
Pozakonkursowo. Bajka dla drakainy, żeby jej nie było smutno. Pisane spontanicznie, ale po kawałeczku (zaczęłam w 2022... przysięgam...). Czasami najlepszą reakcją na rzeczywistość jest napisać coś takiego.
Pozakonkursowo. Bajka dla drakainy, żeby jej nie było smutno. Pisane spontanicznie, ale po kawałeczku (zaczęłam w 2022... przysięgam...). Czasami najlepszą reakcją na rzeczywistość jest napisać coś takiego.
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, siedmioma rzekami i tak dalej, było sobie królestwo (w sensie geograficznym), a w nim królestwo (w sensie matrymonialnym), którym, jak to w bajkach bywa, do szczęścia brakło tylko córki. Starali się o nią rzetelnie i wreszcie im się udało.
Wielka radość ogarnęła królestwo (w sensie demograficznym). Jak każe tradycja, urządzono wspaniałe chrzciny, na które sproszono wszystkie wróżki dobre, wszystkie złe i większość niezdecydowanych. A po uczcie cała gromada, objedzona marcepanem, stanęła w ogonku, by złożyć małej królewnie czarodziejskie dary.
Wróżka Sonata dała jej piękny głos. Wróżka Ando sprawiła, że gdzie królewna stąpnie, tam wyrosną krokusy. Wróżka Outta Sewer… chwila, moment, wróżka?
– Ej! – wtrącił wróżka… wróżek… przedstawiciel branży wróżkowej. – Dyskryminujesz mnie, narratorze?
Jakże bym śmiał. Tak, więc wróżka Outta Sewer dał klucz do oznaczania roślin jadalnych, trujących i halucynogennych, który z szacunkiem złożono w zamkowej bibliotece.
– Eee, taki prezent to każdy może kupić. Nie mogłem jej dać talentu do botaniki, czy czegoś?
A zły wróżbita Wicked G dał to, co miał, czyli bystrość wzroku i błysk uroku w oku.
Do kołyski podeszła właśnie wróżka Kam, drobiąc kroczki w pantofelkach z kiwi, kiedy nagle z hukiem otwarły się wrota sali! Wicher potargał koafiury, toalety, porwał kandyzowane kwiatki z deserów oraz setki kartek z życzeniami! Do środka wleciał mroźny podmuch i milion wykrzykników!
A za wykrzyknikami – miotłocyklistka! W rozwianej pelerynie!
– Ha, ha! – zawołała złowieszczo. – Pominęliście mnie przy zapraszaniu! A ja strasznie nie lubię dzieci! Nareszcie mam okazję, żeby na jakieś rzucić urok!
Król powstrzymał się przed zdzieleniem szambelana berłem w głowę. Bo czy to wina tego biedaka, że w każdej bajce trzeba pominąć jedną wróżkę?
– Kim jesteś? – spytał zamiast tego, z nieomylnym wyczuciem dramatyzmu występując przed szereg.
Przybyszka ze zgrzytem hamulców zaparkowała miotłę tuż przed królewskim nosem i zawołała:
– Jam jest Drakaina, wróżka ze Smoczej Krainy! Ha!
Nim władca zdołał ją powstrzymać, tanecznym krokiem podbiegła do kołyski.
– Uch – skrzywiła się. – Jakie to małe! Co by ci tu podarować, mała? Wiem!
Drakaina stanęła w pozie "na baczność z miotłą" i rzekła głosem spiżowym:
– Będziesz rosła zdrowo i pięknie, aż wyrośniesz. Ale kiedy już wyrośniesz, ukłujesz się w palec, i wtedy… – tu wróżka zawiesiła głos, by rozkoszować się efektem – zaczniesz robić błędy merytoryczne!
Po sali poniósł się okrzyk przerażenia.
– Tak! Będziesz robiła błąd na błędzie! Będziesz myliła cezara z huzarem, robaka ze ślimakiem, koło z siołem!
Roześmiała się głośno i dźwięcznie, po czym wsiadła na miotłę i odleciała, tylko śmiech poniósł się za nią jak tren.
Zapadła cisza. Głęboka cisza. Było tak cicho, że gdyby mała muszka potrąciła maleńką szpilkę, wszyscy by to usłyszeli i podskoczyli.
Ktoś odchrząknął. Zebrani podskoczyli.
– Ja jeszcze nie złożyłam mojego daru – powiedziała wróżka Kam, która cały czas stała przy kołysce królewny.
– O, jak dobrze! – zawołali królestwo (czyli rodzice). – Na pewno zdołasz odczynić zły czar!
– Nie, w sumie to nie.
Po sali poniosło się westchnienie. Ale natychmiast się wyniosło, zrezygnowane.
– Za to mogę go złagodzić. Przynieście książkę, którą podarował królewnie wróżka Outta Sewer!
– O, widzisz, że się przyda?
– Nie wtrącaj się, narratorze – upomniała mnie Kam. Wręczono jej książkę w szarych okładkach, a ona stuknęła w nią trzykrotnie swą pałeczką czarnoksięską, mówiąc – Za każdym razem, gdy królewna zrobi błąd, niechaj przyfrunie do niej jeden z tomów królewskiej biblioteki! Niechaj wiedza na ich kartach zawarta będzie królewnie przewodnikiem! Niechaj czyta chętnie i spamiętuje, by nigdy nie powtórzyła dwakroć tego samego błędu!
Czas mijał, jak to czas ma w zwyczaju, a królewna rosła coraz piękniejsza, wdzięczniejsza, milsza i tak dalej. Uczyła się pilnie przez całe ranki ze swej królewskiej pierwszej czytanki, później z drugiej i trzeciej, bo tak to jest na świecie. I zawsze było wiadomo, gdzie jest – wystarczyło iść ścieżką porosłą krokusami. Król martwił się jednak okropnie, co to będzie, kiedy królewna ukłuje się wreszcie w palec i zacznie działać czar wróżki Drakainy. By temu zapobiec, wprowadził w swoim królestwie (w sensie politycznym) niezwykle ścisłe przepisy. Zakazano wyrabiania, przechowywania i sprowadzania kołowrotków, wrzecion, szydeł, szydełek, obcinaczy do włóczki, igieł, szpilek, agrafek, przyrządów do prucia, nożyczek, widelców, nożyków do owoców, broszek i tym podobnych, a noży kuchennych nie wolno było wynosić z kuchni pod karą główną i poboczną.
Oczywiście, jak Czytelnik zapewne odgadł, nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Pewnego deszczowego dnia królewna włóczyła się po zamku, łamiąc sobie głowę nad ostatnimi zwolnieniami wśród zamkowej służby, gdy nagle trafiła na zupełnie nowe, nieznane drzwi. Zwyczajem dziewcząt w bajkach nacisnęła klamkę i znalazła się w pełnej kurzu komnatce. Kichnęła. Wzbudzony kichnięciem prąd powietrza zmiótł pył z czegoś błyszczącego, co stało sobie na stoliku. Zaciekawiona, podeszła, by to obejrzeć.
– Figurka – powiedziała, biorąc ją do ręki. – A co takiego przedstawia?
Dziwne zwierzę wyrzeźbione w metalu miało cztery nogi, nietoperze skrzydła, płetwowate uszy i długi, zakręcony ogon, zakończony spiczastym kolcem. Do tego było pokryte tajemniczymi wzorami.
– Jakie to ciekawe – mruknęła do siebie królewna, obracając posążek w rękach. – Aj! Mój palec!
I upuściła figurkę w łan krokusów, które rosły u jej stóp.
– Ojejku, jejku… jak boli. Może przyłożę kwiatek?
Szurgnęło, świsnęło i coś trafiło królewnę, aż jej tchu zabrakło i upadła na podłogę (usłaną krokusami).
– Ajjj… – Królewna wymacała wśród kwiecia ciężkie, szorstkie coś, co ją uderzyło, i podniosła to. Coś okazało się książką w szarych płóciennych okładkach, zatytułowaną "Klucz do oznaczania roślin jadalnych, trujących i halucynogennych". Na stronie tytułowej królewna odczytała dedykację "mojej chrześnicy – kochająca wróżka [tu wpisz imię]", a poniżej, tą samą czcionką, "wydawnictwo Fairy Press".
– To na pewno ta książka, którą mi podarował wróżka, wróżek, no. Radek?
Szurgnęło, świsnęło, ale tym razem królewna zdołała się uchylić. Solidne, oprawne w skórę tomiszcze odbiło się od ściany i zmiażdżyło krokusy obok kolana dziewczęcia. Tytuł księgi brzmiał "Kto jest kim w Świecie Baśni".
Królewna pochyliła się, by przewertować tom w poszukiwaniu indeksu.
– Przyjęcie… urodzinowe… imieninowe… z okazji chrzcin… Aha, i proszę! Ale dlaczego jest tu tylko odnośnik do hasła "Drakaina"? Przecież to nie od niej dostałam książkę…
Ponieważ jednak była ciekawa, przerzuciła kartki i odczytała hasło. Od początku do końca. Trzy razy. Potem zamyśliła się głęboko.
– Tak być nie może – zawołała wreszcie, zrywając się na nogi. – Jako protagonistka tej bajki muszę wyruszyć na wyprawę! Tylko… w którą stronę?
W przewodniku nie było adresu wróżki Drakainy. Królewna podejrzewała, że Smocza Kraina nie da się przejść spacerkiem w ciągu przedpołudnia, ale to nic nie szkodziło, ponieważ nie miała pojęcia, gdzie ta kraina właściwie leży, jak daleko, ani jak tam dotrzeć. A że właśnie tam powinna się kierować – to nie ulegało wątpliwości. Ostatecznie istnieją jakieś konwencje.
Zaraz, zaraz.
– Zamawiam książkę telefoniczną! – powiedziała królewna. Zapadła głęboka, dzwoniąca w uszach cisza. – Halo? – Królewna tupnęła wdzięcznie, a płatki krokusa połaskotały ją w kostkę. Przygryzła wargę.
– Cudów nie ma – odezwał się szorstko zakurzony głosik z kąta. – Nawet w bajkach.
Królewna okręciła się dokoła i kucnęła, żeby zajrzeć w oczka dziwnemu szaremu stworzeniu.
– A ty? – zapytała rozsądnie. Istotka zadarła łepek, szary jak kurz i podobnie mechaty, przymocowany do reszty walcowatego ciała pod kątem mniej więcej prostym, a zakończony niewątpliwie grubym szwem. Szew poruszał się trochę przy mówieniu.
– Co, ja? Ja jestem z bajki. Nie jestem cudem, tylko bajkowym stworzeniem i mam swoje ograniczenia.
Królewna zdławiła impuls rozpoczęcia głębokiej dyskusji i zapytała:
– A tak dokładnie, to czym jesteś?
– Ekhm. Akurat w tej chwili – przyznał stworek – jestem skarpetką.
Panna odchrząknęła. Odkaszlnęła.
– Dobrze, dobrze – zaperzył się skarpetkowy ludzik. – Jak na ciebie rzucą urok, to zobaczymy.
– Akurat właśnie się zastanawiałam, jak jeden z siebie zdjąć.
Jeżeli skarpetka może na kogoś spojrzeć jak na wariata, takie właśnie zjawisko miało miejsce w tej chwili.
– Wróżka Drakaina rzuciła na mnie urok, kiedy byłam malutka. O, tu jest wszystko napisane.
Skarpetka wskoczył na rozłożoną przed nim książkę i przyklapnął nieco, żeby odczytać relację z przyjęcia.
– Fiuuuu… to ty jesteś tą królewną?
Szew wygiął się w podkówkę.
– Jak długo już tu siedzę?
– Nie wiem – odparła królewna.
– To było pytanie retoryczne! Słuchaj. Kiedyś byłem człowiekiem. Dawno temu. Rycerzem, wiesz. Gdybym cię wtedy spotkał, pewnie bym cię uratował.
– Jejku.
– Cicho. Więc trafiłem w moich wędrówkach do Smoczej Krainy…
Królewna pisnęła z podniecenia i usiadła w krokusach, żeby wygodniej słuchać. Rycerz skarpetka zmierzył ją wzrokiem. A może wzorkiem.
– Trafiłem do Smoczej Krainy – podjął – i błąkałem się, jak to rycerz, ubijając potwory mniejsze i większe, aż natrafiłem na chatkę z masła. Tak, z masła. Drzwi miała z grzanki, chociaż trochę przypalonej i rozmokłej, ale cóż to dla dzielnego, odważnego i nieustraszonego śmiałka, prawda? Zapukałem. No, zakląskałem.
– I co?
– Cierpliwości. Zakląskałem do drzwi, a one wpadły do środka. Wszedłem. Od razu wiedziałem, że nikogo nie ma w domu. Kto by wytrzymał w takim zjełczałym zaduchu? Ale zawsze warto się rozejrzeć. Więc wszedłem, rozejrzałem się, a tu skrzynka. Taka zwyczajna, drewniana skrzynka. Wyniosłem ją na dwór, bo w chatce było ciemno i duszno. Otwieram, a w skrzynce…
– No?
Skarpetka przyklapł, zszarzał jakby (choć był już szary niby mysz) i wymamrotał coś przez szew.
– Co było w skrzynce?
– Napoleon.
Królewna zamrugała.
– Napoleon, no, wiesz, taka moneta z niebaśniowego świata. Jeden. Nic pożytecznego. Trochę się zdenerwowałem… – wyznał skarpetka. – Niby rycerz nie powinien, ale dzień był gorący, chatka śmierdziała, a ja od rana szukałem jakiejś porządniejszej przygody, i… no, wypsnęło mi się parę słów. Mało rycerskich. A wtedy… Wtedy moneta zaczęła świecić. Odskoczyłem. Błysnęło, świsnęło i stanęła przede mną wróżka. Miała rozwianą pelerynę i miotłę w ręku.
– To nie wiedźma?
Skarpetka spojrzał na królewnę cokolwiek podejrzliwie, o ile skarpetka może przybrać podejrzliwy wyraz… no, czegokolwiek.
– Wróżka – podjął z naciskiem – uniosła pałeczkę czarnoksięską. Zawołała formułę: ban! Ban za brzydkie wyrazy! I ani się obejrzałem, a byłem skarpetką.
Nie wydawało się królewnie, by wróżka, nawet najpotężniejsza, dysponowała starodawną i straszliwą mocą bana, ale miała czułe serduszko, więc nic nie powiedziała. Zamyśliła się tylko, ale za to z jakim wdziękiem!
– Skoro znasz drogę do Smoczej Krainy – odezwała się po chwili pełnej wdzięku ciszy – możesz mi pomóc odnaleźć wróżkę Drakainę!
– No, mogę, i co daaa… – Skarpetka, porwany w królewskie ramiona, nie dokończył rozsądnej uwagi. Królewna niosła go już ku swoim pokojom.
Po krótkiej sprzeczce dotyczącej pakowania nasi bohaterowie, jedno okryte sutą peleryną, drugie upchane w podróżnym worku, wymknęli się chyłkiem (korzystając z braków kadrowych w pałacu), by drogą cętkowaną, krętą, dziwnym zielem porośniętą udać się ku Smoczej Krainie, po przygodę i czarów odczynienie, na wyprawę, którą sławić będzie bardów pienie.
– Zgubiliśmy się – westchnęła królewna i z wdziękiem przysiadła na zwalonym pniu. Worek, który zsunęła z ramion na ziemię, zaczął się miotać i podskakiwać, aż w końcu panna rozwiązała tasiemki i wydobyła swego, nieco tylko zmiętego, towarzysza na światło dzienne.
– Mówiłem! – wołał skarpetka. – Mówiłem! Ostrzegałem! Nie wiesz, którędy, to nie leź! Nikt mnie nie słucha!
– Mhm – mruknęła królewna. Wędrowali razem już na tyle długo (mniej więcej od wtorku), że przywykła do podobnych wybuchów i nie zwracała na nie uwagi. Rozejrzała się po omszałych pniach i zwisłych gałęziach, po zarosłych trzciną zaklęśnięciach, po głazie, na którym nieznana ręka wydrapała "f tamte strone" (ale bez żadnego znaku przypominającego strzałkę), ogólnie po lesie, który otaczał podróżników ze wszystkich stron burą, wilgotną zielonością.
– Nudne trochę te przygody – powiedziała królewna. – Smocza Kraina na pewno jest niedaleko.
– Akurat – fuknął skarpetka, po czym oklapł i zwisł z krawędzi worka.
Panna (z wdziękiem) przesunęła obutą w pantofelek stópką po piachu ścieżki. Krokusy, niepewne, czy to się liczy jako stąpnięcie, wyrosły, ale maleńkie.
– Przyszliśmy stamtąd – powiedziała, wskazując kierunek zgrabną rączką. – Czyli powinniśmy iść tam – machnęła w kierunku dokładnie przeciwnym – tylko że już trzeci raz mijamy taki sam kamień.
– Omne trinum perfectum – burknął skarpetka, któremu zbywało na cierpliwości, ale nie na wykształceniu.
– Może chodzimy w kółko? Bo przedtem nie rosły tu krokusy…
– No, co ty nie powiesz.
– A gdyby tak zejść ze ścieżki? – zastanawiała się królewna. – Ty przebyłeś drogę ze Smoczej Krainy, prawda?
Skarpetka oklapł jeszcze bardziej. – Przebyłem. W worku z brudną bielizną…
– A do Smoczej Krainy?
– Od innej strony.
– Ojejku – westchnęło dziewczę. Na chwilę zaległo milczenie ciężkie i smętne niby słoń, któremu czytają poezję. Potem bohaterka wstała (z wdziękiem) z kłody i zaczęła się przechadzać w tę i z powrotem, myśląc głośno.
– Chodzimy ścieżką i stale trafiamy w to samo miejsce. To znaczy, że ścieżka prowadzi w kółko, czyli musimy z niej zejść. Ale w którą stronę?
Przystanęła, tupnęła, a potem podjęła – Tam, gdzie mokro, nie pójdziemy.
– Dlaczego? – mruknął skarpetka bez zainteresowania.
– Dlatego, że w Smoczej Krainie nie jest mokro – objaśniła królewna. Skarpetka prychnął, ona zaś przykucnęła, żeby podnieść kijek, którym zamierzała wyrysować na dróżce ilustrację swojej koncepcji.
Zaszumiał wiatr w gałęziach, a królewna nakreśliła na piasku kształt, który przy pewnej dozie życzliwości można było uznać za koło.
– Widzisz? Jesteśmy tu – dźgnęła kijkiem kontur rysunku. – I chodzimy tak – powiodła końcówką patyka wzdłuż linii.
Szum spotężniał, jakby słoń postanowił uciec z wieczorku poetyckiego i przedzierał się teraz przez las, trzęsąc drzewami. Królewna obejrzała się przez ramię i zdążyła paść płasko (lecz wdzięcznie) na trawę, zanim rozpędzone… coś przeleciało ze świstem tuż nad jej głową, aż podmuch zmierzwił bujne loki.
– Ożeszkurczępieczonetotwojaklątwaniemojaoranyrety – krzyczał skarpetka, który nie musiał oddychać. – Czemujadostałemksiążkąniesprawiedliwejaktakmożna!
– Nie narzekaj – poradziła królewna, wstając i otrzepując sukienkę. Tomiszcze, którym przygnieciony był podróżny worek, nosiło obiecujący tytuł "Geografia fizyczna Świata Baśni". Królewna podniosła je z pewnym wysiłkiem, ułożyła na kłodzie, potem kilkoma klepnięciami przywróciła swemu bagażowi dawny kształt (do wtóru marudzenia swego towarzysza, beznadziejnie zaplątanego w troczki), zanim usiadła wygodnie, by się zagłębić w lekturze.
– Oooo! "Smocza Kraina słynie z podmokłych uroczysk nawiedzanych przez duchy wojowników poległych w zapomnianych bitwach."
– Cudownie… – westchnął skarpetka.
– I zobacz, są mapki! Na pewno raz, dwa znajdziemy wróżkę Drakainę!
Ruszyli więc przed siebie, przez bory, lasy, przez dziewięćdziesiąt i jeden żywopłot z pieklącego się okropnie ostrokrzewu, żywiąc się gruszelami oraz tarniną, bo królewna nie przewidziała tak długiej wyprawy i jeszcze przed ostrokrzewowym labiryntem zabrakło jej prowiantu (szczęściem skarpetka nie musiał jeść, ale za to nie mógł dźwigać bagaży, więc na jedno wyszło). I szła tak dzielna panna, i szła, i szła, aż wyszła spomiędzy drzew na równinę podmokłą, mgłą owianą, spowitą w tajemnicę i niewątpliwie pasującą do słownikowej definicji uroczyska, na ile królewna ją pamiętała, a bała się z pamięci cytować, bo słowniki w królewskiej bibliotece nadawały się na broń ofensywną.
– Ale mgła – westchnęła królewna. Skarpetka nie skomentował, zagrzebany w worku. – Nic a nic nie widać.
– W takiej mgle – ciągnęła, badając ścieżkę przed sobą grubym kijem, przezornie zabranym z lasu – na pewno byśmy się zgubili, gdyby nie kwiatki.
– Gratulacje – burknął skarpetka.
– Aj! – krzyknęła mgła.
Królewna z (niespecjalnie wdzięcznym) piskiem uskoczyła, i w samą porę! Bo z mgły wyłonił się Czarny Czarodziej (to jest, czarodziej w powłóczystej, czarnej szacie i bardzo spiczastym kapeluszu, dla niepoznaki podpisanym "wcale nie czarodziej!" złotymi literkami na otoku. Pełno takich w Świecie Baśni, jakby Czytelnik nie wiedział).
– Ha! – zawołał. – Ha, ha! – dodał. – Hej! – fuknął, kiedy królewna szturchnęła go kijem. – Wypadasz z roli! Masz się przestraszyć!
– O – powiedziała uprzejmie panna. Dobre wychowanie nie pozwalało jej zauważyć (głośno), że Czarodziej nie jest taki znowu strasznie straszny. Gdyby nie kapelusz, przypominałby raczej skrybę, takiego, który spisuje królewskie wydatki i rzadko kiedy wychodzi na powietrze. Był blady jak pieczarka, a z kształtu też podobny raczej do pieczarki niż do zbójcy.
– Przestrasz się!
Z worka dobiegł śmiech ironiczny, choć cokolwiek wełnisty.
– Bardzo mi przykro, panie Czarodzieju – zaczęła królewna – ale…
Z mgły wyłonił się drugi Czarodziej, zupełnie taki sam, jak pierwszy. I trzeci. I czwarty.
– Ojoj…
– To jest zasadzka! – zawołali chórem (o wiele więcej niż czterech głosów).
– Um… czy mogłabym najpierw spytać…
– Nie!
– Co to, echo? – spytał skarpetka, gramoląc się z worka na ramię królewny. Usadowił się tam, po czym dodał – A.
– Szukamy wróżki… – spróbowała jeszcze panna, ale jeden z Czarodziejów wyskoczył przed szereg i zawołał – Żadnych wróżek! Jestem Czarodziej wielokrotny, samowystarczalny i nikogo nie potrzebuję!
– Tak? – zainteresował się skarpetka.
– Tak!
– A wiesz może, jak jest "zasadzka" po albiońsku?
Zapadła niezręczna cisza. Długa, niezręczna cisza. Bardzo długa, potwornie krępująca i wyjątkowo niezręczna cisza.
– A my wiemy – powiedział w końcu skarpetka z zadowoleniem.
– W zasadzie – zaczęła królewna, ale skarpetka wszedł jej w słowo:
– Doskonale wiemy!
– Skarpetko…
– Co z tego?! – krzyknął Czarodziej. Podskoczył przy tym kilka razy.
– Sam nie wiesz, to się złościsz – drwił skarpetka. Czarodziej podskoczył, zaciskając pięści, i wszyscy pozostali Czarodzieje zrobili to samo. Dokładnie to samiuteńko. Nawet kapelusze przekrzywiły im się identycznie.
– Właśnie! – Królewna w nagłym olśnieniu zrozumiała, co ma zrobić. – Przecież w stolicy wszyscy wiedzą, że po albiońsku zasadzka to "rosebush"!
Czarodzieje zastygli jak jedna miska galaretki. Przez chwilę niezliczone pary oczu wpatrywały się w królewnę z głębokim, niekłamanym i doszczętnie zbaraniałym niedowierzaniem.
Skarpetka rozpłaszczył się na jej ramieniu. Z daleka dobiegł uszu panny szum roztrącanych gałęzi.
A potem Czarodzieje, wszyscy naraz, zaczęli się bardzo głośno śmiać. I wszyscy naraz klapnęli na ziemię, rechocząc, trzymając się za brzuchy, kiwając i ogólnie dając wyraz ogromnemu rozbawieniu. Królewna nie traciła czasu. Podciągnęła worek na plecach i biegiem wyminęła Czarodziejów. Gnała tak przez mgłę, aż usłyszała za sobą stuk, a po nim jęk, zupełnie taki, jaki wydaje ziemia, kiedy upadnie na nią niski urzędnik państwowy zdzielony w potylicę słownikiem baśniowo-albiońskim.
– Dobry… pomysł – sapnęła królewna – chociaż…
– No, najwyższa pora, żebym się na coś przydał, nie? Zresztą, już blisko rozwiązanie akcji, więc trzeba było przyspieszyć.
– Gdzie jesteśmy?
– A bo ja wiem? – zapytał retorycznie skarpetka. – Pewnie gdzieś blisko zamczyska wróżki Drakainy. W końcu kiedyś musimy tam dotrzeć. Istnieją pewne konwencje.
– A wojownicy polegli w zapomnianych bitwach? – zapytała z kolei królewna. – Żadnych nie widzieliśmy, a mieli być w pobliżu.
– Ekhm – rozległo się w pobliżu. Królewna zrobiła w tył zwrot i stanęła oko w oczodół z klasycznym widmowym szkieletem, przyobleczonym w modnie postrzępioną tunikę na zbroi, zapewne nadgryzionej zębem rdzy, ale że była równie jak jej właściciel widmowa i przezroczysta, to nie było tego widać.
– Dobry. Adam jestem. Poległem tutaj w bitwie z piaskodreptami. Mieli materiały wybuchowe.
– Um – stęknęła królewna, ponieważ ją zatkało.
– Dotarliśmy do Źródła Życzeń, czy może czegoś tu pilnujesz? – rzeczowo zapytał skarpetka. Duch wzruszył ramionami, a zbroja zadźwięczała upiornie.
– Pilnuję zamczyska. – Tu ruchem widmowej głowy wskazał ciemny kamienny mur, z którego właśnie ustępowała pasmami mgła, pogoda w Świecie Baśni ma bowiem nieomylne wyczucie dramatyzmu. – Ale trochę źle trafiliście, bo Drakainy nie ma w domu.
– O… – jęknęła królewna. Ale skarpetka jeszcze nie powiedział ostatniego słowa:
– Jak to, nie ma w domu? Co to ma znaczyć, że nie ma? My tu, prawda, dzielni poszukiwacze przygód, a jej nie ma?
Duch wzruszył ramionami tak mocno, że zachwiała mu się widmowa głowa i musiał ją przytrzymać. – Ano, nie ma. Na wakacje wyjechała. W sprawach pilnych kontakt przez szklaną kulę.
Upiornym, kościstym palcem wskazał słupek, dopiero co odsłonięty przez znającą swoje obowiązki mgłę. Na wierzchołku słupka, akurat na dogodnej dla królewny wysokości, spoczywała kula z ciemnoniebieskiego szkła.
Panna ostrożnie stanęła przed kulą i, zerkając na ducha, żeby się upewnić, że postępuje właściwie, położyła na niej obie ręce. Zamknęła oczy. Podmuch wiatru zmierzwił jej loki. Usłyszała głuche "łup"!
– Dlaczego właśnie przeleciał przeze mnie słownik? – zapytał Adam, ale królewna, skupiona na ściskaniu szklanej kuli, nie odpowiedziała. W uszach brzmiało jej niesamowite, przeciągłe popiskiwanie. W końcu, kiedy już chciała zrezygnować, rozległo się kliknięcie, a po nim głos, nieznajomy, lecz bardzo wróżkowy:
– Cześć, tu Drakaina. Nie mogę teraz odebrać, bo zwiedzam. Zostaw wiadomość po sygnale. Biiii!
– E… yyy… tego… tu królewna, i, no, ja w sprawie uroku, więc…
– Dwóch uroków! – wtrącił skarpetka.
– No, właśnie. Więc mogłabyś jednak nam doradzić, jak je zdjąć, czy coś.
Królewna puściła kulę i otworzyła oczy.
– I co dalej? – spytała.
– A bo ja wiem? – Adam wzruszył ramionami, ale tym razem bardzo ostrożnie.
Zapadła wilgotna, bagienna cisza. Królewna kichnęła.
– Zimno tutaj – zauważyła, pocierając ramiona.
– Zimno, zimno – burknęło pasmo mgły. – A mnie to nie zimno? Myślisz, panna, że ja tu lubię mieszkać?
Pasmo mgły splotło się z kilkoma innymi, nabrało kolorów burgunda i kawy z kopiastą łyżką cukru, i oto przed bohaterką (oraz skarpetką) stała już wróżka Drakaina, ubrana w burgundową sukienkę w wielkie białe kwiaty. Na nosie miała ciemne okulary, a w ręku szklany pucharek z oszronionym brzegiem i złotą papierową parasolką, pełen czegoś bardzo różowego.
– No? O co chodzi? Co tak stoisz?
– Myślałam, że latasz na miotle – powiedziała królewna, bo to akurat przyszło jej do głowy. Wróżka fuknęła.
– Mam się na miotle tłuc taki kawał? Co to za pilne sprawy? Gadać, bo w płazy pozamieniam!
– Tak. Więc. Tego.
– Tak mi było dobrze! Słoneczko, ciepełko, interesująca architektura! Po co mnie ściągacie na to nieszczęsne mokradło? Żebym się zaziębiła?
– Chciałam, żebyś ze mnie zdjęła urok! – zawołała królewna. Skarpetka mruknął – Jasne, a o mnie to się już nie pamięta.
– Urok? To nie mogłaś sobie znaleźć jakiegoś księcia? Jeden całus i masz spokój.
– Nic o tym nie mówiłaś, kiedy go rzucałaś.
– Ja rzucałam? – Wróżka zmierzyła królewnę bardzo długim, badawczym spojrzeniem znad ciemnych szkieł. – Kiedy to było?
– Na moich chrzcinach – chlipnęła królewna. – Bo nie dostałaś zaproszenia, i teraz…
Pociągnęła nosem, głośno oraz ślurgotliwie, jakby miała w nozdrzach całe Smocze Bagnisko. Ale Drakaina mruknęła tylko – Nigdy nie dostaję zaproszeń na chrzciny.
– Na moich byłaś.
Królewna zrzuciła podróżny worek na ziemię, żeby wydobyć "Kto jest kim w Świecie Baśni". Wróżka jednym poruszeniem ręki odesłała w niebyt pucharek z parasolką, ciemne okulary przemieniła w zwykłe, do czytania, i pogrążyła się w lekturze.
– A – powiedziała. – Aaa. Nie poznałam. Wtedy byłaś mniejsza. No, nie dałam warunku złamania, bo przecież kto by całował takie małe…
Tu królewna zastosowała sposób stary jak świat, czyli wybuchnęła żałosnym płaczem.
– Na Świętą Helenę, dziewczyno, nie bądź dzieckiem! – huknęła Drakaina. Królewna niezwłocznie przestała stosować sposób stary jak świat, otarła nos rękawem i zamiast płakać, zrobiła wielkie, słodkie (jak solony karmel) oczy.
– No. Skoro ci zależy, to proszę bardzo. – Machnęła ręką w powietrzu. – Już. Mogę wracać do zwiedzania?
– Z krokusów robi się szylkret – powiedziała królewna. Mgła pozostała nieporuszona.
– A ja? – nie rezygnował skarpetka.
– Ciebie nie znam. Próbowałeś dać się cmoknąć?
– Jak to, nie znasz? A chatka z masła?
– Fuuuj – skrzywiła się Drakaina. – Żadna wróżka już od dawna w takiej nie mieszka. Ani wiedźma.
Skarpetka wyprostował się dumnie i nie założył rąk na piersi tylko dlatego, że ich nie miał. Piersi też nie.
– I żadna nie trzyma napoleonów w takiej chatce?
– A po co?
– I nie czyha na niewinnych poszukiwaczy przygód, żeby na nich rzucić urok, kiedy się, mmm, trochę zdenerwują?
Wróżka wymownie pokręciła głową. Ona mogła założyć ręce na piersi i skorzystała z tej możliwości.
– Jesteśmy dorośli – oświadczyła. – A ja zmieniam w płazy, gady i upiory – skinieniem przypomniała poległemu wojownikowi, że nie zniknął – ale w skarpetki? Do tego trzeba mocy bana. Nie.
– Czyli… to nie ty?
– Znakomita dedukcja – odparła Drakaina, nie kryjąc zgryźliwości. – Potrzebujecie mnie jeszcze? Piramidy czekają.
– To jak mam przestać być skarpetką?!
Królewna, która nadal wypatrywała lecących książek, mruknęła coś niewyraźnie.
– Ale musiałbym się z nią ożenić – pomyślał głośno skarpetka.
Wróżka wzruszyła ramionami. – Chyba wiedziałeś, że jesteś w bajce. Zresztą, czy to tak źle? Z tego, co pamiętam, w jej królestwie panuje bardzo przyjemny klimat.
– Tak, tylko… a, co tam.
Trąceniem w ucho przywrócił królewnę do rzeczywistości. Zatrzepotała rzęsami i spojrzała pytająco, a wróżka Drakaina spojrzała wymownie. Ponieważ żadna z nich nie miała właściwie pojęcia, co druga chce przekazać, odezwał się skarpetka:
– Można spróbować.
– Ale czego spróbować? – chciała wiedzieć królewna.
– No, wiesz. Odczarować mnie.
– Pocałuj go wreszcie i chodźmy gdzieś, gdzie jest ciepło – westchnęła wróżka. – Mogę was nawet podrzucić.
Więc królewna zsadziła skarpetkę na ziemię, wzięła głęboki wdech i pocałowała go w piętę.
– Gorzko, gorzko – zawołał nieco spóźniony upiór, kiedy królewna cofnęła się przed obłokiem magicznego dymu, który owionął jej towarzysza. I oto na miejscu szarej skarpetki stał, mrugając niezbyt przytomnie, młodzieniec ani szczególnie wysoki, ani, szczerze mówiąc, bardzo umięśniony, a odziany w pstrą koszulę i bufiaste spodnie, i do tego kapelusik z żółtym kwiatkiem jaskra wyglądającym zza otoku. Przez plecy zaś, na barwnym pasku, przewieszone miał ukulele.
– Skarpetko?
– Mmm – powiedział młodzian, patrząc w ziemię. – Znaczy, nie musisz za mnie wychodzić, ani nic. Bo to nie do końca była prawda, z tą chatką… to znaczy, naprawdę tam byłem, ale w charakterze barda, a tamten rycerz potem tylko mnie przywiózł do domu…
Ale królewna wzięła go za ręce i powiedziała – Przecież istnieją jakieś konwencje.
I wróżka Drakaina podrzuciła ich do domu, a oni z wdzięczności podarowali jej niewielką willę na południowym wybrzeżu. Oczywiście, zaprosili też Drakainę na weselisko, huczne, jak sto dwa, chociaż królestwo (w sensie ekonomicznym) było całe w długach, bo zakaz kołowrotków i takich tam zrujnował przemysł lekki i część stalowego. Ale żyli tak długo, aż je pospłacali, przebudowawszy manufaktury na suszarnie szafranu.
Dobra, głupoty publikuję. Bo tak :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Obiecuję, że tu wrócę, jakem termin… Wróżka, jakem wróżka!
Known some call is air am
Hej, zgadzam się, że głupoty ale zabawne i w swojej kategorii bardzo oryginalne – ja się uśmiechałem, dwa razy zaśmiałem, a po lekturze współczynnik mojego dobrego samopoczucia wzrósł o 25% :). Klikam z nadzieją, że następny tekst pojawi się wkrótce i będzie mniej bezpieczny dla autorki ;)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Uśmiałem się. Pewnie jak zwykle nie wyczaiłem wszystkich nawiązań, ale namierzyłem swoje cameo, więc . W dobie powszechnego zmarudzenia świat potrzebuje takich tekstów. :)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Ale będę miał sny! Będą kolorowe i pełne fantastów. Przydałoby się upowszechnić patent z latającymi tomami, a nawet tomiszczami. Klikam z nadzieją i nie bacząc na własne zagrożenie, że do tego dojdzie, gdy tekst będzie łatwo dostępny w Bibliotece.
Piekło zamarzło :D
Początkowo miałem obawy, że tekst będzie trochę zbyt hermetyczny, ale na szczęście nie. Ba, w pewnym sensie odnalazłem nawet siebie (okej, wiem, że naciągane):
Będziesz myliła cezara z huzarem
Także tego…
Historia lekka, przyjemna i zabawna. Nowoczesne (w sensie światopoglądowym) wiedźmy/wróżki/temu podobne wypadły fajnie (w sensie ogólnym). Oczywiście najjaśniejszą postacią (w sensie, że skradła show) jest Skarpetka (Skarpetek?) :D
Także podsumowując: podobało mi się i to bardzo :)
ps. musisz częściej pisać :D
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Bardzo pogodne i przyjemne! Sporo humoru dokładnie w moim guście – kara główna i poboczna, zakląskanie w drzwi, słoń na wieczorku poetyckim… Nie jestem natomiast pewien, jak interpretować końcówkę: spodziewałem się czegoś bardziej nietypowego niż zdjęcie uroku pocałunkiem, a poza tym…
– Z krokusów robi się szylkret – powiedziała królewna. Mgła pozostała nieporuszona.
Czy to znaczy, że nie został zdjęty urok błędów merytorycznych, a jedynie urok nadlatywania encyklopedii?
Będziesz myliła cezara z huzarem, robaka ze ślimakiem, koło z siołem!
Cezar z huzarem na upartego jeszcze ujdzie, ale pozostałe przykłady to nie są żadne błędy merytoryczne, tylko zwykłe malapropizmy, i nawet mi się nie ważcie z tym robakiem!
Poległem tutaj w bitwie z piaskodreptami. Mieli materiały wybuchowe.
Przypomniało mi się teraz, że widziałem kiedyś jakieś rozważania, jak mogłyby się potoczyć dzieje, gdyby alchemicy arabscy natrafili przypadkiem na proces nitryzacji gliceryny lub toluenu…
Dziękuję za podzielenie się tekstem – pozdrawiam i polecam do Biblioteki! Masz jakąś możność zawiadomienia Drakainy, że jest dla niej bajka, czy liczyłabyś w tym zakresie na pomoc?
Mam pytanie, naturalnie z ciekawości, nie złośliwości: Dlaczego autorka posłużyła się narratorem, a nie narratorką? W ten sposób naraziła się czytelniczkom walczącym o równouprawnienie lub parytety i zapewne straciła ich poparcie. Wprawdzie otrzymały impuls do dalszej walki, ale musiałyby to zauważyć i zrozumieć.
W moich klimatach! Ten rodzaj humoru, czasem słownego, czasem sytuacyjnego bardzo mi odpowiada. :)
Pozdrawiam serdecznie! :)
a) bardzo fajne. b) i z klasą c) faktycznie, cała Ona. Więc niech nie będzie aż tak smutno.
Już tylko spokój może nas uratować
Dzięki, dzięki, dzięki ^^
Klikam z nadzieją, że następny tekst pojawi się wkrótce i będzie mniej bezpieczny dla autorki ;)
Cieszę się klikiem, ale korci mnie, żeby zapytać, jaki to jest tekst niebezpieczny XD
Pewnie jak zwykle nie wyczaiłem wszystkich nawiązań, ale namierzyłem swoje cameo, więc heart.
Ale będę miał sny!
Słodkich snów, Misiu! Z pierogami :)
Piekło zamarzło :D
Gdzie? Gdzie? I czemu mnie jest tak mało zimno? XD
Ba, w pewnym sensie odnalazłem nawet siebie (okej, wiem, że naciągane):
Ha, ha, pudło ^^ Szukaj dalej :)
Także podsumowując: podobało mi się i to bardzo :)
Cieszę się ^^
musisz częściej pisać :D
… no. Wiem. Ale nie wychodzi…
Sporo humoru dokładnie w moim guście – kara główna i poboczna, zakląskanie w drzwi, słoń na wieczorku poetyckim…
:)
Czy to znaczy, że nie został zdjęty urok błędów merytorycznych, a jedynie urok nadlatywania encyklopedii?
Został, został – królewna to wypróbowuje :D
pozostałe przykłady to nie są żadne błędy merytoryczne, tylko zwykłe malapropizmy, i nawet mi się nie ważcie z tym robakiem!
XD
jak mogłyby się potoczyć dzieje, gdyby alchemicy arabscy natrafili przypadkiem na proces nitryzacji gliceryny lub toluenu…
Nie tak łatwo to zrobić przypadkiem, a jeszcze trudniej przekazać metodę dalej (żeby wykładać, trzeba żyć).
Masz jakąś możność zawiadomienia Drakainy, że jest dla niej bajka, czy liczyłabyś w tym zakresie na pomoc?
Nie bardzo mam, ale gdybyś mógł jej szepnąć słówko?
Mam pytanie, naturalnie z ciekawości, nie złośliwości:
Pytania nie rozumiem, zatem wkleję gif z kotkiem:
W moich klimatach! Ten rodzaj humoru, czasem słownego, czasem sytuacyjnego bardzo mi odpowiada. :)
Jej ^^ Hurra :)
Więc niech nie będzie aż tak smutno.
Było jej smutno, ale zaradzenie temu trochę potrwało. Trochę dłużej, niż chciałam…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Już ty wiesz jaki ;)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Ha, ha, pudło ^^ Szukaj dalej :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Lekkie, zabawne, słodkie, ale nie przesłodzone. Bardzo fajne, choć mogę pływać tylko po powierzchni bez znajomości lokalnych odnośników. W każdym razie bardzo mi się podobało. Nie wiem, czy mam jakieś moce sprawcze, ale oddałem głos na Bibliotekę w stosownym wątku. Może go “góra” zaliczy;)
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Już ty wiesz jaki ;)
Hmm, no, nie wiem :D
ETA:
Nie wiem, czy mam jakieś moce sprawcze, ale oddałem głos na Bibliotekę w stosownym wątku. Może go “góra” zaliczy;)
Dzięki
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cos bardziej wymagającego dla autora i czytających :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Można się męczyć, a można wklejać gify z kotami XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Gify z kotkami są ładne :) Dobra przekonałaś mnie ;)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Ha, ha, pudło ^^ Szukaj dalej :)
Dobra, to obstawiam Czarnego Czarodzieja, wzglednie Czarodzieja wielokrotnego :)
Alternatywą pozostaje wyłącznie okoliczność, iż zostałem pominięty xd (co ma wiele sensu, skoro tekst powstawał od 2022 roku)
… no. Wiem. Ale nie wychodzi…
Czy ja dobrze wyczuwam… wymówki? ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Dobra, to obstawiam Czarnego Czarodzieja, wzglednie Czarodzieja wielokrotnego :)
Czy ja dobrze wyczuwam… wymówki? ;)
… nieeee…? Nie, serio, próbuję. (chlip!)
Przekroczywszy próg Biblioteki:
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej, Tarnino.
Bajka nowoczesna, w dodatku antybajka, pomysł ciekawy i oryginalny, opowiadanie nawet mi się podobało. Kojarzy mi się z jakąś sztuką nowoczesną wystawianą w teatrze. Klątwa rzucona na królewnę, złe uroki, podróż, w końcu szczęśliwe zakończenie, mimo wszystko raczej nie dla dzieci:). Daję klika do biblioteki.
audaces fortuna iuvat
Historia opowiedziana ze swadą, rzetelną znajomością tematu, w sposób godny najlepszych bajarzy, a przy tym okraszona wybornym humorem, co, wziąwszy razem zusammen do kupy sprawiło, że Bajkę dla Drakainy przeczytałam z niekłamaną przyjemnością. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Brawo ty. Wiecej by się chciało.
Dzięki!
szczęśliwe zakończenie, mimo wszystko raczej nie dla dzieci:)
Oj, tam, każda bajka tak się kończy XD
Bajkę dla Drakainy przeczytałam z niekłamaną przyjemnością. ;D
Cieszę się ^^
Wiecej by się chciało.
Ano… dajcie TARDIS.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tarnino, a napiszesz opowiadanie z TARDIS w głównej roli?
a napiszesz opowiadanie z TARDIS w głównej roli?
… a, nie.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Bardzo sympatyczna bajka. Nie tylko dlatego, że jest o nas. A klątwa urocza, a jeszcze wraz z zaklęciem łagodzącym – sama bym coś takiego chciała.
Sporo fantastów tu nawciskałaś.
Ech, przydałaby się kolejna edycja konkursu, bo to przyjemne teksty są.
Babska logika rządzi!
Dzięki ^^
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tarnino, może tą bajką sprawisz, że Drakaina zawita na NF. Może spogląda skądś, z daleka, co się dzieje na forum.
Czekamy… :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Chciałbym doczekać. ;)
Jeszszu, co z Drakainą? Boję się :(
Już tylko spokój może nas uratować
Nie wiadomo…
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Drakaina z różnych względów woli się nie udzielać na naszym forum, przynajmniej na razie (raczej nie znam całości przyczyn i nie jestem upoważniony o nich mówić). Prowadzi swój profil na FB i mam nadzieję, że nie ma powodu się o Nią bać. Wiadomość o tym tekście przesłałem.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ślimaku, brawo za przesłanie wiadomości!
Uwaga! Opowiadanie w trakcie czytania.
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
“Roboty na wysokości” XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć!
No nareszcie coś napisałaś i opublikowałaś. Przednia bajka portalowa, zwłaszcza, że pisana w pewnej rozciągłości czasowej (wynika z treści, jak i z przedmowy). Pozwala z perspektywy rzucić okiem na portal, tak poważnie ale ze sporym dystansem. Masa subtelnego humoru, przednie dialogi z bohaterem zamienionym w skarpetkę, groźna kreacja Drakainy (choć surowa to chyba lepsze słowo, bo jak się okazuje, nie taka wróżka straszna, jak się początkowo zapowiadało; no i każdy ma prawo być srogi, jak go od zwiedzania oderwą).
Przynajmniej trzy razy wprost nawiązałaś do konwencji (w kolejności rosnącej, przecież na końcu musi być wesele), co nie pozwalało zapomnieć, że mamy do czynienia z bajką, którą jednak trochę się pobawiłaś. Przyjemna lektura, lekka, taka zdecydowanie z dystansem (chyba, że którejś warstwy znaczeniowej nie zrozumiałem, w każdym razie latające książki/słowniki wypadły przednio, jednocześnie budząc pewien dyskomfort).
Roboty na wysokości
Oj tak, nie dość, że ~700 m n.p.m., to jeszcze komputer stoi na szafce i nie mam co zrobić z nogami, jak próbuję pisać.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Uroczy tekścik :) Nie ma wątpliwości, na której bajce jest wzorowany i wyszło całkiem dobrze! Ciekawe wykorzystanie znanych schematów, skarpetka w roli żaby, którą należy pocałować, robi robotę! Nie mam jednak pojęcia, czy skarpetka nawiązuje do któregoś z portalowiczów. Miałam natomiast niemal pewność, że główna bohaterka oraz zwielokrotniony Czarodziej nie nawiązują do żadnego z użytkowników – w sumie tak chyba bezpieczniej dla piszącego :P Choć ja przy Fantastach jestem raczej za wciskaniem potralowiczów, gdzie się da ;) Niezły pomysł z tym robieniem błędów merytorycznych przez królewnę. W niektórych momentach ryczałam ze śmiechu, zwłaszcza przy słoniu, któremu czytają poezję :D No i miło mi, że zostałam wróżką <3
No nareszcie coś napisałaś i opublikowałaś.
Cuda się zdarzają XD Dzięki!
Oj tak, nie dość, że ~700 m n.p.m., to jeszcze komputer stoi na szafce i nie mam co zrobić z nogami, jak próbuję pisać.
:)
Uroczy tekścik :)
Miło mi niezmiernie :D
No i miło mi, że zostałam wróżką <3
A kim innym? :D
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej Tarnino
Bardzo fajny tekst. Nie jestem targetem, ale przeczytałem z przyjemnością. Bardzo umiejętnie bawisz się językiem, jest sporo zabawnych momentów (Dwa z moich ulubionych: Do środka wleciał mroźny podmuch i milion wykrzykników! oraz Rycerz skarpetka zmierzył ją wzrokiem. A może wzorkiem.:))
Super pomysł z robieniem błędów merytorycznych jako klątwą (coś czuję, że też zostałem nią dotknięty), no i skarpetka oraz Czarodziej wielokrotny też jest zacnym pomysłem.
Podobało mi się jak elegancko burzysz czwartą ścianę tu i tam.
Przyjemna lektura!
Pozdrawiam!
Miło mi ^^
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
To fajnie ^^
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.