
Hasło: Żadnego urzędnika na stacji
Hasło: Żadnego urzędnika na stacji
Na stację dotarł zdyszany jak parowóz. Zegar nad peronem wskazywał 21:58, lecz żadnego pociągu nie było. Mało tego, połączenie do Warszawy nie widniało nawet na rozkładzie. Dziwne, skoro do odjazdu zostały 2 minuty. Poczekał jeszcze chwilkę, żeby wyrównać oddech, po czym wstał z zamiarem udania się do informacji. Gdy tylko postawił nogę na pierwszym schodku, za plecami usłyszał znajomy dźwięk syreny swojej ukochanej lokomotywy Pm36. Zbliżając się do wagonu, naszła go myśl, że jest za cicho. Jedyny słyszalny dźwięk to jęki rozgrzanej, potężnej maszyny stojącej tuż obok niego. Poza tym nie było żywego ducha. Wsiadł do pierwszego wagonu i zajął pierwszy przedział. Tutaj ponownie przyszła myśl, że coś jest nie tak, inaczej niż zwykle. W wagonie panował półmrok, było chłodno, choć zaczynała się sierpniowa, ciepła noc. Gdy tylko się rozsiadł, pociąg ruszył, jak gdyby na nikogo więcej nie czekał.
Stefan był urzędnikiem kolejowym średniego szczebla. Tak przynajmniej o sobie mówił. W rzeczywistości pracował w dziale planowania i modernizacji. Niczym szczególnym się nie wyróżnił w trakcie całej swojej działalności zawodowej, może za wyjątkiem prawdziwej i szczerej miłości do kolei. Nagle drzwi przedziału zostały otwarte i stanął w nich wysoki, elegancki mężczyzna.
– Dobry wieczór, przepraszam, że niepokoję. Czy mógłbym się dosiąść?
Niezbyt się to spodobało Stefanowi. Czekała go podróż pełna przesiadek. Rankiem kolejnego dnia miał zaplanowane spotkanie w warszawskiej centrali i chciał się do niego przygotować, dlatego rzekł:
– Oczywiście, zapraszam.
Gdy tylko wszedł, w przedziale zrobiło się dziwnie, albo raczej przytłaczająco. Wystarczył jeden szybki rzut oka i Stefan poczuł się wręcz zawstydzony. Siedział przed nim przystojny, dobrze zbudowany i elegancko ubrany mężczyzna, mniej więcej w jego wieku. Nieco podobny do Józefa Węgrzyna, oczy równie wyłupiaste. Od razu dało się odczuć jego charyzmę i silny charakter.
– Zapali pan? – zapytał gość w przedziale.
– Dlaczego nie – odpowiedział Stefan i odruchowo zaczął przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu papierosów, jednak ich nie znalazł. – Przepraszam, ale w pośpiechu gdzieś musiałem je zapodziać.
– Niech pan nawet nie szuka, chcę pana poczęstować. – Gość wyjął paczkę Gauloise’ów i przysunął w stronę Stefana. Musiał zauważyć jego zdziwioną minę, bo od razu dodał:
– Proszę nie pytać, skąd mam takie rarytasy, tylko powoli się delektować.
W panującym półmroku było teraz widać tylko dwa żarzące się punkty. Wydawało się, że atmosfera nieco zelżała, a może zamaskował ją tylko dym papierosów.
Powoli wypuszczając dym z ust, nowoprzybyły gość zagadnął:
– Dokąd pan się wybiera tak późną porą?
– Jadę do Warszawy, muszę się tam pojawić jutro rano.
– W takim razie noc pełna przesiadek i przestojów przed panem.
– Tak się składa, że jestem urzędnikiem kolejowym i mam nadzieję coś temu zaradzić. Mam przy sobie projekty kilku nowych połączeń między południową częścią Polski a centralną oraz wschodnią. Dodatkowo, mam jeszcze wstępny zarys możliwej modernizacji wagonów osobowych.
Gdy tylko to powiedział, od razu pożałował. Stefan nie lubił mówić o sobie. Zawsze, podczas każdej rozmowy, upominał się w myślach, żeby nie wyjawić za dużo, żeby powiedzieć tylko to, co trzeba. Jeszcze pomyśli, że jestem ważną figurą na kolei, a jestem zwykłym nieudacznikiem próbującym coś osiągnąć – tyle zdążył jeszcze pomyśleć.
