Karawana kupiecka zbliżała się do owianej złą sławą Szkarłatnej Pustyni.
Nareszcie, już prawie u celu – pomyślał Hafernes. Kilkudniowa, żmudna podróż z karawaną okrutnie go znużyła, lecz z chwilą ujrzenia czerwonawego piasku nawiedzanego przez demony pustkowia, w umyśle mędrca pojawiła się iskra, która ożywiła uśpioną dotychczas psyche. Już miał ponaglić wielbłąda do ruszenia naprzód, gdy niespodziewanie zatrzymał go Bejrif – przewodnik kupców, człowiek, dzięki któremu tu dotarł.
– Jesteś pewien, że chcesz wyruszyć sam? To przeklęte, zapomniane przez wszystkich bogów miejsce. Nikt nie wrócił stamtąd żywy – odezwał się nomada. Mówił szczerze. Bał się o los Hafernesa, choć Pers w czasie wędrówki dał mu się poznać od tej gorszej strony.
– Mówiłem ci, Bejrifie. Jestem w pełni świadom konsekwencji mego czynu. Nic nie powstrzyma mnie przed odnalezieniem Aszy Wahiszty – odparł mędrzec.
– A czymże ona tak właściwie jest?
– Najwyższą Prawdą. Dziękuję za doprowadzenie tutaj. Żegnaj – rzekł Hafernes i odjechał.
Karawana zawróciła w stronę najbliższego miasta, a Bejrif spojrzał na oddalającego się towarzysza. Wyszeptał pozdrowienie w języku ludzi pustyni i szybko dołączył do kupców.
Wielbłąd gnał niczym oszalały przez szkarłatne piaski. Był strasznie niespokojny. Zwierzęta potrafią bieglej wyczuwać zło niż ludzie. Hafernes zdawał sobie z tego sprawę, lecz teraz nie mógł się poddać. Musiał odnaleźć to, czego tak bardzo poszukiwał. Liczył na wielkie objawienie. Dokładnie takie, jakiego doświadczył prorok Zaratusztra. Świetlista istota wyjawiająca śmiertelnemu boskie tajemnice skrzętnie ukrywane przed nieświadomą ludzkością. Tak wyglądało to w przypadku czcigodnego świętego. Uparty perski mędrzec przemierzający zamieszkałą przez pradawne zło pustynię liczył na coś równie wspaniałego. Pragnął odnaleźć prawdę, prawość, Aszę Wahisztę, o której to Zaratusztra pisał w Gatach. A gdyby mu się udało, nic nie stanęłoby na przeszkodzie do obcowania ze światłem i świętością pana wszelkiego dobra – jego ukochanego boga Ormuzda zwanego Ahurą Mazdą. Musiał jednak uważać na znienawidzonego brata władcy światłości – okrutnego Arymana, pana zła i ciemności, którego plugawe, demoniczne sługi zwane Dewami każdego dnia usiłowały zwieść na manowce wyznawców Ormuzda. Hafernes wiedział o tym, dlatego też umyślnie wybrał kipiącą złą energią Szkarłatną Pustynię na miejsce swego wielkiego objawienia. Wyda się Arymanowi i jego Dewom niczym zwierzę na rzeź, oprze ich okrutnym pokusom, co zwróci uwagę Ahury Mazdy i wreszcie odnajdzie Najwyższą Prawdę. Ów pomysł był doskonały. Zrodził się w jego umyśle, podczas gdy gnuśniał jako doradca u boku Cyrusa, króla królów, władcy imperium Achemenesa. W czasie jednej z ceremonii ku czci wiecznego ognia – syna Ahury Mazdy – głowę Hafernesa nawiedziło niespodziewane olśnienie. Jak gdyby sam święty ogień wybrał go i zadecydował, iż właśnie ten skromny, pozornie niewiele znaczący człeczyna stanie się nowym Zaratusztrą.
Z zamyślenia wyrwała Persa kłębiąca się na horyzoncie burza piaskowa. Silny wiatr, który najczęściej zwiastował nadejście pyłowego chaosu nie pojawił się. Ściana piasku po prostu wyrosła jak spod ziemi. Mędrzec wiedział, że burza była spaczonym wytworem mrocznej magii Arymana.
– A więc zwróciłem w końcu jego uwagę. Wspaniale! Wiedz, iż nie boję się ciebie i twych podstępnych sztuczek, duchu mroku. Stawię ci czoło i wyjdę z tej batalii zwycięsko, albowiem jestem wybrańcem potężnego Ahury Mazdy! – krzyczał Hafernes na cały głos.
Zapału oraz determinacji mędrca nie podzielał jego wielbłąd. Zwierzę niespodziewanie zatrzymało się i nie chciało iść dalej, mimo licznych ponagleń jeźdźca.
– Ach, upartyś prawie tak samo jak ja – rzekł Pers, zdając sobie sprawę, że krzykiem czy smagnięciami powrozem nie zmusi wielbłąda do posłuszeństwa. Zeskoczył z wierzchowca i na własnych nogach pobiegł w stronę burzy piaskowej. Gnał z okrzykiem triumfu na ustach, niczym dzielny wojownik armii Cyrusa gotów wyrżnąć w pień stawiających zajadły opór wrogów imperium. Wir piachu szybko go zasnuł, zdołał jednak w porę osłonić twarz ręką. Przeszedł kilka kroków, po czym szkarłatne piaski nagle zaczęły go wciągać. Kolejna sztuczka Arymana. Hafernes usiłował jakoś się wydostać ze sprytnej pułapki nikczemnego boga, lecz na próżno. W kilka chwil pustynia pochłonęła perskiego mędrca w całości.
Ku własnemu zaskoczeniu wciąż żył. Gdy na powrót otworzył oczy, nie znajdował się na pustkowiu, lecz w przestronnej jaskini. Prędko wstał na równe nogi, podniósł swój kostur i ruszył naprzód. Po chwili stanął, spojrzał na sklepienie groty. Było litą skałą.
Jak zatem się tu znalazłem? – pomyślał. Teraz był całkowicie pewien. Został poddany kolejnej próbie. Przez Ormuzda czy Arymana? Tego nie wiedział. Być może przez obu bogów. Postanowił iść dalej z nadzieją na odnalezienie wyjścia ze skalnego więzienia. Niewiele czasu upłynęło mu na pieszej wędrówce, gdy usłyszał dochodzący z oddali głos, wołający go po imieniu. Na początku wielki strach ogarnął mędrca, jednak po chwili zastanowienia zdecydował się podążać za nawoływaniem. Hafernes miał wrażenie, że zimne korytarze jaskini ciągną się w nieskończoność, a głos wciąż pozostawał tak samo odległy. Wiele piasku przesypało się w klepsydrze Pana Czasu, nim Pers dotarł do celu. Była to kolejna przestronna pieczara o sklepieniu przyozdobionym licznymi sopleńcami. Na środku groty płonął lazurowy ogień. Zdezorientowany Hafernes nie usłyszawszy ponownie nawołującego go głosu, zapytał:
– Czy jest tu ktoś?
Nie otrzymał odpowiedzi. Podszedł więc do dziwnego płomienia i przyjrzał mu się. Płonął na litej skale, nie unosił się także z niego dym. Mag padł na kolana, gdyż wiedział, że oto przed oczyma ma Atara – najświętszy ogień. Wstał i kiedy wyciągnął lodowatą dłoń w stronę cudownego zjawiska, usłyszał niespodziewane:
– Nie dotykaj!
Mędrzec odskoczył jak oparzony. Szukał wzrokiem posiadacza tajemniczego głosu, lecz nie potrafił dostrzec nikogo.
– Głupcze, to ja! Jestem płomieniem, na który patrzysz i którego próbowałeś dotknąć. Myślałeś, iż święty w twoim mniemaniu żar cię nie sparzy? Zabawne. – Usłyszał ponownie, w istocie to ów niezwykły ogień do niego przemawiał.
– Kim lub czym jesteś? Aszą, strażniczką prawdy, służebnicą Ahury Mazdy? A może niegodziwym Dewą na usługach Arymana? – zapytał Hafernes skonfundowany.
– Noszę wiele imion, wszystkie nadał mi twój gatunek. Ormuzd, Aryman, Marduk, Jahwe, Ozyrys, Baal, Set, Zeus, Enlil. Nazywaj mnie, jak chcesz – odrzekł boski płomień.
– Nie rozumiem. Jesteś wszystkimi bogami świata? Jesteś jeden, a ich jest mnóstwo.
W odpowiedzi usłyszał śmiech dochodzący z tańczących wesoło płomieni. W jednej chwili lazurowy ogień wystrzelił w górę, by następnie opaść i zmienić się w roztaczającego słoneczny blask, brodatego starca w łachmanach.
– Przybrałem nieco mniej zadziwiającą postać, ponieważ widzę, że już teraz twój ograniczony umysł nie jest w stanie pojąć mej istoty.
– To niesamowite! Jesteś prawdziwym bogiem! Nareszcie! Błagam, zdradź mi swoje największe tajemnice. Chciałbym doświadczyć wielkiego objawienia jak prorok Zaratusztra – gorączkował się Hafernes.
– Ach, tak, mówisz o tym dziwacznym staruszku w białych szatach, który jakiś czas temu tak jak ty błądził po pustyni? To nie było żadne objawienie. Opowiedziałem mu nieco o sobie i mnie podobnych, a on nie mogąc niczego zrozumieć, wmówił sobie jakieś głupstwa.
– Jak to? Jak śmiesz obrażać tak świętego męża?!
– Dobrze, dobrze, przestań krzyczeć, niczego tym nie wskórasz. Pozwól, że wyjaśnię ci wszystko, a potem zdecydujesz o swoim losie.
Pochodzę z innego świata, świata nieśmiertelnych. Sprowadziłem cię tutaj, gdyż potrzebuję twojej pomocy w wykonaniu powierzonego mi zadania. Mym celem jest ustanowienie w świecie ludzi nowego porządku.
– W jaki sposób?
Na twarzy niezwykłego bytu pojawił się uśmiech.
***
W Pasargadach – stolicy rozkwitającego perskiego imperium – panowała napięta atmosfera. Król Cyrus dzień temu ogłosił rozpoczęcie przygotowań do wyprawy na Babilon. Wspaniałe zwycięstwo nad Lidyjczykami nie wystarczyło, by nasycić wciąż rosnące ambicje władcy. Z tarasu swego pałacu Cyrus obserwował szykujących się żołnierzy. Myślał o nadchodzącym triumfie. Z krainy idei niespodziewanie sprowadził go kapłan.
– Królu królów, mędrzec Hafernes pragnie się z tobą widzieć – odezwał się nieśmiało.
– Co takiego? Mój były doradca? Byłem pewien, że już dawno zabiła go pustynia – zdziwił się Cyrus.
Prędko pobiegł do apadany, gdzie nieoczekiwany gość już na niego czekał. Rozsiadł się wygodnie na złotym tronie władcy i wodził beztroskim wzrokiem po portykach sali.
– Wspaniały tron, prawda? – rzekł król.
– Zaiste – odparł sucho Hafernes.
– Co tutaj robisz? Myślałem, że nie żyjesz. I jak ominąłeś moje straże?
– Przybyłem porozmawiać, Cyrusie. A co do strażników to bardzo proste. Wystarczy posiadać boską moc.
W tym momencie mędrzec nagle zniknął i w mgnieniu oka pojawił się za plecami władcy. Król królów nie mógł wyjść z podziwu. Za wszelką cenę pragnął dowiedzieć się jak to możliwe.
– Mój drogi, naiwny Cyrusie – rzekł Hafernes. – Me niezwykłe umiejętności to po prostu przyszłość. Nie tylko Persji, ale i całej ludzkości. Dokonałem niesamowitego odkrycia na Szkarłatnej Pustyni. Spotkałem potężną istotę twierdzącą, iż jest wszystkimi bogami świata. Podarowała mi ona cząstkę swej mocy w celu przeprowadzenia na naszej rasie pewnej próby. Nie zrozumiałem wszystkiego z tego co mówiła, ale wiem, iż to początek nowej ery dla ludzi. Koniec z wiarą w bogów. Możemy sami sobie stać się bogami. Spójrz tylko.
Mędrzec machnął ręką i z jego dłoni wystrzeliła płonąca kula ognia, która w mgnieniu oka zniszczyła jedną z kolumn sali tronowej. Następnie uniósł drugą dłoń, i filar na powrót stał się całością.
– Dzierżąc taką potęgę, mógłbyś sam błyskawicznie rozgromić Babilończyków. To jest właśnie Asza Wahiszta, o której mówił Zaratusztra – dodał Hafernes.
Cyrus nie odpowiedział. Rozmyślał dłuższą chwilę nad niecodzienną sytuacją, po czym odparł:
– Byłbym skończonym głupcem gdybym nie wziął pod uwagę wszystkich aspektów twego rozumowania, Hafernesie, lecz niestety po namyśle twierdzę, iż cała ta idea jest wielce niedorzeczna. Cel istnienia ludzi to osiąganie wielkich rzeczy mimo osłabiających ich okowów śmiertelności. Stoimy w opozycji do istot o boskich mocach. I powinniśmy stać do końca świata, gdyż taka nasza rola w odwiecznym porządku wszechrzeczy. Niczego nie zrozumiałeś z nauk proroka, jeśli szczerze wierzysz, że przeznaczona nam nieograniczona moc.
Dawny doradca króla próbował protestować, jednakże władca natychmiast go uciszył. Mędrzec był wściekły, Cyrus widząc jego gniew rozkazał mu odejść i wrócił do obserwacji swych żołnierzy.
– Po twej nietęgiej minie domyślam się, iż perski władca nie dał się przekonać – rzekł nieśmiertelny pod postacią staruszka.
– Nie. Zawiodłem – odparł Hafernes.
– No, cóż. Trudno. Widocznie ludzkość nie jest jeszcze gotowa. Zabieram podarowaną ci moc i wracam do swoich.
Jednym, delikatnym ruchem dłoni istota pozbawiła mędrca wszystkich niezwykłych umiejętności.
– Wrócę tu za dwa tysiące lat. Może wtedy zdecydujecie się zaakceptować nowy porządek. Żegnaj, Persie. Niech ci się wiedzie – powiedział nieśmiertelny i zniknął.
Hafernes milczał. Był zdruzgotany. Stracił wiarę, nadludzkie moce, szacunek swego władcy i czas. Nie miał pojęcia, co począć dalej. Jedynym, co mogło mu teraz pomóc był dzban dobrego wina.
***
– To tutaj, Szkarłatna Pustynia – rzekł nomada, wskazując rozciągające się przed nim czerwone piaski.
Czwórka poszukiwaczy skarbów rzuciła koczownikowi mieszek złotych monet i pognała na swych wielbłądach w stronę złowieszczo wyglądającego pustkowia.
– Uważajacie na siebie, nikt nie powrócił stamtąd żywy. Prawie nikt. Ja wróciłem i bardzo żałuję – krzyczał nomada za oddalającymi się awanturnikami. Ci jednak nie słuchali. Dawny mędrzec poszukujący prawdy ponaglił swego wierzchowca i zawrócił do oazy.