Patrzę na kości, płyny i tkanki miękkie, mięso, które jeszcze godzinę temu oddychało i miało własne pragnienia, marzenia i zdanie.
Obwiniam cały świat, że tak się stało.
Płaczę.
Płacz jest dobry.
Oczyszcza.
Choć w sumie byłem na to przygotowany, to i tak dla mnie ogromny szok. Nie dociera do mnie, że już go nie ma, że nigdy więcej się nie uśmiechnie ani nic nie powie. Wyję, bo nie mogę nic zmienić, a on tam nadal leży, zupełnie bez ruchu, wpatrzony z niemym wyrzutem w sufit.
Jeżeli dobrze rozumiem, umarł sam, samotny jak palec. To straszne. Nie chcę nawet myśleć, czy kogoś wzywał, i jak mocno był przerażony
A może pogodził się i odszedł po cichu, jak nagle zdmuchnięta świeczka?
– Trzeba go ubrać. Niech nie zajmują się tym obcy ludzie. – Nawet nie wiem, kiedy do pokoju wchodzi matka, ale przeraża mnie niezwykle spokojny wyraz jej twarzy. – Weź czyste rzeczy, z szacunku dla ojca. Potem trzeba będzie je wyrzucić albo oddać do hospicjum, na biednych.
Nadal jestem w szoku. Działam jak jakiś automat. Wychodzę i przygotowuję się, podczas gdy ona myje doczesne szczątki staruszka. Gdy woła mnie do drugiego pokoju, tata ma już czystą bieliznę i wygląda jakby spał.
– Załóż rękawiczki.
Ta kobieta ma w sobie niesamowitą siłę. Bez sprzeciwu robię, co mówi. Pomagam jej i przytrzymuję ciało, a ona powoli, niemal z namaszczeniem, ubiera go w białą koszulę i czarne garniturowe spodnie.
Nagle słyszymy wyraźny jęk.
Lęku, który mnie ogarnia, nie da się porównać z niczym innym. Jestem cały sztywny i zaczynam coraz szybciej oddychać. Pełna hiperwentylacja. Pocę się i jest mi gorąco.
– To tylko powietrze w płucach.
W końcu się uspokajam. Mam ochotę uciec, ale dociera do mnie, że matka może mieć rację. Pierś ojca w ogóle się nie porusza, a ciało nie daje żadnych oznak życia.
W sumie trochę cieszę się, że już nie żyje. Nie dał po sobie poznać, że złamało go cierpienie, ale ja i tak wiem swoje.
W mieszkaniu pojawia się cała rodzina, potem przyjeżdżają ludzie z domu pogrzebowego. Niedobrze mi się robi i boli mnie głowa, w końcu padam, nomen omen jak martwy.
Wieczorem leżę w łóżku. W pewnym momencie czuję, że obok mnie kładzie się matka. Trzyma się jak daleko można i najwyraźniej boi się być sama w drugim pokoju. Zasypia, podczas gdy ja czuwam.
***
Bez problemu zdaję egzaminy i prezentuję swój dyplomowy projekt.
– Bardzo dobrze. – Profesor uśmiecha się, a mnie się robi się ciepło. – To mogłoby działać. I być dwa razy szybsze niż obecne rozwiązania.
– I będzie. Znajdę inwestorów i wszystko się jakoś ułoży.
– Ułoży się. Na pewno. – Poważnieje i podaje mi rękę. – Życzę tego panu. Z całego serca.
***
Nie wszystko się udaje, a znaleźć sensowną pracę jest jeszcze trudniej niż założyć własny biznes.
– To ty jesteś ten młody, co nie? – Dziewczyna wyglądająca na Hinduskę uśmiecha się, jakoś tak sztucznie i dziwnie, a w każdym razie tak mi się wydaje.
– Tak.
– Marika.
– Marek.
– Dobrze. Poprawisz ten projekt. – Podaje mi pendrive. – Resztę dokumentacji znajdziesz na sharepoincie.
Siedzę nad tym chyba ze trzy godziny. Bułka z masłem. Zadanie nie jest trudne, ale chcę, żeby wszystko zapięte było na ostatni guzik.
– To jest zrobione źle. Niezgodne z zasadami. – Marika studzi moje zadowolenie, gdy wszystko oddaję.
– Czytałem je. Tam jest problem.
– Jesteś za młody, żeby to oceniać. Stworzyła je legenda.
– Ale…
– Nie ma żadnego ale. Nie jesteś tu od myślenia. Musisz się jeszcze dużo nauczyć.
***
– Marika, co? – Siedzę przy lunchu, a zaraz obok dosiada się jakiś biały Europejczyk.
– Nie rozumiem.
– Zawsze robi to nowym. Dziewczyna pochodzi z biednej rodziny i boksuje każdego, żeby jej nie zagroził
– Czyli dobrze zrobiłem?
– Nie wiem, ale się domyślam. Zresztą to nie jest tu najważniejsze.
– A co jest?
– Domyśl się. Jak chcesz tu zostać, sam musisz wyczaić takie rzeczy.
***
Siedzę w biurze i patrzę. Ludzie za szybą się kłócą, nagle jednak Marika zrzuca laptopa ze stołu i stamtąd wychodzi.
– Co się tak gapisz? – warczy, przechodząc obok mnie.
***
– Słyszałeś? Marika została wysłana na zieloną trawkę. Ktoś z zarządu szukał ciepłej posadki i ją wygryzł.
– Co teraz?
– A co ma być? Pewnie suka zwolni się sama.
Właśnie tak po raz pierwszy jestem rozdziewiczony. Potem jest już z górki. Czuję głód, bo wiem, jak życie może szybko się skończyć. Przekraczam kolejne granice, na miarę swoich możliwości, i mam wszystko i wszystkich w dupie. Ludzie się mnie boją, ale zupełnie nie reaguję. Widzę strach w ich oczach i sprawia mi to ogromną radość, z czasem jednak staje się nudne jak cholera. Szybko uczę się jazdy samochodem, obsługi komputera i tysiąca innych rzeczy. Nie ma dla mnie rzeczy trudnych ani niemożliwych, i choć w pracy załatwiam wszystko, z czasem zaczyna brakować mi czegoś zupełnie innego.
***
Nie wiem, czy moja rodzina jest normalna, czy nie, ale matka nie może pozbierać się przez wiele lat. Nie mam pojęcia, jak bardzo wpływa to na moje życie, ale kobiety pojawiają się w nim i odchodzą. Nie potrafię, a może nie chcę, zatrzymać żadnej z nich. Możliwe, że ma to coś wspólnego z tym, że moja pierwsza prawdziwa miłość puściła się z innym, a potem pisała łzawe listy, jaki to błąd popełniła. To chyba mocno rzutuje na to co, co mi się udało i nie udało. Rodzina zawsze wydawała mi się czymś zbyt normalnym. To zmienia się dopiero po czterdziestce.
***
Próbuję nadrobić to, na co nigdy nie miałem odwagi. Kupuję różne rzeczy i ubrania i próbuję różnych fetyszy. Znów zaczynam podróżować po świecie. Czas zaczyna się wydłużać w nieskończoność. Nie mogę spać po nocach. Działam od przypadku do przypadku, ale równocześnie siedzę nad projektem swojego życia. Chcę zrobić coś więcej.
***
Mam odlot za odlotem. Nie interesuje mnie, która partia jest u władzy. To nie ma sensu, gdy istnieją tylko dwa bieguny. Nie ekscytuję się tym, jak dużo pieniędzy przekazane jest ludziom bez żadnej wiedzy czy mądrości. Nie muszę oglądać „Wiedźmina” i innych gniotów i kupować jabłek jak inni, a dopóki mieszkam tu, gdzie mieszkam, mam zapewniony wikt i opierunek.
W pracy jest podobnie. Tematy są proste, i wszystko robię rutynowo. Nie odczuwam potrzeby pogoni za kolejnymi megahercami czy gigabajtami. Wiem, że większość naszych pragnień jest sztucznie napędzana, a u podstaw całej nowoczesnej elektroniki tkwi kłamstwo, że pracuje ona tak szybko, jak to możliwie. To nieprawda, podobnie jak to, że ekologiczne uprawy są ekologiczne, albo to, że ludzie w klasie biznes mają lepsze powietrze.
***
Jest mi dobrze i w głębi duszy dziękuję tym, którzy wprowadzili COVID.
W wielu filmach można przeczytać o ascendencji. Chyba właśnie tego doświadczam. To przerażające, że coraz częściej robię kilka rzeczy naraz, i tak jak kiedyś miałem problem, żeby znaleźć kolejne książki do czytania, obecnie tak samo jest z filmami, muzyką i wieloma innymi rzeczami. Skaczę po wszystkim, co daje ten świat, i jestem coraz bardziej zafascynowany i znudzony.
W ogóle mam dziwne myśli.
Coraz bardziej wracam do ciepłych tonów, tak charakterystycznych dla czasów, gdy królowała technologia analogowa.
Chcę przekraczać kolejne granice.
Wiem, że to mogę.
***
Płaczę oglądając najbardziej genialny film na świecie, który mówi o chłopcu, który po dwóch tysiącach lat w końcu odnalazł matkę, i choć mógł spędzić z nią tylko jeden dzień, to właśnie on był najwspanialszy, bo właśnie wtedy usłyszał od niej, że ta go kocha.
Bardzo chcę mieć dziecko, z drugiej strony, jeśli doprowadziłem się do obecnej sytuacji, to może być trudne. Chcę sobie tłumaczyć, że zbyt mocno wyrosłem ponad moje otoczenie, i natura włączyła bolesne, choć niezbędne zabezpieczenie, dzięki któremu wszystko, co odstaje od przeciętnej, jest usuwane w niebyt.
Coś w tym jest.
***
– It’s really nice to see you here. I hope, you enjoyed our tour. – Mężczyzna w doskonale skrojonym, drogim jak cholera garniturze, z wielką, kosztowną, złotą ważką robi sztuczny uśmiech, najwyraźniej oczekując jakiejś odpowiedzi.
Nie chce mi się z nim rozmawiać. Nie znoszę udawanej postawy, którą widziałem u wielu lokalsów.
– How are you? – Słyszę to w każdej możliwej wersji, ale rozmówców nigdy nie interesuje odpowiedź, a odbicie piłeczki i nieśmiertelne „I’m fine. And you?” wprawia ich w osłupienie albo przynajmniej mocną konsternację.
Zbywam go, a potem podchodzę do okna. Przez szklane tafle szkła galerii rozciąga się widok na Central Park i hotel Astoria, ten z Kevina, i nie słychać absolutnie nic ze zgiełku na zewnątrz.
Czuję się trochę jak we śnie. Cała kolekcja dzieł sztuki wokół jest tak wymuskana i wysublimowana, że aż nierealna. Można pomyśleć, że to szczyt szczytów i wierzchołek świata.
Możliwe, że uwierzyłbym w luksus tego miejsca, ale udawane orgazmy kobiet i przeciętne croissanty w barze powodują, że Tiffany jakoś do mnie nie trafia. Tak jest tu na każdym kroku i już któryś dzień z rzędu próbuję zrozumieć fenomen wielkiego jabłka.
Z jednej strony małe, brudne budki z generatorami diesla, prychającymi w stronę klientów ludzi gorącymi, śmierdzącymi spalinami. Do tego narkomani, wszechobecny jednorazowy plastik, ogromne toalety i jeszcze większe samochody, zamykany na kłódkę papier w toaletach i mikroskopijne place zabaw dla dzieci dwa metry od wielopasmowych, wiecznie zakorkowanych arterii, do tego towary w sklepach zabezpieczone tak, jakby były ze złota, i dotyczy to przede wszystkim rzeczy, których w Polsce nie ruszyłby nawet pies z kulawą nogą.
– Życie w Nowym Jorku to gówno. Mam rodzinę i brak sił, żeby stąd wyjechać. Utknąłem. – Słyszę to zbyt często. – Bezdomni, kradzieże i bieda.
To ogromny kontrast do wszystkich fantastycznych miejsc, które tu widzę.
Bryant Park. Chelsea Market. Dumbo. Soho. MoMa. Metropolitan Art. Intrepid. Summit One. Brooklyn Bridge. Penn Station. High Line.
Wszystko jest piękne, pomijając oczywiście kilka detali. Wrażenie psują chociażby watahy turystów, dzióbki i wyniosłe spojrzenia tych, którzy na chwilę wypełzli spod kamienia i przyjechali z jakiejś zapadłej wiochy, myśląc, że tu są pępkami świata. Są i napastliwi murzyni i kolorowi, wciskający mango i każde inne możliwe gówno, a na deser obtarte nogi dziewczyn, które, gdy mogą, kupują drinka, ściągają niewygodne szpilki i maskę, która towarzyszy im cały dzień.
To miasto ma co pokazać. Można się tu rozpłynąć, ale tylko wtedy, gdy śmierdzi się groszem albo jest się młodym, pięknym i zdrowym.
Ale czy jedzenie ze spalinami naprawdę jest lepsze? Czy Joe’s pizza czy hot-dogi z kapustą są tego warte?
To nie czasy Marylin Monroe, która stanęła nad wylotem powietrza i poczekała aż uniesie się jej spódnica. I nie piękne dni, w których budowano drewniane schody ruchome i inne dzieła sztuki.
Nieraz czytałem o paniusiach, które nic jedzą i piją tylko soki, łykają antydepresanty i tabletki na odchudzanie, albo rzygają na wszelkie możliwe sposoby. To daje bardzo ciekawy kontrast, i w ogromnym Central Parku widać chude jak patyk piękności z pieskami w wózkach czy dziećmi na smyczy, a zaraz obok żebraków czy grubasów, którzy patrzą wygłodniałym wzrokiem.
To chyba wariactwo, narodowy sport Amerykanów. Ten, kto jest zdrowy i nie potrzebuje psychoanalityka, jest postrzegany w złym świetle. Oni w ogóle bywają dziwni, a mnie najbardziej rozbraja robienie coca-coli z syropem kukurydzianym na rynek lokalny, i sprowadzanie jej z Meksyku, bo ta z cukrem jest zdrowsza niż wersja amerykańska.
Dziwnie jest w metrze. Głośne. Brudne. Ze szczurami, stacjami widmo i architekturą z dziesiątków lat, kultowym „stand clear of the closing doors please”, ekspresami i konduktorami w środku składu.
Będzie mi tego bardzo brakowało.
***
– Panie pośle, czy prawdą jest, że państwo polskie używało systemu, do którego dostęp mógł mieć obcy wywiad? I czy państwo, które nam to sprzedało, nie miało sprzecznych z naszymi interesów?
– Ministrowie zapewniali mnie, że taka sytuacja nigdy nie miała miejsca.
– Ale nie można jednoznacznie potwierdzić, co się działo z danymi na serwerach producenta?
– Mieliśmy gwarancje. I opinie ich specjalistów.
– Czy prawdą jest, że istniały niezależne ekspertyzy, które jasno mówiły o niebezpieczeństwach?
– Zostały zamówione na potrzeby naszych konkurentów politycznych. Nie mam wiedzy w tym obszarze i musiałem się opierać na opinii prawdziwych specjalistów.
– Już słyszeliśmy, że nie ich nie zatrudniacie, bo nie chcą realizować waszego programu.
– Pani poseł, to bardzo niestosowne.
– Od miesięcy słyszymy od świadków, że coś nie było w obszarze ich kompetencji, nic nie wiedzą, nie pamiętają i nie mają o niczym pojęcia. Czy ktoś w ogóle odpowiada za ten cały bałagan?
– Czy to jest pytanie?
Przełączam kanał i rzucam okiem na obrady komisji do spraw związanych z tak zwanymi wyborami kopertowymi.
– Chcę złożyć oświadczenie. Mam pięć fakultetów i studia na znanych uczelniach światowych.
– Rozumiem. Proszę przypomnieć, czym się pan zajmował w obszarze interesującym dla komisji.
– Koordynacją.
– Czym dokładnie?
– Nie pamiętam.
– Rozumiem. Mam tu pismo, które zostało wysłane przez pana zastępcę pierwszego sierpnia. Czy może się pan do tego odnieść?
– Pracowałem do końca lipca. Nie wiem, co działo się potem.
– Chodzi o kwestie z okresu pana pracy.
– Już odpowiedziałem na to pytanie.
– Jak dotąd nie odpowiedział pan na żadne pytanie, i mówi o wszystkim wokół, tylko nie o tym, co trzeba.
– Panie przewodniczący, pan poseł Kaleta jest nastawiony przeciwko świadkowi, tymczasem ten zrobił bardzo dużo dobrego dla kraju.
– Łubu dubu.
Na kolejnych przesłuchaniach jest jeszcze lepiej.
– Czy sprawdzał pan, co robili pańscy podwładni?
– Miałem przekonanie, że wykonują wszystko, co do nich należy.
– A jak pan ich kontrolował?
– To nie było konieczne. Nasz rząd miał większe osiągnięcia niż rząd Tuska.
– W omawianym okresie to wy byliście większością i podejmowaliście decyzje. Kontrola wyników osiąganych przez wszystkich członków jest czynnością zdefiniowaną w konstytucji, a pan jej nie wykonywał.
– Jest pan świnią.
Ten tekst bardziej mi pasuje niż „jest pan zerem”. Zastanawiam się, ile pieniędzy na świecie jest przepalanych przez takich karierowiczów wybranych przez baranów, którzy mają wszystko w dupie, byle były pieniądze na harnasia czy bułkę drwala, a ile marnowanych przez spryciarzy, którzy dopatrzyli się kolejnej luki w dziurawym jak durszlak systemie.
U nas trwa nieskończona mantra PO-PIS i pozorowane szukanie i rozliczanie wszelkiej maści bandytów i zdrajców. W innych krajach nie jest wcale lepiej, tylko tematy niekoniecznie dotyczą elektroniki. I tak w urządzeniach Apple nagle magicznie zmaterializowały się dane sprzed lat, a ludzie mówiący o problemach Boeinga nagle umarli.
Czy kogoś to obchodzi? Tak na logikę, czy można się oprzeć pokusie, żeby mieć zawsze i wszędzie dostęp do czyichś sekretów? Który wywiad nie chciałby mieć takiej możliwości i magicznego pstryczka, który wyłączyłby urządzenia na odległość? Czy to nie stąd nagle taka dostępność telefonów komórkowych, komputerów i inteligentnych TV?
***
Siedzę i zastanawiam się, jak można zgubić całą stację metra. W Nowym Jorku podobno kiedyś otwarto jedną przy 76 Street, a zaraz potem potem zamknięto i zapomniano na wieki.
Czy to tylko zwykły urban legend, żarcik na pierwszego kwietnia czy jednak coś więcej? A może wydarzyło się tam coś strasznego i ktoś chciał to ukryć?
Z jednej strony przypomina to nieudane projekty rządowe w Polsce, z drugiej po wyjeździe z wielkiego jabłka czasami myślę o tym, że tam praktycznie w każdym budynku może przebywać kilka tysięcy ludzi, a u nas szczytem ambicji są ławeczki patriotyczne.
To boli.
Weźmy inny przykład. W USA tramwaje PCC zostały wyparte w połowie XX-wieku przez samochody, a na starym kontynencie ich kolejne wersje jeździły i jeżdżą do dziś, i nie myślę tu tylko o polskich 13N i 105Na, czy ich pochodnych.
Jesteśmy karzełkami. Działamy w zupełnie innej, mikroskopijnej skali, i przez to jesteśmy tak samo wiarygodni, jak wielcy przywódcy krajów komunistycznych. Wmawianie, że CPK jest potrzebne, bo będziemy mieć tak dużo prywatnych samolotów, czy zabijanie gospodarki mrzonkami o ekologii, to delikatnie mówiąc jakieś nieporozumienie, a dokładniej totalne odklejenie od rzeczywistości.
Bo czy możliwe jest instalowanie kilku tysięcy ładowarek elektrycznych dziennie na terenie całej Unii? Albo produkcja prądu tylko ze źródeł odnawialnych? I czy ma sens zamykanie elektrowni jądrowych?
A nasza elektronika czy ubrania? Może biorą się z powietrza i produkują je krasnoludki? Czy nie jest hipokryzją mówienie, że wszystko powstało w sterylnych, przyjaznych dla planety i pracowników warunkach?
Jak bardzo ładnie zauważył Elon, bezrefleksyjnie kopiujemy to, co zawiodło w innych krajach.
I co?
I nic.
Płacimy za to z własnej kieszeni i jeszcze się cieszymy.
***
Ostatnio jeszcze mocniej zastanawiam się, dokąd zmierzamy jako naród i ludzkość. Weźmy chociażby sprawę żołnierzy, którym wiąże się ręce, chociaż codziennie ryzykują dla nas zdrowie i życie. To praktycznie sabotaż i zdrada. Cała sprawa wypłynęła tuż przed wyborami, a i tak większość nie raczyła pójść i zagłosować albo oddała głos na tych, na których narzekali lub narzekają.
Syndrom sztokholmski? Kolejny objaw głupoty? A może rewolucja marksistowska zebrała żniwo i u nas?
Za granicą podobno zamordowano dwieście osób, żeby uratować cztery, ale oczywiście nadal pokrzywdzeni są ci dobrzy, potomkowie tych, których zabito kiedyś w imię ideologii.
Czy to przypadkiem nie hipokryzja, która poziomem nie przypomina słynnych wysrywów lewicy, że jak wpuści się kilka tysięcy i duża część będzie zbirami i terrorystami, to i tak bilans będzie dodatni? Czy przypadkiem nie chodziło tam o to, żeby imigranci interesowali się brzydkimi posłankami, które normalnie są pomijane?
A może nie mam racji i zwiększenie części prawicowej w parlamencie europejskim daje jakąś nadzieję na przyszłość?
Epilog
– Co tu masz?
– Bardzo dziwna sprawa. Facet przyszedł do kościoła, a w środku mszy, po podniesieniu, zaczął się palić.
– Samobójstwo?
– Normalnie siedział i nagle buchnął płomieniem. Próbowali go gasić, ale to nic dało. Dziwne, że ławka się nie spaliła, ani nikt nie poparzył. Świadkowie mówią, że tamten miał spokojny wyraz twarzy, cytuję – Policjant zajrzał do notatnika. – „jak jakiś mnich”.
– No to co to było?
– Gdybym miał gdybać. – Funkcjonariusz podrapał się po głowie. – On sam się do tego doprowadził. Ale nie oblał się benzyną, tylko jakoś inaczej.
– Pewnie za dużo chciał od życia.
– Na pewno. A słyszałeś o tej nowej promocji w biedrze?