
Hasło: jak w tytule - Pociąg kieszonkowy, godzina 1:00(wiosna)
Bardzo dziękuję za betę, Ambush, Bardjaskier i Cezary_Cezary jesteście świetni!
Hasło: jak w tytule - Pociąg kieszonkowy, godzina 1:00(wiosna)
Bardzo dziękuję za betę, Ambush, Bardjaskier i Cezary_Cezary jesteście świetni!
Początek wiosny, bazarowe stragany uginają się pod ciężarem towarów,
a kupujących jak na lekarstwo. Może dlatego, że tak pochmurno?
Przygnębiające południe.
Niewiele zarobiłem podczas czterech godzin pracy. Znajduję coraz więcej kart płatniczych i coraz mniej gotówki. Nie będę ryzykował wypłat z bankomatów ani zakupów w sklepach. Raz mnie prawie złapali. Wszędzie montują kamery, żadnej prywatności. Portfele wyrzucam do śmietnika. Muszę kupić komputer i zacząć czyścić konta bankowe. Tylko czy wtedy będę sobą, bo prócz przyziemnych pociągów, takich jak do kobiet czy alkoholu, mam jeszcze pociąg kieszonkowy? Nie wiem czy od urodzenia, ale pamiętam moment, kiedy go odkryłem. Od tamtej chwili wiem, że w życiu można mieć wszystko, przynajmniej w moim dwudziestodwuletnim.
***
W przedszkolu przynosiliśmy resoraki, a kiedy panie nie patrzyły bawiliśmy się nimi w kącie. Bartuś raz przyniósł miniaturowy parowóz połączony na sztywno z wagonem. Zielony, błyszczący pociąg wydawał mi się cudem i szczytem marzeń. Wszyscy mu zazdrościliśmy, a samolub jeden nie pozwolił go nawet potrzymać. Tego dnia nie spuszczałem kolegi z oczu. Kiedy matki zabierały nas do domów, zobaczyłem, jak zabawka wystaje Bartusiowi z kieszeni.
Wyciągnąłem.
I tak stałem się posiadaczem pociągu kieszonkowego, dosłownie i w przenośni.
***
Rozpinam kurtkę i macam kieszeń w bluzie. Amulet jest na miejscu, nigdy się z nim nie rozstaję. Przynosi mi szczęście. Zawsze mam kasę i zawsze znajdę panienkę, która mnie przenocuje. Choć mikrus ze mnie, u kobiet mam powodzenie, jak dotąd żadna nie odmówiła. Pewnie to zasługa uśmiechu, albo osobistego uroku, a może wszystkiego po trochu. Na dłuższą metę trzeba mieć co nosić w spodniach.
Ponad pół roku temu matka wyrzuciła mnie z domu. Twierdziła, że mój pociąg można wyleczyć. Co za bzdura, przecież to nie choroba, raczej talent? Zatrzymała komputer i większość gotówki, którą posiadałem. Policji nie zawiadomiła, więc pewnie sama miała wątpliwości. Trudno, zarobię więcej i jeszcze jej pokażę. Nie wiem czemu, ale wspomnienie matki zakłóca mój optymizm. Kiedy o niej pomyślę, zaraz coś mnie uwiera w środku.
Co bym robił z maturą po ogólniaku? Siedziałbym na kasie w markecie lub przez osiem godzin rozkładał towar. Żadnej przygody, zero adrenaliny, ujmując jednym słowem – nuda. Nauką nie mam zamiaru przeciążać umysłu, przez długie lata będzie mi służył.
Wiadomo, im organ mniej zużyty, tym lepszy.
Najłatwiej wyciągnąć kasę kobietom na bazarach. Krzyku po tym tyle, jakby już nigdy miały nie zarobić lub nie dostać renty.
Ludzi trudno zrozumieć.
Dostrzegam rozbłysk na zasnutym chmurami niebie, który, zanikając, zostawia poziome smugi światła. Taki sam jak w moim koszmarze, który śnię… chyba od zawsze. Zatrzymuję się, bo ogarnia mnie lęk. Chwilę przekonuję siebie, że rzeczywisty rozbłysk jest daleko i nic mi nie zagraża. Wspomnienie koszmaru nie mija szybko. We śnie pochłaniało mnie światło i stawałem się przez moment jedynie energią. Później coś wyrzucało mnie na zewnątrz i znów byłem człowiekiem z krwi i kości, ale w innym świecie, a może tym samym, ale zmienionym. A teraz z zadartą głową patrzę, jak zjawisko momentalnie znika. Idę w kierunku rynku, chociaż przeczuwam, że ciekawość kiedyś mnie zgubi.
Cyrkowcy popisują się sztuczkami – żongler rzuca piłeczkami, magik wyciąga królika z rękawa, a jeszcze inny połyka płomienie. Może ten rozbłysk to ich sprawka? Jakie to ma znaczenie, kiedy tłum gapiów gęstnieje z minuty na minutę. Takie zbiegowisko najbardziej lubię, to wprost wymarzona sytuacja. Poruszam długimi, smukłymi palcami, nie tylko pianistom takie są potrzebne. Przesuwam się między ludźmi, wsuwając dłonie w kieszenie. Mężczyzna trzyma dziecko na karku, a jego kurtka unosi się i nie przylega do ciała, inny trzyma płaszcz pod pachą. Żyć, nie umierać! Mam dwa portfele i stuzłotowy banknot. Kobieta nie zasunęła zamka w torbie, więc staję się właścicielem nadzianej portmonetki, w której nic nie brzęczy. Dostrzegam siwego starca z zawieszoną na ramieniu marynarką, po materiale widzę, że drogą. Przez moment nieznajomy wydaje mi się bliski, to dziwne, bo widzę go jedynie od tyłu. Z kieszeni wystaje bilet, więc wyciągam, i jeszcze chusteczki higieniczne. Nigdy niczym nie gardzę. Więcej nic nie znajduję i mam chęć sięgnąć do kieszeni spodni. Mężczyzna niczego nie czuje, dosłownie, jakbym stał przed wieszakiem. Zaczynam podejrzewać zasadzkę i rozglądam się w poszukiwaniu tajniaków. Nikt mnie nie obserwuje. Dociera do mnie gwar z miejsca, gdzie wcześniej grasowałem. Rezygnuję z dalszych przeszukiwań. Powoli wycofuję się z tłumu.
Kilka ulic dalej sprawdzam, co znalazłem. Nawet nieźle, a bilet jest ważny i o dziwo bez zniżki.
Wiosna to dobra pora roku na zmianę miejsca działalności. W Lublinie i tak za długo zabawiłem.
Wstępuję do sklepu, dzisiaj ja Kryśce zafunduję kolację.
***
Pakuję pośpiesznie plecak, wkładam dwie przepocone podkoszulki, parę slipów na zmianę i śmierdzące skarpetki. Przeszukuję mieszkanie, pod ławą zauważam czarne spodnie. To nie moje, widocznie Kryśka rzuciła. Własne, wyciągam spod kanapy z kilkuletnim kurzem. Znajduję kolejne skarpety, ale żadna nie ma pary. Mogłem to wcześniej pozbierać i uprać, ale przed południem nie wiedziałem, że stanę się właścicielem biletu na pociąg relacji Lublin – Gdańsk Główny.
Kryśce należała się kolacja pożegnalna i bonus w łóżku. Mam czyste sumienie, wywiązałem się ze zobowiązań. Niech wspomina mnie ciepło. Pomimo ciasnoty i bałaganu poruszam się najciszej jak umiem. Tu wystarczy jeden nieostrożny ruch, by wywołać efekt domina. Kryśka chrapie jak niedźwiedź w gawrze, ma sen dziewczyna!
Przewracam butelkę, ta szklankę i wszystko leci z brzękiem na podłogę.
A marzyłem, żeby ulotnić się bez słowa.
Kryśka się budzi i zaspanym głosem zadaje pytanie:
– Sebuś, a gdzie ty się wybierasz?
– Do pracy – odpowiadam szczerze.
– Dostałeś?
– Ja zawsze pracuję.
– Gdzie? – Staje przede mną, taka jak ją Pan Bóg stworzył, jeszcze zamroczona alkoholem.
Nasuwam na nos ciemne okulary i posyłam jej szeroki uśmiech.
– Wszędzie tam, gdzie jestem.
– A kiedy wrócisz? – pyta, przeciągając się niczym kotka.
– Nie wrócę, to nasze pożegnanie.
– Jak to?!
– Niezła z ciebie dupa, ale to nie te cycki – wyznaję prawdę, chcąc skończyć bezsensowną dyskusję.
Kryśka marszczy brwi i momentalnie trzeźwieje.
– Ty chuju, przez tyle tygodni cię karmiłam, a ty mi mówisz o cyckach! – Chwyta poduszkę i zaczyna mnie okładać.
Zakrywam twarz, łapię plecak i uciekam z brudnego mieszkania. Za drzwiami słyszę szloch. Myśli, że płaczem mnie zatrzyma. One wszystkie mają łzy na zawołanie.
Otrzeźwia mnie chłód, a na twarzy czuję wilgotne powietrze. Wiosna to dobry czas, a tegoroczną zaczynam od podróży nad morze. W dodatku w przedziale pierwszej klasy.
Wyciągam telefon, jest po dwudziestej pierwszej. Przeskakuję przez parkan, bo czasu mam niewiele.
Odwracam głowę i widzę Kryśkę w oknie. Jeszcze nie wie, że przez następnych kilka dni będzie mnie utrzymywać. W portfelu miała niewiele, pewnie, jak wszyscy dzisiaj, więcej trzyma na koncie. A jeżeli nie, to pożyczy. Jakoś przeżyje.
Przeliczam banknoty, tych kilkanaście stówek starczy mi na tydzień, może dwa, ale mam nadzieję, że przez ten czas zarobię więcej. Umiem mnożyć pieniądze, ale też nie oszczędzam.
Na ulicy jest pusto, czasami przejeżdża samochód, ciut szybciej, niż idę.
Zadzieram głowę, by jak Kant stwierdzić, że niebo gwieździste nade mną, prawo moralne we mnie. Moje własne, dzięki któremu dobrze się czuję. Nawet księżyc zasłoniły chmury. Światło latarni jest pewniejsze. Kto zresztą może oglądać gwiazdy w mieście?
O Drodze Mlecznej już nie wspomnę.
Przed Parkiem Ludowym sięgam po papierosa i zapalam. Zaciągam się kilkukrotnie. Nie lubię takich miejsc po zmroku. Aleje są oświetlone, ale drzewa i ich cienie napawają lękiem. Echo roznosi dźwięk moich kroków. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś złego czai się za plecami. Słyszę pohukiwanie puszczyka, a po chwili cały chór ptasich głosów. Skąd ich się tyle wzięło? Przypominają mi się słowa babci, która twierdzi, że to wróżba czyjejś śmierci. Nie mogę umrzeć kilkadziesiąt razy, więc pewnie mnie to nie dotyczy, ale włosy i tak stają dęba. Rozglądam się i nie zatrzymuję, nawet przyśpieszam kroku. Nad głową przelatuje stado wron, a w uszach dźwięczy krakanie. Niemożliwe, o tej porze? Ktoś musiał je spłoszyć. Robi mi się niedobrze, bo według teorii babci, to też zły znak, a właściwie najgorszy. Nie będę wierzył w zabobony i przesądy, uspokajam siebie. Rzucam niedopałek i biegnę. Próbuję zapomnieć o ptasich ostrzeżeniach, myśląc o podróży i czekającej przygodzie w Gdańsku. Ale mam coraz większą chęć wrócić do Kryśki. Wrócić, to też oznacza pecha! Zaczepiam o coś butem i po sekundzie leżę jak długi. Pohukiwania mieszają się z krakaniem. Jeszcze chwila i oszaleję. Wstaję i biegnę. Nie zważam na kłucie w boku i brak tchu w piersiach. Nogi mnie nie zawodzą, może to zasługa przypadkowych treningów.
W końcu wybiegam z parku i cieszę się na widok dobrze oświetlonych ulic. Uspokajam oddech, ścieram brud z kurtki i spodni. Właściwie rozmazałem go po ubraniu. Żałuję, że nie miałem czasu, by okrążyć park. Cóż począć, duży wpływ na moje wychowanie miała babcia i przez to stałem się przesądny.
Mijam coraz więcej przechodniów, czuję spaliny w powietrzu. Lubię duże miasta, bo żyją na okrągło.
Znów widzę rozbłysk, następny i jeszcze jeden w okolicy dworca. Światła kurczą się do poziomych smug, by zniknąć po kilku sekundach. Staję, odpycham od siebie wspomnienia koszmarów, chociaż to nie takie proste. Wewnętrzny głos podpowiada, że dziwne zjawisko ma dla mnie znaczenie. Uśmiecham się, myśląc o dzisiejszym popołudniu. To najlepsza wróżba, a skoro trzy rozbłyski, to pewnie zarobek będzie trzy razy większy.
***
Jestem na dworcu, wbiegam na peron. Wydycham z ulgą powietrze. Zdążyłem. Mdlą mnie wonie smarów i olei. Nie widzę tłumu podróżnych, a skrycie na niego liczyłem. Wchodzę i od razu się cofam. Tym razem to nie ta klasa. Znajduję wagon, szukam przedziału. No wypas, tak komfortowo jak w hotelu, a czysto jak w domu mojej matki, choć nie ten zapach. Na dodatek przy oknie siedzi lala jak z kolorowego czasopisma. Wiedziałem, że ten bilet to nie tylko skrawek papieru. Przesuwam okulary na czoło i puszczam oko do rudej dziewczyny. Krzywi usta i odwraca głowę.
Znam się i ze skromnisiami.
Siadam naprzeciw kobiety i nie mogę oderwać od niej wzroku. Z bliska ładniejsza niż z daleka. Wyciąga książkę i zasłania nią twarz. Czyta czy udaje? Tym razem muszę pomyśleć, bo takiej panience nie odpuszczę szybko.
Wyciągam dłoń i szczerzę zęby.
– Sebastian – przedstawiam się.
Patrzy na moją rękę i po chwili wraca do książki. Takiej nie spotkałem. Coraz bardziej odsuwa się w kąt przedziału i naciąga golf na zadarty nosek.
No tak, rozumiem, śmierdzi mi z paszczy. Nie umyłem zębów, a przecież z Kryśką wypiliśmy flaszkę czystej. Szukam miętowych pastylek w kieszeniach. Mam, wyciskam jedną, a kończę na czterech. Czyszczę zęby językiem i uśmiecham się szeroko, a dziewczyna przewraca oczami i wygląda na znużoną moimi staraniami.
W końcu czuję szarpnięcie wagonu i słyszę turkot kół.
Ruszyliśmy!
Przybliżam twarz do okna i jedyne co widzę, to własne odbicie. Po raz pierwszy niekomfortowo czuję się we własnej skórze.
W podróży wszystko zaczyna się mijać z tym, co planowałem. Nawet słowa nie ma
z kim zamienić. Nie wiem czy przedział nie pasuje do mnie, czy ja do przedziału?
Łapię kątem oka, jak dziewczyna mierzy mnie wzrokiem i mam wrażenie, że widzi we mnie insekta.
Towarzyszka mi się trafiła! Zarozumiała pizda!
Pociąg dalej turkocze, a ja mrużę oczy i nie mogę zasnąć.
Rozsuwają się drzwi, w których staje konduktor, spory mężczyzna z sumiastym wąsem, w wieku przedemerytalnym.
– Dobry wieczór, poproszę bilety do kontroli.
Dziewczyna wyciąga telefon, pan go skanuje. Jak prymityw sięgam do kieszeni po papierowy karton. Komórkę też kładę na stoliku, żeby nie myśleli, że jestem zacofany.
W końcu dostrzegam coś konkretnego i nawet się dziwię, że nie zwróciłem na to wcześniej uwagi. Torebka mojej towarzyszki jest tak ładna jak właścicielka. I niech mnie szlag trafi, jeżeli nie ma w niej drobnych. Żeby przez kobietę zaniedbać pociąg? To do mnie niepodobne. Poczekam, aż uśnie rudowłosa piękność, wtedy bliżej przyjrzę się torebce.
Otrzymuję bilet z powrotem, kiedy dziewczyna zadaje pytanie:
– Czy są gdzieś wolne miejsca? Chciałam prosić o zamianę przedziału.
Mężczyzna uśmiecha się dobrotliwie, jakby rozumiał sytuację.
– Tak, są. Proszę pójść za mną, zaraz panią zaprowadzę. – Po chwili zwraca się do mnie z mniej sympatyczną miną. – A panu radzę uchylić okno choć na kilka minut.
Tak koleje traktują klientów? Gdybym nie był sobą, napisałbym skargę.
***
Nie ma lali, nie ma torebki, za to mam przedział dla siebie. W każdej sytuacji można znaleźć pozytywy.
Uchylam okno, nie zniosę kolejnych uwag. Nie wiem, co ze sobą zrobić? Rozłożyć się na trzech miejscach? Zasnąć? To nie jest znowu takie bezpieczne, bo ktoś może mnie okraść. Zapinam kurtkę pod samą szyję, bo w wewnętrznej kieszeni trzymam pieniądze.
Zaczynam chodzić od drzwi do okna.
Znowu widzę konduktora, tym razem znacznie młodszego, którego wygląd mnie niepokoi. Coś jest w tym człowieku nienaturalnego i nawet w jego ruchach dostrzegam sztuczność.
– Panie profesorze, są wolne miejsca – odzywa się do osoby poza zasięgiem mojego wzroku.
Do przedziału wchodzi siwy starzec, niewysoki, a na dodatek zgarbiony. Na moje wyczucie wieku dobija setki, chociaż oceniając po ruchach, jeszcze jest całkiem dziarski. Ma tak pomarszczoną twarz jak zmięty papierek. W jego wodzie po goleniu dominuje zapach sosny. Nie jestem zwolennikiem natury, nie urzeka mnie piękno przyrody. Zdecydowanie wolę miasto. Muszę jednak stwierdzić, że nie czułem do tej pory ładniejszego zapachu. Myślę nawet, że był stworzony dla mnie. Pod wpływem woni chyba miesza mi się w głowie.
Profesor jest naburmuszony, chociaż bąknął dobry wieczór. Jego marynarka przypomina tę z rynku, z której wyciągnąłem bilet. Wątpię, żeby to był ten sam człowiek.
Wracam na miejsce przy oknie, on siada naprzeciw. Wchodzi jeszcze jeden mężczyzna, też jakiś dziwny, a właściwie jego uśmiech, który nie schodzi z twarzy i wygląda jak przyklejony. A może ma porażone mięśnie?
Gość ukłonił się i zajął miejsce obok profesora. Trudno określić jego wiek, równie dobrze może mieć trzydzieści lat jak i czterdzieści.
Starzec nie spuszcza ze mnie mętnego wzroku i mam wrażenie, że widzi we mnie coś gorszego niż robaka. W dodatku z niedowierzaniem na twarzy wykrzywia usta, jakby się mną brzydził, ale z jakiego powodu? Przecież nie zająłem mu miejsca.
A może?
Podróż z każdą upływającą minutą staje się coraz bardziej męcząca. Powietrze gęstnieje w przedziale, mimo otwartego okna. Czuję nieprzyjemne mrowienie na całym ciele.
Zbieram się na odwagę, bo nie wytrzymam dłużej napięcia.
– Dziadek, co cię tak we mnie interesuje? – pytam, choć sam słyszę w głosie brak pewności.
– Muszę raz na zawsze wybić coś sobie z głowy i zrobię to o pierwszej w nocy – stwierdza. – Byłem i jestem egoistą, więc interesuję się i patrzę tylko na siebie.
W jego ochrypłym głosie słyszę znajomą barwę, chociaż nie potrafię dopasować jej do osoby. Zagłębiam się we wspomnieniach, ale ktoś mi umyka. Tracę chęć do rozmowy i odwagę.
Druga sprawa, że nie spodziewałem się filozoficznego wykładu, co mnie obchodzi kim jest, większego egoisty niż ja nie widziałem. Tylko jego pierwsze słowa mnie niepokoją, bo zabrzmiały jak groźba. I nie jestem przekonany, czy mnie czy sobie chce wybić coś z głowy. Sprawdzam godzinę na komórce, do pierwszej zostało ponad trzydzieści minut. Wciskam się w kąt, by stać się jak najmniej widoczny. Nie znoszę, kiedy mnie obserwują!
Starzec mruży oczy, jakby chciał dostrzec we mnie coś jeszcze. Posiadam wyjątkowy uśmiech, ale mu go nie poślę. Gdzieś dziadka już widziałem, jestem gotowy przysiąc. Ma coś znajomego w posturze i rysach. Tylko kiedy i gdzie? Chyba jednak się mylę, może spotkałem kogoś podobnego? Unosi głowę i dopiero teraz zauważam na jego brodzie paskudną bliznę, długości około czterech centymetrów. Ciekawe, gdzie się dorobił czegoś takiego, chyba nie na uczelni? To niemożliwe, żebym wcześniej go widział. Zapamiętałbym taką bliznę.
Jego towarzysz, jak kamera przemysłowa podąża oczami za każdym ruchem. Ten typ niepokoi mnie swoim zachowaniem i skrzywionymi na kształt uśmiechu ustami.
Nigdy więcej nie wsiądę do pierwszej klasy, obiecuję. Może jest wygodnie, ale towarzystwo zupełnie nie w moim guście. Nikt nie jest naturalny ani ludzki.
Mam zamiar udawać, że zasypiam, ale czujność mi nie pozwala.
Wewnętrzny głos mi podpowiada, że profesor ma wobec mnie niecne zamiary.
Z drugiej strony jest dziwnie bliski, bardziej niż dobry znajomy. Przez sprzeczność staję się coraz bardziej rozdrażniony.
Robi się raz zimno, raz gorąco, zalewają mnie poty i jestem spięty jak przed egzaminem. Strach zaciska pętle na gardle. Nie znoszę tego, ale muszę ciągle intensywnie myśleć.
– Panie profesorze, może zamknę okno? – odzywa się młodszy mężczyzna, nienaturalnym głosem.
– Nie trzeba – odpowiada starzec, nieprzerwanie skupiony na mojej osobie.
Czego on chce ode mnie? Co za dziwak!
– A może soku się pan napije? – proponuje towarzysz profesora i wyciąga z kieszeni marynarki małą butelkę.
Zwracam uwagę na jego dłonie, są idealnie gładkie, bez zgięć, widocznych żył i kostek. To nie człowiek, to maszyna, obciągnięta gumową imitacją skóry.
Całą kolację mam w przełyku i czuję tętno krwi w skroniach.
W co ja wdepnąłem?
Przenoszę wzrok na profesora. Z kimś mi się kojarzy? W palcach obraca mój pociąg kieszonkowy. Ale jak, kiedy i który mi go wyciągnął? Przecież nie usnąłem. A może jednak? Niczego już nie jestem pewny i mam wrażenie, że wariuję w tym przedziale.
Dostrzegam na twarzy starca znajomy uśmiech. Odwracam się do okna, patrzę na swoje odbicie w szybie. Domyślam się, kim jest profesor, choć to niemożliwe. Odkrycie nie mieści mi się w głowie. Rozszerzam oczy z niedowierzania. Nie dopuszczam do siebie tej myśli! Wypieram ją siłą sugestii, po prostu nie chcę uwierzyć! Trudno mi jest oddychać, skupić się na czymkolwiek.
Łapię plecak i uciekam, dopóki jeszcze mogę.
W pustym korytarzu nabieram w płuca powietrza i przyglądam się drżącym rękom. Do jakiego stanu się doprowadziłem. Trochę uspokajam nerwy. Muszę znaleźć się wśród ludzi. Próbuję wejść do sąsiedniego przedziału, a rudowłosa dziewczyna zasuwa przede mną zasłonę. W następnym kobieta pokazuje, że wszystkie miejsca są zajęte. Trzeci jest zarezerwowany. Uderzam głową o szybę, bo nie potrafię zrozumieć do czego zmierzają okoliczności. Gdzie bym nie ruszył, co bym nie zrobił, nie widzę drogi ucieczki. Fatum zawisło nade mną, ale prawie fizyczne, wręcz namacalne.
Zawracam, ale towarzysz profesora wychodzi z przedziału. Maszyna nie jest tu przez przypadek, podejrzewam zaplanowaną akcję.
Zbieram resztki sił i biegnę do następnego wagonu.
Jestem prawie u celu, a do mojej świadomości wkrada się szczęście. Złudne.
