
Zachęcony miłym odbiorem zamieszczam cały pierwszy i poprawiony rozdział. Będę wdzięczny za opinie i konstruktywną krytykę.
Zachęcony miłym odbiorem zamieszczam cały pierwszy i poprawiony rozdział. Będę wdzięczny za opinie i konstruktywną krytykę.
Panna w Bieli
Rozdział I
Autobus donikąd
Cisza wokół mnie zdawała się być przedwieczna. Nie wiem, ile już przemierzałem tą nieskończoną pustkę, gdyż pojęcie czasu zdawało się nie mieć tu znaczenia. Aż w końcu, gdzieś w oddali, udało mi się coś dostrzec. Było to ogromne drzewo, samotne pośród nicości. Wzywało mnie, bym podszedł bliżej. Nie mogłem się mu oprzeć. Ruszyłem więc w jego stronę. Czułem, że moje serce bije jak oszalałe, coraz mocniej i mocniej, z każdym krokiem, który zrobiłem.
I wtedy ją zobaczyłem. Stała tuż przed nim, plecami opierając się o prastarą korę. Była to nieziemskiej urody Panna, ubrana w skromną białą suknię. Jej jasne, długie włosy falowały delikatnie, jakby poruszane niewidzialnym wiatrem.
– Kim jesteś? – zapytałem, jednak mój głos był zaskakująco cichy. Jakby coś nie pozwalało mu do końca wybrzmieć. Dziewczyna, musiała jednak mnie usłyszeć, bo spojrzała wprost na mnie i uśmiechnęła się przyjaźnie. Jej kształtne usta poruszyły się powoli, wypowiadając słowa, których nie usłyszałem. Do moich uszu nie dotarł żaden dźwięk. Mimo to czułem, wiedziałem że to, co próbowała mi przekazać, było niezwykle ważne.
Chciałem do niej podejść, chwycić jej dłoń i upaść przed nią na kolana. Nie mogłem się jednak ruszyć. Jedyne co mi pozostało to na nią patrzeć. Na to, jak zaczyna płakać. Na wielkie, czerwone krople krwi wypływające jej z oczu i powoli spływające w dół po jej bladych policzkach.
– Co się dzieje? – wykrztusiłem, czując, jak strach ściska mnie za gardło.
Panna w bieli uniosła rękę, chyba chciała mnie uspokoić, ale jej oczy wyrażały niewypowiedziany ból. W tej właśnie chwili poczułem, że jestem świadkiem czegoś strasznego i jednocześnie niebywale pięknego.
Drzewo zaskrzypiało, jakby miało się za moment złamać. Panna otworzyła usta, a z jej gardła wydobył się niemy krzyk. Wizja zaczęła się rozmywać, gubić w otchłani, z której się narodziła.
…
Obudziłem się gwałtownie, uderzając głową o oparcie siedzenia. Coś mi się chyba śniło. Coś niezwykle ważnego, ale za nic nie mogłem sobie tego przypomnieć.
Zaraz! Gdzie ja, do cholery, jestem?
Rozejrzałem się wokoło niezbyt przytomnym wzrokiem. Chwilę mi zajęło zanim zorientowałem się, że siedzę w niewygodnym fotelu autobusowym. Wokół mnie panował półmrok. Jedynym źródłem światła były reflektory, które rzucały blade promienie na krętą, wąską drogę przede mną.
Tuż obok mnie siedziała dziewczyna o długich, ciemnych włosach. Była młoda i dość ładna. Mogła mieć około dwudziestu pięciu lat. Jej długie, ciemne włosy opadały swobodnie na ramiona, lśniąc delikatnie w blasku słabego światła wewnątrz autobusu. Miała na sobie czarną sukienkę stylizowaną na styl słowiański, z haftowanymi białą nicią wzorami. Zdawała się drzemać.
Nagle zrozumiałem coś bardzo ważnego. Patrzyłem na swoje odbicie w bocznej szybie autobusu, ale ta twarz, którą widziałem była mi zupełnie obca. Miałem wrażenie, że patrzę na kogoś, kogo nigdy wcześniej nie widziałem. Cholera, nie pamiętam, kim jestem, ani jak się tu znalazłem. Próbowałem przywołać w pamięci jakieś obrazy, imiona, cokolwiek, co mogłoby mi pomóc zrozumieć moją sytuację. Moje wspomnienia były jednak puste.
