- Opowiadanie: Milis - Pociąg kieszonkowy

Pociąg kieszonkowy

Hasło: jak w ty­tu­le - Po­ciąg kie­szon­ko­wy, go­dzi­na 1:00(wio­sna)

Bar­dzo dzię­ku­ję za betę, Am­bush, Bar­dja­skier i Ce­za­ry­_Ce­za­ry je­ste­ście świet­ni!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Pociąg kieszonkowy

Po­czą­tek wio­sny, ba­za­ro­we stra­ga­ny ugi­na­ją się pod cię­ża­rem to­wa­rów,

a ku­pu­ją­cych jak na le­kar­stwo. Może dla­te­go, że tak po­chmur­no?

Przy­gnę­bia­ją­ce po­łu­dnie.

Nie­wie­le za­ro­bi­łem pod­czas czte­rech go­dzin pracy. Znaj­du­ję coraz wię­cej kart płat­ni­czych i coraz mniej go­tów­ki. Nie będę ry­zy­ko­wał wy­płat z ban­ko­ma­tów ani za­ku­pów w skle­pach. Raz mnie pra­wie zła­pa­li. Wszę­dzie mon­tu­ją ka­me­ry, żad­nej pry­wat­no­ści. Port­fe­le wy­rzu­cam do śmiet­ni­ka. Muszę kupić kom­pu­ter i za­cząć czy­ścić konta ban­ko­we. Tylko czy wtedy będę sobą, bo prócz przy­ziem­nych po­cią­gów, ta­kich jak do ko­biet czy al­ko­ho­lu, mam jesz­cze po­ciąg kie­szon­ko­wy? Nie wiem czy od uro­dze­nia, ale pa­mię­tam mo­ment, kiedy go od­kry­łem. Od tam­tej chwi­li wiem, że w życiu można mieć wszyst­ko, przy­naj­mniej w moim dwu­dzie­sto­dwu­let­nim.

 

***

 

W przed­szko­lu przy­no­si­li­śmy re­so­ra­ki, a kiedy panie nie pa­trzy­ły ba­wi­li­śmy się nimi w kącie. Bar­tuś raz przy­niósł mi­nia­tu­ro­wy pa­ro­wóz po­łą­czo­ny na sztyw­no z wa­go­nem. Zie­lo­ny, błysz­czą­cy po­ciąg wy­da­wał mi się cudem i szczy­tem ma­rzeń. Wszy­scy mu za­zdro­ści­li­śmy, a sa­mo­lub jeden nie po­zwo­lił go nawet po­trzy­mać. Tego dnia nie spusz­cza­łem ko­le­gi z oczu. Kiedy matki za­bie­ra­ły nas do domów, zo­ba­czy­łem, jak za­baw­ka wy­sta­je Bar­tu­sio­wi z kie­sze­ni.

Wy­cią­gną­łem.

I tak sta­łem się po­sia­da­czem po­cią­gu kie­szon­ko­we­go, do­słow­nie i w prze­no­śni.

 

***

 

Roz­pi­nam kurt­kę i macam kie­szeń w blu­zie. Amu­let jest na miej­scu, nigdy się z nim nie roz­sta­ję. Przy­no­si mi szczę­ście. Za­wsze mam kasę i za­wsze znaj­dę pa­nien­kę, która mnie prze­no­cu­je. Choć mi­krus ze mnie, u ko­biet mam po­wo­dze­nie, jak dotąd żadna nie od­mó­wi­ła. Pew­nie to za­słu­ga uśmie­chu, albo oso­bi­ste­go uroku, a może wszyst­kie­go po tro­chu. Na dłuż­szą metę trze­ba mieć co nosić w spodniach.

Ponad pół roku temu matka wy­rzu­ci­ła mnie z domu. Twier­dzi­ła, że mój po­ciąg można wy­le­czyć. Co za bzdu­ra, prze­cież to nie cho­ro­ba, ra­czej ta­lent? Za­trzy­ma­ła kom­pu­ter i więk­szość go­tów­ki, którą po­sia­da­łem. Po­li­cji nie za­wia­do­mi­ła, więc pew­nie sama miała wąt­pli­wo­ści. Trud­no, za­ro­bię wię­cej i jesz­cze jej po­ka­żę. Nie wiem czemu, ale wspo­mnie­nie matki za­kłó­ca mój opty­mizm. Kiedy o niej po­my­ślę, zaraz coś mnie uwie­ra w środ­ku.

Co bym robił z ma­tu­rą po ogól­nia­ku? Sie­dział­bym na kasie w mar­ke­cie lub przez osiem go­dzin roz­kła­dał towar. Żad­nej przy­go­dy, zero ad­re­na­li­ny, uj­mu­jąc jed­nym sło­wem – nuda. Nauką nie mam za­mia­ru prze­cią­żać umy­słu, przez dłu­gie lata bę­dzie mi słu­żył.

Wia­do­mo, im organ mniej zu­ży­ty, tym lep­szy.

Naj­ła­twiej wy­cią­gnąć kasę ko­bie­tom na ba­za­rach. Krzy­ku po tym tyle, jakby już nigdy miały nie za­ro­bić lub nie do­stać renty.

Ludzi trud­no zro­zu­mieć.

Do­strze­gam roz­błysk na za­snu­tym chmu­ra­mi nie­bie, który, za­ni­ka­jąc, zo­sta­wia po­zio­me smugi świa­tła. Taki sam jak w moim kosz­ma­rze, który śnię… chyba od za­wsze. Za­trzy­mu­ję się, bo ogar­nia mnie lęk. Chwi­lę prze­ko­nu­ję sie­bie, że rze­czy­wi­sty roz­błysk jest da­le­ko i nic mi nie za­gra­ża. Wspo­mnie­nie kosz­ma­ru nie mija szyb­ko. We śnie po­chła­nia­ło mnie świa­tło i sta­wa­łem się przez mo­ment je­dy­nie ener­gią. Póź­niej coś wy­rzu­ca­ło mnie na ze­wnątrz i znów byłem czło­wie­kiem z krwi i kości, ale w innym świe­cie, a może tym samym, ale zmie­nio­nym. A teraz z za­dar­tą głową pa­trzę, jak zja­wi­sko mo­men­tal­nie znika. Idę w kie­run­ku rynku, cho­ciaż prze­czu­wam, że cie­ka­wość kie­dyś mnie zgubi.

Cyr­kow­cy po­pi­su­ją się sztucz­ka­mi – żon­gler rzuca pi­łecz­ka­mi, magik wy­cią­ga kró­li­ka z rę­ka­wa, a jesz­cze inny po­ły­ka pło­mie­nie. Może ten roz­błysk to ich spraw­ka? Jakie to ma zna­cze­nie, kiedy tłum ga­piów gęst­nie­je z mi­nu­ty na mi­nu­tę. Takie zbie­go­wi­sko naj­bar­dziej lubię, to wprost wy­ma­rzo­na sy­tu­acja. Po­ru­szam dłu­gi­mi, smu­kły­mi pal­ca­mi, nie tylko pia­ni­stom takie są po­trzeb­ne. Prze­su­wam się mię­dzy ludź­mi, wsu­wa­jąc dło­nie w kie­sze­nie. Męż­czy­zna trzy­ma dziec­ko na karku, a jego kurt­ka unosi się i nie przy­le­ga do ciała, inny trzy­ma płaszcz pod pachą. Żyć, nie umie­rać! Mam dwa port­fe­le i stu­zło­to­wy bank­not. Ko­bie­ta nie za­su­nę­ła zamka w tor­bie, więc staję się wła­ści­cie­lem na­dzia­nej port­mo­net­ki, w któ­rej nic nie brzę­czy. Do­strze­gam si­we­go star­ca z za­wie­szo­ną na ra­mie­niu ma­ry­nar­ką, po ma­te­ria­le widzę, że drogą. Przez mo­ment nie­zna­jo­my wy­da­je mi się bli­ski, to dziw­ne, bo widzę go je­dy­nie od tyłu. Z kie­sze­ni wy­sta­je bilet, więc wy­cią­gam, i jesz­cze chu­s­tecz­ki hi­gie­nicz­ne. Nigdy ni­czym nie gar­dzę. Wię­cej nic nie znaj­du­ję i mam chęć się­gnąć do kie­sze­ni spodni. Męż­czy­zna ni­cze­go nie czuje, do­słow­nie, jak­bym stał przed wie­sza­kiem. Za­czy­nam po­dej­rze­wać za­sadz­kę i roz­glą­dam się w po­szu­ki­wa­niu taj­nia­ków. Nikt mnie nie ob­ser­wu­je. Do­cie­ra do mnie gwar z miej­sca, gdzie wcze­śniej gra­so­wa­łem. Re­zy­gnu­ję z dal­szych prze­szu­ki­wań. Po­wo­li wy­co­fu­ję się z tłumu.

Kilka ulic dalej spraw­dzam, co zna­la­złem. Nawet nie­źle, a bilet jest ważny i o dziwo bez zniż­ki.

Wio­sna to dobra pora roku na zmia­nę miej­sca dzia­łal­no­ści. W Lu­bli­nie i tak za długo za­ba­wi­łem.

Wstę­pu­ję do skle­pu, dzi­siaj ja Kry­ś­ce za­fun­du­ję ko­la­cję.

 

***

 

Pa­ku­ję po­śpiesz­nie ple­cak, wkła­dam dwie prze­po­co­ne pod­ko­szul­ki, parę sli­pów na zmia­nę i śmier­dzą­ce skar­pet­ki. Prze­szu­ku­ję miesz­ka­nie, pod ławą za­uwa­żam czar­ne spodnie. To nie moje, wi­docz­nie Kryś­ka rzu­ci­ła. Wła­sne, wy­cią­gam spod ka­na­py z kil­ku­let­nim ku­rzem. Znaj­du­ję ko­lej­ne skar­pe­ty, ale żadna nie ma pary. Mo­głem to wcze­śniej po­zbie­rać i uprać, ale przed po­łu­dniem nie wie­dzia­łem, że stanę się wła­ści­cie­lem bi­le­tu na po­ciąg re­la­cji Lu­blin – Gdańsk Głów­ny.

Kry­ś­ce na­le­ża­ła się ko­la­cja po­że­gnal­na i bonus w łóżku. Mam czy­ste su­mie­nie, wy­wią­za­łem się ze zo­bo­wią­zań. Niech wspo­mi­na mnie cie­pło. Po­mi­mo cia­sno­ty i ba­ła­ga­nu po­ru­szam się naj­ci­szej jak umiem. Tu wy­star­czy jeden nie­ostroż­ny ruch, by wy­wo­łać efekt do­mi­na. Kryś­ka chra­pie jak niedź­wiedź w gaw­rze, ma sen dziew­czy­na!

Prze­wra­cam bu­tel­kę, ta szklan­kę i wszyst­ko leci z brzę­kiem na pod­ło­gę.

A ma­rzy­łem, żeby ulot­nić się bez słowa.

Kryś­ka się budzi i za­spa­nym gło­sem za­da­je py­ta­nie:

– Sebuś, a gdzie ty się wy­bie­rasz?

– Do pracy – od­po­wia­dam szcze­rze.

– Do­sta­łeś?

– Ja za­wsze pra­cu­ję.

– Gdzie? – Staje przede mną, taka jak ją Pan Bóg stwo­rzył, jesz­cze za­mro­czo­na al­ko­ho­lem.

Na­su­wam na nos ciem­ne oku­la­ry i po­sy­łam jej sze­ro­ki uśmiech.

– Wszę­dzie tam, gdzie je­stem.

– A kiedy wró­cisz? – pyta, prze­cią­ga­jąc się ni­czym kotka.

– Nie wrócę, to nasze po­że­gna­nie.

– Jak to?!

– Nie­zła z cie­bie dupa, ale to nie te cycki – wy­zna­ję praw­dę, chcąc skoń­czyć bez­sen­sow­ną dys­ku­sję.

Kryś­ka marsz­czy brwi i mo­men­tal­nie trzeź­wie­je.

– Ty chuju, przez tyle ty­go­dni cię kar­mi­łam, a ty mi mó­wisz o cyc­kach! – Chwy­ta po­dusz­kę i za­czy­na mnie okła­dać.

Za­kry­wam twarz, łapię ple­cak i ucie­kam z brud­ne­go miesz­ka­nia. Za drzwia­mi sły­szę szloch. Myśli, że pła­czem mnie za­trzy­ma. One wszyst­kie mają łzy na za­wo­ła­nie.

Otrzeź­wia mnie chłód, a na twa­rzy czuję wil­got­ne po­wie­trze. Wio­sna to dobry czas, a te­go­rocz­ną za­czy­nam od po­dró­ży nad morze. W do­dat­ku w prze­dzia­le pierw­szej klasy.

Wy­cią­gam te­le­fon, jest po dwu­dzie­stej pierw­szej. Prze­ska­ku­ję przez par­kan, bo czasu mam nie­wie­le.

Od­wra­cam głowę i widzę Kryś­kę w oknie. Jesz­cze nie wie, że przez na­stęp­nych kilka dni bę­dzie mnie utrzy­my­wać. W port­fe­lu miała nie­wie­le, pew­nie, jak wszy­scy dzi­siaj, wię­cej trzy­ma na kon­cie. A je­że­li nie, to po­ży­czy. Jakoś prze­ży­je.

Prze­li­czam bank­no­ty, tych kil­ka­na­ście stó­wek star­czy mi na ty­dzień, może dwa, ale mam na­dzie­ję, że przez ten czas za­ro­bię wię­cej. Umiem mno­żyć pie­nią­dze, ale też nie oszczę­dzam.

Na ulicy jest pusto, cza­sa­mi prze­jeż­dża sa­mo­chód, ciut szyb­ciej, niż idę.

Za­dzie­ram głowę, by jak Kant stwier­dzić, że niebo gwieź­dzi­ste nade mną, prawo mo­ral­ne we mnie. Moje wła­sne, dzię­ki któ­re­mu do­brze się czuję. Nawet księ­życ za­sło­ni­ły chmu­ry. Świa­tło la­tar­ni jest pew­niej­sze. Kto zresz­tą może oglą­dać gwiaz­dy w mie­ście?

O Dro­dze Mlecz­nej już nie wspo­mnę.

Przed Par­kiem Lu­do­wym się­gam po pa­pie­ro­sa i za­pa­lam. Za­cią­gam się kil­ku­krot­nie. Nie lubię ta­kich miejsc po zmro­ku. Aleje są oświe­tlo­ne, ale drze­wa i ich cie­nie na­pa­wa­ją lę­kiem. Echo roz­no­si dźwięk moich kro­ków. Nie mogę po­zbyć się wra­że­nia, że coś złego czai się za ple­ca­mi. Sły­szę po­hu­ki­wa­nie pusz­czy­ka, a po chwi­li cały chór pta­sich gło­sów. Skąd ich się tyle wzię­ło? Przy­po­mi­na­ją mi się słowa babci, która twier­dzi, że to wróż­ba czy­jejś śmier­ci. Nie mogę umrzeć kil­ka­dzie­siąt razy, więc pew­nie mnie to nie do­ty­czy, ale włosy i tak stają dęba. Roz­glą­dam się i nie za­trzy­mu­ję, nawet przy­śpie­szam kroku. Nad głową prze­la­tu­je stado wron, a w uszach dźwię­czy kra­ka­nie. Nie­moż­li­we, o tej porze? Ktoś mu­siał je spło­szyć. Robi mi się nie­do­brze, bo we­dług teo­rii babci, to też zły znak, a wła­ści­wie naj­gor­szy. Nie będę wie­rzył w za­bo­bo­ny i prze­są­dy, uspo­ka­jam sie­bie. Rzu­cam nie­do­pa­łek i bie­gnę. Pró­bu­ję za­po­mnieć o pta­sich ostrze­że­niach, my­śląc o po­dró­ży i cze­ka­ją­cej przy­go­dzie w Gdań­sku. Ale mam coraz więk­szą chęć wró­cić do Kryś­ki. Wró­cić, to też ozna­cza pecha! Za­cze­piam o coś butem i po se­kun­dzie leżę jak długi. Po­hu­ki­wa­nia mie­sza­ją się z kra­ka­niem. Jesz­cze chwi­la i osza­le­ję. Wsta­ję i bie­gnę. Nie zwa­żam na kłu­cie w boku i brak tchu w pier­siach. Nogi mnie nie za­wo­dzą, może to za­słu­ga przy­pad­ko­wych tre­nin­gów.

W końcu wy­bie­gam z parku i cie­szę się na widok do­brze oświe­tlo­nych ulic. Uspo­ka­jam od­dech, ście­ram brud z kurt­ki i spodni. Wła­ści­wie roz­ma­za­łem go po ubra­niu. Ża­łu­ję, że nie mia­łem czasu, by okrą­żyć park. Cóż po­cząć, duży wpływ na moje wy­cho­wa­nie miała bab­cia i przez to sta­łem się prze­sąd­ny.

Mijam coraz wię­cej prze­chod­niów, czuję spa­li­ny w po­wie­trzu. Lubię duże mia­sta, bo żyją na okrą­gło.

Znów widzę roz­błysk, na­stęp­ny i jesz­cze jeden w oko­li­cy dwor­ca. Świa­tła kur­czą się do po­zio­mych smug, by znik­nąć po kilku se­kun­dach. Staję, od­py­cham od sie­bie wspo­mnie­nia kosz­ma­rów, cho­ciaż to nie takie pro­ste. We­wnętrz­ny głos pod­po­wia­da, że dziw­ne zja­wi­sko ma dla mnie zna­cze­nie. Uśmie­cham się, my­śląc o dzi­siej­szym po­po­łu­dniu. To naj­lep­sza wróż­ba, a skoro trzy roz­bły­ski, to pew­nie za­ro­bek bę­dzie trzy razy więk­szy.

***

 

Je­stem na dwor­cu, wbie­gam na peron. Wy­dy­cham z ulgą po­wie­trze. Zdą­ży­łem. Mdlą mnie wonie sma­rów i olei. Nie widzę tłumu po­dróż­nych, a skry­cie na niego li­czy­łem. Wcho­dzę i od razu się cofam. Tym razem to nie ta klasa. Znaj­du­ję wagon, szu­kam prze­dzia­łu. No wypas, tak kom­for­to­wo jak w ho­te­lu, a czy­sto jak w domu mojej matki, choć nie ten za­pach. Na do­da­tek przy oknie sie­dzi lala jak z ko­lo­ro­we­go cza­so­pi­sma. Wie­dzia­łem, że ten bilet to nie tylko skra­wek pa­pie­ru. Prze­su­wam oku­la­ry na czoło i pusz­czam oko do rudej dziew­czy­ny. Krzy­wi usta i od­wra­ca głowę.

Znam się i ze skrom­ni­sia­mi.

Sia­dam na­prze­ciw ko­bie­ty i nie mogę ode­rwać od niej wzro­ku. Z bli­ska ład­niej­sza niż z da­le­ka. Wy­cią­ga książ­kę i za­sła­nia nią twarz. Czyta czy udaje? Tym razem muszę po­my­śleć, bo ta­kiej pa­nien­ce nie od­pusz­czę szyb­ko.

Wy­cią­gam dłoń i szcze­rzę zęby.

– Se­ba­stian – przed­sta­wiam się.

Pa­trzy na moją rękę i po chwi­li wraca do książ­ki. Ta­kiej nie spo­tka­łem. Coraz bar­dziej od­su­wa się w kąt prze­dzia­łu i na­cią­ga golf na za­dar­ty nosek.

No tak, ro­zu­miem, śmier­dzi mi z pasz­czy. Nie umy­łem zębów, a prze­cież z Kryś­ką wy­pi­li­śmy flasz­kę czy­stej. Szu­kam mię­to­wych pa­sty­lek w kie­sze­niach. Mam, wy­ci­skam jedną, a koń­czę na czte­rech. Czysz­czę zęby ję­zy­kiem i uśmie­cham się sze­ro­ko, a dziew­czy­na prze­wra­ca ocza­mi i wy­glą­da na znu­żo­ną moimi sta­ra­nia­mi.

W końcu czuję szarp­nię­cie wa­go­nu i sły­szę tur­kot kół.

Ru­szy­li­śmy!

Przy­bli­żam twarz do okna i je­dy­ne co widzę, to wła­sne od­bi­cie. Po raz pierw­szy nie­kom­for­to­wo czuję się we wła­snej skó­rze.

W po­dró­ży wszyst­ko za­czy­na się mijać z tym, co pla­no­wa­łem. Nawet słowa nie ma

z kim za­mie­nić. Nie wiem czy prze­dział nie pa­su­je do mnie, czy ja do prze­dzia­łu?

Łapię kątem oka, jak dziew­czy­na mie­rzy mnie wzro­kiem i mam wra­że­nie, że widzi we mnie in­sek­ta.

To­wa­rzysz­ka mi się tra­fi­ła! Za­ro­zu­mia­ła pizda!

Po­ciąg dalej tur­ko­cze, a ja mrużę oczy i nie mogę za­snąć.

Roz­su­wa­ją się drzwi, w któ­rych staje kon­duk­tor, spory męż­czy­zna z su­mia­stym wąsem, w wieku przed­eme­ry­tal­nym.

– Dobry wie­czór, po­pro­szę bi­le­ty do kon­tro­li.

Dziew­czy­na wy­cią­ga te­le­fon, pan go ska­nu­je. Jak pry­mi­tyw się­gam do kie­sze­ni po pa­pie­ro­wy kar­ton. Ko­mór­kę też kładę na sto­li­ku, żeby nie my­śle­li, że je­stem za­co­fa­ny.

W końcu do­strze­gam coś kon­kret­ne­go i nawet się dzi­wię, że nie zwró­ci­łem na to wcze­śniej uwagi. To­reb­ka mojej to­wa­rzysz­ki jest tak ładna jak wła­ści­ciel­ka. I niech mnie szlag trafi, je­że­li nie ma w niej drob­nych. Żeby przez ko­bie­tę za­nie­dbać po­ciąg? To do mnie nie­po­dob­ne. Po­cze­kam, aż uśnie ru­do­wło­sa pięk­ność, wtedy bli­żej przyj­rzę się to­reb­ce.

Otrzy­mu­ję bilet z po­wro­tem, kiedy dziew­czy­na za­da­je py­ta­nie:

– Czy są gdzieś wolne miej­sca? Chcia­łam pro­sić o za­mia­nę prze­dzia­łu.

Męż­czy­zna uśmie­cha się do­bro­tli­wie, jakby ro­zu­miał sy­tu­ację.

– Tak, są. Pro­szę pójść za mną, zaraz panią za­pro­wa­dzę. – Po chwi­li zwra­ca się do mnie z mniej sym­pa­tycz­ną miną. – A panu radzę uchy­lić okno choć na kilka minut.

Tak ko­le­je trak­tu­ją klien­tów? Gdy­bym nie był sobą, na­pi­sał­bym skar­gę.

 

***

 

Nie ma lali, nie ma to­reb­ki, za to mam prze­dział dla sie­bie. W każ­dej sy­tu­acji można zna­leźć po­zy­ty­wy.

Uchy­lam okno, nie znio­sę ko­lej­nych uwag. Nie wiem, co ze sobą zro­bić? Roz­ło­żyć się na trzech miej­scach? Za­snąć? To nie jest znowu takie bez­piecz­ne, bo ktoś może mnie okraść. Za­pi­nam kurt­kę pod samą szyję, bo w we­wnętrz­nej kie­sze­ni trzy­mam pie­nią­dze.

Za­czy­nam cho­dzić od drzwi do okna.

Znowu widzę kon­duk­to­ra, tym razem znacz­nie młod­sze­go, któ­re­go wy­gląd mnie nie­po­koi. Coś jest w tym czło­wie­ku nie­na­tu­ral­ne­go i nawet w jego ru­chach do­strze­gam sztucz­ność.

– Panie pro­fe­so­rze, są wolne miej­sca – od­zy­wa się do osoby poza za­się­giem mo­je­go wzro­ku.

Do prze­dzia­łu wcho­dzi siwy sta­rzec, nie­wy­so­ki, a na do­da­tek zgar­bio­ny. Na moje wy­czu­cie wieku do­bi­ja setki, cho­ciaż oce­nia­jąc po ru­chach, jesz­cze jest cał­kiem dziar­ski. Ma tak po­marsz­czo­ną twarz jak zmię­ty pa­pie­rek. W jego wo­dzie po go­le­niu do­mi­nu­je za­pach sosny. Nie je­stem zwo­len­ni­kiem na­tu­ry, nie urze­ka mnie pięk­no przy­ro­dy. Zde­cy­do­wa­nie wolę mia­sto. Muszę jed­nak stwier­dzić, że nie czu­łem do tej pory ład­niej­sze­go za­pa­chu. Myślę nawet, że był stwo­rzo­ny dla mnie. Pod wpły­wem woni chyba mie­sza mi się w gło­wie.

Pro­fe­sor jest na­bur­mu­szo­ny, cho­ciaż bąk­nął dobry wie­czór. Jego ma­ry­nar­ka przy­po­mi­na tę z rynku, z któ­rej wy­cią­gną­łem bilet. Wąt­pię, żeby to był ten sam czło­wiek.

Wra­cam na miej­sce przy oknie, on siada na­prze­ciw. Wcho­dzi jesz­cze jeden męż­czy­zna, też jakiś dziw­ny, a wła­ści­wie jego uśmiech, który nie scho­dzi z twa­rzy i wy­glą­da jak przy­kle­jo­ny. A może ma po­ra­żo­ne mię­śnie?

Gość ukło­nił się i zajął miej­sce obok pro­fe­so­ra. Trud­no okre­ślić jego wiek, rów­nie do­brze może mieć trzy­dzie­ści lat jak i czter­dzie­ści.

Sta­rzec nie spusz­cza ze mnie męt­ne­go wzro­ku i mam wra­że­nie, że widzi we mnie coś gor­sze­go niż ro­ba­ka. W do­dat­ku z nie­do­wie­rza­niem na twa­rzy wy­krzy­wia usta, jakby się mną brzy­dził, ale z ja­kie­go po­wo­du? Prze­cież nie za­ją­łem mu miej­sca.

A może?

Po­dróż z każdą upły­wa­ją­cą mi­nu­tą staje się coraz bar­dziej mę­czą­ca. Po­wie­trze gęst­nie­je w prze­dzia­le, mimo otwar­te­go okna. Czuję nie­przy­jem­ne mro­wie­nie na całym ciele.

Zbie­ram się na od­wa­gę, bo nie wy­trzy­mam dłu­żej na­pię­cia.

– Dzia­dek, co cię tak we mnie in­te­re­su­je? – pytam, choć sam sły­szę w gło­sie brak pew­no­ści.

– Muszę raz na za­wsze wybić coś sobie z głowy i zro­bię to o pierw­szej w nocy – stwier­dza. – Byłem i je­stem ego­istą, więc in­te­re­su­ję się i pa­trzę tylko na sie­bie.

W jego ochry­płym gło­sie sły­szę zna­jo­mą barwę, cho­ciaż nie po­tra­fię do­pa­so­wać jej do osoby. Za­głę­biam się we wspo­mnie­niach, ale ktoś mi umyka. Tracę chęć do roz­mo­wy i od­wa­gę.

Druga spra­wa, że nie spo­dzie­wa­łem się fi­lo­zo­ficz­ne­go wy­kła­du, co mnie ob­cho­dzi kim jest, więk­sze­go ego­isty niż ja nie wi­dzia­łem. Tylko jego pierw­sze słowa mnie nie­po­ko­ją, bo za­brzmia­ły jak groź­ba. I nie je­stem prze­ko­na­ny, czy mnie czy sobie chce wybić coś z głowy. Spraw­dzam go­dzi­nę na ko­mór­ce, do pierw­szej zo­sta­ło ponad trzy­dzie­ści minut. Wci­skam się w kąt, by stać się jak naj­mniej wi­docz­ny. Nie zno­szę, kiedy mnie ob­ser­wu­ją!

Sta­rzec mruży oczy, jakby chciał do­strzec we mnie coś jesz­cze. Po­sia­dam wy­jąt­ko­wy uśmiech, ale mu go nie poślę. Gdzieś dziad­ka już wi­dzia­łem, je­stem go­to­wy przy­siąc. Ma coś zna­jo­me­go w po­stu­rze i ry­sach. Tylko kiedy i gdzie? Chyba jed­nak się mylę, może spo­tka­łem kogoś po­dob­ne­go? Unosi głowę i do­pie­ro teraz za­uwa­żam na jego bro­dzie pa­skud­ną bli­znę, dłu­go­ści około czte­rech cen­ty­me­trów. Cie­ka­we, gdzie się do­ro­bił cze­goś ta­kie­go, chyba nie na uczel­ni? To nie­moż­li­we, żebym wcze­śniej go wi­dział. Za­pa­mię­tał­bym taką bli­znę.

Jego to­wa­rzysz, jak ka­me­ra prze­my­sło­wa po­dą­ża ocza­mi za każ­dym ru­chem. Ten typ nie­po­koi mnie swoim za­cho­wa­niem i skrzy­wio­ny­mi na kształt uśmie­chu usta­mi.

Nigdy wię­cej nie wsią­dę do pierw­szej klasy, obie­cu­ję. Może jest wy­god­nie, ale to­wa­rzy­stwo zu­peł­nie nie w moim gu­ście. Nikt nie jest na­tu­ral­ny ani ludz­ki.

Mam za­miar uda­wać, że za­sy­piam, ale czuj­ność mi nie po­zwa­la.

We­wnętrz­ny głos mi pod­po­wia­da, że pro­fe­sor ma wobec mnie nie­cne za­mia­ry.

Z dru­giej stro­ny jest dziw­nie bli­ski, bar­dziej niż dobry zna­jo­my. Przez sprzecz­ność staję się coraz bar­dziej roz­draż­nio­ny.

Robi się raz zimno, raz go­rą­co, za­le­wa­ją mnie poty i je­stem spię­ty jak przed eg­za­mi­nem. Strach za­ci­ska pętle na gar­dle. Nie zno­szę tego, ale muszę cią­gle in­ten­syw­nie my­śleć.

– Panie pro­fe­so­rze, może za­mknę okno? – od­zy­wa się młod­szy męż­czy­zna, nie­na­tu­ral­nym gło­sem.

– Nie trze­ba – od­po­wia­da sta­rzec, nie­prze­rwa­nie sku­pio­ny na mojej oso­bie.

Czego on chce ode mnie? Co za dzi­wak!

– A może soku się pan na­pi­je? – pro­po­nu­je to­wa­rzysz pro­fe­so­ra i wy­cią­ga z kie­sze­ni ma­ry­nar­ki małą bu­tel­kę.

Zwra­cam uwagę na jego dło­nie, są ide­al­nie gład­kie, bez zgięć, wi­docz­nych żył i ko­stek. To nie czło­wiek, to ma­szy­na, ob­cią­gnię­ta gu­mo­wą imi­ta­cją skóry.

Całą ko­la­cję mam w prze­ły­ku i czuję tętno krwi w skro­niach.

W co ja wdep­ną­łem?

Prze­no­szę wzrok na pro­fe­so­ra. Z kimś mi się ko­ja­rzy? W pal­cach ob­ra­ca mój po­ciąg kie­szon­ko­wy. Ale jak, kiedy i który mi go wy­cią­gnął? Prze­cież nie usną­łem. A może jed­nak? Ni­cze­go już nie je­stem pewny i mam wra­że­nie, że wa­riu­ję w tym prze­dzia­le.

Do­strze­gam na twa­rzy star­ca zna­jo­my uśmiech. Od­wra­cam się do okna, pa­trzę na swoje od­bi­cie w szy­bie. Do­my­ślam się, kim jest pro­fe­sor, choć to nie­moż­li­we. Od­kry­cie nie mie­ści mi się w gło­wie. Roz­sze­rzam oczy z nie­do­wie­rza­nia. Nie do­pusz­czam do sie­bie tej myśli! Wy­pie­ram ją siłą su­ge­stii, po pro­stu nie chcę uwie­rzyć! Trud­no mi jest od­dy­chać, sku­pić się na czym­kol­wiek.

Łapię ple­cak i ucie­kam, do­pó­ki jesz­cze mogę.

W pu­stym ko­ry­ta­rzu na­bie­ram w płuca po­wie­trza i przy­glą­dam się drżą­cym rękom. Do ja­kie­go stanu się do­pro­wa­dzi­łem. Tro­chę uspo­ka­jam nerwy. Muszę zna­leźć się wśród ludzi. Pró­bu­ję wejść do są­sied­nie­go prze­dzia­łu, a ru­do­wło­sa dziew­czy­na za­su­wa przede mną za­sło­nę. W na­stęp­nym ko­bie­ta po­ka­zu­je, że wszyst­kie miej­sca są za­ję­te. Trze­ci jest za­re­zer­wo­wa­ny. Ude­rzam głową o szybę, bo nie po­tra­fię zro­zu­mieć do czego zmie­rza­ją oko­licz­no­ści. Gdzie bym nie ru­szył, co bym nie zro­bił, nie widzę drogi uciecz­ki. Fatum za­wi­sło nade mną, ale pra­wie fi­zycz­ne, wręcz na­ma­cal­ne.

Za­wra­cam, ale to­wa­rzysz pro­fe­so­ra wy­cho­dzi z prze­dzia­łu. Ma­szy­na nie jest tu przez przy­pa­dek, po­dej­rze­wam za­pla­no­wa­ną akcję.

Zbie­ram reszt­ki sił i bie­gnę do na­stęp­ne­go wa­go­nu.

Je­stem pra­wie u celu, a do mojej świa­do­mo­ści wkra­da się szczę­ście. Złud­ne.

Szlag by to tra­fił, drogę za­gra­dza mi kon­duk­tor, ten drugi, też nie­czło­wiek. Czuję, że je­stem osa­czo­ny, a zro­bio­ny krok do tyłu tylko mnie w tym utwier­dza. Na­po­ty­kam opór i wiem kto za mną stoi. Nawet się nie oglą­dam. Ze stra­chu po­tra­fię je­dy­nie ze­sztyw­nieć.

– Dla­cze­go pro­fe­sor nie zrobi wię­cej, prze­cież wie, do czego nie­dłu­go doj­dzie? – pyta cy­borg w mun­du­rze kon­duk­to­ra.

– Przy­był tu tylko dla sie­bie – od­po­wia­da ten, który stoi za moimi ple­ca­mi. – Twier­dzi, że kie­ru­je nim ego­izm.

– To może my coś zro­bi­my?

– A wgrał ci in­struk­cję po­stę­po­wa­nia?

– Nie.

– Ja też nie wiem, co robić.

Stoję, przy­słu­chu­ję się roz­mo­wie, z któ­rej nic nie ro­zu­miem. Osza­la­łem, bo nie wiem, w jaki spo­sób się ura­to­wać. Stoję tylko i cze­kam, jak ostat­ni głu­piec.

Kon­duk­tor kop­nia­ka­mi wy­wa­ża drzwi. Prze­ra­ża mnie jego siła. Sta­lo­we skrzy­dło tur­ko­cze wraz z ma­szy­ną. Czuję mocny uścisk wokół tu­ło­wia. Pró­bu­ję się wy­śli­znąć, opie­ram nogi o ścia­nę i wołam o pomoc. Za późno, cy­borg bez trudu wy­rzu­ca mnie z po­cią­gu.

 

****

 

Śmierć za­glą­da mi w oczy, ude­rzam o ka­mie­nie i na mo­ment tracę przy­tom­ność.

Tur­lam się z na­sy­pu, za­trzy­mu­ję.

Leżę twa­rzą do nieba, ale nie otwie­ram oczu. Nie mogę my­śleć o ni­czym innym, tylko o bólu w każ­dej czę­ści ciała. Coś mnie pie­cze, kiedy od­dy­cham. Z tru­dem prze­ły­kam ślinę i czuję me­ta­licz­ny po­smak w ustach. Wszyst­ko jest lep­sze od tego, co prze­ży­łem wcze­śniej.

W końcu do­cie­ra do mnie po­ło­że­nie, w jakim się zna­la­złem. Za­czy­nam się bać, że nikt mnie tutaj nie znaj­dzie.

Z tru­dem otwie­ram oczy, chyba mam spuch­nię­te po­wie­ki. Nie widzę gwiazd, pew­nie nadal za­sła­nia­ją je chmu­ry.

I znów po­ja­wia się roz­błysk i dwa ko­lej­ne, po któ­rych przez kilka se­kund po­zo­sta­ją po­zio­me smugi świa­tła. Nic mnie nie dziwi i nie wra­cam my­śla­mi do sen­ne­go kosz­ma­ru. Gdy­bym zna­lazł tro­chę siły, by wy­cią­gnąć rękę, po­ma­chał­bym sobie na po­że­gna­nie.

Leżę.

Tur­kot po­cią­gu jest coraz cich­szy.

Do­cie­ra z od­da­li zgrzyt me­ta­lu, jakby otwie­ra­ła się brama pie­kła. Prze­szy­wa zie­mię i moje ciało. Po chwi­li sły­szę huk, a póź­niej na­stęp­ny. Nie je­stem w sta­nie my­śleć co się stało. Z bólu pęka głowa i drżą mię­śnie.

Sta­ram się pod­nieść, ale udaje mi się to za któ­rymś razem. Świat wi­ru­je przed ocza­mi, ale w końcu utrzy­mu­ję rów­no­wa­gę. Naj­moc­niej do­skwie­ra prawe ko­la­no, ale chyba nic nie zła­ma­łem.

Żyję!

Po­dą­żam w stro­nę świa­teł i wy­rzu­ca­nych iskier. Wła­ści­wie się wlokę, bo nie mogę pew­nie sta­wiać pra­wej nogi. Szu­kam ja­kie­goś kija, ale jest zbyt ciem­no. Po­dej­rze­wam, że przed na­sy­pem znaj­du­ją się świe­żo za­ora­ne pola, bo zie­mia lepi się do butów.

Je­stem w po­ło­wie drogi, kiedy sły­szę wycie syren i szum nad głową, aż in­stynk­tow­nie się kulę. Lecą he­li­kop­te­ry. Pró­bu­ję je po­li­czyć, lecz tracę od­wa­gę i siłę.

Za­czy­na mżyć, nie za­sta­na­wiam się, idę, choć jest mi coraz zim­niej. Ból już mi tak nie do­skwie­ra, wi­docz­nie go roz­cho­dzi­łem.

Czym je­stem bli­żej, tym jest ja­śniej. Pew­nie roz­sta­wi­li re­flek­to­ry. Dwa ostat­nie wa­go­ny stoją na to­rach, a kilka zsu­nę­ło się z na­sy­pu. Nie chcę pa­trzeć, a z dru­giej stro­ny czuję, że po­wi­nie­nem. Staję się wi­dzem, cho­ciaż tro­chę zbyt obo­jęt­nym.

Naj­waż­niej­sze, że ja prze­ży­łem.

Coraz wy­raź­niej­szy la­ment wier­nie mi to­wa­rzy­szy już od ja­kie­goś czasu. Przy­sta­ję, muszę od­po­cząć. Ogar­nia mnie ir­ra­cjo­nal­ny lęk, przed tym co zo­ba­czę, a jed­nak robię krok za kro­kiem.

Nie­któ­re wa­go­ny ko­zioł­ko­wa­ły, dwie lo­ko­mo­ty­wy są roz­trza­ska­ne. Po­dróż­ni mie­sza­ją się ze stra­ża­ka­mi, po­li­cjan­ta­mi i ra­tow­ni­ka­mi me­dycz­ny­mi. Ruch jak w dużym mie­ście, a hałas nawet więk­szy, bo stra­ża­cy tną wa­go­ny. Do pla­sti­ko­wych czar­nych wor­ków zno­szo­ne są ciała tych, któ­rzy zgi­nę­li. Li­czyć nie będę, inni zro­bią to do­kład­niej.

Z jed­ne­go wy­sta­ją rude włosy. Zbli­żam się i w końcu wy­mio­tu­ję. Wy­rzu­cam z sie­bie ko­la­cję, a nawet coś wię­cej. Na ho­ry­zon­cie za­czy­na ja­śnieć i nie wiem czego szu­kam na nie­bie. Czuję się pusty w środ­ku, wy­czysz­czo­ny z sie­bie wczo­raj­sze­go, a jesz­cze nie­u­kształ­to­wa­ny dzi­siej­szy.

Kilka kro­ków przede mną upada męż­czy­zna. Pod­cho­dzę i wy­cią­gam rękę.

– Pomóc? – pytam.

– Za chwi­lę, tylko niech mi się prze­sta­nie krę­cić w gło­wie.

W końcu chwy­ta moją dłoń, a kiedy się pod­no­si, za­uwa­żam wy­sta­ją­cy mu z kie­sze­ni rulon bank­no­tów.

– Niech pan scho­wa głę­biej pie­nią­dze, bo zaraz pan zgubi – mówię i nie wie­rzę wła­snym sło­wom. Wi­docz­nie wy­pchnię­ty z po­cią­gu, upa­dłem na głowę.

– Dzię­ku­ję – od­po­wia­da i pró­bu­je się uśmiech­nąć.

Pod­cho­dzą do nas ra­tow­ni­cy me­dycz­ni. Jeden uwal­nia mnie od męż­czy­zny, drugi świe­ci la­tar­ką w oczy.

– Jak się pan czuje? – pyta.

– Chyba prze­ży­ję – od­po­wia­dam, bo tak do końca nie je­stem pe­wien.

– Wszyst­ko bę­dzie do­brze – za­pew­nia. – Coś pana boli?

– Prawe ko­la­no, ale jakoś kuś­ty­kam.

Ra­tow­nik kuca, a po chwi­li się pod­no­si. Za­trzy­mu­je wzrok na mojej twarz, którą bie­rze w ręce i prze­krę­ca na bok.

– Ko­la­no trze­ba prze­świe­tlić i zszyć ranę na bro­dzie, zo­sta­nie pa­skud­na, taka na czte­ry cen­ty­me­try bli­zna, cho­ciaż przy dzi­siej­szym sta­nie me­dy­cy­ny es­te­tycz­nej może po la­tach bę­dzie nie­zau­wa­żal­na.

Pry­cham pod nosem i sta­now­czo stwier­dzam:

– Zo­sta­nie!

Roz­pi­nam kurt­kę i macam bluzę. Po­ciąg kie­szon­ko­wy jest na miej­scu, ale ten z prze­no­śni wy­bi­łem sobie z głowy, tak jak wcze­śniej obie­ca­łem.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Hej, Milis! 

