- Opowiadanie: Tygrysica - Potępieni

Potępieni

Witajcie! Opowiadanie dość mroczne i brutalne. Postanowiłam wpleść elementy fantastyczne; po raz pierwszy w tej kategorii i mam nadzieję, że współgrają z krwawym klimatem. Pozdrawiam. :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Potępieni

Mgła ścieliła się gęsto wokół obskurnego, szarego budynku, który jaśniał, jakby jego ostatni mieszkańcy opuścili pomieszczenia w ogromnym pośpiechu, zapominając pogasić świateł. Blask księżyca gubił odbicie tuż nad powierzchnią czegoś błyszczącego uniemożliwiającego wpuszczenie srebrnej poświaty pomiędzy gałęzie otaczające budowlę. Fioletowa kopuła zawisła nad więzieniem, tłumiąc odgłosy dobiegające z lunaparku, trzy kilometry dalej.

Różnokolorowe, niesymetryczne i pulsujące kształty tańczyły pomiędzy krzakami, przełamując biel oparu. Przybierały na liczebności, a wzory, jakie tworzyły, były ładniejsze, niż niejedna mgławica.

W parku, na odrapanej ławce, siedział mężczyzna w czarnym dresie i wlewał do gardła kolejne łyki whisky. Nie wykrzywiał twarzy, kiedy trunek spływał przełykiem i palił podrażnione procentami ścianki. Ręce kurczowo zaciśnięte na szkle ociekały krwią, a sine przebarwienia na dłoniach ciemniały z sekundy na sekundę.

Wzniósł twarz spod obszernego kaptura i spojrzał przed siebie diabolicznym wzrokiem. Zacisnął mocno szczękę i zazgrzytał zębami. Poodbijana, przekrwiona twarz – bez emocji – przybrała odcień czerwieni. Rozcięta warga zadrżała, a butelka pękła pod naporem zaciskających się na niej palców. Brzęk tłuczonego szkła pofrunął pomiędzy oparami i odbił się echem o falującą kopułę.

– Ostatni potępiony i, mam nadzieję, wracam do domu – burknął.

Wyszarpnął kawałek szkła tkwiącego w wewnętrznej części dłoni i wstał. Uniósł głowę, wlepił wzrok w księżyc i obserwował, jak skrywa oblicze za ciemną chmurą.

Ciszę przerwał trzask, a następnie żółte iskierki oświetliły odległy kraniec parku. Przez osłonę przechodził ciemny, skrzydlaty stwór, potrząsając umięśnioną szyją. Kiedy postawił krzywe, owłosione stopy na trawie, strzepał iskry ze skrzydeł oraz baranich rogów i podszedł do gapia.

– Zadanie wykonane? – zapytał zakapturzony mężczyzna.

– Tak, panie. Wszystkie istoty w obrębie dwóch kilometrów pogrążone w głębokim śnie. Wermun obserwuje okolicę. Trzeba będzie uzupełnić zapasy, bo usypiającego proszku zostało jak na lekarstwo. – Stwór wyciągnął rękę, wyszczerzył szpilkowate zębiska i podsunął pod nos mężczyzny czarny woreczek, oprószony złotym pyłem.

– Dołącz do reszty i sprawdź, czy przypadkiem ktoś z personelu i odrzuconych, nie wybudził się przedwcześnie. Jak tak, przyjmij ludzką postać i uśpij. Nie trzeba nam świadków. Ten, jak i wcześniejsze przypadki utkną wśród akt z napisem: „Niewyjaśnione” – oświadczył i odwrócił wzrok.

Bycie diabłem miało swoje plusy i minusy. Azazel przybył na to pustkowie, aby zasilić szeregi piekielnych czeluści. Co cztery miesiące wychodził na powierzchnię i dostarczał przed oblicze władcy pięćdziesiąt potępionych dusz. Nie pałał entuzjazmem, kiedy wskazówki na pokrytej językami ognia skale wskazywały, że już czas zebrać żniwo. Od maleńkości pragnął zupełnie czegoś innego niż wypełnianie obowiązków i nadskakiwanie najpotężniejszemu. Fascynowało go wprowadzanie nowych w zasady panujące w piekle. Ubóstwiał wskazywać duszom miejsca ich nowej egzystencji, przydzielać prace i patrzeć, jak wtapiają się w tło i adaptują z resztą. Wpływać na ich umysły i oceniać wytrzymałość. Władca przydzielił go do sprowadzania dusz, a piastowanie wymarzonego zajęcia było na wyciągnięcie ręki. Był jednak warunek, aby spełnić marzenie.

Pośród dusz zasługujących na piekło, wystarczyło znaleźć jedną, która na jego oczach dokona nawrócenia i zostanie przypisana niebu. Niby proste, jednak miejsca, z których pochodzili kandydaci, nie dawały nadziei. Więzienia, slumsy, ośrodki dla obłąkanych, a wiadomo, że tam raczej trudno o sumienie bez plam i ręce nieprzesiąknięte krwią.

Powiało chłodem. Mgła zasnuwająca przygarbionego mężczyznę opadła leniwie na chodnik, falując wokół stóp. Otaczała go czystka, niezakłócony przepływ tlenu i drobinek pyłu, które wciągał łapczywie nozdrzami.

Uniósł kąciki ust, przeciągnął porozrywanym rękawem po nosie i ślimaczym tempem ruszył w kierunku ostatniego promyka nadziei, który pozostawił pomiędzy: cegłami, tapetami i tynkiem.

Wsadził pokiereszowaną dłoń do kieszeni spodni i wyjął paczkę papierosów. Drżącymi palcami wysunął fajkę, wbił w nią długie paznokcie i wsadził do ust. Pstryknął palcami – jasność. Ogień tańczył na opuszce i rozżarzał używkę na samym koniuszku. Mężczyzna wciągnął dym do płuc i mruknął zadowolony, że to być może ostatnie chwile, kiedy przybiera ludzką postać i karmi organy smogiem oraz wszystkimi boleściami tej zapomnianej przez większość ludzi dziupli zła. Nienawidził siebie po przemianie. Nieśmiertelność mieszała się ze śmiertelnością. Miał ciągotki, jak ci, po których przychodził. Musiał wybrać używkę, aby móc korzystać z pełni mocy. Wybrał dwie. Jedna podwędzała, druga rozpalała wnętrze.

– Zaczynamy! – zagrzmiał.

Nagle tańczące punkciki zamarły, a ciszę zastąpił hałas. Diabeł potarł ręce i wystrzelił w stronę murów fioletowe światło. Cegły zadrżały. Przestrzenie pomiędzy nimi się poluzowały, konstrukcją bujało.

– Mam rozbłysnąć czerwienią? – usłyszał tuż nad głową.

– Nie teraz, maleńka – syknął pomiędzy zaciągnięciami i zsunął kaptur. – Mało ci tego, co widnieje tam? – Wskazał ręką naroża budynku.

Rozedrgane, czarne cienie wpełzały w zagłębienia pomiędzy cegłami i wyszarpywały wrzeszczące wniebogłosy dusze. Potępieni zapierali się nogami i rękami o pokruszone tynki, wyli z bólu i ubolewali nad własną głupotą. Cienie przybierały przeróżne formy, ściskały cierpiące dusze, chwytały w mocarne graby i na chama wyrywały z ceglanej przeszkody. Waliły opornych po ciele z ogromną siłą, wykręcały kończyny, ściskały grdyki, odbierając wyjącym z rozpaczy zdobyczom nadzieję na drogę powrotną.

Odgłosy udręki były tak głośne, że zafascynowanemu widowiskiem mężczyźnie, aż papieros wypadł z ust. Ryknął śmiechem i odpalił kolejnego. Oczy mu błyszczały i nie ukrywał, że spektakl, który podziwiał otoczony mgłą, był lekarstwem dla ciała. Ciągnięte na siłę uciemiężone poświaty, miały przerażenie w oczach. Usta rozciągnięte na pół twarzy błagały o łaskę, a odruchy obronne wzbraniających się przed zabraniem, nawet najbardziej zawziętym, nie pomogły przed tym, co nieuniknione.

 – Otwórzcie wrota! – zagrzmiał z ironią w głosie. – Zapłata już na was czeka!

Ziemia zadrżała. Pobliskie kamienie tonęły w falującym podłożu, a piach i trawa nikły w oczach. Wypiętrzające się skały i oblepiająca je lawa, stworzyły dwa rzędy spiralnych słupów, zakończonych szpikulcami.

„Nie, błagam, przepraszam, nie chciałem, wybacz” – nie ustawało, niesione delikatnymi zawirowaniami pary. Rozpaczliwe nawoływania i prośby o łaskę, dodawały mężczyźnie niewidzialnych skrzydeł. Zrywał boki ze śmiechu, lustrował fruwające nad głową dusze i napawał się ich upadkiem.

– Ci, których krzywdziliście, zapewne krzyczeli to samo! – wydobył z siebie na całe gardło. – Usłuchaliście ich próśb?!

Cisza.

– Nie, bo inaczej by was tutaj nie było, pośród tych prętów, krat, drutów i kłódek – prześmiewczy śmiech opuszczał gardło mężczyzny.

Pomiędzy palikami zaczęły krążyć wici i tworzyć ciemną plamę, z której wyłaniały się zakrzywione szpony oraz kościste, zwęglone ręce. Twór zwrócił falującą, mętną i falującą formę wypełnioną dłońmi do góry i czekał na towar, który wypełni przestrzeń.

Diabeł wypluł niedopałek i nasłuchiwał, jak wrzaski nikną. Każda potępiona dusza ze łzami w oczach i zachrypniętym od wrzasków, cichym popiskiwaniem, znikała w odmętach trzymana mocno przez żylaste ręce. Wpadały do leja prowadzącego pod ziemię. Droga do piekła nie była wysłana poduszkami, lecz zadrami, które kaleczyły wleczone w głąb ziemi roztrzęsione duchy.

– Zmień ubarwienie, bo wiem, jak tego pragniesz – oświadczył Azazel i sięgnął po używkę. – Spalę i wracam do pracy.

Biała jak mleko mgła zgęstniała. Mężczyzna z ledwością trafiał filtrem do ust. Pstryknął palcami – opary wokół jego osoby opadły.

– Od razu lepiej. – Wziął buch i zawiesił wzrok na tym, co dookoła.

Obłoki pary spływały krwią zabranych. Chodnik chłonął kałuże czerwonej cieczy jak gąbka wodę. Mężczyzna wyciągnął rękę przed siebie i zagłębił w mazi. Delikatnie pieściła jego zmysły, oblepiając skórę jeszcze ciepłą i parującą substancją. Morze krwi otaczało go zewsząd. Gęste powietrze przesiąknięte śmiercią głaskało po sercu. Oczy chłonęły widok intensywnie, jakby to, co widział, było najlepszym lekarstwem, jakie wymyślono na tym podłym i zepsutym świecie.

Wyrzucił kiepa, przydeptał ciężkim butem i niczym taran, wkroczył do budynku, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Cienie plątały się wokół niego i oddzielały przerażone dusze od zmasakrowanych tonących we własnej krwi ciał. Mocne chwyty w okolice szyi skutecznie uciszały rozhisteryzowane wrzaski. Mężczyzna obmiótł spojrzeniem widok wokół siebie i zaczął podążać równym krokiem, jakby poza nim, ścianami i mrugającym oświetleniem, nie było nic więcej.

Okaleczone ciała więźniów odkopywał na boki, deptał po głowach, miażdżąc kości i mózgi. Bryzgały pod naporem i lądowały na ścianach, spływając galaretowatymi płatami na cement. Za jego plecami widniało cmentarzysko z ludzkich szczątków.

– Wyżerka! – zagrzmiał, ile sił w płucach. – Chodźcie do mnie! – Wyrzucił ręce do góry i wyszczerzył ostre zębiska.

Kamienna posadzka popękała na całej długości, płytki odpadały ze ścian. Gęste kłęby gorącej pary przysłoniły widoczność, ale nie na tyle, aby nie zauważyć, jak ze szczeliny wyskakują warczące ociekające śliną, czarne, włochate demony. Ostre zęby wypełniały zmarszczone paszcze i zgrzytały złowrogo. Stwory charczały, wyły i nie wiadomo kiedy dopadły do tego, co miały przed nosem.

Mężczyzna szedł wolno i obserwował jatkę. Bestie wyrywały płaty mięcha z ciał, miażdżyły mocnymi szczekami i połykały w całości. Ostre pazury wbijały w ciepłe jeszcze zwłoki, grzebiąc w ich wnętrzu w poszukiwaniu najsmaczniejszych kąsków. Warczały jeden na drugiego, kaleczyły same siebie, zazdrosne o najmniejszy skrawek darmowego posiłku.

Szczękały zęby, pękały kości, tryskała krew, a stwory ucztowały i oblizywały mordy z nadmiaru brudu.

– Do ostatniej kostki! – huknął.  

Przeszedł przez rozgardiasz i uniósł głowę – węszył. Czuł zapach strachu, potu i tego, co nakręcało go najbardziej – śmierci. Podszedł do wiszącego pod sufitem chłopaka, który wodził rozbieganym wzrokiem. Był blady i zaciskał mocno pięści z obawy o życie. Na własne oczy widział, co ten, który stał pod nim, potrafi.

– Wypuść mnie – wydukał przez ściśnięte gardło. – Zrozumiałem swój błąd i na kolanach będę prosił o wybaczenie albo padnę krzyżem, jeśli zajdzie taka potrzeba – głos mu drżał.

