- Opowiadanie: Grzechotnik - Niebieskie

Niebieskie

Dzię­ku­ję bar­dzo betom.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Niebieskie

 

Dwóch chłop­ców skra­da­ło się po­śród wy­so­kiej, gę­stej trawy. Lekko schy­le­ni, byli cał­ko­wi­cie w niej ukry­ci. Asa pro­wa­dził, za nim szedł Jur, ści­ska­ją­c dużą siat­kę na mo­ty­le. Nagle usły­sze­li sze­lest, za­sty­gli w bez­ru­chu i po­czu­li jak słoń­ce pali ich w karki.

– Ani­bia? – za­py­tał Jur pod­eks­cy­to­wa­ny.

 Asa od­wró­cił się szyb­ko i przy­ci­snął palec do ust. 

– Ciii… – wy­szep­tał.

Wokół pa­no­wa­ła cisza, pul­su­ją­ca. Sły­chać było je­dy­nie ich ryt­micz­ne od­de­chy. Rytm przy­spie­szał, Asa przy­gryzł wargi. Po­ru­szył pal­ca­mi w skó­rza­nych rę­ka­wi­cach i bez ostrze­że­nia sko­czył w kępę trawy. Za­czął się ta­rzać po ziemi. Po chwi­li wstał, a w rę­kach trzy­mał małe, czar­ne stwo­rzon­ko. Spoj­rzał na swo­je­go wspól­ni­ka i razem wy­buch­nę­li śmie­chem.

– Pokaż! Pokaż! – krzy­czał Jur.

– No już! Już! – Nadal mocno trzy­ma­jąc, od­wró­cił stwo­rze­nie w stro­nę dru­gie­go chłop­ca.

Wy­glą­dem przy­po­mi­na­ło kreta, ale nie miało tak dłu­gich pa­zu­rów i po­dłuż­ne­go pyska. Całą przed­nią część głowy zwie­rzę­cia zaj­mo­wa­ło wiel­kie oko. Umiesz­czo­ne po­śród gę­ste­go ciem­ne­go futra, zer­ka­ło na wszyst­kie stro­ny. 

– Nie­bie­sko­oka! Nie­moż­li­we! – wrza­snął zdu­mio­ny.

– Co? Serio? – Asa od­wró­cił zwie­rzę z po­wro­tem do sie­bie i do­kład­nie się mu przyj­rzał. – Nie wie­rzę, czyli one jed­nak ist­nie­ją! Nie­bie­sko­okie ani­bie! – Za­czął krzy­czeć i ska­kać ze szczę­ścia.

– Włóż ją do siat­ki, bo jesz­cze uciek­nie.

– Oj­ciec ze­mdle­je, jak zo­ba­czy – po­wie­dział Asa.

– Bę­dzie­my znani w całym mie­ście!

– Nie! Znani w całym Ra’Dor!

Bra­cia wró­ci­li w pod­sko­kach do mia­sta. Uka­za­ła im się sze­ro­ka, śli­ska od błota i pełna ludzi ulica. Po obu jej stro­nach cią­gnę­ły się ni­skie szare bu­dyn­ki. Z jed­ne­go z więk­szych – karcz­my, do­cho­dził za­pach pie­cze­ni ale łą­czył się z za­pa­chem błota i gnoju. Wszę­dzie cho­dzi­li po­spiesz­nie ary­sto­kra­ci w wy­twor­nych i ja­skra­wych stro­jach. Nie­któ­rzy cho­dzi­li pa­ra­mi i ge­sty­ku­lu­jąc na wszyst­kie stro­ny, roz­ma­wia­li o jakichś waż­nych spra­wach. Chłop­cy za­uwa­ży­li też chło­pów o smęt­nych, bez życia twa­rzach. Szli jakby do­ni­kąd, w brud­nych i spo­co­nych łach­ma­nach. Jeden z nich po­śli­zgnął się na bło­cie i prze­wró­cił wózek z gno­jem tuż pod no­ga­mi, grupy mło­dych męż­czyzn. Mieli bli­zny na twa­rzach, ostrzy­żo­ne głowy i cha­rak­te­ry­stycz­ne wy­so­kie skó­rza­ne buty. Jeden z nich krzyk­nął coś i kop­nął chło­pa na ziemi, tak że ten wpadł na kupę gnoju. Bra­cia byli mało wzru­sze­ni tym zaj­ściem. Zdą­ży­li się już przy­zwy­cza­ić do Kar­da­mon. Asa wziął od brata siat­kę i po­biegł w stro­nę głów­ne­go dzie­dziń­ca.

– Co ro­bisz? – za­py­tał Jur.

– Zaraz zo­ba­czysz.

Prze­ci­ska­jąc się wśród ludzi do­biegł do celu. Wszedł na dużą skrzy­nię i za­czął krzy­czeć:

– Kto chce zo­ba­czyć nie­bie­sko­oką Ani­bię?

Jak na ko­men­dę, wszy­scy od­wró­ci­li się zaciekawieni. Asa wy­su­nął siat­kę tak, aby każdy mógł zo­ba­czyć zwie­rzę. Miesz­kań­cy zbili się w jedną masę i pa­trzy­li zdu­mie­ni. Nie­któ­rzy krzy­cze­li i wo­ła­li, a inni po­mru­ki­wa­li i roz­ma­wia­li.

– Nie­moż­li­we! – krzy­cza­ła ko­bie­ta.

– Gdzie go zna­leź­li­ście? – za­py­tał jakiś męż­czy­zna

– Daj­cie go tu! – wołał ktoś inny.

– Dam za niego pięć­set arów!

– Haha! Nie jest na sprze­daż! Na­le­ży do nas, Asa i Jura! – krzyk­nął chło­pak, uci­sza­jąc na­ra­sta­ją­cy gwar, po czym non­sza­lanc­ko zszedł ze skrzy­ni i ruszył przed siebie. Lu­dzie ustę­po­wa­li mu z drogi, wciąż przy­glą­da­jąc się stwo­rze­niu.

– Osiem­set arów! – rzu­cił ktoś, ale chło­piec uda­wał, że nie sły­szy.

– I co z nim zro­bisz? – za­py­ta­ła szlach­cian­ka przed nim. W pierw­szej chwi­li Asa nie wie­dział jak od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie.

– Wezmę do no­we­go domu – po­wie­dział po chwi­li za­sta­no­wie­nia i uśmiech­nął się.

Jesz­cze nigdy nie był tak dumny. W ten go­rą­cy, nie­po­zor­ny dzień do­ko­na­li nie­moż­li­we­go.

Z tru­dem udało im się wró­cić, bo miesz­kań­cy cią­gle ich za­cze­pia­li. W małym domu, na przedmieściu, pach­nia­ło zbu­twia­łym drew­nem i octem, a w po­wie­trzu uno­sił się kurz. Na stole, krze­słach i pod­ło­dze wa­la­ły się pa­pie­ry z dziw­ny­mi za­pi­ska­mi. To wcale nie za­sko­czy­ło braci. Nie za­sko­czył ich także widok ojca, krzą­ta­ją­ce­go się w swoim la­bo­ra­to­rium. Była to jed­nak zwy­kła, mała i brud­na kan­cia­pa, z któ­rej nie mógł się wy­rwać. 

– Ojcze! Nie zgad­niesz co zdo­by­li­śmy! – krzyk­nął do niego Jur, lecz ten nic nie od­po­wie­dział.

