
Dziękuję bardzo betom.
Dziękuję bardzo betom.
Dwóch chłopców skradało się pośród wysokiej, gęstej trawy. Lekko schyleni, byli całkowicie w niej ukryci. Asa prowadził, za nim szedł Jur, ściskając dużą siatkę na motyle. Nagle usłyszeli szelest, zastygli w bezruchu i poczuli jak słońce pali ich w karki.
– Anibia? – zapytał Jur podekscytowany.
Asa odwrócił się szybko i przycisnął palec do ust.
– Ciii… – wyszeptał.
Wokół panowała cisza, pulsująca. Słychać było jedynie ich rytmiczne oddechy. Rytm przyspieszał, Asa przygryzł wargi. Poruszył palcami w skórzanych rękawicach i bez ostrzeżenia skoczył w kępę trawy. Zaczął się tarzać po ziemi. Po chwili wstał, a w rękach trzymał małe, czarne stworzonko. Spojrzał na swojego wspólnika i razem wybuchnęli śmiechem.
– Pokaż! Pokaż! – krzyczał Jur.
– No już! Już! – Nadal mocno trzymając, odwrócił stworzenie w stronę drugiego chłopca.
Wyglądem przypominało kreta, ale nie miało tak długich pazurów i podłużnego pyska. Całą przednią część głowy zwierzęcia zajmowało wielkie oko. Umieszczone pośród gęstego ciemnego futra, zerkało na wszystkie strony.
– Niebieskooka! Niemożliwe! – wrzasnął zdumiony.
– Co? Serio? – Asa odwrócił zwierzę z powrotem do siebie i dokładnie się mu przyjrzał. – Nie wierzę, czyli one jednak istnieją! Niebieskookie anibie! – Zaczął krzyczeć i skakać ze szczęścia.
– Włóż ją do siatki, bo jeszcze ucieknie.
– Ojciec zemdleje, jak zobaczy – powiedział Asa.
– Będziemy znani w całym mieście!
– Nie! Znani w całym Ra’Dor!
Bracia wrócili w podskokach do miasta. Ukazała im się szeroka, śliska od błota i pełna ludzi ulica. Po obu jej stronach ciągnęły się niskie szare budynki. Z jednego z większych – karczmy, dochodził zapach pieczeni ale łączył się z zapachem błota i gnoju. Wszędzie chodzili pospiesznie arystokraci w wytwornych i jaskrawych strojach. Niektórzy chodzili parami i gestykulując na wszystkie strony, rozmawiali o jakichś ważnych sprawach. Chłopcy zauważyli też chłopów o smętnych, bez życia twarzach. Szli jakby donikąd, w brudnych i spoconych łachmanach. Jeden z nich poślizgnął się na błocie i przewrócił wózek z gnojem tuż pod nogami, grupy młodych mężczyzn. Mieli blizny na twarzach, ostrzyżone głowy i charakterystyczne wysokie skórzane buty. Jeden z nich krzyknął coś i kopnął chłopa na ziemi, tak że ten wpadł na kupę gnoju. Bracia byli mało wzruszeni tym zajściem. Zdążyli się już przyzwyczaić do Kardamon. Asa wziął od brata siatkę i pobiegł w stronę głównego dziedzińca.
– Co robisz? – zapytał Jur.
– Zaraz zobaczysz.
Przeciskając się wśród ludzi dobiegł do celu. Wszedł na dużą skrzynię i zaczął krzyczeć:
– Kto chce zobaczyć niebieskooką Anibię?
Jak na komendę, wszyscy odwrócili się zaciekawieni. Asa wysunął siatkę tak, aby każdy mógł zobaczyć zwierzę. Mieszkańcy zbili się w jedną masę i patrzyli zdumieni. Niektórzy krzyczeli i wołali, a inni pomrukiwali i rozmawiali.
– Niemożliwe! – krzyczała kobieta.
– Gdzie go znaleźliście? – zapytał jakiś mężczyzna
– Dajcie go tu! – wołał ktoś inny.
– Dam za niego pięćset arów!
– Haha! Nie jest na sprzedaż! Należy do nas, Asa i Jura! – krzyknął chłopak, uciszając narastający gwar, po czym nonszalancko zszedł ze skrzyni i ruszył przed siebie. Ludzie ustępowali mu z drogi, wciąż przyglądając się stworzeniu.
– Osiemset arów! – rzucił ktoś, ale chłopiec udawał, że nie słyszy.
– I co z nim zrobisz? – zapytała szlachcianka przed nim. W pierwszej chwili Asa nie wiedział jak odpowiedzieć na to pytanie.
– Wezmę do nowego domu – powiedział po chwili zastanowienia i uśmiechnął się.
Jeszcze nigdy nie był tak dumny. W ten gorący, niepozorny dzień dokonali niemożliwego.
Z trudem udało im się wrócić, bo mieszkańcy ciągle ich zaczepiali. W małym domu, na przedmieściu, pachniało zbutwiałym drewnem i octem, a w powietrzu unosił się kurz. Na stole, krzesłach i podłodze walały się papiery z dziwnymi zapiskami. To wcale nie zaskoczyło braci. Nie zaskoczył ich także widok ojca, krzątającego się w swoim laboratorium. Była to jednak zwykła, mała i brudna kanciapa, z której nie mógł się wyrwać.
– Ojcze! Nie zgadniesz co zdobyliśmy! – krzyknął do niego Jur, lecz ten nic nie odpowiedział.
– Złapaliśmy Niebieskooką anibie! – krzyknął Asa.
– Nie mam czasu na zabawy z wami – odpowiedział, traktując ich słowa jako żart, jednak coś w nim drgnęło, coś zmusiło do obejrzenia się. Zerknął szybko, ale po chwili znowu spojrzał w tamtą stronę, przyjrzał się stworzeniu w siatce. Odwrócił się, wstał i powoli do niego podszedł. Zatrzymał się i pochylił tak, że stał oko w oko z anibią. Rozwarł szeroko oczy, uśmiechnął się i zaczął nerwowo śmiać. Szybko przestał i powiedział natchnionym głosem:
– Niebieskie.
– Niebieskie – powtórzył Jur.
– Na świętą Ra’Brell! – krzyknął nagle ojciec. – Przecież to niesamowite, niemożliwe! Gdzie ją znaleźliście?
– W Wysokich Trawach – odpowiedział Asa.
– Moi mali chłopcy… Tak, jesteście darem, darem dla mnie. Mieliście jak wiatr na morzu napełnić żagle, poruszyć mój tak długo stojący okręt. – Klęknął, spojrzał w górę i zasłonił oczy dłońmi. – Dziękuję ci bogini Ra’Brell, dziękuję ci za ten dar. Obiecuję, odkryję tajniki nauki! Odkryję na nowo magię! Dzięki nam świat znów będzie tętnił życiem! Wszyscy się nam pokłonią! – Mężczyzna szybko przerwał i wstał. Jego energia i zawziętość nadawała mu młodzieńczy wygląd. Nie widać wtedy było, że Miron Saw był pięćdziesięcioletnim człowiekiem, chociaż na twarzy pojawiły się już oznaki starości i zmęczenia: zmarszczki, wory pod czerwonymi oczami. Miał też rzadkie i siwe włosy związane w kucyk. Czuł ból, lecz skrywał go w zakamarkach umysłu. Zawsze po takich zrywach energii zaczynał głęboko oddychać. Miron nie miał czasu na ból, na starość, ani dla synów. Zajmował się tylko nauką, wszystkie inne dziedziny życia były dla niego nieważne.
Jego synowie go kochali, mimo że budził w nich strach. Wiedzieli, że kiedy uda mu się dokończyć dzieło, będzie “jak dawniej”. Chcieli zwrócić na siebie jego uwagę, a jedyne co go mogło oderwać od pracy, to te włochate stworzonka. Spędzali więc dużo czasu na łapaniu ich. Dobrze pamiętali, opowieści ojca o tym jak kiedyś, dawno istniała magia. Niesamowita moc podarowana Ziemi przez boginię Ra’Brell. Ludzie mogli tworzyć cudowne rzeczy i żyli w zgodzie z naturą. Mówił o wielu magicznych stworzeniach i roślinach, z których zostały tylko anibie. Widział więc w nich jedyną nadzieję na przywrócenie boskiej mocy. Inni ludzie przestali w to wierzyć, magia pozostała jedynie dawną legendą. Tak czy inaczej Asa i Jur wierzyli w słowa ojca. Perspektywa istnienia magii była dla nich nie do pojęcia, ale znacznie lepsza, niż życie w normalnym świecie.
Miron, bardzo delikatnie wyjął zwierzę z siatki. Następnie włożył ją do małej szkatułki na stole i zamknął. Na górze pudełka znajdował się otwór średnicy palca. Mężczyzna odsunął się powoli i stanął obok synów. Patrzyli się na pudełko przez kilka chwil.
– Może się boi – powiedział niepewnie Jur.
– Tym bardziej powinna to zrobić – odpowiedział ojciec. Poczekał chwilę, po czym podszedł do stołu i wyjął zwierzę ze szkatułki. Obejrzał je z każdej strony. – Spodziewałem się… – Przerwał, zacisnął zęby i wziął głęboki wdech.
Włożył stworzenie do klatki stojącej na szafce z lewej strony. Wszystkie półki były zapełnione takimi klatkami a w każdej znajdowała się jedna Anibia. Można było zobaczyć, że każda z nich się różni: długością futra, wielkością ciała i przede wszystkim kolorem oczu. Dominowały zielone i brązowe, następnie były żółte, pomarańczowe, a nawet czerwone i fioletowe. Oczy robiły zdecydowanie największe wrażenie. Były piękne i nierealne, przez co wręcz hipnotyzujące.
Synom Mirona w rzeczywistości nie podobało się więzienie Anibi. Łapanie ich było dla nich czystą zabawą, jednak przetrzymywanie i eksperymentowanie przez wiele tygodni, a nawet miesięcy, było czymś zupełnie innym. Ojciec jednak zawsze ich zapewniał, że jest to niestety konieczne, aby przywrócić magię światu, a jak już to zrobi, nikt nie będzie więcej nikogo krzywdził. Te wytłumaczenia jednak powoli przestawały wystarczać. Bracia zaczęli dorastać i stawali się bardziej świadomi.
– Co chcesz z nią zrobić? – zapytał Asa.
Mężczyzna spojrzał na zdziwiony, a następnie rozchmurzył się i powiedział:
– Oczywiście zbadam ją. Wiesz Asa, to naprawdę wyjątkowy okaz. Jestem pewien, że niebieskookie wykazują znacznie większą magiczność niż inne. Ta Anibia może być moją szansą.
– Zrobisz jej coś złego? – Chłopak nie dał za wygraną.
– Oczywiście, że nie! – wykrzyknął Miron z przesadnym entuzjazmem podszytym lekkim zirytowaniem.
– Fiołkowi zrobiłeś. Pokroiłeś go – powiedział Asa, na co ojciec przeszył go groźnym spojrzeniem.
– Nie masz prawa robić mi wyrzutów, ty mały zasrańcu! Zajmuję się alchemią i biotechnologią magii od trzydziestu zasranych lat! Musiałem to zrobić Fiołkowi! Musiałem sprawdzić czy fioletowa barwa oczu, wpływa na ukształtowanie mózgu, ale do twojego chyba to nie trafia! I wiesz co się okazało? Mózg jest taki sam jak inne! Krojąc jego parszywe mózgowie, nie dowiedziałem się niczego! Oj Asa, nie widzę innej możliwości jak pokrojenie waszych mózgów! Może wtedy się czegoś dowiem? Jak myślisz? Oj, ja wiem, ojciec wariuje, ale ojciec nie lubi, jak się tak do niego mówi. Rozumiesz?
– Rozumiem. – Asa ledwo wykrztusił odpowiedź. Stał drżący, próbując się nie rozpłakać. Jeszcze nie widział ojca w takim stanie, a zdarzało się już, że na nich krzyczał. W tamtej chwili okazał się dla niego potworem. Jego chaotyczny i przeraźliwy wywód nie był w żadnym stopniu ludzki.
– A teraz mnie zostawcie. Do końca dnia ma was nie być w domu. Będę zajęty. Zrozumiano? – powiedział znacznie spokojniej, tak jakby sytuacja przed chwilą się nie wydarzyła.
– Tak – odpowiedział szybko Asa.
– A ty? Zrozumiałeś? – Miron zwrócił się tym razem do Jura, który płakał cicho z boku. Poczekał chwilę na odpowiedź, lecz chłopiec nie przestawał chlipać, więc mężczyzna podszedł do niego i spoliczkował go tak mocno, że ten prawie się przewrócił.
– Ała – jęknął cicho i zamknął mocno oczy, by powstrzymać napływające łzy.
– Zrozumiałeś? – ojciec zapytał drugi raz tym samym tonem.
– Tak – odpowiedział z trudem.
– Wspaniale! – krzyknął pełen entuzjazmu, odwrócił się na pięcie i wrócił do stołu laboratoryjnego.
Asa był wściekły. “Jak tata mógł uderzyć mojego młodszego brata?” – myślał. Wiedział jednocześnie, że nie jest w stanie mu się sprzeciwić. Postanowił więc jak najszybciej wypełnić rozkaz ojca. Zresztą nawet bez niego chętnie opuściłby ten dom. Wziął Jura za rękę i wyszli na zewnątrz.
Chłopcy poszli do swojego ulubionego miejsca. Wysokie Trawy były jedyną przestrzenią w całym Kardamon, z dala od wszystkiego dlatego tak bujnie zamieszkiwany przez anibie. Asa i Jur czuli wyjątkową więź z tym miejscem, lubili kryć się w trawie w towarzystwie magicznych stworzeń. Czuli wtedy, że świat jest piękny. Była to odskocznia od miasta, które było niebezpieczne a zarazem nieciekawe i powtarzalne. Wszechobecny smród, brud i okrucieństwa rozgrywające się codziennie na ulicach przestały zaskakiwać i zaczęły być czymś zupełnie normalnym. Jakakolwiek moralność zgniła już dawno, a odór tej zgnilizny czuć było na każdym kroku. Bracia nawet we własnym domu czuli się obco, to miejsce nie było ich w stanie ochronić.
Usiedli na ziemi i w milczeniu spoglądali w niebo. Zrobiło się chłodniej niż rano, słońce przyjemnie ogrzewało twarz, lekki wiatr wprawiał w szelest trawę, słychać było pobrzękiwania świerszczy, czuć było zapach ziemi.
– Czas na modlitwę – powiedział po chwili Asa, po czym obaj chłopcy uklękli. Spojrzeli w górę i zasłonili oczy dłońmi.
– Święta Ra’Brell – mówili cicho w tym samym momencie – pomóż nam zrozumieć, pomóż nam wymazać, pomóż nam być darem. Stęp kły szkarad co w krwi brodzą, ucałuj do snu tych niewinnych, co w niej płyną. Ra, ra, ra, ra, ra, ra, ra, ra. – Gdy skończyli, pozostali w tej samej pozycji dłuższą chwilę. Ciszę przerwał Jur, mówiąc:
– Pomóż naszemu ojcu, proszę.
– Proszę – powiedział w odpowiedzi Asa.
– Prosimy – dodał Jur. Znów nastała chwila milczenia, po której bracia odsłonili oczy i usiedli na trawie, zmęczeni. – Dlaczego ojciec stał się taki?
– Bo go zdenerwowałem – odparł.
– Nie, pytam, dlaczego w ogóle jest taki.
– Nie wiem, ale chyba dlatego, że mama umarła.
– Dlaczego mama umarła?
– Nie wiem, ale chyba dlatego, że była chora. – Widać było, że Jur już nie zamierzał o nic pytać. Położył się zamyślony, Asa razem z nim. Stykając się ramionami patrzyli w niebo.
– Kocham cię – powiedział cicho Jur. – Ojca też.
– Ja ciebie też – odpowiedział brat.
Nagle usłyszeli kroki. Kilka osób szło przez trawę w ich stronę.
– Nie podnoś się – powiedział prawie bezgłośnie Asa. Obaj zesztywnieli i leżeli jak dwa kije. Intruzi byli coraz bliżej. Przedzierali się przez trawę, jakby wcale im się to nie podobało. Bracia wstrzymali oddech gdy, ci byli pięć kroków od nich. Nie mieli właściwie powodu, aby się ich bać, ale przez to, ile tego dnia przeżyli, byli dość niespokojni. Dodatkowo było to dla nich zaskoczenie, ponieważ do tego miejsca nikt nigdy nie przychodził. Ci ludzie więc chcieli znaleźć się tam z nieznanego chłopcom powodu. Bracia czuli nie tylko obawę, ale też ciekawość. Intruzi podeszli już na tyle blisko, że Asa był gotowy do błyskawicznej ucieczki, lecz nagle zatrzymali się praktycznie tuż obok nich. Dzięki gęstej trawie nie zauważyli chłopców.
– Tu jest! – powiedział jakiś mężczyzna ochrypłym głosem.
Bracia usłyszeli brzęczenie monet.
– No wreszcie! Nie cierpię tych chaszczy – rzekł drugi. Mówił z dziwnym akcentem przez co bracia ledwo go zrozumieli.
– Jasny gwint, Basa, nieźle ją rzuciłeś – kontynuował ochrypły.
– Służalcy Hordona jej nie znaleźli – powiedział mężczyzna z niskim głosem po czym roześmiał się rubasznie.
– Trzeba obić mu pysk! – rzucił inny, znacznie wyższym i lekko piskliwym.
Słychać było pomruki aprobaty.
– Ta, chętnie mu coś utnę moim pięknym nożykiem – powiedział człowiek z chrypką.
– Gdzie on mieszka? – zapytał mężczyzna z akcentem.
– Na przedmieściu blisko Mirona – odpowiedział piskliwy.
– O, dawno nie zaglądaliśmy do naszego czarownika, ostatnio ostro przesadził – powiedział mężczyzna z niskim głosem.
– Te dzieciaki co znalazły niebieskooką to są jego synowie? – zapytał ochrypły.
– Chyba tak. Trzeba przyznać, że zdobycz niezła, tym bardziej, że tu praktycznie nie ma anibi – odpowiedział piskliwy.
– Może pożyczymy ich tą piękną zdobycz? Pewnie jest dużo warta – zaproponował mężczyzna z akcentem.
– Ty to masz pomysły…– rzucił intruz z niskim głosem.
– Dobra, chodźmy obić im pyski – powiedział zniecierpliwiony człowiek z nożem.
Rozbójnik z akcentem jeszcze coś dodał, ale bracia go nie zrozumieli.
– Oczywiście! – rozbrzmiał basowy głos, po czym intruzi zaczęli się oddalać, rechocząc i co chwile pobrzękując monetami.
Gdy już nie było ich słychać chłopcy wreszcie rozluźnili się i wzięli głęboki wdech.
– Kim oni byli? – zapytał Jur.
– Nie wiem, ale chcą obić ojca – odpowiedział Asa.
– Zrobią mu krzywdę?
– Tak, na pewno.
– O nie! Trzeba mu powiedzieć.
– Tak.
Asa wstał a brat zaraz po nim.
– Boję się – wyszeptał Jur, patrząc mu prosto w oczy.
– Ja też. Chodźmy, nie ma czasu.
Biegli najszybciej jak tylko mogli. Nigdy wcześniej nie czuli się tak zagrożeni, mieli wrażenie jakby ich świat burzył się pod nogami, jakby mieli stracić wszystko co kochali. Bali się, że nie zdążą ostrzec ojca, że nie biegli wystarczająco szybko. Ci ludzie mogli im go odebrać, a wtedy zostaliby sami.
Przeciskali się przez obłocone ulice pośród obłoconych ludzi, nikt nie zwrócił na nich uwagi. Bracia nie mogli być pewni, czy minęli tych zbójów, ponieważ nie wiedzieli jak wyglądają, a grup tego typu pałętało się wiele po okolicy. Otworzyli powoli drzwi od domu i nie zobaczyli nikogo, jednak nie odczuli ulgi. Ukazał im się bowiem dziwny widok. Wszystkie okna były zakryte grubymi zasłonami, przez co było wyjątkowo ciemno i zimno. Jedyne światło dochodziło zza drzwi laboratorium. W miarę jak podchodzili do nich, słyszeli coraz głośniej dziwne, niezrozumiałe dla nich słowa, wypowiadane przez ojca. Gdy stali już tuż pod drzwiami, Jur szepnął niepewnie:
– Ojciec powiedział, żebyśmy mu nie przeszkadzali.
– Grozi mu niebezpieczeństwo, musimy go ostrzec – odpowiedział Asa po czym ojciec nagle ucichł.
Usłyszeli szuranie odsuwanego krzesła i natychmiast odskoczyli od drzwi, które zostały gwałtownie otwarte. Ukazał się w nich Miron. Zasłaniał stół w laboratorium, mogli jednak zauważyć, że pomieszczenie jest wypełnione długimi świecami, powtykanymi wszędzie gdzie się da. Mężczyzna był w okropnym stanie. Włosy miał rozpuszczone i poplątane. Oczy były zaczerwienione bardziej niż zwykle. Oddychał głęboko i patrzył na synów wytrzeszczonymi oczami. Obaj zdrętwieli i wpatrywali się w niego.
– Ojcze! Jacyś ludzie chcą cię skrzywdzić! – wykrzyknął szybko Jur.
– Potrzebowałem ciszy i spokoju, a wy go mi przerwaliście – wycedził przez zęby, dziwnie spokojnie.
– Słyszeliśmy w Wysokich Trawach… – zaczął Asa.
– Milcz! – wrzasnął Miron. – Nie chcę was widzieć. Jestem tak blisko…
W tej samej chwili rozległo się walenie w drzwi.
– To oni! – krzyknął Jur.
Ojciec na moment znieruchomiał, wpatrując, się w drzwi.
– Ukryjcie się.
W odpowiedzi obaj pobiegli w stronę schodów, nie weszli jednak na górę, ale schowali się pod nimi. Byli nie do zauważenia w ciemności. Nagle drzwi się otworzyły i do domu weszło czterech ludzi, jeden z nich trzymał jakiś podłużny przedmiot. Przez to, że chłopcy leżeli na brzuchach, widzieli wszystkich z dołu, a przez ciemność ukazywały im się zaledwie kontury postaci. Zakrzywione, cieniste formy intruzów przypominały złowieszcze zmory. Miron wyglądał równie przerażająco, tak jakby patrzyli na jego szaleńczą stronę w czystej postaci.
– Witaj Mironie. Przyszliśmy zajrzeć, co dziś tym razem wyprawiasz – powiedział szyderczo znajomy głos.
– Czego chcecie? – zapytał spokojnie.
– Jest z tobą jeszcze gorzej niż myślałem – kontynuował. – Żyjesz jak jakiś kret.
– Wyjdźcie z mojego domu, jestem zajęty – powiedział stanowczo ojciec.
– Ej, bez nerwów, niech pan czarodziej się nie denerwuje. – Reszta zaczęła rechotać.
– Daję wam ostatnie ostrzeżenie, opuśćcie mój dom. – Słowa te były na tyle groźne, że bracia zadrżeli.
– Bo co nam zrobisz? Pokroisz na kawałki jak swoją żonę? – zapytał kolejny mężczyzna. W tamtym momencie Miron, błyskawicznie wyjął zza pleców mały przedmiot, z którego wystrzeliła strzałka i trafiła człowieka przed nim prosto w czoło. Ten upuścił pałkę i padł na ziemię. Bracia poczuli, jak zadrżała pod nim podłoga. Pozostali spojrzeli na leżącego towarzysza, po czym jeden z nich wybełkotał coś niezrozumiałego, wyjął nóż zza pasa i rzucił się w stronę Mirona. Ojciec znów błyskawicznie włożył rękę do kieszeni i cisnął czymś w rodzaju piasku prosto w oczy napastnika. Ten zawył straszliwie i przyłożył jedną dłoń do oczu, próbując pozbyć się tego czegoś. Alchemik korzystając z okazji, wyrwał mu sztylet z drugiej ręki i chlasnął w szyję. Intruz jęknął krótko i padł na ziemię.
Wszystko to wydarzyło się tak szybko, że pozostała dwójka dopiero wtedy ruszyła do ataku. Większy, rzucił się na ojca i powalił go na ziemię. Wtedy Miron wbił mu nóż w plecy. Przeciwnik krzyknął, chciał się wyrwać, jednak ojciec mocno go trzymał i zaczął zaciekle dźgać. Miron zrzucił dużego, gdy ten przestał się ruszać. Wtedy właśnie mniejszy uderzył pałką leżącego alchemika prosto w brzuch. Ojciec krzyknął i Jur prawie krzyknął za nim. Mężczyzna zaczął okładać ojca kijem, a ten wił się po podłodze wyjąc. Asa zaczął się rozglądać w panice. Zobaczył, leżący, mały przedmiot do strzelania, który upadł ojcu. Wziął głęboki wdech. Podbiegł i szybko go podniósł. Walka rozgrywała się zaledwie dwa kroki przed nim, jednak nikt go nie zauważył. Trzymał w ręku małą kuszę z dwoma małymi bełtami. Wziął ją w obie ręce i wycelował w stronę napastnika, wciąż okładającego ojca pałką. Dłonie Asa drżały, nie wiedział jak wystrzelić z broni. Serce biło mu szybko, po plecach ciekł zimny pot, z oczu leciały łzy. Znalazł palcem spust i bez zastanowienia go nacisnął. Bełt trafił przeciwnika w ramię. Mężczyzna wrzasnął i wygiął się do tyłu. Asa przestraszył się skutków tego co zrobił. Jęknął i zaczął iść powoli do tyłu. Przeciwnik odwrócił się w jego stronę z niedowierzaniem. Chłopak strzelił drugi raz, okazało się, że broń sama przeładowuje się na następny nabój. Bełt trafił tym razem w brzuch. Mężczyzna znów wrzasnął. Asa nacisnął spust, ale nic nie wystrzeliło. Spróbował spanikowany jeszcze kilka razy, ale gdy zobaczył, że nie ma już nabojów, upuścił kuszę i stał nieruchomo. Napastnik przyłożył rękę do brzucha i spojrzał na chłopaka. Nagle zesztywniał i padł do przodu. Asa przewrócił się, gdy głowa człowieka legła u jego nóg. Zaczął szybko oddychać. Miron jęknął i z trudem oparł się o ścianę. Jur podbiegł do Asa i przytulił go z całej siły. Po chwili ciszy Miron, ciężko westchnął i zwrócił się do synów:
– Przepraszam – rzekł. Synowie odpowiedzieli milczeniem.
– Ojcze, przywróć magię. Chcę magii. Będzie jak “dawno temu”. Ty będziesz normalny i nikt nie będzie nikogo krzywdził – powiedział Jur.
– Nie mogę. Nie ma magii i nigdy nie było magii.
– Jak to? A, anibie? – zapytał zszokowany Asa.