Szlag by to trafił, drogę zagradza mi konduktor, ten drugi, też nieczłowiek. Czuję, że jestem osaczony, a zrobiony krok do tyłu tylko mnie w tym utwierdza. Napotykam opór i wiem kto za mną stoi. Nawet się nie oglądam. Ze strachu potrafię jedynie zesztywnieć.
– Dlaczego profesor nie zrobi więcej, przecież wie, do czego niedługo dojdzie? – pyta cyborg w mundurze konduktora.
– Przybył tu tylko dla siebie – odpowiada ten, który stoi za moimi plecami. – Twierdzi, że kieruje nim egoizm.
– To może my coś zrobimy?
– A wgrał ci instrukcję postępowania?
– Nie.
– Ja też nie wiem, co robić.
Stoję, przysłuchuję się rozmowie, z której nic nie rozumiem. Oszalałem, bo nie wiem, w jaki sposób się uratować. Stoję tylko i czekam, jak ostatni głupiec.
Konduktor kopniakami wyważa drzwi. Przeraża mnie jego siła. Stalowe skrzydło turkocze wraz z maszyną. Czuję mocny uścisk wokół tułowia. Próbuję się wyśliznąć, opieram nogi o ścianę i wołam o pomoc. Za późno, cyborg bez trudu wyrzuca mnie z pociągu.
****
Śmierć zagląda mi w oczy, uderzam o kamienie i na moment tracę przytomność.
Turlam się z nasypu, zatrzymuję.
Leżę twarzą do nieba, ale nie otwieram oczu. Nie mogę myśleć o niczym innym, tylko o bólu w każdej części ciała. Coś mnie piecze, kiedy oddycham. Z trudem przełykam ślinę i czuję metaliczny posmak w ustach. Wszystko jest lepsze od tego, co przeżyłem wcześniej.
W końcu dociera do mnie położenie, w jakim się znalazłem. Zaczynam się bać, że nikt mnie tutaj nie znajdzie.
Z trudem otwieram oczy, chyba mam spuchnięte powieki. Nie widzę gwiazd, pewnie nadal zasłaniają je chmury.
I znów pojawia się rozbłysk i dwa kolejne, po których przez kilka sekund pozostają poziome smugi światła. Nic mnie nie dziwi i nie wracam myślami do sennego koszmaru. Gdybym znalazł trochę siły, by wyciągnąć rękę, pomachałbym sobie na pożegnanie.
Leżę.
Turkot pociągu jest coraz cichszy.
Dociera z oddali zgrzyt metalu, jakby otwierała się brama piekła. Przeszywa ziemię i moje ciało. Po chwili słyszę huk, a później następny. Nie jestem w stanie myśleć co się stało. Z bólu pęka głowa i drżą mięśnie.
Staram się podnieść, ale udaje mi się to za którymś razem. Świat wiruje przed oczami, ale w końcu utrzymuję równowagę. Najmocniej doskwiera prawe kolano, ale chyba nic nie złamałem.
Żyję!
Podążam w stronę świateł i wyrzucanych iskier. Właściwie się wlokę, bo nie mogę pewnie stawiać prawej nogi. Szukam jakiegoś kija, ale jest zbyt ciemno. Podejrzewam, że przed nasypem znajdują się świeżo zaorane pola, bo ziemia lepi się do butów.
Jestem w połowie drogi, kiedy słyszę wycie syren i szum nad głową, aż instynktownie się kulę. Lecą helikoptery. Próbuję je policzyć, lecz tracę odwagę i siłę.
Zaczyna mżyć, nie zastanawiam się, idę, choć jest mi coraz zimniej. Ból już mi tak nie doskwiera, widocznie go rozchodziłem.
Czym jestem bliżej, tym jest jaśniej. Pewnie rozstawili reflektory. Dwa ostatnie wagony stoją na torach, a kilka zsunęło się z nasypu. Nie chcę patrzeć, a z drugiej strony czuję, że powinienem. Staję się widzem, chociaż trochę zbyt obojętnym.
Najważniejsze, że ja przeżyłem.
Coraz wyraźniejszy lament wiernie mi towarzyszy już od jakiegoś czasu. Przystaję, muszę odpocząć. Ogarnia mnie irracjonalny lęk, przed tym co zobaczę, a jednak robię krok za krokiem.
Niektóre wagony koziołkowały, dwie lokomotywy są roztrzaskane. Podróżni mieszają się ze strażakami, policjantami i ratownikami medycznymi. Ruch jak w dużym mieście, a hałas nawet większy, bo strażacy tną wagony. Do plastikowych czarnych worków znoszone są ciała tych, którzy zginęli. Liczyć nie będę, inni zrobią to dokładniej.
Z jednego wystają rude włosy. Zbliżam się i w końcu wymiotuję. Wyrzucam z siebie kolację, a nawet coś więcej. Na horyzoncie zaczyna jaśnieć i nie wiem czego szukam na niebie. Czuję się pusty w środku, wyczyszczony z siebie wczorajszego, a jeszcze nieukształtowany dzisiejszy.
Kilka kroków przede mną upada mężczyzna. Podchodzę i wyciągam rękę.
– Pomóc? – pytam.
– Za chwilę, tylko niech mi się przestanie kręcić w głowie.
W końcu chwyta moją dłoń, a kiedy się podnosi, zauważam wystający mu z kieszeni rulon banknotów.
– Niech pan schowa głębiej pieniądze, bo zaraz pan zgubi – mówię i nie wierzę własnym słowom. Widocznie wypchnięty z pociągu, upadłem na głowę.
– Dziękuję – odpowiada i próbuje się uśmiechnąć.
Podchodzą do nas ratownicy medyczni. Jeden uwalnia mnie od mężczyzny, drugi świeci latarką w oczy.
– Jak się pan czuje? – pyta.
– Chyba przeżyję – odpowiadam, bo tak do końca nie jestem pewien.
– Wszystko będzie dobrze – zapewnia. – Coś pana boli?
– Prawe kolano, ale jakoś kuśtykam.
Ratownik kuca, a po chwili się podnosi. Zatrzymuje wzrok na mojej twarz, którą bierze w ręce i przekręca na bok.
