- Opowiadanie: Bardjaskier - Żołnierze fortuny: Srebrna Kompania

Żołnierze fortuny: Srebrna Kompania

Hej, 

 

za betę dzię­ku­ję  CE­ZA­RY­_CE­ZA­RY

 

Pio­sen­ka Srebr­nej Kom­pa­nii, jest to prze­ro­bio­na pio­sen­ka le­gio­nów - Pierw­sza bry­ga­da. 

 

Opo­wia­da­nie z dużą ilo­ścią walki i mam na­dzie­ję, wy­star­cza­ją­cą ilo­ścią fan­ta­sty­ki :)

 

Milej lek­tu­ry :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Żołnierze fortuny: Srebrna Kompania

Ne­kar­scy pi­ki­nie­rzy ro­bi­li duże wra­że­nie na go­ściach zgro­ma­dzo­nych w go­spo­dzie. Dziew­czę­ta wzdy­cha­ły do ich czar­no-czer­wo­nych mun­du­rów. Mło­dzień­cy z za­zdro­ścią pa­trzy­li na broń i hełmy ozdo­bio­ne zło­ty­mi pió­ra­mi. Sta­rzy by­wal­cy z dumą dys­ku­to­wa­li o kwie­cie im­pe­rial­nej armii. Ze­bra­ni w go­spo­dzie nie mogli wie­dzieć, że trzech mło­dych wo­ja­ków miało do­pie­ro odbyć chrzest bo­jo­wy, a ich kam­rat z siwą brodą i w zno­szo­nym mun­du­rze za­brał przy­szłych to­wa­rzy­szy broni, by ci po raz ostat­ni za­kosz­to­wa­li roz­ryw­ki w oj­czyź­nie, nim ruszą na pan­noń­skie po­gra­ni­cze.

Kon­rad był we­te­ra­nem, a nad­cho­dzą­ca eks­pe­dy­cja miała być ostat­nią, nim zlu­zu­ją go do cy­wi­la. Przy­wykł już do pod­nie­ce­nia to­wa­rzy­szą­ce­go re­kru­tom i roz­ma­rzo­nych oczu dziew­cząt, które nie mogły się na­pa­trzeć na dum­nie wy­pię­te pier­si mło­dych pi­ki­nie­rów. Prze­szedł też do po­rząd­ku dzien­ne­go nad tym, że on sam nie wzbu­dzał już ani za­chwy­tu, ani sza­cun­ku. Za to czer­pał sa­tys­fak­cję, że wciąż ucho­dził za au­to­ry­tet wśród mło­ko­sów.

Nad­szedł czas na­stęp­nej ko­lej­ki. Mło­dzi­ki nie zgo­dzi­li się, by to Kon­rad pła­cił. Dwóch z nich wsta­ło i ru­szy­ło do szynk­wa­su. We­te­ran nie opo­no­wał, picie za darmo było jed­nym z nie­wie­lu przy­wi­le­jów, któ­rych się do­ro­bił w armii. Sto­ją­cy przy go­spo­da­rzu gość ru­szył do wyj­ścia. Pahls i Er­roll, za­pa­trze­ni w dziew­czę­ta, wpa­dli na niego. Gość ro­ze­pchnął ich, nie po­świę­ca­jąc im naj­mniej­szej nawet uwagi.

W go­spo­dzie za­pa­no­wa­ła cisza. Waren, trze­ci z re­kru­tów, chciał za­re­ago­wać, ale Kon­rad szyb­ko zła­pał go za ramię i usa­do­wił z po­wro­tem na ławie, nawet na chwi­lę nie spusz­cza­jąc z oczu twa­rzy go­ścia. Od razu roz­po­znał czar­ny za­rost, twar­de jak lód nie­bie­skie oczy i fajkę, któ­rej ust­nik przy­gry­zał nie­zna­jo­my. Pahls i Er­roll rzu­ci­li kilka uwag w stro­nę faj­cza­rza, lecz ten nawet się nie obej­rzał. Ru­szył do drzwi go­spo­dy i po chwi­li już go nie było.

Waren, który naj­pil­niej za­wsze słu­chał hi­sto­rii Kon­ra­da, za­py­tał:

 – Czy to nie był…? 

– Cicho, synku. Nawet jeśli, to nie twoja spra­wa – mruk­nął we­te­ran.

– Ale… 

– Nie ma żad­ne­go "ale" i gęba na kłód­kę przy po­zo­sta­łych – po­wie­dział Kon­rad spo­koj­nym, ale sta­now­czym tonem.

Pahls i Er­roll wró­ci­li z ku­fla­mi w do­brych na­stro­jach. Lecz nie uszły ich uwa­dze mar­kot­ne miny to­wa­rzy­szy. 

– Co, mie­li­śmy mu dać po gębie? – za­py­tał Pahls. 

– Ty wiesz, kto to był? – za­py­tał Waren, za nic mając złe spoj­rze­nie Kon­ra­da.

Pahls i Er­roll po­pa­trzy­li po sobie zdzi­wie­ni.

– Lan­dorf Brand­stat­ter – po­wie­dział Waren. 

– Ten? – za­py­ta­li nie­mal rów­no­cze­śnie Pahls i Er­roll. 

– Pan­noń­skie gacie i skó­rza­ny cze­piec, wpraw­dzie nie doj­rza­łem herbu kom­pa­nii, ale fajka w zę­bach… Słu­cha­li­ście choć raz uważ­nie hi­sto­rii Kon­ra­da?

Er­roll i Pahls spoj­rze­li na sta­re­go wo­ja­ka, lecz ten wbił wzrok w kufel i nie za­po­wia­da­ło się by miał ocho­tę na ko­men­tarz. 

– Sier­żant Srebr­nej Kom­pa­nii – po­wie­dział Er­roll i za­gwiz­dał. – Wie­cie, jak by nas przy­wi­ta­li, gdy­by­śmy tak…

 – Gdy­by­ście co? – Kon­rad prze­rwał Er­rol­lo­wi.

Za­pa­dła cisza. Pierw­szy ode­zwał się Er­roll, prze­zwy­cię­ża­jąc ostre spoj­rze­nie we­te­ra­na.

– Ru­szy­li­by­śmy do Pan­no­ny jako bo­ha­te­ro­wie, ci, któ­rzy po­chwy­ci­li słyn­ne­go… 

– Ni­g­dzie by­ście nie ru­szy­li. Matki by was opła­ki­wa­ły, zanim by­ście po­wą­cha­li pan­noń­skiej stali – prze­rwał Kon­rad.

Er­roll i Pahls po­pa­trzy­li po sobie, a Kon­rad już wie­dział, że pod­ję­li de­cy­zję.

 – Pój­dzie­my się prze­wie­trzyć – rzu­cił krót­ko Er­roll.

Mło­dzień­cy szyb­ko po­zbie­ra­li rynsz­tu­nek, zo­sta­wia­jąc piwo i ru­szy­li do wyj­ścia. Waren chwi­lę wal­czył ze sobą, w końcu też chciał wstać, ale Kon­rad po­ło­żył mu dłoń na ra­mie­niu i po­wie­dział: 

– Nie do­pi­łeś, a cze­ka­ją na nas jesz­cze dwa pełne kufle. Szko­da by i twoje piwo się zmar­no­wa­ło. Po­sadź dupę na miej­scu, a opo­wiem ci hi­sto­rię, któ­rej jesz­cze ni­ko­mu nie opo­wia­da­łem.

Waren wal­czył chwi­lę ze sobą, ale coś ka­za­ło mu po­słu­chać sta­re­go wo­ja­ka.

 

*

Pan­noń­skie po­gra­ni­cze jest za­nu­rzo­ne w od­mę­tach wojny od ponad osiem­dzie­się­ciu lat. To kuź­nia ne­kar­skiej elity. To tam mło­dzi re­kru­ci na­by­wa­ją umie­jęt­no­ści i har­tu­ją się w pan­noń­skiej krwi. Tak można prze­czy­tać na ogło­sze­niach za­chę­ca­ją­cych do wstą­pie­nia na służ­bę im­pe­rium. Ponad trzy­dzie­ści lat temu sam ule­głem po­ku­sie i po­sta­no­wi­łem wal­czyć ku chwa­le ce­sa­rza Go­el­za. Teraz, jako we­te­ran licz­nych eks­pe­dy­cji, mógł­bym do­pi­sać do owych ogło­szeń, że bój jest bło­go­sła­wień­stwem. Uciecz­ką od dzi­kiej pusz­czy, upału i wszel­kie­go plu­ga­stwa lę­gną­ce­go się w pan­noń­skich la­sach. Walka, gdy sta­jesz oko w oko z wro­giem i mo­żesz mu się od­ciąć, jest chwi­lą wy­tchnie­nia od cią­głe­go stra­chu przed cho­ro­ba­mi czy uką­sze­nia­mi. Ulgą od go­rą­ca, gdy całe ciało za­le­wa pot, wargi wy­sy­cha­ją na wiór, a to­wa­rzy­sze pa­da­ją tru­pem w mar­szu. Star­cie jest chwi­lą za­po­mnie­nia od ulew­nych desz­czy nad­cią­ga­ją­cych znie­nac­ka wraz z hu­ra­ga­no­wym wia­trem, gdy las ciska ci w twarz ga­łę­zie, a kro­ple ka­le­czą po­licz­ki. O tak, pan­noń­skie ulewy har­tu­ją mło­dych re­kru­tów w bło­cie, w rwą­cych po­to­kach nio­są­cych cały leśny in­wen­tarz. Wraz z ule­wa­mi nad­cho­dzi ochło­dze­nie. Tem­pe­ra­tu­ra gwał­tow­nie spada, a ne­kar­ska armia grzęź­nie w zim­nym bło­cie. Palce w prze­mo­czo­nych bu­tach za­czy­na­ją mar­z­nąć, a skóra od­cho­dzić od ciała, za­mie­nia­jąc stopy w krwa­wą masę. To wtedy, nocą z la­za­re­tów sły­chać wrza­ski, gdy ko­no­wał rżnie tra­wio­ne gan­gre­ną koń­czy­ny. To wtedy niosą się jęki ogar­nię­tych go­rącz­ką to­wa­rzy­szy.

Noc w pan­noń­skim lesie jest czar­na ni­czym smoła. Sto­ją­cy na war­cie nie widzi nic prócz bla­sku z ognisk. Zu­peł­nie jakby las po­chła­niał całe świa­tło tuż poza ob­rę­bem pło­ną­cych szczap. Mimo to wpa­tru­jesz się w nie­prze­nik­nio­ną ciem­ność, gdyż wiesz, że tam gdzieś czają się miesz­kań­cy tego pie­kła. Wy­cho­dzą z jam w tę cze­luść, wa­bie­ni za­pa­chem krwi, przy­cią­ga­ni za­wo­dze­niem cho­rych to­wa­rzy­szy. Wpeł­za­ją do na­mio­tów i po­ry­wa­ją w ciem­ność. Nie raz cały obóz zry­wał się na dźwięk roz­pacz­li­we­go wycia. Wpa­da­li­śmy wtedy do na­mio­tów, oświe­tla­jąc wnę­trza. Naj­pierw wi­dzie­li­śmy po­bla­dłe z prze­ra­że­nia twa­rze, oczy ogar­nię­te pa­nicz­nym stra­chem. Na­stęp­nie puste miej­sce i ślady łap wiel­ko­ści ludz­kiej głowy.

Szcząt­ki znaj­do­wa­li­śmy nad ranem, po­szar­pa­ne reszt­ki, ob­gry­zio­ne kości, zmiaż­dżo­ne twa­rze. I za­da­wa­li­śmy sobie te same py­ta­nia: Jak mo­gli­śmy nie za­uwa­żyć tak ol­brzy­mie­go zwie­rzę­cia pod­cho­dzą­ce­go do obozu? Jak strasz­li­wa musi być to śmierć, gdy cią­gnię­ty w gę­stwi­nę ła­piesz się roz­pacz­li­wie trawy, pni, cze­go­kol­wiek, do chwi­li, gdy stwór zwal­nia uścisk, a ty w ciem­no­ści wi­dzisz zbli­ża­ją­ce się śle­pia, zanim be­stia cię roz­szar­pie na strzę­py.

To pod­czas jed­nej z ta­kich nocy peł­ni­łem wartę. Trzą­słem się przy ogni­sku, otu­lo­ny i tak już prze­mo­czo­nym kocem. Mia­łem go­rącz­kę, ale po ostat­nich wy­da­rze­niach nie chcia­łem nawet my­śleć o nocy w na­mio­cie. Na szczę­ście deszcz nieco ze­lżał, za to wzmógł się wi­cher. Wyjąc wśród drzew, nie­mal cał­ko­wi­cie przy­ga­sił ogień. 

– Idę na ob­chód! – krzyk­ną­łem do to­wa­rzy­sza. 

Ten nawet nie drgnął. Po­my­śla­łem, że może nie­szczę­śnik umarł przy ogni­sku. Wsta­łem bez słowa i ru­szy­łem mię­dzy na­mio­ta­mi. Szło nas wtedy ponad dzie­sięć ty­się­cy ludzi i ka­wa­le­rii i łatwo można było się zgu­bić w ciem­no­ściach, wśród ognisk i po­ste­run­ków, plą­ta­ni­nie linek i sza­rych płó­cien na­mio­tów. Szyb­ko też po­my­li­łem drogę. Wsze­dłem w las i ru­szy­łem na wschód, szu­ka­jąc drogi po­wrot­nej do obozu mojej kom­pa­nii. Wi­dzia­łem mię­dzy ga­łę­zia­mi świa­tła obo­zo­wisk, a przed sobą je­dy­nie mrok. Opar­łem się o naj­bliż­szy pień, pra­gnąc, by ten kosz­mar minął. Za­mkną­łem oczy, słu­cha­jąc za­wo­dzą­ce­go wia­tru i szumu drzew. Pusz­cza ko­ły­sa­ła się jak łódź na wzbu­rzo­nym morzu, a ja po­czu­łem, że je­stem gotów umrzeć, utu­lo­ny przez głu­szę do wiecz­ne­go snu.

Stało się jed­nak coś zu­peł­nie in­ne­go. Usły­sza­łem pieśń. Otwo­rzy­łem oczy i ode­rwa­łem się od pnia. Ru­szy­łem za me­lo­dią, idąc po omac­ku przez ciem­ność, po­ko­nu­jąc ko­lej­ne ga­łę­zie wy­ra­sta­ją­ce na dro­dze. Sły­sza­łem coraz wy­raź­niej słowa. Wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łem, że miały się wryć w moją pa­mięć nie go­rzej niż wspo­mnie­nia z pan­noń­skie­go pie­kła.

„To my, na­jem­na kom­pa­nia, rzu­ci­li­śmy na stos życia los, za trzos! Za trzos!

Mó­wi­my nie dla idei.

Mó­wi­my nie dla wznio­słych mów.

Mówią, żeśmy sza­le­ni,

A my wal­czy­my za złota trzos!

To my, na­jem­na kom­pa­nia, rzu­ci­li­śmy na stos życia los, za trzos! Za trzos!

Ile mąk, ile cier­pie­nia?

Ile krwi, wy­la­nych łez?

Lecz nie ma w nas zwąt­pie­nia.

Do­da­je sił złota trzos!

To my, na­jem­na kom­pa­nia, rzu­ci­li­śmy na stos życia los, za trzos! Za trzos!

Nie chce­my po­li­to­wa­nia.

Nie chce­my mów, nie chce­my łez.

Nie chce­my od was uzna­nia.

My cze­ka­my na złota stos!

To my, na­jem­na kom­pa­nia, rzu­ci­li­śmy na stos życia los, za trzos! Za trzos!

Ina­czej się dziś za­pa­tru­ją.

I tra­fić chcą do na­szych serc.

I mówią, że nas sza­nu­ją,

Gdy my cze­ka­my na monet stos!

To my, Srebr­na Kom­pa­nia, wal­czy­my za złota trzos!

Rzu­ci­li­śmy na stos życia los, za trzos! Za trzos!”

 

Zo­ba­czy­łem na­mio­ty usta­wio­ne wokół dwóch du­żych ognisk, w któ­rych pło­nę­ły grube pnie za­wa­lo­ne­go nie­opo­dal drze­wa. Przy ogni­skach sie­dzie­li wo­ja­cy, raźno śpie­wa­jąc. Wszyst­ko przy­po­mi­na­ło bar­dziej po­pi­ja­wę niż woj­sko­wy obóz.

Po­czu­łem dłoń na ra­mie­niu. Ob­ró­ci­łem się. Przede mną stał rosły Mers. 

– Gdy­byś był Pan­noń­czy­kiem, już byś łapał krew z po­ha­ra­ta­ne­go gar­dła. No, już po stra­chu – za­pew­nił. 

Jed­nak nie ścią­gnął ręki z ra­mie­nia. Za to po­pro­wa­dził mnie do ogni­ska.

Sie­dzie­li tam głów­nie Ne­kar­czy­cy, ale było też kilku Mer­sów, a nawet Pan­noń­czyk o oczach ciem­nych ni­czym dwa ka­wał­ki onyk­su, lśnią­ce w bla­sku ognia. 

– Kogo nam przy­pro­wa­dzi­łeś, Frig­son?! – krzyk­nął ktoś. 

– Wy­glą­da jak pi­ki­nier – po­wie­dział Mers. – Niech spier­da­la do swo­ich – za­wo­łał wą­sa­ty łysol o czer­wo­nej twa­rzy. 

– Nie trze­ba nam tu li­zo­du­pów ce­sa­rza – za­wtó­ro­wał ktoś inny.

Nagle uci­chli, gdy pod­niósł się bro­dacz w skó­rza­nym czep­cu, trzy­ma­ją­cy w zę­bach ust­nik fajki. 

– Zgu­bi­łeś się – stwier­dził. – Co z wami, chło­py? Zo­sta­wi­my go tak? Ka­że­my wra­cać w ciem­no­ściach?

Ze­bra­ni przy ogni­sku po­pa­trzy­li po sobie, gdy tym­cza­sem ci przy dru­gim ogni­sku za­czę­li pieśń od po­cząt­ku. 

– Jak sier­żant sobie życzy, to niech zo­sta­nie – po­wie­dział Ne­kar­czyk o de­li­kat­nych ry­sach, nie­mal ko­bie­cych. 

– Masz szczę­ście, żoł­da­ku, przy­pa­dłeś do gustu chło­pa­kom. Więc sia­daj – za­pro­po­no­wał faj­czarz.

Mers we­pchnął mnie mię­dzy wą­sa­cza, a Pan­noń­czy­ka. Usia­dłem na pniu zwa­lo­ne­go drze­wa. A łysy podał mi pę­ka­ty bu­kłak. 

– Dobre miej­sce sobie wy­bra­łeś – po­wie­dział. 

Wszy­scy utkwi­li we mnie spoj­rze­nia. Zer­k­ną­łem na tego z fajką. Wciąż stał i pa­trzył ja­sny­mi ocza­mi, zim­ny­mi jak dmący wiatr, twar­dy­mi ni­czym zmar­z­nię­ta pa­noń­ska zie­mia. Unio­słem bu­kłak i wypił po­rząd­ny łyk. Wódka była mocna, pa­li­ła w gar­dło żywym ogniem. Mimo to piłem dalej. Gdy od­sta­wi­łem bu­kłak i po­cią­gną­łem w noz­drza po­wie­trze, od razu za­nio­słem się dła­wią­cym kasz­lem. 

– No pro­szę, jeśli wo­ju­jesz tak jak pi­jesz, to chcę cię w mojej kom­pa­nii – po­wie­dział faj­czarz.

Po­da­łem bu­kłak dalej, gdy na­jem­ni­cy wy­bu­chnęli śmie­chem. Mie­li­śmy wtedy dwie na­jem­ne kom­pa­nie. Byłem cie­kaw, do któ­rej za­nio­sła mnie pan­noń­ska noc. Doj­rza­łem mię­dzy na­mio­ta­mi sztan­dar, po­wie­wa­ją­cy na wie­trze. Dwie skrzy­żo­wa­ne srebr­ne piki na czar­nym tle. Nie­sław­na Srebr­na Kom­pa­nia, pod ko­men­dą Lan­dor­fa Brand­stat­te­ra. Zer­k­ną­łem na faj­cza­rza, pa­trzył w ogień py­ka­jąc z fajki. I nie mo­głem uwie­rzyć, że oto mam przed sobą okry­te­go złą sławą do­wód­cę i jego psy.

– Klaus, za­graj coś – za­wo­łał któ­ryś z na­jem­ni­ków. 

Ten o znie­wie­ścia­łej twa­rzy pod­niósł lut­nię i za­czął śpie­wać, przy­gry­wa­jąc. Cicho, zu­peł­nie jakby sie­dział w domu przy ko­min­ku, a nie w pusz­czy. Wszy­scy zaraz uci­chli, nawet wiatr prze­stał chło­stać ko­ro­ny drzew, de­li­kat­nie ko­ły­sząc lasem, zda­wać by się mogło, w rytm me­lo­dii. Po chwi­li za­mil­kli ci przy dru­gim ogni­sku i je­dy­nie szcza­py li­za­ne pło­mie­nia­mi strze­la­ły w po­wie­trze iskry.

Nie pa­mię­tam już, o czym była pieśń, ani ile razy w cza­sie bal­la­dy się­gną­łem po bu­kłak, ale wy­star­czy­ło tego, by za­mknąć mi po­wie­ki.

 

*

Kon­rad po­czuł szarp­nię­cie. Otwo­rzył oczy. Wiel­ka dłoń za­sło­ni­ła usta pi­ki­nie­ra. Zo­ba­czył łysy łeb i wiel­kie wąsy Ne­kar­czy­ka. 

– Za­bio­rę dłoń, a ty ci­chut­ko się pod­nie­siesz i usią­dziesz obok mnie przy ogni­sku – wy­szep­tał. 

Kon­rad zro­bił, jak mu ka­za­no. Noc już sza­rza­ła. Wiatr ucichł zu­peł­nie, a pod­no­szą­ca się mgła zwia­sto­wa­ła cie­pły dzień. Pi­ki­nier prze­tarł oczy. 

– Muszę wra­cać… – za­czął i urwał, wi­dząc ostre spoj­rze­nie wą­sa­cza.

Kon­rad in­stynk­tow­nie się­gnął po pikę. Nie tylko las, ale i obóz był nie­na­tu­ral­nie cichy. Przy są­sied­nim ogni­sku sie­dzia­ło dwóch na­jem­ni­ków. Poza nimi Kon­rad nie do­strzegł żywej duszy. Nie sły­szał chra­pa­nia, roz­mów, nic, co by wska­zy­wa­ło, że w obo­zie Srebr­nej Kom­pa­nii prócz niego i trzech na­jem­ni­ków zo­stał ktoś jesz­cze. Łysy le­d­wie kiw­nął głową, dając znak Kon­ra­do­wi. Pi­ki­nier spoj­rzał na otwar­ty na­miot. Zmru­żył oczy, by w jego cie­niu do­strzec syl­wet­ki. Stali tam ha­la­bard­ni­cy w peł­nym rynsz­tun­ku. Uwagę Kon­ra­da zwró­cił le­d­wie sły­szal­ny trzask. Mię­dzy na­mio­ta­mi, wśród drzew, zo­ba­czył cień, po chwi­li ko­lej­ny. Po­sta­cie szły zgar­bio­ne, jedna za drugą, pro­wa­dząc konie za uzdy. 

– Pan­noń­czy­cy – wy­szep­tał Kon­rad, prze­ły­ka­jąc z tru­dem ślinę. 

Wą­sacz przy­tak­nął i po­wie­dział: 

– To lekka jazda, pan­noń­ski zwiad. Są tu, aby oskrzy­dlić nasze od­dzia­ły. Mamy szczę­ście, głów­ne na­tar­cie przyj­mie ktoś inny. Te sko­śno­okie małpy myślą, że nas za­sko­czą, a na­stęp­nie wbiją się na tyły ce­sar­skich. Słu­chaj uważ­nie, jak się za­cznie, ru­szy­my do chło­pa­ków po lewej i do­łą­czy­my do sze­re­gu, ro­zu­miesz? 

– Co z resz­tą woj­ska? Nie po­win­ni­śmy… 

– Za­mknij gębę, ce­sar­ski kmio­cie, bo ci ją wsa­dzę w ogni­sko – wark­nął łysy. – Kiw­nij głową, że zro­zu­mia­łeś.

Kon­rad za­ło­żył hełm ozdo­bio­ny zło­ty­mi pió­ra­mi i kiw­nął na znak, że zro­zu­miał. 

– Za chwi­lę się za­cznie, o tam – po­wie­dział łysy, wska­zu­jąc na­jem­ni­ka, który wy­szedł z na­mio­tu. 

Na­jem­nik prze­cią­gnął się i po­gwiz­du­jąc, ru­szył w stro­nę drzew, gdzie prze­my­ka­li Pan­noń­czy­cy. Ubra­ny w czar­ne bry­cze­sy i roz­pię­ty srebr­ny wams, świet­nie od­gry­wał rolę do­pie­ro co prze­bu­dzo­ne­go knech­ta. Sta­nął przy mło­dym drzew­ku, od­gar­nął za ucho ko­smyk kasz­ta­no­wych wło­sów i za­czął roz­sz­nu­ro­wy­wać spodnie. Cie­nie za­trzy­ma­ły się, Pan­noń­czy­cy w ułam­ku se­kun­dy zlali się z lasem. Na­jem­nik tym­cza­sem wy­cią­gnął fal­lu­sa i za­czął sikać, po­gwiz­du­jąc coraz gło­śniej. Kon­rad za­uwa­żył, że nie tylko on i wą­sacz go ob­ser­wu­ją w naj­więk­szym sku­pie­niu, ale i ci przy są­sied­nim ogni­sku, jakby finał wy­próż­nia­nia miał być naj­istot­niej­szym wy­da­rze­niem w Pan­no­nii. Dwa cie­nie drgnę­ły, na­stęp­nie ru­szy­ły w stro­nę si­ka­ją­ce­go. Jeden z lewej, drugi za­cho­dził na­jem­ni­ka od pra­wej. Ten za­ło­żył ręce za plecy i za­czął krę­cić bio­dra­mi, ob­le­wa­jąc mo­czem coraz to więk­szy ob­szar drzew­ka. Wtedy Kon­rad do­strzegł, że na­jem­nik zła­pał rę­ko­jeść dwóch ban­do­letów we­tknię­tych za pasek. Cie­nie do­by­ły za­krzy­wio­nych mie­czy. Pan­noń­czy­cy byli tuż przy nim, gdy na­jem­nik spoj­rzał na kro­cze, wy­si­ku­jąc ostat­nie prze­ry­wa­ne stru­mie­nie moczu. Cie­nie sko­czy­ły na niego. Na­jem­nik dobył bły­ska­wicz­nie pi­sto­le­tów i bez mie­rze­nia wy­pa­lił z obu luf, z wciąż dyn­da­ją­cym ku­ta­sem mię­dzy no­ga­mi. Obaj Pan­noń­czy­cy padli. Z na­mio­tów obok strzel­ca wy­pa­dli pi­sto­lier­si, każdy z parą pi­sto­le­tów. Sta­nę­li w rów­nym rzę­dzie przy to­wa­rzy­szu. Wą­sacz szarp­nął Kon­ra­da. Ru­szy­li w stro­nę wy­pa­da­ją­cych z na­mio­tów pi­ki­nie­rów.

Nim pi­sto­lier­si od­da­li salwę, Kon­rad usły­szał śmie­ją­ce­go się na­jem­ni­ka: 

– Do kurwy nędzy, to już nawet nie można się wyjsz­czać, w spo­ko­ju by nie mu­sieć zabić, ja­kie­goś skur­wie­la. 

Wą­sacz we­pchnął Kon­ra­da do sze­re­gu mię­dzy Frig­so­na a Klau­sa. Ce­sar­ski pi­ki­nier kątem oka do­strzegł Pan­noń­czy­ka w czar­no-srebr­nym mun­du­rze. Roz­le­gła się ko­lej­na salwa z ban­do­letów. Za ple­ca­mi, Kon­rad usły­szał do­no­śny głos Lan­dor­fa, wy­krzy­ku­ją­ce­go roz­ka­zy. Łysy wą­sacz po­wta­rzał po do­wód­cy, do­da­jąc prze­kleń­stwa: 

– Trzy­mać szyk! Kurwa! Musz­kie­te­rzy na lewo! Na lewo, su­kin­sy­ny! Rów­nać! Rów­nać! Kurwa wasza mać! 

Pan­noń­czy­cy się wy­co­fy­wa­li. 

– Ucie­ka­ją? – za­py­tał Kon­rad.

– O nie, mój ce­sar­ski przy­ja­cie­lu – po­wie­dział Mers.

Grzmia­ły musz­kie­ty, na­jem­ni­cy od­da­wa­li ko­lej­ne salwy za zni­ka­ją­cy­mi w mroku lasu Pan­noń­czy­ka­mi. Ha­la­bard­ni­cy usta­wi­li się wokół Lan­dor­fa, opie­ra­ją­ce­go jedną nogę na prze­wró­co­nej becz­ce. Po­cią­gał z fajki, pa­trząc ponad ludź­mi w gę­stwi­nę. Gdzieś w od­da­li roz­pę­ta­ło się pie­kło. Huk wy­strza­łów, wrza­ski i dziki ryk koni prze­to­czy­ły się mię­dzy drze­wa­mi. 

– Ude­rzy­li na ce­sar­skich – wy­szep­tał Klaus. 

– Masz szczę­ście, że do nas tra­fi­łeś. – Frig­son uśmiech­nął się do Kon­ra­da. 

– Za­mknąć gęby – wark­nął łysy.

Zie­mia za­trzę­sła się, a trzask ła­ma­nych ga­łę­zi wy­peł­nił knie­ję. Kon­rad sły­szał, jak dło­nie w skó­rza­nych rę­ka­wi­cach za­ci­ska­ją się na drzew­cach włócz­ni. Coś wy­pa­dło spo­mię­dzy drzew. Ol­brzy­mi kształt mknął bez­sze­lest­nie. Sko­czył, po­ko­nu­jąc od­le­głość dzie­lą­cą go od musz­kie­te­rów. Pod skó­rza­nym pan­ce­rzem na­bi­ja­nym ćwie­ka­mi, na grzbie­cie i pysku, Kon­rad doj­rzał cęt­ko­wa­ne futro. Z roz­war­tej pasz­czy wy­sta­wa­ły dwa dłu­gie kły. Stwór wpadł w na­jem­ni­ków ni­czym lis w gro­ma­dę kur, prze­bi­ja­jąc się przez sze­re­gi. 

– Łowcy! Mają Wie­dzą­cych…!!! – krzyk­nął pan­noń­ski na­jem­nik, nim za­głu­szył go wrzask roz­dzie­ra­nych musz­kie­te­rów i galop wy­pa­da­ją­cych spo­mię­dzy drzew kon­nych.

Pan­noń­czy­cy ob­ra­ca­li w dło­niach krót­kie piki, dłu­gie włosy jeźdź­ców fa­lo­wa­ły jak wzbu­rzo­ne ciem­ne morze. Z czar­nych oczu biła bez­li­to­sna pust­ka. Wszyst­kie dźwię­ki nagle uci­chły. Kon­rad pa­trzył na bu­cha­ją­ce z koń­skich chrap ob­ło­ki pary, to­czo­ną z py­sków pianę. Ko­py­ta rwały z ziemi li­ście i ga­łę­zie. Po­czuł szarp­nię­cie. Ukląkł wraz z pierw­szym sze­re­giem. Wrzask, tę­tent, wy­strza­ły, dzi­kie ryki wiel­kich kotów i okrzy­ki Lan­dor­fa zlały się w jedną zło­wiesz­czą sym­fo­nię śmier­ci.

Zwin­ne pa­noń­skie wierz­chow­ce, w sza­leń­czym ma­new­rze, skrę­ci­ły tuż przed gro­ta­mi włócz­ni. Kilku mniej do­świad­czo­nym jeźdź­com to się nie udało. Groty włócz­ni po­dziu­ra­wi­ły zwie­rzę­ta, wy­rzu­ca­jąc z sio­deł Pan­noń­czy­ków. Resz­ta pę­dzi­ła wzdłuż rzę­dów Srebr­nej Kom­pa­nii. Za­świsz­cza­ły krót­kie włócz­nie. Jedna z gło­śnym mla­śnię­ciem tra­fi­ła Klau­sa w po­li­czek. Bard za­char­czał, za­rzę­ził i padł na zie­mię. Inna prze­le­cia­ła nad głową Kon­ra­da, z trza­skiem prze­bi­ja­jąc czyjś na­pier­śnik. 

– Żeby mi się żaden skur­wy­syn nie wy­rwał się z sze­re­gu!!! – wrzesz­czał łysy wą­sacz.

Pierw­sza pa­noń­ska fala roz­la­ła się wokół strze­gą­cych obozu na­jem­ni­ków, rażąc ich dzie­siąt­ka­mi włócz­ni. Srebr­na Kom­pa­nia od­gry­zła się, plu­jąc w nich ogniem z musz­kie­tów i ban­do­letów. Wtedy druga pan­noń­ska fala ude­rzy­ła wprost na pi­ki­nie­rów. W koń­skie pier­si we­szły piki. Mar­twe zwie­rzę­ta wpa­da­ły na na­jem­ni­ków. Konie wbie­ga­ły po tru­pach, z ich grzbie­tów wo­jow­ni­cy cieli na lewo i prawo za­krzy­wio­ny­mi ostrza­mi pan­noń­skich mie­czy. Gnia­dacz z prze­szy­tym drzew­cem gar­dłem runął łbem wprost na hełm Kon­ra­da. Świat zgasł na chwi­lę. Leżał za­mro­czo­ny pod cia­łem wy­sa­dzo­ne­go z sio­dła jeźdź­ca. Otwo­rzył oczy i zo­ba­czył nad sobą pi­ki­nie­rów zaj­mu­ją­cych miej­sca po­le­głych.

Do­strzegł twarz Pan­noń­czy­ka z usta­mi wy­krzy­wio­ny­mi od bólu. Zrzu­cił go z torsu. Ktoś zła­pał Kon­ra­da za rękę, po­mógł wstać. 

– Pod­nieś broń! 

To był Frig­son z uchem ode­rwa­nym od głowy, wi­szą­cym na skraw­ku skóry. Kon­rad po­rwał z ziemi włócz­nię. Mers po­cią­gnął go za ramię, ru­szy­li wraz z in­ny­mi, by sta­nąć na dro­dze jeźdź­com wy­le­wa­ją­cym się do obozu przez wyrwę w for­ma­cji.

Kon­rad ryk­nął i na­parł na bok naj­bliż­sze­go. Włócz­nia prze­szła przez nagi tors, zrzu­ca­jąc jeźdź­ca. Frig­son wci­snął drze­wce mię­dzy nogi ka­re­go wierz­chow­ca. Prze­raź­li­wy trzask ła­ma­nej włócz­ni i nóg zmie­szał się z dzi­kim ry­kiem, gdy koń zarył w ziemi. Inny na­jem­nik zaraz rzu­cił się, by dobić wy­sa­dzo­ne­go z grzbie­tu Pan­noń­czy­ka. Na­jem­ni­cy sta­nę­li w for­ma­cji, za­my­ka­jąc wroga we wnę­trzu obozu. Tam na­tar­li na Pan­noń­czy­ków ha­la­bard­ni­cy, bijąc ostrza­mi to­po­rów po zwie­rzę­tach i jeźdź­cach. 

– Bić su­kin­sy­nów i po­wrót do szyku! – rzu­cał roz­ka­zy łysy.

Pan­noń­czy­cy krą­ży­li wokół obozu, ci­ska­jąc włócz­nia­mi lub tnąc tych, któ­rzy wy­su­wa­li się z sze­re­gu. 

– Cze­kaj na wyrwę! – wrza­snął Frig­son. – Teraz!

Kon­rad wraz z Mer­sem i kil­ko­ma in­ny­mi wy­sko­czy­li przed pę­dzą­cych jeźdź­ców, kłu­jąc konie. Pan­noń­czy­cy za­czę­li ich wy­mi­jać. Wtedy cof­nę­li się do sze­re­gu. Naj­bar­dziej wy­su­nię­ty na­jem­nik do­stał mie­czem po karku. Głowa, nie­mal od­cię­ta od ciała, za­wi­sła mu na pier­si, nim zwa­lił się na zie­mię. 

– Teraz! 

Znów wy­sko­czy­li przed sze­reg. Pierw­szy jeź­dziec po­de­rwał konia do skoku. Na­kra­pia­ny wierz­cho­wiec prze­fru­nął mię­dzy Mer­sem a ce­sar­skim żoł­nie­rzem. Do­sia­da­ją­cy go wo­jow­nik ciął zza głowy. Za­krzy­wio­ne ostrze z brzę­kiem zsu­nę­ło się po heł­mie Kon­ra­da. Frig­son ob­ró­cił się na pię­cie i ci­snął włócz­nią w plecy Pan­noń­czy­ka, prze­szy­wa­jąc go na wylot. Od­sko­czy­li do sze­re­gu. 

– Na od­siecz sier­żan­to­wi! – wrza­snął łysy.

Z jego ludzi zo­sta­ła garst­ka, w tym Kon­rad, który ru­szył za nimi. Ha­la­bard­ni­cy stali wokół Lan­dor­fa, ginąc od pa­zu­rów sza­blo­zęb­ne­go Łowcy sza­le­ją­ce­go po obo­zie i mie­czy pan­noń­skich wo­jow­ni­ków pę­dzą­cych na swych rą­czych ko­niach. Łysy po­pro­wa­dził dwu­na­stu ludzi wprost na plecy jeźdź­ców. Ude­rzy­li, bijąc w koń­skie zady i przy­szpi­la­jąc do ziemi zrzu­co­nych z grzbie­tów wo­jow­ni­ków. 

– Do­dat­ko­wy żołd dla tego, który przy­nie­sie mi łeb tej be­stii! – krzy­czał Lan­dorf, wy­pa­la­jąc z ban­do­le­tu w twarz jed­ne­go z pan­noń­skich wo­jow­ni­ków.

Ha­la­bard­ni­cy wrza­snę­li dziko i ru­szy­li, by oto­czyć sza­blo­zęb­ne­go. Be­stia sko­czy­ła, w prze­lo­cie roz­dzie­ra­jąc twarz jed­ne­go z na­jem­ni­ków. Kot zna­lazł się poza krę­giem. Ru­szył, okrą­ża­jąc młyn wal­czą­cych ludzi i wierz­ga­ją­cych koni, jakby wie­dział, kto wydał na niego wyrok. Prze­mknął tuż obok Kon­ra­da, roz­dzie­ra­jąc do kości udo sto­ją­ce­mu mu na dro­dze pi­ki­nie­rowi i sko­czył na Lan­dor­fa. Sier­żant uchy­lił się przed wy­cią­gnię­ty­mi ła­pa­mi i wy­pa­lił z ban­do­le­tu w bok be­stii. Sza­blo­zęb­ny za­ry­czał dziko i ru­szył do ko­lej­ne­go ataku. Lan­dorf usko­czył przed pa­zu­ra­mi i ciął to­po­rem w łapę. Sza­blo­zęb­ny ryk­nął i sko­czył. Któ­ryś z ha­la­bard­ni­ków był szyb­szy, zwa­lił kota na zie­mię, bijąc ostrzem w bok be­stii. Lan­dorf do­sko­czył i wbił topór w pysk sza­blo­zęb­ne­go. 

Na­jem­ni­cy ryk­nę­li try­um­fal­nie i na­par­li wście­kle na wroga, tnąc i rą­biąc. Pan­noń­czy­cy za­mknię­ci w obo­zie wal­czy­li do ostat­nie­go, za­żar­cie nie mając li­to­ści i jej nie ocze­ku­jąc. Wkrót­ce le­że­li mar­twi wśród za­rżnię­tych koń­skich tru­cheł.

– Trze­ba zna­leźć Wie­dzą­cych! – za­grzmiał Lan­dorf.

Kon­rad pa­trzył tępo na ze­bra­nych wokół do­wód­cy ludzi, uta­pla­nych we krwi, ni­czym rzeź­ni­cy po uboju.

– Wie­dzą­cy, który skradł duszę temu sza­blo­zęb­ne­mu, wkrót­ce znaj­dzie nowe zwie­rzę, trze­ba wy­pa­trzeć skąd na­dej­dzie – po­wie­dział Pan­noń­czyk w bar­wach Srebr­nej Kom­pa­nii.

– Wi­dzia­łem, jak jeden wy­padł na musz­kie­te­rów – ode­zwał się Kon­rad.

Wszy­scy spoj­rze­li na niego. 

– Ja… Nie je­stem pe­wien…

– Gdzie? – rzu­cił krót­ko sier­żant.

– Bli­sko, tam gdzie sta­li­śmy.

Łysy przy­gła­dził od­sta­ją­ce­go wąsa, pa­trząc na Kon­ra­da, jak oj­ciec na syna, któ­re­go przy­ła­pał na kłam­stwie.

– Pier­ścień wokół obozu już się prze­rze­dza, prze­bi­je­my się mię­dzy tymi na­mio­ta­mi. – Lan­dorf pod­jął de­cy­zję w jed­nej chwi­li. – Hans, pil­nuj tego pier­dol­ni­ka, do­pó­ki nie wrócę.

Łysy nie cze­kał na za­chę­tę i za­czął wy­da­wać roz­ka­zy.

– Ty, ty i wy dwaj, pój­dzie­cie ze mną – roz­ka­zał Lan­dorf, wska­zu­jąc na Kon­ra­da, Pan­noń­czy­ka, Mersa i jed­ne­go z ha­la­bard­ni­ków.

Prze­bie­gli przez ogar­nię­ty cha­osem obóz. Na­jem­ni­cy trzy­ma­li szyk, wokół nich sza­la­ła pan­noń­ska jazda, na­cie­ra­jąc i prze­bi­ja­jąc się do wnę­trza pier­ście­nia. Tam cze­ka­li na nich ha­la­bard­ni­cy i luźne grupy za­bez­pie­cza­ją­ce tyły for­ma­cji. Mię­dzy pło­ną­cy­mi na­mio­ta­mi krą­ży­li Łowcy, roz­dzie­ra­jąc pa­zu­ra­mi ciała obroń­ców, sie­jąc strach i zwąt­pie­nie.

– Chłop­cy, zrób­cie mi tu so­lid­ną ścia­nę! – wrza­snął Lan­dorf, gdy do­bie­gli do pi­ki­nie­rów.

Pier­ścień pękł, a na­jem­ni­cy ni­czym otwar­te wrota sta­nę­li na dro­dze pę­dzą­cej kon­ni­cy. Część pa­noń­skiej jazdy ru­szy­ła głę­biej w las, by ob­je­chać ścia­nę włócz­ni. Resz­ta spię­ła konie i przy­pu­ści­ła szar­żę.

Pan­noń­czyk o wło­sach sple­cio­nych w gruby war­kocz, sie­kąc na prawo i lewo, prze­bił się, mimo że dwie włócz­nie ster­cza­ły z pier­si jego wierz­chow­ca.

Lan­dorf wy­pa­lił z ban­do­le­tu w łeb konia. Pan­noń­czyk zwin­nie, jak ła­si­ca, wy­sko­czył z grzbie­tu i wy­lą­do­wał mięk­ko na ziemi. Unik­nął to­po­ra ha­la­bar­dy i ciął na­jem­ni­ka po bio­drze. Nie za­uwa­żył Mersa, wy­pro­wa­dza­ją­ce­go szyb­kie pchnię­cie. Grot włócz­ni wszedł pod uchem Pan­noń­czy­ka, w chwi­li gdy drugi wierz­cho­wiec wy­padł na Kon­ra­da. Ne­kar­czyk sku­lił się, a koń sko­czył nad głow­ą pi­ki­nie­ra. Lan­dorf wy­mie­rzył z dru­gie­go ban­do­le­tu, nim jeź­dziec zdo­łał za­wró­cić wierz­chow­ca, kula tra­fi­ła go mię­dzy ło­pat­ki.

Na­jem­ni­cy po ode­pchnię­ciu pierw­szej fali za­czę­li wra­cać do kor­do­nu. W tym cza­sie Lan­dorf, Kon­rad, Frik­son i pan­noń­ski na­jem­nik znik­nę­li mię­dzy drze­wa­mi.

 

– Jukk, do­brze znasz tropy Łow­ców, znajdź je dla mnie – roz­ka­zał Lan­dorf.

Pa­noń­czyk ode­rwał się od pnia drze­wa i ru­szył bez słowa. Po­zo­sta­ła trój­ka za­szy­ła się w gę­stych pa­pro­ciach, uni­ka­jąc pan­noń­skiej kon­ni­cy. Gdzieś w od­da­li usły­sze­li gwizd. Ze­rwa­li się i po­dą­ży­li za Lan­dor­fem. Jukk oglą­dał zwa­lo­ny pień.

– Jeden zo­sta­wił na korze ślady pa­zu­rów, dalej jest wy­raź­ny trop – po­wie­dział Pan­noń­czyk, wsta­jąc.

Po­pro­wa­dził ich w las. Im głę­biej się za­pusz­cza­li, tym bar­dziej od­gło­sy walki ci­chły, aż zo­sta­ły od­le­głym echem kosz­mar­nej ba­ta­lii. Cisza kniei, kłuła w uszy. Ko­ro­ny drzew szu­mia­ły nie­po­ko­ją­co.

Jukk sta­nął nagle. Lan­dorf pod­szedł do niego.

– Tam. – Pan­noń­czyk, wska­zał sie­dzą­ce czte­ry po­sta­cie. – Ostroż­nie, sier­żan­cie. Wie­dzą­cy nigdy nie zo­sta­ją bez opie­ki lasu. Jeden z nich pil­nu­je, by resz­ta mogła pa­trzeć oczy­ma Łow­ców.

 

Jukk ruszy od lewej, z ce­sar­skim. Frik­son za mną – za­ko­men­de­ro­wał Lan­dorf. 

Szli łu­kiem, nie tra­cąc kon­tak­tu wzro­ko­we­go, bacz­nie ob­ser­wu­jąc oto­cze­nie. Choć słoń­ce już dawno wze­szło, w gąsz­czu pa­no­wał pół­mrok lepki od pa­ru­ją­cej ziemi. Trzech Wie­dzą­cych, po­grą­żo­nych w głę­bo­kim tran­sie, sie­dzia­ło do sie­bie ple­ca­mi. Torsy i twa­rze męż­czyzn zdo­bi­ły czer­wo­ne ma­lo­wi­dła. Za nimi, ze skrzy­żo­wa­ny­mi no­ga­mi, swój zwie­rzę­cy sen, śniła ko­bie­ta. Kon­rad był już na tyle bli­sko, że roz­po­znał na jej na­gich pier­siach ma­lun­ki zwie­rząt: sępów, wil­ków i niedź­wie­dzi. Wtedy Jukk zła­pał Kon­ra­da za ramię.

– Ona nas widzi – wy­szep­tał.

Kon­rad za­uwa­żył, że po­wie­ki ko­bie­ty otwo­rzy­ły się, od­sła­nia­jąc czar­ne, jak pust­ka oczy. Le­d­wie sły­szal­ny trzask za­alar­mo­wał Jukka, który pchnął Kon­ra­da. Wiel­ki skrzy­dla­ty cień prze­le­ciał mię­dzy drze­wa­mi i wpadł na Pan­noń­czy­ka, przy­szpi­la­jąc go do ziemi szpo­nia­sty­mi ła­pa­mi. Z ma­syw­ne­go torsu po­ro­śnię­te­go gru­bym, czar­nym fu­trem wy­ra­sta­ły skrzy­dła o ciem­no­nie­bie­skich pió­rach. Na nie­na­tu­ral­nie cien­kiej szyi spo­czy­wał ptasi łeb o dłu­gim, na­je­żo­nym zę­ba­mi dzio­bie. Szyja stwo­ra, ni­czym sprę­ży­na wy­strze­li­ła w stro­nę Jukka. Dziób, z trza­skiem ła­ma­nych żeber, wbił się w ciało Pan­noń­czy­ka. Spo­mię­dzy czar­nych piór na łbie pod­niósł się czer­wo­ny pió­ro­pusz. Pta­szy­sko wy­rwa­ło dziób z klat­ki pier­sio­wej, a z gar­dła po­czwa­ry dobył się try­um­fal­ny skrzek. Mers prze­mknął mię­dzy drze­wa­mi i runął na stwo­ra. Dwa czer­wo­ne śle­pia po bo­kach pta­sie­go łba do­strze­gły na­past­ni­ka. Stwór wy­pro­sto­wał ciel­sko, roz­kła­da­jąc skrzy­dła. Frik­son sta­nął prze­ra­żo­ny kre­atu­rą, któ­rej skrzy­dła zda­wa­ły się za­sła­niać ko­ro­ny drzew. Pta­szy­sko otwo­rzy­ło dziób, coś za­bul­go­ta­ło, a z gar­dzie­li wy­strze­li­ła żółta maź ob­le­pia­ją­ca ręce i twarz Mersa. Kon­rad usły­szał prze­raź­li­wy wrzask, a na­stęp­nie odór pa­lo­nej skóry. Kon­rad wbił palce w mech, gdy Mers padł na zie­mię wyjąc. Z twa­rzy i dłoni Frig­so­na sto­pio­na skóra, dy­miąc spły­wa­ła, od­sła­nia­jąc mię­śnie i kości. Pierw­szy strzał spra­wił, że stwór pod­sko­czył i za­ło­mo­tał skrzy­dła­mi. Za­skrze­czał dziko, na widok Wie­dzą­ce­go pa­da­ją­ce­go na zie­mię, z roz­trza­ska­nym czo­łem. Pta­szy­sko zło­ży­ło skrzy­dła i na dłu­gich no­gach ru­szy­ło na Lan­dor­fa. Sier­żant po­cią­gnął za spust dru­giej ban­do­le­tu i ko­lej­ny z pan­noń­skich sza­ma­nów runął z prze­strze­lo­ną głową.

Pta­szy­sko pod­sko­czy­ło tuż przed Lan­dor­fem i na­par­ło dzio­bem na głowę sier­żan­ta, który zdą­żył już od­rzu­cić jeden pi­sto­let i wy­cią­gnąć topór. Za­wi­nął nim i odbił spi­cza­sty pysk. Stwór za­ło­po­tał wście­kle skrzy­dła­mi, bijąc pió­ra­mi po twa­rzy Lan­dor­fa, spy­cha­jąc go na pień drze­wa. Szpo­nia­sta łapa spa­dła na udo sier­żan­ta. Lan­dorf za­chwiał się i runął na zie­mię. Be­stia za­gul­go­ta­ła roz­wie­ra­jąc dziób, gdy Kon­rad do­biegł do trze­cie­go z Wie­dzą­cych i prze­szył mu pierś włócz­nią. Wy­dzie­li­na cof­nę­ła się do gar­dła be­stii, gdy ta ob­ró­ci­ła łeb ku Ne­kar­czy­ko­wi. Lan­dorf z roz­ma­chem wbił topór wprost w tors stwo­ra. Pta­szy­sko pod­sko­czy­ło, ma­cha­jąc skrzy­dła­mi, za­wi­sło na chwi­lę w po­wie­trzu i wy­plu­ło żółtą maź na na­pier­śnik sier­żan­ta. Stal za­skwier­cza­ła, a na­stęp­nie wy­gię­ła się od żrą­cej wy­dzie­li­ny. Lan­dorf się­gnął do za­pięć. Pta­szy­sko ru­nę­ło na zie­mię, bijąc wście­kle skrzy­dła­mi, skrze­cząc prze­raź­li­wie. Kon­rad wy­cią­gnął grot włócz­ni, spoj­rzał na be­stię, a na­stęp­nie na Wie­dzą­cą.

– Zabij ją! – wrza­snął Lan­dorf, tnąc szty­le­tem paski trzy­ma­ją­ce na­pier­śnik, krztu­sząc się od dy­mią­cej mazi.

Kon­rad ru­szył, uno­sząc włócz­nię nad głowę. Nie za­uwa­żył, jak oczy Wie­dzą­cej spo­glą­da­ły w duszę Ne­kar­czy­ka. Sza­man­ka wy­cią­gnę­ła rękę. Kon­rad po­czuł ból prze­szy­wa­ją­cy mu czasz­kę. Padł na ko­la­na, ła­piąc się za skro­nie. Cier­piał, jakby ktoś roz­ry­wał mu głowę i wdzie­rał się w jego umysł, ka­wa­łek po ka­wał­ku. Prze­ra­że­nie i nie­wy­obra­żal­ne cier­pie­nie mie­sza­ły się z de­li­kat­ny­mi, nie­mal cie­pły­mi sło­wa­mi.

"Już je­stem. Nie walcz. Pod­daj się, by cier­pie­nie usta­ło".

Wszyst­ko za­głu­szył wy­strzał, a ból znik­nął.

 

*

Atak Wie­dzą­cej cał­ko­wi­cie mnie za­mro­czył. Po dłuż­szej chwi­li za­czą­łem do­strze­gać coś wokół sie­bie. Lan­dorf sie­dział na pniu, paląc fajkę. Przed nim z ziemi wy­sta­wał trzo­nek to­po­ra. Ko­szu­la sier­żan­ta zo­sta­ła ro­ze­rwa­na, od­sła­nia­jąc tors z po­pa­rzo­ną lewą pier­sią. Po Lan­dor­fie nie było widać żad­nej ozna­ki bólu; je­dy­nie na ską­pa­nej w dymie twa­rzy ma­lo­wa­ła się głę­bo­ka za­du­ma. Wy­glą­dał jak drwal po dniu cięż­kiej pracy, choć to nie drew­no było rą­ba­ne. Za­uwa­ży­łem u jego stóp od­cię­te głowy Wie­dzą­cych oraz ptasi łeb o od­sta­ją­cych czer­wo­nych pió­rach i dłu­gim dzio­bie. Sier­żant zo­rien­to­wał się, że do­sze­dłem do sie­bie, zła­pał splą­ta­ne włosy, pod­niósł zdo­bycz i ru­szył w stro­nę obozu.

– Za­bierz piątą – rzu­cił, nie oglą­da­jąc się na mnie.

Zro­bi­łem, jak kazał. Całą drogę nie śmia­łem się zbli­żyć ani ode­zwać. Miał w sobie coś nie­ludz­kie­go, co mó­wi­ło mi, że nie po­wi­nie­nem sta­wać u jego boku. Gdy do­szli­śmy do obozu, bitwa już się skoń­czy­ła. Lu­dzie roz­stę­po­wa­li się na widok do­wód­cy, ranni mil­kli, za­wsty­dze­ni wła­sną sła­bo­ścią.

Lan­dorf rzu­cił od­cię­te głowy pod sztan­dar Srebr­nej Kom­pa­nii i kazał przy­wią­zać je za włosy do drzew­ca. Ptasi łeb na­bi­to na grot.

Tak przy­ozdo­bio­ny sym­bol kom­pa­nii po­nie­śli­śmy do obozu ne­kar­skiej armii. Siły ce­sar­skie zo­sta­ły po­gro­mio­ne. Z dzie­się­ciu ty­się­cy, kon­nych i pie­cho­ty, zo­sta­ło może ty­siąc, może dwa. Wśród ciał, po­zna­czo­nych pan­noń­ski­mi mie­cza­mi, były też te roz­szar­pa­ne przez dzi­kie be­stie oraz te o sto­pio­nej skó­rze i mię­śniach wy­pa­lo­nych do kości. Wtedy zro­zu­mia­łem. Oczy­ma wy­obraź­ni zo­ba­czy­łem obraz sza­blo­zęb­nych kotów, które uwol­nio­ne od jaźni Wie­dzą­cych wpa­da­ły w po­płoch na widok wal­czą­cych ludzi i pło­mie­ni. Be­stie po­kry­te fu­trem i pió­ra­mi od­la­tu­ją­ce jak naj­da­lej od bitwy i mordu. Ci, któ­rzy prze­ży­li, wie­dzie­li, że za­wdzię­cza­ją to Lan­dor­fo­wi Brand­stat­terowi i jego chwa­tom spod sztan­da­ru Srebr­nej Kom­pa­nii.

Wśród sił ce­sa­rza nie zo­stał nikt, kto byłby w sta­nie lub chciał­by do­wo­dzić. A wy­star­czy­ło jedno ski­nie­nie sier­żan­ta, by lu­dzie ru­szy­li za nim. Bez niego byli ska­za­ni na śmierć w pan­noń­skiej głu­szy. Tylko Lan­dorf zda­wał się wie­dzieć, co na­le­ży robić i dokąd iść.

 

*

Ahti wraz z in­ny­mi dzieć­mi ze wsi wy­sko­czy­li zza krza­ków i wy­strze­li­li ka­mie­nie z proc. Część po­ci­sków od­bi­ła się od głazu, a część roz­trza­ska­ła usta­wio­ne na nim zwie­rzę­ce czasz­ki. Chłop­cy po­de­szli, by po­li­czyć zdo­by­te punk­ty, kłó­cąc się, czyj ka­mień tra­fił w cel, a czyj nie. Za­ba­wę prze­rwał im dźwięk pie­śni.

– To psy z Ne­ka­ry! – za­wo­łał Ahti.

Chłop­cy ru­szy­li w stro­nę ścież­ki. Las drżał pod sto­pa­mi żoł­nier­skich butów. Z gar­deł żoł­nie­rzy do­bie­ga­ły słowa w rytm mar­szu:

"Mó­wi­my nie, dla idei. Mó­wi­my nie, dla wznio­słych mów. Mówią, żeśmy sza­le­ni. A my wal­czy­my za złota trzos!"

Chłop­cy nie znali tej pie­śni, choć przez ich wieś nie­raz prze­szło ne­kar­skie woj­sko. Byli asy­mi­lan­ta­mi, Pan­noń­czy­ka­mi ma­ją­cy­mi two­rzyć lep­sze jutro wraz z na­pły­wa­ją­cy­mi osad­ni­ka­mi z Im­pe­rium. W za­mian za żyw­ność i prze­wod­ni­ków, mogli żyć w cie­niu Ne­ka­ry. Chłop­cy jed­nak pluli na widok żoł­nie­rzy, a nie­raz wy­cho­dzi­li z za­ro­śli, ob­rzu­ca­jąc ich wy­zwi­ska­mi i ka­mie­nia­mi.

– Go­to­wi? – za­py­tał Ahti, uśmie­cha­jąc się szel­mow­sko.

Ko­le­dzy ski­nę­li gło­wa­mi na znak, że chcą po­igrać z oku­pan­tem.

Wy­sko­czy­li na ścież­kę i za­mar­li na widok czar­ne­go sztan­da­ru, ob­le­pio­ne­go za­krze­płą krwią Wie­dzą­cych, tych któ­rych dusze splą­ta­ne są z pan­noń­ską pusz­czą.

Ahti nie usły­szał wy­strza­łu, zo­ba­czył je­dy­nie, jak pierś jed­ne­go z chłop­ców eks­plo­du­je ro­ze­rwa­na kulą musz­kie­tu. Rzu­ci­li się do uciecz­ki jak spło­szo­ne stado je­le­ni, a musz­kie­ty grzmia­ły, sie­jąc śmierć.

 

Ahti biegł tam, gdzie za­wsze, gdy chciał się schro­nić przed nie­bez­pie­czeń­stwem. Do opusz­czo­nej bor­su­czej nory na skra­ju wsi. Wśli­znął się prze­ra­żo­ny, cze­ka­jąc, aż za­gro­że­nie minie.

Ale tym razem to nie był oj­ciec z rózgą, ani star­si ko­le­dzy z ki­ja­mi. Tym razem Ahti miał już za­wsze się bać. A słowa pie­śni miały wra­cać do niego w naj­czar­niej­szych kosz­ma­rach.

"To my na­jem­na kom­pa­nia, rzu­ci­li­śmy na stos życia los, za trzos! Za trzos!"

 

*

Lu­dzie rzu­ci­li się na wieś ni­czym wy­głod­nia­łe wilki na pa­dli­nę. Nigdy wcze­śniej, ani potem, nie wi­dzia­łem w ludz­kich oczach ta­kiej dzi­ko­ści. A Lan­dorf spu­ścił ich ze smy­czy. Mord jaki do­ko­nał się wtedy na miesz­kań­cach wsi był kaź­nią za cały strach, jaki w sobie du­si­li nasi chłop­cy. Wy­rzu­ci­li go z sie­bie na męż­czy­znach, ko­bie­tach, dzie­ciach, wszyst­kich trak­tu­jąc na równi. Bez po­dzia­łu, bez li­to­ści.

Prze­szli­śmy przez trzy takie wsie. Star­li­śmy się kil­ku­krot­nie z pan­noń­skim woj­skiem, ale pod do­wódz­twem Lan­dor­fa by­li­śmy nie­zwy­cię­że­ni, two­rzy­li­śmy le­gen­dę rzeź­ni­ka z pan­noń­skich lasów. Do dnia, gdy wró­ci­li­śmy na po­gra­ni­cze.

 

*

– Co wtedy się stało? – za­py­tał Waren.

– Ja i kilku in­nych wró­ci­li­śmy na służ­bę ce­sa­rza Go­el­za, resz­ta zo­sta­ła z Lan­dor­fem, two­rząc le­gen­dę Srebr­nej Kom­pa­nii.

– Nikt się o nich nie upo­mi­nał?

– Upo­mi­nał? – Kon­rad uśmiech­nął się pod wąsem. – O, kogo? O ludzi Lan­dor­fa. Wma­sze­ro­wa­ło tam pół­to­ra ty­sią­ca na­jem­ni­ków gro­mią­cych nie­przy­ja­cie­la, tak że sława o ich wy­czy­nach do­tar­ła na po­gra­ni­cze przed nimi. Wtedy nikt nie mógł roz­ka­zy­wać Lan­dor­fo­wi Brandstat­terowi, a dwa lata póź­niej sam Goelz tak się prze­stra­szył Srebr­nej Kom­pa­nii, że kazał ją roz­wią­zać.

– On wie­dział! Tam w lesie, wie­dział już, co zro­bić, by po­rwać za sobą ludzi… – Waren urwał, pa­trząc w na­pię­ciu na Kon­ra­da.

– Myślę, że tak. Do­strzegł szan­sę i wy­ko­rzy­stał ją bez­względ­nie. – Stary wojak po­ki­wał głową w za­my­śle­niu. – Nie ru­szy­łeś piwa, no cóż, chyba się jed­nak zmar­nu­je.

Waren spoj­rzał na drzwi karcz­my.

– Nie li­czył­bym, że­by­śmy jesz­cze kie­dyś usły­sze­li o Pahl­sie i Er­rol­lu – mruk­nął Kon­rad. – Za to o Lan­dor­fie Brandstat­terze usły­szy­my z pew­no­ścią.

Koniec

Komentarze

Hej, Bar­dzie!

 

Wra­cam po­be­to­wo i piszę z te­le­fo­nu, więc bę­dzie krót­ko xd

 

Opo­wia­da­nie po­zwa­la na bliż­sze po­zna­nie za­ka­pio­ra przez duże Zet, czyli nie­ja­kie­go Lan­dor­fa B. Udało Ci się na­praw­dę do­brze na­kre­ślić tę po­stać, nawet na mo­ment nie ma wąt­pli­wo­ści, że jest to ty­po­wy ba­dass (wer­sja spo­lsz­czo­na: zło­du­piec) :)

 

Dru­gim naj­bar­dziej uda­nym ele­men­tem tek­stu jest opis bitwy. Na­praw­dę można po­czuć się jak w samym środ­ku wy­da­rzeń, a nie jest to pro­sta sztu­ka :) 

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie i lecę kli­kać:)

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Hej, C_C za­czy­nasz jak z kar­to­te­ki po­li­cyj­nej, Lan­dorf.B, po­szu­ki­wa­ny, żywy lub mar­twy, w 7 sta­nach ;). Dzię­ki Ce­za­ry za betę ko­men­tarz i klika :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Po­do­ba­ło mi się, hi­sto­ria wcią­ga, wszyst­ko jest bar­dzo pla­stycz­nie opi­sa­ne. Dobry tekst.

 

Nie wiem, dla­cze­go zmie­nia się nar­ra­cja w trak­cie opo­wie­ści Kon­ra­da? Naj­pierw masz nar­ra­to­ra 1-oso­bo­we­go, kiedy Kon­rad za­czy­na opo­wia­dać, potem nagle zmie­nia się na 3-oso­bo­wą, kiedy K. zo­sta­je obu­dzo­ny:

Kon­rad po­czuł szarp­nię­cie. Otwo­rzył oczy. Wiel­ka dłoń za­sło­ni­ła usta pi­ki­nie­ra. Zo­ba­czył łysy łeb i wiel­kie wąsy Ne­kar­czy­ka. 

Potem wraca nar­ra­cja 1-oso­bo­wa. Może tak miało być, ale dla mnie to dziw­ne.

 

Zna­la­złam parę błę­dów:

 

Wsze­dłem w las i ru­szy­łem na wschód, szu­ka­jąc drogi po­wrot­nej do obóz mojej kom­pa­nii.

– do obozu

 

Prze­mknął tuż obok Kon­ra­da, roz­dzie­ra­jąc do kości udo sto­ją­ce­mu mu na dro­dze pi­ki­nie­ra

– pi­ki­nie­ro­wi

 

Któ­ryś z ha­la­bard­ni­ków był szyb­szy, zwa­lił kota na zie­mię, bijąc ostrzem w bok be­stii. Lan­dorf do­sko­czył i wbił topór w pysk be­stii

– tro­chę za dużo tych be­stii

 

Cisza kniei, kuła w uszy.

– kłuła

 

Dziub, z trza­skiem ła­ma­nych żeber, wbił się w ciało Pan­noń­czy­ka.

– dziób

 

Chłop­cy nie znali tej pie­śni, choć przez ich wieś nie raz prze­szło ne­kar­skie woj­sko.

– nie­raz

 

W ma­sze­ro­wa­ło tam pół­to­rej ty­sią­ca na­jem­ni­ków gro­mią­cych nie­przy­ja­cie­la, tak że sława o ich wy­czy­nach do­tar­ła na po­gra­ni­cze przed nimi.

– ma­sze­ro­wa­ło?

– pół­to­ra ty­sią­ca

Hej, dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny, ła­pan­kę i ko­men­tarz :).

 

Błędy po­pra­wio­ne :). Miło mi, że tekst się po­do­bał :). Zmia­na nar­ra­cji wy­ni­ka z dwóch rze­czy. Pierw­sza – lubię wpro­wa­dzać do tek­stu zmia­nę nar­ra­cji :), a druga to – przej­ście na nar­ra­cję trze­cio­oso­bo­wą wy­da­je mi się le­piej od­da­wać zgiełk bitwy, przy tych wy­da­rze­niach wy­da­je mi się, że nie­któ­rych scen nie mógł­bym opi­sać z per­spek­ty­wy Kon­ra­da, a chcia­łem jak naj­le­piej oddać bitwę tak jak ją sobie wy­my­śli­łem :). Zo­stał­bym przy nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej w przy­pad­ku gdyby czy­tel­nik nie wie­dział, że Kon­rad prze­żył bitwę, wtedy pew­nie le­piej by­ło­by zo­sta­wić per­spek­ty­wę z oczu żoł­da­ka :). Zresz­tą w opo­wia­da­niu nar­ra­cja zmie­nia się kilka razy – po­czą­tek 3 os, hi­sto­ria Kon­ra­da 1 os, bitwa 3 os i po­wrót na ko­niec do 1 os. Moim zda­niem to uroz­ma­ica tekst, ale wiem, że zda­nia co do tego są po­dzie­lo­ne ;) 

 

Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dzo pro­szęsmiley

Kli­kam!

A zatem, dzię­ku­ję rów­nież za klika :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Po­do­ba­ło mi się. Bar­dzo pla­stycz­ne, daje po­czu­cie bycia w tym lesie i obo­zie. Ład­nie zre­ali­zo­wa­ne.

 

Wątek co praw­da ko­ja­rzył mi się z pierw­szym tomem “Czar­nej Kom­pa­nii” Cooka (wia­do­mo: kom­pa­nia + kon­tro­lo­wa­ne przez kogoś stwo­ry), któ­rej za bar­dzo nie lubię, ale Ty unik­ną­łeś tego, co iry­tu­je mnie u Cooka – bo­ha­te­ra zbio­ro­we­go. Jest ktoś, kto się faj­nie wy­róż­nia z tłumu i kim można się za­in­te­re­so­wać.

 

Nie wiem, czy mam ja­kieś upraw­nie­nia do gło­so­wa­nia, ale pod­nio­słem rękę za tym opo­wia­da­niem w sto­sow­nym wątku.

 

PS Tu mi zgrzyt­nę­ło na samym po­cząt­ku: “a ich to­wa­rzysz o zno­szo­nym mun­du­rze i siwej bro­dzie za­brał przy­szłych to­wa­rzy­szy broni” – brzyd­kie po­wtó­rze­nie, może kom­pan?

Moje po­wie­ści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Hej, Mar­cin_Mak­sy­mi­lian dzię­ku­ję, za od­wie­dzi­ny, ko­men­tarz i klika :). Upraw­nie­nia masz. Cie­szy mnie bar­dzo, że się po­do­ba, bo Żoł­nie­rze for­tu­ny to taki cykl bę­dą­cy od­skocz­nią od hor­ro­rów i nie je­stem prze­ko­na­ny czy fan­ta­sy to coś, co wy­cho­dzi mi naj­le­piej :). Ale mam, kie­dyś tam, wy­my­ślo­ny świat i bo­ha­te­rów, więc po­my­sla­łem, że warto by to jakoś wy­ko­rzy­stać:). Cooka nie znam, ale sko­ja­rze­nia z pi­sa­rza­mi za­wsze mnie cie­szą. Po­wtó­rze­nie zaraz po­pra­wię i po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dzie­ja­skrze, za mną ko­lej­ny frag­ment losów na­jem­ni­ków Lan­dor­fa Brand­stat­te­ra, a choć opi­sa­łeś całą rzecz z nie­zwy­kłym roz­ma­chem i sza­le­nie pla­stycz­nie, to opo­wia­da­nie nie wzbu­dzi­ło we mnie na­le­ży­te­go en­tu­zja­zmu. No cóż, do­mi­nu­ją tu sceny bi­tew­ne, a ja nie je­stem w sta­nie wy­krze­sać w sobie za­in­te­re­so­wa­nia dla ta­kich opi­sów ani wła­ści­wie do­ce­nić ma­low­ni­czej wizji scen ba­ta­li­stycz­nych.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia sporo do ży­cze­nia, ale jeśli po­pra­wisz uster­ki od­wie­dzę kli­kar­nię, bo choć to nie moja bajka, uwa­żam, że opo­wia­da­nie za­słu­gu­je na Bi­blio­te­kę.

 

a ich to­wa­rzysz zno­szo­nym mun­du­rze i siwej bro­dzie za­brał przy­szłych to­wa­rzy­szy broni… → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: …a ich kam­rat z siwą brodą i w zno­szo­nym mun­du­rze za­brał przy­szłych to­wa­rzy­szy broni

 

Przy­wykł już do pod­nie­ce­nia to­wa­rzy­szą­ce­go nowym re­kru­tom… → Zbęd­ne do­okre­śle­nie – re­krut to nowo wcie­lo­ny do woj­ska, jest nowy z de­fi­ni­cji.

Wy­star­czy: Przy­wykł już do pod­nie­ce­nia to­wa­rzy­szą­ce­go re­kru­tom

 

Prze­szedł też do po­rząd­ku dzien­ne­go na tym… → Li­te­rów­ka.

 

– Pan­noń­skie gacie i skó­rza­ny cze­piec na gło­wie… → Czy do­okre­śle­nie jest ko­niecz­ne? Czy mógł nosić cze­piec gdzie in­dziej, nie na gło­wie?

 

nad­cią­ga­ją­cych z nie­nac­ka wraz z hu­ra­ga­no­wym wia­trem… → …nad­cią­ga­ją­cych znie­nac­ka wraz z hu­ra­ga­no­wym wia­trem…

 

– Kogo nam przy­pro­wa­dzi­ł, Frig­son?! – ktoś krzyk­nął.– Kogo nam przy­pro­wa­dzi­ł, Frig­son?! – krzyk­nął ktoś.

 

pod­niósł się bro­dacz w skó­rza­nym czep­cu na gło­wie… → A może wy­star­czy: …pod­niósł się bro­dacz w skó­rza­nym czep­cu

 

A łysy podał mi pię­cio­li­tro­wy bu­kłak. → Skąd Twój bo­ha­ter wie­dział czym jest litr?

 

Unio­słem bu­kłak i wzią­łem po­rząd­ny łyk.Unio­słem bu­kłak i wy­pi­łem po­rząd­ny łyk.

Łyków się nie bie­rze!

 

gdy na­jem­ni­cy wy­bu­chli śmie­chem. → …gdy na­jem­ni­cy wy­bu­chnęli śmie­chem.

http://okiem-filolozki.blogspot.com/2013/06/zniko-czy-znikneo-wybucho-czy-wybuchneo.html

 

po­wie­dział łysy, wska­zu­jąc na na­jem­ni­ka… → …po­wie­dział łysy, wska­zu­jąc na­jem­ni­ka

Wska­zu­je­my kogoś, nie na kogoś.

 

na­jem­nik zła­pał za rę­ko­jeść dwóch ban­do­let we­tknię­tych za pasek. → …na­jem­nik zła­pał rę­ko­jeści dwóch ban­do­letów we­tknię­tych za pasek.

Ban­do­let jest ro­dza­ju mę­skie­go.

 

to już nawet nie można się wsz­czać, w spo­ko­ju by nie mu­sieć zabić, ja­kie­goś skur­wie­la. → …to już nawet nie można się wysz­czać w spo­ko­ju, by nie mu­sieć zabić ja­kie­goś skur­wie­la

 

Roz­le­gła się ko­lej­na salwa z ban­do­let.Roz­le­gła się ko­lej­na salwa z ban­do­letów.

 

Dwu­me­tro­wy kształt mknął bez­sze­lest­nie. → Skąd w cza­sach tego opo­wia­da­nia wie­dzia­no, czym są metry?

 

Sko­czył, po­ko­nu­jąc sze­ścio­me­tro­wą od­le­głość… → Jak wyżej.

 

Z roz­war­tej pasz­czy wy­sta­wa­ły dwa pół­me­tro­we kły. → Jak wyżej.

 

wrza­snął pan­noń­ski na­jem­nik, nim za­głu­szył go wrzask… → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

Pro­po­nu­ję: …ryk­nął pa­noń­ski na­jem­nik, nim za­głu­szył go wrzask

 

Pan­noń­czy­cy ob­ra­ca­li w dło­niach krót­kie piki, ich dłu­gie włosy fa­lo­wa­ły jak wzbu­rzo­ne ciem­ne morze. → Czy do­brze ro­zu­miem, że krót­kie piki miał dłu­gie i fa­lu­ją­ce włosy?

 

Kon­rad pa­trzył na bu­cha­ją­ce z koń­skich chrap białe ob­ło­ki pary… → Czy do­okre­śle­nie jest ko­niecz­ne? Czy para może mieć inny kolor?

 

plu­jąc w nich ogniem z musz­kie­tów i ban­do­let. → …plu­jąc w nich ogniem z musz­kie­tów i ban­do­letów.

 

Frig­son wci­snął drze­wiec mię­dzy nogi ka­re­go wierz­chow­ca.Frig­son wci­snął drze­wce mię­dzy nogi ka­re­go wierz­chow­ca.

 

wy­sko­czy­li przed pę­dzą­cych jeźdź­ców, kłu­jąc konie. → …wy­sko­czy­li przed pę­dzą­cych jeźdź­ców, kłu­jąc konie.

 

Do­sia­da­ją­cy go wo­jow­nik ciął za głowy.Do­sia­da­ją­cy go wo­jow­nik ciął zza głowy.

 

krzy­czał Lan­dorf, wy­pa­la­jąc z ban­do­le­ty… → …krzy­czał Lan­dorf, wy­pa­la­jąc z ban­do­le­tu

 

i wy­pa­lił z ban­do­le­ty w bok be­stii. → …i wy­pa­lił z ban­do­le­tu w bok be­stii.

 

Nie za­uwa­żył Marsa, wy­pro­wa­dza­ją­ce­go szyb­kie pchnię­cie. ->Chyba miało być: Nie za­uwa­żył Mersa, wy­pro­wa­dza­ją­ce­go szyb­kie pchnię­cie.

 

a koń sko­czył nad głów­kę pi­ki­nie­ra. → Chyba miało być: …a koń sko­czył nad głow­ą pi­ki­nie­ra.

 

Po­zo­sta­ła trój­ka za­szy­ła się w gę­stej pa­pro­ci… → Jed­nej pa­pro­ci? A może miało być: Po­zo­sta­ła trój­ka za­szy­ła się w gę­stych pa­pro­ciach

 

tym bar­dziej od­gło­sy walki ci­chły… → …tym bar­dziej ci­chły od­gło­sy walki

 

Pan­noń­czyk, wska­zał na sie­dzą­ce czte­ry po­sta­cie.Pan­noń­czyk wska­zał czte­ry sie­dzą­ce po­sta­cie.

 

Frik­son sta­nął prze­ra­żo­ny trzy­me­tro­wą kre­atu­rą… → Nie mógł wie­dzieć, że jest trzy­me­tro­wa.

 

Sier­żant po­cią­gnął za spust dru­giej ban­do­le­ty… → Sier­żant po­cią­gnął spust dru­giego ban­do­le­tu

 

Kon­rad ru­szył, uno­sząc nad głowę włócz­nię.Kon­rad ru­szył, uno­sząc włócz­nię nad głowę.

 

Pod­daj się, by cier­pie­nie usta­ło." → Pod­daj się, by cier­pie­nie usta­ło”.

Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

 

Wy­glą­dał jak drwal po cięż­kim dniu pracy… → Wy­glą­dał jak drwal po dniu cięż­kiej pracy

 

i wy­pa­lo­nych mię­śniach do kości. → …mię­śniach wy­pa­lo­nych do kości.

 

zda­wał się wie­dzieć, co na­le­ży robić i gdzie iść. → …zda­wał się wie­dzieć, co na­le­ży robić i dokąd iść.

 

Waren urwał, pa­trząc pod­nie­co­ny­mi oczy­ma na Kon­ra­da. → Nie wy­da­je mi się, aby oczy mogły się pod­nie­cić.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

 Hej, re­gu­la­to­rzy

 

Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny, ko­men­tarz, wy­ła­pa­nie błę­dów i klika – gdyż śpie­szę do­nieść, że wszyst­kie uster­ki zo­sta­ły po­pra­wio­ne :D. 

 

Muszę sobię parę spraw ję­zy­ko­wych wy­ta­tu­ować, gdyż widzę, że wciąż po­peł­niam nie­któ­re błędy, a za cięż­ką cho­le­rę nie po­tra­fię ich za­pa­mię­tać. 

 

Ale bar­dzo się cie­szę, że opo­wia­da­nie udało mi się na­pi­sać tak, że choć to nie jest Twoja ulu­bio­na te­ma­ty­ka, to jed­nak mo­głaś do­ce­nić trud wło­żo­ny w na­pi­sa­nie tego, jakby na to nie pa­trząc, tek­stu sku­pia­ją­ce­go się na sce­nach bi­tew­nych :)

 

Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dzie, cie­szę się, że mo­głam się przy­dać i z ra­do­ścią pędzę do kli­kar­ni! ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Do­brze, że dałeś w taki spo­sób wię­cej in­for­ma­cji o Srebr­nej Kom­pa­nii i Lan­dor­fie. Opis bitwy, przed, w cza­sie i po, wcią­ga i po­zwa­la nie­mal po­czuć się w środ­ku za­wie­ru­chy. Bar­dzo pla­stycz­na ca­łość. Po­le­cam. :)

Hej, Ko­ala­75 dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny, ko­men­tarz i klika. Bar­dzo się cie­szę, że opo­wia­da­nie się po­do­ba­ło, a skoro się po­do­ba to na pewno jesz­cze coś na­pi­szę o Lan­dor­fie i… No wła­śnie, nie mam nazwy dla świa­ta, w któ­rym dzie­je się akcja :D Ale nad tym też po­my­ślę :). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Jak na mój gust – za bar­dzo mi­li­ta­ry­stycz­ne. Nudzą mnie opisy walki, więc nie mogło pyk­nąć.

Ale nie przej­muj się moim zda­niem.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej, Fin­kla no w ta­kiej sy­tu­acji to zro­zu­mia­łe, ale dzię­ku­ję za po­świę­co­ny czas i ko­men­tarz :). Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Nowa Fantastyka