- Opowiadanie: Monokeros - Siegfest

Siegfest

Fortuna to stara i pokrętna sztuka, która tkwi jeszcze w antycznej tradycji dramatu. Pod maską uśmiechu może skrywać gniew, grymas pogardy lub zwyczajną obojętność wobec ludzkiego losu.

Gra ze światem własną talią kart i oszukuje jak nikt. Wobec tego każdy jest pozostawiony z dwiema kiepskimi możliwościami - możemy wybierać między rezygnacją z dalszej rozgrywki a grą kantem.

Ta historia ma na celu pokazanie, jak niepozorne na pierwszy rzut oka, umowne wytrychy rzeczywistości mogą służyć przeforsowaniu największych bram, strzegących granic dwóch zupełnie obcych sobie światów.

Zapraszam do czytania.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Rossa

Oceny

Siegfest

Tego wieczoru Günthersdorf milczało. Całą dzielnicę przesycała cisza, w cieniu której wciąż rozbrzmiewały echa niedawnych salw cesarskiej artylerii. Przez ostatnie dni pułk haubic pozytonowych palił rubieże silesiańskie, burząc przy tym kilka granicznych wiosek i zmieniając w pieczeń wołową pobliskie stada bydła. Prowadzonemu uderzeniu przyświecał jeden cel: rozbicie grupy sabotażowej, która dokonywała wypadów na obszary graniczne Teutonicum.

Szybko okazało się, że był to doskonały pretekst do dalszej ekspansji terytorialnej Rzeszy. W niedługim czasie dziesięć oddziałów szturmowych przybyło na ziemię lubuską by rozbić tymczasowy garnizon w pobliżu Grünbergu. Odbiło się to pozytywnie na gospodarce regionu; żołnierze ochoczo wspierali lokalny przemysł winiarski i sektor usług towarzyskich.

W tym czasie Palce Cesarza, jak pieszczotliwe nazywano dywizjony artyleryjskie, dalej równały z ziemią południowe rubieże. Skoncentrowany na przestrzeni dwudziestu kilometrów kwadratowych ostrzał zdziesiątkował rozproszonych wzdłuż granicy partyzantów. Kilkudniowa kanonada przygotowała drogę wojskom cesarza, które pokrzepione miejscowym winem w dwa dni wybiły ostatnich buntowników. Pamiątkę ich wizyty, prócz spalonej ziemi i gnijących zwłok w przydrożnych rowach, stanowił Sztandar – strzelisty maszt radiowy, który wyznaczał nowe granice mocarstwa.

Wobec tak znaczącego sukcesu cesarskich oddziałów gubernator regionu Grünberg, któremu powierzono uprzednio pieczę nad zaopatrywaniem wojsk, zorganizował wystawną ucztę na dworze Günthersdorfskim. Przybyło na nią wielu wpływowych arystokratów, którzy hojnie finansowali wszelkie przedsięwzięcia Maksymiliana XIX. Sam cesarz został zaproszony, jednak negocjacje prowadzone z Księstwem Północnoalpejskim zatrzymały go we Frankfurcie.

Już na początku operacji wszystkie organizmy żywe oprócz ryb i ludzi uciekły jak najdalej od kanonady i blasku dział, przez wiele nocy rozpalających niebo czerwienią. Ryby nie przejmowały się zbytnio wydarzeniami na powierzchni a ludzie zwyczajnie nie mieli wpływu na to, że akurat w ich sąsiedztwie ktoś postanowił przeprowadzić zmasowany ostrzał. Cieszyli się tylko, że zamieszkują miasto należące do cesarstwa i mogą tkwić ze swoimi wędkami na brzegach lubuskich stawów i strumyków. Niektórzy pod pretekstem wędkowania przepijali jedynie oszczędności, zatapiając dowody swej winy w zbiornikach wodnych. W późniejszym czasie służyły one różnym stworzeniom za schronisko przed drapieżnikami czy wylęgarnie, więc żadna ze stron nie narzekała na taki układ zależności.

Właśnie nad jednym ze strumyków siedziało tego wieczoru trzech ludzi. Dla niepoznaki trzymali w pobliżu leszczynowe kije, mające udawać własnoręcznie wykonane wędki. W końcu nigdy nie wiadomo zza którego krzaka może wyskoczyć straż miejska. W rzeczywistości czas umilało im kilka butelek zwietrzałego spirytusu, które po opróżnieniu znikały w szemrzącym potoku naprzeciwko. 

Rzekę płynącą pod ich nogami zwano Śląską Ochlą. Ta wymowna nazwa pochodziła z dawnych czasów, jeszcze sprzed powstania cesarstwa, i żyła wciąż pośród miejscowych. Dno rzeki stanowiło skarbiec zardzewiałych puszek po piwie i antycznych setek po wódce. Co szczęśliwsi wędkarze mogli nawet trafić na zielone butelki wina opatrzone datami tłoczenia, lecz dla większości wszystkie te skarby były zwyczajnymi śmieciami.

Mężczyźni uznali za punkt honoru wzbogacenie dna jak największą ilością butli, przez co już cztery zatonęły w głębinach starej Śląskiej Ochli. Wobec tego cisza opuszczała stopniowo Günthersdorf, spychana w dal przez ich śmiechy. Z każdą kolejną butelką ryk zyskiwał na sile, niosąc się wraz z echem pośród suchych zbóż.

Układ sił pomiędzy nimi był następujący: dwóch doświadczonych chlejusów i jeden naiwny wyrostek, który w zamian za hojny przywilej ich towarzystwa wyłożył bez sprzeciwu na całą popijawę. Każdy przypadkowy przechodzień mógł łatwo stwierdzić, że młodzieniec stanowił główną atrakcję wieczoru. Jego dwaj znajomi za których towarzystwo zapłacił etanolem na przemian wypróbowywali na nim swoje najlepsze docinki, zachęcając się do tego nawzajem salwami śmiechu. W końcu jednak duma zwyciężyła w sercu chłopaka, który łamiącym się głosem obwieścił pierwsze co przyszło mu do głowy:

 – A wiecie co? Wejdę tam. Wejdę do środka. Co, nie wierzycie mi? – zapytał wyzywająco, jednak jego rozchwiany sopran niweczył zamierzony efekt tych słów.

Oświadczenie chłopaka wstrzymało na krótką chwilę potok kolejnych obelg i kpin. Przez chwilę mężczyźni zastanawiali się nad tym oświadczeniem, dostrzegając w nim po chwili kolejny pretekst do kpiny.

 – Daj se spokój, Daniel. Szans nie ma, że tam wleziesz – parsknął Kalisz, okoliczny moczymorda, z wyzywającym uśmiechem wskazując na rozświetlony pałac Günthersdorf.

 – Chyba za dużo wypiłeś, chłopcze – rzekł Jaromir, czynny i częsty uczestnik kaliszowych libacji – Wróć lepiej do domu, pomódl się o lekkiego kaca i idź spać. To ci zrobi najlepiej – zapewnił.

Próba spławienia chłopaka nie powiodła się. Daniel skrzyżował ręce na piersi, marszcząc gładkie czoło.

 – Chcecie się przekonać? – odszczeknął młodzieniec z wymuszoną zuchwałością – Zaraz będziecie mogli mi pogratulować zza ogrodzenia.

 – Ty naprawdę myślisz o tym żeby tam wejść? No błagam, jesteś tchórz jakich mało – stwierdził Jaromir – Zawsze byłeś i nie ma na tym świecie rzeczy, która mogłaby to zmienić.

 – Nie można zaprzeczyć – przytaknął Kalisz wzruszając ramionami – Pamiętam jak trzy lata temu przed jednym kundlem wiałeś aż do Książa! – zarechotał.

Daniel sapnął wściekle w odpowiedzi.

 – Przynajmniej moje nazwisko nie brzmi jak osrane portki – stwierdził złośliwie.

Kalisz spoglądał na niego w milczeniu przez dłuższą chwilę. W tym czasie na jego czerwonej twarzy dokonywał się spektakl emocji; spuścił krzaczaste brwi i poruszał ustami bez słowa, miotając z oczu błyskawice. Mimo to nawet nie drgnął. Wzdychając ciężko rzekł po chwili:

 – Szanuję osobę twojej matki i nie ośmieliłbym się psuć pamięci tej kobiety. Ale rodu twojego ojca, siubrze, nie znam ani ja, ani nawet ty sam. Ja, w przeciwieństwie do ciebie – rzekł z pogardą – noszę nazwisko po mieczu i wiem, czyja krew we mnie płynie.