– Proszę, proszę, to z pana jest gruba ryba. Sam bym zgłosił jakieś sugestie, ale widzi pan, na moje potrzeby jest idealnie.
Stefan, gdyby nie był tak zawstydzony, poprosiłby o drugiego papierosa.
– Może po jeszcze jednym papierosku? Przyzna pan, że smaczne, a jeszcze trochę razem pojedziemy.
Jakbyś czytał mi w myślach, pomyślał, po czym przytaknął z zadowoleniem.
– Czym pan się w ogóle zajmuje, gdy nie modernizuje pan polskich kolei państwowych? Proszę wybaczyć moją dociekliwość, zwyczajnie interesują mnie ludzie, a jazda w ciszy jest dla mnie największa karą.
Świadomie czy nie, gość wkroczył w rejony, gdzie Stefan czuł się niespecjalnie komfortowo. Głównie dlatego, że zwyczajnie nie było o czym mówić. Mimo tego spróbował ująć swoje bezbarwne życie najbardziej ogólnikowo, jak potrafił.
– Tak się składa, że praca to również moje hobby i poświęcam temu cały swój czas. Nie zostaje go dużo na inne sprawy.
– Nie marzył pan nigdy o rodzinie? Dzieciach?
Stefan uniósł obie brwi do góry, niezamierzenie demonstrując swoje zakłopotanie.
Co to za pytania – pomyślał.
– Oczywiście, że tak. Jak każdy normalny mężczyzna. Los chciał widocznie inaczej i nigdy nie było ku temu okazji. Pociągi to moja miłość – dodał, jakby dla żartu.
Gość nie zareagował. Spojrzał zamyślony w szybę i po chwili zadumy powiedział:
– Los, powiada pan, tak chciał.
Cisza, która zapadła na kilka sekund, wydawała się wiecznością. Stefan już taki był, że łatwo wpadał w zakłopotanie, a kontakty towarzyskie nie były jego mocną stroną.
– Mam kotkę, wabi się Tosia. Wszystkie koty w mojej rodzinie miały takie imię. Rodziców słabo pamiętam. Ojciec raczej nie był wzorem do naśladowania, zresztą, nawet go nie poznałem, targnął się na życie, gdy byłem jeszcze mały. Proszę sobie wyobrazić, że rzucił się pod pociąg. Matka nigdy nie wyszła z żałoby, więc niespecjalnie jest o czym mówić. Jak się mieszka w małej wsi, to trudno o rozrywki, a do świata jest w każdą stronę daleko. Teraz mieszkam po sąsiedzku z pewnym młodym małżeństwem, mają córeczkę, Jagnę. Ona mi trochę rekompensuje moje zaprzepaszczone szanse na założenie rodziny, jeśli pan rozumie, o czym mówię.
Gość w przedziale zdawał się słuchać z zainteresowaniem, lecz w żaden sposób nie reagował. Nagle zapytał:
– Nie dziwi pana, że za oknem nie widać żadnych świateł? Pędzimy dość szybko, zdawałoby się, że musieliśmy przejechać przez kilka wsi i miast, a jakbyśmy jechali cały czas przez pola albo w tunelu.
Stefan dopiero w tej chwili się ocknął i zaczął intensywnie wypatrywać krajobrazu za oknem. Nic tylko czerń.
Gość kontynuował:
– Jechał pan tą trasą już wcześniej, prawda? Zawsze było tak pusto? Konduktor już dawno powinien do nas zajrzeć, a jakbyśmy jechali sami. Wiem, że zawsze ma pan bilet, mimo iż pan go nie potrzebuje, ale chyba pierwszy raz zdarzyło się, że nikt go panu nie sprawdził, nie mylę się?
– Skąd pan tyle o mnie wie? Kim pan właściwie jest? – zapytał stanowczo, próbując maskować swój strach.
– Proszę się nie denerwować. Nie chciałem, żeby się pan wystraszył.
– Więc pan to wszystko zaplanował? – zapytał żałośnie Stefan. – Mógłby się pan chociaż przedstawić?
Stefan gorączkowo zaczął przeszukiwać kieszenie i położył rękę na swojej aktówce, jakby zaraz miał wstać i opuścić przedział. Strach i niepewność nie pozwoliły mu jednak ruszyć się z miejsca.
Gość, widząc to wszystko, rzekł tylko:
– Nigdzie się pan stąd nie ruszy.
W tej chwili wszystkie włosy na karku Stefana stanęły na baczność.
Jechali chwilę w milczeniu. Czerń za oknem nie znikała, pociąg gnał nieustannie z tą samą prędkością. Jedynym źródłem światła, które sprawiało, że dało się dostrzec twarz naprzeciwko, była malutka żarówka na suficie. I ten chłód. Tak niespotykany i tak dziwny w sierpniu.
– Chyba nadeszła pora, żebym to ja o sobie powiedział coś więcej. Nazywam się Gabriel Wileński i zawodowo też zajmuję się pociągami, ale w przeciwieństwie do pana, moja praca polega głównie na jeżdżeniu nimi. Drugi aspekt mojej pracy to czas. O tak, czas. Fascynujące zjawisko, nieprawdaż?
Stefan od kilku minut nawet nie drgnął. Siedział jak sparaliżowany w oczekiwaniu na to, co zostanie powiedziane.
– Widzę, że jest pan spięty, ale proszę się nie martwić. O niczym tu nie będziemy dyskutować, a ja już o nic nie będę pytać. Chciałem panu zwyczajnie umilić podróż.
Po tych słowach wstał, wygładził dłonią marynarkę i ruszył w stronę drzwi przedziału. Nim je za sobą zamknął, odezwał się w stronę przestraszonego Stefana:
– Ach, ten czas. Wiedział pan, że to najprawdopodobniej jedyna rzecz, której nie możemy negocjować, bo nie należy do nas? Wszystkiego dobrego!
W Stefana jakby wstąpiła niewidzialna siła. Czuł, że musi coś powiedzieć, nie można z nikim tak pogrywać, zostawiać bez odpowiedzi…
– Na litość boską, niech mi pan wytłumaczy, co tu się właściwie dzieje? Czego pan ode mnie chce i co ja mam teraz zrobić?
Gabriel, stojąc już jedną nogą na korytarzu, zawahał się, przygryzł lekko wargi i stłumionym głosem rzekł:
– Niech pan potraktuje to spotkanie jak pewien przywilej. Zawsze to lepiej mieć towarzystwo i zapalić dobrego papierosa, mam nadzieję, że się pan ze mną zgodzi. A kim jestem? Być może zwykłym urojeniem w pańskiej głowie, ciekawą myślą skłaniającą do refleksji. Być może jutro pan o mnie zapomni, a może, czego nam życzę, skłonię pana do pewnych przemyśleń. Faktem jest niestety, że czas w tym przypadku nie podlega negocjacjom. Nic więcej powiedzieć nie mogę, i tak już za dużo powiedziałem. Wydaje mi się, że reszty ma się pan sam domyślić. Żegnam.
Szybko i zdecydowanie zamknął drzwi przedziału i zniknął z pola widzenia. Stefan przeniósł spojrzenie w stronę okna, za którym od dłuższego czasu niezmienny obraz zaczął się gwałtownie zmieniać. Powoli robiło się coraz jaśniej, ale już teraz dało się zobaczyć przepiękne pola maków, ciągnące się niemalże po horyzont. Pociąg zwalniał, jakby miał się za chwilę zatrzymać. Idealna kompozycja czerwieni i zieleni nie miała końca. Nagle jego oczom ukazał się piękny, kolorowy dworzec. Przypominał ten z Wilna, który znał z pocztówek. Słońce świeciło tak mocno, że jego zmęczone jazdą w ciemnościach oczy potrzebowały sporo czasu, by się przyzwyczaić. Coś jednak było nie tak. Cały ten obraz był tak abstrakcyjny, tak archaiczny, jakby ktoś go wyciął z innej epoki i wkleił w przypadkowe miejsce pośrodku pola. Stroje tych ludzi przypominały wiktoriańskie kreacje, które znał z encyklopedii. Sunęli wolno w absolutnej ciszy. Nikt nie krzyczał, nie było słychać gwizdków ani żadnej wrzawy towarzyszącej nieustannemu pośpiechowi, tak nierozerwalnie połączonemu z dworcami. Jednak było w tym coś pięknego, coś urzekającego. Coś, co sprawiało, że człowiek miałby ochotę wysiąść i zostać w tym miejscu. Nagle zaczęło się robić jaśniej. Tak jasno, jakby słońce sunęło w kierunku ziemi. Stefan długo mrużył oczy, by coś widzieć, ale musiał się poddać i je zamknąć. W jednej chwili poczuł, że osuwa się w swoim fotelu i zasypia, całkiem sam w swoim przedziale.
