Tahu
Korzenie Tahu wiją się po piasku między czerwonymi skałami. Szerokie niczym góry, długie jak ocean, którego kresu nie widać, stare jak gwiazdy na nocnym niebie. Głęboko pod ziemią szukają wody, lecz natrafiają jedynie na krew.
Prastare drzewo, pochylone nad Krańcem Świata, płacze.
Purpurowe owoce rosnące na wiekowych gałęziach gniją i spadają, niknąc w zamglonej przepaści. Wiatr huczy, pył wiruje, koła zębate w odległych miastach zgrzytają coraz głośniej.
Ari
Przeskakiwał z dachu na dach, z balustrady na balustradę, z parapetu na parapet.
Nikt nie dostrzegł jego cienia, który przemykał uliczkami szybciej niż czarny kocur. Chłopiec przywiązywał uwagę do każdego kroku, jakby ten miał decydować o życiu lub śmierci. Z każdą pokonaną przeszkodą radował się w duchu, że potajemne nauki w podziemnym Bractwie Cieni nie poszły na marne.
Wspiął się po starym bluszczu, wijącym się po kamiennej ścianie. Kucnął na ceglanym dachu i omiótł wzrokiem miasto. Wysokie, wielopiętrowe budynki przeplatały się z jeszcze wyższymi konstrukcjami, które pełne były przeróżnych rozmiarów zębatek. Koła nieustanie, dzień i noc, obracały się to w jedną, to w drugą stronę, podtrzymując ludzkie serca przy biciu. Ari nieraz rozmyślał nad tym, co by było, gdyby kiedyś te wszystkie urządzenia tak po prostu się zatrzymały. Nie chciał wierzyć w to, że wytwarzana przez setki trybików energia jest niezbędna do życia. Nie czuł z nimi żadnej więzi. Był jednak osamotniony w swych rozważaniach.
Na placu, tuż pod ratuszową wieżą, dostrzegł Hereda. Wieszcz wylazł na podest, ciągnąc za sobą długą, purpurową szatę. Po chwili dołączył do niego cesarz, którego pełna zdobień karmazynowa tunika robiła jeszcze większe wrażenie w promieniach zachodzącego słońca. Chłopiec nie wiedział, że tego wieczoru miało się coś wydarzyć, ale obecność dwóch najważniejszych osobistości świadczyła, że był bliski przegapienia czegoś istotnego. Niezwłocznie ześlizgnął się z dachu, lądując na tarasie. Z niego doskoczył do najbliższego koła zębatego, uczepił się go mocno i czekał, aż wyniesie go do najwyższego punktu. Chwilę później skoczył na kolejny dach, skąd miał już odpowiednio dobry widok na plac. Przez moment zastanawiał się, gdzie jest cesarzowa, która zawsze towarzyszy władcy, ale szybko przypomniał sobie, że lada dzień ma wydać na świat następcę tronu. Położył się i nasłuchiwał, bo wieszcz właśnie zaczynał przemowę do zebranego tłumu:
– Miałem wizję! Wizję o tym, jak ostatni owoc Tahu spada do Krańca Świata a koła życia zatrzymują się razem z naszymi sercami.
Fala przerażenia przelała się przez gawiedź. Wieszcz odczekał chwilę, aż lud umilknie, po czym kontynuował:
– Wszystko przez ludzi zatrutych czarną krwią! Ludzi skażonych złem, jakie niesie na ten świat Argot, samozwańczy władca Pustkowi!
Ari dużo o nich słyszał. Mieszkali za miastami i żyli bez energii wytwarzanej przez koła, jednak przez to ich dusze były przeklęte a krew czarna jak u podziemnych biesów. Obiecał sobie kiedyś, że zabije jednego z nich, aby sprawdzić, czy to prawda.
– Armia tych nieludzi zmierza w stronę miasta. Tahu umiera. Dobrze wiecie, że jedno morderstwo, jedno niehonorowe pozbawienie życia, to jeden owoc mniej na świętych gałęziach. Tych zostało na drzewie tak niewiele, że jeśli Argot przeleje naszą krew, wówczas drzewo runie i świat, jaki znamy, upadnie. Musimy zwyciężyć! Mamy honor, którego na próżno szukać w zgniłych sercach ludzi Pustkowi! Kobiety niech rodzą jak najwięcej dzieci, mężczyźni niech walczą z honorem z nieludźmi go pozbawionymi! Tylko w ten sposób pojawią się nowe owoce!
