- Opowiadanie: AHTKasprzyk - To, co wykrzyczy wiatr

To, co wykrzyczy wiatr

Dzień dobry wieczór. Opowiadanie to, będące częścią eksperymentalnego dla mnie, luźnego cyklu, budującego zaczarowany świat Abhainn, chcę oddać Wam wraz z prośbą o szczerą, konstruktywną krytykę. Zwykle nie piszę historii rozgrywających się w światach, w których magia odgrywa wielkie znaczenie i powoduje Dziwne Rzeczy™, a tym bardziej takich historii, które mają w sobie mieszać sceny obyczajowe z nastrojem właściwym legendom, na ten więc tekst spoglądam z dużą dozą niepewności i mam nadzieję, że Wasze uwagi pomogą mi z tą niepewnością się rozprawić. Bardzo dziękuję każdemu, kto zdecyduje się na lekturę!

Tekst przez moją znajomą został nazwany baśnią i porównany do żywotu jakiegoś świętego. I o tym właściwie opowiada, o postaci, do której w innych opowiadaniach z tego świata zwracają się bohaterowie z prośbami o opiekę, jako do istoty znanej im z legend, choć będącej w rzeczywistości zwykłą osobą.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy V

Oceny

To, co wykrzyczy wiatr

Uniosła wzrok w idealnym momencie, by ujrzeć jak jej brat schodzi ze schodów prowadzących między gwiazdy. Za grubymi murami pałacu szalała wichura, wprawiając je w drżenie; gdzieś na zewnątrz świat wyciągał ramiona ku pierwszym kolorom brzasku.

– Co z nią? – spytała, bezskutecznie próbując nadać głosowi ciężar troski.

Młodzieniec wzdrygnął się, jakby dopiero teraz zauważył kobietę. Jego proste, jasne włosy opadały na twarz jako świadectwo nieprzespanej nocy; koszulę miał krzywo zasznurowaną, oczy podkrążone.

Przez chwilę w milczeniu wpatrywał się w siostrę, która w sączącej się zza okiennych kotar szarości świtu wyglądała niczym duch.

– Cierpi – odparł krótko.

Zagryzła wargę niemal do krwi, ale szybko dotarło do niej, co robi i rozchyliła usta, wyprostowała się, odrzuciła złociste włosy na plecy. Ta cała sytuacja nie była warta jej bólu, choćby najmniejszego.

Poczekała, aż chłopak usiądzie obok.

– Braciszku… Czemu Stwórcy pozwalają nam dźwigać to brzemię?

Potarł kark. Nie musiał odpowiadać, by wiedziała, że nie podoba mu się to pytanie. Od zawsze bronił Gapir, nawet gdy, dorastając, zaczęła się od nich oddalać i ranić swoją niewdzięcznością. Wyrozumiałość względem jej wybryków zakorzeniła się w nim tak głęboko, że byłby pewnie gotów bronić dziewczyny choćby i teraz, mimo tego, że tej nocy okradła ich ze spokojnego snu i prawie skaziła wspaniały dom ich rodziców niezmywalnym piętnem haniebnej śmierci.

Ta miłość była niszcząca, nieracjonalna i zupełnie nie podobała się Wedrze.

– Medyk mówi, że to po prostu choroba.

Uniosła brodę, nie próbując nawet stłumić pogardliwego prychnięcia. Może, jak pomyślała, gdy będzie z nim brutalnie szczera, jej brat w końcu przejrzy na oczy.

– Choroba? Czy ja lub ty, gdy chorowaliśmy, będąc dziećmi, stanowiliśmy taki ciężar dla naszych rodziców? Czy choroba może znikać na całe dnie, a potem wracać jak kaprys? Czy słyszałeś kiedykolwiek o kimś, kto chce wyrwać z siebie chorobę, plamiąc nią wszystko dookoła? Gdyby była chora nie krzyczałaby tej nocy, Kunar, lecz umarła po cichu albo pokornie pozwoliła sobie pomóc. – Pokręciła głową. – Choroba osłabia danego człowieka, a nie dotyka wszystkiego, co go otacza.

Spojrzał jej przelotnie w oczy.

– Może ta właśnie dotyka.

Złagodniała. Czasem bywał zaślepiony, to prawda, ale wciąż był jej małym braciszkiem, który uginał się właśnie pod ciężarem trosk. Chciałaby mu ulżyć. Był stanowczo za wrażliwy, gdy chodziło o Gapir.

– W porządku. Medyk mówi, że to po prostu choroba – powtórzyła. – Czemu więc jej nie wyleczy?

Otworzył usta, by odpowiedzieć, ale w tym momencie zadźwięczała balustrada schodów okalających wznoszącą się pośrodku sali kolumnę. Unieśli jednocześnie głowy.

W ich stronę powoli schodził młody mężczyzna. To korale zdobiące jego długie, czarne włosy przed chwilą uderzyły o zdobioną poręcz. Podchwycił ich spojrzenia już z daleka i uśmiechnął się pokrzepiająco. Przez chwilę, patrząc z góry, na tle sufitu malowanego na wzór nieba, w sączących się z wysokich, zasłoniętych częściowo okien pierwszych promieniach słońca, wyglądał jak bóstwo; jak pomoc zesłana przez Stwórców po najtrudniejszej z nocy. Jego złocista skóra skrzyła się niemal jak otaczające go podobizny gwiazd zdobiące ciemne sklepienie.

Gdy stanął na czarnej posadzce, w cieniu, wrażenie natychmiast minęło.

Wedra poderwała się z pufa.

– Leighi. – Pozdrowiła go skinieniem głowy.

On skłonił się znacznie głębiej, świadomy swojej pozycji wobec dziedziczki jednego z Kamieni. Nie powstrzymało go to jednak przed dyskretnym zmierzeniem wzrokiem prostej, białej sukienki, którą kobieta narzuciła w pośpiechu na siebie, gdy w nocy zbudziły ją krzyki.

– Nic aktualnie nie zagraża życiu Gapir, ale nie obiecuję, że nic jej nie będzie – rzekł, gdy w końcu się wyprostował i spojrzał Wedrze w oczy. – Wszystko zależy teraz od jej własnych sił. Jedynym, co możecie zrobić, jest bycie dla niej, gdy będzie tego potrzebować.

Kobieta uniosła brwi z powątpiewaniem.

– Czy Gapir jest według ciebie chora? – spytała wprost.

– Tak. Nie mam co do tego wątpliwości.

Rzuciła spojrzenie bratu. Siedział na pufie, wczepiając dłonie we włosy, i pusto wpatrywał się w posadzkę.

– Czemu więc… – Na powrót zwróciła się do medyka. Nie zauważyła, że zadrżała mu grdyka, gdy odzyskał jej spojrzenie. – Czy da się ją wyleczyć?

Mężczyzna potarł czoło.

– Obawiam się, że nie wiem. Ja nie mogę już niczego dla niej zrobić.

– Tak myślałam.

Usłyszał zrezygnowanie w jej głosie i spróbował ciepło się uśmiechnąć. Współczuł Wedrze całym sercem tej sytuacji, tej nieprzespanej nocy. Znowu, mimowolnie zahaczył wzrokiem o zwiewną sukienkę i złote pukle spoczywające na bladych ramionach.

– Chciałbym dowiedzieć się jeszcze, kiedy dokładnie ją znaleźliście – poprosił cicho. – I jak Gapir zachowywała się wcześniej.

Kunar drgnął i uniósł głowę, zwracając na siebie uwagę Leighiego, przez co ten nie spostrzegł jak kobieta przewraca oczami.

Przez chwilę młodzieniec milczał, jakby zbierał siły.

– Obudziłem się w nocy na moment – wychrypiał w końcu. – Prawdopodobnie zaraz zasnąłbym z powrotem i nawet tego nie pamiętał, ale usłyszałem dobiegający zza ściany szloch. – Odgarnął z twarzy włosy. – Gapir już od kilku dni nie czuła się najlepiej, nie wychodziła z komnaty i pomyślałem, że może coś się stało, że może… będę potrzebny. Gdy wszedłem do jej komnaty, na ziemi już… Już…

– Była krew – dokończył łagodnie Leighi. – Rozumiem. Jak Gapir zareagowała, gdy cię zobaczyła?

– Wyglądała jakby się ocknęła ze snu. Była przestraszona.

– Była wściekła, że jej przerwałeś – poprawiła chłodno Wedra.

Medyk rzucił jej krótkie, niepewne spojrzenie.

– Nieprawda – zaprotestował Kunar. – Była zdezorientowana. Krzyczała na mnie, żebym wyszedł, żebym zostawił ją w spokoju, puścił, ale myślę, że nie wiedziała jak inaczej się zachować. Myślę, że nie do końca mogła zapanować nad sobą.

– Czuła wstyd, ale jest ci wdzięczna, że zareagowałeś – zapewnił Leighi.

Chłopak uśmiechnął się z widocznym trudem.

– Musicie teraz pozwolić jej odpoczywać. – Medyk zwrócił się do kobiety. – Może nie narzucajcie się jej, ale bądźcie czujni i, gdyby działo się cokolwiek… – Urwał, bo dostrzegł lodowate spojrzenie Wedry.

– Nie spodziewałam się po tobie takich słów.

Zmieszał się.

– Naprawdę jej bronisz? Chcesz żebyśmy jeszcze specjalnie się dla niej starali? Czy nie widzisz, w jakim on jest stanie? – Kobieta wycelowała palcem w brata. – Nie to powinno cię bardziej zaniepokoić?

Leighi odchrząknął i nerwowym ruchem poprawił włosy. Zastukotały wplecione w nie korale. Kiedy opuszczał komnatę Gapir, spodziewał się, że u podnóża schodów czekać go będzie trudna rozmowa, ale liczył na zgoła co innego; na strach, troskę, może załamanie.

Przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, więc tylko utkwił wzrok w malinowych ustach Wedry. Szybko jednak, z pewnym żalem, pojął, że jako medyk wcale nie musi szukać niczyjej aprobaty, tylko dbać o powierzonych mu ludzi. Odetchnął.

– Rozumiem, że to trudne. To nie jest coś, na co działają leki, zioła, czy choćby coś, co umiałbym nazwać, jednak nie znalazłem w tej dziewczynie ani krzty złej woli.

Wedra cofnęła się, mierząc Leighiego wzrokiem tak nieprzychylnym, że poczuł, jak ten wzrok miażdży mu serce. Odwróciła się ku zacienionej głębi sali i zamaszystym ruchem odrzuciła włosy na plecy.

– Dziękuję, że przybyłeś tak szybko. Wybacz, że zmarnowaliśmy twój czas, Leighi.

Mężczyzna zmrużył oczy.

– To przecież moja praca – odparł, gotowy tłumaczyć.

Wedra jednak już na niego nie spojrzała.

Westchnął bezgłośnie i skinął Kunarowi na pożegnanie.

– Gdybyście potrzebowali czegokolwiek, możecie mnie wezwać w każdej chwili – zapewnił najszczerzej jak potrafił.

Potem wyszedł z pałacu. W promieniach porannego słońca jego skóra znów zalśniła niczym złoto. Wiatr targnął włosy i zagrał na wplecionych w nie koralach.

***

Kiedy to wszystko się zaczęło?

Może tamtego dnia, gdy dotarła do Kamarty wieść o statku, który zatonął? A może już później – na żyznej glebie żałoby, gdy głowę otulała srebrzysta tkanina, a córka odmówiła udziału w pielgrzymce, podczas której miała znaleźć rzekę szepczącą imię matki? Bała się, że odnajdzie źródło w głębi lądu, a przecież Hojre tak kochała morze…

A może jeszcze później, gdy chciała wyrosnąć na Hojre, ale jej nie wychodziło? Gdy dotarło do niej, że po abhainnskiej ziemi nie będzie już stąpać kobieta taka, jak ona? Że nie jest w stanie udźwignąć jej dziedzictwa…

A może… A może to zaczęło się znacznie wcześniej, urodziło wraz z nią lub wyrosło z pierwszym zębem, jeszcze gdy Hojre była obok? Wzrastało jak chwast, dusząc kwiaty dobrej woli, starania matki i nie było wcale sensu w szukaniu winy w żałobie?

Gapir zamrugała. Czuła wilgoć pod powiekami i liczyła, że uda jej się zapłakać, lecz nie potrafiła. O ileż lepiej byłoby, gdyby łzy porwały jej myśli i znów nadały im nurt – nieważne czy właściwy, ale wolny, rwący, meandrujący… Jakikolwiek!

Przed oczami dziewczyny zamajaczyło wspomnienie.

Ta sama komnata – tak samo zapełniona przez Hojre księgami, z tym samym łożem, tym samym oknem wychodzącym na zalewany światłem ogród – lecz jeszcze obca. Ona – Gapir, córka, leżąca twarzą w dół na stosie niemożliwie wręcz miękkich poduch; i Hojre – piękna kobieta o wyrazistych oczach, stanowczych rysach, z długimi, czarnymi jak sadza włosami, tak gęstymi, że przypominały grzywę i otulały jej postawną sylwetkę niczym płaszcz. Najsłynniejsza podróżniczka z Abhainn, nieposkromiona poszukiwaczka przygód, teraz zdecydowanie zbyt poważna. Stała w progu, wsparta o framugę i patrzyła, jak dziecko krzyczy w poduszkę.

Całą tę scenę spowijało światło i gniew – uczucie już niestety obce Gapir, zbyt jasne i wyraźne, zbyt oswobadzające.

To był jej pierwszy dzień w Kamarcie, przeddzień kolejnej wyprawy Hojre. Gapir pamiętała, że choć kochała odwiedzać ten pałac, że choć uwielbiała jego sale i wypełniające je malowidła, tamtego dnia nie mogła go znieść. Hojre patrzyła na nią bez wyrazu, ale była tak bliska, że dziewczynka nie potrzebowała min oraz słów, by czuć płynące ku niej miłość i troskę.

Kobieta postąpiła w głąb pokoju i usiadła na skrzyni na ubrania.

– Pamiętasz słowa? – spytała enigmatycznie, a na dźwięk jej głębokiego głosu dziecko natychmiast zamilkło.

Nie musiało odpowiadać.

Wiatru synowie i córy – wy, którzy szumicie wśród traw, szalone w pędzie wichury, podmuchy sunące przez świat – podnieście ze mną swe głowy. Niech każdy z nas dobędzie głos, wyrzeźbmy razem świat nowy. W naszych rękach leży nasz los… – zanuciła kobieta. Uśmiechnęła się ciepło. – Twój ojciec był doskonałym poetą.

Był.

– Jesteś jak wiatr, Gapir.

Jakby na dźwięk tych słów zadrżały przywieszone przy oknie kotary. Gdzieś z daleka, spod murów Kamarty przypłynął radosny śpiew dziecka idącego po wodę.

– Jak wiatr – powtórzyła bezgłośnie Gapir, odwracając twarz w stronę okna. Hojre nie mogła tego dojrzeć.

– Jesteś łagodna, niczym nadmorska bryza. Wiesz… Patrzyłam jak tańczyłaś w ogrodzie przy naszym domu, a teraz będę patrzeć jak tańczysz w ogrodach Kamarty. Ludzie uśmiechają się na twój widok. Jest w tobie tyle delikatności, córeczko, ale… tak jak i wiatr, bywasz porywista.

Zamilkła na moment. Gapir zastanowiła się wtedy czy u podnóża kręconych schodów czekają Kunar i Wedra, zmartwieni jej wybuchem, i czy ich matka, siostra jej ojca jest tam teraz z nimi.

– To dobrze, Gapir – podjęła Hojre. – To też niesie dużo dobra! Wichura ma moc sprawczą, jest artystką. Może się sprzeciwiać, kształtować ziemię jak zechce, a taka moc w rękach dobrego człowieka jest najcenniejszym darem. Wichura może pokonywać przeszkody, stawiać na swoim, podążać własną drogą. To ona napełnia żagle swym oddechem, by nowe lądy zostały odkryte. – Znów zrobiła pauzę, zerknęła za okno, na oślepiająco jasne niebo, po którym sunęła gwałtownie zmieniająca kształt chmura. – Jak wiesz, wichura jest naturalna, dobra i potrzebna, lecz bywa też niszcząca.

Mała Gapir zacisnęła mocno powieki. To samo zrobiła teraźniejsza Gapir, starsza o dekadę, której po dziecięcej burzy włosów został tylko cienki warkoczyk na karku, której rumiane policzki wraz z wiekiem pobladły i zapadły się, która tylko oczy miała wciąż te same, tak samo umiarkowanie przygasłe i jednocześnie tak samo umiarkowanie bystre.

Czy to, co Hojre powiedziała później, miało z obecnej perspektywy jakiekolwiek znaczenie? Wszak czy Leighi nie mówił tej nocy czegoś podobnego, a Gapir nie potrafiła mu uwierzyć, choć wiedziała, że jest dobrym oraz wykształconym człowiekiem?

– Chcę żebyś zrozumiała, że jesteś jak wiatr, lecz nim wcale nie jesteś. Nie jesteś wichurą, która nie może się zatrzymać. Nie jesteś bryzą, która nie potrafi przyspieszyć. Czasem ulegasz temu, co niszczące, ale jeśli zechcesz, sama nigdy niszcząca nie będziesz. Masz wpływ na swój los, na to, co robisz i choćby kontrola zdawała ci się najtrudniejszym z zadań, choćbyś straciła ją na czas zbyt według ciebie długi, zawsze będziesz mogła ją odzyskać. Prędzej czy później. Nie daj sobie nigdy wmówić, że ster już ci się nie należy.

Te słowa były zbyt duże dla dziecka. Hojre chyba to wiedziała, zaokrągliła je świadomie, naznaczając ten dzień ciężką nauką, mając nadzieję, że słów tych Gapir nigdy nie zapomni. Podniosła się powoli, podeszła, usiadła na skraju łóżka. Jej smukła, lecz szorstka dłoń przeczesała czule ciemną czuprynę. Te słowa były trudne, lecz musiała je wypowiedzieć.

– Nie zawsze będę obok.

Czy ona wiedziała? Czy wiedziała co się stanie zaledwie kilka miesięcy później, że Gapir zostanie sama, a potem umrze także stryjenka i jej mąż, pałac zostanie bez panów i będzie się w nim błąkać trójka młodych ludzi, z których jeden nie będzie sobie wcale radzić?

Do komnaty wpadł podmuch wiatru. Prześliznął się po ogolonej głowie dziewczyny, jakby także chciał przeczesać czuprynę i zapomniał, że już dawno jej nie ma; poruszył luźno zwisające końcówki bandaża szczelnie owiniętego wokół chudych rąk, podniósł karty rozrzuconych po posadzce ksiąg, na których widniały brunatne plamy zasychającej krwi.

Gapir czuła porażającą obojętność, zarówno wobec jego poczynań, jak i minionej nocy, a nawet wspomnienia, które tak wyraźnie unosiło się w pomieszczeniu. Czy była to taka sama obojętność, jakiej doznała jako dziecko, po tych słowach, które powinny były ją przerazić? Nie potrafiła ocenić.

Czy zatem to wszystko zaczęło się już wtedy? Jeśli tak, to czemu od tamtej chwili dzieliło ją wiele dobrych momentów, wiele zabaw i śmiechu; wiele dni, podczas których zapominała jak to jest zamykać się w komnacie i każdą noc przeżywać jako najczarniejszą? Całkiem niedawno były przecież zwykłe poranki i najzwyczajniejsze wieczory, wytańczone z Kunarem melodie, wymalowane z Wedrą obrazy, zjedzone wspólnie posiłki i przeczytane samotnie książki… Jak miała uwierzyć Leighiemu, że to choroba, skoro ciemność wielu dni zdawała się jej decyzją?

Kiedy więc to wszystko się zaczęło?

Ani jedna łza nie chciała pokłonić się tej niewiedzy. Gapir wzięła rozedrgany oddech i wyciągnęła palce w kierunku spoczywającej przed nią drewnianej skrzyneczki. Gdy tylko dotknęła jej pokrytej wklęsłymi wzorami powierzchni, wieczko odskoczyło i po komnacie rozniosła się łagodna melodia kołysanki. Dziewczyna nie potrafiła się już nią zachwycać, lecz jako dziecko słyszała ją tak często, że umiałaby wygrać każdy składający się na nią dźwięk. Ta pozytywka należała do Hojre. Wyryte na ściankach morskie fale oraz przetarte rogi, melodia oraz ułożone do niej jako dowód miłości słowa – to wszystko należało do Hojre.

I choć kobieta dzieliła się nimi z córką każdego wieczoru, Gapir czuła się jak złodziejka, wsłuchując się teraz w melodię i głos matki mimowolnie rozbrzmiewający w pamięci.

 

Wiatru synowie i córy

– wy, którzy szumicie wśród traw,

szalone w pędzie wichury,

podmuchy sunące przez świat

– podnieście ze mną swe głowy.

Niech każdy z nas dobędzie głos,

wyrzeźbmy razem świat nowy.

W naszych rękach leży nasz los.

Nasz śpiew ku niebu poniesie

moc wiatru; ku ludziom nasz dech.

Wy, co samotnie idziecie!

Wy wszyscy! Wzmocnijcie ten śpiew!

Choć są wśród nas i zefiry

i rwące burzy ramiona,

i sztormu zdradzieckie wiry,

któż zechce uciec od grona,

gdy każdy w nim się odnajdzie?

Gdy każdy z nas głos tutaj ma?

Ze mną w wolności śpiewajcie,

nikt nigdy nie będzie już sam.

W harmonii, choć różne tony,

choć smutek tu pobrzmi, tam gniew,

pieśń moc ma, pieśń podniesionych.

Ku słońcu się niesie nasz śpiew!

Odsiejmy prawd ziarno od plew,

na kursie nie bójmy się trwać

– niech dalej się niesie nasz śpiew,

gdziekolwiek poniesie go wiatr.

 

Przewróciła się na bok, z trudem. Ciało miała ciężkie, jakby zamienione w kamień.

Wiatr zatańczył wśród ksiąg.

***

Błyskające chciwie białka oczu i dłonie nerwowo chowane w kieszeniach były tym, co Gapir najwyraźniej zapamiętała z wizyty wybranka Wedry. Milczała jednak przez cały czas, gdy spacerował z nimi po Kamarcie, gdy pożerał wzrokiem mury pałacu, misterną biżuterię ozdabiającą czoło, szyję i ramiona jej kuzynki oraz ją samą, nie jak przyszłą żonę, lecz niczym wystawione na widok nabywców rękodzieło. Nie odezwała się także, kiedy spożywał z nimi późne śniadanie i wypytywał o Kamień, kiedy ostentacyjnie prezentował swoje rozczarowanie tym, że nie może go zobaczyć, zupełnie jakby ten bezcenny relikt i dziedzictwo były dla niego zaledwie kuglarskim eksponatem.

Cały ten dzień nie rzekła ani słowa, bo widziała, jak Wedra patrzy na obiecanego jej mężczyznę. Odkąd tylko stanął on w progu pałacu, rozkwitała ze szczęścia coraz bardziej i bardziej. Nie widziała przez to niczego, co wywoływało u Gapir dyskomfort, lecz nie można było jej winić – możliwe, że poczuła się naprawdę ważna pierwszy raz od śmierci rodziców, odkąd dyskretnie odsunięto rodzeństwo od władzy, kryjąc się za wyjaśnieniem, że jest ono za młode, by podejmować decyzje wraz z członkami innych Starych Rodów.

Gapir bała się też wypowiadać swoje obawy z innego powodu – Wedra była na nią już wystarczająco zagniewana. Jakoś przeszła do porządku nad nieprzespaną połową nocy, ale jasno dała znać, że reszta doby należy do niej i nie życzy sobie żadnych problemów. Dlatego dopiero gdy pożegnali gościa i zasiedli do wieczerzy, dziewczyna dopuściła do siebie wszystkie zbierające się za dnia obawy oraz podejrzenia.

Było ich zdecydowanie za dużo.

Zerknęła niepewnie na Wedrę. Ta wciąż kwitła przejęciem. Szczebiotała coś do krzątającej się wokół stołu Marwy, służki. Obydwie wydawały się dosyć zadowolone z minionej wizyty i Gapir nagle dopadły wątpliwości, czy ma prawo mieszać się w czyjekolwiek szczęście. Zaczęła niechętnie skubać słodki placek i, maczając go w miodzie, milczała w dalszym ciągu. Gdzieś pod jej sercem, nieprzyjemnie gniotąc, osiadło jednak uczucie niepokoju. W końcu odłożyła placek na talerz, nie potrafiła przełknąć ani kęsa więcej.

Kunar także bawił się jedzeniem. Ogołocił kiść winogron, lecz zjadł ich zaledwie kilka – pozostałe układał na stole w spiralę, którą potem niszczył, by móc ułożyć ją znowu. I znowu.

I znowu.

Gapir obserwowała ten niekończący się proces. Kuzyn nie odstępował jej na krok przez cały dzień, nie spuszczał z oka odkąd tylko wyszła z komnaty. Była przez to zła na siebie, tym bardziej, że teraz wydawał się wykończony. Jakkolwiek podle się nie czuła, musiała jednak przyznać, iż nie jest ona jedynym źródłem zmartwień chłopaka. Kunarowi również nie spodobał się Nivalis.

Czy więc, chociażby dla niego, w ramach wdzięczności, powinna zabrać głos…?

Wedra zajęła się jedzeniem, lecz jeszcze w kącikach jej ust błąkał się uśmiech. Gapir naciągnęła na dłonie rękawy aksamitnej koszuli, którą musiała włożyć, by nie było widać bandaży, i zaczęła szukać odpowiednich słów.

– Wedra…?

Nawet nie spojrzała. Przestała się jednak uśmiechać.

– Tak?

– Zamierzasz go poślubić?

Teraz wydęła policzki i powoli wypuściła powietrze.

– Ależ nie, nasze zaręczyny to tylko forma rozrywki. Wiesz, strasznie mi się ostatnio nudziło i uznałam…

– Wedra – niespodziewanie odezwał się Kunar, nie podnosząc wzroku. – Myślę, że Gapir doskonale zdaje sobie sprawę z twoich planów, tylko chce żebyś je przemyślała. Wysłuchaj jej, proszę.

Kobieta zamilkła i uniosła kielich do ust.

Gapir czuła w powietrzu napięcie. Nienawidziła tego, była bowiem przekonana, że zawsze jest jej winą. O ileż szczęśliwsze byłoby życie w Kamarcie bez niej… Prawda?

Spróbowała się uśmiechnąć, lecz wyglądało to jak wymuszony grymas.

– Chcę tylko powiedzieć, że… W samym Sliabah jest mnóstwo mężczyzn, którzy tylko marzą, byś na nich spojrzała. Nie mówię już o innych częściach Abhainn. Może nie są oni takimi pyszałkami jak Nivalis, ale z pewnością znajdzie się wśród nich wielu wspaniałych kandydatów. Zarówno władców, jak i pieśniarzy, artystów, odkrywców…

– …medyków… – mruknął pod nosem Kunar, przetaczając po blacie winogrono.

– …wojowników, uczonych…! Wedra, naprawdę mogłabyś mieć, kogo zechcesz!

– Uważasz, że źle wybrałam? Uważasz, że szanowany w całym Abhainn kupiec to zbyt mało?

Skulone pod sercem uczucie niepokoju rosło. Już trudno było oddychać. Kunar porzucił swoją zabawę i skrył głowę w położonych na blacie przedramionach.

– N-nie. Nie powiedziałam tego. Masz jednak wiele innych opcji i na tyle duży majątek, że możesz wybrać przyszłego męża ze względu na własne uczucia, a nie jego renomę.

Wedra w końcu obdarzyła kuzynkę spojrzeniem. Było lodowate.

– Nie waż się mówić o moich uczuciach. Nie masz pojęcia o życiu dorosłej, odpowiedzialnej osoby, a co dopiero o małżeństwie.

Gapir zgadzała się z nią, ale spróbowała znowu:

– Musiałaś przecież zauważyć, że ten mężczyzna nie będzie najlepszym mężem. Patrzył na Kamartę w taki sposób, jakby to właśnie pałac chciał poślubić, nie ciebie.

– Kim jesteś, by mówić mi takie rzeczy? Kim jesteś, by zwracać mi uwagę i wydawać osądy o ludziach wiele od ciebie ważniejszych? Czyż to nie ty każdy dzień spędzasz na niczym, płacząc w poduszkę i zwyczajne powstanie z posłania traktujesz jak największy wyczyn? Kimże cię to czyni, jeśli nie osobą, która powinna słuchać, nie przemawiać?

Na te słowa Gapir jakby skarlała. Krew odpłynęła jej z twarzy, a z oczu uszły migoczące tam jeszcze niekiedy resztki blasku. Nie mogła jednak tak po prostu zamilknąć. Nie chodziło o nią, lecz o Wedrę i Kunara. Zebrała się w sobie, z trudem wydobyła głos:

– Mam umilknąć, tak? Nie zrobię tego. Wiesz dlaczego? Bo mi na nas zależy. – Tu Wedra prychnęła, ale Gapir jeszcze nie dała się uciszyć. – Nie jestem tobą, nie będę ignorować tego, co widzę. To ty wypierasz, jak zachowywał się twój Nivalis, tak samo zresztą jak wyparłaś wszystko, co stało się w nocy.

Wedra poderwała się z krzesła. Przez jej piękną twarz, teraz pociemniałą z gniewu, przemknął płaczliwy grymas.

– „Nocy”? Mam odpowiedzieć jakoś na twoje chore pragnienie uwagi? – Głos miała podwyższony, jakby brakowało jej tchu. – Chcesz, żebym się nad tobą użalała? Proszę bardzo! – Nachyliła się w stronę dziewczyny i każde słowo wyrzuciła jej prosto w twarz, niczym wymierzony w nią cios: – Biedna, skrzywdzona Gapir! Straciła matkę, a teraz traci też rozum i w dodatku nikt nie ma zamiaru dla niej niszczyć sobie życia! Cóż to za nieszczęsna, żałosna sierota!

Po tym jak wykrzyknęła ostatnie słowa, w ogromnej jadalnej sali zapadła cisza. Nawet wiatr, którego szum stale dobiegał zza grubych murów, umilkł na moment. Kunar schował głowę głębiej między ramionami.

Gapir zadrżała broda.

– Uważasz, że jak dalej będziesz ignorować mój ból, to przestanie on istnieć?

Wedra nie odpowiedziała.

Opadła na krzesło, zaczęła bawić się leżącym na talerzu jedzeniem, jakby nic się nie stało. Tylko jej przyspieszony oddech świadczył o rozegranej przed chwilą scenie.

Do jadalni weszła Marwa, by zebrać opróżnione misy. Gapir wstała od stołu i bez słowa pobiegła do swojej komnaty.

***

W całym Abhainn Kamieni było dwanaście, a przynajmniej o istnieniu tylu powszechnie wiedziano. Wszystkie z nich znajdowały się w Sliabah, Mieście Pałaców, które wyrastało pośrodku pustyni, i od niepamiętnych czasów należały do dwunastu Starych Rodów jako najcenniejszy, przekazywany z pokolenia na pokolenie skarb.

Jeśli wierzyć legendom, Kamienie były darami Stwórców dla ludu Abhainn, symbolem błogosławieństwa i miłości. Stare Rody, z racji opieki nad nimi, cieszyły się poważaniem w całym kraju oraz panowały w Sliabah, a świątynia, górująca nad tymże miastem, stanowiła jedno z ważniejszych miejsc kultu. Tam właśnie przechowywano Kamienie, w dwunastu z trzynastu sal, i tam pałały one czerwonym blaskiem, ułożone na piedestałach, a przez większość czasu tylko nieliczni mogli je oglądać.

Dwa razy w roku, kiedy lśniły najmocniej, w najkrótszą oraz najdłuższą noc, świątynia stawała otworem. Święta te nazywano Gairmami i w tym czasie do Sliabah zmierzali pielgrzymi z całego Abhainn, a mieszkańcy przyozdabiali miasto latarniami oraz karminowymi proporcami, by także lśniło niczym jeden z Kamieni. W te noce śpiewano pieśni we wnętrzu świątyni, a nad ranem, w uroczystym pochodzie kierowano się do należących do Starych Rodów pałaców, które, otwarte wówczas dla wszystkich, stawały się miejscem ucztowania i świętowania aż do zmierzchu.

Na czele pochodów zawsze stawali wszyscy posiadacze Kamieni i tym razem, tak samo jak już od kilku lat, jednej z kolumn miała przewodzić porażająco mała grupa. Co złośliwsi plotkowali, że jest to ród na wymarciu – Kunarowi, jako chłopakowi, który nie czuł potrzeby wzięcia na siebie całkowitej odpowiedzialności za rodzinę i który nie obracał się w towarzystwie, chyba że u boku siostry, nie wróżono dobrej przyszłości; Wedra za to już od przeszło miesiąca odwlekała swoje zaślubiny, co mówiło samo za siebie.

Gapir jako dziecko bardzo lubiła Gairmy, zwłaszcza letnie, gdy pieśni śpiewano krótko, a uczty dłużyły się w nieskończoność, ale teraz czuła jedynie ssącą pustkę, tę samą zresztą, która nie opuszczała jej od tamtej pamiętnej nocy. To było tak, jakby spodziewała się czegoś bardzo ważnego, lecz to coś nigdy nie nastąpiło – nie potrafiła tylko ocenić czy spodziewała się śmierci, odmiennej reakcji otoczenia, które przecież zdało się niezbyt poruszone, czy może swojej własnej przemiany, wyzwolenia. Wcześniej zdarzało jej się odczuwać zbyt wiele naraz i wybuchać, a teraz nawet tę zdolność zdała się utracić; utknęła w tej swojej duszącej obojętności, gęstej jak miód, lecz gorzkiej.

Gdy słońce zapowiedziało swe przybycie, zmazując z nieba gwiazdy, i wybrzmiały słowa ostatniej z pieśni, dziewczyna została w świątyni. Przyciskając do piersi klucz, którym obiecała zamknąć drzwi, miała modlić się wytrwale o choć cień uczucia. Targały nią wątpliwości, bo wraz z czuciem mogły wrócić wybuchy i najczarniejsze z myśli, lecz była gotowa zaryzykować, czy raczej – nie potrafiła bać się ryzyka. Nieporadne słowa modlitwy ulatywały z jej ust ku odległemu sklepieniu sali, przeobrażając się z oziębłych próśb o uczucia w gorące błaganie o litość, o choć cień spokoju dla niej i wszystkich, którzy musieli przy niej wytrzymywać; a Kamień lśnił w ciemnościach, niczym wpatrujące się w Gapir oko. Z oddali, zza półprzymkniętych wrót, dobiegały stłumione odgłosy zabaw.

Dołączył do nich dźwięk kroków.

Dziewczyna spojrzała przez ramię, lecz nie ruszyła się z miejsca. W przedsionku ktoś był. Po chwili do kroków dołączyły przyciszone głosy i, gdy Gapir je usłyszała, zrozumiała, że dobrze zrobiła, nie wstając.

– Nie sądziłem, że to będzie takie proste.

– Czemu zostawili otwarte drzwi?

– Nie wiem, ale wcale mnie to nie dziwi. Mówiłem, ze wszystkich Rodów to właśnie oni najmniej troszczą się o Kamień. Nie pomyślą nawet o tym, aby zadać sobie ten trud i spróbować go odszukać.

Gapir poczuła jak serce podchodzi jej do gardła. Znała jeden z tych głosów.

Zaśmiali się. W niemal pustej sali świątyni ich śmiech zabrzmiał złowrogo. Dziewczyna przesunęła się w stronę ściany, mocniej ścisnęła klucz. W ciemności ujrzała sylwetki dwóch mężczyzn. Podeszli pod piedestał. Podziwiali Kamień.

– I tak poślubisz dziewczynę? – spytał jeden z intruzów.

– Ładna jest. Czemu miałbym z tego zrezygnować? Nie będzie przecież niczego podejrzewać… Pomyśl, uwierzyła, że w Gairmy mogę mieć interesy poza stolicą, to i uwierzy, że nagle podwoiłem swój majątek!

– Zwolnij. Nikt nam nie zapłaci, dopóki Kamień jest w Sliabah, a i dziewczyna nie wie jeszcze, czy na pewno cię chce…

– W końcu minie jej wahanie. Nie jestem byle kim, nie odrzuci mnie bez powodu.

Gapir poczuła, że pierwszy raz od dawna rodzi się w niej coś na podobieństwo gniewu. Nikt nie miał prawa oszukiwać Wedry.

Kiedy zobaczyła dłoń sięgającą po Kamień, coś w niej pękło.

– Nie miałeś wyjechać? – spytała zaskakująco gromkim głosem i podniosła się z kolan.

Mężczyźni odwrócili się gwałtownie. Kamień za ich plecami przez mgnienie oka zajaśniał mocniej niż zwykle.

– Kto tu jest? – zapytał Nivalis. Jego oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do mroku, dlatego wypatrzył drobną sylwetkę dopiero po dłuższej chwili. Zaklął.

– Co zamierzasz zrobić z Kamieniem? – Gapir stanęła między mężczyznami a wejściem. Gdyby zdecydowali się teraz uciec, pewnie nie dałaby im rady, ale obchodziło ją tylko to, by nie okradli miejsca, do którego Wedra przychodziła modlić się niemal codziennie, także w jej intencji. – Chyba nie zamierzasz udawać, że uda ci się go sprzedać?

Nivalis w końcu się otrząsnął i zaśmiał się, zaskoczony.

– Nie bez powodu handluję w całym Abhainn. Znam ludzi, którzy kupią Kamień i będą się z nim obnosić, a mimo to nikt ich o nic nie posądzi. Naiwna z ciebie dziewczyna, jeśli myślisz, że to niemożliwe.

– Niemożliwe, bo nie pozwolę ci niczego ukraść.

– Nie kradnę, biorę tylko coś, co prędzej czy później i tak będzie należeć do mnie – Nivalis zawiesił na moment głos. – Jak myślisz… Jak bardzo poruszone okaże się Sliabah, gdy okaże się, że szczęście dziedziców Kamienia okaże się niszczyć ich podła kuzynka? – zasyczał jak wąż. Podszedł bliżej, a dziewczyna cofnęła się o krok. – Tak, widziałem, że Wedra nie darzy cię ciepłymi uczuciami. Uwierzy mi, prawda? Uwierzy, gdy powiem, że nie wiem, gdzie jest Kamień, a tylko mała Gapir chce zniszczyć nadchodzące zaślubiny, łżąc na temat jej wybranka, którego nawet tu nie było?

Gapir wstrzymała oddech. Miał rację. Czemu Wedra miałaby jej jeszcze kiedykolwiek wysłuchać?

Mężczyzna ruszył w stronę piedestału, by zgarnąć z niego bezcenny relikt. Gapir natychmiast zareagowała i rzuciła się w jego stronę. Nivalis syknął, odepchnął ją, cofnął się.

– Nie zmuszaj mnie do zrobienia czegoś, czego wcale nie chcę robić.

Nie słuchała. Złapała równowagę, skręciła ku niemu. Już miała Kamień w zasięgu ręki, już wyciągała palce, by go przechwycić, gdy nagle coś szarpnęło ją w tył i poczuła rozlewające się w okolicy brzucha ciepło.

– Co ty robisz?! – wrzasnął Nivalis.

Spojrzała w dół. Z jej boku wysuwało się ostrze noża. Drugi z mężczyzn spojrzał na kompana trwożnie i rzucił się w kierunku wrót.

Gapir oparła się o piedestał. Na posadzkę skapywała krew. Nivalis nie wiedział co robić.

Kamień zadrżał i zalał salę rubinowym światłem.

Mężczyzna krzyknął i wypuścił go z rąk. Spojrzał z niedowierzeniem na dłoń, na której sparzona skóra miejscami przybrała kolor węgla, a potem na błyszczącą coraz mocniej i mocniej bryłę. A potem rzucił się w stronę wyjścia, z zamiarem ujścia ze Sliabah już na zawsze.

Gapir nie ruszyłaby za nim, nawet gdyby właśnie nie upływała z niej krew. Nie mogła oderwać wzroku od leżącego na posadzce Kamienia, który coraz wyraźniej pulsował blaskiem.

Nagle zajaśniał mocniej niż słońce i eksplodował.

***

Jesteś jak wiatr, Gapir.

Świat stracił barwy i kształt. Czuła jak coś porywa ją ku górze, jednocześnie brutalnie i z łagodnością; niczym wichura, która smaga twarz, lecz przecież po to, by wyłonić jej piękno, zostawić gładką i rumianą.

Gdzieś z oddali słyszała krzyk Nivalisa, będący wyrazem albo bólu, albo wściekłości; nie potrafiła ocenić. Sama chyba też krzyczała, jednak jej krzyk uleciał ku niebu i rozlał się na nim niczym róż brzasku.

Poczuła spokój.

W chmarze wirujących odłamków rzeczywistości pojawiały się znajome obrazy i dźwięki. Pieśń Hojre niczym wiatr krążyła po ulicach Sliabah, barwnych salach Kamarty, tańczyła wśród ksiąg w komnacie, sunęła nad niespokojnym morzem… Słowa zlewały się ze sobą, lecz ich sens wybrzmiewał wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej – wyrzeźbmy razem świat nowy. W naszych rękach leży nasz los.

I nagle, wśród tego, co było jej najbliższe, Gapir ujrzała siebie.

Zapadłe policzki przez moment zdały się znowu rumiane i pucołowate, cienki warkocz i zgoloną głowę zastąpiła ciemna czupryna, a poranione ramiona nabrały kształtów i mocy, lecz to wszystko nie było istotne. Istotne były oczy, od zawsze te same, tak samo umiarkowanie przygasłe i jednocześnie tak samo umiarkowanie bystre. Wpatrywały się teraz we własne odbicie, a na ich dnie pałała walcząca z ciemnością miłość.

Podobizna dziewczyny rozmyła się, w jej miejscu pojawiła się dłoń. Wyglądała, jakby była z kryształu. Półprzeźroczyste, rubinowe palce wyciągnęły się ku Gapir w geście niewypowiedzianego pytania.

Jak skierowane do niej zaproszenie. Tylko do niej.

Zrozumiała.

Nie musiała być matką. Była sobą i to wystarczało.

Była sobą ze wszystkimi wadami, z całym niedoskonałym pięknem, każdą łzą i uśmiechem. I to wystarczało! Mogła być łagodna i porywista, przyjemna i sroga, mogła być wichurą, zefirem i bryzą. Niosła na barkach ciężar każdego dnia, który dotąd zdawał się bez wartości, każdej nieprzespanej nocy i każdej straconej szansy, i ten ciężar – on, nic innego! – podkreślał jej piękno, tak samo jak misterna, wykonana przez zdolnego rzemieślnika oprawa podkreśla urodę szlachetnego kamienia. Obyłaby się bez niego, ale skoro już zaistniał, stawał się jej mocą. Jakże piękna była na tle ciemności, gdy sama niosła w sobie blask!

Miała kontrolę.

Choć często traciła ją z oczu, choć często gubiła krok i szukała go miesiącami, naprawdę ją miała. Inną niż można się spodziewać, trudniejszą. Miała ją, a ciemności nigdy nie były jej winą; walczyła przecież z nimi, każdego dnia, przysługą, słowem, troską, milczeniem.

Jak mówiła Hojre? „Wichura jest naturalna, dobra i potrzebna”. Dobra i potrzebna. Dobra, zawsze dobra. Dająca ludziom wytchnienie, czyniąca spieczoną ziemię miejscem znośniejszym… Świadomość własnej siły wypełniła Gapir. Dziewczyna przypomniała sobie, że już wcześniej czuła jej smak, lecz był ulotny i wymagał od niej znacznie więcej skupienia. Trudno jest pamiętać na co dzień, dlaczego warto walczyć, teraz jednak świadomość tego miała już nigdy nie zniknąć. Było jej tak wiele, że Gapir mogłaby obdarować nią cały świat.

Podnieście ze mną swe głowy.

Nie chodziło teraz tylko o walkę z Nivalisem, o ten nagły akt odwagi. Gdyby nic się w te Gairmy nie wydarzyło, świadomość własnej mocy mogłaby być tak samo wyraźna, a może nawet wyraźniejsza; tym wyraźniejsza, że przecież codzienność jest nieraz trudniejsza od sytuacji, która wymaga szybkich decyzji.

Gdyby Gapir tylko mogła teraz pomagać innym odnajdywać w sobie tę moc…

Niech dalej się niesie nasz śpiew, gdziekolwiek poniesie go wiatr.

Ujęła wyciągniętą ku niej dłoń. Jej modlitwa została wysłuchana.

***

Kunar wpatrywał się w łopoczące na wietrze proporce zdobiące mury Kamarty, gdy w oddali rozległ się huk, a niebo zalśniło na czerwono. W pierwszym odruchu chciał rzucić się ku ogrodom pałacu, do siostry, jednak szybko ujrzał, że jest bezpieczna i razem z licznymi gośćmi zawraca, by zobaczyć co się wydarzyło. Potem, tak jak i oni, spojrzał w stronę górującej nad miastem świątyni.

Barwne mury stożkowatej budowli, jej ścięty szczyt i liczne wrota u podstawy – to wszystko było ledwo widoczne przez szaleńczo wirującą chmurę pyłu, która z każdą chwilą rosła i coraz bardziej odcinała budynek od świata.

– Gapir… – wydusił młodzieniec i spojrzał w oczy siostry, która właśnie stanęła obok i chwyciła go za rękę. – Gapir została w świątyni!

Kobieta nic nie odpowiedziała, ale młodzieniec aż nadto wyraźnie dostrzegł w jej oczach wahanie, a następnie… rezygnację. Zdawały się mówić „Nie ratuj jej teraz. Nie warto”.

Zamrugał intensywnie, jakby pył już smagnął jego twarz. Odwrócił się, próbował dostrzec choćby zarys świątyni.

– To nie twoje brzemię, Wedra. – Głos mu się łamał. – To nigdy nie było twoje brzemię.

Szarpnął się, lecz kobieta nie dała za wygraną i mocniej zacisnęła palce wokół jego nadgarstka. Wiatr wzmagał się, obydwoje mieli wrażenie, że zaraz pęd ich dosięgnie i porwie ku niebu. Chłopak jednak ani myślał się cofnąć.

– Kunar! – zdenerwowała się Wedra. – To nieracjonalne… – wyszeptała.

Obrócił się w jej stronę tylko na moment, ale zdążyła zobaczyć w szarych oczach odbicie gorączki palącej jego wnętrze.

– Kto powiedział, że miłość musi być racjonalna? – Huk wichury przebił miękki głos Gapir, tak głośno i wyraźnie, jakby stała tuż obok.

Wedrze na dźwięk tych słów zamarło serce. Poczuła, jak brat wyrywa z uścisku swą dłoń. Zobaczyła jeszcze jego jasne włosy targane przez wiatr, a potem chłopak zniknął za nieprzebytą ścianą żywiołu. Nie wiedziała co począć. Czy Kunar także słyszał te słowa…? Co się właśnie działo…?

Przez moment zdawało jej się, że widzi w oddali jakąś postać otoczoną rubinową poświatą, lecz trwało to zaledwie jedno uderzenie serca. Potem była już tylko sama naprzeciw zbliżającej się coraz szybciej, zatrważającej ściany. Płuca zatkał strach.

Tam był jej brat. I Gapir. Biedna, bezbronna Gapir.

Poczuła się podle, że choć przez chwilę poddała się w miłości do kuzynki. Wizję rozmazał jej żal i choć nie czuła się wcale na siłach, zrobiła krok w stronę wiru.

– Wedra, to niebezpieczne! – Ktoś chwycił ją za nadgarstek. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała w ciemne, pełne autentycznej troski oczy Leighiego. Nim zdążyła na niego krzyknąć, ujrzał na rzęsach kobiety łzy i przyciągnął ją do siebie, byle dalej od szalejącego żywiołu. Nie opierała się.

Nad Sliabah wirowała masa rozgrzanego powietrza. Schowana w ramionach Leighiego Wedra nie była w stanie ocenić, co się dzieje. Gdzieś z oddali przypływał znajomy dźwięk pozytywki, dookoła szalał pył i strzępy rubinowego blasku, pęd rwał falbany jej sukni. Świat jaki znała, został pochłonięty przez wiatr.

I trwał tak, pochłonięty, nim nie wybrzmiały ostatnie dźwięki ledwo słyszalnej kołysanki.

Pył opadł równie nagle, jak wzbił się w powietrze, Leighi puścił Wedrę. Ta wyprostowała się i podniosła mokrą od łez twarz, spojrzała z niedowierzaniem na świątynię, przy której nie widniał nawet najmniejszy ślad wywołanych przez wichurę zniszczeń. A potem, nie zważając na próbującego ją zatrzymać Leighiego, rzuciła się wzdłuż przystrojonej ulicy. Proporce wisiały bez ruchu, nieporuszone choćby najmniejszym tchnieniem wiatru.

– Kunar – wydyszała, gdy dopadła wrót sali przeznaczonej na ich Kamień.

Młodzieniec stał oparty o ścianę budynku, łapczywie łykał powietrze. Uniósł głowę. Nic mu się nie stało.

– Gdzie… – Już chciała dopytać o Gapir, gdy ta nagle wyłoniła się z ciemności i stanęła w progu świątyni.

Wyglądała inaczej.

Wyprostowana, zarumieniona i przejęta, nie przypominała wcale codziennej siebie. Dłonie, w których ściskała teraz jakąś niekształtną, czarną bryłę, były całkowicie czerwone. Wedra najpierw pomyślała, że to przez krew, potem dostrzegła, jak spomiędzy palców wycieka rubinowy blask, lecz nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Dziewczyna spojrzała jej prosto w oczy, rozchyliła usta i… upadła.

Może to jednak była krew?

Wedra szybko uklękła przy niej.

– Gapir, siostro…

Ujęła mocno dłoń dziewczyny, jak przez mgłę dojrzała, że Kunar pojawia się obok i robi to samo. Gapir wciąż patrzyła jej w oczy.

„Będę obok” – mówiło spojrzenie.

Oto była wiadomość, dla której zadała sobie trud opuszczenia świątyni. Śliska od czerwonego blasku dłoń wysunęła się z uścisków i opadła w kierunku pylistej ziemi, lecz nigdy o nią nie uderzyła. Ciało Gapir rozmyło się nagle, jakby utkane z dymu. Wiatr powrócił i rozbił jej postać.

Zniknęła.

– Nie, błagam – wyszeptała Wedra.

Łzy zalały jej twarz. Wtuliła się w Kunara, a on odwzajemnił ten gest. Płakali oboje, tak, jak mogą płakać tylko ludzie, którzy po raz kolejny stracili coś niezwykle bliskiego.

Po długim czasie, kiedy zdawało się, że już nie ma w nich więcej łez, a wokół zaroiło się od ludzi, spojrzeli w dół, na czarną bryłę, którą Gapir pozostawiła w ich dłoniach. Jej kształt był dziwnie znajomy…

Pojęli, czym jest i zamarli w zadziwieniu.

Pierwszy z dwunastu Kamieni oddał swój blask.

Wedra spojrzała w stronę wschodu i zdało jej się, że na tle słońca widzi odlatującą ku niemu Gapir. Uśmiechnęła się.

Wiatr delikatnie pogłaskał ją po twarzy.

Mieszkańcy Sliabah i pielgrzymi, którzy wszystkiemu przyglądali się z daleka, szeptali między sobą. Wieść o tym, co stało się w te Gairmy, miała wkrótce roznieść się po całym Abhainn, a przekazywana z ust do ust historia o odważnej Gapir, która pokonała ciemności, krążyć przez dekady, aż w końcu stać się legendą.

***

W harmonii, choć różne tony,

choć smutek tu pobrzmi, tam gniew,

pieśń moc ma, pieśń podniesionych.

Ku słońcu się niesie nasz śpiew

Koniec

Komentarze

Hej!

Komentarz powstanie na bieżąco.

 

szalała wichura, wprawiając je w drżenie; gdzieś na zewnątrz świat wyciągał ramiona ku pierwszym kolorom brzasku.

– Co z nią? – spytała

Podmiot uciekł.

 

Poczekała aż chłopak usiądzie obok.

Przecinek?

 

Potarł kark. Nie musiał odpowiadać, by wiedziała, że nie podoba mu się to pytanie. Od zawsze bronił Gapir, nawet gdy, dorastając, zaczęła się od nich oddalać i ranić swoją niewdzięcznością. Wyrozumiałość względem jej wybryków zakorzeniła się w nim tak głęboko, że byłby pewnie gotów bronić dziewczyny choćby i teraz, mimo tego, że tej nocy okradła ich ze spokojnego snu i prawie skaziła wspaniały dom ich rodziców niezmywalnym piętnem haniebnej śmierci.

Sporo tłumaczysz. Ładnie budowałeś klimat: siostra, brat, cierpiąca osoba… I klimat pryska, kiedy zaczynasz tłumaczyć.

 

Ta miłość była niszcząca, nieracjonalna i zupełnie nie podobała się Wedrze.

I tu też. Pokaż, że się nie podobała – jesteś na dobrej drodze. Mamy informację, że Wedra przygryza wargę i następnie myśli, że ta sytuacja nie jest warta jej bólu, więc wiemy, że na nią to nie działa.

 

Złagodniała. Czasem bywał zaślepiony, to prawda, ale wciąż był jej małym braciszkiem, który uginał się właśnie pod ciężarem trosk. Chciałaby mu ulżyć. Był stanowczo za wrażliwy, gdy chodziło o Gapir.

Tu też tłumaczysz. Pokaż, jak ona łagodnieje, jak chce mu ulżyć. To, że jest zbyt wrażliwy wobec Gapir – to wiemy, wynika z tekstu.

 

grdyka, gdy odzyskał jej spojrzenie

Trochę dziwnie brzmi „odzyskać spojrzenie”.

 

Kobieta wycelowała w brata palec.

Hm, a nie wycelowała palcem w brata?

 

czy choćby coś co

coś, co

 

Piszesz ładnie, plastycznie, wciągnął mnie opis tego, co może by przyczyną, choć za wiele z niego nie wynika. Ale przeskok między Gapir-dzieckiem a Gapir-teraźniejszą wyszedł zgrabnie. Tajemnicza choroba (najprawdopodobniej magiczno-psychiczna) i stan dziewczyny w jakiś sposób porusza. Można się wczuć.

 

Pieśń też na plus. ;) Trochę jak “Oda do radości”.

 

misterne ozdoby ozdabiające

Ozdoby ozdabiające? :)

 

Nawet nie spojrzała. Przestała się jednak uśmiechać.

– Tak?

– Zamierzasz go poślubić?

Teraz wydęła policzki i powoli wypuściła powietrze.

Uciekający podmiot.

 

marzą byś na nich spojrzała

marzą, byś

 

Bardzo podobała mi się scena w jadalni. Czuć napięcie, bohaterowie są wyraziści – Kunar z tym dystansem, brakiem mieszania się, choć widać, że miał utrapienie z wyborem siostry. Gapir osłabiona chorobą, ale próbująca przemówić do rozumu kuzynce. I Wedra, która myśli o sobie, nie reaguje na racjonalne argumenty, a z drugiej strony – widać, że jest zakochana i ciężko tu o inne podejście.

 

utknęła w tej swojej duszącej obojętności, gęstej jak miód, lecz gorzkiej.

Podoba mi się to sformułowanie. Ogólnie widzę, że masz skłonność do purpury, trochę tu tego jest, ale akurat natrafiłaś na kogoś, kto jest po stronie purpury, także… No, mi nie przeszkadza, ja tam lubię. ;)

 

Akcja w świątyni trochę za prosta. Nivalis wchodzi bez niczego, mógłby ukraść kamień, gdyby nie przypadkowa wizyta Gapir. Mam wrażenie, że Nivalis powstał po to, żeby go wrzucić do tej sceny, żeby był tym, co postanowi ukraść kamień, dzięki czemu dostaniemy scenę z Gapir. Sama Gapir raniona nożem (w sumie też przypadkiem, trochę sporo tych przypadków…), kamień, z którym coś się dzieje… Ciekawe, choć dość typowe.

 

Hm, no to tak: z jednej strony podoba mi się, jak połączyłaś wątek z początku, kiedy to Gapir rozmawiała z matką, wspominała te słowa o tym, że jest wichurą i chciała być podobna do matki. Teraz, kiedy kamień objawia swą moc, Gapir rozumie, że nie musi być jak matka, że jest wyjątkowa. Przy stawianiu środka ciężkości na tę relację, samo wspomnienie to jednak zbyt mało, żeby czytelnik mógł z pełnym zachwytem doświadczyć tej sceny.

 

– To nieracjonalne! – zdenerwowała się Wedra.

Średnio pasuje to słowo, zbyt suche jak na wypowiadane w pośpiechu próby zatrzymania.

 

Akcja z Gapir, cała ta wichura, otoczka magii, baśniowe opisy, emocje Kunara i Wedry – podobało mi się. Końcówka ciut za szybka, nawet tutaj:

Pojęli i natychmiast przestali płakać.

Hm, no trudno mi wyobrazić sobie, jak ludzie, którzy mimo wszystko kogoś tracą, tak sekundę przestają płakać. ;) No i przemiana Wedry – za szybka, brakuje tu pełnoprawnej sceny, brakuje choć wzmianki o Nivalisie (przez co jeszcze bardziej wygląda jak postać tworzona w jednym, konkretnym celu…).

 

Na pewno na minus tłumaczenia, brak rozwinięcia ciekawych wątków – no sam kamień i to, co dzieje się z Gapir… To też jest niejasne, takie baśniowe, ale dla nas mało zrozumiałe.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Podobała mi się ta historia. Ładnie napisane, osobiście lubię takie zadumane, baśniowe klimaty. 

Choć z drugiej strony gdyby nie informacja w przedmowie nie domyśliłbym się, że chodzi o to jak Gapir zostaje świętą. Zostało to opisane ładnie, ale bez przedmowy trzeba byłoby się trochę domyślać. 

Lecz ogólnie wciągnęło i czytało mi się przyjemnie. 

Pozdrawiam! 

Zajmująca historia, ale odnoszę wrażenie, że brakło w niej wyjaśnienia niektórych wątków, że opowiadanie, choć skończone, stanowi część czegoś większego. Chciałabym wiedzieć, jak potoczyły się dalsze losy rodzeństwa i jaką rolę odgrywała Gapir po tym, gdy odleciała ku słońcu i czy rzeczywiście przetrwała tylko w legendach? Ciekawa jestem także, czy czyn niecnego Nivalisa i jego towarzysza wyszedł na jaw i czy spotkała ich zasłużona kara.

Wykonanie, choć trafiło się kilka usterek, całkiem niezłe, a opowiadanie czytało się dobrze.

Mam nadzieję, AHTKasprzyk, że dokonasz poprawek, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

pró­bu­jąc nadać swo­je­mu gło­so­wi cię­żar tro­ski. → Zbędny zaimek – czy próbowałaby nadać cokolwiek cudzemu głosowi?

 

jak pomoc ze­sła­na przez Stwór­ców po naj­cięż­szej z nocy. → …jak pomoc ze­sła­na przez Stwór­ców po najtrudniejszej nocy.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

skóra skrzy­ła się po­dob­nie do ota­cza­ją­cych go po­do­bizn gwiazd… → Nie brzmi to najlepiej.

 

bia­łej su­kien­ki, jaką ko­bie­ta na­rzu­ci­ła w po­śpie­chu… → …bia­łej su­kien­ki, którą ko­bie­ta na­rzu­ci­ła w po­śpie­chu

 

Te słowa były cięż­kie… → Te słowa były trudne/ niełatwe

 

po tych sło­wach, jakie po­win­ny były ją prze­ra­zić? → …po tych sło­wach, które po­win­ny były ją prze­ra­zić?

 

mi­ster­ne ozdo­by ozda­bia­ją­ce czoło, szyję i ra­mio­na… → Brzmi to fatalnie.

Proponuję: …mi­ster­ną biżuterię ozda­bia­ją­cą czoło, szyję i ra­mio­na

 

Gapir na­cią­gnę­ła na dło­nie rę­ka­wy ak­sa­mit­nej ko­szu­li, którą mu­sia­ła ubrać… → W co ubrała koszulę??? Koszuli, tak jak żadnej części garderoby, nie można ubrać! Można ją włożyć, ubrać się w nią, przywdziać ją, oblec się w nią, wystroić się w nią, ale nie można jej ubrać.

Za ubieranie koszuli grozi sroga kara – trzy godziny klęczenia na grochu w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i z rękami w górze.

 

lecz mu­sia­ło to wy­glą­dać jak wy­mu­szo­ny gry­mas. → Nie wygląda to najlepiej.

 

Wcze­śniej zda­rza­ło jej się od­czu­wać zbyt wiele na raz i wy­bu­chać… → Wcze­śniej zda­rza­ło jej się od­czu­wać zbyt wiele naraz i wy­bu­chać

 

Nie mu­sia­ła być swoją matką. Była sobą i to wy­star­cza­ło. Była sobą ze wszyst­ki­mi swo­imi wa­da­mi, z całym swoim nie­do­sko­na­łym pięk­nem… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

z którą po­zwa­la zmie­rzyć się ad­re­na­li­na. → Czy w świecie tej opowieści na pewno wiedziano, czym jest adrenalina?

 

– Gapir…! – wy­du­sił mło­dzie­niec… → Skoro wydusił, to raczej nie krzyczał, więc wykrzyknik jest zbędny.

 

Potem była już tylko ona sama na­prze­ciw zbli­ża­ją­cej się… → Zbędny zaimek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ananke,

bardzo Ci dziękuję! Tak dużo cennych uwag! Nie rozumiem jedynie problemu "uciekającego podmiotu", jako że sama nawet nie lubię, gdy podmiot jest podsuwany pod nos za każdym razem za pomocą języka, jeśli można się łatwo go domyślić…

Twoje zwrócenie uwagi na "zakochanie" Wedry uświadomiło mi, że i tę kwestię muszę rozwinąć, bo to nie do końca miało tak wypadać.

Dziękuję szczególnie, że wytknęłaś niejasności, bo to opowiadanie napisałam, już siedząc na stosie innych z tego świata i bardzo trudno mi było zadbać o to, by wszystko, co jest tak dla mnie oczywiste, rozumiał i czytelnik tego tylko tekstu. Nie chciałam popadać w toporne tłumaczenia i przez to powstały niedopowiedzenia.

Bardzo mi pomogłaś. ❤️

mobilis in mobili / Hej, możesz zwracać się do mnie Aga!

Storm,

cieszę się, że Ci się podobało.

Fakt zostania przez Gapir patronką w rzeczywistości wychodzi na jaw dopiero w pozostałych opowiadaniach z tego świata, chyba komentarz wspomnianej w przedmowie znajomej pozwolił mi myśleć, że jest inaczej, że to gdzieś się kryje między zdaniami…

Pozdrawiam również!

mobilis in mobili / Hej, możesz zwracać się do mnie Aga!

regulatorzy,

masz rację, to część czegoś większego i chyba chęć (zresztą powołana do życia przez pewien miniony nabór, o limicie znaków dla mnie trudnym do oswojenia) uczynienia tej konkretnej historii odrębnie wystarczalną przysporzyła mi najwięcej problemów przy pisaniu.

Bardzo dziękuję Ci za uwagi tak celne, że zawstydzają mnie – jak mogłam popełnić tyle głupiutkich błędów? Aspiruję do redagowania na takim poziomie przenikliwości xd

Postaram się szybko wprowadzić wszelkie poprawki.

Dziękuję Ci bardzo bardzo!

mobilis in mobili / Hej, możesz zwracać się do mnie Aga!

Bardzo proszę, AHTKasprzyk. Jest mi niezmiernie miło, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dokonałam poprawek, dzięki Waszym uwagom już mniej niepewniej czułam się w tym tekście. heart

mobilis in mobili / Hej, możesz zwracać się do mnie Aga!

OK, AHTKasprzyk, skoro poprawiłaś usterki, mogę udać się do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

AHTKasprzyk,

jeśli chodzi o podmiot – poprawnie jest wtedy, kiedy orzeczenie odnosi się do podmiotu. Ja też nie lubię podsuwać tych podmiotów, ale to nie zmienia tego, że zdanie jest napisane niepoprawnie. Spójrz:

 

Wedra zajęła się jedzeniem, lecz jeszcze w kącikach jej ust błąkał się uśmiech. Gapir naciągnęła na dłonie rękawy aksamitnej koszuli, którą musiała włożyć, by nie było widać bandaży, i zaczęła szukać odpowiednich słów.

– Wedra…?

Nawet nie spojrzała. Przestała się jednak uśmiechać.

Jako podmiot mamy Gapir. Przy pytaniu “Wedra…?” domyślam się, że to Wedra “nawet nie spojrzała” i przestała się uśmiechać, ale domyślam się, bo wiem, że wcześniej się uśmiechała, a Gapir była zła. Z drugiej strony – gdyby Gapir też była wcześniej uśmiechnięta (bo np. uśmiecha się, żeby pogadać z Wedrą na luzie) to już trudno rozszyfrować, kto się przestał uśmiecha.

Ale to tylko wyjaśnienia i domysły, bo podmiotem wg tekstu jest Gapir, a przecież nie o to Ci chodziło, prawda? ;) No bo jasne – można się domyślić, tak jak można się domyślić, że pisząc usmiecha mieliśmy na myśli uśmiecha, ale błąd to błąd. ;) Warto tak przerobić scenę, żeby później nie było problemu z podawaniem kolejny raz podmiotu.

 

Twoje zwrócenie uwagi na "zakochanie" Wedry uświadomiło mi, że i tę kwestię muszę rozwinąć, bo to nie do końca miało tak wypadać.

O, to jestem ciekawa, gdybyś zmieniała – daj znać. ;)

 

popadać w toporne tłumaczenia i przez to powstały niedopowiedzenia.

To się ceni. :) Nie lubię tłumaczeń, wolę niedopowiedzenia, ale skoro to część czegoś większego – rozumiem problem przy braku wyjaśnień. Co nie zmienia oczywiście tego, że warto o nie zadbać publikując na forum. ;)

 

Cieszę się, że naniosłaś poprawki i można już kliknąć. ;) I cieszy mnie, że mogłam pomóc. heart

 

Pozdrawiam,

Ananke

 Cześć, AHTKasprzyk!

Doceniam wykonanie i piękne zdania, w które obfituje tekst, ale w mojej opinii, zachodzi tu przerost formy nad treścią. Cała historia zdaje się dość prosta, kluczowe wydarzenia właściwie dzieją się przez przypadek, o czym pisała Ananke. Nie rozumiem też motywu choroby Gapir, ale nie wykluczam, że się trochę w tym zagubiłem. Ogółem to chyba nie mój styl, ale było to ciekawe doświadczenie. Najbardziej spodobała mi się pieśń.

Pozdrawiam. :)

„Pisałem wiele, ale co uważałem za niedoskonałe, rzucałem w ogień, bo ten najlepiej poprawia”. Owidiusz

Autorko, razem z przedmową, która stanowi dopowiedzenie przedstawionej historii, opowiadanie można potraktować jako całość samą w sobie. Oczywiście można rozwijać wątek Gapir jako świętej wichury. Masz taką możliwość, ale bez Twojej przedmowy nie domyśliłbym się, że masz taki zamiar. Tekst wciąga, więc kontynuuj.

P.S. Wolałbym więcej informacji o chorobie Gapir albo usunięcie terminu choroba.

Pozdrawiam.

Uniosła wzrok w idealnym momencie, by ujrzeć jak jej brat schodzi ze schodów prowadzących między gwiazdy.

Hmmm. Na pewno przed "jak" powinien być przecinek, ale zdanie jest ciut chwiejne stylistycznie ("w idealnym momencie" plus gaimanowskie, baśniowe schody) i nie wiem, jak to się dalej ułoży.

Za grubymi murami pałacu szalała wichura, wprawiając je w drżenie

Mmmm… Pałac to raczej taki fidrygałkowaty, a grube mury ma zamek, twierdza. Tak czy owak, grube mury nie powinny drżeć tylko dlatego, że na dworze burza, chyba że to ma być Aż Taka Wielka Burza, że Pisze się Ją Dużymi Literami?

gdzieś na zewnątrz świat wyciągał ramiona ku pierwszym kolorom brzasku

Purpura. I jak to się ma do tej burzy? Co próbujesz powiedzieć? Że tu jest burza, ale tam, gdzieś – nie?

bezskutecznie próbując nadać głosowi ciężar troski

Purpura.

Jego proste, jasne włosy opadały na twarz jako świadectwo nieprzespanej nocy

W jaki sposób włosy świadczą o niewyspaniu?

która w sączącej się zza okiennych kotar szarości świtu wyglądała niczym duch

Purpurowe.

szybko dotarło do niej, co robi

Współczesne słowa, poza tym – dlaczego gryzienie wargi ma być czymś nieodpowiednim?

rozchyliła usta, wyprostowała się, odrzuciła złociste włosy na plecy

Hmm. Wyobraź to sobie.

Ta cała sytuacja nie była warta jej bólu, choćby najmniejszego.

Niestylistyczne i mało sensowne. Ta, która sobie umiera piętro wyżej, nie cieszy się sympatią bohaterki? Dobrze – ale brat chyba się cieszy. Więc bohaterka ma powód do zmartwienia, choć pośredni. Chyba że próbujesz ją przedstawić jako zimną sukę? Usiłującą być zimną suką? Nie wiem.

Czemu Stwórcy pozwalają nam dźwigać to brzemię?

Uch, teodycea. Dlaczego ludzie rzucają się na teodyceę jak dzik na koc piknikowy? Może to moje zboczenie, ale widziałam to już tyle razy i nigdy nie wypadło dobrze. Zacznij od czegoś łatwiejszego.

Nie musiał odpowiadać, by wiedziała, że nie podoba mu się to pytanie.

Niezbyt dobrze się to czyta.

Wyrozumiałość względem jej wybryków zakorzeniła się w nim tak głęboko, że byłby pewnie gotów bronić dziewczyny choćby i teraz, mimo tego, że tej nocy okradła ich ze spokojnego snu i prawie skaziła wspaniały dom ich rodziców niezmywalnym piętnem haniebnej śmierci.

Purpura. Początek zdania frazeologicznie błędny. Jakie informacje tutaj przekazujesz? Bohaterka nie znosi Gapir, jej brat przeciwnie, Gapir umiera. Więc może tak: Wyrozumiałość wobec dziewczyny stała się jego drugą naturą. Z pewnością ująłby się za nią nawet teraz, po nocy spędzonej bezsennie na czuwaniu, by nie skaziła wspaniałego domu ich rodziców hańbą swej śmierci. (Tak, to nadal jest purpurowe. Nie wiem, czy da się wywabić resztę purpury.)

Ta miłość była niszcząca, nieracjonalna i zupełnie nie podobała się Wedrze.

"Nieracjonalna" nie brzmi fantastycznie. Wygląda na to, że patrzymy na ten świat przez ramię Wedry – dobrze, tylko żeby ta subiektywność potem nie zanikła.

Może, jak pomyślała, gdy będzie z nim brutalnie szczera, jej brat w końcu przejrzy na oczy.

Coś tu się poplątało. Miała być mowa pozornie zależna, tak? Więc: Może, pomyślała, jeśli będę brutalnie szczera, on w końcu przejrzy na oczy.

chce wyrwać z siebie chorobę, plamiąc nią wszystko dookoła

…?

Gdyby była chora nie krzyczałaby tej nocy, Kunar, lecz umarła po cichu albo pokornie pozwoliła sobie pomóc.

Aliteracja: Gdyby była chora, nie krzyczałaby tej nocy, Kunar, lecz umarła po cichu, albo pozwoliła sobie pomóc.

Choroba osłabia danego człowieka, a nie dotyka wszystkiego, co go otacza.

https://wsjp.pl/haslo/podglad/87522/dany Choroba osłabia człowieka, którego zaatakowała, a nie dotyka wszystkiego, co go otacza.

Czasem bywał zaślepiony, to prawda, ale wciąż był jej małym braciszkiem, który uginał się właśnie pod ciężarem trosk.

"Czasem" zbędne, "bywał" przekazuje tę informację. "Wciąż" angielskawe, ale tu dopuszczalne.

Był stanowczo za wrażliwy, gdy chodziło o Gapir.

Zbyt wrażliwy. Na pewno wrażliwy? https://wsjp.pl/haslo/podglad/7367/wrazliwy/2129959/czlowiek

Czemu więc jej nie wyleczy?

Zaznaczam tylko, że niechęć bohaterki do Gapir trochę przesłania jej oczy, bo choroby bywają nieuleczalne.

zadźwięczała balustrada schodów okalających wznoszącą się pośrodku sali kolumnę

Po pierwsze – dziwna organizacja opisu. Po drugie – już zobaczyłam prostokątne pomieszczenie ze schodami. Nie możesz tak nagle sobie przypominać ogólnego układu architektonicznego. Detale, tak. Ale ogóły idą na początek.

Unieśli jednocześnie głowy.

Szyk: Jednocześnie unieśli głowy.

W ich stronę powoli schodził młody mężczyzna

Skoro oni są na dole, a on schodzi po schodach, to oczywiste, że w ich stronę.

To korale zdobiące jego długie, czarne włosy przed chwilą uderzyły o zdobioną poręcz.

…? Uderzyły w ozdobną poręcz, ale – ?

Podchwycił ich spojrzenia już z daleka i uśmiechnął się pokrzepiająco.

Jak wysokie są te schody? Jak daleko jest ten facet?

Przez chwilę, patrząc z góry, na tle sufitu malowanego na wzór nieba, w sączących się z wysokich, zasłoniętych częściowo okien pierwszych promieniach słońca, wyglądał jak bóstwo; jak pomoc zesłana przez Stwórców po najtrudniejszej z nocy.

No, właśnie – teraz muszę sobie przemeblowywać całe pomieszczenie (te gwiazdy – to po prostu malunek na suficie?) – opis źle zorganizowany stwarza wrażenie chaosu. Co powiesz na taki: Przez chwilę, stojąc na tle rozgwieżdżonego sklepienia, otoczony słoneczną mgłą, sączącą się przez zasłony wysokich okien, przypominał bóstwo, pomocnika zesłanego przez Stwórców po najtrudniejszej z nocy.

Jego złocista skóra skrzyła się niemal jak otaczające go podobizny gwiazd zdobiące ciemne sklepienie.

No, właśnie. Organizacja opisu. Zasadniczo najpierw idzie światło, potem ruch, potem kolor i kształt. Ogólniejsza reguła – zacznij od tego, co się rzuca w oczy.

Wedra poderwała się z pufa.

I znowu – zobaczyłam szorstkie kamienne ściany, drewnianą ławę (może wyścieloną tkaninami – ale trudno siedzieć razem na krótszym meblu) i ogólny gotyk. Ale nie. Tutaj mamy jednak rokoko. A ja o tym nie wiedziałam.

On skłonił się znacznie głębiej, świadomy swojej pozycji wobec dziedziczki jednego z Kamieni.

Infodump, który mógłby być gładszy (przecież się nie skłoniła): On skłonił się uprzejmie przed dziedziczką jednego z Kamieni.

Nie powstrzymało go to jednak przed dyskretnym zmierzeniem wzrokiem prostej, białej sukienki, którą kobieta narzuciła w pośpiechu na siebie, gdy w nocy zbudziły ją krzyki.

Po pierwsze wygląda na to, że kłanianie się go nie powstrzymało. Po drugie – rozumiem, że Wedra ma lekką paranoję i myśli, że wszyscy ją oceniają, ale czekam na konfrontację jej urojeń z rzeczywistością. Szyk: którą kobieta w pośpiechu narzuciła.

Nic aktualnie nie zagraża życiu Gapir, ale nie obiecuję, że nic jej nie będzie

Niefantastycznie to brzmi, zwłaszcza "aktualnie" bardzo współczesne.

Jedynym, co możecie zrobić, jest bycie dla niej, gdy będzie tego potrzebować.

Jedyne, co możecie zrobić, to być przy niej, gdy będzie tego potrzebować.

Rzuciła spojrzenie bratu.

Mmm, dlaczego? Co to spojrzenie ma oznaczać?

pusto wpatrywał się w posadzkę

To znaczy?

– Czemu więc… – Na powrót zwróciła się do medyka. Nie zauważyła, że zadrżała mu grdyka, gdy odzyskał jej spojrzenie.

Rymy, powtórzenia, skoro widzimy ten świat jej oczami, to nie zauważymy tego, czego ona nie widzi: – Czemu więc… – Zwróciła się do medyka. Czy jej się zdawało, czy przełknął ślinę?

Usłyszał zrezygnowanie w jej głosie i spróbował ciepło się uśmiechnąć.

Rezygnację, ale trochę… hmm, nie wiem.

Współczuł Wedrze całym sercem tej sytuacji, tej nieprzespanej nocy.

Teraz już kluczysz. Wedra nie wygląda na taką, która dostrzega u innych życzliwość, zresztą wątpię, żeby medyk (który na co dzień siedzi przy pacjentach, pewnie nocami) wiele sobie robił z nieprzespanej nocy. Ale najważniejsze jest to, że subiektywność, którą dostrzegłam wyżej, jakoś się tu rozłazi. To źle. A, i "sytuacja" nie brzmi fantastycznie.

Znowu, mimowolnie zahaczył wzrokiem

Zbędny przecinek, "mimowolnie" też niepotrzebne – "zahaczył" przekazuje tę informację.

Kunar drgnął i uniósł głowę, zwracając na siebie uwagę Leighiego, przez co ten nie spostrzegł jak kobieta przewraca oczami.

Zgrabniej: Kunar drgnął i uniósł głowę, co odwróciło uwagę Leighiego od przewracającej oczami kobiety.

usłyszałem dobiegający zza ściany szloch

A może: usłyszałem zza ściany szloch.

Odgarnął z twarzy włosy.

Szyk wskazuje na to, że miał jeszcze coś do odgarnięcia: Odgarnął włosy z twarzy.

Wyglądała jakby się ocknęła ze snu.

Wyglądała, jakby się ocknęła ze snu.

– Była wściekła, że jej przerwałeś – poprawiła chłodno Wedra.

A co miał jej przerwać? Samookaleczanie?

nie wiedziała jak inaczej się zachować

Nie wiedziała, jak inaczej się zachować.

Myślę, że nie do końca mogła zapanować nad sobą.

Anglicyzm: Myślę, że nie do końca nad sobą panowała.

że zareagowałeś

Nowoczesne słowo.

Musicie teraz pozwolić jej odpoczywać

Anglicyzm: Pozwólcie jej teraz odpoczywać.

Może nie narzucajcie się jej, ale bądźcie czujni i, gdyby działo się cokolwiek…

Współczesne. Hmm.

Chcesz żebyśmy

Chcesz, żebyśmy.

Kobieta wycelowała palcem w brata. – Nie to powinno cię bardziej zaniepokoić?

Ona wychodzi na poważnie wredną. Nic w tym złego, ale powinno mieć jakieś konsekwencje.

że u podnóża schodów czekać go będzie trudna rozmowa, ale liczył na zgoła co innego; na strach, troskę, może załamanie.

Hmm.

Przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, więc tylko utkwił wzrok w malinowych ustach Wedry.

Przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć, więc tylko utkwił wzrok w malinowych ustach Wedry. Czy w takiej sytuacji facet zwraca uwagę na ładną buzię?

Szybko jednak, z pewnym żalem, pojął, że jako medyk wcale nie musi szukać niczyjej aprobaty, tylko dbać o powierzonych mu ludzi

Dlaczego z żalem? I co ma aprobata do tego? Przypuszczam, że nie Wedra po niego posłała, więc jej opinia liczy się tu tylko dlatego, że jest ważną osobą. A skoro jest ważną osobą, to praktyczniej jest załagodzić sytuację.

To nie jest coś, na co działają leki, zioła, czy choćby coś, co umiałbym nazwać, jednak nie znalazłem w tej dziewczynie ani krzty złej woli.

Hmmm. Co właściwie chcesz powiedzieć? Czy Leighi po prostu (rozsądnie) zmienia temat?

Wedra cofnęła się, mierząc Leighiego wzrokiem tak nieprzychylnym, że poczuł, jak ten wzrok miażdży mu serce.

Przesadzona, niespójna metafora. Uprościłabym: Wedra cofnęła się, miażdżąc Leighiego wzrokiem.

Odwróciła się ku zacienionej głębi sali

I znowu – nie powiedziałaś od razu, jak duże jest to pomieszczenie, więc muszę je sobie powiększyć.

odparł, gotowy tłumaczyć.

Co tłumaczyć? Spokojnie wystarczyłoby samo "odparł".

Westchnął bezgłośnie

Oj, chyba tak nie można https://wsjp.pl/haslo/podglad/4481/westchnac/820623/gleboko

skinął Kunarowi na pożegnanie

Ale siostra Kunara zasługuje na głębokie ukłony?

zapewnił najszczerzej jak potrafił.

Dlaczego miałby być nieszczery? Najszczerzej, jak potrafił.

Potem wyszedł z pałacu. W promieniach porannego słońca jego skóra znów zalśniła niczym złoto. Wiatr targnął włosy i zagrał na wplecionych w nie koralach.

Ale tego Wedra już nie widzi. Więc? https://wsjp.pl/haslo/podglad/38667/targnac Targnął włosami, ale – hmm.

Może tamtego dnia, gdy dotarła do Kamarty wieść o statku, który zatonął?

Szyk: Może tamtego dnia, gdy do Kamarty dotarła wieść o statku, który zatonął?

żyznej glebie żałoby

Metafora, wybacz, śmieszna. Co ma żałoba do żyzności?

Bała się, że odnajdzie źródło w głębi lądu, a przecież Hojre tak kochała morze…

…?

nie było wcale sensu w szukaniu winy w żałobie?

Dziwnie to brzmi. Cały początek tej sekcji raczej patetyczny.

O ileż lepiej byłoby, gdyby łzy porwały jej myśli i znów nadały im nurt – nieważne czy właściwy, ale wolny, rwący, meandrujący…

Rozumiem ten stan emocjonalny, ale – hmm.

niemożliwie wręcz miękkich poduch

Dlaczego niemożliwie? To miałoby sens, gdyby poduchy były dla niej czymś nowym, ale skoro matka zapełniła komnatę książkami, to zapewne mieszka tam od dłuższego czasu.

stanowczych rysach

Jedyny sens, w jakim rysy mogłyby być "stanowcze" to https://wsjp.pl/haslo/podglad/5266/stanowczy/4975991/swiadczacy-o-zdecydowaniu – ale nie jestem przekonana.

tak gęstymi, że przypominały grzywę i otulały jej postawną sylwetkę niczym płaszcz

Nie za dużo tego? "Postawna sylwetka" jest mało stylistyczna, wręcz błędna. Uprościłabym: które spływały jej z ramion niczym płaszcz.

Całą tę scenę spowijało światło i gniew – uczucie już niestety obce Gapir, zbyt jasne i wyraźne, zbyt oswobadzające.

Co to znaczy?

Hojre patrzyła na nią bez wyrazu, ale była tak bliska, że dziewczynka nie potrzebowała min oraz słów, by czuć płynące ku niej miłość i troskę.

Coś tu się nie trzyma kupy. Może: Hojre patrzyła na nią bez wyrazu, ale dziewczynka czuła płynące ku niej miłość i troskę.

postąpiła w głąb pokoju

Postąpiła krok w głąb pokoju. Albo kilka kroków.

zadrżały przywieszone przy oknie kotary

Rymy i dobór słów: zadrżały zasłony w oknie.

Jesteś łagodna, niczym nadmorska bryza.

Hmm.

Patrzyłam jak tańczyłaś w ogrodzie przy naszym domu, a teraz będę patrzeć jak tańczysz w ogrodach Kamarty.

Consecutio temporum: Patrzyłam, jak tańczysz w ogrodzie przy naszym domu, a teraz będę patrzeć, jak tańczysz w ogrodach Kamarty.

tak jak i wiatr, bywasz porywista

Tak, jak wiatr, bywasz porywista. Hmm.

Gapir zastanowiła się wtedy czy u podnóża kręconych schodów czekają Kunar i Wedra, zmartwieni jej wybuchem, i czy ich matka, siostra jej ojca jest tam teraz z nimi.

Gapir zastanowiła się wtedy, czy u podnóża kręconych schodów czekają Kunar i Wedra, zmartwieni jej wybuchem, i czy ich matka, siostra jej ojca, jest tam z nimi.

To też niesie dużo dobra!

Dziwnie sformułowane.

Może się sprzeciwiać, kształtować ziemię jak zechce, a taka moc w rękach dobrego człowieka jest najcenniejszym darem.

Sprzeciwiać czemu? Kształtować ziemię, jak zechce.

na oślepiająco jasne niebo, po którym sunęła gwałtownie zmieniająca kształt chmura.

Skoro niebo jest oślepiająco jasne, to nie widać chmur. Bo patrzący jest oślepiony. Wiem, że to symboliczna chmura, ale zawsze.

policzki wraz z wiekiem pobladły

Wiek nie pobladł: policzki z wiekiem pobladły.

tak samo umiarkowanie przygasłe i jednocześnie tak samo umiarkowanie bystre.

Nie mam pojęcia, jakie ona ma oczy.

miało z obecnej perspektywy

Hmm. Z perspektywy teraźniejszej Gapir, może?

Wszak czy Leighi nie mówił tej nocy czegoś podobnego

"Wszak" zupełnie psuje mi tu rytm.

Chcę żebyś zrozumiała

Chcę, żebyś zrozumiała.

choćby kontrola zdawała ci się najtrudniejszym z zadań, choćbyś straciła ją na czas zbyt według ciebie długi, zawsze będziesz mogła ją odzyskać.

Przemowa jest mądra, ale nie dawaj się jej porwać: choćby panowanie nad sobą zdawało ci się najtrudniejszym z zadań, choćbyś długo sądziła, że mu nie podołasz, w końcu zawsze uda ci się posterować własnym życiem.

Nie daj sobie nigdy wmówić, że ster już ci się nie należy.

A to troszeczkę nie na temat – dlaczego miałby się nie należeć?

Te słowa były zbyt duże dla dziecka.

Celne.

Hojre chyba to wiedziała, zaokrągliła je świadomie, naznaczając ten dzień ciężką nauką, mając nadzieję, że słów tych Gapir nigdy nie zapomni.

Ale tutaj bałagan. "Okrągłe" słowa to słowa ładne, ą-ę i och-ach. Niekoniecznie głębokie czy zapadające w pamięć. I nie wiem, o co chodzi z "naznaczaniem" dnia.

Podniosła się powoli, podeszła

Aliteracyjne, choć bardzo nie razi.

Jej smukła, lecz szorstka dłoń przeczesała czule ciemną czuprynę.

Jak smukłość wyklucza szorstkość? Zwracaj uwagę na szyk i na brzmienie zdań: Jej smukła, szorstka dłoń czule przeczesała ciemne włosy córki

Te słowa były trudne, lecz musiała je wypowiedzieć.

Hmmm.

Czy wiedziała co się stanie

Czy wiedziała, co się stanie.

pałac zostanie bez panów i będzie się w nim błąkać trójka młodych ludzi, z których jeden nie będzie sobie wcale radzić?

"Jeden" czyli chłopak, Kunar. Spodziewałabym się raczej, że to Gapir sobie nie radzi. Nie będzie sobie radzić – z czym? I – na bezpański majątek zawsze czeka stado chętnych. A dzieci ważnych ludzi raczej powinny mieć opiekuna, nie mówiąc o zarządcy majątku.

bandaża szczelnie owiniętego wokół chudych rąk

Hmm.

Gapir czuła porażającą obojętność, zarówno wobec jego poczynań, jak i minionej nocy, a nawet wspomnienia, które tak wyraźnie unosiło się w pomieszczeniu.

Gapir paraliżowała obojętność, zarówno wobec jego poczynań, jak i zdarzeń minionej nocy, a nawet wspomnienia, które tak wyraźnie unosiło się w komnacie.

Nie potrafiła ocenić.

Nie potrafiła tego ocenić.

zapominała jak to jest zamykać się

Zapominała, jak to jest zamykać się.

wytańczone z Kunarem melodie

…? Taniec nie wytwarza melodii.

skoro ciemność wielu dni zdawała się jej decyzją?

Mmmm… Na ile wiem, to tak nie wygląda. A jeśli, to człowiek ma do tej decyzji powody. Obiektywnie nie są to dobre powody – ale istnieją.

Ani jedna łza nie chciała pokłonić się tej niewiedzy

Bardzo purpurowe. Piszesz o dziewczynie w depresji, której mamy współczuć – wszystko, co powoduje śmiech (bo nie pasuje do otoczenia, bo jest tak wymyślne, że śmieszne) zniszczy cały efekt.

rozedrgany oddech

?

pokrytej wklęsłymi wzorami powierzchni

A może po prostu: rytami?

Dziewczyna nie potrafiła się już nią zachwycać, lecz jako dziecko słyszała ją tak często, że umiałaby wygrać każdy składający się na nią dźwięk.

Zagrać. Można by skrócić to zdanie.

Ta pozytywka należała do Hojre.

"Ta" zbędne.

głos matki mimowolnie rozbrzmiewający w pamięci

Głos matki jest wspomnieniem i nie ma własnej woli.

Ciało miała ciężkie, jakby zamienione w kamień.

Hmm.

wizyty wybranka Wedry

Aliteracja trochę.

wystawione na widok nabywców rękodzieło

Może: wystawione na sprzedaż rękodzieło.

spożywał z nimi późne śniadanie

Czemu po prostu go nie jadł?

ostentacyjnie prezentował swoje rozczarowanie

Hmm. Może: ostentacyjnie rozczarował się?

kuglarskim eksponatem

? https://wsjp.pl/haslo/podglad/95621/kuglarski https://wsjp.pl/haslo/podglad/99746/eksponat

Cały ten dzień nie rzekła ani słowa, bo widziała, jak Wedra patrzy na obiecanego jej mężczyznę

To w końcu Wedra sama go wybrała, czy narzeczony został jej obiecany? Przez cały dzień nie rzekła ani słowa, bo widziała, jak Wedra patrzy na obiecanego jej mężczyznę.

Odkąd tylko stanął on w progu pałacu, rozkwitała ze szczęścia coraz bardziej i bardziej.

Odkąd stanął na progu pałacu, kuzynka rozkwitała szczęściem.

Nie widziała przez to niczego, co wywoływało u Gapir dyskomfort, lecz nie można było jej winić – możliwe, że poczuła się naprawdę ważna pierwszy raz od śmierci rodziców, odkąd dyskretnie odsunięto rodzeństwo od władzy, kryjąc się za wyjaśnieniem, że jest ono za młode, by podejmować decyzje wraz z członkami innych Starych Rodów.

Niefantastyczne słowa i konstrukcje, ale – ekhm. Już starożytni Grecy wiedzieli, że młodzi nie powinni się pchać do polityki: Nie zauważała niczego, co niepokoiło Gapir, lecz trudno było się dziwić. Może czuła się ważna po raz pierwszy od śmierci rodziców, gdy rodzeństwu dano do zrozumienia, że młodzież nie powinna się mieszać do decyzji podejmowanych przez zgromadzenie Starych Rodów.

Gapir bała się też wypowiadać swoje obawy z innego powodu – Wedra była na nią już wystarczająco zagniewana.

Skróciłabym: Gapir bała się wygłaszać swoje zastrzeżenia także dlatego, że Wedra była już na nią rozgniewana.

Jakoś przeszła do porządku nad nieprzespaną połową nocy

Hmm.

Dlatego dopiero gdy pożegnali gościa i zasiedli do wieczerzy, dziewczyna dopuściła do siebie wszystkie zbierające się za dnia obawy oraz podejrzenia.

Dlatego dopiero, gdy pożegnali gościa i zasiedli do wieczerzy, dziewczyna dopuściła do siebie wszystkie zebrane za dnia obawy oraz podejrzenia.

Ta wciąż kwitła przejęciem.

Hmmm. Nie bardzo mi to pasuje.

Szczebiotała coś do krzątającej się wokół stołu Marwy, służki.

Hmm. Szczebiotała coś do krzątającej się wokół stołu służki, Marwy.

Obydwie wydawały się dosyć zadowolone z minionej wizyty i Gapir nagle dopadły wątpliwości, czy ma prawo mieszać się w czyjekolwiek szczęście.

Przed chwilą Wedra była zachwycona, a teraz tylko "dosyć zadowolona"? Poza tym – wygłoszenie swoich zastrzeżeń i rada to nie mieszanie się w cokolwiek, chociaż oczywiście Gapir ma wyraźne problemy natury afektywnej. Ale zaznaczam, bo za dużo w naszym (rzeczywistym) świecie uczuciowego się miotania. Z drugiej strony, wyraźnie zamierzyłaś Gapir jako uczuciową bohaterkę, więc.

Gdzieś pod jej sercem, nieprzyjemnie gniotąc, osiadło jednak uczucie niepokoju.

Czemu "jednak"? Trochę purpurowa metafora. Może gdyby to skrócić?

nie potrafiła przełknąć

Nie mogła. "Potrafić" odnosi się raczej do umiejętności.

Ogołocił kiść winogron, lecz zjadł ich zaledwie kilka – pozostałe układał na stole w spiralę, którą potem niszczył, by móc ułożyć ją znowu.

Hmm. Niezdecydowane: Zjadł tylko kilka zerwanych z kiści winogron, pozostałe układał na stole w spiralę, którą potem niszczył, by zaraz ułożyć ją znowu.

Gapir obserwowała ten niekończący się proces.

Proces? https://wsjp.pl/haslo/podglad/15420/proces/3920052/przebieg-czegos

nie spuszczał z oka odkąd tylko wyszła z komnaty

Nie spuszczał z oka, odkąd tylko wyszła z komnaty.

Była przez to zła na siebie, tym bardziej, że teraz wydawał się wykończony.

Źle to brzmi. Aliteracja i początek zdania trochę…

Jakkolwiek podle się nie czuła, musiała jednak przyznać, iż nie jest ona jedynym źródłem zmartwień chłopaka.

Niestylistyczne: Musiała jednak przyznać, że nie jest jedynym źródłem zmartwień chłopca.

Czy więc, chociażby dla niego, w ramach wdzięczności, powinna zabrać głos…?

Hmm. Może więc z czystej wdzięczności powinna się teraz odezwać?

lecz jeszcze w kącikach jej ust błąkał się uśmiech.

Szyk: lecz w kącikach jej ust jeszcze błąkał się uśmiech.

aksamitnej koszuli

Koszula raczej jest z cienkiego materiału.

którą musiała włożyć, by nie było widać bandaży

To brzmi tak, jakby wolała włożyć włosiennicę: którą zakryła bandaże.

Teraz wydęła policzki i powoli wypuściła powietrze.

Przeczytaj to na głos.

Myślę, że Gapir doskonale zdaje sobie sprawę z twoich planów, tylko chce żebyś je przemyślała.

Chce, żebyś. Mmm, sarkazm w wypowiedzi Wedry jest, delikatnie mówiąc, wyraźny.

Gapir czuła w powietrzu napięcie. Nienawidziła tego, była bowiem przekonana, że zawsze jest jej winą

Infodump, niezręcznie to wypada.

wyglądało to jak wymuszony grymas

Hmm.

Może nie są oni takimi pyszałkami jak Nivalis

Mmm, sugerowanie rozmówczyni, że postępuje głupio, rzadko kiedy pozwala ją do czegokolwiek przekonać. A tutaj to nawet nie jest implikatura, ona wprost mówi kuzynce, że (kuzynka) lubi pyszałków. Nie mówię, że to nie jest realistyczne. Ale nie jest skuteczne.

Uważasz, że szanowany w całym Abhainn kupiec to zbyt mało?

Zaraz, a one nie należą do arystokracji? Rozumiem, że zubożałej, ale zawsze?

Skulone pod sercem uczucie niepokoju rosło

Już chyba wiem, co jest nie tak z tą metaforą – otóż zwykle "pod sercem" ma się dziecko. A nie uczucie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Komentarz przekroczył dopuszczalną długość – bywa laugh

Kunar porzucił swoją zabawę i skrył głowę w położonych na blacie przedramionach.

Mało naturalne.

że możesz wybrać przyszłego męża ze względu na własne uczucia, a nie jego renomę.

No, przydałoby się jednak zwrócić na nią uwagę… https://wsjp.pl/haslo/podglad/32068/renoma Poza tym Wedra raczej wybrała ze względu na uczucia – przecież mówisz wyżej, że jest zachwycona.

Musiałaś przecież zauważyć, że ten mężczyzna nie będzie najlepszym mężem.

Hmm.

Kim jesteś, by zwracać mi uwagę i wydawać osądy o ludziach wiele od ciebie ważniejszych?

Wydawać sądy o ludziach, albo sądzić ludzi o wiele od ciebie ważniejszych. Hmm. Dość teatralna przemowa.

Czyż to nie ty każdy dzień spędzasz na niczym, płacząc w poduszkę i zwyczajne powstanie z posłania traktujesz jak największy wyczyn?

Zbyt teatralne: Czy to nie ty każdy dzień spędzasz na wypłakiwaniu się w poduszkę, a wstanie z łóżka traktujesz jak największy wyczyn?

Kimże cię to czyni, jeśli nie osobą, która powinna słuchać, nie przemawiać?

Brak logiki, choć Wedra jest wzburzona. Ale unikaj tych "kimże", są trudne do wymówienia, a tym bardziej do wykrzyczenia.

Na te słowa Gapir jakby skarlała.

? Skuliła się, zapewne, ale skarlała?

a z oczu uszły migoczące tam jeszcze niekiedy resztki blasku

Poplątana, niespójna metafora.

Mam umilknąć, tak?

Przeczytaj. Czy to można wypowiedzieć z trudem? Zwłaszcza to zaczepne "tak?".

Wiesz dlaczego?

Wiesz, dlaczego?

nie będę ignorować

Niefantastyczne słowo. Może: nie będę udawać, że nie widzę?

To ty wypierasz, jak zachowywał się twój Nivalis, tak samo zresztą jak wyparłaś wszystko, co stało się w nocy.

Niefantastyczne pojęcie – "wyparcie" bez teorii psychoanalizy nie ma racji bytu, a teoria psychoanalizy powstała w określonych, niefantastycznych uwarunkowaniach historycznych. I dlatego, że Freudowi się wszystko kojarzyło ;)

Przez jej piękną twarz, teraz pociemniałą z gniewu, przemknął płaczliwy grymas.

https://wsjp.pl/haslo/podglad/57141/placzliwy/5215449/glos ?

Mam odpowiedzieć jakoś na twoje chore pragnienie uwagi?

Nie po polsku, i też freudowskie.

Głos miała podwyższony, jakby brakowało jej tchu.

Nie bardzo rozumiem, jak jedno wynika z drugiego. Wściekła kobieta może mówić piskliwie, ale co to ma do braku tchu?

każde słowo wyrzuciła jej prosto w twarz, niczym wymierzony w nią cios

Hmm. Na pewno skracalne i do wzmocnienia.

Po tym jak wykrzyknęła ostatnie słowa, w ogromnej jadalnej sali zapadła cisza.

To, co oczywiste, tnij, bo rozmywa obraz: W ogromnej sali jadalnej zapadła cisza.

Uważasz, że jak dalej będziesz ignorować mój ból, to przestanie on istnieć?

Nie po polsku: Uważasz, że jeśli będziesz udawać, że mój ból nie istnieje, to on zniknie?

zaczęła bawić się

Zaczęła się bawić.

Tylko jej przyspieszony oddech świadczył o rozegranej przed chwilą scenie.

Hmm. Może: Gdyby nie jej przyspieszony oddech, można by sądzić, że nic się nie wydarzyło.

W całym Abhainn Kamieni było dwanaście, a przynajmniej o istnieniu tylu powszechnie wiedziano.

Hmmm.

Wszystkie z nich znajdowały się

Wszystkie znajdowały się. "Z nich" jest tu doskonale zbędne (chyba skalkowane z angielskiego).

Stare Rody, z racji opieki nad nimi, cieszyły się poważaniem w całym kraju oraz panowały w Sliabah, a świątynia, górująca nad tymże miastem, stanowiła jedno z ważniejszych miejsc kultu.

Nie brzmi to dobrze, warto byłoby skrócić i usunąć styl etnograficzny ("najważniejszych miejsc kultu"? Toż to podręcznik. Ponadto – to połowa tekstu, a ja dopiero teraz się dowiaduję, że jesteśmy na pustyni. Wyobrażałam sobie miasto nad morzem…).

Tam właśnie przechowywano Kamienie, w dwunastu z trzynastu sal, i tam pałały one czerwonym blaskiem, ułożone na piedestałach, a przez większość czasu tylko nieliczni mogli je oglądać.

To tym bardziej. Może: Opiekujące się nimi Stare Rody, naturalnie, panowały w Sliabah, gdzie w wyniosłej świątyni przechowywano Kamienie. W dwunastu z trzynastu sal pałały one czerwonym blaskiem, ułożone na piedestałach, i tylko nieliczni mogli je na co dzień oglądać.

Dwa razy w roku, kiedy lśniły najmocniej…

Akapit infodumpowy i do wyszlifowania, np. tak: Lecz najkrótszej i najdłuższej nocy roku, kiedy lśniły najmocniej, obchodzono święta Gairmy. Sliabah, przystrojone latarniami i migocące karminowymi proporcami, zapełniali pielgrzymi z całego Abhainn, by w otwartej świątyni śpiewać pieśni, a rankiem w uroczystym pochodzie odwiedzać pałace Starych Rodów, tam ucztować i weselić się aż do zmierzchu.

Na czele pochodów zawsze stawali wszyscy posiadacze Kamieni i tym razem, tak samo jak już od kilku lat, jednej z kolumn miała przewodzić porażająco mała grupa.

Jednym kamieniem może rozporządzić tylko jedna ręka… "Porażająco" nie brzmi tu dobrze.

Co złośliwsi plotkowali, że jest to ród na wymarciu – Kunarowi, jako chłopakowi, który nie czuł potrzeby wzięcia na siebie całkowitej odpowiedzialności za rodzinę i który nie obracał się w towarzystwie, chyba że u boku siostry, nie wróżono dobrej przyszłości; Wedra za to już od przeszło miesiąca odwlekała swoje zaślubiny, co mówiło samo za siebie.

Hmm. Co to znaczy? Masz na myśli, że Kunar jest odludkiem i chyba nie zamierza się żenić?

nie potrafiła tylko ocenić czy spodziewała się śmierci

Nie wiedziała tylko, czy spodziewała się.

odmiennej reakcji otoczenia, które przecież zdało się niezbyt poruszone

O co chodzi?

Wcześniej zdarzało jej się odczuwać zbyt wiele naraz i wybuchać, a teraz nawet tę zdolność zdała się utracić; utknęła w tej swojej duszącej obojętności, gęstej jak miód, lecz gorzkiej.

Hmm. Aliteracja, zresztą "zdała się" chyba w ogóle tu nie pasuje.

Gdy słońce zapowiedziało swe przybycie, zmazując z nieba gwiazdy

Purpurowe.

Przyciskając do piersi klucz, którym obiecała zamknąć drzwi, miała modlić się wytrwale o choć cień uczucia

Hmm.

Targały nią wątpliwości, bo wraz z czuciem mogły wrócić wybuchy i najczarniejsze z myśli, lecz była gotowa zaryzykować, czy raczej – nie potrafiła bać się ryzyka.

Ciekawe jest to, że ona wyraźnie czuje – a nie wie, że czuje. Albo po prostu czuje nie to, co by chciała.

Nieporadne słowa modlitwy ulatywały z jej ust ku odległemu sklepieniu sali, przeobrażając się z oziębłych próśb o uczucia w gorące błaganie o litość

Oziębłych?

odgłosy zabaw

"Zabawa" jako konkret to przyjęcie, więc może tak powinno być, ale na wszelki wypadek zaznaczam, że abstraktów nie pluralizujemy.

Nie pomyślą nawet o tym, aby zadać sobie ten trud

Nawet o tym, by.

Gapir poczuła jak serce podchodzi jej do gardła

Gapir poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła.

Zaśmiali się. W niemal pustej sali świątyni ich śmiech zabrzmiał złowrogo.

Może to połączysz?

Podziwiali Kamień.

Skoro wiadomo, gdzie Kamień jest, to po co go szukać?

to i uwierzy, że nagle podwoiłem swój majątek

Hmm. A swoją drogą, myślałam, że to tylko parweniusz. A tu oszust i jeszcze heretyk (w końcu kradnie relikwie).

W końcu minie jej wahanie

Nienaturalne: W końcu się zdecyduje. Albo: Nie będzie się wiecznie wahać.

Gapir poczuła, że pierwszy raz od dawna rodzi się w niej coś na podobieństwo gniewu.

Mmm, gniew to emocjonalna reakcja na niesprawiedliwość. Wcześniej była całkiem rozgniewana, kiedy niesprawiedliwość wobec Wedry popełniała sama Wedra.

zaskakująco gromkim głosem

Hmm?

Jego oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do mroku, dlatego wypatrzył drobną sylwetkę dopiero po dłuższej chwili.

Może: Jego oczy jeszcze nie przywykły do mroku, dlatego wypatrzył drobną dziewczynę dopiero po dłuższej chwili.

Gdyby zdecydowali się teraz uciec, pewnie nie dałaby im rady, ale obchodziło ją tylko to, by nie okradli miejsca, do którego Wedra przychodziła modlić się niemal codziennie, także w jej intencji

Przychodziła się modlić niemal codziennie. Dobrze, ale dlaczego nie było o tym mowy wcześniej? I coś wątpię, żeby Wedra modliła się za Gapir, choć oczywiście ona może w to wierzyć.

Chyba nie zamierzasz udawać, że uda ci się go sprzedać?

Dlaczego udawać? Chyba nie wierzysz, że uda ci się go sprzedać?

Nivalis w końcu się otrząsnął i zaśmiał się, zaskoczony.

Drugie "się" można wyrzucić: Nivalis w końcu się otrząsnął i roześmiał, zaskoczony.

Znam ludzi, którzy kupią Kamień i będą się z nim obnosić, a mimo to nikt ich o nic nie posądzi.

Mmmm, to chyba nadmiar optymizmu z jego strony. Wszyscy wiedzą, czym jest Kamień. Każdy będzie wiedział, że mógł zostać zdobyty tylko nielegalnie – a to na pewno nie poprawi reputacji temu, kto by się obnosił.

Nie kradnę, biorę tylko coś, co prędzej czy później i tak będzie należeć do mnie

Kurczę, taka ważna myśl (czym naprawdę jest własność), a poruszasz ją dopiero teraz, kiedy już nie ma czasu, żeby dobrze wybrzmiała. Ładnie to tak? ;)

Jak bardzo poruszone okaże się Sliabah, gdy okaże się, że szczęście dziedziców Kamienia okaże się niszczyć ich podła kuzynka?

Kto tak mówi? Może: Jakie poruszenie zapanuje w Sliabah na wieść, że to podła kuzynka dziedziców Kamienia odpowiada za ich nieszczęście?

mała Gapir chce zniszczyć nadchodzące zaślubiny

Zaślubiny nie są czymś, co można zniszczyć: mała Gapir próbuje nie dopuścić do ślubu.

Mężczyzna ruszył w stronę piedestału, by zgarnąć z niego bezcenny relikt.

"Z niego" zbędne. To będzie scena akcji, więc unikaj przedłużania. Ponadto: https://wsjp.pl/haslo/podglad/31664/relikt/4107923/rzecz-organizm

Gapir natychmiast zareagowała i rzuciła się w jego stronę.

O, właśnie: Gapir skoczyła ku niemu.

Złapała równowagę, skręciła ku niemu.

Czyli co zrobiła? Jeśli to pomaga (nie musi) rozrysuj sobie walkę na kartce.

Już miała Kamień w zasięgu ręki, już wyciągała palce, by go przechwycić, gdy nagle coś szarpnęło ją w tył i poczuła rozlewające się w okolicy brzucha ciepło.

By go chwycić. Przechwytuje się coś, co ktoś inny już trzyma.

Z jej boku wysuwało się ostrze noża.

… przebił ją na wylot? Dlaczego?

Drugi z mężczyzn spojrzał na kompana trwożnie i rzucił się w kierunku wrót.

Drugi mężczyzna trwożnie spojrzał na kompana i rzucił się w kierunku wrót.

Nivalis nie wiedział co robić.

Nivalis nie wiedział, co robić. Ale zdanie nie wnosi nic. Możesz pokazać, jak facet się waha, jak robi parę kroków, żeby ścigać tamtego, wraca pomóc, rozmyśla się i tak dalej.

Mężczyzna krzyknął i wypuścił go z rąk.

Zaraz, to on jednak trzyma Kamień?

Spojrzał z niedowierzeniem na dłoń, na której sparzona skóra miejscami przybrała kolor węgla

Niedowierzaniem, ale dobrze by to było podkręcić: Patrzył na dłoń własną dłoń, na smoliste ślady krawędzi klejnotu i czerwoną skórę między nimi.

potem na błyszczącą coraz mocniej i mocniej bryłę

Magiczny klejnot jest, zasadniczo, bryłą, ale to słowo nie oddaje jego istoty. Prawda? Podwojenie słowa dla wzmocnienia jest raczej angielskie.

A potem rzucił się w stronę wyjścia, z zamiarem ujścia ze Sliabah już na zawsze.

Wystarczy: Pomknął ku wyjściu. Jeśli jego zamiary mają znaczenie, zmieszczą się dalej. Narrator wszechwiedzący (bo chyba jednak taki jest) też nie może podawać wszystkich informacji naraz.

Gapir nie ruszyłaby za nim, nawet gdyby właśnie nie upływała z niej krew. Nie mogła oderwać wzroku od leżącego na posadzce Kamienia, który coraz wyraźniej pulsował blaskiem.

? To jest ważny moment i zasługuje na więcej szczegółów.

Czuła jak coś porywa ją ku górze, jednocześnie brutalnie i z łagodnością;

Czuła, jak coś porywa ją w górę, jednocześnie brutalnie i łagodnie.

niczym wichura, która smaga twarz, lecz przecież po to, by wyłonić jej piękno, zostawić gładką i rumianą.

Metafora cokolwiek wydumana, ale pasuje do ogólnego obrazu, więc niech tam.

Gdzieś z oddali słyszała krzyk Nivalisa, będący wyrazem albo bólu, albo wściekłości; nie potrafiła ocenić.

Każdy komentarz wprowadza dystans – zmniejszyłabym go: Gdzieś z oddali słyszała krzyk Nivalisa, wyraz bólu, a może wściekłości.

jednak jej krzyk uleciał ku niebu i rozlał się na nim niczym róż brzasku.

Dobra, ta metafora już nie ma sensu. Niby bohaterka przeżywa odmienny stan świadomości (przeżycie mistyczne?) ale i tak.

sunęła nad niespokojnym morzem

"Sunęła" zepsuło mi tu cały efekt.

Zapadłe policzki przez moment zdały się znowu rumiane i pucołowate, cienki warkocz i zgoloną głowę zastąpiła ciemna czupryna, a poranione ramiona nabrały kształtów i mocy, lecz to wszystko nie było istotne.

Zgolone są włosy, głowa tylko ogolona: Zapadłe policzki przez moment zdawały się rumiane i pucołowate, cienki warkocz i ogoloną głowę zastąpiła ciemna czupryna, a poranione ramiona nabrały kształtów i siły, lecz nic z tego nie było istotne.

tak samo umiarkowanie przygasłe i jednocześnie tak samo umiarkowanie bystre

Nadal nie wiem, co to znaczy.

Podobizna dziewczyny rozmyła się

? Nie odbicie aby? https://wsjp.pl/haslo/podglad/34477/podobizna

w jej miejscu pojawiła się dłoń. Wyglądała, jakby była z kryształu. Półprzeźroczyste, rubinowe palce wyciągnęły się ku Gapir w geście niewypowiedzianego pytania.

Unikaj wszelkiego "jakby". To Twój świat. Ty wiesz, jak on wygląda: w jej miejscu pojawiła się dłoń wycięta z rubinu. Półprzeźroczyste palce wyciągnęły się ku Gapir w geście pytania.

Nie musiała być matką. Była sobą i to wystarczało.

Mmmm, jeśli to ją wyleczy z depresji, to nie będzie zbyt realistyczne.

tak samo jak misterna, wykonana przez zdolnego rzemieślnika oprawa podkreśla urodę szlachetnego kamienia

Ciut wątpliwa metafora, "misterna" na pewno bym wycięła, bo prowadzi na manowce.

Obyłaby się bez niego, ale skoro już zaistniał, stawał się jej mocą.

?

Miała kontrolę.

Niefantastyczne słowo.

często gubiła krok i szukała go miesiącami

Czy można szukać kroku? I dlaczego przeskakujesz z metafory kamienia szlachetnego – na metaforę tańca?

Inną niż można się spodziewać, trudniejszą.

To znaczy?

Dająca ludziom wytchnienie, czyniąca spieczoną ziemię miejscem znośniejszym…

Mmmm, wichura – wytchnienie? Jasne, sprowadza chmury i deszcz, ale…

Dziewczyna przypomniała sobie, że już wcześniej czuła jej smak, lecz był ulotny i wymagał od niej znacznie więcej skupienia.

Hmm.

Trudno jest pamiętać na co dzień, dlaczego warto walczyć, teraz jednak świadomość tego miała już nigdy nie zniknąć.

Ciach: Trudno jest pamiętać na co dzień, dlaczego warto walczyć, teraz jednak nie miała już o tym nigdy zapomnieć.

Nie chodziło teraz tylko o walkę z Nivalisem, o ten nagły akt odwagi. Gdyby nic się w te Gairmy nie wydarzyło, świadomość własnej mocy mogłaby być tak samo wyraźna, a może nawet wyraźniejsza; tym wyraźniejsza, że przecież codzienność jest nieraz trudniejsza od sytuacji, która wymaga szybkich decyzji.

Łopata. Poza tym podważa sama siebie, bo katalizatorem była właśnie walka, czyż nie?

Gdyby Gapir tylko mogła teraz pomagać innym odnajdywać w sobie tę moc…

Gdyby tylko Gapir mogła teraz pomagać innym odnajdować w sobie tę moc…

Kunar wpatrywał się w łopoczące na wietrze proporce zdobiące mury Kamarty

Może: Kunar wpatrywał się w łopoczące na wietrze proporce na murach Kamarty. A to miasto nie nazywało się Sliabah?

W pierwszym odruchu chciał rzucić się ku ogrodom pałacu, do siostry

A czemu nie po prostu: biec?

jednak szybko ujrzał, że jest bezpieczna i razem z licznymi gośćmi zawraca, by zobaczyć co się wydarzyło

Zobaczyć, co się wydarzyło.

Barwne mury stożkowatej budowli, jej ścięty szczyt i liczne wrota u podstawy

I dlaczego nie opisałaś tej świątyni wcześniej?

to wszystko było ledwo widoczne przez szaleńczo wirującą chmurę pyłu, która z każdą chwilą rosła i coraz bardziej odcinała budynek od świata.

Hmm.

wydusił młodzieniec

Wydusił z siebie młodzieniec.

Kobieta nic nie odpowiedziała, ale młodzieniec aż nadto wyraźnie dostrzegł w jej oczach wahanie, a następnie… rezygnację.

Hmm?

Zamrugał intensywnie, jakby pył już smagnął jego twarz.

Coś tu jest nie tak.

że zaraz pęd ich dosięgnie

Szyk, i "pęd"?: że wicher zaraz ich dosięgnie.

– To nieracjonalne… – wyszeptała.

Kto tak mówi? Tym bardziej w fantasy? To głupota; to niemądre; nie rób głupstw; tak. Ale "nieracjonalne"?

ale zdążyła zobaczyć w szarych oczach odbicie gorączki palącej jego wnętrze.

…?

– Kto powiedział, że miłość musi być racjonalna? – Huk wichury przebił miękki głos Gapir, tak głośno i wyraźnie, jakby stała tuż obok.

Głos może być łagodny, ale nie miękki (to anglicyzm), zwłaszcza, kiedy coś przebija (miękkie nie przebija). A miłość jest racjonalna. Ale to duże zagadnienie.

Wedrze na dźwięk tych słów zamarło serce.

W Wedrze na dźwięk tych słów zamarło serce.

Poczuła, jak brat wyrywa z uścisku swą dłoń

A czyją miałby wyrwać? Poczuła, jak brat wyrywa dłoń z jej z uścisku.

Zobaczyła jeszcze jego jasne włosy targane przez wiatr, a potem chłopak zniknął za nieprzebytą ścianą żywiołu.

Purpurowe i niejasne. Włosy targane wiatrem.

Nie wiedziała co począć.

Nie wiedziała, co począć.

Co się właśnie działo…?

Wycięłabym, wprowadza dystans.

Potem była już tylko sama naprzeciw zbliżającej się coraz szybciej, zatrważającej ściany.

Dynamiczniej: Potem była już tylko ona sama i prąca ku niej ściana wirującego piachu.

Poczuła się podle, że choć przez chwilę poddała się w miłości do kuzynki.

Nienaturalne językowo i psychologicznie. Ja dałabym tu myśl Wedry: Jak mogłam w nią zwątpić? Albo coś w tym rodzaju.

Wizję rozmazał jej żal i choć nie czuła się wcale na siłach, zrobiła krok w stronę wiru.

Nie rozumiem?

pełne autentycznej troski

A nie lepiej: szczerej troski?

Nim zdążyła na niego krzyknąć, ujrzał na rzęsach kobiety łzy i przyciągnął ją do siebie, byle dalej od szalejącego żywiołu

Skaczesz po głowach.

Wedra nie była w stanie ocenić, co się dzieje

To wprowadza duży dystans, może lepiej opisz, jak to jest, być tuloną przez medyka?

Gdzieś z oddali przypływał znajomy dźwięk pozytywki

Płynął.

pęd rwał falbany

To nie ona pędzi.

Świat jaki znała

Świat, który znała.

Pył opadł równie nagle, jak wzbił się w powietrze, Leighi puścił Wedrę.

Rozdzieliłabym: Pył opadł nagle. Leighi puścił Wedrę.

Ta wyprostowała się i podniosła mokrą od łez twarz, spojrzała z niedowierzaniem na świątynię, przy której nie widniał nawet najmniejszy ślad wywołanych przez wichurę zniszczeń.

Hmm. Kobieta wyprostowała się i podniosła mokrą od łez twarz, by z niedowierzaniem spojrzeć na świątynię. Otoczenie chramu wyglądało tak samo, jak zawsze.

Proporce wisiały bez ruchu, nieporuszone choćby najmniejszym tchnieniem wiatru.

Trudno opisywać coś, czego nie ma. Może: Proporce zwisały bezwładnie.

dopadła wrót sali przeznaczonej na ich Kamień

Dopadła wrót sali ich Kamienia. On już tam jest, nie dopiero ma być.

Młodzieniec stał oparty o ścianę budynku, łapczywie łykał powietrze.

Źle to brzmi: Młodzieniec, oparty o ścianę budynku, wielkimi haustami łykał powietrze.

nie przypominała wcale codziennej siebie

To niestety brzmi telewizyjnie. Wycięłabym.

Dłonie, w których ściskała teraz jakąś niekształtną, czarną bryłę, były całkowicie czerwone.

Dłonie, w których ściskała jakąś niekształtną, czarną bryłę, były zupełnie czerwone.

opadła w kierunku pylistej ziemi, lecz nigdy o nią nie uderzyła

Angielskawe: opadła ku pylistej ziemi, lecz o nią nie uderzyła.

Ciało Gapir rozmyło się nagle, jakby utkane z dymu. Wiatr powrócił i rozbił jej postać.

Dwie sprzeczne metafory. Ciało Gapir rozwiało się na wietrze jak dym.

Wtuliła się w Kunara, a on odwzajemnił ten gest.

Skoro ona się w niego wtula, to jak on miałby się wtulić w nią?

stracili coś niezwykle bliskiego

"Coś"?

Pojęli, czym jest i zamarli w zadziwieniu.

Patetyczne.

Wedra spojrzała w stronę wschodu i zdało jej się, że na tle słońca widzi odlatującą ku niemu Gapir.

Hmmmmm.

Wiatr delikatnie pogłaskał ją po twarzy.

Głaskanie z definicji jest delikatne – tylko, kiedy nie jest, zachodzi potrzeba zaznaczenia, że jest inne.

wszystkiemu przyglądali się z daleka

Szyk: przyglądali się wszystkiemu z daleka.

Wieść o tym, co stało się w te Gairmy

O tym, co się stało.

przekazywana z ust do ust historia o odważnej Gapir, która pokonała ciemności

Mmm, problem w tym, że nikt tego nie widział. I nie bardzo mieli jak się domyślić, bo jedyni świadkowie zwiali, aż się kurzyło, a choćby zostali, to wyznanie prawdy co najmniej by ich inkryminowało (usiłowali gwizdnąć artefakt, wokół którego obraca się ich kultura, a jeden z nich mógłby być spokojnie sądzony za morderstwo arystokratki).

 

No, nie jest to lekka lektura, i nie tylko ze względu na ciężką tematykę – o depresji trudno przekonująco pisać, a i nie każdy zechce o niej czytać. Podoba mi się obraz wiatru, inne metafory już mniej. Wiele z nich jest wysilonych, purpurowych i może lepiej by było skupić się na tych licznych możliwościach, które daje wiatr? Przesunąć go bardziej do centrum? Tekst byłby spójniejszy.

 

Spójność i plastyczność odbiera mu, niestety, także brak opisów. Gdybym od początku wiedziała, że jestem w mieście pośród pustyni, z odpowiednią architekturą, w którym panuje taka właśnie kultura, znacznie łatwiej byłoby się w ten świat zanurzyć – ale wprowadzasz kolejne elementy dopiero wtedy, kiedy są potrzebne, co źle wpływa na zawieszenie niewiary. Ot, na początku byłam pewna, że jesteśmy w typowym zamczysku fantasy, może nad morzem (mieszkam nad morzem i wiem, że przez pół roku wiatr łeb urywa) – a tu kilka razy musiałam rewidować to wyobrażenie. To utrudnia lekturę.

 

Poważny problem stanowi psychologia, nie tyle zła, ile bardzo nierówna. Postacie mają bardzo proste linie postępowania: Wedra przez pół tekstu nienawidzi kuzynki, żeby nagle się o nią przestraszyć – to ma sens (najbardziej wściekli jesteśmy na bliskich, którzy uparcie robią sobie krzywdę – a jeśli ktoś twierdzi, że nie ma w tym także egoizmu z naszej strony, jest o wiele lepszym człowiekiem ode mnie; swoją drogą – realistycznie wypada to, jak role się odwracają i Gapir próbuje ją powstrzymać przed zrobieniem sobie krzywdy), ale mogłoby być troszkę pogłębione. Depresja Gapir przekonała mnie w warstwie objawów (choć – czemu ogoliła głowę?), ale niekoniecznie przyczyn. Nivalis jest jednoznacznym draniem, wręcz trochę karykaturą, pozostali panowie też cokolwiek papierowi (medyk to czysty fanservice). Sęk w tym, że ostateczne rozwiązanie spada z sufitu, nie jest wynikiem tego, co bohaterowie robili przez cały tekst – po co Nivalisowi kradzież klejnotu, którego (cokolwiek twierdzi) nie zdoła sprzedać? Jeśli jest na tyle głupi, żeby tak myśleć, jakim cudem zdołał oszukać Wedrę? (Nie mówię, że nie mógłby, zwłaszcza, jeśli ona po prostu chce się wyrwać z domu – ale to trzeba pokazać). Gapir pokazała już wcześniej, że umie się postawić, kiedy jej zależy, dobrze – ale scena wypadła troszkę jak opis chłopców w szkole zabierających dziewczynce zabawkę.

 

Sama depresja i jej natura też wymaga więcej miejsca, żeby dobrze wybrzmieć – z drugiej strony, nie byłoby przyjemnie o tym czytać, więc rozumiem, skąd uproszczenie sprawy. Ale może w mocniej zarysowanym świecie nie byłoby trzeba jej upraszczać?

 

Podsumowując, to jest tekst z potencjałem, którego jednak nie wykorzystuje. Może spróbuj go przekonstruować za jakiś czas? Rozbudować świat, żeby podpierał Twoją myśl? Wywabić trochę purpury, która jej nie wspomaga? I tłumaczenia łopatą, które przeszkadza uwierzyć?

Na pewno na minus tłumaczenia, brak rozwinięcia ciekawych wątków – no sam kamień i to, co dzieje się z Gapir… To też jest niejasne, takie baśniowe, ale dla nas mało zrozumiałe.

Tak, zdecydowanie.

nie domyśliłbym się, że chodzi o to jak Gapir zostaje świętą

Mmmm… skoro tak, to chyba jest fragment większej całości. Bo już samo to, że Kamieni jest dwanaście, sugeruje ciąg dalszy.

Nie rozumiem jedynie problemu "uciekającego podmiotu", jako że sama nawet nie lubię, gdy podmiot jest podsuwany pod nos za każdym razem za pomocą języka, jeśli można się łatwo go domyślić…

Jeśli można się go domyślić, to nie jest uciekający podmiot. Podmiot ucieka wtedy, kiedy domyślasz się jednego, a okazuje się, że chodzi o zupełnie inny.

bo to opowiadanie napisałam, już siedząc na stosie innych z tego świata i bardzo trudno mi było zadbać o to, by wszystko, co jest tak dla mnie oczywiste, rozumiał i czytelnik tego tylko tekstu

A, to wiele tłumaczy. Niełatwe zadanie. Czasem pewne rzeczy musisz powtarzać, jeśli piszesz serię, niestety.

P.S. Wolałbym więcej informacji o chorobie Gapir albo usunięcie terminu choroba.

Dla mnie wygląda to na depresję, może z komplikacjami. Ale nie jestem psychiatrą.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka