- Opowiadanie: hrabiax - Towarzysz podróży

Towarzysz podróży

Hasło: Żad­ne­go urzęd­ni­ka na sta­cji

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Towarzysz podróży

 

Na sta­cję do­tarł zdy­sza­ny jak pa­ro­wóz. Zegar nad pe­ro­nem wska­zy­wał 21:58, lecz żad­ne­go po­cią­gu nie było. Mało tego, po­łą­cze­nie do War­sza­wy nie wid­nia­ło nawet na roz­kła­dzie. Dziw­ne, skoro do od­jaz­du zo­sta­ły 2 mi­nu­ty. Po­cze­kał jesz­cze chwil­kę, żeby wy­rów­nać od­dech, po czym wstał z za­mia­rem uda­nia się do in­for­ma­cji. Gdy tylko po­sta­wił nogę na pierw­szym schod­ku, za ple­ca­mi usły­szał zna­jo­my dźwięk sy­re­ny swo­jej uko­cha­nej lo­ko­mo­ty­wy Pm36. Zbli­ża­jąc się do wa­go­nu, na­szła go myśl, że jest za cicho. Je­dy­ny sły­szal­ny dźwięk to jęki roz­grza­nej, po­tęż­nej ma­szy­ny sto­ją­cej tuż obok niego. Poza tym nie było ży­we­go ducha. Wsiadł do pierw­sze­go wa­go­nu i zajął pierw­szy prze­dział. Tutaj po­now­nie przy­szła myśl, że coś jest nie tak, ina­czej niż zwy­kle. W wa­go­nie pa­no­wał pół­mrok, było chłod­no, choć zaczynała się sierpniowa, cie­pła noc. Gdy tylko się roz­siadł, po­ciąg ru­szył, jak gdyby na ni­ko­go wię­cej nie cze­kał.

 

Stefan był urzęd­ni­kiem ko­le­jo­wym śred­nie­go szcze­bla. Tak przy­naj­mniej o sobie mówił. W rze­czy­wi­sto­ści pra­co­wał w dzia­le pla­no­wa­nia i mo­der­ni­za­cji. Ni­czym szcze­gól­nym się nie wy­róż­nił w trak­cie całej swo­jej dzia­łal­no­ści za­wo­do­wej, może za wy­jąt­kiem praw­dzi­wej i szcze­rej mi­ło­ści do kolei. Nagle drzwi prze­dzia­łu zo­sta­ły otwar­te i sta­nął w nich wy­so­ki, ele­ganc­ki męż­czy­zna.

– Dobry wie­czór, prze­pra­szam, że nie­po­ko­ję. Czy mógł­bym się do­siąść?

Nie­zbyt się to spodo­ba­ło Stefanowi. Czekała go po­dróż pełna prze­sia­dek. Ran­kiem ko­lej­ne­go dnia miał za­pla­no­wa­ne spo­tka­nie w war­szaw­skiej cen­tra­li i chciał się do niego przy­go­to­wać, dla­te­go rzekł:

– Oczy­wi­ście, za­pra­szam.

 

Gdy tylko wszedł, w prze­dzia­le zro­bi­ło się dziw­nie, albo ra­czej przy­tła­cza­ją­co. Wy­star­czył jeden szyb­ki rzut oka i Ste­fan po­czuł się wręcz za­wsty­dzo­ny. Sie­dział przed nim przy­stoj­ny, do­brze zbu­do­wa­ny i ele­ganc­ko ubra­ny męż­czy­zna, mniej wię­cej w jego wieku. Nieco po­dob­ny do Jó­ze­fa Wę­grzy­na, oczy rów­nie wy­łu­pia­ste. Od razu dało się od­czuć jego cha­ry­zmę i silny cha­rak­ter.

– Za­pa­li pan? – za­py­tał gość w prze­dzia­le.

– Dla­cze­go nie – od­po­wie­dział Ste­fan i od­ru­cho­wo za­czął prze­szu­ki­wać kie­sze­nie w po­szu­ki­wa­niu pa­pie­ro­sów, jed­nak ich nie zna­lazł. – Prze­pra­szam, ale w po­śpie­chu gdzieś mu­sia­łem je za­po­dziać.

– Niech pan nawet nie szuka, chcę pana po­czę­sto­wać. – Gość wyjął pacz­kę Gau­lo­ise’ów i przy­su­nął w stro­nę Ste­fa­na. Mu­siał za­uwa­żyć jego zdzi­wio­ną minę, bo od razu dodał:

– Pro­szę nie pytać, skąd mam takie ra­ry­ta­sy, tylko po­wo­li się de­lek­to­wać.

W pa­nu­ją­cym pół­m­ro­ku było teraz widać tylko dwa ża­rzą­ce się punk­ty. Wy­da­wa­ło się, że at­mos­fe­ra nieco ze­lża­ła, a może za­ma­sko­wał ją tylko dym pa­pie­ro­sów.

 

Po­wo­li wy­pusz­cza­jąc dym z ust, no­wo­przy­by­ły gość za­gad­nął:

– Dokąd pan się wy­bie­ra tak późną porą?

– Jadę do War­sza­wy, muszę się tam po­ja­wić jutro rano.

– W takim razie noc pełna prze­sia­dek i prze­sto­jów przed panem.

– Tak się skła­da, że je­stem urzęd­ni­kiem ko­le­jo­wym i mam na­dzie­ję coś temu za­ra­dzić. Mam przy sobie pro­jek­ty kilku no­wych po­łą­czeń mię­dzy po­łu­dnio­wą czę­ścią Pol­ski a cen­tral­ną oraz wschod­nią. Do­dat­ko­wo, mam jesz­cze wstęp­ny zarys moż­li­wej mo­der­ni­za­cji wa­go­nów oso­bo­wych.

Gdy tylko to po­wie­dział, od razu po­ża­ło­wał. Ste­fan nie lubił mówić o sobie. Za­wsze, pod­czas każ­dej roz­mo­wy, upo­mi­nał się w my­ślach, żeby nie wy­ja­wić za dużo, żeby po­wie­dzieć tylko to, co trze­ba. Jesz­cze po­my­śli, że je­stem ważną fi­gu­rą na kolei, a je­stem zwy­kłym nie­udacz­ni­kiem pró­bu­ją­cym coś osią­gnąć – tyle zdą­żył jesz­cze po­my­śleć.

– Pro­szę, pro­szę, to z pana jest gruba ryba. Sam bym zgło­sił ja­kieś su­ge­stie, ale widzi pan, na moje po­trze­by jest ide­al­nie.

Ste­fan, gdyby nie był tak za­wsty­dzo­ny, po­pro­sił­by o dru­gie­go pa­pie­ro­sa.

– Może po jesz­cze jed­nym pa­pie­ro­sku? Przy­zna pan, że smacz­ne, a jesz­cze tro­chę razem po­je­dzie­my.

Jak­byś czy­tał mi w my­ślach, po­my­ślał, po czym przy­tak­nął z za­do­wo­le­niem.

 

– Czym pan się w ogóle zaj­mu­je, gdy nie mo­der­ni­zu­je pan pol­skich kolei pań­stwo­wych? Pro­szę wy­ba­czyć moją do­cie­kli­wość, zwy­czaj­nie in­te­re­su­ją mnie lu­dzie, a jazda w ciszy jest dla mnie naj­więk­sza karą.

Świa­do­mie czy nie, gość wkro­czył w re­jo­ny, gdzie Ste­fan czuł się nie­spe­cjal­nie kom­for­to­wo. Głów­nie dla­te­go, że zwy­czaj­nie nie było o czym mówić. Mimo tego spró­bo­wał ująć swoje bez­barw­ne życie naj­bar­dziej ogól­ni­ko­wo, jak po­tra­fił.

– Tak się skła­da, że praca to rów­nież moje hobby i po­świę­cam temu cały swój czas. Nie zo­sta­je go dużo na inne spra­wy.

– Nie ma­rzył pan nigdy o ro­dzi­nie? Dzie­ciach?

Ste­fan uniósł obie brwi do góry, nie­za­mie­rze­nie de­mon­stru­jąc swoje za­kło­po­ta­nie.

Co to za py­ta­nia – po­my­ślał.

– Oczy­wi­ście, że tak. Jak każdy nor­mal­ny męż­czy­zna. Los chciał wi­docz­nie ina­czej i nigdy nie było ku temu oka­zji. Po­cią­gi to moja mi­łość – dodał, jakby dla żartu.

Gość nie za­re­ago­wał. Spoj­rzał za­my­ślo­ny w szybę i po chwi­li za­du­my po­wie­dział:

– Los, po­wia­da pan, tak chciał.

 

Cisza, która za­pa­dła na kilka se­kund, wy­da­wa­ła się wiecz­no­ścią. Ste­fan już taki był, że łatwo wpa­dał w za­kło­po­ta­nie, a kon­tak­ty to­wa­rzy­skie nie były jego mocną stro­ną.

– Mam kotkę, wabi się Tosia.  Wszyst­kie koty w mojej ro­dzi­nie miały takie imię. Ro­dzi­ców słabo pa­mię­tam. Oj­ciec ra­czej nie był wzo­rem do na­śla­do­wa­nia, zresz­tą, nawet go nie poznałem, tar­gnął się na życie, gdy byłem jesz­cze mały. Pro­szę sobie wy­obra­zić, że rzu­cił się pod po­ciąg. Matka nigdy nie wy­szła z ża­ło­by, więc nie­spe­cjal­nie jest o czym mówić. Jak się miesz­ka w małej wsi, to trud­no o roz­ryw­ki, a do świa­ta jest w każdą stro­nę da­le­ko. Teraz miesz­kam po są­siedz­ku z pew­nym mło­dym mał­żeń­stwem, mają có­recz­kę, Jagnę. Ona mi tro­chę re­kom­pen­su­je moje za­prze­pasz­czo­ne szan­se na za­ło­że­nie ro­dzi­ny, jeśli pan ro­zu­mie, o czym mówię.

Gość w prze­dzia­le zda­wał się słu­chać z za­in­te­re­so­wa­niem, lecz w żaden sposób nie reagował. Nagle za­py­tał:

– Nie dziwi pana, że za oknem nie widać żad­nych świa­teł? Pę­dzi­my dość szyb­ko, zda­wa­ło­by się, że mu­sie­li­śmy prze­je­chać przez kilka wsi i miast, a jak­by­śmy je­cha­li cały czas przez pola albo w tu­ne­lu.

Ste­fan do­pie­ro w tej chwi­li się ock­nął i za­czął in­ten­syw­nie wy­pa­try­wać kra­jo­bra­zu za oknem. Nic tylko czerń.

Gość kon­ty­nu­ował:

– Je­chał pan tą trasą już wcze­śniej, praw­da? Za­wsze było tak pusto? Kon­duk­tor już dawno po­wi­nien do nas zaj­rzeć, a jak­by­śmy je­cha­li sami. Wiem, że za­wsze ma pan bilet, mimo iż pan go nie po­trze­bu­je, ale chyba pierw­szy raz zda­rzy­ło się, że nikt go panu nie spraw­dził, nie mylę się?

– Skąd pan tyle o mnie wie? Kim pan wła­ści­wie jest? – za­py­tał sta­now­czo, pró­bu­jąc ma­sko­wać swój strach.