– To legenda. anibie to zwykłe zwierzęta, nawet te z niebieskim okiem. Jest ich coraz mniej. Ich soki żołądkowe są silnie trujące. Wykorzystuje się je do produkcji trucizn. Naboje do tej kuszy były zanurzone właśnie w takiej truciźnie. Pozyskuje się też z nich futro lub zamyka w klatce jako ozdobę. Nie ma czegoś takiego jak biotechnologia magii, jestem zwykłym biologiem i alchemikiem. Kiedyś sprzedawałem truciznę z anibi, ale postanowiłem przestać. Te zwierzęta zaczęły mnie fascynować. Zacząłem prowadzić wiele badań. anibie okazały się bardziej niesamowitymi zwierzętami, niż mogłoby się wydawać. W ich organizmach zachodzą procesy, których do dziś ludzie nie są w stanie wyjaśnić. Zainteresowałem się legendami i wierzeniami ludowymi na ich temat. Ach, przeczytałem, że anibie potrafiły w sytuacji zagrożenia zacząć świecić, oślepić przeciwnika tak, że ten tracił wzrok lub umiały za pomocą magii leczyć najcięższe rany i tak dalej. Zacząłem w to wierzyć, brzmiało to tak cudownie…
Moje eksperymenty stały się więc bardziej śmiałe, przez co zaczęły krążyć o mnie plotki, zostałem odrzucony i znienawidzony. Tym bardziej postanowiłem w to brnąć. Zupełnie się w tym zatraciłem. Na początku jedyne czego chciałem, to żeby ludzie mnie docenili i zmienili o mnie zdanie. Pragnąłem osiągnąć sukces i zrobić coś przełomowego. Później oszalałem, jedyne czego chciałem to przywrócić magię. Widzicie… moje życie zawsze było nudne. Po śmierci waszej matki, tylko ta misja podtrzymywała mnie przy życiu. Stwierdziłem, że dzięki temu polepszę świat, naprawię wszystkie błędy. Okłamywałem was, bo chciałem żeby przynajmniej moja własna rodzina we mnie wierzyła, ale… – Tutaj na chwilę przerwał. – …jak teraz tak siedzę pobity prawie na śmierć, to znów widzę, widzę, kim się stałem.
Bracia nie wiedzieli co powiedzieć, czuli się, jakby byli w koszmarze – strasznym i niezrozumiałym.
– Mógłbym dźgnąć się sztyletem tego człowieka i wszyscy myśleliby, że zostałem napadnięty i zabity jak pies. Nie dam im tej przyjemności, tej ulgi. Asa, Jurze, teraz odejdę i już nigdy nie wrócę. Przepraszam, ale muszę to zrobić. W tym nędznym świecie, pośród tych wszystkich nędzności, istnieć będzie legenda o Mironie Sawie. – Spojrzał w górę i zasłonił oczy. – Święta Ra’Brell, pomóż moim synom, proszę. – powiedział, po czym wstał i wyszedł, zostawiając ich samych pośród ciemności.
Cóż, Grzechotniku, miałeś jakiś pomysł, ale pogrzebałeś go fatalnym wykonaniem.
I choć powiedziałeś, co powodowało Mironem, to jakoś nie mogę przyjąć do wiadomości, że alchemik zaniedbał wszystko, by prowadzić wątpliwej jakości eksperymenty. Zastanawiam się też, kto i jak utrzymywał dom i chłopców, skoro ojciec był pochłonięty wyłącznie doświadczeniami i nic poza tym go nie obchodziło.
Nie pojmuję też, dlaczego obwiesie udali się w miejsce, którego nie znosili – bo chyba nie po to, żeby chłopcy mogli ich podsłuchać – a potem napadli na Mirona. Co spodziewali się zyskać? Zwierzątka?
Najbardziej nie rozumiem zakończenia – dlaczego Miron, skoro nagle pojął, jak źle postępował dotychczas, teraz nie zechciał zająć cię synami, jeno zostawił ich na pastwę losu i poszedł gdzieś, gdzie go oczy poniosły.
Wokół panowała kompletna cisza, pulsująca. Słychać było jedynie ich rytmiczne oddechy. → Skoro było słychać oddechy, to cisza nie była kompletna.
Niebieskookie Anibie! → Dlaczego wielka litera?
Uwaga dotyczy też nazwy zwierzątka wielokrotnie użytej w dalszej części opowiadania.
Wszędzie chodzili pospiesznie arystokraci w wytwornych i jaskrawych strojach. Niektórzy chodzili parami… → Czy to celowe powtórzenie?
…i gestykulując na wszystkie strony, rozmawiali o jakiś ważnych sprawach. → Proponuję: …i intensywnie gestykulując, rozmawiali o jakichś ważnych sprawach.
Mieli blizny na twarzy, ostrzyżone głowy… → Na jednej twarzy?
Pewnie miało być: Mieli blizny na twarzach, ostrzyżone głowy…
…wszyscy odwrócili się z zaciekawieniem. → …wszyscy odwrócili się zaciekawieni.
…zszedł ze skrzyni i zaczął iść przed siebie. → A może: …zszedł ze skrzyni i ruszył przed siebie.
…cały czas idąc przed siebie. → Dwa zdania wcześniej już powiedziałeś, że szedł przed siebie.
W małym domu, na uboczu miasta… → Raczej: W małym domu, na przedmieściu…
W ten gorący, niepozorny dzień dokonali niemożliwego. → Na czym polega niepozorność dnia.
…przyjrzał się stworzeniu w siatce. Odwrócił się, wstał i powoli do niego podszedł. Zatrzymał się i pochylił tak, że stał oko w oko z Anibią. Rozwarł szeroko oczy, uśmiechnął się i zaczął… → Lekka siękoza.
…chociaż na jego twarzy pojawiły się już oznaki starości i zmęczenia: zmarszczki, wory pod czerwonymi oczami, siwe włosy związane w kucyk. → Zbędny zaimek – czy mógł mieć te oznaki na cudzej twarzy? Czy dobrze rozumiem, że miał na twarzy siwe włosy związane w kucyk?
Miron nie miał czasu na ból, na starość ani na synów. → Miron nie miał czasu na ból, na starość ani dla synów.
Jego synowie go kochali, ale również się go jak bali. → Nadmiar zaimków. Coś się przyplątało.
Proponuję: Synowie kochali go, mimo że budził w nich strach.
…uda mu się dokończyć swoje dzieło… → Zbędny zaimek – wiemy, że pracował nad dziełem życia.
Patrzyli się na pudełko przez jakieś pięć minut. → Mierzyli czas zegarkiem?
A może Patrzyli na pudełko przez kilka chwil.
– Spodziewałem się… – przerwał, zacisnął zęby i wziął głęboki wdech. Włożył stworzenie do klatki stojącej na szafce z lewej strony. → Skoro przerwał, to przestał mówić, więc didaskalia wielką literą. Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:
– Spodziewałem się… – Przerwał, zacisnął zęby i wziął głęboki wdech.
Włożył stworzenie do klatki stojącej na szafce z lewej strony.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
Mężczyzna spojrzał na niego zdziwiony… → Zbędny zaimek.
…od trzydziestu pieprzonych lat! → Współczesne przekleństwa nie najlepiej brzmią w tekstach fantasy.
Proponuję: …od trzydziestu zasranych lat!
Krojąc jego pierdolone mózgowie… → Współczesne wulgaryzmy też źle brzmią w tekstach fantasy.
Skoro wymyślasz własny świat, wymyśl też przekleństwa i wulgaryzmy, które nie będą razić.
Proponuję: Krojąc jego parszywe mózgowie…
…nie widzę innej opcji jak pokrojenie waszych mózgów! → Raczej: …nie widzę innej możliwości, jak pokrojenie waszych mózgów!
Asa ledwo wykrztusił z siebie odpowiedź. → Zbędny zaimek – czy mógł wykrztusić odpowiedź z kogoś innego?
Poczekał chwile na odpowiedź, lecz chłopiec nie przestawał skomleć. Mężczyzna więc podszedł do niego i spoliczkował go tak mocno, że ten prawie się przewrócił. → Raczej: Poczekał chwilę na odpowiedź, lecz chłopiec nie przestawał chlipać, więc mężczyzna podszedł i spoliczkował syna tak mocno, że ten prawie się przewrócił.
Wziął Jura za rękę i wyszli na zewnątrz.
Chłopcy poszli do swojego ulubionego miejsca. → Nie brzmi to najlepiej.
Wysokie Trawy były jedyną przestrzenią w całym Kardamon, z dala od wszystkiego, nie licząc lasu, jednak tam bywało niebezpieczne. Był to więc… → Lekka byłoza.
Był to więc też najcichszy teren w okolicy, dlatego tak bujnie zamieszkiwany przez Anibie. → Bujnie mogą rosnąć rośliny, ale nikt i nic nie może niczego bujnie zamieszkiwać.
Proponuję: Był to więc też najcichszy teren w okolicy, dlatego tak licznie zamieszkiwany przez Anibie.
Smród, bród i okrucieństwa rozgrywające się codziennie na ulicach… → Czy smród i brud na pewno mogą się rozgrywać.
Proponuję: Wszechobecny smród i brud, okrucieństwa dziejące się codziennie na ulicach…
Sprawdź znaczenie rzeczownika bród.
…to miejsce nie było ich w stanie ochronić. Usiedli na ziemi i w milczeniu spoglądali w niebo. Było już znacznie chłodniej niż rano, słońce przyjemnie ogrzewało twarz, lekki wiatr wprawiał w szelest trawę, słychać było pobrzękiwania świerszczy, czuć było zapach ziemi. → Kolejny przykład byłozy.
Proponuję: …to miejsce nie było ich w stanie ochronić. Usiedli i w milczeniu spoglądali w niebo. Zrobiło się znacznie chłodniej niż rano, słońce przyjemnie ogrzewało twarz, lekki wiatr szeleścił trawami, wokół cykały świerszcze, ziemia pachniała.
Bracia wstrzymali oddech gdy, ci byli pięć metrów od nich. → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano czym są metry?
Proponuję: Bracia wstrzymali oddech, gdy ci byli pięć kroków od nich.
…do tego miejsca nikt nigdy nie przychodził. Ci ludzie więc chcieli znaleźć się w tym miejscu z… → Czy to celowe powtórzenie?
– Tu Jest! – powiedział jakiś mężczyzna ochrypłym głosem. → Dlaczego wielka litera?
– Cholera Basa, nieźle ją rzuciłeś… → Kolejne przekleństwo, które nie ma racji bytu w tej opowieści.
Proponuję: – Do pioruna, Basa, nieźle ją rzuciłeś…
– Przydupasy Hordona jej nie znaleźli… → Przydupas – to słowo też zdaje mi się zbyt współczesne.
Proponuję: – Służalcy Hordona jej nie znaleźli…
…rzucił inny ze znacznie wyższym i lekko piskliwym. → Pewnie miało być: – …rzucił inny, znacznie wyższym i lekko piskliwym głosem.
– Na poboczach blisko Mirona… → Czy tu aby nie miało być: – Na przedmieściu, blisko Mirona…
– Może pożyczymy ich tą piękną zdobycz? Pewnie jest dużo warta. – zaproponował… → – Może pożyczymy tę ich piękną zdobycz? Pewnie jest dużo warta – zaproponował…
Choć zdaję sobie sprawę, że typek nie musi mówić poprawnie. Zbędna kropka po wypowiedzi.
…intruzi zaczęli się oddalać, rechotając co chwile pobrzękując monetami. → Raczej: …intruzi zaczęli się oddalać, rechocząc i co chwile pobrzękując monetami.
– Nie wiem, ale chcą obić ojca. – odpowiedział Asa. → Zbędna kropka po wypowiedzi.
– O nie! Trzeba mu powiedzieć.
– Tak – powiedział po czym wstał… → Nie brzmi to najlepiej, zwłaszcza że w poprzednim dialogu masz także odpowiedział.
Biegli jak najszybciej tylko mogli. → Raczej: Biegli najszybciej jak tylko mogli.
…mieli wrażenie jakby ich świat burzył im się pod nogami… → Zbędne zaimki.
Przeciskali się przez obłocone ulice pośród obłoconych ludzi… → Czy to celowe powtórzenie?
Może wystarczy: Przeciskali się przez pełne ludzi zabłocone ulice…
Bracia nie wiedzieli, czy nie minęli tych zbójów, ponieważ nie wiedzieli jak wyglądają, a podobnych grup pałętało się wiele po okolicy. → Powtórzenie. Skoro nie widzieli zbójów, to skąd wiedzieli, że byli podobni do innych?
Wszystkie okna były zasłonięte grubymi zasłonami… → A może: Wszystkie okna były zakryte grubymi zasłonami…
Usłyszeli szuranie odsuwanego krzesła i natychmiast odsunęli się od drzwi… → Nie brzmi to najlepiej.
…patrzył na synów z wytrzeszczonymi oczami. → Dlaczego synowie mieli wytrzeszczone oczy?
A może miało być: …patrzył na synów wytrzeszczonymi oczami.
W tamtej chwili rozległo się walenie w drzwi. → W tamtej, czyli w której chwili?
A może miało być: W tej samej chwili rozległo się walenie w drzwi.
– Ukryjcie się. – W odpowiedzi obaj pobiegli w stronę schodów, nie weszli jednak na górę, ale ukryli się pod nimi. → Narracji nie zapisujemy jak didaskaliów. Powtórzenie. Proponuję:
– Ukryjcie się.
Obaj pobiegli w stronę schodów, nie weszli jednak na górę, ale schowali się pod nimi.
…uderzył pałką leżącego Alchemika prosto w brzuch. → Dlaczego wielka litera?
Ojciec krzyknął i Jur prawie krzyknął za nim. → A może: Ojciec krzyknął i Jur niemal mu zawtórował.
Walka rozgrywała się zaledwie dwa metry przed nim… → Walka rozgrywała się zaledwie dwa kroki przed nim…
…wciąż okładającego pałką jego ojca. → Zbędny zaimek, zwłaszcza że to nie była pałka ojca.
Proponuję: …wciąż okładającego ojca pałką.
Asa drżały dłonie, nie wiedział jak wystrzelić z broni. → Dłonie Asa drżały, nie wiedział jak wystrzelić z broni.
Strzała trafiła przeciwnika w ramię. → napisałeś: Trzymał w ręku małą kuszę. ->Z kuszy strzela się bełtami, nie strzałami.
Chłopak strzelił drugi raz. → Strzelał z kuszy pierwszy raz w życiu – skąd wziął drugi bełt i skąd wiedział, jak załadować i naciągnąć kuszę, i kiedy miał czas, żeby to wszystko zrobić?
Strzałka trafiła w brzuch. → Skoro strzelał z kuszy, nie była to strzałka.
…i spojrzał chłopakowi głęboko oczy. → W panującej ciemności?
…i padł do przodu. Asa przewrócił się, gdy głowa człowieka padła do jego nóg. → Nie brzmi to najlepiej.
Może w drugim zdaniu: …Asa przewrócił się, gdy głowa człowieka legła u jego nóg.
Strzałki do mojej kuszy… → Bełty do mojej kuszy…
Ah, przeczytałem, że… → Ach, przeczytałem, że…
Ah – to symbol amperogodziny.
…potrafiły w sytuacji zagrożenia zacząć świecić, oślepić przeciwnika tak, że ten tracił stale wzrok… → Czy to znaczy, że tracił wzrok, a potem go odzyskiwał i znów tracił? I tak stale?
A może wystarczy: …że ten tracił wzrok…
Moje eksperymenty stały się więc bardziej niekonwencjonalne… → Czy to słowo nie brzmi zbyt współcześnie?
Może: Moje eksperymenty stały się więc bardziej śmiałe…
…przez co zaczęły krążyć o mnie zmyślone plotki… → Zbędne dookreślenie – plotki są kłamliwe z definicji.
Na początku jedyne czego chciałem to tego, żeby ludzie mnie docenili… → Na początku jedyne czego chciałem, to żeby ludzie mnie docenili…
…chciałem żeby przynajmniej moja własna rodzina we mnie wierzyła, ale – Tutaj na chwilę przerwał. – Jak teraz tak siedzę prawie pobity na śmierć, to znów widzę, widzę, kim się stałem. – Bracia nie wiedzieli co powiedzieć, czuli się, jakby byli w koszmarze – strasznym i niezrozumiałym. – Mógłbym dźgnąć się sztyletem tego człowieka… → Wypowiedź jest niedokończona, więc przydałby się wielokropek. Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:
…chciałem, żeby przynajmniej moja własna rodzina we mnie wierzyła, ale… – na chwilę przerwał – …jak teraz tak siedzę pobity prawie na śmierć, to znów widzę, widzę, kim się stałem.
Bracia nie wiedzieli co powiedzieć, czuli się jakby byli w koszmarze – strasznym i niezrozumiałym. – Mógłbym dźgnąć się sztyletem tego człowieka…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jestem tego samego zdania co Reg o historii, którą przedstawiłeś. Powodzenia z następnymi tekstami.
Reg: Dziękuję bardzo za komentarz i wskazanie usterek. Wkrótce wszystko poprawię.
Nie pojmuję też, dlaczego obwiesie udali się w miejsce, którego nie znosili – bo chyba nie po to, żeby chłopcy mogli ich podsłuchać – a potem napadli na Mirona. Co spodziewali się zyskać? Zwierzątka? – Chodziło mi tutaj o to, że obwiesie poszli tam, bo chcieli znaleźć sakiewkę
z pieniędzmi, którą jeden z nich tam rzucił/ukrył.
Dodam coś do tego fragmentu, żeby było to bardziej logiczne.
Koala75: Dziękuję za komentarz.
Bardzo proszę, Grzechotniku. Cieszę się, że nosisz się z zamiarem dokonania poprawek. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.