- Opowiadanie: Wilk który jest - Przesiadka do wieczności

Przesiadka do wieczności

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Przesiadka do wieczności

– To tu, tato? – Głos chłop­ca zdra­dzał silne emo­cje.

– Tak – od­parł trzy­dzie­sto­kil­ku­let­ni męż­czy­zna, po czym wy­siadł z sa­mo­cho­du i pod­szedł do płotu. Przez chwi­lę sza­mo­tał się z kłód­ką. Brama skła­da­ją­ca się z drew­nia­nej, po­czer­nia­łej ramy wy­peł­nio­nej dru­cia­ną siat­ką opa­dła na za­wia­sach i nie da­wa­ła się otwo­rzyć. Z wy­sił­kiem wy­cią­gnął ją z ziemi i uto­ro­wał drogę na po­dwór­ko. Syn w tym cza­sie wy­gra­mo­lił się z auta i cie­ka­wie roz­glą­dał po oko­li­cy. Pierw­szy raz przy­je­chał do Ostoi zna­nej mu dotąd tylko z ro­dzin­nych opo­wie­ści. Gniaz­do mę­skiej linii rodu żywo go za­in­te­re­so­wa­ło i choć przy­jazd tutaj wy­wo­łał nie­ocze­ki­wa­ny a gwał­tow­ny spór mię­dzy ro­dzi­ca­mi, cie­szył się, że tu jest. Był w wieku, w któ­rym czło­wiek zdaje się chło­nąć świat całym sobą.

– Pio­trek! – Oj­ciec za­wo­łał z ganku drew­nia­nej cha­łu­py. Dzie­się­cio­la­tek pędem minął bramę i po­gnał przez po­dwór­ko po­kry­te tu i ów­dzie kę­pa­mi wy­so­kiej trawy, chwa­stów i po­lnych kwia­tów. Przed domem sta­nął jak wryty i otwo­rzył buzię ze zdu­mie­nia. Cha­łu­pa była nie­wie­le więk­sza od au­to­bu­su, a dach miała po­kry­ty papą.

– Daw­niej więk­szość domów tu była ta­kich – ob­ja­śnił oj­ciec, wy­chwy­ciw­szy zdu­mie­nie syna. – Pol­ska wieś bar­dzo się zmie­ni­ła przez ostat­nich dwa­dzie­ścia lat. Pola pra­wie nikt nie upra­wia, mało kto też trzy­ma zwie­rzę­ta ho­dow­la­ne. U pra­bab­ci były kury i kró­li­ki, a są­sie­dzi mieli konie po­cią­go­we, krowy, gęsi, in­dy­ki, nawet nu­trie. Dużo, jak to się w tych stro­nach mó­wi­ło: stwo­rze­nia. Za to domy są teraz mu­ro­wa­ne, ele­ganc­kie, a po­dwór­ka wy­ło­żo­ne kost­ką.

Wywód prze­rwał hałas wy­wo­ła­ny przez pę­dzą­cy po­ciąg. Chło­piec do­pie­ro teraz za­uwa­żył, że wąska dział­ka koń­czy się na na­sy­pie ko­le­jo­wym. Oj­ciec w tym cza­sie otwo­rzył drzwi i wszedł na chwi­lę do środ­ka, żeby po­otwie­rać okna.

– Musi się tro­chę wy­wie­trzyć – wy­tłu­ma­czył nie­py­ta­ny i ru­szył w stro­nę sa­mo­cho­du po ba­ga­że.

– Tato, siku!

– Za domem jest wy­gód­ka – od­krzyk­nął męż­czy­zna.

– Co?! – Chło­piec nie zro­zu­miał.

– Sła­woj­ka, no: kibel, czy jak tam wo­lisz.

– Nie ma ła­zien­ki? – zdzi­wił się synek.

– Nie ma. Idź śmia­ło. Drzwicz­ki są za­mknię­te na sko­bel.

Chło­piec wró­cił po chwi­li. Czoło miał zmarsz­czo­ne.

– To tu się cho­dzi­ło sikać?

– Tak.

– Nawet w zimie?

– Tak.

– Nawet w nocy?

– W nocy też, ale dzie­ci miały noc­nik.

– Gdzie mogę umyć ręce?

– W mied­ni­cy, tylko za­cze­kaj chwi­lę, przy­nio­sę wodę.

Po chwi­li oj­ciec usta­wił przed dom ema­lio­wa­ną miskę i na­peł­nił ją pra­wie po brze­g.

– Zimna! – wy­ra­ził nie­za­do­wo­le­nie chło­piec.

– Jak uru­cho­mię kuch­nię, to za­go­tu­je­my tro­chę w czaj­ni­ku. Pra­bab­cia miała dwa: jeden ema­lio­wa­ny na wodę do her­ba­ty, a drugi taki zwy­czaj­ny, żeby pod­grzać do mycia albo pra­nia.

Oj­ciec wszedł do domu. Po chwi­li wró­cił i po­wie­dział:

– Mo­że­my wejść, tro­chę się wy­wie­trzy­ło.

– Dla­cze­go nikt tu nie miesz­ka? – Py­ta­nie chłop­ca zbie­gło się hu­kiem ko­lej­ne­go po­cią­gu.

– Po­wo­dów jest kilka. Nie­unor­mo­wa­ny stan praw­ny, czyli ktoś ze spad­ko­bier­ców mu­siał­by spła­cić resz­tę, która też ma praw­o do tej dział­ki. Do tego trze­ba mnó­stwo za­in­we­sto­wać. Wy­bu­do­wać nowy dom, bo ten nie speł­nia współ­cze­snych wy­mo­gów. Pod­łą­czyć wodę, ka­na­li­za­cję, gaz. Je­dy­ne co się w tej oko­li­cy udało za ko­mu­ny to elek­try­fi­ka­cja. Za­sięg te­le­fo­nii ko­mór­ko­wej jest lichy, a świa­tło­wo­du jesz­cze nie pod­cią­gnę­li, więc na In­ter­net nie masz co do nie­dzie­li li­czyć. – Chło­piec po­pa­trzył na swój pierw­szy te­le­fon i z kwa­śną miną scho­wał go do kie­sze­ni. – Po­nie­waż dział­ka jest nie­wiel­ka, długa a wąska, bar­dziej na­da­je się na daczę let­ni­sko­wą niż na stałe za­miesz­ka­nie. Do wy­po­czyn­ku z kolei hałas po­cią­gów nie za­chę­ca. Pa­mię­tasz, gdy miesz­ka­li­śmy w ho­te­lu nie­da­le­ko lot­ni­ska na Rodos? Nie mo­głeś spać przez lą­du­ją­ce i startujące sa­mo­lo­ty. Tu jest po­dob­nie, ale dwie noce prze­trwa­my. Zresztą teraz jeździ mniej pociągów niż kiedyś. Chodź, po­dej­dzie­my do torów, po­czu­jesz ten za­pach stali, smaru i drew­nia­nych pod­kła­dów, który przy­po­mi­na mi dzie­ciń­stwo, choć od na­sze­go domu do torów był spory ka­wa­łek.

– Janek! – Nie­ogo­lo­ny męż­czy­zna ubra­ny we fla­ne­lo­wą ko­szu­lę krzyk­nął przez płot.

– Lechu – od­parł za­wo­ła­ny. – Po­znaj mo­je­go pier­wo­rod­ne­go. Pio­trek, przy­wi­taj się.

Chło­piec pod­szedł do płotu i podał rękę nie­zna­jo­me­mu.

– Na długo przy­je­cha­li­ście?

– Na week­end.

– Szko­da, że nie dałeś znać wcze­śniej, ze­bra­li­by­śmy skład do bry­dża. Po­sie­dzia­ło­by się do rana, po­ga­da­ło, za­ką­si­ło co nieco – cha­rak­te­ry­stycz­nym ge­stem po­ka­zał na szyję i uśmiech­nął się sze­ro­ko do mi­łych naj­wi­docz­niej wspo­mnień.

– Nie dało rady. W nie­dzie­lę rano mu­si­my wra­cać, a chcia­łem Piotr­ko­wi po­ka­zać Pa­tel­nię.

– No to bę­dzie po­waż­na wy­pra­wa! – za­śmiał się męż­czy­zna. Po chwi­li spo­waż­niał i dodał: – Swoją drogą, to cie­ka­wa kwe­stia. Kilka dni temu roz­ma­wia­łem z takim star­szym fa­ce­tem. Mówią o nim me­dium. Przy­je­chał z łem­kowsz­czy­zny. Teraz miesz­ka na obrze­żach two­je­go Ka­sza­no­wa. Ma chłop ja­kieś nie­ziem­skie moce. Za­de­mon­stro­wał kie­dyś w klu­bie po pi­ja­ku. Spoj­rzał na świe­ce i pło­mie­nie za­czę­ły mi­go­tać, dreszcz wszyst­kich prze­jął, a on sam się trząsł i łzy mu pło­nę­ły z oczu. Gdy za­py­ta­łem go potem o Pa­tel­nię, bo sam wiesz, że sta­rzy dziwy o tym wzgó­rzu ga­da­ją, to się wzdry­gnął i po­wie­dział, że to prze­klę­te miej­sce, ale nie chcia­ł wy­ja­śnić, dla­cze­go tak sądzi. Za­ciął się i ko­niec.

– Cie­ka­we.

– Lesz­ku! – si­wo­wło­sa ko­bie­ta za­wo­ła­ła do­ro­słe­go syna. – Obiad!

– Wy­bacz, muszę le­cieć. Ser­wus!

– Cześć!

Po­da­li sobie ręce na po­że­gna­nie. Męż­czy­zna od­wró­cił się w stro­nę syna i po­wie­dział:

– Sko­czy­my na za­ku­py do Ka­sza­no­wa.

– Śmiesz­na nazwa: Ka­sza­nów – za­chi­cho­tał chło­pak.

– Po­dob­no po­cho­dzi od tego, że ku­pio­no ją dawno temu za ileś tam wor­ków kaszy – wy­tłu­ma­czył tata.

Jazda do po­bli­skie­go mia­stecz­ka trwa­ła za­le­d­wie kilka minut. We­szli do skle­pu spo­żyw­cze­go ulo­ko­wa­ne­go obok mostu.

– Dzień dobry, pani Ewo – przy­wi­tał się oj­ciec.

– Janek! – krzyk­nę­ła niemłoda już nie­wia­sta słusz­nej po­stu­ry. – A kim jest ten uro­dzi­wy mło­dzie­niec?

Chło­piec za­czer­wie­nił się po końce uszu i spu­ścił wzrok.

– To mój syn. Pio­trek, przy­wi­taj się ład­nie. To pani Ewa, wła­ści­ciel­ka naj­lep­sze­go spo­żyw­cze­go w oko­li­cy.

Fer­tycz­na eks­pe­dient­ka z za­ska­ku­ją­cą, wziąw­szy pod uwagę jej tuszę, zwin­no­ścią wy­pa­dła zza lady i uści­snę­ła chłop­ca, który za­pew­ne za­czer­wie­nił­by się jesz­cze bar­dziej, gdyby nie to, że jego twarz już osią­gnę­ła kolor po­mi­do­ra z re­kla­my.

– Jaki sło­dziak! – Pani Ewa po­gła­ska­ła Piotr­ka. Się­gnę­ła do kie­sze­ni far­tu­cha i wy­cią­gnę­ła li­za­ka. – To dla cie­bie! Chcesz oran­ża­dy? – za­gad­nę­ła.

Chło­piec za­wsty­dzo­ny od tego nad­mia­ru czu­ło­ści ze stro­ny nie­zna­nej mu ko­bie­ty scho­wał się za nogą ojca. Po chwi­li na­braw­szy od­wa­gi, ski­nął głową, że chęt­nie.

Sprze­daw­czy­ni za­śmia­ła się ser­decz­nie. Wy­ję­ła bu­tel­kę ze skrzyn­ki, otwo­rzy­ła i po­da­ła ma­łe­mu, zwra­ca­jąc się przy tym do jego ojca:

– Jaki nie­śmia­ły! Za to do­brze mu z oczu parzy, tak mą­drze, a nie hardo. Widać, że będę z niego lu­dzie, a od­wa­gi z cza­sem na­bie­rze, gdy tylko bę­dzie mu­siał. No do­brze, mów co podać, bo zaraz przy­je­dzie do­sta­wa.

Oj­ciec zro­bił drob­ne za­ku­py, a na ko­niec za­gad­nął:

– Pani Ewo, zna pani ta­kie­go go­ścia, o któ­rym mówią me­dium?

– Znam. Dzi­wak taki, a co? – wy­ra­zi­ła żywe za­in­te­re­so­wa­nie.

– Le­szek Gębka mi o nim mówił. Za­cie­ka­wi­łem się. To jakiś nowy miesz­ka­niec?

– Od­lu­dek. Przy­cho­dzi cza­sem po za­ku­py, ale ani z nim po­żar­to­wać, ani co. Wy­bą­ka, co mu tam trze­ba, za­pła­ci i idzie. Prze­niósł się tu na sta­rość. W re­la­cjach z ludź­mi jest ostroż­ny. Raz tylko chło­pom udało się go pod­chmie­lić. Potem cuda różne opo­wia­da­li, że duchy umie przy­wo­ły­wać i takie tam, ale że sami byli na­wa­le­ni, to kto by tam wie­rzył? Czę­sto sie­dzi pod ko­ścio­łem świętego An­drze­ja i pa­trzy gdzieś hen. Imię ma takie nie nasze. Cze­kaj, zaraz sobie przy­po­mnę. – Sprze­daw­czy­ni zmarsz­czy­ła czoło i kilka razy bez­gło­śnie po­ru­szy­ła war­ga­mi. Wresz­cie wy­pa­li­ła ra­do­śnie – Już wiem, Ilja! Ksiądz pro­boszcz tłu­ma­czył, że to wschod­nia wer­sja na­sze­go Eliasza.

Roz­mo­wę prze­rwał klak­son. To do­staw­ca dawał znak, że za­je­chał od za­ple­cza i chce wy­ła­do­wać towar.

– Wpad­nij­cie jesz­cze – po­wie­dzia­ła pani Ewa, po czym za­mknę­ła za nimi drzwi.

Wrzu­ci­li za­ku­py do ba­gaż­ni­ka. Przedtem ojciec obwąchał zawiniętą w papier kiełbasę i podsunął ją pod nos synowi.

– Z ogni­ska bę­dzie pysz­na! U nas się ta­kiej nie kupi… – za­koń­czył z no­stal­gią. Po chwi­li się oży­wił i za­py­tał: – Przej­dzie­my się?

Syn, który w mię­dzy­cza­sie wpa­ko­wał li­za­ka do ust, ski­nął głową na znak zgody. Gdy roz­ko­szo­wał się sło­dy­czą, oj­ciec opo­wia­dał o oko­li­cy.

– Kiedy byłem mały, głów­ną atrak­cję sta­no­wi­ły po­cią­gi. Mama za­bie­ra­ła mnie na sta­cję i pa­trzy­li­śmy na nie­koń­czą­ce się skła­dy cy­stern, wa­go­nów do trans­por­tu wapna, oso­bo­wych i po­spiesz­nych skła­dów. Obok był kiosk, w któ­rym ro­dzi­ce ku­pi­li mi kie­dyś żoł­nie­rzy­ka. In­nych atrak­cji nie­wie­le tu dla dziec­ka było. Można było pójść na pocz­tę i za­dzwo­nić do taty do pracy, albo do ko­ścio­ła i obej­rzeć żłó­bek lub szop­kę. Teraz tam pój­dzie­my. Zo­ba­czysz, gdzie mnie ochrzczo­no.

Prze­szli przez most i przed bu­dyn­kiem pocz­ty skrę­ci­li w lewo. Droga wio­dła de­li­kat­nie pod górę do ko­ścio­ła pod we­zwa­niem św. An­drze­ja. Mi­nę­li sa­mot­ną dzwon­ni­cę i we­szli do chłod­ne­go, ba­ro­ko­we­go wnę­trza. Oj­ciec po­wie­dział szep­tem, żeby nie prze­ry­wać sku­pie­nia nie­licz­nym mo­dlą­cym.

– Obie­ca­łem, że cię tu za­bio­rę po bia­łym ty­go­dniu.

Chło­piec kiw­nął głową i roz­glą­dał się cie­ka­wie po skąpo oświe­tlo­nej świą­ty­ni. Przy fi­la­rach wid­nia­ły błysz­czą­ce zło­tem fi­gu­ry bło­go­sła­wio­nych. Sufit zdo­bi­ły fre­ski, ale te od dawna wy­ma­ga­ły re­no­wa­cji, więc trud­no było roz­po­znać, jakie sceny bi­blij­ne lub z życia świę­tych przed­sta­wia­ją. Prze­mie­rzy­li nawę i tran­sept, po czym wy­szli na sło­necz­ny dzie­dzi­niec.

– Wiesz, jak się na­zy­wa znak dro­go­wy, który in­for­mu­je, że zbli­ża­my się do prze­jaz­du ko­le­jo­we­go?

Chło­piec, który koń­czył li­za­ka, po­krę­cił głową.

– Krzyż świę­te­go An­drze­ja, czyli pa­tro­na tego ko­ścio­ła. Bez kolei nie by­ło­by Ka­sza­no­wa. To znaczy, nie zyskałby rangi miasta, nie rozwinąłby się w dziewiętnastym wieku przemysł. – Ojciec mówił do syna, ale rozglądał się uważnie. Wresz­cie do­strzegł męż­czy­znę sie­dzą­ce­go na scho­dach ka­pli­cy ża­łob­nej. Przyj­rzał się sta­rusz­ko­wi. Dzia­dek ubra­ny był tak, jak daw­niej no­si­li się męż­czyź­ni nawet na co dzień, w gar­ni­tur i skó­rza­ne trze­wi­ki. Brodę miał siwą. Głowę osła­niał ele­ganc­ki, zie­lo­ny ka­pe­lusz, nie­pa­su­ją­cy do zno­szo­nej, sza­rej ma­ry­nar­ki. Oczy kryły się w cie­niu rzu­ca­nym przez rondo. W kąciku ust mężczyzny tkwiła wygasła fajka. Jan nie zwra­ca­jąc uwagi na syna, pod­szedł do star­ca.

– Dzień dobry! Ładną dziś mamy po­go­dę – za­gad­nął, jakby tłu­ma­czył zda­nie z pod­ręcz­ni­ka do­brych ma­nier na­pi­sa­ne­go po an­giel­sku, po­mi­nąw­szy tylko zwy­cza­jo­we: „how are you?”.

Sta­rzec zer­k­nął na niego za­sko­czo­ny. Wyjął z kie­sze­ni oku­la­ry w dru­cia­nej opraw­ce i spoj­rzał przez nie na przy­by­sza, który prze­rwał mu co­dzien­ną za­du­mę. Oczy miał blade, jakby wy­bla­kły wraz ze zła­cha­nym gar­ni­tu­rem. Ob­ser­wo­wał przez chwi­lę Jana, a uznaw­szy, że męż­czy­zna zaraz sobie pój­dzie, po uzy­ska­niu twier­dzą­cej od­po­wie­dzi, kiw­nął głową i burk­nął, nie wyj­mu­jąc fajki z ust:

– Ano.

– Prze­pra­szam, że prze­szka­dzam. Czy pan Ilja?

Sta­ru­szek skrzy­wił się na dźwięk swo­je­go imie­nia. Wy­glą­da­ło na to, że za­po­wia­da się dłuż­sza roz­mo­wa, na którą nie miał ocho­ty. Za­sta­na­wiał się przez chwi­lę, czy nie skła­mać i nie za­prze­czyć, ale nie wie­dząc z kim ma do czy­nie­nia, po­sta­no­wił po­twier­dzić ru­chem głowy. Mógł w końcu przed nim stać przed­sta­wi­ciel ja­kiejś bar­dzo waż­nej in­sty­tu­cji, który do­brze wie, że to on, a pyta tylko przez grzecz­ność.

– Czy mogę pana o coś za­py­tać?

Ilja wciąż upar­cie mil­czał, ale ski­nął głową.

– Zna pan po­bli­skie wzgó­rze, tam przy to­rach? – Jan wska­zał ręką kie­ru­nek. – Na­zy­wa­ją je Pa­tel­nia. Niby piasz­czy­ste i po­kry­te so­sno­wym lasem, ale pod plą­ta­ni­ną ko­rze­ni jest skała.

Sta­ru­szek kiw­nął głową.

– Mogę się przy­siąść?

Ilja wzru­szył ra­mio­na­mi i prze­su­nął się na schod­ku, ro­biąc miej­sce.

– Sły­szał pan coś o nim?

– Coś tam sły­sza­łech… – nie­chęt­nie po­twier­dził za­gad­nię­ty.