– Zła­pa­li­śmy Nie­bie­sko­oką ani­bie! – krzyk­nął Asa. 

– Nie mam czasu na za­ba­wy z wami – od­po­wie­dział, trak­tu­jąc ich słowa jako żart, jed­nak coś w nim drgnę­ło, coś zmu­si­ło do obej­rze­nia się. Zer­k­nął szyb­ko, ale po chwi­li znowu spoj­rzał w tamtą stro­nę, przyj­rzał się stwo­rze­niu w siat­ce. Od­wró­cił się, wstał i po­wo­li do niego pod­szedł. Za­trzy­mał się i po­chy­lił tak, że stał oko w oko z ani­bią. Roz­warł sze­ro­ko oczy, uśmiech­nął się i za­czął ner­wo­wo śmiać. Szyb­ko prze­stał i po­wie­dział na­tchnio­nym gło­sem:

– Nie­bie­skie. 

– Nie­bie­skie – po­wtó­rzył Jur.

– Na świę­tą Ra’Brell! – krzyk­nął nagle oj­ciec. – Prze­cież to nie­sa­mo­wi­te, nie­moż­li­we! Gdzie ją zna­leź­li­ście?

– W Wy­so­kich Tra­wach – od­po­wie­dział Asa.

– Moi mali chłop­cy… Tak, je­ste­ście darem, darem dla mnie. Mie­li­ście jak wiatr na morzu na­peł­nić żagle, po­ru­szyć mój tak długo sto­ją­cy okręt. – Klęk­nął, spoj­rzał w górę i za­sło­nił oczy dłoń­mi. – Dzię­ku­ję ci bo­gi­ni Ra’Brell, dzię­ku­ję ci za ten dar. Obie­cu­ję, od­kry­ję taj­ni­ki nauki! Od­kry­ję na nowo magię! Dzię­ki nam świat znów bę­dzie tęt­nił ży­ciem! Wszy­scy się nam po­kło­nią! – Męż­czy­zna szyb­ko prze­rwał i wstał. Jego ener­gia i za­wzię­tość nada­wa­ła mu mło­dzień­czy wy­gląd. Nie widać wtedy było, że Miron Saw był pięć­dzie­się­cio­let­nim czło­wie­kiem, cho­ciaż na twa­rzy po­ja­wi­ły się już ozna­ki sta­ro­ści i zmę­cze­nia: zmarszcz­ki, wory pod czer­wo­ny­mi ocza­mi. Miał też rzadkie i siwe włosy zwią­za­ne w kucyk. Czuł ból, lecz skry­wał go w za­ka­mar­kach umy­słu. Za­wsze po ta­kich zry­wach ener­gii za­czy­nał głę­bo­ko od­dy­chać. Miron nie miał czasu na ból, na sta­rość, ani dla synów. Zaj­mo­wał się tylko nauką, wszyst­kie inne dzie­dzi­ny życia były dla niego nie­waż­ne. 

Jego sy­no­wie go ko­cha­li, mimo że budził w nich strach. Wie­dzie­li, że kiedy uda mu się do­koń­czyć dzie­ło, bę­dzie “jak daw­niej”. Chcie­li zwró­cić na sie­bie jego uwagę, a je­dy­ne co go mogło ode­rwać od pracy, to te wło­cha­te stwo­rzon­ka. Spę­dza­li więc dużo czasu na ła­pa­niu ich. Do­brze pa­mię­ta­li, opo­wie­ści ojca o tym jak kie­dyś, dawno ist­nia­ła magia. Nie­sa­mo­wi­ta moc po­da­ro­wa­na Ziemi przez bo­gi­nię Ra’Brell. Lu­dzie mogli two­rzyć cu­dow­ne rze­czy i żyli w zgo­dzie z na­tu­rą. Mówił o wielu ma­gicz­nych stwo­rze­niach i ro­śli­nach, z któ­rych zo­sta­ły tylko ani­bie. Widział więc w nich jedyną nadzieję na przywrócenie boskiej mocy. Inni lu­dzie prze­sta­li w to wie­rzyć, magia po­zo­sta­ła je­dy­nie dawną le­gen­dą. Tak czy ina­czej Asa i Jur wie­rzy­li w słowa ojca. Per­spek­ty­wa ist­nie­nia magii była dla nich nie do po­ję­cia, ale znacz­nie lep­sza, niż życie w nor­mal­nym świe­cie. 

Miron, bar­dzo de­li­kat­nie wyjął zwierzę z siat­ki. Na­stęp­nie wło­żył ją do małej szka­tuł­ki na stole i za­mknął. Na górze pudełka znajdował się otwór śred­ni­cy palca. Męż­czy­zna od­su­nął się po­wo­li i sta­nął obok synów. Pa­trzy­li się na pu­deł­ko przez kilka chwil.

– Może się boi – po­wie­dział nie­pew­nie Jur.

– Tym bar­dziej po­win­na to zro­bić – od­po­wie­dział oj­ciec. Po­cze­kał chwi­lę, po czym pod­szedł do stołu i wyjął zwie­rzę ze szka­tuł­ki. Obej­rzał je z każ­dej stro­ny. – Spo­dzie­wa­łem się… – Przerwał, zacisnął zęby i wziął głęboki wdech.

Wło­żył stwo­rze­nie do klat­ki sto­ją­cej na szaf­ce z lewej stro­ny. Wszyst­kie półki były za­peł­nio­ne ta­ki­mi klat­ka­mi a w każ­dej znaj­do­wa­ła się jedna Ani­bia. Można było zo­ba­czyć, że każda z nich się różni: dłu­go­ścią futra, wiel­ko­ścią ciała i przede wszyst­kim ko­lo­rem oczu. Do­mi­no­wa­ły zie­lo­ne i brą­zo­we, na­stęp­nie były żółte, po­ma­rań­czo­we, a nawet czer­wo­ne i fio­le­to­we. Oczy robiły zdecydowanie największe wrażenie. Były piękne i nierealne, przez co wręcz hipnotyzujące.

Synom Mi­ro­na w rze­czy­wi­sto­ści nie po­do­ba­ło się wię­zie­nie Anibi. Ła­pa­nie ich było dla nich czy­stą za­ba­wą, jed­nak prze­trzy­my­wa­nie i eks­pe­ry­men­to­wa­nie przez wiele ty­go­dni, a nawet mie­się­cy, było czymś zu­peł­nie innym. Oj­ciec jed­nak za­wsze ich za­pew­niał, że jest to nie­ste­ty ko­niecz­ne, aby przy­wró­cić magię świa­tu, a jak już to zrobi, nikt nie bę­dzie wię­cej ni­ko­go krzyw­dził. Te wy­tłu­ma­cze­nia jed­nak po­wo­li prze­sta­wa­ły wy­star­czać. Bra­cia za­czę­li do­ra­stać i sta­wa­li się bar­dziej świa­do­mi.

– Co chcesz z nią zro­bić? – za­py­tał Asa.

Męż­czy­zna spoj­rzał na zdzi­wio­ny, a na­stęp­nie roz­ch­mu­rzył się i po­wie­dział:

– Oczy­wi­ście zba­dam ją. Wiesz Asa, to na­praw­dę wy­jąt­ko­wy okaz. Je­stem pe­wien, że nie­bie­sko­okie wy­ka­zu­ją znacz­nie więk­szą ma­gicz­ność niż inne. Ta Ani­bia może być moją szan­są.

– Zro­bisz jej coś złego? – Chło­pak nie dał za wy­gra­ną.

– Oczy­wi­ście, że nie! – wy­krzyk­nął Miron z prze­sad­nym en­tu­zja­zmem pod­szy­tym lek­kim zi­ry­to­wa­niem. 

– Fioł­ko­wi zro­bi­łeś. Po­kro­iłeś go – po­wie­dział Asa, na co oj­ciec prze­szył go groź­nym spoj­rze­niem.

– Nie masz prawa robić mi wy­rzu­tów, ty mały za­srań­cu! Zaj­mu­ję się al­che­mią i bio­tech­no­lo­gią magii od trzy­dzie­stu zasranych lat! Mu­sia­łem to zro­bić Fioł­ko­wi! Mu­sia­łem spraw­dzić czy fio­le­to­wa barwa oczu, wpły­wa na ukształ­to­wa­nie mózgu, ale do two­je­go chyba to nie tra­fia! I wiesz co się oka­za­ło? Mózg jest taki sam jak inne! Kro­jąc jego parszywe mó­zgo­wie, nie do­wie­dzia­łem się ni­cze­go! Oj Asa, nie widzę innej możliwości jak po­kro­je­nie wa­szych mó­zgów! Może wtedy się cze­goś do­wiem? Jak my­ślisz? Oj, ja wiem, ojciec wa­riu­je, ale ojciec nie lubi, jak się tak do niego mówi. Ro­zu­miesz?

– Ro­zu­miem. – Asa ledwo wy­krztu­sił od­po­wiedź. Stał drżą­cy, pró­bu­jąc się nie roz­pła­kać. Jesz­cze nie wi­dział ojca w takim sta­nie, a zda­rza­ło się już, że na nich krzy­czał. W tam­tej chwi­li oka­zał się dla niego po­two­rem. Jego cha­otycz­ny i prze­raź­li­wy wywód nie był w żad­nym stop­niu ludz­ki.

– A teraz mnie zo­staw­cie. Do końca dnia ma was nie być w domu. Będę za­ję­ty. Zro­zu­mia­no? – po­wie­dział znacz­nie spo­koj­niej, tak jakby sy­tu­acja przed chwi­lą się nie wy­da­rzy­ła.

– Tak – od­po­wie­dział szyb­ko Asa.

– A ty? Zro­zu­mia­łeś? – Miron zwró­cił się tym razem do Jura, który pła­kał cicho z boku. Po­cze­kał chwi­lę na od­po­wiedź, lecz chło­piec nie prze­sta­wał chlipać, więc męż­czy­zna pod­szedł do niego i spo­licz­ko­wał go tak mocno, że ten pra­wie się prze­wró­cił.

– Ała – jęk­nął cicho i za­mknął mocno oczy, by po­wstrzy­mać na­pły­wa­ją­ce łzy.

– Zro­zu­mia­łeś? – oj­ciec za­py­tał drugi raz tym samym tonem.

– Tak – od­po­wie­dział z tru­dem.

– Wspa­nia­le! – krzyk­nął pełen en­tu­zja­zmu, od­wró­cił się na pię­cie i wró­cił do stołu la­bo­ra­to­ryj­ne­go.

Asa był wście­kły. “Jak tata mógł ude­rzyć mo­je­go młod­sze­go brata?” – my­ślał. Wie­dział jed­no­cze­śnie, że nie jest w sta­nie mu się sprze­ci­wić. Po­sta­no­wił więc jak naj­szyb­ciej wy­peł­nić roz­kaz ojca. Zresz­tą nawet bez niego chęt­nie opu­ścił­by ten dom. Wziął Jura za rękę i wy­szli na ze­wnątrz.

Chłop­cy po­szli do swo­je­go ulu­bio­ne­go miej­sca. Wy­so­kie Trawy były je­dy­ną prze­strze­nią w całym Kar­da­mon, z dala od wszyst­kie­go dla­te­go tak buj­nie za­miesz­ki­wa­ny przez ani­bie. Asa i Jur czuli wy­jąt­ko­wą więź z tym miej­scem, lu­bi­li kryć się w tra­wie w to­wa­rzy­stwie ma­gicz­nych stwo­rzeń. Czuli wtedy, że świat jest pięk­ny. Była to od­skocz­nia od mia­sta, które było nie­bez­piecz­ne a za­ra­zem nie­cie­ka­we i po­wta­rzal­ne. Wszechobecny smród, brud i okru­cień­stwa roz­gry­wa­ją­ce się co­dzien­nie na uli­cach prze­sta­ły za­ska­ki­wać i za­czę­ły być czymś zu­peł­nie nor­mal­nym. Ja­ka­kol­wiek mo­ral­ność zgni­ła już dawno, a odór tej zgni­li­zny czuć było na każ­dym kroku. Bra­cia nawet we wła­snym domu czuli się obco, to miej­sce nie było ich w sta­nie ochro­nić.

Usie­dli na ziemi i w mil­cze­niu spo­glą­da­li w niebo. Zrobiło się chłod­niej niż rano, słoń­ce przy­jem­nie ogrze­wa­ło twarz, lekki wiatr wpra­wiał w sze­lest trawę, sły­chać było po­brzę­ki­wa­nia świersz­czy, czuć było za­pach ziemi.

– Czas na mo­dli­twę – po­wie­dział po chwi­li Asa, po czym obaj chłop­cy uklę­kli. Spo­jrzeli w górę i za­sło­ni­li oczy dłoń­mi.

– Świę­ta Ra’Brell – mó­wi­li cicho w tym samym mo­men­cie – pomóż nam zro­zu­mieć, pomóż nam wy­ma­zać, pomóż nam być darem. Stęp kły szka­rad co w krwi bro­dzą, uca­łuj do snu tych nie­win­nych, co w niej płyną. Ra, ra, ra, ra, ra, ra, ra, ra. – Gdy skoń­czy­li, po­zo­sta­li w tej samej po­zy­cji dłuż­szą chwi­lę. Ciszę prze­rwał Jur, mó­wiąc:

– Pomóż na­sze­mu ojcu, pro­szę.

– Pro­szę – po­wie­dział w od­po­wie­dzi Asa.

– Pro­si­my – dodał Jur. Znów na­sta­ła chwi­la mil­cze­nia, po któ­rej bra­cia od­sło­ni­li oczy i usie­dli na tra­wie, zmę­cze­ni. – Dla­cze­go oj­ciec stał się taki?

– Bo go zde­ner­wo­wa­łem – od­parł.

– Nie, pytam, dla­cze­go w ogóle jest taki.

– Nie wiem, ale chyba dla­te­go, że mama umar­ła.

– Dla­cze­go mama umar­ła?

– Nie wiem, ale chyba dla­te­go, że była chora. – Widać było, że Jur już nie za­mie­rzał o nic pytać. Po­ło­żył się za­my­ślo­ny, Asa razem z nim. Sty­ka­jąc się ra­mio­na­mi pa­trzy­li w niebo.

– Ko­cham cię – po­wie­dział cicho Jur. – Ojca też.

– Ja cie­bie też – od­po­wie­dział brat.

Nagle usły­sze­li kroki. Kilka osób szło przez trawę w ich stro­nę.

