
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dzwonek do drzwi błyskawicznie zbudził mnie z bolesnego snu, którego sam bałem się przerwać. Lodowaty i ostry jak brzytwa dźwięk przeszył mój mózg i spowodował, że spadłem z wersalki, uderzając ramieniem w pustą Finlandię. Spodnie włożyłem z mistrzowską precyzją, odnajdując je pod stołem ozdobionym butelkami po wszystkim co można sobie tylko wyobrazić. Mógłbym powiedzieć, że głowa bolała mnie kurewsko, ale tego nie zrobię, bo to co wtedy przeżywałem było o wiele gorsze i nie znajduje słów mogących opisać ten stan. Zataczając się po wirującym korytarzu, otwarłem i uchyliłem drzwi do mieszkania o dziwo zamknięte na klucz.
– Czego? – zapytałem, uświadamiając sobie po chwili, że mówię do księdza.
– Pokój temu domowi. – Kapłan uśmiechnął się, zdejmując z głowy kwadratową czapkę z czarnym pomponem. – Czy przyjmie pan księdza po kolędzie?
Wyglądał zupełnie jak jemu podobni. Ubrany w czarny płaszcz i tonę innych komży i sutann, promieniował białym uśmiechem z pomarszczonej, lecz rumianej twarzy. Pachniał kościołem.
– Wie ojciec. – Udałem zakłopotanie, siląc się na grzeczny uśmiech. – Nie byłem na to przygotowany.
Kapłan zmierzył wzrokiem mój nagi tors i wzruszając ramionami wszedł do mieszkania. Do tej pory zastanawiam się dlaczego po prostu nie odpowiedziałem przecząco. Widocznie nie bardzo kontaktowałem wtedy i rzeczy oczywiste przychodziły mi z niebywałym trudem.
– Nie ma sprawy – odparł, zdejmując w korytarzu płaszcz. – W dzisiejszych czasach trzeba potrafić pracować w każdych warunkach.
Zaprosiłem go do kuchni, mając nadzieje, że nie zobaczę tam chaosu podobnego do tego, który panował w pokoju. Poza tym nie spodziewałem się tam zastać roznegliżowanej Wiki, która jeszcze smacznie spała na wersalce, nie mając pojęcia o tym, że ktokolwiek przyszedł.
– Ładna dziś pogoda – stwierdził klecha wchodząc do małej, lekko cuchnącej rzygami kuchni. Poza wymiocinami w umywalce, pomieszczenie wyglądało całkiem nieźle jak na imprezę, która miała wczoraj miejsce i jak na typów, którzy się na niej zjawili. Przy oknie stał mały stolik przy którym usiedliśmy, a ja właściwie opadłem na krzesło.
– Coś trzeba przygotować? – zapytałem tonem dającym do zrozumienia, że i tak nie mam tego co potrzeba.
– Nie trzeba. – Uspokoił kapłan otwierając małą teczkę, którą miał na kolanach i z której wyciągnął spory notatnik z listą grzeszników.
Miał na imię Paweł. Posiedzieliśmy chwilę. Wypytał mnie o wszystko co ze mną związane. Nie było tego wiele. Łukasz Kwiatkowski, student czwartego roku informatyki, chwilowo mieszkający z dziewczyną w wynajętej kawalerce. Do tego ostatniego oczywiście się nie przyznałem. Zawsze kłamałem podczas spowiedzi, dlatego już od bardzo dawna do niej nie chodziłem.
– O mamy gościa? – Wiki obudziła się w najbardziej nieodpowiednim momencie. Jej wiśniowe sutki lekko prześwitywały przez koszulę nocną, którą dostała ode mnie na urodziny. Najprawdopodobniej nie miała majtek. Stanęła wtedy na bosaka w wejściu do kuchni z zamglonymi oczami i rozrzuconymi w nieładzie blond kręconymi włosami.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. – Przywitał się lekko zmieszany ksiądz Paweł.
Przerażona Wiki ukłoniła się tylko i cała czerwona wybiegła z kuchni, rzucając za sobą jeszcze zniekształcone „na wieki wieków". Ksiądz pokiwał tylko głową karcąco, ale gdy zrozumiał, że ledwo kontaktuję wstał, chcąc się pożegnać.
Nie wytrzymałem. Myślałem już o tym odkąd zaczęliśmy rozmowę. Byłem zbyt słaby, żeby wybiec do łazienki. Orzygałem mu całą sutannę. Paw poszedł centralnie na jego korpus gdy się podnosiłem z krzesła.
– Kurwa mać! – Wybuchnął tak głośno, że aż Wiki przybiegła. Tym razem przynajmniej zdążyła założyć spodnie. Wariatka, zaczęła się śmiać gdy zobaczyła co się stało.
– Przepraszam. – Udało mi się jeszcze wydusić, zanim nie wylądowałem z głową w umywalce. Myślałem, że wypluje żołądek. Nie pamiętam w swoim życiu tak silnych wymiotów.
– Proszę się nie ruszać. – Poleciła Wiki gdy udało jej się opanować śmiech. – Zaraz to załatwimy.
Wiki kazała zdjąć księdzu sutannę i wyszła z nią do łazienki. Ku moim oczom ukazał się wysoki ponad czterdziestoletni facet o ciemnych włosach, ubrany w spodnie od markowego garnituru i białą koszulę z koloratką. Wyjąłem z lodówki dwa piwa w puszce i jedno z nich postawiłem przed duchownym.
– Przepraszam najmocniej – wybełkotałem najwyraźniej jak tylko potrafiłem, uchylając okno. – Przesadziłem wczoraj z alkoholem.
– W porządku – powiedział już ze spokojem, otwierając piwo. – Każdemu się zdarza, jesteśmy tylko ludźmi.
Nigdy nie przepadałem za duchownymi. Wytykali wciąż słabości innym ludziom, wtrącali się do ich spraw, grożąc nieodprawieniem sakramentów w potrzebie. Hipokryzja niektórych z nich była tak wielka, że lepszymi wzorami do naśladowania mogliby okazać się największe oprychy w więzieniach. Innym typem byli ci ludzcy, którzy w kółko powtarzali, że ksiądz to też człowiek. Ci irytowali mnie jeszcze bardziej, pozując na luzaków i robiąc inne śmieszne rzeczy, o których zwykle się zapomina wraz z opuszczeniem gimnazjum.
Upiłem łyk piwa, patrząc jak klecha telefonuje na plebanię, prosząc, żeby dowieziono mu nowy strój. Wiki sprała plamę po moich rzygach i napiliśmy się jeszcze kawy w tym zacnym gronie.
– Pamiętaj synu, że Bóg jest jedyną osobą, do której możesz zwrócić się zawsze – powiedział, opuszczając nasze skromne progi. – Nawet jeśli zapomniałeś, on czeka. Chciałbym cię, was oboje widzieć częściej w kościele. – Uśmiechnął się na pożegnanie. Pomyślałem, że nie jest taki zły, taki jak inni. Wiki przytuliła się do mnie gdy zamknąłem drzwi.
– To była najdziwniejsza rzecz jaką widziałam i najbardziej posrana. – Roześmiała się i zalotnie pocierała moje plecy swoją dłonią.
***
Po tej historii z księdzem położyłem się spać. Oczy zeszły mi się błyskawicznie, jakbym nie zmrużył ich od kilku dni. Obudziłem się dopiero wieczorem. Mokra od potu pościel kleiła się do mojego ciała. Ból głowy nie minął, a raczej przybrał nowy wymiar, którego przestrzenią była pustka i boleść odczuwania świata. Przed oczami zmieniały się wizje z koszmarów, które nękały mnie podczas snu. Wiki ze splecionymi włosami w warkocz trzymała kosz z orzechami, z którego zaczęły wychodzić szczury gdy sięgnąłem do środka. Jeden z nich wszedł w nogawkę moich spodni i próbowałem go złapać. Gdy wreszcie mi się udało ukręciłem mu łeb, który spadł na posadzkę wraz z ohydnym, brązowym cielskiem. Później przypomniałem sobie bezkresną przepaść w którą rzucam się i spadam umierając za strachu mimo, że się nie kończy.
Wstałem, zapalając światło. Kochana Wiki posprzątała i wyszła, zapewne do Dagmary. Nastawiłem wodę w czajniku i włączyłem jakimś cudem nieukradzionego wczorajszej nocy laptopa. Na tapecie pulpitu uśmiechała się do mnie Wiki podczas wspólnego wyjazdu na Mazury. Jej jasne zęby i uniesione wesoło usta ukoiły cały mój ból, który teraz odczuwałem i zagłuszyły wyrzuty sumienia, włączające się wraz z komputerem i przypominające o niezaczętym projekcie na uczelnię. Po włączeniu przeglądarki odruchowo wszedłem na pocztę. Trochę spamu, klient przypominający, że jego strona ma być gotowa na za tydzień i jeszcze coś. Niezatytułowana wiadomość od pustego nadawcy, a w niej jeden jedyny link, zatytułowany „już nie żyjesz". Od razu wydało mi się że coś jest nie tak. Zwykle tego typu wiadomości lądują w filtrze antyspamowym i zwykle pomysł sprawdzania co kryje się w ich wnętrzu wydaje mi się równie absurdalny co popijanie tabletek na ból głowy tanim winem. Ignorując dźwięk gwiżdżącego z kuchni czajnika kliknąłem na odnośnik. Tak jak przypuszczałem, znalazłem się na jakimś dziwacznym, azjatyckim serwerze, lecz o dziwo antywirus milczał, jakbym nie wchodził na podesłany anonimowo link. Na stronie znajdował się tylko jeden element, a mianowicie film, który natychmiast uruchomiłem. Serce zaczęło mi bić szybciej, gdy zobaczyłem siebie siedzącego na krześle, ze związanymi kończynami i zakneblowanymi ustami. Naprzeciw stał facet w białej masce mima. Ubrany był w niebieski uniform niczym hydraulik. Znajdowaliśmy się w jakimś ciemnym pomieszczeniu o starych betonowych ścianach. Jedyne światło dawała woskowa świeca tląca się na stole obok postaci, na którym znajdowały się narzędzia tortur. Mężczyzna odwrócił się niepewnie, jakby coś usłyszał, a ja zacząłem intensywnie próbować krzyczeć, co nie miało większego skutku i sensu. Wtedy on chwycił za siekierę leżącą na stole i wydając warczące dźwięki zamachnął się na mnie i uderzył. Potem jeszcze raz i jeszcze. Ostrze rozpłatywało moje ciało tryskające krwią. Kończyny odlatywały od korpusu niczym zapałki. Gdy odciął mi głowę ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Słychać było ujadanie psów i głośne okrzyki. Morderca podbiegł do kamery i zdjął maskę. Szok, który przeżywałem osiągnął swoje apogeum, gdy zobaczyłem obłędne spojrzenie księdza Pawła, wymierzone wprost w kamerę i wtedy film się skończył. Poszedłem się wyrzygać, po czym roztrzęsiony zasnąłem na sedesie.
Wiki zastała mnie śpiącego na klopie. W kuchni dno czajnika zaczęło żarzyć się od niewyłączonego palnika. Półprzytomny doszedłem o własnych siłach do kuchni.
– Łukasz, do cholery, co się z tobą dzieje? – zapytała zdenerwowana, zapalając papierosa. – Jeszcze cię trzyma po wczorajszym? Gdybym nie przyszła mogłoby się spalić mieszkanie.
– Ja-a widziałem coś na kompie – wycedziłem powoli, lekko się jąkając. – Kochanie, powiedz co wczoraj się działo? Urwał mi się film i nie pamiętam nic.
– Też nie pamiętam – stwierdziła, wypuszczając nosem strużkę dymu w otwarte okno. – Mam przebłyski, wiesz jak to jest.
– A ja nic nie pamiętam, kompletnie! – Moje ciało drżało, jakby z zimna. – A czy ty w tych twoich przebłyskach pamiętasz mnie?
– Czekaj… – zastanowiła się chwilę. – Nie, ciebie akurat nie. Ale o co ci chodzi.
– Kurwa, wiesz co widziałem? Dostałem maila, w którym był link do filmu jak ksiądz Paweł mnie morduje. Bierze siekierę i ćwiartuje moje ciało.
– Co ty pieprzysz… – Wiki natychmiast zgasiła papierosa i zaczęła szukać czegoś w apteczce.
– Chodź pokażę ci.
Wstałem i potoczyłem się na nogach jak z waty do pokoju, gdzie stał laptop. Jego bateria się rozładowała, więc wyjąłem kabel i podłączyłem go do prądu. Z drżącymi rękami powtórzyłem poprzednią procedurę i znów otworzyłem pocztę. Ten sam spam i to samo przypomnienie od klienta, z jedną małą różnicą. Pustej wiadomości nie było. Przeszukałem cały kosz i spam, ale tam też nic nie znalazłem.
– Spokojnie. – Wiki pogłaskała mnie czule po głowie. – To był tylko zły sen.
Zaraz potem poszliśmy spać. Wiki zgodziła się, żeby zostawić zaświeconą lampkę. Nie zmrużyłem oka przez całą noc. Strach paraliżował moje zmysły. Byłem pewien, że to widziałem i muszę wyjaśnić.
***
Tak dawno nie byłem u spowiedzi. Przestałem w nią wierzyć już w liceum, kiedy uświadomiłem sobie, że w ogóle nie żałuje za swoje grzechy. Mimo to w głębi mojej duszy byłem pewny istnienia Boga. Nigdy wcześniej nie odczuwałem tak silnej potrzeby pójścia do spowiedzi. W kościele św. Trójcy bywałem okazjonalnie, podczas większych świąt. Przeszedłem po zimnej posadzce, zbliżając się do ołtarza. Uklęknąłem na samym jego środku i zacząłem się modlić. Dookoła, z góry spoglądali na mnie święci witrażowymi oczami, pełnymi ironii. Oto przyszedł syn marnotrawny. Nie minął kwadrans gdy usłyszałem ciche stąpanie.
Gdy uniosłem głowę, zobaczyłem jego. Ksiądz Paweł uśmiechał się do mnie, emanując radością. Poczułem złość i strach, zmieszany z dziwną ulgą.
– Tak się cieszę, że przyszedłeś synu – powiedział gdy wstałem.
– Chcę się wyspowiadać – stwierdziłem zdecydowanym tonem.
Ksiądz zaprowadził mnie do konfesjonału i zaczęliśmy. Powiedziałem o wszystkim o czym pamiętałem, o swoich najgorszych kłamstwach, o tym, że jestem z Wiki i że kiedyś ją zdradziłem. Powiedziałem nawet o pirackim oprogramowani i nawet przez chwilę wydawało mi się, że naprawdę tego żałuje, a później zacząłem o tym. Opowiedziałem o filmie i że później on zniknął. Ksiądz wydawał się bardzo spokojny. To nie ten człowiek, któremu puściły nerwy, bo ktoś zarzygał mu sutannę.
– Synu. – Zaczął powoli. – Kilka lat temu co tydzień, w każdy piątek po południu przychodziła do kościoła pewna kobieta i składała kwiaty w kaplicy. Pewnego razu podszedłem do niej i zapytałem dlaczego to robi. Rozpłakała się wtedy i wyznała, że choruje na raka. Po zamianie kilku słów odeszła. Kiedyś chciałem porozmawiać o niej z moją gosposią i wiesz co? Stwierdziła, że nigdy nie widziała nikogo takiego w kościele, choć raz widziałem, jak obok niej przechodzi. Pytałem jeszcze kościelnego i kilku ministrantów, ale wszyscy stwierdzili to samo. Nigdy nie widzieli jej w kościele. Następnego tygodnia czekaliśmy na nią z gosposią, ale ona się nie zjawiła.
– Jak mam to rozumieć? – zapytałem zdziwiony.
– Sam musisz to rozstrzygnąć. A teraz żałuj za grzechy.
Po spowiedzi ojciec Paweł zaprosił mnie na wino. Chciał pokazać mi swoje zbiory, które trzymał w piwnicy na plebanii. Zeszliśmy wąskim korytarzykiem w dół i trafiliśmy do wysokiego, lecz ciemnego pomieszczenia. Ksiądz trzymał w ręku talerzyk z woskową świecą. Stąpałem powoli za nim. Dookoła nas znajdowały się betonowe ściany nie licząc ciemnego regału z butelkami wina po prawej stronie od wejścia. Od razu rozpoznałem gdzie się znajdujemy. Nie było stołu ani krzesła, ale drzwi, podłoga i ściany wyglądały identycznie. Wpadłem w panikę. Moje ręce zaczęły drżeć. To wszystko wróciło tak nagle, cały ten paraliżujący strach ze zdwojoną siłą zaatakował mój mózg. Rzuciłem się na półkę z winami i roztrzaskałem jedno z nich na głowie księdza. Potłuczonym szkłem oskalpowałem jego twarz gdy jeszcze żył.
– A masz skurwysynu -wysyczałem, odrywając jego skórę z twarzy.
***
– Około południa odnaleziono ciało księdza Pawła W z parafii św. Trójcy. Nie ma żadnych wątpliwości, że został on zamordowany w piwnicy plebanii. Obok zmasakrowanego ciała znaleziono skalp jego twarzy pomalowany na biało niczym mim lub klaun. Trwa śledztwo w sprawie ustalenia winnego jego śmierci. – Głos reporterki z telewizji wtedy był zimny i pozbawiony emocji, tak jak wyraz twarzy księdza, który mnie mordował. Gdy przypominam sobie to wszystko chce mi się śmiać. Wiki odeszła ode mnie wtedy, nie potrafiła zrozumieć. I dobrze, była tylko pustą lalką. Postanowiłem nie mówić o tym nikomu, obawiam się, że nikt by nie zrozumiał, nawet moja rodzina, Madzia, Zosia i Maciuś.
Nie wiem czy się nada jeszcze, bo spóźnienie 2,5 h, ale proszę potraktować ulgowo. Jeśli nie może być wzięte pod uwagę tym bardziej proszę o komentarze.
Samemu przerwać sen...? Pierwszy akapit to mistrzostwo świata w niezdarności. Uderza gość "ramieniem" o butelkę, zatacza się po "wirującym" korytarzu a na koniec uchylił zamknięte drzwi! Napisałeś to najgorzej, jak było można:) Dalej nieco lepiej, ale jakoś końcówka nie taka.
Termin jest do 15 stycznia, czyli jeszcze można zamieszczać. :)
OK, do konkursu.