Tłum wiwatował, wpatrzony w wieszcza jak w starego Boga, którego już nikt nie pamiętał.
– A teraz spójrzcie, co czeka tych, którzy spiskują z Argotem.
Strażnicy muszkietami skierowali kilka tuzinów ludzi pod podest. Wśród skazanych byli starcy, sędziwe kobiety, mali chłopcy i dziewczynki. Ari nie mógł wpaść na to, co te dzieci mogły złego zrobić. Sam miał przecież dopiero niespełna czternaście lat i nigdy nie udało mu się wyjść poza miasto, choć miał już na to opracowany niezły plan. A potem niedowierzanie wezbrało w nim do granic możliwości. Brat, cesarz, z mieczem o złotej rękojeści w dłoni, kroczył dumnie od jednego do drugiego człowieka, rąbiąc, tnąc, przeszywając ciała. Gdy główka najmłodszego chłopca opadła na bruk, Ari odwrócił wzrok. Wiele widział w Bractwie Cieni, ale tego wieczoru własny brat ukazał mu nowe oblicze okrucieństwa.
Po ostatnim straconym skazańcu koła zębate zazgrzytały złowrogo.
Argot
– Jesteś pewien, Etrymonie, że te konstrukcje poniosą wojowników nad murami miasta?
Argot przechadzał się wzdłuż dziesiątek rozpostartych skrzydeł. Mierzył wzrokiem każdą zębatkę, która miała wprawić je w ruch.
– Sam zobacz – odrzekł mężczyzna w skórzanym, oliwkowym kubraku.
Wpełzł pod urządzenie, narzucił kamizelę, do której przymocował linkami skrzydła, zacisnął dłonie na srebrnym uchwycie. Rozpędził się i skoczył z krańca pagórka. Poszybował z gracją niczym król przestworzy, wzbił się wysoko, nakreślił na niebie szerokie koło, wylądował.
– Niesamowite! Jutro miasto będzie nasze. Ocalimy Tahu, takie jest nasze przeznaczenie – powiedział zdumiony Argot i ruszył do namiotu, aby ostatecznie rozplanować bitwę.
W środku czekał na niego Redmun, dowódca piechurów. Stał nad rozłożoną na stole mapą i dumał, mrucząc pod nosem. Zobaczywszy wodza wyprostował się i rzekł dumnie:
– Wiem już, jak otworzyć zachodnią bramę.
Argot nie odpowiedział, ale wyraźnie dał do zrozumienia, że zamienia się w słuch.
– To koło. – Wskazał punkt na planie miasta. – Otwiera i zamyka wrota. Wystarczy, aby kilku naszych wylądowało tam, pokonało strażników na murach i uruchomiło urządzenie.
– Wówczas wtargniemy całą siłą od tej strony, podczas gdy nieświadomi tego obrońcy będą walczyć na drugim końcu miasta, tam, gdzie wylądują wojownicy używając skrzydeł Etrymona.
– Zgadza się.
Argot odpiął fibule i zrzucił płaszcz. Usiadł ciężko i pomyślał na głos:
– W jaki sposób ci łajdacy wmówili ludziom takie głupstwa…
Redmun oparł dłonie o blat i wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Jestem jednak przekonany co do tego, że większość ludzi jest niewiele mądrzejsza od podziemnych biesów, jeśli tylko dobrze pokieruje się ich wewnętrzną głupotą. Przyznać jednak musisz, że cesarz łeb do tego ma.
Argot splunął.
– Ma łeb do czego niby? Skazał tysiące istnień na tułaczkę po Pustkowiach tylko dlatego, że nie uwierzyli w jego bajki o magicznych kołach i nie dali zamknąć się w miastach. To żadna mądrość, Redmunie. To jeno podłość, która jest mocną bronią wyłącznie w rękach tego, kto ma władzę i pełny skarbiec. W jednym jednak zgadzamy się z ludźmi za murami. Tahu umiera, gdyż w ostatnich latach więcej przelewamy krwi, niż przychodzi na świat nowych istnień. Od jutra to się zmieni. Ocalimy drzewo zasadzone dawno temu przez przybyszy z Purpurowej Planety i sprawimy, że ponownie będzie pełne owoców.
Wódz ludzi Pustkowi nawet się nie zorientował, że ściskając ze złości wysunięty lekko z pochwy sztylet skaleczył dłoń. Czerwona krew kapała z nadgarstka na ziemię. I wtedy zaszeleściło coś w drugim końcu namiotu. Argot wstał, ale zanim doszedł do zawieszonego na linie płótna, zza materiału wyskoczył wysoki chłopiec o kruczych włosach. Wybiegł na zewnątrz i chwilę później zniknął w ciemności.
Rozpłynął się w niej, jakby był tylko cieniem, który nie może przetrwać bez światła.
Cesarz
– Wejść – powiedział cesarz w odpowiedzi na łomotanie w drzwi.
Hered wpadł do komnaty zdyszany, z przerażeniem wyrysowanym na starczej twarzy.
– Panie, miałem wizję…
– I cóż z tego? Nie bez kozery jesteś wieszczem.
Zgrzytanie zębatych kół dochodzące zza okna niemal zagłuszało ich słowa.
– Ostatni… Ostatni owoc. Na drzewie pozostał ostatni owoc.
Cesarz machnął od niechcenia ręką.
– I co, starcze? Skąd możesz mieć pewność, że upadek Tahu cokolwiek zmieni? Nikt nie może być tego pewien, nawet ty.
– Panie, jeśli choć jeden człowiek niesłusznie dziś um…
– Milcz! – ryknął cesarz. – To mój ród ustawił działanie tego świata niczym tryby. Nie wymyśleni przybysze z gwiazd. A teraz odejdź.
Znikąd wyłoniła się postać w czarnym stroju. Zdjęła z głowy kaptur, wyciągnęła zakrzywiony sztylet.
– Ari!? Co ty wyprawiasz?
Chłopiec podszedł do brata, kurczowo ściskając rękojeść. Wieszcz usunął się w kąt.
– Miałem tej nocy zabić kogoś innego, jednak trafiłem tutaj. Wiesz dlaczego?
Cesarz nie odpowiedział, zamiast tego dobył z pochwy miecz. Ari mówił dalej:
– W bractwie, którym tak gardzisz, nauczono mnie wielu rzeczy. Jedną z nich było to, że mając przed sobą dwie rzeki, należy poznać je obie, zanim którąś się popłynie. Inaczej skąd można mieć pewność, w której woda jest zdradliwa?
Chłopiec krążył wokół brata, odliczając kroki. Były niepewne, chwiejne, jakby przez wahanie zapomniał jak stąpa cień. Wyczuwał przy tym strach cesarza, który dobrze wiedział, jak skuteczni są wyszkoleni w podziemiach zabójcy.
– Na honor naszej cesarskiej rodziny, opamiętaj się! Na Tahu pozostał ostatni owoc, więc jeśli mnie teraz zabijesz… – Cesarz urwał.
W komnacie obok rozbrzmiał płacz dziecka.
– Wychodzi na to, że właśnie narodził się następca tronu – szepnął wieszcz, ale na tyle, aby jego słowa dobiegły uszu chłopca.
Ari cofnął w sposób niezauważalny jedną nogę, spiął mięśnie.
– Wybacz. Wybrałem już rzekę, którą popłynę.
Doskoczył do brata zanim ten uniósł oręż. Mimo drżącej dłoni atakującego ostrze sztyletu przecięło krtań równo, głęboko.
Zgrzytanie zębatych kół wymieszało się z dziecięcym płaczem i jękami konającego cesarza.
Tahu
Korzenie Tahu wiją się po piasku między czerwonymi skałami. Szerokie niczym góry, długie jak ocean, którego kresu nie widać, stare jak gwiazdy na nocnym niebie. Głęboko pod ziemią odnajdują wodę.
Prastare drzewo, pochylone nad Krańcem Świata, przestaje płakać.
Ostatni purpurowy owoc spada, niknąc w przepaści, lecz w jego miejsce na gałęzi pojawia się nowy.
Wiatr się uspokaja, pył osiada na kamieniach, koła zębate w odległych miastach cichną, jakby nigdy ich tam nie było.