- Opowiadanie: Skywalker - Kuźnia Dusz [MASAKRA 2010]

Kuźnia Dusz [MASAKRA 2010]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kuźnia Dusz [MASAKRA 2010]

Cierpienie

 

Postać odziana w białą szatę leżała bezwładnie na posadzce ponurej komnaty. Gładkie ściany owalnego

pomieszczenia, lśniły słabo wewnętrznym światłem rozpraszając mrok. Nagle panującą ciszę przerwał głuchy jęk

ciało otulone połyskującym materiałem gwałtownie zadrżało.

Człowiek otworzył oczy. Źrenice rozszerzyły się przyzwyczajając się do półmroku. Usta samowolnie rozwarły się

wciągając haust stęchłego powietrza. Oddychał ciężko, wdychając chciwie życiodajny tlen. Obudziła się świadomość.

-Gdzie ja jestem?– urodziła się pierwsza myśl.

Organizm wciąż łaknął powietrza. Gdy uspokoił oddech, rozglądnął się wokoło. Otaczały go promieniujące ściany

a naprzeciwko niego ciemniało wyjście.Poczuł napływ siły– mógł się poruszyć. Naprężył mięśnie, oparł się niepewnie

o podłogę i wstał. Przyglądał się swoim kończynom: ręce by chwytać, nogi by chodzić, i głowa by…

Spojrzał na ściany komnaty, miejscami były przyciemnione, i wypolerowane tak, że mógł się w nich przejrzeć. Jego

własne mgliste odbicie– niewyraźny portret na szklistej powłoce. Pukle jasnych włosów wolno opadały mu na czoło.

Odgarnął grzywkę, ukazując błękitne oczy. Przyglądnął się swojej twarzy, dotknął wąskich ust, palcami pogładził

się po nosie i krzaczastych brwiach. Blondyn o niebieskich oczach oglądał się ze zdumieniem. Jego jedwabna szata

lśniła w półmroku.

-Kim jestem?– zapytał samego siebie.

-Estez…– zagrzmiał nagle tajemniczy głos.

-Kto to mówi?– strapił się młodzieniec.

-Imię ci dane Estezjan.– rozbrzmiał ponownie obcy głos.– A ciało twe, nosi duszę.

-Kim jesteś?!

-Światłem, które nie gaśnie.

Niespodziewanie ze szczelin posadzki wypełzły jęzory ognia. Blond włosy młodzian odskoczył wystraszony pod

ścianę, lecz buchający ogień w mgnieniu oka objął jego uda oraz odzienie, które zajęło się z łatwością. Po chwili

zlękniony mężczyzna krzycząc i miotając się jak opętany wybiegł z płonącej komnaty. Przerażony wpadł wprost

w objęcia szalejących płomieni. Jego urokliwe ciało już całkowicie zanurzyło się pożodze. W nieogarniętym bólu biegł

na oślep krętym korytarzem pełnym ognia. Płonął niczym pochodnia, wymachując rękoma w przeraźliwym wrzasku.

Pochłonięty przez ogniste kłęby, wciąż trzymał się na nogach, nie padając z wyczerpania. Podtrzymywany niczym

przez nadprzyrodzoną siłę, instynktownie próbował się ratować. Wewnętrzny przypływ tajemniczej energii

pobudził wolę przetrwania. Obijał się o ściany biegnąc ku upragnionemu wyjściu– jeśli takowe w ogóle istniało.

Korytarz zdawał się nie mieć końca. Wtem potknął się o coś i wypadł przez łukowaty otwór uderzając głową

o ziemię. Szczęście w nie szczęściu wydostał się na zewnątrz, pozostawiając za sobą piekielne miejsce.

Czuł ból, więc żył. Leżał tak przez moment tuląc się do zimnego żwiru. Tu nie było żaru, był przyjemny chłód

lecz była to tylko krótkotrwała ulga. Otworzył sklejone powieki. Jego oczy były nadal wilgotne, i widział! Jakże

marne było to pocieszenie, wobec cierpienia, które przechodził. Owszem widział, i zobaczył…makabryczny obraz

samego siebie.

Jego skrwawione ciało, pokryte było zwęglonymi płatami skóry. Strzępy spalonej szaty wtopiły się aż do mięsa

tworząc piekące rany. Ze zmasakrowanej postaci unosił się smród spalenizny. Czuł jak cuchnie, gorzki posmak

wypełnił jego usta. Jęcząc, sczerniałymi palcami dotykał oparzonej łysej głowy i ramion pokrytych chropowatością.

Każdy oddech przychodził z trudem, każdy ruch wywoływał ból nie do opisania, ale wciąż żył! Oszalałe serce, waliło

jak młot uparcie pompując krew. Coś utrzymywało go przy życiu, a łaskawa śmierć, która miała dać zapomnienie

nie przychodziła.

-Co się dzieje… -wybełkotał na wpółprzytomny.– Gdzie ja.. jestem…

Leżąc na boku, obrócił lekko głowę w stronę wyjścia nad którym widniał koślawy napis:

-„Dom Ognia."– przeczytał, zaskakując samego siebie, znajomością obcych znaków. Przyglądał się przez moment

mrocznej kamiennej budowli, ze strzelistą wieżą, i murami bez okien. Całość przypominała starą cytadele.

Z niewielkiego wyjścia unosił się gęsty, siwy dym.

-Co to za miejsce?! – wycharczał żałośnie.– Dlaczego mnie to spotyka…

Z oczu wypłynęły mu dwie łzy. Słone krople, zapiekły go niemiłosiernie spływając po poranionej twarzy. Jego

rzeczywistość okazała się mrocznym koszmarem. Nie było kresu tego cierpienia, było tylko beznadziejne trwanie.

Jęczał obolały, kuląc się do obrzmiałych kolan.

Nagle w głowie zadźwięczał mu cichy szept: Wstań.. idź, idź..

Wstać -pomyślał.– szukać ratunku, czyjejś pomocy…Szukać odpowiedzi…

-Daj mi siły!- wrzasnął nagle rozpaczliwie.

Jak na zawołanie, fala energii przepłynęła przez jego pokaleczone ciało. Mięśnie napięły się a umysł rozjaśnił.

Dziwna moc podziałała niczym orzeźwiający balsam.

Pokryty skorupą skrzepłej krwi próbował się poruszyć. W końcu, mimo wszelkich przeciwności wzmógł się w sobie

i wstał z ziemi. Z ledwością utrzymując się na nogach spojrzała przed siebie.

Znajdował się na wąskiej ścieżce, u szczytu stromej góry na którym stał mniemany „Dom Ognia". Niebo było blado

czarne, bez żadnych gwiazd, jedynie czerwony księżyc rozpraszał nieznacznie ciemności. W półmroku, który

panowała w tej krainie, można było dostrzec delikatne zarysy odległych łańcuchów górskich. U podnóża góry, która

była najwyższą w okolicy znajdowała się dolina otoczona szarymi wzgórzami. Tajemniczy szlak, który wił się jak wąż

w dół zbocza, prowadził wprost do owej ciemnej doliny, na środku której znajdowała się oświetlona dziwnym

światłem polana.

-Światło! -krzyknął zdumiony mężczyzna. W centralnej części polany migotał biały punkt! Rozbłysła nadzieja. To

mogła być jego jedyna szansa na ratunek, lecz równie dobrze mógł tam znaleźć swoją zgubę. Mleczna jasność w tej

krainie nocy, kusiła go jednak swoim blaskiem. W końcu, bez względu na wszystko, decydował się wyruszyć w drogę.

 

Nadzieja

 

Przezwyciężając ból, kroczył wytrwale krętą ścieżką w kierunku doliny. Ze zmęczenia potykał się wciąż o własne

nogi. Ostre skały piętrzyły się wokół niego złowrogo. Wiatr duł i gwizdał jak diabelskie organy. Droga dłużyła się

okropnie, a cierpienie potęgowało się z każdym krokiem. Wciąż tylko zakręt za zakrętem, i nie kończąca się udręka…

Gdy przechodził przez ciasny wąwóz, nagle dostrzegł na jego końcu błękitny blask. Zdziwiony barwnym światłem

przyspieszył kroku, omijając ostrożnie olbrzymie głazy.

Kiedy wyszedł na niewielki plac, zastał go tam nadzwyczajny widok. Wyczerpany tułaczką rzucił się na kolana. Do

oczu cisnęły mu się łzy, nie wiedział tylko czy to z bólu, czy ze szczęścia.

Na środku placu, na wielkim rzeźbionym tronie siedział starzec, ubrany w złocistą tunikę. Dzierżył on w ręku

drewnianą laskę, do końca której przytwierdzony był błękitny kryształ, oświetlający cały plac. Naprzeciwko starca

przy skalistej ścianie dostrzegł dwie postacie przypominające mu jego samego. Byli tak samo pokaleczeni jak on, mieli

spaloną do mięsa skórę, sczerniałe kończyny, łyse głowy bez śladu włosów i zniszczone twarze…twarze bez wyrazu

z których bił nieogarniony smutek i żal. Osoba stojąca przy ścianie pokrytej dziwnymi znakami, była kobietą, choć

trudno dało się to zauważyć po jej zniekształconym od oparzeń ciele. Drugi zaś człowiek był mężczyzną, siedział

skulony przy kamiennej wazie. Wszyscy troje wpatrywali się w niego z dziwnym spokojem.

-Witaj Estez.-nieoczekiwanie zwrócił się do niego siwy człowiek, siedzący na tronie.

-Estez…-odrzekł zaskoczony.– Estezjan…Tak mnie przecież nazwało…

-Światło, wiem o tym… Mnie zwą Aun– skłonił lekko głowę.– Drogowskaz.

-Kimkolwiek jesteś -odrzekł mu rozpaczliwie.– proszę pomóż mi.. To przeklęte miejsce, co się ze mną stało…

-Zrozum drogi przyjacielu…-nieznajomy zawahał się na moment, próbując dobrać odpowiednie słowa.– Ja sam nie

mogę ci pomóc, jedyną twoją szansą na wybawienie jest Światło… Znalazłeś się tu nieprzypadkowo, i twoje

cierpienie także nie jest tu bez znaczenia. Z czasem dowiesz się wszystkiego. Poznasz sens własnego istnienia…

-Jak to… co ty mówisz?– pytał zdziwiony, klęcząc wciąż i ściskając się z bólu za ramię.

-Zaufaj mi, wiara cię wyzwoli. Musisz iść do Światła, ono jest jedynym ratunkiem… By do niego dotrzeć, trzeba

tylko przejść przez tą gęstwinę.– wskazał ręką na ciemny las, przez który przebijała się słaba poświata.

-Do Światła? Ale ja nie mam siły… Proszę was. -zapłakał rzewnie Estez.– Jestem słaby i głodny. W ustach mam sucho…

-Pragniesz?– spytała się chrapliwie postać, siedząca przy kamiennym naczyniu. – Masz napij się z tego wazonu…

-Nie słuchaj go!- sprzeciwił się Aun.– Ta woda jest zatruta! Jest tu by testować twoją wolę. Musisz wyzbyć się

pragnień, rozumiesz?!

-Pragnień, o czym ty mówisz?– pogubił się już całkowicie. Spojrzał przelotnie na dwie tajemnicze osoby.– Kim oni

w ogóle są? Co tu robią?

-Przedstawiam ci Milian – starzec wskazał dłonią na stojącą kobietę.– Jest innej płci, rożni się może od ciebie ciałem

i mentalnością, ale macie za to bliźniacze dusze… A tam przy kamiennej wazie siedzi Orkus. Oboje z nich cierpią tak

samo jak ty, i idą tą samą drogą co ty.

-Też wyszliście z Domu Ognia?– zwrócił się do nich Estezjan. W błękitnym świetle kryształu wyglądali jak potworne

zjawy.

-Ta piekielna otchłań…– syknął Orkus.– Nigdy więcej, nigdy… -Niech będą błogosławieni -rzekła zamyślona Milian.–

ci co opuszczają mury czarnego domu. Ostatnia liczbo nieskończoności, przyjdź, i poprowadź mnie do bram

odkupienia.– Gdy to powiedziała, podniosła ostry kamień i zaczęła ryć na ścianie tajemnicze znaki, szepcząc coś pod

nosem.

-Postradaliście zmysły!?– wybuchnął Estez.– Ogień wypalił wam do cna zdrowy rozsądek? Co wy bredzicie?! -

z gniewem powstał z ziemi i kulejąc lekko na lewą nogę podszedł do Auna.

-Zwiesz się Drogowskaz, tak? Pomóż miwięc…wskaż wyjście z tej przeklętej krainy!

-Pamiętaj, że Światło jest jedynym wyjściem -wskazał rękę na starą puszczę.– nie ma innego. Poprowadzi cię do

niego prześwitujące promienie. Gdy przejdziesz przez pierścień drzew, wyjdziesz na polane, a na jej środku

znajdziesz dwie stojące kolumny owite światłem– wrota Elisium.

-Wrota Elisium…– Estezjan zerknął na mroczny las.– więc wystarczy tylko przedrzeć się przez tą gęstwinę, tak?…

Jeśli to takie proste, to czemu wy dotąd tego nie zrobiliście? Głupcy, co wy tu jeszcze robicie?!

-Ja tu jestem by wskazywać drogę. – odpowiedział mu spokojnie Aun.– Widziałem początek i zobaczę koniec. Dane

jest mi tu trwać, aż wszystko się wypełni. A na nich, widocznie nie przyszedł jeszcze czas…

-Przeklęci szaleńcy. -mruknął Estez, kiwając głową z politowaniem.– Zostańcie tu jeśli chcecie, ja zrobię wszystko..

-Zanim wyruszysz…– przerwał mu Drogowskaz, odgadując jego myśli.– wysłuchaj mojej rady. Przed wyjściem

wdrogę musisz zadbać o jedną istotną rzecz.

-Starcze– westchnął ciężko.– gdyby twoje słowa leczyły i dawały ukojenie…

-Słuchaj moich słów uważnie, to tak się stanie. Pierwsze co musisz zrobić, to otworzyć serce, by uwierzyć

w nieskończoną moc Światła…– Estez usłyszawszy to machnął na niego ręką z rezygnacją i ruszył w stronę lasu.

-Zaczekaj!- wołał za nim Aun.– Musisz uwierzyć w Światło i oddać mu się w opiekę, inaczej…

Estezjan nie słuchając się go, zanurzył się w cieniu drzew. Słowa Auna podenerwowały go tylko i sprawiły, że

miał jeszcze większy mętlik w głowie.

– Otworzyć serce, uwierzyć w moc…-mruknął.– To jakieś kpiny… Doszczętnie oszaleli.

Nad lasem unosiła się jasna łuna. Korony drzew cicho szumiały, a on kroczył niepewnie przedzierając się przez

gęste krzewy. W lesie było duszno, w dodatku dokoła unosił się nieznośny cuchnący zapach. Niespodziewanie

zoddali doszły go przygłuszone ryki i wycia. Zaniepokojony szedł coraz szybciej nie zatrzymując się ani na moment.

Był coraz bliżej, jasność stawała się coraz większa. W głębi migotało słabo upragnione światło.

Nagle kilka kroków przed sobą w ciemnych krzakach, ujrzał błysk czerwonych ślepi. Estez stanął jak wryty.

Sparaliżowany strachem, nie mógł się poruszyć. Chwile potem, usłyszał szelest, dudnienie podłoża i przeraźliwy

ryk mrożący krew w żyłach. Wtem, poczuł silne uderzenie i szarpnięcie. Wielka włochata bestia powaliła go

w mgnieniu oka na ziemie. Estezjan nie stracił przytomności, uniósł wzrok i spojrzał wprost w oczy monstrum.

Spoglądała na niego czarna, ubabrana w jego własnej krwi głowa, z kłami jak sztylety. Ze skroni potwora

wyrastały dwa faliste rogi, uszy miał szpiczaste i poszarpane, ryj podłużny z nosem pokrytym krostami

a zoślinionej mordy wysuwał się długi jęzor. Potwór siedziała przygarbiona na swoich szerokich łapach, trącając go

szponiastymi łapami. Rozciął mu szponem brzuch. Mężczyzna jęczał z bólu, z przerażeniem przyglądając się

własnym wnętrznościom. Bestia zdarła zębami kawałek spalonej skóry z jego uda, poczym rozwścieczona uderzyła

go w twarz, rozrywając mu policzek, usta i część nosa. Estez zacharczał, plując krwią. Powoli tracił świadomość.

Nagle poczuł ukłucie, potwór wbił mu raptownie kciuk w oko, i uniósł jego rozwaloną głowę przypatrując się własnemu dziełu.Z ust ofiary dobiegło głuche rzężenie. Konał. Czuł tylko ból i zapach krwi. W końcu ogarneła go nieprzenikniona ciemność.

Wiara

 

Ściany komnaty Domu Ognia, emanowały wewnętrznym światłem, oświetlając leżące na posadzce zmasakrowane

ciało Estezjana. W niewielkim pomieszczeniu unosił się zapach śmierci.

Nagle ciało pokryła mieniąca się poświata. Pęknięte kości zrosły się, rany zabliźniły, ubytki w ciele wypełniła żywa

tkanka. Powróciło krążenie, blada skóra zarumieniła się. Twarz przybrała dawny, łagodny wygląd. Z łysej głowy

w jednej chwili wyrosły pukle złotychwłosów, które opadły gęsto na gładkie lico. Resztki poświaty, zamieniły się

w miękki biały materiał, który otulił muskularne zdrowe już ciało.

Fala energii wstrząsnęła nieprzytomnym mężczyzną, pobudzając śpiący umysł i serce. Mięśnie drgnęły. Jasność

przywróciła świadomość.

Obudził się. Podniósł powieki i przejrzał, widząc na dwoje oczu. Oddychał spokojnie, nie mogąc uwierzyć w to co

się stało. Pamiętał jeszcze ten nieogarnięty ból, który niedawno doświadczył i ta…zapadającą ciemność. Umarł

a mimo tego znów żyje! Wzdrygnął się na samą myśl.

Po dawnych urazach nie było śladu, ale pozostałocoś w psychice, coś co przeszywało go do szpiku kości– złe

przeczucie. Wstał szybko na nogi. Przypomniał sobie tękomnatę, tak to był…

-Dom Ognia.– wyszeptał pełen strachu. Po plecach przeszły mu ciarki, a na skroni pojawił się zimny pot.

Nie myliło go przeczucie. Ku jego przerażeniu, ze szczelin posadzki buchnął ogień, który objął go do pasa. Estez

jęknął i wybiegł natychmiast z komnaty. Korytarz, wypełniały wirujące płomienie. Koszmar powtórzył się po raz

drugi, ponownie palił się żywcem. Nie było odwrotu, biegł co sił w nogach, machając rękami przebijał się przez

kłęby ognia. Znów tajemnicza siła nie dała mu upaść. Rozkwitła w nim jak kwiat, i orzeźwiła organizm. Marzył by

spłonąć i zamienić się w proch ale instynkt przetrwania, zwierzęcy zmysł, nie pozwalał mu odpuścić. Uderzył nagle

ramieniem o jakiś ostry róg, zakręcił się i wpadł w gęsty dym upadając bezwładnie na ziemię. Wybiegł wreszcie

z piekielnego domu.

Próbował poruszyć sczerniałymi kończynami. Ciało pokrywały piekące rany od oparzeń. Ostry żwir zaczął wbijać

mu się do pomarszczonych i pokaleczonych pleców. Obolały przewrócił się na bok. Płaty zwęglonej skóry odklejały

się od niego przy najmniejszym ruchu. Trząsł się spazmatycznie. Dałby wszystko za słodkie zapomnienie, usnąć

i nigdy się nie obudzić, nie czuć. Oczy mu łzawiły, widział, ale wolał by już oślepnąć.

-Przeklęte miejsce -wykrztusił.– przeklęty Dom Ognia, przeklęty…Aun.– spojrzał zawistnie w stronę doliny.

Fala energii znów pokrzepiła organizm, i pomogła mu wstać. Rozprostował kości, spalona skóra pękła mu boleśnie

na nogach i ramionach. Z chropowatych policzków spływała krew, spojrzał na niebo, było tak samo blado czarne

jak ostatnio, czerwony księżyc wisiał tam gdzie przedtem a jasny punkt w dole doliny nie zgasł, dalej wskazując

drogę w krainie nocy. Młodzieniec ruszył w dół zbocza.

Przechodząc przez wąski wąwóz, ujrzał na jego końcu znajomy błękitny blask. Był prawie na miejscu. Zimny wiatr

wył, i przynosił delikatną ulgę, ale nie ostudził rozpalonych emocji. Przygarbiony Estezjan, kulejąc wyszedł na plac.

-Przeklęty starcze!- syknął na Auna, siedzącego nieprzerwanie na swoim tronie.– Dlaczego mnie nie ostrzegłeś.

Dlaczego mnie oszukałeś… – Estez rzucił się z impetem w jego kierunku.

Drogowskaz zachowując zimną krew, skierował na niego laskę z niebieskim kryształem. Uwolniona nadzwyczajna

moc, odepchnęła atakującego młodziana, i rzuciła nim o skałę. Estezjan stęknął z bólu.

-Oszukałem cię?!- uniósł się Aun.– Chciałem cię ostrzec, ale zignorowałeś moje rady, i ruszyłeś przed siebie. Byłeś

jak ślepiec idący nad przepaścią, nie byłeś świadom zagrożenia. Głupcze, demonów tak łatwo nie przechytrzysz…

-Demonów? – Estez skrzywił się z bólu.– To jest ich więcej… Dlaczego, dlaczego pozwoliłeś mi tam iść!

-Myślałeś, że tak łatwo jest dojść do wrót Elisium! By dostać się do Światła, musisz przejść przez gęstwinę pełną

demonów, a jedyną twoją bronią jest silna wola.

-Silna wola?!

– Tak, Estezjan, by przejść przez mroczny las, musisz uwierzyć w moc Światła. Całkowicie się mu zawierzyć. Nie

możesz zwątpić nawet na moment. Jeśli się zawahasz zginiesz, a jeśli prawdziwie uwierzysz, będziesz mógł przejść

bezpiecznie. Nawet jak natrafisz na stado demonów to potęga Światła cię ocali. Te bestie nic ci nie zrobią, kiedy

będziesz pod Jego opieką…

-Uwierzyć w moc Światła..– rzekł zakłopotany.– Mam nie zwątpić nawet na moment, widząc te potworne paszcze?!

-To ciężka próba. Od ciebie tylko zależy czy ją przejdziesz…

-Ale ja umarłem, i znów żyje… Czy to się kiedyś skończy, jak długo to będzie trwało?

– Będziesz umierał -powiedział Drogowskaz.– i rodził się, aż w końcu…uwierzysz.

Młodzieńcowi zakręciło się w głowie, to był jakiś koszmar. Miał walczyć ze samym sobą, jeśli chciał dotrzeć do

upragnionego Światła. Najtrudniejsza walka jaką mógł doświadczyć– przełamać samego siebie. Spojrzał na dwie

pokaleczone postacie przy ścianie. Byli tam wciąż, nie ruszyli się ani o krok. Zrozumiał już kim są, i co tu robią. Wstał

z trudem i podszedł do nich.

-Powiedz mi – zwrócił się do Orkusa, siedzącego przy kamiennej wazie.– Jak długo już tu jesteś dlaczego nie

próbujesz dojść do Światła.

-Dojść do Światła… – błysnęły mu oczy.– Nie, nigdy, nigdy więcej… Piekielny Dom ognia.

-Dobrze rozumiem twoje cierpienie. -przyznał Estez.– Ale powiedz mi ile… ile razy już umarłeś?

-Sześćset sześćdziesiąt sześć! Hahahaaa. -odpowiedział mu, wybuchając szaleńczym śmiechem.

-Sześćset sześćdziesiąt…– przeraził się młodzieniec.

-To zła liczba!- odezwał się nagle Aun.– Orkus już dawno jej uległ. Nie może jej przezwyciężyć!

– A ty Milian! -Estezjan zwrócił się do kobiety, nie zwracając uwagi na starca.– Jak długo tu jesteś ile razy umarłaś?!

– Tak, dotknęła mnie -odrzekła mu łagodnym głosem.– liczba Światła. Siedemset siedemdziesiąt siedem…Wątpiłam

już, ale ono przyszło do mnie, wskazało drogę…usłyszałam: „Licz Milian, licz liczbami Światła, poznaj ostatnią liczbę

nieskończoności, ono cię wybawi."– wzięła kamień do ręki i zaczęła ryć nim w płaskiej skale licząc głośno.– Erdun,

Aghari, Senege, Esta, Dum…

– Hahahaaha.– śmiał się Orkus, kpiąco wznosząc do góry ręce.– Ostatnia liczbo nieskończoności, przyjdź! Zbaw mnie

i tą obłąkaną kobietę!

-Zostaw ich w spokoju.-powiedział Drogowskaz do Estezjana.– Milian doznała łaski, i jeśli podoła zadaniu to osiągnie

swój cel, dany jej przez Światło. Orkus zaś, musi wyrwać się z wpływu złej mocy. Każdy samotnie musi podjąć

walkę. Jeszcze przyjdzie na nich czas…

-To jakiś obłęd.– przeląkł się Estez.– Tyle razy doznali śmierci. Jeśli oni temu nie podołali to co ze mną… Kim ja

właściwie jestem…słabym człowiekiem…

-Musisz przemóc się w sobie. – radził mu Aun.– Jesteś gliną, nieukształtowaną formą. Cierpienie cię wyrzeźbi

wzmocnicię. Wiara doda otuchy…

-Co mam zrobić? Boje się…

-Nie lękaj się. Otwórz serce, i obudź w sobie wiarę.

-Ale te bestie..

-Są słabe, kryją się w cieniu, nigdy nie opuszczają granic lasu. Pokonasz je.

-Wystarczy tylko uwierzyć…

-Idź Estez, idź do Niego.

Poszedł. Starał się skupić, wypełnić mocą Światła. Wszedł w cień, przedzierając się między krzewami. Mrok się

zagęszczał. -To moja jedyna nadzieja.– próbował podnieś się na duchu.– Jego światło kruszy skały, zamienia ogień

w wodę, pokonuje śmierć.

Cisza. Wiatr ustał. Słyszał tylko trzask, łamiących się pod jego stopami cienkich gałązek. Blask wrót Elisium był

coraz bliższy. Spojrzał na nieboskłon, między konarami dostrzegł krwawe oblicze księżyca.

Nagły wicher zakołysał drzewami. Usłyszał szelest. Zatrzymał się. Zwątpił. Nagle coś wynurzyło się z krzaków. Dwa

mocarne demony ruszyły w jego kierunku. Estez jęknął obrócił się w tył, i zaczął uciekać. Jeden z demonów dobiegł

go, wbijając mu się w nogi, a drugi skoczył na plecy. Dwa potwory szarpały nim, gryząc go i rozdzierając na strzępy.

Warczały, popychając się wzajemnie. Niespodziewanie przerwały zabawę, odskakując od niego. Do leżącego

Estezjana, zbliżył się trzeci demon. Wielka, włochata bestia, zawyła, odganiając rywali. Podeszła do ledwo żywego

człowieka i usiadła przy nim. Kreatura wyciągnęła swoje łabsko i nieoczekiwanie pogłaskała go subtelnie po głowie,

zlizując mu z twarzy czerwoną posokę.

Odezwała się w końcu, spoglądając na chowające się w gęstwinie, spłoszone demony.

-Złe nasienie…-wycharczał stwór.– Wciąż się rozmnaża, rozmnaża. Bez końca, i bez końca… Rodzi i pożera swoje

dzieci. Rodzi i pożera….

-Kim jesteś?– wydusił z siebie, na wpółprzytomny Estez.

-Czarrrny….raaghh. Czarny sługa.– ryknął, kiwając się na swoich wielkich łapach.

-Po co tu jesteś?– wykrztusił młodzieniec, oddychając chrapliwie. -Niszszczyć. -zasyczał.– Tak, zło gnije, cuchnie

cuchnie… Rozkłada się powoli, aż zamieni się w nicość, nicośść…

-A Światło… – wydusił ostatkiem sił mężczyzna.– Czym jest Światło?!

-Światło jest wieczne!- warknął potwór, spoglądając z nienawiścią ku oświetlonej polanie.

Estezjan umarł po raz drugi.

Miłość

 

Obudził się w komnacie, poznał jej ściany i strzelisty sufit. Poświata zabliźniła rany, i odnowiła członki. Cóż mu

jednak było po pięknym wyleczonym ciele, jeśli ponownie musiał kąpać się w rzece ognia. Nieznośny bieg na

bezdechu przez kręte korytarze wypełnione płomieniami. Duszący dym i upragniony chłód ziemi. Opuścił znów

mury Domu Ognia.

Pokrzepiony pulsującą energią, wstał z kamienistej ścieżki i ruszył w dół doliny, a jedynym jego towarzyszem drogi

był szkarłatny księżyc.

Gdy wszedł na plac runął z wyczerpania obok tronu Auna. Leżał tak, tonąc w błękitnym blasku magicznego

kryształu. Zerknął z ukosa na Milian, która mimo swojego kalectwa, nie przerywała pracy rysując na płaskiej ścianie

małe znaki. Liczyła wytrwale do nieskończoności. Oszalała w nadziei na zbawienie? Nadzieja umiera ostatnia. -

pomyślał Estez. Spojrzał na starca w złotej szacie jego lico było pokryte zmarszczkami, w zmęczonych oczach

znalazł spokój i litość.

-Nie możesz się poddawać.– przerwał ciszę Drogowskaz.– Musisz dotrzeć do swojego celu.

-Mój cel…-zadumał się młodzieniec.– Do czego właściwie dążę, co mam tak naprawdę osiągnąć?

-Zrozum. Każdy z was, ma w sobie nie dokończony obraz…

-Czego?

-Musisz tylko, dokończyć ten obraz.

-Mówisz zagadkami. Obraz kogo, siebie?

Starzec westchnął i popatrzył w dal, po chwili powiedział cicho:

-Światło nie kazało by ci iść drogą, którą samo by nie chciało iść.

-Oh tak…– Estez uśmiechnął się cynicznie.

-Ono zna dobrze ludzką naturę. Wie, że nie ma innego wyjścia.

-Czyż naprawdę niema?– spytał zupełnie poważnie.

-Uwierz mi… gdybym był Światłem, zrobiłbym to samo…

Estezjan spojrzał na niego dziwnie. Po chwili opamiętał się i spuścił wzrok. Od leżenia, zaczęły boleć go łokcie, więc

postanowił wstać. Gdy powstał, dopiero wtedy zauważył brak jednej osoby. Rozglądnął się zaniepokojony.

-Gdzie jest Orkus?! – spytał.

-Uległ złej liczbie.– odezwał się Aun z wielkim żalem.– Wiarę jago zastąpiła pokusa, i nie bacząc na nic napił się

zatrutej wody… Trucizna trafiła do serca i zamieniła go w bestie. Pobiegł do lasu do demonów. Stał się jednym

z nich.

Zdumiony Estezjan spojrzał na kamienny wazon.

-Pamiętasz – powiedział smutno starzec.– mówiłem ci ostatnio o wyzbyciu się pokus i pragnień. Nie zrozumiałeś

mnie wtedy. Teraz widzisz, że prowadzą one tylko do zatracenia.

Nagle coś zabłysło, oboje spojrzeli w stronę Milian. Wszystkie znaki, które wyryła na ścianie zaświeciły się na

purpurowo. Pokaleczona kobieta, skrupulatnie zaczęła ryć w pustym miejscu dziwny wzór, mówiąc głośno:

-Arsis– trójkąt, Eskalis– koło, Dendion.– gwiazda. -kawałek skały na którym wyryty był znak, pękł i spadł w całości na

ziemię. Milian podniosła go ostrożnie. Znak zajaśniał na fioletowo.

-Co się dzieje?!- spytał Estez.

-Ostatnia liczba nieskończoności. – wyszeptał Aun.

Milian podeszła do nich z kawałkiem skały. Obróciła go w stronę Drogowskazu, pytając:

-Wiesz, co on może oznaczać?

Siwy człowiek, przyglądnął się uważnie dziwnemu wzorowi: Prostokątny trójkąt, a w jego środku koło

z czteroramienną gwiazdą

-To insygnia Światła. -stwierdził po zastanowieniu Aun.– Znak Znaków…

-Co znaczy?– spytała podekscytowana dziewczyna.

-Imesis.– odrzekł jej.– Miłość.

Estez milczał, wpatrując się w świecący wzór. Pierwszy raz usłyszał to słowo. Czuł, że jest mu bliskie, ale nie

znał jego znaczenia. Miłość– pomyślał zaintrygowany.– ostatnia liczba nieskończoności.

-Weź go Milian.– powiedział stanowczo starzec.– Unieś go nad głowę i bez obaw przejdź przez las. Znak

spotęguje twoją wiarę. Idź do Światła, tam doznasz ukojenia i poznasz znaczenie znaku.

Kobieta bez wahania uniosła kawałek skały nad głowę, i pełna wiary ruszyła w stronę starych drzew. Zniknęła

w mroku, w oddali dało się jedynie zauważyć fioletowy blask.

Zlęknione demony zaczęły wyć i ryczeć. Schodziły jej pokornie z drogi, chowając się ze skulonymi uszami

wkrzakach. Purpurowy poświata oświetlał jej przejście.

Po kilku chwilach Milian dotarła do wrót Elisium. Z placu dało się dostrzec rozbłysk kolorowego słupa światła, który

piął się od wrót, aż do samego ciemnego nieba. Barwna jasność zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.

-Coś…pięknego.– wyjąkał Estezjan, mając jeszcze przed oczyma bajeczny widok.

-Widzisz, ona przezwyciężyła strach.– rzekł Aun.– Wykorzystaj to co masz teraz w sercu. Idź za jej śladem.

Młodzieniec był pełen podziwu dla Milian. Swoim dokonaniem, podbudowała jego słabą wiarę.

Nie mógł zrezygnować w takim momencie, ruszył więc w stronę ponurej puszczy nie obracając się za siebie. Po chwili

nie było już odwrotu, przekroczył granice lasu zanurzając się w czarnej gęstwinie. Szedł pełen wiary i nadziei. Teraz

albo nigdy– pomyślał, ściskając mocno pięści. Próbował nie tracić z oczu światła, które migotało za pniami drzew.

Nagle, zza grubego konara wynurzył się potężny demon. Poczwara wlepiła swoje ślepia w bezbronną ofiarę. Estez

nie przerywał marszu, widząc demona kątem oka, zaczął mówić pośpiesznie:

-Światło jest wieczne, wieczne i wszechmocne. Ono idzie ze mną, strzegąc mnie i dodając otuchy.

Gdy minął pierwszego demona, zaraz pojawił się następny. Druga bestia wyszła za spróchniałego drzewa, poczym

usiadła jakby nigdy nic, obserwując intruza w skupieniu.

-Światło jest wieczne, Światło jest wieczne…– powtarzał mężczyzna, dysząc niespokojnie.

Blask wrót Elisium, był coraz bliższy. Las robił się coraz rzadszy. To już był prawie koniec, koniec udręk i cierpienia,

a początek radości i szczęścia. Jasność otulała go coraz bardziej, niczym ciepła szata. Niespodziewanie, wychodząc

z ciernistych krzaków, naprzeciwko siebie ujrzał stojącą na dwóch łapach bestie. Oczy demona zabłysły. Estezjan

zwątpił. Nagle w okropnej paszczy dostrzegł znajome rysy, i ten niezapomniany, przenikliwy wzrok…

-Orkus… to ty?! – spytał go przerażony młodzieniec.

Demon rzucił się na niego z rykiem. Uderzając go szponiastą łapą, rozwalił mu lewą część klatki piersiowej, pokazały

się połamane żebra, poszarpane tkanki i płuco. Człowiek zwalił się z nóg, jego rozszalałe serce, zaczęło bić coraz

wolniej. Potwór raptownie odgryzł mu stopę, nie rozerwane ścięgna targnęły silnie resztą ciała. Estez charczał

wręcz wymiotując krwią. Rozwścieczona bestia, rozwaliła mu brzuch, wbiła pazury we wnętrzności, tnąc jelita

wątrobęi resztę organów. Uniósł się okropny smród. Kałuża posoki, wsiąkała w leśną ściółkę. Mężczyzna tracił

świadomość. Na koniec poczuł jeszcze niesamowity nacisk na czaszkę,demon opierając się z całej siły na łapie

drugą miażdżył mu głowę. Kości strzeliły, skóra pękła, a na ziemię wypłynęły galaretowate kawałki mózgu. Zapadła

noc najczarniejsza ze wszystkich. Estezjan umarł po raz trzeci.

Prawda

 

Estez siedział skulony na placu, z pochyloną głową. Obejmując mocno kolana, czół smród własnej spalenizny. Znów

się nie udało, ponownie musiał zanurzyć ciało w szalejącym ogniu! Ileż bólu kosztuje każdy błąd.-myślał załamany. -

Przeklęty Dom Ognia!- zaciskał zęby płacząc. Lekki podmuch wiatru wzburzył chmurę pyłu. Błękitny blask kryształu

oświetlał prawie pusty plac.

– Nienawidzisz Światła?– spytał nagle Aun, ściskając w napięciu obręcz tronu.

-Za co mam je nienawidzić…– odpowiedział Estez, budząc się nagle z zadumy.

-To przecież przez nie tu jesteś. Ono dało ci życie, i wysłało cię w to straszne miejsce.

-Przecież Światło to jedyna nadzieja…

-Sam zdecyduj, masz wolną wolę– . -rzekł stanowczo starzec.-zresztą właśnie Ono ci ją dało. Możesz zrobić co tylko

chcesz. Możesz napić się zatrutej wody, iść do lasu i tańczyć z demonami pogrążając się w złu, lub iść dalej drogą ku

Światłu… Ono daje ci wybór…

-Wiem tylko, że nie chce tu dłużej być -odrzekł przybity.– Powiedz mi tylko, dlaczego… dlaczego ta droga musi być

właśnie taka. Przeklęta droga cierpienia…

– Przeklęta, a czemu nie zbawienna? Zrozum Estez, niezwykle trudno jest samemu z siebie, zmienić się na lepsze.

Mógłbyś się nawet łudzić, że doszedłeś do idealnego stanu osobowości, ale zaledwie mała słabostka w jednej chwili

zburzyła by twoją harmonię. A cierpienie? -westchnął Drogowskaz.– Cierpienie zmienia każdego. Szlifuje cię jak

diament, hartuje jak żelazo– kształtuje i daje ci siłę. Wyłącznie ono może wpłynąć na twoje postępowanie, i zmienić

cię nieodwracalnie. To chrzest przez ogień.

-Chrzest przez ogień…-rzekł bezradnie młodzieniec.– Wolałbym już nie istnieć.

-Dobrze się nad tym zastanów Estez…Umrzeć i nie istnieć, czy iść droga cierpienia, ale z nadzieją na zbawienie–

ukojenie i szczęście. Załóżmy, że daje ci szansę właśnie takiego wyboru, na co byś się teraz zdecydował mając już

tyle złego za sobą.

Estezjan nie miał się nad czym się zastanawiać. Odpowiedź była jasna.

-Swojej natury nie oszukasz. – mruknął Aun.– Wystarczy iskra, by rozpalić ludzką nadzieje. Potem już nic jej nie

zagasi, aż do samego końca… Będziesz dążył do szczęścia, za wszelką cenę.

-Czy tylko szczęście jest najważniejsze?

-Nie Estez, jest coś ważniejszego. Dowiesz się tego, jak dojdziesz do Światła.

-Imesis. – odrzekł nagle, dostając jakby olśnienia.

Teraz dopiero sobie uświadomił, że nigdy nie przestanie dążyć do celu. Nigdy się nie podda. Nieustannie będzie

kroczył ku jasnym wrotom, by tam doznać upragnionej łaski, obmyć się z ran nasycić głód i napawać się wiecznym

spokojem i radością. Estez wstał, zrozumiał swój błąd.

-To nie brak wiary -powiedział pełen powagi.– tylko strach, zjadał mnie od środka– idę stawić mu czoła. Muszę jak

Milian znaleźć w sobie siłę, i przezwyciężyć samego siebie.

-Ludzka to rzecz upadać na duchu . -przyznał Aun.– Pamiętaj, nieważne ile razy upadniesz, ważne, że za każdym

razem wstaje i idziesz dalej.

-Na mnie już czas. Niech mnie prowadzi Światło. Z lęku traciłem wiarę, teraz jednak już nigdy nie zwątpię w Jego

moc. Do zobaczenia po drugiej stronie, dobry człowieku.

-Ufam, że tak się stanie.– na zmęczonej twarzy Auna, pojawił się uśmiech. – Bywaj!

Estezjan ruszył w pełni nasycony wiarą. Już nie było rysy która, mąciła by jego umysł. Jego zwierciadło duszy było

czyste i bez skazy. Wszedł w mrok, wąską ścieżka prowadziła go ku przeznaczeniu. Mroźny wiatr rozwiał cuchnące

powietrze, czerwony księżyc oświetlał drogę, a stare drzewa ucichły. Las milczał w wielkim oczekiwaniu.

Gdy wyszedł zza zakrętu, ujrzał na poboczu ścieżki, kilka skulonych demonów. Siedziały spokojnie, oblewając go

badawczym wzrokiem. Estez wypełnił lekki niepokój, serce zaczęło mocniej bić. Gdy spodziewał się już najgorszego

nagle z jego ust wydarły się mimowolnie, dźwięczne słowa:

-Choćbym nawet szedł ciemną doliną zła się nie ulęknę, boś Ty ze mną…

Młodzieniec nie patrzył na warczące bestie, przeszedł koło nich nie tracąc już wiary. Wiedział, że chwila wahania

przyniesie śmierć. Oddał się w opiekę Światłu, kiedy był w Jego mocy, nic mu nie groziło. Blask wrót Elisium był coraz

bliższy. Już zbliżał się do granicy lasu, wychodził z ciemnej gęstwiny.

Na skraju puszczy, natknął się niespodziewanie na zmasakrowane ciało demona, rozpoznał w martwych oczach

Orkusa, dawnego towarzysza w cierpieniu. Nagle z ciemnej jamy wyszedł olbrzymi demon, cały ubabrany we krwi.

Popatrzył obojętnie na człowieka, poczym zerknął w stronę jasnych wrót, mrużąc lekko oczy.

-Śświatło…– syknął, kiwając się na swoich włochatych łapach.– czy one nigdy nie zgaśnie…

-Światło jest wieczne.– wyszeptał Estez, ostatecznie przełamując własny strach.

Wiara zwyciężyła, i nic już nie zdołało jej zagasić. Demon odprowadził wzrokiem przygarbioną postać. Młodzieniec

w końcu opuścił przeklęty las, był już u celu.

Rozpromieniony wleciał na polane. Miękka i wilgotna trawa łagodziła ból pokaleczonych stóp. Estezjan mimo

swojego kalectwa, ruszył biegiem ku wrotom Elisium, dziękczynnie wznosząc ręce do góry. Pierwszy raz poczuł smak

prawdziwej radości. Po policzkach polały mu się łzy szczęścia. Dwie bogato zdobione kolumny witały go mieniącym

się światłem. Człowiek wbiegł we wrota, zanurzając się w jasności.

Nagle Estezjan ogarnął mleczny blask. Nieoczekiwanie przestał odczuwać ból, nie dręczył go już głód i pragnienie,

zapomniał o minionym cierpieniui udrękach. Przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie w obliczu przeżywanej ekstazy.

Skorupa bólu zamieniła się w pył. Czuł się rześko niczym jak motyl opuszczający niewygodny kokon.Czas

i przestrzeńjakby nie istniała, lewitował między jawą, a rzeczywistością.

Niespodziewanie ktoś dotknął go w ramię. Obróci się gwałtownie. Za jego plecami stała młoda kobieta o złotych

włosach. Odziana w połyskującą szatę, uśmiechała się do niego tajemniczo.

-Witaj Estez.– rzekła łagodnym, znajomym głosem. -Przyszłam tu, by się z tobą przywitać.

-Milian, to ty?!- odrzekł jej zaskoczony.– Niesamowite…jesteś taka piękna…

– Ty też wyglądasz niczego sobie.– uśmiechała się radośnie. – Chciałam cię tylko powitać. Ktoś chce się jeszcze

z tobą zobaczyć, więc nie będę wam przeszkadzać. Muszę już iść…

-Milian, nie! Proszę czekaj, mam ci tyle do powiedzenia…

-Bez obaw spotkamy się jeszcze!- zawołała z oddali.– Będę czekała na ciebie przy błękitnym strumyku, w owocowym

gaju. Kieruj się tęczą znad wodospadu… Przyjdź!- zniknęła w jasności.

Pozostał sam otoczony białym bezmiarem. Nagle usłyszał niski głos.

-Estezjan, ten, który szedł ciemną doliną…

-Kim jesteś?

– Prawdą.– rzekł głos.– Witam cię w Domu Światła. Przeszedłeś próbę, wyszedłeś z Kuźni Dusz. Byłeś w miejscu

gdzie jak gorące żelazo, kuje się same dusze.

-Kuźnia Dusz?

– Masz teraz wiarę, którą możesz gasić gwiazdy. Wypełni cię czysta siła, pokora ducha i miłosierdzie. Będziesz żywą

świątynią Prawdy.

Estez zamilkł zdumiony. Wszystko wydawało się tak nierzeczywiste i niepojęte, niczym ostatnia liczba

nieskończoności. Imesis– przemknęło mu przez myśl. Tajemnica Znaku Znaków, musiał ją poznać! Jednak zanim

zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, jego usta samowolnie rozwarły się i rzekł dziwnym głosem:

Chaos jest trójkątem– to początek, harmonia jest kołem– to dokonanie, a gwiazda to dopełnienie.

-A wszystko to miłość.– odrzekło Światło.

Koniec

Komentarze

 Opowiadanie na konkurs. Nie liczyłem dokładnie słów ( ogólnie jest ok. 10 stron A4) ale mam nadzieję
 że nie przekroczyłem cienkiej czerwonej linii;) Proszę o wyrozumiałość w przypadku prostych błędów.

 Peace, Love and Piwo;P

OK, do konkursu.

Nowa Fantastyka