
Nie powiem, że droga do obłędu jest prostsza niż wytrwanie w poczytalności – powiem jednakże z przekonaniem podpartym doświadczeniami dni ostatnich, iż jest ona znacznie prostsza, niż się wydaje.
Nigdy nie byłem przekonany co do istnienia rzeczy ponadnaturalnych, a nawet jeśli myśl moja, omsknąwszy się, w jakiś sposób skłaniała się ku uwierzeniu w pseudoreligijne dziwactwa, nadnaturalnością (a w sensie teologicznym raczej „pozanaturalnością”), w którą mogłem najprędzej uwierzyć, była część świata duchowego zupełnie niewinna – przyjacielskie duszyczki, białe damy pragnące nawet po śmierci zetknąć się z ukochanym i tak dalej. Nigdy nie przypuszczałem, że „pozanaturalnym”, demonicznym czy w ogóle przerażającym w nadrzeczywisty sposób mógłby okazać się pospolity wagabunda, który swoją charyzmą wabi co poniektórych młodzików szukających mentora. Młodzikiem takim był mój brat Mirko, a jegomościem, który się z nim zaprzyjaźnił, enigmatyczny diler narkotykowy o niecodziennym imieniu – Balaszi. Nigdy wcześniej człowieka tego nie widziałem; znałem go wszakże z licznych opowieści, szczególnie zaś często o nim słyszałem po tym, co się wydarzyło wówczas. Jakkolwiek początkowo miałem przed oczami obraz wytatuowanego na każdym calu ciała, łysego kryminalisty (jest to zdaje się standardowa fizjonomia w takim środowisku), później doszedłem do wniosku, że musi być to obraz fałszywy. Pewno, myślałem, jest to jeden z tych, co tylko innych potrafią przemieniać w uzależnione monstra, a sami nawet nie sięgają po żadne ohydztwo i dzięki zaoszczędzonym pieniądzom chadzają w smokingu, wyperfumowani i zadbani. Ale to, co okazało się finalnie prawdą, przerosło wszelkie moje oczekiwania.
Mirko poznał go w tak zwanym okresie buntu, który zwykle przypada na czas szkoły średniej. Miałem wrażenie, że znalazł w nim zastępstwo często nieobecnego i surowego ojca; przez pewien czas sądziłem nawet, że Balaszi niejako stał się właśnie jego ojcem. Zdaję sobie jednak sprawę, że może to być z mojej strony nazbyt dogłębne psychologizowanie i uwznioślanie zwykłej niskiej potrzeby rozrywki. Brat mój zwyczajnie szukał silnych wrażeń, a miał je zamiar zapewnić sobie co poniektórymi substancjami.
Jak i gdzie go poznał – nie wiem. Z początku nie chciałem wiedzieć, bo mnie to nie interesowało, potem nie chciałem poruszać tego tematu przy Mirku, jeszcze potem bałem się myśleć o samym Balaszim.
Mirko często potem o nim wspominał, nie wymawiając jednakże jego imienia. Prawił jedynie o zbliżającej się rocznicy tego wydarzenia (przypadało ono w okolicach grudnia); wtedy jego paranoja się nasilała. Chadzał tam i z powrotem po mieszkaniu, wszędzie widział znaki jego obecności; nie dało się nie uczynić gestu ręką, żeby nie wyprowadzić go z równowagi (do której powracał długo i to z arcywielką trudnością), a o wypowiedzeniu jakiegokolwiek słowa w języku innym niż ukraiński lepiej teraz nawet nie wspominać. Najgorsze zaś były tak zwane pierścienie Atlantów, które zobaczywszy – rzekomo zobaczywszy – choćby na ręce całkowicie przypadkowej nieznajomej osoby, natychmiast reagował paniką i smutkiem. Wszędzie węszył demoniczny spisek.
W opanowaniu jego obłędu nie pomogły emocjonujące zdarzenia jak śmierć dziadków; mimo że ci zmarli z przyczyn naturalnych w bardzo sędziwym wieku, to Mirko niemal za każdym razem przez co najmniej kilka tygodni po takim zdarzeniu pogłębiał swoją religijno-mistyczną paranoję.
Nie pomógł tym bardziej nowotwór ojca, z którego powodu cierpiała na duchu nawet tak niewrażliwa i apatyczna osoba jak ja. Mirko miał zawsze do tej pory bardzo kiepskie relacje z ojcem, który nieraz w złości był w stanie powiedzieć, że „przeklina go” bądź że „prędzej umrze niż…” i tu wstawiał cokolwiek, o czym w danym momencie była mowa. Mirko często podczas kłótni z nim wspominał, że „najchętniej byś mnie zabił”, na co ojciec, zamiast uspokajać sytuację, odpowiadał ironicznie twierdzeniem. Gdy zaś Mirko ponownie „oszalał” i oskarżał ojca o wykonywanie ręką jakichś magicznych gestów, ojciec odpowiadał coś w rodzaju sarkastycznego: „Tak, jasne, naślę na ciebie rzeszę demonów”. Dodatkowo, choć nie jestem tego pewien, a pamięć może mnie zawodzić, boż to wspomnienie z dzieciństwa, a tematu tego nie chciałem poruszać z nikim, kto mógłby uznać to za rozdrapywanie starych ran, wszczęła się tak intensywna bójka między Mirkiem a ojcem, że ten drugi niemal udusił pierwszego. Szczególnie musiało mu to dokuczać z powodu jawnego kontrastu między relacją ojca z nim a ze mną, którego to ojciec mocno sobie cenił; powiedział raz nawet – specjalnie, tak, aby Mirko go usłyszał – że „gdyby przyszedł po niego sam diabeł, toby przybył do mnie tylko po to, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku”.
A mimo to, gdy tylko ojciec zachorował, Mirko przeżywał to mocniej niż śmierć dziadków, z którymi miał relacje zasadniczo bardzo dobre.
Mirko zaczął w swoim pokoju tworzyć twierdzę z krucyfiksów, nosił święte medale, całował relikwie oraz ikony – zawsze ze sprawdzonego źródła (nie mogło być mowy o jakiejś wszetecznej parodii religii prawosławnej) – i przyjmował codziennie sakramenty od zaufanego popa.
Oczywiście uznałem, że jest to objaw jego przesądnej natury, skłonności do paranoi, która uwidoczniła się przez jego ćpuński styl życia, a także zwyczajnego lubowania się w przesadzie. Nie wnikałem, co wówczas ujrzał i czego doświadczył bądź kim był ów tajemniczy Balaszi; chciałem jedynie żyć w spokoju i zajmować się własnym życiem.
Wszystko zmieniło się, kiedy zaczął węszyć spisek nawet wśród własnej rodziny – mogłem być według niego „agentem” Balasziego. Raz wysnuł nawet śmiałą hipotezę, jakoby Balaszi przemienił się we mnie, aby wkroczyć w nasze szeregi i… no właśnie. Co ten cały Balaszi miałby chcieć osiągnąć? Nie wnikałem, jednak gdy mój własny brat chwycił mnie za barki i patrząc wzbudzającym żałość wzrokiem paranoika, zaczął błagać o powiedzenie prawdy – nie wytrzymałem. Pragnąłem za wszelką cenę dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi.
Pamiątek po tym wydarzeniu unikał jak ognia, jednakże coś (co – wówczas dzięki Bogu nie wiedziałem) ukrywał w pewnej szkatułce. W szkatułce zamkniętej na szyfr, ukrytej w kufrze zamkniętym na kłódkę, ukrytym w szafie (również zamkniętej na kłódkę), otoczonej jak forteca krucyfiksami i dziesiątkami egzemplarzy Pisma Świętego.
– Na wypadek – mówił – jakby ktoś wątpił w moją poczytalność.
Fakt był taki, że jego niepoczytalność stwierdzili lekarze. Natomiast diagnozę lekarzy przyjęła do wiadomości większość rodziny, włącznie z najbardziej dobrotliwą wobec niego i akceptującą w pewnym stopniu jego „wariactwa” – matką. Ciekawski ja postanowiłem choćby domyślić się, cóż człowiek ten schował w owej skrytce. Po takich medytacjach i dedukcji opartej na wyjątkowo skąpym materiale dowodowym, z radością doszedłem do przełomowego wniosku, że tajemniczy przedmiot musiał być schowany w skrzyni (a zatem najpewniej również trafić w posiadanie Mirka) długo po wydarzeniu z Balaszim. Poza tym – pamiątka po tamtym dniu z pewnością nie byłaby przez niego przechowywana w mieszkaniu, choćby nawet mógł ją przykryć chustą świętej Weroniki.
„Zatem potem – myślałem. – Co się potem mogło wydarzyć?… Z pewnością ma związek z Balaszim, ale jest co najwyżej echem dawnych zgróz. A gdybym mógł to jakimś sposobem zobaczyć…”
Takie więc powziąłem postanowienie. Nietrudno się domyśleć, że brat mój nie tylko nie zgodził się mi tego pokazać, ale zaklinał się na wszystko co święte i dobre na tym Bożym świecie, abym nawet nie myślał o oglądaniu owego szkaradzieństwa.
Postanowiłem porozmawiać z co poniektórymi jego przyjaciółmi; chciałem rozmówić się z osobami znającymi go lepiej nawet niż ja, jednakże kontaktu z nimi szukałem na próżno. Ci albo zerwali z nim kontakty po tym, jak zaczął brać narkotyki, albo żadnych profili na mediach społecznościowych, adresów mailowych bądź znanych mi miejsc zamieszkania – nie mieli (bądź o takowych nie wiedziałem).
Potem postanowiłem popytać o co nieco matkę, z nią bowiem Mirko miał lepszy kontakt; założyłem więc, że jej mógł nieco szerzej uchylić rąbka tajemnicy. Problem jednak był taki, że matka: z początku mówiła, jakoby wiedziała tyle co ja, później zaś, iż owszem, wie więcej, wszakże niczego powiedzieć mi nie może bądź nie chce (albo że nie chcę tego ja, co, przyznam, brzmiało już trochę przerażająco).
Brat w okolicach kolejnej „rocznicy” zaczął chadzać po mieszkaniu jeszcze bardziej nerwowo; w uszach moich nieustannie rozbrzmiewał jego żałosny głosik mówiący:
– Przecież był człowiekiem… Po co to robił, jeśli był człowiekiem… Jeśli w ogóle był człowiekiem.
I tak w kółko. Maniakalna pętla, zacięta płyta szaleńca – inkarnacja obłędu.
Czasem taki opętańczy szał ustępował na kilka dni bądź tydzień; czasem nietypowe zachowania miały miejsce wyjątkowo rzadko lub bywały rzeczami dosyć nieszkodliwymi, na przykład raz na dwa dni w przeciągu miesięcznego ustępu od napadów rzucił jakąś niecodzienną uwagą, o której wszyscy szybko zapominali. Właśnie po takim miesięcznym ustępie – nagle, zupełnie niespodziewanie pozorna niepoczytalność wróciła. Mirko nigdy przedtem tak się nie zachowywał, a jak już wspomniałem, potrafił nieraz niezwykle nas zadziwić.
Owego dnia ponownie podszedł do mnie, po czym – tym razem nie ze wzburzeniem bądź podejrzliwością, ale wyłącznie wyrazem doszczętnej desperacji – chwycił moje barki i patrząc na mnie wytrzeszczonymi oczyma, mówił coś, z czego niewiele pamiętam oprócz tego, że kazał mi coś wraz z nim zrobić (w jakim celu – nie wiem, ale najpewniej, aby pomóc mu „bronić” się przed Balaszim), strzec się zmroku i znaleźć „bezpieczne miejsce”. Odmówiłem, prosząc go o wyrozumiałość i sugerując mu, że może być nie najlepiej z jego zdrowiem umysłowym i to w niej powinien szukać przyczyny swoich paroksyzmów.
Posłuchał mnie i zostawił w spokoju. Wówczas zniknął mi na cały dzień z oczu (oczywiście o ile mnie pamięć nie myli, ale sądzę, że jeśli już go widziałem, to na pewno włącznie przez moment; w każdym razie już potem nie rozmawialiśmy), przez to właśnie podejrzewam dziś, że gdzieś się wtedy ukrył.
Tamtego wieczora byłem – od długiego czasu – najbardziej skłonny uwierzyć w nawet najbardziej obłąkańcze tezy mojego brata. Przebudziwszy się w nocy, przypomniałem sobie słowa wypowiedziane przez niego, zanim nastał wieczór. Dziwne, że olśnienie to przyszło wraz z ujrzeniem niezwykłego kształtu za oknem w mojej sypialni. Co to było – trudno mi było z początku powiedzieć, nie miałem bowiem ochoty przyglądać się temu bacznie, zwłaszcza że obiekt zasłaniała firanka i widziałem tylko jego sylwetkę. Mogły to być gałęzie drzewa rosnącego nieopodal domu albo cokolwiek innego, czego obecność w takim miejscu nie byłaby żadnym zaskoczeniem, więc się tym nie przejmowałem – jednakże usłyszawszy jakieś dźwięki przypominające sarkanie bądź szepty, pojąłem, że ktoś znajduje się w pobliżu. Odgłosy te były nie tyle głośne, ile wyjątkowo irytujące i nie dawały mi zasnąć ponownie, dlatego chciałem, aby ten, kto je wydawał, czym prędzej się uciszył. Podejrzewałem o to brata oraz matkę, jednak żadnego z nich w moim pokoju nie było – poszedłem zatem rozejrzeć się po korytarzu, tam również nikogo nie znalazłem. Jak tylko powróciłem do pokoju, zobaczyłem na nowo osobliwą sylwetkę – tym razem wyraźniejszą i bez wątpienia ludzką.
Choć się wystraszyłem , nie wydałem z siebie żadnego dźwięku przerażenia – coś mnie nawet ciągnęło w stronę odrażającej, niekształtnej i potężnie wyglądającej postaci za oknem i choć trudno mi to wyjaśnić, oczy zapłonęły mi iskrą pełną entuzjazmu, a nogi zaczęły iść ku zjawie. Bałem się jednak odsunąć zasłonę i spojrzeć, kto bądź co dokładnie znajduje się za oknem. Patrzyłem długo na to niesamowite zjawisko, pragnąc jak najszybciej się obudzić z tego potwornego, jak mi się zdawało – snu. Wystarczyło, żem przymknął powieki i jakby na moje życzenie, straszliwa figura zniknęła mi sprzed oczu, nie pozostawiając jednakże zwątpienia, że osobliwość, którą zobaczyłem i, przede wszystkim, odczułem – nie była snem.
Trudno mi było zasnąć tamtej nocy, jednakże jakoś tego dokonałem i obudziłem się rześki i wypoczęty, nawet nie pamiętając zgrozy dnia poprzedniego. Przypomniawszy ją sobie jednak po jakimś czasie, pobiegłem do brata, aby sprawdzić, czy coś z się nim stało, powiązałem bowiem jego enigmatyczne słowa z moim równie enigmatycznym widzeniem.
Spał u siebie i gdy go zbudziłem, nie chciał ze mną rozmawiać: powiedział wyłącznie, że nic się nie stało, jednak takim tonem, iż jedynie głupiec sądziłby, jakoby Mirko, jeszcze przed dwoma dniami wesoły i całkiem normalnie funkcjonujący człowiek – mógłby być beztroski. Bardzo możliwe, że uwagę odwróciło inne zdarzenie, jakie miało miejsce tamtego dnia, mianowicie rzekome zniknięcie ojca ze szpitala, którym to matka przejęła się na tyle, że natychmiast pojechała do niego; na miejscu okazało się, że choć ojciec był w swoim pokoju, to nie było z nim dobrze. Najwidoczniej nowotwór zaczął sprawiać, że ojciec tracił rozum, nie pamiętał nic, co się działo, a swoich najbliższych ledwie rozpoznawał. Jego nocne eskapady były tylko tego najjawniejszym znakiem.
Później (kiedy dokładnie, nie wiem, a w ogóle to nie jestem pewien co do chronologii wydarzeń, tak bowiem mgliście pamiętam te pełne wstrząsów czasy) tak więc później wydarzyła się jeszcze jedna niecodzienna rzecz. Brat mój widział mnie oglądającego coś na komputerze i był święcie przekonany, że oglądałem właśnie jego. Czy chodziło mu o film z jego udziałem czy zdjęcie – nie wiem. W każdym razie twierdził, jakoby gdzieś w internecie bez jego zgody opublikowano jego wizerunek. Nalegał, abym „cokolwiek by to nie było” powiedział mu prawdę. Tym razem go nie wyśmiałem ani nie zbyłem, lecz zarzekłem się, że niczego szokującego przed nim nie ukrywam i jeśli coś takiego się wydarzy, na pewno mu powiem.
Tak więc przestałem wątpić w jego poczytalność i często nawet podzielałem jego poglądy i odczucia, wiedziałem bowiem, że żadna paranoja nie jest chorobą zakaźną i jeśli mnie towarzyszyły pewne wrażenia, które doskonale zazębiały się z opisami Mirka, oznaczało to, że nie mamy do czynienia wyłącznie ze schorzeniem psychicznym, ale czymś rzeczywistym, a może nawet – namacalnym.
Nie tylko ja począłem z wolna przemieniać się w pozornego paranoika, ponieważ podobnie do Mirka zaczęła się zachowywać matka. Stała się bardziej lękliwa i częściej brała udział w religijnych obrzędach i tak samo ona mówiła – często posługując się równie tajemniczym co Mirko językiem – jakoby wydarzyło się jej coś niezwykłego, przy czym swych mglistych relacji nie chciała wyjaśniać. Raz wróciwszy z pracy zimowym wieczorem do mieszkania, zaczęła spanikowana mówić: – Tam! Tam! Na zewnątrz… Wtedy ja… Ono… Jakby…
Gestykulowała przy tym żałośnie, jakby starała się bezsilnie wyrazić coś, czego nie da się wyrazić słowami. Widząc zakłopotanie jej i przyglądającej się tej scenie rodzinie, kazałem przysiąść na krześle nieopodal wejścia do mieszkania i starałem się pocieszyć.
Po kilku minutach wydobrzała, ale wciąż wydawała się przygnębiona. Zrezygnowała – nie chciała niczego mówić, toteż nie nalegałem ze względu na to, jak wyglądała i w jakim była w stanie.
Od tej pory żadne niezwykłe rzeczy miały się nie dziać – nie zauważyłem jednak, jak wielką transformację przeszła matka. Nie odzywała się, nie jadła i w ogóle przemieniła się we wrak człowieka. Jako że nawet tego nie dostrzegłem, nie podjąłem żadnych działań, aby przywrócić ją do psychicznej równowagi. Zauważyłem jednakże, iż zaczęła częściej niż zwykle rozmawiać z Mirkiem i że rozmowy te z jakiegoś powodu ukrywała nie tyle przede mną, ile całą resztą rodziny.
Z Mirkiem także nie było lepiej. Zaczął opowiadać o tym, że jacyś ludzie chcą go gdzieś porwać i wysłać, złożyć z niego ofiarę czy coś w tym rodzaju. Z tego powodu nieraz drżałem, gdy natrafiałem całkiem przypadkowo na informację znalezioną w starej księdze w pokoju Mirka, mianowicie rozprawy dotyczące czarnej magii: „wysłać można sługę swego…”, „trzeba jeno dać cząstkę życia swego lub swoich najbliższych…” Nawet nie chciałem zastanawiać się dłużej, co to mogło znaczyć, lecz odpowiedź przebiegła mi szybko przez myśl, i cudem udało mi się odgonić absurdalną straszną konkluzję.
***
I to właśnie wówczas, po kilku tygodniach od przemiany matki zdarzyła się rzecz najprzedziwniejsza. Widocznie naradziwszy się z Mirkiem na jakiś temat, matka stwierdziła, że należy coś zrobić. Nie wiem, w jaki sposób doszedłem do tego, co właśnie napisałem, nie wyciągając żadnych konkretów, ale tak właśnie jest: wiedziałem tylko, że zdecydowali się na coś, że z niejasnych przyczyn wzbudziło te we mnie wielkie emocje i że chciałem się za wszelką cenę dowiedzieć, co się właśnie działo.
Z początku się wahałem; nie chciałem wyjść na impertynenta, wtrącając się do spraw, które matka z bratem wyraźnie ukrywali przed resztą świata (i założyłem, że robią to nie bez powodu), ale podobnie jak wtedy, gdy ujrzałem sylwetkę sterczącą nade mną za oknem, kierowała mną jakaś dziwna siła: wiedziałem bowiem, że się panicznie boję, a jednocześnie szedłem w stronę źródła swojego lęku.
Widziałem ich wchodzących do pokoju Mirka. Przez jakieś kilkadziesiąt sekund zastanawiałem się, czy powinienem ich wypytać bądź zacząć podglądać, co robią. Słyszałem przy tym słowa Mirka wypowiedziane najprzedziwniejszym tonem:
– Widzisz? Widzisz? Zaraz pokażę… Zaraz pokażę… Pokażę.
Stwierdziłem, że zwlekać nie będę i pójdę do pokoju, aby chociaż ujrzeć skrawek tajemnicy, którą chowali tak skrzętnie przede mną i resztą rodziny od jakiegoś czasu. Bałem się ich reakcji, jednakże dociekliwość wzięła górę.
Wszedłem do pokoju przerażony i zobaczyłem najpierw matkę i brata przyglądających się czemuś z uwagą, a potem, przejechawszy dokoła wzrokiem w poszukiwaniu przyczyn, dla których się tam spotkali, ujrzałem otwartą skrytkę Mirka. Widziałem plecy matki, brata zaś obserwowałem od boku, a kiedy podszedłem do nich bardzo blisko, zrozumiałem, że trzymał w ręku komórkę i że to ona właśnie była tym „echem minionych zgróz”.
Przypomniałem sobie jego słowa: „Na wypadek, gdybym musiał udowodnić własną poczytalność”.
Drżały mu ręce; był całkowicie skoncentrowany na tym, co za chwilę miał pokazać, i chyba wyłącznie dlatego nie wyprosił mnie z pokoju. W końcu, kiedy dygoczącym palcem włączył jakieś wideo, poczułem chyba największą trwogę swojego życia.
Pojąłem, że brat mój, widocznie zauważywszy coś wartego zainteresowania, nagrywał z jakiegoś powodu lustro w obskurnej toalecie publicznej, pełnej niedopałków, śmieci umazanej paskudnym graffiti i obklejonej dziwnymi naklejkami. Nagranie zaczynało się już w momencie pojawienia się przerażającego fenomenu; kamerzyście, czyli mojemu bratu na filmie, niezwykle drżały ręce; dało się też słyszeć jego żałosne zawodzenie i jęki wyrażające bezsilność i przerażenie.
Filmował lustro, od razu jednak dało się zauważyć, że nie ma tam odbicia kamerzysty, a zamiast tego sylwetka mężczyzny – szczuplejszego i wyższego od Mirka, o zamazanej twarzy. Zrozumiałem, że to Balaszi.
Mirko na filmie podszedł z kamerą do lustra; kamera się zniżyła, jakby filmujący padł na kolana i błagał o litość.
W to, co wydarzyło się na nagraniu potem, nie mogłem uwierzyć. Postać przemieniła się – już nie było tam zamazanej twarzy, a wyraźnie groźny mężczyzna o demonicznym spojrzeniu, całych czarnych oczach, szerokiej szczęce, z licznymi tatuażami i z dwoma przednimi ostrymi, złotymi zębami. Twarz ta miała w sobie więcej nienawiści i przemocy niż cała podłość, jaką widziałem na przestrzeni swojego życia. Najdziwniejsze było to, że podobna była dosyć do twarzy samego Mirka.
Postać na nagraniu, rzecz szczególnie niezwykła: wyszła z lustra, zmaterializowała się i… chwyciła kamerzystę za szyję, po czym zaczęła go dusić. Co nastąpiło, jest dla mnie szczególnie trudne nie tylko do wytłumaczenia, ale wręcz opisania. Poczułem bowiem, patrząc na tę dantejską scenę, że umięśnione, pełne nienawiści ręce zaczęły dusić mnie – patrzącego na nagranie. Na jego zaś palcu znajdowało się nic innego jak sławetny pierścień Atlantów.
Wreszcie Balaszi (jakkolwiek bowiem nigdy go do tamtej pory nie widziałem, stwierdzić było mi łatwo, że to właśnie on) zaczął coś mówić, jednak co mówił – teraz nie pamiętam. Wiem tylko, że mówił po ukraińsku, wszystko to rozumiałem i słowa jego przeraziły mnie bardziej niż wszystko, czego doznałem w życiu.
Pamiętam jeszcze, że brat na nagraniu próbował się bronić, uderzać dusiciela bądź zdjąć jego rękę ze swego gardła, lecz nie mógł zdziałać niczego przeciwko takiej nienawiści i usiłując stawiać opór, sam jakby się upokarzał. Faktem niezwykłym jest to, że dzisiaj zdaje mi się, jakbym to w istocie ja próbował go uderzyć i że czegoś takiego na nagraniu wcale nie było.
Zaczęło kręcić mi się w głowie; przez moment nie dałbym wiary, że to, co się działo, było rzeczywistością.
Padłem nieprzytomny na podłogę. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, były odgłosy płaczu i przerażenia matki oraz brata.
***
Nigdy później ze sobą o tym nie rozmawialiśmy. Parę dni potem widziałem, jak matka niszczy za pomocą młotka telefon Mirka, a kartę pamięci miażdży jakimś osobliwym urządzeniem, które wyciągnęła z piwnicy i którego do tamtej pory nigdy nie widziałem. Podczas tej procedury, twarz miała czerwoną – czy od płaczu, zgrozy czy wściekłości, nie wiem. Nigdy nie widziałem w jej ruchach ani wyrazie twarzy tak żałosnej desperacji.
Parę miesięcy potem ojciec zmarł po dniach agonii. Rzecz zaskakująca: szykując pogrzeb, znalazłem w garderobie ojca pierścień Atlantów. Cudem przytrafiło się to akurat mnie, bo gdyby znalazła to matka oraz Mirko…. Straszliwe konkluzje, które poświtują w moim umyśle, u nich zamieniłyby się w pewność, która całkowicie by odebrały zdolność do odnalezienia spokoju. „Ironia!” Naiwny ja! „wysłać można sługę swego…”, „trzeba jeno dać cząstkę życia swego lub swoich najbliższych…” Śmierć dziadków. „Choćby diabeł… ” Ucieczka ze szpitala… Okno! Całe szczęście nie mam pewności, ale…
Po tym wydarzeniu matka bez słowa wypowiedzianego do mnie postanowiła wstąpić do monasteru. Jako że zawsze była religijna, nie zdziwiło mnie to, jednakże nie miałem wątpliwości, iż jej decyzja jest spowodowana tym, co zobaczyła na nagraniu. My zaś dorośliśmy i postanowiliśmy również rozpocząć nowe życia, a naszej matce pozwolić uciec od widma dawnej trwogi.
Chciałem zapytać, czy tamtego dnia widziała to samo co ja i czy również miała czucie, jakby Balaszi dusił ją własnymi rękoma, jednak przez wzgląd na spokój w rodzinie wolałem, ażeby imię tego demona nigdy nie zostało wypowiedziane w naszym domu i aby wspomnienia tamtych dni przepadły tak samo jak owo nagranie.
Zastanawiała mnie tylko jedna kwestia. Co on chciał właściwie uzyskać? Dlaczego Mirko nie zginął? Dlaczego własne słowa Mirka nie ziściły się? Teraz już się domyślam – jego celem nie była niczyja śmierć. Są bowiem gorsze losy niż ona. Chociażby poznanie straszliwej prawdy. To przez tę straszliwą prawdę mój brat popadł w obłęd, Tym celem było sprawienie tego wszystkiego, co się z nami stało. A środkiem było wypowiedzenie tych słów, które teraz pamiętam jak przez mgłę:
JEST. TAK. BARDZIEJ. MY WSZYSCY.
I niestety domyślam się, na jakie pytania były to odpowiedzi.
Do dziś nie wiem, czy człowiek ten żyje, gdzie jest, co robi, co mówi, kogo jeszcze zwodzi na manowce i cytując Mirka: czy w ogóle jest człowiekiem. Ktokolwiek to czyta, pragnę, abyś, jeśli spotkasz kiedyś takiego człowieka, jakiego ci opisałem – unikaj go. To chyba jedyny sposób, by uniknąć losu mojego brata.
Świetne opowiadanie. Bardzo przypadł mi do gustu taki trochę lovecraftowski klimat narastającej grozy i paranoi. Pozdr.
Hej!
Komentarz powstanie na bieżąco. To tak – bloki tekstu mnie zniechęciły. Na telefonie to już w ogóle… Może warto pomyśleć nad rozbiciem, żeby czytelnikom było przyjemniej czytać? ;)
Sama narracja mi się podoba, tekst jest napisany lekko, z humorem.
ojciec odpowiadał coś w rodzaju sarkastycznego: „Tak, jasne, naślę na ciebie rzeszę demonów”.
:D
Mirko zaczął w swoim pokoju tworzyć twierdzę z krucyfiksów, nosił święte medale, całował relikwie oraz ikony – zawsze ze sprawdzonego źródła
Myślałam, że mam do czytania horror, a naprawdę dobrze się bawię i czytam z uśmiechem. Nie wiem, czy to było zaplanowane.
Raz wysnuł nawet śmiałą hipotezę, jakoby Balaszi przemienił się we mnie, aby wkroczyć w nasze szeregi i… no właśnie. Co ten cały Balaszi miałby chcieć osiągnąć?
Haha, no naprawdę ta narracja z punktu widzenia brata wyszła Ci rewelacyjnie.
Takie więc powziąłem postanowienie. Nietrudno się domyśleć, że brat mój nie tylko nie zgodził się mi tego pokazać, ale zaklinał się na wszystko co święte i dobre na tym Bożym świecie, abym nawet nie myślał o oglądaniu owego szkaradzieństwa.
Świetnie zbudowane napięcie. :D Nie mogę się doczekać, co dostaniemy w tej twierdzo-szkatułce.
na pewno włącznie przez moment
Literówka się wkradła.
Choć się wystraszyłem , nie wydałem
Spacja się zakradła.
Na plus nietypowe podejście bohatera do zjawy – fascynacja, a nie krzyk i ucieczka z przerażenia. Hm, w sumie nagle ta uwaga Mirko o tym, że bohater jest wcieleniem Balasziego… Może to nabierze sensu.
że nie mamy do czynienia wyłącznie ze schorzeniem psychicznym, ale czymś rzeczywistym, a może nawet – namacalnym.
Z drugiej strony – bracia, więc może geny. :)
Fajnie przechodzisz do ukazania stanu psychozy bohatera, jak i matki. Zaczyna robić się niepokojąco.
Sam telefon jako ta przerażająca rzecz – ciekawy, nowoczesny pomysł. Ale samo nagranie już aż tak nie szokuje, bo można by przecież je opublikować, zanieść na policję, próbować się starać o ochronę. Nawet, jak się jej nie dostanie. Miałam wrażenie, że akcja nagle przeniosła się do małej wioski w górach, albo do domku z dala od cywilizacji. Tak skurczona do trzech postaci.
w pewność, która całkowicie by odebrały zdolność do odnalezienia spokoju.
by odebrała
obłęd, Tym
Albo przecinek i mała, albo kropka i duża.
unikaj go. To chyba jedyny sposób, by uniknąć losu mojego brata.
Te dwa unikaj trochę się gryzą.
Na pewno plus za pomysł demona, który nie chce śmierci bohaterów, a po prostu straszy i sprawia, że ludzie wariują. Nie jest to częsty motyw i mnie przekonał. Poczułam świeżość. Niestety zabrakło mi tu trochę więcej tej paranoi, obłąkania, horroru. Może nie jestem osobą, która lubi się bać, ale tu przez większość tekstu czułam rozbawienie, a kiedy wkroczył horror… Tekst już dojechał do końca. ;)
Mimo tego – klikam, bo historia była zabawna i w moim stylu, miałam przyjemność z czytania, lekki dreszczyk na koniec i nietypowe działanie demona. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
Szczerze mówiąc, niezbyt mi to podeszło. Fajnie budowany klimat, lecz konkluzja jakaś taka nijaka. Obejrzenie nagrania demona w telefonie. Wolałbym gdyby bohaterowie bezpośrednio skonfrontowali się z Balaszim.
Na plus za to również opisy narastającego szaleństwa i paranoi, wyszły całkiem dobrze.