
To już piąty raz w ciągu ostatnich pięciu minut jak zamykam te drzwi
*
Dzwonienie kluczy.
Metaliczny chrzęst w zamku.
Ptasi trel z zewnątrz.
Zbiegnięcie ze schodów.
Dzwonek windy.
*
Wychodzi z kamienicy i kieruje się w stronę przystanku tramwajowego. Jeden z przechodniów widzi jak chowa klucze do kieszeni. Nic specjalnego. Jednak, jego ręce trzęsą się gdy zapina kieszeń płaszcza. Rozgląda się. Skupia wzrok na marmurowym balkonie jednego z mieszkań. Drżą mu usta. Blednie.
– Dzień dobry! – woła do niego dopalający papierosa mężczyzna, woźny z bloku. – Co pan tam wypatrzył?
Student milczy. Uśmiecha się nerwowo.
– Wszystko w porządku? – pyta woźny poważnie. – Blady pan jak skaranie boskie.
Otwiera usta, bełkocze. W plątaninie niezrozumiałych słów tłumaczy swój stan głodem.
– Bez śniadania dnia całego pan nie przetrwa – woźny uspokaja się nieco. – Śniadanie ważna rzecz.
Student kiwa głową. Żegnają się. Woźny podejrzliwie obraca się. Wodzi wzrokiem za studentem wpatrzonym w okno jednego z mieszkań.
– Przecież to jego mieszkanie. Szesnastka… – mruczy pod wąsem, po czym wchodzi do kamienicy.
Idzie do swojej kanciapy, wyjmuje mop, miotłę. Wtem słyszy charakterystyczny pisk domofonu, po nim kogoś wbiegającego po schodach. Kroki prędko cichną. Woźny zaczyna leniwie czyścić granitowe płytki. Ciszy nikt już nie przerywa.
*
Nieprzyjemne uczucie skręca ją w żołądku. Chce coś zjeść. Potrzebę wzmacnia zapach świeżego bochenka chleba. Ciepła woń świeżości i chrupkości. Dopiero co wróciła ze sklepu.
Nie może jednak odejść od judasza. Co on robi? – myśli.
Mężczyzna stoi przy drzwiach i wpatruje się w nie. Nie zna imienia sąsiada. Zamieniła z nim najwyżej parę słów od kiedy tu mieszka. Jest studentem – tyle o nim wie. Dotąd zachowywał się zwyczajnie. Dzisiaj już któryś raz wraca, aby – jak sądziła – sprawdzić czy drzwi są zamknięte. On stoi jednak i czeka. Co jakiś czas unosi dłoń w kierunku klamki, lecz prędko ją cofa.
Idzie dzisiaj do pracy, jest barmanką w barze przy rynku, jednak lokal otwiera się dopiero wieczorem. Ma jeszcze czas. Może popatrzeć. Może dowie się co sąsiad wyprawia.
Coś swędzi ją za uchem. Nie zwraca na to uwagi. Ma ważniejsze rzeczy na głowie.
Sąsiad właśnie dotknął ręką drzwi. Opiera się o nie. Rozgląda. Po czym przykłada do nich ucho, jakby nasłuchiwał.
A ona wciąż czuje coś za uchem. Drapie się. Przestaje. Nie wie, że to coś spadło jej na ramię i powoli wije się z powrotem w kierunku jej małżowiny.
*
Nic nie słyszę nic tam nie ma to tylko iluzja nic więcej sama iluzja nic więcej znów ten smród go nie ma go nie ma go nie ma muszę iść na zajęcia znowu się na nie spóźnię ale ona tam jest była tam jak wychodziłem była tam całą noc będzie tam gdy wrócę co mam z nią zrobić jak mam się ratować to tylko głód tylko głód zmęczenie stres i tylko głód muszę zobaczyć jeszcze raz muszę zobaczyć jeszcze raz
*
– Muszę zobaczyć jeszcze raz – mruknięte zdanie poniosło się cicho po korytarzu. Usłyszał je chłopiec siedzący piętro wyżej. Zawsze miał dobry słuch. Nieraz dostał za to pochwałę od mamy. Nie lubił tych pochwał. To obciach, wstyd. Koledzy mają wiedzieć, że ma dobry słuch, nie mama.
Odpalił kolejną zapałkę. Prędko ją zdmuchnął. Często zdarzało mu się samemu, na przerwie w szkole, podpalać strudzone i zagubione dżdżownice czy inne szczypawice. Jednak zwykle robił to dla sportu, bez żadnego celu. Lubił ten zapach; siarka pomieszana ze spalonym drewnem.
Spopielony kawałek oderwał się od reszty i upadł na płytki dołączając do grona innych zużytych zapałek. Woźny nakrzyczy na niego, wie o tym, ale on dopiero jest na dole. Słyszy jak kaszle raz po raz.
– To nic, nic, nic – kolejny szept z dołu. – Chłopiec poderwał głowę. Co się tam dzieje? Kto tak szepcze jak wariat? W kamienicy przecież nie ma nikogo chorego. Jego ojciec nie dopuściłby aby ktokolwiek chory na głowę był ich sąsiadem. Kiedyś o tym wspomniał gdy chłopiec poprosił go, by wyjaśnił mu kto to jest czubek.
Chłopiec zaciągnął się dymem zapałki. Schował pudełko do kieszeni połatanych jeansów i zaczął powoli schodzić po starych schodach.
Gdy znalazł się na piętrze niżej minął go student – ich sąsiad z dołu. Czyżby to on tak szeptał? Chłopiec przywitał się. Student nie odparł ani słowem. Chłopiec przyglądał mu się przez moment. Nie rozumiał czemu ten był tak niegrzeczny w stosunku do niego. Zauważył kątem oka, że coś kapało z prawej dłoni studenta. Coś czerwonego.
*
Spokój spokój spokój muszę opisywać rzeczy które widzę ten przede mną ma kwiaty niesie kwiaty róże po co mu one czy to dla jakiejś dziewczyny pewnie tak a może i nie kto wie nie na pewno to dla niej albo kogoś z bloku idzie w stronę mojej klatki zaledwie parę pięter od mojego mieszkania gdzie jest to gdzie one się wiją gdzie jest ona pełna tej mazi czy czegoś czerwonego czy ona jest martwa a może wciąż żyje jak może żyć nie może przecież ona mam jej dość nie myśl nie myśl w końcu zapomnisz ona nie istnieje nie istnieje nie istnieje to tylko głód głód głód głód głód głód
*
Młody mężczyzna – najpewniej student – o narkomańskim spojrzeniu trącił go barkiem. W normalnej sytuacji najpewniej odpowiedziałby na zaczepkę i pogoniłby nieuważnego kretyna, tego dnia jednak był zbyt podekscytowany aby zwracać uwagę na takie drobiazgi. Minęło tyle czasu nim w końcu zebrał się na odwagę. Ile to już minęło, od kiedy pierwszy raz ją zobaczył? Miesiąc? Może dłużej? Tak, to było dokładnie dwunastego września. Zapamiętał tę datę – minęło dokładnie siedem tygodni. Ten dzień właśnie nadszedł.
– Przepraszam, gdzie mieszka Klara Sęk? – spytał woźnego czyszczącego wejście do kamienicy.
– Klara Sęk? – woźny zmierzył go od stóp do głów wzrokiem, zatrzymując oczy jedynie na bukiecie przewiązanych czerwoną wstążką róż. – Nie jestem pewien czy mogę panu powiedzieć. Zna ją pan?
– Oczywiście
Zna ją przecież lepiej niż ktokolwiek inny.
– Chłopak?
–Jeszcze nie – wścibskość staruszka zaczyna go mierzić.
– Czyli adorator. Piękne róże – woźny zakasłał ironicznie. – Bardzo pan klasyczny. Klasyczny adorator.
– Nazywa pan to jak chce.
– Pana godność?
– Niech mnie pan nazywa Adoratorem. Skoro tak panu się to podoba.
Woźny podrapał się po brodzie.
– Zaprosiła pana? Panie Adoratorze?
– W przeciwnym razie skąd bym wiedział, że tu mieszka? – odparł sztucznie się uśmiechając.
Za każdym razem gdy wychodziła z pracy trzymał się na dystans. Szedł za nią. Za każdym razem mówił sobie, że do niej zagada.
Woźny chce coś powiedzieć, jednak w tej chwili z bloku wypada mały chłopak w znoszonej, przydużej kurtce. Twarz chłopca jest nienaturalnie blada. Rozgląda się to na lewo, to na prawo, aż w końcu zaczyna bełkotać wskazując palcem na niknącą za rogiem ulicy, sylwetkę studenta.
– Co się stało? – pyta woźny opryskliwie. – Mam pójść po twojego ojca?
– K-k-k-krew. Tamten pan. Mu krew.
– Jaka krew? – pyta Adorator oglądając się za, jak określił go w myślach, narkomanem.
– Z ręki mu kapała. A później ona – Chłopiec zaczyna wykonywać chaotyczne gesty rękami. – Zamieniała się w robaki.
– Pleciesz od rzeczy – karci dzieciaka woźny. – Zmykaj stąd, albo jak mi Bóg miły, pójdę po twojego ojca!
Adorator mija woźnego zajętego napominaniem chłopaka i wślizguje się do kamienicy. Szybko odszukuje nazwisko „Sęk” napisane koślawym pismem przy jednej z skrzynek na listy. Tuż obok nazwiska widnieje numer mieszkania: 14.
Adorator uśmiecha się, poprawia zaczes i rusza w kierunku klatki schodowej.
Wbiega po stopniach, chwytając się czarnej, metalowej poręczy, myślami będąc gdzie indziej. Nawet nie zdał sobie sprawy, że rozdeptał pół tuzina czerwonych larw wylegających się na zimnym kamieniu. Tym samym przyprawiając podeszwy swoich świeżo wypastowanych butów o krwistoczerwone plamy.
*
Pochyla się nad klaserem. Należał do jej męża. Nigdy nie rozumiała czemu był aż tak zaaferowany znaczkami. Po jego śmierci wyrobiła sobie nawyk: niemal co dzień otwiera kolekcję męża i studiuje fakturę, wzory i kolory znaczków. Klasyczny Mickiewicz, cenny jak złoto Bierut, czy klimatyczna szopka bożonarodzeniowa nie robią na niej wrażenia. Wydają się jej one zupełnie niepotrzebne. Czasami, gdy bywa tutaj ten uroczy chłopczyk z góry, pozwala mu wziąć parę znaczków. Później przygląda się jak urwis z pasją w oczach odpala zapałkę i zajmuje ogniem pomarszczone oblicze Gomułki.
Jest jednak jeden dział w klaserze, którego ruszyć urwisowi nie pozwoli. Oddzielony specjalną wstążką z napisem „Kochana B”.
Tam znajdują się wszystkie znaczki, które mąż znalazł na kopertach przysłanych od niej. Wszystkie. Począwszy od pierwszego, napisanego w przypływie dziewczęcej pasji i tęsknoty za bliskością listu. To w tym dziale i Lenin może wydać się uroczy, a w Dzierżyńskim B. dostrzega człowieka.
Tego dnia nie mogła oderwać wzroku od kolekcji, toteż czując chęć przygotowania sobie kawy zbożowej bierze klaser ze sobą.
Wlewa mleko do garnka. Odpala starą kuchenkę gazową. Inspekcja mówiła, aby coś tam wymienić, ale ten miły pan woźny, którego kiedyś poprosiła o pomoc, mówi, że tamci tylko wymyślają i nie ma się czym martwić. Niejedna kuchenka gazowa lepsza od elektrycznej. A jak niezawodna to i samą panią przeżyję! – dźwięczały w pamięci słowa mężczyzny. On zna się na rzeczy. W końcu dba o budynek.
Wraca do stołu. Nieuważna potyka się o perski dywan. Z nosa spadają jej okulary, o albumie nie wspominając. Na czworakach, niemal ślepa szuka dłońmi oprawek. Natrafia jednak na wilgoć. Czyżby coś rozlała? Niemożliwe. Nie pamięta żadnego takiego wypadku. To coś lepi się. Jest zupełnie nieprzyjemne w dotyku. Sok malinowy? Liże palec. Nie. Inny smak. Jeszcze raz macza palec w wilgotnej nawierzchni dywanu.
Tym razem ma wrażenie, że oprócz wilgoci czuje coś jeszcze. Coś jak mrowienie… Coś chodzi po jej dłoni. Strzepuje to prędko i cofa rękę. Czyżby pająk? Mrówka? Nie daj Boże karaluch?
Mruży oczy, spogląda na dywan. Nic. Tylko jakieś maciupkie czerwone kształty – najpewniej wynik jej postępującej zaćmy.
Tylko, że one się ruszają.
I jest ich coraz więcej.
*
Kwestia posiadania właściciela była mu zupełnie obojętna. Oczywiście, niezwykle miłe i wygodne było, gdy ktoś podstawiał mu pod nos miskę z wodą, lub słoną rybkę. Niemniej, w warunkach nadmiernej nieobecności swojego pana – czy też jego dziwnej bezczynności, gdy ten z otwartymi ustami leżał na kanapie i wydawał z siebie dziwne dźwięki – zawsze mógł wymsknąć się przez uchylone okno i z balkonu na balkon dostać się do parku, gdzie czekały na niego niekończące się mrowia soczystych szarych myszek, czy innych smacznych gryzoni.
Tym razem jednak okno jest zamknięte. Wpatruje się w nie i mruczy żałośnie. Zwykle to wystarczało. Dzisiaj jednak pan nie odpowiada. Zgrabnie rusza do salonu. Widzi rękę zwisającą z kanapy. Idzie do niej. Mruczy, prycha, liże dłoń. Zero reakcji.
Wskakuje na stół. Przygląda się panu swoimi zielonymi przenikliwymi oczami. Pan wygląda jakoś inaczej. Zwykle gdy tak leżał oczy miał zamknięte, teraz są otwarte. W dodatku, czarna mgiełka przykryła to miejsce, które zwykle było białe i przysłoniła tęczówki – zupełna czerń. Czerwień zaś, która często błyszczała na policzkach pana ustąpiła miejsca jakiejś niedookreślonej szarej barwie, przez którą jak korzenie drzew poprzez ziemię w parku, ciągnął się innego rodzaju promienie. Czarne, napęczniałe żyły.
Żaden dech nie dobywa się z otwartych ust. Znajduje się tam coś innego. Coś powoli zaczyna się z nich wydostawać. Wolno, stopniowo. Coś czerwonego. Jedne mają nóżki, inne wiją się.
Kot zasyczał złowrogo.
Ucieka do łazienki, zwija się pod zlewem mrucząc cicho.
Nagle jego uszy stroszą się, źrenice rozwierają lękliwie.
To nie koniec trosk.
Mieszkanie obok. Hałas. Podniesione głosy. Milczenie.
Wtem głuchy odgłos upadku i rozdzierający uszy kobiecy krzyk.
Ktoś upadł.
*
Mężczyzna dłubie w nosie obok niego kobieta patrzy w telefon słucha muzyki białe słuchawki czego słucha mogę zgadywać jest dosyć wcześnie może coś pobudzającego
Ona tam jest.
Nie nie nie mogę wciąż o tym myśleć muszę do kogoś z tym pójść pójdę po zajęciach tak albo nawet przed zajęciami nie lepiej nie panikować czuje jak krew ucieka z moich rąk
Krew, wciąż tam krew.
Czemu moje palce takie lepkie skąd na nich krew jakaś kobieta do mnie mówi
„Przepraszam, czy wszystko z panem w porządku? Leci panu krew”
Z nosa leje mi się krew i na dłoniach mam krew to tylko ciśnienie ciśnienie ciśnienie przejdzie musze pokręcić głową kiwnę palcem dobrze widzi że wszystko w porządku nie patrzy już na mnie
Przecież nic nie wskóram gdy tam wrócę ona ciągle tam będzie nie mogę z nią walczyć ona jest martwa nie myśl o tym nie myśl o tym pójdziesz na zajęcia porozmawiasz z kimś o wszystkim zapomnisz czemu on musi tak głośno gadać przez telefon dobrze niech gada przynajmniej myślę o czymś innym inni ludzie co w tym tramwaju robi policjant zabrakło im suk czy ki diabeł cholera czemu on musi tak gwałtownie hamować co za idiota wszedł pod tramwaj mógł umrzeć
Zginąć, oni mogą ginąć.
Zginą oni a to nie zniknie to będzie moja wina kurwa mać niech ten gruchot się już zatrzyma muszę wracać nie mam żadnych urojeń to tam jest widziałem to wyraźnie błagam zatrzymaj się tak dobrze jebany przycisk czemu te drzwi się nie otwierają dobra już musze biec biec to żaden głód nie jestem szalony ja wszystko widzę to wszystko to prawda najprawdziwsza prawda musze ją zamknąć zabić pozbyć się jej raz na zawsze ONA TAM JEST
*
Posterunkowy A.L nr. odznaki 676666 miał za sobą naprawdę fatalny dzień, a zegary nawet nie wybiły południa. Najpierw kompletnie zaspał do pracy – telefon rozładował mu się w środku nocy. Budzik nie zadzwonił. Nie zdążył zjeść śniadania. Wziął tylko łyk gorącej, mocnej fusiary. W pośpiechu zaciął się przy goleniu. Nie raz, nie dwa, a pięć razy. Pięć piekących ran łatanych na prędko skrawkami papieru toaletowego. W pomiętej, granatowej koszuli od munduru, popsikawszy się starą wodą kolońską o przesłodzonym zapachu, wyszedł z domu, do którego wkrótce prędko wrócił, przypomniawszy sobie, że przecież musi nakarmić psa.
Na komendzie służył dopiero pół roku. Było to długie sześć miesięcy pełnych, albo nudy, albo niepowodzeń albo wulgarnych słów kierowanych w jego stronę od:
– rozwścieczonych kibiców złapanych w czasie bójki podczas meczy (nie do końca) towarzyskich (pały katują nas, prawilnych chłopaków, podczas gdy te drugie skur***** kolegę nam są w stanie zaje***, a ci nic z tym nie zrobią, dupę se podetrą co najwyżej)
– bezdomnych kierowanych na izbę wytrzeźwień (ja jestem pijany i przyznaję się do tego, a skoro potrafię się przyznać, widzi pan posterunkowy, że pijany jestem, to znaczy, że pijany nie jestem)
– czy kierowców wykłócających się o mandaty (skur*** przede mną to i 90 zapier****, ale go nie złapaliście co? Dlaczego? Bo na ukraińskich numerach był. Tak to się nas traktuje, co?)
Chciał umilić sobie ten bądź co bądź niemiły i daleki od marzeń czas na posterunku. Był on daleki od obrazów rodem z seriali oglądanych za dzieciaka; pokroju Strażnika Teksasu, Policjantów z Miami, czy chociaż lekkości i absurdu Trzynastego posterunku. W tym celu posterunkowy 676666, zwany przez kolegów „Szóstką”, zapisywał w dzienniku najlepsze cytaty gości posterunku.
Stając tego ranka przed drzwiami swojego mieszkania, nie spodziewał się, że czeka go taki natłok pracy. Wpierw papierkowej: kolejne raporty, aby później udać się na patrol podczas którego zepsuła się jedna z policyjnych suk. Jego towarzysz – starszy posterunkowy B.S nr. odznaki 676648 pojechał, aby towarzyszyć w przeglądzie i naprawie pojazdu. Szóstka zaś został wezwany z powrotem na komendę.
Stoi właśnie w tramwaju. Jego uwagę przykuwa mężczyzna. Wygląda młodo, prawdopodobnie student. Co chwile rozgląda się na wszystkie strony. Patrzy po pasażerach. Oczy mężczyzny skaczą od jednej osoby na drugą. Na moment zatrzymują się na dziewczynie w słuchawkach. Czyżby był naćpany? – myśli Szóstka. Wtem z nosa studenta zaczyna lać się krew. Jakaś kobieta zwraca mu uwagę. Ten tylko kiwa głową. Wydaje się bardziej zdenerwowany.
W końcu tramwaj zatrzymuje się. Nim jeszcze drzwi zdążą się całkowicie otworzyć, student jednym susem wyskakuje z pojazdu.
Szóstka wybiega za nim. To zbyt podejrzane. Widzi, jak student z szybkiego chodu przechodzi w sprint. Szóstka włącza krótkofalówkę.
– Tu posterunkowy 676666. Widzę podejrzanego mężczyznę, prawdopodobnie pod wpływem substancji.
– Szóstka. Co znowu wpadło ci do głowy?
– Musze go wylegitymować, zachowuje się jak jakiś szaleniec, Może komuś zrobić krzywdę.
– A bo to mało takich jest. Właśnie miałem do ciebie inną sprawę. Jakaś burda jest w kamienicy przy Cierpiętniczej. Sprawdź to.
– Podejrzany biegnie właśnie w tamtą stronę.
Z głośnika słychać przeciągłe westchnięcie.
– To złap go przy okazji. Załatwisz dwie sprawy za jednym razem.
– Zrozumiałem. Bez odbioru.
Jego twarz rozjaśnia uśmiech pełen satysfakcji. Wreszcie jakieś zadanie! Wreszcie szansa, żeby się wykazać!
– Echhhhh… bez odbioru – zabrzmiał głos w słuchawce.
Szóstka tego jednak już nie słyszy. Puszcza się pędem za niknącą za rogiem sylwetką studenta.
*
Od paru tygodni martwiła się o nią każdego dnia. Kamila nagle przestała jeść. Była rozdrażniona. Nawet podczas zwykłych wyjść do kawiarni, do kina, rozglądała się na wszystkie strony szukając go – prześladowcy, żałosnego faceta, który nie dawał jej spokoju, chodził za nią. Wiedział, gdzie mieszka. Kamila była tego pewna. Dotąd nie wierzyła jej. Teraz jednak ten facet wchodzi do mieszkania. Ma ze sobą bukiet róż. Blednie na widok dwóch kobiet w mieszkaniu. Wie wszystko. Partnerka Kamili widzi jak prześladowca nie może opanować nerwów. Jak mnie róże. Kamila chce rozwiązać to na spokojnie. Jej głos jest jednak niepewny, osłabiony, jakiś cichszy niż zwykle. Partnerka przejmuje inicjatywę. Wygarnia prześladowcy z całą nienawiścią co o nim myśli, jak bardzo nienawidzi go za to co zrobił Kamili. Prześladowca podnosi głos. Jest coraz bardziej agresywny. Partnerka Kamili widzi ogniki w jego oczach. To przelewa czarę goryczy. Dzwoni na policję. Kamila próbuje załagodzić sytuację. Wtem całe jej ciało drętwieje. Zbladła. Upada z głuchym trzaskiem na podłogę. Krzyczy. Partnerka podbiega do niej. Próbuje ją uspokoić. Myśli, że to atak paniki. Prześladowca drętwieje, przygląda się scenie oddychając ciężko.
Do mieszkania wbiega woźny. Za nim na korytarzu stoi mały chłopiec z drugiego piętra. Woźny chwyta prześladowcę za kołnierz jedwabnej, białej koszuli. Kamila wciąż krzyczy. Jej oczy zaczynają gasnąć, dosłownie zanikać. Tęczówki obracają się i wnet znikają we wnętrzu czaszki. Zastępuje je biel gałek ocznych, które po chwili barwią się czernią. Skóra Kamili z bladej robi się szara. Partnerka potrząsa nią, krzyczy przez łzy. Kamila nie reaguje, zamknęła jedynie usta, dławiąc krzyk w gardle. Na jej szarych policzkach pęcznieją czarne żyły.
Partnerka próbuje ją cucić, wciąż krzyczy jej imię lękliwym, pełnym strachu głosem. Jest cała zapłakana. Nie widzi jak powoli z uszu ukochanej wyślizgują się, jeden za drugim, czerwone robaki.
*
Policjant łapie go na parterze. Student nie zdążył się wytłumaczyć. Ani się obejrzał a został przygwożdżony do ściany.
– Nie raz krzyczałem do pana, by się pan zatrzymał! Musze pana aresztować za niewykonywanie poleceń funkcjonariusza.
– To ważne! To ważne – bełkocze student w samoobronie. – To jest w moim pokoju. Ona jest w moim pokoju. Muszę się jej pozbyć. Pan nie zrozumie.
– Zrozumie, zrozumie – szydzi glina wyjmując zza pasa kajdanki. – Wszystko doskonale rozumiem. Co się brało? Krak? Koka? Amfa?
– Pan mnie puści. Tylko na chwilę. Później z panem pójdę. To ważne!
Policjant otwiera kajdanki, już ma je zapiąć na chudych nadgarstkach studenta, gdy wtem rozlega się rozdzierający, agonalny krzyk kobiety, dobiegający z góry.
Obaj drętwieją. Student szybciej wraca do zmysłów. Wykorzystuje szanse. Wyrywa się glinie. Uderza go kolanem w brzuch skutecznie spowalniając. Wbiega po schodach na górę. Tuż przed swoimi drzwiami widzi jak mały chłopiec z drugiego piętra przygląda się koszmarnej scenie jaka odbywa się w sąsiednim mieszkaniu.
Dopadła ich – myśli student. – Wreszcie ich to wszystko moja wina musze teraz muszę to zakończyć
Staje przed drzwiami. Bierze głęboki oddech.
Dzwonienie kluczy.
Metaliczny chrzęst w zamku.
Odgłos zbliżającej się karetki.
Piszczenie zawiasów.
Przekracza próg. Kieruje się w stronę kuchni. Otwiera usta. Nie krzyczy. Patrzy tylko przed siebie świadomy swojej bezradności.
Na suficie widzi plamę.
Uformowana z tysiąca jak nie miliona różowych jajeczek wielkości główki od szpilki. Ciągle wykluwają się z nich nowe istoty. Jedne mają jedynie odwłok, inne poruszają się za pomocą odnóży: sześć, osiem, dwadzieścia, tysiąc; kolejne wytyczają swoją drogę za pomocą powykrzywianych czułek. Obłażą całą kuchnię, część z nich kieruje się do wentylacji, tam rozchodzą się do innych mieszkań. Całej tej scenie towarzyszy obrzydliwy świergot, tupot miliardów mikroskopijnych odnóży, odgłos wyginających się odwłoków.
Student przygląda się tej scenie. Tej plamie. Wtem czuje coś dziwnego, coś jakby… Ale to niemożliwe. Obłożona robalami kuchenka jest wyłączona. Nie odpalał jej od tak dawna. Wybiega na korytarz. Słyszy jeszcze za sobą wbiegając na schody:
– On ją prześladował panie władzo. Skaranie boskie! Włamał się do mieszkania i zamęczyć chciał.
– Trzeba ją stąd wynieść. Niech mi pani pomoże.
Dzwoni do drzwi sąsiadki z góry. Brak odpowiedzi. Dopadły ją. Próbuje wywarzyć drzwi. Pierwsza próba – porażka. Obolały bark. Próbuje dalej. Promieniujący ból. Drzwi ani drgną. Trzecia próba – rozcięty łuk brwiowy. Jest tylko jedno wyjście.
– Panie Alfredzie! – krzyczy na klatce. – drugie piętro. Błagam! Pani Marta, trzeba jej pomóc!
Słychać stukot butów na klatce.
– Co się stało? – pyta woźny wbiegając po schodach. – Panie Janku. Policja pana szuka. Jeden z nich czeka na pana na dole. Na razie skuwa tego psa, co panią Kamilę męczył. Pan też czuje gaz? Prąd w kamienicy wyłączyłem. Zwariowany dzień. Tragiczny!
– Panie Alfredzie ja się sam w ręce policji oddam, niech pan tylko te drzwi otworzy. Tu chodzi o panią Martę. Ma pan gdzieś zapasowy?
Woźny wyjmuje pęk kluczy. Omija studenta, zaczyna jeden po drugim sprawdzać klucze. W końcu drzwi otwierają się. Wchodzą do środka.
Pani Marta leży na podłodze. Jej usta są otwarte. Gnieździ się w nich masa czerwonych odwłoków. Na dywanie nieopodal niej znajduje się małe kłębowisko różowych jajeczek i czerwonej mazi. W pokoju unosi się charakterystyczny zapach gazu.
– Mój boże! – krzyczy woźny. Upada na kolana, zaczyna drżeć.
– Panie Alfredzie, kto dzisiaj nie poszedł do pracy z naszej kamienicy? – pyta student suchym tonem. Stara się uspokoić. Nie może jednak opanować powracających mdłości.
– Słucham?
– Kto jest w kamienicy? – Student chwyta mężczyznę za ramiona. Potrząsa nim. – Teraz, w tym momencie?
– Ja… no… pan. Ten m-m-mały z d-drugiego. I, i, i… Pan Gustaw z czwórki – wylicza łamiącym się głosem. – Ale on… Mój Boże! Dzwoniłem… tak, rano, do niego. Nie otworzył. Myślałem, że jeszcze śpi!
– A kobiety? Policjant?
– Na dole – odpowiada głos z korytarza. – Mówiłem panu, panie Alfredzie o tych istotach. Nie słuchał mnie pan! Mówiłem! To pan je wytwarza! – chłopak pokazał palcem studenta. – Powstają z pana krwi.
Janek popatrzył na swoją dłoń, którą wcześniej przetarł brew. W plamce krwi jak dziecko przy porodzie wiło się malutkie czerwone ciałko. Student upadł na kolana. Tak, to dlatego go nie zabiły, on miał je roznieść dalej. Były w jego krwi. Dlatego krwawi z nosa, z uszu.
To koniec nie jestem w stanie zrobić tego w inny sposób stałem się nimi one są w mojej krwi jestem nosicielem który nie umrze one mnie podtrzymują przy życiu dlaczego ja dlaczego ja Boże dlaczego ja muszę odejść razem z tym ale jak ale jak jak mam to zrobić nie ma dla mnie ucieczki nie ma dla mnie ucieczki odejdę razem z nimi odejdę pójdę ale jak
Wtem patrzy na chłopaka. Z kieszeni jeansów wystaje paczka zapałek. Wargi studenta wykrzywiają się w rozpaczliwym, pogodzonym z rzeczywistością uśmiechu.
– Panie Alfredzie – mówi stanowczo Janek zaciskając zęby. – Sprawdzi pan czy z panem Gustawem wszystko w porządku. Jeśli nie, proszę go zostawić i uciekać. Proszę zabrać wszystkich jak najdalej od kamienicy. Gdy wszystko będzie w porządku, pan krzyknie. Cokolwiek. A ty – zwraca się do chłopaka stojącego w drzwiach – pomożesz panu Alfredowi.
– A co z policjantem? – pyta Alfred.
– Niech pilnuje tego frajera, żeby nie zbliżał się do Kamili i Aleksandry. Jeśli będzie pytał o mnie to pan mu powie, że uciekłem przez okno i pobiegłem w stronę przystanku za rogiem.
Alfred kiwa głową. Wychodzą z mieszkania zamykają drzwi. Alfred zbiega ze schodów. Chłopak chce ruszyć za nim, jednak Janek zatrzymuje go: – Czekaj mały.
– Nie mów mi mały. Oskar jestem.
– Oskar – Janek kładzie dłoń na ramieniu chłopca. – Pożycz mi swoje zapałki i zmykaj.
Chłopak podaje Jankowi zapałki, po czym pędem zbiega po schodach.
– Do widzenia! – krzyczy jeszcze w kierunku studenta.
– Do widzenia – mówi Janek patrząc smutno na paczkę zapałek.
*
W gazetach opisali to jako wybuch gazu. Do podobnych wniosków doszło śledztwo policji. Trzy ofiary – dwóch starszych samotnych seniorów, kobieta i mężczyzna oraz jeden student jakiejś nic nieznaczącej uczelni. Tragiczny wypadek.
Do wspomnianej kamienicy tego samego dnia, przed wybuchem przyjechało pogotowie. Młoda dziewczyna miała poważne objawy jakiejś dotąd nieznanej choroby. Jednak symptomy prędko ustały, mniej więcej w czasie wybuchu kamienicy. Pozostała na obserwacji. Choroba nie powróciła. Przed wypisem skarżyła się tylko na swędzenie w okolicy ucha.
Wkrótce ruszyły prace mające naprawić uszkodzoną część budynku. Budowlańcy zauważyli, że co jakiś czas przychodzi do nich czarny kot. Siada na chodniku i przygląda się. Czasami próbował wspiąć się po gruzach. Jeden z robotników pamięta jak kot ni z tego ni z owego, dostał się do jednego z remontowanych mieszkań i zaczął prychać gniewnie w kierunku jednej z dziur w ścianie. Po chwili z otworu wypełzła jakaś dżdżownica czy inny czerwony insekt. Futrzak zawarczał gniewnie, wysunął pazury i zgniótł robaka na krwawą miazgę. Po dżdżownicy pozostała tylko czerwona plama.
Cześć. Bardzo dobry tekst. Pomysł, klimat narastającej paranoi i obrzydzenia, narracja prowadzona z wielu punktów widzenia, wszystko tu zagrało. Do tego czyta się jednym tchem.
Witam sąsiada, Rzeszów przy Łańcucie. Opowiadanie ma swoisty, ciężki klimat i jest dobrze napisane, chociaż jak dla mnie nie jest horrorem, ponieważ mnie nie wystraszyłeś. Na duży plus jako całość, to gęsta atmosfera. Pozdrawiam.
Cześć, Raskolnikowwriting!
Środowy dyżurny melduje się na posterunku przy piątku!
Ciepła woń świeżości i chrupkości.
Chrupkość ma woń?
Ja niestety mam odczucia odmienne od Sajmona15. Narracja, prowadzona z punktu widzenia zatrzęsienia postaci, skutecznie wybijała mnie z rytmu i, prawdę mówiąc, strasznie wymęczyła. Gęsty klimat opowiadania też gdzieś się rozmył ze względu na te ciągłe przeskoki.
Pod względem językowym jest sporo do poprawy, ale nie mam niestety w tej chwili możliwości zrobienia porządnej łapanki. Poza tym, są tutaj użytkownicy daleko bardziej doświadczeni w tej kwestii :)
Pozdrawiam!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Zaczyna się intrygująco, a im więcej mieszkańców kamienicy pojawia się w opowiadaniu, tym bardziej rośnie i zaintrygowanie, i ciekawość. Ich zachowanie nie wydaje się typowe, a wejrzenie do mieszkań niektórych z nich zaczyna budzić coraz większe zaniepokojenie. Dobrze robi opowiadaniu pokazanie sytuacji widzianej oczami kolejnych bohaterów, choć, nim czytelnik zorientuje się w sprawie, początkowo powoduje to pewnien chaos i wymaga wzmożonej uwagi. I tylko szkoda, że nie było mi dane dowiedzieć się, czym było czerwone robactwo, skąd się wzięło i jaki był rzeczonego robactwa cel.
Wykonanie, co stwierdzam z ogromnym smutkiem, pozostawia wiele do życzenia.
…mężczyzna, woźny z bloku. → Czy to na pewno woźny? A może dozorca/ cieć.
– Blady pan jak skaranie boskie. → Jak blade bywa skaranie boskie? Czy zwrot ten na pewno został użyty prawidłowo?
Za WSJP PAN: skaranie boskie – pot. używane w sytuacji, gdy mówiący chce powiedzieć, że ktoś lub coś sprawia mu dużo kłopotów i bardzo go złości
…po czym wchodzi do kamienicy. → Wcześniej wspomniałeś o bloku, a blok i kamienica to nie synonimy, to dwa różne budynki.
Idzie do swojej kanciapy… → Czy zaimek jest konieczny? Czy szedłby do cudzej kanciapy?
Ciszy nikt już nie przerywa. → Ciszy nikt już nie zakłóca.
Można przerwać np. komuś wypowiedź, ale nie można przerwać ciszy.
…to coś spadło jej na ramię i powoli wije się z powrotem w kierunku jej małżowiny. → Drugi zaimek jest zbędny.
Schował pudełko do kieszeni połatanych jeansów… → Schował pudełko do kieszeni połatanych dżinsów…
Używamy pisowni spolszczonej.
Minęło tyle czasu nim w końcu zebrał się na odwagę. Ile to już minęło… → to celowe powtórzenie?
– Klara Sęk? – woźny zmierzył go od stóp do głów wzrokiem… → – Klara Sęk? – Woźny zmierzył go wzrokiem od stóp do głów…
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
– Oczywiście → Brak kropki lub wykrzyknika.
–Jeszcze nie – wścibskość staruszka zaczyna go mierzić. → Brak spacji po półpauzie przed wypowiedzią. Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Winno być:
– Jeszcze nie. – Wścibskość staruszka zaczyna go mierzić.
– Czyli adorator. Piękne róże – woźny zakasłał ironicznie. → – Czyli adorator. Piękne róże. – Woźny zakasłał ironicznie.
– Z ręki mu kapała. A później ona – Chłopiec zaczyna… → Po wypowiedzi postawiłabym wielokropek: – Z ręki mu kapała. A później ona… – Chłopiec zaczyna…
Chłopiec zaczyna wykonywać chaotyczne gesty rękami. → Zbędne dookreślenie – gesty wykonuje się rękami, więc wystarczy: Chłopiec zaczyna wykonywać chaotyczne gesty.
…przy jednej z skrzynek na listy. → …przy jednej ze skrzynek na listy.
…larw wylegających się na zimnym kamieniu. → Czy tu miało być: …larw wylęgających się na zimnym kamieniu. Czy: …larw wylegujących się na zimnym kamieniu.
Tym samym przyprawiając podeszwy swoich świeżo wypastowanych butów o krwistoczerwone plamy. → Można kogoś przyprawić np. o ból głowy czy zawał, ale obawiam się, że nie można o nic przyprawić podeszew. Zbędny zaimek – chyba nie nosił cudzych butów.
Proponuję: Tym samym sprawiając, że podeszwy świeżo wypastowanych butów zabarwiły się krwistoczerwonymi plamami.
Za WSJP PAN: Wzbudziwszy w kimś silne emocje, spowodować zmianę jego stanu fizycznego lub psychicznego, zwykle na gorszy
Odpala starą kuchenkę gazową. → Czy kuchenkę na pewno się odpala?
Proponuję: Zapala gaz w starej kuchence.
Jeszcze raz macza palec w wilgotnej nawierzchni dywanu. → Obawiam się, że dywan nie ma nawierzchni.
Proponuję: Jeszcze raz dotyka palcem wilgotnej powierzchni dywanu.
Przygląda się panu swoimi zielonymi przenikliwymi oczami. → Zbędny zaimek – czy mógł przyglądać się cudzymi oczami?
Ucieka do łazienki, zwija się pod zlewem mrucząc cicho. → Ucieka do łazienki, zwija się pod umywalką, mrucząc cicho.
Zlew montuje się w kuchni, nie w łazience.
Posterunkowy A.L nr. odznaki 676666… → Posterunkowy A.L numer odznaki 676666…
Nie używamy skrótów.
Wziął tylko łyk gorącej, mocnej fusiary. → Wypił tylko łyk gorącej, mocnej fusiary.
Łyków się nie bierze.
…gdy te drugie skur***** kolegę nam są w stanie zaje*** → Jeśli użycie wulgaryzmów jest uzasadnione treścią tekstu, autocenzura jest zbędna.
– bezdomnych kierowanych na izbę wytrzeźwień… → – bezdomnych kierowanych do izby wytrzeźwień…
(skur*** przede mną to i 90 zapier**** → (skurwysyn przede mną to i dziewięćdziesiąt zapierdalał…
Zbędna autocenzura. Liczebniki zapisujemy słownie.
…starszy posterunkowy B.S nr. odznaki 676648… → …starszy posterunkowy B.S numer odznaki 676648…
Co chwile rozgląda się… → Literówka.
Oczy mężczyzny skaczą od jednej osoby na drugą. ->Oczy mężczyzny skaczą od jednej osoby do drugiej.
Czyżby był naćpany? – myśli Szóstka. → A może: Czyżby był naćpany? – myśli Szóstka.
Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.
– Tu posterunkowy 676666. → – Tu posterunkowy sześć-siedem-sześć-sześć-sześć-sześć.
Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.
Kamila nagle przestała jeść. → Z dalszej treści tekstu wynika, że chodzi o dziewczynę, o którą pytał Adorator z różami. Wtedy pytał o Klarę Sęk. Czy Klara Sęk i Kamila to ta sama osoba?
Wygarnia prześladowcy z całą nienawiścią co o nim myśli, jak bardzo nienawidzi go… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Wygarnia prześladowcy z całą mocą, co o nim myśli, jak bardzo nienawidzi go…
Wykorzystuje szanse. → Literówka.
Wbiega po schodach na górę. ->Masło maślane – czy mógłby wbiegać na dół?
Proponuję: Pędzi po schodach na górę.
…przygląda się koszmarnej scenie jaka odbywa się… → Raczej: …przygląda się koszmarnej scenie, która rozgrywa się…
– Wreszcie ich to wszystko moja wina musze teraz muszę to zakończyć → Zbędna półpauza. Przed myśleniem nie stawia się półpauzy.
…wytyczają swoją drogę za pomocą powykrzywianych czułek. → …wytyczają sobie drogę za pomocą powykrzywianych czułków.
Czółek jest rodzaju męskiego.
Nie odpalał jej od tak dawna. → Nie używał jej od tak dawna.
Próbuje wywarzyć drzwi. → Próbuje wyważyć drzwi.
Sprawdź znaczenie słów wywarzyć i wyważyć.
…kto dzisiaj nie poszedł do pracy z naszej kamienicy? → …kto z naszej kamienicy nie poszedł dzisiaj do pracy?
Z kieszeni jeansów wystaje paczka zapałek. → Z kieszeni dżinsów wystaje paczka zapałek.
…dwóch starszych samotnych seniorów, kobieta i mężczyzna… → …dwoje samotnych seniorów, kobieta i mężczyzna…
Skoro kobieta i mężczyzna to dwoje. Dwóch to dwaj mężczyźni. Zbędne dookreślenie – senior jest starszy z definicji.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
A co Ty tak ludzi nie lubisz? Zwyczajnego człowieka trudno w tym opku uświadczyć. Jak student to o narkomańskim spojrzeniu, staruszka oczywiście wścibska, cieć upierdliwy, gliniarz głupi, nawet dzieciakowi musiałeś dać zadatki na piromana. Mieszka tam w okolicy ktoś normalny?
Mnogość spojrzeń na sytuację mi nie przeszkadzała, ale wykonanie już tak. I fajnie byłoby się dowiedzieć skąd te robale, po co, na co i dlaczego.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Dzięki wszystkim za komentarze! Zarówno za pochwały jak i krytykę. Oczywiście wezmę je pod uwagę przy okazji kolejnego opowiadania (zwłaszcza poprawność językową).
Oczywiście wezmę je pod uwagę przy okazji kolejnego opowiadania (zwłaszcza poprawność językową).
Akurat błędy językowe wskazane przez niezawodną Regulatorzy sugeruję poprawić już w tym tekście. Opcja “edytuj” Twoim przyjacielem :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cześć.
Tekst trochę chaotyczny, ale ja takie lubię, bo muszę pomyśleć i poukładać sobie wszystko od punktu ‘’A” do “Z”. Klimatycznie do skrywanych tajemnic. Niektóre zjawiska jakby realne, a z drugiej strony nie. Dziwni mieszkańcy, za każdymi drzwiami odmienność. Dla mnie jednak za mało napięcia, jakiegoś przestrachu, sceny zaskoczenia – nie obrzydzenia. Tekst ciężki, ale zamysł z tymi przeskokami ciekawy. Pozdrawiam. :)