
„Czy wiesz, gdzie jest Jolka?”
Mikołaj, manager jednej ze spółek na giełdzie papierów wartościowych, miał tego serdecznie dosyć. Mężczyzna uderzył ze złością we włącznik, rzucił tablet na biurko i popadł w głęboką zadumę. To pytanie prześladowało go od wielu tygodni, a on był pewien, że na rynku pojawiły się młode wilki, zapewne agencja reklamy kreatywnej, która grała mocno i ostro, rozpaczliwie próbując zwrócić na siebie uwagę. Mężczyzna chciał ich zatrudnić, ale musiał w końcu odpuścić, gdy nie dało się zdobyć ich numeru, signala, whatsappa czy chociaż maila.
Ogólnopolskie szaleństwo zaczęło się od jednego z największych dzienników, gdzie wykupiono całą pierwszą stronę i wydrukowano na niej tylko jedno zdanie, które zaraz potem stało się obsesją wielu ludzi. Mikołaj próbował oczywiście skontaktować się z reklamodawcą, ale nie pomogły prośby, groźby, koneksje, a nawet przysługi i znajomości.
Czy chodziło tylko o nowy produkt? Ustawkę? Reklamę VOD? Prank któregoś z influencerów, który właśnie spadł z rowerka i przeszedł kryzys wieku średniego? A może jednak coś innego?
Po dwóch dniach do akcji włączyły się kolejne firmy, i w końcu cała Polska zaczęła szukać kobiety o jednym i tym samym imieniu.
– Dla ciebie mogę nazywać się nawet Jolka. – Głębokim, seksownym tonem przedstawiały się panie w seks-telefonie. – A teraz powiedz mi kochanie, jakie są twoje najskrytsze pragnienia.
– Moja córcia bydzie Jolcia i tylko Jolcia. Phi! – Na molo w Sopocie zaczepiał wszystkie okoliczne latarnie świeżo upieczony ojciec. – Słyszysz? Słyszysz, ty łysy chuju? Jolcia. Mała, śliczna, mądra córeczka tatusia. Phi! Moja krew, ty łysa pało! No co się wywyższasz? Co zęby szczerzysz? Solówa? Solówa? A w ryja chcesz?
– Paaanie, starego warszawiaka bedom uczyć. Te miastowe są tera głupie. Jolki szukają, a to krzyżówka. Krzy-żów-ka, rozumiesz pan? – Wywiadu udzielał staruszek na kanale w Super Expressie. – Za moich czasów to było lepiej. Tera pogłupieli do reszty. Na co im te magistry, jak łone takie durne są?
– Nie znacie sie… cfele. Moja Efcia… jest… najjjjlepsza… niszzzz… ffffffszystkie… Jolki – seplenił pijaczek na dworcu we Wrocławiu, rozpaczliwie próbując złapać pion pomiędzy jednym i drugim łykiem pysznego, złocistego napoju.
– Dzień. Dobry. Nazywam się Jo-lanta. Maj. Państwa miejscowość wytypowana została do programu czyste powietrze. Czy rozmawiam z właścicielem tego numeru?
– Widzę dom. Chyba z drewna. A może nie. Mgła. Dużo mgły. Wysoki mężczyzna. Blondyn. Blondyn wieczorową porą. To na pewno stanie się we wrześniu. Wtedy zobaczymy coś strasznego. Kobieta o znanym imieniu znajdzie się w szpitalu. I ktoś ją rozpozna. Będzie dużo policji i znany detektyw, ale w końcu wszystko dobrze się skończy.
– Jolka, Jolka, pamiętasz lato ze snu… – Znany kawałek prześladował wszystkich w chińczykach, kebabowniach, przejściach, taksówkach, a nawet większych galeriach handlowych.
– Hasztag Jolo. Ta kobieta może mieć własne zaimki, a my nawet tego nie wiemy. – Swoje mądrości zaczął wygłaszać krostowaty, mocno zagubiony nastolatek na demonstracji w Warszawie, ale dostał w ucho od przechodniów, którzy zgromadzili się wokół i zagłuszyli go, śmiejąc się i skandując „Polska dla Polaków! Ziemia dla ziemniaków! Każ-da potwora! Znajdzie amatora! Każ-da potwora! Znajdzie amatora!”
– Tak. Kobiety coraz częściej zmieniają swoje dane osobowe, wszystko oczywiście zgodnie z odpowiednią ustawą. Ich dane, ich sprawa. – Młode ciało urzędnicze, świeżo upieczona kierowniczka w Wąchocku nie miała nawet cienia wątpliwości. – I powiem coś panu w tajemnicy. To związane jest z ostatnimi wydarzeniami. Całe szaleństwo zaczęło się od ogłoszeń w gazecie.
– To Jowisz tak chciał. Koniunkcja planet w ascendencie Wagi w połączeniu z repozytem trzech księżyców powoduje, że kobieta zostanie odnaleziona dokładnie za rok i ani dnia dłużej. – Całkiem poważnie wieszczono na Youtubie.
– To o mnie. – Jolanta K, właścicielka imponującego biustu, śmiała się na pornhubie, prezentując swe niewątpliwe wdzięki. – Patrzcie i podziwiajcie. Teraz Polska.
– A ja sobie Jolkę wytatuowałem, tam, gdzie jej miejsce. Hłe hłe – wtórował któryś z jej licznych partnerów.
– Śnił mi się polonez. I stopy. Dużo stóp. I te stopy wskazały mi drogę. – Mężczyzna z długimi włosami i wzrokiem szaleńca stał na drewnianej skrzyni na rynku w Krakowie. – I zapłakałem. A imię jego było nad wszystko imię. I pan powiedział, żeby poprowadzić niewiernych. A ona nas poprowadzi.
– Czy pamięta pan Budkę Suflera? Ja panu mówię, że to wszystko o tej biednej dziewczynie to nieprawda. Ktoś dotarł do nowych dokumentów w tej sprawie. – W telewizji produkowała się jedna z podstarzałych gwiazd rocka.
I życie się jakoś kręciło. Ludzie zapomnieli o polityce, drożyźnie, klimacie, Tusku, Musku, kaczorze, Putinie i problemach dnia codziennego. Co chwila pojawiały się teorie, tropy i domysły w tej sprawie, jak i promocje z nią związane.
I tak piętnastego czerwca, przed długim weekendem, można było kupić setki produktów na grilla, a ekipa przygotowała specjalną, limitowaną serię magnesów na lodówkę, które biły rekordy popularności przez całe lato, aż do końca września.
Nic jednak nie przebiło wiralowego wideo, na którym panie nie przestawały narzekać, że nie mogą znaleźć męża. To było niewyczerpane źródło memów, i tym bardziej uwagę opinii publicznej przykuła organizacja „Rodzina Plus”, która zgromadziła dziewczynki z imieniem Jolanta, wybierzmowała je w porozumieniu z miejscowym kościołem, a potem powtórzyła event, łącząc go z masowym ślubem tysięcy par.
Wszędzie widać było plakaty… aż do momentu, gdy ludziom się całkiem znudziło. Temat przegrał z tak ważnymi rzeczami jak operacje plastyczne gwiazd.
Pół roku później
– Szefie, ma pan dziś jeszcze trzy rozmowy. Pierwsza za pół godziny.
– Dziękuję, pani Wiesiu. To wszystko. – Zagłębiłem się w papierach, a ona wyszła, doskonale wiedząc, że to nie czas, żeby zawracać mi dupę.
Nie wyrabiałem się i potrzebowałem drugiej asystentki. Pół godziny zeszło jak z bicza strzelił, a ja byłem tak mocno zajęty, że nawet nie zauważyłem, gdy ktoś wślizgnął się do mojego gabinetu.
– Dzień dobry. – Głos był przyjemny i pełen energii, i mógłbym powiedzieć, że na swój sposób mocno radiowy.
Przeniosłem wzrok z ekranu na wejście do gabinetu, zły, że ktoś mi przeszkadza.
Wpierw zobaczyłem eleganckie, kremowe szpilki, potem proste, długie i szczupłe nogi, w czarnych rajstopach, bez wzorków.
Dalej było już tylko lepiej.
Podnosiłem powoli wzrok, dokładnie rozkoszując się każdą chwilą.
Młoda kobieta wyglądała naturalnie, nie miała napompowanych ust, tatuaży ani żadnych innych okropieństw. Była na swój sposób zwykła, swojska, niezbyt wyrafinowana, nie ohydna i nie prostacka, nie to, co baśniowe stwory czy napompowane lale ze wschodu. Nie używała makijażu. Nie eksponowała przesadnie biustu, dwóch, małych, idealnych kuleczek, które aż chciało wziąć się w ręce. Postawiła na klasykę, a spódnica do kolan i dobrze skrojony żakiet nie wzbudzały wulgarnych skojarzeń i nie kojarzyły się z dziwkami, tylko zmuszały do wysiłku i myślenia, kto tu ma władzę, i jaka jest jedyna słuszna droga, żeby dobrać się do miodku, który tkwi w młodym, słodkim i jędrnym ciele.
Patrzyłem na nią i czułem, jak cały czerwienieję.
Jej niebieskie oczy lustrowały mnie, a lekki półuśmiech dawał do zrozumienia, że doskonale wiedziała, jakie zrobiła wrażenie.
I rzeczywiście. Wydawało mi się, że w pokoju zrobiło się jakby jaśniej, a słońce opromieniało ją niczym anioła, zupełnie jakby nie należała do tego świata.
Ogarnij się chłopie. – Cały czas gorączkowo myślałem, a moje ciało krzyczało, ale z innego powodu niż głowa.
Czułem, że chcę ją zatrudnić, ale wtedy będę błogosławił i przeklinał każdy dzień, każdą minutę i sekundę, gdy ją zobaczę albo zbliży się do mnie bardziej niż na dziesięć metrów.
– Dzień dobry. – W końcu przerwałem niezręczną ciszę, wstałem, odruchowo przygładziłem krawat i podałem rękę. – Zdzisław Wielski, bardzo mi miło.
– Jolanta Martyniuk.
– Proszę bardzo. – Wskazałem fotel przy oknie, gorączkowo myśląc, że na pewno musi być jakaś rysa w tym idealnym wizerunku, teraz trzeba ją tylko znaleźć i wyciągnąć na światło dzienne. – Pani Jolanto, w CV jest mowa o trzech firmach w przeciągu roku. Jeżeli to nie jest problem, czy może pani powiedzieć, co się stało?
– Nie mogę opędzić się od mężczyzn, do tego cały świat oszalał na punkcie Jolek. Jestem młoda, ale mam swoje zasady. Nie mogę pozwolić innym na wszystko. Muszę się szanować.
A więc jednak! – W moim sercu grały fanfary, tymczasem ona spokojnie kontynuowała:
– Państwo są dużą, międzynarodową firmą i, jak rozumiem, mają przepisy na takie sytuacje.
– Oczywiście, dysponujemy całym działem i kadrą wysoko wykwalifikowanych specjalistów, którzy służą każdą możliwą pomocą, gdy ktoś zachowa się nieodpowiednio. A pani? Czego właściwie oczekuje po tej posadzie?
– Chcę zdobyć doświadczenie. – Patrzyła mi głęboko w oczy, a w głowie słyszałem „i męża”. – Poza tym potrzebuję stabilności finansowej, żeby móc sfinansować studia.
– Czy mogę zapytać, na jakim kierunku?
– Fizyka kwantowa.
– A to ciekawe. Czy chce pani podjąć pracę w którymś ośrodku naukowym?
– Rozważam to. Myślę jednak, że wpierw zdecyduję się… na dziecko, a najlepiej od razu na dwójkę.
W pokoju zapadła niezręczna cisza.
– Rozumie chyba pani, że wchodzimy w strefę prywatną. Jest wiele regulacji prawnych na ten temat, które mówią, że to nigdy nie powinno mieć miejsca.
– Ale ja chcę o tym mówić. – Teraz patrzyła mi głęboko w oczy, a ja stwardniałem, równocześnie czując, jak mocno i szybko odpływa mi krew z głowy.
Cholera.
Pół roku później
– Pani Jolu, mamy możliwość spotkania biznesowego z potencjalnymi partnerami w Nowym Jorku. Proszę się zastanowić i dać mi znać do piątku, czy chce pani lecieć.
– Nie muszę się zastanawiać, panie prezesie. Chcę tam być. Trzeba chwytać wiatr w żagle.
– I takich ludzi nam potrzeba. Konkretnych. Zdecydowanych. I pięknych. – Pożałowałem tych słów, gdy je wymawiałem, ale ona tylko obdarzyła mnie uśmiechem.
Nowy Jork
– Co o tym myślisz? – Spojrzałem na Jolę po spotkaniu z inwestorami.
– Gówno w złotym papierku. Bydzie pan zadowolony. Gwarancja do bramy i się nie znamy.
– Zabrakło tylko hymnu i flag – mruknąłem. – I hamburgerów.
– I hamburgerów. I demokracji dziewięć milimetrów, coli z Meksyku i supportu z Indii.
– Jesteś bardzo bezpośrednia – zauważyłem. – I piękna. Jak zawsze.
– A pamiętasz, jak mnie zatrudniłeś? Ty mówiłeś o bandzie wysoko wykwalifikowanych małp, a ja myślałam „Jezu. Co za przygłup”.
– Niby dlaczego?
– Nigdy w życiu nie słyszałam, żeby któryś HR działał na szkodę firmy.
– Coś w tym chyba jest. – Uśmiechnąłem się do własnych myśli. – Dlaczego w takim razie chciałaś w to brnąć?
– Tylko wielkie firmy mają pieniądze, a że wszystkie są w sumie podobne… sama nie wiem. – Jola upiła łyk wina z kieliszka, postawiła go i w zamyśleniu zaczęła wodzić palcem po krawędzi. – Może najbardziej spodobała mi się ta bezczelność, z jaką napompowaliście balonik i wypuściliście bubla. Tak, tak, wiem, że go potem łataliście. Mimo to nadal bubel, czarujący, ale jednak bubel. I nie ma wszystkich dodatków. Tak sobie nieraz myślałam… mają rozmach, skurwysyny. – Wzruszyła ramionami i zakręciła podniesionym palcem. – A tu, dziś, sprawa jest jasna. Wielu ludzi wskazuje na Sweet Baby i klęskę produktu. Jak robisz coś dla jednego procenta, to trudno, żeby się spodobało całej populacji.
– Czyli w to jednak nie wchodzić?
– Inwestorzy będą chcieli kroplówkę BlackRock, ale… – zamarła na chwilę. – …ale wtedy skończymy jak Disney.
– Akolici i Indiana Jones?
– Nie tylko to.
– Czyli pakt z diabłem i bycie truposzem… – zadumałem się i też zawiesiłem głos.
– …albo obsmarowanie w każdym możliwym miejscu. To są bogaci, wpływowi ludzie. Będzie jak z reparacjami. Oni nie odpuszczą i w końcu dostaną, co chcą.
– Niedobra o tym mówić, niedobra.
– Dżuma albo cholera. Wyjątkowo parszywa alternatywa, i doskonale wiesz, że mam rację. Te firmy praktycznie zawsze przystawiają nabity pistolet do głowy.
– Nie martwmy się na zapas. I chodźmy na drinka. Zarezerwowałem stolik.
– Bardzo chętnie, tylko się trochę odświeżę.
– Wracamy do hotelu?
– Tak.
Pół godziny później siedzieliśmy na górze w One Trade Center. Trzymałem w ręku kieliszek i patrzyłem na jej wieczorową suknię i panoramę miasta.
– Pięknie tu jest – próbowałem przełamać lody.
– Tak. W Krakowie nie ma tego klimatu – przyznała. – Polacy są jednak inni. Lepsi… i gorsi.
– Każdy ma jakiegoś demona.
– Demona? – Zamarła.
– Uzależnienia.
– Aaaaa. – Wyraźnie się rozluźniła.
– A ty? Od czego jesteś uzależniona? Cukier? Coś innego? – Spojrzałem znacząco. – Bo chyba nie fajki?
– Nieeeee.
– To dobrze. Nie znoszę tego smrodu. – Jeszcze przez chwilę drążyłem temat, ale tak bardziej dla zasady niż z realnej potrzeby. – Ale nieważne. Tutaj podobno są piękne zachody słońca. Może pójdźmy jutro na Vanderbilt?
Rano
Pościel była przyjemnie śliska w dotyku i w niczym nie przypominała tego, co dają hotele na całym świecie. Przesuwałem ręką po brązowej, satynowej pościeli i białych ścianach i coś mi tu mocno nie pasowało.
Nie pamiętałem ostatnich dni. Wiedziałem tylko, że znajdowałem się w podróży służbowej. Myślałem nad tym bardzo długo, ale nic mądrego nie wymyśliłem, dodatkowo zrobiłem się głodny, a moje rozważania przerwała matka natura.
Powoli spuściłem nogi z łóżka, wsunąłem stopy w klapki kuboty i przeszedłem do łazienki, gdzie zrobiłem to, co każdy normalny człowiek.
W pewnym momencie spojrzałem w lustro i zesztywniałem. Nie do końca rozpoznałem gościa ze ściany, znaczy się twarz była jakby znajoma, ale równocześnie inna, jak po użyciu filtra.
Biegiem wróciłem do pokoju. Jedna po drugiej zapalały mi się czerwone lampki, Nic tu nie pochodziło z Europy, Ameryki ani Afryki. Widok za oknem nie przypominał Nowego Jorku, to znaczy były tam jakieś wieżowce, ale napisy na nich jasno wskazywały na któryś kraj azjatycki.
Otworzyłem lodówkę i szybko przetrząsnąłem zawartość.
Japonia. Wietnam. Laos.
Brak cen.
Drżącą ręką włączyłem telewizor. Rysy prezenterów i aktorów tylko potwierdziły, co właśnie ustaliłem.
To nie był Nowy Jork ani żadne znane mi miejsce.
Klapnąłem gołym tyłkiem na łóżku.
Już wcześniej podświadomie czułem, że czegoś tu mocno brakuje, a teraz dotarło do mnie, że nigdzie nie ma reklam, menu ani nawet logo hotelu. Mój wzrok padł na walizki i ubranie, złożone na krześle, tak starannie i dokładnie, jakby zrobiła to jakaś kobieta.
Wstałem i machinalnie zacząłem przeglądać całą zawartość. Nic niezwykłego. Koszule, spodnie, majtki, skarpety, buty, hyperbook, z tych małych, wzmacnianych, do tego portfel z kartami z twarzą inną niż w lustrze, co potwierdzało, że kraj jest azjatycki, rozwinięty, i nawet lustra mogą upiększać rzeczywistość.
Udało się też odblokować telefon. Palce dokładnie wiedziały, co i gdzie wcisnąć, i to chyba najlepiej świadczyło, że należał do mnie. W ostatnich dniach nie wykonano z niego połączeń ani nie wysłano żadnych wiadomości. Brakowało wi-fi i internetu, a ja nawet nie próbowałem ich włączać, bojąc się o koszty, zaś cała wcześniejsza korespondencja dotyczyła jakichś nieistotnych spraw i była prowadzona na numery polskie, w najlepszym wypadku oznaczone imionami czy nic nie mówiącymi skrótami.
To wszystko było jak sen, ale powoli zaakceptowałem, że coś się ze mną stało. W końcu zdecydowałem się wyjść ze strefy komfortu, starannie ubrałem i opuściłem pokój, zabierając portfel, komórkę i kartę. Zjechałem do recepcji, gdzie rozbrzmiewały chyba wszystkie języki świata. Podszedłem do kontuaru.
– Hallooo. – Azjatka w mundurku uśmiechnęła się i pomachała ręką.
– Gdzie my jesteśmy?
– Tokio – odpowiedziała bez mrugnięcia okiem i skłoniła się w pas, najwyraźniej przyzwyczajona do różnych dziwactw gości.
– Mój pokój to czterysta siedemnaście. Na ile mam opłacony pobyt?
– Poproszę kartę.
Przyłożyłem klucz do czytnika, a ona zaczęła szybko pisać coś na klawiaturze.
– Jeszcze dwie noce, a potem transport na lotnisko. Mamy już zamówiony bilet.
– Na samolot?
– Haj, Wielski San! – Znów się skłoniła, a mnie przebiegły przez głowę filmiki z internetu, w których młode, gibkie dziewczyny w biało-niebieskich, skąpych mundurkach dokonywały rzeczy wręcz niemożliwych, a w każdym razie takich, o jakich kiedyś nie mogłem marzyć.
– Który dziś jest?
– Dobrze się pan czuje?
– Potrzebuję lekarza, żeby mnie zbadał.
– Proszę usiąść. – Dziewczyna wskazała skórzaną kanapę, a ja nie pytałem o nic więcej, tylko klapnąłem na wskazanym miejscu.
Byłem całkiem rozbity. Nie wiem, ile tam czekałem, ale w końcu pojawił się starszy pan.
– Ciśnienie w porządku, temperatura też, serce bije normalnie. – Doktor robił swoje, a ja w końcu wyrzuciłem z siebie tylko jedno zdanie:
– Nie pamiętam nic z ostatnich dni.
Mężczyzna wyjął latarkę i poświecił mi w oczy.
– Normalnie powiedziałbym, że to pigułka gwałtu, ale nie widzę rozszerzonych źrenic. – Lekarz nachylił się w moją stronę. – Muszę się zapytać, czy czuje pan gdzieś ból, również tam, z tyłu.
Z wrażenia aż zaniemówiłem, a on cofnął się i skłonił, widząc moje zażenowanie.
– Przepraszam, ale to mój obowiązek dowiedzieć się wszystkiego o moim pacjencie.
Miał rację. Mogłem być zgwałcony, zarażony HIV czy jakimś innym paskudztwem.
– Nic. Mnie. Nie. Boli. – Wycedziłem przez zęby.
– Rozumiem. Musi pan dużo odpoczywać i zbadać na obecność toksyn.
– Dobrze, tak zróbmy. – Mój język zdecydował szybciej niż głowa, i już po chwili żałowałem tej decyzji, ale równocześnie zacząłem sam siebie przekonywać, że trzeba poznać wszystkie szczegóły niezręcznej w sumie sprawy.
– Mike, nasz kierowca, zabierze pana do szpitala.
Pojechaliśmy do jednego z nowoczesnych centrów medycznych, gdzie pobrano mi krew i nakazano nasikać do słoiczka. Po wszystkim, zły jak diabli, wsiadłem do małego, kwadratowego, plastikowego samochodziku. Ruszyliśmy. Za bardzo nie zwracałem uwagi na otoczenie, w pewnym momencie coś mnie jednak tknęło, żeby zabrać głos:
– Czy my wracamy do hotelu?
Kierowca popatrzył na mnie w lusterku:
– Wielski San. Przepraszam, ale chciałem przedstawić moją babcię. W mojej rodzinie od lat krążą opowieści o ludziach, którzy przeżyli to, co pan. Niczego pan nie ryzykuje, a może dowiedzieć się czegoś nowego.
– A co mi tam. I tak nie mam nic lepszego do roboty.
– Czyli jedziemy?
– Tak.
Wyjechaliśmy poza miasto. Wyraźnie oddalaliśmy się od Tokio, a coraz bardziej niska zabudowa miała czasy świetności za sobą i na pewno pamiętała drugą wojnę światową. W końcu zatrzymaliśmy się przy jednej z posesji. Mój kierowca wysiadł, ukłonił się i pokazał, żeby pójść za nim. Mężczyzna otworzył metalową furtkę i przeszedł ze mną przez zadbany ogród, który wyglądał zupełnie jak u Tarantino. Patrzyłem na kwiaty i niewielkie drzewka i w pamięci miałem scenę, gdzie dwie kobiety walczą w nocy, na śniegu, i tłuką się mieczami na śmierć i życie. Po chwili doszliśmy do parterowego domku, przed którym siedziała staruszka w kimonie. Kierowca ukłonił się jej kilka razy. Oboje wymieniali długo uprzejmości, które szybko zamieniły się w coś innego. Wyglądało to na kłótnię, a ja ciekawie się rozglądałem wokół. W końcu zorientowałem się, że zapadła cisza. Odwróciłem się w ich stronę. Kobieta siedziała po turecku na macie, i pokazała na migi, żebym zrobił to samo.
Znalazłem się przed nią, a ona dotknęła ręką mojego ramienia i szybko ją cofnęła, coś krzycząc.
– Dodo prosi, żeby podał pan prawą dłoń.
Wyciągnąłem palce. Złapała mnie i zamknęła oczy. Poczułem mrowienie i gorąco. Kobieta powiedziała coś, co dla mnie znów brzmiało jak szczekanie psa.
– Proszę zamknąć oczy – przetłumaczył mój kierowca.
Spełniłem prośbę. Przez chwilę widziałem kolorowe plamy, potem nastąpiła ciemność. Nic się nie działo, nagle jednak staruszka krzyknęła i mnie odepchnęła, cały czas coś krzycząc. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. Kobieta cofała się przerażona, tymczasem mężczyzna poprosił, żebyśmy natychmiast wracali.
– Jest taka opowieść o dwóch połówkach jednego jabłka. – Zaczął wyjaśniać w samochodzie. – Ludzie szukają miłości i gdy naprawdę ją znajdują, cały wszechświat eksploduje. Znam też historię o potworze Lung La, który zjada wszystko, gdy to się uda.
– To chyba źle?
– Zależy jak dla kogo. – Zaśmiał się. – Brak zmian jest bardzo zły.
– I mnie spotkała taka zmiana?
– To bardzo możliwe. Babcia była w głębokim szoku. Mówiła, że nigdy czegoś takiego nie widziała.
– Może trzeba było zostać i jej pomóc?
– Nic jej nie będzie.
Kraków, kilka dni później
– Czy ty się dobrze czujesz?
– Tak.
– Weź sobie jakiś urlop, na tydzień czy dwa. Od czasu wyjazdu dziwnie się zachowujesz. Chyba wariujesz.
Mój wspólnik miał rację. Wiedziałem, co przeżyłem, ale równocześnie wszystko przemawiało przeciwko mnie. Pani Wiesia, asystentka, zaklinała się, że nie wie o żadnej Jolancie, w komputerze nie było śladów, a dwunastego, gdy ją zatrudnialiśmy, była sobota.
Złapałem kluczyki od samochodu i ruszyłem do domu, gdzie zacząłem szukać w internecie. Opuściłem Google, który pewnie zaproponowałby samobójstwo, antydepresanty, ewentualnie mądrości którejś z lwic lewicy, a odpowiedź na moje pytanie pokazał na stronie dziewięć i trzy czwarte. I właśnie dlatego przeszedłem przez kaczkę i serwisy hobbistyczne, zawierające linki do czegoś znacznie bardziej sensownego, i mocno zahaczyłem o darknet.
Strony mówiły o pigułce gwałtu, problemach po covidzie i tysiącu innych rzeczy. Z każdą kolejną godziną popadałem w odrętwienie, potem doszło piwo, drugie, trzecie i kolejne. Spałem, czytałem, piłem i użalałem się nad sobą, a od czasu do czasu przerywałem ten zaklęty krąg, siedząc w łazience albo zamawiając żarcie na telefon.
W końcu straciłem rachubę czasu i poczucie rzeczywistości, i któregoś dnia leżałem w łóżku, twarzą do poduszki, gdy usłyszałem dzwonek. Ręką namacałem komórkę i przycisnąłem ją do ucha, nie patrząc nawet na ekran.
– Halooo.
– Zdzisiek, może ty byś się w końcu pojawił w biurze w pracy?
Burknąłem coś w odpowiedzi i rzuciłem telefon na łóżko, a potem poszedłem w kimę. Jakiś czas później obudził mnie kolejny natarczywy dźwięk, który po dłuższym czasie zidentyfikowałem jako dzwonek do drzwi.
– Spadać – jęknąłem.
Chciałem spać, ale ktoś nie dawał za wygraną. Dzwonił i dzwonił, aż w końcu zwlekłem się i otworzyłem.
– Jezu, jak ty wyglądasz?
Cały czas mrużyłem oczy, bo na zewnątrz było jasno, tymczasem mój wspólnik nie zwracał uwagi na żadne protesty, chwycił mnie, dosłownie wepchnął do środka i wszedł, nie kryjąc obrzydzenia.
– Śmierdzi tu nie gorzej niż w gorzelni.
On odsłaniał zasłony i otwierał okna, a ja stałem niepewnie, chwytając się ścian w przedpokoju. Po chwili poczułem, że pcha mnie prosto do łazienki, pod prysznic, ściąga ze mnie spodenki i koszulkę i robi mi zimną kąpiel. Próbowałem uciec, ale on był trzeźwiejszy i znacznie silniejszy.
– Ty fuju! – Parskałem i krztusiłem się pod mocnym strumieniem wody.
– Jeszcze mi podziękujesz. – W końcu posadził mnie na tronie i rzucił ręcznik. – Gacie zmieniasz sam.
Wyszedł, a ja oparłem się o ścianę.
– Szybciej! Nie mamy całego dnia!
Chyba urwał mi się film, bo wcześniej drzwi były zamknięte, a teraz stał nade mną i wymierzał mi siarczystego policzka.
– Co jest, kurwa!? – Złapałem się z nim i próbowałem odepchnąć.
– Gorzej jak małe dziecko. – Po chwili odpuścił, rzucił mi ręcznik, wyprowadził, posadził na stołku w kuchni i zajął się robieniem jajecznicy. – Prawie wszystko do wyrzucenia. Zatrudnij panią od sprzątania, niech to ogarnie.
Co chwila przysypiałem. W końcu poczułem, że szarpie mnie za ramię. Otworzyłem oczy i zobaczyłem kawę i talerz z jedzeniem. Niezgrabnie upiłem łyk i odstawiłem kubek, krzywiąc się niemiłosiernie:
– Gorzkie.
– Nie pierdol. Dzieci w Afryce nie mają nawet tego. Pij.
– Gorące.
– I co jeszcze? Wpierdalaj. Nie mamy całego dnia.
W końcu się jakoś przemogłem i wypiłem całą kawę, a potem wziąłem się za śniadanie, które, koniec końców, nie okazało się takie złe.
– Coś ty z siebie zrobił? Co ci znów odpierdala? – nie krzyczał i coraz bardziej zniżał głos, ale w mojej głowie brzmiało to zupełnie inaczej.
Powoli wracała mi jasność umysłu, za to, jak na złość, po śniadaniu znów odpłynąłem, to znaczy wstałem, jakoś złapałem pion, przeszedłem do pokoju, położyłem się na kanapie, zwinąłem w kłębek i zasnąłem.
Obudziłem się kilka godzin później, w tym samym miejscu.
– Jezu – jęknąłem, trzymając się za głowę. – Mój łeb.
On podniósł wzrok znad laptopa, lekko rozbawiony, i po dłuższej chwili wstał i podał mi ibuprofen i szklankę wody:
– Jak głupi, to musi odcierpieć. Co się stało w tej Japonii?
– A jak, kurwa, myślisz? Nie wiem. Było tak, a jest inaczej.
– Mam gościa od spraw niewyjaśnionych. Zamąci, zakręci, i będzie picco bello.
– Ty? A od kiedy?
– A czy to, kurwa, ważne? Tu masz wizytówkę, zadzwoń, umów się. Powiesz, że jesteś ode mnie. Dziś jest poniedziałek. Wpadnij do firmy, dajmy na to, w środę. Ja się będę zbierał. Marta na pewno czeka z kolacją.
– Dzięęki stary.
Wszedł, nie komentując, a ja zacząłem patrzyć tępo w okno. Był wieczór, dokładnie dwudziesta pierwsza trzydzieści. W końcu nie zastanawiając się nad tym, co robię, zadzwoniłem pod podany przez niego numer.
– Halo. – Głos w słuchawce o dziwo nie był zły.
– Dobry wieczór, chciałbym się umówić.
– Proszę nic nie mówić. Pana wspólnik już wszystko wyjaśnił. Znam adres. Może być jutro dziesiąta?
– Tak.
– To do zobaczenia.
Odłożyłem telefon, a potem zasnąłem. Rano obudziłem się koło dziewiątej, potem jakoś ogoliłem, posprzątałem jako tako wszelki syf, wypiłem piwo, licząc na klina, i czekałem.
Mężczyzna był punktualny.
Otworzyłem mu drzwi, zaprosiłem do środka, zaproponowałem kawę, ale odmówił.
– Maciek pewnie nie powiedział, co dokładnie robię. Wie, że ludzie różnie reagują, a wolę im to wyjaśnić twarzą w twarz. Zajmuję się hipnozą.
– Eeeeee – wydałem bliżej niesprecyzowany odgłos, ale on nie tracił rezonu:
– Nic pan nie płaci, ale też nie ryzykuje.
– No dobra. Spróbujmy.
– Ta kanapa będzie się chyba nadawać. – Pokazał łóżko. – Proszę się wygodnie położyć. I wyciągnąć nogi.
Wyjął stary zegarek na łańcuszku, jeden z tych, które normalnie widuje się w muzeach.
– Przejdę na ty. Tak będzie łatwiej.
– Jasne.
– Będę nagrywał z tabletu. – Wyciągnął urządzenie z plecaka i ustawił je na stole, kierując obiektyw w stronę łóżka. – Patrz w zegarek. Jesteś senny, bardzo senny. Będę odliczał od dziesięciu. Dziesięć, dziewięć.
Zegarek dyndał się, a mnie rzeczywiście chciało się spać. Ziewnąłem.
– Osiem, siedem, sześć.
Przypomniały mi się seanse z Kaszpirowskim, tak kiedyś popularne w naszej telewizji. Ciekawe, czy leczył ludzi czy był bronią i uczył nas, jak doprowadzić kraj do upadku.
– Pięć, cztery, trzy.
Zamknąłem oczy.
– Dwa. Jeden. Powiedz, jak się nazywasz. – Jego głos płynął z daleka, a mnie się zrobiło dobrze, prawie jak w domu, za młodu.
– Zdzisław Wielski. – Mój głos płynął z daleka, a ja czułem, jakby odpowiadał ktoś inny.
– Czym się zajmujesz?
– Jestem prezesem.
– Co się stało dwunastego wieczorem?
– Byłem na kolacji.
– Sam?
– W jakiejś restauracji. O Jezu. Ludzie mają takie wielkie oczy jak przy filtrach z Instagrama. I śmieszne, pofalowane figury. Jakby wziąć kroplę farby i poruszać nią pędzlem.
– Cofnijmy się do popołudnia.
– Negocjacje biznesowe. Jest ze mną dziewczyna. Czuję, że ją znam. Podoba mi się.
– Skupmy się na niej. Czy pamiętasz jej imię?
– Jolka, Jolcia, proszę nie opuszczaj mnie! – Nagle było mi zimno i poczułem, że cały drżę.
– Jesteś bezpieczny, u siebie w domu. Teraz pstryknę palcami, a ty się obudzisz.
Zrobił, co powiedział, i po chwili otworzyłem oczy.
– Co to było? – Po kilku minutach patrzyłem na siebie, mówiącego rzeczy, o których nie pamiętałem, a potem zobaczyłem, jak się rzucam.
– Mam pewną teorię, ale będziemy potrzebować kolejnej sesji.
– Kręci mi się w głowie.
– To normalne.
Tydzień później
Leżałem na kozetce w gabinecie doktora Jarka, jak go w myślach nazwałem. Był środek dnia, a ja w o wiele lepszym stanie niż wcześniej.
– Będzie jak ostatnio. Odliczę do zera, a potem mi powiesz, co się stało dwunastego. Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem.
Nie wiem, co to było, ale naprawdę robiłem się senny, wpatrując w jego zegarek.
– Sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden.
– Jestem w apartamencie. Jest ze mną dziewczyna. Piękna dziewczyna. Mówi, żeby nic nie podpisywać. Wypijam szampana. Patrzę na nią. Powoli przysuwam się. Podaję jej rękę. Wstajemy. Przytulam się i rozsuwam suwak sukienki. Materiał opada. Ona drży. Kochamy się. Eksploduję. Ciemność! Widzę ciemność! Aaaaa! Zimno!
***
Pik, pik, pik, pik. – Coś wydawało regularny, irytujący dźwięk, a mój nos rejestrował silną woń mocnych środków odkażających.
Poczułem się jak mały brzdąc. Znałem to wszystko aż nadto dobrze. W takich miejscach spędziłem godziny, na szczęście nie jako pacjent.
Otworzyłem oczy, będąc pewny, co zaraz zobaczę.
Spękany sufit mówił aż nadto za siebie.
Powoli odwróciłem się w lewo i prawo, rejestrując obecność kolejnych łóżek, szafek, kroplówek i dziesiątek aparatów, podtrzymujących życie takich nieszczęśników jak ja.
Leżałem w szpitalu. Nie mogłem mówić, bo w gardle tkwiła ohydna, plastikowa rura. Podniosłem powoli ręce, patrząc na czujnik i wenflon na jednej z nich.
Z doświadczenia wiedziałem, że takie placówki są mocno niedofinansowane, i nie ma co liczyć, aż ktoś ruszy dupę i pojawi się sam z siebie.
Z niemałym wysiłkiem sięgnąłem do wielkiego, czerwonego przycisku nad łóżkiem.
Nacisnąłem go, a potem zamarłem, czując jak jestem słaby.
– Dzień dobry, przeżył pan zawał. – Pielęgniarka, która przyszła, wyglądała na typową pigułę, i była stara, gruba i niezbyt atrakcyjna, i sprawiała wrażenie, jakby już wszystko w życiu widziała. – Lekarz przyjdzie wkrótce. Wtedy zdecyduje, czy wyjąć rurę ułatwiającą oddychanie. Czy chce pan basenik?
Nie czekała na odpowiedź, tylko sięgnęła pod moją kołdrę, i najwyraźniej zadowolona dodała:
– Wszystko w porządku. Proszę teraz bardzo dużo odpoczywać.
Miesiąc później
Leżałem w innej sali, a na krześle obok siedział Jarek, pokazując mi obraz na tablecie.
– Zobacz. Twoja temperatura w jednej chwili spadła aż o siedem stopni. Wpadłeś w szok. Musieliśmy reanimować i przywrócić akcję serca.
Patrzyłem, jak wokół mnie gorączkowo krząta się lekarz i sanitariusz, jak przygotowują defibrylator, a potem strzelają, próbując mnie odpalić niczym jakiś cholerny samochód.
Moje ciało tańczyło na ekranie, a ja byłem coraz bardziej zafascynowany, ale również znudzony.
– I co teraz? – W końcu ziewnąłem.
– A co ma być? Może to tylko efekt Mandeli?
– Nie, na pewno nie.
– Załóżmy, że masz rację. Czy naprawdę chcesz tam wracać?
Warszawa, pół roku później
Siedziałem w budynku dworca Warszawa Główna. Zajadałem się w jednej z budek niespodzianką szefa kuchni, zupełnie jak kiedyś, i nagle zauważyłem jakby znajomą sylwetkę. Zamarłem. Rzuciłem zapiekankę, gwałtownie wstałem, przewracając stołki, i rzuciłem się do wyjścia, chcąc odzyskać kobietę mojego życia. Goniły mnie zdziwione spojrzenia i oburzenie tych, których popchnąłem czy przewróciłem, ale biegłem jak na skrzydłach, szybciej i szybciej, w stronę schodów na peron.
Miałem coraz większą pewność, że to ona, dziewczyna z mojej pamięci, a ona chyba to wyczuła, bo w pewnym momencie odwróciła się i uśmiechnęła, a potem… potem rozpłynęła w powietrzu.
Z wrażenia poplątały mi się nogi. Przestałem się kontrolować i poleciałem do przodu, w ostatniej chwili zasłaniając się rękami.
– Nic się panu nie stało? Wszystko w porządku? – Wokół mnie zbierali się ludzie, a ja nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
W końcu wstałem i otrzepałem się, patrząc smętnie na schody i porwaną kurtkę. Byłem skonfundowany. Wiedziałem, że dziewczyna na pewno tam była, a jak mrugnąłem, zniknęła.
Miałem mętlik w głowie.
Czy była tylko demonem? Aniołem zesłanym przez Boga? A może ktoś ją porwał i zrobił krzywdę? I biedna siedzi w burdelu miliardera, który ma pieniądze, żeby wszystko zatuszować? Jeżeli tak, to czy nie jest tego warta, żeby ją odzyskać? A może towar macany należy do macanta?
Myślałem dłuższą chwilę, mijany przez dziesiątki ludzi, i w końcu zacisnąłem pięści i postanowiłem pojechać tam, gdzie wszystko się zaczęło.
– Dzień dobry, chciałbym zamówić ogłoszenie. – Pół godziny później siedziałem w jednej z redakcji.
– Małe? Duże?
– Na całą pierwszą stronę. Z jednym zdaniem „Gdzie jesteś Jolu?”
– No dobrze, czyli mamy powtórkę z rozrywki. – Mężczyzna po drugiej stronie biurka ciężko westchnął. – Ale wie pan, że to będzie kosztować?
– Jestem gotów wydać bardzo dużo gotówki.
– Świętokradztwo czy profanacja?
– Profanacja.
– Już pana lubię. Jak kobieta, to musi być tego warta.
– Tak. Koniecznie chcę ją znaleźć. I nie, nie może być inna. Mam dosyć słuchania wypindrzonych pasztetów, które produkują się, że mężczyźni mają więcej praw, ale nie potrafią ich wymienić i zamykają dziób, gdy słyszą, że ci są zmuszeni do służby wojskowej i mogą stracić życie, walcząc za Karyny, która biorą socjal i dają dupy na only fans.
– O proszę. Pan z tych bardziej doświadczonych. Oglądało się filmy z wielkiej Rosiji, co nie?
– Nie tylko to. Feministki biorą to, co im pasuje, a resztę odrzucają. – Zacząłem się nakręcać, trochę bez ładu i składu. – Mocne czasy tworzą słabych mężczyzn, słabi mężczyźni słabe czasy, słabe czasy mocnych mężczyzn. A mądre kobiety to skarb, ale nie można być podnóżkiem żadnej z nich. One chcą partnera, nie maminsynka.
– I tej wersji się trzymajmy. – Facet uśmiechnął się smutno.
– Nie ma się czego trzymać. – Wzruszyłem ramionami. – Jak byłem mały, wszystko się rozwijało. I wie pan, co było charakterystyczne dla tamtych czasów?
– No co? – Nagle wyraźnie się zainteresował.
– To była kultura mężczyzn. Rambo, Terminator, Conan i tysiąc innych postaci, można wymieniać bez końca. Jak dzisiaj patrzę na tak zwane silne kobiety w grach, to rzygać mi się chce. Tak samo, jak jakaś gówniara przykleja się kropelką i blokuje dojazd zwykłym ludziom, i drze, że Tusk musi jej słuchać, z naciskiem na musi. Niech sobie psitę sklei, albo jeszcze lepiej, rozbierze ze stanika i gaci i zrezygnuje z telefonu, internetu, tamponów, podpasek, żarcia ze sklepu, i co tam ma na co dzień.
– Święta prawda. Z terrorystami się nie negocjuje, tylko wpierdol im spuszcza. – Uśmiechnął się, a ja poczułem dobre fluidy i starą, dobrą, męską solidarność. – I patrzy, czy równo puchną.
– Nie można być damskim bokserem.
– Nie, nie, nie to miałem na myśli. Chodziło mi o to, że jak któraś baba za bardzo sobie pozwala, to sama powinna dostać to samo. Nie ma co się patyczkować. Ucho za ucho, ząb za ząb. Weźmy oskarżenia o gwałt. Jak są fałszywe, nie można poprzestać na ich odrzuceniu. Konieczny jest pozew w drugą stronę.
– Tak. Żeby lachon do końca życia wiedział i czuł, jak spieprzył sprawę.
– No właśnie. Cieszę się, że się rozumiemy. Trzeba być mądrzejszym od wszystkich wokół. Być ponad całe to gówno, którym nas karmią. A kobiet nie bije się nawet kwiatkiem.
– Ale nie można dać sobie wejść na głowę. – Zadumałem się. – Ciekawe, że pan o tym wszystkim wspomina. Myślałem, że zależy wam na sprzedaży reklam, a nie na zniechęcaniu.
– Nasz klient, nasz pan. Ale nie za wszelką cenę.
– To rzadko spotykane w naszych czasach.
– To prawda. I jeszcze jedna mała rada. – Uśmiechnął się szatańsko, aż przeszły mnie ciarki. – Nie można żyć przeszłością. Jak z którąś nie wyjdzie, trzeba iść dalej. Tylko tyle.
– I aż tyle. – Odruchowo dodałem, mając nagłą ochotę, żeby trochę pogrzeszyć. – To jak? Shall we begin?
– A czy chciał pan kiedyś tańczyć z diabłem przy świetle księżyca?
Hej, przeczytałam. :) Bardzo dobrze się czyta, wciągnęło mnie. Najlepszy jest początek i rozwinięcie akcji. Potem trochę siada, rozdział “pół roku później” nic nie wnosi, wywaliłabym, pomysł na klamrę super, ale sama końcówka taka rozmyta. Pewnie bym to skróciła. Ale to ja, czytelnik, więc nie sugeruj się. Nie da się zaprzeczyć, że masz dobry warsztat pisarski i czytanie sprawia przyjemność. Fabuła jest ciekawa, nie wszystko zostaje wyjaśnione, czytelnik zostaje z tajemnicą i to jest fajne.
Poniżej mała łapanka.
a promienie słońca opromieniają ją niczym anioła
promienie opromieniają
wykwalifikowaną kadrą wysoko wyspecjalizowanych specjalistów
wyspecjalizowany specjalista
Myślę jednak, że wpierw mogę zdecydować się… na dziecko, a najlepiej dwójkę, a może nawet trójkę.
sformułowanie “myślę, że wpierw mogę zdecydować się” jest niezgrabne, świadczy o wielkim niezdecydowaniu zdecydowania, mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi, a bohaterka raczej jest zdecydowaną osobą… :D
Mój wspólnik miał rację. Wiedziałem, że mam rację, ale równocześnie wszystko przemawiało przeciwko mnie.
powtórzenie… no i kto miał rację :)
gdzie zacząłem szukać czegoś w internecie.
od razu nasuwa się pytanie: ale czego? wykreśliłabym
tymczasem mój wspólnik nie zwracał na żadne protesty
nie zwracał uwagi
zaproponowałem kawę, ale ale odmówił.
wyrzucić jedno ale
chcąc dogonić kobietę mojego życia. Goniły mnie zdziwione spojrzenia,
jedno bym zamieniła na inny wyraz
Jak byłem mały, to pamiętam, jak wszystko się rozwijało
Szyk. Pamiętam, jak byłem mały…
Czy Contra to nie miał być czasem Conan? :)
pozdrawiam cieplutko!
Opowiadanie najpierw mnie zaintrygowało, a potem mocno znużyło, bo w miarę czytania gubiłam się coraz bardziej i powoli przestawałam rozumieć kolejne wydarzenia. Innymi słowy, Anonimie, nie bardzo wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
– Nie znacie sie… cfele. Moja Efcia… jest… najjjjlepsza… niszzzz… ffffffszystkie… Jolki. – Seplenił pijaczek… → Zbędna kropka po wypowiedzi. Didaskalia małą literą.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
Całkiem poważnie wieszczono na youtubie. → Całkiem poważnie wieszczono na You Tubie/ Youtubie.
– Śnił mi się Polonez. → – Śnił mi się polonez.
Zakładam, że chodzi o samochód, a nazwy samochodów piszemy małą literą.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/marki-samochodow;715
…przykuła organizacja „Rodzina plus”… → …przykuła organizacja „Rodzina Plus”…
…nie wzbudzały wulgarnych skojarzeń i nie kojarzyły z dziwkami… → Nie brzmi to najlepiej.
– Proszę bardzo. – Pokazałem na fotel przy oknie… → – Proszę bardzo. – Pokazałem/ Wskazałem fotel przy oknie…
Pokazujemy coś, nie na coś.
Uśmiechnąłem się sam do własnych myśli. → Zbędny zaimek.
Brakowało wifi i internetu… → Brakowało wi-fi i internetu…
…zdecydowałem się wyjść ze strefy komfortu, starannie ubrałem i wyszedłem z pokoju… → Nie brzmi to najlepiej.
Zjechałem na dół i rozejrzałem po recepcji… → Masło maślane – czy mógł zjechać na górę?
…odpowiedziała bez mrugnięcia okiem i skłoniła w pas… → Co skłoniła?
Dziewczyna wskazała na skórzaną kanapę, a ja nie pytałem o nic więcej, tylko klapnąłem na wskazanym miejscu. → Nie brzmi to najlepiej.
Kobieta siedziała na turecku na macie… → Kobieta siedziała po turecku na macie…
Opuściłem googla, który… → Opuściłem Google, który…
…i zajął robieniem jajecznicy. → …i zajął się robieniem jajecznicy.
Niezgrabnie upiłem łyka… → Niezgrabnie upiłem łyk…
…a potem wziąłem za śniadanie… → …a potem zabrałem się do śniadania…
…a ja zacząłem się patrzyć tępo w okno. → …a ja zacząłem patrzyć tępo w okno.
…nie zastanawiając nad tym, co robię… → …nie zastanawiając się nad tym, co robię…
Pokazał na łóżko. → Pokazał łóżko.
– Patrz się w zegarek. → – Patrz w zegarek.
…jak przy filtrach z instagrama. → …jak przy filtrach z Instagrama.
…kroplówek i dziesiątków aparatów… → …kroplówek i dziesiątek aparatów…
Nie mogłem mówić, bo moim gardle tkwiła ohydna, plastikowa rura. → Nie mogłem mówić, bo w gardle tkwiła ohydna, plastikowa rura.
…wstałem, przewracając stołki, i rzuciłem do wyjścia… → …wstałem, przewracając stołki i rzuciłem się do wyjścia…
…poleciałem do przodu, w ostatniej chwili zasłaniając rękami. → …poleciałem do przodu, w ostatniej chwili zasłaniając się rękami.
W końcu wstałem i otrzepałem… → W końcu wstałem i otrzepałem się…
Jak dzisiaj patrzę na tak zwane silne kobiety w grach, to mi się rzygać się. → Dwa grzybki w barszczyku.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
cześć tomaszg !!!
Pamiętam na 100% że czytałem już niejeden twój tekst i z tego co kojarzę to zawsze mi się podobały.
Fajna zagadka w twoim opowiadaniu. lektura była zachęcająca do czytania dalej. Fantastyki tu mało, natomiast tekst jest przyjemny i ciekawie napisany. Podobało mi się
Pozdrawiam!!!
Jestem niepełnosprawny...
Początek podobał mi się zdecydowanie bardziej od zakończenia. Fajny pomysł :)
Przynoszę radość :)
Nie mam pojęcia, co Ci napisać, bo zwyczajnie nie rozumiem tekstu. Początek zapowiadał się fajnie, ale im dalej w las, tym bardziej czułam się zagubiona,
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!