Chłopak przemilczał obelgę zaciskając drżące pięści. Nie wiedział czy wstrząsa nimi gniew i chęć pomszczenia zadanej mu zniewagi czy też fatalna wizja skutków bójki, którą chciał wszcząć. Nie wygrałby z Kaliszem na pięści, był o tym przekonany. Ten zwalisty kawał mięsa bez trudu rozniósłby go jednym celnym ciosem, a Daniel nie nabiłby mu nawet porządnego sińca.

Chłopak obejrzał się na pałac. Smukła bryła tej starożytnej budowli wrzynała się w nocne niebo, rozbijając ciemności jaskrawym blaskiem kadmowych reflektorów. Tylko ich białe światło wskazywało na to, że ktokolwiek znajdował się w środku.

Pomimo odbywającej się tam uczty żaden szmer nie docierał na zewnątrz. Cyfrowa bariera akustyczna stanowiła niewidzialną granicę pomiędzy Ważną Częścią tego świata mieszczącą się w pałacu a bezbarwną resztą, na którą składało się wszystko wokół. Muzyka dedykowana arystokracji nie mogła służyć pospólstwu a gwara gawiedzi nie miała prawa psuć dworskich dyskusji. Do rozdzielenia tych dwóch światów nie wystarczyły ściany kolosalnego budynku, potrzeba było wyraźnej przegrody pomiędzy tym, co mogą mieć wszyscy i tym, czego nie może mieć nikt. Nawet ostry blask świateł miał odpychać wzrok niepożądanych oczu od pałacu – jednego z setek filarów podtrzymujących niebo ponad Teutonicum.

 – Mówię, pizda jesteś i nawet pod bramę nie podejdziesz – stwierdził Kalisz rzeczowo, po czym opróżnił butelkę i wyrzucił puste szkło do rzeki.

 – Zaraz zobaczysz kto tu jest pizda – mruknął Daniel zawistnie, odchodząc szybkim krokiem w stronę swojego mieszkania.

 

***

 

Pod wpływem gniewu w jego głowie powstał błyskotliwy plan. Wpadł do domu, wyciągnął z szafki zestaw śrubokrętów i wyszedł na ulice Günthersdorfu. Mężczyźni oglądali się za nim przez chwilę, po czym wstali znad rzeki by wyruszyć powolnym krokiem w kierunku centrum dzielnicy.

 – Jak sądzisz, co on takiego zamierza? – zapytał Kalisz, wpychając jedną z ocalałych butelek pod koszulę.

 – Skąd mogę wiedzieć? Z tym chłopakiem zawsze było coś nie tak – stwierdził Jaromir niechętnie – Nawet Jagienka mu dać nie chciała, a przecie nie jest z niego jakaś wielka pokraka…

 – Pewnie dlatego nie chciała, że chuderlawy – wyjaśnił mu kompan – A Jagna to jedną ręką by go powaliła. Ona nie lubi takich kościstych. Wybredna kurwa, wyobrażasz to sobie? – pokręcił głową z rezygnacją – Co się na tym świecie dzieje…

Tymczasem Daniel krążył po całej dzielnicy w starym wojskowym mundurze pożyczonym od sędziwego sąsiada, zawinąwszy wokół szyi chustę, która wydała mu się elegancka. Mundur dobrze na nim leżał, a wyglądał jeszcze lepiej. Minione lata nie zdołały odcisnąć na materiale swojego piętna, uniform zachował ślady dawnej chwały, którą uwydatniało kilka zapomnianych przez świat orderów zdobiących jego pierś. Chłopak maszerował szybkim krokiem w stronę, jak mu się wydawało, ostatniego elementu potrzebnego do ukończenia kamuflażu.

Po chwili zatrzymał się przed dyskretną budką, zwieńczoną napisem Das Kloset. Oprócz paru wulgarnych rysunków toaletę zdobiła niewielka plakietka herbowa, przed laty przywieszona tu dla żartu przez jednego z miejscowych chuliganów. Stało się tak z prostego powodu – chłopiec, nie mogąc nigdzie sprzedać ukradzionego kawałka metalu postanowił pokazać wszystkim co myśli o tak bezużytecznych przedmiotach. Od tamtej pory piękne godło zdobiło publiczny szalet.

Herb ten miał długą historię i widniał w wielu starożytnych glosariuszach, uświetniając je swoim majestatem. W czerwonym polu jego tarczy stał czarny jednorożec; młócił groźnie powietrze przednimi kopytami, otoczony przez siedem srebrnych błyskawic. Bestia stała na tylnych nogach gotowa zburzyć rogiem każdą przeszkodę.

Ale mieszkańcy Günthersdorfu nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, że ich dzielnicę uświetnia tak dostojny symbol. Pod tym względem Daniel nie różnił się od reszty, dostrzegał jednak piękno i potęgę godła. Oprócz tego coś podpowiadało mu, że warto byłoby mieć przy sobie symbol wyższego stanu próbując wejść na tak ważne przyjęcie. 

W rzeczywistości chłopak nie wierzył w to, że naprawdę uda mu się dostać na ucztę, jednak duma zabraniała mu się wycofać. Czuł na sobie spojrzenia kompanów, a nie zniósłby lekceważenia, z jakim dwóch pijusów wykpiłoby jego puste obietnice. To była przegrana sprawa, ale i tak nie miał nic do stracenia. Zaślepiała go chęć czyjegokolwiek uznania, która odcinała racjonalne myślenie i, jak każdego naiwnego człowieka, pozostawiała bezradnym w beznadziejnej sytuacji. Nie widząc innego wyjścia kontynuował przegraną walkę, pokrzepiając się myślą brzmiącą: "Przynajmniej próbuję".

Po chwili wahania postanowił zadziałać. Rozejrzał się wokół uważnie i, nie dostrzegając nikogo, zabrał się do odkręcania tarczy herbowej.

 – Znowu wam się paskudztwa rysować zachciało, zasrańce?! – kobiecy głos przebił się poprzez noc zaskakując "zasrańca", który uporał się właśnie z pierwszą śrubą. Plask skórzanych klapków rozlegał się na kamiennym chodniku, zmuszając chłopaka do szybszego luzowania wkrętów. Potężna sylwetka podobna do kuli z moździerza zaczęła toczyć się w jego stronę z przeciwległego końca ulicy. Wyciągał trzecią z czterech śrub gdy wielki, korpulentny cień padł na ścianę pobliskiego budynku, chwiejąc się na boki przy każdym stawianym kroku.

 – Mówiłam, że nie pozwolę na wandalizm! – ryknęła kobieta, sunąc pospiesznie w kierunku Daniela. Po tym zaczęła krzyczeć – Straż! Straż! Chuligani! – budząc przy tym całe osiedle.

Młodzieniec zdążył pozbyć się ostatniej ze śrub. Zerwał emblemat z drewnianych drzwi klozetu i gdy kobieta wtaczała się w ciasną uliczkę jego już tam nie było. Bez większego problemu zniknął parę przecznic dalej, dopasowując tarczę herbu do pożyczonego stroju. Po kilku przymiarkach zdecydował się na umieszczenie jej pod rzędem starych medali, na piersi. Grube sploty materiału nie sprawiały kłopotu gdy przepuszczał przez nie cienką wstążkę, którą przymocował emblemat do kieszeni. Po tym przybrał dumną pozę arystokraty naśladując wielkopański uśmiech, który widywał czasem na starych obrazach.

Animusz Daniela podupadł w chwili, w której dwór wyrósł przed jego oczami. Kolosalna, ciemna budowla okazała się jeszcze bardziej przytłaczająca z bliska. Przejęty danym słowem chłopak zdążył zapomnieć, jak wielki i strzelisty był pałac Günthersdorfski. Już sam widok gmachu odstraszał nieproszonych gości. Zdołał się jednak przemóc. Jego serce uspokoiło się nieco, poprawił chustę, przybrał pewną siebie minę i pomaszerował w kierunku wejścia.

 

***

 

Ostatni z możnych przybywali właśnie przed pałac. Antyczny obyczaj przyjmowania gości nakazywał gubernatorowi wpuszczać przybyłych przez okazałą, staromodną bramę. Ich przyjazd mógłby odbyć się o wiele sprawniej na pałacowym lotnisku dwieście metrów wyżej, lecz dobry gust gospodarza i światowe obycie jego gości narzucały wydarzeniu pewną ceremonialność.

W pobliżu, oparci o jedną z lamp ulicznych czekali dwaj kompani Daniela, oczekując nadchodzącego widowiska. Założyli się nawet czy chłopak zdecyduje się przyjść, na co liczył Kalisz, czy też stchórzy, czego spodziewał się Jaromir. Stawką była butelka wódki ale obydwie strony wiedziały, że nagroda jest czysto umowna. Lata przyjaźni opartej właśnie na butelce nauczyły ich skutecznie wymawiać się z różnych wzajemnych długów i zbywać upomnienia o zaległych zakładach. Teraz prowadzili je dla czystej rozrywki. Oczy obydwu mężczyzn strzegły pobliskich ulic. Ustalili między sobą, że jeśli chłopak nie przyjdzie do dziewiątej zgodnie uznają, że stchórzył. Czas mijał, kolejni goście przybywali do pałacu i nic nie świadczyło o tym, że Daniel zdecyduje się wywiązać z obietnicy.

 – O, pa teraz – szepnął w końcu Kalisz wskazując znajomą postać. Chłopak zbliżał się do bramy posesji – za chwilę będzie widowisko – dodał.

 – No – przytaknął mu Jaromir – Może jak go porządnie kijem oćwiczą to w końcu trochę zmądrzeje – burknął filozoficznie.

W napięciu przyglądali się scenie przed bramą. Spojrzeli na siebie z niewysłowioną satysfakcją w chwili, w której strażnik z wymownym milczeniem mierzył wzrokiem przybyłego. Potem, ku ich uciesze, stróż ruszył pospiesznie w kierunku budki służbowej pozostawiając Daniela w wyraźnym szoku.

 – Oj, smarkacz długo będzie do siebie dochodził! – zawył Jaromir z dziką satysfakcją, klepiąc towarzysza po plecach – Oberwie jak nigdy!

Cyfrowa bariera akustyczna, sięgająca nieco poza ziemie pałacowe, skutecznie ochroniła uszy Daniela przed tymi groźbami. Jednak nawet one nie przejęłyby go tak bardzo, jak zgrzyt otwierającej się przed nim bramy.

Ryk dzikiej satysfakcji dobywający się z dwóch zdartych gardeł w jednej chwili zmienił się w cienki jęk zdziwienia. Mężczyźni bez słowa spoglądali na scenę, zbyt zaskoczeni by choć zastanawiać się jak mogło do tego dojść. Właśnie wtedy przelatujący nad ich głowami prom opluł ulicę strugą powietrza, podrywając rozrzucone śmieci. Leżące wokół wilgotne kawałki papieru, plastiku i zbite grudy ulicznego syfu wzleciały w noc, opadając nieszczęśliwie na dwóch pijaków.

 – Skurwysyny! – ryknął tylko Kalisz, odklejając ze swojej twarzy stary, wilgotny kawał gazety.

 – Skurwysyny… – powtórzył za nim Jaromir, nie wiedząc kogo właściwie przeklina.

Tymczasem służba pałacowa zaprowadziła Daniela w kierunku windy. Chłopak wszedł bezrefleksyjnie do środka, zaskoczony swoim obecnym położeniem jeszcze bardziej niż obydwaj pijacy.

 

***

 

W tym miejscu należy wytłumaczyć co sprawiło, że młodzieniec dostał się do pałacu. W dużej mierze był to przypadek, w nieco mniejszym stopniu kwestia szczęścia. Przekonujące mogły okazać się także rysy chłopaka, noszące w sobie pewne znamię szlachetności. Przejdźmy jednak do sedna. 

Nikt nie spodziewałby się, że byle parobek może próbować wejść na ucztę, tak więc na samym początku strażnik traktował przybysza tak samo jak resztę gości. Mundur nie wydał mu się niczym dziwnym; niejeden baron czy książę przyjechał dziś w szykownym płaszczu z pozłacanymi epoletami i kolekcją orderów. Jednak z czasem sceptycyzm strażnika zaczął wzrastać. Fakt, że chłopak uparcie milczał i nie odpowiedział na żadne z zadanych pytań wyostrzył jego czujność, a coraz większe zakłopotanie na twarzy młodzieńca prowokowało kolejne domysły i wątpliwości. Stróż był o krok od wyrzucenia Daniela z posesji. 

Wtedy właśnie jego oczom rzucił się herb, zdobiący mundur przybysza. Mężczyzna dłuższą chwilę przyglądał się plakietce ze szczerym zdziwieniem, po czym skinął przepraszająco głową i pobiegł w stronę służbówki. Stamtąd pospiesznie otworzył bramę, która po chwili rozwarła się ze zgrzytem na całą szerokość, pozostawiając chłopaka w ogromnym szoku. Daniel zebrał się jednak w sobie i wszedł na teren pałacu. Gdyby nie jego ogromne zdziwienie być może dostrzegłby ukłony składane mu przez strwożonego gwardzistę.

Przy pałacowych wrotach przejęła go trzyosobowa delegacja złożona z tutejszej służby. Stojąca pośrodku kobieta o spuszczonych pokornie oczach bez słowa wyciągnęła rękę w kierunku przeciwnego końca korytarza. Chłopak, nie potrafiąc wytłumaczyć sobie tego co właśnie zaszło potraktował ten gest jak rozkaz i bezmyślnie poszedł we wskazaną stronę.

W marszu pomiędzy starożytnymi kolumnami pałacu towarzyszyły mu trzy służące, idące krok w krok za gościem ich gospodarza. Pierwotna bryła budynku, odrestaurowana przed wieloma setkami lat, stanowiła marny ułamek obecnej formy kompleksu, mogła wydawać się jego kamieniem węgielnym. Nie oznaczało to, że zabytkowa część nie była równie zachwycająca co reszta, lecz jej blask nikł wobec nowych, kolosalnych zabudowań. Daniel, nie zdając sobie sprawy z prawdziwej wielkości pałacu zachwycał się wszystkim co dostrzegał wokół.

W końcu stanął przed windą, która przybyła wezwana przez służbę. Jej drzwi otworzyły się, zapraszając młodzieńca do innego świata. Przed wejściem do środka chłopak obrócił się przez ramię i rzucił niepewnie:

 – Dziękuję.

Dostrzegł zaskoczenie, jakie wywołało to słowo wśród służących. Po chwili milczenia kobiety uśmiechnęły się do niego ciepło i skinęły na pożegnanie, znikając za jednym z filarów kolumnady biegnącej przez korytarz. Ten uśmiech szczerej wdzięczności dodał mu nieco odwagi, jednak chłopak dalej nie potrafił uwierzyć w to, że dostał się właśnie na przyjęcie dla arystokracji.

Zamyślony wszedł do windy, która automatycznie wybrała właściwe piętro. Wznosiła się coraz wyżej a Daniel spoglądał przez jej okno, próbując ocenić na jakiej wysokości przekroczy granicę pomiędzy nocnym niebem a tym, co niewyobrażalne.

Rozmiar świata widzianego z tej perspektywy przyprawiał go o zawrót głowy; wszystko zdawało się tak żałośnie niewielkie i pozbawione znaczenia. Nie był już nawet w stanie rozróżnić między sobą siatki ulic Günthersdorfu, coraz szybciej zlewającej się w gmatwaninę świateł. Nie upłynęła minuta gdy podnośnik znalazł się na wysokości tysiąca metrów.

Günthersdorf nie był najokazalszym z pałaców cesarstwa, jednak jego ogrom i tak robił na chłopaku niesamowite wrażenie. Daniel wyszedł z windy niepewnym krokiem po czym ruszył w kierunku świateł wpadających do korytarza z głównej sali. Wtedy usłyszał muzykę, zniewalającą i subtelną melodię. Oczarowany jej kolejnymi tonami pozbył się obaw, gotów wkroczyć na salę biesiadną.

Urzeczony tym widokiem nie zauważył jednego z kelnerów, pędzących w pośpiechu przez korytarz. Przed sobą pchał lewitujący podnośnik, obciążony potężną beczka grünberskiego wina. Nie dostrzegając młodzieńca przebiegł tuż obok, stając mu ciężko na palcach u stopy. Chłopak nawet tego nie poczuł, bardziej przejęty potężną dębową beczką, która prawie rozbiła mu głowę. Służący zatrzymał się, spoglądając na niego z wyraźną obawą. Gdy dostrzegł herb i rozpoznał w chłopaku jednego z gości swojego pana serce stanęło mu w gardle. Zbladł i wytrzeszczył oczy, przez chwilę nie będąc w stanie złapać oddechu.

 – Najmocniej przepraszam! – pisnął tylko przerażony, po czym pokłonił się służalczo oczekując reprymendy. Nie zauważył nawet, że wypowiedział te słowa po polsku.

 – Nic się nie stało – odparł Daniel odruchowo, wywołując tym samym ogromne zdziwienie u skruszonego mężczyzny. Kelner podniósł głowę, spoglądając na chłopaka jak na dzikie zwierzę. W końcu napięcie odmalowujące się na jego twarzy zelżało. Odszedł powolnym krokiem w stronę kuchni, nie potrafiąc pojąć okazanej łaski ani, co było jeszcze dziwniejsze, faktu znajomości jego języka u przedstawiciela arystokracji.

Wydarzenie ocuciło chłopaka, który otrząsnął się z zauroczenia melodią i wszedł wreszcie na salę.

 

***

 

Przekroczył próg i rozejrzał się wokół, nie dostrzegając żadnej zwyczajnej, ludzkiej twarzy. Co prawda widział wokół siebie ludzi, lecz ci zdawali się tak bardzo inni od tych, których znał. Kiedy już zważył w myślach otaczające go postacie, gdy zdał sobie w końcu sprawę ze swojej inności, po raz pierwszy w życiu poczuł się naprawdę obco. Przez całe życie odczuwał samotność, ale nigdy jeszcze nie doskwierał mu tak bardzo fakt, że różni się od reszty świata. W jednej chwili skulił się w sobie, czyniąc ciało fortecą dla tłamszonego w trzewiach lęku.

Właśnie wtedy diuk von Heitenvald, towarzyski starzec pamiętający jeszcze rządy ojca obecnego cesarza, dostrzegł nową twarz pośród tłumu. Daniel był zbyt zajęty powstrzymywaniem ataku paniki by dostrzec postawnego, siwego mężczyznę, który podawał mu właśnie rękę.

 – Wilhelm von Heitenvald – rzekł, oczekując uścisku – Chyba jeszcze się nie znamy, panie…?

Słysząc skierowane do siebie słowa starca Daniel otrząsnął się tylko po to, by przeżyć kolejny szok. Pojął nagle, że wszyscy zgromadzeni na przyjęciu ludzie mówili po niemiecku. Chłopak w pewnej mierze znał język cesarstwa. Należał jednak do grona ludzi, którzy rozumiejąc język obcy nie potrafią go używać w obawie przed popełnieniem błędu i cudzą kpiną.

Umysł chłopaka zaczął poszukiwać wyjścia z krytycznej sytuacji. Odruchowo uścisnął wyciągniętą dłoń, potrząsając nią machinalnie. Rozglądał się przy tym niepewnie wokół, poszukując ratunku.

Wtem dostrzegł potężny fresk, wykonany niegdyś na suficie sali. Przebiegł po nim wzrokiem starając się opóźnić chwilę, w której będzie musiał coś w końcu wypowiedzieć. Jego umysł dostrzegł w tym szansę na to, by uciec. Daniel, struchlały ze strachu i zagubiony w obcym mu świecie, zaczął mimowolnie podziwiać dzieło przedstawiające scenę bitwy pod Vervins.

Widząc, że skupienie nieznajomego przeniosło się na inny obiekt Wilhelm von Heitenvald postanowił przejąć inicjatywę. Chcąc zaprezentować się jako człowiek obyty w świecie odchrząknął, mówiąc:

 – Trzeba przyznać, że to wspaniały fresk… Z trzydziestego czwartego wieku, uwierzy pan? To był piękny okres w dziejach cesarstwa – westchnął, rozmyślając nad historią swojej ojczyzny – A zwycięstwo pod Vervins, doprawdy, świadectwo taktycznego geniuszu!

Jego słowa docierały do chłopaka, jednak ich treść nikła pośród szumu biesiady. Muzyka raz jeszcze zawładnęła umysłem Daniela, który z zachwytem zaczął kontemplować scenę walki. Podziwiał wielkie machiny wojenne, lśniący oręż wojowników i eksplozje, rozrywające pola północnej Francji. W końcu dostrzegł intrygujące ujęcie – czterech francuskich żołnierzy odcinało głowę jednemu z cesarskich dowódców. Chłopak wczuł się w podziwianą scenę na tyle, że odruchowo przyłożył dłoń do gardła, szarpiąc w przejęciu chustę.

Po chwili doznał olśnienia. Rozwiązanie jego problemu okazało się prostsze niż sądził. Z pewną obawą dotknął ramienia arystokraty, który tłumaczył mu historię obrazu. Gdy Wilhelm von Heitenvald spojrzał na niego pytająco chłopak wskazał na swoje przesłonięte chustą gardło i na migi wyjaśnił, że nie jest w stanie mówić.

Wilhelm spojrzał na niego zdziwiony, po czym zapytał niedyskretnie:

 – Jest pan niemy?

Daniel skinął pospiesznie głową w odpowiedzi, uśmiechając się z wyraźną ulgą.

 – Cóż, to zmienia postać rzeczy. Ale nie ma pan problemów ze słuchem, prawda, panie…?

W tym momencie wzrok diuka skierował się na herb zdobiący pierś chłopaka. Jego oczy zalśniły ciekawością, kierując się na twarz młodzieńca. Jednak Wilhelm szybko się zreflektował i jak gdyby nigdy nic rzekł:

 – Miło mi pana poznać, panie Altenleid.

Uwadze Daniela umknął ton, z jakim diuk von Heitenvald wymówił nazwę herbu. Jednak zmiana w głosie starca była tak subtelna, że nikt nie dostrzegłby zawahania, z jakim wypowiedział to starożytne nazwisko. Po chwili Wilhelm odzyskał pewność siebie.

 – To pana pierwsze przyjęcie? – zapytał wyrozumiale. Daniel skinął głową w odpowiedzi, nie potrafiąc ukryć swojej bezradności.

 – W takim razie pozwoli pan, że zaoferuję się jako przewodnik, od lat zgłębiający tajniki dworskich biesiad. Gwarantuję, że jestem pod tym względem niezrównany – zapewnił, uśmiechając się przy tym zawadiacko – Proszę za mną! – dodał, po czym zniknął pomiędzy zgromadzonymi w pobliżu magnatami.

Chłopak podążył za nim, kłaniając się zgromadzonym za każdym razem, gdy z ust jego opiekuna padało nazwisko Altenleid. Po chwili zaczął dostrzegać efekt, jaki to słowo wywierało na arystokratach. Od westchnięć i podniesionych w zadziwieniu brwi po zamaszyste pokłony, w których nawet on dostrzegał pierwiastek trwogi, obcy mu ludzie wysilali się na dworski teatrzyk wobec jednego słowa.

 

***

 

Tym czasem hrabina Lisa Ändernweiss z wyraźnym znudzeniem mieszała lokalne wino w kryształowym kieliszku. Delikatne ruchy jej nadgarstka były w tej chwili jedynym wyrazem jakichkolwiek emocji. Od dawna śledziła sylwetkę swojego małżonka, który kręcił się po sali w ślad za kolejnymi pannami. Przywykła już do jego romansów i teraz zwyczajnie bawiła ją obcesowość, z jaką mężczyzna próbował dobrać się do córek z dobrych domów. Poznała już na pamięć schemat, którym hrabia von Ändernweiss kierował się w trakcie swoich miłosnych podbojów.

Zaczynało się niewinnie, zwyczajna rozmowa o służbie odbytej w cesarskich szeregach, napomknięcie o zdobytych orderach, opis paru potyczek… I tyle wystarczyło, by dziewczęta zaczynały podziwiać majętnego mężczyznę tego świata. Potem hrabia robił się coraz śmielszy. Zaczynał rzucać wymowne spojrzenia i czynić sugestywne gesty, zapraszał do tańca w którym poprzez banały przyprawiał partnerkę o rumieńce a potem, gdy schodził już z parkietu, składał bezpośrednie obietnice, wzbudzając tylko ferwor w nastoletniej wyobraźni swojej ofiary.

Lisa dobrze pamiętała schemat jego działania z prostej przyczyny – sama uległa niegdyś zabiegom tego człowieka. Jednak życie szybko pozwoliło jej zrozumieć za kogo wyszła. Ambicja Ändernweissa nie wykraczała poza jej posag a samo małżeństwo miało tylko ułatwić mu kolejne romanse. Nie mogła nic poradzić, od tamtej pory mąż korzystał z jej bezradności przy każdej okazji, zmuszając ją do wynajmowania oddzielnego pokoju w hotelach i gryzienia się w język przy znajomych.

Satysfakcję sprawiała jej dziś tylko jedna rzecz – niepowodzenia męża. Z radością patrzyła, jak kolejne dziewczęta, odciągane przez swoich ojców rzucają mu pogardliwe spojrzenia, zaś on sam wścieka się tylko na siebie nie potrafiąc zdobyć naiwnej smarkuli na jedną noc.

Niedługo po tym dostrzegła zamieszanie w pobliżu jednego ze stołów. Z dochodzących stamtąd odgłosów udało się jej stwierdzić, że ma to bezpośredni związek z alkoholem. Po chwili dostrzegła znajomą twarz Wilhelma von Heitenvalda, naczelnego hulaki cesarstwa, i nie miała już więcej wątpliwości.

W zwyczajnych okolicznościach parsknęłaby tylko z pogardą i, nie widząc celu w podziwianiu cudzych libacji, zwróciłaby znów swoje oczy na męża. Jednak tym razem spośród tłumu wyłowiła nową, nieznaną twarz. Jej uwagę przykuł chłopak wokół którego całe zgromadzenie zdawało się skupiać. W pierwszej chwili uznała, że to zwyczajny wyścig o posady, a młodzieniec był po prostu synem jakiegoś ważnego księcia. Jednak przyjrzawszy się mu uważniej doszła do wniosku, że nieznajomy nie ma nawet pojęcia o tym, co dzieje się wokół niego. Spragniona sensacji ruszyła w jego kierunku, popijając co parę kroków półsłodkie grünberskie.

Tymczasem Daniel, którego umysł coraz bardziej otępiało wino, uśmiechał się beztrosko do poznanych baronów przytakując tylko każdemu ich słowu. Alkohol skutecznie pomógł mu poradzić sobie ze strachem, teraz uważał tylko, by nie ryknąć nagle śmiechem.

Po chwili uwagę chłopaka odwróciła smukła dłoń, która spoczęła na jego ramieniu. Jej palce zdobiło wiele pierścieni a wokół nadgarstka zaciskała się platynowa bransoleta.

Młodzieniec podążył wzrokiem w górę, w stronę nagiego ramienia, zatrzymał oczy na ramiączku sukni i wkładając ogromny wysiłek w to, by nie spojrzeć na biust nieznajomej skierował oczy na jej twarz. Lisa uśmiechnęła się w odpowiedzi, doceniając starania jakie chłopak włożył w to, by nawiązać z nią kontakt wzrokowy.

 – Chyba jeszcze nas sobie nie przedstawiono – zaczęła swobodnym tonem – Hrabina Lisa Ändernweiss.

 – A to pan Altenleid – rzekł Wilhelm, dostrzegając kobietę – Jak zawsze miło panią widzieć, hrabino – zwrócił się do niej, kłaniając się przesadnie.

 – Wzajemnie – odparła kobieta rzeczowo, po czym ujęła Daniela pod ramię, pytając go niedyskretnie:

 – Pochodzi pan z rodziny Altenleid? Niespotykane! Jak panu na imię? – dopytywała się, zapatrzona w twarz chłopaka.

 – Niestety, pan Altenleid jest niemy – wytłumaczył jej diuk Heitenvald.

 – I uważa pan to za przeszkodę? – spytała sceptycznie, po czym spojrzała na chłopaka, mówiąc:

 – Mam pomysł. Ja będę wymieniała kolejne litery alfabetu, a pan niech skinie głową kiedy wypowiem właściwą.

Chłopak przytaknął, a Lisa zaczęła wymieniać:

 – A?

Nic.

 – B?

Młodzieniec pokręcił głową przecząco.

 – Może C? Pasuje mi do pana Caspar.

Chłopak raz jeszcze zaprzeczył.

 – To może chwilę potrwać – westchnęła, mówiąc:

 – D?

Daniel klasnął w ręce, energicznie kiwając głową. Nie sądził, że może tak szybko upić się zwykłym winem. Rozbawiona jego entuzjazmem kobieta zaczęła wymieniać:

 – David? Damian? Denis? Detlef?

Chłopak zaprzeczał każdej z propozycji. W końcu jednak zatrzymał ją, słysząc imię "Daniel".

 – Więc nazywa się pan Daniel Altenleid?

Chłopak potwierdził, wciąż nie potrafiąc pogodzić się ze swoim nowym nazwiskiem.

 – Pasuje mi – stwierdziła kobieta zalotnie – Tak więc, Danielu – zaczęła, nachylając się ku niemu – czy zechciałbyś dotrzymać mi towarzystwa?

Chłopak obejrzał się pytająco na Wilhelma, który wzruszył tylko ramionami, mówiąc:

 – Nie mogę ci niczego zabronić, chłopcze. Ale jeśli zechcesz spędzić potem chwilę w towarzystwie starego arystokraty, to chętnie wychylę z tobą jeszcze parę kieliszków grünberskiego wina! – dodał z szerokim uśmiechem, znikając po chwili w tłumie zgromadzonym wokół pękatej beczki.

W tej samej chwili Lisa Ändernweiss dostrzegła swojego męża tkwiącego samotnie przy jednym ze stolików. Uśmiechnęła się na widok podstarzałej damy, która właśnie zabiegała bezskutecznie o uwagę mężczyzny. W tej samej chwili zdała sobie sprawę z tego, że ma wreszcie okazję się zemścić.

 – Chodźmy na parkiet – powiedziała rozbawiona, ciągnąc chłopaka za rękaw na sam środek sali. Widząc jego zmieszanie dodała swobodnie:

 – Nie martw się, ja poprowadzę. Ty musisz tylko uważać na to, żeby nie podeptać mi palców – szepnęła, przyciągając go bliżej do siebie. Daniel nie sprzeciwiał się, zaskoczyło go jednak podejście nieznajomej.

Wpadli na parkiet kiedy orkiestra zaczęła grać jeden ze staromodnych walców. W trakcie tańca Lisa spoglądała co chwilę w kierunku małżonka, przyciskając się do Daniela za każdym razem, kiedy hrabia spoglądał w ich stronę. Patrzyła mu przy tym w oczy z dziką satysfakcją, powoli doprowadzając męża do furii.

W końcu, gdy nasyciła się już wyrazem bezradności wykwitłym na twarzy hrabiego Ändernweiss, skierowała się w stronę szwedzkiego stołu ciągnąc za sobą Daniela. Chłopak pozwolił jej się wieść bez sprzeciwu. Przystanęli w końcu obok półmisków pełnych owoców morza. Tam kobieta porwała kieliszek wina, wlewając je w siebie łapczywie.

 – Och – stęknęła zadyszana – Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak wyczerpana po zwykłym walcu.

Młodzieniec spoglądał na Lisę bez słowa, coraz bardziej zaintrygowany jej osobą.