– Kim ja jestem? – wyszeptałem, dotykając delikatnie palcami swój policzek. Odbicie, które widziałem w szybie zrobiło dokładnie to samo. Moje oczy były puste, jakby ktoś wyciągnął ze mnie wszystkie uczucia. Skóra wyglądała blado i chorowicie, przez co moje rysy były rozmyte, może nawet nieco nieproporcjonalne. Musiałem przyznać, że nie byłem zbyt przystojny. Ot starszy, siwiejący mężczyzna z lekkim brzuszkiem.
Nagle poczułem, jak ktoś delikatnie kładzie rękę na moim ramieniu. To była ta dziewczyna z fotela obok. Patrzyła na mnie z troską w oczach.
– Wszystko w porządku? – zapytała cicho. Miała bardzo przyjemny i melodyjny głos. Nie mogłem wykrztusić z siebie ani słowa, więc tylko pokręciłem przecząco głową.
– Kim jesteś? – wyszeptała. Cicho, jakby bała się usłyszeć moją odpowiedź.
– Nie wiem – odparłem szczerze, czując, że odpowiedź ta na niewiele jej się przyda. – A ty wiesz kim jesteś?
Dziewczyna także pokręciła przecząco głową. Spojrzała na mnie z wyrazem strachu i zagubienia. W jej postawie dostrzegłem to samo pytanie, które i mnie w tej chwili dręczyło: co się tu, do cholery dzieje?
Gdzieś tuż za nami, w innym rzędzie, usłyszeliśmy głuchy trzask. Automatycznie odwróciliśmy głowy w tamtą stronę i zobaczyliśmy trzeciego pasażera – mężczyznę w dżinsowej kurtce, który właśnie się obudził. Miał około trzydziestu lat. Jego twarz mimo malującego się na niej zaskoczenia, wydawała się surowa, z wyraźnie zarysowaną szczęką i kilkudniowym zaniedbanym zarostem. W przeciwieństwie do mnie był przystojny, diabelsko wręcz przystojny.
Jego kurtka była lekko znoszona, co wskazywało na jej częste użytkowanie, a pod nią miał prostą, czarną koszulkę, która uwydatniła tylko jego muskulaturę. Mimo surowego wyglądu, jego oczy zdradzały, że był równie zagubiony co my.
– Hej, co się dzieje? – spytał, patrząc na nas z niepokojem. – Gdzie jesteśmy?
Poczułem, jak zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Cała ta sytuacja była wręcz nierealna. Spojrzałem ukradkiem na dziewczynę, ale raczej nie mogłem oczekiwać od niej pomocy.
– Nie mam pojęcia – odpowiedziałem, próbując zachować spokój. – Obudziłem się tutaj tak jak wy, bez żadnych wspomnień. Jedyne czego jestem pewien, że mi się to cholernie nie podoba.
– Może… może powinniśmy porozmawiać? – zaproponowała szeptem dziewczyna, jakby bała się, że ktoś, lub coś może nas podsłuchiwać. – Może razem jakoś zdołamy ustalić co się dzieje?
Mężczyzna w dżinsowej kurtce skinął głową, siadając na brzegu swojego fotela.
– Masz rację. Zacznijmy od przedstawienia się? – zaproponował.– Pamiętacie jak macie na imię?
Zamilkliśmy, próbując przywołać jakiekolwiek wspomnienia. Każde z nas wyglądało na równie zagubionych.
– Nic nie pamiętam – powiedziałem w końcu. – Żadnego imienia, wyłącznie pustka.
Dziewczyna przytaknęła moim słowom, była wyraźnie zmartwiona.
– Ja również. Wszystko, co pamiętam, to ta chwila, kiedy się obudziłam.
Mężczyzna westchnął zrezygnowany i przetarł dłonią oczy.
– To jest jakieś pojebane. Nie mam pojęcia, jak się tu znalazłem i nie wiem kim jestem. Pamiętam jedynie, że śniło mi się coś dziwnego, ale chyba nic, co mogłoby nas jakoś naprowadzić na to, co tu się właściwie dzieje.
– A może jednak coś to da?– zapytała dziewczyna. – Sny są często odbiciem naszych wspomnień.
– No dobrze. Śniło mi się coś… dziwnego. – zaczął niepewnie, starając się znaleźć odpowiednie słowa. – Wędrowałem przez pustkę. Było tam jakieś ogromne drzewo, a przy nim stała dziewczyna. Niezwykle piękna, ubrana cała na biało. Stała tam i płakała krwawymi łzami. Czułem, że jej ból jest niewyobrażalny, ale nie mogłem się do niej zbliżyć. W końcu pustka wszystko zniknęło…
– Ja chyba też o tym śniłem.
– Nie strasz mnie.– powiedziała siedząca obok mnie dziewczyna. – Ale ja też miałam dziwny sen. Widziałam w nim ciemny korytarz. Słyszałam też głosy, które szeptały coś do mnie, ale zupełnie nie mogłam zrozumieć ich słów. Czułam się… jakbym była śledzona przez coś, czego nie mogłam zobaczyć. Jakby coś mnie śledziło i chciało mi zrobić krzywdę.
– Teraz to ty mnie straszysz. – Uśmiechnąłem się do niej krzywo. A ona zamiast mi odpowiedzieć schyliła się i podniosła coś z podłogi. Był to kobiecy, skórzany portfel. Z rosnącą ciekawością otworzyła go i wyjęła z niego dokumenty. Po chwili zamyślenia spojrzała na nas.
– Wynika z tego, że mam na imię Kalina Sokół.– powiedziała, pokazując nam swój dowód osobisty. – Sprawdźcie, może też macie przy sobie jakieś dokumenty.
Poszperałem w swoich kieszeniach i ku mojemu zaskoczeniu znalazłem w jednej portfel. W środku znalazłem dowód osobisty z zdjęciem swojego oblicza, które widziałem w szybie a także z imieniem, które nic mi nie mówiło.
– Łukasz – przeczytałem na głos. – Nazywam się Łukasz Pomurnik.
Mężczyzna w kurtce również znalazł swój portfel. Otworzył go i po chwili namysłu powiedział:
– Jestem Adam, Adam Olcha. – Zamknął portfel i włożył go z powrotem do kieszeni.
Poczułem pewną ulgę, ale jednocześnie pojawiły się nowe pytania. Łukasz, Kalina, Adam, znamy swoje imiona, ale co dalej?
– Co dalej? – zapytała Kalina, jakby czytając mi w myślach i jednocześnie zerkając na nas niepewnie.
– Może przeszukajmy autobus. Jeśli znaleźliśmy nasze portfele, może znajdziemy coś więcej. – zaproponowałem, wskazując trzy plecaki, które właśnie zauważyłem, leżące na półce bagażowej nad naszymi głowami.
– Ten jest chyba mój. – odezwała się Kalina wskazując na breloczek w kształcie misia doczepiony do jednego z plecaków.
– Na to wygląda. – Podałem go jej. Zauważyłem przy tym, że zarumieniła się delikatnie.
– A ten pewnie będzie mój. – odezwał się Adam i sięgnął mi nad głową po plecak w wojskowe barwy.
Mi został w takim razie ostatni. Stary i znoszony, czyli zupełnie jak ja. Ściągnąłem go więc i położyłem sobie na kolanach.
Kalina jako pierwsza wyciągnęła coś z swojego plecaka. Był to pokaźnej grubości plik banknotów. Spojrzała na nas z niedowierzaniem.
– Co to ma znaczyć? – zapytała, ale nikt z nas nie miał na to odpowiedzi.
Adam zanurzył ręce w swoim plecaku i po chwili wyciągnął telefon komórkowy. Spojrzał na nas pytająco.
– Sprawdź czy masz tam jakieś kontakty, a może znajdziesz też jakieś wiadomości.– zasugerowałem, dalej przeszukując swój plecak.
Telefon zdawał się być całkiem owoczesny i zapewne drogi. Adam włączył go ostrożnie. Na ekranie pojawiło się logo producenta, a po chwili menu z jakąś fabrycznie ustawioną tapetą. Mężczyzna grzebał w nim chwilę i w końcu powiedział:
– Telefon jest kompletnie wyczyszczony. Jakby nigdy nie był używany. Dodatkowo nie ma w nim karty.– Wzruszył zrezygnowany ramionami.– Jedyne co możemy z nim zrobić, to zadzwonić na policję. Nawet bez SIMa powinno dać radę.
– I co im powiesz? – Kalina przygryzła wargę.– Że jedziemy gdzieś w nieznane, straciliśmy pamięć i nie wiemy kim jesteśmy? Przecież od razu zamkną nas w szpitalu. Jakoś nie mam na to ochoty.
– Ja w sumie też nie. Rzuciłem tylko luźną myśl.
– To nie jest taki zły pomysł. – odezwałem się.– Ale chyba jeszcze na to za wcześnie. W każdym razie, gdyby zrobiło się niebezpiecznie, to jest to jakieś wyjście z całej tej sytuacji.
Zamilkłem i dalej przeszukiwałem wnętrze swojego plecaka. Oprócz kilku ubrań i bielizny na zmianę, znalazłem w nim także plik banknotów, podobny do tego, który miała Kalina. A na samym dnie było coś jeszcze: pistolet, paczka naboi, pudełko w którym znalazłem zestaw do czyszczenia broni i kabura. Kurwa, co ja robiłem z bronią? Kim byłem, zanim straciłem pamięć?
– Mam broń – powiedziałem, wyciągając dyskretnie pistolet.
– Pierdolę, dzwonię po gliny. – Adam zaczął wybierać numer. Oj, nie spodobał mi się wyraz jego twarzy.
– Poczekaj! Nie rób tego! – Kalina uniosła brwi i sama wyciągnęła z plecaka jeszcze jedną rzecz – zdjęcie. Zamarła patrząc na nie, a jej twarz zrobiła się blada z przerażenia.
– Numer alarmowy… – z telefonu wydobył się cichy kobiecy głos, ale Adam szybko się rozłączył.
– Co to, kurwa, ma niby być?– wykrzyknął.
– Ciszej, nie drzyj się tak. – wycedziłem przez zęby.
Na zdjęciu byliśmy my, stojący razem pod wielkim dębem. Nie była to jednak zwykła fotografia. Wyglądaliśmy na niej zupełnie inaczej niż teraz. Nasze twarze wykrzywione były w potwornych grymasach, a nasze oczy zdawały się być puste i pozbawione życia. Mieliśmy na sobie eleganckie ubrania, ale całe były pobrudzone krwią. A za nami, w tle, pod dębem, leżały ciała innych ludzi. Paskudnie pokaleczone ciała kobiet i mężczyzn.
– To… to my? – zapytała Kalina, a głos jej drżał. – Jak to możliwe?
Poczułem, że zbiera mi się na wymioty. W głowie miałem mętlik, a moje serce biło jak oszalałe.
– Nie wiem – odpowiedziałem cicho. – Ale to wygląda, jakbyśmy byli zamieszani w coś strasznego. Ewentualnie, może to jakiś fotomontaż?
Adam przyglądał się fotografii z niedowierzaniem, a potem spojrzał na mnie i Kalinę.
– Nie możemy tego zgłosić na policję – stwierdził. – Jeśli to wyjdzie na jaw, będą myśleć, że jesteśmy mordercami.
– Ale przecież nie pamiętamy, co się stało. Nie wierzę, że byłabym zdolna do morderstwa.– zauważyła Kalina, chowając zdjęcie głęboko na dnie swojego plecaka.
– Powinniśmy zapytać kierowcę, gdzie jedziemy.– zaproponował w końcu Adam, chowając przy tym telefon do kieszeni.
– Idziesz?– spytałem.
– Nie. Ty wyglądasz bardziej, hmm… jakby to powiedzieć reprezentacyjnie. Ty idź.
Nie miałem ochoty się kłócić, więc skinąłem tylko głową.
– Jakby coś się miało mi stać, to mi pomóżcie.– rzuciłem.
– A co się mogłoby stać? -Kalina przewróciła oczami.
Nie znalazłem, na to żadnej sensownej odpowiedzi. Odwróciłem się więc w stronę czoła autobusu i niepewnie ruszyłem w stronę kierowcy. Po drodze przypatrzyłem mu się uważnie. Był stary, mógł mieć spokojnie ponad sześćdziesiąt lat. Jego siwe, przerzedzone włosy były starannie zaczesane do tyłu, a pomarszczoną twarz zdobiła niezbyt gęsta, ale za to mocno siwa broda.
Miał na sobie ciemnoniebieską, marynarkę z dawno już wyblakłymi guzikami, a pod nią białą, dokładnie wyprasowaną koszulę z lekko rozpiętym kołnierzykiem. Na głowie nosił staromodną czapkę kierowcy, również w kolorze ciemnoniebieskim, z czarnym daszkiem i złotą lamówką.
Mimo wieku prowadził pewną ręką. Siedział w pełnym skupieniu za kierownicą, jakby zupełnie nieświadomy naszej wcześniejszej, dość głośnej wymiany zdań.
– Przepraszam, proszę pana – zacząłem, a mężczyzna spojrzał na mnie w lusterku wstecznym. – Dokąd jedziemy?
Kierowca uśmiechnął się lekko.
– Do pensjonatu Cicha Woda – odpowiedział spokojnie.
Odwróciłem się i spojrzałem na Kalinę i Piotra, którzy również podeszli bliżej przysłuchując się naszej rozmowie. Oboje wzruszyli ramionami, widocznie też im to nic nie mówiło.
– Cicha Woda? – powtórzyłem. – Wynajęliśmy tam pokoje?
– Tak – potwierdził skinieniem głowy kierowca. – Byliście bardzo podekscytowani, kiedy o tym mówiliście. Wspomnieliście, że to ma być naprawdę wyjątkowa wyprawa.
– Przepraszam, wiem, że to może zabrzmieć dość głupio, ale jak to się stało, że wsiedliśmy do tego autobusu? I gdzie dokładnie znajduje się pensjonat Cicha Woda?– brnąłem dalej. Chciałem wydobyć od niego jak najwięcej informacji. Starałem się mówić spokojnie, ale i stanowczo. Głos mi się jednak załamał i moje pytania zabrzmiały bardzo dziecinnie.
Kierowca spojrzał na mnie szybko przez ramię, jakby sprawdzając czy jestem poważny i nie robię sobie z niego żartów.
– Wynajęliście mój autobus w całości, dla siebie. Wyruszyliśmy z Krakowa. Mam was zawieźć do pensjonatu Cicha Woda. Tyle wiem. – powiedział, a jego ton zdawał się sugerować, że może uważać mnie za pijanego, lub niespełna rozumu.
– A gdzie dokładnie jest ten pensjonat?
– Cicha Woda znajduje się koło wsi Brzóski, niedaleko Nowego Sącza. – odpowiedział, patrząc znowu na drogę przed sobą.
Podziękowałem mu i zrezygnowany wróciłem do reszty pasażerów.
– Kierowca mówi, że wynajęliśmy ten autobus i ma nas zawieźć do pensjonatu Cicha Woda, koło wsi Brzóski. Więcej nic nie wie. – przekazałem zdobyte informacje pozostałym pasażerom.
Adam zmarszczył brwi, a Kalina opuściła wzrok. Wydawała się zamyślona.
– Brzóski. Brzóski. Brzmi to jak jakaś głęboka prowincja – odezwał się Adam, uśmiechając się niepewnie, widocznie próbując rozładować napięcie. – Może to jakaś wspólna wycieczka, której nie pamiętamy?
Kalina przytaknęła mu niepewnie. Usiadłem na swoim miejscu, starając sobie to wszystko jakoś poukładać w głowie.
Jechaliśmy dalej w milczeniu. Adam bez przerwy bawił się swoim telefonem, jakby miał nadzieję, że jednak znajdzie na nim coś użytecznego. Kalina wyglądała za to na zmartwioną. Co chwilę zaglądała do swojego plecaka. Wciąż wyciągała i chowała swój plik banknotów, jakby ten mógł udzielić jej odpowiedzi, których potrzebowała.
Coraz trudniej było mi myśleć racjonalnie. Czy naprawdę wynajęliśmy autobus na wycieczkę do pensjonatu? Dlaczego nic z tego nie pamiętamy? Co niby znaczą te pliki pieniędzy i broń w moim plecaku? A to cholerne zdjęcie, jakby żywcem wyjęte z jakiegoś horroru? Przecież to nie ma najmniejszego sensu.
Siedzieliśmy więc w ciszy, czekając, aż dojedziemy do celu naszej podróży. Autobus przemierzał ciemną, opustoszałą wiejską drogę. W oddali z rzadka tylko zamigotały światła domów.
Kiedy autobus wjechał do wsi, poczułem coś na kształt ulgi. Wszystko wokół wyglądało tak normalnie. Minęliśmy szkołę, a wąska droga prowadziła nas dalej przez centralny plac, na którym stał zabytkowy ratusz.
– To chyba te Brzóski. – odezwałem się cicho.
Kalina spojrzała przez okno, mrużąc lekko oczy, widocznie starając się zobaczyć jak najwięcej szczegółów. Adam również wpatrywał się w mijane budynki, ale było po nim widać, że jest lekko poirytowany.
– Chyba już niedaleko. – stwierdziła Kalina, nie odrywając wzroku od okna.
Autobus zwolnił, a kierowca skręcił w szeroką, ale wyboistą gruntową drogę. Zostawiliśmy za sobą ostatnie zabudowania. Pojazd kołysał się, co chwile wpadając kołem do dziury. Po naszej lewej stronie płynęła teraz szeroka i wartka rzeka, a po prawej wznosiło się strome, górskie zbocze, porośnięte lasem. Po paru minutach wjechaliśmy do krótkiego tunelu. Sprawił na mnie naprawdę ponure wrażenie. Gdy wjechaliśmy do środka zobaczyłem wilgotne, skorodowane, betonowe ściany. W niewielkiej wnęce, oparty o stalowe drzwi siedział stary pijak. Wyglądał na bardzo zaniedbanego. Miał na sobie brudne, poszarpane ubranie, pokryte ciemnymi, tłustymi plamami. Jego włosy były skołtunione i potargane, a do tego sprawiały wrażenie, jakby nie były myte od wielu tygodni. W dłoniach trzymał butelkę. Gdy przejeżdżaliśmy pomachał do nas wesoło i pociągnął z niej długi łyk.
W ciągu minuty byliśmy już po drugiej stronie. Znów z lewej strony widzieliśmy rzekę, a po prawej gęsty iglasty las, porastający zbocze. Musiałem przyznać, że ten widok naprawdę mi się podobał. Woda mieniła się delikatnie w blasku księżyca. Było w tym coś uspokajającego. Przez chwilę przyszła mi nawet myśl, że właśnie w takim miejscu chciałbym kiedyś zamieszkać. Z dala od miast i tłumów ludzi, na łonie natury. W otoczeniu drzew, gór i rzeki. Chyba dowiedziałem się właśnie czegoś nowego na swój temat.
– Zaraz będziemy na miejscu.– odezwał się nasz kierowca, przerywając moje przemyślenia. Reflektory autobusu oświetliły drewniany, pomalowany na biało znak z napisem „ Pensjonat Cicha Woda”. Sam budynek wyłonił się po chwili z mroku, gdy autobus powoli wjechał na porośniętą mchem, żwirową alejkę. Pensjonat najlepsze czasy miał już za sobą, ale nadal emanował swoistym urokiem. Na jego froncie znajdował się szeroki, zadaszony ganek z drewnianymi balustradami i kilkoma kwiatami w doniczkach. Z okien budynku padało ciepłe, żółte światło, jakby zapraszając nas do środka.
Autobus zaczął zwalniać i w końcu zatrzymał się tuż przed pensjonatem. Reflektory oświetlały wejście do budynku, rzucając długie cienie na okoliczne drzewa. Drzwi pojazdu otworzyły się, a chłodne, nocne powietrze wdarło się do środka.
– Jesteśmy na miejscu. – odezwał się kierowca, uśmiechając się do nas. – Życzę miłego pobytu.
– To co robimy? – zapytała niepewnie Kalina.
– Szczerze to nie wiem. – odpowiedziałem cicho.– Miejsce, na pierwszy rzut oka, wygląda całkiem przyjemnie.
– Chodźmy. – Adam zdawał się nie mieć żadnych wątpliwości. Zarzucił swój plecak na ramię i ruszył w stronę wyjścia. Spojrzałem pytająco na swoją towarzyszkę, ale ta tylko wzruszyła ramionami.
– No dobra. To idziemy. – Również wstałem.
– Dziękujemy panu za podwózkę. – powiedziałem do kierowcy, zatrzymując się koło niego i przepuszczając Kalinę do wyjścia.
– Nie ma za co. Przyjemność po mojej stronie. – odpowiedział uśmiechając się szeroko.
– Ma pan może jakąś wizytówkę? Na wypadek jeślibyśmy chcieli jeszcze kiedyś pana wynająć?
– Oczywiście, proszę. – sięgnął za kierownicę i podał mi mały kartonik.
Waldemar Sosna
Przewóz Osób
Usługi:
– Transport krajowy i międzynarodowy
– Transfery lotniskowe
– Wynajem autokarów i busów
– Wycieczki i przewozy okolicznościowe
Zaufaj doświadczeniu i Profesjonalizmowi, przez duże P!
– Dziękuję.– Schowałem wizytówkę do portfela.– Ile się należy?
– Widzę, że musiał Pan mocno zabalować. Wszystko już zapłacone i to osobiście przez pana. – Waldemar skrzywił się trochę.– Tak panu powiem, że może kto inny by pana oszukał i skasował dwa razy, ale na Pana szczęście ja jestem uczciwy.
– Doceniam i jeszcze raz dziękuję. – Trochę się speszyłem. Odwróciłem się w stronę wyjścia, zawadziłem ramieniem o barierkę i wyszedłem zawstydzony na zewnątrz.
– Jeszcze raz miłego wypoczynku. – rzucił za mną kierowca. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, drzwi autobusu zamknęły się za mną z cichym szelestem. Waldek musiał wdepnąć gazu, bo pojazd ruszył szybko, rozrzucając po okolicy małe kamyczki z podjazdu.
– Tyle go widzieliśmy. – zauważyła Kalina.– Chyba musiało mu się bardzo spieszyć.
– Chłodno. – Stwierdził Adam. Z jego ust wydobył się mały obłoczek pary. Noc zapadła już na dobre, a delikatny jesienny wiatr niósł ze sobą szelest liści i odległy szum rzeki.
Nasza towarzyszka spojrzała na niego z niepokojem, jakby właśnie zdała sobie sprawę z czegoś niezwykle ważnego.
– Nie spytałam wcześniej, ale która właściwie jest godzina? A co najważniejsze, który mamy rok i datę?
Adam wyciągnął telefon z kieszeni, a jego ekran rozświetlił ciemność.
– Dochodzi dwudziesta pierwsza – odpowiedział, spoglądając na wyświetlacz. – Jest dziesiąty października, dwa tysiące dwudziestego trzeciego rokum
Kalina skinęła głową, ale wciąż zdawała się być zaniepokojona.
– No i co teraz? – zapytała. – To miejsce wygląda naprawdę uroczo, ale po tym wszystkim, co przeszliśmy, czy możemy mieć jakąkolwiek pewność, że cokolwiek będzie w porządku?– Choć starała się mówić spokojnie, jej głos zdradzał targające nią emocje. Musiałem przyznać, że również i ja sam czułem pewien niepokój.
– Rozumiem twoje obawy. – odpowiedziałem, starając się dodać jej chociaż odrobinę otuchy. – To wszystko jest ewidentnie szalone, pomimo tego to miejsce wygląda naprawdę przyjemnie. Jeśli w środku czeka na nas ciepła kolacja i czyste łóżko to chyba jestem skłonny zaryzykować.
Adam skinął przytakująco głową.
– Też tak myślę. Zimno mi i zgłodniałem. – Zaczął chuchać sobie w dłonie.– Pamiętajmy, że jeśli coś nam się nie spodoba, zawsze możemy poszukać innego miejsca. Do tej wsi nie ma jakoś strasznie daleko.
– Przekonaliście mnie. Zwłaszcza tym posiłkiem. Ciekawe czy o tej godzinie będzie coś tu można jeszcze zjeść?
– Jeśli nie wejdziemy to się nie przekonamy.– Adam wzruszył tylko ramionami.
– Dobrze, wejdźmy. – zgodziła się w końcu. – Miejmy nadzieję, że to miejsce będzie tak miłe, jak się na to zapowiada. Przynajmniej jedno mogę stwierdzić, że po tym co stało się w autobusie, raczej nic nie może mnie już zaskoczyć.
Jeszcze nie wiedziała jak bardzo się myliła…
Hej,
Ja komentowałem wcześniej i jak chodzi o ocenę fabuły, to nic za bardzo się nie zmieniło (ale jest coraz ciekawiej). Czekam na dalszą część.
A i znalazłem coś:
Jest dziesiąty października, dwa tysiące dwudziestego trzeciego roku
m
– Szczerze to nie wiem. – odpowiedziałem cicho.
W kilku miejscach dałeś kropkę po wypowiedziach. (jeśli później w didaskaliach jest powiedział, zapytał itp. to jej nie dajesz)
Też mam z tym problem, zobacz sobie to: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112
Pozdrawiam
Dzień dybry,
Cisza wokół mnie zdawała się
byćprzedwieczna.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Wydawac-sie-zdawac-sie;18243.html
Nie wiem, ile <czego?> już przemierzałem tą nieskończoną pustkę, gdyż pojęcie czasu zdawało się nie mieć tu znaczenia.
Ile czego? Ile pomidorów, ile czasu?
Było to ogromne drzewo, samotne pośród nicości.
Nie gra mi to. Skoro samotne, to wiadomo, że wokół była nicość. Poza tym nicość też nie brzmi za dobrze. Może pustkowie?
Czułem, że moje serce bije jak oszalałe, coraz mocniej i mocniej, z każdym krokiem, który zrobiłem.
→ Czułem, że z każdym krokiem moje serce biło jak oszalałe, coraz mocniej i mocniej.
Dziewczyna, musiała jednak mnie usłyszeć
Zbędny przecinek.
→ Dziewczyna musiała jednak mnie usłyszeć
Jedyne co mi pozostało to na nią patrzeć.
A tutaj z kolei brakuje przecinków.
→ Jedyne, co mi pozostało, to na nią patrzeć.
ale ta twarz, którą widziałem była mi zupełnie obca.
→ ale ta twarz, którą widziałem, była mi zupełnie obca.
Odbicie, które widziałem w szybie zrobiło dokładnie to samo.
→ Odbicie, które widziałem w szybie, zrobiło dokładnie to samo.
nieco nieproporcjonalne
aliteracja
– Kim jesteś? – wyszeptała. Cicho, jakby bała się usłyszeć moją odpowiedź.
→ – Kim jesteś? – wyszeptała cicho, jakby bała się usłyszeć moją odpowiedź.
W jej postawie dostrzegłem to samo pytanie, które i mnie w tej chwili dręczyło: co się tu, do cholery dzieje?
Tak, już wiemy, powtarzasz to już trzeci raz. Nie traktuj czytelnika jak głąba.
Jego kurtka była lekko znoszona,
co wskazywało na jej częste użytkowanie,
No tak, jak jest znoszona to właśnie przez częste użytkowanie. Zauważyłam, że masz skłonność do tautologii.
Cała ta sytuacja była wręcz nierealna.
To zdanie jest niepotrzebne, od kilkunastu zdań tworzysz już atmosferę nierealną.
Jedyne czego jestem pewien
→ Jedyne, czego jestem pewien
Może razem jakoś zdołamy ustalić co się dzieje?
→ Może razem jakoś zdołamy ustalić, co się dzieje?
– Masz rację. Zacznijmy od przedstawienia się?
Jeśli to jest propozycja, to powinna tak zabrzmieć. Jeśli nie, to powinna być kropka na końcu.
→ – Masz rację. Może zaczniemy od przedstawienia się?
Albo:
→ – Masz rację. Zacznijmy od przedstawienia się.
Pamiętacie jak macie na imię?
→ Pamiętacie, jak macie na imię?
– No dobrze.
→ – No, dobrze.
W końcu pustka wszystko zniknęło…
Że co proszę?
Czułem, że jej ból jest niewyobrażalny, ale nie mogłem się do niej zbliżyć. W końcu pustka wszystko zniknęło…
– Ja chyba też o tym śniłem.
A czemu służy ten enter?
– Ja chyba też o tym śniłem.
– Nie strasz mnie.– powiedziała siedząca obok mnie dziewczyna. – Ale ja też miałam dziwny sen. Widziałam w nim ciemny korytarz. Słyszałam też głosy, które szeptały coś do mnie, ale zupełnie nie mogłam zrozumieć ich słów.
Powtórzenia.
Czułam się… jakbym była śledzona przez coś, czego nie mogłam zobaczyć. Jakby coś mnie śledziło i chciało mi zrobić krzywdę.
Powtórzenia.
A ona zamiast mi odpowiedzieć schyliła się
→ A ona zamiast mi odpowiedzieć, schyliła się
– Wynika z tego, że mam na imię Kalina Sokół.– powiedziała
Kropka na końcu wypowiedzi przed didaskaliami “paszczowymi” jest zbędna.
→ – Wynika z tego, że mam na imię Kalina Sokół – powiedziała
W środku znalazłem dowód osobisty z zdjęciem swojego oblicza, które widziałem w szybie a także z imieniem, które nic mi nie mówiło.
To zdanie jest niezgrabne, do rekonstrukcji.
– Może przeszukajmy autobus. Jeśli znaleźliśmy nasze portfele, może znajdziemy coś więcej. – zaproponowałem
To samo, co wcześniej.
→ – Może przeszukajmy autobus. Jeśli znaleźliśmy nasze portfele, może znajdziemy coś więcej – zaproponowałem
–
Możeprzeszukajmy autobus. Jeśli znaleźliśmy nasze portfele, może znajdziemy coś więcej.
– Ten jest chyba mój. – odezwała się
Ech. To samo. Bez. kropki.
→ – Ten jest chyba mój – odezwała się
– A ten pewnie będzie mój. – odezwał się Adam
→ – A ten pewnie będzie mój – odezwał się Adam
– Sprawdź czy masz tam jakieś kontakty, a może znajdziesz też jakieś wiadomości.– zasugerowałem
→ – Sprawdź czy masz tam jakieś kontakty, a może znajdziesz też jakieś wiadomości – zasugerowałem
Telefon zdawał się
byćcałkiem nowoczesny
Na razie zrobię sobie przerwę, wrócę później.
Jeszcze nie wypowiem się o historii, dopóki nie poznam jej do końca, ale mogę już stwierdzić, że warsztat masz całkiem niezły i widać, że już masz doświadczenie w pisaniu.
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Dziękuję bardzo za pomoc i opinie. Postaram się jak najszybciej poprawić błędy niestety praca zabiera mi masę czasu.