. 

– Nieee! – wrza­snął Ro­bert i rzu­cił się do scho­dów.

Do­pie­ro wtedy zro­zu­mia­łem, że on nie krzy­czał do nas. 

Ob­ró­ci­łem się do okna. W pra­wym gór­nym rogu za­uwa­ży­łem twarz o sinym ko­lo­rze, jak u wi­siel­ca. O by­strych oczach z prze­krwio­ny­mi biał­ka­mi. Nie miały tę­czó­wek, tylko wiel­kie czar­ne źre­ni­ce. Po­ru­sza­ły się szyb­ko, wo­dząc wzro­kiem po wnę­trzu po­miesz­cze­nia. Spo­glą­da­jąc to na mnie, to na Ste­fa­na. Te oczy, ich ruch – nie miały w sobie nic ludz­kie­go, przy­po­mi­nał ra­czej spoj­rze­nie owada. Pu­ści­łem dzie­cia­ka i cof­ną­łem się, wpa­da­jąc na fra­mu­gę. Ste­fan rzu­cił się w stro­nę scho­dów. Wtedy głowa znik­nę­ła za ścia­ną.

Sta­łem osłu­pia­ły, nie mogąc dojść do sie­bie, oprzy­tom­nia­łem, do­pie­ro gdy drzwi wej­ścio­we trza­snę­ły z hu­kiem. Zbie­głem po scho­dach i wy­pa­dłem na ze­wnątrz. Doj­rza­łem obu li­ce­ali­stów, jak bie­gli w stro­nę stró­żów­ki. Wy­cią­gną­łem broń i za­czą­łem po­ma­łu ob­cho­dzić bu­dy­nek, idąc wzdłuż ścia­ny. Do­tar­łem do rogu szyb­ciej, niż bym sobie tego ży­czył. Sta­łem chwi­lę, wstrzy­mu­jąc od­dech. A gdy ze­bra­łem się na od­wa­gę, wy­sko­czy­łem na tył bu­dyn­ku, nie­pew­ny, czy ce­lo­wać przed sie­bie, czy w górę. Ni­ko­go jed­nak nie było. Spoj­rza­łem w stro­nę pierw­sze­go pię­tra. Okno znaj­do­wa­ło się ja­kieś trzy do czte­rech me­trów nade mną, a ścia­na była cał­kiem gład­ka. Nie było nawet pa­ra­pe­tów, po któ­rych można by się wspiąć. Wy­sze­dłem zza bu­dyn­ku i ru­szy­łem w stro­nę stró­żów­ki. W gło­wie ko­tło­wa­ły mi się myśli. Jedno było pewne. Wie­dzia­łem, gdzie szu­kać Mi­cha­ła i jeśli mia­łem go od­na­leźć, to po­wi­nie­nem zro­bić to jesz­cze tego wie­czo­ru.

 

Mając park i ulicę po lewej, ru­szy­łem chod­ni­kiem wzdłuż siat­ki od­gra­dza­ją­cej po­zo­sta­ło­ści po hucie. Idąc, od­czu­wa­łem na­ra­sta­ją­cy nie­po­kój. La­tar­nie mi­go­ta­ły lub gasły nagle, gdy pod nimi prze­cho­dzi­łem, by za­pa­lić się znów za moim ple­ca­mi. Oprócz szumu wia­tru i mżaw­ki to­wa­rzy­szy­ło mi je­dy­nie brzę­cze­nie sta­rej in­sta­la­cji, ja­kimś cudem nadal do­pro­wa­dza­ją­cej prąd do zde­ze­lo­wa­nych la­tar­ni, za­le­wa­ją­cych chod­nik po­ma­rań­czo­wym świa­tłem. Wy­da­wa­ło mi się, że zo­sta­łem ostat­nim czło­wie­kiem w tym in­du­strial­nym ru­mo­wi­sku. Zer­ka­jąc z ukosa przez siat­kę, w ciem­no­ści, każdy cień przy­pra­wiał mnie o szyb­sze bicie serca.

Do­tar­łem do skrzy­żo­wa­nia. Na drugą stro­nę pro­wa­dzi­ło przej­ście pod­ziem­ne. Zsze­dłem po śli­skich, wy­tar­tych scho­dach i czym prę­dzej prze­do­sta­łem się przez śmier­dzą­cy mo­czem tunel. Skrę­ci­łem w lewo i chod­ni­kiem po­sze­dłem w stro­nę wia­duk­tu bie­gną­ce­go nad sta­rym dwor­cem. 

 Za­dzwo­ni­łem do An­gli­ka.

– Wiem, gdzie jest Mi­chał – po­wie­dzia­łem na­tych­miast, gdy ode­brał. 

– Za­mie­niam się w słuch. 

 – Wiesz, gdzie jest stara hur­tow­nia her­ba­ty, obok dwor­ca? – za­py­ta­łem. 

– Wiem, już tam jadę – po­wie­dział i się roz­łą­czył. 

 

Zbli­ża­łem się po­ma­łu do hur­tow­ni. Na prawo od niej był kom­pleks roz­pa­da­ją­cych się ce­gla­nych bu­dyn­ków. Sta­rej ma­sar­ni i przy­le­głej do niej mle­czar­ni. Za tym wszyst­kim lśni­ły świa­tła biu­row­ców z od­le­głe­go cen­trum. Bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­na część Cho­rzo­wa, nawet tu, gdzie lu­dzie żyli wspo­mnie­nia­mi o hu­tach i ko­pal­niach, da­wa­ła znać o sobie. Przy­po­mi­na­jąc, że roz­ra­sta­ją­ce się cen­trum, ni­czym no­wo­twór, wkrót­ce zaj­mie i te re­jo­ny.

Sta­ną­łem przy wia­duk­cie, pa­trząc na to­ro­wi­sko, wa­go­ny i ster­ty pod­kła­dów ko­le­jo­wych. Po chwi­li przy­je­chał An­glik, gdy wy­siadł z wozu, za­py­tał: 

– To tu? – Po­pa­trzył zdzi­wio­ny na bu­dy­nek. 

– Tak.

– Nie masz serca, że ka­żesz mi łazić po ta­kiej ru­inie. 

– Mam serce, ale od­po­wia­da tylko i wy­łącz­nie za pom­po­wa­nie krwi. 

An­glik przyj­rzał się kry­tycz­nie wej­ściu, które za­bi­to de­ska­mi.

 – Ale tędy nie wej­dzie­my, może uda się przez rzeź­nię – za­pro­po­no­wał. 

Po­szli­śmy w stro­nę ce­gla­ne­go muru. Szyb­ko na­tra­fi­li­śmy na wyrwę i prze­do­sta­li­śmy się na teren rzeź­ni, skąd we­szli­śmy do hur­tow­ni. 

Okna były po­wy­bi­ja­ne, wszę­dzie le­ża­ły ster­ty złomu, ce­gieł, gruzu i in­nych śmie­ci. Za­pa­li­li­śmy la­tar­ki w te­le­fo­nach.

Śmier­dzą­cy stę­chli­zną ko­ry­tarz pro­wa­dził do licz­nych po­miesz­czeń i jed­nej z dwóch kla­tek scho­do­wych, miesz­czą­cych się po obu stro­nach bu­dyn­ku. An­glik za­uwa­żył, że prze­szu­ka­nie ca­ło­ści zaj­mie nam przy­naj­mniej go­dzi­nę, więc się roz­dzie­li­li­śmy.

Weber po­szedł spraw­dzić par­ter, a ja ru­szy­łem od razu na trze­cie pię­tro. Fak­tycz­nie swa­sty­ka była nie do prze­ga­pie­nia, ktoś wło­żył w jej na­ma­lo­wa­nie dużo serca i jesz­cze wię­cej sprayu. Od­na­la­złem rów­nież ka­me­rę w miej­scu bra­ku­ją­cych ce­gieł. Scho­wa­łem ją do kie­sze­ni kurt­ki i wsze­dłem do po­miesz­cze­nia, w któ­re­go kie­run­ku był zwró­co­ny obiek­tyw. Było puste, nie li­cząc wa­la­ją­cych się pu­szek, po­tłu­czo­ne­go szkła i kar­to­nów, nic wię­cej. Po­miesz­cze­nie miało dwa przej­ścia do ko­lej­nych wnętrz i ko­ry­ta­rza. Z okien po­zba­wio­nych szyb roz­ta­czał się cał­kiem ładny widok na oświe­tlo­ne cen­trum. 

Wo­dząc świa­tłem la­tar­ki po pod­ło­dze, pró­bo­wa­łem od­na­leźć jakiś trop. Nic nie zwró­ci­ło mojej uwagi, zre­zy­gno­wa­ny się­gną­łem po ka­me­rę i spraw­dzi­łem pliki. Były dwa, zde­cy­do­wa­łem się na ten krót­szy na­gra­ny w so­bo­tę. 

Na po­cząt­ku ekran wy­peł­ni­ła twarz Mi­cha­ła. Dzie­ciak od­szedł od obiek­ty­wu, wi­dzia­łem je­dy­nie jego kształt, krę­cą­cy się chwi­lę na środ­ku po­miesz­cze­nia. Po­świe­ci­łem la­tar­ką w to samo miej­sce, le­ża­ły tam kar­to­ny. 

Na fil­mie Mi­chał sta­nął przy oknie, mniej wię­cej w tym samym miej­scu, w któ­rym i ja sta­łem. Świa­tło wpa­da­ją­ce z ze­wnątrz nieco oświe­tla­ło jego niską po­stać. Sta­ran­nie przy­cię­te, ucze­sa­ne włosy i po­waż­ną twarz, o za­cię­tym wy­ra­zie. Trzy­mał książ­kę. Otwo­rzył ją i chwi­lę wer­to­wał stro­ny, na­stęp­nie za­czął czy­tać. Pod­gło­śni­łem na­gra­nie. We wnę­trzu jego głos wy­raź­nie się roz­no­sił, od­bi­ja­jąc echem po pu­sto­sta­nie. Mówił w obcym ję­zy­ku. Chyba po arab­sku.

Przez ko­lej­ne pięt­na­ście minut na­gra­nia nic się nie dzia­ło. Mi­chał wciąż po­wta­rzał ten sam tekst, z wy­ra­zem naj­więk­sze­go sku­pie­nia na twa­rzy, a słowa wy­po­wia­dał płyn­nie, jakby znał język lub na­uczył się tek­stu na pa­mięć. W pew­nym mo­men­cie Mi­chał wy­raź­nie spoj­rzał w stro­nę klat­ki scho­do­wej. Dzie­ciak za­czął po­śpiesz­nie wer­to­wać stro­ny. Za­trzy­mał się i za­czął czy­tać. Pew­ność w jego gło­sie znik­nę­ła. 

Za­uwa­ży­łem, że spo­glą­dał na kogoś sto­ją­ce­go w wej­ściu do po­miesz­cze­nia, tuż za obiek­ty­wem ka­me­ry. Ciem­ny kształt mi­gnął w ka­drze. Ale byłem pe­wien, że to męż­czy­zny w płasz­czu. Sta­nął w dru­gim końcu po­miesz­cze­nia na­prze­ciw­ko chło­pa­ka. Mi­chał nie spusz­czał go z oczu. W jego gło­sie było sły­chać na­ra­sta­ją­ce prze­ję­cie. Po­stać cho­dzi­ła nie­spo­koj­nie, prze­miesz­cza­jąc się wzdłuż prze­ciw­le­głej ścia­ny. Mi­chał pa­trzył za nią, jakby ce­lo­wał w in­tru­za wy­po­wia­da­ny­mi sło­wa­mi. Po­stać sta­nę­ła nagle. Od­nio­słem wra­że­nie, że coś się stało, coś, czego nie wy­chwy­ci­łem na na­gra­niu. Za­jąk­nął się, raz, potem drugi i w końcu ucichł. Coś jed­nak było sły­chać. Przy­sta­wi­łem gło­śnik ka­me­ry do ucha. Mi­chał łkał. Wi­dzia­łem, jak pró­bu­je za­czerp­nąć tchu, gdy prze­ra­że­nie chwy­ci­ło go za gar­dło. 

Po­stać stała nie­ru­cho­mo. Nie­mal zle­wa­jąc się z ciem­no­ścią. Mi­chał uniósł prawą rękę. Do­strze­głem, że trzy­ma coś w za­ci­śnię­tej pię­ści, jakby chciał po­gro­zić in­tru­zo­wi. Po­stać ru­szy­ła w jego kie­run­ku. Mi­chał roz­warł pięść, coś upa­dło na pod­ło­gę. Chło­pak rzu­cił się w stro­nę są­sied­nie­go po­miesz­cze­nia. Męż­czy­zna pa­trzył za bie­gną­cym Mi­cha­łem. W pierw­szej chwi­li wy­glą­dał, jakby w ogóle nie miał za­mia­ru go gonić. Wtedy syl­wet­ka zwró­ci­ła się w stro­nę ka­me­ry. Twarz była skry­ta w cie­niu, a mimo to byłem prze­ko­na­ny, że pa­trzy w obiek­tyw. Ręce za­czę­ły mi drżeć, gdy uświa­do­mi­łem sobie, jak bar­dzo się my­li­łem. On nie pa­trzył na ka­me­rę, lecz przez nią, wprost na mnie. 

W jed­nej chwi­li wy­łą­czy­łem urzą­dze­nie. Zo­rien­to­wa­łem się, że pa­trzę do­kład­nie w miej­sce, w któ­rym stał męż­czy­zna w płasz­czu. Wciąż czu­łem na sobie spoj­rze­nie, nie­mal na­ma­cal­ne, jakby mnie do­ty­kał, wzdłuż ca­łe­go ciała, cen­ty­metr po cen­ty­me­trze, pe­ne­tru­jąc każdą część. Prze­ni­kał po­ma­łu, głę­biej do środ­ka. Upu­ści­łem ka­me­rę. Ude­rzy­ła o pod­ło­gę z ci­chym trza­skiem. Trzę­są­cy­mi dłoń­mi się­gną­łem do kie­sze­ni kurt­ki i wy­cią­gną­łem pacz­kę pa­pie­ro­sów. Za­pa­li­łem, całą uwagę sku­pia­jąc na wy­pusz­cza­nym dymie. Gdy byłem w po­ło­wie pa­pie­ro­sa, wra­że­nie mi­nę­ło. Nie­do­pa­łek wy­rzu­ci­łem przez strza­ska­ne okno. Ode­tchną­łem i pod­nio­słem ka­me­rę. Wtedy do­strze­głem na pod­ło­dze nie­bie­ski pro­szek pod urzą­dze­niem. Wy­da­wał się taki sam, jak ten, który wci­snął mi do kie­sze­ni kurt­ki Ste­fan. Po­świe­ci­łem la­tar­ką, w stro­nę, w którą po­biegł Mi­chał. 

Po­sze­dłem do przej­ścia, wo­dząc świa­tłem po ziemi i po chwi­li do­strze­głem ślad prze­cią­gnię­ty wraz z ku­rzem i gru­zem po pod­ło­dze. Nieco dalej le­ża­ła książ­ka Mi­cha­ła, a obok niej wy­raź­nie od­ci­śnię­te ślady bo­sych stóp. Po­świe­ci­łem wokół, ale nie zna­la­złem ni­cze­go, co by wska­zy­wa­ło na to, że ten, kto je zo­sta­wił, po­szedł gdzieś dalej. Jakby już nie ru­szył z miej­sca. Nagle po­czu­łem su­chość w gar­dle i od­ru­cho­wo skie­ro­wa­łem stru­mień la­tar­ki na sufit. Pa­trzy­łem chwi­lę, pró­bu­jąc od­go­nić myśl o peł­za­ją­cym po nim męż­czyź­nie.

Pod­nio­słem książ­kę, była cięż­ka, choć nie­wiel­kich roz­mia­rów, opra­wio­na w grubą skórę, za­bar­wio­ną na ciem­ny brąz. Zaj­rza­łem do środ­ka. Stro­ny za­pi­sa­no od­ręcz­nie nie­bie­skim atra­men­tem, w al­fa­be­cie ła­ciń­skim, jed­nak nic nie ro­zu­mia­łem z ję­zy­ka, w któ­rym były pro­wa­dzo­ne no­tat­ki. Scho­wa­łem książ­kę do we­wnętrz­nej kie­sze­ni kurt­ki, wtedy za­dzwo­nił te­le­fon. To był An­glik.

– Zna­la­złem go – po­wie­dział.

Zsze­dłem na pierw­sze pię­tro, krą­ży­łem chwi­lę po po­miesz­cze­niach, do chwi­li, gdy zna­la­złem An­gli­ka, sto­ją­ce­go obok szybu windy. Pod­sze­dłem do niego i spoj­rza­łem w dół. Mi­chał leżał na ple­cach i wy­glą­dał­by, jakby od­po­czy­wał, gdyby nie nie­na­tu­ral­nie skrę­co­na głowa i przy­pra­wia­ją­cy o mdło­ści guz na szyi, w miej­scu, gdzie kręgi nie­omal prze­bi­ły skórę. 

– Spójrz na to – po­wie­dział An­glik i po­pro­wa­dził mnie nieco dalej, oświe­tla­jąc dziu­rę w su­fi­cie.

Na­stęp­nie skie­ro­wał stru­mień la­tar­ki na ślady krwi, cią­gną­ce się wraz z wy­tar­tym ku­rzem do szybu.

– Wy­glą­da na to, że chło­pak spadł tutaj z któ­re­goś z wyż­szych pię­ter – po­wie­dział An­glik.

– A potem do­czoł­gał się do szybu i znów spadł? – za­py­ta­łem przez za­ci­śnię­te zęby.

– Mało praw­do­po­dob­ne. – Weber zła­pał mnie za ramię i dodał. – Po­słu­chaj, za­dzwo­nię do tego kum­pla z do­cho­dze­nio­we­go, bę­dzie mi wdzięcz­ny za taki cynk, ale le­piej, by cię tu nie było, jak przy­ja­dą.

Wró­ci­łem do domu tram­wa­jem, wy­cią­gną­łem z barku wódkę i za­la­łem się w trupa.

 

Hu­bert – czwar­tek

 

Obu­dził mnie te­le­fon. Kac był nie­zno­śny, a re­wol­wer le­żą­cy obok flasz­ki bu­dził nie­po­kój – nie pa­mię­ta­łem, bym go wy­cią­gał.

Na sto­li­ku le­ża­ło za­wi­niąt­ko od Ste­fa­na, ka­me­ra i książ­ka. Wy­cią­gną­łem dłoń w stro­nę okład­ki i za­wa­ha­łem się, po­tar­łem nie­spo­koj­nie palce. Spraw­dzi­łem te­le­fon. Dwa­dzie­ścia jeden nie­ode­bra­nych po­łą­czeń, w tym od An­gli­ka, matki Mi­cha­ła, ja­kie­goś nu­me­ru sta­cjo­nar­ne­go i ku­ra­to­ra. Do ni­ko­go z nich nie mia­łem ocho­ty od­dzwa­niać. Usły­sza­łem dzwo­nek do drzwi. Otwar­łem je go­to­wy na każ­de­go, ale nie na Ste­fa­na.

– Zna­lazł pan? – za­py­tał od progu.

– Ka­me­rę i książ­kę – od­po­wie­dzia­łem.

– A…? – urwał.

– Tak. – Nie mu­sia­łem mówić nic wię­cej, zro­zu­miał.

– Po­mo­że mi pan?

– Tak, ale tylko, jeśli za­czniesz być ze mną szcze­ry.

Wszedł do miesz­ka­nia roz­trzę­sio­ny, więc na­la­łem mu kie­li­cha. Gdy usiadł w fo­te­lu, pod­nio­słem ka­me­rę i książ­kę.

– Zanim przej­dzie­my do tego – po­wie­dzia­łem. – Po­wiedz mi, gdzie jest Ro­bert?

– Jak zo­ba­czy­łem Klim­cza­ka, to spa­ni­ko­wa­łem. Do­pie­ro w parku za­czą­łem trzeź­wo my­śleć. Ro­ber­ta ni­g­dzie nie było. Po­my­śla­łem, że po­biegł do domu, więc po­sze­dłem na osie­dle… Nie­da­le­ko od przej­ścia pod­ziem­ne­go zo­ba­czy­łem ich.

Ste­fan urwał, a ja na­la­łem mu jesz­cze jed­ne­go, wypił i mówił dalej trzę­są­cym się gło­sem.

– To zna­czy Ro­ber­ta i Klim­cza­ka. Stali na chod­ni­ku. Ro­bert był… Nie wiem… Stał z sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi. Klim­czak chwy­cił go za ramię. Po­pro­wa­dził jak bez­bron­ne dziec­ko. We­szli mię­dzy za­ro­śla. Było ciem­no i zu­peł­nie cicho. Cze­ka­łem… Po chwi­li zza krza­ków wy­szedł tylko Kilm­czak. Wtedy ucie­kłem. Nie wie­dzia­łem, co robić. Bałem się być sam, wsia­dłem do au­to­bu­su i przez resz­tę nocy jeź­dzi­łem, aż kie­row­ca zje­chał do za­jezd­ni. Stam­tąd przy­sze­dłem do pana.

– Skąd mia­łeś mój adres? – za­py­ta­łem.

– Byłem tu raz z Mi­cha­łem, po kilka dro­bia­zgów, jak pan sie­dział.

– Do­brze zro­bi­łeś, że przy­sze­dłeś. – Na­la­łem mu jesz­cze wódki. – Opo­wiedz mi teraz o Klim­cza­ku.

– Niech pan zro­zu­mie, to nie jest jego wina, przy­naj­mniej nie cał­kiem – za­czął Ste­fan. 

– Spo­koj­nie, po­ma­łu, od po­cząt­ku.

– W trze­ciej kla­sie za­czął uczyć nas hi­sto­rii. To nie był zwy­kły bel­fer, tylko na­praw­dę po­rząd­ny facet. Kazał mówić sobie po imie­niu i in­te­re­so­wał się tym, czym my. Kie­dyś po lek­cji za­pro­si­li­śmy go na grę fa­bu­lar­ną. 

Spoj­rzał na mnie, a ja przy­tak­ną­łem na znak, że ko­ja­rzę temat. 

– A on się zgo­dził – cią­gnął Ste­fan. – Po któ­rejś sesji za­gad­nął nas, czy chcie­li­by­śmy się cze­goś wię­cej do­wie­dzieć o hi­sto­rii magii. By­li­śmy za­chwy­ce­ni. Po­wie­dział, że nie mo­że­my o tym mówić na lek­cjach, ale za­pro­po­no­wał, że zor­ga­ni­zu­je do­dat­ko­we za­ję­cia, gdzie bę­dzie­my mogli grać i uczyć się o cie­kaw­szych frag­men­tach hi­sto­rii. Tak to na­zwał. Za­ła­twił nam miej­sce i dał klu­cze Ro­ber­to­wi i Mi­cha­ło­wi. Byli strasz­nie dumni, że to ich wy­brał. 

Wy­cią­gnął w moją stro­nę kie­li­szek. Na­la­łem mu. Wypił i po­wie­dział:

– Niech pan zo­ba­czy na­gra­nie, pro­szę. Ina­czej mi pan nie uwie­rzy.

Wzdry­gną­łem się na wspo­mnie­nie filmu z Mi­cha­łem. Dru­gie na­gra­nie było znacz­nie dłuż­sze. Pod­sze­dłem do te­le­wi­zo­ra i pod­łą­czy­łem ka­me­rę. 

– Pro­szę… za­cze­kać. – Ste­fan wstał i za­chwiał się. – Ja… ja nie mogę. 

– Jasne. – Po­da­łem mu bu­tel­kę. – Obok jest sy­pial­nia, prze­śpij się, obu­dzę cię póź­niej.

Do­pil­no­wa­łem, by tra­fił do łóżka, za­ło­ży­łem słu­chaw­ki i pu­ści­łem na­gra­nie. 

 

Hen­ryk 

 

Ruiny sta­rej rzeź­ni wy­da­ły się Hen­ry­ko­wi od­po­wied­nie na sa­mo­bój­stwo. Zjadł po­rząd­ny po­si­łek. Napił się nieco wódki i przy­go­to­wał pętlę ze zna­le­zio­ne­go prze­wo­du. Był gotów, gdy usły­szał roz­mo­wę. Dziw­nie zna­jo­my głos jed­ne­go z roz­mów­ców kazał mu scho­wać się za ścia­ną po­bli­skiej hur­tow­ni her­ba­ty i spraw­dzić czwór­kę prze­chod­niów. Szli żywo, pro­wa­dząc dys­ku­sję, wy­raź­nie pod­nie­ce­ni. Hen­ryk nie mógł uwie­rzyć wła­snym oczom. Było to jak urze­czy­wist­nie­nie naj­skryt­szych ma­rzeń. W to­wa­rzy­stwie trzech mło­dych chło­pa­ków szedł Klim­czak. Widmo prze­szło­ści Hen­ry­ka i przy­czy­na bez­dom­no­ści pro­fe­so­ra. Gdy cała czwór­ka we­szła na teren hur­tow­ni przez zruj­no­wa­ną rzeź­nię, Hen­ryk po­szedł za grupą. Za­trzy­ma­li się na trze­cim pię­trze. Hen­ryk ob­szedł po­miesz­cze­nie, ko­rzy­sta­jąc z klat­ki scho­do­wej po dru­giej stro­nie bu­dyn­ku i ukry­ty w mroku są­sied­nie­go wnę­trza ob­ser­wo­wał ich.

Dłu­go­wło­sy chło­pak usta­wiał ka­me­rę w miej­scu bra­ku­ją­cych ce­gieł w jed­nej z we­wnętrz­nych ścian. Dwóch po­zo­sta­łych za­mia­ta­ło pod­ło­gę. Klim­czak, w sza­rym płasz­czu, wer­to­wał stro­ny książ­ki opra­wio­nej w skórę. Hen­ryk nie spusz­czał jej z oczu. Po chwi­li był już pe­wien, ze nie jest to żaden z skra­dzio­nych mu eg­zem­pla­rzy. Kiedy pod­ło­ga zo­sta­ła uprząt­nię­ta, Klim­czak roz­dał resz­cie kart­ki. Chłop­cy czy­ta­li, wy­mie­nia­jąc się spo­strze­że­nia­mi co do wy­mo­wy po­szcze­gól­nych słów. Na­uczy­ciel wyjął czer­wo­ną kredę i za­czął kre­ślić na pod­ło­dze wzór, który od­ry­so­wy­wał z książ­ki.

Hen­ryk nad­sta­wił uszu. Po chwi­li był już pewny, że chłop­cy czy­ta­ją po arab­sku. Za­sta­no­wił się chwi­lę, tłu­ma­cząc w my­ślach nie­któ­re słowa i po­bladł. Były nie­po­ko­ją­ce, od­no­si­ły się do isto­ty na­zy­wa­nej ma­ri­dem, o któ­rej Hen­ryk nie­gdyś czy­tał. Klim­czak dał znać, że wszyst­ko jest przy­go­to­wa­ne. Roz­sta­wi­li świe­ce, za­pa­li­li je i zga­si­li la­tar­ki. Na­uczy­ciel ścią­gnął buty i skar­pet­ki, wy­po­wie­dział ja­kieś nie­zro­zu­mia­łe słowa, na­stęp­nie wszedł do wy­ry­so­wa­ne­go kręgu. Resz­ta sta­nę­ła wokół. Na znak Klim­cza­ka chłop­cy za­czę­li czy­tać z kar­tek.

Zro­bi­ło się bar­dzo cicho. Hen­ryk po­czuł się jak owad za­mknię­ty we­wnątrz szczel­nie za­krę­co­ne­go sło­ika. Słowa roz­brzmie­wa­ły w po­miesz­cze­niu i nagle ci­chły, jakby wpa­da­ły w ni­cość. Klim­czak czy­tał z książ­ki, a każde zda­nie wy­po­wia­dał z pasją godną wir­tu­ozów lub ma­la­rzy w trak­cie two­rze­nia, tak jak nie­gdyś, biła od niego pasja. Się­gnął lewą ręką do kie­sze­ni płasz­cza i wy­cią­gnął garść czer­wo­ne­go prosz­ku. Za­czął nim sypać, kre­śląc za­ci­śnię­tą pię­ścią w po­wie­trzu jakiś sym­bol. 

Zro­bi­ło się cie­pło i dusz­no, jakby pod słój, w któ­rym za­mknię­to Hen­ry­ka, ktoś pod­su­nął pło­mień świe­cy. Po­wie­trze we­wnątrz kręgu za­czę­ło gęst­nieć, a po­stać Klim­cza­ka się roz­my­ła. Hen­ryk do­strzegł wy­peł­nia­ją­cy wnę­trze kręgu cień. Nagle chło­pak o dłu­gich wło­sach umilkł, a za nim po­zo­sta­li. 

Hen­ryk do­brze za­pa­mię­tał tę chwi­lę. Mło­dzie­niec o ja­snych, za­cze­sa­nych wło­sach wrza­snął na tego, który umilkł, a w gło­sie miał strach zmie­sza­ny ze zło­ścią.

Klim­czak za­stygł, zdez­o­rien­to­wa­ny. Nie­spo­dzie­wa­nie zawył, tak prze­raź­li­wie, że dłu­go­wło­sy chło­pak za­drżał i rzu­cił się do wyj­ścia. Za nim za­czę­li ucie­kać po­zo­sta­li, po­zo­sta­wia­jąc na­uczy­cie­la w kręgu sa­me­go z cie­niem. Tem­pe­ra­tu­ra tak, jak się pod­nio­sła, tak samo nagle opa­dła. Hen­ryk ode­tchnął z ulgą, ła­piąc po­wie­trze. Nagle spo­strzegł to­czą­cą się flasz­kę. Nie za­uwa­żył, kiedy mu wy­pa­dła. Pod­szedł, by ją pod­nieść, a kiedy się wy­pro­sto­wał, zo­ba­czył Klim­cza­ka sto­ją­ce­go przed nim. Hen­ryk spo­glą­dał w oczy o roz­la­nych źre­ni­cach, czar­nych ni­czym bez­kre­sna ni­cość. Cof­nął się tak gwał­tow­nie, że stra­cił rów­no­wa­gę i upadł. Stwór pod­szedł nie­śpiesz­nie, jakby miał całe wieki, by go do­paść. Słowa same wy­pły­nę­ły z ust Hen­ry­ka. Wy­po­wie­dział je in­stynk­tow­nie, nawet nie­świa­dom, że nadal pa­mię­ta frag­ment nie­gdyś czy­ta­ne­go Ko­ra­nu: 

– “Czyż nie wi­dzi­cie, jak niebo i zie­mia łączą się, aby gło­sić chwa­łę Przed­wiecz­ne­go. Ptaki po la­sach chwa­lą Go na swój spo­sób. Wszyst­kie isto­ty stwo­rzo­ne znają hołd, jaki Mu są winne, a Jemu wia­do­me jest, co one czy­nią”.

Stwór wrza­snął wście­kle, aż tynk po­sy­pał się ze ścian. W na­stęp­nej chwi­li Klim­czak dłu­gim sko­kiem po­ko­nał po­miesz­cze­nie i wy­sko­czył przez okno. Hen­ryk zdał sobie spra­wę, że frag­ment arab­skiej świę­tej księ­gi, któ­re­go nie­gdyś uży­wał, głów­nie by bry­lo­wać w to­wa­rzy­stwie, oca­lił mu życie. Wstał i pod­szedł ostroż­nie do okna, by spraw­dzić, co się stało z Klim­cza­kiem, ale nie do­strzegł nawet śladu po nim. Wró­cił do po­miesz­cze­nia z krę­giem, w chwi­li, gdy jeden z chło­pa­ków o ja­snych wło­sach pod­no­sił z pod­ło­gi grubo opra­wio­ną książ­kę. Mło­dzie­niec, oczy­ma prze­ra­żo­ny­mi ni­czym u zwie­rzę­cia, po­pa­trzył na bez­dom­ne­go sto­ją­ce­go w cie­niu. Do­pie­ro gdy Hen­ryk pod­szedł, wcho­dząc we wpa­da­ją­ce z ze­wnątrz świa­tło la­tar­ni, dzie­ciak ode­tchnął. Bez słowa pod­niósł książ­kę i wy­biegł. 

Hen­ryk za­krył kar­to­na­mi znaki na pod­ło­dze. A gdy do­strzegł czer­wo­ną diodę ka­me­ry, pod­szedł i wy­łą­czył urzą­dze­nie.

 

Hu­bert – czwar­tek

 

Ścią­gną­łem słu­chaw­ki i opa­dłem na opar­cie fo­te­la. Za­pa­li­łem pa­pie­ro­sa, pró­bu­jąc po­skła­dać wszyst­ko do kupy. Mo­głem pójść na ko­men­dę z tym, co mia­łem. Spoj­rza­łem na ka­me­rę z po­wąt­pie­wa­niem. Bo na­gra­nie, choć dziw­ne, nie wska­zy­wa­ło, że Klim­czak po­peł­nił ja­ką­kol­wiek zbrod­nię. Mia­łem też świad­ka, w po­sta­ci Ste­fa­na. Ten jed­nak był pewny, tylko jeśli za­czął­by mówić do rze­czy, czyli po­mi­ja­jąc wszyst­kie kwe­stie du­chów i cza­rów. Ze­zna­nia chło­pa­ka mo­gły­by wy­star­czyć do za­mknię­cia Klim­cza­ka. Dru­gie wyj­ście to spró­bo­wać do­rwać za­bój­cę Mi­cha­ła. Drzwi sy­pial­ni otwar­ły się i Ste­fan wszedł do po­ko­ju. 

– Zo­ba­czył pan? – za­py­tał.

– Tak. 

– I co teraz?

– Wiesz, gdzie może być Klim­czak? 

– Tak. 

– W hur­tow­ni? – za­py­ta­łem, choć zna­łem od­po­wiedź. – Po­wiedz mi, Ste­fan, ty w to wie­rzysz, że coś się tam wy­da­rzy­ło? Coś ma­gicz­ne­go? Że wasze ga­da­nie spo­wo­do­wa­ło, że coś się po­ja­wi­ło i wła­ści­wie co? Zmu­si­ło Klim­cza­ka do za­bi­cia two­ich przy­ja­ciół? 

– Krąg ogra­ni­cza przy­zy­wa­ną isto­tę – za­czął Ste­fan. – Gdy Ro­bert prze­rwał za­klę­cie ochron­ne, marid za­wład­nął cia­łem Klim­cza­ka, ale można od­pę­dzić ma­ri­da. Mi­chał wy­słał mi numer stro­ny, na któ­rej jest od­po­wied­nia in­kan­ta­cja. Mamy też ibin-kusch. – Wska­zał za­wi­niąt­ko z prosz­kiem. – Trze­ba tylko pójść do hur­tow­ni, wy­po­wie­dzieć for­mu­łę i ob­sy­pać ma­ri­da skład­ni­kiem, wtedy Klim­czak po­wi­nien być wolny. 

– A ja miał­bym ci pomóc? 

– Nie będę miał dość od­wa­gi, żeby zro­bić to sa­me­mu, ale Mi­chał miał… Zo­sta­wił nam skład­ni­ki i wy­słał numer stro­ny, na wy­pa­dek…

– Dobra, mały, po­mo­gę ci – skła­ma­łem, bo mia­łem już dość tego pie­prze­nia. – Co miał­bym robić? 

– Wła­ści­wie, tylko być przy mnie – po­wie­dział oży­wio­nym gło­sem Ste­fan. – Nie na­uczy się pan tek­stu, ani wy­mo­wy, ja to wszyst­ko umiem, po­trze­bu­je tylko książ­ki i prosz­ku. 

– Jasne, młody. – Po­ło­ży­łem za­wi­niąt­ko na okład­ce i mu po­da­łem. 

– Na­praw­dę pan mi po­mo­że? – upew­nił się. 

– Jasne – po­wie­dzia­łem już zde­cy­do­wa­ny, że naj­le­piej bę­dzie, jak do­pad­nę na­uczy­cie­la. 

 

 O dzie­więt­na­stej po­szli­śmy do hur­tow­ni. A ja kon­se­kwent­nie uni­ka­łem od­bie­ra­nia ja­kich­kol­wiek te­le­fo­nów. Nie­da­le­ko dwor­ca we­szli­śmy po scho­dach na wia­dukt, idąc wzdłuż ulicy. Hur­tow­nia z każ­dym kro­kiem była coraz bli­żej, a ja, nie wiem czemu, za­czą­łem się de­ner­wo­wać. Może to przez chło­pa­ka, który tak mocno ści­skał okład­kę książ­ki, że aż mu palce zbie­la­ły. A może dla­te­go, że choć mia­łem broń, to za­czy­na­łem się czuć coraz mniej pew­nie.

We­szli­śmy od stro­ny rzeź­ni, mi­ja­jąc po­li­cyj­ne taśmy. Na scho­dach Ste­fan za­trzy­mał się i wy­cią­gnął książ­kę. Wło­żył za­wi­niąt­ko z prosz­kiem mię­dzy kart­ki i ostroż­nie pod­szedł do miej­sca z wy­bi­ty­mi ce­gła­mi. Zaj­rzał do środ­ka i gwał­tow­nie przy­warł do ścia­ny. 

– Jest? – za­py­ta­łem. 

– Tak – od­po­wie­dział. 

– Dobra, je­steś go­to­wy? – za­py­ta­łem Ste­fa­na, i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, wsze­dłem do środ­ka. 

Dzie­ciak wśli­zgnął się za mną. Klim­czak leżał sku­lo­ny na kar­to­nach ni­czym kot. Wy­glą­dał jak ty­po­wy bez­dom­ny z bo­sy­mi ubło­co­ny­mi sto­pa­mi, brud­ny­mi od kurzu i tynku. Iście po zwie­rzę­ce­mu prze­krę­cił się na bok, tak, by nas wi­dzieć. Nie wsta­jąc, pod­niósł jedną po­wie­kę, jakby od nie­chce­nia. 

Ste­fan otwo­rzył już książ­kę, a ja po­czu­łem, jak ogar­nia mnie wście­kłość. Wy­szarp­ną­łem re­wol­wer z ka­bu­ry i wrza­sną­łem: 

– Ko­niec tego, pier­do­lo­ny dzie­cio­bój­co, wsta­waj!

– Co pan robi?! Mie­li­śmy go ode­gnać! – zawył Ste­fan. 

– Za­mknij się, gnoju! Dość już tych bzdur – wark­ną­łem. 

Klim­czak wstał po­ma­łu i spoj­rzał na mnie oczy­ma o roz­war­tych do gra­nic moż­li­wo­ści źre­ni­cach.

– A teraz zdy­chaj, skur­wie­lu.

Wy­pa­li­łem, huk roz­niósł się po pu­sto­sta­nie, od­bi­ja­jąc echem od ścian. Kula tra­fi­ła Klim­cza­ka w udo. Na­uczy­ciel nie wydał naj­mniej­sze­go nawet jęku. Ru­szył w moim kie­run­ku. Ste­fan coś krzyk­nął. Huk ko­lej­ne­go wy­strza­łu go za­głu­szył. Drugi po­cisk tra­fił go w ko­la­no. Chło­pak upu­ścił książ­kę, za­kry­wa­jąc uszy rę­ko­ma. Klim­czak szedł dalej, jakby dziu­ra w ko­la­nie w ni­czym mu nie prze­szka­dza­ła. Po­my­śla­łem, że to szok albo nar­ko­ty­ki pcha­ją go na­przód. Wy­ce­lo­wa­łem w tułów i wy­strze­li­łem dwa razy. Siła ude­rze­nia prze­wró­ci­ła na­uczy­cie­la na pod­ło­gę. 

– Ty skur­wie­lu, za­bi­łeś go! – wrza­snął Ste­fan i wy­biegł.

Scho­wa­łem broń i wy­cią­gną­łem te­le­fon. Klim­czak się po­ru­szył. To było nie­moż­li­we, tra­fi­łem dwa razy w mo­stek. Wtedy na­uczy­ciel pod­niósł głowę. Prze­ra­żo­ny rzu­ci­łem się w tył. Wpa­dłem na ścia­nę. Te­le­fon wy­padł mi z rąk. Wy­cią­gną­łem broń, zma­ca­łem spust, pierw­szy po­cisk tra­fił go w gar­dło, a drugi w po­li­czek. Głowa od­sko­czy­ła, ude­rza­jąc po­ty­li­cą o po­sadz­kę. Na­ci­ska­łem spust, choć nie na­stą­pił już żaden wy­strzał, je­dy­nie bę­be­nek re­wol­we­ru prze­ska­ki­wał z ci­chym kli­kiem. 

Zdją­łem palec ze spu­stu. Zro­bi­ło się bar­dzo cicho. Sły­sza­łem tylko szum aut z po­bli­skiej ulicy. Po­czu­łem ucisk w brzu­chu, krew za­szu­mia­ła w skro­niach, a nogi ugię­ły się pode mną. Upa­dłem na pod­ło­gę, gdy Klim­czak wstał. Nie krwa­wił. Pró­bo­wa­łem uciec, szo­ru­jąc po­de­szwa­mi o pod­ło­gę, ale za ple­ca­mi mia­łem ścia­nę. I wtedy uświa­do­mi­łem sobie, jaki strasz­li­wy błąd po­peł­ni­łem.

Klim­czak ro­zej­rzał się, w szyi ziała dziu­ra, z po­kie­re­szo­wa­ne­go po­licz­ka od­cho­dził płat skóry, od­sła­nia­jąc strza­ska­ną kość. Doj­rzał mnie, na jego sinej, zde­for­mo­wa­nej twa­rzy po­ja­wił się uśmiech, od­sła­nia­ją­cy czar­ne zęby. 

Wtedy dło­nią na­tra­fi­łem na książ­kę. Scho­wa­łem broń i pod­nio­słem ją, trzę­są­cy­mi się dłoń­mi. Mię­dzy nogi wy­pa­dło mi za­wi­niąt­ko z prosz­kiem. Chwy­ci­łem je i za­czą­łem wer­to­wać stro­ny, ale nic z tego nie ro­zu­mia­łem. Jęk­ną­łem roz­pacz­li­wie. Nie mia­łem od­wa­gi pa­trzeć na Klim­cza­ka, ale sły­sza­łem, że się rusza, czła­piąc bo­sy­mi sto­pa­mi po pod­ło­dze. 

Która to była stro­na? Która… Ste­fan do­stał od Mi­cha­ła SMS–a z nu­me­rem… Osiem­dzie­siąt… i? Cyfry mi­ga­ły mi przed oczy­ma. Stro­ny cze­pia­ły się pal­ców. Osiem­dzie­siąt pięć, a może osiem­dzie­siąt sześć. Kroki się zbli­ża­ły. Osiem­dzie­sią­ta piąta była za­pi­sa­na po arab­sku, osiem­dzie­sią­ta szó­sta w al­fa­be­cie ła­ciń­skim, osiem­dzie­sią­ta siód­ma rów­nież, osiem­dzie­sią­ta ósma po arab­sku. Więc to mu­sia­ła być osiem­dzie­siąt szó­sta lub siód­ma. Znad książ­ki zo­ba­czy­łem nagie ubło­co­ne stopy, po­kry­te ku­rzem, o pa­znok­ciach czar­nych od brudu lub ode­rwa­nych od ciała. Za­czą­łem czy­tać.

Klim­czak przy­kuc­nął. Sine palce za­ci­snął mi na nad­garst­ku. Z tru­dem utrzy­my­wa­łem książ­kę. Po­cią­gnął moją rękę. Książ­ka upa­dła. Zo­ba­czy­łem twarz i oczy. Nie było w nich nic, prócz prze­ra­ża­ją­cej, bez­kre­snej ni­co­ści. Pal­ca­mi pra­wej dłoni roz­dar­łem za­wi­niąt­ko od Ste­fa­na. Jed­nym de­spe­rac­kim ru­chem wtar­łem za­war­tość w twarz na­uczy­cie­la.

Od­sko­czył jak opa­rzo­ny. Wsta­łem. Nogi trzę­sły mi się pod cię­ża­rem ciała. Z tru­dem po­wstrzy­my­wa­łem na­pły­wa­ją­ce mdło­ści. Klim­czak zgię­ty wpół za­sła­niał twarz. Po­stą­pi­łem krok w stro­nę klat­ki scho­do­wej. 

Wtedy na­uczy­ciel ob­ró­cił głowę w moją stro­nę, od­sło­nił twarz, a ja zro­zu­mia­łem, że on się śmiał, szcze­rząc czar­ne zęby. Wy­bie­głem, pę­dząc jak osza­la­ły. Na scho­dach nie tra­fi­łem w sto­pień. Ru­ną­łem w dół na pół­pię­tro. Ból nieco mnie oprzy­tom­nił. Wsta­łem, czu­jąc, jak rwie mnie w skrę­co­nej ko­st­ce. Ku­le­jąc, po­ko­na­łem resz­tę scho­dów. Prze­sze­dłem przez ru­mo­wi­sko mię­dzy hur­tow­nią a rzeź­nią, zry­wa­jąc po­li­cyj­ne taśmy.

Pa­mię­tam, że sze­dłem wia­duk­tem, pa­trząc w stro­nę cen­trum. Wspar­ty o ba­rier­kę, pra­gną­łem uciec od hur­tow­ni, a potem była już tylko ciem­ność. 

 

Hen­ryk

 

Hen­ryk wró­cił do rzeź­ni i długo roz­my­ślał o wy­da­rze­niach, któ­rych był świad­kiem. Trząsł się z prze­ra­że­nia, ale też nie umiał po­wstrzy­mać uśmie­chu. Sam wie­lo­krot­nie sobie wy­obra­żał, co zrobi Klim­cza­ko­wi, jeśli jesz­cze kie­dyś na niego wpad­nie. Ale to prze­kra­cza­ło naj­śmiel­sze wy­obra­że­nia. Hen­ryk krą­żył do­oko­ła śpi­wo­ra i roz­sy­pa­nych kon­serw. Czemu Klim­czak wy­szedł z kręgu tak od­mie­nio­ny oraz dla­cze­go od­stra­szy­ła go mu­zuł­mań­ska mo­dli­twa. Książ­ki, zdo­by­te przez Hen­ry­ka z takim tru­dem, mu­sia­ły gdzieś być tu na Ślą­sku. Czuł pod­nie­ce­nie tak silne, że le­d­wie nad sobą pa­no­wał. Wtedy do­strzegł pętlę z kabla za­wie­szo­ną na stro­pie i pod­jął de­cy­zję. 

Ran­kiem Hen­ryk zjadł kilka kon­serw i ru­szył do hur­tow­ni. Wypad przy­pra­wiał go o skur­cze brzu­cha. Dzień był sło­necz­ny, gdy Hen­ryk wcho­dził na trze­cie pię­tro. Prze­szedł ko­ry­ta­rzem do po­miesz­cze­nia, w któ­rym cy­to­wał Koran. Przez nie zaj­rzał do wnę­trza z krę­giem. Było puste. Przy­jął to z ulgą, jed­nak nie od­wa­żył się wejść do środ­ka. Wy­cią­gnął czy­sty ze­szyt, ołó­wek i za­czął no­to­wać. Gdy sie­dział, roz­my­śla­jąc o prze­szło­ści, do­padł go nie­po­kój – co, jeśli Klim­czak już nie wróci do hur­tow­ni?

Te roz­wa­ża­nia prze­rwał od­głos kro­ków na scho­dach. Hen­ryk ostroż­nie zaj­rzał do po­miesz­cze­nia z ka­me­rą. Klim­czak wła­śnie wszedł. Zda­wał się zu­peł­nie wy­czer­pa­ny. Twarz miał po­si­nia­łą, a bose stopy brud­ne i po­ka­le­czo­ne. Pod­szedł i po­ło­żył się na kar­to­nach za­sła­nia­ją­cych krąg. Hen­ryk ob­ser­wo­wał go do wie­czo­ra. Pra­gnął ze­msty na daw­nym stu­den­cie, ale teraz Klim­czak bu­dził po­li­to­wa­nie, gdy leżał owład­nię­ty tym, co wy­szło z kręgu. Hen­ryk przy­po­mniał sobie dzień, gdy po­znał mło­de­go stu­den­ta hi­sto­rii. Ich dłu­gie roz­mo­wy. Pierw­sze spo­tka­nie poza uczel­nią. A na­stęp­nie list, ten prze­klę­ty skra­wek pa­pie­ru, który znisz­czył dwa lata życia Hen­ry­ka. W któ­rym Klim­czak bez­tro­sko po­in­for­mo­wał uko­cha­ne­go pro­fe­so­ra o swo­jej zdra­dzie.

Z roz­my­ślań wy­rwał go Klim­czak. Wstał, był pełen wi­go­ru i szyb­ko ru­szył w stro­nę klat­ki scho­do­wej. Hen­ryk za­mknął ze­szyt, po­cze­kał, aż od­głos kro­ków ucich­nie i po­sta­no­wił zba­dać leże stwo­ra. Za­czął od kręgu. Prze­su­nął kar­to­ny i od­ry­so­wał do­kład­nie wzór na pod­ło­dze wraz z sym­bo­la­mi. Na­stęp­nie spraw­dził na­gra­nie na ka­me­rze. Po­sta­no­wił, że na razie zo­sta­wi ją na miej­scu. Był nie­zwy­kle cie­kaw, czy ktoś po nią wróci i jak stwór za­re­agu­je na takie od­wie­dzi­ny. Udało mu się też zna­leźć jedną z kar­tek, które mieli mło­dzi po­moc­ni­cy Klim­cza­ka. Hen­ryk uło­żył kar­to­ny z po­wro­tem na miej­scu. Na­stęp­nie wró­cił ze zna­le­zi­skiem do rzeź­ni, by prze­stu­dio­wać tekst. Oka­zał się być po arab­sku, choć był za­pi­sa­ny w al­fa­be­cie ła­ciń­skim. Na mar­gi­ne­sach za­no­to­wa­no uwagi do­ty­czą­ce po­praw­nej wy­mo­wy. Zro­zu­mie­nie ca­ło­ści tek­stu oka­za­ło się dla Hen­ry­ka zbyt trud­ne. Na pod­sta­wie po­szcze­gól­nych słów wnio­sko­wał, że mógł do­ty­czyć mo­dli­twy bądź za­klę­cia, które od­no­si­ło się do isto­ty na­zy­wa­nej ma­ri­dem. Ża­ło­wał teraz, że nie ma książ­ki, z któ­rej ko­rzy­stał Klim­czak, choć za­do­wo­lił­by się nawet słow­ni­kiem.

Przez ko­lej­ne dwa dni Hen­ryk kon­ty­nu­ował ob­ser­wa­cję. Upew­nił się co do zwy­cza­jów ma­ri­da i był już pe­wien, że za dnia nie sta­no­wił za­gro­że­nia, na­to­miast nocą Hen­ryk po­sta­no­wił za­cho­wać ostroż­ność i nie ry­zy­ko­wać spo­tka­nia z nim. Przy­pusz­czał też, że Klim­czak już nie żyje. Jest je­dy­nie po­wło­ką, wy­ko­rzy­sty­wa­ną przez ma­ri­da. Za­ob­ser­wo­wał też, że nowy wła­ści­ciel ciała nie­zbyt o nie dba. Skóra Klim­cza­ka była coraz bar­dziej sina, a twarz i stopy no­si­ły wi­docz­ne ślady ob­ra­żeń. Hen­ry­ka za­sta­na­wia­ło, do czego też marid wy­ko­rzy­stu­je ciało nie­szczę­sne­go Klim­cza­ka. Pod ko­niec dru­gie­go dnia długo przy­glą­dał się nie­ru­cho­mej po­sta­ci na pod­ło­dze, w końcu za­no­to­wał w ze­szy­cie – “Przy­pusz­cze­nie: Marid pra­gnie uwol­nić się z ciała M. Wnio­sek: Szuka spo­so­bu, by tego do­ko­nać”. 

Wie­czo­rem, gdy marid pod­niósł się z leża i opu­ścił hur­tow­nię, Hen­ryk no­to­wał jesz­cze przez chwi­lę w dzien­ni­ku. Nim skoń­czył, usły­szał kroki na scho­dach. Nie był to od­głos bo­sych stóp Klim­cza­ka. Hen­ryk spoj­rzał przez po­miesz­cze­nie i zo­ba­czył mło­dzień­ca, tego sa­me­go, który, jako je­dy­ny z czwór­ki chło­pa­ków, był na tyle przy­tom­ny, by za­brać książ­kę. Był sam. Hen­ryk ob­ser­wo­wał go uważ­nie. Gdy wy­do­był z kie­sze­ni kurt­ki książ­kę i za­czął czy­tać, a Hen­ryk zro­zu­miał, że ja­sno­wło­sy chło­pak przy­zy­wa ma­ri­da, po­spiesz­nie ru­szył do wyj­ścia. Prze­biegł ko­ry­ta­rzem do klat­ki scho­do­wej po prze­ciw­le­głej stro­nie bu­dyn­ku. Już miał wejść na scho­dy, gdy usły­szał od­głos bo­sych stóp. Wszedł do pierw­sze­go po­miesz­cze­nia i wstrzy­mał od­dech. Marid wszedł na pię­tro, prze­szedł ko­ry­ta­rzem nie­spiesz­nie, po­dą­ża­jąc w miej­sce we­zwa­nia. Hen­ryk zbiegł po scho­dach. Wie­dział, że tej nocy nie może czuć się bez­piecz­ny w ru­inach rzeź­ni. Za­brał ze sobą tylko czar­ną sa­szet­kę z do­ku­men­ta­mi i ze­szyt. Gdy wy­szedł na ulicę, z hur­tow­ni do­szedł go gwał­tow­nie prze­rwa­ny krzyk.

Hen­ryk za­trzy­mał się na wia­duk­cie i za­no­to­wał – “Przy­pusz­cze­nie: Czy ma­ri­dem można ste­ro­wać?”.

 

Hen­ryk po­sia­dał pie­nią­dze na kon­cie ban­ko­wym, a wy­cią­gnię­cie ich było za­le­d­wie for­mal­no­ścią, ale w obec­nym sta­nie żaden bank by go nie ob­słu­żył. Nie mógł też li­czyć na hotel, choć go­tów­ki na noc­leg mu nie bra­ko­wa­ło. Sko­rzy­stał z przy­tuł­ku. W miej­skim schro­ni­sku naj­pierw spraw­dzo­no, czy jest trzeź­wy, a na­stęp­nie zo­stał do­kład­nie umyty, ostrzy­żo­ny, ogo­lo­ny i od­wsza­wio­ny. Do­stał czy­ste ubra­nie i łóżko.

Na­stęp­ne­go ranka wy­szedł na ulicę mia­sta, znów jako spo­łecz­nie ak­cep­to­wa­ny oby­wa­tel. Z po­cząt­ku nie mógł się przy­zwy­cza­ić do braku styg­ma­ty­zu­ją­cych spoj­rzeń i od­ru­cho­wo scho­dził lu­dziom z drogi. Po­szedł do banku, na­stęp­nie do skle­pu po od­po­wied­ni strój, a na końcu do bi­blio­te­ki miej­skiej, gdzie od­zy­skał rów­no­wa­gę i znów po­czuł się daw­nym sobą. Bra­ko­wa­ło mu oto­cze­nia ksią­żek i wie­dzy na wy­cią­gnię­cie ręki. 

Naj­istot­niej­sze tre­ści na temat ma­ri­da uzy­skał w po­sta­ci kopii za nie­wy­gó­ro­wa­ną opła­tą. To, czego nie mógł po­wie­lić i było je­dy­nie do wglą­du, prze­pi­sał ręcz­nie. Po obie­dzie w re­stau­ra­cji nabył słow­nik ję­zy­ka arab­skie­go i wy­na­jął pokój w ho­te­lu, by po­rząd­nie wy­po­cząć oraz w spo­ko­ju stu­dio­wać ma­te­ria­ły. 

Drugi dzień ko­rzy­sta­nia z wygód przy­niósł Hen­ry­ko­wi dość za­ska­ku­ją­ce in­for­ma­cje w po­sta­ci ar­ty­ku­łu w ja­kimś szma­tław­cu. Na zdję­ciach wid­nia­ły dwie twa­rze chło­pa­ków z hur­tow­ni oraz Klim­cza­ka w płasz­czu. Tekst był na­pi­sa­ny kiep­sko, ale dość jasno ob­ja­śnił Hen­ry­ko­wi, co się dzie­je wokół ma­ri­da. Miał mało czasu, gdyż wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że może wkrót­ce go stra­cić. Hen­ryk jesz­cze tego sa­me­go dnia wró­cił do rzeź­ni. 

 

Na miej­scu za­stał ga­piów i po­li­cję. Pełen obaw, po­sta­no­wił wró­cić po zmro­ku. 

Kiedy oko­li­ca opu­sto­sza­ła, Hen­ryk po­spiesz­nie zba­dał le­go­wi­sko ma­ri­da. Było puste. Na próż­no szu­kał książ­ki, za­bra­no też ka­me­rę. Zo­rien­to­wał się, że po­peł­nił błąd, zo­sta­wia­jąc ją na miej­scu. Naj­bar­dziej jed­nak mar­twił się o ma­ri­da. Za­nie­po­ko­jo­ny po­sta­no­wił po­cze­kać w są­sied­nim po­miesz­cze­niu do rana, był pe­wien, że jeśli obiekt nie zo­stał schwy­ta­ny, to wróci w końcu do kręgu. 

Więk­szość nocy spę­dził nad no­tat­ka­mi i kse­ro­ko­pia­mi z bi­blio­te­ki. Wspo­mnie­nia jed­nak ata­ko­wa­ły go ni­czym na­tręt­ne muchy. Był cie­kaw, jak śro­do­wi­sko pro­fe­sor­skie za­re­ago­wa­ło­by na ma­ri­da. Chęt­nie zo­ba­czył­by, jak kpią­ce uśmiesz­ki zni­ka­ją z za­ro­zu­mia­łych mord. Po­czuł ukłu­cie wście­kło­ści na wspo­mnie­nie uczel­nia­ne­go śro­do­wi­ska, kiedy do­wie­dzia­ło się o jego okul­ty­stycz­nych za­in­te­re­so­wa­niach. Nada­no mu prze­zwi­sko “du­szek”. Z cza­sem stu­den­ci za­czę­li tak go na­zy­wać. Uśmiech­nął się nad kart­ka­mi ze­szy­tu, na wspo­mnie­nie wspól­nych badań z Klim­cza­kiem. Tak do­brze było dzie­lić z kimś pasję, dzie­lić za­chwyt, kiedy Hen­ry­ko­wi udało się kupić dwie arab­skie księ­gi od ko­lek­cjo­ne­ra z Hisz­pa­nii. Hen­ryk wydał na nie nie­mal wszyst­kie oszczęd­no­ści. Palce Hen­ry­ka zgnio­tły kart­kę z ze­szy­tu, gdy za­ci­snął pięść.

Nad ranem usły­szał zna­jo­my od­głos bo­sych stóp. Hen­ryk zaj­rzał ostroż­nie do po­miesz­cze­nia, a gdy zo­ba­czył Klim­cza­ka le­żą­ce­go na pod­ło­dze, nie­mal krzyk­nął z ra­do­ści. Tego dnia po­sta­no­wił od­po­cząć w rzeź­ni, by móc wró­cić do ma­ri­da. 

Obu­dził się wie­czo­rem. Spa­ko­wał dzien­ni­ki i ru­szył do hur­tow­ni. Miał na­dzie­ję, że marid swoim zwy­cza­jem nie opu­ścił jesz­cze le­go­wi­ska. Idąc ko­ry­ta­rzem, usły­szał huk i za­marł. Ko­lej­ny wy­strzał odbił się echem po po­miesz­cze­niach hur­tow­ni. Cie­ka­wość zwy­cię­ży­ła. Po­biegł do są­sied­nie­go po­miesz­cze­nia. Zo­ba­czył męż­czy­znę z bro­nią, sto­ją­ce­go nad ma­ri­dem w to­wa­rzy­stwie ostat­nie­go z uczest­ni­ków fe­ler­ne­go ry­tu­ału. Była też książ­ka, która już raz prze­śli­zgnę­ła się Hen­ry­ko­wi przez palce. Le­ża­ła u stóp chło­pa­ka. Hen­ryk sta­nął za ścia­ną, gdy padły dwa ko­lej­ne strza­ły. Huk był tak do­no­śny, że Hen­ry­ka za­mro­czy­ło. Po­przez dzwo­nie­nie w uszach usły­szał tekst czy­ta­ny z książ­ki. Po­śpiesz­nie za­no­to­wał to, co był w sta­nie zro­zu­mieć. Nagle wszyst­kie od­gło­sy uci­chły. Zaj­rzał do po­miesz­cze­nia. Było puste. Hen­ry­ka naj­bar­dziej in­te­re­so­wa­ła książ­ka, która le­ża­ła wciąż na pod­ło­dze. Od­cze­kał sto­sow­ną chwi­lę, na­stęp­nie wszedł i po­rwał z ziemi zdo­bycz. Wtedy zo­ba­czył też kart­kę pa­pie­ru z nie­bie­skim prosz­kiem oraz port­fel.

 

Hu­bert – pią­tek 

 

Ze­rwa­łem się, zlany potem, serce wa­li­ło mi jak osza­la­łe. Się­gną­łem po pacz­kę pa­pie­ro­sów. Za­pa­li­łem i za­czą­łem się po­ma­łu uspo­ka­jać. Pa­ni­ka ustą­pi­ła, a jej miej­sce za­ję­ło pełne nie­po­ko­ju uczu­cie wy­ob­co­wa­nia. Byłem w mojej me­li­nie, z daw­nych lat, w któ­rej nie­gdyś czu­łem się le­piej niż w domu, ale teraz ka­wa­ler­ka wy­da­wa­ła się obca – nie­przy­ja­zna.

Wsta­łem i pod­sze­dłem do drzwi ła­zien­ki. Nie­po­kój mnie nie opusz­czał. Z okna wy­cho­dzą­ce­go na ulicę, wpa­da­ło świa­tło la­tar­ni, do­da­ją­ce nieco otu­chy. Szum życia, do­cie­ra­ją­cy gdzieś z dołu, dawał na­dzie­ję nor­mal­no­ści. Stwier­dzi­łem, że nie chcę się zna­leźć w po­miesz­cze­niu po­zba­wio­nym tej iskry życia. Skrę­co­na kost­ka za­bo­la­ła nagle, ku­le­jąc, pod­sze­dłem do ścia­ny i na­ci­sną­łem włącz­ni­ki. I nic. No, tak, nie za­pła­ci­łem ra­chun­ku. Usia­dłem na sofie, czu­jąc na­ra­sta­ją­cy ból w skro­niach. Zna­la­złem te­le­fon. Był wy­łą­czo­ny, więc pa­trzy­łem na czar­ny ekran. Pa­trzy­łem na czar­ny ekran i wtedy za­czął do mnie wra­cać, po­ma­łu, ni­czym peł­zną­cy noga za noga pająk, kosz­mar ze­szłe­go wie­czo­ru.

 

Hen­ryk

 

Hen­ryk więk­szość ma­te­ria­łów zdo­by­wał w bi­blio­te­ce, a wie­czo­ra­mi pra­co­wał w ho­te­lo­wym po­ko­ju nad książ­ką Klim­cza­ka. Usta­lił z przy­kro­ścią, że była zlep­kiem prze­pi­sa­nych frag­men­tów. Mu­sia­ły po­cho­dzić ze skra­dzio­nych mu eg­zem­pla­rzy. Zna­lazł w niej opisy ry­tu­ałów od­no­szą­cych się do du­chów i de­mo­nów Le­wan­tu. Skład­ni­ków do wy­two­rze­nia pyłów, na­pa­rów czy me­da­lio­nów. A także wszyst­kie frag­men­ty, które usły­szał w hur­tow­ni. Po tylu la­tach w końcu mógł się za­po­znać choć z na­miast­ką wie­dzy skry­wa­nej w księ­gach, które nie­gdyś zdo­był z takim tru­dem. Hen­ry­ka szcze­gól­nie za­in­te­re­so­wał frag­ment o mi­ne­ra­łach i me­ta­lach re­agu­ją­cych na obec­ność ma­ri­da. We­dług za­pi­sków, po­łą­cze­nie sre­bra, złota i kwar­cu da­wa­ło naj­lep­szy efekt. Jesz­cze tego sa­me­go dnia od­wie­dził ju­bi­le­ra, wrę­cza­jąc mu oszli­fo­wa­ny duży ka­wa­łek kwar­cu i po­pro­sił o wpra­wie­nie go w sre­bro oraz złoto.

 

Hu­bert – pią­tek 

 

 Wciąż dy­go­ta­łem i trzą­słem się, roz­wa­ża­jąc wszyst­ko to, co było nie­praw­do­po­dob­ne. Czy to, co zo­sta­ło z Klim­cza­ka, chce zabić wszyst­kich bio­rą­cych udział w tym… sam nie wie­dzia­łem, jak to na­zwać – czymś. Jeśli tak, to czemu miał­by się mną in­te­re­so­wać, nie było mnie tam, nie mia­łem z tym nic wspól­ne­go. 

“Czyż­by?”

 Głos za­skrze­czał w mojej gło­wie ni­czym wy­do­by­ty za po­mo­cą igły gra­mo­fo­nu, z wi­ny­lu. 

– Nie było mnie tam – po­wie­dzia­łem do pu­ste­go ciem­ne­go po­miesz­cze­nia. 

“Wy­po­wie­dzia­łeś słowa i teraz je­ste­śmy zwią­za­ni. Czuję cię i widzę, zo­sta­wiasz ślad ni­czym śli­mak”. 

– To pokaż się! – Wsta­łem, wy­cią­ga­jąc broń, jed­no­cze­śnie uświa­da­mia­jąc sobie, w jaki pa­ra­no­icz­ny stan się wpro­wa­dzi­łem. 

– Je­stem go­to­wy! No, chodź! – krzyk­ną­łem w ciem­no­ści. 

Za­pa­dła cisza. Po­czu­łem się głu­pio, sto­jąc tak z re­wol­we­rem w ręku. Już mia­łem usiąść, gdy igła gra­mo­fo­nu znów za­chro­bo­ta­ła. 

“Je­stem”. 

Ro­zej­rza­łem się uważ­nie. Byłem sam, tego byłem pe­wien. Wtedy mój wzrok padł na drzwi wej­ścio­we. Pod­sze­dłem ostroż­nie, spoj­rza­łem przez ju­da­sza. Na ze­wnątrz było zu­peł­nie ciem­no. Prze­krę­ci­łem zamek i na­ci­sną­łem klam­kę. Uchy­li­łem drzwi, wyj­rza­łem ostroż­nie… Ko­ry­tarz był pusty. Do­strze­głem świa­tło na niż­szym pię­trze. Spoj­rza­łem od­ru­cho­wo na lampę. Sie­dział w rogu pod su­fi­tem z dłoń­mi wspar­ty­mi o ścia­ny i sto­pa­mi o sufit. Z pod­kur­czo­ny­mi no­ga­mi wy­glą­dał jak żaba, wpa­try­wał się we mnie sze­ro­ko roz­war­ty­mi ocza­mi bez tę­czó­wek. Otwo­ry po ku­lach zio­nę­ły pust­ką. Cof­ną­łem się za próg miesz­ka­nia, aż wpa­dłem na ścia­nę. Oprzy­tom­nia­łem i kop­nię­ciem za­mkną­łem drzwi. Do­sko­czy­łem i szyb­ko prze­krę­ci­łem zamek. Za­pa­no­wa­ła głu­cha cisza, jakby za­mknię­to mnie pod szkla­nym klo­szem. Pa­trzy­łem na drzwi osłu­pia­ły. Pod­nio­słem broń z prze­ra­że­niem, uświa­da­mia­jąc sobie, że rów­nie do­brze mo­gła­by to być łyżka. Nagle zo­ba­czy­łem, jak po­krę­tło zamka się prze­su­wa, ni­czym wska­zów­ka ze­ga­ra, nie­spiesz­nie i nie­ubła­ga­nie. Usły­sza­łem ko­lej­ne zgrzyt­nię­cie zamka. Drzwi były otwar­te. Uchy­li­ły się bez­gło­śnie. Naj­pierw na su­fi­cie zo­ba­czy­łem dłoń, potem głowę. Wpełzł na czwo­ra­kach. Wo­dzi­łem za nim wzro­kiem do chwi­li, gdy zna­lazł się tuż nade mną.

“Wiesz, co na­le­ży zro­bić?”. 

Za­zgrzy­ta­ło mi pod czasz­ką.

– Wiem – od­po­wie­dzia­łem za­sko­czo­ny wła­snym spo­ko­jem. – Czy wtedy odej­dziesz? 

“Tylko wtedy”. 

Odło­ży­łem broń i pa­dłem na sofę. Na ze­wnątrz wła­śnie za­czę­ło świ­tać. 

 

Hen­ryk 

 

Hen­ryk ścią­gnął oku­la­ry i prze­tarł oczy. Bi­blio­te­ka miej­ska była pusta. Roz­my­ślał, gdzie też Klim­czak mógł ukryć ory­gi­na­ły ksiąg i co zro­bił­by, będąc na miej­scu ma­ri­da. Wy­cią­gnął port­fel zna­le­zio­ny w hur­tow­ni. Przej­rzał do­ku­men­ty. Na do­wo­dzie oso­bi­stym wid­nia­ło na­zwi­sko Hu­bert Mazur. Hen­ryk zna­lazł po­twier­dze­nie, że Hu­bert nie­daw­no zo­stał zwol­nio­ny z wię­zie­nia, wi­zy­tów­kę ku­ra­to­ra, zdję­cie jed­ne­go z chło­pa­ków z hur­tow­ni i numer te­le­fo­nu do nie­ja­kie­go We­be­ra. Hen­ryk pod­niósł czer­wo­ny fla­ma­ster, otwo­rzył bie­żą­cą ga­ze­tę i skre­ślił w niej zdję­cia dwóch ofiar Klim­cza­ka. Spoj­rzał na kart­kę z kon­tak­tem do We­be­ra. Pod­szedł do bi­blio­te­kar­ki i za­py­tał, czy może sko­rzy­stać z te­le­fo­nu. Bi­blio­te­kar­ka po­pro­wa­dzi­ła go do apa­ra­tu. Hen­ryk wy­brał numer. Po trze­cim sy­gna­le usły­szał w słu­chaw­ce: 

– Weber, słu­cham. 

– Dzień dobry, na­zy­wam się Ra­do­sław Strzel­czyk, mam in­for­ma­cję na temat za­bój­cy Mi­cha­ła, mo­że­my po­roz­ma­wiać? – po­wie­dział Hen­ryk.

 

Po skoń­czo­nej roz­mo­wie resz­tę dnia spę­dził na po­szu­ki­wa­niu sa­le­try, bia­łej szał­wii i sprosz­ko­wa­ne­go złota. 

 

Hen­ryk – so­bo­ta

 

O go­dzi­nie czter­na­stej Hen­ryk, uzbro­jo­ny w fajkę na­bi­tą wa­ni­lio­wym ty­to­niem i z ga­ze­tą pod pachą, cze­kał na wia­duk­cie, ob­ser­wu­jąc skła­dy ko­le­jo­we. Miał stąd świet­ny widok za­rów­no na wieżę ra­tu­sza z ze­ga­rem, jak i na starą hur­tow­nię her­ba­ty. Weber miał jesz­cze pięć minut, by się zja­wić. Hen­ryk za­sta­na­wiał się, gdzie też po­dzie­wa się marid, nie było go w leżu. Mógł tro­pić ostat­nie­go z chłop­ców, ale mógł też być z Ma­zu­rem, który wy­po­wie­dział prze­cież for­mu­łę. Pew­nie nie miał po­ję­cia, co robi. W do­dat­ku po­słu­żył się wzmac­nia­ją­cym za­klę­cia prosz­kiem ibin-kusch… Marid zwią­za­ny przy­się­gą jest pew­nie wście­kły i szuka oka­zji, żeby się wy­rwać, za to Mazur nic nie wie, marid łatwo może go zma­ni­pu­lo­wać. A może marid po pro­stu za­cze­ka, aż czar osłab­nie. Wtedy bę­dzie mógł wró­cić do swo­ich spraw… Z roz­my­ślań wy­rwał go Weber, który pod­je­chał mer­ce­de­sem pod wieżę ra­tu­sza. Gdy wy­szedł z sa­mo­cho­du, Hen­ryk wsiadł do wy­na­ję­te­go opla. Zje­chał z wia­duk­tu i za­trzy­mał się przy fon­tan­nie. Ob­ser­wo­wał We­be­ra do chwi­li, gdy ten stra­cił cier­pli­wość i wró­cił do sa­mo­cho­du. Hen­ryk po­je­chał za mer­ce­de­sem.

 

Weber wró­cił do miesz­ka­nia, był to dom jed­no­ro­dzin­ny nie­da­le­ko parku. Hen­ryk cze­kał cier­pli­wie. O osiem­na­stej Weber znów się po­ja­wił. Naj­pierw po­je­chał do skle­pu, na­stęp­nie pod czte­ro­pię­tro­wą ka­mie­ni­cę. Gdy wszedł do środ­ka, Hen­ryk wy­cią­gnął ka­wa­łek kwar­cu opra­wio­ny w złoto, za­wie­szo­ny na srebr­nym łań­cusz­ku. Chwy­cił go w dłoń i pod­szedł do sieni. Nic się nie wy­da­rzy­ło. Wró­cił do auta. Nie był pe­wien, na ile me­da­lion jest sku­tecz­ny. Może re­ago­wał do­pie­ro przy bez­po­śred­nim kon­tak­cie z ma­ri­dem? 

Weber wy­szedł na ulicę. Hen­ryk wal­czył z my­śla­mi: czy spraw­dzić ka­mie­ni­cę, czy je­chać za We­be­rem. Mer­ce­des ru­szył. Hen­ryk włą­czył kie­run­kow­skaz i po­dą­żył za nim.

Weber wje­chał do ob­skur­nej dziel­ni­cy. Tu z ka­mie­nic sypał się tynk, a ze zde­wa­sto­wa­nych fasad spo­glą­da­ły na Hen­ry­ka łby lwów, gar­gul­ców i nie­to­pe­rzy. Mer­ce­des sta­nął obok po­mni­ka ja­kieś za­po­mnia­nej oso­bi­sto­ści. Po­pier­sie było znisz­czo­ne i po­ma­za­ne farbą, tak, że nie spo­sób było roz­po­znać, kto do­stą­pił tej wąt­pli­wej przy­jem­no­ści, że jego po­do­bi­zna ozdo­bi­ła skwer. Hen­ryk po­czuł na pier­si cie­pło. Za­par­ko­wał i wy­cią­gnął me­da­lion. Weber wszedł do sieni, nad którą wi­sia­ły lisie łby. Hen­ryk cze­kał, aż Weber wró­cił do mer­ce­de­sa. Gdy od­je­chał, Hen­ryk wy­szedł z sa­mo­cho­du i pod­szedł do bu­dyn­ku. Kwarc był coraz cie­plej­szy, a przy wej­ściu do sieni za­czął pa­rzyć dłoń Hen­ry­ka. 

 

Hen­ryk cze­kał cier­pli­wie, za­bi­ja­jąc czas lek­tu­rą i py­ka­niem z fajki. O pół­no­cy drzwi ka­mie­ni­cy otwar­ły się i sta­nął w nich Hu­bert. Hen­ryk ostroż­nie ru­szył za Ma­zu­rem. Za­cho­wa­nie Hu­ber­ta było co naj­mniej dziw­ne. Przy­sta­wał, spo­glą­da­jąc na ścia­ny i dachy ka­mie­nic, jak gdyby wy­brał się na nocny spa­cer w celu po­dzi­wia­nia ar­chi­tek­tu­ry.

Za­trzy­mał się na przy­stan­ku. I wsiadł do pierw­sze­go au­to­bu­su. Hen­ryk je­chał za nim, aż do Ka­to­wic, gdzie Hu­bert wy­siadł obok ronda i ru­szył w stro­nę rynku. Dalej droga była za­mknię­ta dla ruchu. Hen­ryk za­par­ko­wał. Wy­cią­gnął ze schow­ka pi­sto­let typu P-64, scho­wał go do kie­sze­ni ma­ry­nar­ki i po­szedł za Ma­zu­rem w stro­nę Ma­riac­kiej. Ulica była pełna pubów, klu­bów i jesz­cze po­mniej­szych barów i pi­jal­ni wódki. Tu tłum stu­den­tów i innej mło­dzie­ży bawił się w lo­ka­lach i na ulicy. Hen­ryk przy­śpie­szył, by nie stra­cić z oczu Hu­ber­ta. W po­ło­wie ulicy Mazur sta­nął przed barem o na­zwie “Ma­ra­but” z drew­nia­nym pta­szy­skiem usta­wio­nym na jed­nej nodze przed wej­ściem. Hen­ryk usta­wił się po dru­giej stro­nie ulicy, nie­da­le­ko wej­ścia do jed­ne­go z pubów. Hu­bert do­pa­lił pa­pie­ro­sa i ru­szył do środ­ka. Hen­ryk cze­kał. Nagle znów po­czuł, jak me­da­lion na pier­si za­czy­na go pa­rzyć. Wy­cią­gnął go szyb­ko i za­czął się roz­glą­dać. W jed­nym z za­uł­ków do­strzegł po­stać. Stała w blu­zie z kap­tu­rem i po­szar­pa­nym płasz­czu. Hen­ryk od razu roz­po­znał ma­ri­da, nim jesz­cze zwró­cił uwagę na bose stopy. Pi­ja­na mło­dzież mi­ja­ła go jak wielu bez­dom­nych, był dla nich tak nie­istot­ny, że pra­wie nie­wi­dzial­ny. Hen­ryk świet­nie to ro­zu­miał.

W prze­wa­la­ją­cym się ulicą tłu­mie Hen­ryk na chwi­lę stra­cił po­stać Klim­cza­ka z oczu, a gdy znów spoj­rzał w za­ułek, ma­ri­da już nie było.

 Kątem oka do­strzegł za to Hu­ber­ta w to­wa­rzy­stwie ostat­nie­go z chło­pa­ków. Mazur ści­skał go za przed­ra­mię. Szyb­ko we­szli w tłum. Hen­ryk prze­ci­snął się przez więk­szą grupę stu­den­tów, która za­gro­dzi­ła mu drogę. Ro­zej­rzał się po ulicy. Ni­g­dzie nie do­strzegł Hu­ber­ta. Przy­śpie­szył kroku, roz­py­cha­jąc sta­ją­cych mu na dro­dze prze­chod­niów. Hen­ryk sta­nął zdy­sza­ny przy ko­ście­le na końcu Ma­riac­kiej. Na prawo od­cho­dzi­ła ulica, z lewej bie­gła alej­ka mię­dzy drze­wa­mi. Na jej końcu Hen­ryk do­strzegł jakiś ruch.

Przez chwi­lę wahał się, w końcu po­biegł w tamtą stro­nę. W po­ło­wie alej­ki po­czuł na­ra­sta­ją­cy ucisk w klat­ce pier­sio­wej. Do­tarł do jezd­ni cięż­ko dy­sząc, w od­da­li zo­ba­czył idą­ce­go wzdłuż ulicy Hu­ber­ta. Usły­szał dźwięk tram­wa­ju, da­ją­cy sy­gnał do wsia­da­nia. Hen­ryk stał kilka me­trów od przy­stan­ku. Ze­rwał się w jed­nej chwi­li i rzu­cił w stro­nę wej­ścia. Wsko­czył do środ­ka, zanim drzwi się za­mknę­ły. Mo­tor­ni­czy po­to­czył tram­waj po szy­nach.

Ból w pier­si nie ustę­po­wał i Hen­ryk uświa­do­mił sobie, że to może być zawał. Zgiął się wpół trzy­ma­jąc za pierś. Nim tram­waj do­je­chał do ko­lej­ne­go przy­stan­ku, ucisk po­wo­li za­czął za­ni­kać. Wy­sia­da­ją­cy męż­czy­zna za­cze­pił go py­ta­niem, czy nie po­trze­bu­je po­mo­cy. Hen­ryk wy­pro­sto­wał się, słowa męż­czy­zny z tru­dem do niego do­cho­dzi­ły, gdy roz­bie­ga­nym wzro­kiem szu­kał wśród prze­chod­niów Hu­ber­ta. Tram­waj ru­szył.

Hen­ryk za­klął pod nosem. Nie mógł uwie­rzyć, że stra­cił oka­zję. Wtedy ich zo­ba­czył, jak skrę­ca­ją w stro­nę przej­ścia pod­ziem­ne­go. Hen­ryk ner­wo­wo za­czął na­ci­skać przy­cisk otwie­ra­nia drzwi, wy­pa­tru­jąc ko­lej­ne­go przy­stan­ku.

 

 Gdy tram­waj sta­nął, Hen­ryk wy­siadł po­śpiesz­nie i prze­biegł na drugą stro­nę ulicy, igno­ru­jąc trą­bią­cych kie­row­ców. 

Chod­nik przy jezd­ni był pełen ludzi, ale w oko­li­cy przej­ścia pod­ziem­ne­go nikt się nie krę­cił. Je­dy­na la­tar­nia, która mogła dać choć odro­bi­nę świa­tła temu ciem­ne­mu za­kąt­ko­wi, była stłu­czo­na.

 Hen­ryk pod­szedł do kra­wę­dzi scho­dów. Z tu­ne­lu do­cho­dził głos chło­pa­ka. Hen­ryk zszedł ostroż­nie po stop­niach w śmier­dzą­cy stę­chli­zną tunel.

Hu­bert stał na­prze­ciw­ko dzie­cia­ka w bia­łym świe­tle ja­rze­nió­wek. Nagle zła­pał go i jed­nym moc­nym szarp­nię­ciem rzu­cił na ścia­nę, trzy­ma­jąc za koł­nierz kurt­ki. W dru­giej ręce trzy­mał re­wol­wer, z któ­re­go mie­rzył w twarz chło­pa­ka. Hen­ryk się­gnął do kie­sze­ni ma­ry­nar­ki i wy­cią­gnął P-64. Wy­mie­rzył i na­ci­snął spust, ten jed­nak nie re­ago­wał. Chło­pak, opar­ty o ścia­nę, spo­glą­dał w lufę re­wol­we­ru ze łzami w oczach. Hu­bert, jakby ogar­nię­ty współ­czu­ciem, pu­ścił go, a chło­pak zsu­nął się po ścia­nie. 

– Wy­bacz mi, Ste­fan – po­wie­dział Mazur. 

– Pro­szę, nie – łkał chło­pak, pod­kur­cza­jąc nogi i ła­piąc je obu­rącz, jakby pró­bo­wał zwi­nąć się w kulkę. 

– On tu jest, nie mam wyj­ścia. Nie bę­dzie bo­la­ło – pró­bo­wał go uspo­ko­ić Hu­bert. 

Żaden z nich nie spo­strzegł Hen­ry­ka, pró­bu­ją­ce­go od­na­leźć za­bez­pie­cze­nie broni. W końcu wy­ma­cał prze­łącz­nik. Zła­pał obu­rącz P-64 i wy­mie­rzył w chwi­li, gdy Hu­bert przy­sta­wił lufę re­wol­we­ru do czoła chło­pa­ka. Hen­ryk oparł palec na spu­ście i wy­pa­lił. Od­rzut rzu­cił nim na scho­dy. Hen­ryk oparł łok­cie na stop­niach, pró­bu­jąc się pod­nieść. Dzwo­ni­ło mu w uszach. Mazur ści­skał lewy bok, tuż nad bio­drem. Pa­trzył na Hen­ry­ka z nie­do­wie­rza­niem. Pod­niósł broń, lecz nogi od­mó­wi­ły mu po­słu­szeń­stwa i upadł, upusz­cza­jąc re­wol­wer. Hen­ryk wstał i zaraz oparł się o ścia­nę, dzwo­nie­nie w uszach nie prze­cho­dzi­ło i z tru­dem łapał rów­no­wa­gę. W tym nagle nie­mym świe­cie cała pew­ność sie­bie go opu­ści­ła. Spoj­rzał w górę scho­dów, gotów uciec, ale było już za późno. Nie usły­szał wołań Ste­fa­na, który wył z prze­ra­że­nia, ale do­strzegł ruch na skle­pie­niu. Hen­ryk pod­niósł wzrok i za­uwa­żył ma­ri­da, który prze­bie­ra­jąc rę­ko­ma i no­ga­mi ni­czym owad, pę­dził w jego stro­nę.

Gdy zna­lazł się u wy­lo­tu tu­ne­lu, wy­cią­gnął zsi­nia­łą dłoń i się­gnął w stro­nę gar­dła Hen­ry­ka.

– “Al­la­hu Akbar, Al­la­hu Akbar, Aszha­du anna la ilaha illa Allah – wy­krzyk­nął Hen­ryk, a marid w ostat­niej chwi­li cof­nął rękę. – Aszha­du anna la ilaha illa Allah, Aszha­du anna Mu­ham­ma­dan Ra­su­lu Allah”!

Hen­ryk krzy­czał z furią. Marid za­czął się wić, jak by słowa go ra­ni­ły. Hen­ryk, nie prze­ry­wa­jąc mo­dli­twy, się­gnął lewą ręka do kie­sze­ni ma­ry­nar­ki i wy­ma­cał sakwę.

– “Aszha­du anna Mu­ham­ma­dan Ra­su­lu Allah. Hajja ala As-Sa­la, Hajja ala As-Sa­la, Hajja ala Al-Fa­lah”. – Wy­cią­gnął garść pia­chu al – fa­ri­shi zmie­sza­ne­go ze sprosz­ko­wa­nym zło­tem i białą szał­wią. Marid pró­bo­wał się wy­co­fać i umknąć w głąb tu­ne­lu przed sło­wa­mi świę­tej księ­gi, ale Hen­ryk już pod­szedł.

 – “Hajja ala Al-Fa­lah. Al­la­hu Akbar, Al­la­hu Akbar La ilaha illa Allah!" – wy­krzyk­nął na ko­niec i ob­sy­pał dżina prosz­kiem. 

Ciało ma­ri­da za­czę­ło się skrę­cać na skle­pie­niu tu­ne­lu, koń­czy­ny wy­gi­na­ły się w sta­wach, gdy Hen­ryk za­czął re­cy­to­wał za­klę­cie z prze­klę­tej Księ­gi Czte­rech Wia­trów. Hen­ryk sły­szał wrzask cier­pią­ce­go ma­ri­da, prze­pla­ta­ny z prze­raź­li­wym trza­skiem wy­ła­my­wa­nych sta­wów i ła­mią­cych się kości, gdy ten plą­sał w ma­ka­brycz­nym tańcu. Hen­ryk za­koń­czył in­kan­ta­cję, wdzięcz­ny wła­snej prze­zor­no­ści, iż wy­uczył się tek­stu na pa­mięć. Wtedy marid od­padł z skle­pie­nia na bruk. Hen­ryk ob­sy­pał ciało Klim­cza­ka resz­tą prosz­ku al– fa­ri­shi. Do­pie­ro wtedy z prze­ra­że­niem uświa­do­mił sobie, że nie ma żad­ne­go na­czy­nia. Krzyk­nął do Ste­fa­na:

– Podaj mi to! – Wska­zał pla­sti­ko­wą bu­tel­kę, le­żą­cą pod ścia­ną na­prze­ciw chło­pa­ka. 

Ten sko­czył w stro­nę ścia­ny tu­ne­lu, chwy­cił bu­tel­kę i pu­ścił się pędem w stro­nę Hen­ry­ka.

– Od­kręć ją – po­le­cił Hen­ryk, który już zdą­żył wy­cią­gnąć książ­kę Klim­cza­ka i szu­kał od­po­wied­nie­go za­klę­cia. 

Chło­pak trzę­są­cy­mi się dłoń­mi wy­ko­nał po­le­ce­nie. Hen­ryk uklęk­nął przy ciele na­uczy­cie­la, lewą ręką roz­chy­lił usta, a na­stęp­nie uniósł głowę. 

– Wsadź mu bu­tel­kę w usta – po­le­cił Ste­fa­no­wi. 

Chło­pak, cały roz­dy­go­ta­ny, spoj­rzał w pło­ną­ce z pod­nie­ce­nia oczy Hen­ry­ka.

– No już! – wrza­snął Hen­ryk na dzie­cia­ka. 

Ste­fan ostroż­nie umie­ścił gwint mię­dzy czar­ny­mi zę­ba­mi, z tru­dem utrzy­mu­jąc bu­tel­kę w roz­dy­go­ta­nych dło­niach. Wtedy Hen­ryk za­czął od­czy­ty­wać for­mu­łę eg­zor­cy­zmu, czy­tał z coraz to więk­szym prze­ję­ciem, aż jego głos grzmiał w tu­ne­lu. Nagle szczę­ki Klim­cza­ka za­ci­snę­ły się na szyj­ce bu­tel­ki ze strasz­ną siłą, a Hen­ryk po­my­ślał, ileż ma szczę­ścia, że jest pla­sti­ko­wa, a nie szkla­na. Na­stęp­nie spoj­rzał za­sko­czo­ny na Ste­fa­na, który za­czął po­wta­rzać czy­ta­ny tekst – znał słowa eg­zor­cy­zmu i teraz wtó­ro­wał Hen­ry­ko­wi z en­tu­zja­zmem. Zwło­ki za­czę­ły drgać, a gdy drgaw­ki prze­szły w kon­wul­sje, po­wie­trze w bu­tel­ce za­czę­ło gęst­nieć, stało się mlecz­ne jak dym o ole­istej kon­sy­sten­cji. Zgnie­cio­na pla­sti­ko­wa bu­tel­ka za­czę­ła pęcz­nieć, gdy marid wy­peł­nił jej wnę­trze. Ciało Klim­cza­ka ze­sztyw­nia­ło. Hen­ryk pa­trzył wraz z Ste­fa­nem, jak biały obłok wi­ru­je w bu­tel­ce, mie­niąc się i po­bły­sku­jąc. Hen­ryk zła­pał na­czy­nie i ostroż­nie wy­cią­gnął z ust nie­bosz­czy­ka. Na­stęp­nie wrę­czył Ste­fa­no­wi. 

– Po­trzy­maj, chłop­cze – po­pro­sił, a sam wy­cią­gnął sakwę ze zło­tym prosz­kiem i prze­sy­pał go do bu­tel­ki, za­peł­nia­jąc ją w trzech czwar­tych, na­stęp­nie pod­niósł czer­wo­ną za­kręt­kę i na­krę­cił na gwint.

– Duch pu­sty­ni jest uwię­zio­ny i osła­bio­ny pyłem al – fa­ri­shi. W ta­kiej po­sta­ci mamy nad nim cał­ko­wi­tą kon­tro­lę – po­wie­dział Hen­ryk.

– Czy to już ko­niec? – za­py­tał chło­pak, pa­trząc, jak ole­isty dym w bu­tel­ce unosi dro­bi­ny prosz­ku, wi­ru­jąc we wnę­trzu pla­sti­ko­we­go na­czy­nia.

– Jesz­cze nie cał­kiem – po­wie­dział Hen­ryk.

Wstał i pod­szedł do Hu­ber­ta. Mazur trzy­mał obu­rącz miej­sce po­strza­łu, a krew prze­cie­ka­ła mię­dzy pal­ca­mi. Był blady, a usta zsi­nia­ły. Hen­ryk ro­zej­rzał się po tu­ne­lu, ja­kimś cudem w przej­ściu oprócz ich trzech nadal ni­ko­go nie było. Pod­niósł broń Ma­zu­ra, który ob­ser­wo­wał każdy ruch za­cho­dzą­cy­mi mgłą ocza­mi. Uśmie­cha­jąc się lekko, w końcu po­wie­dział:

– Ja cię znam. 

– To nie­moż­li­we – od­parł Hen­ryk.

– Wi­dzia­łem cię na na­gra­niu, to ty wy­łą­czy­łeś ka­me­rę.

To były jego ostat­nie słowa. 

Ste­fan pod­szedł, uklęk­nął nad Hu­ber­tem i za­mknął mu po­wie­ki. Hen­ryk nie­spiesz­nie pod­niósł re­wol­wer Ma­zu­ra.

– Czy…? – za­czął, ale słowa uwię­zły mu w gar­dle na widok lufy re­wol­we­ru.

Hen­ryk na­ci­snął spust. Kula roz­trza­ska­ła skroń Ste­fa­na. Hen­ryk nieco od­cią­gnął ciało od Ma­zu­ra. Pod­szedł do Hu­ber­ta i wło­żył mu w dłoń re­wol­wer. Hen­ryk spraw­dził kie­sze­nie by­łe­go ska­zań­ca. Za­brał klu­cze, na ich miej­sce wło­żył port­fel. Szyb­kim kro­kiem ru­szył do wyj­ścia z dru­giej stro­ny tu­ne­lu. Kilka ulic dalej wrzu­cił P-64 do stu­dzien­ki ka­na­li­za­cyj­nej. 

 

Hen­ryk jesz­cze tego sa­me­go wie­czo­ru udał się do miesz­ka­nia Ma­zu­ra. Był pe­wien, że jeśli Hu­bert go roz­po­znał, to po­li­cja też może. Użył zna­le­zio­nych klu­czy, by wejść do środ­ka i za­brał ka­me­rę. Po­zo­sta­ło jesz­cze usta­lić, gdzie miesz­kał Klim­czak.

 

Hen­ryk skoń­czył no­to­wać w ze­szy­cie. Spoj­rzał na ze­ga­rek. Do­cho­dzi­ła czter­na­sta. Za­mknął ze­szyt i za­czął się ubie­rać do wyj­ścia. 

 

Młoda ko­bie­ta opro­wa­dzi­ła go po po­ko­jach, a on bacz­nie zwra­cał uwagę na drga­nia pla­sti­ko­wej bu­tel­ki w kie­sze­ni ma­ry­nar­ki. W sa­lo­nie z okna­mi wy­cho­dzą­cy­mi na ulicę za­py­tał wła­ści­ciel­kę, czy mógł­by zo­stać sam, gdyż musi skon­sul­to­wać wy­na­jem przez te­le­fon i po­trze­bu­je odro­bi­ny pry­wat­no­ści. Gdy wy­szła, za­mknął za nią drzwi. Wy­cią­gnął bu­tel­kę, piach wi­ro­wał, mie­niąc się zło­tym pyłem. Hen­ryk jesz­cze raz ob­szedł pokój i sta­nął, gdy w bu­tel­ce po­wsta­ło coś na po­do­bień­stwo trąby po­wietrz­nej, a piach za­czął z sy­kiem ude­rzać o pla­sti­ko­we ścian­ki na­czy­nia. Tup­nął parę razy ob­ca­sem w par­kiet i usły­szał głu­chy od­głos. Od­sta­wił bu­tel­kę i scy­zo­ry­kiem pod­wa­żył jedną z desek par­kie­tu, potem ko­lej­ną. We­wnątrz skryt­ki znaj­do­wał się pa­ku­nek owi­nię­ty w ręcz­nik. Roz­wi­nął go ostroż­nie, były w nim dwie książ­ki, więk­szą no­si­ła tytuł “Arbae Riah”.

– Księ­ga Czte­rech Wia­trów – prze­tłu­ma­czył na głos.

Mniej­sza była bez ty­tu­łu. Za­wie­ra­ła in­for­ma­cję o zio­łach i mi­ne­ra­łach przy­dat­nych do two­rze­nia in­gre­dien­cji oraz me­da­lio­nów. Marid we­wnątrz pla­sti­ko­we­go wię­zie­nia sza­lał, wi­ru­jąc w bez­sil­nej zło­ści. Hen­ryk odło­żył deski na miej­sce i scho­wał książ­ki pod ma­ry­nar­kę. Drzwi uchy­li­ły się i do po­ko­ju we­szła wła­ści­ciel­ka. Hen­ryk szyb­ko pod­niósł bu­tel­kę i wło­żył do kie­sze­ni ma­ry­nar­ki. 

– Oba­wiam się, że muszę się jesz­cze za­sta­no­wić co do wy­naj­mu – oświad­czył i mi­nąw­szy ko­bie­tę w drzwiach, ru­szył do wyj­ścia.  

Za­czął scho­dzić po scho­dach z po­czu­ciem do­brze wy­ko­na­nej pracy. Na pół­pię­trze za­marł. 

– Jak…? – wy­ją­kał na widok We­be­ra.

– Dzwo­ni­łeś z bi­blio­te­ki. Ta star­sza pani jest bar­dzo uczyn­na – po­wie­dział An­glik.

Hen­ryk ru­szył do ko­lej­nych scho­dów. Weber sta­nął mu na dro­dze. Był po­tęż­nie zbu­do­wa­ny. Gó­ro­wał nad pro­fe­so­rem. Zła­pał Hen­ry­ka za ma­ry­nar­kę i jed­nym sil­nym pchnię­ciem po­słał na ścia­nę. Książ­ki trzy­ma­ne pod pachą upa­dły na po­sadz­kę.

– Po co dzwo­ni­łeś do mnie z bi­blio­te­ki? – wark­nął An­glik.

Hen­ryk otwo­rzył usta, ale nie zdą­żył nic po­wie­dzieć, do­stał w twarz otwar­tą ręką.

– Po co za mną je­cha­łeś? 

Ko­lej­ny cios strą­cił Hen­ry­ko­wi oku­la­ry. 

– Co ro­bi­łeś w miesz­ka­niu Klim­cza­ka? 

An­glik bił coraz moc­niej.

– Co cię z nim łą­czy­ło?

Ręką za­wi­sła nad twa­rzą pro­fe­so­ra. Uwagę We­be­ra zwró­ci­ła bu­tel­ka wy­sta­ją­ca z kie­sze­ni ma­ry­nar­ki. Wy­cią­gnął ją i spoj­rzał na mie­nią­cy się piach.

– Pro­szę – za­czął Hen­ryk – nie wiesz, co ro­bisz. Jeśli otwo­rzysz…

Ko­lej­ny cios roz­bił nos pro­fe­so­ra. An­glik od­krę­cił bu­tel­kę i przed twa­rzą Hen­ry­ka wy­sy­pał za­war­tość.

– Co masz wspól­ne­go ze śmier­cią Hu­ber­ta i Mi­cha­ła? – wy­sy­czał An­glik i chwy­cił pro­fe­so­ra za gar­dło.

Hen­ryk nie od­po­wie­dział. Pa­trzył, jak piach, wi­ru­jąc, bły­ska­wicz­nie od­dzie­la się od złota i szał­wi. 

– Patrz na mnie, jak do cie­bie mówię – wark­nął Weber.

Piach wi­ro­wał wzdłuż ciała An­gli­ka, uno­sząc się coraz wyżej. Hen­ryk pa­trzył, jak do­cie­ra do twa­rzy We­be­ra. An­glik do­strzegł wi­ru­ją­ce dro­bi­ny, ale było już za późno. Piach bły­ska­wicz­nie za­czął się wdzie­rać przez usta, noz­drza i uszy. An­glik od­sko­czył i zła­pał się za twarz. Dro­bi­ny prze­nik­nę­ły mię­dzy pal­ca­mi.

Hen­ryk stał osłu­pia­ły, gdy An­glik od­sło­nił twarz. Zo­ba­czył dwie wpa­trzo­ne w niego źre­ni­ce. Marid uśmiech­nął się, od­sła­nia­jąc czar­ne zęby.

 

Dżin sta­nął w drzwiach sieni i spraw­dził kie­sze­nie kurt­ki An­gli­ka. Wy­cią­gnął ciem­ne oku­la­ry i za­ło­żył. Wy­szedł na chod­nik z dwie­ma książ­ka­mi pod pachą i szyb­ko wmie­szał się w tłum prze­chod­niów. 

 

Koniec

Komentarze

Cześć, Bar­dzie!

 

W sumie za­baw­nie wy­szło, że w po­dob­nym cza­sie pu­bli­ku­je­my tek­sty, które wza­jem­nie sobie be­to­wa­li­śmy… Nie­mniej, bar­dzo do­brze czyta się prze­pla­ta­ją­ce się losy Hu­ber­ta, Hen­ry­ka i… An­gli­ka osa­dzo­ne w pol­skich re­aliach ze szczyp­tą orien­tal­ne­go kli­ma­tu. Opo­wia­da­nie za­czy­na się w kon­wen­cji thril­le­ra de­tek­ty­wi­stycz­ne­go, by płyn­nie wejść w mu­zuł­mań­ski okul­tyzm i grozę, to wszyst­ko bu­du­je na­praw­dę dobry kli­mat. 

 

Faj­nie wy­szło za­koń­cze­nie, jed­no­cze­śnie do­my­ka roz­po­czę­te wątki i daje pole ma­new­ru pod kątem ewen­tu­al­nej kon­ty­nu­acji.

 

Tekst zde­cy­do­wa­nie bi­blio­tecz­ny, więc bie­gnę po­le­cać :) Po­zdra­wiam i życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Hej, Ce­za­ry, dzię­ku­ję jesz­cze raz z betę oraz klika i rów­nież życzę Ci po­wie­dze­nia w kon­kur­sie:). Po­zdra­wiam:)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Prze­czy­ta­łem. Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie. :)

A dzię­ku­ję Koalo :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dobre :) i dzię­ku­ję jesz­cze raz za bete – świet­na ro­bo­ta :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

laugh

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć, Bar­dzie!

Mi­chał za­gi­nął, jego matka od­cho­dzą od zmy­słów

li­te­rów­ka

Idąc, od­czu­wam na­ra­sta­ją­cy nie­po­kój.

Dla­cze­go czas te­raź­niej­szy?

– Wiem, gdzie jest Mi­chał – po­wie­dzia­łem na­tych­miast gdy ode­brał. 

Bra­ku­je prze­cin­ka.

Klim­cza­ka z oczu, a dy znów spoj­rzał w za­ułek, ma­ri­da już nie było.

Li­te­rów­ka

 

Po­cząt­ko­wy na­tłok imion spra­wił, że strasz­nie się po­gu­bi­łem w tym, kim kto jest. Nie­mniej pod ko­niec, jak już padło nieco tru­pów, zro­bi­ło się przej­rzy­ściej. ;p

Nie wiem też, czy to ce­lo­we nie­do­po­wie­dze­nie, czy mnie coś umknę­ło (czy­ta­łem tylko raz), ale nie ro­zu­miem mo­ty­wa­cji i celu dzia­łań Hen­ry­ka.

 

Po­zdra­wiam i życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie.

„Pi­sa­łem wiele, ale co uwa­ża­łem za nie­do­sko­na­łe, rzu­ca­łem w ogień, bo ten naj­le­piej po­pra­wia”. Owi­diusz

Hej, Atre­ju dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i wy­ła­pa­nie błę­dów. Po­pra­wię, pew­nie jutro. Mo­ty­wa­cja Hen­ry­ka jest tak, by od­zy­skać ksią­żek i "spo­tkać" dawno nie­wi­dzia­ne­go zna­jo­me­go:). Po­zdra­wiam.

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Pod­sze­dłem do barku, wy­cią­gną­łem so­pli­ce, dwa kie­lisz­ki i re­wol­wer.

Li­te­rów­ka.

 

Kasz­ta­no­we włosy miał sta­ran­nie przy­cię­te i uło­żo­ne – jako je­dy­ny trzy­mał pusz­kę piwa, choć spra­wiał wra­że­nie naj­po­tęż­niej­sze­go.

Co ma trzy­ma­nie pusz­ki piwa do spra­wia­nia wra­że­nia naj­po­tęż­niej­sze­go?

 

 Wy­sia­dłem z tram­wa­ju na na­prze­ciw­ko pla­ców­ki.

– Ale mam to w dupie. Mi­chał za­gi­nął, jego matka od­cho­dzą od zmy­słów, więc za­py­tam tylko raz, gdzie on jest? 

Kątem oka za­uwa­ży­łem, że oj­ciec ob­ser­wu­ję nas przez skle­po­wą wi­try­nę, więc sta­ną­łem przed chło­pa­kiem, by za­osz­czę­dzić sobie pro­ble­mów.

Li­te­rów­ki.

 

Pew­ne­go paź­dzier­ni­ko­we­go ranka Hen­ryk wy­siadł z po­cią­gu na dwor­cu w Ka­to­wi­cach..

Nad­mia­ro­wa krop­ka.

 

Zna­la­złem nie­wiel­ką knajp­kę na­prze­ciw­ko. Za­ją­łem miej­sce z do­brym wi­do­kiem na wyj­ście do bloku.

Ra­czej wej­ście.

 

Skrę­cił mię­dzy blo­ka­mi w stro­nę parku, dalej tu­ne­lem pod trasą szyb­kie­go ruchu, do sta­dio­nu. Tam Ro­bert skrę­cił na as­fal­to­wą drogę, pro­wa­dzą­cą nad staw oto­czo­ny knajp­ka­mi i bud­ka­mi z je­dze­niem

Brzyd­ko to brzmi.

 

– Po­roz­ma­wiać, z tobą i Ste­fa­nem.

– Czemu niby mie­li­by­śmy chcieć z tobą roz­ma­wiać? 

 Ola­łem bez­czel­ną od­zyw­kę i po­wie­dzia­łem do Ste­fa­na

– Witaj. – Wy­cią­gną­łem mu pa­pie­ro­sa z ust, żeby od­pa­lić wła­sne­go. – Pięk­ny wie­czór na prze­chadz­kę.

– Mu­siał śle­dzić mnie od domu – po­wie­dział Ro­bert, gdy Ste­fan spoj­rzał na niego py­ta­ją­co.

– Zga­dza się – po­twier­dzi­łem, od­da­jąc pa­pie­ro­sa Ste­fa­no­wi.

– Co my teraz zro­bi­my, Ste­fan? – roz­hi­ste­ry­zo­wał się nagle Ro­bert. 

Strasz­na Ste­fa­no­za :)

 

– Niech pan ze­gnie – po­pro­sił. Ste­fan prze­spał nie­bie­ski pro­szek i ostroż­nie za­wi­nął go w pa­pier. 

Zer­ka­jąc z ukosa przez siat­kę, w ciem­no­ści, każdy cień przy­pra­wia­li mnie o szyb­sze bicie serca.

Sta­nął w dru­gim końcu po­miesz­cze­nia na na­prze­ciw­ko chło­pa­ka. MI­chał nie spusz­czał go z oczu.

Stro­ny za­pi­sa­no od­ręcz­nie nie­bie­skim atra­men­tem, w al­fa­be­cie ła­ciń­skim, jed­nak nic nie ro­zu­mia­łem z ję­zy­ka, w któ­rym były pro­wa­dzo­no no­tat­ki.

Hen­ry­ka po­czuł się jak owad za­mknię­ty we­wnątrz szczel­nie za­krę­co­ne­go sło­ika.

Dru­gie wy­ście to spró­bo­wać do­rwać za­bój­cę Mi­cha­ła.

Głową od­sko­czy­ła, ude­rza­jąc po­ty­li­cą o po­sadz­kę.

Ból nieco mnie oprzy­tom­niał.

Li­te­rów­ki.

 

Pra­gnął ze­msty na daw­nym stu­den­cie, ale teraz Klim­czak bu­dził po­li­to­wa­nie. gdy leżał owład­nię­ty tym co wy­szło z kręgu.

Tu się coś po­ten­te­go.

 

Po tylu la­tach w końcu mógł się za­po­znać choć z wie­dzy skry­wa­nej w księ­gach, które zdo­był z takim tru­dem

Nie ro­zu­miem tego zda­nia :/

 

Przy­sta­wał, spo­glą­da­jąc na ścia­ny i da­chach ka­mie­nic, jak gdyby wy­brał się na nocną prze­chac­kę w celu po­dzi­wia­nia ar­chi­tek­tu­ry.

W prze­wa­la­ją­cym się ulicą tłu­mie Hen­ryk na chwi­lę stra­cił po­stać Klim­cza­ka z oczu, a dy znów spoj­rzał w za­ułek, ma­ri­da już nie było.

Pod­nio­słem broń Ka­czyń­skie­go, który ob­ser­wo­wał każdy ruch za­cho­dzą­cy­mi mgłą ocza­mi.

Hen­ry­ka na­ci­snął spust.

Po­zo­stał jesz­cze usta­lić, gdzie miesz­kał Klim­czak.

Drzwi uchy­lił się i do po­ko­ju we­szła wła­ści­ciel­ka.

Ko­lej­ny cias stra­cił Hen­ry­ko­wi oku­la­ry. 

Li­te­rów­ki.

 

W wielu miej­scach zna­la­złem też pro­ble­my z in­ter­punk­cją.

 

Opi­nia naj­praw­do­po­dob­niej jutro, bo dziś już brak mi sił :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

 

Known some call is air am

wy­brał się na nocną prze­chac­kę

Kur­czę, trzy razy Ci tę “prze­chac­kę“ wy­ty­ka­łam. Argh. Do kąta!

Ro­bisz mi an­ty­re­kla­mę :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć, Pierw­szy tekst na kon­kurs! Bar­dzo się cie­szę. Prze­czy­tam nie­ba­wem :)

Atre­ju – po­pra­wio­ne :D

 

Outta Sewer – Dzię­ku­ję za wy­ła­pa­nie błę­dów i prze­czy­ta­nie tek­stu i cze­kam na ko­men­tarz z wra­żeń ogól­nych :

 

Pod­sze­dłem do barku, wy­cią­gną­łem so­pli­ce, dwa kie­lisz­ki i re­wol­wer.

 

co jest nie tak :D 

 

Kasz­ta­no­we włosy miał sta­ran­nie przy­cię­te i uło­żo­ne – jako je­dy­ny trzy­mał pusz­kę piwa, choć spra­wiał wra­że­nie naj­po­tęż­niej­sze­go.

Co ma trzy­ma­nie pusz­ki piwa do spra­wia­nia wra­że­nia naj­po­tęż­niej­sze­go?

 

:D Edward też na to zwró­cił uwagę – co jest z wami :D chło­pa­ki mają po 17 lat nie są jesz­cze peł­no­let­ni ;)

 

– Po­roz­ma­wiać, z tobą i Ste­fa­nem.

– Czemu niby mie­li­by­śmy chcieć z tobą roz­ma­wiać? 

 Ola­łem bez­czel­ną od­zyw­kę i po­wie­dzia­łem do Ste­fa­na

– Witaj. – Wy­cią­gną­łem mu pa­pie­ro­sa z ust, żeby od­pa­lić wła­sne­go. – Pięk­ny wie­czór na prze­chadz­kę.

– Mu­siał śle­dzić mnie od domu – po­wie­dział Ro­bert, gdy Ste­fan spoj­rzał na niego py­ta­ją­co.

– Zga­dza się – po­twier­dzi­łem, od­da­jąc pa­pie­ro­sa Ste­fa­no­wi.

– Co my teraz zro­bi­my, Ste­fan? – roz­hi­ste­ry­zo­wał się nagle Ro­bert. 

 

No tu to muszę się za­sta­no­wić – w dia­lo­gu biorą udział 3 osoby, więc warto też by było wia­do­mo kto co mówi i do kogo ;)

 

Pra­gnął ze­msty na daw­nym stu­den­cie, ale teraz Klim­czak bu­dził po­li­to­wa­nie. gdy leżał owład­nię­ty tym co wy­szło z kręgu.

 

Hmmm no nie wiem, zo­ba­czę czy ktoś jesz­cze zwró­ci na to uwagę :)

 

Po tylu la­tach w końcu mógł się za­po­znać choć z wie­dzy skry­wa­nej w księ­gach, które zdo­był z takim tru­dem

 

No i nic dziw­ne­go w trak­cie po­pra­wek ucier­pia­ło :D Już jest chyba le­piej :)

 

W wielu miej­scach zna­la­złem też pro­ble­my z in­ter­punk­cją.

 

No to trud­no :D ja z in­ter­punk­cją mia­łem tyle wspól­ne­go co z dro­gi­mi sa­mo­cho­da­mi… :P 

 

 

Tar­ni­na - prze­chac­kę zmie­ni­łem na spa­cer. I z tego miej­sca, czyli z domu, pra­gnę oświad­czyć, że wszyst­kie błędy w tek­ście są wy­łącz­nie MOJĄ za­słu­gą, a Tar­ni­na nie miała z nimi nic wspól­ne­go :). 

 

Bru­no­Siak – Dzię­ki Bruno, mam na­dzie­je, że do tego czasu uda się usu­nąć wszyst­kie uster­ki ;) 

 

Po­zdra­wiam :)

 

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Nie­złe. Przede wszyst­kim doj­rza­łe. Bez do­strze­gal­nych in­fan­ty­li­zmów i z za­cho­wa­ną dys­cy­pli­ną in­te­lek­tu­al­ną oraz pi­sar­ską. Nieco zbyt roz­wle­kłe, co – nie­ste­ty – ro­my­wa gdzieś po­ten­cjal­ną grozę. A szko­da. No ale cóż – to peł­no­wy­mia­ro­we opo­wia­da­nie. Nie żaden za­stęp­czy szort ;) . I bar­dzo do­brze. Co jesz­cze… Cał­kiem udat­nie po­ukła­da­ne dia­lo­gi. Po­do­ba­ło się. Jak z cza­sów am­bit­nej świet­no­ści portalu.Pozdr.

p.s Nie kli­kam wy­łącz­nie z tego po­wo­du, że po pro­stu nie uzna­ję za wła­ści­we be­to­wa­nia w kon­kur­sach.

Już tylko spo­kój może nas ura­to­wać

Hej Ry­ba­k3, dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz, miło mi, że opo­wia­da­nie się po­do­ba­ło. Co do kli­ka­nia i bety, to ok ale po­zwo­lisz, że za­py­tam, re­da­go­wa­nie przed pu­bli­ka­cją po­pie­rasz? ;) Po­zdra­wiam.

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Po­pie­ram … Ale nie w kon­kur­sach. Kon­kurs to wg mnie praca czy­sto in­dy­wi­du­al­na.

Już tylko spo­kój może nas ura­to­wać

Wszyst­ko jasne :) dzię­ku­ję jesz­cze raz za od­wie­dzi­ny.

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

I tak masz stać w kącie XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Stoje, to i tak lep­sze niż praca ;)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Ulu­bio­na­_e­mot­ka­_Ba­ila.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bar­dzo cie­ka­we opo­wia­da­nie, dużo akcji, cie­ka­wi bo­ha­te­ro­wie. Hor­ror jak się pa­trzy. Tro­chę ba­bo­li(może ktoś wcze­śniej za­uwa­żył), które trze­ba wy­ła­pać, te z po­cząt­ku, po­ni­żej:

 

Wy­szli ze srebr­nej to­yo­ty – wy­sie­dli

 

Chło­pak po­ki­wał prze­czą­co głową, po chwi­li zo­sta­li­śmy sami. – po­krę­cił

 

sto­ją­cych jak za­mu­ro­wa­ni. - wmu­ro­wa­ni

 

Za po­mysł i akcję kli­kam i życzę po­wo­dze­nia!

 

P.S. Żal chłop­ców.

 

Hej, Milis dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i klika :). Błędy spraw­dzę wie­czo­rem. I bar­dzo mi miło, że opo­wia­da­nie się po­do­ba­ło :). "Hor­ror jak się pa­trzy." – a to cie­szy naj­bar­dziej. "Żal chłop­ców." – to do­brze :) Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Nie­zły hor­ror. Po­do­ba­li mi się do­brze za­ry­so­wa­ni bo­ha­te­ro­wie i na­tu­ral­nie brzmią­ce dia­lo­gi.

Do­brze się czy­ta­ło.

Hej, dzię­ku­ję pusia za od­wie­dzi­ny, miło mi że się po­do­ba­ło:) Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Czy­ta­łam mocno na raty, więc tro­chę się gu­bi­łam. Ale po na­my­śle – jest tu sens.

Mam wra­że­nie, że tekst jest roz­wle­czo­ny, żeby dobić do li­mi­tu.

Z nie­któ­ry­mi de­cy­zja­mi bo­ha­te­rów trud­no mi się po­go­dzić. No, głu­pio się za­cho­wu­ją mo­men­ta­mi.

I wciąż masz tro­chę li­te­ró­wek.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej, dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i klika :). No co ja Ci mogę na­pi­sać, mi się wy­da­je, że de­cy­zje bo­ha­te­rów są uza­sad­nio­ne, ale każdy ma swój punk­ty wi­dze­nia. Ale za to zdra­dzę Ci, że ten tekst miał jesz­cze 1,5 roku temu 530k. Na betę wpadł mając 100k, a po becie udało się zejść do 76 ;). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Hmmm. Facet oglą­da na fil­mie ma­gicz­ne wy­da­rze­nia i mimo to po­sta­na­wia prze­ko­nać głów­ne­go bo­ha­te­ra strza­ła­mi z re­wol­we­ru? Tym bar­dziej, że Mi­cha­ło­wi życia to i tak nie wróci…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hu­bert do frag­men­tu z pu­kaw­ką nie wie­rzy w hi­sto­rię chło­pa­ków, po­świę­ci­łem tro­chę zna­ków, by to pod­kre­ślić ale może nie­wy­star­cza­ją­co. Co do Mi­cha­ła to Hu­bert wła­śnie dla­te­go strze­la by się ze­mścić, w końcu jest prze­stęp­cą, a oni czę­sto tak za­ła­twia­ją spra­wy oso­bi­ste :). Ale z opo­wia­da­nia­mi jest jak z bobem, jeden lubi ze skór­ką, a drugi bez ;).

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dzo do­brze się czy­ta­ło! Sko­ja­rzy­ło mi się tro­chę ze zbio­ra­mi opo­wia­dań Pi­li­pu­ka, brzmi jak hi­sto­ria która by tam pa­so­wa­ła, do tego swo­bod­ny, na­tu­ral­ny język i “swoj­skość”, może tylko mło­dzież go­rzej wy­cho­wa­na :) Tro­chę się wszyst­ko prze­cią­ga, ale in­nych za­rzu­tów nie mam. Cie­ka­we, że w kon­kur­sie na pol­ski hor­ror zde­cy­do­wa­łeś się spro­wa­dzić ele­men­ty fan­ta­stycz­ne z Bi­skie­go Wscho­du, od­waż­ny za­bieg, ale osta­tecz­nie może mocno wy­róż­nić tekst na tle in­nych. Brawo i do­kli­ku­ję bi­blio­te­kę.

Hej, Re­inee dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i klika :). Miło mi, że opo­wia­da­nie się po­do­ba­ło. Do Pi­li­piu­ka jesz­cze mnie nie po­rów­ny­wa­no, a czemu nie do Kinga ;). Oczy­wi­ście żar­tu­ję, bar­dzo się cie­szę z ta­kie­go sko­ja­rze­nia. Szko­da, że opo­wia­da­nie się dłuży – pew­nie gdzieś w środ­ku – sta­ra­łem się by mimo tak dużej ilo­ści zna­ków unik­nąć dłu­żyzn. Bli­ski Wschód zo­stał wpro­wa­dzo­ny, bo mam już opo­wia­da­nia z wam­pi­ra­mi i wil­ko­ła­ka­mi, a mi­to­lo­gia sło­wiań­ska też nie jest tym co mnie kręci i ra­czej szu­kam in­spi­ra­cji w in­nych kli­ma­tach :). Więc nie chcia­łem pisać cze­goś na siłę. Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Pod­sze­dłem do barku, wy­cią­gną­łem so­pli­ce, dwa kie­lisz­ki i re­wol­wer.

Skoro jedną to so­pli­cę i nie wiem czy nie z dużej.

 

– Będę w kon­tak­cie

Za­zwy­czaj spo­ty­ka­łam się z frazą bę­dzie­my w kon­tak­cie.

 

któ­re­go nazwa było

była

Było jesz­cze dość wcze­śnie, więc po­je­cha­łem pod szko­łę. Zresz­tą An­glik dał mi adres Ro­ber­ta, nie­da­le­ko li­ceum.

 

Za­sta­nów się nad brzmie­niem tych zdań.

 

Wal­czył chwi­lę z sobą, znów czu­jąc prze­moż­ną chęć znisz­cze­nia dzien­ni­ków, ale gdy tylko po­my­ślał, ile lat im po­świę­cił, o wy­ni­kach badań, zwy­czaj­nie nie po­tra­fił tego zro­bić.

 

Prze­re­da­go­wa­ła­bym.

 

 

Były to po­zo­sta­ło­ści po hucie, któ­rej szkie­let fun­da­men­tów stra­szył w od­da­li.

 

Fun­da­men­ty nie by­ły­by wi­docz­ne z da­le­ka, może star­czy szkie­let?

 

 

Ochro­niarz wpusz­cza­ją­cy do obiek­tu ob­cych mało wia­ry­god­ny.

 

Ro­bert pod­szedł do drzwi z roz­sy­pu­ją­cy­mi się ka­mien­ny­mi scho­da­mi.,

Ra­czej roz­sy­pu­ją­cy­mi scho­da­mi po­szedł do drzwi, bo teraz brzmi jakby drzwi miały scho­dy.

 

 

Ko­men­tarz me­ry­to­rycz­ny za­cho­wam na póź­niej.

 

Po­wo­dze­nia!

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Skoro jedną to so­pli­cę i nie wiem czy nie z dużej.

IMO, małą. Póki co, bo chyba w tej kwe­stii RJP na­mie­sza­ła i ma się zmie­nić. Tak się za­sta­na­wiam, czy so­pli­ca w tym przy­pad­ku jest ro­dza­ju żeń­skie­go czy mę­skie­go.

I przy­po­mnia­ła mi się aneg­dot­ka z Mazur:

Łajba prze­cho­dzi­ła przez śluzę, mnie wy­sła­no z listą za­ku­pów do skle­pu. Ale oka­za­ło się, że nie był tak do­brze za­opa­trzo­ny, jak my­śle­li­śmy. Sta­nę­łam więc na most­ku, nad tłu­mem łódek i wrzesz­czę:

– Jacek! Nie ma So­pli­cy!

A jakiś życz­li­wy do­rad­ca z obcej ża­glów­ki:

– To weź Pana Ta­de­usza!

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej, Am­bush dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i wska­za­nie błę­dów :). 

 

“– Będę w kon­tak­cie

Za­zwy­czaj spo­ty­ka­łam się z frazą bę­dzie­my w kon­tak­cie.”

 

A to aż tak razi, cho­dzi o to, że ja tak mówię i moi zna­jo­mi też. I wy­da­je mi się, że przy gadce dwóch gan­gu­sów chyba nie wszyst­ko musi być ide­al­nie po­praw­ne ;)

 

Było jesz­cze dość wcze­śnie, więc po­je­cha­łem pod szko­łę. Zresz­tą An­glik dał mi adres Ro­ber­ta, nie­da­le­ko li­ceum.

 

Po­zmie­nia­łem szyk i wy­wa­li­łem zresz­tą i chyba jest le­piej :)

 

Były to po­zo­sta­ło­ści po hucie, któ­rej szkie­let fun­da­men­tów stra­szył w od­da­li.

 

Słusz­nie fun­da­ment wy­rzu­co­ny.

 

Ro­bert pod­szedł do drzwi z roz­sy­pu­ją­cy­mi się ka­mien­ny­mi scho­da­mi.,

 

 

A tu wła­śnie to mia­łem na myśli – oczy­wi­ście nie w sen­sie do­słow­nym. Ale są drzwi i roz­wa­lo­ne scho­dy pro­wa­dzą­ce do nich. Więc jw. pod­szedł do drzwi z roz­sy­pu­ją­cy­mi się scho­da­mi :). Oczy­wi­ście można to zmie­nić, ale wtedy zda­nie bę­dzie roz­wle­czo­ne. Ro­bert pod­szedł do roz­sy­pu­ją­cych się scho­dów na końcu któ­rych znaj­do­wa­ły się drzwi. Tro­chę dużo zna­ków jak na tak pro­sty opis :).

 

Ochro­niarz wpusz­cza­ją­cy do obiek­tu ob­cych mało wia­ry­god­ny.

 

Tu, po­dob­nie. Wyżej gdzieś padło, że opo­wia­da­nie w któ­rymś miej­scu się dłuży. A jeśli wsta­wi­my do tego hi­sto­rię wy­naj­mu i wy­ja­śnie­nia, że cieć do­brze zna chło­pa­ków i dla­te­go nie robi pro­ble­mów z wej­ściem. to chyba dużo nie­po­trzeb­nych wy­ja­śnień. A tak w do­my­śle wiemy, że po­bie­ra pod­pis bo jest to nor­mal­na sy­tu­acja dal tego miej­sca. 

 

Oczy­wi­ście nie upie­ram się i dzię­ku­ję za wszyst­kie su­ge­stie :). Na mar­gi­ne­sie strasz­nie ta­jem­ni­cza się zro­bi­ła stara gwar­dia – Outta czeka z ko­men­ta­rzem, ty też się cza­isz :D. Taki ukry­ty Outta i przy­cza­jo­na Am­bush ;)

 

 

Edit – Po na­my­śle scho­dy drzwi zmie­nio­ne :D Na – Ro­bert pod­szedł do drzwi po roz­sy­pu­ją­cych się ka­mien­nych scho­dach. 

 

 

Fin­kla – :D.

 

Dwóch moich zna­jo­mych wcho­dząc do skle­pu za­czy­na­li od tek­stu: 

 

– Teraz bę­dzie za­gad­ka ma­te­ma­tycz­na. Po­pro­si­my 0,5 1906 x 2 

 

Po­zdra­wiam :) 

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Za­gad­ka trud­na, bo mu­sia­łam wy­gu­glać, że taka go­rza­ła jest…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ach Fin­kla, jak ty mało wiesz, o ta­nich wód­kach ;). 1906 i Z czer­wo­ną kart­ką to am­bro­zje we­te­ra­nów par­ko­wych ławek :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Wi­dzisz, ja nawet nie wie­dzia­łam, jakie są dobre za­mien­ni­ki dla So­pli­cy… ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

A jeśli wsta­wi­my do tego hi­sto­rię wy­naj­mu i wy­ja­śnie­nia, że cieć do­brze zna chło­pa­ków i dla­te­go nie robi pro­ble­mów z wej­ściem. to chyba dużo nie­po­trzeb­nych wy­ja­śnień.

A mogli po pro­stu prze­leźć przez dziu­rę w pło­cie ;P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bo je­stem drogi Bar­dzie ju­ro­rem i będę ko­men­to­wać, przy­zna­wać punk­ty, a liczę na to, że po­ja­wią się opo­wia­da­nia kon­ku­ren­cyj­ne do Two­je­go;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Aaa, no tak :D. Dobra wszyst­ko jasne :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dzie, Twoja hi­sto­ria od pierw­szych zdań bu­dzi­ła za­in­te­re­so­wa­nie, a opi­sa­ne wy­pad­ki tylko je pod­sy­ca­ły, zwłasz­cza że cały czas coś się dzia­ło a na­pię­cie nie­ustan­nie rosło.

Za bar­dzo dobry po­mysł uwa­żam moż­li­wość ob­ser­wo­wa­nia zajść ocza­mi ko­lej­nych bo­ha­te­rów, od­kry­wa­nie po­wo­du­ją­cych nimi prze­sła­nek i choć po­cząt­ko­wo od­no­si­łam wra­że­nie pew­ne­go za­mę­tu, z każ­dym aka­pi­tem wi­dzia­łam rzecz ja­śniej i nic nie ze­psu­ło nie do końca ja­sne­go fi­na­łu.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia. Za­sta­na­wiam się też, Bar­dzie, dla­cze­go do dziś nie wy­ju­sto­wa­łeś tek­stu.

 

– Dobra – zgo­dził się An­glik. – ja muszę sko­czyć w kilka miejsc. → Zbęd­na krop­ka po di­da­ska­liach.

 

Przed­sta­wi­łem się i po­pro­si­łem czy mogę po­roz­ma­wiać z Ro­ber­tem na stro­nie.Przed­sta­wi­łem się i po­pro­si­łem o roz­mo­wę z Ro­ber­tem na stro­nie. Lub: Przed­sta­wi­łem się i za­py­ta­łem, czy mogę po­roz­ma­wiać z Ro­ber­tem na stro­nie.

 

Chło­pak po­ki­wał prze­czą­co głową… → Chło­pak po­krę­cił prze­czą­co głową

Ki­wa­my głową, kiedy przy­ta­ku­je­my/ zga­dza­my się; kiedy prze­czy­my, krę­ci­my.

 

Świa­do­mość, że to wła­śnie tu pro­wa­dził ostat­ni trop do­da­wał mu sił, ale też na­pa­wał nie­po­ko­jem. → Pi­szesz o świa­do­mo­ści, która jest ro­dza­ju żeń­skie­go, więc: Świa­do­mość, że to wła­śnie tu pro­wa­dził ostat­ni trop do­da­wała mu sił, ale też na­pa­wała nie­po­ko­jem.

 

Na stro­nie in­ter­ne­to­wej wid­niał na­głó­wek – “Trwa­ją po­szu­ki­wa­nia na­uczy­cie­la i ucznia”. → Za­miast pół­pau­zy po­sta­wi­ła­bym dwu­kro­pek.

 

 Pod­sze­dłem i zła­pa­łem za klam­kę.Pod­sze­dłem i zła­pa­łem klam­kę

 

po obu stro­nach bu­dyn­ku. An­glik za­uwa­żył, że prze­szu­ka­nie bu­dyn­ku zaj­mie… → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

Po­świę­ci­łem la­tar­ką w te samo miej­sce… → Po­świe­ci­łem la­tar­ką w to samo miej­sce

 

MI­chał nie spusz­czał go z oczu. → Li­te­rów­ka.

 

Po­świę­ci­łem la­tar­ką, w stro­nę, gdzie po­biegł Mi­chał. → Po­świeci­łem la­tar­ką w stro­nę, w którą po­biegł Mi­chał

 

Po­świę­ci­łem wokół, ale nie zna­la­złem ni­cze­go… → Li­te­rów­ka.

Bar­dzie, co Ty cią­gle z tym po­świę­ce­niem?

 

– Zanim przej­dzie­my do tego? – po­wie­dzia­łem. → Co tu robi py­taj­nik, skoro nikt o nic nie pyta?

 

Mło­dzie­niec po­pa­trzył na bez­dom­ne­go sto­ją­ce­go w cie­niu oczy­ma prze­ra­żo­ny­mi ni­czym u zwie­rzę­cia. → A może: Mło­dzie­niec, oczy­ma prze­ra­żo­ny­mi ni­czym u zwie­rzę­cia, po­pa­trzył na bez­dom­ne­go sto­ją­ce­go w cie­niu.

 

Wska­zał na za­wi­niąt­ko z prosz­kiem.Wska­zał za­wi­niąt­ko z prosz­kiem.

Wska­zu­je­my coś, nie na coś.

 

Po­czu­łem ścisk w brzu­chu… → Po­czu­łem ucisk w brzu­chu

 

czła­piąc bo­sy­mi sto­pa­mi pod­ło­gę. → …czła­piąc bo­sy­mi sto­pa­mi po pod­ło­dze

Czła­pie­my, czyli idzie­my po czymś, nie o coś.

 

Ste­fan do­stał od Mi­cha­ła SMS– a z nu­me­rem… → Ste­fan do­stał od Mi­cha­ła SMS-a z nu­me­rem

 

Nogi trząsł mi się pod cię­ża­rem ciała. →  Nogi trzę­sły mi się pod cię­ża­rem ciała.

 

Do­pa­dłem wyrwy w murze, zry­wa­jąc po­li­cyj­ne taśmy. → Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Klim­czak bu­dził po­li­to­wa­nie. gdy leżał owład­nię­ty tym co wy­szło z kręgu. → Za­miast pierw­szej krop­ki po­wi­nien być prze­ci­nek.

 

Z roz­my­śleń wy­rwał go Ma­te­usz. → Li­te­rów­ka.

 

“ Przy­pusz­cze­nie: Marid pra­gnie uwol­nić się… → Zbęd­na spa­cja po otwar­ciu cu­dzy­sło­wu.

 

Hen­ry­ka spoj­rzał przez po­miesz­cze­nie… → Li­te­rów­ka.

 

“Przy­pusz­cze­nie: Czy Ma­ri­dem można ste­ro­wać?”. → Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra, do tej pory i póź­niej pi­sa­łeś małą?

 

na­stęp­nie zo­stał do­kład­nie umyty, ob­cię­ty, ogo­lo­ny… → …na­stęp­nie zo­stał do­kład­nie umyty, ostrzy­żo­ny, ogo­lo­ny

 

Po­czuł ukłu­cie wście­kło­ści na wspo­mnie­nie uczel­nia­ne­go śro­do­wi­ska. Jak do­wie­dzia­ło się o jego okul­ty­stycz­nych za­in­te­re­so­wa­niach. → A może: Po­czuł ukłu­cie wście­kło­ści na wspo­mnie­nie uczel­nia­ne­go śro­do­wi­ska, kiedy do­wie­dzia­ło się o jego okul­ty­stycz­nych za­in­te­re­so­wa­niach.

 

Byłem sam, tego byłem pe­wien. → A może: Byłem sam, mia­łem tego pe­wność.

 

Pod­sze­dłem ostroż­nie, zaj­rza­łem w ju­da­sza. → Ra­czej: Pod­sze­dłem ostroż­nie, spoj­rza­łem przez ju­da­sza.

Ju­dasz nie służy do za­glą­da­nia weń, a do spo­glą­da­nia prze­zeń.

 

Hen­ryk o go­dzi­nie czter­na­stej, uzbro­jo­ny w fajkę… → A może: O go­dzi­nie czter­na­stej, Hen­ryk, uzbro­jo­ny w fajkę

 

Po­pier­sie było znisz­czo­ne i po­ma­za­ne farbą. Tak, że nie spo­sób było roz­po­znać… → Za­miast krop­ki pro­po­nu­ję prze­ci­nek: Po­pier­sie było znisz­czo­ne i po­ma­za­ne farbą, tak że nie spo­sób było roz­po­znać

 

Sta­nął na przy­stan­ku. I wsiadł do pierw­sze­go au­to­bu­su. → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Za­trzy­mał się na przy­stan­ku i wsiadł do pierw­sze­go au­to­bu­su.

 

gdzie Hu­bert wy­szedł obok ronda… → …gdzie Hu­bert wy­siadł obok ronda

 

Wy­cią­gnął z schow­ka pi­sto­let… → Wy­cią­gnął ze schow­ka pi­sto­let

 

po­szli za Ka­czyń­skim w stro­nę Ma­riac­kiej. → Z kim po­szedł Hen­ryk?

Pew­nie miało być: …po­szedł za Ka­czyń­skim w stro­nę Ma­riac­kiej.

 

Chod­ni­ku przy jezd­ni był pełen ludzi… → Li­te­rów­ka.

 

ale do­strzegł ruch na su­fi­cie. → Nie wy­da­je mi się, aby w tu­ne­lu był sufit.

Pro­po­nu­ję: …ale do­strzegł ruch na skle­pie­niu/ stro­pie.

 

– “Al­la­hu Akbar, Al­la­hu Akbar, Aszha­du anna la ilaha illa Allah, – wy­krzyk­nął Hen­ryk… → Przed pół­pau­zą nie sta­wia się prze­cin­ka.

 

Al­la­hu Akbar La ilaha illa Allah! " → Zbęd­na spa­cja przed za­mknię­ciem cu­dzy­sło­wu.

 

Ciało ma­ri­da za­czę­ło się skrę­cać na su­fi­cie tu­ne­lu… → Ciało ma­ri­da za­czę­ło się skrę­cać na skle­pie­niu/ stro­pie tu­ne­lu

 

wrzask cier­pią­ce­go ma­ri­da, prze­pla­ta­ny z prze­raź­li­wy trza­skiem… → Li­te­rów­ka.

 

Wtedy marid od­padł z su­fi­tu na bruk. Wtedy marid od­padł ze skle­pie­nia/ stro­pu na bruk.

 

Wska­zu­jąc na pla­sti­ko­wą bu­tel­kę… → Wska­zu­jąc pla­sti­ko­wą bu­tel­kę

 

dźwi­gnął bu­tel­kę i pu­ścił się pędem… → Nie wy­da­je mi się, aby pla­sti­ko­wą bu­tel­kę trze­ba dźwi­gać.

Pro­po­nu­ję: …chwy­cił bu­tel­kę i pu­ścił się pędem

 

– Od­kręć ją – Po­le­cił Hen­ryk… → – Od­kręć ją – po­le­cił Hen­ryk

 

krew prze­cie­ka­ła mu mię­dzy pal­ca­mi. Był blady, a usta mu zsi­nia­ły. → Zbęd­ne za­im­ki.

 

w przej­ściu oprócz nich trzech nadal ni­ko­go nie było. → …w przej­ściu oprócz ich trzech nadal ni­ko­go nie było. Lub: …w przej­ściu oprócz nich nadal ni­ko­go nie było.

 

Szyb­kim kro­kiem ru­szył do wyj­scia… → Li­te­rów­ka.

 

 An­glik od­sko­czył i zła­pał za twarz.An­glik od­sko­czył i zła­pał się za twarz.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hej, re­gu­la­to­rzy dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz :). Bar­dzo mi miło, że opo­wia­da­nie się po­do­ba­ła, a naj­bar­dziej mnie cie­szy, że trzy­ma­ło w na­pię­ciu, bo po­ja­wi­ły się ko­men­ta­rze, że tro­chę się dłuży. A tak wiem, że w tym te­ma­cie zda­nia są po­dzie­lo­ne :). Błędy zo­sta­ną po­pra­wio­ne wie­czo­rem, a tekst wy­ju­sto­wa­ny. A czemu nie zro­bi­łem tego wcze­śniej, od­po­wiedź jest pro­sta – za­po­mnia­łem :). Piszę ostat­ni na ko­la­nie w prze­rwach mię­dzy pracą, a ży­ciem ro­dzin­nym i zwy­czaj­nie umy­ka­ją mi takie spra­wy :). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dzo pro­szę, Bar­dzie­ja­skrze. Miło mi, że mo­głam się przy­dać. :)

Życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie i żebyś nie mu­siał pisać na ko­la­nie. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

re­gu­la­to­rzy 

 

Po­pra­wio­ne :)

 

 

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

To bar­dzo za­cnie z Two­jej stro­ny. Ża­łu­ję, że już nie mam po co cho­dzić do kli­kar­ni. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dla mnie Twój ko­men­tarz jest wy­star­cza­ją­co sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hmm ale znowu za­po­mnia­łem wy­ju­sto­wać tekst, zro­bię to jak tylko będę znowu przy kom­pu­te­rze.

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Nie wąt­pię. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Czy­ta­ne na raty, w prze­rwach mię­dzy ostat­ni­mi wo­ja­ża­mi. Bar­dzo dobry tekst IMO, mnie ab­so­lut­nie kupił kli­ma­tem i zde­cy­do­wa­nie na­le­ża­ło mu się miej­sce w Bi­blio­te­ce.

Nie po­wiem, na po­cząt­ku mia­łam pe­wien pro­blem, żeby skła­dać wszyst­ko do kupy, ale rów­nie do­brze mo­żesz zrzu­cić od­po­wie­dzial­ność na mój tryb czy­ta­nia. ;-)

Po­wo­dze­nia, Bar­dzie!

„‬Czło­wiek, który po­tra­fi dru­zgo­tać ilu­zje jest za­ra­zem be­stią i po­wo­dzią. Ilu­zje są tym dla duszy, czym at­mos­fe­ra dla pla­ne­ty." - V. Woolf

Hej, Rossa to już ko­lej­ne moje opo­wia­da­nie, które prze­czy­ta­łaś, za co dzię­ku­ję, miło mi, że się po­do­ba­ło i głu­pio mi, że nie prze­czy­ta­łem Two­je­go, choć ostat­nio jedno wrzu­ci­łeś. Obie­cu­ję to zmie­nić, ale nie mogę obie­cać, że na dniach. Na uspra­wie­dli­wie­nie dodam, że in­nych opo­wia­dań też nie mam czasu czy­tać. Po­zdra­wiam:)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Nie prze­pra­szaj, Bar­dzie, do­brze ro­zu­miem czym jest brak czasu ;-) A Twoje opo­wia­da­nia będę czy­tać i tak, bo masz fajny styl pi­sa­nia :-)

„‬Czło­wiek, który po­tra­fi dru­zgo­tać ilu­zje jest za­ra­zem be­stią i po­wo­dzią. Ilu­zje są tym dla duszy, czym at­mos­fe­ra dla pla­ne­ty." - V. Woolf

Bar­dzo mi miło, że Ci się po­do­ba :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Prze­czy­ta­łem. Ocena po za­koń­cze­niu kon­kur­su.

 

Ma­szy­ni­sta po­to­czył tram­waj po szy­nach.

Nie le­piej mo­tor­ni­czy?

 

Wpełzł na czwo­ra­ka.

Czwo­ra­kach.

 

Nie byłem w miesz­ka­niu. To była moja me­li­na, z daw­nych lat, w któ­rej nie­gdyś było mi le­piej niż w domu

Jest tro­chę po­wtó­rzeń. Li­te­rów­ki też się zda­rza­ły.

Hej, zyg­fry­d89 dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i ko­men­ta­rze:). To się tro­chę na­cze­kam do grud­nia :D. Po­zdra­wiam :)/

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Może ina­czej – po za­koń­cze­niu tej fazy kon­kur­sy, w któ­rej wy­bie­ra­ne są tek­sty w I eta­pie.

A, to co in­ne­go :) To cze­kam cier­pli­wie.

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dzie, ja mam po­dob­nie jak Zyg­fryd. Coś kon­kret­niej Ci na­pi­szę po za­koń­cze­niu I etapu, więc mu­sisz się uzbro­ić w cier­pli­wość :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Uzbro­jo­ny je­stem po zęby:)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Cześć. 

 

Wy­da­je mi się, że to po­rząd­ne opo­wia­da­nie. Speł­nia też za­ło­że­nia kon­kur­so­we. W mojej opi­nii sceny grozy mogą ru­szyć czy­tel­ni­ka je­dy­nie przy Hu­ber­cie i te za­le­cam wy­dłu­żyć :)

 

Uwagi, które po­mo­gą le­piej wczuć się w akcję i się nie zgu­bić:

1) Ma­te­usz – to imię dez­orien­tu­je, le­piej tylko na­zy­wac tą po­stać Klim­czak i po­slu­gi­wać się tylko na­zwi­skiem, Tak samo z We­be­rem le­piej na­zy­wać go po na­zwi­sku, nie mowic raz Jan a raz Weber (nie każdy słu­cha / czyta ze 100% uwagą), ja się po­gu­bi­łem w pew­nym mo­men­cie

2) Uni­kał­bym na­zwisk ktore ko­ja­rzą się na­tych­miast czyli Ka­czyn­ski

 

Błędy me­ry­to­rycz­ne:

1) Pi­sto­let to nie re­wol­wer, w ostat­niej sce­nie Hu­bert przy­sta­wia pi­sto­let a po­wi­nien re­wol­wer

2) Glock nie ma za­bez­pie­czen ze­wnetrz­nych (prze­lacz­ni­kow) ma tylko je­zy­czek na spu­scie, a wiec Hen­ryk nie mógł szu­kać prze­łącz­ni­ków zanim strze­lił

 

Rada by po­tę­go­wać grozę (moim zda­niem):

W sce­nach kiedy marid wnika w Hu­ber­ta le­piej tą scenę prze­dłu­żyć (jak wy­cho­dzi z ka­me­ry) , na­stęp­na scena do przed­lu­ze­nia to ta z ma­ri­dem na su­fi­cie (+ dzwiek + za­pach + uczu­cia Hu­ber­ta)

 

Po­zdra­wiam, 

Bruno Siak

Hej Bru­no­Siak dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz. Po­sta­ram się w naj­bliż­szym cza­sie wpro­wa­dzić zmia­ny :). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

1) Pi­sto­let to nie re­wol­wer, w ostat­niej sce­nie Hu­bert przy­sta­wia pi­sto­let a po­wi­nien re­wol­wer

Ekhem… mó­wi­łem… :P

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Tak, o kur­cze to wy­bacz C_C, jak widać co ma wi­sieć nie uto­nie :). Zo­sta­nie po­pra­wio­ne :) Ale wy­da­je mi się, że ja­kieś pi­sto­le­ty za­mie­nia­łem na re­wol­we­ry, ten mu­siał mi umknąć:)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

:D coś w tym jest:D

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Cześć!

 

Prze­czy­ta­ne, ko­men­tarz jutro, jak już będę w domu.

 

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Hej, krar :). Cze­kam cier­pli­wie.

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Cześć!

 

Wresz­cie je­stem. Pa­ra­nor­mal­na in­try­ga na Ślą­sku z wy­raź­nym ak­cen­tem kry­mi­nal­nym (choć to bar­dziej przy­go­dy w pół­świat­ku, niż kry­mi­nał, ale bo­ha­te­ro­wie wy­szli cał­kiem prze­ko­nu­ją­co, zwłasz­cza Jan, któ­re­go, choć krót­ko, nie­źle po­ka­za­łeś).

Cał­kiem dobry set­ting (jak na pol­ską współ­cze­sność), nie znam Ślą­ska, ale kli­mat miejsc, któ­rych świet­ność prze­mi­nę­ła cał­kiem do­brze od­da­ny. Po­mysł z an­ta­go­ni­stę ok (choć też ogra­ny kla­syk, zwłasz­cza że sporo zdra­dzasz w ty­tu­le), grozy jed­nak nie czu­łem, je­dy­nie mo­men­ta­mi bałem się nieco, co bę­dzie z bo­ha­te­ra­mi ale też nic nie zwią­za­ło mnie z nimi na tyle, by ich los spe­cjal­nie mnie prze­jął. Re­cy­dy­wi­sta wraca i po­sta­na­wia od­na­leźć syna daw­nej ko­chan­ki, który oka­zu­je się okul­ty­stą (zwie­dzio­nym przez na­uczy­cie­la hi­sto­rii). Za­bra­kło ja­kiejś głębi, po­ka­za­nia mo­ty­wa­cji dzia­łań, która prze­mó­wi­ła­by do czy­tel­ni­ka, bo mia­łem tro­chę wra­że­nie, że Hu­bert jest czy­stą kartą, którą autor pro­wa­dzi, by po­su­wać fa­bu­łę.

Z po­cząt­ku mia­łem pro­blem z mno­go­ścią bo­ha­te­rów, gdzieś do po­ło­wy my­li­li mi się Hu­bert i Hen­ryk, co nie uła­twia­ło lek­tu­ry. W tak dłu­gim opku jest miej­sce, by stop­nio­wo ich wpro­wa­dzić, a tu do­sta­li­śmy pra­wie wszyst­ko naraz. Sceny w opusz­czo­nych bu­dyn­kach ok, wiało grozą, dla mnie to jed­nak za mało, bym po­czuł ciar­ki na ple­cach. W koń­ców­ce akcja bar­dzo przy­spie­sza, sceny są krót­kie i wszyst­ko pędzi, akcja jest, ale na tyle szyb­ka, że nie ma kiedy się bać (i czer­pać ra­dość z lek­tu­ry). Za to ostat­nia scena z Janem cał­kiem wy­mow­na, ład­nie wpro­wa­dzo­na i pod­bu­do­wa­na.

 

Z rze­czy edy­cyj­nych (i ta­kich, które jakoś szcze­gól­nie się rzu­ci­ły):

 

Weber wró­cił do miesz­ka­nia, był to dom jed­no­ro­dzin­ny nie­da­le­ko parku.

Brzmi tro­chę oso­bli­wie.

 

2P dla Cie­bie: Po­zdra­wiam i Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Dzię­ku­ję krar za kon­kret­ny ko­men­tarz :). Kur­cze wy­ni­ka z niego, że zro­bi­łem wszyst­ko tak jak chcia­łem, więc ewen­tu­al­nych pro­ble­mów muszę szu­kać już na eta­pie pla­no­wa­nia :). Inna spra­wą jest to, że to tekst z długą hi­sto­rią i po wielu prze­rób­kach:). Cie­szę się, że zna­la­zło się tro­chę ele­men­tów god­nych po­chwa­ły, a nad tym co nie za­gra­ło będę pra­co­wał :). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

re­gu­la­to­rzy – prze­glą­da­jąc ko­men­ta­rze, za­uwa­ży­łem, że nie od­nio­słem się do ca­ło­ści Two­je­go ko­men­ta­rza. Już na­pra­wiam, swoje ga­pio­stwo. Nie wrzu­ci­łem wcze­śniej tek­stu, bo był źle na­pi­sa­ny:). Bruce tro­chę mi po­ma­ga­łam do­pro­wa­dzić go do po­rząd­ku, ale pro­blem leżał w kon­struk­cji i mu­sia­łem wy­cią­gnąć z hi­sto­rii to co naj­lep­sze i prze­bu­do­wać kiep­ski po­mysł na książ­kę, na zno­śne opo­wia­da­nia :). A im­pul­sem do wpro­wa­dze­nia zmian, był kon­kurs Bruna :). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dzie, oba­wiam się, że nie ro­zu­miem, co mia­łeś na myśli, mó­wiąc w wła­snym ga­pio­stwie. Mój ko­men­tarz nie od­niósł wra­że­nia, ja­ko­by zo­stał w ja­kiejś czę­ści po­mi­nię­ty, więc nie czyń sobie żad­nych wy­rzu­tów. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Chyba je­stem prze­mę­czo­ny "Za­sta­na­wiam się też, Bar­dzie, dla­cze­go do dziś nie wy­ju­sto­wa­łeś tek­stu." Od­nio­słem się do tego, bo prze­czy­ta­łem, nie wrzu­ci­łeś, eeh, prze­pra­szam za za­mie­sza­nie :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dzie, nie masz za co prze­pra­szać. To chyba do­brze o Tobie świad­czy, że nawet takie drob­ne spra­wy nie dają Ci spo­ko­ju. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Chyba tak. Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Hej!

 

– A za chwi­lę, to samo powie gli­nia­rzom.

Bez prze­cin­ka.

 

Po­cząt­ko­wo czyta się dość jed­no­staj­nie: bo­ha­ter roz­ma­wia z matką, a na­stęp­nie wy­py­tu­je mło­dych, któ­rzy prak­tycz­nie nic nie mówią. Ale czyta się lekko, nie mę­czysz, nie na­py­chasz tek­stu nie­po­trzeb­nie. Od mo­men­tu po­ja­wie­nia się męż­czy­zny w płasz­czu – groza jak się pa­trzy! Przy­po­mniał mi się "Cień wia­tru" i ten śle­dzą­cy bo­ha­te­ra czło­wiek.

 

– Wtedy, Klim­czak nie brał jej ze sobą – wy­ją­kał Ro­bert.

I tu też bez prze­cin­ka.

 

Kur­czę, czemu ja to czy­tam po nocy, ta twarz o sinym ko­lo­rze, oczy z sa­my­mi źre­ni­ca­mi, bar­dzo su­ge­styw­ne opisy, brrr. Będę mieć kosz­ma­ry. XD

 

 – Wiesz, gdzie jest stara hur­tow­nia her­ba­ty, obok dwor­ca? – za­py­ta­łem.

– Wiem, już tam jadę – po­wie­dział i się roz­łą­czył.

Ale to nigdy nie koń­czy się do­brze!

 

Upu­ści­łem ka­me­rę. Upa­dła na pod­ło­gę z ci­chym trza­skiem.

Tro­chę po­wta­rzal­ne, bo upusz­czać i upa­da­nie to pra­wie to samo, a wy­dłu­ża scenę, w któ­rej jest na­pię­cie. Pro­po­nu­ję po­łą­czyć. ;)

 

Uch, no scena mocna, śmierć i teraz za­cznie­my do­cho­dze­nie, co i jak. Wkrę­ci­łam się. ;)

 

Hen­ryk po­czuł się jak owad za­mknię­ty we­wnątrz szczel­nie za­krę­co­ne­go sło­ika.

Bar­dzo fajne po­rów­na­nie. ;) Scena z Hen­ry­kiem – mam tro­chę mie­sza­ne uczu­cia, bo po­ka­zu­je inną per­spek­ty­wę i w sumie faj­nie wie­dzieć, jak to wy­glą­da­ło, ale też przez to ulat­nia się ta nie­pew­ność.

 

Scena Klim­czak-Hu­bert naj­lep­sza, jak do tej pory. Łał, opi­sa­ne nie­sa­mo­wi­cie, co ja mam tu pisać, czu­łam strach Hu­ber­ta i wi­dzia­łam prze­ra­ża­ją­ce­go Klim­cza­ka, który ob­ry­wał i dalej żył. Brr…! Na­pię­cie przy szu­ka­niu stro­ny, te skle­ja­ją­ce się kart­ki…

 

Za to sceny z Hen­ry­kiem tro­chę mnie nużą, ale może to kwe­stia braku wy­wa­że­nia: mamy takie pełne grozy sceny, a póź­niej dłu­gie opi­sów­ki.

 

Hen­ryk wy­krzy­czał z furią, w stro­nę dżina.

Tu coś jest nie tak.

 

Ko­niec w moim od­czu­ciu nieco skró­to­wy, tzn. dalej uwa­żam, że scena Klim­czak-Hu­bert jest naj­lep­sza i naj­moc­niej zo­sta­je w gło­wie. Faj­nie, że na ko­niec marid wy­cho­dzi zwy­cię­sko, nie ma kla­sycz­ne­go happy endu, ale gdzieś po dro­dze za­bra­kło mi dra­ma­tu bo­ha­te­rów, tzn. ta­kie­go mo­je­go we­wnętrz­ne­go mar­twie­nia się, co z nimi bę­dzie.

 

Po­zdra­wiam,

Anan­ke

 

P.S. Wy­gu­gla­łam ma­ri­da i oka­zu­je się, że jako sama po­stać wy­glą­da dość po­ciesz­nie. XD A, no i jesz­cze tak cie­ka­wie po­łą­czy­łeś arab­skie kli­ma­ty z pol­ski­mi re­alia­mi. ;)

Hej Anan­ke, dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny, ko­men­tarz i wy­ła­pa­nie uste­rek :). I wła­śnie w nocy po­win­no czy­tać się hor­ro­ry :D, wtedy jest efekt. Cie­szę się, że się po­do­ba­ło :). W za­ło­że­niu hor­ror miał być w sce­nach z Hu­ber­tem, a Hen­ryk miał być tym wąt­kiem wy­ja­śnia­ją­cym całą opo­wieść i spro­wa­dza­ją­cym hi­sto­rię do końca. Gdy już wiemy co stra­szy, to już trud­no jest utrzy­mać grozę, więc wszyst­ko co jest z Hen­ry­kiem miało być już bar­dziej kry­mi­na­łem, czymś w ro­dza­ju filmu 9 wrota :). Miłe sko­ja­rze­nie z Cie­niem wia­tru:D, który nie jest hor­ro­rem, ale ma ten ele­ment ta­jem­ni­czo­ści, nawet tro­chę nad­na­tu­ral­nej i wła­śnie na czymś takim głów­nie chcia­łem ba­zo­wać w dru­giej czę­ści opo­wia­da­nia :). Błędy zo­sta­ną po­pra­wio­ne, razem z uwa­ga­mi Bruna, ale muszę przy­siąść nad tek­stem na spo­koj­nie :) Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

P.S. Baba Jaga też wy­glą­da po­cie­sze­nie – a zjada dzie­ci ;). Tak kli­mat arab­ski był od po­cząt­ku w tek­ście, ale sam tekst mu­sia­łem prze­ro­bić na re­alia Pol­ski bo w ory­gi­nal­ne dzia­ło się to w przy­szło­ści i nazwy były nie­miec­kie:D

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Hej

Bruno – Zo­stał sam Weber i sam Klim­czak. Do­dat­ko­wo glock za­mie­nił się w P-64, a Ka­czyń­ski w Hu­ber­ta Ma­zu­ra i tam gdzie ma być re­wol­wer jest już re­wol­wer :D

 

Po­sta­ram się po­pra­co­wać nad wy­dłu­że­niem scen z grozą, ale nie wiem czy star­czy mi czasu :(. 

 

 

Anan­ke – prze­cin­ki usu­nię­te :D 

 

 Upu­ści­łem ka­me­rę. Upa­dła na pod­ło­gę z ci­chym trza­skiem

 

Zmie­nio­ne na Ude­rzy­ła :)

 

 

Hen­ryk wy­krzy­czał z furią, w stro­nę dżina.

 

Zo­sta­ło – Hen­ryk wy­krzy­czał z furią.

 

Po­zdra­wiam :) 

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Za­czę­ło się jak kry­mi­nał noir, a roz­wi­nę­ło w opo­wieść o lu­dziach owład­nię­tych jakąś ob­se­sją za­pa­no­wa­nia nad ciem­ny­mi mo­ca­mi lub wy­bu­dza­ją­cy­mi de­mo­ny, któ­rym chcą się pod­po­rząd­ko­wać. I tu za­bra­kło mi tro­chę wy­ja­śnie­nia, co oni wszy­scy chcie­li uzy­skać, wy­wo­łu­jąc dżina. Speł­nia­nie ży­czeń?

Opisy pla­stycz­ne miejsc i prze­bie­gu zda­rzeń. Dużo się dzie­je, wątki się spi­na­ją. Do­brze się czy­ta­ło.

 

Dro­biaż­dżek:

Hen­ryk cze­kał, aż JWe­ber wró­cił do mer­ce­de­sa.

Hej AP widzę, że za­in­te­re­so­wa­łeś się tek­sta­mi kon­kur­so­wy­mi, czyż­byś szy­ko­wał opo­wia­da­nie dla Bruna? :). Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i cie­szę się, że się po­do­ba­ło. Nie tłu­ma­czy mo­ty­wa­cji okul­ty­stów, bo wy­da­je mi się, że sama chęć zgłę­bie­nia ta­jem­nic wy­da­je się wy­star­cza­ją­co do­brym po­wo­dem do za­ba­wy w ry­tu­ały. Czy ty AP, nie chciał­byś wie­dzieć czy jest coś wię­cej ;)? Dzię­ki za wy­ła­pa­nie ba­bo­la i po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Hej AP widzę, że za­in­te­re­so­wa­łeś się tek­sta­mi kon­kur­so­wy­mi

Prze­czy­ta­łem jakiś czas temu i po­sta­no­wi­łem zo­sta­wić ślad. Ostat­nio nie­wie­le ko­men­to­wa­łem i brak mi tro­chę żół­tych gwiaz­dek.

A, ok. Tro­chę szko­da my­śla­łem, że do­łą­czysz do kon­kur­su.

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

A to inna spra­wa. Nie wy­klu­czam, choć kru­cho z cza­sem i nie wiem, czy się wy­ro­bię.

I wła­śnie w nocy po­win­no czy­tać się hor­ro­ry :D, wtedy jest efekt.

No jest, nawet za bar­dzo. :D

 

Gdy już wiemy co stra­szy, to już trud­no jest utrzy­mać grozę, więc wszyst­ko co jest z Hen­ry­kiem miało być już bar­dziej kry­mi­na­łem, czymś w ro­dza­ju filmu 9 wrota :)

To tak, przy po­zna­niu stra­chu jest tro­chę ła­twiej. ;)

 

P.S. Baba Jaga też wy­glą­da po­cie­sze­nie – a zjada dzie­ci ;)

Baba Jaga nie wy­glą­da po­ciesz­nie. XD

:D ta nawet nie wy­glą­da groź­nie, bo nie ma zębów;)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Śnież­ko, zjedz sobie ja­błusz­ko. Nie jest za­tru­te :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ale po­ciesz­ny to taki, co wzbu­dza po­zy­tyw­ne uczu­cia. XD

Ja pa­trzę na nią i mam ocho­tę zwiać na drugi ko­niec świa­ta. :D

A jak nie ma zębów to prze­ro­bi Cię na zupę… 

Dobre :D, albo na musik. Ki­siel z Jasia i musik z Mał­go­si;)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Jabł­ko­wy mus ze Śnież­ką, owo­co­wy z Jasia i Mał­go­si, pier­ni­ki jako do­dat­ki. :)

A ki­sie­lek? Z kogo ki­sie­lek?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

A ki­sie­lek z Do­rot­ki ;)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Ku­pi­łeś mnie tym zda­niem:

Li­ce­ali­ści ha­ła­so­wa­li tak, jak tylko oni po­tra­fią z gło­wa­mi wy­peł­nio­ny­mi plą­ta­ni­ną emo­cji i spraw, kom­plet­nie nie­zro­zu­mia­łych i nie­istot­nych dla wszyst­kich tych, któ­rzy już dawno po­że­gna­li wiek na­sto­let­ni.

Frag­ment o pie­prze­niu matki też zacny. Ca­łość (strasz­nie długi tekst, no ale taki wymóg kon­kur­su) będę czy­tał dalej, bo za­po­wia­da się cie­ka­wie. 

mam na­dzie­ję, że się spodo­ba:)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Dzień dybry,

 

Do­cho­dzi­ła pięt­na­sta, gdy za­dzwo­nił dzwo­nek.

Nie brzmi to do­brze. Pro­po­nu­ję:

→ Do­cho­dzi­ła pięt­na­sta, gdy roz­brzmiał dzwo­nek.

 

– Dobra, spo­koj­nie, Ste­fan, kiedy masz roz­ma­wiać z po­li­cją? – za­py­ta­łem

Zje­dzo­na krop­ka na końcu. Om nom nom.

 

– To zmy­kaj, oni nie lubią jak ktoś się spóź­nia.

→ – To zmy­kaj, oni nie lubią, jak ktoś się spóź­nia.

 

Chło­pak pstryk­nął pal­ca­mi, wy­strze­li­wu­jąc nie­do­pa­łek i ru­szył w stro­nę przy­stan­ku.

Po co? Nie mógł palić w dro­dze na przy­sta­nek?

 

Oj­ciec zgo­dził się bez ro­bie­nia do­dat­ko­wych pro­ble­mów. 

Dla­cze­go do­dat­ko­wych?

 

– Wiem, że mia­łeś cięż­ki dzień – po­wie­dzia­łem.

Spoj­rzał na mnie z wdzięcz­no­ścią. 

– Ale mam to w dupie.

Ha­ha­hah :P

 

Wtedy spoj­rzał ponad moim ra­mie­niem.

Zaraz, to oni są równi wzro­stem? My­śla­łam, że Ro­bert to dziec­ko!

 

jakby miał sie­dem, a nie sie­dem­na­ście lat.

Aha, czyli to na­sto­la­tek, a nie dziec­ko. No w sumie już mógł być taki wy­so­ki.

 

Lu­dzie wy­cho­dzi­li z niego, po­dą­ża­jąc za wła­sny­mi spra­wa­mi, a po fa­ce­cie w płasz­czu nie było śladu.

Wy­da­je mi się to zbęd­ne.

 

Wal­czył chwi­lę z sobą

A nie po­win­no być ze sobą?

 

Świa­do­mość, że to wła­śnie tu pro­wa­dził ostat­ni trop do­da­wa­ła mu sił

→ Świa­do­mość, że to wła­śnie tu pro­wa­dził ostat­ni trop, do­da­wa­ła mu sił

 

Co jeśli bę­dzie fał­szy­wy.

→ Co, jeśli bę­dzie fał­szy­wy?

 

Szyb­ko do­wie­dział się gdzie może li­czyć na go­ści­nę

→ Szyb­ko do­wie­dział się, gdzie może li­czyć na go­ści­nę

 

Za­pa­dła nocy, a Hen­ryk prze­glą­dał wszyst­kie za­pi­ski

Li­te­rów­ka.

 

Zmę­czo­ny po­szu­ki­wa­nia­mi po­sta­no­wił udać się w ostat­nią po­dróż

Zmę­czo­ny po­szu­ki­wa­nia­mi, po­sta­no­wił udać się w ostat­nią po­dróż

 

Po­my­śla­łem, że dla psiar­ni oj­czym i były ska­za­niec, byłby aż nadto ku­szą­cym po­dej­rza­nym w tej spra­wie.

→ Po­my­śla­łem, że dla psiar­ni oj­czym i były ska­za­niec byłby aż nadto ku­szą­cym po­dej­rza­nym w tej spra­wie.

 

Śmier­dział kawą i tanim ty­to­niem.

Z ty­to­niem się zgo­dzę, ale kawa? Kawa prze­cież ład­nie pach­nie.

 

Bez ibin-kusch

A co to za cho­ler­stwo? To się wy­ja­śni? Bo wy­go­ogla­łam i nie zna­la­złam żad­ne­go kon­kret­ne­go wy­ni­ku.

 

– Ro­bert? – Ste­fa­na zwró­cił się do przy­ja­cie­la

Li­te­rów­ka.

 

– To w takim razie, Mi­chał może być tylko w jed­nym miej­scu.

→ – To w takim razie Mi­chał może być tylko w jed­nym miej­scu.

 

oprzy­tom­nia­łem, do­pie­ro, gdy drzwi wej­ścio­we trza­snę­ły z hu­kiem

 oprzy­tom­nia­łem, do­pie­ro gdy drzwi wej­ścio­we trza­snę­ły z hu­kiem

https://www.prosteprzecinki.pl/przecinek-przed-gdy

 

Zbie­głem na dół

Nie da się zbiec na górę.

zbieczbie­gnąć – zbie­gać I

1. «bie­gnąc, znaj­do­wać się coraz niżej»

 

Do­tar­łem do rogu szyb­ciej, niż bym sobie tego ży­czył.

Nie ro­zu­miem.

 

W pu­stym wnę­trzu jego głos wy­raź­nie się roz­no­sił, od­bi­ja­jąc echem po pu­sto­sta­nie.

 

– Wy­glą­da na to, że chło­pak spadł tutaj z któ­re­goś z wyż­szych pię­ter – po­wie­dział An­glik.

– A potem do­czoł­gał się do szybu i znów spadł? – za­py­ta­łem przez za­ci­śnię­te zęby.

Nie ro­zu­miem. Spadł po pro­stu z szybu windy i już. Dla­cze­go znów spadł?

 

ale le­piej by cię tu nie było, jak przy­ja­dą.

→ ale le­piej, by cię tu nie było, jak przy­ja­dą.

 

Hen­ryk 

 

Ruiny sta­rej rzeź­ni wy­da­ły się Hen­ry­ko­wi od­po­wied­nie na sa­mo­bój­stwo.

W sumie po­win­nam była wspo­mnieć o tym wcze­śniej.

Skoro za­zna­czasz wy­raź­nie, z czy­jej per­spek­ty­wy pro­wa­dzo­na jest hi­sto­ria, to chyba Hen­ryk też po­wi­nien opo­wia­dać w pierw­szej oso­bie licz­by po­je­dyn­czej?

 

przy­go­to­wał pętle ze zna­le­zio­ne­go prze­wo­du.

pętlę

 

ukry­ty w mroku są­sied­nie­go wnę­trza, ob­ser­wo­wał ich.

→ ukry­ty w mroku są­sied­nie­go wnę­trza ob­ser­wo­wał ich.

 

Aha i mam py­ta­nie: czemu przy Hen­ry­ku nie pi­szesz, jaki to jest dzień ty­go­dnia a przy Hu­ber­cie już tak?

 

że nie jest to żaden z skra­dzio­nych mu eg­zem­pla­rzy

ze skra­dzio­nych

 

Na znak Klim­cza­ka, chłop­cy za­czę­li czy­tać z kar­tek.

 Na znak Klim­cza­ka chłop­cy za­czę­li czy­tać z kar­tek.

 

tak, jak nie­gdyś

→ tak jak nie­gdyś

 

Się­gnął lewą ręka

Li­te­rów­ka.

 

Po­wie­trze we­wnątrz kręgu, za­czę­ło gęst­nieć

→ Po­wie­trze we­wnątrz kręgu za­czę­ło gęst­nieć

 

Za nim za­czę­li ucie­kać po­zo­sta­li, po­zo­sta­wia­jąc na­uczy­cie­la w kręgu sa­me­go z cie­niem.

 

zo­ba­czył Klim­cza­ka, sto­ją­ce­go przed nim

→ zo­ba­czył Klim­cza­ka sto­ją­ce­go przed nim

 

Wy­po­wie­dział je in­stynk­tow­nie, nawet nie­świa­dom, że nadal pa­mię­tam frag­ment nie­gdyś czy­ta­ne­go Ko­ra­nu: 

Li­te­rów­ka.

 

Czyż nie wi­dzi­cie, jak niebo i zie­mia łączą się, aby gło­sić chwa­łę Przed­wiecz­ne­go.

Na końcu po­wi­nien być znak za­py­ta­nia.

 

W na­stęp­nej chwi­li, Klim­czak

→ W na­stęp­nej chwi­li Klim­czak

 

Ze­zna­nia chło­pa­ka mo­gło­by wy­star­czyć do za­mknię­cia Klim­cza­ka.

mo­gły­by

 

Prze­czy­ta­łam już po­ło­wę opo­wia­da­nia (ok. 40 tys zna­ków), a ja ani razu nie od­czu­łam grozy. No nic, je­dzie­my dalej.

 

– Dobra, je­steś go­to­wy – za­py­ta­łem Ste­fa­na

Skoro za­py­tał, po­wi­nien być znak za­py­ta­nia.

 

Klim­czak leżał, sku­lo­ny na kar­to­nach ni­czym kot.

→ Klim­czak leżał sku­lo­ny na kar­to­nach ni­czym kot.

 

– A teraz zdy­chaj skur­wie­lu.

→ – A teraz zdy­chaj, skur­wie­lu.

 

Ste­fan krzyk­nął coś.

→ Ste­fan coś krzyk­nął.

 

Scho­wa­łem broń i wy­cią­gną­łem te­le­fon. Klim­czak się po­ru­szył. To było nie­moż­li­we, tra­fi­łem dwa razy w mo­stek. Wtedy na­uczy­ciel pod­niósł głowę. Prze­ra­żo­ny rzu­ci­łem się w tył. Wpa­dłem na ścia­nę. Te­le­fon wy­padł mi z rąk. Wy­cią­gną­łem broń, zma­ca­łem spust, pierw­szy po­cisk tra­fił go w gar­dło, a drugi w po­li­czek. Głowa od­sko­czy­ła, ude­rza­jąc po­ty­li­cą o po­sadz­kę. Na­ci­ska­łem spust, choć nie na­stą­pił już żaden wy­strzał, je­dy­nie bę­be­nek re­wol­we­ru prze­ska­ki­wał z ci­chym kli­kiem. 

Ten frag­ment jest bar­dzo dobry, bar­dzo re­ali­stycz­ny.

 

jak strasz­li­wy błąd po­peł­ni­łem.

jaki

 

Klim­czak zgię­ty wpół, za­sła­niał twarz.

→ Klim­czak zgię­ty wpół za­sła­niał twarz.

 

Książ­ki, zdo­by­te przez Hen­ry­ka z takim tru­dem, mu­sia­ły gdzieś być, tu na Ślą­sku.

→ Książ­ki, zdo­by­te przez Hen­ry­ka z takim tru­dem, mu­sia­ły gdzieś być tu na Ślą­sku.

 

Czuł pod­nie­ce­nie, tak silne, że le­d­wie nad sobą pa­no­wał.

→ Czuł tak silne pod­nie­ce­nie, że le­d­wie nad sobą pa­no­wał.

 

co, jeśli Klim­czak już nie wróci do hur­tow­ni.

→ co, jeśli Klim­czak już nie wróci do hur­tow­ni?

 

gdy leżał owład­nię­ty tym co wy­szło z kręgu.

→ gdy leżał owład­nię­ty tym, co wy­szło z kręgu.

 

Na pod­sta­wie po­szcze­gól­nych słów, wnio­sko­wał

→ Na pod­sta­wie po­szcze­gól­nych słów wnio­sko­wał

 

ale w obec­nym sta­nie, żaden bank by go nie ob­słu­żył

→ ale w obec­nym sta­nie żaden bank by go nie ob­słu­żył

 

Nie­po­kój nie opusz­czał mnie.

→ Nie­po­kój mnie nie opusz­czał.

 

Z okna, wy­cho­dzą­ce­go na ulicę, wpa­da­ło świa­tło la­tar­ni, do­da­ją­ce nieco otu­chy.

→ Z okna wy­cho­dzą­ce­go na ulicę wpa­da­ło świa­tło la­tar­ni, do­da­ją­ce nieco otu­chy.

 

ku­le­jąc pod­sze­dłem do ścia­ny

→ ku­le­jąc, pod­sze­dłem do ścia­ny

 

wyj­rza­łem ostroż­nie… ko­ry­tarz był pusty.

→ wyj­rza­łem ostroż­nie… Ko­ry­tarz był pusty.

 

Pod­szedł do bi­blio­te­kar­ki i za­py­tał, czy może sko­rzy­stać z te­le­fo­nu. Bi­blio­te­kar­ka po­pro­wa­dzi­ła go do apa­ra­tu.

Zaraz, to akcja nie roz­gry­wa się w cza­sach współ­cze­snych?

 

– Dzień dobry, na­zy­wam się Ra­do­sław Strzel­czyk, mam in­for­ma­cję na temat za­bój­cy Mi­cha­ła, mo­że­my po­roz­ma­wiać – po­wie­dział Hen­ryk.

To chyba miało być py­ta­nie, więc na końcu po­wi­nien być znak za­py­ta­nia. Czemu się ich tak boisz?

 

Hen­ryk – so­bo­ta

O, a teraz nagle przy Hen­ry­ku jest dzień ty­go­dnia. Kon­se­kwen­cja!

 

O go­dzi­nie czter­na­stej, Hen­ryk

→ O go­dzi­nie czter­na­stej Hen­ryk

 

Wtedy bę­dzie mógł wró­cić do swo­ich spraw… z roz­my­ślań wy­rwał go Weber

→ Wtedy bę­dzie mógł wró­cić do swo­ich spraw… Z roz­my­ślań wy­rwał go Weber

 

Hen­ryk wal­czył z my­śla­mi. Czy spraw­dzić ka­mie­ni­cę, czy je­chać za We­be­rem.

→ Hen­ryk wal­czył z my­śla­mi: spraw­dzić ka­mie­ni­cę, czy je­chać za We­be­rem?

 

kto do­stą­pił tej wąt­pli­wej przy­jem­no­ści, że jego po­do­bi­zna ozdo­bi­ła skwer.

Przy­jem­no­ści? Ra­czej wy­róż­nie­nia.

 

Hen­ryk cze­kał, aż JWe­ber wró­cił do mer­ce­de­sa.

→ Hen­ryk cze­kał, aż Weber wróci do mer­ce­de­sa.

 

Mo­tor­ni­czy po­to­czył tram­waj po szy­nach.

To brzmi, jakby mo­tor­ni­czy pchał ten tram­waj ;p

 

Nim tram­waj do­je­chał do ko­lej­ne­go przy­stan­ku, ucisk po­ma­łu za­czął za­ni­kać.

→ Nim tram­waj do­je­chał do ko­lej­ne­go przy­stan­ku, ucisk po­wo­li za­ni­kał.

 

czy nie po­trze­bu­je. po­mo­cy.

Krop­ka się wkra­dła.

 

 Hen­ryk pod­szedł do kra­wę­dzi scho­dów. Z tu­ne­lu do­cho­dził głos chło­pa­ka. Zszedł ostroż­nie po stop­niach w śmier­dzą­cy stę­chli­zną tunel.

Kto zszedł po stop­niach?

 

Kur­czę, tro­chę nie­for­tun­nie do­bra­łeś imio­na bo­ha­te­rów. Hen­ryk i Hu­bert brzmią dość po­dob­nie i za­ję­ło mi chwi­lę, zanim się zo­rien­to­wa­łam, że to Hu­bert a nie Hen­ryk mie­rzy z pi­sto­le­tu do chło­pa­ka.

 

Hen­ryk oparł palec na spu­ście i wy­pa­lił. Od­rzut rzu­cił nim na scho­dy.

Od­rzut rzu­cił nie brzmi zbyt do­brze.

 

cała pew­ność sie­bie opu­ści­ła go.

→ cała pew­ność sie­bie go opu­ści­ła.

 

– “Al­la­hu Akbar, Al­la­hu Akbar, Aszha­du anna la ilaha illa Allah – wy­krzyk­nął Hen­ryk, a marid w ostat­niej chwi­li cof­nął rękę. – Aszha­du anna la ilaha illa Allah, Aszha­du anna Mu­ham­ma­dan Ra­su­lu Allah”.

→ – “Al­la­hu Akbar, Al­la­hu Akbar, Aszha­du anna la ilaha illa Allah!” – wy­krzyk­nął Hen­ryk, a marid w ostat­niej chwi­li cof­nął rękę – “Aszha­du anna la ilaha illa Allah, Aszha­du anna Mu­ham­ma­dan Ra­su­lu Allah”!.

 

Hen­ryk wy­krzy­czał z furią.

→ Hen­ryk krzy­czał z furią.

 

iż wy­uczył się tek­stu na pa­mię­ci.

→ iż wy­uczył się tek­stu na pa­mięć.

 

Do­pie­ro teraz z prze­ra­że­niem uświa­do­mił sobie, że nie ma żad­ne­go na­czy­nia.

Akcja dzie­je się w cza­sie prze­szłym. Po­win­no być wtedy za­miast teraz.

 

– Podaj mi to! – Wska­zu­jąc pla­sti­ko­wą bu­tel­kę, le­żą­cą pod ścia­ną na­prze­ciw chło­pa­ka. 

→ – Podaj mi to! – Wska­zał pla­sti­ko­wą bu­tel­kę, le­żą­cą pod ścia­ną na­prze­ciw chło­pa­ka. 

 

pu­ścił się pędem w stro­nę Hen­ryk.

Hen­ry­ka

 

Wtedy Hen­ryk za­czął od­czy­ty­wać for­mu­łę eg­zor­cy­zmu. Hen­ryk czy­tał z coraz to więk­szym prze­ję­ciem, aż jego głos grzmiał w tu­ne­lu.

 

na szyj­ce bu­tel­ki ze strasz­na siłą

Li­te­rów­ka.

 

były w nim dwie książ­ki, więk­szą no­si­ła tytuł Arbae Riah.

→ były w nim dwie książ­ki, więk­sza no­si­ła tytuł “Arbae Riah”.

 

Za­czał scho­dzić po scho­dach

Li­te­rów­ka.

 

 

Skoń­czo­ne.

Nie na­zwa­ła­bym tego hor­ro­rem, ra­czej fan­ta­sty­ką z ele­men­ta­mi hor­ro­ru. Nie prze­ra­zi­łam się ani razu. Motyw przy­wo­ły­wa­nia de­mo­nów jest tak okle­pa­ny, że pra­wie nigdy nie robi na mnie wra­że­nia. Ogól­nie fa­bu­ła też mnie wy­nu­dzi­ła i z utę­sk­nie­niem wy­glą­da­łam końca.

Warsz­ta­to­wo, ję­zy­ko­wo i sty­li­stycz­nie jest jak naj­bar­dziej w po­rząd­ku. Tutaj nie ma się czego cze­piać.

 

Tak czy siak, życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie! I wszyst­kie­go do­bre­go :)

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Hej, HH91 dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz, jak mnie puści cho­rób­sko, to na­pi­szę coś wię­cej :). po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

 

Zdro­wia, zdrów­ka i jesz­cze raz pie­nię­dzy ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

:D

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Życzę zdro­wia :)

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

I jesz­cze… ;) coś w tym jest, jak się ma pie­nią­dze to i zdro­wie się znaj­dzie :) Dzię­ki :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Dobra z prze­cin­ków i in­nych po­wtó­rzeń oraz skład­ni chyba wszyst­ko po­pra­wio­ne – dzię­ki :) 

 

Chło­pak pstryk­nął pal­ca­mi, wy­strze­li­wu­jąc nie­do­pa­łek i ru­szył w stro­nę przy­stan­ku.

Po co? Nie mógł palić w dro­dze na przy­sta­nek?

 

Ale też mógł wy­rzu­cić :)

 

 

Lu­dzie wy­cho­dzi­li z niego, po­dą­ża­jąc za wła­sny­mi spra­wa­mi, a po fa­ce­cie w płasz­czu nie było śladu.

Wy­da­je mi się to zbęd­ne.

 

Może być i bez tego, ale zo­sta­wiam bo mi zaraz brak­nie zna­ków ;)

 

 

Śmier­dział kawą i tanim ty­to­niem.

Z ty­to­niem się zgo­dzę, ale kawa? Kawa prze­cież ład­nie pach­nie.

 

Mi kawa śmier­dzi, może dla­te­go, że jej nie pije, a już w po­łą­cze­niu z pa­pie­ro­sa­mi, jest to wy­jąt­ko­wo pa­skud­ny za­pach, taki kwa­śny :)

 

 

Bez ibin-kusch

A co to za cho­ler­stwo? To się wy­ja­śni? Bo wy­go­ogla­łam i nie zna­la­złam żad­ne­go kon­kret­ne­go wy­ni­ku.

 

Okul­ty­stycz­ne ar­ka­na są do­stęp­ne je­dy­nie dla wta­jem­ni­czo­nych adep­tów czar­nej magii :D A tak serio to w pod­ręcz­ni­ku z cthul­hu coś ta­kie­go było ;) o ile do­brze pa­mie­tam. 

 

 

 

Do­tar­łem do rogu szyb­ciej, niż bym sobie tego ży­czył.

Nie ro­zu­miem.

 

Bo nie chciał ale mu­siał ;)

 

 

– Wy­glą­da na to, że chło­pak spadł tutaj z któ­re­goś z wyż­szych pię­ter – po­wie­dział An­glik.

– A potem do­czoł­gał się do szybu i znów spadł? – za­py­ta­łem przez za­ci­śnię­te zęby.

Nie ro­zu­miem. Spadł po pro­stu z szybu windy i już. Dla­cze­go znów spadł?

 

On spadł z wy­bi­tej dziu­ry, w pie­trach hur­tow­ni, a potem ktoś go prze­cią­gnął do szybu windy i tam wrzu­cił, by ukryć ciało.

 

 

Ruiny sta­rej rzeź­ni wy­da­ły się Hen­ry­ko­wi od­po­wied­nie na sa­mo­bój­stwo.

W sumie po­win­nam była wspo­mnieć o tym wcze­śniej.

Skoro za­zna­czasz wy­raź­nie, z czy­jej per­spek­ty­wy pro­wa­dzo­na jest hi­sto­ria, to chyba Hen­ryk też po­wi­nien opo­wia­dać w pierw­szej oso­bie licz­by po­je­dyn­czej?

 

 

 

Aha i mam py­ta­nie: czemu przy Hen­ry­ku nie pi­szesz, jaki to jest dzień ty­go­dnia a przy Hu­ber­cie już tak?

 

 

Bo stwier­dzi­łem, że jak mam dwóch bo­ha­te­rów, to czemu by nie pisać z dwóch róż­nych per­spek­tyw. Dla­te­go wpro­wa­dzi­łem nar­ra­cję pierw­szo i trze­cio­oso­bo­wą przy Hen­ry­ku. Dla uroz­ma­ice­nia :) 

 

Tam gdzie nie ma dnia, to zna­czy, że wy­da­rze­nia dzie­ją się wła­śnie tego sa­me­go dnia.

 

 

Za nim za­czę­li ucie­kać po­zo­sta­lipo­zo­sta­wia­jąc na­uczy­cie­la w kręgu sa­me­go z cie­niem.

 

A to nie dwa inne wy­ra­zy?

 

 

Czyż nie wi­dzi­cie, jak niebo i zie­mia łączą się, aby gło­sić chwa­łę Przed­wiecz­ne­go.

Na końcu po­wi­nien być znak za­py­ta­nia.

 

To jest z Ko­ra­nu i wszę­dzie jest bez znaku za­py­ta­nia, ale masz rację wy­da­je się, że po­wi­nien być. Ale to już chyba trze­ba ja­kie­goś znaw­cę Ko­ra­nu pytać. 

 

 

Prze­czy­ta­łam już po­ło­wę opo­wia­da­nia (ok. 40 tys zna­ków), a ja ani razu nie od­czu­łam grozy. No nic, je­dzie­my dalej.

 

 

Z hor­ro­rem jest jak z ko­me­dią, każdy ma swój gust :) I trud­no jest stra­szyć tym samym wszyst­kich. Choć do po­ło­wy fak­tycz­nie miała to być hi­sto­ria de­tek­ty­wi­stycz­na :)

 

Ten frag­ment jest bar­dzo dobry, bar­dzo re­ali­stycz­ny.

 

Dzię­ki :)

 

 

Pod­szedł do bi­blio­te­kar­ki i za­py­tał, czy może sko­rzy­stać z te­le­fo­nu. Bi­blio­te­kar­ka po­pro­wa­dzi­ła go do apa­ra­tu.

Zaraz, to akcja nie roz­gry­wa się w cza­sach współ­cze­snych?

 

Roz­gry­wa, a co nie pa­su­je?

 

 

– Dzień dobry, na­zy­wam się Ra­do­sław Strzel­czyk, mam in­for­ma­cję na temat za­bój­cy Mi­cha­ła, mo­że­my po­roz­ma­wiać – po­wie­dział Hen­ryk.

To chyba miało być py­ta­nie, więc na końcu po­wi­nien być znak za­py­ta­nia. Czemu się ich tak boisz?

 

Bo są tak dziw­nie wy­gię­te i jesz­cze ta krop­ka na dole, mam wra­że­nie jakby na mnie pa­trzy­ła ;) Po­pra­wio­ne :)

 

 

 

kto do­stą­pił tej wąt­pli­wej przy­jem­no­ści, że jego po­do­bi­zna ozdo­bi­ła skwer.

Przy­jem­no­ści? Ra­czej wy­róż­nie­nia.

 

Wtedy mi al­te­ra­cja wpada, ech nie wiem, na razie zo­sta­wiam 

 

 

Mo­tor­ni­czy po­to­czył tram­waj po szy­nach.

To brzmi, jakby mo­tor­ni­czy pchał ten tram­waj ;p

 

Fak­tycz­nie :D Ale też fak­tycz­nie “Mo­tor­ni­czy po­to­czył tram­waj po szy­nach.” uży­wa­jąc, tam kne­fla, waj­chy, czy czego on tam używa :)

 

Kur­czę, tro­chę nie­for­tun­nie do­bra­łeś imio­na bo­ha­te­rów. Hen­ryk i Hu­bert brzmią dość po­dob­nie i za­ję­ło mi chwi­lę, zanim się zo­rien­to­wa­łam, że to Hu­bert a nie Hen­ryk mie­rzy z pi­sto­le­tu do chło­pa­ka.

 

Ach już zmie­nia­łem na­zwi­ska :D Nie zmie­niam i krop­ka :D 

 

Hen­ryk oparł palec na spu­ście i wy­pa­lił. Od­rzut rzu­cił nim na scho­dy.

 

Wiem, ale to wła­śnie od­rzut nim rzu­cił no bo i co in­ne­go :)

 

 

Skoń­czo­ne.

Nie na­zwa­ła­bym tego hor­ro­rem, ra­czej fan­ta­sty­ką z ele­men­ta­mi hor­ro­ru. Nie prze­ra­zi­łam się ani razu. Motyw przy­wo­ły­wa­nia de­mo­nów jest tak okle­pa­ny, że pra­wie nigdy nie robi na mnie wra­że­nia. Ogól­nie fa­bu­ła też mnie wy­nu­dzi­ła i z utę­sk­nie­niem wy­glą­da­łam końca.

Warsz­ta­to­wo, ję­zy­ko­wo i sty­li­stycz­nie jest jak naj­bar­dziej w po­rząd­ku. Tutaj nie ma się czego cze­piać.

 

Tak czy siak, życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie! I wszyst­kie­go do­bre­go :)

 

 

No trud­no, nie za­wsze jest nie­dzie­la :) Dzię­ki i na­wza­jem :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Cześć, Bar­dzie!

 

Kli­mat de­ka­den­cji i ogól­nej bez­na­dziei jest bar­dzo do­brze od­da­ny, na co skła­da­ją się prze­my­śla­ne szcze­gó­ły. Lubię, gdy autor sub­tel­nie po­grą­ża czy­tel­ni­ka w nie­zro­zu­mia­łym, po­wo­li od­kry­wa karty. Cie­szy mnie też, że tekst można uznać za wa­ria­cję z cyklu mo­dern Cthul­hu :D Dużo tu ele­men­tów kla­sy­ki: od re­la­cji mistrz-uczeń (pro­fe­sor-stu­dent), po­przez okul­ty­stycz­ną księ­gę (Sza­lo­ny Arab lubi to) po praw­dzi­wie bluź­nier­czy ry­tu­ał. Dobra de­tek­ty­wi­stycz­na przy­go­da z mi­tycz­nym tłem, widzę po­ten­cjał na rpga.

Roz­ba­wi­ło mnie, że dżin skoń­czył w bu­tel­ce. Kie­dyś to było, złote lampy, teraz wszę­dzie pla­stik.

 

Naj­bar­dziej za­gu­bi­łam się w splo­cie róż­nych per­spek­tyw (w tym zmia­ny nar­ra­cji z 3os na 1os), ale mimo po­cząt­ko­we­go skon­fun­do­wa­nia, po­sta­ci wy­od­ręb­ni­ły się i pod ko­niec wy­róż­nia­ły.

Po­dej­rze­wa­łam, że bę­dzie­my tro­pić mor­der­cę i tyle, tym­cza­sem jest tu dużo wię­cej. Cie­ka­wie po­łą­czo­ny ka­to­wic­ki kli­mat (jak to na­zwać, bru­ta­lizm urba­ni­stycz­ny? xD) z pu­styn­ną arab­ską grozą. Wy­da­je mi się, że mogła być mniej ste­reo­ty­po­wa, ale z dru­giej stro­ny, są fajne ele­men­ty typu proch, pia­sek i roz­la­ne czar­ne źre­ni­ce.

Naj­le­piej czy­ta­ło mi się o Hen­ry­ku. Nie po­czu­łam na­to­miast sym­pa­tii do Hu­ber­ta. Ba­lan­so­wał gdzieś mię­dzy kla­sycz­nym pro­ta­go­ni­stą po­wie­ści de­tek­ty­wi­stycz­nej (stre­et smart, bez­czel­ny, ge­nial­nie od­kry­wa­ją­cy do­wo­dy w spra­wie i ogól­nie by­strzej­szy od całej ko­men­dy wy­szko­lo­nych tro­pią­cych psów) a prze­ry­so­wa­ne­go maczo (stwo­rzo­ne­go pół na pół z nie­pro­wo­ko­wa­nej prze­mo­cy i czy­stej So­pli­cy).

Cza­sa­mi za­sta­na­wia­ła mnie też chro­no­lo­gia wy­da­rzeń (czy mają miej­sce w tym samym cza­sie, czy nie­ko­niecz­nie) i spój­ność po­sta­ci (np. jak łączy się to, że Hen­ryk wspo­mi­na o małym bo­gac­twie na kon­cie, choć wydał wszyst­ko na księ­gę).

Po­do­ba mi się rów­nież, że za­koń­cze­nie wy­ni­ka z ludz­kiej bez­rad­no­ści (po­nie­kąd dla­te­go, że Hen­ryk to tylko star­szy pan, usi­łu­ją­cy na­pra­wić błędy prze­szło­ści) i jest to ko­lej­ny dowód, że demon nie jest głupi i za­wsze sko­rzy­sta z oka­zji, by prze­chy­trzyć czło­wie­ka. ;)

Ogó­łem – naj­lep­szy Twój tekst, jaki do­tych­czas czy­ta­łam.

 

Po­zdra­wiam i po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

Hej, dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz. Miło mi, że się po­do­ba­ło:). Opi­nie są różne, więc tak po­zy­tyw­ny ko­men­tarz dzia­ła orzeź­wia­ją­co:). Ge­ne­ral­nie wszyst­kie opi­sa­ne wy­da­rze­nia pod danym dniem ty­go­dnia, miały miej­sce wła­śnie tego dnia, bez wzglę­du czy opi­sy­wa­łem Hu­ber­ta czy Hen­ry­ka. Z tym ma­jąt­kiem moż­li­we, że to błąd fa­bu­lar­ny, ale szcze­rze mu­siał­bym prze­śle­dzić jesz­cze raz tekst, na co szcze­rze nie mam ocho­ty:D Za dużo po­świę­ci­łem mu czasu i musi od­le­żeć, bym znów miał ocho­tę go czy­tać :). Mam tro­chę za­le­gło­ści i obo­wiąz­ków i chyba nie zdążę prze­czy­tać Two­je­go tek­stu, ale na pewno będę słu­chał na ka­na­le i wtedy wrócę z ko­men­ta­rzem:). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Kie­dyś to było, złote lampy, teraz wszę­dzie pla­stik.

Takie czasy… laugh

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Chło­pak pstryk­nął pal­ca­mi, wy­strze­li­wu­jąc nie­do­pa­łek i ru­szył w stro­nę przy­stan­ku.

Po co? Nie mógł palić w dro­dze na przy­sta­nek?

 

Ale też mógł wy­rzu­cić :)

Bar­dziej mi cho­dzi­ło o to, że za dużo tego pa­pie­ro­sa nie spa­lił, ale w sumie nie ma to wpły­wu na fa­bu­łę.

 

Tam gdzie nie ma dnia, to zna­czy, że wy­da­rze­nia dzie­ją się wła­śnie tego sa­me­go dnia.

Aha, no do­brze, Ty tu rzą­dzisz, ale u mnie to wpro­wa­dzi­ło lekki zamęt.

 

Za nim za­czę­li ucie­kać po­zo­sta­lipo­zo­sta­wia­jąc na­uczy­cie­la w kręgu sa­me­go z cie­niem.

 

A to nie dwa inne wy­ra­zy?

Nie o to mi cho­dzi. Nie za­uwa­żasz, że te wy­ra­zy się po­wta­rza­ją, wręcz po­kry­wa­ją? Taka gruba ali­te­ra­cja. Po pro­stu nie brzmi to do­brze.

 

Pod­szedł do bi­blio­te­kar­ki i za­py­tał, czy może sko­rzy­stać z te­le­fo­nu. Bi­blio­te­kar­ka po­pro­wa­dzi­ła go do apa­ra­tu.

Zaraz, to akcja nie roz­gry­wa się w cza­sach współ­cze­snych?

 

Roz­gry­wa, a co nie pa­su­je?

To, że nie za­dzwo­nił z ko­mór­ki tylko te­le­fo­nu sta­cjo­nar­ne­go.

 

Bo są tak dziw­nie wy­gię­te i jesz­cze ta krop­ka na dole, mam wra­że­nie jakby na mnie pa­trzy­ła ;) Po­pra­wio­ne :)

Hahalaugh

 

Ach już zmie­nia­łem na­zwi­ska :D Nie zmie­niam i krop­ka :D 

Tak jak już na­pi­sa­łam, Ty tu rzą­dzisz. Ja tylko su­ge­ru­ję, bo chcę, by Twoje dzie­ło zo­sta­ło jak naj­le­piej ode­bra­ne (tak, je­stem taką dobrą osobą).

 

Wiem, ale to wła­śnie od­rzut nim rzu­cił no bo i co in­ne­go :)

Tak, ale jest coś ta­kie­go jak sy­no­ni­my

https://www.synonimy.pl/synonim/rzuca%C4%87/

 

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Dzię­ki HH91 po­my­ślę o sy­no­ni­mie i ali­te­ra­cji i dzię­ku­ję za ła­pan­kę: :).

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Tak, ale jest coś ta­kie­go jak sy­no­ni­my

A może po pro­stu: “od­rzu­ci­ło go na ścia­nę”? Keep it sim­ple :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Keep it sim­ple :)

Nie­ko­niecz­nie przy li­mi­cie 75 k. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ulu­bio­na­_e­mot­ka­_Ba­ila :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Kasz­ta­no­we włosy miał sta­ran­nie przy­cię­te i uło­żo­ne – jako je­dy­ny trzy­mał pusz­kę piwa, choć spra­wiał wra­że­nie naj­po­tęż­niej­sze­go.

Część po “choć” nie łączy się z pierw­szą.

Ulica była peł­nej pubów, klu­bów i jesz­cze po­mniej­szych barów i pi­jal­ni wódki.

pełna

Hen­ryk od razu roz­po­znał Ma­ri­da, nim jesz­cze zwró­cił uwagę na bose stopy.

Czemu tutaj marid dużą li­te­rą?

Przy­no­szę ra­dość :)

Za wcze­śnie klik­nę­łam ”go­to­we” :/

He­bryk zszedł ostroż­nie po stop­niach w śmier­dzą­cy stę­chli­zną tunel.

;)

Mylił mi się Hen­ryk z Hu­ber­tem, pra­wie za każ­dym razem mu­sia­łam się za­sta­no­wić, który jest który, za bar­dzo po­dob­ne imio­na.

Ogól­nie fajne opo­wia­da­nie, wcią­gnę­ło mnie. Po­do­ba mi się za­koń­cze­nie, otwar­te i wia­do­mo, że zło nadal sza­le­je ;)

Bar­dzo do­brze się czy­ta­ło.

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Hej, Anet miło mi, że się po­do­ba­ło :) Tak ten Hen­ryk i Hu­bert hmmm, jak kie­dyś będę wy­sy­łał opke na jakiś kon­kurs to zmie­nię Hu­ber­ta, może na Ma­cie­ja :)

 

Część po “choć” nie łączy się z pierw­szą. – No wła­śnie, jak słu­cha­łem już na­gra­nia, tak mi się zda­wa­ło, że jest błąd miało być naj­po­rząd­niej­sze­go :D

 

Wszyst­ko po­pra­wio­ne dzię­ku­ję za wy­ła­pa­nie błę­dów :)

 

Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Kon­ty­nu­ując wątek spod wy­zwa­nia Ce­za­re­go, dzię­ki za pa­mięć i chęć wy­słu­cha­nia opo­wia­da­nia na YT. Sam je­stem cie­kaw, jak wyj­dzie.

Wy­słu­cha­łem Twoje, wy­szło świet­nie. Rzu­ci­łem okiem na ko­men­ta­rze. Są en­tu­zja­stycz­ne, duża licz­ba laj­ków, a to chyba do­brze ro­ku­je. Gra­tu­lu­ję opo­wia­da­nia i po­wo­dze­nia w ko­lej­nym eta­pie. 

A dzię­ki AP :), ja je­stem za­wsze za­do­wo­lo­ny z wy­ko­na­nia YT– owych opek, ale nigdy nie wiem jak za­re­agu­je pu­bli­ka :D. Tym razem sia­dło, ale po­przed­nie opo­wia­da­nie już tak tro­chę mniej ;). Na pewno będę słu­chał opek i ob­ser­wo­wał jak się toczy kon­kurs na ka­na­le :). Po­wo­dze­nia AP :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Nowa Fantastyka