- Opowiadanie: CountPrimagen - Nie ustaną w pogoni elektryczne dusze

Nie ustaną w pogoni elektryczne dusze

COŚ OKROP­NE­GO – tak chyba naj­traf­niej mogę pod­su­mo­wać ten tekst, w któ­rym sprze­nie­wie­rzam się wła­snym war­to­ściom.

Jak Me­tal­li­ca na­gry­wa­ją­ca Load/Re­lo­ad, Twar­doch od­wra­ca­ją­cy się od fan­ta­sty­ki, Bar­ba­ra Broc­co­li za­trud­nia­ją­ca ja­sno­wło­se­go Bonda. Wy­szło zdecydowanie nazbyt pogodnie, choć mam na­dzie­ję, że osta­ły się strzęp­ki hor­ro­ru a’la Gra­biń­ski ;)

Cóż, po tym przy­dłu­gim wstę­pie po­zo­sta­je mi ser­decz­nie za­pro­sić do lek­tu­ry!

 

Hasło: “Trasa roz­ryw­ko­wa” (wio­sna 11:00)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Nie ustaną w pogoni elektryczne dusze

pro­log

 

– Je­steś Księ­ży­cem – po­wie­dział młody, wy­mi­zer­nia­ły męż­czy­zna. W za­pa­dłych oczach za­tli­ło się życie. – Bar­dzo za tobą tę­sk­ni­łem.

Dziew­czy­na o czar­nych jak wę­giel wło­sach nie od­po­wie­dzia­ła. Tak jak za­pa­mię­tał Sy­riusz z za­mierz­chłych cza­sów, tylko sie­dzia­ła, de­lek­to­wa­ła się po­dró­żą. Wzrok utkwi­ła w pej­za­żu za oknem, lekko po­ru­sza­ła głową w takt tur­ko­tu kół.

Po­ciąg z ło­sko­tem prze­to­czył się przez do­li­nę wo­do­spa­dów. Ma­je­sta­tycz­ny skład czte­rech luk­su­so­wych, peł­nych ta­jem­nic i nie­spo­dzia­nek wa­go­nów cią­gnię­ty przez nie­mal stu­pięć­dzie­się­cio­to­no­wy pa­ro­wóz. Błysz­czą­ca od chro­mów be­stia budziła po­dziw i lęk w każ­dym czło­wie­ku.

Trasę po­cią­gu zwy­cza­jo­wo okre­śla­no mia­nem „roz­ryw­ko­wa”, choć praw­da była bar­dziej zło­żo­na. Po­dróż przez mo­cza­ry, las, wzgó­rza, a nawet wy­brze­żem je­zio­ra dla każ­de­go z pa­sa­że­rów wy­glą­da­ła nieco ina­czej. Po­tra­fi­ła zmie­nić ludzi po­żą­da­ją­cych prze­mia­ny, prag­ma­ty­ków utwier­dza­ła zaś w prze­ko­na­niu, co do sta­bil­no­ści ota­cza­ją­ce­go ich świa­ta. Dla jed­nych trwa­ła le­d­wie dwie go­dzi­ny, dla in­nych roz­cią­ga­ła się na całe dnie. Wy­star­czy­ło od­wró­cić wzrok od ze­gar­ka, oddać się po­dró­ży, a kon­tro­lę przej­mo­wać za­czę­ła nie­zro­zu­mia­ła, pul­su­ją­ca w po­cią­gu magia.

Na Sy­riu­sza magia owa od­dzia­ły­wa­ła więk­szość dzie­ciń­stwa, kiedy to re­gu­lar­nie wsia­dał do po­cią­gu ge­nial­ne­go kon­struk­to­ra o trud­nym do wy­mó­wie­nia na­zwi­sku. Pod­czas tych po­dró­ży po­zna­wał życie, in­nych ludzi, sa­me­go sie­bie. Pew­ne­go dnia po­znał rów­nież Księ­życ, choć wówczas nazywał ją zupełnie inaczej.

– Zdra­dzi­ła mnie – zwie­rzył się dziew­czy­nie. – Matka za­wsze po­wta­rza­ła, że je­stem na­iw­ny, ja jed­nak zwy­czaj­nie wie­rzy­łem w ludzi. A szczególnie w Basię…

Mia­ro­wy stu­kot ja­dą­ce­go po­cią­gu koił jego serce, zda­wał się od­li­czać se­kun­dy wstecz, co­fa­jąc Sy­riu­sza do cza­sów, gdy pro­wa­dził po­dob­ne mo­no­lo­gi wpa­tru­jąc się w za­my­ślo­ną twarz dziew­czy­ny na­prze­ciw­ko.

– Wra­ca­jąc z pracy mia­łem wy­pa­dek. Po­trą­ci­łem sarnę, da­cho­wa­łem. Gdy wró­ci­łem do miesz­ka­nia, oka­za­ło się, że wszyst­kie moje rze­czy leżą na chod­ni­ku. Nie­ru­cho­mość za­pi­sa­li­śmy na Baśkę, po­dob­nie zresz­tą sa­mo­chód. Zgo­dzi­łem się, by wie­dzia­ła, że może mi za­ufać, tym­cza­sem ona… Zo­sta­łem na bruku. Pew­nej nocy, jak za sta­rych cza­sów, wy­bra­łem się na spa­cer. Chcia­łem opo­wie­dzieć ci o tym wszyst­kim, ale byłem sam. Na usia­nym gwiaz­da­mi nie­bie nie od­na­la­złem księ­ży­ca.

Wo­do­spa­dy ustą­pi­ły miej­sca rów­ni­nom po­ro­słym ła­na­mi psze­ni­cy. Kłosy zda­wa­ły się wzno­sić na wy­so­kość kilku me­trów, a i tak gó­ro­wa­ły nad nimi syl­wet­ki stra­chów na wró­ble. Ze sztucz­nych twa­rzy biło za­gad­ko­we do­sto­jeń­stwo.

Po­ciąg przy­spie­szył, Księ­życ drgnę­ła. Z jej oczu biła bło­gość, szczę­ście. Za­ci­snę­ła ręce na ma­te­ria­le ob­szer­nej bluzy, w któ­rej nie­mal­że to­nę­ła. Sy­riusz po raz ko­lej­ny za­my­ślił się nad prze­dziw­nym ryt­mem ist­nie­nia dziew­czy­ny. Po raz pierw­szy spo­tkał ją przy dru­gim bądź trze­cim kur­sie i już wtedy rzu­ci­ła mu się w oczy jej ob­cość – isto­ta, po­zor­nie ludz­ka, zda­wa­ła się na­le­żeć do in­ne­go świa­ta. Czy ra­czej do obu świa­tów jed­no­cze­śnie.

Od tam­te­go czasu każ­do­ra­zo­wo szu­kał dziew­czy­ny. Po­ja­wia­ła się w róż­nych wa­go­nach i prze­dzia­łach, nie­zmien­nie do­pie­ro w po­ło­wie po­dró­ży. I nigdy się do niego nie ode­zwa­ła. Sy­riusz nie wie­dział, jak na­praw­dę się na­zy­wa, gdzie miesz­ka, dla­cze­go tak czę­sto po­dró­żu­je trasą roz­ryw­ko­wą – czyż­by po­dob­nie jak on była córką jed­ne­go z in­we­sto­rów?

Wszyst­ko skoń­czy­ło się nie­dłu­go po dwu­na­stych uro­dzi­nach chło­pa­ka. W noc po­prze­dza­ją­cą kurs po­tęż­na wi­chu­ra prze­to­czy­ła się przez oko­li­cę po­wa­la­jąc kil­ka­dzie­siąt drzew. Jak się oka­za­ło, jedno z nich ru­nę­ło na tory, co do­pro­wa­dzi­ło do nie­po­żą­da­nych kon­se­kwen­cji – po raz pierw­szy od uru­cho­mie­nia linii pa­ro­wóz mu­siał ostro ha­mo­wać. Wy­glą­da­ją­cy wów­czas przez okno Sy­riusz stra­cił rów­no­wa­gę i po­le­ciał na sie­dzą­cą na­prze­ciw­ko dziew­czy­nę.

Upływ lat nie za­tarł nie­po­ko­ją­ce­go wra­że­nia, jakie spra­wił na nim ów kon­takt. Obron­nie wy­sta­wio­na ręka na­tra­fi­ła na brzuch dziew­czy­ny i prze­nik­nę­ła prze­zeń, po­zo­sta­wia­jąc od­czu­cie, któ­re­mu naj­bli­żej było do opa­rze­nia. Na szczę­ście ustą­pi­ło na­tych­miast, gdy Sy­riusz od­su­nął się od to­wa­rzysz­ki po­dró­ży.

„Ty… Je­steś du­chem?” – spy­tał wów­czas. Jego py­ta­nie jak zwy­kle nie do­cze­ka­ło się od­po­wie­dzi. Na­stęp­ny raz w trasę roz­ryw­ko­wą wy­brał się do­pie­ro dwa­dzie­ścia lat póź­niej.

Księ­życ nie zmie­ni­ła się wiele od tam­te­go czasu, choć Sy­riusz nie po­tra­fił­by już po­strze­gać jej jako „star­szej ko­le­żan­ki”. Do dziec­ka było jej na szczę­ście rów­nie da­le­ko.

– Czuję się zmę­czo­ny i roz­cza­ro­wa­ny, wiesz? I… – Sy­riusz po­czuł rosnącą w gardle gulę goryczy – tak cho­ler­nie chciał­bym z tobą po­roz­ma­wiać.

Wtem parowóz zahamował, zatrzymał się na peronie z łoskotem stalowych kół. Kominy buchnęły kłębami pary. Konduktor otworzył drzwi wagonu, zaprosił mężczyznę do wyjścia.

– To moja stacja? – spytał zdezorientowany, rozglądając się po nieznanej przestrzeni. Jego współpasażerka zniknęła. – Gdzie ja jestem?

Odpowiedział mu tylko zawodzący wiatr i narastające cykanie świerszczy. Coś załomotało, coś zakwiliło. Syriusz poczuł zaciskające się na gardle kajdany lęku, ruszył przed siebie początkowo powoli, później coraz szybciej.

Biegł panicznie, przedzierając się przez pa­ję­czy­ny i cie­nie, szu­ka­jąc swej nir­wa­ny. Opu­sto­sza­ły peron na­tu­ral­nie przeszedł w szu­tro­wą ulicz­kę. Przez czarne okien­ni­ce bu­dyn­ków ły­pa­ły nań wszyst­kie roz­cza­ro­wa­nia, obawy, żale. Syriusz zo­sta­wiał je za sobą.

Drżą­cy­mi rę­ka­mi zdzie­rał pa­ję­czy­ny, wciąż na nowo za­le­pia­ją­ce oczy. Chwiej­nym kro­kiem podszedł do drzwi ze swoim na­zwi­skiem na ta­blicz­ce. Po krót­kim wa­ha­niu na­ci­snął klam­kę i prze­kro­czył próg, w jego uszach wez­bra­ła mu­zy­ka. Ka­ko­fo­nia trą­bek, skrzy­piec, har­mo­ni­jek po­tęż­nia­ła z każdą chwi­lą, by wresz­cie uto­nąć w jed­no­li­tym grzmo­cie sy­re­ny.

Świa­tło, które ja­śnia­ło przed Sy­riu­szem, mu­sia­ło do­by­wać się z nieba. Za­ufał mu w pełni, sze­rzej otwo­rzył oczy.

Nie po­czuł nic, gdy stu­pięć­dzie­się­cio­to­no­wa lo­ko­mo­ty­wa prze­to­czy­ła się przez jego ciało, roz­sma­ro­wu­jąc je na błysz­czą­cych w świe­tle księ­ży­ca szy­nach. Ma­szy­ni­sta dał sy­gnał „roz­po­cząć po­py­cha­nie”, nie­ocze­ki­wa­nie przy­spie­szył.

Nie­ma­te­rial­na dziew­czy­na drgnę­ła, jej twarz roz­ja­śnił szer­szy niż dotąd uśmiech. Nie­pew­nym ru­chem przy­sta­wi­ła palec do za­pa­ro­wa­nej szyby i na­ry­so­wa­ła ser­dusz­ko. Tak szyb­ko nie je­cha­ła jesz­cze nigdy dotąd.

 

Trasę roz­ryw­ko­wą każ­de­go mie­sią­ca prze­mie­rza­ły setki po­dróż­nych. Wy­god­ne, sty­li­zo­wa­ne na epokę wik­to­riań­ską wa­go­ny po­zwa­la­ły od­po­cząć ciału, a siel­skie wi­do­ki – duszy. Wagon re­stau­ra­cyj­ny ser­wo­wał nie­zrów­na­ne po­sił­ki, które za­wsze do­star­cza­no na czas i w od­po­wied­niej tem­pe­ra­tu­rze. Nie­ja­sny nawet dla tych bar­dziej wni­kli­wych pa­sa­że­rów sys­tem wen­ty­la­cyj­ny za­wsze za­pew­niał ide­al­ne wa­run­ki do po­dró­ży. Kon­duk­to­rzy za­wsze byli kul­tu­ral­ni, a kel­ner­ki uśmiech­nię­te. Wraz z pierw­szym sa­mo­bój­stwem ten ide­al­ny obraz za­czę­ła prze­ci­nać siat­ka coraz głęb­szych rys.

Je­dy­nym, co czuł Sy­riusz, był wszech­ogar­nia­ją­cy żar. Ota­czał go ze­wsząd, po­ry­wał, roz­dzie­rał na ka­wał­ki. Męż­czy­zna za­ko­tło­wał się na małej prze­strze­ni, nie wi­dząc drogi uciecz­ki. Pró­bo­wał krzy­czeć, ale jego gar­dła nie opu­ścił nawet szept.

– Szyb­ciej, szyb­ciej, szyb­ciej!

Gdzieś z da­le­ka do­bie­gał roz­en­tu­zja­zmo­wa­ny, pełen pasji głos. Po­śród ota­cza­ją­cej Sy­riu­sza czer­wie­ni roz­błysł owal świa­tła – w jego głębi za­lśni­ła pa­ła­ją­ca szczę­ściem twarz Księ­ży­ca. Nagle na głowę męż­czy­zny spadł czar­ny grad, żar po­tęż­niał z każdą chwi­lą.

Lo­ko­mo­ty­wa buch­nę­ła kłę­ba­mi pary, koła za­dud­ni­ły na roz­grza­nych to­rach. Skład przy­spie­szył jak nigdy wcze­śniej, prze­mie­rza­jąc znaną sobie prze­strzeń. Na tra­sie roz­ryw­ko­wej nie bra­ko­wa­ło jed­nak nie­spo­dzia­nek. Skry­ta w cie­niu pa­pro­ci zwrot­ni­ca po­ru­szy­ła się nie­spo­dzie­wa­nie, kie­ru­jąc po­ciąg na nie­uży­wa­ny obwód.

Wkrót­ce grad prze­stał padać, a Sy­riusz na po­wrót zna­lazł się po­śród czer­wie­ni. Czuł, że zgu­bił drogę, zgu­bił sie­bie. Stra­cił kon­tro­lę nad upły­wem czasu, choć w pew­nej chwi­li do­strzegł pra­wi­dło­wość w funk­cjo­no­wa­niu swo­je­go no­we­go świa­ta.

Przy oka­zji pią­tej czar­nej ulewy od­wa­żył się wresz­cie skie­ro­wać ku owa­lo­wi jasności i nie­spo­dzie­wa­nie zna­lazł się w ka­bi­nie ma­szy­ni­sty. Po­to­czył spoj­rze­niem po zbior­ni­kach na wodę, ko­szach z wę­glem, skom­pli­ko­wa­nej in­sta­la­cji rurek, prze­wo­dów i ze­ga­rów. Więk­szość miej­sca w budce zaj­mo­wał po­tęż­ny, roz­grza­ny do czer­wo­no­ści piec – jego pie­kło.

Po­ciąg za­chłan­nie po­ły­kał pust­kę nocy, za­głę­biał się w nią coraz bar­dziej, coraz do­sad­niej. Wa­go­ny drża­ły, prze­sia­du­ją­cy w nich pa­sa­że­ro­wie to­czy­li wokół sen­nym wzro­kiem. Z nowej per­spek­ty­wy przy­po­mi­na­li Sy­riu­szo­wi prze­dziw­ne, pół­ma­te­rial­ne zjawy.

Od­po­wia­da­jąc na nie­okre­ślo­ny, ale po­brzmie­wa­ją­cy gdzieś w nim zew, Sy­riusz prze­nik­nął do jed­ne­go z prze­dzia­łów. Była tu.

Księ­życ przy­cup­nę­ła na wol­nym fo­te­lu i ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi wpa­try­wa­ła się w prze­my­ka­ją­ce za oknem pole. Wkrót­ce po­ciąg wje­chał na wia­dukt, prze­ciął rzekę, która nie miała prawa prze­pły­wać przez ten re­gion. Zwal­niał. Nie­mal nie­zau­wa­żal­nie, ale jed­no­staj­nie.

Sie­dzą­ca na­prze­ciw­ko Księ­ży­c ko­bie­ta prze­tar­ła chu­s­tecz­ką za­wil­go­co­ne skro­nie. Pod­nio­sła się nie­pew­nie, uchy­li­ła okno. Po­wtór­nie osu­szy­ła twarz. Czar­no­wło­sa dziew­czy­na utkwi­ła w niej świ­dru­ją­ce spoj­rze­nie. Sy­riusz do­strzegł w nim coś, czego wcze­śniej przez lata tam bra­ko­wa­ło – ini­cja­ty­wę.

Pa­sa­żer­ka jęk­nę­ła, przy­ci­snę­ła pulch­ną dłoń do ust i wy­bie­gła z prze­dzia­łu. Po­gna­ła ko­ry­ta­rzem w kie­run­ku czoła po­cią­gu, bez­gło­śnie stą­pa­jąc po gru­bym dy­wa­nie. Czy szu­ka­ła kon­duk­to­ra, czy to­a­le­ty, Sy­riusz nie wie­dział. Z peł­nym im­pe­tem ude­rzy­ła w drzwi od­dzie­la­ją­ce wa­go­ny, które otwo­rzy­ły się nie­spo­dzie­wa­nie.

Ko­bie­ta wy­pa­dła i nie re­agu­jąc na okrzy­ki spie­szą­cych z po­mo­cą pa­sa­że­rów, sko­czy­ła w roz­war­tą sze­ro­ko pasz­czę prze­strze­ni. Zna­cząc dywan pla­ma­mi sadzy, Sy­riusz wy­cią­gnął bez­rad­nie nie­ma­te­rial­ną rękę.

W tym samym mo­men­cie ma­szy­ni­sta dał sy­gnał „od­ha­mo­wać”, jakby w ten upior­ny spo­sób chciał od­pro­wa­dzić pa­sa­żer­kę do pie­kła.

 

1

 

Nad­je­chał z za­cho­du wraz z pierw­szy­mi zwia­stu­na­mi je­sie­ni. Drze­wa za­bar­wi­ły brązy i po­ma­rań­cze, kwia­ty opa­dły, niebo spo­wi­ła sza­rość. Lekko mżyło.

To­masz za­trzy­mał się na po­ro­śnię­tym kę­pa­mi chwa­stów par­kin­gu, nie­opo­dal wjaz­du. Wszę­dzie wa­la­ły się śmie­ci. Grudy po­tłu­czo­nych ce­gieł oraz odłam­ki szkła unie­moż­li­wia­ły pod­je­cha­nie do bu­dyn­ku sta­cji.

– Wresz­cie ją zna­la­złem – po­wie­dział męż­czy­zna z ukon­ten­to­wa­niem, kie­ru­jąc obiek­tyw ka­me­ry na ru­de­rę. – Jak wspo­mi­nał Edward Masz­lewski, nie było łatwo. Do sta­cji ak­tu­al­nie nie pro­wa­dzą żadne znaki, droga za­ro­sła, a gęste za­le­sie­nie utrud­nia lo­ka­li­za­cję sa­te­li­tar­ną. Całe szczę­ście wska­zów­ki eme­ry­to­wa­ne­go ko­le­ja­rza oka­za­ły się wy­star­cza­ją­ce. Teraz pora zwie­dzić przy­by­tek. Ide­al­nie do­je­cha­łem, wła­śnie za­czy­na moc­niej padać.

Deszcz za­bęb­nił w kryty bla­chą dach, ko­ro­ny drzew za­szu­mia­ły zło­wróżb­nie. Nagle zro­bi­ło się bar­dzo ciem­no. Nic, nawet per­spek­ty­wa spę­dze­nia tu nocy nie mogło znie­chę­cić To­ma­sza od zba­da­nia pla­ców­ki. Jako in­ży­nier, blog­er i ko­le­jo­wy ma­niak, od lat szu­kał in­for­ma­cji na temat nie­gdyś sław­nej, teraz za­po­mnia­nej trasy roz­ryw­ko­wej.

Szczę­śli­wym zrzą­dze­niem losu ty­dzień temu na­mie­rzył wresz­cie czło­wie­ka po­sia­da­ją­cego ja­kieś in­for­ma­cje. Edward Masz­lewski był synem jed­ne­go z kon­duk­to­rów sta­cjo­nu­ją­cych nie­gdyś na sław­nej Dione. Co praw­da na wła­sne oczy nie wi­dział dzie­ła uta­len­to­wa­ne­go kon­struk­to­ra, ale za­sły­sza­ne przez kon­takt opo­wie­ści po­mo­gły To­ma­szo­wi na­mie­rzyć sta­cję.

Inżynier bez wa­ha­nia wy­wa­żył za­bez­pie­czo­ne prze­rdze­wia­łą kłód­ką drzwi, wszedł do środ­ka. To­ną­ce w pół­mro­ku wnę­trze no­si­ło zna­mio­na daw­nej świet­no­ści.

Po­ła­ma­ne płyt­ki chrzę­ści­ły pod no­ga­mi, ze ścian zwi­sa­ły po­dar­te, cięż­kie od kurzu dra­pe­rie. Rząd kas dzie­li­ły wy­ty­czo­ne za­rdze­wia­ły­mi słup­ka­mi przej­ścia, na­prze­ciw po­sta­wio­no kilka kanap i fo­te­li dla ocze­ku­ją­cych. Zmur­sza­łe sto­li­ki ugi­na­ły się pod cię­ża­rem po­wy­krę­ca­nej wil­go­cią prasy.

Po­miesz­cze­nie spra­wia­ło wra­że­nie po­rzu­co­ne­go rap­tow­nie, w po­śpie­chu. To­masz uwiecz­nił na fil­mie za­nie­dba­ną szafę gra­ją­cą, szat­nię z roz­pa­da­ją­cy­mi się płasz­cza­mi, ka­wia­ren­kę o bla­cie za­sta­wio­nym brud­ny­mi, za­ku­rzo­ny­mi szklan­ka­mi. W ob­li­czu serii sa­mo­bójstw, które do­pro­wa­dzi­ły do upad­ku in­te­re­su, po­zo­sta­wie­nie tak wielu cen­nych dóbr za­kra­wa­ło na ab­surd. In­ży­nier na­grał sto­sow­ny ko­men­tarz i ru­szył w głąb sta­cji.

Dłuż­szy czas spę­dził w ar­chi­wum, pró­bu­jąc roz­czy­tać po­kru­szo­ne de­pe­sze. Znie­kształ­co­ny wil­go­cią i cza­sem druk do­kład­nie opi­sy­wał dzie­je trasy roz­ryw­ko­wej ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem licz­nych sa­mo­bójstw, do któ­rych rze­ko­mo przy­czy­ni­ła się kolej.

Wszyst­ko za­czę­ło się od nie­ja­kie­go Sy­riu­sza A. Z górą czter­dzie­ści lat temu męż­czy­zna za­koń­czył swe życie wcho­dząc wprost pod koła po­cią­gu. Spra­wa zo­sta­ła za­mknię­ta, nim na dobre ją otwar­to, po­mi­mo nie­zro­zu­mia­łych oko­licz­no­ści zda­rze­nia. Za­ku­pio­ny przez zmar­łe­go bilet wska­zy­wał, że po­dob­nie jak inni pa­sa­że­ro­wie wsiadł do po­cią­gu na sta­cji po­cząt­ko­wej Bo­go­rost, zajął miej­sce w wa­go­nie numer trzy i zgod­nie z pla­nem od­by­wał po­dróż, tym­cza­sem jego zgon na­stą­pił poza po­cią­giem w środ­ko­wym od­cin­ku trasy.

– Jak w takim razie opu­ścił po­ciąg? Kiedy? – pytał re­to­rycz­nie To­masz. Wokół trasy roz­ryw­ko­wej na­ro­sło wiele mitów i nie­do­po­wie­dzeń, ale po­pu­lar­ność linii przez długi czas od­da­la­ła sprze­ciw ra­cjo­na­li­stów. Póki, śla­dem Sy­riu­sza A., lu­dzie nie za­czę­li umie­rać jeden za dru­gim.

– Łącz­nie miało miej­sce pięt­na­ście zgo­nów – pod­su­mo­wał in­ży­nier. – W okre­sie… trzech lat. Serię za­koń­czy­ła szcze­gól­nie nie­przy­jem­na śmierć dwu­na­sto­let­niej Marty W., zna­le­zio­nej w ten­de­rze. Brr… Ponoć dziew­czyn­ka zo­sta­ła zmiaż­dżo­na i roz­człon­ko­wa­na przez bryły węgla, praw­do­po­dob­nie pod­czas ła­do­wa­nia. Nikt nie wie­dział, jak się zna­la­zła w zbior­ni­ku, ro­dzi­ce za­prze­czy­li wcze­śniej­szym pró­bom sa­mo­bój­czym czy wa­ha­niom na­stro­ju.

To­masz re­la­cjo­no­wał jesz­cze przez jakiś czas, wresz­cie scho­wał do­ku­men­ty do torby, za­piął ją szczel­nie. Kro­ni­ka wy­da­wa­ła się rze­tel­na i do­kład­na, zgrab­nie po­rząd­ko­wa­ła hi­sto­rię po­cią­gu. In­ży­nie­ro­wi trud­no było uwie­rzyć we wła­sne szczę­ście, póki jed­nak trwa­ło, po­sta­no­wił dzia­łać.

Wy­szedł na opu­sto­sza­ły peron. Za­ro­śnię­te chwa­sta­mi szyny lśni­ły od świe­żo spa­dłe­go desz­czu. Pod wiatą pa­no­wał zło­wróżb­ny pół­cień. Za­ku­rzo­ny, ar­cha­icz­ny zegar za­trzy­mał się na go­dzi­nie jedenastej.

Ziąb na­ra­stał. To­masz otu­lił się lekką kurt­ką, ro­zej­rzał w po­szu­ki­wa­niu za­jezd­ni. Kro­ni­ki, choć­by nie wia­do­mo jak fa­scy­nu­ją­ce, nie za­stą­pią mu ob­co­wa­nia ze słyn­nym pa­ro­wo­zem, który wedle zdo­by­tych od Masz­lewskiego in­for­ma­cji wciąż po­wi­nien tu sta­cjo­no­wać.

W in­nych oko­licz­no­ścią To­masz nie dałby wiary, że dro­go­cen­na ma­szy­na, twór sław­ne­go kon­struk­to­ra, może zo­stać po­rzu­co­na na mar­twym torze, ale hi­sto­ria Dione od sa­me­go po­cząt­ku pełna była ta­jem­nic i nie­lo­gicz­no­ści.

Po kwa­dran­sie spa­ce­ru to­ra­mi męż­czy­zna do­tarł do celu. Przed jego ocza­mi urósł gro­te­sko­wo prze­krzy­wio­ny, czę­ścio­wo za­pad­nię­ty w grun­cie bu­dy­nek hali po­sto­jo­wej.

– Ależ się eks­cy­tu­ję – rzu­cił To­masz do mi­kro­fo­nu, fil­mu­jąc po­tęż­ne, prze­rdze­wia­łe wrota. – Dione sta­no­wi dzie­ło życia sa­me­go Ste­fa­na Pro­żew­skie­go, wy­bit­ne­go kon­struk­to­ra, który zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wał trans­port. Nie wy­my­ślił co praw­da od pod­staw żad­nej ma­szy­ny, ale był mi­strzem udo­sko­na­le­nia. Je­sie­nią swego krót­kie­go, czter­dzie­sto­sześcio­let­nie­go życia osiadł w oko­li­cy Bo­go­ro­s­tu i przy wspar­ciu in­we­sto­rów za­pro­jek­to­wał trasę roz­ryw­ko­wą. Skon­stru­ował ma­szy­nę, która miała re­ali­zo­wać jego wiel­ki za­mysł. Zaraz prze­ko­na­my się, czy rze­czy­wi­ście jest tutaj, le­d­wie kilka me­trów ode mnie!

Zna­lezionym łomem in­ży­nier roz­bił sta­ro­świec­ką kłód­kę, roz­warł sta­lo­we wie­rze­je ze zgrzy­tem pro­te­stu­ją­cych za­wia­sów. Czuł się po­nie­kąd jak prze­stęp­ca, ale fakt, że wła­ści­cie­le po­cią­gu znik­nę­li bez śladu, le­gi­ty­mi­zo­wał po­dob­ne dzia­ła­nia w jego oczach. Z wnę­trza do­biegł go tłu­sty odór sta­re­go oleju, w po­wie­trzu za­wi­ro­wał pył wę­glo­wy.

Rze­czy­wi­ście – był tam. Po­tęż­ny pa­ro­wóz stał na torze, jakby uśpio­ny. Komin wzno­sił się nad sufit; cichy, otu­lo­ny je­dy­nie ku­rzem. Jego wylotu nie opusz­cza­ły kłęby pary. Pę­ka­ty ko­cioł zda­wał się więk­szy niż w in­nych na­pę­dza­nych wę­glem lo­ko­mo­ty­wach, spo­czy­wał na węź­la­stej, sta­lo­wej kon­struk­cji oku­tej chro­mo­wa­ny­mi, ak­tu­al­nie brud­ny­mi od pyłu wią­za­ra­mi i kor­bo­wo­da­mi. Dione za­chwy­ca­ła, ale i bu­dzi­ła nie­spre­cy­zo­wa­ny lęk. Coś w niej wy­da­wa­ło się nie­spo­koj­ne, jakby śniła trwa­ją­cy de­ka­dy kosz­mar.

Zdję­ty na­boż­ną nie­mal czcią To­masz chwy­cił po­ręcz i wszedł do ka­bi­ny – drzwi, co wcale go nie zdzi­wi­ło, były otwar­te.

– Je­stem tu. Je­stem w ka­bi­nie Dione. Jako ten­drzak, czyli ma­szy­na ze skrzy­nią wę­glo­wą w czę­ści tyl­nej, pa­ro­wóz po­sia­da za­mknię­tą budkę ma­szy­ni­sty. Kla­sy­ka – za­ko­mu­ni­ko­wał. – Ja… Nie mogę uwie­rzyć, że je­stem pierw­szą osobą od lat, która od­kry­ła ten hi­sto­rycz­ny po­jazd. Dla­cze­go nikt przede mną tu nie do­tarł? Za­dawa­łem sobie to py­ta­nie już wie­lo­krot­nie i wciąż nie je­stem w sta­nie zna­leźć od­po­wie­dzi. Wszyst­ko idzie tak… gład­ko.

In­ży­nier me­to­dycz­nie zba­dał wnę­trze Dione – przy­sło­nię­ty far­tu­chem otwór do na­bie­ra­nia wody z ten­de­ra, skrzy­nię na na­rzę­dzia (w pełni wy­po­sa­żo­ną), ta­bli­ce roz­dziel­cze, dźwi­gnie i po­krę­tła za­wo­rów, wresz­cie skry­te pod pod­ło­gą urzą­dze­nia sprzę­go­we. Wszyst­ko spra­wia­ło wra­że­nie za­cho­wa­ne­go le­piej, niż pod­po­wia­da­ła­by lo­gi­ka. To­masz po­krę­cił z nie­do­wie­rza­niem głową. Peł­nym czu­ło­ści ge­stem oparł dłoń o piec, by zaraz ode­rwać ją ze zdu­mie­niem. Po­mi­mo dekad spo­czyn­ku w za­mknię­tej hali po­sto­jo­wej, bla­cha była cie­pła.

– Je­stem w wa­go­nie trze­cim – oznaj­mił To­masz nieco póź­niej. Od­chrząk­nął, lecz głos nie prze­stał drżeć. – To nim je­cha­ła przed laty więk­szość sa­mo­bój­ców. Pierw­szy z nich, Sy­riusz A., zgod­nie z do­nie­sie­nia­mi bli­skich, znajdował się w sta­nie za­ła­ma­nia psy­chicz­ne­go. Po­dob­nie jak wiele ko­lej­nych ofiar. Ale czy każdy z nas nie miewa chwi­l zwąt­pie­nia? Życie po­tra­fi dać w kość, lecz sa­mo­bój­stwo jest czy­nem osta­tecz­nym. Czy­ta­łem, że owa fala in­cy­den­tów mogła być efek­tem zbio­ro­wej psy­cho­zy, jak w przy­pad­ku słyn­ne­go „lasu sa­mo­bój­ców” w Ja­po­nii.

In­ży­nier prze­szedł się po wa­go­nie, w za­du­mie ba­da­jąc we­lu­ro­we sie­dze­nia, cięż­kie za­sło­ny, lu­stra, grube dy­wa­ny. Po­dob­nie jak w budce ma­szy­ni­sty, nic nie no­si­ło wy­raź­nych śla­dów zu­ży­cia. Po­cią­gu nie splą­dro­wa­li ani bez­dom­ni, ani dzi­kie zwie­rzę­ta.

– Może to głu­po­ta z mojej stro­ny, akt godny ja­kie­goś „po­grom­cy du­chów” czy in­ne­go show­ma­na, ale po­sta­no­wi­łem zo­stać na noc w po­cią­gu. Zbyt długo za­ba­wi­łem w ar­chi­wum sta­cji, a zwa­żyw­szy ile zo­sta­ło do zba­da­nia, szko­da tra­cić czas na do­jaz­dy. Do­bra­noc!

 

2

 

Spo­czy­nek nie przy­niósł mu uko­je­nia. In­ży­nier przez więk­szość nocy prze­wra­cał się z boku na bok, zlęk­nio­ny wsłu­chi­wał się w jęki me­ta­lo­wej kon­struk­cji. Wresz­cie przy­mknął oczy, do­pusz­cza­jąc do głowy sny wy­peł­nio­ne stu­ko­tem kół. Czuł wstrzą­sy pod­ska­ku­ją­ce­go wa­go­nu, sły­szał coś, co mogło być za­ra­zem tę­sk­nym śpie­wem, jak i sko­wy­tem.

Obu­dził się prze­ra­żo­ny i zmar­z­nię­ty, prze­dział tonął w mlecz­nym świe­tle dnia. Nie­po­mny kurt­ki, która zsu­nę­ła się na pod­ło­gę, To­masz z ło­mo­czą­cym ser­cem pod­szedł do okna. Źró­dło owej prze­dziw­nej ja­sno­ści nie mogło znaj­do­wać się w hali po­sto­jo­wej.

– Wi­dzi­cie? Po­ciąg wy­je­chał na peron – rzu­cił, roz­dy­go­ta­ny­mi rę­ko­ma włą­cza­jąc ka­me­rę. – Śniły mi się dziw­ne dźwię­ki i… to nie był naj­wy­raź­niej zwy­kły sen. Usły­sza­łem ten ruch.

Nie wie­dząc, co wię­cej mógł­by po­wie­dzieć, To­masz wy­łą­czył ka­me­rę. Nie my­śląc za wiele chwy­cił klam­kę i prze­su­nął drzwi prze­dzia­łu. Otwo­rzy­ły się gład­ko, bez oporu, prze­pusz­cza­jąc go na ko­ry­tarz. Dywan zna­czy­ły ślady sadzy – in­ży­nier roz­tarł w pal­cach pył wę­glo­wy i oparł się o ścia­nę.

To chyba jakiś głupi dow­cip. Nie pi­sa­łem się na żadne chrza­nio­ne duchy – po­my­ślał, pró­bu­jąc ze­brać myśli. Nagle po­czuł, że za­krę­ci­ło mu się w gło­wie, z tru­dem na­brał haust cięż­kie­go od pyłu po­wie­trza. Muszę się prze­wie­trzyć.

Nie zwa­ża­jąc na sadzę, in­ży­nier ru­szył przed sie­bie, lecz ko­ry­tarz zda­wał się cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność. Choć wi­dział jego ko­niec, nie po­tra­fił go osią­gnąć. Za oknem nadal znaj­do­wał się peron, po prze­ciw­nej stro­nie otwar­te drzwi za­pra­sza­ły go do po­miesz­cze­nia z szez­lon­ga­mi, w rogu którego stała szafa gra­ją­ca. Od­zy­sku­jąc rezon, To­masz włą­czył ka­me­rę.

– Dziw­ne. Po­wi­nie­nem na­gry­wać od po­cząt­ku to, co się tutaj dzie­je. Już nie po­peł­nię błędu, ka­me­ra po­zo­sta­nie włą­czo­na – za­czął nie­zręcz­nie. – W każ­dym razie do­zna­ję tego, co ponoć spo­ty­ka­ło w tym wa­go­nie nie­któ­rych ludzi. Pew­ne­go ro­dza­ju… dy­la­ta­cji czasu i prze­strze­ni? No, brzmi mą­drze, niech bę­dzie. Planowałem opu­ścić po­ciąg. Po­win­no być to moż­li­we, gdyż sto­imy na sta­cji. – Na dowód To­masz skie­ro­wał obiek­tyw za okno. – Tym­cza­sem jed­nak zo­sta­łem za­pro­szo­ny do ta­kie­go oto po­miesz­cze­nia re­lak­sa­cyj­ne­go. Po­wie­trze wy­da­je się tu znacz­nie bar­dziej rześ­kie niż na ko­ry­ta­rzu.

Wy­star­czy­ło wci­snąć przy­cisk, by z szafy za­czę­ły do­by­wać się pierw­sze dźwię­ki. In­ży­nier zajął miej­sce na szez­lon­gu i po­zwo­lił sobie na chwi­lę re­lak­su. Mu­zy­ka sen­nie to­czy­ła się przez czy­ste po­wie­trze, mięk­kość ma­te­ra­ca ła­go­dzi­ła ze­sztyw­nia­łe od nocy w prze­dzia­le mię­śnie.

Spod pół­przy­mknię­tych po­wiek To­masz przy­pa­try­wał się wnę­trzu. Nie­mal­że ocze­ki­wał, że zaraz do po­miesz­cze­nia wej­dzie kel­ner­ka i kon­spi­ra­cyj­nym szep­tem spyta, czy nie przy­nieść mu cze­goś do picia. Za­miast tego spo­strzegł roz­par­tą na szez­lon­gu na­prze­ciw syl­wet­kę dziew­czy­ny o dwu­ko­lo­ro­wych, czar­no-bia­łych wło­sach. Nim zdo­łał sku­pić na niej spoj­rze­nie, znik­nę­ła.

 

Dione wy­rwa­ła się ze sta­cji nie­cier­pli­wie, ni­czym rączy rumak zbyt długo trzy­ma­ny w staj­ni. Chci­wie ły­ka­jąc grudy węgla po­pi­ja­ła je wodą i gnała przed sie­bie. Prze­mie­rza­ła znaną, uko­cha­ną prze­strzeń. Sta­lo­we koła krze­sa­ły iskry na za­rdze­wia­łych to­rach.

Sta­cja szyb­ko znik­nę­ła na ho­ry­zon­cie, po­ciąg bez wa­ha­nia wje­chał w po­prze­ci­na­ny wą­do­ła­mi las. Tor wił się po­śród mo­kra­deł i li­sto­wia, prze­kra­czał skal­ne roz­pa­dli­ny o dnach skry­tych w nie­prze­nik­nio­nych ciem­no­ściach nie­za­leż­nie od pory dnia czy roku.

– To się dzie­je na­praw­dę – rzu­cił To­masz gro­bo­wym gło­sem. – Nie mon­tu­ję tego dla sławy, nie wy­głu­piam się – po­ciąg na­praw­dę wy­ru­szył w trasę. Po­ru­sza­my się na oko z pręd­ko­ścią osiem­dzie­się­ciu-dzie­więć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Ja… nie wiem, co robić. Pew­nie wytnę póź­niej te łzawe bzde­ty, ale, cho­le­ra, boję się strasz­nie. – Męż­czy­zna po­krę­cił głową. – Nie wiem, co o tym wszyst­kim my­śleć.

Nie­swój, wró­cił do prze­dzia­łu, w któ­rym zo­sta­wił bagaż. Wy­cią­gnął z torby plan trasy roz­ryw­ko­wej, prze­stu­dio­wał go po­wtór­nie. Zwa­żyw­szy na dłu­gość trak­cji i orien­ta­cyj­ną pręd­kość po­cią­gu po­wi­nien być z po­wro­tem na sta­cji naj­póź­niej za dwie go­dzi­ny. Po­sta­no­wił prze­cze­kać stu­diu­jąc zdo­by­te ma­te­ria­ły, a gdy już bez­piecz­nie opu­ści wagon, zde­mon­to­wać napęd po­cią­gu. Jeśli tylko do­sta­nie szan­sę, nie po­zwo­li, by po­dob­na sy­tu­acja się po­wtó­rzy­ła.

Drżą­cy­mi rę­ko­ma za­czął prze­kła­dać pa­pie­ry, gdy na fo­te­lu obok po­wtór­nie ob­ja­wia­ła się ta­jem­ni­cza dziew­czy­na. Po­chmur­nym spoj­rze­niem mie­rzy­ła prze­strzeń za oknem, wy­da­wa­ła się za­ra­zem szczę­śli­wa, jak i… złak­nio­na. Na To­ma­sza po­zor­nie nie zwra­ca­ła uwagi, choć gdzieś w głębi męż­czy­zna od­czuł jej prze­wrot­ne, nie­zdro­we za­in­te­re­so­wa­nie.

– Co?! Kim je­steś?! – wy­rzu­cił z sie­bie, od­su­wa­jąc się pa­nicz­nie. – Kiedy tu we­szłaś?!

In­ży­nier nie mógł ode­rwać oczu od współ­pa­sa­żer­ki. Gdy przez dłuż­szy czas nie re­ago­wa­ła i nie od­po­wia­da­ła na jego py­ta­nia, prze­su­nął ręką przed jej twa­rzą – bez skut­ku. Wresz­cie, zbie­ra­jąc reszt­ki śmia­ło­ści, do­tknął jej ra­mie­nia, lecz ręka prze­nik­nę­ła przez widmo. Skóra za­pie­kła, jakby po­pa­rzo­na.

– Wa­riu­ję… – Męż­czy­zna scho­wał twarz w dło­niach, pró­bo­wał uspo­ko­ić od­dech. – Naj­pierw po­ciąg sam ru­szył, teraz to…

Parowóz przy­spie­szał coraz bar­dziej. Z ło­sko­tem prze­wa­lił się przez wieś sty­li­zo­wa­ną na we­ster­no­we mia­stecz­ko, za­nu­rzył w od­mę­tach pu­sty­ni. Przez uchy­lo­ne okno do środ­ka wpa­dły kłęby kurzu. Dziew­czy­na wciąż sie­dzia­ła – za­pa­trzo­na, nie­obec­na.

To­masz skie­ro­wał na to­wa­rzysz­kę obiek­tyw ka­me­ry. Na­gry­wał przez pe­wien czas, bur­cząc pod nosem od rze­czy. Wresz­cie za­koń­czył film, pełen nie­po­ko­ju klik­nął przy­cisk od­twa­rza­nia.

– Ko­lej­ny dowód, ty nie ist­nie­jesz… Je­steś ha­lu­cy­na­cją… – szep­nął zmar­twia­łym gło­sem. – A ja je­stem chory.

Pół­przy­tom­ny, tkwiąc jakby w limbo mię­dzy jawą a kosz­ma­rem, To­masz wy­szedł z prze­dzia­łu. Nie zwa­ża­jąc na coraz więk­szą ilość po­kry­wa­ją­cej dywan sadzy, skie­ro­wał się do drzwi wej­ścio­wych wa­go­nu. Otwo­rzy­ły się nad wyraz lekko.

– Je­dzie? Czy stoi? – rzu­cił w prze­stwór, ły­ka­jąc kłęby po­pio­łu, które nagle za­tań­czy­ły wokół jego głowy. Pa­ro­wóz za­kasz­lał. Parę za­bar­wi­ła czerń, bu­cha­jąc To­ma­szo­wi w twarz śmier­dzą­cym tumanem. In­ży­nier oprzy­tom­niał, z tru­dem od­su­nął się od ła­ko­mie się­ga­ją­cej ku niemu prze­strze­ni.

– Co się ze mną dzie­je? – wy­sa­pał, osu­wa­jąc się po ścia­nie w cie­płe ob­ję­cia sadzy.

 

Nad trasą roz­ryw­ko­wą wkrót­ce za­padł zmrok, kry­jąc w ciem­no­ściach za­ku­rzo­ne atrak­cje. Ich świet­ność dawno prze­mi­nę­ła, a ostat­nim prze­jaz­dem de­lek­to­wa­ła się je­dy­nie isto­ta, dla któ­rej stra­ci­ły one ja­ki­kol­wiek kolor czy smak.

Dione zwal­nia­ła stop­nio­wo, nie­chęt­nie. Wresz­cie ze zgrzy­tem kół za­trzy­ma­ła się na sta­cji, wy­da­jąc ostat­nie tchnie­nie pary. Stal za­ję­cza­ła, nim osta­tecz­nie za­mil­kła.

To­masz wy­to­czył się z wa­go­nu, przez jakiś czas z nie­do­wie­rza­niem do­ty­kał po­pę­ka­nej po­sadz­ki pe­ro­nu, po­ra­sta­ją­cych ją chwa­stów, ławek. Sma­ko­wał wol­ność, a jego umysł upar­cie ob­ra­cał wspo­mnie­nia ostat­nich go­dzin. Ilu, nie po­tra­fił stwier­dzić – po­dróż wy­da­wa­ła się trwać cały dzień, ale część tego czasu spę­dził śniąc bądź trwa­jąc w dziw­nym letargu.

Stop­nio­wo do­szedł do sie­bie na tyle, by stwier­dzić, że za­po­mniał za­brać z prze­dzia­łu torbę. Nie­chęt­nie zbli­żył się do po­cią­gu, jed­nak drzwi były za­mknię­te. Zre­zy­gno­wał z wy­bi­ja­nia szyby, za­miast tego zaj­rzał do lo­ko­mo­ty­wy – piec po­zo­sta­wał roz­grza­ny, lecz pusty. W ten­de­rze nie zna­lazł śladu węgla, ani wody.

Po­słusz­ny nie­zdro­wej fa­scy­na­cji, za­po­mi­na­jąc o wcze­śniej­szych za­mia­rach, cof­nął się do za­jezd­ni. Przy­tar­gał worek węgla oraz kilka li­trów wody, za­tan­ko­wał. Przez cały czas na­gry­wał oto­cze­nie. Teraz, gdy był już bez­piecz­ny, po­przed­nie wy­da­rze­nia zdały mu się sen­nym ma­ja­kiem. Dione ocze­ki­wa­ła na to­ro­wi­sku – stara, za­ku­rzo­na, za­po­mnia­na. Nie­po­ję­tym wy­da­wa­ło się, że jesz­cze chwi­lę temu prze­mie­rza­ła za­ro­śnię­tą trak­cję.

 

3

 

– Dzię­ki Bogu, nie pod­da­łem się – re­la­cjo­no­wał To­masz kilka dni póź­niej, na­gry­wa­jąc prze­my­ka­ją­ce za oknem łany psze­ni­cy. – Wiem, nie mogę tego udo­wod­nić. Zapewne uznacie mnie za sza­leń­ca, który obu­dził stary po­ciąg, ale jakaś siła naprawdę tu drzemie. Budzi się, gdy po­ciąg je­dzie. Im szyb­ciej, tym wy­da­je się wy­raź­niej­sza…

In­ży­nier za­wie­sił głos, spoj­rzał ukrad­kiem na dziew­czy­nę o dwu­ko­lo­ro­wych wło­sach. Choć nie zwra­ca­ła na niego uwagi, To­masz był prze­ko­na­ny, że do­sko­na­le zdaje sobie spra­wę z jego obec­no­ści. I nie życzy mu do­brze.

– Dziew­czy­na jest po­wią­za­na z tym po­cią­giem. Nie wiem jak, nie po­tra­fię się z nią skon­tak­to­wać, ale nie osza­la­łem. Pod­czas każ­de­go z prze­jaz­dów coś pró­bu­je mnie skrzyw­dzić. Na­cho­dzą mnie dziw­ne myśli… Po czę­ści re­zy­gna­cyj­ne. De­spe­rac­kie… Nie ro­zu­miem tego. Wszę­dzie jest sadza, która znika, gdy po­ciąg wróci na sta­cję. Tego też nie­ste­ty nie widać, nie udo­wod­nię wam.

Trasa roz­ryw­ko­wa wkrót­ce stała się dla To­ma­sza ob­se­sją. Prze­mie­rzył ją nie­zli­czo­ną ilość razy ba­da­jąc wnę­trze po­cią­gu, na po­sto­jach uzu­peł­niał za­pa­sy węgla i wody, pie­lę­gno­wał wa­go­ny, oczysz­czał szyny. Roz­ła­do­wa­ny te­le­fon po­rzu­cił w bu­dyn­ku sta­cji, ob­co­wa­nie z ludź­mi ogra­ni­czył do spo­ra­dycz­nych za­ku­pów. Je­dy­ny dłuż­szy kurs wy­ko­nał do fa­bry­ki lo­ko­mo­tyw, gdzie za­opa­trzył się w sprzęt ko­niecz­ny do zmo­der­ni­zo­wa­nia Dione.

Przez dłu­gie, pełne potu i znoju dni To­masz pra­co­wał jak nie­gdyś na po­li­tech­ni­ce, w pełni sku­pio­ny na swoim za­da­niu. Wy­mie­nił tłoki i rury pa­ro­we, uspraw­nił prze­grze­wacz, tylko pa­le­ni­sko po­zo­sta­wił w po­sta­ci nie­zmie­nio­nej. Wciąż cie­pła po­wło­ka pieca wy­da­wa­ła się opo­wia­dać hi­sto­rię, któ­rej in­ży­nier nie śmiał prze­ina­czać.

 

Za­koń­czył pracę wraz z pierw­szy­mi śnie­ga­mi. De­li­kat­ne płat­ki opa­da­ły na lśnią­cy od chro­mów pa­ro­wóz i na­tych­miast top­nia­ły, jakby nie mogąc znieść żaru skry­te­go pod sta­lo­wą zbro­ją ocho­cze­go serca. To­masz za­czął po­strze­gać lo­ko­mo­ty­wę jak żywą isto­tę – coś w niej rwało się na wol­ność, na tor, byle dalej od sta­cji. Fakt, że było z nią nie­ro­ze­rwal­nie po­wią­za­ne za­kra­wał na jawną nie­spra­wie­dli­wość.

– Wszyst­ko go­to­we, zaraz wy­ru­sza­my. – In­ży­nier me­to­dycz­nie spraw­dził wska­za­nia ze­ga­rów, do­sy­pał węgla do pieca i prze­szedł do wa­go­nu numer trzy. W kącie prze­dzia­łu le­ża­ła za­po­mnia­na do­ku­men­ta­cja o wy­pad­kach. – Wy­jazd punkt je­de­na­sta.

Męż­czy­zna spoj­rzał na zegar, który nie­zmien­nie wska­zy­wał tę wła­śnie go­dzi­nę. Po­ciąg ru­szył, gnany obcą, nie­zro­zu­mia­łą siłą. Tłoki, niby żyły, pom­po­wa­ły go­rą­cą, ga­zo­wą krew ma­szy­ny. Koła gład­ko śli­zga­ły się po od­re­stau­ro­wa­nych rel­sach, kor­bo­wo­dy wy­gry­wa­ły pieśń zwy­cię­stwa.

– Szyb­ciej, szyb­ciej – mruk­nął To­masz, za­fa­scy­no­wa­ny spo­glą­da­jąc za okno. Prze­strzeń, choć zna­jo­ma, wy­da­ła mu się jakby od­mie­nio­na. Pa­ro­wóz mknął jak nigdy wcze­śniej, sprzę­gi i sworz­nie trzesz­cza­ły, na­pię­te do gra­nic moż­li­wo­ści.

Szyb­ciej, szyb­ciej, szyb­ciej – po­wtó­rzył jak echo roz­ra­do­wa­ny głos. Do­bie­gał jakby ze­wsząd – ze ścian, pod­ło­gi, sie­dzeń i sto­li­ków. Jak rów­nież z sie­dzą­cej na­prze­ciw­ko dziew­czy­ny o czar­no-bia­łych wło­sach.

Wy­da­wa­ła się re­al­na jak nigdy wcze­śniej, jej twarz opu­ścił wresz­cie wyraz z tru­dem skry­wa­nej fru­stra­cji. Tym razem To­ma­sza nie na­szły depresyjne myśli. Z cie­ka­wo­ści in­ży­nier spoj­rzał na ko­ry­tarz – dy­wa­nu nie pla­mi­ły kłęby sadzy, wszyst­ko zda­wa­ło się prze­bie­gać zgod­nie z pla­nem.

– Kim je­steś? – spy­tał, kie­ru­jąc na isto­tę obiek­tyw ka­me­ry. – Czy pró­bo­wa­łaś mnie zabić? Czy za­bi­ja­łaś wcze­śniej?

Seria pytań nie do­cze­ka­ła się od­po­wie­dzi. Dziewczyna ode­rwa­ła na chwilę spoj­rze­nie od okna, prze­nio­sła je na fotel obok – znaj­do­wał się tam nie­wiel­ki kop­czyk sadzy.

– Kim je­steś? Skąd się tu wzię­łaś? – kon­ty­nu­ował To­masz. Po­ciąg przy­spie­szał coraz bar­dziej. Do­li­na wo­do­spa­dów znik­nę­ła za ho­ry­zon­tem.

Je­stem… Księ­ży­cem? – od­parł głos ze znie­cier­pli­wie­niem. Dione nadal przy­spie­sza­ła.

– Czy od­po­wia­dasz za in­cy­den­ty tajemniczych zgonów sprzed lat? Czy za­bi­łaś pa­sa­że­rów?

Dziew­czy­na spoj­rza­ła na niego wstrzą­śnię­ta.

Wyż­sza war­tość opa­ło­wa… – od­par­ła wresz­cie. Za oknem ogrom­ne stra­chy na wró­ble przy­kry­ły czapy śnie­gu, gdzieś na ho­ry­zon­cie ma­ja­czy­ły dziw­ne, czar­ne igli­ce. To­masz był prze­ko­na­ny, że wcze­śniej ich nie wi­dział.

– Opo­wiedz mi o sobie – po­pro­sił bez więk­szych na­dziei.

Wtem sadza za­wi­ro­wa­ła po prze­dzia­le, a dziew­czy­na zwana Księ­ży­cem roz­pło­mie­nio­nym spoj­rze­niem osa­dzi­ła in­ży­nie­ra głę­bo­ko w fo­te­lu. Z nie­chę­cią od­po­wie­dzia­ła:

Mogę ci po­ka­zać.

 

4

 

Pra­cow­nia dźwię­cza­ła od wy­tę­żo­nej pracy. Wokół lśnią­ce­go no­wo­ścią pod­wo­zia uwi­ja­ło się kil­ku­na­stu pra­cow­ni­ków oraz jedna, czar­no­wło­sa dziew­czyn­ka. Nad wszyst­kim czu­wał męż­czy­zna o szpi­cza­stej bród­ce. Jego oczy wy­ra­ża­ły naj­praw­dziw­szą mi­łość.

Czas pły­nął, lu­dzie wokół pa­ro­wo­zu zmie­nia­li się, a ma­szy­na rosła – coraz to wspa­nial­sza, coraz bar­dziej kom­plet­na. Księ­życ za­cho­dził i wscho­dził raz za razem, od­mie­rza­jąc ude­rze­nia me­ta­licz­ne­go serca, które wów­czas roz­po­czę­ło swe bicie.

Ta ma­szy­na prze­ści­gnie naj­szyb­sze­go ru­ma­ka, ko­cha­nie. Przyj­mij ją jako pre­zent uro­dzi­no­wy, niech ci służy! oznaj­mił kon­struk­tor, przy­gła­dza­jąc bród­kę.

Dziew­czyn­ka uto­nę­ła w jego ob­ję­ciach, lecz ota­cza­ją­cy parę lu­dzie w gar­ni­tu­rach nie wy­glą­da­li na za­chwy­co­nych.

Nie za­po­mi­naj, że nie dla two­jej córki wy­ło­ży­li­śmy tyle pie­nię­dzy ode­zwał się ten z naj­więk­szą liczbą pier­ście­ni. Ocze­ku­ję, że za rok od dzi­siaj trasa roz­ryw­ko­wa za­cznie na sie­bie za­ra­biać, sta­jąc się naj­świet­niej­szą re­kla­mą na­sze­go mia­sta i re­gio­nu!

Jak tylko skoń­czy­my trak­cję, tak się sta­nie po­twier­dził kon­struk­tor.

 

Dione gnała po błyszczących w blasku dnia szynach ni­czym po dwóch stru­mie­niach świa­tła. Tur­kot kół od­mie­rzał metry po­ko­ny­wa­nej prze­strze­ni, a wy­chy­lo­na z ka­bi­ny ma­szy­ni­sty dziew­czy­na śmia­ła się w głos. Jesz­cze nigdy nie je­cha­ła tak szyb­ko, tak nie­okieł­zna­nie. Kon­struk­tor do­sy­pał węgla do złak­nio­ne­go pieca.

Prawo! Teraz lewo! krzy­cza­ła dziew­czy­na, a po­słusz­ne jej woli zwrot­ni­ce kie­ro­wa­ły po­ciąg na wy­bra­ny tor. Pie­nię­dzy in­we­sto­rów star­czy­ło na wię­cej niż samą trasę roz­ryw­ko­wą.

 

Dni upły­wa­ły na śmie­chu i pę­dzie, noce na ma­rze­niach o szyb­ko­ści. Prze­strzeń umy­ka­ła, nad­cią­ga­ła, za­my­ka­ła się wokół Dione i otwie­ra­ła na nią. Pi­ja­na szczę­ściem dziew­czy­na spę­dza­ła przy po­cią­gu każdą wolną chwi­lę, eks­pe­ry­men­to­wa­ła, łak­nę­ła coraz wię­cej.

Nie upły­nę­ło wiele czasu, jak w ta­jem­ni­cy przed ojcem za­czę­ła wy­cho­dzić na dach wa­go­nu. Sta­wa­ła wów­czas z sze­ro­ko roz­ło­żo­ny­mi rę­ko­ma, śmia­ła się w głos, a wiatr tar­gał jej wło­sy i su­kien­kę. Póki je­cha­ła, była szczę­śli­wa. Gdy wra­ca­ła na sta­cję, na po­wrót opa­da­ły ją myśli re­zy­gna­cyj­ne, tę­sk­no­ta za czymś, czego nie po­tra­fi­ła spre­cy­zo­wać.

Pła­ka­ła, gdy nikt nie wi­dział jej łez, nie sły­szał szlo­chów.

Pod­czas kolejnego prze­jaz­du wy­mknę­ła się z ka­bi­ny ma­szy­ni­sty. Nie zwa­ża­jąc na okrzy­ki prze­ra­żo­ne­go ko­le­ja­rza wcią­gnę­ła grube rę­ka­wi­ce i prze­szła wzdłuż kotła, przy­trzy­mu­jąc się roz­grza­nych rur. Osto­ja drża­ła pod jej no­ga­mi, dym­ni­ca wi­bro­wa­ła, lecz dziew­czy­na nie czuła stra­chu. Wresz­cie do­tar­ła na czoło po­cią­gu. Z po­zio­mu wózka tocz­ne­go spo­glą­da­ła na zni­ka­ją­ce w mgnie­niu oka pod­kła­dy, de­lek­to­wa­ła się sko­tło­wa­nym, roz­grza­nym po­wie­trzem.

Ob­ró­co­na ple­ca­mi do kie­run­ku jazdy za­dar­ła głowę, do­strze­ga­jąc wklę­sły frag­ment bla­chy przed ko­mi­nem, do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją­cy sio­dło jej uko­cha­ne­go ru­ma­ka. Nie zwa­ża­jąc na pla­mią­cą su­kien­kę mżaw­kę z sadzy, dziew­czy­na chwy­ci­ła się la­tar­ni i po­szu­ka­ła opar­cia na nogę – tak bar­dzo pra­gnę­ła wejść wyżej, do­zna­wać intensywniej. Z gar­dła zdą­ży­ło jej się wy­rwać tylko pełne zdu­mie­nia sap­nię­cie, gdy obuta w lekki trze­wik stopa zsunęła się ze śli­skiej powierzchni.

Ma­syw­ne ciel­sko Dione ude­rzy­ło swoją dżo­kej­kę prze­py­cha­jąc ją dobre kilka me­trów, nim wresz­cie znik­nę­ła pod ko­ła­mi. Sy­gnał „bacz­ność” po­niósł się ża­łob­nie w czy­stym po­wie­trzu.

 

Zła­ma­ny ża­ło­bą kon­struk­tor usu­nął się w cień. Zo­sta­wił swoje dzie­ło na pa­stwę in­we­sto­rów, któ­rzy nie po­trze­bo­wa­li wiele czasu, by za­tu­szo­wać nie­szczę­śli­wy wy­pa­dek i roz­po­cząć sprze­daż bi­le­tów. Z każ­dym mie­sią­cem trasa roz­ryw­ko­wa zy­ski­wa­ła na po­pu­lar­no­ści, a Ona wciąż tam była – bła­ga­ła o szyb­kość, po­żą­da­ła pędu. Tak mi­nę­ło wiele nie­cier­pli­wych lat…

Wresz­cie, gdy już nie­mal stra­ci­ła na­dzie­ję, że coś za­spo­koi jej nie­na­sy­co­ny głód, po­ja­wił się chło­pak, który na­zwał ją Księ­ży­cem. Prze­mó­wił do niej, od­sło­nił to, co przez tyle lat umy­ka­ło dziew­czy­nie. Ludz­ka dusza oka­za­ła się pa­li­wem znacz­nie ka­lo­rycz­niej­szym niż wę­giel, dzię­ki niemu Dione po­je­cha­ła szyb­ciej niż kie­dy­kol­wiek. Księ­życ znów po­czu­ła, że żyje.

Czer­pa­ła z ob­fi­te­go źró­dła swo­ich wa­go­nów, póki nie wy­schło – szyb­ciej i ry­chlej niż oba­wia­ła się w naj­gor­szych kosz­ma­rach. Po­ciąg sta­nął na dłu­gie lata, a jed­nak ona nie zni­kła. Trwa­ła gdzieś na po­gra­ni­czu jed­ne­go świa­ta i dru­gie­go, cze­ka­jąc chwi­li swego prze­bu­dze­nia.

 

To­masz po­krę­cił głową, otrzą­sa­jąc się z wizji. Dawno prze­kro­czył już gra­ni­cę ra­cjo­nal­no­ści – ak­cep­to­wał wszyst­ko, co spo­tkało go pod­czas trasy roz­ryw­ko­wej, od­rzu­cił wąt­pli­wo­ści od­no­śnie wła­snej po­czy­tal­no­ści czy zdro­wia psy­chicz­ne­go. Za­miast tego roz­wa­żał szcze­gó­ły tech­nicz­ne.

– Nie znam me­cha­ni­zmu dzia­ła­nia, ale to nie kwe­stia pa­li­wa. Szyb­kość pa­ro­wo­zu za­le­ży bez­po­śred­nio od tem­pe­ra­tu­ry pary, wyż­sza ka­lo­rycz­ność materiału opałowego nie­wie­le tu zmie­ni. Nie­mniej… Coś przez lata ogrze­wa­ło twój ko­cioł – zwró­cił się do dziew­czy­ny. – Kim­kol­wiek byłaś wcze­śniej, teraz, jak ro­zu­miem, je­steś per­so­ni­fi­ka­cją Dione. Jej du­chem opie­kuń­czym.

Po­ciąg przy­spie­szył jesz­cze bar­dziej – tak szyb­ko nie je­chał nigdy dotąd. Nagle w prze­dzia­le za­wi­ro­wał obłok sadzy, for­mu­jąc drżą­cą, mie­nią­cą się, ludz­ką syl­wet­kę. Nim To­masz zdą­żył co­kol­wiek zro­bić, kształt schy­lił się przed nim w głę­bo­kim ukło­nie.

– Dzię­ku­ję. Zro­bi­łeś to, czego ja nie po­tra­fi­łem. Do­tar­łeś do niej. – Sy­riusz zbli­żył się do Księ­życ i wy­cią­gnął rękę ku dziew­czy­nie. Sadza prze­nik­nę­ła wid­mo­we ramię. – Prze­pra­szam. Nie po­tra­fi­łem im pomóc. Wi­dzia­łem, jak umie­ra­li. Wi­dzia­łem, jak się spa­la­li. Prze­pra­szam…

Obłok za­pła­kał bez­gło­śnie, To­masz nie­omal czuł roz­dzie­ra­ją­cy go żal.

– Ona nie zro­bi­ła tego ze złej woli. Myślę, że, tak jak mó­wisz, jest w niej wię­cej ma­szy­ny niż czło­wie­ka. Z tam­te­go życia za­pa­mię­ta­ła tylko umi­ło­wa­nie do pędu, stała się jego nie­wol­ni­cą. I zna­la­zła spo­sób na obej­ście swych ogra­ni­czeń – wy­star­czy­ło je­chać szyb­ko. To, co ra­cjo­nal­ne pierz­cha­ło, gdy do głosu do­cho­dzi­ło po­czu­cie wol­no­ści. Wi­dzia­łem to, ob­ser­wo­wa­łem przez lata. Ja… wciąż jej pra­gnę. Mam tylko ją. Je­dy­ne, co mo­głem zro­bić, to spo­wol­nić tempo spa­la­nia, utrzy­mać pa­le­ni­sko cie­płym. I było warto, och, jak bar­dzo warto… Dzię­ku­ję ci za tę szan­sę.

– Stać mnie na znacz­nie wię­cej – oznaj­mił To­masz z na­głym bły­skiem w oku.

 

epi­log

 

Trasa roz­ryw­ko­wa pro­wa­dzi­ła przez miej­sca, które córka Ste­fa­na Pro­żew­skie­go uko­cha­ła sobie za życia. Wie­lo­krot­nie po­ko­ny­wa­ła tę prze­strzeń konno, póź­niej po wie­lo­kroć jadąc spe­cjal­nie dla niej skon­stru­owa­nym po­cią­giem.

Gdy ode­szła, a część jej isto­ty po­łą­czy­ła się z pa­ro­wo­zem, ogra­ni­cze­nia stop­nio­wo zni­ka­ły. Li­czy­ła się po­dróż, li­czył się pęd. Tory nie mogły ogra­ni­czać wol­no­ści, po­dob­nie jak tor wy­ści­go­wy nie ogra­ni­czał ga­lo­pu­ją­ce­go ru­ma­ka. Wy­star­czy­ło prze­kro­czyć ba­rier­ki, by po­znać coś no­we­go, od­na­leźć ho­ry­zont, ko­niec tęczy, siną dal. Tego od za­wsze po­żą­da­ła Księ­życ.

A To­masz po­czuł, że może zi­ścić jej ma­rze­nie. Latami zbie­rał fun­du­sze i two­rzył pro­jek­ty, teraz po­zo­sta­ło je zre­ali­zo­wać. Zwer­bo­wa­nie do po­mo­cy kilku spraw­dzo­nych przy­ja­ciół ze stu­diów nie spra­wi­ło trud­no­ści. Dusza Sy­riu­sza wciąż pło­nę­ła jasno, ogrze­wa­ła pa­le­ni­sko sku­tecz­niej niż to­ry­fi­kat. Za­chwy­ca­ją­ca wizja in­ży­nie­ra do­dat­ko­wo ją roz­pa­li­ła.

Mon­taż szyny prą­do­wej, mo­der­ni­za­cja pod­wo­zia, in­sta­la­cja prze­twor­nic i sil­ni­ków za­ję­ły kil­ka­na­ście mie­się­cy, jed­nak pew­ne­go wio­sen­ne­go dnia prace zo­sta­ły za­koń­czo­ne, a uno­wo­cze­śnio­na, w pełni elek­trycz­na Dione była go­to­wa do wy­ru­sze­nia w trasę.

In­ży­nier zajął miej­sce w ka­bi­nie ma­szy­ni­sty, dał sy­gnał „roz­po­cząć po­py­cha­nie”, gdy zegar wybił jedenastą. Po­ciąg wy­rwał się na wol­ność żwa­wiej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej, de­li­kat­nie mknął po od­no­wio­nych to­rach. Pręd­kość rosła, szyb­ko prze­kra­cza­jąc uprzed­nie mak­si­ma.

Dziew­czy­na zwana Księ­ży­cem za­śmia­ła się gło­sem czy­stym jak krysz­tał, otwo­rzy­ła okno prze­dzia­łu. Ko­smy­ki za­tań­czy­ły na wie­trze – te czar­ne stop­nio­wo za­ni­kły, mu­ska­ne słoń­cem na­bra­ły głę­bo­kie­go, zło­te­go od­cie­nia.

Sie­dzą­cy na­prze­ciw niej kłąb sadzy po­wo­li przy­brał ludz­kie kształ­ty, ob­lekł się w coś, co z da­le­ka mogło przy­po­mi­nać skórę. Ufor­mo­wa­ny na po­wrót Sy­riusz wy­cią­gnął rękę, za­wa­hał się. Jego to­wa­rzysz­ka po­dró­ży uśmiech­nę­ła się za­chę­ca­ją­co, do­tknę­ła pal­ców męż­czy­zny ini­cju­jąc kon­takt.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dzia­ła z uczu­ciem. – Dzię­ku­ję ci z głębi serca. Nie wie­dzia­łam nawet, jak wiele ci za­wdzię­czam. Swoją drogą… dla­cze­go „Księ­życ"?

– Cóż… – zmie­szał się Sy­riusz. – Wtedy, lata temu, tkwi­łem w ciem­no­ści. Pod­czas mych noc­nych spa­ce­rów na nie­bie zgu­bi­łem księ­życ, na ziemi zaś… cie­bie. Jak się oka­zu­je, księ­życ znaj­do­wał się wów­czas w nowiu, na­to­miast ty… Nie wie­dzia­łem, jaka jest twoja wy­mów­ka.

– Ale teraz już wiesz, praw­da? – spy­ta­ła dziew­czy­na, uśmie­cha­jąc się krwio­żer­czo. –Och, przecież mama ci mówiła, że jesteś zbyt ufny…

Po­gła­ska­ła Sy­riu­sza po po­licz­ku, zmieniając jego ciało w stru­gę skon­den­so­wa­nej ener­gii. Jed­nym mru­gnię­ciem prze­sła­ła ją do prze­twor­ni­cy, dru­gim przekształciła, by zwięk­szyć na­pię­cie.

Lo­ko­mo­ty­wa za­drża­ła w eks­ta­zie, z za­wrot­ną pręd­ko­ścią po­gna­ła tam, gdzie kryje się sina dal, gdzie znaj­du­je się ho­ry­zont i ko­niec tęczy. Tor zo­sta­wi­ła da­le­ko za sobą – już go nie po­trze­bo­wa­ła.

– Miałeś rację, jestem Dione – powiedziała złotowłosa dziewczyna, materializując się w budce maszynisty. Spojrzała na leżące bezwładnie, czarne od oparzeń ciało Tomasza. Kończyny inżyniera podrygiwały na podobieństwo marionetki, posłuszne krążącemu pod skórą ładunkowi elektrycznemu. Zasnute mgłą oczy naprzemiennie otwierały się i zamykały. W powietrzu ciążyła woń ozonu.

Szafa gra­ją­ca włą­czy­ła się, z gło­śni­ków po­pły­nę­ła mu­zy­ka. Elek­trycz­ne dusze słu­cha­ły i gnały przed sie­bie, zniewolone w klatkach z miedzianych przewodów. Nie usta­ną w swej po­go­ni.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)

Na mój gust za mało dynamiczne – zacząłem się trochę nudzić wkrótce po tym, jak dziewczyna wyrzuciła z domu jego rzeczy, a większe zainteresowanie nie powróciło. Może to jednak nie chodzi o Twój tekst, tylko przesycenie portalu tematyką pociągową, która już mnie trochę zmęczyła;). Z plusów, to bardzo ładnie napisane, czyta się przyjemnie.

Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/

A, bardzo dziękuję Panom za lekturę!

Koalo – ale mogę liczyć na jakiś pełniejszy komentarz w przyszłości? Byłbym rad :)

Marcin-Maks – hm, niedobrze! Akurat problemów z dynamizmem się nie spodziewałem, ale oczywiście nie wykluczam… Zobaczymy, czy inni będą mieli podobne odczucia.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Primagenie, bądź spokojny, nie wydaje mi się, abyś sprzeniewierzył się czemukolwiek, choć nie mogę powiedzieć, że wiem, jakim wartościom hołdujesz. I proszę natychmiast przestać twierdzić, że to opowiadanie jest czymś okropnym, bo tak nie jest!

Już prolog przygotowuje czytelnika na uczestniczenie w wydarzeniach dziwnych i wymykających się rozumowi, niewytłumaczalnych, niepokojących i przykuwających uwagę. A dalej jest jeszcze lepiej. Dobrze pokazałeś fascynację Tomasza, którym zawładnęła lokomotywa i który skutecznie podjął się jej modernizacji.

Nasyciłeś opowiadanie mnóstwem niepokoju, trudnych, a nawet niemożliwych do wytłumaczenia zdarzeń i niepewnością o przyszłość bohatera, choć co do rzeczonej przyszłości byłam osobliwie pewna, że inżynier cało z tego nie wyjdzie. Jak na mój gust horroru jest tu w sam raz i jest on w naprawdę niezłym gatunku.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki. :)

 

Jako in­ży­nier, blog­ger i ko­le­jo­wy ma­niak… → Jako in­ży­nier, blo­ger i ko­le­jo­wy ma­niak

 

W ob­li­czu serii sa­mo­bójstw, która do­pro­wa­dzi­ła do upad­ku in­te­re­su… → W ob­li­czu serii sa­mo­bójstw, które do­pro­wa­dzi­ły do upad­ku in­te­re­su

 

zegar za­trzy­mał się na go­dzi­nie 11:00. → …zegar za­trzy­mał się na go­dzi­nie jedenastej.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Zna­leź­nym łomem in­ży­nier roz­bił sta­ro­świec­ką kłód­kę… → Raczej: Zna­lezionym łomem in­ży­nier roz­bił sta­ro­świec­ką kłód­kę

 

Jego wlotu nie opusz­cza­ły kłęby pary. → Para wylatuje z komina, więc chyba: Jego wylotu nie opusz­cza­ły kłęby pary.

 

Usły­sza­łem ten RUCH. → Umiał mówić wielkimi literami???

 

Muszę się prze­wie­trzyć.Zbędna półpauza. Przed myśleniem nie stawia się półpauzy.

 

za­pra­sza­ły go do po­miesz­cze­nia z szez­lon­ga­mi. W rogu po­miesz­cze­nia stała… → Czy to celowe powtórzenie?

Może: …za­pra­sza­ły go do po­miesz­cze­nia z szez­lon­ga­mi, w rogu którego stała

 

ale COŚ na­praw­dę tu jest. → ???

 

prze­szedł do wa­go­nu numer 3. → …prze­szedł do wa­go­nu numer trzy.

 

mknę­ła po błysz­czą­cych w świe­tle dnia szy­nach ni­czym po dwóch stru­mie­niach świa­tła. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …mknę­ła po błysz­czą­cych w blasku dnia szy­nach ni­czym po dwóch stru­mie­niach świa­tła.

 

wy­chy­lo­na z ka­bi­ny ma­szy­ni­sty młoda dziew­czy­na śmia­ła się w głos.Czy dookreślenie jest konieczne? Dziewczyna jest młoda z definicji.

 

a wiatr tar­gał jej wło­sa­misu­kien­ką. → …a wiatr tar­gał jej wło­sysu­kien­kę.

 

do­zna­wać BAR­DZIEJ. → ???

 

obuta w lekki trze­wik stopa ze­śli­zgnę­ła się ze śli­skiej stali. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …obuta w lekki trze­wik stopa omsknęła się ze śli­skiej stali.

 

zegar wybił 11:00. → …zegar wybił jedenastą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg! Choćbym pisał sto lat, Ty zawsze znajdziesz jakiegoś babola! ;D

Dzięki Ci serdecznie za łapankę i rychłe przybycie – jest mi niezmiernie miło, tym bardziej, że mogę usprawnić co nieco przed terminem (tylko ciii!). Olaboga, strasznie się opóźnił ten pociąg!

 

He, śliską stal zostawiłem sobie do poprawy na deser i koniec końców zapomniałem przed publikacją… A liczebników pierwotnie było więcej, na dodatek z kosztującymi wiele znaków prędkościami (gdyby zapisywać je słownie), więc próbowałem konsekwentnie cyframi. Na szczęście nie ma już takiej potrzeby.

 

Primagenie, bądź spokojny, nie wydaje mi się, abyś sprzeniewierzył się czemukolwiek, choć nie mogę powiedzieć, że wiem, jakim wartościom hołdujesz. I proszę natychmiast przestać twierdzić, że to opowiadanie jest czymś okropnym, bo tak nie jest!

Po prostu zdało mi się nazbyt bajkowe – zwykle wolę opierać tekst na solidniejszych fundamentach. A tutaj cud za cudem! ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Primagenie, lubię Twoje opowiadania i bardzo się cieszę, że choć niezbyt często, to jednak pojawiasz się na portalu i prezentujesz nowe dzieła.

Jest mi niezmiernie miło, że mogłam się przydać. A skoro poprawiłeś usterki, biegnę do klikarni. :)

 

A tutaj cud za cudem!

Primagenie, raczyłeś sobie pozwolić na dość długą tu nieobecność, więc uprzejmie przypominam – to jest portal fantastyczny, tu wszystko zdarzyć się może… :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

choć niezbyt często, to jednak pojawiasz się na portalu i prezentujesz nowe dzieła.

Heh. Przyznam Ci, Reg, że odkąd przestałem regularnie pisywać na portal, radość z tworzenia znacząco spadła. To daje do myślenia ;D

uprzejmie przypominam – to jest portal fantastyczny, tu wszystko zdarzyć się może… :D

!

Rzeczywiście, coś mi świta! Hmmm, hm.

No, nie może być, wraca ta pamięć, lebiega jeden… Kolejny cud!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

…odkąd przestałem regularnie pisywać na portal, radość z tworzenia znacząco spadła.

Cóż mogę na to powiedzieć? Jedyne co mi przychodzi do głowy, to: Primagenie, nie skąp sobie radości, a odważę się przypuszczać, że cudom nie będzie końca. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej!

Ładnie napisane, widać wprawne pióro. Tekst ma raczej powolne tempo, ale faktycznie gdzieś tam ten niepokój się wkrada powolutku. Dobrze rozegrane dwa plany i dobrze, że na końcu się to wszystko spięło w jedną całość.

Końcówka zmierzała w coś pozytywnego, ale na szczęście zakończyłeś z przytupem :)

Pozdrawiam i klikam!

Dzięki za wizytę!

Kolejny głos za tym, że za wolno. Sam nie wiem, czy potraktować to jako wtopę, czy osiągnięcie – odrzeć z dynamizmu gnający pociąg też trzeba umieć, jak mniemam XD

Hehe, akurat jak napisałeś komentarz, ja zaczynałem czytać Twoje opowiadanie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Cześć, CountPrimagen!

 

Bezdyskusyjnie jest to bardzo ładnie napisany tekst. Pod względem językowym nie mam się do czego przyczepić.

 

Natomiast muszę przyznać, że historia Tomasza i jego niezdrowej obsesji na punkcie lokomotywy (jak już ktoś postrzega wielką maszynę, zziajaną, zdyszaną, jako żywą istotę… :P) trochę mnie wymęczyła. Mam na myśli to, że na prawie 40k znaków w zasadzie niewiele się dzieje, a osobiście nie jestem fanem takiego prowadzenia fabuły.

 

Niemniej, pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie!

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Przykro mi czytać, że zamulaste Twoim zdaniem, ale pokornie przyjmuję opinię – dzięki wielkie za walkę i feedback. Muszę wziąć to sobie do serca, bo podobny zarzut przewijał się przy okazji innych tekstów prawdę mówiąc.

Pzdr!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przykro mi czytać, że zamulaste Twoim zdaniem,

Nic do głowy, każdy ma inne podejście do pisania i własny gust ;) U mnie często dzieje się aż za dużo, także… Z drugiej strony uważam, że Twój tekst nieźle wpisuje się w konwencję grozy w stylu Grabińskiego (która w moim odczuciu jest w ogóle zamulona po horyzont… :D), więc pod względem konkursowym zbierzesz raczej wysokie noty :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

 

Hehe, spoko! Może zabrzmiało dość żałobnie, ale ja bardzo sobie cenię krytykę. To ona rozwija, nie puste pochlebstwa ;)

Po prostu kwestia do przemyślenia.

 

U mnie często dzieje się aż za dużo,

No, przekonamy się, przekonamy ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ciekawy pomysł z opętanym pociągiem, który skłania ludzi do samobójstw. Alternatywny napęd też fajny.

Mnie tam nadmiar opisów nie przeszkadzał. Ale może dlatego, że wcześniej czytałam 70+ kilo znaków Zygfryda…

A dziennikarz (czy tam vloger) powinien wysłać drona, a nie sam się pchać z kamerą…

Babska logika rządzi!

Dzięki za wizytę, Finklo. Miło, że przebrnęłaś bez dyskomfortu – Zygfryd dobrze pisze, więc może wcale nie dlatego!

O dronach w sumie nie pomyślałem, ale może bym się jakoś wybronił, bo domyślnie akcja Tomasza ma miejsce około 2001/2002 roku. A wtedy mógł być problem z dostępem do nich, ha! ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nie, bynajmniej się nie skarżę na Zygfryda. Tylko po jego tekście Twój wydawał się krótki i treściwy.

A, jeśli początek milenium, to prawda, drony dziennikarskie mogły być słabo dostępne. A do tego pewnie wielkie i hałaśliwe.

Edytka: Aha, zapomniałam wspomnieć, że Masztalski nadaje rysu komicznego. Tak miało być?

Babska logika rządzi!

Edytka: Aha, zapomniałam wspomnieć, że Masztalski nadaje rysu komicznego. Tak miało być?

Rany boskie, nie! Raczej nie oglądam kabaretów, nie miałem świadomości ;D

Dzięki za cynk. Raz nie zweryfikowałem nadanego nazwiska i proszę.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

To nie kabarety, tylko śląskie dowcipy – tam Ecik i Masztalski są równie popularni jak baba u lekarza albo Polak, rusek i Niemiec w reszcie kraju. ;-)

Babska logika rządzi!

Cześć, Hrabio! Kopę lat :-)

COŚ OKROPNEGO – tak chyba najtrafniej mogę podsumować ten tekst, w którym sprzeniewierzam się własnym wartościom.

Świetnie, czuję się zachęcona do czytania. ;-)

A tak serio: mnie się to opowiadanie podoba, w ogólnym rozrachunku. Bo ładna jest opowieść o Syriuszu, bo ten pomysł na zasilanie, choć nienowy, bardzo przemawia do wyobraźni. No i motyw gościa-vlogera też jest dobry. Paranormal Activity ma już swoje lata, ale zapoczątkowało fajny nurt, myślałam więc, że pójdziesz bardziej w tę stronę. A że opowiadanie skręciło w całkiem inną – cóż, na tym portalu nigdy nie brakuje zaskoczeń.

Natomiast jeśli chodzi o elementy, które przypadły mi do gustu nieco mniej, zostały już wspomniane przez przedpiśców. Rzeczywiście, niezbyt wiele dzieje się w tym opowiadaniu. Może nie aż tak niewiele, żebym nazwała je nudnym (do tego daleka droga, spokojnie) jednak brakowało mi mocniejszych tąpnięć gdzieś tak od połowy tekstu.

Sama nie wiem, co myśleć o obsesji na punkcie lokomotywy. Kupuję to, chyba. Nawet jeśli nie z pełnym przekonaniem, to wystarczającym, by zawiesić niewiarę.

A, no i bardzo fajne ostatnia zdania. Chyba się rozckliwiam na stare lata, ale naprawdę miło mi było zobaczyć takie ładne, harmonijne domknięcie opka.

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Ano, kopę! Cześć, Rosso :)

Widzę, że masz dzisiaj niezły maraton. Jest materiał na jurora ^^

Powiem Ci, że chciałem iść właśnie w stronę Paranormal, ale jakoś mi się ten klimat łagodził, wszystko takie nazbyt lekkie i baśniowe się stawało… Też się widać z wiekiem rozckliwiam!

Pewnie gdyby utrzymać gęstszą atmosferę, to i byłoby tąpnięcie.

Sama nie wiem, co myśleć o obsesji na punkcie lokomotywy. Kupuję to, chyba. Nawet jeśli nie z pełnym przekonaniem, to wystarczającym, by zawiesić niewiarę.

Uff! Albo, skoro to konkurs kolejowy: puf-puf XD

 

Dzięki wielkie za wizytę i rozbudowaną opinię!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Niezły, choć dość chaotyczny początek – ale dobrze, że potem zaczęła się bardziej uporządkowana akcja. Pewne elementy pozostały jednak chaotyczne i mam wrażenie, że nie wszystko zrozumiałam tak, jak należy. Mimo wszystko opowiadanie mnie wciągnęło, podobała mi się historia Dione, nieoczywista i pełna niedopowiedzeń. Najbardziej w tym tekście urzekła mnie Księżyc – bardzo dobrze zostały opisane jej emocje, niemal widziałam jej nieposkromione pragnienie pędu i jej przerażającą radość, gdy pociąg pędził szybciej. W ogóle chęć szybkiej jazdy jest interesującym przypadkiem i bardzo pasuje do horroru. Generalnie lektura była rozrywką mimo pewnych luk, jeśli chodzi o zrozumiałość, zatem posyłam do Biblioteki.

Dzięki za miłą wizytę, Sonato. Mam wrażenie, że to Twoja pierwsza pod moim opowiadaniem!

 

bardzo dobrze zostały opisane jej emocje

Ooo, to rzadko zdarza mi się czytać pod swoimi tekstami, a szkoda, bo emocje zawsze były dla mnie bardzo ważnym elementem ;D

Byłabyś w stanie sprecyzować, co nie do końca zrozumiałe? W przeciwieństwie do emocji, tego typu uwagi mam na porządku dziennym. Chętnie podciągnąłbym się w kwestii przejrzystości ;)

 

 

Reg, Edward, Finkla, Rossa, Sonata – osobne dzięki za kliki biblioteczne!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Bardzo proszę,Primagenie. Odwiedzenie klikarni było przyjemnością. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Byłabyś w stanie sprecyzować, co nie do końca zrozumiałe? W przeciwieństwie do emocji, tego typu uwagi mam na porządku dziennym. Chętnie podciągnąłbym się w kwestii przejrzystości ;) 

Ciężko powiedzieć, co dokładnie – może chodzi ogólnie o styl? Pełen metafor, niedopowiedzeń, czasami specjalistycznego nazewnictwa.  

Sceny zaczynają się czasami w urwany sposób i na samym początku ciężko się połapać, o czym się czyta. Dziwiło mnie też zachowanie bohaterów – dość nienaturalne, np. Syriusz zobaczył ducha i nie wiem, nie uciekł z krzykiem, nie poszedł do psychiatry? :) Tylko sobie wrócił i powiedział “Jesteś Księżycem”. Tomasz zachowywał się już naturalniej, ale też dziwiła mnie jego tolerancja na zjawiska paranormalne. 

Natomiast według mnie nie musisz się podciągać. Niektórym się podoba taki rodzaj pisania i mi również. Nie zawsze trzeba wszystko rozumieć, a czego się nie zrozumie, można sobie dopowiedzieć ;)  

Dzięki, Sonato, chyba wiem, co masz na myśli. Reakcja Syriusza była taka a nie inna, bo wspomnienia z dzieciństwa podpowiedziały mu, czego się spodziewać. Ale niektóre sceny rozpisuję rzeczywiście od środka, a nie od początku.

Specjalistyczne słownictwo już wrzuciłem, skoro trochę natrudziłem się przy okazji researchu ;p

 

Nie zawsze trzeba wszystko rozumieć, a czego się nie zrozumie, można sobie dopowiedzieć

O, w punkt! Tak właśnie pocieszałem się w przeszłości, przy okazji każdego “nie zrozumiałam” od Reg.

No, bogiem a prawdą nie tylko od Reg ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Syriusz nie wiedział, jak naprawdę się nazywa, gdzie mieszka, dlaczego tak często podróżuje trasą rozrywkową – czyżby podobnie jak on była córką jednego z inwestorów?

Tutaj się uśmiechnęłam, rozbawiło mnie, że bohater jest córka inwestora ;)

Ładne, malownicze. Podoba mi się motyw opętanego, właściwie żywego pociągu – w tym konkursie pojawia się dość często, więc nie byłam zaskoczona, ale podobał mi się.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Cześć, Anet.

Wielkie dzięki za wizytę i rozbudowany komentarz – jak zawsze miło mi Cię gościć :)

Hehe, rzeczywiście gdzieś mi podmiot katapultowało w tym zdaniu!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Hej!

 

Po pierwsze – tytuł rzucił mi się w oczy wcześniej, czekałam na to opowiadanie, dotarłam i czytam. :) Intrygujący tytuł, naprawdę. ;)

 

Nieruchomość zapisaliśmy na Baśkę, podobnie zresztą samochód. Zgodziłem się, by wiedziała, że może mi zaufać, tymczasem ona

Hm, co ma zaufanie do przepisania wszystkiego na jedną osobę? Można przecież na dwie.

 

Poza tym – ładnie opisujesz samotność Syriusza i skrytość Księżyca, która okazuje się duchem. Jedynie fakt, że jest tam od tylu lat, trochę rozrzedza grozę, ale z drugiej strony to dość ciekawe podejście, bo zazwyczaj duchy spotykamy raz i wtedy zaczyna się przygoda, a nie tak, że są gdzieś wiele, wiele lat.

 

Wkroczenie Tomasza i nowa perspektywa – sama nie wiem, czy to na plus, bo zamiast grozy mam wrażenie takiego dokumentu, zwłaszcza że tam już mieliśmy coraz bardziej niepokojący klimat.

Część druga będzie interesująca, skoro Tomasz zostaje na noc. :)

Pociąg rusza, można odczuć niepokój, na plus inna perspektywa narracji, jakbyśmy faktycznie byli tam z blogerem nagrywającym te dziwy.

 

Historia Dione opiera się na streszczeniach, więc dla mnie spowolniła tekst.

 

Koniec dobry, ogólnie podobało mi się, masz bardzo ładne, plastyczny opisy, choć fabularnie chyba te dwie (a nawet i trzy) perspektywy to trochę za wiele jak na tak małą ilość wydarzeń, przez co całość się lekko rozmywa.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Intrygujący tytuł, naprawdę. ;)

Bardzo się cieszę! Uważam, że tytuł to ważny element i zawsze staram się, by brzmiał trochę jak zaklęcie ;)

Hm, co ma zaufanie do przepisania wszystkiego na jedną osobę?

Niedobra baba – zmanipulowała Syriusza, by mieć na własność, a później poszła do innego ;p

Na dwie byłoby oczywiście uczciwie.

 

Rzeczywiście ilość perspektyw zdaje się zbyt duża. Historię Dione przedstawiłem skrótowo, by choć trochę zdynamizować końcówkę, ale widać nie był to złoty środek. Nadal nużyło, nie tylko Ciebie, Ananke.

Mam wrażenie, że tu się po prostu uwidoczniła moja nieumiejętność opisywania dość statycznych scen, bo jednak w 40k ledwo się zmieściłem…

Hm, muszę przemyśleć, co tu nie zagrało, a Twoja ciekawa, rozbudowana opinia jest dla mnie ogromną pomocą – bardzo dziękuję!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Cześć, Count!

 

Falowało mi to opowiadanie – raz lepiej, raz gorzej. Przy czym w ogólnym rozrachunku daję mu plusa.

Prolog (który jest ćwiercią całego tekstu) mocno mną namieszał, a jednocześnie zostawił z tymi informacjami, z którymi powinien. Gubiłem się, nie wiedziałem gdzie jestem, ani do końca co się dzieje, ale jak już przebrnąłem, to nie musiałem wracać.

Bardziej zaczęło mi się podobać, gdy na scenę wjechał Tomasz – motyw eksploracji porzuconej stacji i pociągu jest względem prologu bardziej przyziemny i jasny, a jednocześnie angażujący, bo łatwiej się utożsamiać z realnym bohaterem.

Później znów skręciłeś w „mniej stabilne” klimaty i znów troszkę namieszałeś. To jest trochę szalone ryzyko, bo w trakcie lektury zaczyna nużyć, sprawia, że cofam się w tekście, bo czegoś nie rozumiem, ale na koniec znów zostaję z tymi kilkoma potrzebnymi informacjami.

Ładnie dokładasz kolejne puzzle do układanki i całość tworzy konkretny obraz. Mogę mieć zastrzeżenia co do dynamiki, ale historia się zdecydowanie klei, jak również wywołuje niepokój.

Troszkę brewka mi się uniosła, gdy Tomasz remontował Dione. Po prostu pojechał do fabryki lokomotyw. To jest totalnie to, co zawsze robię, gdy widzę opuszczony parowóz – jadę do pobliskiej fabryki lokomotyw i kupuję tłoki oraz rury parowe, zawsze mają kilka na stanie, w dodatku pasują do porzuconego modelu ;)

To taki tekst, który należałoby opatrzyć na początku tabliczką „po prostu czytaj, a nie zastanawiaj się”. Jest tu spójna historia, podawana porcjami, które na pierwszy rzut oka są rozmemłane, ale w ostatecznym rozrachunku bronią się.

 

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Niedobra baba – zmanipulowała Syriusza, by mieć na własność, a później poszła do innego ;p

Wiem, że niedobra, że manipulantka, ale czemu on uznał, że to jest wyraz zaufania? Ew. zaślepienia, zamroczenia, ale nie zaufania. :)

 

Mam wrażenie, że tu się po prostu uwidoczniła moja nieumiejętność opisywania dość statycznych scen, bo jednak w 40k ledwo się zmieściłem…

Mam podobny problem, więc to rozumiem, też czasami się nie mieszczę, a wydarzeń za wiele nie ma. Warto czytać własne opowiadanie i podchodzić do niego jak do innego, dać odleżeć. ;)

 

rozbudowana opinia jest dla mnie ogromną pomocą – bardzo dziękuję!

Proszę bardzo. :)

Dzięki za miłą, niespodziewaną wizytę, Krokusie! Jak również za rozbudowany, wartościowy komentarz – doceniam.

Dobrze, że wspomniałeś “wycieczkę” do fabryki po części. Generalnie uznałem, że jest to realne (udał się do przedsiębiorstwa Fablok, a jako geek kolejowy i inżynier miał tam znajomych), z drugiej to jeden z tych elementów do których nawiązywałem w przedmowie. Jedną z moich wartości jest, by podstawa była jednak stabilniejsza…

Po komentarzu Twoim i Ananke wnoszę, że jednym z problemów jest chyba blok kursywy. Jako “wspomnienie” z natury musi to być statyczne. Być może trzeba było rozbić to jakoś, poprzedzielać czymś bardziej dynamicznym. No ale mleko się rozlało ;)

 

Warto czytać własne opowiadanie i podchodzić do niego jak do innego, dać odleżeć

Heh, stara zasada Kinga z książki “Jak pisać”. Tyle że tam dotyczyła powieści ;)

W przypadku opowiadania też zda egzamin, pytanie tylko, czy wprawny, dobry pisarz nie powinien w przypadku krótkiej formy wychwycić to jednak szybciej.

Fakt faktem, biłem się z deadlajnem, więc tutaj czasu na odleżyny za wiele nie zostało!

czemu on uznał, że to jest wyraz zaufania?

Bo mu tak zła baba nagadała, że to właśnie jest “zaufanie”, a on – głupi i zakochany, uwierzył ;(

Dzięki raz jeszcze, Ananke. Oboje z Krokusem zawsze jesteście mile widziani pod moimi tekstami! ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Heh, stara zasada Kinga z książki “Jak pisać”. Tyle że tam dotyczyła powieści ;)

To chyba zasada każdego, kto pisze. :D

 

Bo mu tak zła baba nagadała, że to właśnie jest “zaufanie”, a on – głupi i zakochany, uwierzył ;(

No tak, choć mi się kłócił ten wyraz głównie, ale już dobra, nie drążę, można uznać, że uwierzył i pomylił znaczenia. :D

 

Jeszcze na pewno coś poczytam, jeśli dodasz. ;)

No tak, choć mi się kłócił ten wyraz głównie, ale już dobra, nie drążę, można uznać, że uwierzył i pomylił znaczenia. :D

A, dobra, chyba już rozumiem XD

Pranie mózgu mu zrobiła – sam uwierzył i powtarzał, jak na porządnego pantofla przystało ^^

 

Jeszcze na pewno coś poczytam, jeśli dodasz. ;)

yes

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Cześć, przybywam z pokonkursowym komentarzem.

 

Na samym początku wydawało mi się, że będzie to historia o chorobie psychicznej. Syriusz wydał się odrealniony, wolno kojarzył fakty. Następne skojarzenie to symulacja. Świat kształtujący się na potrzeby użytkownika, dopasowujący się do ich interpretacji estetyki/filozofii… Trochę czyściec? Im dalej w las, tym powstaje ciekawy kontrast oniryzmu z pragmatycznym detektywistycznym śledztwem, ale potem poważne śledztwo okazuje się swego rodzaju livestreamem o demonach, który był już nudniejszy. Natomiast pociąg jako potwór pożerający dusze jest przyjemnie weirdowy. Pociąg seryjnie rozjeżdżający ludzi to zdecydowanie któryś wymiar piekła.

Ładnie opisana miłość. Ładne nagłe rozjechanie Syriusza.

Moje końcowe skojarzenie to creepypasta/ludowa legenda, która mogłaby mieć miejscami mniej dramatyczna i streszczająca fakty – co sabotuje głębię uczucia między bohaterami.

Pozdrawiam!

 

PS.

Podobnie jak on był córką

;)

Kopę lat, Żonglo!

Dziękuję za rozbudowaną opinię – jestem rad.

Ładnie opisana miłość. Ładne nagłe rozjechanie Syriusza.

Cóż, i w jednym i w drugim przypadku chodzi o bliskość ;D

Sympatyczne zestawienie ^^

 

Podobnie jak on był córką

;)

No co? Mamy XXI wiek, trochę tolerancji ;p

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nowa Fantastyka