– Na spo­tka­niach u pra­dziad­ków, na które zjeż­dża­ła się ro­dzi­na i zna­jo­mi, gdy do­ro­śli tro­chę po­pi­li, mó­wi­li już tylko o dwóch rze­czach: o pa­cy­fi­ka­cjach oko­licz­nych wsi, o oca­la­łych i znaj­do­wa­nych w zglisz­czach szkie­le­tach i o górze, z któ­rej unosi się cza­sem dym. Gdy byłem mały i szli­śmy kie­dyś na po­ciąg, też wi­dzia­łem to zja­wi­sko. Mama była zła, gdy jej o tym po­wie­dzia­łem. Stwier­dzi­ła, że mi się na pewno przy­wi­dzia­ło i od tam­tej pory cho­dzi­li­śmy na sta­cję inną drogą. Ale ja do­brze wiem, co wi­dzia­łem! – Za­ci­snął pię­ści jak małe dziec­ko, któ­re­mu do­ro­śli nie chcą uwie­rzyć.

– Mądra mama. To prze­klę­te miej­sce – po­wie­dział cicho Ilja.

– Jak to? – Jan roz­luź­nił dło­nie.

– Nie wiem. Ja nie­tu­tej­szy, ale czuję wię­cej i bar­dziej niż inni. Tam nie cho­dzę, bo coś spod ziemi mnie woła. Dobre duchy wo­ła­ją do góry, złe w dół. – Wzdry­gnął się po tych sło­wach. Wstał i ru­szył bez słowa.

– Ale ja chcę pojąć, co wi­dzia­łem! – krzyk­nął za nim Jan.

Ilja za­trzy­mał się. Po chwi­li wa­ha­nia od­wró­cił się i za­czął zda­nie, pa­trząc Ja­no­wi w oczy:

– Cie­ka­wość, to pierw­szy sto­pień do… – Tu urwał.

– Do pie­kła! – do­koń­czył z ra­do­ścią w gło­sie Pio­truś. Cie­szył się, że zna od­po­wiedź i może choć przez chwi­lę uczest­ni­czyć w roz­mo­wie do­ro­słych.

– Syn ma wię­cej ro­zu­mu niż ty – mruk­nął Ilja.

– Chcę wie­dzieć – upie­rał się Jan. – Muszę wie­dzieć!

– Jak mnie nie chcesz słu­chać, to po­ga­daj ze sta­rym Fre­dem. – Ilja od­wró­cił się i ru­szył przed sie­bie.

– Jak go znaj­dę!

– Idź na Pa­ster­ską, po­znasz po chod­ni­ku – od­krzyk­nął Ilja i wszedł na po­dwór­ko mię­dzy gmin­ną bi­blio­te­ką i bu­dyn­kiem z daw­ny­mi sal­ka­mi ka­te­che­tycz­ny­mi.

Jan pa­trzył za nim jesz­cze przez chwi­lę. W końcu ru­szył w dół ulicy dziar­skim kro­kiem.

– Tato! – okrzyk syna za­trzy­mał go w miej­scu.

Za­kło­po­ta­ny za­wo­łał:

– Chodź, Pio­trek, od­wie­dzi­my kogoś.

Szli w mil­cze­niu obok za­le­wu, obaj za­nu­rze­ni w my­ślach. W końcu chło­piec szarp­nął ojca za rękę i za­py­tał:

– Tato, co to jest: ob­se­sja?

Oj­ciec sta­nął jak wryty. Po­pa­trzył czuj­nie na synka i od­parł:

– To taki stan umy­słu, w któ­rym nie mo­żesz się uwol­nić od ja­kichś po­wra­ca­ją­cych myśli, albo ja­kichś czyn­no­ści. Chcesz prze­stać, ale nie mo­żesz, bo te ob­ra­zy po­wra­ca­ją, na­rzu­ca­ją się, nie dają spo­ko­ju. Nie mo­żesz sku­pić się na dłuż­szą metę na ni­czym innym. Dla­cze­go py­tasz?

– O… – Chło­piec wy­raź­nie się zmar­twił – Mama mó­wi­ła, że masz ob­se­sję tego wzgó­rza – dodał cicho.

– Ja?! Nie! – za­prze­czył gwał­tow­nie oj­ciec. – Zo­ba­czysz je jutro. Pój­dzie­my na wy­ciecz­kę, prze­ko­nasz się, że nie jest groź­ne. Po pro­stu chciał­bym wie­dzieć o nim wię­cej. To prze­cież nic złego, jeśli chcesz wie­dzieć wię­cej na jakiś temat, praw­da? W szko­le dają za takie za­in­te­re­so­wa­nia do­dat­ko­we punk­ty.

– Tak! – od­parł chło­piec i wy­raź­nie się uspo­ko­ił. Raź­nym kro­kiem we­szli na ulicę Pa­ster­ską. Chod­nik znaj­do­wał się tylko z jed­nej stro­ny. Pio­truś cie­ka­wie zer­kał na po­dwór­ka, na róż­no­ko­lo­ro­we domy z gan­ka­mi, po­ma­lo­wa­ne barw­nie ogro­dze­nia z siat­ki. Przy­glą­dał się psom i kotom le­ni­wie wy­grze­wa­ją­cym się w ma­jo­wym słoń­cu. Oj­ciec zaś pa­trzył na chod­nik, na któ­rym spo­dzie­wał się znaku, który po­wia­do­mi go, że do­tar­li do domu go­spo­da­rza, o któ­rym mówił stary Ilja.

Tak do­szli do miej­sca, w któ­rym tro­tu­ar na sze­ro­ko­ści pół­to­ra metra po­kry­ty był pe­ta­mi.

– Fu, ale brud­no! – po­wie­dział z nie­sma­kiem Pio­truś.

– Taki ślad, że jesz­cze żyję, żeby są­sie­dzi wie­dzie­li, że jesz­cze nie zsze­dłem. Jak się nie po­do­ba, to jazda stąd!

Od­wró­ci­li głowy w stro­nę otwar­te­go okna. Pio­truś od­ru­cho­wo scho­wał się za nogą taty. Męż­czy­zna z domu, który jako je­dy­ny nie miał ogród­ka od fron­tu, lecz jego bocz­na ścia­na bie­gła wzdłuż chod­ni­ka, wy­glą­dał od­py­cha­ją­co. Włosy miał zmierz­wio­ne, za­rost szcze­ci­nia­sty i szpa­ko­wa­ty, oczy za­pad­nię­te jak u trupa. Roz­cheł­sta­na ko­szu­la od­sła­nia­ła nagi tors po­kry­ty si­wy­mi kła­ka­mi. Pod pa­cha­mi widać było plamy potu. Splu­nął Ja­no­wi pod nogi i pa­trzył nie­przy­chyl­nie.

– Dzień dobry – po­wie­dział oj­ciec, nie oka­zu­jąc urazy. – Czy może pan Al­fred?

– Za­le­ży, kto pyta.

– Ja – odparł Jan, po czym się poprawił – prawnuczek Janiny i Władysława z Ostoi.

– Po­rząd­ni lu­dzie – mruk­nął dzia­dy­ga. – Czego chcesz?

– Czy mogę o coś za­py­tać, panie Al­fre­dzie?

– Fry­de­ry­ku jak już – spro­sto­wał sta­rzec. – Za­le­ży o co.

– Prze­pra­szam, panie Fry­de­ry­ku – grzecz­nie od­parł Jan. – Po­dob­no wie pan coś cie­ka­we­go o Pa­tel­ni.

– Chcesz opo­wie­ści, tak?

– Tak – skwa­pli­wie po­twier­dził męż­czy­zna.

– Widzę, że interesa będziemy robić. – Tamten zatarł dłonie. – Ty chcesz opowieści, a jak chcę: ćwiartkę chleba, herbatę w torebkach, cytrynę, kaszankę i karton papierosów – wyliczył na palcach.

– Robi się! – Jan za­ło­żył, że wie­dza, którą za te wik­tu­ały uzy­ska, warta jest in­we­sty­cji. – Chodź, Pio­trek!

Byli już kilka me­trów od okna, gdy za­trzy­mał ich głos star­ca:

– Cze­kaj! Czy mogę za­mie­nić ka­szan­kę na pasz­te­to­wą i pa­pie­ro­sy na tytoń do fajki? – Tym razem jego głos brzmiał ła­god­nie, wręcz przy­mil­nie.

– Oczy­wi­ście! – od­parł Jan i ru­szył szyb­kim kro­kiem, cią­gnąc syna za sobą.

Wró­ci­li po paru mi­nu­tach. Śmia­ło we­szli na po­dwór­ko. Przed drzwia­mi stał stół przy­kry­ty ce­ra­to­wym ob­ru­sem w kratę. Jan prze­tarł go chu­s­tecz­ka­mi hi­gie­nicz­ny­mi i po­ło­żył na bla­cie bo­che­nek kro­jo­ne­go chle­ba, cha­rak­te­ry­stycz­ne, żółte pu­deł­ko her­ba­ty, trzy cy­try­ny, pasz­te­to­wą i ka­szan­kę oraz pacz­kę ty­to­niu.

Gdy skoń­czył, drzwi otwo­rzy­ły się jak w bajce, albo grze, gdy bo­ha­ter musi do­koń­czyć jakąś misję, by do­stać się dalej w świat opo­wie­ści. Sta­ru­szek wy­szedł o ku­lach. Prawą nogę miał am­pu­to­wa­ną po­wy­żej ko­la­na. No­gaw­ka spra­nych, ro­bo­czych spodni była za­wi­nię­ta w supeł po­ni­żej ki­ku­ta. Usiadł cięż­ko na ławce koło stołu i spoj­rzał na za­ku­py.

– Po co tyle? – burk­nął – Po­psu­je się…

– Scho­wa­cie sobie do lo­dów­ki – od­parł ura­żo­ny Jan. Wy­ka­zał się szczo­dro­ścią, a ten tu na­rze­ka.

– Nie mam. Zresz­tą, gdy­bym miał, to prąd mi wy­łą­czy­li w tam­tym roku i licz­nik zli­kwi­do­wa­li.

– Nie pła­ci­li­ście?

– Z czego niby? Mam lichą eme­ry­tu­rę rol­ni­czą z nędz­nym do­dat­kiem za pracę na kolei. Na żar­cie le­d­wie star­cza, cza­sem na leki. – Gdy mówił, odkroił kawałek pasztetowej. Potem włożył go do ust i zjadł, mlaskając ze smakiem.

– Coś na to po­ra­dzi­my – rzekł Jan. – Chodź, Pio­truś, przy­pro­wa­dzi­my sa­mo­chód.

Po kwa­dran­sie byli z po­wro­tem. Gdy we­szli na po­dwó­rze, sta­rzec sie­dział w tym samym miej­scu i przy uży­ciu ma­szyn­ki robił skrę­ty z faj­ko­we­go ty­to­niu. Jan po­sta­wił na stole wy­cią­gnię­tą z auta małą, tu­ry­stycz­ną lo­dów­kę. Od­su­nął suwak i wło­żył do środ­ka wę­dli­nę, cy­try­ny i pół chle­ba. Gdy skoń­czył, po­wie­dział do go­spo­da­rza:

– Kilka dni je­dze­nie po­win­no w niej wy­trzy­mać. Zdą­ży­cie zjeść wszyst­ko, nim się po­psu­je. Nie trze­ba bę­dzie wy­rzu­cać.

Sta­rzec tylko łypał znad ma­szyn­ki. Nic nie po­wie­dział.

Jan, który li­czył na ja­kieś ozna­ki wdzięcz­no­ści, skonsternowany usiadł na ławce. Do­szedł w końcu do wnio­sku, że in­te­res to in­te­res. On się ze swo­jej czę­ści umowy wy­wią­zał, a jak dzia­dek dalej bę­dzie mil­czał, to weź­mie lo­dó­wecz­kę, zgar­nie tytoń i od­ja­dą z Piotr­kiem. Ku­la­wy ich ra­czej nie do­go­ni. Po­wie­dział wy­nio­słym tonem:

– Macie, co­ście chcie­li. Teraz cze­kam na opo­wieść.

– Zaraz – mruk­nął tam­ten. Od­pa­lił skrę­ta i za­cią­gnął się mocno. Do­stał ataku kasz­lu, z oczu po­pły­nę­ły mu łzy. Splu­nął pod stół i za­py­tał:

– Co to za her­ba­ta?

– Nie zna­cie? – zdzi­wił się Jan. Pro­dukt był czę­sto re­kla­mo­wa­ny, jak można było go nie znać?

Nie. Kupuję taką w czerwonych opakowaniach. – Machnął gdzieś w stronę chaty. – Z jed­nej to­reb­ki da się za­pa­rzyć trzy, cza­sem czte­ry razy, więc na mie­siąc mi star­cza.

– A! – Zro­zu­miał Jan – Za tę pacz­kę by­łyby trzy a może i czte­ry tamte!

– Po co taka droga her­ba­ta? – zdzi­wił się go­spo­darz. – Nie masz co z pie­niędz­mi robić? Tamta z cy­try­ną też dobra.

– Tamta, to jest her­ba­ta tylko z nazwy – ob­ru­szył się Jan.

– A ta się nie na­zy­wa: her­ba­ta? – za­gad­ną dzia­dek.

– No na­zy­wa się, ale…

– Czyli, wi­dzisz, to też her­ba­ta, tylko droż­sza.

– Lep­sza!

– Niech ci bę­dzie – burk­nął sta­rzec. – Pew­nie sam miód – do­koń­czył z sar­ka­zmem.

Wstał i wszedł do domu. Sły­chać było od­głos prze­su­wa­nych fa­je­rek. Pio­tru­sio­wi zda­wa­ło się, że mi­nę­ła cała wiecz­ność, nim go­spo­darz za­wo­łał ojca do środ­ka. Po chwi­li Jan wy­szedł, nio­sąc starą, drew­nia­ną tacę, a na niej trzy szklan­ki w me­ta­lo­wych ko­szycz­kach na­peł­nio­ne her­ba­tą.

– Nie ma cukru – mruk­nął do synka. – Przy­nio­sę ci so­czek z sa­mo­cho­du – dodał.

W tym cza­sie sta­rzec wstał i oddał mocz bez­po­śred­nio pod pło­tem, nie drep­cząc nawet w stro­nę wy­gód­ki. Wró­cił do stołu i siorb­nął her­ba­ty.

Jan dał sok sy­no­wi i zwró­cił się do go­spo­da­rza.

– Gdy byłem mały, wdzia­łem, jak wzgó­rze się dymi. Mama twier­dzi­ła, że mi się przy­wi­dzia­ło. Za każ­dym razem, gdy pa­ro­wa­ła rosa, albo as­falt w upal­ny dzień, ewen­tu­al­nie ostat­nie kłęby mgły się uno­si­ły, mó­wi­ła: „Wi­dzisz? Wy­glą­da, jakby się dy­mi­ło? To wła­śnie wtedy wi­dzia­łeś!”, ale ja wie­dzia­łem swoje. U pra­dziad­ków też się o tym wzgó­rzu nie­sa­mo­wi­te rze­czy mó­wi­ło. Po­dob­no wy coś wie­cie cie­ka­we­go, a ja chcę pojąć, skąd ten dym się brał.

– Mó­wi­li coś o moim tacie? No, ci tam u two­ich pra­dzia­dów.

Jan za­my­ślił się i od­parł:

– Nie wiem, chyba nie.

– Ani słowa o jed­no­no­gim ma­szy­ni­ście?

– Nie pa­mię­tam nic ta­kie­go.

– To gówno o tym wzgó­rzu wie­dzie­li, skoro o tacie nie wspo­mi­na­li. – Wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Skoro wy wie­cie, to po­wiedz­cie – na­ci­snął Jan.

– Opo­wiem, opo­wiem, w końcu obie­ca­łem.

– Tato, je­stem głod­ny – wtrą­cił się Pio­truś.

– Za­cze­kaj chwi­lę. Zro­bi­my ogni­sko i zjesz sobie pysz­ną, pie­czo­ną kieł­ba­skę.

– Masz kieł­ba­sę? – Za­cie­ka­wił się sta­ru­szek.

– Mam – od­parł Jan i dodał chy­trze – Do­sta­nie­cie ka­wa­łek po opo­wie­ści.

– Nie­chaj tak bę­dzie – mruk­nął stary – Ino daj co ma­łe­mu jeść, bo to nie bę­dzie krót­kie opo­wia­da­nie.

Jan zro­bił Pio­tru­sio­wi ka­nap­kę z pasz­te­to­wą, po czym wle­pił czuj­ne spoj­rze­nie w star­ca. Ten za­pa­lił ko­lej­ne­go skrę­ta i za­gad­nął:

– Co wiesz o tych te­re­nach z czasu wojny?

– Pacyfikacje, silna partyzantka, nielegalna produkcja broni, a w Ostoi Niemcy stali na kwaterach aż do czterdziestego piątego – odparł szybko Jan.

– A o eks­pe­ry­men­tach, czyli po co tu stali, też wiesz?

– Nie.

– Cie­ka­we – po­wie­dział stary i za­cią­gnął się mocno. Potem na­stą­pił u niego ko­lej­ny atak kasz­lu, tak długi i na­tar­czy­wy, jakby chciał płuca wy­pluć. Gdy ustał, go­spo­darz prze­tarł za­łza­wio­ne oczy brud­ną chust­ką i znowu splu­nął pod stół. Pio­truś odło­żył resz­tę ka­nap­ki bez­po­śred­nio na ce­ra­tę. Wy­raź­nie wal­czył z mdło­ścia­mi. Jan zda­wał się nie zwra­cać na to uwagi. Wpa­try­wał się we Fry­de­ry­ka, cze­ka­jąc ciągu dal­sze­go opo­wie­ści.

– Wi­dzisz, młody, nikt tak nie umiał łą­czyć magii i tech­no­lo­gii jak szwa­by. Mus­so­li­ni tak im za­zdro­ścił za­klęć i ry­tu­ałów zwo­żo­nych z da­le­kich stron, które da­wa­ły im dużo mocy, że na­je­chał Abi­sy­nię, żeby do­trzeć do źró­deł etiop­skiej magii, którą sta­ro­żyt­ni uwa­ża­li za naj­moc­niej­szą na świe­cie. Nie wie­dział, że tamta Etio­pia, o któ­rej wspo­mi­na­li grec­cy i rzym­scy au­to­rzy, nie była z tego świa­ta. Ni­g­dzie jej nie zna­le­zio­no, a miała leżeć koło ziem­skie­go raju. Jak się kiedy znaj­dzie jedno, znaj­dzie się i dru­gie. Tak to w życiu bywa, że znaj­du­je się po dwie rze­czy naraz: dobrą i złą… – Za­my­ślił się nad głę­bią wła­snych prze­my­śleń, po czym cią­gnął. – Oj­ciec opo­wia­dał, że któ­re­goś dnia przy­je­cha­li do pa­ro­wo­zow­ni es­es­ma­ni. Wy­wle­kli wszyst­kich na dwór. Przy­biegł za­wia­dow­ca, który znał nie­miec­ki i pró­bo­wał ich za­ga­dy­wać, ale obe­rwał szpi­cru­tą i za­milkł. Usta­wi­li wszyst­kich pod ścia­ną. Wy­glą­da­ło na to, że ich roz­strze­la­ją, ale mi­ja­ły mi­nu­ty i nic. Wresz­cie za­je­chał au­to­mo­bil i wy­sie­dli z niego dwaj ofi­ce­ro­wie i cywil, ale taki dziw­nie ubra­ny. Strój miał cały czer­wo­ny, nawet buty, a na ra­mio­nach czar­ny płaszcz wy­ko­na­ny jakby z ja­kiejś błony. Pod­cho­dził do każ­de­go i ob­wą­chi­wał mu kark. Groza taka od niego biła, że nie­któ­rzy w mo­men­cie po­si­wie­li. Nie py­ta­jąc o do­ku­men­ty, bez pudła wy­brał dwóch ma­szy­ni­stów i dwóch po­moc­ni­ków. Resz­tę szko­py ode­sła­li do pa­ro­wo­zow­ni. Zo­sta­li we czte­rech pod ścia­ną, teraz już pewni, że zo­sta­ną za­bi­ci, bez sądu, bez winy, nawet bez kary, ot, tak. W tym cza­sie cywil roz­ma­wiał z ofi­ce­ra­mi. Wresz­cie pod­szedł do prze­ra­żo­nych ko­le­ja­rzy i ode­zwał się po pol­sku z twar­dym, nie­miec­kim ak­cen­tem.

– Tra­fi­ła się wam misja, ja­kiej świat dotąd nie wi­dział. Przej­mie­cie pa­ro­wóz, który o zmro­ku do­trze z Bre­slau i prze­je­dzie­cie się tro­chę.

– Gdzie bę­dzie po­stój? – za­py­tał oj­ciec, chcąc wie­dzieć, skąd bę­dzie mu­siał wra­cać.

– Pod ja­kimś nie­bem. – za­śmiał się tam­ten, a szy­der­stwo prze­bi­ja­ło się nawet przez cu­dzo­ziem­ski ak­cent. – Albo w ja­kimś pie­kle. To się jesz­cze okaże.

Nie po­zwo­li­li im się po­że­gnać z ro­dzi­na­mi, tylko ka­za­li wsia­dać na pakę cię­ża­rów­ki. O uciecz­ce nawet nie było co my­śleć. Prze­je­cha­li w sumie tylko czter­dzie­ści ki­lo­me­trów na bocz­ni­cę fa­bry­ki ka­mion­ki prze­my­sło­wej „Maria”. Tam, ka­za­li im usiąść na ziemi i cze­kać. Ro­zej­rze­li się po naj­bliż­szej oko­li­cy i zo­ba­czy­li, że zro­bio­ny zo­stał roz­jazd i po­ło­żo­no w ta­jem­ni­cy przed miej­sco­wy­mi nowe tory, które wio­dły wprost w stro­nę in­te­re­su­ją­ce­go cię wzgó­rza. Wie­czo­rem na bocz­ni­cę wje­chał po­ciąg. Z przo­du plat­for­ma ob­cią­żo­na wor­ka­mi z pia­skiem na wy­pa­dek min. Za nią druga z dział­kiem prze­ciw­lot­ni­czym i ka­ra­bi­na­mi ma­szy­no­wy­mi. Potem dwa po­tęż­ne pa­ro­wo­zy i resz­ta skła­du, która gi­nę­ła w ciem­no­ściach. Zdzi­wi­ło ich, że cała ob­słu­ga skła­da­ła się z Niem­ców, bo to było bar­dzo rzad­kie zja­wi­sko. Ra­czej jeź­dzi­li tu­tej­si, dlatego też mogli pro­wa­dzić akcje sa­bo­ta­żu. Es­es­ma­ni spraw­nie roz­cze­pi­li skład i prze­to­czy­li lo­ko­mo­ty­wą spa­li­no­wą jeden, jak im się wtedy zda­wa­ło, wagon przy­kry­ty bre­zen­tem na ten nowy tor. Resz­ta po­cią­gu po chwi­li od­je­cha­ła. Gdy stu­kot kół prze­stał do nich do­cie­rać, es­es­ma­ni ścią­gnę­li ma­sko­wa­nie. Wów­czas zo­ba­czy­li lo­ko­mo­ty­wę, ja­kiej za­iste świat nie wi­dział. Za­miast drzwi dym­ni­cy były dysze. Wy­glą­da­ły we­dług ojca jak otwar­ty bę­be­nek re­wol­we­ru. Mnie się zaś widzi, na pod­sta­wie jego opo­wie­ści, że ra­czej jak sil­ni­ki ra­kie­to­we promu ko­smicz­ne­go. Tym bar­dziej po­dob­ne, że można je było usta­wić pod róż­nym kątem.

Jed­nej parze ko­le­ja­rzy es­es­ma­ni ka­za­li wejść do budki ma­szy­ni­sty, a tacie i jego ma­szy­ni­ście, Stef­ko­wi, usiąść na ten­der. Oznaj­mi­li przy tym, że droga bę­dzie krót­ka, ale dłu­go­trwa­ła. Cu­dacz­nie odzia­ny cywil wsko­czył na po­most, a z nim czte­rech żoł­nie­rzy z MP go­to­wy­mi do strza­łu. Ten w czer­wo­nym stro­ju ze znaw­stwem obej­rzał dysze. Wy­raź­nie za­do­wo­lo­ny usta­wił je pod wy­bra­ny­mi ką­ta­mi. Nie trzy­ma­jąc się rusz­to­wa­nia, wró­cił do ka­bi­ny i na­ka­zał je­chać z pełną pręd­ko­ścią. Trwać to mu­sia­ło do­słow­nie chwi­lę, ale ojcu się za­da­wa­ło, że całą wiecz­ność, gdy od­kry­li, że pędzą wprost w ska­li­stą ścia­nę wzgó­rza. Byli już bli­sko, gdy z ko­mi­na buch­nę­ły kłęby naj­czar­niej­sze­go dymu, jaki tata w życiu wi­dział, a z dysz pło­mie­nie tak po­twor­ne, że skała za­czę­ła się topić, a pa­ro­wóz wjeż­dżać we wzgó­rze mimo tego, że szyny pro­wa­dzi­ły li tylko do skały. Zda­wa­ło się przez mo­ment, że prze­bi­ją się bez trudu, bo tuż za pierw­szą ścia­ną tra­fi­li na otwar­tą prze­strzeń ja­kiejś pie­cza­ry, ale ka­mie­nie tak samo jak szyb­ko się roz­grze­wa­ły, tak bły­ska­wicz­nie sty­gły i za­czy­na­ły gnieść boki ma­szy­ny. Prze­ra­żo­ny oj­ciec ze­sko­czył i wów­czas skała za­mknę­ła się za pa­ro­wo­zem, a jego noga utknę­ła w tym po­trza­sku. De­spe­rac­ko spró­bo­wał koń­czy­nę wy­szar­pać, ale prze­cię­ła ją skała tak go­rą­ca, że z bólu stra­cił przy­tom­ność. Ocu­ci­li go Niem­cy i ka­za­li opo­wia­dać, co i jak. Mówił wszyst­ko, jak było. Mieli go za­strze­lić, ale stwier­dzi­li, że i tak nikt mu nie uwie­rzy. Zli­to­wa­li się na wieść, że żonę ma w ciąży i za­ufa­li za­pew­nie­niom fel­cze­ra, że od ta­kiej rany szyb­ko umrze.

Oj­ciec jed­nak prze­żył, za to po­grą­żo­na w po­twor­nym smut­ku wobec tego nie­szczę­ścia matka zmar­ła przy moim po­ro­dzie. W ogóle nie­do­bre rze­czy się dzia­ły. Przy spo­wie­dzi stary za­kon­nik mu po­wie­dział, wy­słu­chaw­szy opo­wie­ści, że kto choć­by i pod przy­mu­sem nogę do przed­sion­ka pie­kła wsa­dzi, zło bę­dzie go ści­gać za­wsze. Może ktoś cał­kiem nie­win­ny miał­by w tej sy­tu­acji szan­sę, ale ta­kie­go ze świe­cą szu­kać. – Tu dzia­dy­ga za­milkł na chwi­lę, znów kon­tem­plu­jąc swoje słowa. Po tej krót­kiej za­du­mie pod­jął opo­wieść. – Po woj­nie tato wró­cił w tamto miej­sce raz. Po to­rach i roz­jeź­dzie ślad nie zo­stał. Do skały bał się po­dejść. Mówił, że jakby go coś złego stam­tąd przy­cią­ga­ło tak mocno, że się str­wo­żył i uciekł, jak tylko mógł naj­szyb­ciej.

Gdy do­ro­słem, opie­ko­wa­łem się ojcem. Upra­wia­łem pole i do­ra­bia­łem jako dróż­nik. Nie mia­łem jesz­cze dwu­dzie­stu lat, gdy wóz utknął na to­rach, a wie­dzia­łem, że to­wa­ro­wy zaraz bę­dzie le­ciał i nie wy­ha­mu­je. Ru­szy­łem ra­to­wać. Fur­man­kę udało się ze­pchnąć, ale ja nie zdą­ży­łem usko­czyć. Ucię­ło mi nogę pra­wie w tym samym miej­scu co w cza­sie wojny ojcu. Gdy le­ża­łem po ope­ra­cji, przy­śnił mi się dia­beł i po­wie­dział, że przez tamtą uciecz­kę taty tak już w na­szej ro­dzi­nie bę­dzie z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie. Kum­ple twier­dzi­li, że to przez nar­ko­zę, ale ja się wy­stra­szy­łem tak, że się nigdy nie oże­ni­łem, a szko­da, dwie eme­ry­tu­ry by teraz były, lżej by się żyło… – za­koń­czył i za­pa­lił ko­lej­ne­go skrę­ta.

– Tato, jedź­my już – po­wie­dział Pio­truś. – Boję się – dodał.

Jan wziął syna za rękę, ale zadał jesz­cze jedno py­ta­nie.

– Nikt nie pró­bo­wał tej skały roz­wier­cić?

– Po co miał­by ktoś do przed­sion­ka pie­kła wcho­dzić? – zdu­miał się tam­ten.

– Tato, jedź­my już. Boję się – po­wtó­rzył Pio­truś.

– Prze­cież chyba nie po to szy­ko­wa­li tę ma­chi­nę, żeby się do­stać do pie­kła? – za­py­tał Jan.

– Tato… Tato… – Chło­piec cią­gnął ojca za rękaw.

– Ano nie – od­parł go­spo­darz. – Papa mó­wi­li, że chcie­li w ten spo­sób robić szyb­ko tu­ne­le i prze­rzu­cać nimi jed­nost­ki w miej­sca, w któ­rych nikt się ich nie spo­dzie­wał. Do przed­sion­ka pie­kła tra­fi­li ra­czej nie­chcą­cy.

Oj­ciec wstał i bez słowa po­że­gna­nia ru­szył w stro­nę auta. O tym, że obie­cał ka­wa­łek kieł­ba­sy za­po­mniał tak samo jak jego za­du­ma­ny roz­mów­ca.

Wie­czo­rem roz­pa­li­li ogni­sko i sie­dzie­li przy nim bez słowa. W in­nych oko­licz­no­ściach cie­szy­li­by się bla­skiem pło­mie­ni i pysz­ną kieł­ba­są, zda­wa­ło się jed­nak, że jakaś groza nad nimi wisi, a zło pod­peł­za od stro­ny ko­le­jo­we­go na­sy­pu. W nocy Pio­truś bu­dził się i krzy­czał prze­stra­szo­ny. Chciał wra­cać do mamy. Jan go udo­bru­chał, mó­wiąc, że tylko pójdą na umó­wio­ny spa­cer, a potem po­ja­dą do domu, nie zo­sta­jąc na drugą noc. Obie­cał też, że po dro­dze za­ja­dą do ga­le­rii han­dlo­wej i chło­piec bę­dzie mógł sobie wy­brać do­wol­ną za­baw­kę za całe sto zło­tych.

Na­za­jutrz spa­ko­wa­li ple­cak i ru­szy­li ścież­ką wio­dą­cą przez lesz­czy­nę w stro­nę po­ro­słe­go so­sna­mi wzgó­rza.

– Tato, dla­cze­go to wzgó­rze na­zy­wa się Pa­tel­nia?

– Nie wiem – od­parł męż­czy­zna. – Pra­bab­cia mó­wi­ła, że jak się tu zie­mia na­grze­je, to smaży w pięty.

Roz­ma­wia­jąc prze­szli przez łąkę, a na­stęp­nie po chy­bo­tli­wej kład­ce po­ko­na­li rzecz­kę. Wresz­cie wkro­czy­li w cień drzew. Ścież­ka tu była piasz­czy­sta, po­prze­ci­na­na ster­czą­cy­mi ko­rze­nia­mi. Gdy do­tar­li do wzgó­rza, stwier­dzi­li, że nie są sami. Łysy męż­czy­zna ubra­ny w bo­jów­ki i ka­mi­zel­kę z licz­ny­mi, na­szy­ty­mi kie­szon­ka­mi, pa­trzył na ja­kieś wy­dru­ki i coś mru­czał pod nosem.

Jan przy­wi­tał nie­zna­jo­me­go.

– Dzień dobry, ładny dziś mamy dzień.

– Ow­szem – od­parł tam­ten. – Chce­cie zo­ba­czyć coś cie­ka­we­go? – za­gad­nął.

– Jasne – po­twier­dził Jan.

Męż­czy­zna po­ka­zał im wy­druk, który wy­glą­dał jak USG jamy brzusz­nej.

– Co to? – za­py­tał Pio­truś.

– To wydruk z georadaru – powiedział mężczyzna i dodał – widzicie coś ciekawego?

Pio­truś i Jan wle­pi­li wzrok w szare plamy i linie. Nie do­strze­gli jed­nak nic, co by było godne uwagi.

– No tak, to ro­bo­ta dla za­wo­dow­ców – stwier­dził tam­ten, od­kryw­szy, że przy­by­li nie do­strze­ga­ją ni­cze­go war­to­ścio­we­go. Wyjął czer­wo­ny mar­ker i za­zna­czył zarys ja­kie­goś obiek­tu. Po­ka­zał im kart­kę na nowo i za­py­tał:

– A teraz?

– Lo­ko­mo­ty­wa! – od­gadł Pio­truś.

– Brawo, mały – po­chwa­lił chłop­ca nie­zna­jo­my. Tym samym mar­ke­rem ob­ry­so­wał coś na dru­gim wy­dru­ku. Po­ka­zał im oba i rzekł: – Wi­dzi­cie róż­ni­cę?

Na obu kart­kach wśród sza­rych plam i linii ob­ry­so­wa­ne były czer­wo­nym mar­ke­rem kon­tu­ry pa­ro­wo­zów. Nie za­uwa­ży­li nic in­ne­go, poza tym, że kon­tu­ry były nie­rów­ne, ale zrzu­ci­li to na ich nie­zbyt pre­cy­zyj­ne wy­ko­na­nie.

– Bawicie się w takie zabawy: wskaż różnicę między obrazkami? – Mężczyzna zapytał Piotrka. Ten ski­nął w od­po­wie­dzi głową. – No to znajdź­cie jedną – dodał ze śmie­chem.

W tym mo­men­cie z po­lnej drogi wy­je­chał sa­mo­chód te­re­no­wy, a kie­row­ca na­ci­snął klak­son. Męż­czy­zna po­ma­chał do niego, za­brał wy­dru­ki i spa­ko­wał do torby z lap­to­pem.

– Co mie­li­śmy zo­ba­czyć? – za­py­tał Jan.

– Mie­li­ście za­uwa­żyć, że się prze­su­nę­ła mię­dzy jed­nym po­mia­rem a dru­gim o całe pięć cen­ty­me­trów – od­parł tam­ten z dumą.

– Co to za ba­da­nia? – Chciał wie­dzieć Pio­truś.

Męż­czy­zna zer­k­nął na niego z góry, po czym za­py­tał:

– Sły­sza­łeś o Cen­tral­nym Por­cie Ko­mu­ni­ka­cyj­nym? – Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, dodał – Tędy ma biec jedna z no­wych linii ko­le­jo­wych. Ro­bi­li­śmy tu dwa razy ba­da­nia i ta ano­ma­lia mnie za­cie­ka­wi­ła. No, muszę je­chać.

– To tu jest ukry­ty pa­ro­wóz? – za­py­tał Pio­truś.

– Ta, jasne, cały złoty po­ciąg – rzu­cił tam­ten z drwi­ną w gło­sie.

– To dla­cze­go pan tu wró­cił, skoro nic tu nie ma? – za­gad­ną Jan.

Tam­ten ob­rzu­cił go spoj­rze­niem i bez słowa wsiadł do sa­mo­cho­du.

– Po­ciąg ze złota? – za­in­te­re­so­wał się Pio­truś.

– Nie tyle ze złota, co ze zło­tem. To taka ko­le­jar­ska le­gen­da o nie­miec­kim trans­por­cie, który miał wy­ru­szyć z Wro­cła­wia pod ko­niec wojny i ślad po nim za­gi­nął.

– My­ślisz, że to może być tu? – za­py­tał synek, a na jego po­licz­kach po­ja­wi­ły się wy­pie­ki.

– Nie. Tam miał być duży skład, lo­ko­mo­ty­wa i może nawet kil­ka­na­ście wa­go­nów. To wzgó­rze jest za małe, żeby ukryć w swym wnę­trzu taki trans­port. Do tego, żeby tu do­trzeć, mu­sie­li­by się prze­bić przez front, a to by prze­cież nie miało sensu.

Po tej krót­kiej kon­wer­sa­cji za­mil­kli obaj. Stali u stóp wzgó­rza i roz­glą­da­li się po oko­li­cy. Piasz­czy­sta ścież­ka, którą mieli przed sobą, wio­dła ku górze. Po jej bo­kach gęsto rosły pa­pro­cie. Ich żywa zieleń dziwnie nie pasowała do pomarańczowych pni sosen, choć pew­nie to one były pierw­sze na tym miej­scu. Ten ga­tu­nek drze­wa tra­fił na te te­re­ny do­pie­ro w dzie­więt­na­stym wieku. Dróż­ka wio­dła przez szczyt i pro­wa­dzi­ła w stro­nę na­sy­pu ko­le­jo­we­go, a dalej wzdłuż torów do sta­cji. Obej­ście pa­gó­ra wią­za­ło­by się z prze­dzie­ra­niem przez chasz­cze. Mieli już od­cho­dzić, gdy nagle po­czu­li, że zro­bi­ło się na chwi­lę po­twor­nie zimno. Za­trzę­śli się obaj i wów­czas Jan uj­rzał mały ob­ło­czek, który kilka me­trów przed nimi wy­chy­nął wprost ze zbo­cza i roz­wiał się w po­wie­trzu. Po­biegł w tę stro­nę, zo­sta­wia­jąc Pio­tru­sia z tyłu. Roz­gar­nął pa­pro­cie i uj­rzał jamę nieco tylko więk­szą od li­siej. Przy­klęk­nął i za­czął ją po­sze­rzać go­ły­mi dłoń­mi.

– Tato, co ty ro­bisz? – za­py­tał syn, który zdą­żył do­trzeć do ojca.

Jan po­chło­nię­ty ko­pa­niem nic nie od­po­wie­dział. Syn szturch­nął go de­li­kat­nie.

– Tato?

Oj­ciec po­pa­rzył na niego nie­przy­tom­nym wzro­kiem, po czym bez od­po­wie­dzi wró­cił do ko­pa­nia. Gdy prze­bił się przez pierw­szych kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów, za­krzyk­nął trium­fal­nie. Uka­zał mu się bo­wiem tunel na tyle sze­ro­ki, że męż­czy­zna mógł się w nim zmie­ścić. Ru­szył bez wa­ha­nia przed sie­bie.

– Tato, po co tam wcho­dzisz? – Pio­truś nie mogąc opa­no­wać stra­chu, za­czął łkać, lecz oj­ciec nie zwra­cał na to uwagi. Cał­ko­wi­cie po­chło­nę­ła go wola do­tar­cia do wnę­trza. Czuł, jak ko­rze­nie do­ty­ka­ją jego ple­ców, jak osy­pu­ją się gród­ki ziemi i ka­mie­nie, które mogą mu od­ciąć od­wrót. Nie dbał o to. Ob­se­syj­nie parł przed sie­bie. Nie dbał o nic i o ni­ko­go, nawet o sie­bie.

– Tato, nie zo­sta­wiaj mnie! – za­wo­dził Pio­truś. – Tato, boję się!

Jan w tym cza­sie do­tarł do skały. Tunel stał się cia­sny i wiódł uko­śnie w dół. Ru­szył nim. Po chwi­li oto­czy­ła go ciem­ność nie­prze­nik­nio­na. Przy każ­dym ruchu ranił ciało o wy­sta­ją­ce frag­men­ty skał. Nie mając la­tar­ki, nie wie­dział, jak wy­glą­da droga przed nim. W pew­nym mo­men­cie zdało mu się, że gdzieś da­le­ko po­ja­wi­ła się czer­wo­na po­świa­ta. Jęk­nął, gdy ostrze skały wbiło mu się w plecy. Szar­pał się dotąd, aż zdo­łał się uwol­nić, zo­sta­wia­jąc za sobą krwa­we plamy z głę­bo­kiej rany cią­gną­cej się od ło­pat­ki do pasa. Mimo cier­pie­nia parł naprzód. Zy­skał teraz pew­ność, że ma przed sobą czer­wo­ny po­blask. Ostat­ni frag­ment był tak wąski, że wci­ska­jąc weń głowę, czuł, jak trzesz­czą zgnia­ta­ne kości. Stra­cił cał­ko­wi­cie czu­cie w lewej nodze, naj­wi­docz­niej też już po­twor­nie po­ra­nio­nej. Do­tarł wresz­cie do szcze­li­ny, która miała wiel­kość pię­cio­zło­tów­ki. Do­ci­snął do niej oko i uj­rzał to, co ob­se­syj­nie chciał zo­ba­czyć od ma­leń­ko­ści, źró­dło dymu. W pie­cza­rze kilka me­trów przed nim stała lo­ko­mo­ty­wa. Na jej prze­dzie, obok dysz, z któ­rych bu­cha­ły czer­wo­ne pło­mie­nie, trwał dum­nie wy­pro­sto­wa­ny stwór błysz­czą­cy czer­wie­nią. Jan roz­po­znał, że to, co oj­ciec Fry­de­ry­ka opi­sał jako czar­ny płaszcz, było de facto skrzy­dła­mi. Na po­mo­ście le­ża­ły szkie­le­ty w mun­du­rach SS. Tru­chła pol­skich ko­le­ja­rzy nie były stąd wi­docz­ne. Tylko dia­beł trwał w dum­nej pozie i pa­trzył, jak pło­mie­nie topią po­wo­li ko­lej­ną war­stwę skały. Dla nie­śmier­tel­nych istot czas pły­nie ina­czej i każdy, kto ze­chce wcho­dzić z de­mo­nem w kon­szach­ty, po­wi­nien mieć tego świa­do­mość.

Sza­tan ob­ró­cił się w stro­nę Jana i wy­szcze­rzył zęby. Wy­su­nął czar­ny jęzor i ob­li­zał wargi. Znać było, że stwór go widzi. Męż­czy­znę ogar­nę­ła trwo­ga tak po­tęż­na, że serce w nim za­mar­ło. Po­czuł nagle cię­żar wszyst­kich swo­ich grze­chów. W ułam­ku se­kun­dy wró­ci­ły do niego sy­tu­acje, w któ­rych po­stą­pił źle. Do mózgu wci­ska­ły się dawno za­po­mnia­ne chwi­le, kiedy za­wiódł lub za­cho­wał się wobec kogoś nie w porządku. Czuł, jakby przez całe życie nie zro­bił ni­cze­go do­bre­go dla ni­ko­go ze sobą włącz­nie. Jakby czego tylko się do­tknął, wy­cho­dzi­ło na złe, nio­sło krzyw­dę i cier­pie­nie innym lub jemu. Wśród myśli za­czę­ła do­mi­no­wać ta, że świat bez niego bę­dzie lep­szy. Spoj­rzał na dia­bła, który ski­nął głową. Po­grą­żo­ny w roz­pa­czy Jan po­sta­no­wił, że od­gry­zie sobie język. Już miał za­ci­snąć szczę­ki, gdy oto­czy­ła go jasna po­świa­ta. De­li­kat­ne dło­nie do­tknę­ły jego kost­ki. Usły­szał ciche:

– Tato…

W tym mo­men­cie stra­cił przy­tom­ność.

Po chwi­li cał­ko­wi­te­go nie­by­tu po­ja­wi­ły się wizje. Otu­lo­ny bla­skiem, któ­re­go źró­dła nie znał, do­strzegł, że dia­beł się cof­nął. Pło­mie­nie zga­sły, a pie­kiel­na lo­ko­mo­ty­wa roz­pa­dła się w rdza­wy proch. Gdzieś wy­so­ko nad nim wzgó­rze się otwar­ło i zo­ba­czył niebo, ale niebo nie­zwy­kłe. Oto na ja­snym błę­ki­cie wid­nia­ły gwiaz­dy i to wy­raź­niej niż nocą. Do­strze­gał bez trudu ga­lak­ty­ki i pla­ne­ty, wy­bu­cha­ją­ce su­per­no­we i pę­dzą­ce Per­se­idy. Po­czuł w sercu har­mo­nię, ja­kiej nie za­znał nigdy w życiu. Do­cie­ra­ło do niego wy­raź­nie, że jest in­te­gral­ną czę­ścią wszech­świa­ta. Pęd roz­sze­rza­ją­cej się Drogi Mlecz­nej w ogóle go nie prze­ra­żał. Czuł, że tak po­win­no być, bo tak było za­pla­no­wa­ne od po­cząt­ku. Wie­dział, że jest waż­nym ele­men­tem tego wszyst­kie­go, że istot­na jest każda jego myśl i czyn, że każdy błąd można na­pra­wić. Wresz­cie po­czuł mi­łość, że jest ko­cha­ny, że nie jest ni­czym, ale że jest wszyst­kim. Gdy w unie­sie­niu zda­wał się szy­bo­wać do tego nie­zwy­kłe­go nieba, ota­cza­ją­ca go dotąd po­świa­ta za­czę­ła przy­ga­sać. Zro­zu­miał, że to był tylko po­stój pod tym nie­zna­nym nie­bem. Strach po­wró­cił, a demon znów za­pło­nął czer­wie­nią w swej sile. Nim na dobre ogar­nę­ła go roz­pacz, po­czuł szarp­nię­cie i po­grą­żył się w ni­co­ści, w któ­rej nie było ani dobra, ani zła, ani życia.

Świa­do­mość wró­ci­ła w szpi­ta­lu. Zo­ba­czył sufit i sto­jak z kro­plów­ką. Po­ru­szył war­ga­mi, ale nie wy­do­był się z nich żaden głos. Spró­bo­wał unieść rękę, ale nie dał rady. Po­miesz­cze­nie mu­sia­ło mieć mo­ni­to­ring, bo po chwi­li do po­ko­ju we­szli le­karz, pie­lę­gniar­ka i sa­lo­wa.

Dok­tor bez słowa po­pa­trzył na mo­ni­tor za głową pa­cjen­ta. W tym cza­sie pie­lę­gniar­ka unio­sła nieco za­głó­wek i po­da­ła pa­cjen­to­wi odro­bi­nę gę­ste­go płynu. Jan wi­dział, że roz­ma­wia­ją ze sobą, ale nie ro­zu­miał słów. Zdo­łał w końcu prze­łknąć ślinę i szep­nął:

– Noga mnie boli…

Przy­by­li spoj­rze­li na sie­bie. Po chwi­li mil­cze­nia le­karz od­chrząk­nął i po­wie­dział:

– Do­sta­nie pan sil­niej­sze środ­ki prze­ciw­bó­lo­we. Teraz pro­szę od­po­czy­wać.

Gdy wy­cho­dzi­li, usły­szał słowa sa­lo­wej skie­ro­wa­ne do pie­lę­gniar­ki.

– Na­stęp­ny, któ­re­go boli to, czego już nie ma.

Tamta kiw­nę­ła głową.

– Stary, a głupi. Po co tam po­lazł?

Pie­lę­gniar­ka znów ski­nę­ła głową na znak zgody.

– Tylko dzie­cia­ka szko­da. Po­dob­no do końca tulił się do łydki ojca.

– Na­gra­nie jego głosu, gdy pro­sił o pomoc, było po­ru­sza­ją­ce.

– No, po­pła­ka­łam się, słu­cha­jąc tego w radiu.

Po tych sło­wach Jan stra­cił przy­tom­ność i już jej nie od­zy­skał.

Media jesz­cze przez kilka dni do­no­si­ły o akcji ra­tun­ko­wej i śmier­ci ojca i syna oraz o od­kry­ciu nie­zna­nej dotąd ja­ski­ni. Praw­dzi­wą sen­sa­cją było od­na­le­zie­nie w jej wnę­trzu lo­ko­mo­ty­wy i sied­miu szkie­le­tów. Hi­po­tez, jak pa­ro­wóz się tam zna­lazł, po­ja­wi­ły się setki, a żadna nie była traf­na.

Koniec

Komentarze

Hej, Wilk który jest.

Ciekawe opowiadanie, groza rozpędza się powoli, ale pod koniec tekstu jest na dużym poziomie:). Czy Patelnia z opowiadania ma coś wspólnego z ,, patelniami” na zakopiance?

Pozdrawiam. Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Dzień dobry, Feniksie103!

Pięknie dziękuję za dobre słowo! :-) Pierwowzorem Patelni jest wzgórze pod Suchedniowem, którego skrajem Gustaw Herling-Grudziński wędrował z rodzinnego młyna na stację, żeby pojechać do szkoły w Kielcach. Jeśli przejdziesz się ścieżką dydaktyczną, która wiedzie od stacji do wspomnianego młyna, miniesz i Patelnię, ale żeby przejść przez jej garb, trzeba skręcić wcześniej i ruszyć w stronę suchedniowskiego zalewu.

Z uściskiem łapy,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Bardzo ładnie opowiedziane, dużo opisów z dbałością o szczegół. Napisane trochę anachronicznie, nie dla mnie, ale jeśli potrafię ocenić, dobrze koresponduje ze stylem Grabińskiego, a o to przecież chodziło. Do tego nawiązałeś do współczesnych legend – różne niemieckie eksperymenty z czasów wojny, złoty pociąg. 

Podobało mi się, jak pokazujesz rozpędzające się zatracanie Jana. Wszechświat, który w pewnym momencie ujrzał, jakby obserwowany z wnętrza czarnej dziury. 

Miałem problem z wiekiem Piotrka. Wydawało mi się, że czasami jego zachowanie nie pasowało do dziesięciolatka.

 

Nominuję. Pozdrawiam.

Ciekawa historia i ładnie napisana. Dobrze zarysowane postacie. Fantastyczne nawiązanie do legendarnego pociągu pełnego złota, w jakiś sposób, choć w tym opowiadaniu, zagadka rozwiązana. Dla mnie Piotrek zachowuje się jak przeciętny dziesięciolatek, a zachowanie Jana można tłumaczyć jedynie obsesją lub opętaniem.

Pozdrawiam, klikam i życzę powodzenia w konkursie ;)

@AP, bardzo dziękuję za nominację i dobre słowo! Wychowywałem się na Grabińskim i zależało mi, żeby nawiązać do klimatu z jego nowel. Jeśli piszesz, że to się udało, czuję się kontent. Dziękuję!

 

@Milis, pięknie dziękuję za dobre słowo i życzenia powodzenia. Myślę, że złoty pociąg z czasem będzie równie popularny jak bursztynowa komnata. :-)

 

Z serdecznym uściskiem łapy,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Ciekawa historia.

Piotruś, moim zdaniem, zachowuje się zbyt dziecinnie. Dziesięciolatek chowający się za nogą taty? No i dzieciaki w tym wieku uwielbiają słuchać strasznych historii.

Nie do końca jestem pewna motywacji ojca na końcu: wydaje mi się, że to było coś więcej niż chęć poznania prawdy o tym, co zobaczył w dzieciństwie, jakieś opętanie, nie do końca, przynajmniej w moim odczuciu, wybrzmiało to w tekście.

 

Mama mówiła, że masz obsesję tego wzgórza – dodał cicho.

– na punkcie tego wzgórza

 

dla tego też

– dlatego

 

zadawało

– literówka: zadawała

 

niepasowana

– niepasowała

 

Pęd rozszerzającej się Drogi Mlecznej w ogóle go nie przerażał.

– Droga Mleczna się nie rozszerza, rozszerzanie się wszechświata to zwiększanie się odległości pomiędzy niezwiązanymi grawitacyjnie częściami Wszechświata; widzimy, że odległe galaktyki się od nas oddalają, gwiazdy w galaktykach są ze sobą związane grawitacyjnie, grawitacja trzyma je razem

Pięknie Ci, Pusiu, dziękuję za uwagi i za to, że doczytałaś do końca. Cristina Martínez-Lombilla z Instytutu Astrofizyki na Kanarach, twierdzi, że Droga Mleczna się rozszerza i nie jest w tym osamotniona. Pozwolisz więc, że jej zaufam.

Bardzo dziękuję za wyłapanie literówek. Titivillus jak zawsze pokazał swoją diabelską siłę.

Dziesięciolatek – miałem dwa różne obiekty do bliskiej obserwacji i kilkadziesiąt do nieco dalszej. Takie przypadki istnieją.

Motywacja ojca – On miał obsesję. Sądzę, że większej motywacji nie potrzebował.

Raz jeszcze ślicznie dziękuję za przeczytanie i podzielenie się spostrzeżeniami!

Z pozdrowieniem,

Wilk który jest

PS Słownikowo (Słownik języka polskiego, PWN, red. M. Bańko, t. 3, sub voce ): Miała obsesję na punkcie niebieskiego koluru, ale też obsesja śmierci i samotności – dziękuję za zwrócenie uwagi, przemyślę.

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Hej, Wilku :-) Dobrze widzieć na portalu znajome nicki po długiej nieobecności. Dobre opowiadanie, tak naprawdę jedyne do czego mogłabym się przyczepić to nieco nierównomiernie rozłożona akcja. Początek jest spokojny, a końcówka leci jak szalona – może tak miało być. Ponieważ ładnie operujesz słowem czytało mi się bardzo przyjemnie. No, nawiązań do Złotego Pociągu się w tym konkursie nie spodziewałam, ale fantaści zawsze jednak człowieka zaskoczą ;-)

 

– Zimna! – wyraził niezadowolenie Chłopic.

Literówka.

 

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Droga Rosso, Ciebie również miło widzieć! Faktycznie, przez poprzednie dwa lata dodałem tylko po jednym opowiadaniu. W sumie zamieściłem 63 przez dziesięć lat, więc dysproporcja rzuca się w oczy. Tłumaczyłem się w grudniu 2022 w przedmowie do „Tam dokąd jadą piekielne pociągi”, gdzie mnie wcięło i co się z moim udziałem i pod numerem ISBN wówczas ukazywało. W zasadzie to prawie SF, bo prognozy dla rozwoju sektora komunikacji marketingowej. ;-)

Jak napisałem w odpowiedzi na komentarz AP, bardzo mi zależało na zbliżeniu się do klimatu nowel Grabińskiego, a u niego tak właśnie jest, czy to krótka forma, czy długa jak np. „Wyspa Itongo”. Długie budowanie klimatu, po czym bohater umiera, bo za szybko skręcił w ulicę.

Pięknie dziękuję za polecenie do Biblioteki i dobre słowo!

Z uściskiem łapy,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Cześć, Wilk który jest. Bardzo rozwleczone to opowiadanie, szczególnie początek. Rozwinięcie w miarę mi się podobało do chwili jak bohater zaczął słyszeć, jak łamie sobie kości, no i ten nieszczęsny diabeł jak z filmów klasy B. Twój pomysł mi się spodobał, ale wykonanie mnie nie przekonuje. Pozdrawiam.

ale nie chciało wyjaśnić ← chochlik

Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)

@Hesket – dziękuję, że przeczytałeś i za Twoje uwagi. Diabłem zajmowałem się naukowo przez mniej więcej dekadę. Chętnie usłyszę, czym dla Ciebie jest diabeł klasy A i z jakiej bazy źródłowej korzysta Twoja wyobraźnia. Rozwleczone, jasne, ale to konkurs nawiązujący do prozy Grabińskiego, to jakie miało być?

 

@Koala75

Pięknie dziękuję za życzenia i czas poświęcony na lekturę! :-)

 

Z uściskiem łap,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Masz rację, Wilku który jest. Moja wiedza z tematu demonologii jest nijaka, i nie miałem nigdy większej potrzeby zajmowania się tą dziedziną, także nie mogę powiedzieć nic naukowego, ale już tłumaczę, co miałem na myśli pisząc diabeł klasy B. Chociaż nie musiałbym tego robić, gdybyś obejrzał jakąś pierwszą lepszą niskobudżetową produkcję filmową z gatunku horroru, gdzie tenże ma rogi, czasem kopyta i rozdziera krtanie swoim ofiarom. Może trochę przerysowałem, ale chyba wiesz o co mi chodzi. Bazą źródłową w tym temacie była dla mnie zazwyczaj Biblia, myślę, że tam jest najwięcej na temat diabła, ale podkreślam, nie jestem żadnym ekspertem w tej kwestii. Wyraziłem swoją opinię na temat Twojego opowiadania, którą nadal podtrzymuję. Oczywiście to Twoje dzieło, ale dla mnie rozwleczony początek trwa zbyt długo, przez co wszystko traci na dynamice. 

Pozdrawiam

Pięknie Ci, Hesket, dziękuję za ustosunkowanie się do moich pytań. Rogi diabeł ma w ikonografii od XI stulecia, podobnie zresztą jak i ogon. Od tamtej też pory dominuje czarny kolor, bardzo ciekawie i rozmaicie przy tym uzasadniany. Mój faworyt, Św. Ambroży porównał go do owocu morwy, który kiedy się rodzi jest biały, potem staje się czerwony, a na końcu czarnieje. Tak więc diabeł na początku był według Ambrożego biały i wspaniały, później błyszczał czerwienią w swej sile, a na końcu sczerniał od grzechu. Produkcja niskobudżetowa będzie się więc różnić od wysokobudżetowej jakością charakteryzacji i stroju. W przypadku opowiadania to już li tylko kwestia wyobraźni, czy jest klasy A, czy klasy B.

Zastanawiam się, która z nowel Grabińskiego tryska dynamizmem od początku do końca. Może „Maszynista Grot”?

Z uściskiem łapy i podziękowaniami za kolejny komentarz,

Wilk który jest

 

 

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Ładnie budujesz klimat małej dziury, opis domu też Ci wyszedł. Napięcie jest wyczuwalne. Język bardzo ładny. Miałam wrażenie, że wydarzenie cechuje determinizm, układają się w logiczną całość, która konsekwentnie prowadzi do takiego a nie innego końca i bohater nie ma tu nic do gadania. Imo byłoby dobrze, gdyby Jan był w jakiś sposób spokrewniony Fryderykiem, wtedy upartość Jana w kwestii odwiedzenia Patelni miałaby większy sens.

I tu przejdę do marudzenia. Przyczepiłabym się obsesji ojca, bo mam wrażenie, że masz na myśli bardzo konkretne zaburzenie psychiczne, które mocno utrudnia ludziom życie. I nie wyobrażam sobie, żeby matka pozwoliła ojcu zabrać tam dzieciaka, bo to zbyt niebezpieczne.

Generalnie jednak opko mi się podobało :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Pięknie Ci, Irka_Luz dziękuję za komentarz, polecenie i marudzenie! :-) Bardzo ciekawe spostrzeżenia. Zastanowiłem się nad bohaterami Grabińskiego. Bywali tacy, którzy próbowali się sprzeciwiać losowi. Chociażby brat Czelawy, który już nie chciał żyć nocą i w tajemnicy, albo chłopak-medium z „Wyspy Itongo”, który złamał seksualną wstrzemięźliwość, co od razu zresztą wyszło na jaw. Wydaje mi się jednak, że większość pędziła, jak maszynista Grot, na zderzenie z losem.

Będę miał o czym myśleć. Dziękuję!

Z uściskiem łapy,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Patelnia jest w Sosnowcu. (:

No, chyba mogę powiedzieć, że to jest mniej więcej to, czego oczekuję od horroru. Jest mroczna tajemnica, a na końcu dzieje się coś dziwnego i nie ma happy endu. Końcówka z jakiegoś powodu skojarzyła mi się z grą ,,Darkest Dungeon”.

Minusy:

– jak dla mnie zabrakło podbudowy pod odpał ojca na końcu. Przez większość czasu jakoś nie czułem, że w jego zainteresowaniu wzgórzem jest coś szczególnie niepokojącego. Albo inaczej – nazwałbym to raczej ,,niezdrowym zainteresowaniem” właśnie niż ,,obsesją”. Dlatego jego zachowanie w finale trochę mnie zaskoczyło.

– piekło z diabłem ,,zejdźniętym” ze średniowiecznego fresku nie do końca mnie przekonuje. Wydaje mi się takie ludowo-naiwne.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Cześć, Wilku!

Pomysł ciekawy, szczególnie końcówka, ale nie przekonała mnie jego realizacja.

Najbardziej uwierała mnie relacja ojca z synem, na której mocno się skupiasz, a jak dla mnie jet zbyt czuła, słodkawa, nie mówię, że niemożliwa w rzeczywistości, tylko jakoś mało literacka. Odniosłem wrażenie, że służy głównie do tłumaczenia oczywistości.

 

Szkoda, że nie pokusiłeś się o stylizację opowieści Fryderyka. W mojej opinii, pomimo że opowiada ją kaleka, dawny dróżnik, człowiek zniszczony życiem o niezbyt wysokiej kulturze osobistej, brzmi jakbyś ty, Wilku, ją opowiadał. Szczególnie początek. Czy Fryderyk dowiedział się tego z książek? Studiował? Czy coś? Może przeoczyłem. Bo brzmi to, według mnie, bardzo podręcznikowo.

czy nie skłamać i nie zaprzeczyć

Nie wystarczyłoby jedno z tych dwóch?

Coś tam słyszałech…

Zastanawia mnie, czy to literówka, czy gwara? Bo, jeśli niczego nie przeoczyłem, później się nie pojawia podobny zabieg.

to smaży w pięty.

Chyba powinno być: smaży pięty? Ale może się mylę.

Gdy dotarli do wzgórza, stwierdzili, że nie są sami. Łysy mężczyzna ubrany w bojówki i kamizelkę z licznymi, naszytymi kieszonkami, patrzył na jakieś wydruki i coś mruczał pod nosem.

Oni spotkali go tam tak przypadkiem?

wobec kogoś nie fair.

Nie pasuje mi to wyrażenie nie tylko, dlatego że to wtręt z angielskiego, ale wcześniej o ekspedientce pisałeś niewiasta, jakoś mi się to gryzie, ale to może tylko moje odczucia.

Media jeszcze przez kilka dni donosiły o akcji ratunkowej i śmierci ojca i syna oraz o odkryciu nieznanej dotąd jaskini.

Jan żyje, więc tylko śmieć syna.

Jan widział, że rozmawiają ze sobą, ale nie rozumiał słów.

 

Cześć, Heskecie.

Bazą źródłową w tym temacie była dla mnie zazwyczaj Biblia, myślę, że tam jest najwięcej na temat diabła, ale podkreślam, nie jestem żadnym ekspertem w tej kwestii.

Tutaj wychodzi twoja nieznajomość Bibli, w której to wcale nie ma o nim wiele. Najwięcej chyba w Księdze Hioba i przy kuszeniu Jezusa. Przynajmniej tam jest zaznaczona jego obecność. Ale ja również specjalistą nie jestem i całego Starego Testamentu nie czytałem. Może Wilk wie więcej, skoro temat badał.

Diabeł jest upadłym aniołem, istotą duchową, nie ma więc ciała.

 

W Księdze Ezechiela 28,12-19 jest opisany jego prawdziwy wygląd: „Ty, który byłeś odbiciem doskonałości, pełnym mądrości i skończonego piękna … Obok cheruba, który bronił wstępu, postawiłem cię; byłeś na świętej górze Bożej … Nienagannym byłeś w postępowaniu swoim od dnia, gdy zostałeś stworzony …

 

Powyższy fragment ze strony: https://aktywnechrzescijanstwo.pl/co-biblia-mowi-o-szatanie

Kojarzy mi się hipoteza, że diabeł nabył rogów i kopyt od greckiego Pana.

 

Pozdrawiam.

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

SNDWLKR, dziękuję za komentarz i uwagi. Nie wiedziałem, że w Sosnowcu jest Patelnia. Chętnie odwiedzę stolicę Zagłębia i obejrzę z bliska. :-) Może też zeskanuję fragment mapy ze szlakiem literackim śladami Gustawa Hrlinga-Grudzińskiego i zaznaczę wzgórze stanowiące pierwowzór? :-)

Wiedzę, że przyda się w Hyde Parku wątek o naturze diabła. To byłyby fascynujące dyskusje! :-) Różne były i są te diabły i różne z nimi skojarzenia. Gdybyś napisał, że jest za bardzo komiksowy, to nawet bym się specjalnie nie spierał. ;-)

 

Atreju, jeśli końcówka i pomysł są w Twojej ocenie ciekawe, to czuję się usatysfakcjonowany! Nad wykonaniem zawsze można popracować, co przyjmuję z pokorą i dziękuję za Twoje spostrzeżenia. Sugerujesz, że nie dość skutecznie zabiłem ojca we frazie: „Po tych słowach Jan stracił przytomność i już jej nie odzyskał”? Może i faktycznie można to odczytać, że zapadł w śpiączkę?

Stylizacja wypowiedzi Fryderyka – dokonując cięć, żeby się zmieścić w limicie, usunąłem fragment o tym, że dopóki miał prąd to słuchał radia, a w nim audycji w stylu dawnego „Klubu ludzi ciekawych wszystkiego” w Trójce. Zastanowię się nad tym raz jeszcze. Dziękuję!

Diabeł, w 1999 r. miałem podczas XVI Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich miałem referat o exemplum „De abbato a diabolo recepto” („O opacie porwanym przez diabła”) z XV wieku. Tekst powstawał przez półtora roku i to był początek mojej przygody z tą problematyką. Wówczas, w XV stuleciu, w wyobraźni łacińskiego średniowiecza mieszało się już wszystko: upadłe anioły, demony, wierzenia ludowe. Potem zresztą też to ewoluowało, bo mamy wysublimowanych, diabelskich intelektualistów („Mistrz i Małgorzata”) i stwory całkiem prymitywne jak w „Igraszkach z diabłem”, albo w sztuce „Zapomniany diabeł”. Poruszyłeś wątek fizyczności. On był ważny również w średniowieczu. Uczeni debatowali na przykład na temat tego, czy demon może podnosić ziemskie przedmioty. Wyszło na to, że tak, mógł więc śmiało porwać wspomnianego opata wąchockich cystersów. Szatan pojawia się pod postacią. We wcześniejszym średniowieczu głównie jako smok, ale też np. nietoperz. Natomiast już u Ojców Pustyni debiutuje jako Etiop. Ten obraz „Etiopa bardzo szpetnego” okazał się wyjątkowo długotrwały. Św. Augustyn zajmując się angelologią stwierdził, że zastępy anielskie są światłem, a ich zaprzeczenie, czyli legiony diabelskie ciemnością. Czarność diabła miała też wprost wynikać z braku (wewnętrznego) światła.

Raz jeszcze pięknie dziękuję za uwagi!

Z uściskiem łapy,

Wilk który jest

 

 

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Sugerujesz, że nie dość skutecznie zabiłem ojca we frazie: „Po tych słowach Jan stracił przytomność i już jej nie odzyskał”? Może i faktycznie można to odczytać, że zapadł w śpiączkę?

Zupełnie mi te słowa umknęły, a to dlatego, że wcześniej przyswoiłem już sobie informacje, że twój bohater przeżył. Odzywał się i słuchał rozmowy. Można by podkreślić tę informację o śmierci i napisać o „piszczącym” EKG lub dodać jakiś okrzyk ze strony pielęgniarki. Oczywiście, jeśli widzisz sens takiej zmiany, to twój tekst.

Stylizacja wypowiedzi Fryderyka – dokonując cięć, żeby się zmieścić w limicie, usunąłem fragment o tym, że dopóki miał prąd to słuchał radia, a w nim audycji w stylu dawnego „Klubu ludzi ciekawych wszystkiego” w Trójce.

Limity potrafią napsuć krwi, ale to przynajmniej tłumaczyłoby stan jego wiedzy oraz styl wypowiedzi.

Raz jeszcze pięknie dziękuję za uwagi!

Ja z kolei dziękuję za pigułkę wiedzy o diable. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Cała przyjemność po mojej stronie! :-)

Ściskam łapy!

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Wilku – ja również cieszę się, że doczytałam do końca, to niezły tekstsmiley

 

Cristina Martínez-Lombilla z Instytutu Astrofizyki na Kanarach, twierdzi, że Droga Mleczna się rozszerza i nie jest w tym osamotniona. Pozwolisz więc, że jej zaufam.

– to ja nie zrozumiałam, o jakie rozszerzanie chodzi, myślałam o rozszerzaniu samej przestrzeni, a ty (a raczej Cristina Martinez-Lombilla) o przesuwanie się granic Drogi Mlecznej w wyniku formowania się nowych gwiazd na jej obrzeżach.

 

Nie mam za wiele do czynienia z dziesięciolatkamiwink Ale dziecko w tym wieku nie schowa się raczej za nogą ojca, bo jest za duże. Ja bym poprawiła na ,,schował się za ojcem” .

Powodzenia w konkursie!

 

@Żongler, dziękuję za znak obecności! :-)

 

@Pusia, dziękuję za powrót i kolejny komentarz. Bardzo miło z Twojej strony! Zostawię nogę, ponieważ ona odgrywa ważną rolę na końcu opowieści. Piotruś jest nieśmiały. Ojciec mu mówi, żeby się ładnie przywitał. Krępują go uściski pani Ewy. Taki odruch mu został z maleńkości.

 

Z serdecznym uściskiem wszystkich łap,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Fajne, staromodne opowiadanie. Lubie takie. Przeoczyłem, że chłopiec ma 10 lat i w mojej wyobraźni miał 7 i to było w porządku. Chociaż teraz infantylizm postępuje i dziesięciolatek może być taki dzidziusiowy.

Finał zapowiada odkopanie diabelskiej lokomotywy. Dopiero jazda się zacznie;) Czekam na cd.

Uwaga merytoryczna: Ilja to żadną miarą nie Idzi, tylko Eliasz (hebr. Eliahu). Idzi to Egidiusz (Egidij), imię na Wschodzie prawie nieznane. Kto jak kto, ale proboszcz powinien o tym wiedzieć.

Klikam

 

Pięknie Ci, Nikolzollern, dziękuję za polecenie do Biblioteki, dzięki któremu opowiadanie właśnie tam trafiło na wirtualną półkę i słuszne uwagi. Uśmiałem się serdecznie z samego siebie. Potem przeżyłem okres buntu, czyli zastanawiałem się, na co zrzucić ten niedopuszczalny błąd? Może na upał? :-D Wiesz, z czym mi się, pomyliło? Z czeskim Jiljí. :-D Wówczas by się zgadzało, ale to stanowczo nie to samo co Ilja. Poprawiam w te pędy.

Z uściskiem łapy,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Zacna historia. Dobrze pomyślana i nieźle opowiedziana. Umiejętnie splotłeś miejscowe legendy i opowieści kolejarzy z wątkami sięgającymi drugiej wojny światowej, zgrabnie przemykając przez szczególną przeszłość, aż do równie osobliwej współczesności.

Zastanawiam się, Wilku, czy fascynacja dymiącym wzgórzem, czego Janek był świadkiem w dzieciństwie, trwała w nim całe życie, by w finale tej opowieści doprowadzić Jana do zguby.

I byłaby to ze wszech miar satysfakcjonująca lektura, ale cóż… Cieniem na Przesiadce do wieczności kładzie się wykonanie pozostawiające wiele do życzenia. Wilku, zwróć baczną uwagę na zapis dialogów – one wymagają generalnego remontu.

 

Syn w tym cza­sie wy­gra­mo­lił się z auta i cie­ka­wie roz­glą­dał po oko­li­cy. → A może zwyczajnie: Syn w tym cza­sie wy­siadł z auta i cie­ka­wie roz­glą­dał się po oko­li­cy.

 

– Pio­trek! – oj­ciec za­wo­łał z ganku drew­nia­nej cha­łu­py. → – Pio­trek! – Oj­ciec za­wo­łał z ganku drew­nia­nej cha­łu­py.

Proponuję: – Pio­trek! – zawołał oj­ciec z ganku drew­nia­nej cha­łu­py.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Daw­niej więk­szość domów tu była ta­kich. – ob­ja­śnił oj­ciec… → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– Nie ma ła­zien­ki? – Zdzi­wił się synek.– Nie ma ła­zien­ki? – zdzi­wił się synek.

Tu znajdziesz wykaz czasowników dla didaskaliów dialogowych.

 

– Zimna! – wy­ra­ził nie­za­do­wo­le­nie Chło­piec. → Dlaczego wielka litera?

 

– Dla­cze­go nikt tu nie miesz­ka? – py­ta­nie chłop­ca… → – Dla­cze­go nikt tu nie miesz­ka? – Py­ta­nie chłop­ca

 

która też ma praw­no do tej dział­ki. → Literówka.

 

Do tego trze­ba dużo mnó­stwo za­in­we­sto­wać. → Dwa grzybki w barszczyku.

 

Nie mo­głeś spać przez lą­du­ją­ce sa­mo­lo­ty. → Przez startujące chyba też.

 

Zresz­tą po­cią­gów jeź­dzi mniej niż kie­dyś. → A może: Zresz­tą teraz jeź­dzi mniej pociągów niż kie­dyś.

 

– Janek! – nie­ogo­lo­ny męż­czy­zna… → – Janek! – Nie­ogo­lo­ny męż­czy­zna

 

– Szkoda, że nie dałeś znać wcześniej, zebralibyśmy skład do brydża. Posiedziałoby się do rana, pogadało, zakąsiło co nieco – charakterystycznym gestem pokazał na szyję… → – Szkoda, że nie dałeś znać wcześniej, zebralibyśmy skład do brydża. Posiedziałoby się do rana, pogadało, zakąsiło co nieco.Charakterystycznym gestem pokazał na szyję

Gestem pokazujemy coś, nie na coś.

 

on sam się trząsł i łzy mu pło­nę­ły z oczu. → Literówka, czy może nadprzyrodzona zdolność Łemka?

 

– Lesz­ku! – si­wo­wło­sa ko­bie­ta za­wo­ła­ła na do­ro­słe­go syna.– Lesz­ku! – si­wo­wło­sa ko­bie­ta za­wo­ła­ła do­ro­słe­go syna.

Wołamy kogoś, nie na kogoś.

 

– Śmiesz­na nazwa: Ka­sza­nów. Za­chi­cho­tał chło­pak.– Śmiesz­na nazwa: Ka­sza­nów – za­chi­cho­tał chło­pak.

Chichot jest odgłosem paszczowym.

 

Czę­sto sie­dzi po ko­ścio­łem św. An­drze­ja… → Literówka. W dialogach nie używamy skrótów. Winno być: Czę­sto sie­dzi pod ko­ścio­łem świętego An­drze­ja

 

Cze­kaj, zaraz sobie przy­po­mnę – Sprze­daw­czy­ni zmarsz­czy­ła czoło i kilka razy bez­gło­śnie po­ru­szy­ła war­ga­mi. Wresz­cie wy­pa­li­ła ra­do­śnie – Już wiem, Ilja! → Brak kropek po wypowiedziach.

 

Przed­tem oj­ciec ob­wą­chał za­wi­nię­tą w pa­pier kieł­ba­sę i dał po­wą­chać sy­no­wi. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Przed­tem oj­ciec ob­wą­chał za­wi­nię­tą w pa­pier kieł­ba­sę i podsunął ją pod nos sy­no­wi.

 

To zna­czy, nie zy­skał­by rangi mia­sta, nie roz­wi­nął­by się w XIX wieku prze­mysł oj­ciec mówił do syna, ale roz­glą­dał się uważ­nie. To zna­czy, nie zy­skał­by rangi mia­sta, nie roz­wi­nął­by się w dziewiętnastym wieku prze­mysł.Oj­ciec mówił do syna, ale roz­glą­dał się uważ­nie.

https://bookowska.pl/jak-zapisywac-liczby-w-tekstach/

 

W ką­ci­ku ust męż­czy­zny tkwił ust­nik wy­ga­słej fajki. → Nie brzmi to najlepiej, zwłaszcza że chyba nie był to tylko ustnik, a cała fajka.

Proponuję: W ką­ci­ku ust męż­czy­zny tkwiła wy­ga­sła fajka.

 

– Jak mnie nie chcesz słu­chać, to po­ga­daj ze sta­rym Fre­dem – Ilja od­wró­cił się i ru­szył przed sie­bie. → Brak kropki po wypowiedzi.

 

– Ja – od­parł Jan, po czym się po­pra­wił – Pra­wnu­czek Ja­ni­ny i Wła­dy­sła­wa z Ostoi. -> – Ja – od­parł Jan, po czym się po­pra­wił – pra­wnu­czek Ja­ni­ny i Wła­dy­sła­wa z Ostoi.

 

– Widzę, że interesa będziemy robić. – Tamten zatarł dłonie – Ty chcesz opowieści, a jak chcę: ćwiartkę chleba, herbatę w torebkach, cytrynę, kaszankę i karton papierosów – Wyliczył na palcach.– Widzę, że interesa będziemy robić. – Tamten zatarł dłonie. – Ty chcesz opowieści, a jak chcę: ćwiartkę chleba, herbatę w torebkach, cytrynę, kaszankę i karton papierosów – wyliczył na palcach

 

Jan za­ło­żył, że wie­dza, jaką za te wik­tu­ały uzy­ska→ Jan za­ło­żył, że wie­dza, którą za te wik­tu­ały uzy­ska

 

od­kro­ił ka­wa­łek pasz­te­to­wej. Potem wło­żył go do ust i żuł ze sma­kiem. → Pasztetowa to nie guma, nie wydaje mi się, aby nadawała się do życia.

Proponuję: Potem wło­żył go do ust i zjadł, mlaskając ze sma­kiem.

 

usiadł na ławce, a minę miał skon­ster­no­wa­ną. → Skonsternowany mógł być Jan, nie jego mina.

Proponuję: …skonsternowany usiadł na ławce.

 

– Nie. Ku­pu­ję taką w czer­wo­nych opa­ko­wa­niach – Wska­zał gdzieś do chaty. → Brak kropki po wypowiedzi. Nie bardzo wiem, jak można wskazać do czegoś.

Proponuję: – Nie. Ku­pu­ję taką w czer­wo­nych opa­ko­wa­niach.Machnął gdzieś w stronę chaty.

 

– Za tę pacz­kę by­ło­by trzy a może i czte­ry tamte! → Paczka jest rodzaju żeńskiego, więc: – Za tę pacz­kę by­ły­by trzy, a może i czte­ry tamte!

 

– Po co taka droga her­ba­ta? – Zdzi­wił się go­spo­darz.– Po co taka droga her­ba­ta? – zdzi­wił się go­spo­darz.

 

– Pa­cy­fi­ka­cje, silna par­ty­zant­ka, nie­le­gal­na pro­duk­cja broni, a w Ostoi Niem­cy stali od 1939 aż do stycz­nia 1945 na kwa­te­rach – od­parł szyb­ko Jan. → – Pa­cy­fi­ka­cje, silna par­ty­zant­ka, nie­le­gal­na pro­duk­cja broni, a w Ostoi Niem­cy stali na kwaterach od tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego aż do stycz­nia tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego – od­parł szyb­ko Jan.

 

– Pod ja­kimś nie­bem.Za­śmiał się tam­ten… → – Pod ja­kimś nie­bem – za­śmiał się tam­ten

 

– Tato… Tato… – chło­piec cią­gnął ojca za rękaw.– Tato… Tato… – Chło­piec cią­gnął ojca za rękaw.

 

– To wy­druk z geo­ra­da­ru – po­wie­dział męż­czy­zna i dodał – Wi­dzi­cie coś cie­ka­we­go?– To wy­druk z geo­ra­da­ru – po­wie­dział męż­czy­zna i dodał – wi­dzi­cie coś cie­ka­we­go?

 

poza tym, ze kon­tu­ry były nie­rów­ne… → Literówka.

 

– Ba­wi­cie się w takie za­ba­wy: wskaż róż­ni­cę mię­dzy ob­raz­ka­mi? – męż­czy­zna za­py­tał Piotr­ka.– Ba­wi­cie się w takie za­ba­wy: wskaż róż­ni­cę mię­dzy ob­raz­ka­mi? – Męż­czy­zna za­py­tał Piotr­ka.

 

– Co to za ba­da­nia? – chciał wie­dzieć Pio­truś.– Co to za ba­da­nia? – Chciał wie­dzieć Pio­truś.

 

Ich żywa zie­leń dziw­nie nie­pa­so­wa­ła do po­ma­rań­czo­wych pni sosen… → Ich żywa zie­leń dziw­nie nie­ pa­so­wa­ła do po­ma­rań­czo­wych pni sosen

 

Mimo cier­pie­nia parł wprzód.Mimo cier­pie­nia parł w przód/ naprzód.

Sprawdź znaczenie słów wprzódw przód.

 

kiedy za­wiódł lub za­cho­wał się wobec kogoś nie fair. → A może: …kiedy za­wiódł lub był wobec kogoś nie w porządku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bogini Regulatorzy, już się martwiłem, że nie zajrzysz do tej opowiastki. Od tygodnia czekam na Twój komentarz, który mnie sprowadzi na ziemię! Pięknie Ci za niego dziękuję! Siadam do lektury i z radością w sercu się odnoszę! :-)

 

Z uściskiem wszystkich łap,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Drogi Wilku który jesteś, przykro mi, że stałam się przyczyną Twojego zmartwienia, ale proszę o wyrozumiałość. Lat mi bowiem przybyło, oczy już nie te co kiedyś, więc i czytanie opowiadań odbywa się nieco wolniej niż dawniej.

Jednakowoż nie kryję, że niezmiernie mi miło, iż radość zagościła w Twym sercu i wyznaję z ukontentowaniem, że czuję się bardzo uściskana wszystkimi łapami. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Droga bogini Regulatorzy, z zapisem dialogów mam kłopot następujący. Otóż zasady znam (te z Fantazmatów mam nawet wydrukowane…) i z reguły jestem przekonany, że się ich trzymałem konsekwentnie przed dodaniem tekstu, a potem okazuje się, że wyszło jak na załączonym rysunku. :-D

Dziękuję Ci pięknie za poświęcony czas!

Łapy całuję,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Drogi Wilku który jesteś, to bardzo dobrze, że znasz zasady, bo teraz wystarczy nieco praktyki, by rzeczone zasady wprowadzić w czyn. Innymi słowy – pisz częściej, a będzie coraz lepiej.

I miło mi, że mogłam się przydać. :)

Serdeczności.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

„Pisz częściej” dobra i mądra rada. Któryś ze znanych pisarzy wręcz stwierdził, że jak się nie pisze przez cztery godziny dziennie codziennie, to nic z tego nie będzie. Piszę dużo. Nie są to niestety fabuły. Biorę sobie Twoje słowa do serca i będę pisał więcej nowel. HOWGH! :-)

Z uściskiem łapy,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Wilku, i to jest bardzo dobre postanowienie!

Powodzenia! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Regulatorzy! :-)

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Bardzo proszę, Wilku. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

Muszę przyznać, że mam mały problem z Twoim opowiadaniem.

Z jednej strony to ciekawy i pomysłowy tekst, z odniesieniem do pociągów oraz kolei, legendami związanymi z czasami drugiej wojny światowej, czy elementami rodem z satanistycznych horrorów. Pod tym względem fajnie się czytało, nawet pomimo kilku fabularnych uproszczeń, które troszkę mi zgrzytnęły (zachowanie dziecka, ta nadzwyczajna obsesja ojca i brak troski o syna, idea skonstruowania pociągu przebijającego skały itp.)

Z drugiej strony nie jest to chyba opowiadanie w tempie i stylu Grabińskiego. Pierwsza część troszkę przydługa jak na mnie, atmosfera grozy wchodzi gdzieś później, na znaczące elementy dla fabuły związane z koleją każesz czytelnikowi trochę poczekać.

Nie mniej czytało się szybko, płynnie, dobrze, że postawiłeś na takie zakończenie bez happy-endu.

 

Pozdrawiam, powodzenia.

Dzień dobry, cześć i czołem!

Pięknie Ci dziękuję, JPolsky, za przeczytanie, komentarz, wyrażone opinie i życzenia powodzenia! To bardzo miło z Twoje strony! Szanuję i doceniam!

Stefan Grabiński w liście do Karola Irzykowskiego wymienił liczne grono swoich naśladowców, kontynuatorów, a nawet plagiatorów. Wziąwszy pod uwagę, jacy autorzy się w tym zbiorze znaleźli, i co wówczas publikowali, jestem pewien, że autor „Muzeum dusz czyśćcowych” uznałby niniejszą opowiastkę za naśladownictwo lub kontynuację.

Z serdecznym uściskiem łapy,

Wilk który jest

 

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Cześć, Wilku!

 

Osią tekstu jest obsesja Jana i jest to mocny aspekt tekstu – początkowo tego nie zdradza, z czasem widać to coraz lepiej. Podobało mi się.

Piotrek nie jest współczesnym dziesięciolatkiem, albo trafił się bardzo wyjątkowy osobnik. Ta składowa tekstu wychodzi najmniej wiarygodnie – jego rozmowy itd. są na poziomie sześciolatka, tak też jest zresztą traktowany przez innych.

Po tekście niestety widać też limit. Nie obciąłeś opisów (i dobrze!), ale przez to niektóre informacje musiałeś podać z rękawa, bez subtelności.

Nie do końca przekonują mnie rozmowy z oboma staruszkami – uzyskiwanie tych informacji idzie trochę za łatwo, przez co powiewało mi infodumpami – nie narzekałbym, gdyby lepiej oddać klimat bajęd starych dziwaków. Zrzucę wszystko na karb wspomnianego wcześniej limitu.

Natomiast pomysły i powiązanie wszystkiego ze sobą bardzo przypadły mi do gustu. Wrzucenie złotego pociągu dodaje smaczku, trochę poniemieckich historyjek, stare tajemnice i klimat przeklętego miejsca bardzo mi się podobały!

Ogólnie podsumowałbym to tak, jak mi gdzieś w komentarzach mignęło – bardzo fajne koncepcje tekstu, ale trochę zabrakło wykonania.

 

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Krokus!

Pięknie dziękuję, że przeczytałeś i podzieliłeś się wrażeniami. Cieszę się, że mimo podniesionych uwag, opowiadanie Ci się spodobało. Miło mi, że hej!

Jeśli chodzi o Piotrka, to mogę go co najwyżej wysłać rok wcześniej do szkoły, wówczas wystąpi jako dziewięciolatek. Jest nieśmiały i pozbawiony bezpiecznego azylu dla młodego pokolenia w postaci łączności z Internetem. Za sobą ma ponure doświadczenie pandemii i izolacji. Jest ciekawy świata, otwarty, ale też pełen obaw. Dzieci, które długo ssały kciuk, albo łapały za uszy, nie rzucają tego, bo zmieniła się kartka w kalendarzu i nagle wyrosły.

Bajania starych dziwaków. Poruszyłeś bardzo ciekawy wątek. Z mojego doświadczenia wynika, że to często są ludzie szukający sprawiedliwości za doznane krzywdy faktyczne lub uronione. W takich okolicznościach poznałem pana o imieniu Saturnin. Jako fan prozy Grabińskiego byłem pod ogromnym wrażeniem, że można faktycznie tak mieć na imię. Mam nadzieję, że jeszcze żyje. Teraz by pewnie docierał do setki… Po niedawnej deklaracji kanclerza Olafa Scholza mógłby wreszcie liczyć na zadośćuczynienie za doznane krzywdy. Taką postacią, którą los potraktował mniej sprawiedliwie, jest tutaj Fred. Ilja z kolei jest tu obcy i woli nie rzucać się w oczy. Najwidoczniej doświadczył już z tego tytułu przykrości. Na wszelki wypadek nie chce też robić sobie wrogów. Natomiast żaden z nich nie jest bejdakiem. 

Cieszę się, że pomysł Ci się spodobał. Gorzej by było, gdyby wykonanie było perfekcyjne a pomysł nijaki. Włodek „Kinior” Kiniorski wyraził to kiedyś w dosadny sposób: „gra kapela i wszystko niby dobrze i równo, a męskim przyrodzeniem wali ze sceny”.*

Raz jeszcze pięknie dziękuję, że przeczytałeś „Przesiadkę do wieczności” i podzieliłeś się refleksjami. Będę miał o czym pomyśleć. 

Z uściskiem łapy,

Wilk który jest

*Kinior nie mówił: „męskim przyrodzeniem”. Był bardziej dosadny.

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Tekst ładnie napisany, ale jak na mój gust za wolno się rozpędza. I wizja diabła wywołała raczej uśmiech niż dreszczyk. Ale całość fajnie się czytało. Dobrze nakreślony obraz zapadłej wiejskiej dziury przeraża bardziej niż piekielna końcówka ;)

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Pięknie dziękuję, Marcinie_Maksymilianie za doczytanie do końca i komentarz. Faktycznie, odkąd zabrakło dawnych kaznodziejów, piekło wydaje się dziś klimatyzowane. Opatowi Michałowi z Krakowa wystarczyło napisać w XV wieku, że diabeł pojawił się pod postacią Etiopa bardzo szpetnego, by przerazić publikę. Dziś wywołuje uśmiech, albo nawet sympatię. Ludzkość wodzi się na pokuszenie sama, więc co ma do roboty? Stoi sobie przy dymnicy i patrzy, jak płomienie topią skałę. Zabijanie czasu to trudna sztuka, zwłaszcza, gdy ma się go tyle. 

Z uściskiem łapy,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Motylanoga, a miało wiać grozą… ;-) Pięknie Ci, Anet, dziękuję za dobre słowo!

Z uściskiem łapy,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Głos chłopca zdradzał silne emocje.

Jakie? Są różne stany emocjonalne. Chłopiec może być podniecony, przestraszony, znudzony – zależnie od tego, co go czeka i co on o tym myśli.

odparł trzydziestokilkuletni mężczyzna

Sama liczba (zwłaszcza między trzydziestką a sześćdziesiątką) niewiele mówi o bohaterze.

Brama składająca się z drewnianej, poczerniałej ramy wypełnionej drucianą siatką opadła na zawiasach i nie dawała się otworzyć.

Hmmm. Skrzydło bramy, poczerniały drewniany prostokąt wypełniony siatką, opadło na zawiasach i nie chciało się ruszyć.

Z wysiłkiem wyciągnął ją z ziemi

Jakim cudem skrzydło bramy wbiło się w ziemię? Może, gdyby tam było błoto.

i utorował drogę na podwórko.

Torowanie drogi sugeruje więcej przeszkód, a tak?

Pierwszy raz przyjechał do Ostoi znanej mu dotąd tylko z rodzinnych opowieści.

Pierwszy raz przyjechał do Ostoi, znanej mu dotąd tylko z rodzinnych opowieści.

Gniazdo męskiej linii rodu

Rody w naszej części świata są raczej patrylinearne. Więc nie ma co tego zaznaczać.

choć przyjazd tutaj wywołał nieoczekiwany a gwałtowny spór między rodzicami, cieszył się, że tu jest

Hmm. Na pewno wycięłabym "tutaj".

Był w wieku, w którym człowiek zdaje się chłonąć świat całym sobą.

Hmm?

– Piotrek! – Ojciec zawołał z ganku

Lepiej: – Piotrek! – zawołał ojciec z ganku.

Dziesięciolatek pędem minął bramę i pognał przez podwórko pokryte tu i ówdzie kępami wysokiej trawy, chwastów i polnych kwiatów.

Aliteratywne, znowu metryczka, i – podwórko nie jest pokryte, tylko porośnięte: Dziesięciolatek pędem minął bramę i pognał przez podwórko, między kępami wysokiej trawy, chwastów i polnych kwiatów.

, wychwyciwszy zdumienie syna.

Oczywiste, wytnij.

mało kto też trzyma zwierzęta hodowlane

"Też" psuje rytm.

Wywód przerwał hałas wywołany przez pędzący pociąg.

Nienaturalne. Może być np.: Przerwał mu turkot pędzącego pociągu.

kończy się na nasypie kolejowym

Hmm.

ustawił przed dom emaliowaną miskę i napełnił ją prawie po brzeg.

Literówki: domem, brzegi.

– Zimna! – wyraził niezadowolenie chłopiec.

Co tak górnolotnie? Może: wzdrygnął się? Poskarżył się?

drugi taki zwyczajny, żeby podgrzać do mycia albo prania.

W czajniku, nie w kociołku?

trochę się wywietrzyło.

Szybko.

Nieunormowany stan prawny,

Mnie co prawda dali własne klucze do domu dopiero, kiedy prababunia dokumentnie ogłuchła, i do dziś nie dowierzają, że umiem sobie zawiązać buty, ale – kto przemawia do dziecka językiem prawniczym?

Jedyne co się w tej okolicy udało za komuny to elektryfikacja.

Jedyne, co się w tej okolicy udało za komuny, to elektryfikacja.

Zasięg telefonii komórkowej jest lichy,

Hmmm.

światłowodu jeszcze nie podciągnęli

Tak automatycznie to go nie ciągną.

Chłopiec popatrzył na swój pierwszy telefon

Nie wiem, po co zaznaczasz, że pierwszy. Zresztą, czy Internet w komórkach nie leci po głównym sygnale? Nie używam, to nie wiem.

Ponieważ działka jest niewielka, długa a wąska, bardziej nadaje się na daczę letniskową niż na stałe zamieszkanie. Do wypoczynku z kolei hałas pociągów nie zachęca.

Źle to brzmi, nienaturalnie. Może tak: Działka jest za mała, żeby na niej stale mieszkać, a wypocząć trudno przez pociągi.

Pamiętasz, gdy mieszkaliśmy

Pamiętasz, jak mieszkaliśmy.

Chodź, podejdziemy do torów, poczujesz ten zapach stali, smaru i drewnianych podkładów, który przypomina mi dzieciństwo, choć od naszego domu do torów był spory kawałek.

Jakieś to… sztuczne.

– Janek! – Nieogolony mężczyzna ubrany we flanelową koszulę krzyknął przez płot.

Lepiej: – Janek! – krzyknął przez płot nieogolony mężczyzna we flanelowej koszuli.

– Lechu – odparł zawołany.

Hmm.

zakąsiło co nieco – charakterystycznym gestem pokazał na szyję i uśmiechnął się szeroko do miłych najwidoczniej wspomnień.

Zapis dialogów: zakąsiło co nieco. – Charakterystycznym gestem pokazał na szyję i uśmiechnął się szeroko do wspomnień.

– No to będzie poważna wyprawa!

– No, to będzie poważna wyprawa!

ciekawa kwestia

https://sjp.pwn.pl/szukaj/kwestia.html ?

Mówią o nim medium.

Supozycja materialna: Mówią o nim "medium".

Przyjechał z łemkowszczyzny.

Nazwy własne dużą literą.

Zademonstrował kiedyś w klubie po pijaku.

"Zademonstrował" jest za wysokie do tego zdania. Pokazał.

łzy mu płonęły z oczu

Mocny kandydat na litrówkę roku :D Cała wypowiedź ciut infodumpowa, może przydałoby się dodać postaci charakteru?

– Ciekawe.

A tu już mi się zwichnęło zawieszenie niewiary.

– Leszku! – siwowłosa kobieta zawołała dorosłego syna. – Obiad!

Ta kobieta pojawia się znikąd. Pomaluj ten świat, np.: – Leszku! – Z otwartych drzwi chaty dobiegł wysoki głos. – Obiad!

Podobno pochodzi od tego, że kupiono ją dawno temu za ileś tam worków kaszy

Jak rozumiem, kupiono nazwę? Skróć: Podobno wieś kupiono dawno temu za ileś tam worków kaszy.

Jazda do pobliskiego miasteczka trwała zaledwie kilka minut. Weszli do sklepu spożywczego ulokowanego obok mostu.

Pokaż mi to miejsce: Jazda potrwała kilka minut. Zaparkowali przy kamienicy obok mostu i weszli do środka.

– Janek! – krzyknęła niemłoda już niewiasta słusznej postury.

Pokaż mi tę niewiastę. Ale nie tak demograficznie – pokaż siwe włosy, fartuch, taki niebieski z falbankami, cokolwiek.

Fertyczna ekspedientka z zaskakującą, wziąwszy pod uwagę jej tuszę, zwinnością wypadła zza lady

Ona się tu właśnie pokazuje jako https://sjp.pwn.pl/szukaj/fertyczna.html , więc nie mnóż bytów ponad potrzebę: Ekspedientka, zwinnie, jakby ważyła o połowę mniej, niż ważyła, wypadła zza lady.

– Jaki słodziak! – Pani Ewa pogłaskała Piotrka

… to nie kot.

Chłopiec zawstydzony od tego nadmiaru czułości ze strony nieznanej mu kobiety schował się za nogą ojca.

Ona ma dziesięć lat, a zachowuje się trochę jak sześciolatek. Ponadto – zawstydzony czymś. I nie mnóż bytów: Chłopiec, zawstydzony, schował się za nogą ojca.

Po chwili nabrawszy odwagi, skinął głową, że chętnie.

Po chwili, nabrawszy odwagi, skinął głową.

dobrze mu z oczu parzy

Literówka.

mów co podać

Mów, co podać.

którym mówią medium?

Cudzysłów!

– wyraziła żywe zainteresowanie.

Didascale zbędne, a wręcz psujące zawieszenie niewiary, bo mocno zapewnia. Ogólnie – sposób wprowadzenia postaci medium zaklasyfikowałabym jako łopatologiczny in summo gradu.

udało się go podchmielić

Hmm.

patrzy gdzieś hen

Patrzy gdzieś, hen.

bezgłośnie poruszyła wargami. Wreszcie wypaliła radośnie

Rym. "Wypaliła"?

Już wiem, Ilja!

Dość popularne za ścianą wschodnią, o ile wiem. Zatem – powinno się kojarzyć "rusko" a nie "jakoś tak obco".

Ksiądz proboszcz tłumaczył, że to wschodnia wersja naszego Eliasza.

A Eliasz u nas właśnie mało popularny, co sprawia, że zdanie rzuca się w oczy jako wskazówka dla czytelnika.

zajechał od zaplecza

Aliteracja.

zakończył z nostalgią.

Nostalgia jest jasna z wypowiedzi – nie tłumacz nam tego.

Gdy rozkoszował się słodyczą

Nie przesadzasz trochę?

Innych atrakcji niewiele tu dla dziecka było. Można było pójść na pocztę

A może: Innych atrakcji mieliśmy niewiele. Można było pójść na pocztę.

Droga wiodła delikatnie pod górę

… klęcz na grochu. Droga wiodła na szczyt płaskiego wzgórza.

chłodnego, barokowego wnętrza

Jedno nic nie ma do drugiego. Daj jakiś szczegół.

Ojciec powiedział szeptem, żeby nie przerywać skupienia nielicznym modlącym.

Ojciec powiedział szeptem, żeby nie przeszkadzać w modlitwie kilku znajdującym się tu parafianom:

po skąpo oświetlonej świątyni

Hmm.

Przy filarach widniały błyszczące złotem figury błogosławionych.

Hmmmm.

Sufit zdobiły freski, ale te od dawna wymagały renowacji, więc trudno było rozpoznać, jakie sceny biblijne lub z życia świętych przedstawiają.

Nie tak. Wyobraź sobie, że tam jesteś. Co widzisz? Interpretację zostaw nam.

Przemierzyli nawę i transept

Słownictwo specjalistyczne.

Wreszcie dostrzegł mężczyznę siedzącego na schodach kaplicy żałobnej. Przyjrzał się staruszkowi. Dziadek ubrany był tak, jak dawniej nosili się mężczyźni nawet na co dzień, w garnitur i skórzane trzewiki. Brodę miał siwą. Głowę osłaniał elegancki, zielony kapelusz, niepasujący do znoszonej, szarej marynarki. Oczy kryły się w cieniu rzucanym przez rondo. W kąciku ust mężczyzny tkwiła wygasła fajka.

Poza tym, że "dziadek" wobec obcej osoby ma wydźwięk lekceważący, ten opis można lepiej zorganizować. Na przykład: Wreszcie dostrzegł siwobrodego mężczyznę, siedzącego na schodach kaplicy żałobnej. Staruszek miał na głowie elegancki, zielony kapelusz, którego rondo ocieniało oczy. W kąciku ust tkwiła wygasła fajka. Z kapeluszem kontrastował garnitur, taki, w jakich chodziło się dawniej, szary i mocno już wyświecony, i skórzane trzewiki.

Jan nie zwracając uwagi na syna, podszedł do starca.

Lepiej tak: Nie zwracając uwagi na syna, Jan podszedł do starca.

, jakby tłumaczył zdanie z podręcznika dobrych manier napisanego po angielsku, pominąwszy tylko zwyczajowe: „how are you?”.

…?

Oczy miał blade, jakby wyblakły wraz ze złachanym garniturem.

Hmm. Co próbujesz mi powiedzieć?

Obserwował przez chwilę Jana, a uznawszy, że mężczyzna zaraz sobie pójdzie, po uzyskaniu twierdzącej odpowiedzi, kiwnął głową…

Mętne, z winy przecinków: Obserwował Jana przez chwilę, aż uznał, że mężczyzna sobie pójdzie, kiedy usłyszy odpowiedź. Kiwnął głową…

Zastanawiał się przez chwilę, czy nie skłamać i nie zaprzeczyć, ale nie wiedząc z kim ma do czynienia, postanowił potwierdzić ruchem głowy.

Zastanawiał się przez chwilę, czy nie skłamać, ale nie wiedząc, z kim ma do czynienia, potaknął.

Niby piaszczyste i pokryte sosnowym lasem, ale pod plątaniną korzeni jest skała.

A dlaczego nie miałoby być? Wzgórze jest porośnięte, nie pokryte.

przesunął się na schodku, robiąc miejsce.

Przesunął się na schodku, żeby zrobić miejsce.

mówili już tylko o dwóch rzeczach: o pacyfikacjach okolicznych wsi, o ocalałych i znajdowanych w zgliszczach szkieletach i o górze, z której unosi się czasem dym.

To trzy rzeczy. Co najmniej.

też widziałem to zjawisko

Naturalniej: też to widziałem.

Stwierdziła, że mi się na pewno przywidziało

A może tak: Upierała się, że to przywidzenie?

Jan rozluźnił dłonie.

Hmm.

Ale ja chcę pojąć, co widziałem!

Lepiej: zrozumieć. Nie używaj wysokich słów bez potrzeby.

zaczął zdanie

Wystarczy: zaczął. Hmm, czyli Jan przyjechał tu specjalnie – ale nie do medium, jak przez chwilę myślałam, tylko na wzgórze. Niezbyt to medium wiarygodne jako zbieg okoliczności.

dokończył z radością w głosie Piotruś

"W głosie" prawie zawsze jest zbędne: dokończył radośnie Piotruś.

– Jak go znajdę!

Tu nie miało być pytajnika?

między gminną biblioteką i budynkiem z dawnymi salkami katechetycznymi

Lepsze "a" niż "i", ale w ogóle – dotąd myślałam, że to jakiś wzgórek pod miastem. Nakreśl jakieś tło, chociaż troszkę.

W końcu ruszył w dół ulicy dziarskim krokiem.

"Krok" też rzadko bywa potrzebny: W końcu dziarsko ruszył w dół ulicy.

– Tato! – okrzyk syna zatrzymał go w miejscu.

– Tato! – Okrzyk syna zatrzymał go w miejscu.

Zakłopotany zawołał:

Aliteracja.

Szli w milczeniu obok zalewu

Można iść brzegiem zalewu. Ponadto – myślałam, że to Podlasie albo coś. A tu Pomorze? https://pl.wikipedia.org/wiki/Zalew

obaj zanurzeni w myślach

Idiom: zatopieni w myślach.

To taki stan umysłu, w którym nie możesz się uwolnić od jakichś powracających myśli, albo jakichś czynności. Chcesz przestać, ale nie możesz, bo te obrazy powracają, narzucają się, nie dają spokoju. Nie możesz skupić się na dłuższą metę na niczym innym. Dlaczego pytasz?

Naturalniej: To jest wtedy, kiedy jakaś myśl albo czynność nie daje ci spokoju. Chcesz przestać o tym myśleć, ale nie możesz, bo to ciągle wraca. Nie możesz się na dłużej skupić na niczym innym. Dlaczego pytasz?

masz obsesję tego wzgórza

Masz obsesję na punkcie tego wzgórza.

– zaprzeczył gwałtownie ojciec. –

Didascale zbędne.

W szkole dają za takie zainteresowania dodatkowe punkty.

Hmm.

– Tak! – odparł chłopiec i wyraźnie się uspokoił.

Odparł – z wykrzyknikiem?

Raźnym krokiem weszli na ulicę Pasterską. Chodnik znajdował się tylko z jednej strony.

"Znajdować się" nie jest synonimem "być": Raźno weszli na ulicę Pasterską. Chodnik miała tylko z jednej strony.

pomalowane barwnie ogrodzenia z siatki

Może: barwne ogrodzenia z siatki?

, na którym spodziewał się znaku, który powiadomi go, że dotarli do domu gospodarza, o którym mówił stary Ilja.

Łopata, skasuj.

Tak doszli do miejsca, w którym trotuar na szerokości półtora metra pokryty był petami.

Hmmm.

Mężczyzna z domu, który jako jedyny nie miał ogródka od frontu, lecz jego boczna ściana biegła wzdłuż chodnika, wyglądał odpychająco.

Źle się to parsuje. Ten dom jako jedyny przylegał do chodnika, a patrzący na nich z okna mężczyzna wyglądał odpychająco.

patrzył nieprzychylnie

Czyli jak?

, nie okazując urazy.

A może po prostu: spokojnie?

– Ja – odparł Jan, po czym się poprawił – prawnuczek Janiny i Władysława z Ostoi.

– Ja – odparł Jan, po czym dodał – prawnuk Janiny i Władysława z Ostoi. Znam co prawda dorosłych facetów, którzy nadużywają zdrobnień, ale to zawsze coś o człowieku mówi i do Jana nie pasuje.

– Fryderyku jak już – sprostował starzec. – Zależy o co.

Zasadniczo, "Fred" jest zdrobnieniem od Fryderyka, nie od Alfreda, więc skąd to przypuszczenie? Przecinki: – Fryderyku, jak już – sprostował starzec. – Zależy, o co.

– Jan założył, że wiedza, którą za te wiktuały uzyska, warta jest inwestycji.

Zbędne.

Byli już kilka metrów od okna

Dajcie już sobie raz na zawsze spokój z tymi metrami.

Czy mogę zamienić kaszankę na pasztetową i papierosy na tytoń do fajki? –

Przecież to on dyktuje warunki? Chyba że sprawdza, na ile może sobie pozwolić, to też możliwe, ale to on ma to, czego Jan chce.

Przed drzwiami stał stół przykryty ceratowym obrusem

Przed drzwiami stał stół, przykryty ceratowym obrusem.

charakterystyczne, żółte pudełko herbaty

Tu bez przecinka.

Gdy skończył, drzwi otworzyły się jak w bajce, albo grze, gdy bohater musi dokończyć jakąś misję, by dostać się dalej w świat opowieści.

Hmm. Niby dziwna metafora, ale… Gdy skończył, drzwi się otworzyły, jakby to była bajka albo gra komputerowa, a on właśnie wypełnił zadanie i miał przejść o krok dalej.

zawinięta w supeł

Związana w supeł.

Wykazał się szczodrością, a ten tu narzeka.

Nie tłumacz nam tego.

przy użyciu maszynki

Za pomocą maszynki.

małą, turystyczną lodówkę

Przecinek zbędny.

wędlinę, cytryny i pół chleba

Ani chleba, ani owoców nie przechowuje się w warunkach chłodniczych.

Powiedział wyniosłym tonem:

Hmmmmmmmm.

Produkt był często reklamowany, jak można było go nie znać?

Jak się nie ma telewizora… zresztą skąd te zastrzeżenia? Pokazujesz Jana jako oderwanego od rzeczywistości (tej, w której tkwi Fryderyk – rzeczywistości przymierającego głodem emeryta), to rozumiem – ale dlaczego?

Nie. Kupuję taką w czerwonych opakowaniach.

Zniknął myślnik.

– A! – Zrozumiał Jan – Za tę paczkę byłyby trzy a może i cztery tamte!

– A! – zrozumiał Jan – Za tę paczkę byłyby trzy, a może i cztery tamte!

– No nazywa się, ale…

– No, nazywa się, ale…

Pewnie sam miód – dokończył z sarkazmem.

Tłumaczysz.

Słychać było odgłos przesuwanych fajerek.

Konkretniej: Słychać było szczęk przesuwanych fajerek.

niosąc starą, drewnianą tacę, a na niej trzy szklanki w metalowych koszyczkach napełnione herbatą

Przecinki: niosąc starą, drewnianą tacę, a na niej trzy szklanki w metalowych koszyczkach, napełnione herbatą.

Przyniosę ci soczek z samochodu – dodał.

Dobra, on ma dziesięć lat, nie sześć.

W tym czasie starzec wstał i oddał mocz bezpośrednio pod płotem, nie drepcząc nawet w stronę wygódki.

Za wysoki ton, za dużo wielkomiejskiego oburzenia (które pasowałoby w narracji pierwszoosobowej, nawet trzecioosobowej ograniczonej, ale nie wszechwiedzącej): Tymczasem starzec wstał i wysikał się pod płotem.

wzgórze się dymi

Jak wzgórze dymi, albo jak ze wzgórza się dymi.

ewentualnie ostatnie kłęby mgły się unosiły

Albo unosiły się kłęby mgły.

U pradziadków też się o tym wzgórzu niesamowite rzeczy mówiło.

Hmm.

No, ci tam u twoich pradziadów.

No, ci tam, u twoich pradziadków.

pyszną, pieczoną kiełbaskę.

Tu bez przecinka.

– Masz kiełbasę? – Zaciekawił się staruszek.

– Masz kiełbasę? – zaciekawił się staruszek.

– Niechaj tak będzie – mruknął stary

"Niechaj" jest wysokie. Swoją drogą, najpierw Jan mu "panował", teraz przeszedł na "wy"?

– Co wiesz o tych terenach z czasu wojny?

Wypowiedź nie pasuje do postaci. Brzmi jak Wołoszański.

Potem nastąpił u niego kolejny atak kaszlu, tak długi i natarczywy, jakby chciał płuca wypluć.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/natarczywy.html Poza tym zdanie zaczyna się jak z podręcznika medycyny: Potem znów się rozkaszlał, długo i charkotliwie, jakby chciał płuca wypluć.

Gdy ustał, gospodarz przetarł załzawione oczy brudną chustką i znowu splunął pod stół

W końcu przetarł załzawione oczy brudną chustką i znowu splunął pod stół.

Piotruś odłożył resztę kanapki bezpośrednio na ceratę. Wyraźnie walczył z mdłościami. Jan zdawał się nie zwracać na to uwagi. Wpatrywał się we Fryderyka, czekając ciągu dalszego opowieści.

A na co miał ją odłożyć? Piotruś, wyraźnie zielonkawy na twarzy, odłożył resztę kanapki na ceratę, ale Jan z napięciem wpatrywał się w gospodarza.

nikt tak nie umiał łączyć magii i technologii jak szwaby

Zamyślił się nad głębią własnych przemyśleń, po czym ciągnął.

Brzmi to dość ironicznie. Uprościłabym: Zamyślił się na chwilę i podjął: (i tu bez kropki).

Strój miał cały czerwony, nawet buty, a na ramionach czarny płaszcz wykonany jakby z jakiejś błony.

Może tak: Cały na czerwono, nawet buty, tylko płaszcz miał czarny i jakby błoniasty.

Groza taka od niego biła, że niektórzy w momencie posiwieli.

Mhm.

bez pudła wybrał

"Bez pudła" czyli trafnie. Hę?

– Pod jakimś niebem. – zaśmiał się tamten, a szyderstwo przebijało się nawet przez cudzoziemski akcent. –

– Pod jakimś niebem – zarechotał tamten.

Nie pozwolili im się pożegnać z rodzinami,

Mógłby tego oczekiwać Piotruś, mógłby Jan, który buja w obłokach, ale Fryderyk zna życie i raczej nie wygłaszałby uwag tak naiwnych.

Przejechali w sumie tylko czterdzieści kilometrów na bocznicę fabryki kamionki przemysłowej „Maria”.

Jakie znaczenie mają te szczegóły?

Tam, kazali im

Tu bez przecinka.

Rozejrzeli się po najbliższej okolicy i zobaczyli, że zrobiony został rozjazd i położono w tajemnicy przed miejscowymi nowe tory, które wiodły wprost w stronę interesującego cię wzgórza.

Rozejrzeli się i zobaczyli rozjazd i nowe tory, położone w tajemnicy przed miejscowymi, które wiodły na wzgórze.

Zdziwiło ich, że cała obsługa składała się z Niemców, bo to było bardzo rzadkie zjawisko. Raczej jeździli tutejsi, dlatego też mogli prowadzić akcje sabotażu.

Zdziwiło ich, że cała obsługa składa się z Niemców, bo zwykle jeździli tutejsi, dzięki temu można było robić sabotaż.

Wyglądały według ojca jak otwarty bębenek rewolweru

Wyglądały, według ojca, jak otwarty bębenek rewolweru.

Mnie się zaś widzi, na podstawie jego opowieści, że raczej jak silniki rakietowe promu kosmicznego.

Hmmm. Po mojemu, to bardziej jak silniki rakiety.

droga będzie krótka, ale długotrwała

Sprzeczność. Może być: droga będzie krótka, ale podróż długa.

Cudacznie odziany cywil wskoczył na pomost, a z nim czterech żołnierzy z MP gotowymi do strzału. Ten w czerwonym stroju ze znawstwem obejrzał dysze.

Cudacznie odziany cywil wskoczył na pomost, a z nim czterech żołnierzy z MP gotowymi do strzału. Obejrzał dysze.

Wyraźnie zadowolony ustawił je pod wybranymi kątami.

Wyraźnie zadowolony, ustawił je po swojemu.

Nie trzymając się rusztowania

Rusztowania?

Trwać to musiało dosłownie chwilę, ale ojcu się zadawało, że całą wieczność, gdy odkryli, że pędzą wprost w skalistą ścianę wzgórza.

To mogło trwać chwilę, ale ojcu się wydało, że całą wieczność, jak się połapał, że pędzi na ścianę.

a parowóz wjeżdżać we wzgórze mimo tego, że szyny prowadziły li tylko do skały.

I nic im się nie stało? Nie po polsku: a parowóz drążyć wzgórze, chociaż szyny, oczywiście, kończyły się przy ścianie.

Zdawało się przez moment, że przebiją się bez trudu, bo tuż za pierwszą ścianą trafili na otwartą przestrzeń jakiejś pieczary, ale kamienie tak samo jak szybko się rozgrzewały, tak błyskawicznie stygły i zaczynały gnieść boki maszyny.

Myśleli przez chwilę, że przejadą bez trudu, bo tuż za pierwszą ścianą trafili na otwartą przestrzeń, ale kamienie tak samo, jak szybko się rozgrzewały, tak błyskawicznie stygły i napierały na boki maszyny.

a jego noga utknęła w tym potrzasku

A jemu noga utkwiła w potrzasku.

Desperacko spróbował kończynę wyszarpać, ale przecięła ją skała tak gorąca, że z bólu stracił przytomność.

Próbował się wyszarpnąć, ale zemdlał z bólu.

Mieli go zastrzelić, ale stwierdzili, że i tak nikt mu nie uwierzy.

Mieli zastrzelić, ale uznali, że i tak nikt mu nie uwierzy.

Zlitowali się na wieść, że żonę ma w ciąży i zaufali zapewnieniom felczera, że od takiej rany szybko umrze.

Akurat… Zresztą felczer powtarzał, że od takiej rany szybko umrze.

Ojciec jednak przeżył, za to pogrążona w potwornym smutku wobec tego nieszczęścia matka zmarła przy moim porodzie

Bardzo nienaturalne: Ojciec jednak przeżył, za to matka nie wytrzymała tego wszystkiego i zmarła, wydając mnie na świat.

Przy spowiedzi stary zakonnik mu powiedział, wysłuchawszy opowieści, że kto choćby i pod przymusem nogę do przedsionka piekła wsadzi, zło będzie go ścigać zawsze.

Źle to brzmi.

Tu dziadyga zamilkł na chwilę, znów kontemplując swoje słowa. Po tej krótkiej zadumie podjął opowieść.

Tu starzec urwał i po chwili zadumy podjął:

Ucięło mi nogę prawie w tym samym miejscu co w czasie wojny ojcu

Ucięło mi nogę prawie w tym samym miejscu, co ojcu.

powiedział, że przez tamtą ucieczkę taty tak już w naszej rodzinie będzie z pokolenia na pokolenie

Hmmmmmmmm.

zakończył i zapalił

Aliteracja.

– Ano nie

– Ano, nie.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Część druga:

O tym, że obiecał kawałek kiełbasy zapomniał tak samo jak jego zadumany rozmówca.

W sumie nie ma potrzeby tego zaznaczać: O obiecanej kiełbasie zapomniał tak samo, jak jego rozmówca.

W innych okolicznościach cieszyliby się blaskiem płomieni i pyszną kiełbasą, zdawało się jednak, że jakaś groza nad nimi wisi, a zło podpełza od strony kolejowego nasypu

Mało naturalne.

Jan go udobruchał,

Uspokoił. https://sjp.pwn.pl/szukaj/udobrucha%C4%87.html

potem pojadą do domu, nie zostając na drugą noc

Aliteracja i źle użyty imiesłów: potem od razu jadą do domu.

ścieżką wiodącą przez leszczynę

Wiodącą wśród leszczyny.

Rozmawiając przeszli przez łąkę

Rozmawiając, przeszli przez łąkę.

Gdy dotarli do wzgórza, stwierdzili, że nie są sami. Łysy mężczyzna ubrany w bojówki i kamizelkę z licznymi, naszytymi kieszonkami, patrzył na jakieś wydruki i coś mruczał pod nosem.

Co za maniera z tym wiecznym "stwierdzaniem"…: Na szczycie wzgórza zastali łysego mężczyznę w bojówkach i kamizelce z mnóstwem kieszonek. Patrzył na jakieś wydruki, mrucząc pod nosem.

Chcecie zobaczyć coś ciekawego? – zagadnął.

Didascale zbędne (i nie zagadnął, bo to Jan zagadnął jego – czyli zaczął rozmowę).

który wyglądał jak USG jamy brzusznej.

Każdy widział USG jamy brzusznej…

Piotruś i Jan wlepili wzrok

Wlepili oczy.

Nie dostrzegli jednak nic, co by było godne uwagi.

A może: Wydruk nic im nie mówił.

– No tak, to robota dla zawodowców – stwierdził tamten, odkrywszy, że przybyli nie dostrzegają niczego wartościowego.

Po co to tłumaczysz?: – No, tak, robota dla zawodowców – przyznał obcy.

zaznaczył zarys

Gdyby był "kontur" toby nie było aliteracji.

Pokazał im kartkę na nowo i zapytał:

Można spokojnie wyciąć.

– Brawo, mały – pochwalił chłopca nieznajomy. Tym samym markerem obrysował coś na drugim wydruku. Pokazał im oba i rzekł: – Widzicie różnicę?

Przycięłabym: – Brawo, mały – pochwalił nieznajomy. Narysował coś markerem na drugim wydruku, pokazał im oba i spytał: – Widzicie różnicę?

Na obu kartkach wśród szarych plam i linii obrysowane były czerwonym markerem kontury parowozów. Nie zauważyli nic innego, poza tym, że kontury były nierówne, ale zrzucili to na ich niezbyt precyzyjne wykonanie.

Na obu kartkach, na tle szarych plam i linii nakreślone były czerwone kontury parowozów, nierówne, ale w końcu obcy rysował na kolanie.

– Bawicie się w takie zabawy: wskaż różnicę między obrazkami? – Mężczyzna zapytał Piotrka. Ten skinął w odpowiedzi głową. – No to znajdźcie jedną – dodał ze śmiechem.

– Znacie te zagadki, "wskaż różnicę między obrazkami"? – zapytał Piotrka mężczyzna, a chłopiec skinął głową. – No, to znajdźcie jedną!

W tym momencie z polnej drogi wyjechał samochód terenowy, a kierowca nacisnął klakson. Mężczyzna pomachał do niego, zabrał wydruki i spakował do torby z laptopem.

A może tak: Nagle usłyszeli klakson. Na końcu polnej drogi stała terenówka. Mężczyzna pomachał kierowcy, zabrał wydruki i spakował do torby.

– Ta, jasne, cały złoty pociąg – rzucił tamten z drwiną w głosie.

– Ta, jasne, cały złoty pociąg – zadrwił tamten.

zagadną Jan.

Literówka. I nie zagadnął, p. wyżej.

obrzucił go spojrzeniem

Brak dopełnienia.

To taka kolejarska legenda o niemieckim transporcie, który miał wyruszyć z Wrocławia pod koniec wojny i ślad po nim zaginął.

Wiedział o tym, i nawet nie zapytał Fryderyka?

zapytał synek, a na jego policzkach pojawiły się wypieki.

Tnij: Na policzkach synka pojawiły się wypieki.

małe, żeby ukryć w swym wnętrzu taki transport.

Naturalniej: małe, żeby ukryć taki transport.

Po tej krótkiej konwersacji zamilkli obaj.

Zbędne.

Piaszczysta ścieżka, którą mieli przed sobą, wiodła ku górze.

Zgrabniej: Piaszczysta ścieżka wiodła na szczyt.

Ich żywa zieleń dziwnie nie pasowała do pomarańczowych pni sosen, choć pewnie to one były pierwsze na tym miejscu.

Dlaczego miałaby nie pasować? Uprość: Ich żywa zieleń dziwnie nie pasowała do pomarańczowych pni sosen, choć pewnie to one były tu pierwsze.

Ten gatunek drzewa trafił na te tereny dopiero w dziewiętnastym wieku.

… sosna? https://pl.wikipedia.org/wiki/Sosna_zwyczajna#/media/Plik:Pinus_sylvestris_range-01.png Owszem, w lasach gospodarczych sadzi się sosny, ale widziałeś piaszczyste wzgórze bez sosen? To gatunek rodzimy!

Dróżka wiodła przez szczyt i prowadziła w stronę nasypu kolejowego, a dalej wzdłuż torów do stacji.

Dróżka wiodła przez szczyt i dalej, w stronę nasypu kolejowego i wzdłuż torów, do stacji.

Obejście pagóra wiązałoby się z przedzieraniem przez chaszcze.

A może: Nic dziwnego, wzgórze otaczały chaszcze, przez które trudno byłoby się przedrzeć.

Mieli już odchodzić, gdy nagle poczuli, że zrobiło się na chwilę potwornie zimno.

Mieli już odchodzić, gdy ogarnęło ich potworne zimno.

Zatrzęśli się obaj i wówczas Jan ujrzał mały obłoczek, który kilka metrów przed nimi wychynął wprost ze zbocza i rozwiał się w powietrzu.

Zadrżeli obaj, a Jan zobaczył, jak niedaleko od nich mały obłoczek unosi się z ziemi i rozwiewa w powietrzu.

poszerzać gołymi dłońmi.

Idiom: rozgrzebywać gołymi rękami.

który zdążył dotrzeć do ojca.

A może: kiedy go dogonił?

Jan pochłonięty kopaniem nic nie odpowiedział.

Jan, pochłonięty kopaniem, nie odpowiedział.

Ojciec poparzył na niego nieprzytomnym wzrokiem, po czym bez odpowiedzi wrócił do kopania.

Znów literówka: Ojciec popatrzył na niego nieprzytomnie i wrócił do kopania.

Gdy przebił się przez pierwszych kilkanaście centymetrów, zakrzyknął triumfalnie. Ukazał mu się bowiem tunel na tyle szeroki, że mężczyzna mógł się w nim zmieścić. Ruszył bez wahania przed siebie.

Ciach: Po chwili krzyknął triumfalnie. Odsłonił wlot tunelu dość szerokiego, żeby wejść, i bez wahania zapuścił nogi pod ziemię.

Piotruś nie mogąc opanować strachu, zaczął łkać, lecz ojciec nie zwracał na to uwagi. Całkowicie pochłonęła go wola dotarcia do wnętrza. Czuł, jak korzenie dotykają jego pleców, jak osypują się gródki ziemi i kamienie, które mogą mu odciąć odwrót. Nie dbał o to. Obsesyjnie parł przed siebie. Nie dbał o nic i o nikogo, nawet o siebie.

Nienaturalne, przegadane: Piotruś zaczął łkać, lecz ojciec nie zwracał na to uwagi. Korzenie drapały go po plecach, ziemia i kamyki sypały się na głowę. Nie dbał o to. Parł przed siebie.

Jan w tym czasie dotarł do skały.

Jan dotarł już do skały. A tunel nie jest wydrążony w skale?

Po chwili otoczyła go ciemność nieprzenikniona.

Otoczyła go nieprzenikniona ciemność.

Przy każdym ruchu ranił ciało o wystające fragmenty skał.

Przy każdym ruchu ranił się o krawędzie skał.

Nie mając latarki, nie wiedział, jak wygląda droga przed nim.

Tak, na tym polega nieprzenikniona ciemność. Pokaż to.

W pewnym momencie zdało mu się, że gdzieś daleko pojawiła się czerwona poświata.

Raz zdało mu się, że gdzieś daleko widzi czerwoną poświatę.

Jęknął, gdy ostrze skały wbiło mu się w plecy. Szarpał się dotąd, aż zdołał się uwolnić, zostawiając za sobą krwawe plamy z głębokiej rany ciągnącej się od łopatki do pasa.

Hmmmm.

Zyskał teraz pewność, że ma przed sobą czerwony poblask.

Teraz wyraźnie widział blask.

Ostatni fragment był tak wąski, że wciskając weń głowę, czuł, jak trzeszczą zgniatane kości.

Hmmm.

, najwidoczniej też już potwornie poranionej.

Zbędne.

Dotarł wreszcie do szczeliny, która miała wielkość pięciozłotówki.

Bardzo konkretne porównanie, jak na Niewypowiedziane Zło.

Docisnął do niej oko i ujrzał to, co obsesyjnie chciał zobaczyć od maleńkości, źródło dymu.

Przycisnął do niej oko i ujrzał to, co tak chciał zobaczyć od maleńkości, źródło dymu.

W pieczarze kilka metrów przed nim stała lokomotywa.

W pieczarze, niedaleko od niego, stała lokomotywa.

trwał dumnie wyprostowany stwór błyszczący czerwienią

Hmm.

Jan rozpoznał, że to, co ojciec Fryderyka opisał jako czarny płaszcz, było de facto skrzydłami.

To, co ojciec Fryderyka opisał jako czarny płaszcz, było faktycznie skrzydłami.

Truchła polskich kolejarzy

https://sjp.pwn.pl/szukaj/truch%C5%82o.html Jako pobierająca (kiedyś) rentę kolejową, wypraszam sobie :P Uważaj na konotacje słów!

patrzył, jak płomienie topią powoli kolejną warstwę skały

Patrzył, jak płomienie wolno topią kolejną warstwę skały.

Dla nieśmiertelnych istot czas płynie inaczej i każdy, kto zechce wchodzić z demonem w konszachty, powinien mieć tego świadomość.

Refleksja w takiej chwili? Dla nieśmiertelnych czas płynie inaczej i każdy, kto zechce wchodzić z demonem w konszachty, powinien o tym wiedzieć.

Szatan obrócił się w stronę Jana

Imię własne. To nie jest synonim "diabła".

Znać było, że stwór go widzi.

Zdanie świadczy o Twojej niewierze w inteligencję czytelnika.

Mężczyznę ogarnęła trwoga tak potężna, że serce w nim zamarło.

Tnij: W mężczyźnie serce zamarło.

W ułamku sekundy wróciły do niego sytuacje, w których postąpił źle. Do mózgu wciskały się dawno zapomniane chwile, kiedy zawiódł lub zachował się wobec kogoś nie w porządku.

Tnij, albo rzuć parę soczystych szczegółów.

Czuł, jakby przez całe życie nie zrobił niczego dobrego dla nikogo ze sobą włącznie. Jakby czego tylko się dotknął, wychodziło na złe, niosło krzywdę i cierpienie innym lub jemu. Wśród myśli zaczęła dominować ta, że świat bez niego będzie lepszy.

Miał poczucie, że nigdy nie zrobił niczego dobrego, nawet dla siebie. Że czego się dotknął, zniszczył. Że bez niego świat byłby lepszy.

Pogrążony w rozpaczy Jan postanowił, że odgryzie sobie język.

…?

W tym momencie stracił przytomność.

Po chwili całkowitego niebytu pojawiły się wizje.

Czy on w ogóle był przytomny, włażąc tam? Tj. czy to nie majaki?

Otulony blaskiem, którego źródła nie znał, dostrzegł, że diabeł się cofnął.

…?

Gdzieś wysoko nad nim wzgórze się otwarło i zobaczył niebo

To już są wizje jak po LSD.

Dostrzegał bez trudu galaktyki i planety, wybuchające supernowe i pędzące Perseidy. Poczuł w sercu harmonię, jakiej nie zaznał nigdy w życiu. Docierało do niego wyraźnie, że jest integralną częścią wszechświata.

Dickowskie, ale… hmm.

Pęd rozszerzającej się Drogi Mlecznej w ogóle go nie przerażał.

Dlaczego miałby?

Wreszcie poczuł miłość, że jest kochany, że nie jest niczym, ale że jest wszystkim.

Wreszcie poczuł, że jest kochany, że nie jest niczym, ale że jest wszystkim.

Gdy w uniesieniu zdawał się szybować do tego niezwykłego nieba, otaczająca go dotąd poświata zaczęła przygasać. Zrozumiał, że to był tylko postój pod tym nieznanym niebem. Strach powrócił, a demon znów zapłonął czerwienią w swej sile.

Hmmmmmm. Zdecydowanie wizje ekstatyczne (i demoniczne) ale o co tu chodzi?

Pomieszczenie musiało mieć monitoring

Pomieszczenie z pewnością było monitorowane.

po chwili do pokoju weszli lekarz, pielęgniarka i salowa.

On odróżnia salową od pielęgniarki po samym wyglądzie?: po chwili weszli lekarz, pielęgniarka i salowa.

Doktor bez słowa popatrzył na monitor za głową pacjenta.

Lepiej: spojrzał.

W tym czasie pielęgniarka uniosła nieco zagłówek i podała pacjentowi odrobinę gęstego płynu.

Powtórzenie: za głową/zagłówek. Nie wiem, jak to wygląda w szpitalu, ale coś nie dowierzam.

spojrzeli na siebie

Spojrzeli po sobie.

– Następny, którego boli to, czego już nie ma.

Salowa nie musi mieć wykształcenia medycznego, ale jakieś doświadczenie powinna mieć – a bóle fantomowe to rzecz normalna.

Pielęgniarka znów skinęła głową na znak zgody.

Zgody na co? Przytaknęła po prostu.

– Nagranie jego głosu, gdy prosił o pomoc, było poruszające.

– No, popłakałam się, słuchając tego w radiu.

… kto, u Boga Ojca, nagrał ten głos? Jak? Beznamiętność tych wypowiedzi wskazuje wprawdzie, że Jan trafił do piekła, nie do szpitala, ale zaraz mówisz, że media o tym trąbiły. Więc?

 

Widać pośpiech. Dużo nienaturalnych sformułowań, łopatologii, powtórzeń, literówek (nawet błąd ortograficzny!), niedobranych słów, za to praktycznie brak opisów, przez co fabuła wisi w próżni. Sama fabuła niezbyt trzyma się kupy. Fryderyk opisuje historię swojego ojca dość nijako, streszcza ją tylko – tu akurat przydałaby się stylizacja, jakiś koloryt. Obsesja Jana jest słabo podbudowana – spodziewałam się, że jest potomkiem Fryderyka (choć nieślubnym) albo któregoś z kolegów jego ojca, ale chyba nie. Początek wskazuje w ogóle w zupełnie inną stronę, niż tekst ostatecznie podąża, postacie są papierowe, refleksje nijak się mają do losu Jana – ogólnie mam wrażenie burzy mózgu, historii spisanej jak leci, bez planu, złożonej z przypadkowych myśli. Wprowadzasz wątki (medium na przykład), które giną w próżni. Zdecydowanie termin Ci nie sprzyjał.

Pierwowzorem Patelni jest wzgórze pod Suchedniowem

No, to już w ogóle nie tam, gdzie myślałam :D

Dla mnie Piotrek zachowuje się jak przeciętny dziesięciolatek, a zachowanie Jana można tłumaczyć jedynie obsesją lub opętaniem.

Mnie wydaje się młodszy – ale też nie mam na co dzień styczności z dziećmi. (Nie mam też mopsa.) Zachowanie Jana jest niewątpliwie obsesyjne, ale wytłumaczyć go w ogóle nie można. Zwykła fascynacja mogłaby być solidnie osadzona w tekście – nie jest.

Piotruś, moim zdaniem, zachowuje się zbyt dziecinnie. Dziesięciolatek chowający się za nogą taty? No i dzieciaki w tym wieku uwielbiają słuchać strasznych historii.

Mhm. Dałabym mu jakieś sześć lat. Do siedmiu.

Cristina Martínez-Lombilla z Instytutu Astrofizyki na Kanarach, twierdzi, że Droga Mleczna się rozszerza i nie jest w tym osamotniona.

W artykule stoi: "Czy w takim razie gwiazdy powstające na granicy Drogi Mlecznej mogą zwiększać jej rozmiar?" a dalej "przynajmniej jej widzialna część powoli zwiększa swoje rozmiary podczas formowania się gwiazd na obrzeżach galaktyki." Biorąc poprawkę na fatalne tłumaczenie oznaczałoby to nie, że się rozszerza, bo przestrzeń się rozszerza, tylko że rośnie, bo powstają nowe gwiazdy. Ulubiona_emotka_Baila.

Dziesięciolatek – miałem dwa różne obiekty do bliskiej obserwacji i kilkadziesiąt do nieco dalszej. Takie przypadki istnieją.

OK, dzieci rozwijają się w różnym tempie.

On miał obsesję. Sądzę, że większej motywacji nie potrzebował.

Mmmm, nie zgodzę się z Tobą. Zresztą – sam wskazywałeś, że w dzieciństwie matka mu nie uwierzyła, i to by była już jakaś motywacja – dowieść, że się nie mylił. Ale to się rozmyło.

Miała obsesję na punkcie niebieskiego koluru, ale też obsesja śmierci i samotności – dziękuję za zwrócenie uwagi, przemyślę.

Uwaga z takimi analogiami – nie wszystkie słowa się łączą; patrz https://wsjp.pl/haslo/podglad/17247/obsesja

Początek jest spokojny, a końcówka leci jak szalona

Tak, otwierasz mnóstwo wątków, które pozostają otwarte.

Długie budowanie klimatu, po czym bohater umiera, bo za szybko skręcił w ulicę.

Z tego, co pamiętam, to jednak śmierć bohatera ma tam trochę mocniejszy związek z tym, co robił przez całe opowiadanie. I nie ma otwierania zbędnych wątków, chociaż nie jestem jakimś specem od Grabińskiego.

Produkcja niskobudżetowa będzie się więc różnić od wysokobudżetowej jakością charakteryzacji i stroju. W przypadku opowiadania to już li tylko kwestia wyobraźni, czy jest klasy A, czy klasy B.

Ale zahaczkę tej wyobraźni dajesz Ty. To Ty uszyłeś ten strój. A ponieważ posługujesz się explicite słowem "strój", to ja na przykład widziałam coś takiego (plus “motyle” skrzydełka):

wydarzenie cechuje determinizm, układają się w logiczną całość, która konsekwentnie prowadzi do takiego a nie innego końca i bohater nie ma tu nic do gadania

Właśnie logiczną jakby nie. Arbitralną. Determinizm, owszem, trochę taki w stylu Wielkich Przedwiecznych.

upartość Jana

… zaraz przejdę na Ciemną Stronę Mocy. No, sorry, ale – argh!

Przyczepiłabym się obsesji ojca, bo mam wrażenie, że masz na myśli bardzo konkretne zaburzenie psychiczne, które mocno utrudnia ludziom życie.

Jakie konkretnie? Na początku facet jeszcze nieźle funkcjonuje, choć w tle jest ta kłótnia z żoną – zaczyna świrować gdzieś koło Fryderyka.

piekło z diabłem ,,zejdźniętym” ze średniowiecznego fresku nie do końca mnie przekonuje. Wydaje mi się takie ludowo-naiwne.

Ono mogłoby być zrobione dobrze, ale tutaj wygląda na rekwizyt zgarnięty z półki, bo był pod ręką. Nie wiem, może to ci Niemcy od Indiany Jonesa (zderzeni z realnymi Niemcami, co ostatecznie dało efekt dość mętny) tak mi spaczyli odbiór.

Najbardziej uwierała mnie relacja ojca z synem, na której mocno się skupiasz, a jak dla mnie jet zbyt czuła, słodkawa, nie mówię, że niemożliwa w rzeczywistości, tylko jakoś mało literacka.

W sumie – jaką rolę pełni w tym tekście Piotruś? Źródła tej miłości na końcu? Innego sensu jego istnienia nie widzę, a wizja kosmicznej miłości niespecjalnie pasuje z grozą, nawet kierkegaardowską.

W mojej opinii, pomimo że opowiada ją kaleka, dawny dróżnik, człowiek zniszczony życiem o niezbyt wysokiej kulturze osobistej, brzmi jakbyś ty, Wilku, ją opowiadał.

TAK.

Chyba powinno być: smaży pięty? Ale może się mylę.

W sumie tak, przegapiłam to.

Oni spotkali go tam tak przypadkiem?

To właśnie jeden z aspektów tej papierowości – żadna postać nie ma tutaj własnego życia, wszyscy tylko czekają, aż Jan przyjdzie, żeby mogli wygłosić swoje.

Jan żyje, więc tylko śmieć syna.

Ja zrozumiałam, że umarł w szpitalu.

Diabeł jest upadłym aniołem, istotą duchową, nie ma więc ciała.

Owszem, ale w ikonografii nijak się nie da pokazać istoty bez ciała. A że ludzie biorą ikonografię dosłownie (np. skrzydła aniołów – one są symbolem!)…

Kojarzy mi się hipoteza, że diabeł nabył rogów i kopyt od greckiego Pana.

Też gdzieś słyszałam, ale nie wiem, czy to prawda (i czy można to w ogóle stwierdzić).

dokonując cięć, żeby się zmieścić w limicie, usunąłem fragment o tym, że dopóki miał prąd to słuchał radia, a w nim audycji w stylu dawnego „Klubu ludzi ciekawych wszystkiego” w Trójce.

Hmm. Nie wiem, czy samo słuchanie radia wyrobi w człowieku wyczucie językowe.

potem okazuje się, że wyszło jak na załączonym rysunku. :-D

XD

Któryś ze znanych pisarzy wręcz stwierdził, że jak się nie pisze przez cztery godziny dziennie codziennie, to nic z tego nie będzie.

Chyba King, a może Bradbury, ale to jest kwestia indywidualna (albo to ja jestem leniem ;D).

Taką postacią, którą los potraktował mniej sprawiedliwie, jest tutaj Fred.

Mmm, ale czy to widać z jego opowiadania? Ono jest raczej beznamiętne, streszczone.

Ilja z kolei jest tu obcy i woli nie rzucać się w oczy.

Ale siedzi na widoku?

Gorzej by było, gdyby wykonanie było perfekcyjne a pomysł nijaki.

Niekoniecznie. Ale rozważania o wyższości formy nad treścią lub treści nad formą uważam za bliskie rozważaniom o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy :)

Faktycznie, odkąd zabrakło dawnych kaznodziejów, piekło wydaje się dziś klimatyzowane.

Ano, tak :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej ;)

Komentarz powstanie mniej więcej na bieżąco.

 

objaśnił ojciec, wychwyciwszy zdumienie syna.

Wcześniej mamy scenę, w której Piotrek “otwiera buzię ze zdumienia”, więc można się domyślić, dlaczego ojciec objaśnia.

 

– Musi się trochę wywietrzyć – wytłumaczył niepytany

Nie wiem, czy ma sens podkreślanie, że tłumaczył niepytany, widzimy to z tekstu.

 

– Co?! – Chłopiec nie zrozumiał.

Tu tak samo. :)

 

– Nie ma łazienki? – zdziwił się synek.

I tu…

 

Warto przejrzeć tekst pod kątem oczywistości i je usunąć, zmienić, tekst zyska na przejrzystości. ;) Dalszych oczywistości nie będę już wskazywać, a widzę, że trochę ich jeszcze jest po drodze.

 

Co do fragmentu:

– Dlaczego nikt tu nie mieszka? – Pytanie chłopca zbiegło się hukiem kolejnego pociągu.

– Powodów jest kilka. Nieunormowany stan prawny, czyli ktoś ze spadkobierców musiałby spłacić resztę, która też ma prawo do tej działki. Do tego trzeba mnóstwo zainwestować. Wybudować nowy dom, bo ten nie spełnia współczesnych wymogów.

Ehm… Ojciec tłumaczy jak dorosłemu, raczej wygląda to na tłumaczenie do nas, czytelników, a nie faktyczną rozmowę.

(Edycja: proponuję trochę posiedzieć nad Piotrkiem i jego zachowaniem, bo mam wrażenie, jakby miał tak z pięć lat).

 

Podoba mi się za to rozmowa z Gębką, wyprawa do sklepiku, zwiedzanie okolicy. Ładnie opisany kościół. Taki melancholijny klimat.

 

– Po co tyle? – burknął – Popsuje się…

– Po co tyle? – burknął. – Popsuje się…

 

– Nie znacie? – zdziwił się Jan. Produkt był często reklamowany, jak można było go nie znać?

Nie wszystko trzeba znać, ja nie mam telewizji, więc też reklam nie oglądam, a herbaty raczej nie są produktem bardzo często reklamowanym na ulicy.

Nie. Kupuję taką

Uciekł myślnik.

 

– A! – Zrozumiał Jan – Za tę paczkę byłyby trzy a może i cztery tamte!

– A! – Zrozumiał Jan. – Za tę paczkę byłyby trzy a może i cztery tamte!

 

zagadną dziadek.

zagadnął

 

– Mam – odparł Jan i dodał chytrze – Dostaniecie

– Mam – odparł Jan i dodał chytrze: – Dostaniecie

 

– Niechaj tak będzie – mruknął stary – Ino

– Niechaj tak będzie – mruknął stary. – Ino

albo:

– Niechaj tak będzie – mruknął stary – ino

 

– Pod jakimś niebem. – zaśmiał s

bez kropki

 

Wojenna opowieść – hm, z jednej strony ciekawa, takie przekleństwo ciągnące się od czasów II wojny, połączone z obsesją Jana, który mógłby być nieślubnym synem Fryderyka, nic o tym nie wiedząc, przez co klątwa dalej by trwała. ;)

Z drugiej strony – to opowieść, więc mamy ściany tekstu i wszystko się już działo, więc napięcia nie doświadczamy. Szczerze mówiąc dla tak krótkiego tekstu lepiej byłoby skupić się na samym spotkaniu z Fryderykiem i rozmowie z nim, opowieści bardziej stylizowanej, albo na opowieści w opowieści. ;)

 

Papa mówili

?

 

dodał – widzicie

dodał: – Widzicie

 

Resztę czytałam już na jednym wdechu. Akcja ekspresowa, jak na długo rozkręcający się początek, ale za to pięknie opisana. Zdziwiło mnie tylko, że syn też zmarł, w sumie nie wiadomo, dlaczego, skoro wezwał pomoc i Jan zmarł już w szpitalu. Może czegoś nie zrozumiałam?

Poza tym podobało mi się, że historia, którą często zna się z radia: ktoś ginie w wypadku, nic nie wiemy, same domysły, tu była nam przedstawiona od podszewki.

Pozdrawiam,

Ananke

 

P.S. Zobaczyłam, że Tarnina wpadła, no nic, jak się powtórzymy – wybacz.

Nie wszystko trzeba znać, ja nie mam telewizji, więc też reklam nie oglądam, a herbaty raczej nie są produktem bardzo często reklamowanym na ulicy.

Yup. Chociaż trochę to świadczy o Janie i jego oderwaniu od rzeczywistości, więc może nie być błędem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@Ananke

@Tarnina

Drogie Panie, serdecznie dziękuję za komentarze dużej mocy. :-) Obiecuję obszerniej odpowiedzieć w ciągu kilku dni. Na początek mam kilka pytań:

  1. Droga Tarnino, czy pamiętasz taką zabawę studencką? Zagadka: na bezludnej wyspie stoi naga dziewczyna, która trzyma zapałkę. Co się stało? Prowadzącemu rozgrywkę można było zadawać dowolne pytania, a on udzielał jednej z trzech odpowiedzi: tak, nie, nieistotne. Pamiętasz takie zabawy?
  2. Droga Tarnino, czy znane jest CI nagranie, w którym o pomoc w związku z pożarem prosił Brajanek Chlebowski?
  3. Droga Ananke, kiedy ostatnio widziałaś drukowaną gazetkę z ofertą sklepu, albo plakat w plastikowej ramce?

Pytania w celu podtrzymania uwagi, a z odpowiedzią obiecuję rychło wrócić. Pięknie Wam dziękuję za przeczytanie tej nowelki i za czas poświęcony na tak obszerne skomentowanie. Dla mnie stanowi to dużą wartość i chętnie z tej skarbnicy uwag będę korzystał! Howgh!

 

Z uściskiem łapy,

Wilk który jest

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Pamiętasz takie zabawy?

… nie. Chyba coś mnie w życiu ominęło.

Droga Tarnino, czy znane jest CI nagranie, w którym o pomoc w związku z pożarem prosił Brajanek Chlebowski?

… nie jest.

Dla mnie stanowi to dużą wartość i chętnie z tej skarbnicy uwag będę korzystał!

Cieszę się niezmiernie!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Droga Ananke, kiedy ostatnio widziałaś drukowaną gazetkę z ofertą sklepu, albo plakat w plastikowej ramce?

Widuję codziennie takie gazetki, bo są w zawieszonym przed blokiem stojaku z pojemnikiem. Czasami biorę jako podkładka dla córki, kiedy maluje farbami kamienie albo inne takie. Plakat w plastikowej ramce – nie podam dokładnej daty, bo nie pamiętam, ale może z miesiąc temu?

 

Do napisania. :)

Nowa Fantastyka