
Cyfry, cyfry i jeszcze raz cyfry, potem inne, wypłata, znów cyfry i wreszcie zielony. Klik, klik, klik i po sprawie. Wszystko w niecałe siedem sekund. To taka piękna cyfra i liczba zarazem, a ja jestem z siebie niezwykle dumny. Wyeliminowałem swoje zwykłe, ludzkie słabości i już dawno temu doszedłem do wprawy w klikaniu. Ograniczają mnie tylko opóźnienia nowoczesnej technologii, nie zżymam się jednak. Wiem, że operatorzy mogą wszystko przyspieszyć, chcą nas jednak mocno zniechęcić i pozbawić gotówki, a gdy to się stanie, będą wprowadzać nowe prowizje i trzymać za mordę, jak to ma miejsce w Australii, Kanadzie i innych krajach zachodniej demokracji ludowej, a najlepszym przykładem jest blokowanie kont i to, że poza USA klienci z gotówką pokrywają koszty transakcji innych.
Wciskam klawisze jak jakiś automat, wyciągam pieniądze, które nigdy do mnie nie należały, i biegnę do samochodu, stojącego na awaryjnych kilka kroków dalej. Zaprogramowano mnie, zmuszając do pewnych zachowań, ale i jak jestem niezwykle dumny. Zaoszczędziłem piątaka, a właściwie nie zaoszczędziłem, tylko nie wpadłem w pułapkę dla mądrych inaczej, którą zastawił chytry i pazerny operator z zagranicy, niech go wszyscy piekło i szatani. Teraz mam pół godziny do siebie, potem czas, żeby spokojnie dojść do pracy i, choć to naiwne, zmieniać świat na lepsze, ku chwale firmy i szefów na górze, którzy latają jak Taylor Swift i mają w dupie takich szaraczków jak ja.
Swoją drogą, dlaczego zawsze i wszędzie muszą prześladować nas różne numery?
Siedem podobno jest dobre, trzynastka zawsze przynosi pecha, a nieszczęścia chodzą parami i nie można dawać parzystej ilości kwiatów, no chyba, że teściowej. Ale to nie tylko domena cholernych przesądów czy horoskopów. Numery telefonów czy tablic, NIP, PESEL, identyfikatory pracowników czy miejsc w samolocie czy pociągu. To wszystko towarzyszy nam do śmierci, od kołyski aż po grób, a my cieszymy się jak głupi, gdy jest łatwe, proste i przyjemne do zapamiętania.
A może chodzi tylko o to, żeby umysł ludzki cały czas zajęty był gównem, samym gównem i tylko gównem, tak nam dopomóż Bóg?
***
– Jak raport? – Starszy mężczyzna spojrzał z niechęcią na urzędnika sześć sześć siedem, który od lat miał strasznego pecha, ale tylko dlatego, bo jego numer różnił się o włos od najbardziej szczęśliwego w tym kręgu podziemi.
– Starszy referatorze, dwa procent mniej płatności kartą. – Nieszczęśnik skulił się pod wzrokiem przełożonego, oczekując szybkiej, nieuchronnej i sprawiedliwej kary.
– A mówiłem, że macie myśleć o optymalizacji kosztów. A wy co? – Starszy pan zrobił groźną minę, patrząc przez okna biurowca na ściany czeluści starszej niż wszystkie religie świata. – Naprawdę to taki problem przekonać ich do kart?
– Krnąbrni są, niedobrzy okrutnie. – Urzędnik skulił się jeszcze bardziej.
– Bo to ludzie. Zawsze tacy byli. Nic was nie usprawiedliwia, młodszy kotłowy. Pytanie z innej beczki. Kto ma się teraz u nas pojawić?
– Chwileczkę. Paweł Dagois Glanberbeck. – Odpowiedź została udzielona po sprawdzeniu w rejestrze. – Pracoholik. Serce mu ciężko chodzi, tylko jeszcze o tym nie wie. Jest tylko problem, bo wszędzie płaci gotówką.
– A co wy myślicie, że ja mam inkwizytorów od tak na zawołanie? – Nadzorca obszaru pstryknął palcami. – To nie średniowiecze. Ja tu biznes mam, a nie burdel jakiś. Z każdej godziny muszę się, tfu tfu, wyspowiadać. No dobra, dawajcie go, zaraz coś raz dwa znajdziemy. Żonaty?
– Kawaler.
– To może coś kręci na boku? Jakaś kochanka? Albo chociaż papier wynosi czy spinacze z pracy?
– Nie.
– No to co mi tu dupę trujecie? Działać, działać. – Mężczyzna klasnął i zatarł ręce. – Dobrze wiecie, że zastosowanie ma paragraf trzynasty. Skoro nie można dziada wyśledzić, trzeba zrobić prowokację.
– Jak ich skarbówka?
– Dokładnie.
***
Siedziałem w bistro na dole, czekałem na swoje burito i chyba właśnie się zakochałem. W zasięgu mojego wzroku, dwa stoliki dalej, znalazła się najpiękniejsza kobieta, jaką w życiu widziałem. Ubrana w czarny, błyszczący płaszcz tak działała na moją wyobraźnię, że nie wiedziałem, gdzie oczy schować. Elegantka zdjęła płaszcz, i po chwili była w brązowej sukience koloru kawy, która jeszcze bardziej pokazywała krągłości i niewątpliwe walory. Każdy ruch tej cudownej istoty podkreślał seksapil, a ona udawała, że nie widzi zachwyconych męskich spojrzeń i nienawistnych min kobiet.
Westchnąłem ciężko i podniosłem filiżankę kawy.
Takie paniusie nigdy nie dostrzegały śmiertelników, ledwo zauważając złote karty prezesów wielkich firm.
Pomyślałem, że życie jest dziwne. Kobiety szukają bezpieczeństwa i ochrony, teoretycznie, żeby przetrwać dziewięć miesięcy, w praktyce, żeby mieć wygodne i dostatnie życie bez większego wysiłku z ich strony. Mężczyźni podobno mają lepiej, ale chyba nie do końca. Penis. Przyrodzenie. Mały Jack. Wielki John. Kutas, kutanga czy jak go tam zwał. Coś najcenniejszego dla panów, którzy wkładają, nagiego, odsłoniętego i wrażliwego w czarną, wilgotną dziurę i otchłań bez dna, gdzie może stać się dosłownie wszystko. To dowodzi wielkiej odwagi i jest aktem, w którym pozwalają kobiecie dotknąć swojego serca, na co dzień walczącego o tysiąc ważnych i mniej ważnych rzeczy.
Tak wygląda prawdziwa magia, z której ludzie zrobili codzienność.
Włóż. Wyjmij. Zapomnij. Idź dalej.
Właśnie to dzieje się w czasach, w których panie coraz częściej mają pod górkę, a to dlatego, bo mężczyźni nienawidzą gold-diggerów albo kryją się z luksusem i specjalnie noszą zwykłe ciuchy czy płacą kartami z niskiej półki.
Ale czego wymagać, gdy obecne kobiety wychowano na księżniczki, które nie ponoszą za nic odpowiedzialności?
Można się z tym nie zgadzać, ale dla mnie opinia starszych bab nie ma tu nic do rzeczy. One są inne, wychowane w innych czasach, i patrzą z zupełnie innej perspektywy.
Jakiś czas później
– I co? – Ten sam nadzorca obszaru, co wcześniej, był już po obchodzie cel, dybów, krzyży i kotłów, i teraz, w paskudnym humorze, zabrał się za codzienne opieprzanie urzędników niższego szczebla.
– Odrzucił ją, starszy referatorze przodowy. Nawet nie chciało mu się podejść.
– Najpiękniejszą kobietę w trzecim kręgu? To dziwne. Może woli chłopaczków?
– Nie wydaje mi się. Już raz kiedyś próbowaliśmy z jego szefem.
– No dobrze. – Starszy mężczyzna zatarł ręce. – Lubię beznadziejne przypadki. Zastosujmy opcję inteligentna dziewczyna.
– O tym jeszcze nie słyszałem.
– Bo to tylko dla wtajemniczonych.
***
– Proszę pana! Proszę pana! Pańska czapka!
Stanąłem, usiłując tak balansować całym ciałem, żeby nie wylać kawy i nie wypuścić z rąk torby z laptopem, w której, jak na złość, złamała się rączka.
– Dzie, dzie, dzie, dziękuję. – Patrzyłem na młodą kobietę i zastanawiałem, jaki grzech popełniłem, że któraś z nich w końcu się do mnie odezwała.
Ona chyba wyczuła moje wahanie, bo sięgnęła do prawego ucha i poprawiła włosy. Chyba pierwszy raz w życiu zapomniałem języka w gębie. Było mi gorąco… i kilka razy otwierałem usta, ale zamykałem je, widząc jej małe piersi i niezbyt urodziwą twarz.
– Dziękuję. Może da pani zaprosić się na kawę? – W końcu wydukałem.
– Nie.
– Nie? – zbaraniałem.