– Pro­szę się nie de­ner­wo­wać. Nie chcia­łem, żeby się pan wy­stra­szył.

– Więc pan to wszyst­ko za­pla­no­wał? – za­py­tał ża­ło­śnie Ste­fan. – Mógł­by się pan cho­ciaż przed­sta­wić?

Ste­fan go­rącz­ko­wo za­czął prze­szu­ki­wać kie­sze­nie i po­ło­żył rękę na swo­jej ak­tów­ce, jakby zaraz miał wstać i opu­ścić prze­dział. Strach i nie­pew­ność nie po­zwo­li­ły mu jed­nak ru­szyć się z miej­sca.

Gość, wi­dząc to wszyst­ko, rzekł tylko:

– Ni­g­dzie się pan stąd nie ruszy.

W tej chwi­li wszyst­kie włosy na karku Ste­fa­na sta­nę­ły na bacz­ność.

 

Je­cha­li chwi­lę w mil­cze­niu. Czerń za oknem nie zni­ka­ła, po­ciąg gnał nie­ustan­nie z tą samą pręd­ko­ścią. Je­dy­nym źró­dłem świa­tła, które spra­wia­ło, że dało się do­strzec twarz na­prze­ciw­ko, była ma­lut­ka ża­rów­ka na su­fi­cie. I ten chłód. Tak nie­spo­ty­ka­ny i tak dziw­ny w sierp­niu.

– Chyba na­de­szła pora, żebym to ja o sobie po­wie­dział coś wię­cej. Na­zy­wam się Ga­briel Wi­leń­ski i za­wo­do­wo też zaj­mu­ję się po­cią­ga­mi, ale w prze­ci­wień­stwie do pana, moja praca po­le­ga głów­nie na jeż­dże­niu nimi. Drugi aspekt mojej pracy to czas. O tak, czas. Fa­scy­nu­ją­ce zja­wi­sko, nie­praw­daż?

Ste­fan od kilku minut nawet nie drgnął. Sie­dział jak spa­ra­li­żo­wa­ny w ocze­ki­wa­niu na to, co zo­sta­nie po­wie­dzia­ne.

– Widzę, że jest pan spię­ty, ale pro­szę się nie mar­twić. O ni­czym tu nie bę­dzie­my dys­ku­to­wać, a ja już o nic nie będę pytać. Chcia­łem panu zwy­czaj­nie umi­lić po­dróż.

Po tych sło­wach wstał, wy­gła­dził dło­nią ma­ry­nar­kę i ru­szył w stro­nę drzwi prze­dzia­łu. Nim je za sobą za­mknął, ode­zwał się w stro­nę prze­stra­szo­ne­go Ste­fa­na:

– Ach, ten czas. Wie­dział pan, że to naj­praw­do­po­dob­niej je­dy­na rzecz, któ­rej nie mo­że­my ne­go­cjo­wać, bo nie na­le­ży do nas? Wszyst­kie­go do­bre­go!

W Ste­fa­na jakby wstą­pi­ła nie­wi­dzial­na siła. Czuł, że musi coś po­wie­dzieć, nie można z nikim tak po­gry­wać, zo­sta­wiać bez od­po­wie­dzi…

– Na li­tość boską, niech mi pan wy­tłu­ma­czy, co tu się wła­ści­wie dzie­je? Czego pan ode mnie chce i co ja mam teraz zro­bić?

Ga­briel, sto­jąc już jedną nogą na ko­ry­ta­rzu, za­wa­hał się, przy­gryzł lekko wargi i stłu­mio­nym gło­sem rzekł:

– Niech pan po­trak­tu­je to spo­tka­nie jak pe­wien przy­wi­lej. Za­wsze to le­piej mieć to­wa­rzy­stwo i za­pa­lić do­bre­go pa­pie­ro­sa, mam na­dzie­ję, że się pan ze mną zgo­dzi. A kim je­stem? Być może zwy­kłym uro­je­niem w pań­skiej gło­wie, cie­ka­wą myślą skła­nia­ją­cą do re­flek­sji. Być może jutro pan o mnie za­po­mni, a może, czego nam życzę, skło­nię pana do pew­nych przemyśleń. Fak­tem jest nie­ste­ty, że czas w tym przy­pad­ku nie pod­le­ga ne­go­cja­cjom. Nic wię­cej po­wie­dzieć nie mogę, i tak już za dużo po­wie­dzia­łem. Wy­da­je mi się, że resz­ty ma się pan sam do­my­ślić. Że­gnam.

Szyb­ko i zde­cy­do­wa­nie za­mknął drzwi prze­dzia­łu i znik­nął z pola wi­dze­nia. Ste­fan prze­niósł spojrzenie w stro­nę okna, za któ­rym od dłuż­sze­go czasu nie­zmien­ny obraz za­czął się gwał­tow­nie zmie­niać. Po­wo­li ro­bi­ło się coraz ja­śniej, ale już teraz dało się zo­ba­czyć prze­pięk­ne pola maków, cią­gną­ce się nie­mal­że po ho­ry­zont. Po­ciąg zwal­niał, jakby miał się za chwi­lę za­trzy­mać. Ide­al­na kom­po­zy­cja czer­wie­ni i zie­le­ni nie miała końca. Nagle jego oczom uka­zał się pięk­ny, ko­lo­ro­wy dwo­rzec. Przy­po­mi­nał ten z Wilna, który znał z pocz­tó­wek. Słoń­ce świe­ci­ło tak mocno, że jego zmę­czo­ne jazdą w ciem­no­ściach oczy po­trze­bo­wa­ły sporo czasu, by się przy­zwy­cza­ić. Coś jed­nak było nie tak. Cały ten obraz był tak abs­trak­cyj­ny, tak ar­cha­icz­ny, jakby ktoś go wy­ciął z innej epoki i wkle­ił w przy­pad­ko­we miej­sce po­środ­ku pola. Stro­je tych ludzi przy­po­mi­na­ły wik­to­riań­skie kre­acje, które znał z en­cy­klo­pe­dii. Su­nę­li wolno w ab­so­lut­nej ciszy. Nikt nie krzy­czał, nie było sły­chać gwizd­ków ani żad­nej wrza­wy to­wa­rzy­szą­cej nie­ustan­ne­mu po­śpie­cho­wi, tak nie­ro­ze­rwal­nie po­łą­czo­ne­mu z dwor­ca­mi. Jed­nak było w tym coś pięk­ne­go, coś urze­ka­ją­ce­go. Coś, co spra­wia­ło, że czło­wiek miał­by ocho­tę wy­siąść i zo­stać w tym miej­scu. Nagle za­czę­ło się robić ja­śniej. Tak jasno, jakby słoń­ce su­nę­ło w kie­run­ku ziemi. Ste­fan długo mru­żył oczy, by coś wi­dzieć, ale mu­siał się pod­dać i je za­mknąć. W jednej chwili po­czuł, że osuwa się w swoim fo­te­lu i za­sy­pia, cał­kiem sam w swoim prze­dzia­le.

 

Zegar sto­ją­cy ide­al­nie na­prze­ciw­ko wiel­kie­go łoża wska­zy­wał go­dzi­nę dzie­sią­tą. Po­wo­li otwo­rzył oczy. Przez otwar­te okno do po­ko­ju wpa­dał orzeź­wia­ją­cy, sierp­nio­wy lekki po­wiew. Oparł się o wez­gło­wie i, wpa­tru­jąc się w zegar, za­czął roz­my­ślać o tym, co się wy­da­rzy­ło.

– Co za kosz­mar – wy­mam­ro­tał, jakby sam do sie­bie.

W jed­nej se­kun­dzie, jakby nagle oprzy­tom­niał, zdał sobie spra­wę, że nie do­je­chał na spo­tka­nie do War­sza­wy. Mało tego, nie miał pew­no­ści, jaki jest do­kład­nie dzień, ani dla­cze­go obu­dził się o ta­kiej porze. Nigdy cze­goś ta­kie­go nie do­świad­czył. Nim za­czął się za­sta­na­wiać i upo­rząd­ko­wy­wać zda­rze­nia, z po­dwó­rza do­bie­gło gło­śne wo­ła­nie o pomoc.

Pod­szedł do okna i, nim zdą­żył się wy­chy­lić, zo­ba­czył przed sobą swoją są­siad­kę, We­ro­ni­kę, z pa­ni­ką wy­ry­so­wa­ną na twa­rzy.

– Bogu dzię­ki, że jest pan w domu! – wy­krzy­cza­ła zdy­sza­na. – Moja córka, Jagna, coś złego się dzie­je. Jest cała roz­pa­lo­na i mam­ro­cze. Niech mi pan po­mo­że za­nieść ją do lecz­ni­cy.

Trud­no sobie wy­obra­zić, co dzia­ło się w gło­wie Ste­fa­na. Stru­mień prze­róż­nych in­for­ma­cji na­mno­żo­nych w ostat­nich chwi­lach zlał się teraz w jeden potok nie­po­ko­ju i jed­ne­go wiel­kie­go znaku za­py­ta­nia, a po­cząt­ko­we zmę­cze­nie i sen­ność prze­ro­dzi­ły się w po­czu­cie bez­na­dziei. Mimo tego, mi­mo­wol­nie ski­nął głową i wy­szedł na po­dwó­rze. Gdy we­szli do chaty, gdzie znaj­do­wa­ła się Jagna, ogar­nę­ło go złe prze­czu­cie. Wie­dział, jaki widok może za­stać, ale nie są­dził, że tak nim to wstrzą­śnie. Na łóżku le­ża­ła młoda dziew­czy­na ubra­na w lekką, białą halkę, prze­mo­czo­ną do ostat­niej nitki. Całe po­sła­nie zda­wa­ło się być mokre od potu. Odór był nie­zwy­kły – pot i smród brud­ne­go ciała. W pierw­szym od­ru­chu chciał za­sło­nić usta i nos, ale się po­wstrzy­mał.

Naj­gor­szy był jed­nak obłęd w jej oczach. Zbli­ża­jąc się do niej, dało się od­czuć cie­pło, które od­da­wa­ło jej ciało. Nie było czasu na ana­li­zy. Bły­ska­wicz­nie ujął dziew­czy­nę naj­de­li­kat­niej, jak umiał, i udał się do wyj­ścia. Nim wy­szli, zdał sobie spra­wę, że idąc nawet naj­krót­szą drogą, nie do­nie­sie jej sam do lecz­ni­cy. Miał tylko na­dzie­ję, że rower, który stoi w sto­do­le, jest spraw­ny i że dadzą radę po­sa­dzić na nim Jagnę.

Z po­mo­cą We­ro­ni­ki udało im się po­sa­dzić dziew­czy­nę na ramie i ru­szy­li naj­krót­szą moż­li­wą drogą, która wio­dła przez pole. Na nie­rów­nym te­re­nie trze­ba było wło­żyć sporo wy­sił­ku, by utrzy­mać po­jazd w pio­nie. Koła co chwi­la wpa­da­ły w ja­kieś szcze­li­ny, co było do­dat­ko­wym spo­wol­nie­niem. Mimo tego, mo­zol­nie, razem z We­ro­ni­ką parli w kie­run­ku przy­chod­ni z le­d­wie już teraz przy­tom­ną Jagną, a je­dy­nym źró­dłem świa­tła był księ­życ.

Pole koń­czy­ło się na ulicy Zam­ko­wej, stąd do ośrod­ka zo­sta­ło już kil­ka­set me­trów. Na­le­ża­ło przejść przez park Sie­lec­ki, minąć przę­dzal­nię Die­tla i skrę­cić w ulicę Orlą, gdzie znaj­do­wa­ła się przy­chod­nia. Na nie­bie za­czy­na­ło już świ­tać. Ste­fan do­pie­ro w po­ło­wie miej­skiej prze­pra­wy z nie­ma­łym zdzi­wie­niem za­uwa­żył, że do tej pory ni­ko­go nie mi­nę­li. Przez ostat­nie kil­ka­na­ście minut pró­bo­wał ob­li­czyć, jaki może być dzień ty­go­dnia, i naj­bar­dziej praw­do­po­dob­na wy­da­wa­ła się nie­dzie­la. Mimo tego ko­ściół, ulice i wszyst­kie do­mo­stwa mil­cza­ły. Cho­ciaż mógł się mylić, a mia­sto zwy­czaj­nie jesz­cze spało.

 

Gdy do­tar­li na miej­sce, We­ro­ni­ka, przej­mu­jąc ini­cja­ty­wę, sama ujęła Jagnę i zdję­ła ją z ro­we­ru.

– Nie wiem, jak panu dzię­ko­wać, panie Ste­fa­nie. Sama bym jej tu nigdy nie przy­wio­zła, ale teraz już sobie po­ra­dzę. Bar­dzo raz jesz­cze dzię­ku­ję.

– Pro­szę po­cze­kać, po­mo­gę pani za­nieść ją do środ­ka i po­cze­kam – od­po­wie­dział zde­cy­do­wa­nie Ste­fan.

– Nie! Od tej pory zajmę się nią już sama – We­ro­ni­ka była sta­now­cza. – Pro­szę je­chać do domu, wy­glą­da pan na bar­dzo zmę­czo­ne­go. Ja obie­cu­ję, że po­in­for­mu­ję pana, jaki jest stan mojej córki. Raz jesz­cze bar­dzo dzię­ku­ję.

Po tych sło­wach pod­nio­sła Jagnę i znik­nę­ły za drzwia­mi ośrod­ka zdro­wia.

Ste­fan nie spo­dzie­wał się, że jego są­siad­ka jest tak sta­now­czą ko­bie­tą. Jej za­cho­wa­nie wpra­wi­ło go w nie­ma­łe osłu­pie­nie. Był jed­nak tak zmę­czo­ny, że nie miał siły na głęb­sze ana­li­zy. Chciał jak naj­szyb­ciej zna­leźć się w domu i od­po­cząć. W dro­dze po­wrot­nej mógł jed­nak je­chać na ro­we­rze, za­miast go pchać, więc tak zro­bił. Tym razem droga za­ję­ła zde­cy­do­wa­nie mniej czasu.

Gdy za­je­chał na swoje po­dwó­rze, po­cząt­ko­wo nie za­uwa­żył ni­cze­go dziw­ne­go. Do­pie­ro gdy chciał otwo­rzyć drzwi, spo­strzegł pod nimi nie­wiel­ką pa­czusz­kę, ele­ganc­ko za­pa­ko­wa­ną. W środ­ku znaj­do­wa­ła się nie­wiel­ka wu­zet­ka, bar­dzo do­brej ja­ko­ści. Naj­pew­niej nie po­cho­dzi­ła z żad­nej oko­licz­nej cu­kier­ni, ta­kich tutaj nie mieli. Bar­dziej za­sta­na­wia­ła go jed­nak kar­tecz­ka z na­pi­sem “Dzię­ku­ję”. Nic jed­nak nie przy­cho­dzi­ło mu do głowy. Wszedł do po­ko­ju – wy­glą­dał tak samo, jak w mo­men­cie, gdy go opusz­czał. Zegar jed­nak dalej po­ka­zy­wał go­dzi­nę dzie­sią­tą, mimo że wa­ha­dło zda­wa­ło się pra­co­wać po­praw­nie. Nie zdej­mu­jąc nawet ubrań, ru­szył w kie­run­ku łóżka, a je­dy­na rzecz, o któ­rej my­ślał, to długi, ni­czym nie­zmą­co­ny sen. Gdy tylko na­krył się koł­drą, po­czuł dziw­ne ko­ła­ta­nie serca i przy­pływ cie­płej śliny w ustach. W ostat­niej se­kun­dzie zdo­łał się wy­chy­lić poza kra­wędź łóżka i zwy­mio­to­wał krwią na pod­ło­gę. Po­czuł, jak krew pul­su­je w skro­niach z coraz więk­szą in­ten­syw­no­ścią, a brzuch bolał z każdą chwi­lą bar­dziej, jakby miał w środ­ku balon, który ktoś pró­bu­je jak naj­szyb­ciej na­peł­nić po­wie­trzem. Zdo­łał usiąść na brze­gu łóżka. Je­dy­na rzecz, jaką miał w domu, a która mo­gła­by pomóc, to zwy­czaj­na woda, ale na samą myśl jego gar­dło się zwę­ża­ło – wie­dział, że nic nie prze­łknie.

Spoj­rzał w stro­nę okna. Na ze­wnątrz świe­ci­ło słoń­ce i za­po­wia­da­ła się zna­ko­mi­ta po­go­da. Na chwi­lę zro­bi­ło mu się lżej na żo­łąd­ku. Po­sta­no­wił, że wyj­ście ma wła­ści­wie jedno, mia­no­wi­cie udać się do lecz­ni­cy, z któ­rej do­pie­ro co wró­cił. Cho­ciaż praw­dę mó­wiąc, czuł się, jakby ktoś za niego pod­jął taką de­cy­zję. Lekko się po­chy­la­jąc, aby nie draż­nić żo­łąd­ka i zmi­ni­ma­li­zo­wać ból, zła­pał się ro­we­ru i po­wo­li ru­szył w zna­nym mu kie­run­ku.

Gdy wy­szedł z pola i wkro­czył do mia­sta, nadal zda­wa­ło się ono spać. Tym razem nie zdzi­wi­ło go to tak bar­dzo. Ilość nie­praw­do­po­dob­nych wy­da­rzeń w ostat­nich go­dzi­nach była tak duża, że mózg Ste­fa­na ich już nie re­je­stro­wał. W pew­nym mo­men­cie po­my­ślał nawet, że ulice wy­glą­da­ją jak gdyby były mar­twe, miej­ski trup. Ta myśl go jed­nak nieco roz­ba­wi­ła, lecz nie za­nie­po­ko­iła.

Gdy lecz­ni­ca zna­la­zła się w jego polu wi­dze­nia, do­strzegł, że ktoś sie­dzi na scho­dach przed wej­ściem. Zbli­żył się. Nie, to nie może być on – po­my­ślał. Czy to Józef Wę­grzyn?

– Witaj, Ste­fan! – za­wo­łał Ga­briel, gość z po­cią­gu. – Chyba trud­na i nie­prze­spa­na noc za tobą?

– Dzień dobry. Co pan tu robi? – w tym mo­men­cie strach owład­nął Ste­fa­na. Jego obec­ność w tym miej­scu i w tym cza­sie zda­wa­ła się nie wró­żyć ni­cze­go do­bre­go.

– Zwy­czaj­nie cze­ka­łem tu na cie­bie. Mam na­dzie­ję, że ból brzu­cha oraz zmę­cze­nie mi­nę­ły, mam rację?

Ste­fan z za­sko­cze­niem od­krył, że czuje się o wiele le­piej niż przed pa­ro­ma se­kun­da­mi. Wła­ści­wie to miał wra­że­nie, jakby do­pie­ro co wstał po prze­spa­niu dłu­giej, ni­czym nie­za­kłó­co­nej nocy.

– Widzę, że tak. Cie­szę się. W takim razie mo­żesz tu odło­żyć rower, nie bę­dzie już po­trzeb­ny – ode­zwał się Ga­briel w spo­sób bez­po­śred­ni, cho­ciaż nigdy nie prze­szli na ty, przy­naj­mniej ni­cze­go ta­kie­go nie pa­mię­tał.

Ste­fan, jakby ktoś prze­jął nad nim kon­tro­lę, po­słusz­nie odło­żył rower i pod­szedł do Ga­brie­la. Zwy­czaj­nie owład­nął go strach i lęk, które są w sta­nie ste­ro­wać ludź­mi jak ma­rio­net­ka­mi.

Ga­briel lekko zła­pał go za ramię, jak do­bre­go zna­jo­me­go, i ru­szy­li w prze­ciw­nym kie­run­ku niż ten, z któ­re­go przy­szedł Ste­fan. Cho­ciaż znał to mia­sto jak wła­sną kie­szeń, zda­wa­ło mu się, że idzie tą ulicą po raz pierw­szy, jakby nagle, na pstryk­nię­cie pal­ca­mi, zna­leź­li się w innym miej­scu.

Bez więk­szej na­dziei w gło­sie i ści­szo­nym tonem za­py­tał:

– Gdzie idzie­my?

– Idzie­my w pięk­ne miej­sce, zo­ba­czysz. Zresz­tą, wi­dzia­łeś je już pod­czas po­dró­ży po­cią­giem. Pa­mię­tasz? Zro­bi­ło na tobie duże wra­że­nie. Muszę dodać, że pod­ją­łeś dziś bar­dzo dobre de­cy­zje, bar­dzo. Mia­łem na­dzie­ję, że tak po­stą­pisz, w prze­ciw­nym razie, kto wie, może mu­sie­li­by­śmy iść w innym kie­run­ku. Przypominasz sobie, co mó­wi­łem w po­cią­gu? Czas nie pod­le­ga ne­go­cja­cjom, bo nie na­le­ży do nas – to nie­ste­ty po­zo­sta­je nie­zmien­nie.

Gdyby ktoś ich ob­ser­wo­wał, zo­ba­czył­by, jak zni­ka­ją za ro­giem pięk­ne­go, wy­nio­słe­go gma­chu pol­skich kolei pań­stwo­wych i ab­so­lut­nie każdy byłby tak samo zdzi­wio­ny, że nigdy wcze­śniej tego bu­dyn­ku w tym miej­scu nie wi­dział.

Koniec

Komentarze

W wagonie panował półmrok, było chłodno, choć był to sierpniowy, ciepły wieczór.

Lekka byłoza, może zaczynał się sierpniowy…?

 

Gdy tylko wszedł,

Kto?;)

 

– Niech pan nawet nie szuka, chcę pana poczęstować – gość wyjął paczkę Gauloise’ów i przysunął w stronę Stefana. Musiał zauważyć jego zdziwioną minę, bo od razu dodał:

– Proszę nie pytać, skąd mam takie rarytasy, tylko powoli się delektować.

Po poczęstować powinna być kropka, a gość dużej bo nie jest paszczowy. Nie jesteś świeżynką, ale dla pamięci podrzucam: https://www.fantastyka.pl/loza/14

 

Dodatkowo zapis jest zły, bo rozdzieliłeś dialog, a mówi ten sam człowiek, więc albo musi to być bez przerw, albo “Gość wyjął” do osobnego akapitu, ale moim zdaniem pierwszy wariant jest klarowniejszy.

 

Myśli bym jakoś zaznaczyła, bo się mieszają z narracją.

 

Rodziców słabo pamiętam. Ojciec raczej nie był wzorem do naśladowania, zresztą, nawet go nie pamiętam, targnął się na życie, gdy byłem jeszcze mały.

 

Teraz mieszkam po sąsiedzku z pewnym młodym małżeństwem, mają też córeczkę, Jagnę.

 

Ale czemu też?

 

Gość w przedziale zdawał się słuchać z zainteresowaniem, jednak nie dał po sobie tego poznać.

Skoro zdawał się słuchać, to znaczy, że dał po sobie poznać.

 

W opowiadaniu jest za dużo jakby.

 

 

Gardło Stefana się ścisnęło, a niepokój dał znać o sobie w nerwowym poruszaniu rękami i nogami.

 

Nie podoba mi się całe zdanie, od ściśniętego gardła, po poruszanie nogami i rękami, dziwnie brzmi.

 

I ten chłód.

Brzmi jakby chłód dawał światło.

 

Po tych słowach wstał, wygładził dłonią marynarkę i ruszył w stronę drzwi przedziału. Nim zamknął za sobą drzwi, odezwał się w stronę przestraszonego Stefana:

 

Nic więcej powiedzieć nie mogę, i tak już za dużo powiedziałem.

 

 

Stefan przeniósł swoje przestraszone oczy w stronę okna,

 

Ale wyciął je?;)

 

Nagle zaczęło się robić jaśniej. Tak jasno, jakby słońce sunęło w kierunku ziemi. Stefan długo mrużył oczy, by coś widzieć, ale musiał się poddać i je zamknąć. Nagle poczuł, że osuwa się w swoim fotelu i zasypia, całkiem sam w swoim przedziale.

 

 

Sporo masz bliskich powtórzeń.

 

Jak dla mnie bardziej filozoficzna, czy psychologiczna opowieść niż horror. Niemniej chwile grozy poczułam i taki nieokreślony, ślizgający się wzdłuż kręgosłupa niepokój;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)

Ambush, nawet sekunda niepokoju to już coś! Dziękuję za wyłapanie zgrzytów – wyeliminowane.

Dzięki Koalo za odwiedziny!

 

:)

 

“Mało tego, połączenie do Warszawy nie widniało nawet na rozkładzie. Dziwne, skoro do odjazdu zostały 2 minuty.” – heh, kto często jeździ koleją, ten się nie dziwi ;)

 

“Zbliżając się do wagonu, naszła go myśl,” – fuj, fuj, wychodzi na to, że myśl zbliżała się do wagonu.

 

Gdy tylko wszedł,

Kto?;)” – tutaj nie zgodzę się z Ambush (o rany! ;)). W pierwszej chwili miałem taką samą myśl, jak ona, ale potem pomyślałem, że wchodzi ON. Ktoś, kogo nie trzeba i nie należy zapowiadać.

 

Tekst nie wywołał we mnie dreszczyku, ale czytało się nawet-nawet.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Dzięki Marcin za odwiedziny : )

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję : )

Czekała go podróż pełną przesiadek

Pełna.

 

W panującym półmroku było teraz widać tylko dwa żarzące się punkty. Wydawało się, że atmosfera nieco zelżała, a może zamaskował ją tylko dym papierosów.

Powtórzenie niezbyt zgrabne.

Pierwsze zdanie też ciężkie do czytania. Może coś w stylu: Dwa żarzące się punkty rozświetlały panujący półmrok.

 

Zegar, stojący idealnie naprzeciwko wielkiego łoża, wskazywał godzinę dziesiątą.

Przez otwarte okno do pokoju wpadał orzeźwiający, sierpniowy, lekki powiew.

 

Najpierw pojawia się imię Stanisław, a później Stefan. Czy było to zamierzone? Bo opis w drugim akapicie dotyczy głównego bohatera. Nie wiem, nieco mnie to pogubiło.

Nie zrozumiem też zastosowania odstępów. Nie przeskakujemy nagle w czasie, nie idziemy do kolejnej sceny. Nie ma potrzeby dzielenia tekstu.

 

Z tego, co zrozumiałem, to tekst dotyczył nieubłaganej śmierci. Bohater postępuje właściwie i dzięki temu idzie do raju. Gabriel był zapewne aniołem albo jakimś wysłannikiem niebios. Imię od razu kojarzy mi się z Archaniołem Gabrielem.

Horror nieco inny, dotykający sfer osobistych (śmiertelność człowieka) niż samego, żywego strachu. Czytało się dobrze, nie było żadnych niesamowitych doznań, ale też nie zgrzytałem zębami.

Hej!

 

Na początku trochę za bardzo podkreślasz to, co jest dziwne. Czytelnik sam uzna, że cisza na peronie może być niepokojąca. Nie trzeba tego dobitnie określać, wystarczy opisać. ;)

 

Dalej jest podobnie: mam wrażenie, że za dużo dopowiadasz, nie pozwalasz na samodzielne czytanie historii, na wyciąganie wniosków, jest tego sporo, więc podam jeden przykład:

 

– Nie marzył pan nigdy o rodzinie? Dzieciach?

Stefan uniósł obie brwi do góry, niezamierzenie demonstrując swoje zakłopotanie.

Co to za pytania – pomyślał.

 

Skoro Stefan unosi brwi do góry, jest zakłopotany, no to domyślamy się, że to z powodu pytania. Takie pytanie od obcej osoby brzmi dziwnie, więc sama reakcja wystarczy, dopisywanie, że Stefan w myślach kwituje to "Co to za pytania" nic nowego nie wnosi, spowalnia akcję.

 

Rozmowa z gościem, mimo że ciekawskim, została opisana dość zwyczajnie, grozy tu niewiele, więc nie wiem skąd te włosy na baczność, kiedy Wileński wypowiada "Nigdzie się pan stąd nie ruszy", napisane zwyczajnie, a jak jakaś klątwa, tylko że… No właśnie, nic o tym nie ma.

 

Niczego się nie dowiadujemy, Wileński wychodzi, Stefan się budzi… Chaotyczne opowiadanie. I nagle już akcja w domu Jagny.

 

Dwa dłuższe bloki tekstu, ale poza tym czytało się okej. Tylko że kolej trochę na dostawkę, bo jeśli Wileński to śmierć/ktoś kto przeprowadza na drugą stronę, Stefan mógłby spotkać go tak naprawdę wszędzie.

 

Ale czytało się nieźle. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

WyrmKiller, słuszna uwaga z imieniem bohatera. Chyba do końca nie mogłem się zdecydować, jak powinien się nazywać.

 

Ananke, Stefan to niezwykle ambitny kolejarz, dlatego Gabriela mógł spotkać tylko w pociągu.

 

Dziękuję wam za poświęcony czas oraz wnikliwe i solidne opinie. Ponieważ to konkurs, nie chcę za bardzo przerabiać tekstu, musi bronić się tym, co ma.. Z pewnością wezmę wasze sugestie pod uwagę przy następnych opowiadaniach, zwłaszcza tę o niedopowiadaniu czytelnikowi wniosków.

 

Pozdrawiam : )

Niewiele dostrzegłam tu horroru, a cała historia wydała mi się opowiedziana nieco chaotycznie i czytałam ją nie mając żadnej pewności, że odczytuję właściwie. Skończywszy lekturę, pozostałam z tą niepewnością.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

do od­jaz­du zo­sta­ły 2 mi­nu­ty. → …do od­jaz­du zo­sta­ły dwie mi­nu­ty.

Liczebniki zapisujemy słownie. https://bookowska.pl/jak-zapisywac-liczby-w-tekstach/

 

usły­szał zna­jo­my dźwięk sy­re­ny swo­jej uko­cha­nej lo­ko­mo­ty­wy Pm36. → Czy zaimek jest konieczny?

 

Zbli­ża­jąc się do wa­go­nu, na­szła go myśl, że jest za cicho. → Czy dobrze rozumiem, że myśl naszła go, kiedy zbliżała się do wagonu?

 

Ni­czym szcze­gól­nym się nie wy­róż­nił w trak­cie całej swo­jej dzia­łal­no­ści za­wo­do­wej… → Zbędny zaimek – czy mógłby się wyróżnić w trakcie cudzej działalności?

 

Gość wyjął pacz­kę Gau­lo­ise’ów… → Gość wyjął pacz­kę gau­lo­ise’ów

Nie mam pewności, czy to jest poprawna odmiana. Nazwy papierosów piszemy małą literą. https://sjp.pwn.pl/zasady/109-20-10-Nazwy-roznego-rodzaju-wytworow-przemyslowych;629431.html

 

Ste­fan uniósł obie brwi do góry, nie­za­mie­rze­nie de­mon­stru­jąc swoje za­kło­po­ta­nie. → Masło maślane – czy mógł unieść brwi do dołu? Zbędny zaimek – czy mógł okazać cudze zakłopotanie?

 

Ona mi tro­chę re­kom­pen­su­je moje za­prze­pasz­czo­ne szan­se… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

za­py­tał sta­now­czo, pró­bu­jąc ma­sko­wać swój strach. → Zbędny zaimek.

 

i po­ło­żył rękę na swo­jej ak­tów­ce… → Jak wyżej.

 

ode­zwał się w stro­nę prze­stra­szo­ne­go Ste­fa­na: → A może zwyczajnie: …ode­zwał się do prze­stra­szo­ne­go Ste­fa­na:

 

po­czuł, że osuwa się w swoim fo­te­lu i za­sy­pia, cał­kiem sam w swoim prze­dzia­le. → Zbędne zaimki.

 

Oparł się o wez­gło­wie i, wpa­tru­jąc się w zegar, za­czął roz­my­ślać o tym, co się wy­da­rzy­ło. → Lekka siękoza.

Proponuję: Oparty o wez­gło­wie i wpatrzony w zegar, za­czął roz­my­ślać o tym, co się wy­da­rzy­ło.

 

Nim za­czął się za­sta­na­wiać i upo­rząd­ko­wy­wać zda­rze­nia… -> Nim za­czął się za­sta­na­wiać i po­rząd­ko­­wać zda­rze­nia

 

Moja córka, Jagna, coś złego się dzie­je. → I Stefan, i Weronika wiedzą, kim jest Jagna, więc może wystarczy: – Coś złego dzie­je się z Jagną.

 

jeden potok nie­po­ko­ju i jed­ne­go wiel­kie­go znaku za­py­ta­nia… – >Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję: …w jeden potok nie­po­ko­ju i wiel­kie­go znaku za­py­ta­nia

 

Nie zdej­mu­jąc nawet ubrań, ru­szył w kie­run­ku łóżka… → Nie zdej­mu­jąc nawet ubrania, ru­szył w kie­run­ku łóżka

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą ktoś ma na sobie to ubranie.

 

Gdzie idzie­my?Dokąd idzie­my?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, bardzo dziękuję za odwiedziny i łapankę. 

Od niepewności do niepokoju stosunkowo niedaleko, a od niepokoju do horroru to też rzut beretem..

Zastosuję się oczywiście do poprawek. :))

Bardzo proszę, Hrabiaksie. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatna. :)

Kiedy niepewność stanie się niepokojem, cisnę beretem i pewnie wtedy przeżyję horror. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka