W knajpie nieopodal dworca można było zawiesić topór, choć z uwagi na opary absyntu i wina pewnie dość szybko pokryłby się rdzą. Poza tym topory, podobnie jak każda inna broń, były od lat zakazane.
– Ależ nadęty gnojek wybrał miejsce na spotkanie! – szepnęła wściekła Wiwe, torując sobie drogę za pomocą mosiężnego obuszka.
Była wysoka i żylasta, a ogromne zielone oczy błyszczały groźnie. Emanował z niej gniew, dlatego mimo kłębiącego się tłumu, krok za krokiem przepychała się w stronę baru. Od razu wiedziała, że nieznajomy przystojniak był tym, kogo szukała.
Siedział na wysokim zydlu z drewna, rozparty jak na miękkiej sofie. Jego złociste włosy falowały, poruszane strumieniem powietrza ze szczeliny wentylacyjnej. Odziany był w krótką, żółtawą tunikę, czarną skórzaną kurtkę z ćwiekami i sandały. Jego szyję i przeguby zdobiły bransoletki zbudowane z dziesiątek złotych promieni.
Geje z mojego biura omdleliby z zachwytu – pomyślała, zerkając na pokryte brokatem umięśnione ramiona i uda.
Nie chciała przyznać, że sama nie może oderwać od niego oczu.
– To ile w końcu było zadań Heraklesa? – spytała dla formalności.
– Tuzin w każdym pokoleniu – odparł z olśniewającym uśmiechem.
Nawet w jego źrenicach lśniły złociste drobinki.
Wiwe poczuła, że trzepocze rzęsami jak zauroczona nastolatka, więc zacisnęła zęby i spytała, nieco zbyt kategorycznie:
– Jesteś jego potomkiem?
– Tak, ale również Słońca – dawcy życia! – odparł zadowolony z siebie, szczerząc się w uśmiechu, który na moment nadał mu wygląd wioskowego idioty.
– Raczej Zeusa – burknęła.
– Chyba wiem lepiej…
– Dobra, nieważne – westchnęła, wywracając oczami. – Czy jesteś w stanie otworzyć największe wrota?
Omiótł wzrokiem jej sylwetkę.
– Nie powiedziałbym, że potrzebne są wielkie – mruknął, unosząc brwi i upił łyk z cynowego kielicha.
– To nie ja mam przez nie przejść.
– To, co to ma być, autobus?!
– Może wystarczy… – zawahała się.
– Jak daleko mamy się cofnąć?
– Jak cię zwą? Masz synów? – odpowiedziała pytaniami.
– Mam na imię Tessalos. Cóż, wiem o trzech… – Kurier wypiął pierś i popatrzył na nią wzrokiem zdobywcy.
– Jutro?
– Dziewczyno, aleś ty niecierpliwa! Potrzebuję trzech dni na przygotowania!
– Podwoję stawkę!
– Jeszcze nie powiedziałem, jaka będzie!
– No to podwoję – wydęła wargi i spojrzała na niego wyzywająco.
Potem otuliła się szczelnie płaszczem z miękkiej, zielonkawej wełny i wyszła.
***
Noc była pochmurna. Wiwe miała na głowie koci kask, ale mimo to widziała niewiele. Skorzystała z podpowiedzi przyjaciółki i na wszelki wypadek skryła się w krzakach pachnącego jaśminu. Rośliny dawały zasłonę przed wzrokiem i węchem ewentualnego wroga.
Skóra przyjaciółki była ciepła i aksamitna, jak otaczająca je ciemność. Serce dziewczyny zabiło żywiej, mimo że do tej pory uważała się za nudną heteryczkę. Piękna przyjaciółka wybrała Wiwe, nadała sens jej życiu i sprawiła, że poczuła się kimś naprawdę wyjątkowym.
Przeciągły gwizd wyrwał ją z rozmyślań, sprawił, że podskoczyła wystraszona i ostrożnie zbliżyła się do skały.
– Tessalos? – spytała.
– Jestem – odparł – zaraz przygotuję przejście. Tylko muszę wiedzieć, jak daleko chcecie się zapuścić. Co to będzie, wieczór panieński w latach dziewięćdziesiątych?
– To ktoś wybiera się tam dla rozrywki?!
– Przeważnie… Jedni jadą popływać na dmuchanych flamingach, pić drinki z plastikowymi słomkami. Wielu tęskni za zakazanymi produktami odzwierzęcymi. No, a wojskowi wyskakują na wojny. Im w sumie wszystko jedno, czy wędrują z Aleksandrem Macedońskim, czy kierują Pe-8, ważne żeby se połomotać. Sam się parę razy skusiłem… sapnął zadowolony, nie wyjaśniając czy ma na myśli łomotaninę, czy flamingi.
– Myślałam, że to zawsze ma jakiś głębszy sens.
– A twoje przejście ma?
Kiwnęła głową, mimo że wiedziała, iż nie mógł tego zobaczyć.
Tessalos zręcznie wspinał się na skałę, rysując szerokim pędzlem świetlistą smugę.
W miarę postępów prac, robiło się coraz jaśniej. Skała lśniła złocistym blaskiem.
– Chcesz sobie wypowiedzieć zaklęcie?! – spytał, obejmując ją ciasno.
Poczuła na uchu ciepły oddech i równocześnie motyle w brzuchu.
– Nie znam zaklęć. – Zrzuciła jego dłoń gwałtownym szarpnięciem ramienia.
– A sezamie otwórz się? – Niezrażony błysnął uśmiechem.
– Ali to też potomek Heraklesa?
– No, a jak! A ci twoi podróżnicy chyba jacyś nieśmiali. Coś tam szeleści w krzakach, ale nikt nie wychodzi. Trzeba ich trochę zachęcić? Jaki pan taki kram…
– Wszystko w swoim czasie! Otworzysz wreszcie?! – spytała kategorycznie.
Mężczyzna stanął na szeroko rozstawionych nogach, uniósł ręce i krzyknął:
– Otwórz się!
Odcięta światłem skała powoli zjechała w dół, jak winda, odsłaniając szeroką na pięć i wysoką na dziesięć metrów szczelinę.
– Gotowe! – sapnął zadowolony z siebie Tessalos. – Skoro nie przechodzisz, to może dasz się porwać na tańce? – wyciągnął do niej dłoń.
– Chyba nic z tego nie będzie – westchnęła ze szczerym żalem.
Do skalnej szczeliny podeszła złocista smoczyca. Przytuliła głowę do piersi Wiwe. Dziewczyna pieszczotliwym gestem pogładziła łeb gada.
– To jest Gracja – przedstawiła.
Kurier gapił się na smoka z rozdziawioną gębą. Dzięki temu Wiwe przestała gapić się na niego.
– A po cóż ona chce wracać do przeszłych światów?! – wykrztusił wreszcie.
– Najwyższa komisja żywieniowa odrzuciła nasze podanie o przydział mięsa żywych istot. Niestety na diecie opartej o rośliny strączkowe Gracja nie czuje się dobrze. Dzięki tobie cofnie się do czasów, kiedy na ziemi było wiele smoków. Pragnie znaleźć sobie partnera – szepnęła, czując że się rumieni. – To bardzo ważne – dodała z zapałem.
– To zawsze jest bardzo ważne, kotku! – Po początkowym szoku mężczyzna znowu pozował na wyluzowanego cwaniaka.
– Wierzymy, że im więcej będzie w przeszłości smoków, tym mniej rycerzy, a co za tym idzie wojen. Może dzięki przenosinom Gracji, świat zyska równowagę. Rozumiesz, będzie lepszy i bardziej ekologiczny. Dla nas wszystkich…
– Dobra – mruknął przeciągle. – Idziesz z gadziną, czy skoczysz się ze mną zabawić? Bo wiesz, chodzę w lnianych portkach, jem burgery z soczewicy, ale szczerze?! Te wszystkie eko-bzdury nie bardzo mnie kręcą.
– To prawda – mruknęła zamyślona. – Ciebie to już wcale nie dotyczy…
Spojrzał na nią zdziwiony, nie wiadomo czy odmową wspólnej zabawy, czy niezrozumiałymi sentencjami.
Smoczyca skoczyła wdzięcznie w stronę szczeliny. Pochyliła się nad mężczyzną i ostrożnie powąchała jego głowę.
– Zapewniłem przejście, ale nie zamierzam się zaprzyjaźniać z potworami – burknął, cofając się nieco zbyt gwałtownie. – Wiesz, może we mnie obudzić instynkt przodka i nie będzie przeproś! – dodał szybko.
Gracja rozwinęła na całą szerokość cienkie, błoniaste skrzydła. Ryknęła przeciągle, po czym odgryzła mu głowę. Złapała martwe ciało potomka herosa i bez wahania skoczyła w przeszłość.
– Musisz jej wybaczyć, samica przynosi samcowi podarunek, żeby zapewnić sobie jego uczucie – wyjaśniła Wiwe leżącej w trawie głowie.
Okolone ciemnymi, gęstymi rzęsami oczy młodzieńca, wciąż jeszcze mrugały.