Zegar stojący idealnie naprzeciwko wielkiego łoża wskazywał godzinę dziesiątą. Powoli otworzył oczy. Przez otwarte okno do pokoju wpadał orzeźwiający, sierpniowy lekki powiew. Oparł się o wezgłowie i, wpatrując się w zegar, zaczął rozmyślać o tym, co się wydarzyło.
– Co za koszmar – wymamrotał, jakby sam do siebie.
W jednej sekundzie, jakby nagle oprzytomniał, zdał sobie sprawę, że nie dojechał na spotkanie do Warszawy. Mało tego, nie miał pewności, jaki jest dokładnie dzień, ani dlaczego obudził się o takiej porze. Nigdy czegoś takiego nie doświadczył. Nim zaczął się zastanawiać i uporządkowywać zdarzenia, z podwórza dobiegło głośne wołanie o pomoc.
Podszedł do okna i, nim zdążył się wychylić, zobaczył przed sobą swoją sąsiadkę, Weronikę, z paniką wyrysowaną na twarzy.
– Bogu dzięki, że jest pan w domu! – wykrzyczała zdyszana. – Moja córka, Jagna, coś złego się dzieje. Jest cała rozpalona i mamrocze. Niech mi pan pomoże zanieść ją do lecznicy.
Trudno sobie wyobrazić, co działo się w głowie Stefana. Strumień przeróżnych informacji namnożonych w ostatnich chwilach zlał się teraz w jeden potok niepokoju i jednego wielkiego znaku zapytania, a początkowe zmęczenie i senność przerodziły się w poczucie beznadziei. Mimo tego, mimowolnie skinął głową i wyszedł na podwórze. Gdy weszli do chaty, gdzie znajdowała się Jagna, ogarnęło go złe przeczucie. Wiedział, jaki widok może zastać, ale nie sądził, że tak nim to wstrząśnie. Na łóżku leżała młoda dziewczyna ubrana w lekką, białą halkę, przemoczoną do ostatniej nitki. Całe posłanie zdawało się być mokre od potu. Odór był niezwykły – pot i smród brudnego ciała. W pierwszym odruchu chciał zasłonić usta i nos, ale się powstrzymał.
Najgorszy był jednak obłęd w jej oczach. Zbliżając się do niej, dało się odczuć ciepło, które oddawało jej ciało. Nie było czasu na analizy. Błyskawicznie ujął dziewczynę najdelikatniej, jak umiał, i udał się do wyjścia. Nim wyszli, zdał sobie sprawę, że idąc nawet najkrótszą drogą, nie doniesie jej sam do lecznicy. Miał tylko nadzieję, że rower, który stoi w stodole, jest sprawny i że dadzą radę posadzić na nim Jagnę.
Z pomocą Weroniki udało im się posadzić dziewczynę na ramie i ruszyli najkrótszą możliwą drogą, która wiodła przez pole. Na nierównym terenie trzeba było włożyć sporo wysiłku, by utrzymać pojazd w pionie. Koła co chwila wpadały w jakieś szczeliny, co było dodatkowym spowolnieniem. Mimo tego, mozolnie, razem z Weroniką parli w kierunku przychodni z ledwie już teraz przytomną Jagną, a jedynym źródłem światła był księżyc.
Pole kończyło się na ulicy Zamkowej, stąd do ośrodka zostało już kilkaset metrów. Należało przejść przez park Sielecki, minąć przędzalnię Dietla i skręcić w ulicę Orlą, gdzie znajdowała się przychodnia. Na niebie zaczynało już świtać. Stefan dopiero w połowie miejskiej przeprawy z niemałym zdziwieniem zauważył, że do tej pory nikogo nie minęli. Przez ostatnie kilkanaście minut próbował obliczyć, jaki może być dzień tygodnia, i najbardziej prawdopodobna wydawała się niedziela. Mimo tego kościół, ulice i wszystkie domostwa milczały. Chociaż mógł się mylić, a miasto zwyczajnie jeszcze spało.
Gdy dotarli na miejsce, Weronika, przejmując inicjatywę, sama ujęła Jagnę i zdjęła ją z roweru.
– Nie wiem, jak panu dziękować, panie Stefanie. Sama bym jej tu nigdy nie przywiozła, ale teraz już sobie poradzę. Bardzo raz jeszcze dziękuję.
– Proszę poczekać, pomogę pani zanieść ją do środka i poczekam – odpowiedział zdecydowanie Stefan.
– Nie! Od tej pory zajmę się nią już sama – Weronika była stanowcza. – Proszę jechać do domu, wygląda pan na bardzo zmęczonego. Ja obiecuję, że poinformuję pana, jaki jest stan mojej córki. Raz jeszcze bardzo dziękuję.
Po tych słowach podniosła Jagnę i zniknęły za drzwiami ośrodka zdrowia.
Stefan nie spodziewał się, że jego sąsiadka jest tak stanowczą kobietą. Jej zachowanie wprawiło go w niemałe osłupienie. Był jednak tak zmęczony, że nie miał siły na głębsze analizy. Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu i odpocząć. W drodze powrotnej mógł jednak jechać na rowerze, zamiast go pchać, więc tak zrobił. Tym razem droga zajęła zdecydowanie mniej czasu.
Gdy zajechał na swoje podwórze, początkowo nie zauważył niczego dziwnego. Dopiero gdy chciał otworzyć drzwi, spostrzegł pod nimi niewielką paczuszkę, elegancko zapakowaną. W środku znajdowała się niewielka wuzetka, bardzo dobrej jakości. Najpewniej nie pochodziła z żadnej okolicznej cukierni, takich tutaj nie mieli. Bardziej zastanawiała go jednak karteczka z napisem “Dziękuję”. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Wszedł do pokoju – wyglądał tak samo, jak w momencie, gdy go opuszczał. Zegar jednak dalej pokazywał godzinę dziesiątą, mimo że wahadło zdawało się pracować poprawnie. Nie zdejmując nawet ubrań, ruszył w kierunku łóżka, a jedyna rzecz, o której myślał, to długi, niczym niezmącony sen. Gdy tylko nakrył się kołdrą, poczuł dziwne kołatanie serca i przypływ ciepłej śliny w ustach. W ostatniej sekundzie zdołał się wychylić poza krawędź łóżka i zwymiotował krwią na podłogę. Poczuł, jak krew pulsuje w skroniach z coraz większą intensywnością, a brzuch bolał z każdą chwilą bardziej, jakby miał w środku balon, który ktoś próbuje jak najszybciej napełnić powietrzem. Zdołał usiąść na brzegu łóżka. Jedyna rzecz, jaką miał w domu, a która mogłaby pomóc, to zwyczajna woda, ale na samą myśl jego gardło się zwężało – wiedział, że nic nie przełknie.
Spojrzał w stronę okna. Na zewnątrz świeciło słońce i zapowiadała się znakomita pogoda. Na chwilę zrobiło mu się lżej na żołądku. Postanowił, że wyjście ma właściwie jedno, mianowicie udać się do lecznicy, z której dopiero co wrócił. Chociaż prawdę mówiąc, czuł się, jakby ktoś za niego podjął taką decyzję. Lekko się pochylając, aby nie drażnić żołądka i zminimalizować ból, złapał się roweru i powoli ruszył w znanym mu kierunku.
Gdy wyszedł z pola i wkroczył do miasta, nadal zdawało się ono spać. Tym razem nie zdziwiło go to tak bardzo. Ilość nieprawdopodobnych wydarzeń w ostatnich godzinach była tak duża, że mózg Stefana ich już nie rejestrował. W pewnym momencie pomyślał nawet, że ulice wyglądają jak gdyby były martwe, miejski trup. Ta myśl go jednak nieco rozbawiła, lecz nie zaniepokoiła.
Gdy lecznica znalazła się w jego polu widzenia, dostrzegł, że ktoś siedzi na schodach przed wejściem. Zbliżył się. Nie, to nie może być on – pomyślał. Czy to Józef Węgrzyn?
– Witaj, Stefan! – zawołał Gabriel, gość z pociągu. – Chyba trudna i nieprzespana noc za tobą?
– Dzień dobry. Co pan tu robi? – w tym momencie strach owładnął Stefana. Jego obecność w tym miejscu i w tym czasie zdawała się nie wróżyć niczego dobrego.
– Zwyczajnie czekałem tu na ciebie. Mam nadzieję, że ból brzucha oraz zmęczenie minęły, mam rację?
Stefan z zaskoczeniem odkrył, że czuje się o wiele lepiej niż przed paroma sekundami. Właściwie to miał wrażenie, jakby dopiero co wstał po przespaniu długiej, niczym niezakłóconej nocy.