– Nie pod­noś się – po­wie­dział pra­wie bez­gło­śnie Asa. Obaj ze­sztyw­nie­li i le­że­li jak dwa kije. In­tru­zi byli coraz bli­żej. Prze­dzie­ra­li się przez trawę, jakby wcale im się to nie po­do­ba­ło. Bra­cia wstrzy­ma­li od­dech gdy, ci byli pięć kroków od nich. Nie mieli wła­ści­wie po­wo­du, aby się ich bać, ale przez to, ile tego dnia prze­ży­li, byli dość nie­spo­koj­ni. Do­dat­ko­wo było to dla nich za­sko­cze­nie, po­nie­waż do tego miej­sca nikt nigdy nie przy­cho­dził. Ci lu­dzie więc chcie­li zna­leźć się tam z nie­zna­ne­go chłop­com po­wo­du. Bra­cia czuli nie tylko obawę, ale też cie­ka­wość. In­tru­zi po­de­szli już na tyle bli­sko, że Asa był go­to­wy do bły­ska­wicz­nej uciecz­ki, lecz nagle za­trzy­ma­li się prak­tycz­nie tuż obok nich. Dzię­ki gę­stej tra­wie nie za­uwa­ży­li chłop­ców. 

– Tu jest! – po­wie­dział jakiś męż­czy­zna ochry­płym gło­sem.

Bra­cia usły­sze­li brzę­cze­nie monet.

– No wresz­cie! Nie cier­pię tych chasz­czy – rzekł drugi. Mówił z dziw­nym ak­cen­tem przez co bra­cia ledwo go zro­zu­mie­li.

– Jasny gwint, Basa, nie­źle ją rzu­ci­łeś – kon­ty­nu­ował ochry­pły.

– Służalcy Hor­do­na jej nie zna­leź­li – po­wie­dział męż­czy­zna z ni­skim gło­sem po czym ro­ze­śmiał się ru­basz­nie.

– Trze­ba obić mu pysk! – rzu­cił inny, znacz­nie wyż­szym i lekko pi­skli­wym.

Sły­chać było po­mru­ki apro­ba­ty.

– Ta, chęt­nie mu coś utnę moim pięk­nym no­ży­kiem – po­wie­dział czło­wiek z chryp­ką.

– Gdzie on miesz­ka? – za­py­tał męż­czy­zna z ak­cen­tem.

– Na przedmieściu bli­sko Mi­ro­na – od­po­wie­dział pi­skli­wy.

– O, dawno nie za­glą­da­li­śmy do na­sze­go cza­ro­wnika, ostat­nio ostro prze­sa­dził – po­wie­dział męż­czy­zna z ni­skim gło­sem.

– Te dzie­cia­ki co zna­la­zły nie­bie­sko­oką to są jego sy­no­wie? – za­py­tał ochry­pły.

– Chyba tak. Trzeba przyznać, że zdo­bycz nie­zła, tym bar­dziej, że tu praktycznie nie ma anibi – od­po­wie­dział pi­skli­wy.

– Może po­ży­czy­my ich tą pięk­ną zdo­bycz? Pew­nie jest dużo warta – za­pro­po­no­wał męż­czy­zna z ak­cen­tem.

– Ty to masz po­my­sły…– rzu­cił in­truz z ni­skim gło­sem.

– Dobra, chodź­my obić im pyski – po­wie­dział znie­cier­pli­wio­ny czło­wiek z nożem.

Roz­bój­nik z ak­cen­tem jesz­cze coś dodał, ale bra­cia go nie zro­zu­mie­li. 

– Oczy­wi­ście! – roz­brzmiał ba­so­wy głos, po czym in­tru­zi za­czę­li się od­da­lać, re­cho­cząc i co chwi­le po­brzę­ku­jąc mo­ne­ta­mi.

 Gdy już nie było ich sły­chać chłop­cy wresz­cie roz­luź­ni­li się i wzię­li głę­bo­ki wdech. 

– Kim oni byli? – za­py­tał Jur.

– Nie wiem, ale chcą obić ojca – od­po­wie­dział Asa.

– Zro­bią mu krzyw­dę?

– Tak, na pewno.

– O nie! Trze­ba mu po­wie­dzieć.

– Tak.

Asa wstał a brat zaraz po nim.

– Boję się – wy­szep­tał Jur, pa­trząc mu pro­sto w oczy.

– Ja też. Chodź­my, nie ma czasu. 

Bie­gli naj­szyb­ciej jak tylko mogli. Nigdy wcze­śniej nie czuli się tak za­gro­że­ni, mieli wra­że­nie jakby ich świat bu­rzył się pod no­ga­mi, jakby mieli stra­cić wszyst­ko co ko­cha­li. Bali się, że nie zdążą ostrzec ojca, że nie bie­gli wy­star­cza­ją­co szyb­ko. Ci lu­dzie mogli im go ode­brać, a wtedy zo­sta­li­by sami.

Prze­ci­ska­li się przez obło­co­ne ulice po­śród obło­co­nych ludzi, nikt nie zwró­cił na nich uwagi. Bra­cia nie mogli być pewni, czy mi­nę­li tych zbó­jów, po­nie­waż nie wie­dzie­li jak wy­glą­da­ją, a grup tego typu pa­łę­ta­ło się wiele po oko­li­cy. Otwo­rzy­li po­wo­li drzwi od domu i nie zo­ba­czy­li ni­ko­go, jed­nak nie od­czu­li ulgi. Uka­zał im się bo­wiem dziw­ny widok. Wszyst­kie okna były za­kryte gru­by­mi za­sło­na­mi, przez co było wy­jąt­ko­wo ciem­no i zimno. Je­dy­ne świa­tło do­cho­dzi­ło zza drzwi la­bo­ra­to­rium. W miarę jak pod­cho­dzi­li do nich, sły­sze­li coraz gło­śniej dziw­ne, nie­zro­zu­mia­łe dla nich słowa, wy­po­wia­da­ne przez ojca. Gdy stali już tuż pod drzwia­mi, Jur szep­nął nie­pew­nie:

– Oj­ciec po­wie­dział, że­by­śmy mu nie prze­szka­dza­li.

– Grozi mu nie­bez­pie­czeń­stwo, mu­si­my go ostrzec – od­po­wie­dział Asa po czym oj­ciec nagle ucichł.

Usły­sze­li szu­ra­nie od­su­wa­ne­go krze­sła i na­tych­miast odskoczyli od drzwi, które zo­sta­ły gwał­tow­nie otwar­te. Uka­zał się w nich Miron. Za­sła­niał stół w la­bo­ra­to­rium, mogli jed­nak za­uwa­żyć, że po­miesz­cze­nie jest wy­peł­nio­ne dłu­gi­mi świe­ca­mi, po­wty­ka­ny­mi wszę­dzie gdzie się da. Męż­czy­zna był w okrop­nym sta­nie. Włosy miał roz­pusz­czo­ne i po­plą­ta­ne. Oczy były za­czer­wie­nio­ne bar­dziej niż zwy­kle. Od­dy­chał głę­bo­ko i pa­trzył na synów wy­trzesz­czo­ny­mi ocza­mi. Obaj zdrę­twie­li i wpa­try­wa­li się w niego.

– Ojcze! Jacyś lu­dzie chcą cię skrzyw­dzić! – wy­krzyk­nął szyb­ko Jur.

– Po­trze­bo­wa­łem ciszy i spo­ko­ju, a wy go mi prze­rwa­li­ście – wy­ce­dził przez zęby, dziw­nie spo­koj­nie. 

– Sły­sze­li­śmy w Wy­so­kich Tra­wach… – za­czął Asa.

– Milcz! – wrza­snął Miron. – Nie chcę was wi­dzieć. Je­stem tak bli­sko…

W tej samej chwi­li roz­le­gło się wa­le­nie w drzwi.

