
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
I
Gdzieś w Europie, 2011 rok n.e.
Janusz II był zmęczony. Miał do tego pełne prawo. W końcu było już po północy, od wczesnego świtu zaś odbywały się koncerty, uczty, pokazy ogni sztucznych i inne atrakcje z okazji pierwszej rocznicy jego szczęśliwego panowania. Padł więc, nie zrzucając ubrania, na królewskie łoże i natychmiast zasnął. A gdy zegar wybił pierwszą, w sypialni zmaterializowały się trzy stare kobiety, uzbrojone w długie noże.
II
Gdzieś w Europie, 1995 rok n.e.
Królowa Henrietta XII zjadła śniadanie i natychmiast przeszła do gabinetu, aby zająć się sprawami wagi państwowej. Wzięła do ręki raport dotyczący funkcjonowania służby zdrowia, zamknęła oczy i pomyślała formułę zjednoczenia z opoką władzy. W tym momencie odczuła potrzeby wszystkich poddanych. Zrozumiała wszelkie ich problemy, opoka bowiem nadzwyczajnie pobudziła jej zdolności umysłowe.
Oczami wyobraźni zobaczyła, że działania lokalnych urzędników mogą w ciągu dwóch lat spowodować pojawienie się długich kolejek do lekarzy. Wiedziała jednak, jak sobie z tym poradzić. Wezwała sekretarza i podyktowała mu dekret o funkcjonowaniu służby zdrowia. Dobra, tę kwestię mamy załatwioną do czasu pojawienia się oznak kolejnego kryzysu. Następnie zajęła się sprawą tego nowego wynalazku, zwanego Internetem. No tak – pomyślała – należy zawczasu ustanowić prawa, które zapobiegną rozpowszechnieniu się piractwa. Gdy skończyła dyktować dekret, satysfakcjonujący zarówno właścicieli praw autorskich, jak i zwykłych internautów, zajęła się jeszcze paroma innymi sprawami.
Wybiła dwunasta. Pora wezwać Janusza, aby udzielić mu kilku nauk. Wszak następca tronu już od najmłodszych lat powinien wdrażać się do przejęcia władzy.
III
Gdzieś w Europie, 2009 rok n.e.
Moretz rozglądał się po gabinecie kolegi ze studiów: proste biurko, cztery fotele na wytartym dywanie i kilka reprodukcji słynnych mistrzów na ścianach. Słowem, żadnych luksusów, jakich można byłoby oczekiwać po następcy tronu.
– Zaprosiłem cię, bo znamy się od dawna i wiem, że mogę ci zaufać – powiedział Janusz, gdy obaj rozsiedli się w fotelach. – Jesteś najlepszym pozaświatowym detektywem i dlatego chciałbym prosić cię, abyś pomógł mi rozwiązać pewien problem wagi państwowej.
– Zamieniam się w słuch – powiedział zaintrygowany Moretz.
– Jak wiesz, sprawowanie władzy wymaga nadprzyrodzonych fundamentów, dzięki którym przywódcy narodów podejmują zawsze trafne decyzje i są w stanie rozwiązać wszelkie ludzkie problemy.
– Tak, orientuję się mniej więcej jak to działa – odparł detektyw. – Potrzebna jest jakaś opoka, jej symbol oraz formuła zjednoczenia. Najzabawniej wygląda to w Związku Radzieckim, gdzie opoką są dialektyczne prawa rozwoju społecznego, a ich symbolem sierp i młot. Tamtejsi sekretarze generalni dzięki łączności z nimi stworzyli prawdziwy raj na Ziemi.
– Naszą opoką zaś jest Źródło Wartości, symbolizowane przez święty krzyż. Natomiast formułą zjednoczenia jest specjalna modlitwa. Sęk w tym – Janusz wstał i zaczął przechadzać się po gabinecie – że choć nasz system sprawowania władzy jest niemal idealny, ma jednak pewną wadę.
Moretz osłupiał słysząc tak szczere wyznanie, ocierające się o zdradę stanu.
– Otóż symbole opok wymagają okresowej aktywacji za pomocą specjalnych obrzędów, takich jak akademie ku czci albo publiczne nabożeństwa. Zużywa to spore ilości czasu i ludzkiej energii, którą można byłoby wykorzystać do znacznie pożyteczniejszych zajęć. Od dawna szukałem więc jakiejś tańszej metody, aż wreszcie, przeszukując zapomniane zakamarki pałacowej biblioteki, natrafiłem na pożółkły manuskrypt twierdzący, iż kilka tysięcy lat temu władcy dysponowali opoką, której symbol nie potrzebował do uruchomienia tak wiele zachodu. Co więcej, umożliwiała ona panowanie nad pogodą i rozmaitymi zjawiskami przyrodniczymi, a także dawała moc uzdrawiania.
– I kim albo czym ona była?
– Wielką Boginią, Pramacieżą. Dawnym, przedindoeuropejskim bóstwem, którego posążki archeologowie wykopują w całej Europie i na Bliskim Wschodzie. Mam ich kilka w swoich zbiorach, brakuje mi tylko pasującej do nich formuły zjednoczenia.
– Chcesz więc wynająć mnie, abym ją dla ciebie odszukał – stwierdził raczej niż spytał Moretz.
– Tak, lecz z dokumentów wynika, że nie ma bezpośredniego dostępu do tych prehistorycznych zaświatów. Przejście do nich znajdować się ma gdzieś w okolicach staroegipskich Pól Jaru.
– Interesujące, lecz zanim podejmę się tego zadania, mam jeszcze kilka pytań.
IV
Gdzieś w zaświatach, poza czasem.
Moretz umarł. Właściwie tak naprawdę nie umarł, lecz za pomocą mieszanki ziołowej i medytacji doprowadził się do stanu podobnego śmierci klinicznej. Opuścił jednak biologiczne ciało, które zobaczył wyciągnięte pod sobą na leżance. Na stoliku obok tkwiła figurka uszebti, o ledwo zaznaczonych ludzkich kształtach. Detektyw rozejrzał się i dostrzegł tunel, który nagle pojawił się w ścianie pokoju. No cóż, robota czeka. Nie zwlekając wleciał do tunelu i pozdrowił napotkanego na jego końcu strażnika. Wymówił po staroegipsku hasło dostępu, a wówczas strażnik przepuścił go do świetlistej bramy. I wtedy Moretz znalazł się na polnej drodze, prowadzącej wśród palm do płynącej w oddali wielkiej rzeki. Staroegipskie zaświaty stawały się ostatnio coraz bardziej popularne. Umożliwiały w końcu całkiem wygodne życie po życiu na Polach Jaru, a w ciągu dnia powrót do grobu i kontaktowanie się z żyjącymi krewnymi. W pobliżu materializowały się więc co chwila dusze zmarłych, zachowujące kształty i ubiór, jakie miały za życia. Detektyw nie był tu po raz pierwszy, nie tracił więc czasu na podziwianie widoków, lecz ruszył raźno ku zachodowi.
Na granicy pustyni natknął się na dorodną sykomorę, a gdy podszedł bliżej, wprost z drzewa wyszła kobieta w obcisłej sukni i w dziwnym kapeluszu, ozdobionym krowimi rogami, między którymi znajdował się złociście błyszczący, metalowy dysk. Bogini Hathor trzymała przed sobą tacę pełną jadła i napitku. Miłe powitanie, lecz jeśli detektyw nie chciał utknąć tutaj na zawsze, musiał się od niego grzecznie wymówić.
– Przyszedłem zgłębić prawdę, o Bogini! – powiedział.
– Czy jesteś pewien, że prawda cię wyzwoli? – spytała.
– Nie, ale pomoże mi opłacić rachunki.
– W takim razie przejdź – powiedziała Hathor i zniknęła.
Szedł dalej, od czasu do czasu natykając się na innych wędrowców. Wielu z nich pożerały krokodyle, węże albo drapieżne małpy. A przecież całkiem tanio można u kapłanów nabyć specjalne amulety i zaklęcia zabezpieczające. Cóż, zbytnia oszczędność nie popłaca. Nawet w zaświatach. W końcu dotarł do ognistego jeziora, nad którym zastał uzbrojonego w nóż krokodyla z głową barana. Moretz przywitał starego znajomego, który za bardzo nie wnikał w cel jego wizyty, lecz po krótkiej rozmowie przepuścił do łodzi, ta zaś zabrała go na drugi brzeg. Tam, wyłożoną kamiennymi płytami drogą, dotarł do pałacu Ozyrysa.
W pałacu też już był znany. Anubis, Thot i Ozyrys dyskutowali, czy przepuścić go bez tych wszystkich formalności. Obok nich stała ogromna waga. Na jednej z jej szal leżało strusie pióro, na drugiej zaś skarabeusz, symbolizujący serce każdorazowego petenta. Tuż obok siedziała na podłodze Pożeraczka, kłapiąc przed uchem detektywa krokodylimi zębami. Za takie przeżycia będę musiał sobie dodatkowo policzyć – pomyślał. Wreszcie Thot machnął ręką, przepuszczając go dalej.
Moretz ponownie znalazł się na brzegu Nilu, przy którym zacumowana była Solarna Barka o kształcie półksiężyca, z prostokątnym żaglem i dużą kabiną boga Re pośrodku. Detektyw wsiadł do niej i nagle znalazł się w tłumie innych wędrowców. Łódź odbiła od brzegu i Moretz nawet nie zauważył, jak przybiła do niego z powrotem. Znalazł się na Polach Jaru, gdzie spędził na poszukiwaniach cały tydzień. Każdego dnia wsiadał do barki Re, żeby wrócić na Ziemię i zdać sprawozdanie Januszowi. Wieczorem zaś wracał tą sama drogą razem z innymi zmarłymi. Jak oni otrzymał własną chatę i pole pełne zboża, usługiwała mu zaś ożywiona figurka uszebti.
W szóstym dniu pobytu odkrył interesujące go przejście w jaskini pośródwidocznych na horyzonciewzgórz. Następnego ranka udał się tam ponownie, zagłębił w mroczne, podziemne korytarze, aż znalazł się w całkowicie odmiennej od Egiptu, pełnej lasów krainie. Zszedł ze wzgórza i odszukał leżącą na jednej z polan wioskę, zabudowaną kilkunastoma, krytymi strzechą chatami. Mieszkający tam zmarli przywitali go z radością i wyprawili na jego cześć wspaniałą ucztę.
– Od stuleci nikt do nas nie zaglądał – powiedział Iszkalisz, miejscowy przywódca, gdy posilali się pieczoną dziczyzną. – Chętnie przekażemy ci formułę zjednoczenia z Wielką Matką, jeżeli pomoże to odrodzić naszą wiarę na Ziemi.
Moretz odetchnął z ulgą. Dochodzenie zakończyło się sukcesem.
V
Gdzieś w Europie, 2154 rok p.n.e.
Zapadał zmierzch. Iszkalisz siadł na oszronionej trawie, w cieniu porośniętego jemiołą świętego dębu. Z położonej niedaleko wioski dobiegały odgłosy zabawy urządzonej na cześć nowego władcy, który przez następny rok będzie rządził plemieniem, dbał o dobre plony, ładną pogodę i dostatek zwierzyny w lasach. Aż do kolejnego zimowego przesilenia. Wtem stary król usłyszał trzask gałązek i tuż przed sobą zobaczył trzy kapłanki Bogini, z długimi nożami w dłoniach. Chwilę później leżał z poderżniętym gardłem i obciętymi członkami, a jego krew wsiąkała w ziemię, zapładniając ją na kolejny rok.
Naprawdę ciekawe opowiadanie i czytało się z przyjemnością. Żadne błędy mi się w oczy nie rzuciły. Brakowało mi jedynie jakiegoś dramatyzmu, wszystko potoczyło się prosto i szybko - rozumiem, że musiało być krótko, ze względu na limit, ale sądze, że gdyby to bardziej rozwinąć, byłoby jeszcze lepsze.
Pozdrawiam.
Tego właśnie to opowiadanie potrzebuje: rozwinięcia. W tej formie nie do końca jest zrozumiałe. Nie powiem, ze względu na styl czytało się z przyjemnością, ale fabularnie mocno okrojone. Nie dostrzegłem powiązań pomiędzy epizodami.
Bardzo mi się podobało. Pięknie piszesz - mam na myśli zarówno treść jak i formę. Twój język jest prosty, czysty i elegancki. Fabuła - super. Wszystko jest jasne i klarowne a jednocześnie zaskakuje. Lubię mitologiczne elementy a Ty rewelacynie wkomponowałeś je w główny wątek. Czy mogę się spodziewać kolejnych historii z detektywem Moretzem w roli głównej? :)
Dzięki za komentarze! Macie rację, że zbyt skrótowo ująłem pewne sprawy. Szczególnie epizod czwarty zasługiwałby na rozwinięcie. Ale cóż, to już następnym razem. Z postaci detektywa Moretza nie zamierzam rezygnować, więc coś się jeszcze na pewno pojawi. Pozdrawiam. :-)
OK, do konkursu.
Fajnie napisane, ciekawe opowiadanie, tylko do założeń konkursu nie za bardzo pasuje.
Podobało mi się.
Pozdrawiam.
Dzięki za opinię. :)
Co do założeń konkursu: No cóż, chodziło mi właśnie o to, żeby nie była to typowa masakra, pełna rozwłóczonych flaków itp. Postanowiłem nawiązać do mitologii oraz do rzeczywistego zwyczaju składania tzw. świętych królów w ofierze. (Ponadto nie oparłem się zamieszczeniu w opowiadaniu pewnej dyskretnej satyry politycznej. ;) )
PS Nie oparłem się pokusie zamieszczenia - miało być. :D
Ciekawe
Przynoszę radość :)
Dzięki, ale to jeden z moich gorszych tekstów i na pewno na nowej – przygotowywanej przez brajta – stronie sie nie znajdzie. :)