- Opowiadanie: fanthomas - Miejska symfonia

Miejska symfonia

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Miejska symfonia

 

Istnieją miasteczka, w których można się zakochać. Wyglądają niczym wyciągnięte ze starej baśni albo z pocztówki. Przyciągają cię swoim urokiem, by potem pochłonąć, niczym muchę, którą wabi słodki zapach mięsożernej rośliny.

Wchodzisz, a potem lawirujesz pomiędzy uliczkami, błądzisz i masz wrażenie, że ciągle kręcisz się w kółko, a gdy wreszcie wydostajesz się na otwartą przestrzeń, trafiasz w to samo miejsce, z którego wyruszyłeś i niezależnie od tego, gdzie pójdziesz, rezultat będzie taki sam. Ostatecznie stwierdzisz, że znalazłeś się w labiryncie bez wyjścia, choć ono musi przecież istnieć, bo jakimś cudem tam się dostałeś, ale teraz perspektywa się zmieniła, a budynki przesunęły i zagrodziły drogę powrotną.

Z daleka baśniowa kraina, z bliska coś z pogranicza koszmaru.

Wystarczy zapuścić się na peryferie tego miasteczka, a ściany tracą kolory, stają się szare, pojawiają się na nich wulgarne napisy i obsceniczne rysunki. Część budynków ma powybijane szyby, a rozbite tafle szkła leżą na ziemi, utrudniając chodzenie. Możliwe, że w tej części nikt już nie mieszka. Pan Fourbe zastrzegł, żebym się tam nie zapuszczał, a co najważniejsze nie ważył zrobić ani jednego zdjęcia tamtej okolicy.

W centrum najbardziej rzuca się w oczy latarnia morska. Kiedy na szczycie rozbłyska światło, jej falliczny kształt przypomina zapalone cygaro. Budowla nie spełnia jednak swojej funkcji, gdyż znajduje się w miejscu oddalonym od najbliższego morza o setki kilometrów. Szalony twórca chciał by zaskakiwała swoją nieprzystawalnością i brakiem wyraźnego uzasadnienia istnienia poza funkcją czysto estetyczną. Właśnie o to chodziło, o oderwanie przedmiotów od rzeczywistości i przeniesienie do świata symboli.

Tuż obok latarni umieszczono rzeźbę przedstawiającą schody, ale jedno nie łączy się w żaden sposób z drugim. Na najwyższym stopniu, znacznie szerszym od pozostałych, znajduje się otwór. Od czasu do czasu wchodzą do niego jacyś ludzie, ale nie wracają z powrotem. To zadziwiające, ponieważ wydaje się, że jest tam tylko pusta przestrzeń, w której mógłby zmieścić się co najwyżej kot. Kiedy spoglądam w głąb, widzę jedynie czerń. Pewnie też tam wejdę któregoś dnia, żeby się przekonać, dokąd prowadzi. I zniknę.

– Dlaczego malujesz jedynie latarnie morskie? – zapytał mnie pan Fourbe, kiedy po raz pierwszy odwiedziłem jego biuro. Próbowałem sobie przypomnieć twarze osób, które znałem w przeszłości, ale oblicze stojącego przede mną mężczyzny zamazywało wszystko inne. Było groteskowo obrzydliwe, niczym głowa gargulca.

– Nie pamiętam – odrzekłem w końcu, ale tak cicho, że sam ledwo usłyszałem własny głos. – Czy dlatego zostałem wybrany?

– Oczywiście, że nie. Tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia. Wiesz, po co tu przybyłeś?

– Żeby nakręcić film.

Kamera, którą trzymałem w dłoniach niesamowicie mi ciążyła. Chciałem odłożyć ją gdzieś, ale nie znalazłem odpowiedniego miejsca. Każdy kąt wypełniały jakieś szpargały, stosy dokumentów piętrzyły się na biurkach i stołach. Te misterne papierowe konstrukcje wyglądały tak delikatnie, jakby nawet lekki podmuch powietrza mógł wszystko rozsypać po podłodze.

– Chciałbym, żebyś stworzył dla mnie miejską symfonię – rzekł pan Fourbe. Wyraz jego twarzy zmienił się na jeszcze bardziej diaboliczny. Zaczął przeglądać zdjęcia, które zrobiłem w trakcie przechadzki. Były na nich piękne kamienice z centrum miasteczka, latarnia morska, schody.

– A gdzie ludzie? – zapytał.

– Są, ale w tle. Proszę spojrzeć. O, tutaj.

– Powinni być na pierwszym miejscu! Mam nadzieję, że następnym razem dostosujesz się do moich zaleceń.