– Nie, bo nie. – Podniosła dumnie głowę i odwróciła się, powoli odchodząc i zostawiając mnie w zakłopotaniu.
Z tego wszystkiego nie zauważyłem nawet, że zabrała czapkę.
Kolejny dzień
– I jak?
– Jak nie urok, to sraczka. Jak nie sraczka, to zatwardzenie. Ludzie mówią, że najważniejsze jest pierwsze pięć sekund. Ta ciamajda zaprosiła ją na kawę, ale ona odmówiła, bo było za późno.
– I właśnie dlatego gdzie diabeł nie może, tam babę poślę. One są niemożliwe. Jakie są uzależnienia pana Dagonaisa?
– Kiedyś uwielbiał pepsi, ale wycofaliśmy cukier, bo za mało ludzi umierało.
– Hazard? Przekręty?
– Ma za dużo pieniędzy. Nie robi już machlojek. Nie musi.
– Cholera. Cholera. Cholera. Kredyty?
– Nic z tych rzeczy.
– Może starych chce oddać?
– Co jakiś czas zawozi mamusię nad Wisłę.
– Żeby zostawić czy utopić? – Nadzorca się rozpromienił.
– Nieeee.
– No to po co mi mówicie? Wiem. Wiem. Wiem. – Mężczyzna pstryknął palcami, aż poleciały iskry. – Niech wygra szybki samochód. I się rozbije.
– Szatański plan.
– Wystarczy poczytać konkurencję i przypowieść o ukrytych talentach, których nie wolno marnować.
– Ale to z ksiąg zakazanych. A jak ktoś się dowie?
– Właśnie się dowiedzieliście. I co z tego?
– Ale prawa autorskie…
– Mam w dupie prawa autorskie. Żeby się chociaż ktoś nimi przejmował. Tyle głów by poleciało, tyle stanowisk zwolniło. – Referent rozmarzył się, a po chwili spoważniał i pogroził palcem. – No dobra, my tu gadu gadu, a robota czeka. Tamten na górze każe wszystkich, którzy marnują swoje talenty. Facet ma czterdziestkę i wchodzi w kryzys wieku średniego. Zasugerujmy mu, żeby korzystał z życia. Wykonać.
– Tak jest.
***
Miałem kiedyś dziewczynę, a w każdym razie tak mi się zdawało. Cały czas mówiła, że dobrze operuję wiadomym organem, a na koniec, jak co do czego przyszło, spieprzyła. Wykorzystywała mnie jak trampolinę. Poszła w tango, umówiła się z przystojniakiem, który wyglądał jak Jaś Fasola, a potem miała czelność pisać, że się pomyliła.
Właśnie dlatego nauczyłem się, żeby nie do końca im ufać. Po iluś niepowodzeniach umiałem odkładać i dbać o siebie. Wiodłem nie do końca rozrzutne, ale mimo wszystko komfortowe życie.
I co niby mógłby mi świat zaoferować? Szybszy komputer? Dziękuję, postoję, obecny wystarczał. Więcej giga na google drive? Mam to w dupie. Wstęp na galę MMA? A kit z tym. Nowe filmy? Większość chała, a to, co wartościowe, zachomikowałem na dvd. Nie należało przywiązywać się do teraźniejszości.
– Pan Dagois?
– Tak. I jeżeli dzwoni pan z propozycją kredytu, to nie jestem zainteresowany. Mam też koce, garnki, magiczne kulki i maść na grzybicę… pochwy oczywiście.
– Nieeee. Serwisował pan u nas samochód. Komputer pana wybrał i…
– Podobno już mam maksymalne zniżki.
– Nie, nie. Chcemy wypożyczyć auto za złotówkę dziennie.
– A gdzie jest haczyk?
– Chodzi o zbadanie preferencji klienta.
– Auta nie schodzą?
– No… tak. To znaczy nie. Nie, nie, to nie tak.
– Pierdolenie jak marzenie.
– Ale ja naprawdę chcę wypożyczyć. – Mój rozmówca miał teraz płaczliwy ton.
– Panie, a jak coś się stanie? Dajmy na to, jak ktoś mi szybę zrysuje? A mało to Grażyn na świecie?
– Kaucja pięćset złotych. W razie wypadku zero kosztów, o ile policja nie stwierdzi pańskiej winy.
– Proszę wysłać szczegóły na maila.
Koniec tygodnia
– Tfu, co to szczyny? – Nadzorca parsknął i wypluł kawę do kubka.
– Spodoba się to panu. Mamy biskupa, który kilka razy świecił tę wodę. Od stycznia siedzi u nas w kotle. Celibatu nie stosował i robił kilka innych brzydkich rzeczy.
– No ładna sprawa.
– Oni podobno mówią, że religia to opium dla ludu. Sukienkowcy przekonują nawet, żeby mieć dzieci, a sami nie dają przykładu. Wierzą, że złamanie tego jest grzechem.
– Ludzie naprawdę są dziwni. Dobra, dawajcie go tu.
– W sali pierwszej. Chłopaki trochę nad nim popracowali.
– Uwierzył chociaż, że robienie dzieci jest złe?
– No tak.
– Ale jaja.
– Jak berety.
– A co z tym, jak mu tam, Dagonaisem?
– Jeszcze się zastanawia, ale chyba już łyknął przynętę. Jest jeszcze coś. Ta dziewczyna, która nie dała się zaprosić na kawę, ma wyrzuty sumienia.
– To się dobrze składa. Skumajcie ich razem. Niech ją przewiezie, zrobią jakiś seksik i wspólnie się zjawią. Przyjemne z pożytecznym. Tylko ich nie nagrywajcie! – Nadzorca pogroził palcem. – Szef ma już dosyć wideo. Nie może się skupić na robocie.
– A gdyby tak…
– Nie, nie, facet nie może się zakleszczyć. Nie zniosę, jak baba będzie mi piszczeć.
– A jeżeli…
– A jeżeli będą chcieli iść do Zachęty, to zabierzecie ich do Zachęty, kurwa jego mać.
***
– Jak ty masz właściwie na imię? – Patrzyłem z niedowierzaniem na dziewczynę, na którą wpadłem już drugi raz w ciągu ostatnich siedmiu dni, tym razem niemal dosłownie, bo o mało jej nie przejechałem na przejściu dla pieszych.
– Olka Szczęsnak.
– Jakbym skądś znał to nazwisko.
– A tak. – Dziewczyna machnęła ręką. – Ciągle mnie z kimś mylą.
– To jak? Kawa?
– Bardzo chętnie. – Ola zrobiła maślane oczy, a ja się dosłownie rozpłynąłem, w skrytości ducha planując, co i jak zrobimy. – Twoja czapka jest u mnie, na honorowym miejscu.
Dopiero wtedy przyszło olśnienie. Przypomniałem sobie starą, dobrą zasadę, że kobieta pomnaża wszystko tysiąc razy. Wiedziałem już, czym ją obdarować.
W duchu zacząłem dziękować dobrym starożytnym bóstwom, że tak zbliżyły nas do siebie.
Zapowiadało się ciekawie… byle mi serce wytrzymało.
Bardzo fajne. Nieźle napisane, jest akcja, jest twist na koniec. Baboli czepiać się nie będę, z jednym wyjątkiem: za moich dawnych czasów pisało się “dlatego że”, a nie “dlatego, bo”.
Tam jest inny związek…
Pozdr. I klik.
Już tylko spokój może nas uratować
Z tego wszystkie nie zauważyłem nawet, że zabrała czapkę. ← go zjadł chochlik
Niewiele brakowało, żebym nie czytał, bo wstęp mnie nużył. Potem się rozkręciło na szczęście. Pozdrowienia.
Cześć, tomaszg
Świeże i z polotem. Podobało mi się i rozbawiło mnie :-) Końcówka obiecująca dla bohatera, a niech przeżyje wreszcie uniesienie, którego nigdy nie zapomni. Jakieś tam literówki rzuciły mi się w oczy, ale to drobiazg. Lecę kliknąć. Pozdrawiam.
Do Agenta dołu Wolskiego daleka droga (ale ten autor spalił się jako komentator polityki), ale opowiadanie przyjemne. Nie pozbawione tu i tam ciekawych pomysłów. Np wykorzystanie powiedzenie, że gdzie diabeł nie może tam babę pośle.
Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.
Przeczytałam bez przykrości, ale tekst nie wywarł na mnie specjalnego wrażenia.
…mam inkwizytorów od tak na zawołanie? → …mam inkwizytorów ot tak, na zawołanie?
…zabrał się za codzienne opieprzanie… → …zabrał się do codziennego opieprzania…
Tamte na górze każe wszystkich, którzy marnują swoje talenty. -> Tamte na górze karze wszystkich, którzy marnują swoje talenty.
Sprawdź znaczenie słów każe i karze.
Mamy biskupa, który kilka razy świecił tę wodę. → Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Choć na kolana nie powala, czytało mi się znacznie lepiej niż sąsiedni “Testament”. Jest trochę fabuły, napisane lżej i z humorem.