- Opowiadanie: SanPaulo84 - Cmentarny Mściciel (MASAKRA 2010)

Cmentarny Mściciel (MASAKRA 2010)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cmentarny Mściciel (MASAKRA 2010)

 

 

Cmentarny Mściciel

 

 

 

Trójka młodych ludzi wraca z osiemnastki rówieśnika. Są pijani i naćpani. Przechodzą obok cmentarza. Gdzieniegdzie na tym miejscu wiecznego spoczynku jarzy się światło z lampionów.

 

– Chodźcie, weźmiemy sobie po świeczce, bo… (tu użył niecenzuralnego słowa, które można by zastąpić wyrażeniem kiepsko) nam się idzie po ciemku – zaproponował Jacek.

 

– Eee – odparł Marcin.

 

– Jakie E, nie ma kurwa żadnego E. Idziemy i nie pierdol.

 

– Dobra – zgodził się Marcin, nie mając innego wyboru.

 

Michał otwarł furtkę, chłopak ubrany cały na sportowo: bluza, spodnie dresowe i adidaski w kolorze tęczy. Michał ma sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i dwucentymetrowe włosy wymodelowane żelem, co sprawia, że stojące niczym szpilki owłosienie i jego kościstość spowodowana tym, że od drugiej klasy podstawówki pali, tworzą skojarzenia jego fizjonomii ze szczotką. Na jego czarnej bluzie widnieje wściekły czerwony napis niczym neon: MANCHESTER UNITED. Poniżej tego napisu, czerwonymi literami, w złotej obwódce został naniesiony druk: CZERWONE DIABŁY. Michał Pałyga jest zagorzałym kibicem tego klubu piłkarskiego, zagorzałym do tego stopnia, że gdy jego ukochana drużyna przegra mecz w lidze mistrzów, to on z żalu nie pojawia się nazajutrz w szkole – zazwyczaj w czwartek. Czasem z powodu klubowej fascynacji, jest nieobecny w szkole w poniedziałek, gdy Manchester przegra spotkanie w Premier League.

 

Po Michale na terenie cmentarzu zameldowali się Marcin i Jacek. Marcin ma metr osiemdziesiąt wzrostu, Jacek jest od niego wyższy o jedenaście centymetrów. Marcin Szymkowiak i Jacek Pulkowski mają na sobie sportowe obuwie. Szymkowiak czerwone, a Pulkowski czarne. Obydwaj mają workowe bluzy z kapturem i dżinsy niebieskiego koloru. Szymkowiak ma na głowie dżokejkę w kolorze nieba firmy NIKE. Pulkowski ma owłosienie obcięte na tzw. zero.

 

Jacek ma ręce jak dwie łopaty, i wygląd jak gdyby mógł rzucać pługiem na odległość w zawodach o mistrzostwo świata w tej konkurencji.

 

Cmentarz był przykładem tradycyjnego wiejskiego miejsca spoczynku. Kilkakrotnie mniejszy od miejskich metropolii, oraz bez jakichś wielkich katakumb charakteryzujących stare zabytkowe cmentarzyska. Podeszli pod pierwszy pomnik na którym paliły się znicze w połowie kwietnia. Czekające na wycięcie gdzieniegdzie stare dęby, były przygarbione, tak jak garbi się babcia nad kołyską wnuczęcia.

 

Michał, sprawiający wrażenie, iż ma najwięcej promili w organizmie, podchodząc pod pomniki Henryka Stasiaka i jego żony Genowefy – zahaczył prawym butem o sąsiedni grobowiec. Upadając uderzył kolanem i łokciem o pomnik Stasiaków. Wstając złapał się za bolący lewy łokieć, i zerknął na prawe kolano i rozerwane w tamtym miejscu spodnie. Na kolanie zaczęła nieśmiało pojawiać się krew, zakrywając obtarty naskórek.

 

Czując ból i widząc co się stało, zaczął kląć na czym świat stoi.

 

Złapał dwa szklane hebanowe flakony – jeden po drugim., które stały na płycie grobu Stasiaków. Oba flakony rozprysły się w drobny mak, tak jak czasem, podczas wypadku drogowego w milisekundzie pryska ludzkie życie, a często zmasakrowane ciała nie do poznania trafiają w trumnach na cmentarz.

 

Michałowi było mało, poczuł się jak jakiś mitologiczny heros, niezniszczalny. Zdeptał prawą nogą kwiaty z wazonów, które i tak były już zwiędłe.

 

Marcin i Jacek, zamiast powstrzymać oszalałego kolegę, zaczęli śmiać się i kibicować mu.

 

Pałyga w tym czasie, jakby podłechtany dopingiem znajomych, złapał za stojącą pionowo tablicę, na której były wygrawerowane: imiona i nazwiska, wiek, daty zgonów oraz fotosy zmarłych.

 

Michał siłował się z tablicą o grubości czterech centymetrów. Jacek Pulkowski zaczął pomagać koledze. Po niecałej minucie puściło połączenie nierozłączne, wykonane z zaprawy (Połączeniami nierozłącznymi nazywa się te, które można rozdzielić tylko wtedy, gdy uszkodzi się jeden z materiałów łączonych lub sam łącznik).

 

Ważąca prawie trzydzieści kilogramów tablica upadła na kostkę chodnikową, wydając przy tym jakby stłumiony jęk rozpaczy.

 

Michał natarł na kolejne groby. Do zbójów dołączył Marcin Szymkowiak.

 

 

 

 

 

Każdy cmentarz, obojętnie na kraj i wyznanie, ma swojego cmentarnego mściciela. Jest to zmarły, który musi odpokutować tu na ziemi, swoje grzechy. Cmentarny Mściciel śpi w jednym z grobów na cmentarzu. Może tak spać rok, sto, dwieście, tysiąc… ile potrzeba. Drzemie dotąd aż zmaże swoje winy z całego życia doczesnego.

 

Gdy mściciel śpi, jego ciało, ani trumna w której dżemie, nie podlegają procesowi rozkładu. Po tym jak ktoś zwolni go ze służby, jego ciało przemieni się w proch a dusza przeniesie się na „zielone pastwiska".

 

Cmentarny mściciel budzi się zawsze wtedy, gdy jakiś z grobów zmarłych jest dewastowany.

 

Tym razem to trzej chłopcy zbudzili upiora.

 

Wieko trumny się podniosło. Następnie odsuwa się wyblakła płyta nagrobna. Powoli, jakby wolał tam pozostać, ze stęchłego wnętrza grobu wyłania się żywy trup. Oczy są z daleka widoczne, świecą w nocy jak u wilka. Postać pokrywa coś, co kiedyś było prawdopodobnie garniturem. To co właśnie powstało z grobu, gdyby miało jakieś szramy na twarzy, mogłoby z powodzeniem wystąpić w kolejnej ekranizacji „Frankensteina" według prozy Mary Shelley.

 

Cmentarny mściciel przesunął płytę grobowca na miejsce, jakby to był talerz, który należy włożyć do zmywarki.

 

W tym samym czasie gdy żywy trup powstał z grobu, młodzi bandyci na zachodniej części cmentarza wyrwali z marmuru krzyż przymocowany do grobu. Trzech młodych mężczyzn ma tyle siły, że krzyż musiał się poddać. Pałyga odrzucił go na kilka metrów w lewo, w stronę kontenera ze śmieciami.

 

Michał zaczął żałować, że nie mają kilofa, łopat i młotów, bo może by im się udało odsunąć płytę z grobu i zajrzeć do środka. Może by się udało wynieść na zewnątrz trumnę dla jaj – miał już powiedzieć, gdy nagle… jakby jakieś kleszcze od czołgu pochwyciły jego prawy bark. Mimo iż był znieczulony wódką i skrętami to usłyszał i poczuł, że aż mu chrupnęły kości. Pałydze aż uszy zawirowały od podmuchu powietrza, jakby ktoś włączył dmuchawę by nawiewała powietrze prosto ze średniowiecznych lochów.

 

Jego koledzy zamarli. Michał odwrócił się i stanął nieruchomo. Na jego twarzy każdy, nawet nie mający za grosz talentu do komunikacji niewerbalnej, wyczytałby mieszaninę paniki z totalnym zaskoczeniem. Wandal poczuł się, jakby jakaś niewidoczna siła wyssała z niego całą energię.

 

Potwór złapał go kościstą dłonią za szyję; Michał nie poczuł uścisku dłoni, lecz jakby zimny ścisk imadła, które czasem było jego narzędziem pracy na warsztatach szkolnych. Przypomniał sobie, jak raz na warsztatach, robili zawody, na to kto z ręką skręcaną w imadle dłużej wytrzyma. Zajął wtedy drugie miejsce, po kolesiu, którego nazywają Dragon.

 

Pięść żywego trupa coraz bardziej się zaciskała i podnosiła chuligana do góry. Michał po minucie od spotkania z nieoczekiwanym przybyszem, starał się go kopać stopami wiszącymi pięćdziesiąt centymetrów ponad ziemią.

 

Maltretowany miał nadzieję, że koledzy rzucą się mu na ratunek, jednak ci widząc jak stwór uniósł do góry ich kompana – co prawda rzucili się, lecz do wyjścia.

 

Mściciel pstryknął palcami lewej dłoni – kciukiem i palcem środkowym, i obaj znikli.

 

 

 

Pulkowski z Szymkowiakiem dopadli do furtki niemal jednocześnie. Niższy zwyrodnialec pierwszy szarpnął za furtkę, lecz ta ani myślała ich wypuścić.

 

Marcin szarpał ją jakby chciał wyrwać cały płot, górę znów u niego wzięły niezdrowe emocje.

 

– Odsuń się – rozkazał Pulkowski, gdy komunikat nie poskutkował, ciągnął dalej. – Odsuń się. – okrasił to przekleństwem na k. Wszystko to wykrzyczał niespotykanie piskliwym głosikiem jak na mężczyznę. Jakby jego – podobnie jak Pałygę – też coś trzymało za gardło. Marcin śmiałby się pewnie z tego głosu, gdyby nie był cały przesiąknięty strachem.

 

Jacek, który uchodził za mocarza, również szarpnięciami z całych sił nie doprowadził do otwarcia furtki.

 

Nagle, nie wiedzieć czemu, znaleźli się w śmierdzącym lochu. Glina lepiła im się do butów. Skonsternowani zaczęli się rozglądać na wszystkie strony. W lochu nie było nawet jednego małego okienka. Jacek rozpędził się i całą swoją masą naparł na drzwi. Drzwi ani drgnęły. Próbował jeszcze kilkakrotnie, lecz okazało się że to Syzyfowa praca. Od zmagań z drzwiami, zaczął czuć przeszywający ból w prawym barku. Oparł się oplecami o drzwi, westchnął.

 

Marcin stał natomiast niczym przysłowiowy kołek w płocie, którego nikt jeszcze nie użył do plebejskiej bijatyki podczas dożynek. Czuł się jak wtedy gdy za czasów podstawówki ojciec wyjmował pas gdy matka przynosiła wieści o jego szkolnych ocenach.

 

 

 

 

 

– Możesz robić przedstawienie – zagadnął Mściciel zakonnika i wepchnął Michała do lochu przepełnionego zgnilizną i mrokiem.

 

Zakonnik zatarł ręce, tak jak to zawsze czyni liczykrupa, gdy ma do czynienia z pieniędzmi.

 

– Ten był najgorszy, niech siedzi sam – rzekł Mściciel.

 

Gdy upiór wpychał Pałygę do ciemnego jak noc w Damaszku podziemia, mnich o szyderczym wyrazie twarzy popatrzył na Michała, na jego dziwne ubranie w stosunku do epoki, oraz uśmiechnął się pokazując zęby żółte jak jesienne liście.

 

W środku piwnicy w jakiej się znalazł Pałyga, śmierdziało uryną i zgniłą kapustą.

 

 

 

 

 

Mnich i upiór poszli stromymi schodami w górę zamczyska. Mnich miał metr sześćdziesiąt wzrostu, niewielki garb po prawej stronie pleców, na sobie szary workowaty habit i sandały. Jego strój w jakiś sposób komponował się z pokrytymi pleśnią kamieniami z których zbudowano loch.

 

 

 

– Co zrobili? – zapytał ojciec Maciej.

 

– A jak zwykle… – Mściciel zawahał się, chciał powiedzieć rozbili, lecz użył innego wyrażenia: – Zbezcześcili kilka grobów, w tym mojego syna i synowej, ale jak bym ich nie powstrzymał, to nie wiem na ilu by poprzestali. Moja wnuczką będzie w szoku, jak przyjdzie odwiedzić pomnik rodziców.

 

 

 

 

 

 

 

Ojciec Maciej wszedł na podest, zrobiony na środku rynku. Zwrócił się twarzą ku publiczności zgromadzonej na rynku. Te głowy plebsu, ciasno upchane jedna obok nasunęły mu skojarzenia z polem kapusty. Po chwili zadumy zaczął mówić swoim starym, lecz nadal aksamitnym głosem o przywódczych cechach:

 

– Ludzie! Dzisiaj zadamy cios czarom, cios który – miejmy nadzieję – sprawi że ludzie będą mogli czuć się bezpiecznie. Cios wymierzony dziś w czarodziejów i wyznawców szatana powinien zaowocować tym, że inni czarodzieje ukrywający się pod płaszczykiem bogobojności i zwyczajności zaprzestaną swojej haniebnej profesji… I wy, dobrzy ludzie będziecie mogli spać spokojnie. Będziecie mogli iść spokojnie przez miasto, czy po drewno na opał do lasu, nie obawiając się, że ktoś rzuci na was, na waszą rodzinę, na wasze dzieci urok, czy porwie wasz do lochu, by z was zrobić ofiarę na czarną mszę dla lucyfera.

 

Spalenie trzech czarowników i wyznawców szatana zarazem, będzie dużym krokiem ku bezpiecznej przyszłości każdego z nas.

 

Dobrzy ludzie! Egzekucję zła uważam za otwartą – zakończył przemowę mnich Maciej.

 

Trzech rosłych mężczyzn w mniszych zbrojach wyprowadziło trójkę wandali, którzy mieli skute ręce i nogi łańcuchami. Ostatnie dwie noce i dzień pościli, gdyż dawano im tylko wodę.

 

– Spalić ich – domagał się ktoś spośród motłochu.

 

– Spalić ich – wtórował ktoś inny. Po niecałej minucie krzyczał każdy z gapiów zebranych na rynku.

 

Mnich dał prawą ręką znak by się uciszyli. Tłum zamilkł. Jak łatwo można nimi sterować, pomyślał.

 

– Patrzcie ludzie – wskazał prawą ręką w kierunku trzech chłopców. – To czarownicy i czciciele szatana! Patrzcie na ich diabelski strój. Wy, dobrzy ludzie nie wiecie co ten w środku ma napisane na ubraniu, ale nasz tłumacz, czcigodny ojciec Józef zna ten jeżyk i powiedział nam co te słowa oznaczają. – Mnich na chwilę przerwał, splunął na ziemię i kontynuował: – Te słowa w tłumaczeniu na nasz język oznaczają objaw kultu szatana, bo tam jest napisane. Znów przerwał, swoją twarz przemienił w maskę symbolizującą największą zgrozę i zawył: – Czerwone diabły!

 

Wzrok całego tłumu spoczął na kibicu Manchesteru.

 

– Precz z mścicielami szatana! – ktoś zażądał na cały głos.

 

Ktoś inny zawołał: – Na stos z czcicielami szatana! – Po chwili cały tłum zebrany na rynku krzyczał w niebogłosy: – Na stos z czcicielami szatana. – Ktoś widzący chłopaka w bluzie Manchesteru i skandujący tłum, nie słysząc dla czego się drą, mógłby ich sobie skojarzyć z kibicami – przeszło przez myśl Mścicielowi.

 

Mnich znów wystawił prawą dłoń do góry, dając znak aby tłum się uciszył.

 

– Wolą ludu i sądu ci trzej czarownicy zostają skazani na spalenie na stosie. Wyrok zostanie wykonany natychmiast – poinformował w rycerskiej zbroi sędziwy przewodniczący rady sędziowskiej, który wkroczył przed chwilą na środek podestu i teraz stał po prawej stronie mnicha.

 

Kilka metrów w pobliżu sceny tegoż spektaklu, stała ułożona pryzma z wyschniętych gałązek sosnowego drzewa. Stos został zrobiony na kształt okręgu o promieniu sześciu metrów. Wysokość stosu wynosiła dwa metry.

 

– Nie! – zaczął błagać Michał. – Jesteśmy niewinni. Nie jesteśmy czarownikami. Nie chce umierać.

 

Pozostali dwaj oskarżeni, stali niczym w amoku. Jakby zdali sobie sprawę z nieuchronności tego co ich czeka. Co prawda nie mogli dotąd pojąć, jak to się stało, że po zniszczeniu grobów znaleźli się w nieokreślonym średniowiecznym grodzie; lecz zdawali sobie sprawę, że to spotkało ich za karę rozbijania grobów. Marcin próbował jeszcze sobie wmówić, że to tylko koszmar, i że prędzej czy później obudzi się zlany potem w swoim przytulnym ciepłym łóżku. Zrobiłby wszystko, żeby to był koszmar.

 

 

 

Jeden z mężczyzn, należący do komitetu sędziowskiego, ubrany jak mnich – lecz o twarzy zakapiora z obskurnej speluny – podszedł z pochodnią i podpalił stos gałązek. Dwóch rycerzy rosłych jak przysłowiowe dęby, złapało Michała, jakby to był worek żyta (jeden za nogi, drugi za ramiona), przenieśli go pod stos, tam zrobili zamach i rzucili go na czubek sterty niczym worek wspomnianego zboża. Gdy go te chłopiska niosły, Michał próbował wierzgać nogami, lecz łańcuchy, którymi miał skute kończyny, skutecznie mu to uniemożliwiały.

 

Następnie dwóch olbrzymów podobnie uczyniło z Jackiem, choć z ciężarem jego ciała nie poszło im już tak łatwo, gdyż on nie należał do ułomków.

 

Marcin płakał, w duszy się modlił i nie protestował. Mamy to na co zasłużyliśmy, pomyślał.

 

Wycie Jacka i Michała, płacz Marcina i trzask drewienek oraz dym i płomienie, które stopniowo obejmowały stos, to wszystko sprawiło, że tłum nasycił swoje pragnienie widoku cierpienia innych.

 

Krzyk wandali przeobraził się w potworny ryk. Marcin pomyślał, że teraz rozumie co musiał czuć Kmycic gdy go przypalano żywcem. Szkoda że nie przeczytałem tej książki. Szkoda że wolałem pić z nimi, zamiast się uczyć – żałował.

 

– Bożeee! – to ostatnie słowo jakie wykrzyczał, a właściwie wychrypiał resztkami sił. Nikt tego nie usłyszał, może prócz samego adresata.

 

Swąd spalonego ciała stał się nieznośny, dlatego ludzie powoli zaczęli się rozchodzić do swoich domostw, tak jak rozchodzą się po obejrzeniu kuglarskich sztuczek.

 

 

 

– Jak zobaczyłem płacz jednego z nich – mnich Maciej odwrócił twarz w kierunku dopalającego się ogniska. – To mi się nawet zrobiło ich żal i pomyślałem, że może nie byli tacy źli, może w ogóle na to nie zasłużyli. Miejmy nadzieję, że ich ofiara sprawi, że świat będzie lepszy, że ludzie będą unikać czarów, zła i czczenia szatana.

 

Na chwilę zamilkł, po czym dodał:

 

– By ocalić całe pokolenia, zawsze ktoś musi być poświęcony, jak ten kozioł ofiarny.

 

Szkoda, że jedyną metodą nauczenia czegoś plebsu jest zastraszenie.

 

– No cóż… Tak już jest, jak się ludziom tłumaczy po dobroci, to nie dociera do nich. Sam taki byłem. – Powiedział Mściciel.

 

Paweł Łukasik

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Abstrahując od niespecjalnie porywającego i odkrywczego pomysłu na fabułę, tekst jest kiepsko skonstruowany.

 Po pierwsze, po co podajesz dokładne wymiary i wagi wszystkiego, łącznie z upiornym mnichem? Naprawdę, wystarczy czytelnikowi fakt, że ktoś był wysoki, tablica gruba i ciężka, a włosy postawione na żel i szczotkowate - bez dokładnych wyliczeń w centymetrach. To opowiadanie, nie rysunek techniczny.
Ogólnie, w paru miejscach, nie wiadomo po co, jest zdecydowanie too much information. Np. fakt, że Michał jest zagorzałym kibicem Manchesteru można zamknąć w jednym zdaniu, a ty rozwodzisz się nad tym, choć nie jest to w żaden sposób istotne dla fabuły.
A to już szczyt:
Po niecałej minucie puściło połączenie nierozłączne, wykonane z zaprawy (Połączeniami nierozłącznymi nazywa się te, które można rozdzielić tylko wtedy, gdy uszkodzi się jeden z materiałów łączonych lub sam łącznik).
Po pierwsze, czytelnikowi raczej nie potrzebna jest znajomość rodzaju połączenia, wystarczy napisać, że puściło. Po drugie, takie informacje to do przypisów, tylko po co?
Tak samo w metaforach:
wygląd jak gdyby mógł rzucać pługiem na odległość w zawodach o mistrzostwo świata w tej konkurencji.
Wyglądał jakby mógł rzucić plugiem - w zupełności wystarczy
Oba flakony rozprysły się w drobny mak, tak jak czasem, podczas wypadku drogowego w milisekundzie pryska ludzkie życie, a często zmasakrowane ciała nie do poznania trafiają w trumnach na cmentarz.
Spoko, każdy wie jak wygląda wypadek drogowy. Jak momentalnie pryska czasem ludzkie życie - wystarczyłoby, chociaż i tak nie brzmi.
Czekające na wycięcie gdzieniegdzie stare dęby, były przygarbione, tak jak garbi się babcia nad kołyską wnuczęcia.
Pomijając ten niezrozumiały hip-hop pierwszej części zdania, po co powtarzać czasownik garbić się, jak można to zrobić bez powtarzania?
A to tylko pierwszy akapit.

Dwa, wprowadzenia do pierwszych akapitów brzmią jak podawanie suchych informacji, a nie opis. Szczególnie razi ten opis "cmentarnych mścicieli" w drugim. Tego wszystkiego czytelnik powinien dowiedzieć się z akcji i dialogów, a nie z wyjaśnienia podanego na tacy. Poza tym, odkrycie tożsamości i celu potworów już na początku - gdzie tu miejsce dla napięcia, tak istotnego w opowiadaniach grozy? Zwłaszcza, że fabułka jest tak prosta, że czytelnik domyśliłby się powodu  działań upiorów bez broszurki informacyjnej, którą zaserwowałeś.

Trzy, mnóstwo śmiesznostek i źle skonstruowanych zdań. Nie będe wypisywał wszystkiego, ale dam parę przykładów, z samego początku:
Wieko trumny się podniosło. Następnie odsuwa się wyblakła płyta nagrobna. - po co przeskok między dwoma czasami, nie można tego napisać w przeszłym w całości?
Kilkakrotnie mniejszy od miejskich metropolii - chyba nekropolii, a przy okazji wyszło z tego masło maślane.
Krew płynąca nieśmiało, tablica wydająca stłumiony jęk - wiem, że można robić niestandardowe frazeologizmy celowo, ale tu to wychodzi raczej śmiesznie.
Zdeptał prawą nogą kwiaty z wazonów, które i tak były już zwiędłe. - Zwiędłe wazony? Czad.
Szymkowiak ma na głowie dżokejkę w kolorze nieba firmy NIKE. - Niebo wyprodukowała firma NIKE? Big news.
Złapał dwa szklane hebanowe flakony - jeden po drugim., które stały na płycie grobu Stasiaków. - Ten heban tu nie potrzebny, podobnie jak to jeden po drugim.
Michał, sprawiający wrażenie, iż ma najwięcej promili w organizmie, podchodząc pod pomniki Henryka Stasiaka i jego żony Genowefy - zahaczył prawym butem o sąsiedni grobowiec - trochę to bełkotliwe. Nawet bardzo.
Podeszli pod pierwszy pomnik na którym paliły się znicze w połowie kwietnia - że co?
Chodźcie, weźmiemy sobie po świeczce, bo... (tu użył niecenzuralnego słowa, które można by zastąpić wyrażeniem kiepsko) nam się idzie po ciemku - zaproponował Jacek. - A to już schizofrenia. Po co ta kuriozalna, nawiasowa cenzura, skoro w dialogu chwilę potem padają dwa równie szpetne przekleństwa?

Dosyć. Tekst do masywnych poprawek. Ale nie wiem czy warto, bo tak poza tym, stężenie banału w tematyce powala.

Nie dałem rady skończyć, rażący styl przez co całość jest ciężkostrawna

Trójka młodych ludzi wraca z osiemnastki rówieśnika. Są pijani i naćpani. Przechodzą obok cmentarza. Gdzieniegdzie na tym miejscu wiecznego spoczynku jarzy się światło z lampionów.

Sam wstęp niestety odpycha potencjalnego czytelnika od zagłębiania się w dalszą lekturę. Człowiek ma wrażenie, że czyta streszczenie akcji taniego horroru typu: "I tak wszyscy zginą, bo przeciwnik szybciej stoi niż ty biegasz".

Marcin pomyślał, że teraz rozumie co musiał czuć Kmycic gdy go przypalano żywcem. Szkoda że nie przeczytałem tej książki. Szkoda że wolałem pić z nimi, zamiast się uczyć - żałował.
Edukacyjność tego fragmentu powala :D "Kmycic" rządzi :D

Miało być strasznie, a ja się uśmiałam ;) Wyliczanie błędów mogłoby być dłuższe niż samo opowiadanie.  Rzeczywiście, jak zwrócił uwagę M.Bizarre, przekazujesz nadmiar niepotrzebnych informacji - po co np. wiadomość, którymi palcami pstryknął Mściciel? Jedyne co mi się podobało, to scena przed spaleniem na stosie, kiedy to tłum gapiów kojarzy się Mścicielowi z kibicami - fajne skojarzenie. Swoją drogą, rzeczywiście kibic "Czerwonych Diabłów" w średniowieczu mógłby mieć przerąbane :P

Po pierwszym akapicie skapitulowałam.

No, no, nawet się pośmiałem ;) Chociaż nie byłem na tyle twardy, żeby wytrzymać do końca. Nie, nie z powodu strachu.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

OK, do konkursu.

dzieki a komentarze, niektórzy muszą być naprawdę zmeczeni literaturą

opowiadanie to utwór o prostej fabułce, jeśli ktoś tu zapomniał. A w pewnym miejscach to eksperymentowałem.

Nowa Fantastyka