Długo tłumaczył mi, co i jak powinienem robić, żeby uzyskać satysfakcjonujący efekt końcowy. Udałem się więc z kamerą na miasto, by uwiecznić ludzi wykonujących codzienne czynności. Uśmiechniętych sklepikarzy podających klientom luksusowe towary, dumnych z siebie prezesów wielkich przedsiębiorstw z wianuszkiem pięknych kobiet dookoła, uradowanych pasażerów tramwajów i autobusów, a także zwykłych przechodniów, kłaniających się do kamery. Sfilmowałem także cudownie prezentujące się rezydencje bogaczy otoczone przez ogrody w stylu angielskim. Wszystko to raziło sztucznością i nienaturalnością jak fotografia uśmiechniętej rodzinki, której członkowie wzajemnie się nienawidzą, za to niezmiernie spodobało się panu Fourbe. Tylko jedna rzecz wyraźnie nie pasowała mu do tego przesiąkniętego słodyczą obrazka.

– Zatrzymaj! – rozkazał. – A to kto?

– Chyba bezdomny.

– Czemu go sfilmowałeś?

– To miała być miejska symfonia, więc pomyślałem, że przyda się pewien kontrast, żeby nie wszystko wyglądało tak kolorowo.

– Masz to usunąć! Chyba wyraźnie ci mówiłem, żeby nagrywać tylko to, co piękne i wspaniałe. Gdzie go spotkałeś?

– Nie pamiętam dokładnie.

– Na ulicach naszego miasteczka nie ma miejsca dla bezdomnych i żebraków. Zapamiętaj to sobie. Zaraz moi ludzie się nim zajmą. Popatrz na to!

Wyjrzałem przez okno. Pod budynkiem, w którym przebywaliśmy, zgromadził się tłum mężczyzn wyglądających na robotników z pobliskiej fabryki. Trzymali w rękach transparenty, ale nie dałem rady przeczytać, co jest na nich napisane. Po chwili zaczęli maszerować w milczeniu.

– Zejdź na dół i ich sfilmuj – rozkazał pan Fourbe.

– Ale… oni są brudni i mają na sobie łachmany. Przypominają tego bezdomnego, który… Na pewno umieścić ich w filmie?

– Tak. Wszystko ci wytłumaczę, kiedy wrócisz.

Zrobiłem jak kazał. Zszedłem na dół i uruchomiłem kamerę. Kolejni robotnicy przechodzili obok, ale żaden nie chciał ze mną rozmawiać. Nawet nie odwracali twarzy w moją stronę, jakbym w ogóle nie istniał. Nieśli transparenty z wulgarnymi napisami, niezdradzającymi jednak niczego konkretnego. Prezentowali się naprawdę żałośnie. Wędrowali pomiędzy murami fabryki, po czym skręcali i zataczali koło, jakby ćwiczyli przemarsz dopiero przygotowując się do wyjścia na ulicę. Ciekawiło mnie przeciwko czemu protestują, ale wytłumaczył mi to dopiero Pan Fourbe, po tym jak wróciłem do jego biura.

– Wszystko się nagrało? – zapytał.

– Tak, ale nie powiedzieli ani słowa.

– I bardzo dobrze. Trzeba będzie dodać komentarz spoza kadru, w którym wytłumaczę, co widać na ekranie, a raczej, co oglądający powinni zobaczyć.

– Czego dokładnie dotyczy ten protest?

– Co byś zrobił, gdybyś pracował w mojej fabryce i każdego miesiąca zmniejszałbym twoją wypłatę i wydłużał czas pracy?

– Pewnie poszukałbym czegoś innego.

– Na pewno byś się zbuntował. Myślę, że w ich umysłach już od dawna rosło przekonanie, że ktoś ich wykorzystuje, ale udawało mi się odpowiednim podejściem załagodzić napięcie, aż w końcu zorientowali się, że pracują przez cały dzień za darmo.

– Aż tak źle to wygląda?

– Musiałem zredukować koszty, a najprościej było uczynić moich robotników niewolnikami.

– I co teraz?

– Trzeba będzie odpowiednio zmontować cały materiał, żeby pokazać motłoch w jak najbardziej niekorzystnym świetle. Szaleńcy, degeneraci, przestępcy. Czy naprawdę takich osobników chcemy oglądać na ulicach? Ludzie muszą zobaczyć, że ci niewolnicy to zło wcielone i użycie przemocy jest niezbędne. Wiesz, dlaczego oni nic nie mówili? Nie pozwoliłbym na to, żeby mnie szkalowali. Zawczasu obciąłem im języki. W sumie szkoda, że nie było cię przy tym. Mógłbyś to nagrać i stanowiłoby to ostrzeżenie dla tych, którzy przyjdą po nich. I tak się właśnie zastanawiam, czy nie zarejestrować na taśmie całej masakry. Co myślisz?

– Jakiej masakry?

– Tej, która za chwilę nastąpi.

Pan Fourbe zachichotał.

– Eee… Muszę zająć się montażem. Pójdę już. Im wcześniej, tym lepiej, prawda?

– Zawsze możesz zrobić to na miejscu. Dysponuję odpowiednim zapleczem. A wkrótce będzie brakować mi pracowników. Nadałbyś się do pracy w fabryce?

– Ja? Zdecydowanie nie. Jestem za słaby.

Pan Fourbe zmierzył i zważył mnie wzrokiem. Powierzchowna ocena mojej kondycji fizycznej chyba się mu nie spodobała, ale po chwili chytry uśmieszek wykwitł mu na ustach.

– Do czegoś na pewno się przydasz.

– Czy mogę odejść? – zapytałem. Zacząłem się powoli wycofywać.

– Nie! – ryknął na cały głos. – Nikt nie opuści tego miasta żywy!

Rzucił się na mnie, ale zdążyłem w porę się odsunąć, tak że uderzył całym ciałem w biurko zawalone dokumentami. Papiery rozsypały się po podłodze, co jeszcze bardziej go rozwścieczyło, a na moment także zdezorientowało, więc nie czekając zacząłem uciekać. Niestety brama wyjściowa była zamknięta. Nie chodziło mu zapewne o mnie, a o robotników, których nie zamierzał wypuścić.

Znów wmieszałem się w tę ludzką masę i próbowałem wymyślić, co powinienem zrobić. Pan Fourbe na pewno chciałby odzyskać kamerę, choć z drugiej strony podobny film mógłby nakręcić ktoś inny. Nagranie nie miało dla niego żadnego znaczenia, bardziej liczyło się to, żebym nie uciekł. Po kilku minutach bezowocnego marszu w kółko, zauważyłem, że w oknach ustawiają się strażnicy z bronią w rękach. Przypomniałem sobie o tym, co mówił ten szaleniec, pan Fourbe. O konieczności dokonania masakry i uwiecznienia jej na nagraniu. Wyjąłem kamerę i zacząłem nagrywać, nie tylko robotników, na których twarzach pojawił się niepokój, kiedy dostrzegli uzbrojonych strażników, ale także owych łotrów, czekających na rozkaz swojego szefa.

Czemu nikt nie uciekał? Na pewno przeczuwali, co za chwilę się wydarzy. A może nie? Czy to pan Fourbe kazał im kręcić się w kółko w zamian za obietnicę zapłaty? Albo czymś ich naćpał? Dlaczego ja także maszerowałem dalej i próbowałem gdzieś się ukryć?

Strażnicy wycelowali w nas broń. Zacisnęli palce na spustach. Nikt się nie zatrzymał, przemarsz trwał dalej. Czy powinienem był zacząć krzyczeć, żeby się opamiętali? Czy to by cokolwiek zmieniło?

Wtedy usłyszałem donośny głos pana Fourbe. Strażnicy uznali, że to sygnał do ataku i zaczęli strzelać, a on przecież krzyczał, żeby zaczekać, bo w tłumie jest kamerzysta.

***

Podchodzi do mnie jakiś mężczyzna i robi zdjęcie. Odruchowo się uśmiecham, choć wcale nie jestem zadowolony. Pewnie kolejna osoba, która została zaproszona, by kontynuować tworzenie miejskiej symfonii, ale otoczenie tak szybko się zmienia, że ta praca pewnie nigdy nie zostanie ukończona. Każdego dnia ktoś się rodzi, a ktoś inny umiera. Pan Fourbe każe kasować fragmenty, na których znajdowały się osoby już nieistniejące i dokładać nowe z udziałem noworodków i ich radosnych rodziców. Podobnie jest z budynkami. Sam widziałem jak powstają nowe, w ciągu jednej nocy, z pyłu i gruzów, wznoszą się i pną ku górze bez udziału człowieka. Trzeba by zapełnić całe miasto kamerzystami, żeby rejestrowali każdą mijającą chwilę i by nie przegapili nawet pojedynczej kropli deszczu, która spada z nieba i uderza o ziemię, ani pracowitej mrówki, przebiegającej właśnie przez trawę. Pominięcie tych elementów uczyni przecież miejską symfonię niepełną.

Stoję pod schodami prowadzącymi do dziwnej krainy i zastanawiam się, czy właśnie nadeszła pora, by po nich wejść.

Jeszcze nie – mówi głos w mojej głowie. – Nie jesteś na to gotowy.

Odpuszczam więc i wracam do fabryki.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć,

dobrze napisane, klimatycznie i nastrojowo, jak to u Ciebie.

Ogólnie fajny koncept, wplatasz w tekst kilka społecznie trudnych wątków, jak choćby idealizacja ludzi i świata (rzeczywistość kontra to, co pokazywane na ekranie), pogłębiające ogłupianie i inne.

Nie byłem jednak w stanie połączyć chyba wszystkich kropek odpowiednio. Może to przez to, że mój mózg jest już po tym tygodniu przegrzany (nie tylko z powodu upału), ale nie do końca potrafiłem połączyć motyw latarni, tajemniczych schodów z dziurą prowadzącą do niewiadomego miejsca oraz tego, do czego w zasadzie dążył pan Fourbe. To znaczy wiem, że mord miał być zaaranżowany, by z uciśnionych zrobić w opinii publicznej wrogów, ale dlaczego właściciel fabryki doprowadza własnych pracowników do takiego stanu i na końcu ich morduje? Szaleniec? Wizjoner? A może stoi za tym jakiś głębszy plan? I jak łączy się z tym latarnia i schody?

Pozdrawiam.

 

Dzięki za wizytę. Zdecydowanie pan Fourbe należy do osób szalonych ;) Schody stanowią rzekomo jedyną obietnicę ucieczki (ale dokąd?) i wplotłem je, by nadać całości lekko tajemniczego i surrealnego klimatu.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Witam,

Naprawdę mi się podobało. Ciekawa i niejednoznaczne historia. Klimat rodem z filmów ekspresjonizmu niemieckiego (ja miałem takie wrażenie). Dobrze pokazana postać szaleńca, miasto równie jak on niepokojące.

Napisał bym więcej o emocjach i odczuciach głównego bohatera, który jest dość obojętny i obiektywny. Wychodzi groteskowo, pewnie tak miało być, ale w tym wypadku uważam, że opis przerażenia bohatera, podbudowałaby klimat, jego wizja jeszcze bardziej zniekształcałaby rzeczywistość.

 

Pozdrawiam i powodzenia.

Bardzo dobry trop, pisząc ten tekst chciałem nawiązać właśnie do niemieckiego ekspresjonizmu, kina niemego i gatunku miejskich symfonii

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

To tym bardziej doceniam tekst. Mało jest opowiadań nawiązujących do ekspresjonizmu niemieckiego, szkoda. Może ja spróbuję?

Polecam “Gabinet doktora Caligari” jeśli nie oglądałeś. Pana Fourbe wyobrażałem sobie jako tytułowego bohatera. Nie dałeś opisu wyglądu więc mogłem poszaleć .(:

Pisz, pisz, chętnie poczytam :) Tak, znam Caligariego. Jeśli lubisz także surrealizm w połączeniu ze starym kinem to polecam filmy Guya Maddina, zwłaszcza Piętno na umyśle.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Dobra, napiszę, napiszę. I dzięki za polecajke.

 

Do zobaczenia. (:

Miasto, praca kamerzysty i jego przemyślenia pozwalają dobrze przyjrzeć się osobliwemu miastu, ale nie umiem pojąć, co powoduje poczynaniami pana Fourbe.

 

Wcho­dzisz, a potem la­wi­ru­jesz po­mię­dzy ulicz­ka­mi… → Wcho­dzisz, a potem la­wi­ru­jesz ulicz­ka­mi

A lawirować między uliczkami, trzeba by umieć przenikać przez budynki.

 

wcho­dzą do niego jacyś lu­dzie, ale nie wra­ca­ją z po­wro­tem. → Masło maślane.

Wystarczy: …wcho­dzą do niego jacyś lu­dzie, ale nie wra­ca­ją.

 

re­zy­den­cje bo­ga­czy oto­czo­ne przez ogro­dy w stylu an­giel­skim. → A może: …re­zy­den­cje bo­ga­czy, oto­czo­ne ogrodami w stylu an­giel­skim.

 

wy­tłu­ma­czył mi to do­pie­ro Pan Fo­ur­be… → Dlaczego wielka litera?

 

wzno­szą się i pną ku górze bez udzia­łu czło­wie­ka. → Masło maślane – czy coś może wznosić się i piąć ku dołowi?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka