
Wysoce zaawansowana sztuczna inteligencja całkowicie zmieniła rzeczywistość. Androidy w nią zaopatrzone stały się najpopularniejszym produktem na rynku; były dostępne w cenie średniej klasy kilkuletniego samochodu, co bardzo szybko uczyniło je wszechobecnymi. Używano ich przede wszystkim do zadań opierających się na kalkulacji, ale także sile fizycznej, czy umiejętnościach manualnych. Rozwinięto wiele urządzeń i zwiększono zakres ich funkcjonalności. Wszelkie maszyny obdarzone zaawansowaną sztuczną inteligencję nie myliły się, pracowały bez przerwy, a ich zakup i eksploatacja były bardziej rentowne niż długoterminowe opłacanie ludzkiego personelu. To sprawiło, że właściciele wielkich fabryk, firm budowlanych czy transportowych nie chcieli już korzystać z zasobów ludzkich. W wyniku tego drastycznie wzrosło bezrobocie. Ludzie, którzy stracili pracę, nie mieli innego wyjścia jak tylko zmienić branżę. Jeśli nie byli w stanie odnaleźć się w nowej rzeczywistości, prędzej czy później, pozbawieni środków do życia i perspektyw, zostawali przenoszeni do wieżowców socjalnych, osadzonych na obrzeżach wielkich metropolii. Tam wegetowali w nadziei na lepsze jutro.
Rolety zwinęły się automatycznie, odsłaniając sporych rozmiarów okno. Słońce, pomimo wczesnej godziny, lśniło oślepiającym blaskiem; jego długie promienie wdarły się do ciemnego pomieszczenia i systematycznie oświetlały wszystko, co napotkały na swojej drodze. W miejscu dotąd spowitym mrokiem ukazał się zarys niewielkiej sypialni, w której kolejno wyłaniały się tanie meble, mały szklany stolik, ściany pokryte bardzo już poniszczonymi obrazami i plakatami ukazującymi kosmos oraz w centrum duże rozesłane łóżko, na którym spał samotnie James.
Śnił, że odziany w skafander unosił się bezwładnie w próżni. Gdziekolwiek nie spojrzał, wszędzie widział czarną jak smoła przestrzeń, niezwykle mroczną i złowrogą, miejscami wzbogaconą tylko o połyskujące w oddali gwiazdy. Nie wiedział, skąd się tam wziął i dlaczego.
– Co ja tu robię do cholery? – pytał zdezorientowany. – Baza, czy ktoś mnie słyszy? – powtarzał do znudzenia. Pomimo włączonego komunikatora nie otrzymał nawet namiastki odpowiedzi.
Usilnie poruszał rękoma i nogami, jakby chciał się czegoś chwycić lub na czymś stanąć. Zarówno jedno jak i drugie nie było możliwe w próżni. Brak kontroli nad własnym ciałem wprawiał go w coraz większy dyskomfort. Z sekundy na sekundę coraz bardziej panikował. Nagle uświadomił sobie, że spada, zmienia położenie względem gwiazd, a kierunek podążania jest niewiadomy. Targany lękiem o dalszy los, zaczął się trząść.
Otworzył szeroko oczy. Błyskawicznie rozpoznał swoją sypialnię i obracający się pod sufitem wentylator, dostarczający dość powietrza, aby móc swobodnie oddychać. Poczuł olbrzymią ulgę na myśl, że to był tylko sen. Dotknął prawą dłonią pulsującej klatki piersiowej i powoli usiadł na krawędzi łóżka. Spuszczone na podłogę stopy przypadkowo przewróciły stojącą tam pustą butelkę po taniej wódce.
– Witaj James! – rozległ się po pomieszczeniu głos „Sublokatora”. – Po ciężkim oddechu wnioskuję, że znowu miałeś koszmar?
– Tak – odpowiedział mężczyzna.
– Ten sam?
– Tak.
– Nie jestem ekspertem w dziedzinie snu. Powinieneś z kimś o tym porozmawiać. Czy umówić cię na rozmowę z psychologiem?
– Daj spokój. Takie spotkania kosztują fortunę. Obejdzie się. Która godzina?
– Za minutę będzie ósma rano. Już miałem cię budzić. Przypominam, że masz dziś zaplanowaną wizytę w Urzędzie Pracy. Życzę ci, abyś znalazł zatrudnienie.
– Byłoby miło.
Mianem Sublokatora określano system komputerowy reagujący na polecenia dźwiękowe, zarządzający wszystkim tym, co zautomatyzowane w mieszkaniu, bez którego nikt nie byłby w stanie wyobrazić sobie codziennego życia. Dla Jamesa jednak był nie tyle budzikiem, termometrem, czy odbiornikiem wizyjnym, ile, co ważniejsze, jedynym głosem zwracającym się do niego bezpośrednio po imieniu.
– Włącz kanał jedenasty – dodał głośno mężczyzna.
Rozległ się przerywany dźwięk imitujący puls, rozpoczynającego się właśnie serwisu informacyjnego skierowanego do mieszkańców danego regionu. W tym samym czasie ukazał się trójwymiarowy przekaz, a w nim popiersie atrakcyjnej spikerki, która tuż po energicznym przywitaniu widzów oraz przedstawieniu się, prezentowała wiadomości.
James wstał bardzo wolno z łóżka. Swoje kroki skierował ku łazience. Po oddaniu moczu stanął przed lustrem i spojrzał na swoją zmęczoną, smukłą twarz. Westchnął, po czym pochylił się nad umywalką, odkręcił kran i napełnił usta wodą. Następnie schłodził rozgrzane czoło strumieniem zimnej cieczy. Przysłuchiwał się serwisowi. Zza uchylonych drzwi dobiegało: „Zmiany klimatyczne wyrażone seriami upalnych dni, kolejny raz zbierają żniwo w Empire City. Minionego dnia doszło do pożaru fabryki odzieżowej na przedmieściach miasta. Akcja ratunkowa straży pożarnej trwała do późnych godzin nocnych”. Hall zakręcił wodę, aby lepiej słyszeć. Z relacji inspektora pożarowego znajdującego się na miejscu zdarzenia wynikało, że bezpośrednią przyczyną pojawienia się ognia były słabo zabezpieczone przed wysoką temperaturą magazyny, przechowujące gotowy, łatwopalny asortyment. Hall spuścił wzrok i ponownie odkręcił kran.
Kolejne informacje serwisu dotyczyły braku bieżącej wody w biednych dzielnicach, gdzieś na południu miasta. Zdaniem spikerki ponad dwieście tysięcy osób w ciągu ostatniego weekendu, zmagało się z brakiem możliwości zaspokojenia elementarnych potrzeb, począwszy od wzięcia kąpieli, a skończywszy na ugaszeniu rosnącego pragnienia w te gorące dni. Za bezpośrednią przyczynę podano awarię mocno już przestarzałego systemu rurociągów. Zdaniem dyrektora miejskich wodociągów zaistniała konieczność dokonania ważnych napraw i jedynym wyjściem było całkowite odcięcie dopływu wody do danego rejonu. Niezbędne prace remontowe odcinka zaplanowano na kilka kolejnych dni. Reportaż zakończyły wypowiedzi mieszkańców jednego z bloków, żalących się reporterom z ciężkiej doli, jaką przyszło im wieść.
W tym samym czasie James nalał nieco wody w rozłożone pod kranem dłonie, po czym przyłożył je do ust i wypił wszystko. W głębi serca cieszył się, że nie podziela losu tych dwustu tysięcy ludzi korzystających ze starych rurociągów. Splunął do umywalki. Ślina zmieszana z wodą popłynęła do odpływu.
– Dość na dziś tych wiadomości. Zmień program na dowolny – rozkazał Sublokatorowi, następnie wszedł pod prysznic.
