
Brak pomostu, znowu
Brak pomostu, znowu
Szumiały trawy, szumiały drzewa i szumiały szyny na torach, a torami przejeżdżał pociąg. Stare wagony oświetlone gazowymi lampami. Odnowione, ale blizny po zakończonej ledwie rok temu wojnie gdzieniegdzie wychodziły spod pospiesznie nakładanych łat. W połatanych wagonach jechali połatani ludzie. Ich blizn nie dało się tak łatwo ukryć. Wydawało się, że już na zawsze zalęgły się w ich zniszczonych i umęczonych okupacją ciałach, a jeszcze głębiej zalęgły się w ich duszach.
– Tato! Pupa mnie boli.
– Łuuukasz… Nie marudź. To są bardzo wygodne siedzenia. Widzisz… Wszyscy siedzą na takich samych, nikt się nie kręci, nikt się nie wierci, nikt nie narzeka.
– Tato, to ja się przejdę.
Łukasz wstał z drewnianej ławki, przecisnął się między kolanami ojca a oparciem siedzenia przed nimi.
– Tylko nie wychodź z wagonu. Pamiętasz, jak łatwo przewrócić się na pomoście. A jak przechodziliśmy, pociąg jeszcze stał. Teraz jest rozpędzony i tym łatwiej spaść.
– Dobrze, tato.
Marcin przez chwilę odprowadzał wzrokiem idącego niezdarnie sześciolatka. Dla niego spacer do końca wagonu to prawdziwa podróż. Zaraz wróci zmęczony i może w końcu uśnie. Podróż pociągiem z Konina do zrujnowanej wojną Warszawy, po pobycie w szpitalu, dla takiego dziecka musi być wyczerpująca. Mimo początkowej ekscytacji podróżą i zmieniających się widoków za oknem, Łukaszek szybko zaczął wiercić się i marudzić. Marcin wcale się temu nie dziwił. Wbrew jego własnym słowom, drewniane ławki wcale nie były wygodne, wibrujące gwizdy parowozu drażniły coraz bardziej, a zbyt częste szarpanie na nierównych torach podkreślało tylko wszelkie uciążliwości.
Zmrużył oczy tylko na chwilę, a przynajmniej tak mu się wydawało. Łukaszek jeszcze nie wrócił. Marcin wychylił się. W przejściu go nie było. Obejrzał się. Z tyłu też pusto. Może ktoś go zagadnął, może tuż obok też jechało dziecko w jego wieku? Marcin wstał. Po chwili wahania odłożył płaszcz, którym był okryty, na siedzenie i rozejrzał się. Od końca wagonu dzieliły go tylko dwa rzędy i Łukaszka nie było na żadnym z nich.
– Łukaszku! Łukasz!
Ruszył do przodu wagonu przyglądając się uważnie każdemu pasażerowi.
– Łukasz! Gdzie jesteś?
Chyba nie poszedł do kolejnego wagonu. Może ktoś coś widział? Większość pasażerów spała, ale Marcin widział kilka par znudzonych oczu wpatrujących się w ciemność za oknem lub, zwyczajnie, przed siebie.
– Przepraszam, nie widział pan sześcioletniego chłopca? Kręcił się tu w przejściu. – Pytany pokręcił głową. Marcin omiótł pasażerów spojrzeniem. Kolejna para otwartych oczu.
– A pani? Chłopiec, sześcioletni, drobny?
– Panie, dzisiaj wszystkie dzieciaki są drobne. Jak mój Julek na ten przykład.
Siedzący obok Julek rzeczywiście był drobny tak jak Łukasz, tylko wyższy. Pewnie starszy.
– Łukaszek ma sztywną lewą rękę. Trochę obwisłą. Ściana się urwała, przywaliła. Lekarze mówią, że będzie jeszcze jak nowa, ale w szpitalu tydzień trzymali. Kręcił się tu. Nie widziała pani?
– Nie. Nie widziałam, by ktoś się tu kręcił. – Kobieta odwróciła głowę do swego Julka.
– Łukaszek! Nie widział ktoś Łukaszka?
Odpowiedziała cisza i stukot kół. Marcin obrócił się, zawołał syna. Obrócił się jeszcze raz, nie wiedząc, w którą stronę ma pójść. Może jednak Łukasz przeszedł do kolejnego wagonu? Żeby tylko nic mu się nie stało. Marcin ruszył do drzwi, przytrzymując się oparć mijanych siedzeń, bo pociągiem znów zaczęło szarpać. Nacisnął klamkę i wyjrzał. Między wagonami brakowało pomostu. Przejście między barierkami zagradzał przewieszony na wysokości pasa i spięty kłódką łańcuch. W pustej przestrzeni między wagonami w słabym świetle gazowej lampy miarowo migały podkłady torów.
Może Łukasz poszedł do tyłu pociągu? Tam pomost był. Przechodzili tamtędy po tym jak wsiedli. Marcin zawrócił. Zamknął za sobą drzwi i znów się rozejrzał. Może Łukaszek wrócił? Może siedzi już na swoim miejscu i czeka na powrót taty? Marcin ruszył korytarzem. Rozglądał się za synem, ale dotarł do końca wagonu, nie odnajdując dziecka. Otworzył drzwi. Gdy wagony podskakiwały na torach, pomostem szarpało, jakby zaraz miał się rozlecieć. Po dwóch stronach były solidne stalowe barierki, ale przytrzymanie się ich wymagało dużej siły. Czy, gdy przechodził tędy Łukaszek, też szarpnęło? Z jego ręką… Marcin przeszedł do drugiego wagonu.
– Łukaszek?! Nie widział ktoś Łukaszka? Sześć lat, chłopak.
Odpowiedziała cisza. Marcin przeszedł korytarzem między siedzeniami.
– Nie widział pan chłopca, sześciolatka, obwisła ręka? Nie widziała pani Łukaszka? Drobny. Ma sześć lat.
Ostatnie siedzenia i kolejne drzwi. Za nimi Marcin słyszał stukot kół kolejnego wagonu. Otworzył drzwi do przejścia. Brak pomostu, znowu. Więc są tylko dwa wagony, gdzie może szukać syna. Chyba Łukasz nie wysiadł, chyba pociąg się nie zatrzymywał? Czy była jakaś stacja, gdy Marcin zasnął? Ale przecież nie spał. Na pewno nie spał. Zmrużył oczy tylko na chwilę. Ockną by się, gdyby pociąg hamował.
Może jak zawróci, Łukaszek pojawi się na swoim miejscu. Może schował się tylko w jakimś koncie. Marcin ruszył z powrotem. Mijał śpiących lub obojętnych pasażerów, rozglądał się po kątach. Przeszedł jeszcze raz. Zaglądał pod siedzenia. I jeszcze… Za którymś go znajdzie. Mijał kolejne ławki. Zaglądał, przyglądał się. Widział więcej, bo zrobiło się jakby jaśniej. Nie. Zawsze tak było. Wagony rozświetlone elektrycznymi lampami bez oporu ukazywały Marcinowi wszelkie zakamarki.
– Nie widzieli państwo chłopaka? Ma obwisłą rękę i… 7… 8… 12 lat.
Mijał siedzenia obite tapicerką i pasażerów bardziej pogodnych i bardziej skorych do rozmowy, ale Łukasza nikt nie widział. Za to wagonami już nie szarpało. Kołysały się tylko łagodnie. Czy tymi wagonami kiedyś szarpało? Marcinowi wydawało się, że jeszcze przed chwilą było inaczej, ale przecież wsiadał z synem do pociągu z nowymi wagonami.
– Nie widział ktoś syna? Miał jedną rękę obwisłą. Łukasz.
Marcin wędrował kolejny raz tymi samymi wagonami i między tymi samymi ludźmi, choć wydawało mu się, że inaczej ich zapamiętał. I czuł się też jakby inaczej raz było mu zimno, raz duszno. Sucho, wilgotno, gorąco, Ale dlaczego duszno i gorąco? Przecież była zima.
– Nie widział ktoś chłopca z obwisłą ręką?
I znów sucho, wilgotno, duszno i zimno. Dziwne, że zimno. Przecież było lato.
– Nie widział ktoś chłopca? Mężczyznę prawie. – Jak mu było na imię?
Marcin przemierzał wagony. Zaglądał do przedziałów. Kogoś szukał. Kogo? Jak odnajdzie pozna. Dochodził do końca wagonu. Drzwi otwierały się z głośnym sykiem. Szedł dalej. Czegoś szukał. Coś stracił. Pasażerowie, jak zwykle, patrzyli na niego dziwnym wzrokiem, gdy mówił, że czegoś szuka, ale nie potrafił powiedzieć, czego. Wzruszali tylko ramionami i wracali do swoich rozmów, do swoich książek, kanapek, laptopów. Marcin szukał. Coś chyba zgubił, coś ważnego. A może wcale nie tak ważnego? Może dać już sobie z tym spokój. Zaraz pociąg wjedzie na stację. Potem tramwajem do metra, a metrem do domu. Ale to poczucie straty ciągle męczyło. Może jeszcze znajdzie się? Może zobaczy to przed wyjściem z pociągu?
Pociąg już zwalnia. Już widać perony. Marcin w ogonku pasażerów przesuwa się do wyjścia. Jego oczy tańczą. Jego oczy krążą. Może jeszcze wypatrzy gdzieś zgubę? Patrzy na prawo, na lewo, pod nogi. W głowie już mu się kręci. Wysiada. Zatacza się, chwieje, ale łapie równowagę.
– Oj panie, ostrożnie! – Śmieje się do niego starszy mężczyzna ubrany w mundur kolejarza. Na oko po siedemdziesiątce. Dziwne, że nie na emeryturze, ale rysy jakieś znajome. Może to ta obwisła ręka? – Nic panu nie jest?
– Nie, nie. W porządku. Tak tylko się rozglądałem, bo mam wrażenie, że coś zgubiłem. Zdarzyło się panu może, że coś pan zgubił i nie wiedział, co?
– Nie – odpowiedział ze śmiechem kolejarz. – Ale mnie ktoś kiedyś zgubił. Chyba. Znaleźli mnie w pociągu za dzieciaka i tak już na kolei zostałem.
– I nikt pana nie szukał?
– Nikt, chyba. Niewiele pamiętałem. Tyle tylko, że na imię mam Łukasz, ale to zaraz po wojnie było. Różne rzeczy się wtedy działy. Mało to sierot w tamtym czasie znajdowano?
Marcin przytakną uśmiechnął się, przeprosił i poszedł w swoją drogę
Szumiały trawy, szumiały drzewa i szumiały szyny na torach. A Marcin szedł chodnikiem z rodzącym się poczuciem, że to co wydawało mu się, że stracił, nie należało wcale do niego.
przecisną[ł] się między kolanami ojca i tyłem
Wolałabym a tyłem.
którym był okryty
na siedzeniei rozejrzał się.
Wykreślona informacja jest dla mnie zbędna.
Od tylnego końca wagonu
Tylni koniec jest dość karkołomną konstrukcją.
– Nie. Nie widziałam, by ktoś się tu kręcił. – kobieta odwróciła głowę do swego Julka.
Kobieta z dużej. O zapisie dialogów przeczytasz tu: https://www.fantastyka.pl/loza/14
Marcin ruszył przez wagon, rozglądał się za synem, ale dotarł do drugiego końca wagonu nie odnajdując dziecka.
Za dużo wagonów w jednym zdaniu, jeden bym wywaliła.
Ciekawa koncepcja, całkiem inny czas i powód strachu. Niby banalna historia, ale tylko rodzic, któremu zawieruszyło się dziecko zrozumie.
EDIT: Nie rozumiem związku tytułu z opowiadaniem.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Dzięki Ambush. Znowu mści się na mnie pisanie na ostatnią chwilę. Ech…
Ciesz się, że opublikowałeś. Ja utknęłam na jakiejś scenie i nawet dodatkowy tydzień nie pomógł.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Przeczytałem. Powodzenia w konkursie. :)
Dzięki Koala75
Szumiały trawy, szumiały drzewa i szumiały szyny na torach, a torami przejeżdżał pociąg.
Ładne zastosowanie powtórzenia, ale nie jestem pewna, czy "szyny na torach" mają sens – w końcu szyny są elementem torów.
Odnowione, ale blizny po zakończonej ledwie rok temu wojnie gdzieniegdzie wychodziły spod pospiesznie nakładanych łat.
Hmm. Mieszasz metafory – blizny sugerują ożywienie, łaty przeciwnie.
W połatanych wagonach jechali połatani ludzie. Ich blizn nie dało się tak łatwo ukryć
Aaaa… no, tak. Hmmm…
Wydawało się, że już na zawsze zalęgły się w ich zniszczonych i umęczonych okupacją ciałach, a jeszcze głębiej zalęgły się w ich duszach.
Ale tutaj ładny obraz się rozsypał, bo raz: blizny się nie lęgną; a dwa: "umęczonych okupacją" to już przesada. Nie maluj na kolanach, maluj dobrze. Patos śmieszy.
– Tato! Pupa mnie boli.
Bathos. Celowy?
– Łuuukasz… Nie marudź.
I kto tu marudzi? ;)
przecisną się między kolanami ojca i tyłem poprzedzającego ich siedzenia.
Przecisnął się. Siedzenie nikogo nie poprzedza. Przecisnął się między kolanami ojca a oparciem siedzenia z przodu.
Pamiętasz jak łatwo przewrócić się na pomoście. A jak przechodziliśmy pociąg jeszcze stał. Teraz jest rozpędzony i tym łatwiej jest spaść.
Pamiętasz, jak łatwo się przewrócić na pomoście. A jak przechodziliśmy, pociąg jeszcze stał. Teraz jest rozpędzony i tym łatwiej spaść.
– Dobrze tato.
Wołacz oddzielamy: – Dobrze, tato.
Marcin przez chwilę odprowadzał wzrokiem idącego niezdarnym krokiem sześciolatka.
Rym nieuzasadniony instrumentacją głoskową, zresztą "krokiem" jest tu więcej niż zbędne: Marcin przez chwilę odprowadzał wzrokiem niezdarnego sześciolatka.
Dla niego spacer do końca wagonu, to prawdziwa podróż.
Bez przecinka.
Podróż pociągiem z Konina do zrujnowanej wojną Warszawy, po pobycie w szpitalu, dla takiego dziecka musi być wyczerpująca.
Infodump. Dlaczego właśnie takiego dziecka, a nie dziecka w ogóle?
Mimo początkowej ekscytacji podróżą i zmieniających się widoków za oknem, Łukaszek szybko zaczął wiercić się i marudzić.
Niezgrabne: Z początku chłopiec przyklejał nosek do szyby i pokazywał kolejne szczegóły krajobrazu, ale wkrótce zaczął się wiercić i marudzić.
Wbrew jego własnym słowom, drewniane ławki wcale nie były wygodne
Można coś podłożyć… Co do zdania – hmm.
zbyt częste szarpanie na nierównych torach podkreślało tylko wszelkie uciążliwości.
Nienaturalne i zapewniające. Pokaż, jak pociąg podskakuje i rzeczy lecą z rąk.
Zmrużył oczy tylko na chwilę, albo tak mu się tylko wydawało.
Dwa "tylko": Zmrużył oczy tylko na chwilę, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Marcin wychylił się. W przejściu go nie było. Obejrzał się. Z tyłu też pusto.
To "się" mocno zwraca na siebie uwagę.
odłożył płaszcz, którym był okryty na siedzenie i rozejrzał się
Wtrącenie: odłożył płaszcz, którym był okryty, na siedzenie i rozejrzał się.
dwa rzędy siedzeń
Powtórzenie.
Łukaszka nie było na żadnym z nich.
A miał być?
Ruszył do przodu wagonu przyglądając się uważnie każdej siedzącej postaci.
"Postać" jest mało konkretna: Ruszył do przodu wagonu, uważnie przyglądając się każdemu pasażerowi.
Chyba nie poszedł do kolejnego wagonu.
Wycięłabym.
Większość pasażerów spała, ale Marcin widział kilka par znudzonych oczu wpatrujących się w ciemność za oknem lub, zwyczajnie, przed siebie.
To nie oczy są znudzone: Większość spała, ale Marcin widział kilka par oczu wpatrzonych w ciemność za oknem albo w pustkę.
Pytany pokręcił przecząco głową
Zapytany pokręcił głową. Kręcenie głową zawsze oznacza przeczenie, chyba że w Bułgarii. Akcja rozgrywa się w Polsce, czyli nie w Bułgarii. Czyli tłumaczenie, co oznacza kręcenie głową, nie ma racji bytu.
Marcin omiótł wzrokiem pasażerów.
Szyk: Marcin omiótł pasażerów spojrzeniem. Swoją drogą – hmmmm. Omiótł? Czyli nie przyglądał im się za bardzo?
Siedzący obok Julek rzeczywiście był drobny tak jak Łukasz, tylko wyższy.
Siedzący obok Julek rzeczywiście był równie drobny jak Łukasz, tylko wyższy.
Nie widziałam, by ktoś się tu kręcił.
Nie widziałam, żeby ktoś się tu kręcił.
kobieta odwróciła głowę do swego Julka.
Zacznij dużą literą, p. tutaj: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
obejrzał nie wiedząc, w którą stronę ma pójść
Obejrzał, nie wiedząc, w którą stronę pójść.
Marcin ruszył do drzwi przytrzymując się oparć
Marcin ruszył do drzwi, przytrzymując się oparć.
Nacisną klamkę
Nacisnął klamkę. "Nacisną" to czas przyszły, i to liczby mnogiej – autokorekta nie wyłapie tego błędu, ponieważ sama forma jest zupełnie poprawna, tylko nie w tym miejscu.
Przejście między barierkami zagradzał przewieszony na wysokości pasa i spięty kłódką łańcuch.
Niezgrabne: Przejście zagradzał łańcuch, spięty kłódką na wysokości pasa.
W pustej przestrzeni między wagonami w słabym świetle gazowej lampy miarowo migały podkłady torów.
Hmmm.
Przechodzili tamtędy po tym jak wsiedli na stacji.
Tnij: Przechodzili tamtędy, kiedy wsiedli.
Zamkną za sobą drzwi
Zamknął.
rozejrzał znów po wagonie
Znów się rozejrzał.
czeka na powrót taty?
Uwaga, to może być odebrane ironicznie.
Marcin ruszył przez wagon, rozglądał się za synem, ale dotarł do drugiego końca wagonu nie odnajdując dziecka.
Niezgrabne: Marcin jeszcze raz przemierzył wagon, ale nie znalazł dziecka.
Tu pomost był.
Tak, powiedziałeś to parę zdań temu i nie ma sensu powtarzać.
Jeżeli wagonami szarpało, to na pomoście miało się wrażenie, że zaraz się rozpadnie.
Angielska konstrukcja: Wagony podskakiwały na torach, ale pomostem szarpało, jakby zaraz miał się rozlecieć
Na szczęście po dwóch stronach były solidne stalowe barierki, których można było się przytrzymać, lecz wymagało to zaangażowania dużej siły.
Tnij: Z obu stron były wprawdzie solidne stalowe barierki, ale przytrzymanie się ich wymagało dużej siły.
Czy, gdy przechodził tędy Łukaszek, też szarpnęło.
Powinien być pytajnik, to myśli bohatera.
On z jego ręką…
Tnij: Z jego ręką…
Odpowiedziała cisza i obojętność
Hmmm. Rozumiem zamysł (element porządkujący), ale…
Za nimi Marcin słyszał stukot kół
Nie za nimi, tylko zza nich (w końcu Marcin jest po tej stronie).
Otworzył drzwi do przejścia.
Otworzył drzwi.
Więc są tylko dwa wagony, gdzie może szukać syna.
Nie po polsku: Więc mógł szukać syna tylko w tych dwóch wagonach.
Czy była jakaś stacja, gdy Marcin zasnął?
Czy była jakaś stacja, gdy Marcin spał?
Ockną by
Ocknąłby. "By" jest cechą trybu przypuszczającego, więc musi być łącznie, o "ł" już mówiłam.
Może jak zawróci, Łukaszek pojawi się na swoim miejscu.
Niestylistyczne: Może, kiedy wróci, Łukaszek będzie na swoim miejscu.
w jakimś koncie.
Kącie. "Konto" jest w banku.
Za którymś go znajdzie.
Za którymś razem, albo przejściem.
Zaglądał, przyglądał się.
Hmm?
Widział więcej, bo zrobiło się jakby jaśniej.
Nie do końca wiem, o co chodzi?
Wagony rozświetlone elektrycznymi lampami bez oporu ukazywały Marcinowi wszelkie zakamarki.
Może tak: Wagony oświetlone elektrycznymi lampami niczego nie ukrywały.
7… 8… 12 lat.
Liczby piszemy słownie.
Mijał siedzenia obite tapicerką
Mijał tapicerowane siedzenia.
bardziej pogodnych
Pogodniejszych.
Nie widział ktoś syna?
Nie widział ktoś mojego syna?
Marcin wędrował kolejny raz tymi samymi wagonami i między tymi samymi ludźmi, choć wydawało mu się, że inaczej ich zapamiętał.
Marcin po raz kolejny wędrował tymi samymi przejściami, między tymi samymi ludźmi, choć wydawało mu się, że pamięta ich jakichś innych.
I czuł się też jakby inaczej raz było mu zimno, raz duszno.
Nieładne: I czuł się jakoś inaczej, było mu to zimno, to duszno.
– Nie widział ktoś chłopca? Mężczyznę prawie.
Kogo, czego? Mężczyzny.
Jak odnajdzie pozna
Kiedy znajdzie, pozna.
Pasażerowie, jak zwykle, patrzyli na niego dziwnym wzrokiem, gdy mówił, że czegoś szuka, ale nie potrafił powiedzieć, czego.
Angielskawe. Przysłówki należy dozować z umiarem, ale to nie znaczy, że nie wolno w ogóle: Pasażerowie, jak zwykle, dziwnie na niego patrzyli, gdy mówił, że czegoś szuka, ale nie potrafił wyjaśnić, czego.
Może dać już sobie z tym spokój.
Powinien być pytajnik.
Zaraz pociąg wjedzie na stację
Za chwilę pociąg wjedzie na stację; albo Pociąg zaraz wjedzie na stację.
Potem tramwajem do metra
Warszawa Centralna? Można przejściem podziemnym dojść do metra. Niestety wiem.
Może jeszcze znajdzie się?
Dotąd Marcin nie zdradzał kresowego akcentu? Zresztą Konin jest w Wielkopolsce. Inna rzecz, że stamtąd wysiedlali Niemcy, więc Polacy raczej by wracali. W każdym razie – o ile Marcin nie ma być Kresowiakiem – powinno być: Może się jeszcze znajdzie?
Może zobaczy to przed wyjściem z pociągu?
Z pociągu wysiadamy: Może to zobaczy, zanim wysiądzie z pociągu?
Jego oczy tańczą. Jego oczy krążą.
Zdecydowanie nieładna metafora.
Może jeszcze wypatrzy gdzieś zgubę?
Hmm.
Oj panie
Oj, panie.
Śmieje się do niego starszy mężczyzna ubrany w mundur kolejarza. Na oko po siedemdziesiątce.
Śmieje się do niego starszy mężczyzna w mundurze kolejarza. Na oko po siedemdziesiątce.
Marcin przytakną uśmiechnął się,
Marcin przytaknął, uśmiechnął się.
poszedł w swoją drogę
Poszedł swoją drogą. Pamiętaj o kropkach.
A Marcin szedł chodnikiem z rodzącym się poczuciem
Hmmmmmm.
że to co wydawało mu się, że stracił, nie należało wcale do niego.
Przecinek: że to, co wydawało mu się, że stracił, nie należało wcale do niego.
Hmmm. Dzieci wasze nie waszymi są dziećmi, ale… Co to znaczy "należeć"? Bo niekoniecznie to, co się wszystkim zdaje (to temat na dużą amforę retsiny). Ładna, smutna, bardzo oniryczna wizja (bo gdyby czas naprawdę się tak zaplątał, co dalej będzie z Marcinem?).
Stylistycznie jest tak sobie – niektóre zdania bardzo ładne, inne raczej nie. Sporo powtórzeń (wagon, wagon, wagon…), czasami zasadnych, czasami męczących. To psuje efekt, bo tekst atmosferą stoi, a stylistyka ma olbrzymi wpływ na atmosferę. Ogólnie mam wrażenie niedoszlifowania, zwłaszcza te brakujące "ł" źle wyglądają. Najładniejszy jest zdecydowanie początek, co też wskazuje na pośpiech autora.
Znowu mści się na mnie pisanie na ostatnią chwilę.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Też wyłapałem kilka usterek, niektóre zdania brzmiały nienaturalnie. Szkoda, że tekst nie poleżał trochę dłużej, bo moim zdaniem jest naprawdę dobry, taki prosty pomysł, a taki efektowny! Fantastyczne rozwiniecie jednego z najpowszedniejszych lęków związanych z podróżą, czuć napięcie niemal od początku. Do tego podobało mi się, że opowiadanie jest stosunkowo krótkie, pojawia się, robi wrażenie i znika, jak pociąg :) Odświeżające po dłuższych historiach, którymi stoi ten konkurs i wyróżnia tekst.
Tarnina, Reinee – dzięki za uwagi.
Przyjemność po mojej stronie :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Bardzo ciekawe zdanie otwierające! Gratulacje.
“W połatanych wagonach jechali połatani ludzie.” – też super.
Po takich kilku fajnych zdaniach, które zapowiadają wirtuoza pióra, niestety jest już językowo nie najlepiej.
Sam pomysł fajny i niepokój bohatera jest wiarygodny. Ale tekst dość niechlujny w wykonaniu i przez to źle się czyta (Nie masz problemu z klawiaturą? W wielu miejscach brakuje “ł”.). Po wyczyszczeniu będzie z tego coś fajnego.
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
To, na co inni zwrócili uwagę, powtórzenia. Mnie nie męczyły, rozumiałem ich sens i nie uważam, że nie zawsze trzeba ich unikać, czasami nadają tekstowi ciekawego klimatu. W tego typu opowiadaniu (onirycznym, na granicy szaleństwa) mają swoje miejsce, ale musisz też uważać, żeby nie zmęczyć nimi czytelnika. To, jak tekst odbiorą inni, też jest ważne i czasami trzeba “zaoszczędzić” na różnych formach, by płynność czytanego tekstu była lepsza.
Natknąłem się na sporo problemów z interpunkcją. Przecinków nie ma tam, gdzie być powinny.
A jak przechodziliśmy, pociąg jeszcze stał.
Ruszył do przodu wagonu, przyglądając się uważnie każdej siedzącej postaci.
Para przykładów, ale znajdzie się ich pewnie więcej.
I zazgrzytałem zębami, gdy zobaczyłem to.
Może schował się tylko w jakimś koncie.
Nie jest to błąd kardynalny, do wyprostowania, ale nie powinien się tam znaleźć.
Jeżeli chodzi o samą historię, niby prosta, ale przekazana w ciekawy sposób. Utrata dziecka jest zapewne jednym z najgorszych przeżyć, tak samo jak wojna. Zrozumiałem, co czuł bohater i dlaczego znalazł się w tej onirycznej pułapce. Horror nietypowy, nie jestem pewien, czy można go nazwać horrorem (chociaż motyw wewnętrznych przeżyć bohatera, jako źródło “dziwności” świata jest motywem znanym). Mogłeś dorzucić coś jeszcze, co by mogło przerazić czytelnika lub sprawić, żeby poczuł się bardzo nieswojo (jakieś wizje martwego syna, w którymś z wagonów albo coś podobnego).
Po wyprostowaniu uważam, że tekst będzie naprawdę solidny.
Hej!
przecisną się
Literówka.
Dla niego spacer do końca wagonu, to prawdziwa podróż.
Bez przecinka.
Dobrze tato.
Przecinek.
Dalszy akapit za bardzo streszcza, no i trochę tam nagromadziłeś powtórek "podróży".
Miałam wypisywać błędy, ale widzę, że była tu Tarnina… Także polecam wprowadzić poprawki przez nią wypisane, żeby inni nie zaczęli się dublować. Ja nie będę już się powtarzać. ;)
– Nie widzieli państwo chłopaka? Ma obwisłą rękę i… 7… 8… 12 lat.
Fajny fragment. Pokazuje, że chłopaka nie ma, że ojciec szuka go latami, że to podróż poprzez szukanie zaginionego dziecka.
Podoba mi się koniec. I taka smutna wizja zaginionego dziecka po okupacji, które nawet nie wiedziało, że ojciec go szukał, że pół życia stracił na szukanie. Świetnie wpasowałeś to do podróży pociągiem.
Styl może nie porywał, ale historia mnie poruszyła.
Chętnie kliknę, jeśli poprawisz błędy. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
Podoba mi się pomysł. Całkiem zgrabne przedstawienie kolei życia przy użyciu kolei. Horroru czy grozy tu jednak niewiele. Więcej smutku i dramatu.
Nie rozumiem jednak końcówki. Gdy już się spotkali, to wymienili dwa zdania i poszli? Dialog Marcina z Łukaszem kolejarzem tylko potwierdza to, co czytelnik mógł założyć na początku opowiadania – że wkrótce w jakiś sposób się odnajdą, ale według mnie nic z tego nie wynika. Zdecydowanie coś by mogło się tam jeszcze wydarzyć. Ostatnie zdanie jest niezwykle smutne. Jeśli słowo “należeć” jest tym, które powinno być tutaj użyte, to wydaje mi się, że dzieci należą do rodziców i to bardzo. Zwłaszcza takie małe Łukaszki.
Pozdrawiam
Bardzo dobry pomysł, szkoda że skrzywdzony wykonaniem.
Dlaczego, Psółko, nie poprawiłeś usterek, które wskazali wcześniej komentujący?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Przepraszam za brak poprawek, ale obowiązki nie pozwalają mi przysiąść do nich na dobre. Część poprawek wprowadziłem. Mam nadzieję, że niebawem uda mi się to dokończyć.