 

Wra­cam po­be­to­wo i oczy­wi­ście piszę z te­le­fo­nu, więc teraz bę­dzie krót­ko:)

 

Bar­dzo po­do­ba­ło mi się, jak na­kre­śli­łaś po­stać nar­ra­to­ra. Czuć, że to facet z krwi i kości, a nie ge­ne­rycz­ny wy­dmusz­ka. Super ro­bo­tę robi tu nar­ra­cja pierw­szo­oso­bo­wa, którą za­sto­so­wa­łaś na­praw­dę umie­jęt­nie;)

 

Akcja wy­raź­nie przy­spie­sza w mo­men­cie, gdy nar­ra­tor tra­fia do po­cią­gu. Faj­nie bu­du­jesz na­pię­cie to­wa­rzy­szą­ce wy­da­rze­niom, które miały tam miej­sce.

 

Z uwag stric­te po­be­to­wych, po­do­ba mi się kie­ru­nek, w któ­rym po­szły wpro­wa­dza­ne przez Cie­bie zmia­ny. Twist z pro­fe­so­rem stał się znacz­nie bar­dziej czy­tel­ny.

 

Po­zdra­wiam, po­le­cam do bi­blio­te­ki i życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie ,)

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Ce­za­ry,

bar­dzo dzię­ku­ję za betę, ko­men­tarz, a klika to się nie spo­dzie­wa­łam, więc tym bar­dziej dzię­ku­jęsmiley

Po­zdra­wiam ser­decz­nie i też życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

He-he-he chciał­bym z tego miej­sca po­zdro­wić wszyst­kich, któ­rzy twier­dzi­li, że bo­ha­ter mo­je­go “Palca” za dużo myśli ;) Tutaj to do­pie­ro mamy fi­lo­zo­fa! ;)

 

A tak po­waż­nie, po­do­ba­ło mi się. Lubię bo­ha­te­rów-dra­ni, a ten za­in­te­re­so­wał mnie od sa­me­go po­cząt­ku. Twoja nar­ra­cja nie jest zbyt ele­gan­cja (dużo zdań pro­stych), ale bar­dzo pa­su­je do tego typu bo­ha­te­ra i rów­no­cze­śnie, jako pierw­szo­oso­bo­wa, bar­dzo pa­su­je do opo­wia­da­nia.

Za­koń­cze­nie mnie nie za­chwy­ci­ło, ale rów­no­cze­śnie daje twi­sta ca­łe­mu opo­wia­da­niu, więc jest ok. Po pro­stu li­czy­łem na to, że kie­szon­ko­wy ta­lent bo­ha­te­ra zo­sta­nie jesz­cze jakoś cie­ka­wie wy­ko­rzy­sta­ny poza kra­dzie­żą bi­le­tu.

 

“I tak sta­łem się po­sia­da­czem po­cią­gu kie­szon­ko­we­go, do­słow­nie i w prze­no­śni”. – fajne zda­nie.

Moje po­wie­ści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Za­ba­wa ję­zy­kiem przed­nia, gra­tu­lu­ję po­my­słu.

Po­do­bał mi się Twój łaj­dak. Jego zło­lo­wa­tość jest wie­lo­wy­mia­ro­wa, bo nie dość, że ego­ista, to sek­si­sta, a o resz­cie nie wspo­mnę…

Za­rzu­tem na pewno bę­dzie brak grozy. Oczy­wi­ście dzie­je się (to na plus), mają miej­sca okrop­ne wy­da­rze­nia, ale bra­ko­wa­ło mi po­czu­cia nie­po­ko­ju, je­żą­cych się wło­sów i ta­kich tam.

Czy­ta­ło mi się wy­śmie­ni­cie z licz­ny­mi uśmie­cha­mi, a nawet chi­cho­ta­mi (to w sumie też jest za­rzut bio­rąc pod uwagę te­ma­ty­kę;) Mi też głów­nie hu­ho­ry wy­cho­dzą, za­miast hor­ro­rów.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Mar­cin_Mak­sy­mi­lian,

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz, fakt opo­wia­da­nie to głów­nie prze­my­śle­nia, a tak po­waż­nie to był pew­ne­go ro­dza­ju eks­pe­ry­ment z mojej stro­ny, a wła­ści­wie pra­wie wszyst­ko. Tro­chę za­bra­kło mi czasu na prze­my­śle­nie za­koń­cze­nia, ale chyba było warto spró­bo­wać dla samej za­ba­wy.

Po­zdra­wiam ser­decz­niesmiley

Am­bush,

Jesz­cze raz bar­dzo dzię­ku­ję za betę, ko­men­tarz i klika. W sumie to zda­wa­łam sobie spra­wę, że to nie hor­ror już pod­czas pi­sa­nia. Może kie­dyś, uda mi się na­pi­sać opo­wia­da­nie grozy, teraz zo­sta­ję przy hu­ho­rach.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie i jesz­cze raz dzię­ku­ję!

Prze­czy­ta­łem. Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie. :)

Bar­dzo fajne opo­wia­da­nie. Cie­ka­wy bo­ha­ter o swo­istej mo­ral­no­ści. Przy­po­mi­na kie­szon­kow­ca z filmu Bres­so­na. Mu­siał być bar­dzo in­te­li­gent­ny, bo ewi­dent­nie przed prze­mia­ną mar­no­wał się w swoim fachu. Świet­nie na­pi­sa­ne z masą oby­cza­jo­wych spo­strze­żeń. 

 

Kli­kam. Po­zdra­wiam.

Ko­alo­75, 

Bar­dzo dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie, wiem, że mam za­le­głych dużo tek­stów(i Twój, czyli jed­ne­go z moich ulu­bio­nych |Au­to­rów) prze­czy­tam po 25-tym, bo w pracy też mam za­le­gło­ści.

Po­zdra­wiam ser­decz­niesmiley

AP,

Wiel­kie dzię­ki za prze­czy­ta­nie, ko­men­tarz i za klika. Po­dob­nie, jak pi­sa­łam do Ko­ali­75, wiem, że Twój tekst też mam za­le­gły i mam z tego po­wo­dy wy­rzu­ty su­mie­nia, nad­ro­bię po 25-tym.

Jesz­cze raz dzię­ku­ję i po­zdra­wiam ser­decz­niesmiley

a klika to się nie spo­dzie­wa­łam, więc tym bar­dziej dzię­ku­jęsmiley

tekst jest na­praw­dę fajny, więc za­słu­gu­je na klika :) to, że “cze­piam się” nie­któ­rych ele­men­tów w trak­cie bety, wcale nie ozna­cza, że opo­wia­da­nie mi się nie po­do­ba :P

 

He-he-he chciał­bym z tego miej­sca po­zdro­wić wszyst­kich, któ­rzy twier­dzi­li, że bo­ha­ter mo­je­go “Palca” za dużo myśli ;) Tutaj to do­pie­ro mamy fi­lo­zo­fa! ;)

Czuję się wy­wo­ła­ny do ta­bli­cy, więc (cy­tu­jąc kla­sy­ka) po­ka­zu­ję i ob­ja­śniam :D Mu­sisz zwró­cić uwagę, że w tek­ście Milis nar­ra­tor na bie­żą­co i płyn­nie ko­men­tu­je ota­cza­ją­cą go rze­czy­wi­stość i nie dys­ku­tu­je sam ze sobą :P Z mojej per­spek­ty­wy wszyst­ko roz­bi­ja się o formę tych prze­my­śleń :)

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Ce­za­ry,

bar­dzo do­brze, że się cze­piasz i za to też je­stem wdzięcz­na. Po pro­stu byłam znu­żo­na tek­stem.

Po­zdra­wiam!

 

Hej, 

 

wra­cam z ko­men­ta­rzem po be­to­wym :). Po­do­ba mi się jak zbu­do­wa­ny jest bo­ha­ter. Cie­ka­we jest to, że pro­fe­sor nadal ego­istycz­nie po­świę­ca in­nych by zmie­nić sa­me­go sie­bie z prze­szło­ści :). Wy­szedł taki tro­chę pa­ra­doks, by zmie­nić sa­me­go sie­bie, pro­fe­sor do­ko­nu­je ka­ta­stro­fy kosz­tem życia in­nych pa­sa­że­rów, by on sam z prze­szło­ści mógł się stać lep­szym czło­wie­kiem.

Po­mysł bar­dzo cie­ka­wy i dla­te­go kli­kam oraz po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Hej, Bar­dja­skier,

jesz­cze raz dzię­ku­ję za betę, ko­men­tarz i za klika. Muszę wy­ja­śnić, że pro­fe­sor nie do­ko­nu­je ka­ta­stro­fy, wie tylko, że na­stą­pi i nie­ste­ty nic nie robi, żeby ją po­wstrzy­mać. Może po­win­nam to pod­kre­ślić bar­dziej. Przy­by­wa tylko dla sie­bie, inni go nie ob­cho­dzą.

Dzię­ku­ję jesz­cze raz i po­zdra­wiam!

 

ED: W sumie wszyst­ko zmie­rza do tego, że Se­ba­stian zmie­ni (zdo­bę­dzie) wy­kształ­ce­nie, zmie­ni za­ję­cie, śro­do­wi­sko, ale po­zo­sta­nie takim samym ego­istą, jakim był, okra­da­jąc Kryś­kę.

Hej

Dobre opo­wia­da­nie. Faj­nie, że bo­ha­ter jest jakiś, jest dra­niem, ale w sumie jakoś mu wy­ba­czam te wszyst­kie jego grzesz­ki. To już druga pętla (albo jakaś jej forma) w tym kon­kur­sie i po­ja­wia się jesz­cze póź­niej niż w tym dru­gim opo­wia­da­niu, więc też za­ska­ku­je.

Choć może trosz­kę przez to bra­ku­je wy­ja­śnie­nia co wła­ści­wie się dzie­je, czy on wraca by po­pra­wić czy za­wsze wy­ko­le­ja po­ciąg? No nie wia­do­mo.

Nie­mniej jed­nak czy­ta­ło się przy­jem­nie.

Od stro­ny tech­nicz­nej usu­nął­bym puste wier­sze i ewen­tu­al­nie od czasu do czasu wrzu­cił trzy krop­ki.

 

Dwa dro­bia­zgi:

przy­śpie­szam kroki.

kroku?

 

Robi się raz zimo, raz go­rą­co

zimno

 

Po­zdra­wiam i kli­kam!

Hej, Edwar­dzie Pi­tow­ski,

Bar­dzo dzię­ku­ję za ko­men­tarz, klika i szcze­rze się cie­szę, że opo­wia­da­nie uzna­łeś za dobre. Dzię­ki za wy­tknię­cie ba­bo­li. Pro­fe­sor wraca tylko po to, żeby wybić sobie z głowy po­ciąg do kra­dzie­ży, ale wie też, że doj­dzie do ka­ta­stro­fy, ale nic nie robi, żeby jej za­po­biec. Wi­docz­nie źle prze­ka­za­łam, trud­no, może na­stęp­nym razem wyj­dzie le­piej.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

P.S.

Tylko skoń­czę pracę, obie­cu­ję prze­czy­tać Twoje opo­wia­da­nie, jak i wiele in­nychlaugh

 

W mojej opi­nii śred­ni tek­ścik.

Ty­tu­ło­wy po­ciąg kie­szon­ko­wy jest ele­men­tem sym­bo­licz­nym, tak na­praw­dę można by go za­stą­pić czym­kol­wiek innym. No ale kon­kurs, wia­do­mo.

Trud­no mi uwie­rzyć, że chło­pak, który jest zło­dzie­jasz­kiem i utrzy­man­kiem, w przy­szło­ści miał­by zo­stać pro­fe­so­rem-kon­struk­to­rem ro­bo­tów. Bra­kło mi do tego prze­sła­nek. Toż­sa­mo­ści pro­fe­so­ra zresz­tą do­my­śli­łem się szyb­ko – tro­chę dziw­ne, że bo­ha­ter od­ru­cho­wo nie spraw­dził kie­sze­ni, w któ­rej trzy­mał za­baw­kę, gdy jesz­cze sie­dział w prze­dzia­le. To wy­da­je mi się takie na­tu­ral­ne za­cho­wa­nie osoby okra­dzio­nej, choć na szczę­ście nie mia­łem oka­zji się prze­ko­nać.

Bra­ku­je mi też bły­sko­tli­we­go wy­ja­śnie­nia całej sy­tu­acji. To ude­rze­nie w głowę i przej­ście na “dobrą stro­nę” na­zbyt ckli­we, nie­po­par­te jakąś sy­tu­acją, która by rze­czy­wi­ście prze­ka­zy­wa­ła: “kra­dzież nie po­pła­ca”.

Z plu­sów; czyta się do­brze, nie nu­dzi­łem się ani przez mo­ment. Na po­cząt­ku fajna za­ba­wa sło­wem “po­cią­giem”. No i ten bo­ha­ter do­brze wy­szedł – cha­rak­ter­ny :)

Trud­no okre­ślić jego wiek, rów­nie do­brze może mieć trzy­dzie­ści lat jak i czter­dzie­ści.

Mam wra­że­nie, że wy­bra­łaś aku­rat taki prze­dział wie­ko­wy, w któ­rym lu­dzie naj­mniej się zmie­nia­ją i nie­jed­ną osobę idzie źle oce­nić ;)

 

Pzdr, po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Hej,

Też nie bar­dzo je­stem za­do­wo­lo­na, ale i tak nie mia­łam czasu na ana­li­zę i prze­my­śle­nie za­koń­cze­nia. Bo­ha­ter zmie­nia(zdo­by­wa) je­dy­nie wy­kształ­ce­nie i pracę, nie staje się osobą po­zy­tyw­ną. Do końca jest ego­istą. Nie wy­bra­łam prze­dzia­łu wie­ko­we­go czło­wie­ka, tylko ma­szy­ny, bo wy­da­ję mi się, że tak mniej wię­cej wy­glą­da­ją ro­bo­ty. Bo­ha­ter był w kurt­ce(za­pię­tej pod samą szyję), po­ciąg w kie­sze­ni bluzy, moim zda­niem mógł nie spraw­dzić.

Za ko­men­tarz dzię­ku­ję i po­zdra­wiam ser­decz­nie!

Bo­ha­ter był w kurt­ce(za­pię­tej pod samą szyję), po­ciąg w kie­sze­ni bluzy, moim zda­niem mógł nie spraw­dzić.

Wiesz, tym bar­dziej za­ska­ku­ją­ce, że ktoś by za­wi­nął amu­let ;)

Ale to drob­nost­ka.

 

Z wie­kiem cho­dzi­ło mi o to, że bo­ha­ter w tej sce­nie za­sta­na­wia się, ile lat ma po­stać wcho­dzą­ca do prze­dzia­łu. Nie wie, że jest to robot. I kiedy za­sta­na­wia się, że może on mieć 30 alb 40 to jest to dziw­ne, bo lu­dzie w tym wieku wy­glą­da­ją po­dob­nie. Jakby za­sta­na­wiał się, czy ma 20 czy 60 – o! to świad­czy­ło­by, że wy­gląd jest jakiś dziw­ny, może “nie­ludz­ki”.

 

No, tyle ode mnie. Trzym się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Hi­sto­ria w po­rząd­ku, acz dość szyb­ko do­my­śli­łam się toż­sa­mo­ści pro­fe­so­ra. Bli­zna sta­no­wi­ła tylko po­twier­dze­nie i jak dla mnie tak szcze­gó­ło­wy opis przy­szłej bli­zny to prze­sa­da.

Do­ce­niam za­ba­wę sło­wem z “kie­szon­ko­wym po­cią­giem”.

Czy­ta­ło się przy­jem­nie.

ście­ram bród z kurt­ki i spodni.

Ojjj. Pa­skud­ny or­to­graf.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­kla,

bar­dzo dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i wy­ła­pa­nie or­to­gra­fa, po­pra­wi­łamangry

Na opo­wia­da­nie za­bra­kło mi czasu, ale skoro po­bra­łam bilet, to coś wsta­wi­łam , sama nie bar­dzo za­do­wo­lo­na z tek­stu. Z dru­giej stro­ny mia­łam tro­chę za­ba­wy z nar­ra­cją i bo­ha­te­rem.

Po­zdra­wiamsmiley

 

Kiedy matki za­bie­ra­ły nas do domy, zo­ba­czy­łem, jak za­baw­ka wy­sta­je Bar­tu­sio­wi z kie­sze­ni.

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Hej, Anet,

po­pra­wi­łam i dzię­ku­jęsmiley

ce­za­ry­_ce­za­ry – “Mu­sisz zwró­cić uwagę, że w tek­ście Milis nar­ra­tor na bie­żą­co i płyn­nie ko­men­tu­je ota­cza­ją­cą go rze­czy­wi­stość i nie dys­ku­tu­je sam ze sobą :P” – bo jesz­cze nie wszedł w tę fazę;)

Milis do­pie­ro eks­pe­ry­men­tu­je, wkrót­ce jej bo­ha­te­ro­wie będą nie tylko ze sobą dys­ku­to­wać, ale się sami ze sobą po­kłó­cą. Dajmy im tro­chę czasu ;)

(Pa Ja tam lubię opo­wia­da­nia psy­cho­lo­gicz­ne, więc cze­kam z na­dzie­ją i po­pcor­nem)

Moje po­wie­ści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

Mar­ci­nie­_Mak­sy­mi­lia­nie,

też bar­dzo lubię opo­wie­ści psy­cho­lo­gicz­ne, ale nar­ra­cja pro­wa­dzo­na w pierw­szej oso­bie, cza­sie te­raź­niej­szym i bo­ha­ter męż­czy­zna – to cały eks­pe­ry­ment na dzień dzi­siej­szy. Jak zdo­bę­dę kie­dyś od­po­wied­nią wie­dzę, a jesz­cze le­piej wspo­mnie­nia osoby cho­rej, być może po­ku­szę się o coś wię­cej, ale wtedy z pew­no­ścią mój tekst nie­wie­le bę­dzie miał wspól­ne­go z fan­ta­sty­ką. Mam wiele za­le­głych opo­wia­dań, w tym i Twoje, kiedy prze­czy­tam, zo­rien­tu­ję się o co toczy się dys­ku­sja.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

Do­brze mi się czy­ta­ło. Udało ci się stwo­rzyć bar­dzo wia­ry­god­ne­go bo­ha­te­ra, szcze­rze go nie lu­bi­łamwink Ale może to, co go spo­tka­ło wy­szło mu na dobre.smiley

Pusia,

dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. Myślę, że bo­ha­ter się nie zmie­nił.

Po­zdra­wiam ser­decz­niesmiley

Hej! 

Na po­cząt­ku ucie­kła li­nij­ka. 

 

Bo­ha­ter ma tro­chę taki mę­czą­cy sło­wo­tok, opo­wia­da wszyst­ko o swoim życiu, czuję się dość przy­tło­czo­na, zwłasz­cza jak wjeż­dża­ją te wiel­kie bloki tek­stu, czego się bał. 

 

Na plus po­ciąg kie­szon­ko­wy jako amu­let przy­no­szą­cy szczę­ście. 

 

Bo­ha­ter to nie­zły gno­jek, uch, no ale ja tam lubię po­czy­tać o ta­kich, kto­rych nie lubię. Wku­rza­ją­cy, ale przy­naj­mniej nie czy­sty jak łza. ;) I wy­ra­zi­sty: zło­dziej, flir­ciarz, nar­cyz. 

 

Nawet słowa nie ma z kim

Też ucie­kła li­nij­ka. 

 

Jeśli cho­dzi o star­ca i jego tekst: no czuć, jakby to był bo­ha­ter, tylko z przy­szło­ści. 

Na­gma­twa­łeś tro­chę i wszyst­ko się wy­ja­śnia, no ale jakoś też nie po­ry­wa tak bar­dzo, bra­ku­je mi tu grozy, opo­wia­da­nie ode­bra­łam bar­dziej jako oby­cza­jo­we. 

 

Sam wy­pa­dek i zmia­na bo­ha­te­ra tro­chę zbyt nagła i mało re­al­na. Nie cho­dzi o to, że tak się nie zda­rza, ale cze­goś mi tu za­bra­kło, żebym mogła kupić tę prze­mia­nę. 

 

Ale czy­ta­ło się nie­źle, ję­zy­ko­wo nie mia­łam pro­ble­mu. 

 

Po­zdra­wiam, 

Anan­ke

Anake,

dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarzsmiley

Po­zdra­wiam!

Milis, mogę do­ce­nić Twoje sta­ra­nia, aby bo­ha­ter oka­zał się wia­ry­god­ny, ale nic nie po­ra­dzę, że nie tra­wię ta­kich cwa­niacz­ków-za­ro­zu­mial­ców, więc choć czy­ta­łam tę hi­sto­rię bez przy­kro­ści, to muszę wy­znać, że i sa­tys­fak­cji szcze­gól­nej nie od­czu­łam.

A naj­bar­dziej nie poj­mu­ję, jakim spo­so­bem ten drań-kie­szon­ko­wiec zdo­był wy­kształ­ce­nie i pro­fe­su­rę – to, jak na moje wy­obra­że­nie, kupy się nie trzy­ma.

 

stra­ga­ny ugi­na­ją się pod cię­ża­rem to­wa­rów,

a ku­pu­ją­cych jak na le­kar­stwo. → Zbęd­ny enter.

 

Wia­do­mo, czym organ mniej zu­ży­ty, tym lep­szy.Wia­do­mo, im organ mniej zu­ży­ty, tym lep­szy.

 

Nad głową prze­la­tu­je mi stado wron… → Zbęd­ny za­imek.

 

Wła­ści­wie roz­ma­za­łem go po ubra­niach.Wła­ści­wie roz­ma­za­łem go po ubra­niu.

Ubra­nia wiszą w sza­fie, leżą na pół­kach i w szu­fla­dach. Odzież, którą mamy na sobie to ubra­nie.

 

Nawet słowa nie ma

z kim za­mie­nić. → Zbęd­ny enter.

 

Muszę jed­nak stwier­dzić, że nie czu­łem do tej pory ład­niej­sze­go za­pa­chu. Śmiem nawet stwier­dzić, że… → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

Strach za­ci­ska pętle na moim gar­dle. → Czy za­imek jest ko­niecz­ny?

 

Z bólu pęka mi głowa i drżą mię­śnie. Sta­ram się pod­nieść, ale udaje mi się to za któ­rymś razem. Świat wi­ru­je mi przed… → Czy wszyst­kie za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

Czym je­stem bli­żej, tym jest ja­śniej. -> Im je­stem bli­żej, tym jest ja­śniej.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Re­gu­la­to­rzy,

bar­dzo, bar­dzo dzię­ku­jęheart Bo­ha­ter też nie bu­dził mojej sym­pa­tii, a mogę zdra­dzić, że miał być jesz­cze bar­dziej obrzy­dli­wy, ale nie dałam rady i tro­chę zbra­kło mi czasu. Czy mógł zo­stać pro­fe­so­rem, nie­ste­ty nie znam ta­kiej osoby. Biję się w pier­si, po­win­nam to prze­my­śleć. Za wy­tknię­cie ba­bo­li, a szcze­gól­nie za im, też ser­decz­nie dzię­ku­ję. Wszyst­ko po­pra­wi­łamsmiley

A wia­do­mo, czy on zo­stał pro­fe­so­rem, czy tylko tak się przed­sta­wiał? Kto za­glą­da w dy­plom sza­lo­ne­mu na­ukow­co­wi?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­kla, super laugh

Milis, bar­dzo się cie­szę, że mo­głam się przy­dać. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Re­gu­la­to­rzy, za­wszesmiley

Milis, dzię­ku­ję. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cześć,

 

Cie­ka­we opo­wia­da­nie, dobry twist na ko­niec z tym spo­tka­niem sa­me­go sie­bie z przy­szło­ści. Od­no­śni­ki do spra­wun­ków oby­cza­jo­wych i ak­cen­ty hu­mo­ry­stycz­ne też na plus. Z dru­giej stro­ny dość długo ka­za­łeś cze­kać na ja­ką­kol­wiek grozę, a użyty czas te­raź­niej­szy wraz z prze­bie­giem akcji coraz bar­dziej mnie mę­czył. Ty­po­wy Gra­biń­ski to na pewno nie jest, ale może to do­brze, że po­zo­sta­łeś przy ta­kiej kon­cep­cji.

 

Po­zdra­wiam.

Cześć.

JPol­sky, dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz i za to, że uzna­łeś mnie za męż­czy­znęlaugh Grozy w moim opo­wia­da­niu nie­wie­le, a Gra­biń­skie­go nawet nie sta­ra­łam się na­śla­do­wać. Szcze­rze, to chcia­łam coś w końcu na­pi­sać, a skoro nada­rzy­ła się oka­zja… Oso­bi­ście też wolę czas prze­szły, ale chcia­łam spró­bo­wać i przy­znam się, że mia­łam tro­chę za­ba­wy z cza­sem i pierw­szą osobą i bo­ha­te­rem męż­czy­znąsmiley

Po­zdra­wiam!

Ojej, prze­pra­szam Cię za po­mył­kę w płci???? Mu­sia­łem nie do­czy­tać w opi­sie przy nicku. Mam na­dzie­ję, że wy­ba­czysz i obej­dzie się bez pro­ce­sów są­do­wych???? Mi­łe­go dnia????

Hej,

Spo­koj­nie, marzę o tym , żeby pisać jak facetlaugh

Cześć, Milis. Maj­stersz­tyk. Wpro­wa­dze­nie, roz­wi­nię­cie, za­koń­cze­nie otwar­te, dzię­ki czemu mogę sobie roz­my­ślać. Bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Cie­ka­wi mnie jesz­cze, co się stało z Kryś­ką. Po­zdra­wiam.

Nowa Fantastyka