Na losowo wybranym programie emitowano blok reklamowy. Jedna z reklam prezentowała walory korzystania z „Pomocy domowej”, czyli wielofunkcyjnych androidów zajmujących się dosłownie wszystkim tym, co ich właścicielom mogło przyjść na myśl. Kobiecy głos wyliczał, że „już nigdy więcej nie będzie trzeba sprzątać i gotować osobiście, a czas przeznaczany dotąd na dane czynności, odtąd będzie czasem spędzanym z bliskimi”, po czym dodała, że „całkowite zautomatyzowanie codziennych obowiązków stanie się świadectwem nowoczesności i postępu”.
James nie posiadał takiego pomocnika, mało tego, uważał kupowanie i używanie ich za przejaw niewolnictwa. Nieraz słyszał o aktach przemocy wobec na pozór ludzko wyglądającym maszynom, które w żaden sposób nie protestowały przeciw takiemu sposobowi rozładowania nerwów przez swoich właścicieli. Ludziom bardzo przypadło do gustu takie ich traktowanie, więc w wielu przypadkach z chwilą zakupu nie stawały się one pomocnikami swoich gospodarzy, lecz „workami treningowymi”, ofiarami porywczości i tyranii. Nie mówiło się o tym otwarcie, nikt tego również nie potępiał na forum, a jednak wszyscy znali prawdę i nikomu to nie przeszkadzało – w końcu maszyny nie odczuwały bólu.
Po porannej toalecie oraz założeniu na siebie odzienia mężczyzna udał się do małej, odgrodzonej wyspą kuchni. Mocna kawa i mały kawałek ciemnego chleba musiały wystarczyć, aby żołądek rozpoczął pracę. Na więcej nie miał ochoty. Alkohol, który minionego wieczoru wypił, skutecznie wpłynął na brak apetytu. Powoli żuł pieczywo wpatrzony w obraz Marsa zawieszony na ścianie. W myślach zaś układał plan na kolejny, nowo rozpoczęty dzień. Priorytetem było zdobycie solidnej pracy, która pomogłaby w odbiciu się od dna, na którym się znajdował. Potrzebował pieniędzy jak nigdy dotąd; skończyły się bowiem oszczędności, a do emerytury brakowało jeszcze wiele lat. Niewielkie świadczenie, które otrzymywał jako bezrobotny, pozwalało jedynie na pokrycie podstawowych opłat. Od tygodni z marnym skutkiem starał się znaleźć coś godnego.
Wkrótce po śniadaniu opuścił lokum. Zamknął drzwi i aktywował system antywłamaniowy, po czym ruszył wąskim, słabo oświetlonym korytarzem w kierunku windy. Mijał po drodze wiele drzwi, zza których dobiegały niepokojące odgłosy: zbyt głośna muzyka, płacz, agresywna kłótnia. Mieszkania w tej dzielnicy miały powierzchnie do czterdziestu metrów kwadratowych i często skupiały wielodzietne rodziny. Natomiast każdy wieżowiec dawał schronienie dla dwóch i pół tysiąca mieszkańców. James w pewnym sensie miał szczęście, że mieszkał sam.
Dołączył do grona lokatorów wchodzących do jednej z wind. Stłamszony wraz z tuzinem osób w atmosferze zaduchu i woni potu, przemierzał dziesiątki pięter, aż w końcu dotarł na parter. Przez cały czas myślał tylko o tym, aby czym prędzej opuścić dane wnętrze, zanim na stałe przesiąknie nieprzyjemnym zapachem. Po dotarciu na sam dół, nie czekając, aż drzwi rozsuną się w pełni, niczym poparzony wyskoczył z windy i pełen obrzydzenia, pospiesznie udał się długim holem do wyjścia. Drzwi otworzyły się przed nim automatycznie, dając w pierwszej chwili przyjemne poczucie delikatnego wiatru na twarzy. Nie trwało to jednak długo. Chwilę później dopadła go rzeczywistość.
– Szlag by to! – mruknął bezsilnie.
Obraz dzielnicy socjalnej w oczach Jamesa z dnia na dzień stawał się coraz bardziej ponury i przygnębiający. Brudne i odrapane ściany wysokich budynków, pokryte u podnóży niechlujnymi graffiti i nieprzyzwoitymi tekstami, stanowiły tło dla mnóstwa śmieci beztrosko porozrzucanych wokół. Hałas podróżujących pojazdów dobiegający z niedaleko znajdującej się strady – im bliższy parteru, tym bardziej uciążliwy – nie pozwalał się skupić. Oprócz sieci wąskich chodników, łączących drzwi sąsiadujących ze sobą bloków i prowadzących poza osiedle, nie było tu innej wolnej, niezabudowanej przestrzeni. Brakowało roślinności. W ocenie Jamesa najgorszy był natomiast wydobywający się ze studzienek kanalizacyjnych i wentylatorów bliżej niezidentyfikowany smród, który wabił szczury.
Zakrył chusteczką nos, aby uniknąć odruchu wymiotnego.
Wzdłuż osiedla, niemalże tuż przy wejściu do budynku, znajdowała się szeroka trasa komunikacji miejskiej, po której co dziesięć minut przejeżdżał pociąg. Ten popularny środek transportu publicznego ułatwiał miejscowym podróże po wszystkich dzielnicach metropolii. Jeden z nich zatrzymał się na pobliskim peronie. James otoczony tuzinem podróżników wszedł do środka. Po krótkim sygnale drzwi się zamknęły. Pociąg opuścił dzielnicę mieszkalną, kierując się do centrum miasta; przejechał pod olbrzymią stradą, rozświetloną segmentami różnokolorowych reklam, po czym tory poprowadziły go nieco wyżej ponad niewysokie zabudowania centrali wodociągów, położone w pobliżu strumienia rwącej rzeki, jednego z niewielu na horyzoncie symboli ginącej matki natury, bez skrupułów spychanej w niepamięć za sprawą piętrzącej się cywilizacji.
James rzucił okiem na lecący nieopodal śmigłowiec, którego kierunek lotu był niemal równoległy do toru pędzącego pociągu. Światła znajdujące się na jego prawej burcie mignęły, pozdrawiając podróżnych. Jednak mało kto zwrócił uwagę na to, co się działo za oknem. Od dawna tego typu rzeczy przestały robić na ludziach wrażenie i stały się częścią ich codziennego życia. Jedynie mały chłopiec, siedzący na kolanach swojej mamy, ucieszył się na ten widok. Śmigłowiec bez trudu wyprzedził „połyskujący pocisk” o co najmniej dwie jego długości, po czym skłonił się ku lądowaniu na dachu jednego z pobliskich budynków.
Po przebyciu ostatniego odcinka trasy, rozciągniętej na różnych wysokościach i w różnych kierunkach, oczom pasażerów ukazał się krajobraz skąpanej w słońcu centralnej części miasta. Empire City, w mowie potocznej zwane „Błękitną Metropolią”, było miejscem przepychu i wielkich inwestycji, słynącym głównie z tego, że swe siedziby miały tutaj dziesiątki światowej sławy korporacji, specjalizujących się w najróżniejszych dziedzinach. Ich rola w ogólnym wyglądzie miasta była znacząca. To właśnie dzięki inwencji twórczej pracujących dla danych firm inżynierów i projektantów, miała miejsce architektoniczna rewolucja. Powstawały budowle skomplikowane geometrycznie, których koncepcje nie bazowały wyłącznie na kątach prostych, lecz łączyły w sobie całą gamę brył przestrzennych, wzbogaconych o liczne łuki. Elementem identyfikującym każdy obiekt było logo koncernu, umieszczone tak, aby jasno zadeklarować, czyją własnością jest dana ściana oraz wspólna kolorystyka, dobrana z uwagą na charakter prowadzonej działalności. Wśród nich dominowało wiele odcieni błękitu, przypisanych takim dziedzinom jak mechanika, cybernetyka czy automatyka oraz łączącej je wszystkie, nadrzędnej robotyce, tak daleko rozwiniętej w tych czasach.
Ponad najwyższymi budynkami rozpościerały się pokaźnych rozmiarów wentylatory. Miały one duże znaczenie dla prawidłowego funkcjonowania społeczeństwa, ponieważ wytwarzały potrzebny do oddychania tlen, zastępując tym samym drzewa, których ilość w tym miejscu była znikoma. Wentylatory łączyły się w cały system, za pomocą zespołu wiązań instalacyjnych, przypominających z dystansu pajęczą sieć. Każdy z tych elementów dodatkowo zawierał pochłaniacze promieni słonecznych, które automatycznie je filtrowały i przetwarzały, a także tyleż samo przekaźników, wykorzystujących powstałą energię słoneczną do napędzania wszelkich maszyn i urządzeń w obrębie kilku kilometrów.
Pociąg dotarł do ostatniej stacji znajdującej się w podziemiach.
– Witamy w Centrum. Dziękujemy za skorzystanie z naszej linii i zapraszamy ponownie – komunikat pożegnał pasażerów pociągu, którzy w jednej chwili rozeszli się po peronie niemal w każdą stronę, by następnie siecią schodów ruchomych i korytarzy podążać na różne poziomy i kondygnacje olbrzymich miejskich zabudowań. Wszyscy odwiedzali to miejsce; biedni w poszukiwaniu zarobku, legalnego lub nie, często łudzący się, że na ich umiejętności i talenty znajdzie się zapotrzebowanie oraz majętni, którzy wykonywali obowiązki w korporacjach lub trwonili na różne sposoby pieniądze zarabiane dla nich przez maszyny.
James, po przekroczeniu bramki i wyjściu na powierzchnię, wkroczył do zupełnie nowego świata, czystego i pachnącego świeżością. Miał wrażenie, że wszyscy na niego patrzą i dostrzegają jego mocno już wysłużone ubranie oraz wyczuwają przykry zapach, którym nasiąknął jadąc windą, a tym samym widzą jego brak przynależności do tego miejsca. Niczym wystraszona mysz usiłował niezauważony przemknąć wzdłuż ściany. Szedł ze spuszczoną głową, przyspieszając kroku. Minął go android z serii „Pomoc domowa”, kroczący pewnie przed siebie. Chwilę później następny. Maszyny zdawały się nie liczyć z obecnością innych, ludzkich przechodniów, którzy ustępowali im drogi. Było ich coraz więcej, zaś każdy podążał w różnych kierunkach i celach, zgodnie z poleceniami, jakie wydali im ich właściciele.
Na skrzyżowaniach dużych ulic zaś stali przedstawiciele służb prewencji, czyli masywne, ponad dwumetrowe, uzbrojone w karabiny androidy, które z odpowiednich wzniesień obserwowały otoczenie – skanowały i analizowały każdego w zasięgu wzroku oraz komunikowały się między sobą o zaistniałych nietypowych sytuacjach. Wzbudzały respekt wśród przechodniów. Ponad głowami wszystkich, na wysokości dwudziestu metrów, co pewien czas przelatywał dron monitorujący okolicę. Inaczej było w wąskich uliczkach między budynkami. Tam drony nie latały, a służby prewencji miały ograniczony dostęp i widoczność, co przyczyniało się do rozbojów i aktów prostytucji.
W urzędzie pracy były trzy czynne „okienka”, do których w kolejkach ustawiali się interesanci. Przy każdym stanowisku znajdował się android do złudzenia przypominający człowieka. W celu uprzyjemnienia wizyty zaprojektowano obsługę jako atrakcyjne, zawsze uśmiechnięte kobiety. Różniły się od siebie jedynie kolorem włosów. James ustawił się w najkrótszej kolejce, którą obsługiwała rudowłosa syntetyczna piękność. Po kilku minutach oczekiwania, co jakiś czas robiąc krok do przodu, James w końcu dotarł do okienka. Wyjął z kieszeni dokument tożsamości, po czym skierował w stronę czytnika umieszczony na nim kod.
– Dzień dobry. Wczytuję dane. Proszę o cierpliwość – powiedział android.
James podparł się o blat w oczekiwaniu.
– Proszę rozwiązać test na inteligencję w ciągu trzech minut. Dwadzieścia pytań w trzech stopniach trudności – instruował android.
Na monitorze pojawiło się pierwsze zadanie: „Dopasuj wycinek do luki we wzorze”. James wykonał je bez problemu. Kolejnym było proste równanie matematyczne – również zostało dobrze rozwiązane przez mężczyznę. Z czasem jednak zadania stawały się coraz trudniejsze: wybieranie niepasujących elementów spośród łudząco przypominających rysunków, skomplikowane łamigłówki liczbowe, powtarzające się kształty. Hall niektóre odpowiedzi znał i pewnie je zaznaczał, inne natomiast, pod wpływem upływającego czasu, starał się odgadnąć lub zaznaczał na chybił trafił.
Po udzieleniu odpowiedzi na ostatnie pytanie, pełen niepewności usłyszał od androida:
– Niestety, obecnie nie mamy oferty pracy dla osoby w pana wieku i z pana ilorazem inteligencji. Zapraszamy za tydzień. Życzę miłego dnia. Do widzenia. Następny proszę.
Hall zacisnął pięść. Jedyne co mógł w tej sytuacji uczynić to odwrócić się na pięcie i wyjść.
– Muszę się napić – stwierdził podenerwowany.
Hej, Andrzej Pietrzak.
Ciekawy i ponury opis człowieka wykluczonego społecznie i świata, w którym żyje. Opowiadanie nie jest złe, tylko trochę przygnębiające. Jak życie bezrobotnego. Szczególnie polecam wszystkim, którzy lubią mierzyć swoje IQ. Chociaż Forest Gump miał siedemdziesiąt, i jakoś sobie w życiu radził:)
Pozdrawiam. Feniks 103.
audaces fortuna iuvat
Trochę zbyt rozwleczone jak dla mnie.
Wysoce zaawansowana sztuczna inteligencja całkowicie zmieniła rzeczywistość. Androidy w nią zaopatrzone stały się najpopularniejszym produktem na rynku; były dostępne w cenie średniej klasy kilkuletniego samochodu, co bardzo szybko uczyniło je wszechobecnymi. Używano ich przede wszystkim do zadań opierających się na kalkulacji, ale także sile fizycznej, czy umiejętnościach manualnych. Rozwinięto wiele urządzeń i zwiększono zakres ich funkcjonalności. Wszelkie maszyny obdarzone zaawansowaną sztuczną inteligencję nie myliły się, pracowały bez przerwy, a ich zakup i eksploatacja były bardziej rentowne niż długoterminowe opłacanie ludzkiego personelu. To sprawiło, że właściciele wielkich fabryk, firm budowlanych czy transportowych nie chcieli już korzystać z zasobów ludzkich. W wyniku tego drastycznie wzrosło bezrobocie. Ludzie, którzy stracili pracę, nie mieli innego wyjścia jak tylko zmienić branżę. Jeśli nie byli w stanie odnaleźć się w nowej rzeczywistości, prędzej czy później, pozbawieni środków do życia i perspektyw, zostawali przenoszeni do wieżowców socjalnych, osadzonych na obrzeżach wielkich metropolii. Tam wegetowali w nadziei na lepsze jutro.
– to bym wyrzuciła, jest niepotrzebne, niech czytelnik stopniowo poznaje świat, sam domyśla się, jak on działa