Azazel spojrzał na niego spode łba, pstryknął palcami – drżący chłopak opadł na ziemię.

– Masz minutę – burknął i wszedł w pierwsze drzwi. – Idealnie posprzątane – dodał, nie odnajdując w pomieszczeniu ani jednej kropli krwi.

Chłopak ruszył z kopyta, czując na szyi oddech oprawcy, chociaż nikt go nie gonił. Dotarł do sali telewizyjnej i wszedł pod stół – innego schronienia tutaj nie było, większość cel pozamykana, a w tych otwartych ucztowały demony. Dalsza ucieczka nie miała sensu; dzieliły go sekundy od spotkania z potworem. Był naznaczony i tylko on miał do niego prawo.

– Widzę cię i wiedz, że sadystów nienawidzę najbardziej.

Azazel wyrósł jak spod ziemi przed skulonym w kłębek chłopakiem. Przejechał po jego drżącym ramieniu, zabierając ze sobą kawałek ciała. Zlękniona ofiara zawyła z bólu, wstała i zaczęła biec po omacku, aby jak najdalej…

Poszarpane mięsiwo w diabelskiej, zaciśniętej dłoni jeszcze drgało. Oprawca zanurzył zęby w przekąsce i wyssał krew. Wyrzucił ochłapy i skoczył jak pantera wprost na pędzącego chłopaka, który upadł i uderzył głową w twardy cement.

– Dokąd się tak spieszysz?

Azazel zatopił zęby w ramieniu. Chłopak ryknął, zaczął połykać łzy i osłaniać ciało przed agresorem.

– Ilu ich było? – Wbił ostre pazury w udo chłopaka i zgniótł żyły, zaburzając krążenie.

– Przestań! – krzyknął. – Zostaw! To boli! – Krople wielkie jak grochy omijały wykrzywione cierpieniem wargi i kapały na pasiasty podkoszulek. – Przepraszam! Daruj mi życie!

– Zła odpowiedź – zadrwił mężczyzna; mocnym szarpnięciem zmiażdżył łydkę, następnie wyrwał ze stawu i rzucił o ścianę.

– Pięcioro! – wrzasnął roztrzęsiony, obolały i zacisnął zęby.

Krew ciekła strużkami, sprawiając, że twarz chłopaka przybrała kolor pergaminu. Chwycił za kikut, ale jego ręce od razu zostały odepchnięte. Męczeństwo, którego doznawał, było tym, co organizm ludzki był jeszcze w stanie znieść. Wzniósł przesiąknięty trwogą wzrok na oprawcę i spojrzał mu głęboko w oczy – wytrzymał mroczne, zimne spojrzenie.

Diabeł rozpłynął się w oparach, dając nękanemu czas na ucieczkę i szansę uratowania duszy. Chłopak zacisnął zęby, przymknął powieki i z ogromnym trudem dźwignął ciało z posadzki. Wsparł ręce na ścianie i pokuśtykał wzdłuż, wabiony jasnym światłem z końca korytarza – znajdował się tam pokój kapelana.

Skok za skokiem i już wyciągał rękę, aby zacisnąć palce na okrągłej klamce, kiedy spod ziemi wyskoczył Azazel i odgryzł to, co sięgało po to, po co nie powinno. Cały korytarz wypełnił przeraźliwy wrzask. Chłopak opadł na kolano.

– Na co ci to było? Tam nie znajdziesz rozgrzeszenia. Za późno.

Zacisnął palce na szyi chłopaka i ścisnął. Ofiara wybałuszyła oczy i zdrową ręką próbowała strącić miażdżącą krtań dłoń napastnika.

– Waleczny do końca – stwierdził i poluzował uścisk na czerwonej od wysiłku szyi.

– Zostaw mnie, błagam. Żałuję, że zamordowałem te wszystkie osoby. Oszczędź mnie, proszę.

– Jeszcze miesiąc temu nie byłeś taki miękki. Miałeś czas, aby wybrać właściwą drogę, ale nie… wolałeś poniżać i wyśmiewać kapelana.  

Wbił paznokcie w zdrową nogę i przekręcił parę razy, chłonąc zapach świeżej krwi i schrypnięte okrzyki bladego mordercy. Trzasnęły kości, krew bryznęła Azezelowi prosto w twarz; oblizał wargę i westchnął.

– Proszę! – Chłopak wył pod naporem palców świdrujących w kończynie. – Przestań! – Zemdlał.

Po chwili otworzył oczy – diabeł oblał go wodą, którą przyniósł w wiadrze z więziennej łazienki.

– Nie proś o nic. Przecież ty już nie żyjesz. Zobacz. Krew już nie cieknie, nawet nie kapie. – Wskazał palcem dziurę w udzie.

Wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu i zatopił palce w klatce piersiowej ofiary. Żebra zachrobotały, nie stawiały oporu. Tamten tylko cicho jęknął. Nie miał siły krzyczeć. Mężczyzna mocnym pchnięciem przebił się dłonią na wylot i w drodze powrotnej, pożyczył sobie serce chłopaka, który spuścił głowę.

Zmiażdżył organ w mocnym uścisku, wyrzucił i podniósł bezwładną głowę chłopaka, wczepiając palce głęboko w szczękę. Wzrok, jaki napotkał, kiedy spojrzał dogorywającemu w oczy, był pozbawiony wyrazu, mętny i zaszklony.

Pociągnął mocno; szczęka zachrobotała i kiedy cofnął rękę, tkwiła w dłoni. Chłopak poleciał na twarz.

– Posprzątać! – rozkazał i ruszył w drogę powrotną. Minęły go dwie bestie, które od razu dopadły do ciała pokonanego.

Diabeł szedł zamaszystym krokiem i wodził wzrokiem. Po trupach ani śladu. Bestie znikały w szczelinie – zapanowała głusza. Oświetlenie przestało mrugać, ściany wyglądały na nienaruszone. Wyszedł z budynku, odpalił papierosa i spojrzał na mgłę ociekającą resztkami krwi. Podszedł do ławki, na której wcześniej siedział, usiadł, wyciągnął nogi, wsparł plecy o poręcz i zamknął oczy.

Uformowana z mgły dłoń popukała go po ramieniu.

– Czego?

– Spójrz. – Otworzył oczy i podążył wzrokiem za śnieżnobiałą ręką.

Dojrzał duszę chłopaka, którego przed chwileczką zamordował. Uśmiechał się do niego, ciągnięty przez anioła do bramy nieba.

– Nareszcie. – Na usta wpełzł szeroki uśmiech.

Kątem oka dostrzegł skrzydlatego demona idącego w jego stronę.

– Wszyscy śpią, panie. Wracajmy do domu – zasugerowało monstrum.

Diabeł wstał, wyrzucił papierosa i wyciągnął rękę na wysokość piersi. Osłona kruszała. Lewitujące fioletowe niteczki, niekształtne pulsujące fragmenty wchodziły do dłoni przez palce. Kiedy ostatnia część wpełzła pod skórę, spojrzał przez ramię na światła w oknach budynku, po czym wyminął stwora i tupnął.

Pod stopami miał niestabilne podłoże, które powoli zabierało jego oblicze. Zniknął, tak samo, jak jego towarzysz.

Koniec

Komentarze

– Zadanie wykonane – zapytał zakapturzony mężczyzna.

Skoro zapytał, to gdzie pytajniczek?

Od maleńkości pragnął zupełnie czegoś innego niż wypełnianie obowiązków i naskakiwanie najpotężniejszemu.

Hm… Niby nic, ale… zacząłem rozkminiać, skąd się biorą małe diabełki. :P

Ogień tańczył na opuszce i rozżarzał używkę na samym koniuszku. Wciągnął dym do płuc i mruknął zadowolony…

Ogień wciąga dym. Pilnuj podmiotów.

Miał ciągutki, jak ci, po których przychodził.

Ciągotki? :D

Dalej zaczęła się akcja i już nie zwracałem uwagi. Podoba mi się bardziej niż twój pierwszy tekst (a przynajmniej jest bardziej zrozumiały ;)). Trochę mnie zastanawia implikacja zakończenia – młody był, jak rozumiem seryjnym mordercą, a diaboły przyszły go ukarać. Z tekstu wyłania się obraz ,,zatwardziałego grzesznika”, więc niepokoi mnie fakt, że nawrócenie trzy sekundy przed śmiercią ocaliło jego duszę (BTW, katolicy mają jeszcze czyściec). Chyba że historii przyświecał zamiar naświetlenia dziur w Systemie, bo ostatecznie na całej akcji najlepiej wyszedł Azazel. :P

Potrafisz tak szybko pisać (średnio jedno opko na tydzień, zazdroszczę) czy wyciągasz teksty z szuflady? 

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Fajne. Ma klimat. Przypomniała mi się kaseta 666 Kata :D

HEJ!

Sajmon15, cieszę się, że tekst przypadł do gustu i przypomniał stare czasy. :) Pozdrawiam.

SNDWLKR, miło mi, że wpadłeś. Błędy poprawię. Co do nawrócenia, to cierpienie oczyszcza. Azazel wybrał sobie jednego śmiertelnika i dal mu szansę. Widocznie skrucha podczas męczarni i żal po dokonaniu zabójstw wystarczył. U mnie jest tylko niebo i piekło, resztę pomijam.

Co do pisania, to piszę szybko. Taki tekst potrafię stworzyć na poczekaniu od początku do końca (3h), jeśli mam konkretną wizję. Potem go odkładam na parę dni, modyfikuję i gotowe.

Ten akurat jest z szuflady, po drobnych przeróbkach i dodaniu wstawek fantastycznych. :) Pozdrawiam.

 

Cóż, Tygrysico, jakoś nie przemawiają do mnie historie ociekające krwią i okrucieństwem. Nie umiem znaleźć uzasadnienia dla opisywania krwawych scen i cierpienia, a z nich praktycznie składa się całe opowiadanie.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

i od­rzu­co­nych się przed­wcze­śnie nie wy­bu­dził. → …i od­rzu­co­nych, nie wy­bu­dził się przed­wcze­śnie.

 

pra­gnął zu­peł­nie cze­goś in­ne­go niż wy­peł­nia­nie obo­wiąz­ków i na­ska­ki­wa­nie naj­po­tęż­niej­sze­mu. → Pewnie miało być: …pra­gnął zu­peł­nie cze­goś in­ne­go niż wy­peł­nia­nie obo­wiąz­ków i nad­ska­ki­wa­nie naj­po­tęż­niej­sze­mu.

Sprawdź znaczenie słów naskakiwaćnadskakiwać.

 

Mgła wokół przy­gar­bio­ne­go męż­czy­zny opa­dła le­ni­wie na chod­nik, fa­lu­jąc wokół stóp. → Powtórzenie.

Proponuję: Mgła zasnuwająca przygar­bio­ne­go męż­czy­znę opa­dła le­ni­wie na chod­nik, fa­lu­jąc wokół stóp.

 

ostat­nie­go pro­my­ka na­dziei, któ­re­go po­zo­sta­wił… → …ostat­nie­go pro­my­ka na­dziei, któ­ry po­zo­sta­wił

 

Miał cią­gut­ki, jak ci, po któ­rych przy­cho­dził. → Czy na pewno ciągutki, czy raczej: Miał cią­got­ki, jak ci, po któ­rych przy­cho­dził.  

 

Nagle tań­czą­ce punk­ci­ki za­mar­ły, a ciszę wy­peł­nił hałas. → Obawiam się, że ciszy nie można wypełnić.

Proponuję: Nagle tań­czą­ce punk­ci­ki za­mar­ły, a ciszę zastąpił hałas.

 

Wska­zał ręką na na­ro­ża bu­dyn­ku.Wska­zał ręką na­ro­ża bu­dyn­ku.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

chwy­ta­ły w mo­car­ne gra­bie… → Czy na pewno miałaś na myśli grabie, czy raczej grabę, potoczną nazwę dłoni?

Proponuję: …chwy­ta­ły w mo­car­ne gra­by

 

ści­ska­ły grdy­ki, ukra­ca­jąc wy­ją­cym z roz­pa­czy zdo­by­czom na­dzie­ję na drogę po­wrot­ną. → A może: …ści­ska­ły grdy­ki, odbierając wy­ją­cym z roz­pa­czy zdo­by­czom na­dzie­ję na drogę po­wrot­ną.

 

lu­stro­wał fru­wa­ją­ce nad głową dusze i cheł­pił się ich upad­kiem. → Czy na pewno chełpił się?

Proponuję: …lu­stro­wał fru­wa­ją­ce nad głową dusze i napawał się ich upad­kiem.

 

prze­śmiew­czy śmiech nie opusz­czał gar­dła męż­czy­zny. → Nie brzmi to najlepiej. Skoro śmiech nie wydostawał się z gardła, to skąd wiadomo, jaki był?

 

Po­mię­dzy pa­li­ka­mi za­czę­ły krą­żyć wici i two­rzyć ciem­ną plamę, z któ­rej wy­ła­nia­ły się za­krzy­wio­ne szpo­ny oraz ko­ści­ste, zwę­glo­ne ręce. → Nie wiem, co krążyło między palikami, ale to z pewnością nie były wici.

 

Twór zwró­cił płasz­czy­znę do góry… → Płaszczyznę czego?

 

Chod­nik chło­nął ka­łu­że czer­wo­nej cie­czy jak gąbka wodę. Męż­czy­zna wy­cią­gnął rękę przed sie­bie i za­głę­bił w czer­wo­nej mazi. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Wy­rzu­cił kiep, przy­dep­tał cięż­kim butem… → Wy­rzu­cił kiepa, przy­dep­tał cięż­kim butem

 

Męż­czy­zna ob­miótł widok wokół sie­bie i za­czął przeć na­przód… → Chyba miało być: Męż­czy­zna omiótł spojrzeniem widok wokół sie­bie i za­czął przeć

Zbędne dookreślenie – przeć to gwałtownie posuwać się naprzód.

 

Oka­le­czo­ne ciała więź­niów prze­ko­py­wał na boki… → A może: Oka­le­czo­ne ciała więź­niów roz­ko­py­wał/ odkopywał na boki

 

Szcze­ka­ły zęby, pę­ka­ły kości… → Literówka.

 

Prze­szedł przez roz­gar­diasz i uniósł głowę do góry zwą­chi­wał. → Masło maślane – czy można unieść coś do dołu?

Proponuję: Prze­szedł przez roz­gar­diasz i uniósł głowę – węszył.

 

Wy­rzu­cił ochła­py i usko­czył jak pan­te­ra wprost na pę­dzą­ce­go chło­pa­ka… → Czy na pewno uskoczył?

Pewnie miało być: Wy­rzu­cił ochła­py i sko­czył jak pan­te­ra wprost na pę­dzą­ce­go chło­pa­ka

 

że chło­pak przy­brał per­ga­mi­no­wy ko­lo­ryt twa­rzy. → A może: …że twarz chłopaka przybrała kolor pergaminu.

 

Wzniósł prze­siąk­nię­ty trwo­gą wzrok na opraw­cę i spoj­rzał mu głę­bo­ko w oczy – wy­trzy­mał mrocz­ny, zimny wzrok. → Czy to celowe powtórzenie?

 

– Prze­stań! – ze­mdlał.– Prze­stań! – Ze­mdlał.

 

Wska­zał pal­cem na dziu­rę w udzie.Wska­zał pal­cem dziu­rę w udzie.

 

Le­wi­tu­ją­ce wici, nie­kształt­ne pul­su­ją­ce frag­men­ty wcho­dzi­ły do dłoni przez palce. → Na pewno były to wici?

 

Aza­zel za­ci­snął pięść, wci­snął w kie­szeń bluzy… → Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, fajnie że wpadłaś. Zdaję sobie sprawę z błędów. Cały czas nad tym pracuję, ale i tak jest tego sporo, chociaż czytam tekst po sto razy w odstępach co parę dni. Jak zaczynałam, było znacznie gorzej. :) Małymi kroczkami do celu. Poprawię i przeanalizuję wypunktowane.

Wici (wić) – ten ogonek co mają komórki itp. Chodziło mi o efekt falujących niteczek. 

Uwielbiam pisać właśnie w tym stylu, bo jestem maniakiem makabrycznego kina grozy i zdaje sobie sprawę, że dużo osób to zniesmacza. Na kolejny raz postaram się stworzyć coś bez rozlewu krwi. Będzie to dla mnie wyzwanie. :) 

Pozdrawiam i dziękuję. :)

Tygrysico, no owszem, trafiło się trochę różnych usterek, ale jestem pewna, że przy Twojej chęci stałego ulepszania warsztatu, niebawem zobaczymy efekty. Mam też wrażenie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatory, na pewno zajrzę. Każda wskazówka jest ważna. :)

Powodzenia! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawy pomysł, choć nie wciągnął mnie tak bardzo jak „Czyimiś oczyma”. Spodobał mi się opisany tu gore. Mamy tu do czynienia z demonami, więc brutalność pasowała i była okej.

Jest jeszcze trochę niepoprawionych błędów po łapance regulatorki. Warto się temu przyjrzeć. 

Pozdrawiam! 

Storm, miło cię widzieć. :) Tak, typowe gore, czyli to, co tygrysica lubi najbardziej. 

Poprawiłam wskazane błędy, ale jeszcze raz przelecę komentarz., mogłam coś przeoczyć. Wyłapałam jeden z dużej litery pod koniec – już zmieniłam. Zostało mi też w jednym miejscu wici, bo szukam pasującego zastępstwa. Pozdrawiam. Miłego wieczoru. :)

IMO, widać postęp w stosunku do poprzedniego tekstu – jest wyraźna fantastyka i opowiadanie bardziej zrozumiałe.

Acz nadal wydaje mi się, że nadmiernie udziwniasz. Kwestia gustu zapewne.

W pewnym momencie myślałam, że akcja przeniosła się do piekła, a tu jednak nie, nadal jesteśmy na ziemi. Chyba.

Mężczyzna obmiótł spojrzeniem widok wokół siebie i zaczął przeć,

To zdanie lekko mnie rozbawiło, bo parcie kojarzy mi się głównie z porodem. OK, wiem, że są jeszcze inne znaczenia, ale pierwsze skojarzenie było mocno niemęskie. ;-)

Babska logika rządzi!

Finkla, fajnie że wpadłaś.

Akcja dzieje się cały czas na ziemi. Tym razem nie było przeskoków. Cieszy mnie dostrzeżenie fantastyki.

Przeć – już zmieniłam zapis, aby nie nasuwał skojarzeń.

Co do udziwniania, mogłabyś coś więcej napisać, abym miała podgląd, czego unikać?

Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam. :)

 

Wiesz, piszesz, czym wysłana jest droga do piekła, potem o diabłach pożerających ciała, to pomyślało mi się, że transport już dotarł.

Co do udziwniania, mogłabyś coś więcej napisać, abym miała podgląd, czego unikać?

Może lepszym zwrotem byłoby przepoetyzowanie, a to już kwestia gustu. Mój umysł prawie wszystko interpretuje dosłownie, więc ja nie przepadam, ale są również koneserzy, którzy to lubią.

ślimaczym tempem ruszył w kierunku ostatniego promyka nadziei, który pozostawił pomiędzy: cegłami, tapetami i tynkiem.

No, ja tu widzę zrywanie tapet w celu zostawienia światełka pod spodem. ;-)

trudno o sumienie bez plam i ręce nieprzesiąknięte krwią.

Ale że przesiąknięte? Dla mnie tylko pobrudzone. Powierzchownie, a nie w środku.

karmi organy smogiem oraz wszystkimi boleściami tej zapomnianej przez większość ludzi dziupli zła.

Dla mnie smog to całkiem inna bajka, a dziupla zła brzmi zabawnie.

Chłopak ruszył z kopyta, czując na szyi oddech oprawcy, chociaż nikt go nie gonił. Dotarł do sali telewizyjnej i wszedł pod stół – innego schronienia tutaj nie było, większość cel pozamykana, a w tych otwartych ucztowały demony. Dalsza ucieczka nie miała sensu; dzieliły go sekundy od spotkania z potworem. Był naznaczony i tylko on miał do niego prawo.

A tu inny przykład niejasności – cały czas podmiotem domyślnym jest chłopak. Kto więc jest naznaczony i kto ma do kogo prawo?

Babska logika rządzi!

Finkla, dzięki. Fakt, wplatam trochę poezji. Co do ostatniego zdania, masz rację. Muszę zwracać większą uwagę na sens zdań i wplatane w nie słowa. :) Ciekawe spostrzeżenia odnośnie do wcześniejszych zdań. Ja tak o tym nie pomyślałam, a zwłaszcza z tym promykiem nadziei pośród tynku i tapet. Zamiast pomiędzy, lepiej by było wśród tynków, tapet…

Poodbijana, przekrwiona twarz – bez emocji – przybrała odcień czerwieni. Rozcięta warga zadrżała

Kto poobijał diabła? I dlaczego?

 

Więzienia, slumsy, ośrodki dla obłąkanych, a wiadomo, że tam raczej trudno o sumienie bez plam i ręce nieprzesiąknięte krwią.

Dobra, jeszcze rozumiem więzienia, ale skąd przekonanie, że slumsy albo szpitale psychiatryczne to miejsca dla złych i niemoralnych?

 

Był jednak warunek, aby spełnić marzenie.

Pośród dusz zasługujących na piekło, wystarczyło znaleźć jedną, która na jego oczach dokona nawrócenia i zostanie przypisana niebu.

Czyli trzeba znaleźć jednego może nie sprawiedliwego, ale przynajmniej szczerze żałującego za grzechy, żeby się spełniło marzenie diabła i załapał się na awans. Ale czy to nie przeczy samej istocie zła?

 

Ok, trawię brutalność w literaturze, ale pod warunkiem, że czemuś służy. Ale tutaj celu nie mogę się dopatrzeć.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz, dzięki za komentarz.

Nie wiem, kto diabła poobijał. Może wróg, albo konkurent. Czy to istotne?

W szpitalach psychiatrycznych przebywają również skazańcy, a slumsy z nasuwających się przyczyn: gwałty, gangi, rozboje, mordy itp.

Najwidoczniej diabeł też miał marzenia, nie wykraczające poza istotę zła. Co się dzieje z duszami w piekle, można sobie dopowiedzieć.

Każde spostrzeżenie i dopatrzenie się niejasności, daje do myślenia, aby bardziej analizować teksty pod różnymi kątami. Pozdrawiam. :) 

Nowa Fantastyka