– To oni! – krzyk­nął Jur.

Oj­ciec na mo­ment znie­ru­cho­miał, wpa­tru­jąc, się w drzwi.

– Ukryj­cie się.

W od­po­wie­dzi obaj po­bie­gli w stro­nę scho­dów, nie we­szli jed­nak na górę, ale schowali się pod nimi. Byli nie do za­uwa­że­nia w ciem­no­ści. Nagle drzwi się otwo­rzy­ły i do domu we­szło czte­rech ludzi, jeden z nich trzy­mał jakiś po­dłuż­ny przed­miot. Przez to, że chłop­cy le­że­li na brzu­chach, wi­dzie­li wszyst­kich z dołu, a przez ciem­ność uka­zy­wa­ły im się za­le­d­wie kon­tu­ry po­sta­ci. Za­krzy­wio­ne, cie­ni­ste formy in­tru­zów przy­po­mi­na­ły zło­wiesz­cze zmory. Miron wy­glą­dał rów­nie prze­ra­ża­ją­co, tak jakby pa­trzy­li na jego sza­leń­czą stro­nę w czy­stej po­sta­ci.

– Witaj Mi­ro­nie. Przy­szli­śmy zaj­rzeć, co dziś tym razem wy­pra­wiasz – po­wie­dział szy­der­czo zna­jo­my głos.

– Czego chce­cie? – za­py­tał spo­koj­nie.

– Jest z tobą jesz­cze go­rzej niż my­śla­łem – kon­ty­nu­ował. – Ży­jesz jak jakiś kret.

– Wyjdź­cie z mo­je­go domu, je­stem za­ję­ty – po­wie­dział sta­now­czo oj­ciec.

– Ej, bez ner­wów, niech pan cza­ro­dziej się nie de­ner­wu­je. – Resz­ta za­czę­ła re­cho­tać.

– Daję wam ostat­nie ostrze­że­nie, opuść­cie mój dom. – Słowa te były na tyle groź­ne, że bra­cia za­drże­li.

– Bo co nam zro­bisz? Po­kro­isz na ka­wał­ki jak swoją żonę? – za­py­tał ko­lej­ny męż­czy­zna. W tam­tym mo­men­cie Miron, bły­ska­wicz­nie wyjął zza ple­ców mały przed­miot, z któ­re­go wy­strze­li­ła strzał­ka i tra­fi­ła czło­wie­ka przed nim pro­sto w czoło. Ten upu­ścił pałkę i padł na zie­mię. Bra­cia po­czu­li, jak za­drża­ła pod nim pod­ło­ga. Po­zo­sta­li spoj­rze­li na le­żą­ce­go to­wa­rzy­sza, po czym jeden z nich wy­beł­ko­tał coś nie­zro­zu­mia­łe­go, wyjął nóż zza pasa i rzu­cił się w stro­nę Mi­ro­na. Oj­ciec znów bły­ska­wicz­nie wło­żył rękę do kie­sze­ni i ci­snął czymś w ro­dza­ju pia­sku pro­sto w oczy na­past­ni­ka. Ten zawył strasz­li­wie i przy­ło­żył jedną dłoń do oczu, pró­bu­jąc po­zbyć się tego cze­goś. Al­che­mik ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, wy­rwał mu szty­let z dru­giej ręki i chla­snął w szyję. In­truz jęk­nął krót­ko i padł na zie­mię.

Wszyst­ko to wy­da­rzy­ło się tak szyb­ko, że po­zo­sta­ła dwój­ka do­pie­ro wtedy ru­szy­ła do ataku. Więk­szy, rzu­cił się na ojca i po­wa­lił go na zie­mię. Wtedy Miron wbił mu nóż w plecy. Prze­ciw­nik krzyk­nął, chciał się wy­rwać, jed­nak oj­ciec mocno go trzy­mał i za­czął za­cie­kle dźgać. Miron zrzu­cił du­że­go, gdy ten prze­stał się ru­szać. Wtedy wła­śnie mniej­szy ude­rzył pałką le­żą­ce­go al­che­mi­ka pro­sto w brzuch. Oj­ciec krzyk­nął i Jur pra­wie krzyk­nął za nim. Męż­czy­zna za­czął okła­dać ojca kijem, a ten wił się po pod­ło­dze wyjąc. Asa za­czął się roz­glą­dać w pa­ni­ce. Zo­ba­czył, le­żą­cy, mały przed­miot do strze­la­nia, który upadł ojcu. Wziął głę­bo­ki wdech. Pod­biegł i szyb­ko go pod­niósł. Walka roz­gry­wa­ła się za­le­d­wie dwa kroki przed nim, jed­nak nikt go nie za­uwa­żył. Trzy­mał w ręku małą kuszę z dwoma małymi bełtami. Wziął ją w obie ręce i wy­ce­lo­wał w stro­nę na­past­ni­ka, wciąż okła­da­ją­ce­go ojca pałką. Dłonie Asa drżały, nie wie­dział jak wy­strze­lić z broni. Serce biło mu szyb­ko, po ple­cach ciekł zimny pot, z oczu le­cia­ły łzy. Zna­lazł pal­cem spust i bez za­sta­no­wie­nia go na­ci­snął. Bełt tra­fi­ł prze­ciw­ni­ka w ramię. Męż­czy­zna wrza­snął i wy­giął się do tyłu. Asa prze­stra­szył się skut­ków tego co zro­bił. Jęk­nął i za­czął iść po­wo­li do tyłu. Prze­ciw­nik od­wró­cił się w jego stro­nę z nie­do­wie­rza­niem. Chło­pak strze­lił drugi raz, okazało się, że broń sama przeładowuje się na następny nabój. Bełt tra­fi­ł tym razem w brzuch. Męż­czy­zna znów wrza­snął. Asa na­ci­snął spust, ale nic nie wy­strze­li­ło. Spró­bo­wał spa­ni­ko­wa­ny jesz­cze kilka razy, ale gdy zo­ba­czył, że nie ma już nabojów, upu­ścił kuszę i stał nie­ru­cho­mo. Na­past­nik przy­ło­żył rękę do brzu­cha i spoj­rzał na chło­pa­ka. Nagle ze­sztyw­niał i padł do przo­du. Asa prze­wró­cił się, gdy głowa czło­wie­ka legła u jego nóg. Za­czął szyb­ko od­dy­chać. Miron jęk­nął i z tru­dem oparł się o ścia­nę. Jur pod­biegł do Asa i przy­tu­lił go z całej siły. Po chwi­li ciszy Miron, cięż­ko wes­tchnął i zwró­cił się do synów:

– Prze­pra­szam – rzekł. Sy­no­wie od­po­wie­dzie­li mil­cze­niem.

– Ojcze, przy­wró­ć magię. Chcę magii. Bę­dzie jak “dawno temu”. Ty bę­dziesz nor­mal­ny i nikt nie bę­dzie ni­ko­go krzyw­dził – po­wie­dział Jur.

– Nie mogę. Nie ma magii i nigdy nie było magii. 

– Jak to? A, ani­bie? – za­py­tał zszo­ko­wa­ny Asa.

– To le­gen­da. ani­bie to zwy­kłe zwie­rzę­ta, nawet te z nie­bie­skim okiem. Jest ich coraz mniej. Ich soki żo­łąd­ko­we są sil­nie tru­ją­ce. Wy­ko­rzy­stu­je się je do pro­duk­cji tru­cizn. Naboje do tej kuszy były za­nu­rzo­ne wła­śnie w ta­kiej tru­ciź­nie. Po­zy­sku­je się też z nich futro lub za­my­ka w klat­ce jako ozdo­bę. Nie ma cze­goś ta­kie­go jak bio­tech­no­lo­gia magii, je­stem zwy­kłym bio­lo­giem i al­che­mi­kiem. Kie­dyś sprze­da­wa­łem tru­ci­znę z anibi, ale po­sta­no­wi­łem prze­stać. Te zwie­rzę­ta za­czę­ły mnie fa­scy­no­wać. Za­czą­łem pro­wa­dzić wiele badań. ani­bie oka­za­ły się bar­dziej nie­sa­mo­wi­ty­mi zwie­rzę­ta­mi, niż mo­gło­by się wy­da­wać. W ich or­ga­ni­zmach za­cho­dzą pro­ce­sy, któ­rych do dziś lu­dzie nie są w sta­nie wy­ja­śnić. Za­in­te­re­so­wa­łem się le­gen­da­mi i wie­rze­nia­mi lu­do­wy­mi na ich temat. Ach, prze­czy­ta­łem, że ani­bie po­tra­fi­ły w sy­tu­acji za­gro­że­nia za­cząć świe­cić, ośle­pić prze­ciw­ni­ka tak, że ten tra­cił wzrok lub umia­ły za po­mo­cą magii le­czyć naj­cięż­sze rany i tak dalej. Za­czą­łem w to wie­rzyć, brzmia­ło to tak cu­dow­nie…

Moje eks­pe­ry­men­ty stały się więc bar­dziej śmiałe, przez co za­czę­ły krą­żyć o mnie plot­ki, zo­sta­łem od­rzu­co­ny i znie­na­wi­dzo­ny. Tym bar­dziej po­sta­no­wi­łem w to brnąć. Zu­peł­nie się w tym za­tra­ci­łem. Na po­cząt­ku je­dy­ne czego chcia­łem, to żeby lu­dzie mnie do­ce­ni­li i zmie­ni­li o mnie zda­nie. Pra­gną­łem osią­gnąć suk­ces i zro­bić coś prze­ło­mo­we­go. Póź­niej osza­la­łem, je­dy­ne czego chcia­łem to przy­wró­cić magię. Widzicie… moje życie za­wsze było nudne. Po śmier­ci wa­szej matki, tylko ta misja pod­trzy­my­wa­ła mnie przy życiu. Stwier­dzi­łem, że dzię­ki temu po­lep­szę świat, na­pra­wię wszyst­kie błędy. Okła­my­wa­łem was, bo chcia­łem żeby przy­naj­mniej moja wła­sna ro­dzi­na we mnie wie­rzy­ła, ale… – Tutaj na chwi­lę prze­rwał. – …jak teraz tak sie­dzę pobity prawie na śmierć, to znów widzę, widzę, kim się sta­łem.

Bra­cia nie wie­dzie­li co po­wie­dzieć, czuli się, jakby byli w kosz­ma­rze – strasz­nym i nie­zro­zu­mia­łym.

– Mógł­bym dźgnąć się szty­le­tem tego czło­wie­ka i wszy­scy my­śle­li­by, że zo­sta­łem na­pad­nię­ty i za­bi­ty jak pies. Nie dam im tej przy­jem­no­ści, tej ulgi. Asa, Jurze, teraz odej­dę i już nigdy nie wrócę. Prze­pra­szam, ale muszę to zro­bić. W tym nędz­nym świe­cie, po­śród tych wszyst­kich nędz­no­ści, ist­nieć bę­dzie le­gen­da o Mi­ro­nie Sawie. – Spoj­rzał w górę i za­sło­nił oczy. – Świę­ta Ra’Brell, pomóż moim synom, pro­szę. – po­wie­dział, po czym wstał i wy­szedł, zo­sta­wia­jąc ich sa­mych po­śród ciem­no­ści.

 

Koniec

Komentarze

Cóż, Grzechotniku, miałeś jakiś pomysł, ale pogrzebałeś go fatalnym wykonaniem.

I choć powiedziałeś, co powodowało Mironem, to jakoś nie mogę przyjąć do wiadomości, że alchemik zaniedbał wszystko, by prowadzić wątpliwej jakości eksperymenty. Zastanawiam się też, kto i jak utrzymywał dom i chłopców, skoro ojciec był pochłonięty wyłącznie doświadczeniami i nic poza tym go nie obchodziło.

Nie pojmuję też, dlaczego obwiesie udali się w miejsce, którego nie znosili – bo chyba nie po to, żeby chłopcy mogli ich podsłuchać – a potem napadli na Mirona. Co spodziewali się zyskać? Zwierzątka?

Najbardziej nie rozumiem zakończenia – dlaczego Miron, skoro nagle pojął, jak źle postępował dotychczas, teraz nie zechciał zająć cię synami, jeno zostawił ich na pastwę losu i poszedł gdzieś, gdzie go oczy poniosły.

 

Wokół pa­no­wa­ła kom­plet­na cisza, pul­su­ją­ca. Sły­chać było je­dy­nie ich ryt­micz­ne od­de­chy. → Skoro było słychać oddechy, to cisza nie była kompletna.

 

Nie­bie­sko­okie Ani­bie! → Dlaczego wielka litera?

Uwaga dotyczy też nazwy zwierzątka wielokrotnie użytej w dalszej części opowiadania.

 

Wszę­dzie cho­dzi­li po­spiesz­nie ary­sto­kra­ci w wy­twor­nych i ja­skra­wych stro­jach. Nie­któ­rzy cho­dzi­li pa­ra­mi… → Czy to celowe powtórzenie?

 

i ge­sty­ku­lu­jąc na wszyst­kie stro­ny, roz­ma­wia­li o jakiś waż­nych spra­wach. → Proponuję: …intensywnie ge­sty­ku­lu­jąc, roz­ma­wia­li o jakichś waż­nych spra­wach.

 

Mieli bli­zny na twa­rzy, ostrzy­żo­ne głowy… → Na jednej twarzy?

Pewnie miało być: Mieli bli­zny na twa­rzach, ostrzy­żo­ne głowy

 

wszy­scy od­wró­ci­li się z za­cie­ka­wie­niem. → …wszy­scy od­wró­ci­li się za­cie­ka­wie­ni.

 

zszedł ze skrzy­ni i za­czął iść przed sie­bie. → A może: …zszedł ze skrzy­ni i ruszył przed sie­bie.

 

cały czas idąc przed sie­bie. → Dwa zdania wcześniej już powiedziałeś, że szedł przed siebie.

 

W małym domu, na ubo­czu mia­sta… → Raczej: W małym domu, na przedmieściu

 

W ten go­rą­cy, nie­po­zor­ny dzień do­ko­na­li nie­moż­li­we­go. → Na czym polega niepozorność dnia.

 

przyj­rzał się stwo­rze­niu w siat­ce. Od­wró­cił się, wstał i po­wo­li do niego pod­szedł. Za­trzy­mał się i po­chy­lił tak, że stał oko w oko z Ani­bią. Roz­warł sze­ro­ko oczy, uśmiech­nął się i za­czął… → Lekka siękoza.

 

cho­ciaż na jego twa­rzy po­ja­wi­ły się już ozna­ki sta­ro­ści i zmę­cze­nia: zmarszcz­ki, wory pod czer­wo­ny­mi ocza­mi, siwe włosy zwią­za­ne w kucyk. → Zbędny zaimek – czy mógł mieć te oznaki na cudzej twarzy? Czy dobrze rozumiem, że miał na twarzy siwe włosy związane w kucyk?

 

Miron nie miał czasu na ból, na sta­rość ani na synów. Miron nie miał czasu na ból, na sta­rość ani dla synów.

 

Jego sy­no­wie go ko­cha­li, ale rów­nież się go jak bali. → Nadmiar zaimków. Coś się przyplątało.

Proponuję: Synowie kochali go, mimo że budził w nich strach.

 

uda mu się do­koń­czyć swoje dzie­ło… → Zbędny zaimek – wiemy, że pracował nad dziełem życia.

 

Pa­trzy­li się na pu­deł­ko przez ja­kieś pięć minut. → Mierzyli czas zegarkiem?

A może Pa­trzy­li na pu­deł­ko przez kilka chwil.

 

– Spo­dzie­wa­łem się… – prze­rwał, za­ci­snął zęby i wziął głę­bo­ki wdech. Wło­żył stwo­rze­nie do klat­ki sto­ją­cej na szaf­ce z lewej stro­ny. → Skoro przerwał, to przestał mówić, więc didaskalia wielką literą. Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:

– Spo­dzie­wa­łem się… – Prze­rwał, za­ci­snął zęby i wziął głę­bo­ki wdech.

Wło­żył stwo­rze­nie do klat­ki sto­ją­cej na szaf­ce z lewej stro­ny.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Męż­czy­zna spoj­rzał na niego zdzi­wio­ny… → Zbędny zaimek.

 

od trzy­dzie­stu pie­przo­nych lat! → Współczesne przekleństwa nie najlepiej brzmią w tekstach fantasy.

Proponuję: …od trzy­dzie­stu zasranych lat!

 

Kro­jąc jego pier­do­lo­ne mó­zgo­wie… → Współczesne wulgaryzmy też źle brzmią w tekstach fantasy.

Skoro wymyślasz własny świat, wymyśl też przekleństwa i wulgaryzmy, które nie będą razić.

Proponuję: Kro­jąc jego parszywe mó­zgo­wie…

 

nie widzę innej opcji jak po­kro­je­nie wa­szych mó­zgów! → Raczej: …nie widzę innej możliwości, jak po­kro­je­nie wa­szych mó­zgów!

 

Asa ledwo wy­krztu­sił z sie­bie od­po­wiedź. → Zbędny zaimek – czy mógł wykrztusić odpowiedź z kogoś innego?

 

Po­cze­kał chwi­le na od­po­wiedź, lecz chło­piec nie prze­sta­wał skom­leć. Męż­czy­zna więc pod­szedł do niego i spo­licz­ko­wał go tak mocno, że ten pra­wie się prze­wró­cił. → Raczej: Po­cze­kał chwi­lę na od­po­wiedź, lecz chło­piec nie prze­sta­wał chlipać, więc męż­czy­zna pod­szedł i spo­licz­ko­wał syna tak mocno, że ten pra­wie się prze­wró­cił.

 

Wziął Jura za rękę i wy­szli na ze­wnątrz.

Chłop­cy po­szli do swo­je­go ulu­bio­ne­go miej­sca. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Wy­so­kie Trawy były je­dy­ną prze­strze­nią w całym Kar­da­mon, z dala od wszyst­kie­go, nie li­cząc lasu, jed­nak tam by­wa­ło nie­bez­piecz­ne. Był to więc… → Lekka byłoza.

 

Był to więc też naj­cich­szy teren w oko­li­cy, dla­te­go tak buj­nie za­miesz­ki­wa­ny przez Ani­bie.Bujnie mogą rosnąć rośliny, ale nikt i nic nie może niczego bujnie zamieszkiwać.

Proponuję: Był to więc też naj­cich­szy teren w oko­li­cy, dla­te­go tak licznie za­miesz­ki­wa­ny przez Ani­bie.

 

Smród, bród i okru­cień­stwa roz­gry­wa­ją­ce się co­dzien­nie na uli­cach… → Czy smród i brud na pewno mogą się rozgrywać.

Proponuję: Wszechobecny smród i brud, okru­cień­stwa dziejące się co­dzien­nie na uli­cach

Sprawdź znaczenie rzeczownika bród.

 

to miej­sce nie było ich w sta­nie ochro­nić. Usie­dli na ziemi i w mil­cze­niu spo­glą­da­li w niebo. Było już znacz­nie chłod­niej niż rano, słoń­ce przy­jem­nie ogrze­wa­ło twarz, lekki wiatr wpra­wiał w sze­lest trawę, sły­chać było po­brzę­ki­wa­nia świersz­czy, czuć było za­pach ziemi. → Kolejny przykład byłozy.

Proponuję: …to miej­sce nie było ich w sta­nie ochro­nić. Usie­dli i w mil­cze­niu spo­glą­da­li w niebo. Zrobiło się znacz­nie chłod­niej niż rano, słoń­ce przy­jem­nie ogrze­wa­ło twarz, lekki wiatr szeleścił trawami, wokół cykały świerszcze, ziemia pachniała.

 

Bra­cia wstrzy­ma­li od­dech gdy, ci byli pięć me­trów od nich. → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano czym są metry?

Proponuję: Bra­cia wstrzy­ma­li od­dech, gdy ci byli pięć kroków od nich.

 

do tego miej­sca nikt nigdy nie przy­cho­dził. Ci lu­dzie więc chcie­li zna­leźć się w tym miej­scu z… → Czy to celowe powtórzenie?

 

– Tu Jest! – po­wie­dział jakiś męż­czy­zna ochry­płym gło­sem. → Dlaczego wielka litera?

 

Cho­le­ra Basa, nie­źle ją rzu­ci­łeś… → Kolejne przekleństwo, które nie ma racji bytu w tej opowieści.

Proponuję: Do pioruna, Basa, nieźle ją rzuciłeś

 

Przy­du­pa­sy Hor­do­na jej nie zna­leź­li… → Przydupas – to słowo też zdaje mi się zbyt współczesne.

Proponuję: Służalcy Hordona jej nie znaleźli

 

rzu­cił inny ze znacz­nie wyż­szym i lekko pi­skli­wym. → Pewnie miało być: – …rzu­cił inny, znacz­nie wyż­szym i lekko pi­skli­wym głosem.

 

– Na po­bo­czach bli­sko Mi­ro­na… → Czy tu aby nie miało być: – Na przedmieściu, bli­sko Mi­ro­na

 

– Może po­ży­czy­my ich tą pięk­ną zdo­bycz? Pew­nie jest dużo warta. – za­pro­po­no­wał… → – Może po­ży­czy­my tę ich pięk­ną zdo­bycz? Pew­nie jest dużo warta – za­pro­po­no­wał

Choć zdaję sobie sprawę, że typek nie musi mówić poprawnie. Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

in­tru­zi za­czę­li się od­da­lać, re­cho­ta­jąc co chwi­le po­brzę­ku­jąc mo­ne­ta­mi. → Raczej: …in­tru­zi za­czę­li się od­da­lać, re­cho­cząc i co chwi­le po­brzę­ku­jąc mo­ne­ta­mi.

 

– Nie wiem, ale chcą obić ojca. – od­po­wie­dział Asa. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– O nie! Trze­ba mu po­wie­dzieć.

– Tak – po­wie­dział po czym wstał… → Nie brzmi to najlepiej, zwłaszcza że w poprzednim dialogu masz także odpowiedział.

 

Bie­gli jak naj­szyb­ciej tylko mogli. → Raczej: Bie­gli naj­szyb­ciej jak tylko mogli.

 

mieli wra­że­nie jakby ich świat bu­rzył im się pod no­ga­mi… → Zbędne zaimki.

 

Prze­ci­ska­li się przez obło­co­ne ulice po­śród obło­co­nych ludzi… → Czy to celowe powtórzenie?

Może wystarczy: Prze­ci­ska­li się przez pełne ludzi zabło­co­ne ulice

 

Bra­cia nie wie­dzie­li, czy nie mi­nę­li tych zbó­jów, po­nie­waż nie wie­dzie­li jak wy­glą­da­ją, a po­dob­nych grup pa­łę­ta­ło się wiele po oko­li­cy. → Powtórzenie. Skoro nie widzieli zbójów, to skąd wiedzieli, że byli podobni do innych?

 

Wszyst­kie okna były za­sło­nię­te gru­by­mi za­sło­na­mi… → A może: Wszyst­kie okna były zakryte gru­by­mi za­sło­na­mi

 

Usły­sze­li szu­ra­nie od­su­wa­ne­go krze­sła i na­tych­miast od­su­nę­li się od drzwi… → Nie brzmi to najlepiej.

 

pa­trzył na synów wy­trzesz­czo­ny­mi ocza­mi. → Dlaczego synowie mieli wytrzeszczone oczy?

A może miało być: …pa­trzył na synów wy­trzesz­czo­ny­mi ocza­mi.

 

W tam­tej chwi­li roz­le­gło się wa­le­nie w drzwi.W tamtej, czyli w której chwili?

A może miało być: W ­tej samej chwi­li roz­le­gło się wa­le­nie w drzwi.

 

Ukryj­cie się. – W od­po­wie­dzi obaj po­bie­gli w stro­nę scho­dów, nie we­szli jed­nak na górę, ale ukry­li się pod nimi. → Narracji nie zapisujemy jak didaskaliów. Powtórzenie. Proponuję:

– Ukryj­cie się.

Obaj po­bie­gli w stro­nę scho­dów, nie we­szli jed­nak na górę, ale schowali się pod nimi.

 

ude­rzył pałką le­żą­ce­go Al­che­mi­ka pro­sto w brzuch. → Dlaczego wielka litera?

 

Oj­ciec krzyk­nął i Jur pra­wie krzyk­nął za nim. → A może: Oj­ciec krzyk­nął i Jur niemal mu zawtórował.

 

Walka roz­gry­wa­ła się za­le­d­wie dwa metry przed nim… → Walka roz­gry­wa­ła się za­le­d­wie dwa kroki przed nim

 

wciąż okła­da­ją­ce­go pałką jego ojca. → Zbędny zaimek, zwłaszcza że to nie była pałka ojca.

Proponuję: …wciąż okła­da­ją­ce­go ojca pałką.

 

Asa drża­ły dło­nie, nie wie­dział jak wy­strze­lić z broni.Dło­nie Asa drża­ły, nie wie­dział jak wy­strze­lić z broni.

 

Strza­ła tra­fi­ła prze­ciw­ni­ka w ramię. → napisałeś: Trzy­mał w ręku małą kuszę. ->Z kuszy strzela się bełtami, nie strzałami.

 

Chło­pak strze­lił drugi raz. → Strzelał z kuszy pierwszy raz w życiu – skąd wziął drugi bełt i skąd wiedział, jak załadować i naciągnąć kuszę, i kiedy miał czas, żeby to wszystko zrobić?

 

Strzał­ka tra­fi­ła w brzuch. → Skoro strzelał z kuszy, nie była to strzałka.

 

i spoj­rzał chło­pa­ko­wi głę­bo­ko oczy. → W panującej ciemności?

 

padł do przo­du. Asa prze­wró­cił się, gdy głowa czło­wie­ka padła do jego nóg. → Nie brzmi to najlepiej.

Może w drugim zdaniu: …Asa prze­wró­cił się, gdy głowa czło­wie­ka legła u jego nóg.

 

Strzał­ki do mojej kuszy… → Bełty do mojej kuszy

 

Ah, prze­czy­ta­łem, że… → Ach, prze­czy­ta­łem, że

Ah – to symbol amperogodziny.

 

po­tra­fi­ły w sy­tu­acji za­gro­że­nia za­cząć świe­cić, ośle­pić prze­ciw­ni­ka tak, że ten tra­cił stale wzrok… → Czy to znaczy, że tracił wzrok, a potem go odzyskiwał i znów tracił? I tak stale?

A może wystarczy: …że ten tra­cił wzrok

 

Moje eks­pe­ry­men­ty stały się więc bar­dziej nie­kon­wen­cjo­nal­ne… → Czy to słowo nie brzmi zbyt współcześnie?

Może: Moje eks­pe­ry­men­ty stały się więc bar­dziej śmiałe

 

przez co za­czę­ły krą­żyć o mnie zmy­ślo­ne plot­ki… → Zbędne dookreślenie – plotki są kłamliwe z definicji.

 

Na po­cząt­ku je­dy­ne czego chcia­łem to tego, żeby lu­dzie mnie do­ce­ni­li… → Na po­cząt­ku je­dy­ne czego chcia­łem, to żeby lu­dzie mnie do­ce­ni­li

 

chcia­łem żeby przy­naj­mniej moja wła­sna ro­dzi­na we mnie wie­rzy­ła, ale – Tutaj na chwi­lę prze­rwał. Jak teraz tak sie­dzę pra­wie po­bi­ty na śmierć, to znów widzę, widzę, kim się sta­łem. – Bra­cia nie wie­dzie­li co po­wie­dzieć, czuli się, jakby byli w kosz­ma­rze – strasz­nym i nie­zro­zu­mia­łym. – Mógł­bym dźgnąć się szty­le­tem tego czło­wie­ka… → Wypowiedź jest niedokończona, więc przydałby się wielokropek. Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:

 …chcia­łem, żeby przy­naj­mniej moja wła­sna ro­dzi­na we mnie wie­rzy­ła, ale – na chwi­lę prze­rwał …jak teraz tak sie­dzę po­bi­ty prawie na śmierć, to znów widzę, widzę, kim się sta­łem.

Bra­cia nie wie­dzie­li co po­wie­dzieć, czuli się jakby byli w kosz­ma­rze – strasz­nym i nie­zro­zu­mia­łym. – Mógł­bym dźgnąć się szty­le­tem tego czło­wie­ka

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jestem tego samego zdania co Reg o historii, którą przedstawiłeś. Powodzenia z następnymi tekstami.

Reg: Dziękuję bardzo za komentarz i wskazanie usterek. Wkrótce wszystko poprawię.

Nie pojmuję też, dlaczego obwiesie udali się w miejsce, którego nie znosili – bo chyba nie po to, żeby chłopcy mogli ich podsłuchać – a potem napadli na Mirona. Co spodziewali się zyskać? Zwierzątka? – Chodziło mi tutaj o to, że obwiesie poszli tam, bo chcieli znaleźć sakiewkę

pieniędzmi, którą jeden z nich tam rzucił/ukrył. 

Dodam coś do tego fragmentu, żeby było to bardziej logiczne. 

Koala75: Dziękuję za komentarz.

 

Bardzo proszę, Grzechotniku. Cieszę się, że nosisz się z zamiarem dokonania poprawek. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka