prolog
– Jesteś Księżycem – powiedział młody, wymizerniały mężczyzna. W zapadłych oczach zatliło się życie. – Bardzo za tobą tęskniłem.
Dziewczyna o czarnych jak węgiel włosach nie odpowiedziała. Tak jak zapamiętał Syriusz z zamierzchłych czasów, tylko siedziała, delektowała się podróżą. Wzrok utkwiła w pejzażu za oknem, lekko poruszała głową w takt turkotu kół.
Pociąg z łoskotem przetoczył się przez dolinę wodospadów. Majestatyczny skład czterech luksusowych, pełnych tajemnic i niespodzianek wagonów ciągnięty przez niemal stupięćdziesięciotonowy parowóz. Błyszcząca od chromów bestia budziła podziw i lęk w każdym człowieku.
Trasę pociągu zwyczajowo określano mianem „rozrywkowa”, choć prawda była bardziej złożona. Podróż przez moczary, las, wzgórza, a nawet wybrzeżem jeziora dla każdego z pasażerów wyglądała nieco inaczej. Potrafiła zmienić ludzi pożądających przemiany, pragmatyków utwierdzała zaś w przekonaniu, co do stabilności otaczającego ich świata. Dla jednych trwała ledwie dwie godziny, dla innych rozciągała się na całe dnie. Wystarczyło odwrócić wzrok od zegarka, oddać się podróży, a kontrolę przejmować zaczęła niezrozumiała, pulsująca w pociągu magia.
Na Syriusza magia owa oddziaływała większość dzieciństwa, kiedy to regularnie wsiadał do pociągu genialnego konstruktora o trudnym do wymówienia nazwisku. Podczas tych podróży poznawał życie, innych ludzi, samego siebie. Pewnego dnia poznał również Księżyc, choć wówczas nazywał ją zupełnie inaczej.
– Zdradziła mnie – zwierzył się dziewczynie. – Matka zawsze powtarzała, że jestem naiwny, ja jednak zwyczajnie wierzyłem w ludzi. A szczególnie w Basię…
Miarowy stukot jadącego pociągu koił jego serce, zdawał się odliczać sekundy wstecz, cofając Syriusza do czasów, gdy prowadził podobne monologi wpatrując się w zamyśloną twarz dziewczyny naprzeciwko.
– Wracając z pracy miałem wypadek. Potrąciłem sarnę, dachowałem. Gdy wróciłem do mieszkania, okazało się, że wszystkie moje rzeczy leżą na chodniku. Nieruchomość zapisaliśmy na Baśkę, podobnie zresztą samochód. Zgodziłem się, by wiedziała, że może mi zaufać, tymczasem ona… Zostałem na bruku. Pewnej nocy, jak za starych czasów, wybrałem się na spacer. Chciałem opowiedzieć ci o tym wszystkim, ale byłem sam. Na usianym gwiazdami niebie nie odnalazłem księżyca.
Wodospady ustąpiły miejsca równinom porosłym łanami pszenicy. Kłosy zdawały się wznosić na wysokość kilku metrów, a i tak górowały nad nimi sylwetki strachów na wróble. Ze sztucznych twarzy biło zagadkowe dostojeństwo.
Pociąg przyspieszył, Księżyc drgnęła. Z jej oczu biła błogość, szczęście. Zacisnęła ręce na materiale obszernej bluzy, w której niemalże tonęła. Syriusz po raz kolejny zamyślił się nad przedziwnym rytmem istnienia dziewczyny. Po raz pierwszy spotkał ją przy drugim bądź trzecim kursie i już wtedy rzuciła mu się w oczy jej obcość – istota, pozornie ludzka, zdawała się należeć do innego świata. Czy raczej do obu światów jednocześnie.
Od tamtego czasu każdorazowo szukał dziewczyny. Pojawiała się w różnych wagonach i przedziałach, niezmiennie dopiero w połowie podróży. I nigdy się do niego nie odezwała. Syriusz nie wiedział, jak naprawdę się nazywa, gdzie mieszka, dlaczego tak często podróżuje trasą rozrywkową – czyżby podobnie jak on była córką jednego z inwestorów?
Wszystko skończyło się niedługo po dwunastych urodzinach chłopaka. W noc poprzedzającą kurs potężna wichura przetoczyła się przez okolicę powalając kilkadziesiąt drzew. Jak się okazało, jedno z nich runęło na tory, co doprowadziło do niepożądanych konsekwencji – po raz pierwszy od uruchomienia linii parowóz musiał ostro hamować. Wyglądający wówczas przez okno Syriusz stracił równowagę i poleciał na siedzącą naprzeciwko dziewczynę.
Upływ lat nie zatarł niepokojącego wrażenia, jakie sprawił na nim ów kontakt. Obronnie wystawiona ręka natrafiła na brzuch dziewczyny i przeniknęła przezeń, pozostawiając odczucie, któremu najbliżej było do oparzenia. Na szczęście ustąpiło natychmiast, gdy Syriusz odsunął się od towarzyszki podróży.
„Ty… Jesteś duchem?” – spytał wówczas. Jego pytanie jak zwykle nie doczekało się odpowiedzi. Następny raz w trasę rozrywkową wybrał się dopiero dwadzieścia lat później.
Księżyc nie zmieniła się wiele od tamtego czasu, choć Syriusz nie potrafiłby już postrzegać jej jako „starszej koleżanki”. Do dziecka było jej na szczęście równie daleko.
– Czuję się zmęczony i rozczarowany, wiesz? I… – Syriusz poczuł rosnącą w gardle gulę goryczy – tak cholernie chciałbym z tobą porozmawiać.
Wtem parowóz zahamował, zatrzymał się na peronie z łoskotem stalowych kół. Kominy buchnęły kłębami pary. Konduktor otworzył drzwi wagonu, zaprosił mężczyznę do wyjścia.
– To moja stacja? – spytał zdezorientowany, rozglądając się po nieznanej przestrzeni. Jego współpasażerka zniknęła. – Gdzie ja jestem?
Odpowiedział mu tylko zawodzący wiatr i narastające cykanie świerszczy. Coś załomotało, coś zakwiliło. Syriusz poczuł zaciskające się na gardle kajdany lęku, ruszył przed siebie początkowo powoli, później coraz szybciej.
Biegł panicznie, przedzierając się przez pajęczyny i cienie, szukając swej nirwany. Opustoszały peron naturalnie przeszedł w szutrową uliczkę. Przez czarne okiennice budynków łypały nań wszystkie rozczarowania, obawy, żale. Syriusz zostawiał je za sobą.
Drżącymi rękami zdzierał pajęczyny, wciąż na nowo zalepiające oczy. Chwiejnym krokiem podszedł do drzwi ze swoim nazwiskiem na tabliczce. Po krótkim wahaniu nacisnął klamkę i przekroczył próg, w jego uszach wezbrała muzyka. Kakofonia trąbek, skrzypiec, harmonijek potężniała z każdą chwilą, by wreszcie utonąć w jednolitym grzmocie syreny.
Światło, które jaśniało przed Syriuszem, musiało dobywać się z nieba. Zaufał mu w pełni, szerzej otworzył oczy.
Nie poczuł nic, gdy stupięćdziesięciotonowa lokomotywa przetoczyła się przez jego ciało, rozsmarowując je na błyszczących w świetle księżyca szynach. Maszynista dał sygnał „rozpocząć popychanie”, nieoczekiwanie przyspieszył.
Niematerialna dziewczyna drgnęła, jej twarz rozjaśnił szerszy niż dotąd uśmiech. Niepewnym ruchem przystawiła palec do zaparowanej szyby i narysowała serduszko. Tak szybko nie jechała jeszcze nigdy dotąd.
Trasę rozrywkową każdego miesiąca przemierzały setki podróżnych. Wygodne, stylizowane na epokę wiktoriańską wagony pozwalały odpocząć ciału, a sielskie widoki – duszy. Wagon restauracyjny serwował niezrównane posiłki, które zawsze dostarczano na czas i w odpowiedniej temperaturze. Niejasny nawet dla tych bardziej wnikliwych pasażerów system wentylacyjny zawsze zapewniał idealne warunki do podróży. Konduktorzy zawsze byli kulturalni, a kelnerki uśmiechnięte. Wraz z pierwszym samobójstwem ten idealny obraz zaczęła przecinać siatka coraz głębszych rys.
Jedynym, co czuł Syriusz, był wszechogarniający żar. Otaczał go zewsząd, porywał, rozdzierał na kawałki. Mężczyzna zakotłował się na małej przestrzeni, nie widząc drogi ucieczki. Próbował krzyczeć, ale jego gardła nie opuścił nawet szept.
– Szybciej, szybciej, szybciej!
Gdzieś z daleka dobiegał rozentuzjazmowany, pełen pasji głos. Pośród otaczającej Syriusza czerwieni rozbłysł owal światła – w jego głębi zalśniła pałająca szczęściem twarz Księżyca. Nagle na głowę mężczyzny spadł czarny grad, żar potężniał z każdą chwilą.
Lokomotywa buchnęła kłębami pary, koła zadudniły na rozgrzanych torach. Skład przyspieszył jak nigdy wcześniej, przemierzając znaną sobie przestrzeń. Na trasie rozrywkowej nie brakowało jednak niespodzianek. Skryta w cieniu paproci zwrotnica poruszyła się niespodziewanie, kierując pociąg na nieużywany obwód.
Wkrótce grad przestał padać, a Syriusz na powrót znalazł się pośród czerwieni. Czuł, że zgubił drogę, zgubił siebie. Stracił kontrolę nad upływem czasu, choć w pewnej chwili dostrzegł prawidłowość w funkcjonowaniu swojego nowego świata.
Przy okazji piątej czarnej ulewy odważył się wreszcie skierować ku owalowi jasności i niespodziewanie znalazł się w kabinie maszynisty. Potoczył spojrzeniem po zbiornikach na wodę, koszach z węglem, skomplikowanej instalacji rurek, przewodów i zegarów. Większość miejsca w budce zajmował potężny, rozgrzany do czerwoności piec – jego piekło.
Pociąg zachłannie połykał pustkę nocy, zagłębiał się w nią coraz bardziej, coraz dosadniej. Wagony drżały, przesiadujący w nich pasażerowie toczyli wokół sennym wzrokiem. Z nowej perspektywy przypominali Syriuszowi przedziwne, półmaterialne zjawy.
Odpowiadając na nieokreślony, ale pobrzmiewający gdzieś w nim zew, Syriusz przeniknął do jednego z przedziałów. Była tu.
Księżyc przycupnęła na wolnym fotelu i ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w przemykające za oknem pole. Wkrótce pociąg wjechał na wiadukt, przeciął rzekę, która nie miała prawa przepływać przez ten region. Zwalniał. Niemal niezauważalnie, ale jednostajnie.
Siedząca naprzeciwko Księżyc kobieta przetarła chusteczką zawilgocone skronie. Podniosła się niepewnie, uchyliła okno. Powtórnie osuszyła twarz. Czarnowłosa dziewczyna utkwiła w niej świdrujące spojrzenie. Syriusz dostrzegł w nim coś, czego wcześniej przez lata tam brakowało – inicjatywę.
Pasażerka jęknęła, przycisnęła pulchną dłoń do ust i wybiegła z przedziału. Pognała korytarzem w kierunku czoła pociągu, bezgłośnie stąpając po grubym dywanie. Czy szukała konduktora, czy toalety, Syriusz nie wiedział. Z pełnym impetem uderzyła w drzwi oddzielające wagony, które otworzyły się niespodziewanie.
Kobieta wypadła i nie reagując na okrzyki spieszących z pomocą pasażerów, skoczyła w rozwartą szeroko paszczę przestrzeni. Znacząc dywan plamami sadzy, Syriusz wyciągnął bezradnie niematerialną rękę.
W tym samym momencie maszynista dał sygnał „odhamować”, jakby w ten upiorny sposób chciał odprowadzić pasażerkę do piekła.
1
Nadjechał z zachodu wraz z pierwszymi zwiastunami jesieni. Drzewa zabarwiły brązy i pomarańcze, kwiaty opadły, niebo spowiła szarość. Lekko mżyło.
Tomasz zatrzymał się na porośniętym kępami chwastów parkingu, nieopodal wjazdu. Wszędzie walały się śmieci. Grudy potłuczonych cegieł oraz odłamki szkła uniemożliwiały podjechanie do budynku stacji.
– Wreszcie ją znalazłem – powiedział mężczyzna z ukontentowaniem, kierując obiektyw kamery na ruderę. – Jak wspominał Edward Maszlewski, nie było łatwo. Do stacji aktualnie nie prowadzą żadne znaki, droga zarosła, a gęste zalesienie utrudnia lokalizację satelitarną. Całe szczęście wskazówki emerytowanego kolejarza okazały się wystarczające. Teraz pora zwiedzić przybytek. Idealnie dojechałem, właśnie zaczyna mocniej padać.
Deszcz zabębnił w kryty blachą dach, korony drzew zaszumiały złowróżbnie. Nagle zrobiło się bardzo ciemno. Nic, nawet perspektywa spędzenia tu nocy nie mogło zniechęcić Tomasza od zbadania placówki. Jako inżynier, bloger i kolejowy maniak, od lat szukał informacji na temat niegdyś sławnej, teraz zapomnianej trasy rozrywkowej.
Szczęśliwym zrządzeniem losu tydzień temu namierzył wreszcie człowieka posiadającego jakieś informacje. Edward Maszlewski był synem jednego z konduktorów stacjonujących niegdyś na sławnej Dione. Co prawda na własne oczy nie widział dzieła utalentowanego konstruktora, ale zasłyszane przez kontakt opowieści pomogły Tomaszowi namierzyć stację.
Inżynier bez wahania wyważył zabezpieczone przerdzewiałą kłódką drzwi, wszedł do środka. Tonące w półmroku wnętrze nosiło znamiona dawnej świetności.
Połamane płytki chrzęściły pod nogami, ze ścian zwisały podarte, ciężkie od kurzu draperie. Rząd kas dzieliły wytyczone zardzewiałymi słupkami przejścia, naprzeciw postawiono kilka kanap i foteli dla oczekujących. Zmurszałe stoliki uginały się pod ciężarem powykręcanej wilgocią prasy.
Pomieszczenie sprawiało wrażenie porzuconego raptownie, w pośpiechu. Tomasz uwiecznił na filmie zaniedbaną szafę grającą, szatnię z rozpadającymi się płaszczami, kawiarenkę o blacie zastawionym brudnymi, zakurzonymi szklankami. W obliczu serii samobójstw, które doprowadziły do upadku interesu, pozostawienie tak wielu cennych dóbr zakrawało na absurd. Inżynier nagrał stosowny komentarz i ruszył w głąb stacji.
Dłuższy czas spędził w archiwum, próbując rozczytać pokruszone depesze. Zniekształcony wilgocią i czasem druk dokładnie opisywał dzieje trasy rozrywkowej ze szczególnym uwzględnieniem licznych samobójstw, do których rzekomo przyczyniła się kolej.
Wszystko zaczęło się od niejakiego Syriusza A. Z górą czterdzieści lat temu mężczyzna zakończył swe życie wchodząc wprost pod koła pociągu. Sprawa została zamknięta, nim na dobre ją otwarto, pomimo niezrozumiałych okoliczności zdarzenia. Zakupiony przez zmarłego bilet wskazywał, że podobnie jak inni pasażerowie wsiadł do pociągu na stacji początkowej Bogorost, zajął miejsce w wagonie numer trzy i zgodnie z planem odbywał podróż, tymczasem jego zgon nastąpił poza pociągiem w środkowym odcinku trasy.
– Jak w takim razie opuścił pociąg? Kiedy? – pytał retorycznie Tomasz. Wokół trasy rozrywkowej narosło wiele mitów i niedopowiedzeń, ale popularność linii przez długi czas oddalała sprzeciw racjonalistów. Póki, śladem Syriusza A., ludzie nie zaczęli umierać jeden za drugim.
– Łącznie miało miejsce piętnaście zgonów – podsumował inżynier. – W okresie… trzech lat. Serię zakończyła szczególnie nieprzyjemna śmierć dwunastoletniej Marty W., znalezionej w tenderze. Brr… Ponoć dziewczynka została zmiażdżona i rozczłonkowana przez bryły węgla, prawdopodobnie podczas ładowania. Nikt nie wiedział, jak się znalazła w zbiorniku, rodzice zaprzeczyli wcześniejszym próbom samobójczym czy wahaniom nastroju.
Tomasz relacjonował jeszcze przez jakiś czas, wreszcie schował dokumenty do torby, zapiął ją szczelnie. Kronika wydawała się rzetelna i dokładna, zgrabnie porządkowała historię pociągu. Inżynierowi trudno było uwierzyć we własne szczęście, póki jednak trwało, postanowił działać.
Wyszedł na opustoszały peron. Zarośnięte chwastami szyny lśniły od świeżo spadłego deszczu. Pod wiatą panował złowróżbny półcień. Zakurzony, archaiczny zegar zatrzymał się na godzinie jedenastej.
Ziąb narastał. Tomasz otulił się lekką kurtką, rozejrzał w poszukiwaniu zajezdni. Kroniki, choćby nie wiadomo jak fascynujące, nie zastąpią mu obcowania ze słynnym parowozem, który wedle zdobytych od Maszlewskiego informacji wciąż powinien tu stacjonować.
W innych okolicznością Tomasz nie dałby wiary, że drogocenna maszyna, twór sławnego konstruktora, może zostać porzucona na martwym torze, ale historia Dione od samego początku pełna była tajemnic i nielogiczności.
Po kwadransie spaceru torami mężczyzna dotarł do celu. Przed jego oczami urósł groteskowo przekrzywiony, częściowo zapadnięty w gruncie budynek hali postojowej.
– Ależ się ekscytuję – rzucił Tomasz do mikrofonu, filmując potężne, przerdzewiałe wrota. – Dione stanowi dzieło życia samego Stefana Prożewskiego, wybitnego konstruktora, który zrewolucjonizował transport. Nie wymyślił co prawda od podstaw żadnej maszyny, ale był mistrzem udoskonalenia. Jesienią swego krótkiego, czterdziestosześcioletniego życia osiadł w okolicy Bogorostu i przy wsparciu inwestorów zaprojektował trasę rozrywkową. Skonstruował maszynę, która miała realizować jego wielki zamysł. Zaraz przekonamy się, czy rzeczywiście jest tutaj, ledwie kilka metrów ode mnie!
Znalezionym łomem inżynier rozbił staroświecką kłódkę, rozwarł stalowe wierzeje ze zgrzytem protestujących zawiasów. Czuł się poniekąd jak przestępca, ale fakt, że właściciele pociągu zniknęli bez śladu, legitymizował podobne działania w jego oczach. Z wnętrza dobiegł go tłusty odór starego oleju, w powietrzu zawirował pył węglowy.
Rzeczywiście – był tam. Potężny parowóz stał na torze, jakby uśpiony. Komin wznosił się nad sufit; cichy, otulony jedynie kurzem. Jego wylotu nie opuszczały kłęby pary. Pękaty kocioł zdawał się większy niż w innych napędzanych węglem lokomotywach, spoczywał na węźlastej, stalowej konstrukcji okutej chromowanymi, aktualnie brudnymi od pyłu wiązarami i korbowodami. Dione zachwycała, ale i budziła niesprecyzowany lęk. Coś w niej wydawało się niespokojne, jakby śniła trwający dekady koszmar.
Zdjęty nabożną niemal czcią Tomasz chwycił poręcz i wszedł do kabiny – drzwi, co wcale go nie zdziwiło, były otwarte.
– Jestem tu. Jestem w kabinie Dione. Jako tendrzak, czyli maszyna ze skrzynią węglową w części tylnej, parowóz posiada zamkniętą budkę maszynisty. Klasyka – zakomunikował. – Ja… Nie mogę uwierzyć, że jestem pierwszą osobą od lat, która odkryła ten historyczny pojazd. Dlaczego nikt przede mną tu nie dotarł? Zadawałem sobie to pytanie już wielokrotnie i wciąż nie jestem w stanie znaleźć odpowiedzi. Wszystko idzie tak… gładko.
Inżynier metodycznie zbadał wnętrze Dione – przysłonięty fartuchem otwór do nabierania wody z tendera, skrzynię na narzędzia (w pełni wyposażoną), tablice rozdzielcze, dźwignie i pokrętła zaworów, wreszcie skryte pod podłogą urządzenia sprzęgowe. Wszystko sprawiało wrażenie zachowanego lepiej, niż podpowiadałaby logika. Tomasz pokręcił z niedowierzaniem głową. Pełnym czułości gestem oparł dłoń o piec, by zaraz oderwać ją ze zdumieniem. Pomimo dekad spoczynku w zamkniętej hali postojowej, blacha była ciepła.
– Jestem w wagonie trzecim – oznajmił Tomasz nieco później. Odchrząknął, lecz głos nie przestał drżeć. – To nim jechała przed laty większość samobójców. Pierwszy z nich, Syriusz A., zgodnie z doniesieniami bliskich, znajdował się w stanie załamania psychicznego. Podobnie jak wiele kolejnych ofiar. Ale czy każdy z nas nie miewa chwil zwątpienia? Życie potrafi dać w kość, lecz samobójstwo jest czynem ostatecznym. Czytałem, że owa fala incydentów mogła być efektem zbiorowej psychozy, jak w przypadku słynnego „lasu samobójców” w Japonii.
Inżynier przeszedł się po wagonie, w zadumie badając welurowe siedzenia, ciężkie zasłony, lustra, grube dywany. Podobnie jak w budce maszynisty, nic nie nosiło wyraźnych śladów zużycia. Pociągu nie splądrowali ani bezdomni, ani dzikie zwierzęta.
– Może to głupota z mojej strony, akt godny jakiegoś „pogromcy duchów” czy innego showmana, ale postanowiłem zostać na noc w pociągu. Zbyt długo zabawiłem w archiwum stacji, a zważywszy ile zostało do zbadania, szkoda tracić czas na dojazdy. Dobranoc!
2
Spoczynek nie przyniósł mu ukojenia. Inżynier przez większość nocy przewracał się z boku na bok, zlękniony wsłuchiwał się w jęki metalowej konstrukcji. Wreszcie przymknął oczy, dopuszczając do głowy sny wypełnione stukotem kół. Czuł wstrząsy podskakującego wagonu, słyszał coś, co mogło być zarazem tęsknym śpiewem, jak i skowytem.
Obudził się przerażony i zmarznięty, przedział tonął w mlecznym świetle dnia. Niepomny kurtki, która zsunęła się na podłogę, Tomasz z łomoczącym sercem podszedł do okna. Źródło owej przedziwnej jasności nie mogło znajdować się w hali postojowej.
– Widzicie? Pociąg wyjechał na peron – rzucił, rozdygotanymi rękoma włączając kamerę. – Śniły mi się dziwne dźwięki i… to nie był najwyraźniej zwykły sen. Usłyszałem ten ruch.
Nie wiedząc, co więcej mógłby powiedzieć, Tomasz wyłączył kamerę. Nie myśląc za wiele chwycił klamkę i przesunął drzwi przedziału. Otworzyły się gładko, bez oporu, przepuszczając go na korytarz. Dywan znaczyły ślady sadzy – inżynier roztarł w palcach pył węglowy i oparł się o ścianę.
To chyba jakiś głupi dowcip. Nie pisałem się na żadne chrzanione duchy – pomyślał, próbując zebrać myśli. Nagle poczuł, że zakręciło mu się w głowie, z trudem nabrał haust ciężkiego od pyłu powietrza. Muszę się przewietrzyć.
Nie zważając na sadzę, inżynier ruszył przed siebie, lecz korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Choć widział jego koniec, nie potrafił go osiągnąć. Za oknem nadal znajdował się peron, po przeciwnej stronie otwarte drzwi zapraszały go do pomieszczenia z szezlongami, w rogu którego stała szafa grająca. Odzyskując rezon, Tomasz włączył kamerę.
– Dziwne. Powinienem nagrywać od początku to, co się tutaj dzieje. Już nie popełnię błędu, kamera pozostanie włączona – zaczął niezręcznie. – W każdym razie doznaję tego, co ponoć spotykało w tym wagonie niektórych ludzi. Pewnego rodzaju… dylatacji czasu i przestrzeni? No, brzmi mądrze, niech będzie. Planowałem opuścić pociąg. Powinno być to możliwe, gdyż stoimy na stacji. – Na dowód Tomasz skierował obiektyw za okno. – Tymczasem jednak zostałem zaproszony do takiego oto pomieszczenia relaksacyjnego. Powietrze wydaje się tu znacznie bardziej rześkie niż na korytarzu.
Wystarczyło wcisnąć przycisk, by z szafy zaczęły dobywać się pierwsze dźwięki. Inżynier zajął miejsce na szezlongu i pozwolił sobie na chwilę relaksu. Muzyka sennie toczyła się przez czyste powietrze, miękkość materaca łagodziła zesztywniałe od nocy w przedziale mięśnie.
Spod półprzymkniętych powiek Tomasz przypatrywał się wnętrzu. Niemalże oczekiwał, że zaraz do pomieszczenia wejdzie kelnerka i konspiracyjnym szeptem spyta, czy nie przynieść mu czegoś do picia. Zamiast tego spostrzegł rozpartą na szezlongu naprzeciw sylwetkę dziewczyny o dwukolorowych, czarno-białych włosach. Nim zdołał skupić na niej spojrzenie, zniknęła.
Dione wyrwała się ze stacji niecierpliwie, niczym rączy rumak zbyt długo trzymany w stajni. Chciwie łykając grudy węgla popijała je wodą i gnała przed siebie. Przemierzała znaną, ukochaną przestrzeń. Stalowe koła krzesały iskry na zardzewiałych torach.
Stacja szybko zniknęła na horyzoncie, pociąg bez wahania wjechał w poprzecinany wądołami las. Tor wił się pośród mokradeł i listowia, przekraczał skalne rozpadliny o dnach skrytych w nieprzeniknionych ciemnościach niezależnie od pory dnia czy roku.
– To się dzieje naprawdę – rzucił Tomasz grobowym głosem. – Nie montuję tego dla sławy, nie wygłupiam się – pociąg naprawdę wyruszył w trasę. Poruszamy się na oko z prędkością osiemdziesięciu-dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Ja… nie wiem, co robić. Pewnie wytnę później te łzawe bzdety, ale, cholera, boję się strasznie. – Mężczyzna pokręcił głową. – Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.
Nieswój, wrócił do przedziału, w którym zostawił bagaż. Wyciągnął z torby plan trasy rozrywkowej, przestudiował go powtórnie. Zważywszy na długość trakcji i orientacyjną prędkość pociągu powinien być z powrotem na stacji najpóźniej za dwie godziny. Postanowił przeczekać studiując zdobyte materiały, a gdy już bezpiecznie opuści wagon, zdemontować napęd pociągu. Jeśli tylko dostanie szansę, nie pozwoli, by podobna sytuacja się powtórzyła.
Drżącymi rękoma zaczął przekładać papiery, gdy na fotelu obok powtórnie objawiała się tajemnicza dziewczyna. Pochmurnym spojrzeniem mierzyła przestrzeń za oknem, wydawała się zarazem szczęśliwa, jak i… złakniona. Na Tomasza pozornie nie zwracała uwagi, choć gdzieś w głębi mężczyzna odczuł jej przewrotne, niezdrowe zainteresowanie.
– Co?! Kim jesteś?! – wyrzucił z siebie, odsuwając się panicznie. – Kiedy tu weszłaś?!
Inżynier nie mógł oderwać oczu od współpasażerki. Gdy przez dłuższy czas nie reagowała i nie odpowiadała na jego pytania, przesunął ręką przed jej twarzą – bez skutku. Wreszcie, zbierając resztki śmiałości, dotknął jej ramienia, lecz ręka przeniknęła przez widmo. Skóra zapiekła, jakby poparzona.
– Wariuję… – Mężczyzna schował twarz w dłoniach, próbował uspokoić oddech. – Najpierw pociąg sam ruszył, teraz to…
Parowóz przyspieszał coraz bardziej. Z łoskotem przewalił się przez wieś stylizowaną na westernowe miasteczko, zanurzył w odmętach pustyni. Przez uchylone okno do środka wpadły kłęby kurzu. Dziewczyna wciąż siedziała – zapatrzona, nieobecna.
Tomasz skierował na towarzyszkę obiektyw kamery. Nagrywał przez pewien czas, burcząc pod nosem od rzeczy. Wreszcie zakończył film, pełen niepokoju kliknął przycisk odtwarzania.
– Kolejny dowód, ty nie istniejesz… Jesteś halucynacją… – szepnął zmartwiałym głosem. – A ja jestem chory.
Półprzytomny, tkwiąc jakby w limbo między jawą a koszmarem, Tomasz wyszedł z przedziału. Nie zważając na coraz większą ilość pokrywającej dywan sadzy, skierował się do drzwi wejściowych wagonu. Otworzyły się nad wyraz lekko.
– Jedzie? Czy stoi? – rzucił w przestwór, łykając kłęby popiołu, które nagle zatańczyły wokół jego głowy. Parowóz zakaszlał. Parę zabarwiła czerń, buchając Tomaszowi w twarz śmierdzącym tumanem. Inżynier oprzytomniał, z trudem odsunął się od łakomie sięgającej ku niemu przestrzeni.
– Co się ze mną dzieje? – wysapał, osuwając się po ścianie w ciepłe objęcia sadzy.
Nad trasą rozrywkową wkrótce zapadł zmrok, kryjąc w ciemnościach zakurzone atrakcje. Ich świetność dawno przeminęła, a ostatnim przejazdem delektowała się jedynie istota, dla której straciły one jakikolwiek kolor czy smak.
Dione zwalniała stopniowo, niechętnie. Wreszcie ze zgrzytem kół zatrzymała się na stacji, wydając ostatnie tchnienie pary. Stal zajęczała, nim ostatecznie zamilkła.
Tomasz wytoczył się z wagonu, przez jakiś czas z niedowierzaniem dotykał popękanej posadzki peronu, porastających ją chwastów, ławek. Smakował wolność, a jego umysł uparcie obracał wspomnienia ostatnich godzin. Ilu, nie potrafił stwierdzić – podróż wydawała się trwać cały dzień, ale część tego czasu spędził śniąc bądź trwając w dziwnym letargu.
Stopniowo doszedł do siebie na tyle, by stwierdzić, że zapomniał zabrać z przedziału torbę. Niechętnie zbliżył się do pociągu, jednak drzwi były zamknięte. Zrezygnował z wybijania szyby, zamiast tego zajrzał do lokomotywy – piec pozostawał rozgrzany, lecz pusty. W tenderze nie znalazł śladu węgla, ani wody.
Posłuszny niezdrowej fascynacji, zapominając o wcześniejszych zamiarach, cofnął się do zajezdni. Przytargał worek węgla oraz kilka litrów wody, zatankował. Przez cały czas nagrywał otoczenie. Teraz, gdy był już bezpieczny, poprzednie wydarzenia zdały mu się sennym majakiem. Dione oczekiwała na torowisku – stara, zakurzona, zapomniana. Niepojętym wydawało się, że jeszcze chwilę temu przemierzała zarośniętą trakcję.
3
– Dzięki Bogu, nie poddałem się – relacjonował Tomasz kilka dni później, nagrywając przemykające za oknem łany pszenicy. – Wiem, nie mogę tego udowodnić. Zapewne uznacie mnie za szaleńca, który obudził stary pociąg, ale jakaś siła naprawdę tu drzemie. Budzi się, gdy pociąg jedzie. Im szybciej, tym wydaje się wyraźniejsza…
Inżynier zawiesił głos, spojrzał ukradkiem na dziewczynę o dwukolorowych włosach. Choć nie zwracała na niego uwagi, Tomasz był przekonany, że doskonale zdaje sobie sprawę z jego obecności. I nie życzy mu dobrze.
– Dziewczyna jest powiązana z tym pociągiem. Nie wiem jak, nie potrafię się z nią skontaktować, ale nie oszalałem. Podczas każdego z przejazdów coś próbuje mnie skrzywdzić. Nachodzą mnie dziwne myśli… Po części rezygnacyjne. Desperackie… Nie rozumiem tego. Wszędzie jest sadza, która znika, gdy pociąg wróci na stację. Tego też niestety nie widać, nie udowodnię wam.
Trasa rozrywkowa wkrótce stała się dla Tomasza obsesją. Przemierzył ją niezliczoną ilość razy badając wnętrze pociągu, na postojach uzupełniał zapasy węgla i wody, pielęgnował wagony, oczyszczał szyny. Rozładowany telefon porzucił w budynku stacji, obcowanie z ludźmi ograniczył do sporadycznych zakupów. Jedyny dłuższy kurs wykonał do fabryki lokomotyw, gdzie zaopatrzył się w sprzęt konieczny do zmodernizowania Dione.
Przez długie, pełne potu i znoju dni Tomasz pracował jak niegdyś na politechnice, w pełni skupiony na swoim zadaniu. Wymienił tłoki i rury parowe, usprawnił przegrzewacz, tylko palenisko pozostawił w postaci niezmienionej. Wciąż ciepła powłoka pieca wydawała się opowiadać historię, której inżynier nie śmiał przeinaczać.
Zakończył pracę wraz z pierwszymi śniegami. Delikatne płatki opadały na lśniący od chromów parowóz i natychmiast topniały, jakby nie mogąc znieść żaru skrytego pod stalową zbroją ochoczego serca. Tomasz zaczął postrzegać lokomotywę jak żywą istotę – coś w niej rwało się na wolność, na tor, byle dalej od stacji. Fakt, że było z nią nierozerwalnie powiązane zakrawał na jawną niesprawiedliwość.
– Wszystko gotowe, zaraz wyruszamy. – Inżynier metodycznie sprawdził wskazania zegarów, dosypał węgla do pieca i przeszedł do wagonu numer trzy. W kącie przedziału leżała zapomniana dokumentacja o wypadkach. – Wyjazd punkt jedenasta.
Mężczyzna spojrzał na zegar, który niezmiennie wskazywał tę właśnie godzinę. Pociąg ruszył, gnany obcą, niezrozumiałą siłą. Tłoki, niby żyły, pompowały gorącą, gazową krew maszyny. Koła gładko ślizgały się po odrestaurowanych relsach, korbowody wygrywały pieśń zwycięstwa.
– Szybciej, szybciej – mruknął Tomasz, zafascynowany spoglądając za okno. Przestrzeń, choć znajoma, wydała mu się jakby odmieniona. Parowóz mknął jak nigdy wcześniej, sprzęgi i sworznie trzeszczały, napięte do granic możliwości.
Szybciej, szybciej, szybciej – powtórzył jak echo rozradowany głos. Dobiegał jakby zewsząd – ze ścian, podłogi, siedzeń i stolików. Jak również z siedzącej naprzeciwko dziewczyny o czarno-białych włosach.
Wydawała się realna jak nigdy wcześniej, jej twarz opuścił wreszcie wyraz z trudem skrywanej frustracji. Tym razem Tomasza nie naszły depresyjne myśli. Z ciekawości inżynier spojrzał na korytarz – dywanu nie plamiły kłęby sadzy, wszystko zdawało się przebiegać zgodnie z planem.
– Kim jesteś? – spytał, kierując na istotę obiektyw kamery. – Czy próbowałaś mnie zabić? Czy zabijałaś wcześniej?
Seria pytań nie doczekała się odpowiedzi. Dziewczyna oderwała na chwilę spojrzenie od okna, przeniosła je na fotel obok – znajdował się tam niewielki kopczyk sadzy.
– Kim jesteś? Skąd się tu wzięłaś? – kontynuował Tomasz. Pociąg przyspieszał coraz bardziej. Dolina wodospadów zniknęła za horyzontem.
Jestem… Księżycem? – odparł głos ze zniecierpliwieniem. Dione nadal przyspieszała.
– Czy odpowiadasz za incydenty tajemniczych zgonów sprzed lat? Czy zabiłaś pasażerów?
Dziewczyna spojrzała na niego wstrząśnięta.
Wyższa wartość opałowa… – odparła wreszcie. Za oknem ogromne strachy na wróble przykryły czapy śniegu, gdzieś na horyzoncie majaczyły dziwne, czarne iglice. Tomasz był przekonany, że wcześniej ich nie widział.
– Opowiedz mi o sobie – poprosił bez większych nadziei.
Wtem sadza zawirowała po przedziale, a dziewczyna zwana Księżycem rozpłomienionym spojrzeniem osadziła inżyniera głęboko w fotelu. Z niechęcią odpowiedziała:
Mogę ci pokazać.
4
Pracownia dźwięczała od wytężonej pracy. Wokół lśniącego nowością podwozia uwijało się kilkunastu pracowników oraz jedna, czarnowłosa dziewczynka. Nad wszystkim czuwał mężczyzna o szpiczastej bródce. Jego oczy wyrażały najprawdziwszą miłość.
Czas płynął, ludzie wokół parowozu zmieniali się, a maszyna rosła – coraz to wspanialsza, coraz bardziej kompletna. Księżyc zachodził i wschodził raz za razem, odmierzając uderzenia metalicznego serca, które wówczas rozpoczęło swe bicie.
– Ta maszyna prześcignie najszybszego rumaka, kochanie. Przyjmij ją jako prezent urodzinowy, niech ci służy! – oznajmił konstruktor, przygładzając bródkę.
Dziewczynka utonęła w jego objęciach, lecz otaczający parę ludzie w garniturach nie wyglądali na zachwyconych.
– Nie zapominaj, że nie dla twojej córki wyłożyliśmy tyle pieniędzy – odezwał się ten z największą liczbą pierścieni. – Oczekuję, że za rok od dzisiaj trasa rozrywkowa zacznie na siebie zarabiać, stając się najświetniejszą reklamą naszego miasta i regionu!
– Jak tylko skończymy trakcję, tak się stanie – potwierdził konstruktor.
Dione gnała po błyszczących w blasku dnia szynach niczym po dwóch strumieniach światła. Turkot kół odmierzał metry pokonywanej przestrzeni, a wychylona z kabiny maszynisty dziewczyna śmiała się w głos. Jeszcze nigdy nie jechała tak szybko, tak nieokiełznanie. Konstruktor dosypał węgla do złaknionego pieca.
– Prawo! Teraz lewo! – krzyczała dziewczyna, a posłuszne jej woli zwrotnice kierowały pociąg na wybrany tor. Pieniędzy inwestorów starczyło na więcej niż samą trasę rozrywkową.
Dni upływały na śmiechu i pędzie, noce na marzeniach o szybkości. Przestrzeń umykała, nadciągała, zamykała się wokół Dione i otwierała na nią. Pijana szczęściem dziewczyna spędzała przy pociągu każdą wolną chwilę, eksperymentowała, łaknęła coraz więcej.
Nie upłynęło wiele czasu, jak w tajemnicy przed ojcem zaczęła wychodzić na dach wagonu. Stawała wówczas z szeroko rozłożonymi rękoma, śmiała się w głos, a wiatr targał jej włosy i sukienkę. Póki jechała, była szczęśliwa. Gdy wracała na stację, na powrót opadały ją myśli rezygnacyjne, tęsknota za czymś, czego nie potrafiła sprecyzować.
Płakała, gdy nikt nie widział jej łez, nie słyszał szlochów.
Podczas kolejnego przejazdu wymknęła się z kabiny maszynisty. Nie zważając na okrzyki przerażonego kolejarza wciągnęła grube rękawice i przeszła wzdłuż kotła, przytrzymując się rozgrzanych rur. Ostoja drżała pod jej nogami, dymnica wibrowała, lecz dziewczyna nie czuła strachu. Wreszcie dotarła na czoło pociągu. Z poziomu wózka tocznego spoglądała na znikające w mgnieniu oka podkłady, delektowała się skotłowanym, rozgrzanym powietrzem.
Obrócona plecami do kierunku jazdy zadarła głowę, dostrzegając wklęsły fragment blachy przed kominem, do złudzenia przypominający siodło jej ukochanego rumaka. Nie zważając na plamiącą sukienkę mżawkę z sadzy, dziewczyna chwyciła się latarni i poszukała oparcia na nogę – tak bardzo pragnęła wejść wyżej, doznawać intensywniej. Z gardła zdążyło jej się wyrwać tylko pełne zdumienia sapnięcie, gdy obuta w lekki trzewik stopa zsunęła się ze śliskiej powierzchni.
Masywne cielsko Dione uderzyło swoją dżokejkę przepychając ją dobre kilka metrów, nim wreszcie zniknęła pod kołami. Sygnał „baczność” poniósł się żałobnie w czystym powietrzu.
Złamany żałobą konstruktor usunął się w cień. Zostawił swoje dzieło na pastwę inwestorów, którzy nie potrzebowali wiele czasu, by zatuszować nieszczęśliwy wypadek i rozpocząć sprzedaż biletów. Z każdym miesiącem trasa rozrywkowa zyskiwała na popularności, a Ona wciąż tam była – błagała o szybkość, pożądała pędu. Tak minęło wiele niecierpliwych lat…
Wreszcie, gdy już niemal straciła nadzieję, że coś zaspokoi jej nienasycony głód, pojawił się chłopak, który nazwał ją Księżycem. Przemówił do niej, odsłonił to, co przez tyle lat umykało dziewczynie. Ludzka dusza okazała się paliwem znacznie kaloryczniejszym niż węgiel, dzięki niemu Dione pojechała szybciej niż kiedykolwiek. Księżyc znów poczuła, że żyje.
Czerpała z obfitego źródła swoich wagonów, póki nie wyschło – szybciej i rychlej niż obawiała się w najgorszych koszmarach. Pociąg stanął na długie lata, a jednak ona nie znikła. Trwała gdzieś na pograniczu jednego świata i drugiego, czekając chwili swego przebudzenia.
Tomasz pokręcił głową, otrząsając się z wizji. Dawno przekroczył już granicę racjonalności – akceptował wszystko, co spotkało go podczas trasy rozrywkowej, odrzucił wątpliwości odnośnie własnej poczytalności czy zdrowia psychicznego. Zamiast tego rozważał szczegóły techniczne.
– Nie znam mechanizmu działania, ale to nie kwestia paliwa. Szybkość parowozu zależy bezpośrednio od temperatury pary, wyższa kaloryczność materiału opałowego niewiele tu zmieni. Niemniej… Coś przez lata ogrzewało twój kocioł – zwrócił się do dziewczyny. – Kimkolwiek byłaś wcześniej, teraz, jak rozumiem, jesteś personifikacją Dione. Jej duchem opiekuńczym.
Pociąg przyspieszył jeszcze bardziej – tak szybko nie jechał nigdy dotąd. Nagle w przedziale zawirował obłok sadzy, formując drżącą, mieniącą się, ludzką sylwetkę. Nim Tomasz zdążył cokolwiek zrobić, kształt schylił się przed nim w głębokim ukłonie.
– Dziękuję. Zrobiłeś to, czego ja nie potrafiłem. Dotarłeś do niej. – Syriusz zbliżył się do Księżyc i wyciągnął rękę ku dziewczynie. Sadza przeniknęła widmowe ramię. – Przepraszam. Nie potrafiłem im pomóc. Widziałem, jak umierali. Widziałem, jak się spalali. Przepraszam…
Obłok zapłakał bezgłośnie, Tomasz nieomal czuł rozdzierający go żal.
– Ona nie zrobiła tego ze złej woli. Myślę, że, tak jak mówisz, jest w niej więcej maszyny niż człowieka. Z tamtego życia zapamiętała tylko umiłowanie do pędu, stała się jego niewolnicą. I znalazła sposób na obejście swych ograniczeń – wystarczyło jechać szybko. To, co racjonalne pierzchało, gdy do głosu dochodziło poczucie wolności. Widziałem to, obserwowałem przez lata. Ja… wciąż jej pragnę. Mam tylko ją. Jedyne, co mogłem zrobić, to spowolnić tempo spalania, utrzymać palenisko ciepłym. I było warto, och, jak bardzo warto… Dziękuję ci za tę szansę.
– Stać mnie na znacznie więcej – oznajmił Tomasz z nagłym błyskiem w oku.
epilog
Trasa rozrywkowa prowadziła przez miejsca, które córka Stefana Prożewskiego ukochała sobie za życia. Wielokrotnie pokonywała tę przestrzeń konno, później po wielokroć jadąc specjalnie dla niej skonstruowanym pociągiem.
Gdy odeszła, a część jej istoty połączyła się z parowozem, ograniczenia stopniowo znikały. Liczyła się podróż, liczył się pęd. Tory nie mogły ograniczać wolności, podobnie jak tor wyścigowy nie ograniczał galopującego rumaka. Wystarczyło przekroczyć barierki, by poznać coś nowego, odnaleźć horyzont, koniec tęczy, siną dal. Tego od zawsze pożądała Księżyc.
A Tomasz poczuł, że może ziścić jej marzenie. Latami zbierał fundusze i tworzył projekty, teraz pozostało je zrealizować. Zwerbowanie do pomocy kilku sprawdzonych przyjaciół ze studiów nie sprawiło trudności. Dusza Syriusza wciąż płonęła jasno, ogrzewała palenisko skuteczniej niż toryfikat. Zachwycająca wizja inżyniera dodatkowo ją rozpaliła.
Montaż szyny prądowej, modernizacja podwozia, instalacja przetwornic i silników zajęły kilkanaście miesięcy, jednak pewnego wiosennego dnia prace zostały zakończone, a unowocześniona, w pełni elektryczna Dione była gotowa do wyruszenia w trasę.
Inżynier zajął miejsce w kabinie maszynisty, dał sygnał „rozpocząć popychanie”, gdy zegar wybił jedenastą. Pociąg wyrwał się na wolność żwawiej niż kiedykolwiek wcześniej, delikatnie mknął po odnowionych torach. Prędkość rosła, szybko przekraczając uprzednie maksima.
Dziewczyna zwana Księżycem zaśmiała się głosem czystym jak kryształ, otworzyła okno przedziału. Kosmyki zatańczyły na wietrze – te czarne stopniowo zanikły, muskane słońcem nabrały głębokiego, złotego odcienia.
Siedzący naprzeciw niej kłąb sadzy powoli przybrał ludzkie kształty, oblekł się w coś, co z daleka mogło przypominać skórę. Uformowany na powrót Syriusz wyciągnął rękę, zawahał się. Jego towarzyszka podróży uśmiechnęła się zachęcająco, dotknęła palców mężczyzny inicjując kontakt.
– Dziękuję – powiedziała z uczuciem. – Dziękuję ci z głębi serca. Nie wiedziałam nawet, jak wiele ci zawdzięczam. Swoją drogą… dlaczego „Księżyc"?
– Cóż… – zmieszał się Syriusz. – Wtedy, lata temu, tkwiłem w ciemności. Podczas mych nocnych spacerów na niebie zgubiłem księżyc, na ziemi zaś… ciebie. Jak się okazuje, księżyc znajdował się wówczas w nowiu, natomiast ty… Nie wiedziałem, jaka jest twoja wymówka.
– Ale teraz już wiesz, prawda? – spytała dziewczyna, uśmiechając się krwiożerczo. –Och, przecież mama ci mówiła, że jesteś zbyt ufny…
Pogłaskała Syriusza po policzku, zmieniając jego ciało w strugę skondensowanej energii. Jednym mrugnięciem przesłała ją do przetwornicy, drugim przekształciła, by zwiększyć napięcie.
Lokomotywa zadrżała w ekstazie, z zawrotną prędkością pognała tam, gdzie kryje się sina dal, gdzie znajduje się horyzont i koniec tęczy. Tor zostawiła daleko za sobą – już go nie potrzebowała.
– Miałeś rację, jestem Dione – powiedziała złotowłosa dziewczyna, materializując się w budce maszynisty. Spojrzała na leżące bezwładnie, czarne od oparzeń ciało Tomasza. Kończyny inżyniera podrygiwały na podobieństwo marionetki, posłuszne krążącemu pod skórą ładunkowi elektrycznemu. Zasnute mgłą oczy naprzemiennie otwierały się i zamykały. W powietrzu ciążyła woń ozonu.
Szafa grająca włączyła się, z głośników popłynęła muzyka. Elektryczne dusze słuchały i gnały przed siebie, zniewolone w klatkach z miedzianych przewodów. Nie ustaną w swej pogoni.