 – O – westchnęła, wskazując na jedną z tańczących kobiet – To baronessa von Dorne. Ależ się dziś wydekoltowała – mruknęła hrabina z dworską uszczypliwością – Cóż, klątwa dziejów…

Chłopak popadł w zamyślenie, próbując odszyfrować niektóre z bardziej skomplikowanych słów, w większym stopniu przejęty samym głosem kobiety niż jej słowami. Lisa zinterpretowała pytający wyraz na jego twarzy jako zainteresowanie plotką i zaczęła tłumaczyć z przejęciem:

 – Nie wiesz o czym mówię? Zatem pozwól, że wytłumaczę. Pewna stara legenda wiąże historię tego nazwiska z wyjątkowym pięknem jednej z pierwszych pań von Dorne – zaczęła swą opowieść, ziewając ostentacyjnie – jeszcze z czasów kiedy jej przodkowie starali się o koronę Rzeszy. Wtedy właśnie jakiś kiepski pismak, który zwietrzył szansę na uzyskanie ich mecenatu, miał porównywać w swoich wierszykach piękność tejże damy do dzikiej, ciernistej róży – wytłumaczyła z wyraźnym znudzeniem – Udało mu się, ale w końcu utracił względy swoich protektorów i wykopano go z biznesu – stwierdziła kolokwialnie z lekkim uśmiechem, po czym podjęła dalej – Spragniony zemsty stworzył wulgarny pamflet, w którym przerobił nazwisko von Dorne, zamieniając literę "o" na "i" – przerwała na chwilę by zaśmiać się bezgłośnie – Och, to wywołało ogromny skandal! Ale trzeba przyznać, że ten wariant pasuje do niej nawet bardziej. Dlaczego? Już tłumaczę. Podobno jednej nocy nasza droga baronessa przyjęła w alkowie aż dwunastu książąt – szepnęła, chichocząc dyskretnie – Zdaje się, że jej sypialnia jest jedną z najpopularniejszych atrakcji Zurychu!

Daniel, choć zrozumiał zaledwie co drugie słowo z historii, pojął jej ogólną treść i wyszczerzył zęby wkładając wszystkie swoje siły w to, by powstrzymać salwę śmiechu. Sięgnął przy tym po niewielką, egzotycznie wyglądającą rybę, która leżała na najbliższym półmisku. Zazwyczaj obawiał się nieznanych rzeczy, jednak alkohol pozbawił go niepewności.

 – Jak się bawisz, kochanie? – złośliwy głos dobiegł ich spod ściany. Zaskoczony tymi słowami chłopak zadławił się przekąską, która na chwilę utknęła mu w przełyku. Czerwony na twarzy obrócił się w stronę nowo przybyłego.

 – Wyśmienicie, Marcusie – odparła kobieta chłodno, dodając po chwili – I zdaje mi się, że dzisiejszy bal mija mi o wiele przyjemniej niż tobie. Kto by pomyślał – parsknęła – że zabraknie ci kiedyś powodzenia wśród smarkul, najdroższy. Czyżbyś nie wziął dziś ze sobą swojej kolekcji medali? Nie uwierzę, że nie masz czym się przechwalać.

Marcus Ändernweiss przemilczał obelgę. Obrócił się tylko na pięcie, warcząc przez ramię:

 – Tylko nie zapomnij ściągnąć pierścionka…

Nadepnął przy tym boleśnie na stopę Daniela i tylko ryba blokująca tchawicę chłopaka powstrzymała go przed wydaniem z siebie okrzyku boleści. Po tym hrabia odszedł, wyrażając swoją wściekłość przy każdym kroku. Kobieta nie spojrzała nawet w jego stronę, wychylając tylko kolejny kieliszek wina. 

Spojrzała na młodzieńca. Chłopak był jeszcze nieco siny, lecz udało mu się przełknąć przystawkę i odzyskał dech. Widząc zmieszanie na jego twarzy westchnęła smutno, mówiąc:

 – Przepraszam, że musiałeś tego słuchać. Tamten wystrojony pajac to mój mąż – wytłumaczyła mu zrezygnowanym głosem – Wiem, pewnie zastanawiasz się jak mogłam w ogóle za niego wyjść. Cóż, to całkiem długa historia… – i zaczęła przedstawiać mu dzieje swojego małżeństwa. Co jakiś czas pociągała przy tym z kieliszka. Po każdej opróżnionej czarce jej głos stawał się coraz bardziej rozchwiany a historia stopniowo przestawała być spójna. W końcu kobieta stwierdziła rzeczowo:

 – A zresztą…

Po tym ujęła chłopaka za rękę, wciskając do niej stojącą w pobliżu butelkę wina.

 – Pij – powiedziała krótko. Posłuchał i przyłożył butelkę do rozchylonych ust. Zdziwiło go jak szybko opróżnił prawie litr wytrawnego wina. Gdy oderwał w końcu butlę od warg fresk na suficie zawirował w jego oczach. Nie zauważył nawet kiedy kobieta wyciągnęła go z sali prowadząc w kierunku labiryntu korytarzy.

Potem pamiętał już tylko rzędy mijanych drzwi, miękkość materaca na który został rzucony, wilgotne wargi Lisy, które zespoliły się z jego ustami i brzdęk rozpinanego paska.

 

***

 

Następnego dnia Daniel obudził się przy śpiącej Lizie wtulonej w jego nagie ramię i obnażonym ostrzu szabli, której nieruchomy czubek mierzył w jego nos.

 – Wstawaj – warknął krótko Marcus Ändernweiss – Rozstrzygniemy to w ogrodzie.

Parę minut później chłopak stał na lśniącym od porannej rosy trawniku pałacowych ogrodów, ściskając w rękach ciężki pałasz. Broń lśniła ostro w świetle wschodzącego słońca drżąc w jego rękach, nieoswojonych z narzędziami wojny. Wstrząsał nim strach przed śmiercią i jej preludium – bólem ranionego ciała. Inne wytłumaczenie dla dreszczy mógł stanowić dokuczliwy chłód, który przenikał przez cienką koszulą razem z wiatrem tańczącym pośród parkowych drzew.

Ändernweiss nie gniewał się o samą zdradę. Tym, co poruszyło go najbardziej były słowa jego małżonki i zemsta, której dopuściła się z ich pomocą. Niewierność nie martwiła go wcale, lecz to, jak kobieta obnosiła się z nią raniąc tym samym jego miłość własną wystarczyło, by gniew rozpalał jego myśli przez całą noc.

 – Przygotuj się – rzucił tylko hrabia. Po tych słowach przystąpił do natarcia. Jego ostrze świsnęło w powietrzu, zderzając się z gardą miecza, który Daniel podniósł w ostatniej chwili. Przyjęte uderzenie odbiło się od kosza chroniącego palce chłopaka, niemalże wytrącając mu z rąk pałasz. Marcus cofnął się o parę kroków, gotowy do kolejnego natarcia.

Daniel odetchnął ciężko przyjmując pozycję, która zdawała mu się właściwa do walki z tak doświadczonym wrogiem. Stanął w lekkim rozkroku, mierząc prawą ręką w stronę przeciwnika, lewą trzymając dla przeciwwagi za plecami. Z przejęciem śledził każdy ruch wroga, którego chłodne spojrzenie badało jego sylwetkę w poszukiwaniu słabych punktów.

Wreszcie mężczyzna przystąpił do natarcia, wznosząc groźnie oręż ponad głowę. Skostniały ze strachu Daniel cofnął się tylko o parę kroków, nie wiedząc co powinien zrobić. Wzniósł broń ponad głowę, chcąc ochronić się choć trochę przed nadchodzącym ciosem.

Potężne uderzenie opadło na głownię miecza. Plask giętkiego metalu rozniósł się wokół z echem, strasząc gromadkę gołębi nocujących w listowiu pobliskich dębów. Siła uderzenia odrzuciła od siebie przeciwników, wprowadzając do pojedynku krótką chwilę impasu.

Daniel postanowił wykorzystać ten moment i zniknął pośród konarów, oglądając się tylko przez ramię. Jednak Marcus przewidział tor jego ucieczki, doścignął go sprintem i gdy chłopak był jeszcze w połowie ogrodu on czekał już dwadzieścia metrów dalej.

Hrabia Ändernweiss nie żywił wobec chłopaka urazy czy żalu. Nie interesowało go zbytnio co robił z jego żoną. Ale Daniel był jedyną osobą, która mogła posłużyć Marcusowi do wyładowania frustracji, wywołanej złośliwością żony. Prawo pojedynku pozwalało na obronę honoru partnerki i hrabia wykorzystywał je jako pretekst do wyładowania gniewu, który ciążył mu na sercu.

Chłopak zbyt późno pojął, że biegnie wprost na klingę nieprzyjaciela. Tylko szczęście pozwoliło mu odchylić się w ostatniej chwili, ocalając tym samym brzuch przed rozpruciem. Ostrze ugodziło jednak w jego lewe ramię, krojąc płytko mięśnie. Krew spłynęła wzdłuż torsu Daniela, ogrzewając nieco zmarznięte żebra. Jej intensywna czerwień pozwoliła mu szybciej dojść do siebie. Poczuł przypływ adrenaliny, która otworzyła jego umysł i odcięła strach wypełniający serce. Chłopak mocniej zacisnął palce na rękojeści szabli i przystąpił do ataku.

W jednej chwili ciężar pałasza zelżał, pozwalając mu płynnie uderzać w przeciwnika. Chłopak zaczął dostrzegać zdziwienie, które pojawiło się w oczach mężczyzny. Zdziwienie przeradzające się powoli w strach, który wprowadzał kolejne błędy do starannej obrony hrabiego. Pierwszy cios Daniela został wymierzony w nogę przeciwnika. Chybił, lecz poprowadzony w górę zahaczył o tors wroga, raniąc go lekko poniżej mostka.

Kolejne uderzenia padały intuicyjnie; chłopak obierał każdą z części ciała za potencjalny cel, gotów pokroić swojego wroga żywcem. Zdał sobie sprawę z tego, że nie ma nic do stracenia i przystąpił do agresywnego natarcia, nie bacząc na rany, które mógł sam przyjąć.

Wreszcie hrabia ryknął w przypływie gniewu, dostrzegając swoją szansę na przejęcie inicjatywy w przerwie, na którą młodzieniec pozwolił sobie między jednym uderzeniem a drugim. Nie chcąc stracić tak dobrej okazji na odzyskanie przewagi wyprowadził krótki, wymierzony w podbrzusze zamach.

Daniel zdążył jednak wyczuć jego intencje. Odskoczył od mężczyzny, tracąc tym samym równowagę na krótką chwilę. Ostrze szabli Marcusa Ändernweissa zatonęło głęboko w pniu pobliskiego drzewa, blokując się w twardym drewnie.

Próby wyszarpnięcia oręża nie przyniosły skutku, miecz uparcie pozostawał w miejscu. Chcąc wykorzystać tę szansę Daniel przystąpił do kontrofensywy, wielokrotnie raniąc przeciwnika trójkątnym końcem ostrza.

Po chwili wycieńczony prowadzoną walką hrabia stracił orientację, pośliznął się na kępie zroszonej trawy i padł na plecy. Nie zdążył wstać – młodzieniec dopadł leżącego mężczyznę i jednym celnym ruchem wraził swój miecz w jego żołądek. Przyszpilony do chłodnej ziemi hrabia odkaszlnął tylko krwią i rozrzucił ramiona, starając się złapać oddech.

Daniel nie oglądał się na niego – bez słowa wstał i wrócił do pałacu.

 

***

 

Wieść o jego niemocie rozeszła się szybko wśród gości, przez co żaden ze zgromadzonych na tarasie hrabiów nie zapytał chłopaka o wynik pojedynku. Zresztą, sam jego widok wystarczył by streścić całość stoczonej przed chwilą potyczki. Nie trzeba było więcej wyjaśnień.

Chłopak wpadł do komnaty zajmowanej przez Lisę Ändernweiss i oświadczył jej z kiepskim, niemieckim akcentem:

 – Wygląda na to, że pozbyłem się twojego męża.

Lisa, leżąca jeszcze w łóżku, o nagich ramionach i piersi zakrytej kocem nie zdobyła się na inne stwierdzenie niż:

 – Masz naprawdę piękny głos…

To była prawda, ton głosu chłopaka zmienił się – teraz rozbrzmiewała w nim pewność i niewzruszoność. Z jego słów zaczęła bić potęga. Nie znał przyczyn tej zmiany. Zastanawiał się nad nią gdy Lisa ubierała się i kazała pakować swoje rzeczy. Kiedy była już gotowa do wyjazdu spytała swobodnie:

 – Nie chciałbyś lecieć ze mną?

Chłopak nie odpowiedział. Podszedł do niej bez słowa, objął ją i pocałował namiętnie, po czym wyszedł z pokoju, prowadząc ją za rękę obok siebie. Nucił przy tym refren prostej, pijackiej melodii, zasłyszanej przed laty gdzieś na ulicach Grünbergu: "Czasem i rodzony brat może być twym katem. Panie Boże, co się stało z tamtym starym, dobrym światem?"

Koniec

Komentarze

Dobrze misię czytało, zainteresowane losami Daniela. Fantastycznie nieprawdopodobne wydarzenia zaciekawiają i wciągają, Dobre końcowe pytanie:

…Panie Boże, co się stało z tamtym starym, dobrym światem?

pozostaje aktualne. :)

Bardzo się cieszę, że historia przypadła Ci do gustu, Koalo. Mam nadzieję, że przyszłe publikacje także Cię zaciekawią ;)

Ulubieńcy bogów nie miewają czkawki

Niby nic nowego, bo historii o kimś, kto na skutek szczególnego zbiegu okoliczności znalazł się miejscu, w którym znaleźć się nie powinien, było wiele. Tak jest też z Twoim bohaterem – Danielowi udało się wejść na bal i trafić między możnych, a tam, dzięki fortelowi, nie wyrzekłszy ni słowa zdołał zjednać sobie parę ważnych osób, a hrabinę Lisie nie tylko zjednać, ale i posiąść.

Czytałoby się tę opowieść może i nieźle, gdyby wykonanie nie pozostawiało tak wiele do życzenia – najbardziej przeszkadzały dość liczne błędy i usterki, nie zawsze poprawnie i czytelnie skonstruowane zdania, powtórzenia i często nadużywane zaimki, że o źle zapisanych dialogach (tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi) i nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę. Żałuję też, że nie udało mi się dostrzec fantastyki.

Mam wrażenie, Monokerosie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

wspie­ra­li lo­kal­ny prze­mysł win­ni­czy… → …wspie­ra­li lo­kal­ny prze­mysł win­iarski

 

jed­nak w świa­do­mo­ści po­spo­łu wszyst­kie te skar­by były zwy­czaj­ny­mi śmie­cia­mi. → Czy tu aby nie miało być: …jed­nak w świa­do­mo­ści pospólstwa wszyst­kie te skar­by były zwy­czaj­ny­mi śmie­cia­mi.

Za SJP PWN: pospołu daw. «w tym samym miejscu lub czasie; też: wspólnie»

 

Da­niel skrzy­żo­wał ręce na pier­si, marsz­cząc swoje gład­kie czoło. → Zbędny zaimek – czy mógł zmarszczyć cudze czoło?

 

Cięż­ko za­prze­czyć – przy­tak­nął Ka­lisz wzru­sza­jąc ra­mio­na­miTrudno za­prze­czyć – przy­tak­nął Ka­lisz wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

marsz­czył swoje krza­cza­ste brwi… → Zbędny zaimek.

 

Wresz­cie roz­le­gło się jego cięż­kie wes­tchnie­nie, po któ­rym męż­czy­zna rzekł: → Jak wyżej.

Proponuję: Wreszcie mężczyzna ciężko westchnął i rzekł:

 

Wpadł do domu, wy­cią­gnął z szaf­ki ze­staw śru­bo­krę­tów i wy­szedł na ulice Günthers­dor­fu. Męż­czyź­ni spo­glą­da­li na niego przez chwi­lę… → Czy dobrze rozumiem, że mężczyźni siedzący nad rzeką spoglądali na Daniela, który wpadłszy do domu wyciągał śrubokręty a potem wyszedł na ulicę?

 

po czym wsta­li z nad rzeki… → …po czym wsta­li znad rzeki

 

w sta­rym woj­sko­wym mun­du­rze po­ży­czo­ny od sę­dzi­we­go są­sia­da… → …w sta­rym woj­sko­wym mun­du­rze, po­ży­czo­nym od sę­dzi­we­go są­sia­da

 

go­to­wa zbu­rzyć swym ro­giem każdą prze­szko­dę. → Zbędny zaimek.

 

Da­niel nie wy­róż­niał się pod tym wzglę­dem od resz­ty… → Da­niel nie wy­róż­niał się pod tym wzglę­dem wśród resz­ty… Lub: Da­niel nie różnił się pod tym wzglę­dem od resz­ty

 

za­brał się za od­krę­ca­nie tar­czy her­bo­wej. → …za­brał się do odkręcania tar­czy her­bo­wej.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

W po­bli­żu, opar­ci o jedną z lamp ulicz­nych cze­ka­li dwaj kom­pa­ni Da­nie­la, nie­cier­pli­wi nad­cho­dzą­ce­go wi­do­wi­ska. → Można być niecierpliwym z jakiegoś powodu, ale nie można być niecierpliwym czegoś, co ma się wydarzyć.

Proponuję: W po­bli­żu, opar­ci o jedną z lamp ulicz­nych stali dwaj kom­pa­ni Da­nie­la, nie­cier­pli­wie czekając wi­do­wi­ska.

 

szep­nął w końcu Ka­lisz wska­zu­jąc na zna­jo­mą po­stać. → …szep­nął w końcu Ka­lisz, wska­zu­jąc zna­jo­mą po­stać.

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

Tym cza­sem służ­ba pa­ła­co­wa… → Tymcza­sem służ­ba pa­ła­co­wa

 

nie­je­den baron czy ksią­że przy­je­chał… → …nie­je­den baron czy ksią­żę przy­je­chał

 

za­chwy­cał się wszyst­kim co do­strze­gał wokół sie­bie. → Zbędny zaimek.

 

Kiedy pięła się w górę… → Masło maślane – czy winda może piąć się w dół?

 

W swoim za­my­śle­niu nie za­uwa­żył… → Zbędny zaimek.

Proponuję: Zamyślony, nie za­uwa­żył

 

Sa­lo­wy za­trzy­mał się, spo­glą­da­jąc na niego z wy­raź­ną obawą. → Dlaczego kelnera nazywasz salowym?

Za SJP PWN: salowy «mężczyzna sprzątający sale szpitalne i obsługujący chorych»

 

Zbladł na twa­rzy i wy­trzesz­czył oczy… → Wystarczy: Zbladł i wy­trzesz­czył oczy

 

po czym po­kło­nił się w słu­żal­czym ge­ście ocze­ku­jąc re­pry­men­dy. → Gesty wykonuje się rękami/ dłońmi, pokłon nie jest gestem.

Proponuję: …po czym po­kło­nił się służalczo, ocze­ku­jąc re­pry­men­dy.

 

na­pię­cie na jego twa­rzy ze­lża­ło a on sam od­szedł po­wol­nym kro­kiem w stro­nę kuch­ni, nie po­tra­fiąc pojąć oka­za­nej mu łaski i, co zaj­mo­wa­ło go nawet bar­dziej, faktu zna­jo­mo­ści jego ję­zy­ka… → Nadmiar zaimków.

 

Przez całe swoje życie czę­sto od­czu­wał sa­mot­ność… → Zbędny zaimek – czy mógł odczuwać obcość w cudzym życiu?

 

czy­niąc swoje ciało for­te­cą dla lęku… → Zbędny zaimek.

 

Tym cza­sem Da­niel, któ­re­go umysł… → Tymcza­sem Da­niel, któ­re­go umysł

 

Da­niel kla­snął w ręcę ki­wa­jąc głową ener­gicz­nie.Da­niel kla­snął w ręce, energicznie ki­wa­jąc głową.

 

W końcu jed­nak usły­szał "Da­niel" i za­trzy­mał ją ge­stem dłoni. → Zbędne dookreślenie – gesty wykonuje się dłońmi.

 

to chęt­nie wy­chy­lę z Tobą jesz­cze parę kie­lisz­ków… → …to chęt­nie wy­chy­lę z tobą jesz­cze parę kie­lisz­ków

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Pa­trzy­ła mu przy tym w oczy z dziką sa­tys­fak­cją, do­pro­wa­dza­jąc tym męża do furii. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Mło­dzie­niec ski­nął tylko głową, coraz bar­dziej urze­czo­ny osobą Lisy.

 – O, spójrz – ski­nę­ła głową w kie­run­ku… → Jak wyżej.

 

nie­któ­re z bar­dziej skom­pli­ko­wa­nych słów, bar­dziej prze­ję­ty… → Jak wyżej.

 

Rząd­ny ze­msty stwo­rzył wul­gar­ny pam­flet… → Żądny zemsty stwo­rzył wul­gar­ny pam­flet

Sprawdź znaczenie słów rządnyżądny.

 

 – A z resz­tą– A zresz­tą

 

drżąc w jego rę­kach, nie­oswo­jo­nych z na­rzę­dzia­mi wojny. Wstrzą­sał nim strach przed śmier­cią, która zda­wa­ła mu się w tam­tej chwi­li pewna. Lecz jego dresz­cze można było tłu­ma­czyć także chło­dem, który prze­ni­kał pod jego ko­szu­lę… → Nadmiar zaimków.

 

Ela­stycz­ny huk me­ta­lu roz­niósł się wokół… → Na czym polega elastyczność huku?

 

Da­niel po­sta­no­wił wy­ko­rzy­stać ten krót­ki mo­ment… → Zbędne dookreślenie – moment jest krótki z definicji.

 

kro­jąc płyt­ko mię­śnie bi­cep­su. → …kro­jąc płyt­ko mię­śnie bi­cep­sa.

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika biceps.

 

szan­sę na prze­ję­cie ini­cja­ty­wy w prze­rwie, na jaką mło­dzie­niec po­zwo­lił sobie… → …szan­sę na prze­ję­cie ini­cja­ty­wy w prze­rwie, na którą mło­dzie­niec po­zwo­lił sobie

 

Tym cza­sem Da­niel przy­stą­pił… → Tymcza­sem Da­niel przy­stą­pił

 

od­kaszl­nął tylko krwią i roz­rzu­cił swo­bod­nie ra­mio­na… → Czy tu aby nie miało być: …od­kaszl­nął tylko krwią i roz­rzu­cił bezwładnie ra­mio­na

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Raz jeszcze witajcie, regulatorzy, i po raz kolejny dziękuję za zestaw cennych rad. Wygląda na to, że im dłuższy tekst tym więcej w nim błędów. Chyba najwyższa pora zacząć korzystać z betalisty ;)

Ulubieńcy bogów nie miewają czkawki

Raz jeszcze miło mi, Monokerosie, że uznałeś łapankę za przydatną. A jeśli targają Tobą jeszcze jakieś wątpliwości, czy skorzystać z betowania – wyzbądź się ich i skorzystaj. ;)

Powodzenia!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne, jak mawia fantastyczny klasyk :-)

Los bohatera mnie zainteresował, pochwalę też opisy – ja z tych ludzi, co lubią opisy – są naprawdę plastyczne i choć zaczyna się od batalistyki nie zdołało mnie to zniechęcić. Uważam też, że sceny walki wypadły w porządku.

Nie jest to może typ literatury, którą wybrałabym do czytania sama z siebie, ale Twój sposób opowiadania mnie przekonał i jak już zaczęłam, to się wciągnęłam. :-)

Klikam, co mi tam.

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Hej, Rossa. Dziękuję bardzo za kliknięcie i miłe słowo :)

Ulubieńcy bogów nie miewają czkawki

Jak na mój gust – za mało tu fantastyki. Jest tylko w dekoracjach. Arystokracja lata, mamy jakąś odległą przyszłość, ale ci ludzie zachowują się jak w dziewiętnastym wieku albo i wcześniej.

Skojarzyło mi się z Dyzmą.

Rządny zemsty stworzył wulgarny pamflet,

Ojj. Sprawdź w słowniku, co znaczy “rządny”. Możesz się zdziwić.

Widzę, że Regulatorzy już zrobiła łapankę. Czemu nie poprawiasz tych błędów?

Babska logika rządzi!

Witaj, Finkla. Wybacz, że odpowiadam z tak dużym opóźnieniem. Nie wniosłem jeszcze sugerowanych poprawek, gdyż w redagowaniu prozy literackiej od połowy lipca uparcie staje mi na przeszkodzie proza życia. Dzięki za zwrócenie uwagi na literówkę, będzie trzeba w końcu do tego przysiąść. Miło mi, że zechciałaś poświęcić nieco czasu na to, by rzucić okiem na opowiadanie

Ulubieńcy bogów nie miewają czkawki

Nowa Fantastyka