– Widzę, że tak. Cieszę się. W takim razie możesz tu odłożyć rower, nie będzie już potrzebny – odezwał się Gabriel w sposób bezpośredni, chociaż nigdy nie przeszli na ty, przynajmniej niczego takiego nie pamiętał.
Stefan, jakby ktoś przejął nad nim kontrolę, posłusznie odłożył rower i podszedł do Gabriela. Zwyczajnie owładnął go strach i lęk, które są w stanie sterować ludźmi jak marionetkami.
Gabriel lekko złapał go za ramię, jak dobrego znajomego, i ruszyli w przeciwnym kierunku niż ten, z którego przyszedł Stefan. Chociaż znał to miasto jak własną kieszeń, zdawało mu się, że idzie tą ulicą po raz pierwszy, jakby nagle, na pstryknięcie palcami, znaleźli się w innym miejscu.
Bez większej nadziei w głosie i ściszonym tonem zapytał:
– Gdzie idziemy?
– Idziemy w piękne miejsce, zobaczysz. Zresztą, widziałeś je już podczas podróży pociągiem. Pamiętasz? Zrobiło na tobie duże wrażenie. Muszę dodać, że podjąłeś dziś bardzo dobre decyzje, bardzo. Miałem nadzieję, że tak postąpisz, w przeciwnym razie, kto wie, może musielibyśmy iść w innym kierunku. Przypominasz sobie, co mówiłem w pociągu? Czas nie podlega negocjacjom, bo nie należy do nas – to niestety pozostaje niezmiennie.
Gdyby ktoś ich obserwował, zobaczyłby, jak znikają za rogiem pięknego, wyniosłego gmachu polskich kolei państwowych i absolutnie każdy byłby tak samo zdziwiony, że nigdy wcześniej tego budynku w tym miejscu nie widział.
W wagonie panował półmrok, było chłodno, choć był to sierpniowy, ciepły wieczór.
Lekka byłoza, może zaczynał się sierpniowy…?
Gdy tylko wszedł,
Kto?;)
– Niech pan nawet nie szuka, chcę pana poczęstować – gość wyjął paczkę Gauloise’ów i przysunął w stronę Stefana. Musiał zauważyć jego zdziwioną minę, bo od razu dodał:
– Proszę nie pytać, skąd mam takie rarytasy, tylko powoli się delektować.
Po poczęstować powinna być kropka, a gość dużej bo nie jest paszczowy. Nie jesteś świeżynką, ale dla pamięci podrzucam: https://www.fantastyka.pl/loza/14
Dodatkowo zapis jest zły, bo rozdzieliłeś dialog, a mówi ten sam człowiek, więc albo musi to być bez przerw, albo “Gość wyjął” do osobnego akapitu, ale moim zdaniem pierwszy wariant jest klarowniejszy.
Myśli bym jakoś zaznaczyła, bo się mieszają z narracją.
Rodziców słabo pamiętam. Ojciec raczej nie był wzorem do naśladowania, zresztą, nawet go nie pamiętam, targnął się na życie, gdy byłem jeszcze mały.
Teraz mieszkam po sąsiedzku z pewnym młodym małżeństwem, mają też córeczkę, Jagnę.
Ale czemu też?
Gość w przedziale zdawał się słuchać z zainteresowaniem, jednak nie dał po sobie tego poznać.
Skoro zdawał się słuchać, to znaczy, że dał po sobie poznać.
W opowiadaniu jest za dużo jakby.
Gardło Stefana się ścisnęło, a niepokój dał znać o sobie w nerwowym poruszaniu rękami i nogami.
Nie podoba mi się całe zdanie, od ściśniętego gardła, po poruszanie nogami i rękami, dziwnie brzmi.
I ten chłód.
Brzmi jakby chłód dawał światło.
Po tych słowach wstał, wygładził dłonią marynarkę i ruszył w stronę drzwi przedziału. Nim zamknął za sobą drzwi, odezwał się w stronę przestraszonego Stefana:
Nic więcej powiedzieć nie mogę, i tak już za dużo powiedziałem.
Stefan przeniósł swoje przestraszone oczy w stronę okna,
Ale wyciął je?;)
Nagle zaczęło się robić jaśniej. Tak jasno, jakby słońce sunęło w kierunku ziemi. Stefan długo mrużył oczy, by coś widzieć, ale musiał się poddać i je zamknąć. Nagle poczuł, że osuwa się w swoim fotelu i zasypia, całkiem sam w swoim przedziale.
Sporo masz bliskich powtórzeń.
Jak dla mnie bardziej filozoficzna, czy psychologiczna opowieść niż horror. Niemniej chwile grozy poczułam i taki nieokreślony, ślizgający się wzdłuż kręgosłupa niepokój;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)
Ambush, nawet sekunda niepokoju to już coś! Dziękuję za wyłapanie zgrzytów – wyeliminowane.
Dzięki Koalo za odwiedziny!
:)
“Mało tego, połączenie do Warszawy nie widniało nawet na rozkładzie. Dziwne, skoro do odjazdu zostały 2 minuty.” – heh, kto często jeździ koleją, ten się nie dziwi ;)
“Zbliżając się do wagonu, naszła go myśl,” – fuj, fuj, wychodzi na to, że myśl zbliżała się do wagonu.
Gdy tylko wszedł,
Kto?;)” – tutaj nie zgodzę się z Ambush (o rany! ;)). W pierwszej chwili miałem taką samą myśl, jak ona, ale potem pomyślałem, że wchodzi ON. Ktoś, kogo nie trzeba i nie należy zapowiadać.
Tekst nie wywołał we mnie dreszczyku, ale czytało się nawet-nawet.
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Dzięki Marcin za odwiedziny : )
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Dziękuję : )
Czekała go podróż pełną przesiadek
Pełna.
W panującym półmroku było teraz widać tylko dwa żarzące się punkty. Wydawało się, że atmosfera nieco zelżała, a może zamaskował ją tylko dym papierosów.
Powtórzenie niezbyt zgrabne.
Pierwsze zdanie też ciężkie do czytania. Może coś w stylu: Dwa żarzące się punkty rozświetlały panujący półmrok.
Zegar, stojący idealnie naprzeciwko wielkiego łoża, wskazywał godzinę dziesiątą.
Przez otwarte okno do pokoju wpadał orzeźwiający, sierpniowy, lekki powiew.
Najpierw pojawia się imię Stanisław, a później Stefan. Czy było to zamierzone? Bo opis w drugim akapicie dotyczy głównego bohatera. Nie wiem, nieco mnie to pogubiło.
Nie zrozumiem też zastosowania odstępów. Nie przeskakujemy nagle w czasie, nie idziemy do kolejnej sceny. Nie ma potrzeby dzielenia tekstu.
Z tego, co zrozumiałem, to tekst dotyczył nieubłaganej śmierci. Bohater postępuje właściwie i dzięki temu idzie do raju. Gabriel był zapewne aniołem albo jakimś wysłannikiem niebios. Imię od razu kojarzy mi się z Archaniołem Gabrielem.
Horror nieco inny, dotykający sfer osobistych (śmiertelność człowieka) niż samego, żywego strachu. Czytało się dobrze, nie było żadnych niesamowitych doznań, ale też nie zgrzytałem zębami.
Hej!
Na początku trochę za bardzo podkreślasz to, co jest dziwne. Czytelnik sam uzna, że cisza na peronie może być niepokojąca. Nie trzeba tego dobitnie określać, wystarczy opisać. ;)
Dalej jest podobnie: mam wrażenie, że za dużo dopowiadasz, nie pozwalasz na samodzielne czytanie historii, na wyciąganie wniosków, jest tego sporo, więc podam jeden przykład:
– Nie marzył pan nigdy o rodzinie? Dzieciach?
Stefan uniósł obie brwi do góry, niezamierzenie demonstrując swoje zakłopotanie.
Co to za pytania – pomyślał.
Skoro Stefan unosi brwi do góry, jest zakłopotany, no to domyślamy się, że to z powodu pytania. Takie pytanie od obcej osoby brzmi dziwnie, więc sama reakcja wystarczy, dopisywanie, że Stefan w myślach kwituje to "Co to za pytania" nic nowego nie wnosi, spowalnia akcję.
Rozmowa z gościem, mimo że ciekawskim, została opisana dość zwyczajnie, grozy tu niewiele, więc nie wiem skąd te włosy na baczność, kiedy Wileński wypowiada "Nigdzie się pan stąd nie ruszy", napisane zwyczajnie, a jak jakaś klątwa, tylko że… No właśnie, nic o tym nie ma.
Niczego się nie dowiadujemy, Wileński wychodzi, Stefan się budzi… Chaotyczne opowiadanie. I nagle już akcja w domu Jagny.
Dwa dłuższe bloki tekstu, ale poza tym czytało się okej. Tylko że kolej trochę na dostawkę, bo jeśli Wileński to śmierć/ktoś kto przeprowadza na drugą stronę, Stefan mógłby spotkać go tak naprawdę wszędzie.
Ale czytało się nieźle. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
WyrmKiller, słuszna uwaga z imieniem bohatera. Chyba do końca nie mogłem się zdecydować, jak powinien się nazywać.
Ananke, Stefan to niezwykle ambitny kolejarz, dlatego Gabriela mógł spotkać tylko w pociągu.
Dziękuję wam za poświęcony czas oraz wnikliwe i solidne opinie. Ponieważ to konkurs, nie chcę za bardzo przerabiać tekstu, musi bronić się tym, co ma.. Z pewnością wezmę wasze sugestie pod uwagę przy następnych opowiadaniach, zwłaszcza tę o niedopowiadaniu czytelnikowi wniosków.
Pozdrawiam : )
Niewiele dostrzegłam tu horroru, a cała historia wydała mi się opowiedziana nieco chaotycznie i czytałam ją nie mając żadnej pewności, że odczytuję właściwie. Skończywszy lekturę, pozostałam z tą niepewnością.
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
…do odjazdu zostały 2 minuty. → …do odjazdu zostały dwie minuty.
Liczebniki zapisujemy słownie. https://bookowska.pl/jak-zapisywac-liczby-w-tekstach/
…usłyszał znajomy dźwięk syreny swojej ukochanej lokomotywy Pm36. → Czy zaimek jest konieczny?
Zbliżając się do wagonu, naszła go myśl, że jest za cicho. → Czy dobrze rozumiem, że myśl naszła go, kiedy zbliżała się do wagonu?
Niczym szczególnym się nie wyróżnił w trakcie całej swojej działalności zawodowej… → Zbędny zaimek – czy mógłby się wyróżnić w trakcie cudzej działalności?
Gość wyjął paczkę Gauloise’ów… → Gość wyjął paczkę gauloise’ów…
Nie mam pewności, czy to jest poprawna odmiana. Nazwy papierosów piszemy małą literą. https://sjp.pwn.pl/zasady/109-20-10-Nazwy-roznego-rodzaju-wytworow-przemyslowych;629431.html
Stefan uniósł obie brwi do góry, niezamierzenie demonstrując swoje zakłopotanie. → Masło maślane – czy mógł unieść brwi do dołu? Zbędny zaimek – czy mógł okazać cudze zakłopotanie?
Ona mi trochę rekompensuje moje zaprzepaszczone szanse… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?
…zapytał stanowczo, próbując maskować swój strach. → Zbędny zaimek.
…i położył rękę na swojej aktówce… → Jak wyżej.
…odezwał się w stronę przestraszonego Stefana: → A może zwyczajnie: …odezwał się do przestraszonego Stefana:
…poczuł, że osuwa się w swoim fotelu i zasypia, całkiem sam w swoim przedziale. → Zbędne zaimki.
Oparł się o wezgłowie i, wpatrując się w zegar, zaczął rozmyślać o tym, co się wydarzyło. → Lekka siękoza.
Proponuję: Oparty o wezgłowie i wpatrzony w zegar, zaczął rozmyślać o tym, co się wydarzyło.
Nim zaczął się zastanawiać i uporządkowywać zdarzenia… -> Nim zaczął się zastanawiać i porządkować zdarzenia…
– Moja córka, Jagna, coś złego się dzieje. → I Stefan, i Weronika wiedzą, kim jest Jagna, więc może wystarczy: – Coś złego dzieje się z Jagną.
…w jeden potok niepokoju i jednego wielkiego znaku zapytania… – >Czy to celowe powtórzenie?
Proponuję: …w jeden potok niepokoju i wielkiego znaku zapytania…
Nie zdejmując nawet ubrań, ruszył w kierunku łóżka… → Nie zdejmując nawet ubrania, ruszył w kierunku łóżka…
Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą ktoś ma na sobie to ubranie.
– Gdzie idziemy? → – Dokąd idziemy?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, bardzo dziękuję za odwiedziny i łapankę.
Od niepewności do niepokoju stosunkowo niedaleko, a od niepokoju do horroru to też rzut beretem..
Zastosuję się oczywiście do poprawek. :))
Bardzo proszę, Hrabiaksie. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatna. :)
Kiedy niepewność stanie się niepokojem, cisnę beretem i pewnie wtedy przeżyję horror. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.