– Kolano trzeba prześwietlić i zszyć ranę na brodzie, zostanie paskudna, taka na cztery centymetry blizna, chociaż przy dzisiejszym stanie medycyny estetycznej może po latach będzie niezauważalna.
Prycham pod nosem i stanowczo stwierdzam:
– Zostanie!
Rozpinam kurtkę i macam bluzę. Pociąg kieszonkowy jest na miejscu, ale ten z przenośni wybiłem sobie z głowy, tak jak wcześniej obiecałem.
Hej, Milis!
Wracam pobetowo i oczywiście piszę z telefonu, więc teraz będzie krótko:)
Bardzo podobało mi się, jak nakreśliłaś postać narratora. Czuć, że to facet z krwi i kości, a nie generyczny wydmuszka. Super robotę robi tu narracja pierwszoosobowa, którą zastosowałaś naprawdę umiejętnie;)
Akcja wyraźnie przyspiesza w momencie, gdy narrator trafia do pociągu. Fajnie budujesz napięcie towarzyszące wydarzeniom, które miały tam miejsce.
Z uwag stricte pobetowych, podoba mi się kierunek, w którym poszły wprowadzane przez Ciebie zmiany. Twist z profesorem stał się znacznie bardziej czytelny.
Pozdrawiam, polecam do biblioteki i życzę powodzenia w konkursie ,)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cezary,
bardzo dziękuję za betę, komentarz, a klika to się nie spodziewałam, więc tym bardziej dziękuję
Pozdrawiam serdecznie i też życzę powodzenia w konkursie!
He-he-he chciałbym z tego miejsca pozdrowić wszystkich, którzy twierdzili, że bohater mojego “Palca” za dużo myśli ;) Tutaj to dopiero mamy filozofa! ;)
A tak poważnie, podobało mi się. Lubię bohaterów-drani, a ten zainteresował mnie od samego początku. Twoja narracja nie jest zbyt elegancja (dużo zdań prostych), ale bardzo pasuje do tego typu bohatera i równocześnie, jako pierwszoosobowa, bardzo pasuje do opowiadania.
Zakończenie mnie nie zachwyciło, ale równocześnie daje twista całemu opowiadaniu, więc jest ok. Po prostu liczyłem na to, że kieszonkowy talent bohatera zostanie jeszcze jakoś ciekawie wykorzystany poza kradzieżą biletu.
“I tak stałem się posiadaczem pociągu kieszonkowego, dosłownie i w przenośni”. – fajne zdanie.
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Zabawa językiem przednia, gratuluję pomysłu.
Podobał mi się Twój łajdak. Jego złolowatość jest wielowymiarowa, bo nie dość, że egoista, to seksista, a o reszcie nie wspomnę…
Zarzutem na pewno będzie brak grozy. Oczywiście dzieje się (to na plus), mają miejsca okropne wydarzenia, ale brakowało mi poczucia niepokoju, jeżących się włosów i takich tam.
Czytało mi się wyśmienicie z licznymi uśmiechami, a nawet chichotami (to w sumie też jest zarzut biorąc pod uwagę tematykę;) Mi też głównie huhory wychodzą, zamiast horrorów.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Marcin_Maksymilian,
Dziękuję za komentarz, fakt opowiadanie to głównie przemyślenia, a tak poważnie to był pewnego rodzaju eksperyment z mojej strony, a właściwie prawie wszystko. Trochę zabrakło mi czasu na przemyślenie zakończenia, ale chyba było warto spróbować dla samej zabawy.
Pozdrawiam serdecznie
Ambush,
Jeszcze raz bardzo dziękuję za betę, komentarz i klika. W sumie to zdawałam sobie sprawę, że to nie horror już podczas pisania. Może kiedyś, uda mi się napisać opowiadanie grozy, teraz zostaję przy huhorach.
Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dziękuję!
Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)
Bardzo fajne opowiadanie. Ciekawy bohater o swoistej moralności. Przypomina kieszonkowca z filmu Bressona. Musiał być bardzo inteligentny, bo ewidentnie przed przemianą marnował się w swoim fachu. Świetnie napisane z masą obyczajowych spostrzeżeń.
Klikam. Pozdrawiam.
Koalo75,
Bardzo dziękuję za przeczytanie, wiem, że mam zaległych dużo tekstów(i Twój, czyli jednego z moich ulubionych |Autorów) przeczytam po 25-tym, bo w pracy też mam zaległości.
Pozdrawiam serdecznie
AP,
Wielkie dzięki za przeczytanie, komentarz i za klika. Podobnie, jak pisałam do Koali75, wiem, że Twój tekst też mam zaległy i mam z tego powody wyrzuty sumienia, nadrobię po 25-tym.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie
a klika to się nie spodziewałam, więc tym bardziej dziękuję
tekst jest naprawdę fajny, więc zasługuje na klika :) to, że “czepiam się” niektórych elementów w trakcie bety, wcale nie oznacza, że opowiadanie mi się nie podoba :P
He-he-he chciałbym z tego miejsca pozdrowić wszystkich, którzy twierdzili, że bohater mojego “Palca” za dużo myśli ;) Tutaj to dopiero mamy filozofa! ;)
Czuję się wywołany do tablicy, więc (cytując klasyka) pokazuję i objaśniam :D Musisz zwrócić uwagę, że w tekście Milis narrator na bieżąco i płynnie komentuje otaczającą go rzeczywistość i nie dyskutuje sam ze sobą :P Z mojej perspektywy wszystko rozbija się o formę tych przemyśleń :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cezary,
bardzo dobrze, że się czepiasz i za to też jestem wdzięczna. Po prostu byłam znużona tekstem.
Pozdrawiam!
Hej,
wracam z komentarzem po betowym :). Podoba mi się jak zbudowany jest bohater. Ciekawe jest to, że profesor nadal egoistycznie poświęca innych by zmienić samego siebie z przeszłości :). Wyszedł taki trochę paradoks, by zmienić samego siebie, profesor dokonuje katastrofy kosztem życia innych pasażerów, by on sam z przeszłości mógł się stać lepszym człowiekiem.
Pomysł bardzo ciekawy i dlatego klikam oraz pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Hej, Bardjaskier,
jeszcze raz dziękuję za betę, komentarz i za klika. Muszę wyjaśnić, że profesor nie dokonuje katastrofy, wie tylko, że nastąpi i niestety nic nie robi, żeby ją powstrzymać. Może powinnam to podkreślić bardziej. Przybywa tylko dla siebie, inni go nie obchodzą.
Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam!
ED: W sumie wszystko zmierza do tego, że Sebastian zmieni (zdobędzie) wykształcenie, zmieni zajęcie, środowisko, ale pozostanie takim samym egoistą, jakim był, okradając Kryśkę.
Hej
Dobre opowiadanie. Fajnie, że bohater jest jakiś, jest draniem, ale w sumie jakoś mu wybaczam te wszystkie jego grzeszki. To już druga pętla (albo jakaś jej forma) w tym konkursie i pojawia się jeszcze później niż w tym drugim opowiadaniu, więc też zaskakuje.
Choć może troszkę przez to brakuje wyjaśnienia co właściwie się dzieje, czy on wraca by poprawić czy zawsze wykoleja pociąg? No nie wiadomo.
Niemniej jednak czytało się przyjemnie.
Od strony technicznej usunąłbym puste wiersze i ewentualnie od czasu do czasu wrzucił trzy kropki.
Dwa drobiazgi:
przyśpieszam kroki.
kroku?
Robi się raz zimo, raz gorąco
zimno
Pozdrawiam i klikam!
Hej, Edwardzie Pitowski,
Bardzo dziękuję za komentarz, klika i szczerze się cieszę, że opowiadanie uznałeś za dobre. Dzięki za wytknięcie baboli. Profesor wraca tylko po to, żeby wybić sobie z głowy pociąg do kradzieży, ale wie też, że dojdzie do katastrofy, ale nic nie robi, żeby jej zapobiec. Widocznie źle przekazałam, trudno, może następnym razem wyjdzie lepiej.
Pozdrawiam serdecznie!
P.S.
Tylko skończę pracę, obiecuję przeczytać Twoje opowiadanie, jak i wiele innych
W mojej opinii średni tekścik.
Tytułowy pociąg kieszonkowy jest elementem symbolicznym, tak naprawdę można by go zastąpić czymkolwiek innym. No ale konkurs, wiadomo.
Trudno mi uwierzyć, że chłopak, który jest złodziejaszkiem i utrzymankiem, w przyszłości miałby zostać profesorem-konstruktorem robotów. Brakło mi do tego przesłanek. Tożsamości profesora zresztą domyśliłem się szybko – trochę dziwne, że bohater odruchowo nie sprawdził kieszeni, w której trzymał zabawkę, gdy jeszcze siedział w przedziale. To wydaje mi się takie naturalne zachowanie osoby okradzionej, choć na szczęście nie miałem okazji się przekonać.
Brakuje mi też błyskotliwego wyjaśnienia całej sytuacji. To uderzenie w głowę i przejście na “dobrą stronę” nazbyt ckliwe, niepoparte jakąś sytuacją, która by rzeczywiście przekazywała: “kradzież nie popłaca”.
Z plusów; czyta się dobrze, nie nudziłem się ani przez moment. Na początku fajna zabawa słowem “pociągiem”. No i ten bohater dobrze wyszedł – charakterny :)
Trudno określić jego wiek, równie dobrze może mieć trzydzieści lat jak i czterdzieści.
Mam wrażenie, że wybrałaś akurat taki przedział wiekowy, w którym ludzie najmniej się zmieniają i niejedną osobę idzie źle ocenić ;)
Pzdr, powodzenia w konkursie!
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
Hej,
Też nie bardzo jestem zadowolona, ale i tak nie miałam czasu na analizę i przemyślenie zakończenia. Bohater zmienia(zdobywa) jedynie wykształcenie i pracę, nie staje się osobą pozytywną. Do końca jest egoistą. Nie wybrałam przedziału wiekowego człowieka, tylko maszyny, bo wydaję mi się, że tak mniej więcej wyglądają roboty. Bohater był w kurtce(zapiętej pod samą szyję), pociąg w kieszeni bluzy, moim zdaniem mógł nie sprawdzić.
Za komentarz dziękuję i pozdrawiam serdecznie!
Bohater był w kurtce(zapiętej pod samą szyję), pociąg w kieszeni bluzy, moim zdaniem mógł nie sprawdzić.
Wiesz, tym bardziej zaskakujące, że ktoś by zawinął amulet ;)
Ale to drobnostka.
Z wiekiem chodziło mi o to, że bohater w tej scenie zastanawia się, ile lat ma postać wchodząca do przedziału. Nie wie, że jest to robot. I kiedy zastanawia się, że może on mieć 30 alb 40 to jest to dziwne, bo ludzie w tym wieku wyglądają podobnie. Jakby zastanawiał się, czy ma 20 czy 60 – o! to świadczyłoby, że wygląd jest jakiś dziwny, może “nieludzki”.
No, tyle ode mnie. Trzym się.
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
Historia w porządku, acz dość szybko domyśliłam się tożsamości profesora. Blizna stanowiła tylko potwierdzenie i jak dla mnie tak szczegółowy opis przyszłej blizny to przesada.
Doceniam zabawę słowem z “kieszonkowym pociągiem”.
Czytało się przyjemnie.
ścieram bród z kurtki i spodni.
Ojjj. Paskudny ortograf.
Babska logika rządzi!
Finkla,
bardzo dziękuję za przeczytanie i wyłapanie ortografa, poprawiłam
Na opowiadanie zabrakło mi czasu, ale skoro pobrałam bilet, to coś wstawiłam , sama nie bardzo zadowolona z tekstu. Z drugiej strony miałam trochę zabawy z narracją i bohaterem.
Pozdrawiam
Kiedy matki zabierały nas do domy, zobaczyłem, jak zabawka wystaje Bartusiowi z kieszeni.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Hej, Anet,
poprawiłam i dziękuję
cezary_cezary – “Musisz zwrócić uwagę, że w tekście Milis narrator na bieżąco i płynnie komentuje otaczającą go rzeczywistość i nie dyskutuje sam ze sobą :P” – bo jeszcze nie wszedł w tę fazę;)
Milis dopiero eksperymentuje, wkrótce jej bohaterowie będą nie tylko ze sobą dyskutować, ale się sami ze sobą pokłócą. Dajmy im trochę czasu ;)
(Pa Ja tam lubię opowiadania psychologiczne, więc czekam z nadzieją i popcornem)
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Marcinie_Maksymilianie,
też bardzo lubię opowieści psychologiczne, ale narracja prowadzona w pierwszej osobie, czasie teraźniejszym i bohater mężczyzna – to cały eksperyment na dzień dzisiejszy. Jak zdobędę kiedyś odpowiednią wiedzę, a jeszcze lepiej wspomnienia osoby chorej, być może pokuszę się o coś więcej, ale wtedy z pewnością mój tekst niewiele będzie miał wspólnego z fantastyką. Mam wiele zaległych opowiadań, w tym i Twoje, kiedy przeczytam, zorientuję się o co toczy się dyskusja.
Pozdrawiam serdecznie!
Dobrze mi się czytało. Udało ci się stworzyć bardzo wiarygodnego bohatera, szczerze go nie lubiłam Ale może to, co go spotkało wyszło mu na dobre.
Pusia,
dziękuję za przeczytanie i komentarz. Myślę, że bohater się nie zmienił.
Pozdrawiam serdecznie
Hej!
Na początku uciekła linijka.
Bohater ma trochę taki męczący słowotok, opowiada wszystko o swoim życiu, czuję się dość przytłoczona, zwłaszcza jak wjeżdżają te wielkie bloki tekstu, czego się bał.
Na plus pociąg kieszonkowy jako amulet przynoszący szczęście.
Bohater to niezły gnojek, uch, no ale ja tam lubię poczytać o takich, ktorych nie lubię. Wkurzający, ale przynajmniej nie czysty jak łza. ;) I wyrazisty: złodziej, flirciarz, narcyz.
Nawet słowa nie ma z kim
Też uciekła linijka.
Jeśli chodzi o starca i jego tekst: no czuć, jakby to był bohater, tylko z przyszłości.
Nagmatwałeś trochę i wszystko się wyjaśnia, no ale jakoś też nie porywa tak bardzo, brakuje mi tu grozy, opowiadanie odebrałam bardziej jako obyczajowe.
Sam wypadek i zmiana bohatera trochę zbyt nagła i mało realna. Nie chodzi o to, że tak się nie zdarza, ale czegoś mi tu zabrakło, żebym mogła kupić tę przemianę.
Ale czytało się nieźle, językowo nie miałam problemu.
Pozdrawiam,
Ananke
Anake,
dziękuję za przeczytanie i komentarz
Pozdrawiam!
Milis, mogę docenić Twoje starania, aby bohater okazał się wiarygodny, ale nic nie poradzę, że nie trawię takich cwaniaczków-zarozumialców, więc choć czytałam tę historię bez przykrości, to muszę wyznać, że i satysfakcji szczególnej nie odczułam.
A najbardziej nie pojmuję, jakim sposobem ten drań-kieszonkowiec zdobył wykształcenie i profesurę – to, jak na moje wyobrażenie, kupy się nie trzyma.
…stragany uginają się pod ciężarem towarów,
a kupujących jak na lekarstwo. → Zbędny enter.
Wiadomo, czym organ mniej zużyty, tym lepszy. → Wiadomo, im organ mniej zużyty, tym lepszy.
Nad głową przelatuje mi stado wron… → Zbędny zaimek.
Właściwie rozmazałem go po ubraniach. → Właściwie rozmazałem go po ubraniu.
Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.
Nawet słowa nie ma
z kim zamienić. → Zbędny enter.
Muszę jednak stwierdzić, że nie czułem do tej pory ładniejszego zapachu. Śmiem nawet stwierdzić, że… → Czy to celowe powtórzenie?
Strach zaciska pętle na moim gardle. → Czy zaimek jest konieczny?
Z bólu pęka mi głowa i drżą mięśnie. Staram się podnieść, ale udaje mi się to za którymś razem. Świat wiruje mi przed… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?
Czym jestem bliżej, tym jest jaśniej. -> Im jestem bliżej, tym jest jaśniej.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy,
bardzo, bardzo dziękuję Bohater też nie budził mojej sympatii, a mogę zdradzić, że miał być jeszcze bardziej obrzydliwy, ale nie dałam rady i trochę zbrakło mi czasu. Czy mógł zostać profesorem, niestety nie znam takiej osoby. Biję się w piersi, powinnam to przemyśleć. Za wytknięcie baboli, a szczególnie za im, też serdecznie dziękuję. Wszystko poprawiłam
A wiadomo, czy on został profesorem, czy tylko tak się przedstawiał? Kto zagląda w dyplom szalonemu naukowcowi?
Babska logika rządzi!
Finkla, super
Milis, bardzo się cieszę, że mogłam się przydać. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, zawsze
Milis, dziękuję. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć,
Ciekawe opowiadanie, dobry twist na koniec z tym spotkaniem samego siebie z przyszłości. Odnośniki do sprawunków obyczajowych i akcenty humorystyczne też na plus. Z drugiej strony dość długo kazałeś czekać na jakąkolwiek grozę, a użyty czas teraźniejszy wraz z przebiegiem akcji coraz bardziej mnie męczył. Typowy Grabiński to na pewno nie jest, ale może to dobrze, że pozostałeś przy takiej koncepcji.
Pozdrawiam.
Cześć.
JPolsky, dziękuję za odwiedziny i komentarz i za to, że uznałeś mnie za mężczyznę Grozy w moim opowiadaniu niewiele, a Grabińskiego nawet nie starałam się naśladować. Szczerze, to chciałam coś w końcu napisać, a skoro nadarzyła się okazja… Osobiście też wolę czas przeszły, ale chciałam spróbować i przyznam się, że miałam trochę zabawy z czasem i pierwszą osobą i bohaterem mężczyzną
Pozdrawiam!
Ojej, przepraszam Cię za pomyłkę w płci???? Musiałem nie doczytać w opisie przy nicku. Mam nadzieję, że wybaczysz i obejdzie się bez procesów sądowych???? Miłego dnia????
Hej,
Spokojnie, marzę o tym , żeby pisać jak facet
Cześć, Milis. Majstersztyk. Wprowadzenie, rozwinięcie, zakończenie otwarte, dzięki czemu mogę sobie rozmyślać. Bardzo mi się podobało. Ciekawi mnie jeszcze, co się stało z Kryśką. Pozdrawiam.