- Opowiadanie: MichałBronisław - Bożyk

Bożyk

Dzie­ci, na­kręt­ki ko­le­jo­we i zbo­czeń­cy. Wszyst­ko spo­wi­te magią Sło­wian w cza­sach schył­ku PRL, po wschod­niej stro­nie muru. Opo­wia­da­nie sta­no­wi wstęp do cze­goś więk­sze­go.

 

Po­wstał:

Roz­dział 2: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/32032

 

Za betę dzię­ku­ję Am­bush, Outta Sewer oraz tomasz.fromasz.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Ambush

Oceny

Bożyk

 

 

„Czło­wiek strze­la, Perun kule nosi”.

 po­zdro­wie­nie Aber­ra­to­rów Sło­wian

 

 

 Dziec­ko bie­gło po ubi­tej ziemi, pod którą po­cho­wa­ne były ciała. Uchy­li­ło się, dzię­ki czemu kula wy­bra­ła na­gro­bek za­miast jego głowy. Chło­piec ucie­kał dalej, a ko­lej­na po­dą­ża­ła w ślad za nim. Sku­tecz­nie zro­bił unik, po czym prze­tur­lał się po zmro­żo­nym grun­cie i przy­warł do niego ple­ca­mi. Wstrzy­mał od­dech i li­czył w my­ślach do trzech, za­sta­na­wia­jąc się co dalej.

– Adam, zajdź czer­wo­nych z flan­ki! – krzyk­nął do ko­le­gi. Od bramy w murze dzie­li­ło go około trzy­dzie­stu me­trów. Dotrę tam – po­my­ślał. Na­stęp­nie wy­chy­lił się, wy­ce­lo­wał, za­mach­nął i rzu­cił. Śnież­ka wzbi­ła się w po­wie­trze i go­nią­cy go obe­rwał. Zy­ska­li prze­wa­gę.

– Osła­niam cię, Bożyk. – Usły­szał Adama.

Le­piej późno niż wcale – po­my­ślał.

– Ja wam po­ka­żę, wan­da­le jedne. – Na cmen­ta­rzu po­ja­wi­ła się trze­cia stro­na star­cia. – Zgło­szę was na mi­li­cję! – krzy­cza­ła, bie­gnąc w ich kie­run­ku. – Nogi wam z dupy po­wy­ry­wam! – Prze­cho­dzi­ła przez ko­lej­ne etapy eska­la­cji kon­flik­tu.

– Łapać tor­ni­stry – za­wo­łał Adam.

Star­sza ko­bie­ta ci­snę­ła za nimi zni­czem, który roz­bił się z hu­kiem o na­gro­bek, a jego szkla­ne ka­wał­ki roz­sy­pa­ły się po zmro­żo­nej ziemi.

– Stój­cie, gów­nia­rze!

Za­trzy­ma­li się. Ko­bie­ta pa­trzy­ła na nich z nie­do­wie­rza­niem. Cięż­ko dy­sza­ła, a jej twarz mie­ni­ła się od­cie­nia­mi czer­wie­ni.

Za­bi­je nas – po­my­ślał Bożyk.

Za­bi­ję was! – wrza­snę­ła. Jej oczy, po­więk­szo­ne przez denka oku­la­rów, za­pło­nę­ły żądzą krwi.

Czte­rej chłop­cy rzu­ci­li się do uciecz­ki. Demon po­msty ru­szył za nimi, ła­piąc co po­pad­nie i ci­ska­jąc w ich stro­nę ni­czym gromy. Bie­gli zyg­za­ka­mi po­mię­dzy na­grob­ka­mi, pró­bu­jąc utrzy­mać głowy po­ni­żej linii ognia.

Jeśli tu zginę, ro­dzi­ce mnie za­bi­ją – po­my­ślał.

Zjed­no­czo­ne siły czer­wo­nych i nie­bie­skich ucie­ka­ły przed wspól­nym wro­giem. Bożyk pierw­szy prze­biegł przez bramę. Nie za­trzy­mał się. Drugi był Adam. Przy­sta­nął tuż za nią.

– Roz­dziel­cie się, bo was roz­szar­pie! – krzyk­nął Adam.

Woj­tek za­wró­cił w stro­nę szko­ły. Opę­ta­na baba za­trzy­ma­ła się, nie mogąc do­stać obu ofiar, co wy­ko­rzy­stał Ma­riusz prze­do­sta­jąc się do ko­le­gów.

Gdy tylko prze­kro­czy­li gra­ni­cę muru, ko­bie­ta zre­ge­ne­ro­wa­ła siły i rzu­ci­ła się w pogoń za więk­szą grupą. Ucie­ka­li jesz­cze długo po tym, jak opu­ści­li cmen­tarz.

W końcu roz­sier­dzo­na bab­cia za­trzy­ma­ła się, gdy na­pę­dza­ją­cy ją gniew zo­stał po­ko­na­ny przez zmę­cze­nie. W miarę od­da­la­nia się dzie­ci coraz ci­szej sły­sza­ły wy­zwi­ska, za­kłó­ca­ją­ce spo­kój zmar­łych.

– Bli­sko było – ode­zwał się Bożyk. – Da­li­śmy się zajść, jak ama­to­rzy­ści. – Stał po­chy­lo­ny, opie­ra­jąc ręce o ko­la­na i pró­bo­wał uspo­ko­ić od­dech.

– No, a ja pra­wie obe­rwa­łem zni­czem, gdy krzy­cza­ła coś o po­mście i za­pal­czy­wym gnie­wie.

Ma­riusz ob­ró­cił się i spo­glą­dał w kie­run­ku cmen­ta­rza. Za­uwa­żył Wojt­ka, ma­cha­ją­ce­go do nich i pod­no­szą­ce­go do góry prawy kciuk. Kilka minut póź­niej ko­le­ga był już z nimi.

– Obie­głem cmen­tarz do­oko­ła. Matka za­bi­je mnie za ko­lej­ną uwagę, jeśli ta baba zgło­si nas do szko­ły – po­wie­dział Woj­tek.

Mnie też za­bi­ją – po­my­ślał Bożyk.

– To miej­sce jest na razie spa­lo­ne. Jutro po­baw­my się nad rzeką – za­pro­po­no­wał Adam.

– W okrę­ty – dodał Woj­tek.

Ma­riusz prze­stę­po­wał z nogi na nogę. Otwo­rzył usta, jakby chciał coś po­wie­dzieć, ale w ostat­niej chwi­li się po­wstrzy­mał.

– Co jest?

– Mama mó­wi­ła, że mam wra­cać pro­sto do domu.

– My też. – Adam mru­gnął do niego okiem.

– E, no to lecę. – Ma­riusz wy­ko­rzy­stał oka­zję.

– Też się zbie­ra­my. Do jutra.

Ko­le­dzy po­ma­cha­li Bo­ży­ko­wi na po­że­gna­nie, po­zo­sta­wia­jąc go na roz­sta­ju dróg.

 

*

 

Bożyk wra­cał, ma­cha­jąc w prawo i lewo wor­kiem na buty. Od czasu do czasu kopał go, pod­bi­ja­jąc ni­czym piłkę. Czuł, że pod­czas walki dobra ze złem, którą sto­czy­li na cmen­ta­rzu, obu­wie marki Relax kom­plet­nie prze­mo­kło.

To nie nasza wina, że naj­krót­sza droga ze szko­ły pro­wa­dzi przez śro­dek cmen­ta­rza. To miej­sce jest wprost wy­ma­rzo­ne do pro­wa­dze­nia walk miej­skich. Mama mó­wi­ła, że­by­śmy uwa­ża­li wra­ca­jąc, a tu żad­nych sa­mo­cho­dów, pełno miejsc za któ­ry­mi mo­że­my się cho­wać. Le­piej być nie mogło. Komu mo­gli­śmy tam prze­szka­dzać? Zmar­li też kie­dyś byli dzieć­mi, jak my – roz­my­ślał Bożyk.

Do­szedł do ma­łe­go skrzy­żo­wa­nia, gdzie skrę­cił w bocz­ną ulicz­kę. Lekki po­dmuch wia­tru strą­cił śnieg z prze­wo­dów elek­trycz­nych. Jed­no­cze­śnie przy­niósł ze sobą znany za­pach. Ciot­ka El­wi­ra pa­li­ła Klu­bo­we bez fil­tra. Ile razy byli u niej na imie­ni­nach, miała na stole po­piel­nicz­kę pełną petów. Po­czuł jak żo­łą­dek pod­cho­dzi mu do gar­dła. Chwi­lę póź­niej za­pach znikł. Chło­piec wziął głę­bo­ki wdech, a wspo­mnie­nie ciot­ki El­wi­ry ode­szło wraz z wy­dy­cha­nym po­wie­trzem.

Był około stu me­trów od domu, kiedy jego uwagę zwró­cił nie­ty­po­wy widok. Na­prze­ciw­ko po dru­giej stro­nie ulicy stał czar­ny sa­mo­chód. Są­sie­dzi nie mieli żad­ne­go. Nie znał ni­ko­go w oko­li­cy, kto by miał taki. Ten miał ciem­ne szyby i chro­mo­wa­ne wy­koń­cze­nia. Bożyk zbli­żał się do niego od tyłu.

To może być Wołga. Czar­na Wołga – po­my­ślał.

Zszedł na lewą stro­nę drogi, aby zwięk­szyć dy­stans, kiedy bę­dzie ją mijał. Przy­po­mniał sobie opo­wie­ści o po­ry­wa­nych dzie­ciach i po­czuł dreszcz na karku. Gdy był bli­żej za­uwa­żył, że szyby są odro­bi­nę uchy­lo­ne. Z wnę­trza wy­do­by­wał się pa­pie­ro­so­wy dym. Bo­ży­ko­wi wy­da­ło się to z ja­kie­goś po­wo­du nie­po­ko­ją­ce. Nie­po­kój wzmógł się, gdy do­strzegł, że po­nu­rzy lu­dzie ob­ser­wu­ją ich dom.

Szedł już wzdłuż drew­nia­ne­go płotu, roz­glą­da­jąc się na boki. Do bram­ki wej­ścio­wej zo­sta­ło dwa­dzie­ścia me­trów. Do Czar­nej Wołgi dzie­sięć. Za­ci­snął dło­nie w pię­ści.

Szyba po­jaz­du uchy­li­ła się, gdy chło­piec się z nim zrów­nał.

– Hej. Jak masz na imię? – za­wo­łał czło­wiek z tyl­ne­go sie­dze­nia. Jego oczy były puste i coś chłop­cu przy­po­mi­na­ły.

Bożyk przy­śpie­szył krok.

– Chcesz cu­kier­ka? – Usły­szał. – Nie bój się.

Z ja­kie­goś po­wo­du po­czuł nie­wy­tłu­ma­czal­ną chęć, aby go po­słu­chać. Po­słu­chać czło­wie­ka, o oczach bez­dusz­nych jak u re­ki­na. – Do­tar­ło do niego. Na­tych­miast ze­rwał się do biegu, po czym otwo­rzył i za­trza­snął za sobą bram­kę. Do­biegł do drzwi wej­ścio­wych i za­pu­kał.

– Mamo, już je­stem. Otwórz. – Bał się ob­ró­cić i spoj­rzeć za sie­bie. Se­kun­dy cią­gnę­ły się w nie­skoń­czo­ność. Miał wra­że­nie, że on jest tuż za jego ple­ca­mi. Jesz­cze chwi­la i go zła­pie, a na­stęp­nie…

– O, je­steś – usły­szał mamę.

Od­su­nę­ła za­suw­kę i otwar­ła drzwi.

W tym samym mo­men­cie czar­ny sa­mo­chód za­pa­lił sil­nik i od­je­chał z pi­skiem opon.

– Coś się stało? – Mama pa­trzy­ła w stro­nę ulicy.

– Nie, nic, mamo. Po pro­stu chcia­łem cię zo­ba­czyć.

– Na pewno nic nie prze­skro­ba­łeś?

– Nie, mamo. Ko­cham cię.

 

*

 

Bo­ży­ka obu­dzi­ły głosy ro­dzi­ców do­bie­ga­ją­ce z dołu. Wy­mia­na zdań z ja­kie­goś nie­wy­ja­śnio­ne­go po­wo­du bu­dzi­ła w nim nie­po­kój. Za­sta­na­wiał się, o co może cho­dzić. Za­pa­lił lamp­kę i ru­szył do drzwi. Na­stęp­nie wy­szedł z po­ko­ju i za­trzy­mał się w po­ło­wie scho­dów na par­ter, gdzie przy­kuc­nął. Tak, teraz był pe­wien, że ro­dzi­ce się kłócą.

– Sama wi­dzia­łaś list.

– Nie oddam na­sze­go dziec­ka. Co ty sobie wy­obra­żasz? – Mama pła­ka­ła.

– Zro­zum, tu cho­dzi o jego bez­pie­czeń­stwo. Oni jakoś się o nas do­wie­dzie­li.

Za­uwa­żył, że tata pod­szedł i ją przy­tu­lił.

– Wiem, ale nie mo­że­my go oddać.

– Wy­my­śli­my coś in­ne­go.

Bożyk przy­po­mniał sobie, że nie można pod­słu­chi­wać. Wstał i wy­co­fał się do po­ko­ju. Wró­cił do łóżka.

Pew­nie przy­szła wia­do­mość ze szko­ły, że roz­ra­bia­li­śmy na cmen­ta­rzu – po­my­ślał. – Chcą mnie wy­słać za karę do domu dziec­ka. – Za­czął drżeć. – Ci w sa­mo­cho­dzie mu­sie­li być z domu dziec­ka. – Strach na­ra­stał. – Nie mogą mnie do­stać.

Pierw­sze kro­ple po­cie­kły po jego twa­rzy. Ciem­ność spra­wia­ła, że był coraz bar­dziej prze­ra­żo­ny. Scho­wał się pod koł­drę, gdzie nikt nie mógł zo­ba­czyć jego łez.

 

*

 

Bu­dzik wy­rwał go ze zbyt krót­kie­go snu. Po­czuł, że pi­ża­ma jest prze­po­co­na, zimna i nie­przy­jem­na. Mimo to ma­rzył, aby po­zo­stać w łóżku, jed­nak bu­dzik nie ustę­po­wał. Po­pa­trzył na niego.

Nie do wiary, że tak się cie­szy­łem, gdy go do­sta­łem na uro­dzi­ny.

– Bożyk, wsta­waj, już siód­ma. Śnia­da­nie i do szko­ły! – za­wo­ła­ła mama.

– Już wsta­ję.

Może mnie nie od­da­dzą. Może zmie­ni­li zda­nie – po­my­ślał.

Z odro­bi­ną na­dziei za­czął się ubie­rać. Wbie­ga­jąc do ła­zien­ki przy­dep­nął no­gaw­kę spodni, po­śli­zgnął się i cudem nie wybił zębów. Na­ło­żył pastę i za­czął je szo­ro­wać. Skoń­czył po trzy­dzie­stu se­kun­dach i wy­płu­kał usta. Wy­szcze­rzył zęby przed lu­strem.

To tylko mle­cza­ki – uspra­wie­dli­wił się w my­ślach.

– Bożyk, śnia­da­nie – za­wo­łał tata.

– Zaraz scho­dzę. – Wie­dział, że nie może już nic za­wa­lić. Miał jesz­cze szan­sę.

– Pod­wieźć cię do szko­ły?

– Chcia­łem prze­je­chać się ro­we­rem.

– Na pewno? – Tata wska­zał na śnieg za oknem.

– Tak tato, dam radę – po­wie­dział, ze­skro­bu­jąc reszt­ki ja­jecz­ni­cy z ta­le­rza. Zjadł też ka­wa­łek, który spadł mu wcze­śniej na ce­ra­tę.

– Spa­kuj ka­nap­kę. Leży na stole – przy­po­mnia­ła mama. – I uwa­żaj na sie­bie, roz­bój­ni­ku – do­da­ła po chwi­li.

Dzie­sięć minut póź­niej wy­cią­gnął z ga­ra­żu skła­dak Wigry 3 z mak­sy­mal­nie ob­ni­żo­nym sio­deł­kiem. Wyj­rzał przed wyj­ściem poza ogro­dze­nie. Było czy­sto.

Teraz, nawet gdyby chcie­li mnie za­brać do domu dziec­ka, to mnie nie do­go­nią – po­my­ślał.

Sta­nął na pe­da­łach i za­czął je­chać w kie­run­ku szko­ły. Odro­bi­na na­dziei po­ja­wi­ła się w jego sercu. Z każ­dym na­ci­śnię­ciem na pedał i każ­dym po­ko­na­nym me­trem kieł­ko­wa­ła coraz bar­dziej.

Może wszyst­ko się jesz­cze ułoży – po­my­ślał.

 

*

 

Dzie­ci wy­bie­gły z klasy, po tym jak dzwo­nek roz­brzmiał na za­koń­cze­nie dru­giej lek­cji. Wy­biegł też Bożyk i jego ko­le­ga z ławki. Za­trzy­ma­li się po­środ­ku ko­ry­ta­rza.

– Mu­si­my po­roz­ma­wiać – po­wie­dział Bożyk. – Zwo­łu­ję spe­cjal­ne ze­bra­nie bandy.

– Coś się stało? – spy­tał Adam.

– Tak, ale nie tutaj. To ta­jem­ni­ca.

– Jaka ta­jem­ni­ca?

– Taka praw­dzi­wa. – Roz­glą­dał się na boki. – Boję się. Spo­tkaj­my się wszy­scy na dużej prze­rwie koło śmiet­ni­ka.

– Dobra, zbio­rę ekipę.

Adam za­wró­cił w stro­nę klasy, aby od­szu­kać resz­tę ko­le­gów.

 

*

 

Szturch­nię­cie w ko­la­no pod ławką obu­dzi­ło Bo­ży­ka. W kla­sie pa­no­wa­ła cisza.

– Sie­dem – usły­szał szept z tyłu.

Pod­niósł głowę i zo­ba­czył ją. Ma­te­ma­tycz­ka stała nad nim, cze­ka­jąc na od­po­wiedź. Trzy­ma­ła długą drew­nia­ną li­nij­kę i ryt­micz­nie ude­rza­ła nią o otwar­tą dłoń dru­giej ręki.

Bożyk sta­nął na bacz­ność.

– Sie­dem.

Oczy ma­te­ma­tycz­ki na­pły­nę­ły krwią, a żyły na jej skro­niach za­czę­ły pul­so­wać. Wy­glą­da­ła teraz jak ty­ka­ją­ca bomba, a wyraz jej twa­rzy mówił, że nie znosi ta­kich dzie­ci.

Nagle wy­buch­nę­ła ude­rza­jąc li­nij­ką o ławkę, aż za­drżał piór­nik. Dzie­ci w kla­sie znie­ru­cho­mia­ły wstrzy­mu­jąc od­dech.

– Ład­nie, tego się po tobie nie spo­dzie­wa­łam. Pierw­sza dwója i uwaga za przy­sy­pia­nie na lek­cji.

– Pro­szę pani. Niech pani tego nie robi. Po­pra­wię się.

– Co ty sobie my­ślisz, że mam cię trak­to­wać wy­jąt­ko­wo? Ni­cze­go w życiu nie osią­gniesz, leniu. Sia­daj! – Za­pi­sa­ła dwóję w dzien­ni­ku.

Bożyk po­czuł jakby ta cyfra przy­pie­czę­to­wa­ła jego los. Siadł i już nie ode­zwał się do końca lek­cji.

Teraz to już na­praw­dę mam prze­chla­pa­ne, na pewno mnie od­da­dzą – mrocz­ne myśli mę­czy­ły go przez ko­lej­ne pięt­na­ście minut, aż za­dzwo­nił dzwo­nek. Z po­nu­rą miną wy­szedł z klasy.

Cze­ka­li pod śmiet­ni­kiem od dzie­się­ciu minut. Był to zie­lo­ny wy­so­ki kon­te­ner, gdzie­nie­gdzie po­kry­ty rdzą. Dzi­siaj był wy­peł­nio­ny po same brze­gi, a miej­sca­mi nawet tro­chę bar­dziej. Zda­wa­ło się, że jesz­cze tro­chę a śmie­ci wy­do­sta­ną się na ze­wnątrz. Adam trzy­mał się za nos, Woj­tek pró­bo­wał od­dy­chać tylko usta­mi. Bożyk był obo­jęt­ny, wobec jego za­war­to­ści. W końcu jako ostat­ni na miej­sce do­tarł Ma­riusz.

– Co tak późno? – spy­tał Adam.

– Chło­pa­ki, trzy­ma­łem dwie lek­cje, ale już nie dałem rady i mu­sia­łem iść do kibla – wy­tłu­ma­czył się Ma­riusz. – Chcia­łem pójść już na ma­te­ma­ty­ce, ale bałem się tej jędzy, po tym jak wy­dar­ła się na Bo­ży­ka.

– Otwie­ram ofi­cjal­ne ze­bra­nie bandy – po­wie­dział Adam. – Sprawdź­my stan li­czeb­ny. Ja je­stem.

– Obec­ny – po­wie­dział Bożyk.

– No prze­cież widać, że wszy­scy je­ste­śmy – wtrą­cił Ma­riusz.

– A jak nas bę­dzie kie­dyś wię­cej? – spy­tał Adam.

– A no tak. W sumie racja. Nie po­my­śla­łem o tym.

– To ja też je­stem – ode­zwał się Woj­tek. – Cho­dzi o dzi­siej­sze strze­la­nie do łódek nad rzeką?

– Nie, to jest coś in­ne­go, ale sam nie wiem co. Nigdy nie ro­bi­li­śmy spe­cjal­ne­go ze­bra­nia po­mię­dzy lek­cja­mi. Bożyk?

– Chło­pa­ki, to musi zo­stać mię­dzy nami. Ta­jem­ni­ca bandy. Dobra? – spy­tał drżą­cym gło­sem.

– Dobra.

– Jasne.

– Nawet jak mama spyta?

– Tak, Ma­riusz. Nawet jak mama, tata i na­uczy­ciel­ka od matmy – po­wie­dział Adam.

– W takim razie wam po­wiem – wy­szep­tał. – Chcą mnie za­brać do domu dziec­ka za uwagi i za tę za­ba­wę na cmen­ta­rzu.

– Zwa­rio­wa­łeś – prych­nął Adam. – My­śla­łem, że to coś po­waż­ne­go.

– Nie ro­zu­miesz, sły­sza­łem ro­dzi­ców jak się kłó­ci­li. Mó­wi­li o od­da­niu mnie. Ta baba z cmen­ta­rza mu­sia­ła do­nieść do szko­ły.

– O kur­czę – ode­zwał się Ma­riusz. – Mama się dowie.

– Za­cze­kaj, Bożyk. Gdyby ona do­nio­sła do szko­ły, to już by­li­by­śmy u dyra na dy­wa­ni­ku, albo na wy­cho­waw­czej by nas okrzy­cza­ła. W szko­le nikt nic o tym nie wie.

– Adam ma rację – po­wie­dział Woj­tek. – To się nie klei. Jak coś to po­wie­my, że wszy­scy by­li­śmy na cmen­ta­rzu, a prze­cież nie wezmą nas wszyst­kich do domu dziec­ka. Oj, oj­ciec to zaraz by im po­ka­zał, gdzie sobie mogą ten dom dziec­ka wsa­dzić.

– Chło­pa­ki, to nie wszyst­ko – dodał wciąż nie­zbyt prze­ko­na­ny Bożyk. – Pod moim domem była Czar­na Wołga.

– Za­le­wasz. Czar­na Wołga to le­gen­da. Takie coś zmy­ślo­ne­go do stra­sze­nia dzie­ci. No wiesz, jak Baba Jaga. Może ci się przy­wi­dzia­ło ze stra­chu, a jakiś sa­mo­chód tam stał – po­wie­dział Adam.

– Też tak bym po­my­ślał, ale oni pró­bo­wa­li mnie zła­pać. Mó­wi­li, żebym pod­szedł, to dadzą mi cu­kier­ka.

– I co zro­bi­łeś? – spy­tał Adam.

– Dałem nogę do domu. Od­je­cha­li od razu po tym, jak mama otwo­rzy­ła drzwi. Mu­sie­li być z domu dziec­ka. Mówię wam, chcą mnie za­brać.

– Mama mi mó­wi­ła, że tak robią zbo­czeń­cy – po­wie­dział Ma­riusz. – Nie wiem kim oni są, ale trze­ba ucie­kać. Do­brze zro­bi­łeś.

– Nie mo­żesz dać się zła­pać, kim by nie byli. Coś wy­my­śli­my po lek­cjach, pod­czas za­ba­wy nad rzeką.

W tym mo­men­cie roz­brzmiał dzwo­nek, koń­czą­cy długą prze­rwę i ich ze­bra­nie. Wró­ci­li do klasy na ostat­nią lek­cję.

 

*

 

Gdy po czter­dzie­stu pię­ciu mi­nu­tach wy­szli ze szko­ły, ich oczom uka­zał się do­łu­ją­cy widok. Wigry 3 stał przy­pię­ty do ogro­dze­nia, na pła­skich opo­nach, a wy­krę­co­ne wen­tyl­ki le­ża­ły w tra­wie obok śnież­nej zaspy.

– Nie cier­pię ich – po­wie­dział Bożyk.

– To te gnoj­ki z dru­giej B – wska­zał win­nych Adam. – Myślą, że jak są star­si, to im wszyst­ko wolno.

– To już trze­ci raz. Tata po­wie­dział, że zrobi z tym po­rzą­dek, ale wy­glą­da, że nie ma czasu. Mówił, że lu­dzie są różni, a na nie­któ­rych szko­da tra­cić czas.

– Jesz­cze bę­dzie­my od nich star­si – po­wie­dział Ma­riusz. – Wtedy im po­ka­że­my, kto tu rzą­dzi.

– Chło­pa­ki, nie przej­muj­cie się tym. Mamy co in­ne­go na gło­wie. Dziś walka okrę­tów, a rower bę­dzie­my pro­wa­dzić na zmia­nę – za­pro­po­no­wał Adam.

– Dzię­ki. Wiem, że je­stem naj­mniej­szy i bez was bym zgi­nął.

– Co ty, Bożyk. Wzię­li­śmy cię do bandy, bo za­uwa­ży­łem jak cel­nie rzu­casz. W sumie to za­zdro­ści­my ci tego ta­len­tu. Poza tym w trój­kę trud­no było nam się bawić, a tak mamy spra­wie­dli­we dru­ży­ny – po­cie­szył go Adam.

Szli w stro­nę rzecz­ki, która wiła się wzdłuż drogi. Jej wart­ki stru­mień wy­da­wał przy­jem­ny, uspo­ka­ja­ją­cy dźwięk. Do­tar­li do miej­sca, gdzie brzeg był naj­ła­god­niej­szy i ze­szli po nim. Stali teraz na pęk­nię­tym, czę­ścio­wo uto­pio­nym, be­to­no­wym kra­węż­ni­ku.

– Przy­po­mi­nam za­sa­dy – po­wie­dział Adam. – Naj­pierw nie­bie­scy pusz­czą stat­ki, a czer­wo­ni będą pro­wa­dzić ostrzał z brze­gu. Na­stęp­nie się za­mie­ni­my. Wy­lo­so­wa­li­śmy, że Bożyk i Ma­riusz są dru­ży­ną czer­wo­nych, a ja i Woj­tek nie­bie­skich.

– E, no jasne – po­wie­dział Ma­riusz. Wy­cią­gnął dwie czer­wo­ne opa­ski z worka na buty. Pierw­szą podał Bo­ży­ko­wi, a drugą na­ło­żył sobie na ramię.

Nie­bie­scy po­stą­pi­li ana­lo­gicz­nie.

Woj­tek wy­do­był małe łódki z pu­deł­ka, po czte­ry na dru­ży­nę. Zro­bio­ne z kory stat­ki miały żagle z bi­bu­ły, pa­su­ją­ce ko­lo­ry­stycz­nie do opa­sek na ra­mio­nach.

– Stat­ki star­tu­ją od bia­łe­go drze­wa i płyną aż do most­ku. Za każdy nie­tra­fio­ny dru­ży­na zdo­by­wa punkt. Jeśli wszyst­kie obe­rwą, to wy­gry­wa­ją ci, któ­rych łódki prze­trwa­ją naj­dłu­żej – wy­ja­śnił Woj­tek, a na­stęp­nie roz­dał po czte­ry ka­my­ki.

– Mokry ża­giel to brak punk­tów – dodał Adam.

– E, no, to prze­cież, no. A jak ostat­nio, no, ochla­pa­ło ża­giel a sta­tek nie był tra­fio­ny – przy­po­mniał Ma­riusz. – Takie coś się nie liczy jako za­to­pie­nie.

– Tak. Ma­riusz ma rację. Ochla­pa­ny ża­giel to nie to samo co za­to­pio­ny sta­tek.

– Za­czy­na­my.

Rzeka po­rwa­ła ko­lej­no czte­ry łó­decz­ki z nie­bie­ski­mi ża­gla­mi. Ki­wa­ły się na wo­dzie po­dą­ża­jąc z prą­dem.

– Ma­riusz, ty pierw­szy jak się zbli­żą. Ja zajmę się tym co zo­sta­nie.

Ma­riusz ci­snął ka­mie­niem, ledwo tra­fia­jąc w rzekę. Tym­cza­sem Bożyk kon­cen­tro­wał się na celu. Ma­riusz wy­rzu­cił po­zo­sta­łe trzy ka­mie­nie z nie­wie­le lep­szym re­zul­ta­tem. Po­pa­trzył na ko­le­gów i spu­ścił głowę. Za­ci­snął ręce w pię­ści.

– Je­stem do ni­cze­go.

Brak wiary w umie­jęt­no­ści zma­te­ria­li­zo­wał się w po­sta­ci łez.

– Ma­riusz, dam ci dwa. Spró­buj jesz­cze raz. Skon­cen­truj się – po­wie­dział Bożyk.

– E, no, to nie ma sensu, i tak nie tra­fię.

– One są spe­cjal­ne – szep­nął do ucha Ma­riu­szo­wi.

Ma­riusz rzu­cił dwoma ka­mie­nia­mi naraz i tra­fił łódkę. Ta prze­wró­ci­ła się na bok, a jej ża­giel za­czął chło­nąć wodę.

– Udało się. Tra­fi­łem! – Za­czął ska­kać i tań­czyć ta­niec zwy­cię­stwa. Po­ru­szał się w rytm tylko sobie zna­nej mu­zy­ki.

Chło­pa­ków za­tka­ło.

Bożyk rzu­cił ko­lej­no dwoma po­zo­sta­ły­mi. Razem z Ma­riu­szem strą­ci­li trzy z czte­rech łódek.

– Ład­nie Ma­riusz, tre­ning czyni mi­strza – po­wie­dział Adam, nie do­wie­rza­jąc, temu co zo­ba­czył i co mówi. Dra­pał się po pie­go­wa­tej twa­rzy i rudej gło­wie.

– Słu­chaj­cie, mam pe­wien po­mysł – po­wie­dział Woj­tek, prze­ry­wa­jąc eu­fo­rię Ma­riu­sza. – Mam w domu na­kręt­ki ze śrub ko­le­jo­wych. Mo­gły­by się przy­dać do ochro­ny Bo­ży­ka. Jeśli do­brze tra­fić, to mogą po­wa­lić nawet zbo­czeń­ca.

– Gło­suj­my. Kto jest za na­kręt­ka­mi? Ja za – za­pro­po­no­wał Adam.

– Ja też.

– No, teraz to im po­ka­żę, jak na­uczy­łem się już tra­fiać.

– Za. Nie dam się po­rwać.

– Po­mysł przy­ję­ty. Mu­si­my na­uczyć się nimi do­brze tra­fiać i cho­wać je w tor­ni­strach. Ro­dzi­ce nie mogą od­kryć, że no­si­my to że­la­stwo przy sobie.

– I na­uczy­cie­le – dodał Bożyk. Jed­no­cze­śnie po­my­ślał o babie od matmy.

– Jesz­cze jedna rzecz. Bożyk nie może sam cho­dzić do, ani ze szko­ły. Mu­si­my przy­cho­dzić po niego przed lek­cja­mi i od­pro­wa­dzać aż do bram­ki. Ja na pewno dam radę.

– O tak, jeden za wszyst­kich, wszy­scy za jed­ne­go – Woj­tek za­bły­snął cy­ta­tem.

– E, no, ja nie wiem co mama na to – wy­du­kał Ma­riusz.

– Co nie wiesz, Ma­riusz? Rano cię za­bio­rę po dro­dze i pój­dzie­my razem. Mamie ani słowa.

– E, no, dobra – zgo­dził się pod pre­sją.

– Mo­że­cie na mnie li­czyć – po­wie­dział Woj­tek. – Trzy­maj­my jedną na­kręt­kę za­wsze pod ręką w kie­sze­ni, tak na wszel­ki wy­pa­dek – dodał po chwi­li.

– Mam jesz­cze jeden po­mysł. Od teraz bawmy się w do­mach za­miast na polu, aż do od­wo­ła­nia stanu za­gro­że­nia. Pro­po­nu­ję jutro u mnie.

Zgo­dzi­li się jed­no­myśl­nie. Bożyk po­czuł, że przy­ja­cie­le nie po­zo­sta­wi­li go sa­me­go. Zro­bi­ło mu się tro­chę lżej na sercu.

Po dru­giej stro­nie rzecz­ki zza po­bli­skich drzew wy­ło­ni­ła się po­stać. Spo­glą­dał na nich męż­czy­zna w zi­mo­wym płasz­czu. Był wy­so­ki i gruby. Bujna czar­na broda się­ga­ła mu do ra­mion. Tak można by sobie wy­obra­zić świę­te­go Mi­ko­ła­ja, gdyby pra­co­wał w ko­pal­ni. Stał tam, w ciem­nym płasz­czu z fu­trza­nym wy­koń­cze­niem i gru­bej czap­ce. Stał i pa­trzył co robią.

– E, no, chło­pa­ki co jest grane?

– Ty mu­sisz być Bo­ży­gniew – po­wie­dział ol­brzym w płasz­czu.

– Ucie­kać! – wrza­snął Adam. – Zo­staw­cie rower.

Zła­pa­li worki na buty i rzu­ci­li się do uciecz­ki. Bożyk za­wa­hał się, a na­stęp­nie cof­nął i wpadł nogą do stru­my­ka. Czuł jak muł za­sy­sa but.

Już po mnie – po­my­ślał. W ciągu kilku se­kund wy­obra­ził sobie te wszyst­kie rze­czy, któ­ry­mi go stra­szo­no, jeśli nie bę­dzie wra­cał pro­sto do domu.

– Złap mnie za rękę! – Woj­tek wcią­gnął go na brzeg.

Nie oglą­da­jąc się, zo­sta­wi­li za sobą rzecz­kę, Wigry 3 i zbo­czeń­ca. Wy­sko­czy­li na drogę i gnali po­bo­czem w stro­nę głów­nej ulicy. Gdy ob­ró­ci­li się za sie­bie zbo­czeń­ca nie było. Zgu­bi­li go.

– Już, mo­że­my się za­trzy­mać. – Woj­tek padł na zie­mię.

– O ja. Co to było?

Adam po­pa­trzył na Bo­ży­ka. Chło­pak był cały blady i się trząsł.

– Mia­łeś rację. Rano przyj­dzie­my po cie­bie przed lek­cja­mi.

 

*

 

Obu­dził się, bo mu­siał się obu­dzić. Bożyk wie­dział, że nie może się ukry­wać w nie­skoń­czo­ność w domu.

– Hej, roz­bój­ni­ku! – za­wo­łał tata. – Zejdź na śnia­da­nie.

Zszedł. Usiadł w kuch­ni przy stole i wpa­try­wał się w ce­ra­tę. Za­czął jeść.

– Dla­cze­go zo­sta­wi­łeś rower na po­dwór­ku, za­miast scho­wać do ga­ra­żu? Ktoś mógł go ukraść – po­wie­dział tata.

Chłop­ca za­tka­ło, gdy zbli­żał ka­nap­kę do ust. Nie miał po­ję­cia jak od­po­wie­dzieć, więc ugryzł kęs, aby zy­skać odro­bi­nę czasu. W jego gło­wie dalej pa­no­wa­ła pust­ka, gdy w końcu prze­łknął od­gry­zio­ny ka­wa­łek.

– Ja, no prze­pra­szam. Za­po­mnia­łem.

– Ostat­nio je­steś strasz­nie roz­ma­rzo­ny – po­wie­dzia­ła mama. – Nie za­ko­cha­łeś się cza­sem?

– No prze­stań, mamo.

– Pod­rzu­cić cię Sy­ren­ką?

– Nie. Je­stem umó­wio­ny z ko­le­ga­mi. Po­win­ni nie­dłu­go się zja­wić.

– No dobra, tylko że­by­ście tra­fi­li do szko­ły – uśmiech­nął się tata.

Oby­śmy tra­fi­li – po­my­ślał Bożyk.

Dzie­sięć minut póź­niej trzech chłop­ców z tor­ni­stra­mi i wor­ka­mi na buty cze­ka­ło już pod domem.

– Wej­dzie­cie na chwi­lę?

– Nie, pro­szę pani. Za­cze­ka­my tutaj – po­wie­dział Adam.

– Ech, urwi­sy – skwi­to­wa­ła mama i po­czo­chra­ła Adama po rudej gło­wie. – Włóż czap­kę, bo bę­dziesz chory.

Bożyk po­ma­chał mamie i ru­szy­li przed sie­bie. Ledwo za za­krę­tem znik­nę­li z pola wi­dze­nia ro­dzi­ców, Woj­tek się za­trzy­mał.

– E, no czemu sto­isz?

– Nie mam już siły iść. – Zrzu­cił tor­ni­ster na chod­nik. – W środ­ku mam na­kręt­ki ko­le­jo­we. Mu­si­my je roz­dzie­lić, bo nie dojdę do szko­ły. Po jed­nej dla każ­de­go do kie­sze­ni na pierw­szy ogień i po trzy jako zapas amu­ni­cji do tor­ni­stra. Mam dla was takie wo­recz­ki, żeby nie la­ta­ły po­mię­dzy książ­ka­mi.

– Super to wy­my­śli­łeś, Woj­tek – po­chwa­lił Adam.

– E, Bożyk, po­trzy­masz moje? Tak coś czuję, że jak to zro­bisz to le­piej będę tra­fiał.

 

*

 

Mi­nę­ła so­bo­ta i nie­dzie­la, a na­stęp­nie po­nie­dzia­łek i wto­rek. Ko­lej­ny ty­dzień za­pro­wa­dza­nia i od­pro­wa­dza­nia Bo­ży­ka trwał w naj­lep­sze i wszyst­ko zda­wa­ło się wra­cać do normy. W środę zor­ga­ni­zo­wa­li spo­tka­nie pod ko­szem na śmie­ci. Ze­bra­li się na miej­scu pod­czas dużej prze­rwy.

– E, no obec­ny. – Skoń­czył ofi­cjal­ną część ze­bra­nia Ma­riusz.

– Wie­cie co mnie za­sta­na­wia? Ten mrocz­ny Mi­ko­łaj, on oddał Wigry 3. Za­niósł go i zo­sta­wił w ogro­dzie.

– To dziw­ne. E, ale zbo­czeń­cy są dziw­ni. Tak mówi mama. Może on chce, żebyś przed nim ucie­kał.

– Skoro zo­sta­wił za ogro­dze­niem, to do­brze wie­dział, gdzie miesz­kasz – za­uwa­żył Adam. – Gdyby na­praw­dę był zbo­czeń­cem, to mógł­by chcieć do­rwać każ­de­go z nas.

– Mnie też? – spy­tał Ma­riusz.

– Tak, cie­bie też. Ale nie twoją mamę. Po­dob­no są różne ro­dza­je zbo­czeń­ców – wy­ja­śnił Adam.

Ma­riu­sza to nie uspo­ko­iło.

– Wie­cie co? Muszę być silny i będę kie­dyś wal­czył ze zbo­czeń­ca­mi. E, no nie wiem jesz­cze jak, ale kie­dyś to zro­bię.

– Wie­rzę, Ma­riusz, że na­praw­dę tak bę­dzie – po­wie­dział Adam. – Jeśli to twoja de­cy­zja, to tak bę­dzie.

– E, no moja. Tak zro­bię.

– Ten Mrocz­ny Mi­ko­łaj, on nas chyba wtedy nie gonił – za­uwa­żył Woj­tek.

– Masz rację. I nie pro­po­no­wał żad­nych cu­kier­ków. Był zu­peł­nie inny niż ten w sa­mo­cho­dzie. Ten w sa­mo­cho­dzie to ty­po­wy zbo­cze­niec.

– Mó­wi­łeś, że coś było nie tak z jego ocza­mi – przy­po­mniał Adam.

– Miał nor­mal­ne. Takie brą­zo­we – po­wie­dział Woj­tek.

– Nie cho­dzi mi o Mrocz­ne­go Mi­ko­ła­ja, tylko o tego z Czar­nej Wołgi. Bożyk, jak on wy­glą­dał?

– Nie pa­mię­tam do­kład­nie. Na pewno był dużo młod­szy od Mrocz­ne­go Mi­ko­ła­ja.

– To już coś kon­kret­ne­go – stwier­dził Adam.

– Jego oczy były mar­twe, jak u re­ki­na. I mówił w taki spo­sób, że chcia­łem go po­słu­chać. To naj­bar­dziej mnie prze­ra­zi­ło. To było – za­my­ślił się. – Jak by to na­zwać? – Za­sta­na­wiał się długo, po czym skwi­to­wał. – Nie­ludz­kie.

Chłop­cy po­pa­trzy­li po sobie, ale żaden już nic nie dodał. Dzwo­nek prze­rwał nie­zręcz­ną ciszę i na­ka­zał im wró­cić na lek­cje.

 

*

 

Obu­dził go hałas. Wstał, jak wiele razy w ostat­nim cza­sie, w środ­ku nocy, aby wyj­rzeć przez okno. Wyj­rzeć i upew­nić się, że ni­ko­go tam nie ma. Jakże się po­my­lił.

To on – po­my­ślał z prze­ra­że­niem, cho­wa­jąc się za ścia­nę. Nie miał wąt­pli­wo­ści. Po dru­giej stro­nie ulicy stała Czar­na Wołga, a przez ogro­dze­nie za­glą­dał czło­wiek o re­ki­nich oczach. Na drżą­cych no­gach wy­co­fał się do łóżka i scho­wał pod koł­drę.

 

*

 

Wy­ru­szy­li do szko­ły wcze­snym ran­kiem. Chłop­cy roz­ma­wia­li mię­dzy sobą, tylko naj­mniej­szy z nich mil­czał i zo­sta­wał odro­bi­nę z tyłu.

– Wzią­łem od taty ga­ze­tę „Fan­ta­sty­ka” – po­wie­dział Adam. – Nie mam po­ję­cia o czym jest, bo li­ter­ki małe i dużo czy­ta­nia, ale okład­ka jest super. Po­ka­żę wam w szko­le ro­bo­ta. Jest taki ko­lo­ro­wy.

– On był w nocy pod domem – po­wie­dział Bożyk. Były to pierw­sze słowa jakie od rana z sie­bie wy­krztu­sił.

– E, robot?

– Nie. Mówię po­waż­nie. On i Czar­na Wołga. On za­glą­dał przez ogro­dze­nie. – Bożyk roz­pła­kał się. Wy­glą­dał jak małe dziec­ko, które ktoś zo­sta­wił po­środ­ku lasu, pod­czas gdy nad­cho­dził zmrok.

– Prze­trzy­maj jakoś lek­cje. Dzi­siaj po szko­le idzie­my do mnie – po­wie­dział Adam. – A jak wrócą twoi ro­dzi­ce z pracy to w domu też nikt ci nic już nie zrobi.

– Na­kręt­ki w po­go­to­wiu. Z nami je­steś bez­piecz­ny.

Je­stem bez­piecz­ny. Tak bar­dzo chciał­bym w to uwie­rzyć.

Chło­piec wy­tarł nos w rękaw kurt­ki i ru­szy­li dalej.

 

*

 

Po lek­cjach zgod­nie z pla­nem do­tar­li do domu Adama. Sie­dzie­li na pod­ło­dze po dwu stro­nach po­dłuż­ne­go po­ko­ju, a po­mię­dzy nimi znaj­do­wa­ły się dwie armie żoł­nie­rzy­ków. Rzu­ca­li do nich spi­na­cza­mi.

– Bożyk, nikt z tobą nie ma szans. – Adam cie­szył się, że ode­rwał go od my­śle­nia o za­gro­że­niu.

Roz­ło­ży­li po­now­nie żoł­nie­rzy­ki.

– Jeden dla Ma­riu­sza, jeden dla mnie. – Woj­tek roz­dzie­lał spi­na­cze ni­czym amu­ni­cję. – Teraz po pięć więk­szych dla każ­de­go.

Cięż­kie spi­na­cze słu­ży­ły do nisz­cze­nia osłon z kart, z któ­rych każdy mógł zbu­do­wać for­ty­fi­ka­cje. Naj­lep­sze bu­do­wał Woj­tek. Trud­no było je roz­wa­lić, przy czym nie zu­ży­wał na nie wielu kart.

– Za­czy­naj­cie.

– Nie masz szans. Zaraz cię roz­wa­lę – wczuł się Ma­riusz.

Kar­cia­ne for­ty­fi­ka­cje Wojt­ka wy­trzy­my­wa­ły wiele, ale nie tym razem. Ma­riusz stop­nio­wo zy­ski­wał prze­wa­gę.

– E, nie mó­wi­łem wam, że spi­na­cze, któ­rych uży­wał Bożyk są lep­sze?

Po dzie­się­cio­mi­nu­to­wej wy­mia­nie ognia ostat­ni żoł­nie­rzyk Wojt­ka padł. Nie obyło się bez tańca zwy­cię­stwa Ma­riu­sza, a oni mu­sie­li to jakoś prze­cier­pieć.

– On ma rację. Cho­le­ra, Ma­riusz ma rację. Dla­cze­go wcze­śniej tego nie za­uwa­ży­łem – krzyk­nął Adam. – Bożyk. Ty coś ro­bisz z tymi wszyst­ki­mi rze­cza­mi, że tra­fia­ją le­piej.

– Ja? No co ty. Chyba zwa­rio­wa­łeś.

– Nie robię sobie jaj. Ty coś z nimi ro­bisz. Tylko sam nie wiesz co – po­wie­dział Adam. – Na po­cząt­ku my­śla­łem, że Ma­riusz ma omamy, ale on to od­krył.

– E, ja? Serio?

– Tak, ty. Do­pie­ro wtedy, gdy ty o tym wspo­mnia­łeś, za­czą­łem się nad tym za­sta­na­wiać.

– Słu­chaj­cie, mama ma świe­ży kom­plet spi­na­czy. Przy­nio­sę je. Zo­ba­czy­my, które są lep­sze.

Każdy z nich spraw­dził, ilu po­trze­bu­je spi­na­czy, aby tra­fić dzie­sięć żoł­nie­rzy­ków z tej samej od­le­gło­ści. Za pierw­szym razem użyli no­wych, a za dru­gim uży­wa­nych przez Bo­ży­ka.

– O cho­le­ra – pod­su­mo­wał Adam.

– Chodź­my na ze­wnątrz i sprawdź­my tra­fia­nie ka­mie­nia­mi w bu­tel­ki – po­wie­dział Woj­tek. Dziw­ny uśmiech za­go­ścił na jego twa­rzy.

Po dwu­dzie­stu mi­nu­tach skoń­czy­li rzu­cać do bu­te­lek. Tym razem ro­bi­li no­tat­ki na końcu ze­szy­tu do matmy.

– Trze­ci raz to prze­li­czam. Wy­nio­słem z domu za­pał­ki na wszel­ki wy­pa­dek. Muszę tę kart­kę wy­rwać z ze­szy­tu i spa­lić.

– Czemu spa­lić? – spy­tał Bożyk.

– E, no bo to dzia­ła, zbo­czeń­cy nie mogą się o tym do­wie­dzieć.

– Ma­riusz, le­piej bym tego nie ujął. Słu­chaj­cie, od teraz je­ste­śmy we­wnętrz­nym krę­giem. Tylko my o tym wiemy i tylko my o tym mo­że­my wie­dzieć. Jeśli gang się roz­ro­śnie, to nowi człon­ko­wie, oni nie mogą się o tym do­wie­dzieć. – Widać było, że Adam nie żar­to­wał. – Zro­zu­mie­li­ście?

– E, ro­zu­miem. Nawet mama nie może – po­wie­dział Ma­riusz.

– Tak, nawet mama. A teraz wra­caj­my do środ­ka.

 

*

 

Od dzie­się­ciu minut oglą­da­li ro­bo­ta na okład­ce „Fan­ta­sty­ki”, gdy nagle ol­brzy­mi huk wstrzą­snął po­wie­trzem. Szyby za­drża­ły, a Ma­riusz o mało nie spadł z łóżka, na któ­rym sie­dzie­li. Wojt­ko­wi wy­pa­dła z dłoni na­kręt­ka, którą się bawił. Bożyk sku­lił się, przy­cią­ga­jąc ko­la­na do klat­ki pier­sio­wej.

– Co to było? – spy­tał Woj­tek.

– Nie mam po­ję­cia – od­po­wie­dział Adam.

– No, może burza, ale w zimie? To ra­czej nie burza – de­du­ko­wał Ma­riusz.

– Tata ma eg­zem­plarz „Fan­ta­sty­ki”, na któ­rym widać jak sta­tek roz­bi­ja się o zie­mię. Tam był wiel­ki kra­ter po wy­bu­chu. Przy­nio­sę ten numer na­stęp­nym razem.

– Chyba nie my­ślisz, że to sta­tek ob­cych? – Woj­tek pu­ścił oko.

– To już prę­dzej spa­dło­by coś Ame­ry­ka­nom albo Ru­skim.

– Her­ma­szew­ski po­le­ciał i wró­cił z Ru­ski­mi. Nie za­wsze spada czy wy­bu­cha.

– Wiesz, ja po te­ście z na­kręt­ka­mi uwie­rzę nawet w Mi­ko­ła­ja.

– Która go­dzi­na? – spy­tał Bożyk. Roz­glą­dał się po po­ko­ju, aż jego wzrok za­trzy­mał się na tar­czy ścien­ne­go ze­ga­ra. – O cho­le­ra. Znowu pod­pad­nę.

– Już się zbie­ra­my – po­wie­dział Adam.

Kon­wój, jak go za­czę­li na­zy­wać, wy­ru­szył po kilku mi­nu­tach.

– Mam na­dzie­ję, że ro­dzi­ce mnie za to spóź­nie­nie nie od­da­dzą – po­wie­dział obiekt chro­nio­ny zwany Bo­ży­kiem. – Już dawno mia­łem być w domu. Za­wsze o tej porze już je­stem w domu. – Obiekt nie prze­sta­wał się za­mar­twiać.

Obok nich na sy­gna­le prze­mknę­ła ka­ret­ka – duży Fiat 125 kombi. Od­ru­cho­wo od­su­nę­li się na po­bo­cze. Chłop­cy ob­ser­wo­wa­li, jak jej nie­bie­skie ko­gu­ty zni­ka­ją za za­krę­tem. Zanim zdą­ży­li wró­cić na drogę, prze­je­cha­ło obok ko­lej­ne auto. Tym razem była to straż po­żar­na marki Jelcz.

– Coś jest nie tak. – Bożyk czuł ści­ska­nie w żo­łąd­ku. – Coś mu­sia­ło się stać.

Wiatr za­wiał od stro­ny, gdzie znik­nę­ła ka­ret­ka. Oczy Bo­ży­ka za­czę­ły łza­wić. Adam na­cią­gnął golf na nos i przy­trzy­my­wał dło­nią. Woj­tek za­kasz­lał, po czym sza­li­kiem za­sło­nił usta. Smród spa­le­ni­zny nie oszczę­dzał ni­ko­go.

Gdy wy­szli zza za­krę­tu, zo­ba­czy­li słup dymu uno­szą­cy się w miej­scu, gdzie po­przed­nio stał dom Bo­ży­ka. Skła­dak Wigry 3 był cały po­gię­ty i miał spa­lo­ne opony. Eks­plo­zja wy­rzu­ci­ła go, aż na ulicę. Wrak Sy­ren­ki do­pa­lał się przy otwar­tym ga­ra­żu. Reszt­ki bla­chy były czar­ne i od­kształ­co­ne. Ka­wał­ki szkła, które kie­dyś były szy­ba­mi le­ża­ły roz­rzu­co­ne po oko­li­cy. Stra­ża­cy lali wodę na do­pa­la­ją­ce się zglisz­cza. Tłum gro­ma­dził się wokół, by za­spo­ko­ić cie­ka­wość. Każdy chciał zo­ba­czyć, co się stało. Żądni sen­sa­cji lu­dzie pod­cho­dzi­li coraz bli­żej, ni­czym wilki osa­cza­ją­ce ofia­rę pod­czas po­lo­wa­nia.

Chłop­cy się za­trzy­ma­li. Nie byli w sta­nie po­wstrzy­mać łez. Chcie­li coś po­wie­dzieć do Bo­ży­ka, ale nie było od­po­wied­nich słów.

– To był wy­buch gazu – po­wie­dział ktoś z tłumu. – Nie było co zbie­rać.

Bożyk roz­glą­dał się ner­wo­wo, ale ni­g­dzie nie do­strzegł ro­dzi­ców.

– Mamo, tato! – krzyk­nął, po czym rzu­cił się do środ­ka, wbie­ga­jąc po­mię­dzy pło­mie­nie.

 

*

 

„Pro­chem za­sy­pu­jesz i w proch się ob­ró­cisz.

Ale nie dzi­siaj”.

za­wo­ła­nie bi­tew­ne

Aber­ra­to­rów Prze­zna­cze­nia

 

Koniec

Komentarze

Cześć, Mi­cha­le Bro­ni­sła­wie!

W tek­ście sku­piasz się na bu­do­wa­niu po­sta­ci i re­la­cji mię­dzy nimi, fa­bu­ła zaś nie ist­nie­je. Po­wo­li się za­wią­zu­je, w „moc­niej­szy spo­sób” do­pie­ro na ko­niec, a tym­cza­sem tekst się skoń­czył. Nie od­po­wie­dzia­łeś nawet na py­ta­nie, które prze­wi­ja się przez ca­łość: czy ro­dzi­ce chcie­li oddać Bo­ży­ka do domu dziec­ka? Dla­te­go we­dług mnie tekst opo­wia­da­niem nie jest, a frag­men­tem, o czym zresz­tą sam pi­szesz:

Opo­wia­da­nie sta­no­wi wstęp do cze­goś więk­sze­go.

 

W opo­wia­da­niu nie ma fan­ta­sty­ki. Po­ja­wia­ją się tylko ja­kieś za­cząt­ki w po­sta­ci ta­len­tu głów­ne­go bo­ha­te­ra. Chyba że coś prze­oczy­łem? Na ten mo­ment dla mnie to za mało, by uznać to za fan­ta­sy.

 

Tag o „sło­wiań­sko­ści” opo­wia­da­nia na ten mo­ment w ogóle nie­uza­sad­nio­ny. Imię „Bo­ży­dar” jest sta­ro­pol­skie, nie ko­ja­rzy mi się szcze­gól­nie ze sło­wiań­sko­ścią, ra­czej z chrze­ści­jań­stwem (no, chyba że łą­czysz jakoś te dwa świa­ty, a nie prze­ciw­sta­wiasz, jako to ma za­zwy­czaj miej­sce). Nawet jeśli pier­wot­nie miało nieco inne zna­cze­nie (znam ety­mo­lo­gie) to trze­ba by coś o tym w tek­ście w ja­kieś for­mie wspo­mnieć. Ot, choć­by że „nowa wiara” (co praw­da w PRL ma­ją­ca już 1000 lat!) przy­własz­czy­ła sobie stare zwy­cza­je. Także pod­mie­nie­nie słowa w przy­sło­wiu nic nie do­da­je sło­wiań­sko­ści, nie wiem także jaki zwią­zek ma Perun z „no­sze­niem kul”, nie jest on żad­nym panem losu, cel­no­ści, żaden czło­wiek nie jest w „jego ręku” ani od niego za­leż­ny, a i pew­nie nie wie nawet, co to kule i pi­sto­let.

Po­zdra­wiam.

„Pi­sa­łem wiele, ale co uwa­ża­łem za nie­do­sko­na­łe, rzu­ca­łem w ogień, bo ten naj­le­piej po­pra­wia”. Owi­diusz

Po­do­ba mi się kli­mat nie­po­ko­ju, który wy­stę­pu­je w opo­wia­da­niu.

Hi­sto­ria do­ty­czy dzie­cia­ków, a mimo to, czu­łam to.

Prze­szka­dza­ło mi za to dużo wąt­ków, które za­czy­na­ły się i nie koń­czy­ły.

Banda chło­pa­ków sym­pa­tycz­na, choć po­dej­rza­nie jak na dzie­ci zgod­na;)

Cała hi­sto­ria i jej za­koń­cze­nie tro­chę mi nie grają, bo opo­wieść jest cie­plut­ka, choć z kil­ko­ma kro­pla­mi grozy, a na końcu wy­le­wasz na czy­tel­ni­ka wia­dro. Za­kła­dam jed­nak, że ko­lej­ne opo­wie­ści o losie Bo­ży­ka coś wy­ja­śnią.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Witaj Atre­ju,

 

W tek­ście sku­piasz się na bu­do­wa­niu po­sta­ci i re­la­cji mię­dzy nimi, fa­bu­ła zaś nie ist­nie­je. Po­wo­li się za­wią­zu­je, w „moc­niej­szy spo­sób” do­pie­ro na ko­niec, a tym­cza­sem tekst się skoń­czył. Nie od­po­wie­dzia­łeś nawet na py­ta­nie, które prze­wi­ja się przez ca­łość: czy ro­dzi­ce chcie­li oddać Bo­ży­ka do domu dziec­ka? Dla­te­go we­dług mnie tekst opo­wia­da­niem nie jest, a frag­men­tem, o czym zresz­tą sam pi­szesz:

Opo­wia­da­nie sta­no­wi wstęp do cze­goś więk­sze­go.

 

MB: Tak. Do­kład­nie jak na­pi­sa­łem we wstę­pie. To taki pilot.

 

W opo­wia­da­niu nie ma fan­ta­sty­ki. Po­ja­wia­ją się tylko ja­kieś za­cząt­ki w po­sta­ci ta­len­tu głów­ne­go bo­ha­te­ra. Chyba że coś prze­oczy­łem? Na ten mo­ment dla mnie to za mało, by uznać to za fan­ta­sy.

 

MB: Jeśli po­szu­kasz słowa “Fan­ta­sty­ka” to zo­ba­czysz, że jest. Czy­ta­ją ją pod ko­niec opo­wia­da­nia ;)

A tak na po­waż­nie jest, tylko sub­tel­nie po­da­na, bo na chwi­lę obec­ną czy­tel­nik wie tyle ile bo­ha­ter.

 

Tag o „sło­wiań­sko­ści” opo­wia­da­nia na ten mo­ment w ogóle nie­uza­sad­nio­ny. Imię „Bo­ży­dar” jest sta­ro­pol­skie, nie ko­ja­rzy mi się szcze­gól­nie ze sło­wiań­sko­ścią

 

MB: Ale on nie ma na imię “Bo­ży­dar”.

 

Także pod­mie­nie­nie słowa w przy­sło­wiu nic nie do­da­je sło­wiań­sko­ści, nie wiem także jaki zwią­zek ma Perun z „no­sze­niem kul”, nie jest on żad­nym panem losu, cel­no­ści, żaden czło­wiek nie jest w „jego ręku” ani od niego za­leż­ny, a i pew­nie nie wie nawet, co to kule i pi­sto­let.

 

MB: Może tak, a może nie.

Mó­wisz jak każdy, kto nie czy­tał “O wpły­wach nie­fi­zycz­nych na cel­ność broni pal­nej” Bro­ni­sła­wa Ma­te­ma­ty­ka. Bożyk też jesz­cze nie prze­czy­tał.

 

PS.

Atre­ju też ma wpływ na bo­ha­te­ra.

 

po­zdra­wiam

MB

@Am­bush

 

Tak wy­ja­śnią, jeśli Bożyk prze­ży­je ;)

Dzię­ki za plu­sik do bi­blio­te­ki.

Ale on nie ma na imię „Bo­ży­dar”.

Prze­pra­szam za po­mył­kę, chyba ode­bra­łem to jako zdrob­nie­nie. Nie­mniej nie zmie­nia to sensu mojej wy­po­wie­dzi. Bożyk, Bo­ży­dar, Bo­gu­mił – wszyst­kie te imio­na ko­ja­rzą się, moim zda­niem, w pierw­szej ko­lej­no­ści z Bo­giem chrze­ści­jań­skim, do­pie­ro póź­niej, jeśli w ogóle, z bo­ga­mi sło­wiań­ski­mi. Na­wia­sem mó­wiąc, za­sta­na­wia mnie, czy takie imię prze­szło­by w urzę­dzie.

Mó­wisz jak każdy, kto nie czy­tał „O wpły­wach nie­fi­zycz­nych na cel­ność broni pal­nej” Bro­ni­sła­wa Ma­te­ma­ty­ka. Bożyk też jesz­cze nie prze­czy­tał.

Go­ogle nie wy­szu­ku­je mi ta­kiej książ­ki, więc za­ło­żę, że to po­zy­cja z two­je­go uni­wer­sum. Nie ma to jed­nak zna­cze­nia. Nie cho­dzi mi o to, że byty nie­fi­zycz­ne nie mogą wpły­wać na rze­czy­wi­stość, prze­cież ory­gi­nal­ne przy­sło­wie także o tym mówi, a o to, że taka pod­mia­na to le­ni­wy za­bieg, co wię­cej, Pe­ru­no­wi przy­pi­sy­wa­ne są dęby, pio­ru­ny, to­po­ry, skały (in­for­ma­cje z wiki), gdzie tu zwią­zek z losem, prze­zna­cze­niem?

Obie­ca­łeś:

Wszyst­ko spo­wi­te magią Sło­wian

A ja tu nic ta­kie­go nie zna­la­złem.

Atre­ju też ma wpływ na bo­ha­te­ra.

Nie­ste­ty Mi­cha­le nie ro­zu­miem, co masz na myśli. :)

„Pi­sa­łem wiele, ale co uwa­ża­łem za nie­do­sko­na­łe, rzu­ca­łem w ogień, bo ten naj­le­piej po­pra­wia”. Owi­diusz

Mi­cha­le, czy­ta­ło się cał­kiem nie­źle, ale co z tego… Jak sam za­zna­czasz w przed­mo­wie, jest to za­le­d­wie wstęp do cze­goś więk­sze­go, więc po­wi­nie­neś zmie­nić ozna­cze­nie na FRAG­MENT, al­bo­wiem po lek­tu­rze tek­stu w obec­nej po­sta­ci, nie­ste­ty nie umia­łam się do­my­ślić, co mia­łeś na­dzie­ję opo­wie­dzieć.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia sporo do ży­cze­nia.

 

„Czło­wiek strze­la, Perun kule nosi.” → „Czło­wiek strze­la, Perun kule nosi”.

Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

 

– Dotrę tam – po­my­ślał. → Przed my­śle­niem nie sta­wia się pół­pau­zy.  

 

– Zgło­szę was na Mi­li­cję!– Zgło­szę was na mi­li­cję!

 

Jej prze­krwio­ne oczy, po­więk­szo­ne przez denka oku­la­rów, za­pło­nę­ły żądzą krwi. → Nie brzmi to naj­le­piej. Oku­la­ry nie mają denek.

Może wy­star­czy: Jej oczy, po­więk­szo­ne przez szkła oku­la­rów, za­pło­nę­ły żądzą krwi.

 

W okrę­ty – dodał Woj­tek. → Brak pół­pau­zy roz­po­czy­na­ją­cej wy­po­wiedź.

 

Ciot­ka El­wi­ra pa­li­ła Klu­bo­we bez fil­tra.Ciot­ka El­wi­ra pa­li­ła klu­bo­we bez fil­tra.

Nazwy pa­pie­ro­sów pi­sze­my małą li­te­rą.

https://sjp.pwn.pl/zasady/109-20-10-Nazwy-roznego-rodzaju-wytworow-przemyslowych;629431.html

 

Nie znał ni­ko­go w oko­li­cy, kto by miał ta­kie­go. → Nie znał ni­ko­go w oko­li­cy, kto by miał ta­ki.

 

To może być Wołga. Czar­na Wołga – po­my­ślał. To może być wołga. Czar­na wołga – po­my­ślał.

Nazwy po­jaz­dów pi­sze­my małą li­te­rą.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/marki-samochodow;715

 

wy­cią­gnął z ga­ra­żu skła­dak Wigry 3… → …wy­cią­gnął z ga­ra­żu skła­dak wigry 3

 

Roz­gląd­nął się przed wyj­ściem poza ogro­dze­nie. → Ra­czej: Roz­ejrzał się przed wyj­ściem poza ogro­dze­nie.

 

po tym jak dzwo­nek za­dzwo­nił na za­koń­cze­nie dru­giej lek­cji. → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: …po tym jak dzwo­nek za­dźwię­czał na za­koń­cze­nie dru­giej lek­cji. Lub: …po tym jak dzwo­nek za­sy­gna­li­zo­wał za­koń­cze­nie dru­giej lek­cji.

 

– Pod moim domem była Czar­na Wołga. → – Pod moim domem była czar­na wołga.

 

– Za­le­wasz. Czar­na Wołga to le­gen­da.– Za­le­wasz. Czar­na wołga to le­gen­da.

 

Może ci się prze­wi­dzia­ło ze stra­chu… → Pew­nie miało być: Może ci się przy­wi­dzia­ło ze stra­chu

Choć ro­zu­miem, ze chło­piec mógł tak po­wie­dzieć.

Sprawdź zna­cze­nie słów prze­wi­dziećprzy­wi­dzieć się.

 

Poza tym w trój­kę cięż­ko było nam się bawić… → Poza tym w trój­kę trud­no było nam się bawić

Choć ro­zu­miem, że chłop­cy mogli wy­ra­żać się nie­po­praw­nie.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Szli w stro­nę małej rzecz­ki… → Zbęd­ne do­okre­śle­nie – rzecz­ka jest mała z de­fi­ni­cji.

 

Do­tar­li do miej­sca, gdzie brzeg był naj­ła­god­niej­szy i ze­szli w dół. → Masło ma­śla­ne – czy mogli zejść w górę?

 

Dra­pał się po pie­go­wa­tej twa­rzy i ru­dych wło­sach. → Można się dra­pać po twa­rzy, można po gło­wie, ale nie można dra­pać się po wło­sach.

 

– O tak, jeden za wszyst­kich, wszy­scy za jed­ne­go – za­bły­snął Woj­tek cy­ta­tem.– O tak, jeden za wszyst­kich, wszy­scy za jed­ne­go – Woj­tek za­bły­snął cy­ta­tem.

 

Stał tam, w ciem­nym płasz­czu z fu­trza­nym wy­koń­cze­niem i grubą czap­ką.Stał tam, w ciem­nym płasz­czu z fu­trza­nym wy­koń­cze­niem i gru­bej czap­ce.

 

Złap mnie za rękę! – Woj­tek wcią­gnął go na brzeg. → Brak pół­pau­zy roz­po­czy­na­ją­ce wy­po­wiedź.

 

zo­sta­wi­li za sobą rzecz­kę, Wigry 3 i zbo­czeń­ca. → …zo­sta­wi­li za sobą rzecz­kę, wigry 3 i zbo­czeń­ca.

 

– Pod­rzu­cić cię Sy­ren­ką?– Pod­rzu­cić cię sy­ren­ką?

 

Ubierz czap­kę, bo bę­dziesz chory. → Czap­ki, tak jak żad­nej odzie­ży, nie ubie­ra się; można ją wło­żyć, przy­wdziać, wsa­dzić na głowę, na­cią­gnąć na uszy, ale nie można jej ubrać.

Pro­po­nu­ję: Włóż czap­kę, bo bę­dziesz chory.

 

Ledwo znik­nę­li z pola wi­dze­nia ro­dzi­ców za za­krę­tem… → Czy do­brze ro­zu­miem, że ro­dzi­ce byli za za­krę­tem?

A może miało być: Ledwo za za­krę­tem znik­nę­li z pola wi­dze­nia ro­dzi­ców

 

on oddał Wigry 3. → …on oddał wigry 3.

 

Jakby to na­zwać?Jak by to na­zwać?

Sprawdź róż­ni­cę mię­dzy wra­że­nia­mi jakbyjak by.

 

Wstał, jak wiele razy w ciągu ostat­nich dni, w środ­ku nocy, aby wyj­rzeć przez okno. → Nie bar­dzo wiem, jak można wsta­wać w ciągu dni, aby w środ­ku nocy wyj­rzeć przez okno…

A może miało być: Wstał, jak wiele razy w ostat­nim cza­sie, w środ­ku nocy, aby wyj­rzeć przez okno.

 

To on – po­my­ślał z prze­ra­że­niem, cho­wa­jąc się za ścia­nę. → Czy na pewno, będąc w po­ko­ju, cho­wał się za ścia­nę, czy może: To on – po­my­ślał z prze­ra­że­niem, cho­wa­jąc się za za­sło­ną.

 

Po dru­giej stro­nie ulicy stała Czar­na Wołga… → Po dru­giej stro­nie ulicy stała czar­na wołga

 

On i Czar­na Wołga.On i czar­na wołga.

 

Wojt­ka kar­cia­ne for­ty­fi­ka­cje wy­trzy­my­wa­ły wiele→ Kar­cia­ne for­ty­fi­ka­cje Wojt­ka wy­trzy­my­wa­ły wiele

 

– Tata ma eg­zem­plarz Fan­ta­sty­ki… → – Tata ma eg­zem­plarz „Fan­ta­sty­ki”

 

– Chyba nie my­ślisz, że to sta­tek ob­cych? – Mru­gnął okiem Woj­tek. → A może: – Chyba nie my­ślisz, że to sta­tek ob­cych? – Woj­tek pu­ścił oko.

 

duży Fiat 125 kombi. → …duży fiat 125 kombi.

 

Bożyk czuł ścisk w żo­łąd­ku. → …Bożyk czuł ucisk w żo­łąd­ku.

 

Skła­dak Wigry 3 był cały po­gię­ty… → Skła­dak wigry 3 był cały po­gię­ty

 

Wrak Sy­ren­ki do­pa­lał się… → Wrak sy­ren­ki do­pa­lał się

 

„Pro­chem za­sy­pu­jesz i w proch się ob­ró­cisz. Ale nie dzi­siaj.” „Pro­chem za­sy­pu­jesz i w proch się ob­ró­cisz. Ale nie dzi­siaj”.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

@re­gu­la­to­rzy

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie.

Po­praw­ki na­nie­sio­ne.

 

Co do wiel­kiej li­te­ry oma­wia­li­śmy to na becie i ten prze­pis jest zmie­nia­ny (oczy­wi­ście mogę się mylić). Dla­te­go kon­se­kwent­nie za­sto­so­wa­łem już ten nowy zapis.

 

Roz­gląd­nął się przed wyj­ściem poza ogro­dze­nie. → Ra­czej: Ro­zej­rzał się przed wyj­ściem poza ogro­dze­nie.

MB: Zmie­ni­łem na:

Wyj­rzał przed wyj­ściem poza ogro­dze­nie.

 

To on – po­my­ślał z prze­ra­że­niem, cho­wa­jąc się za ścia­nę. → Czy na pewno, będąc w po­ko­ju, cho­wał się za ścia­nę, czy może: To on – po­my­ślał z prze­ra­że­niem, cho­wa­jąc się za za­sło­ną.

MB: To zo­sta­wi­łem bez zmian. Scho­wał się przed kimś kto był na ze­wnątrz bu­dyn­ku. To zna­czy, że nie mu­siał mieć w oknie za­sło­ny. Wy­star­czy­ło znik­nąć z linii wi­dze­nia na­past­ni­ka.

 

Denka oku­la­rów zo­sta­wi­łem, to prze­no­śnia. Denka szkla­ne dzia­ła­ją jak so­czew­ki.

 

Resz­ta po­pra­wek na­nie­sio­na. Jesz­cze raz dzię­ki za wło­żo­ną pracę.

Bar­dzo pro­sze, Mi­cha­le­Bro­ni­sła­wie. Miło mi, że mo­głam się przy­dać.

 

Co do wiel­kiej li­te­ry oma­wia­li­śmy to na becie i ten prze­pis jest zmie­nia­ny (oczy­wi­ście mogę się mylić). Dla­te­go kon­se­kwent­nie za­sto­so­wa­łem już ten nowy zapis.

Ow­szem, Rada Ję­zy­ka Pol­skie­go za­po­wia­da zmia­ny, w tej ma­te­rii, ale będą one obo­wią­zy­wać od 1 stycz­nia 2026 roku. https://rjp.pan.pl/

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Może zmie­nię to na frag­ment, bo ko­lej­ny ka­wa­łek jest już w trak­cie be­to­wa­nia.

Naj­pierw wąt­pli­wo­ści

 

“– Białe? – Cof­nę­ła się o krok i roz­pła­ka­ła się na myśl o po­wro­cie męża”. – 2xsię bli­sko sie­bie uwie­ra.

 

“Nagle wy­buch­nę­ła ude­rza­jąc li­nij­ką o ławkę, aż pod­sko­czył piór­nik”. – nie wie­rzę w ten pod­ska­ku­ją­cy piór­nik. Mu­sia­ła­by chyba wal­nąć dechą.

 

No i tylko tyle.

 

Co do pierw­sze­go roz­dzia­łu, jest ok. Ich gadki, za­ba­wy, gier­ki, two­rze­nie bandy, za­cie­śnia­nie re­la­cji, wszyst­ko to jest w miarę zgrab­ne. Cza­sem może lekko in­fan­tyl­ne, ale “po dzie­cię­ce­mu”. Je­stem fanem To – Kinga, a także filmu: Stay by me (też na pods. Kinga), więc opka z dzie­cię­cy­mi bo­ha­te­ra­mi mi leżą. Fak­tycz­nie sporo wąt­ków, ale jakoś ta akcja, wolno, bo wolno, do przo­du jed­nak idzie. Koń­ców­ka tro­chę roz­bu­dza. Za­kła­dam, że skoro kła­dziesz tak dro­bia­zgo­we pod­wa­li­ny, pla­nu­jesz tekst bar­dzo długi. 

Po­zdrox

To po­wiedz­my:

aż za­drżał piór­nik

 

W pią­tek “Stand by me” ogląd­nę.

 

 

Co do tego tek­stu to na­pi­sa­łem ca­łość w ze­szłym roku. Wy­szło ja­kieś 180 000 + 120 000 zna­ków. Hi­sto­ria za­mknię­ta i jest grubo.

Prze­pi­su­ję to teraz po raz trze­ci, zmie­nia­jąc nar­ra­cję na pierw­szo­oso­bo­wą w cza­sie te­raź­niej­szym.

 

Wiem, że ty też masz coś więk­sze­go.

Taaaa, mam sporo du­żych, ale mało skoń­czo­nych. Teraz, w prze­rwach na shor­ty i ja­kieś tam kon­kur­sy, po­wo­li ogar­niam te więk­sze rze­czy. Usta­li­łem dla każ­de­go z tych tek­stów dwie drogi: Na­pi­sa­nie do końca lub de­le­te. Nie lubię w de­le­te, więc piszę.

Bożyk to za­je­biasz­czy tytuł. Dla mnie tytuł ma zna­cze­nie. Robi ro­bo­tę.

Nowa Fantastyka