- Opowiadanie: Arsus - Światło

Światło

Fragment opowieści, którą piszę na temat postapokalipsy i przetrwania rodziny. Sytuacja jaką ja bym widział w czasach po katastrofie, swoje rozterki i problemy dnia codziennego.

Oceny

Światło

Budzik dzwoni o 5 nad ranem. Nie chce mi się wstać. Przez lekko odsłonięte rolety w oknach wpada światło do sypialni, widzę twarz żony jak spokojnie śpi, dzieciaki śpią w swoich pokojach.

Kurwa… mówię pod nosem. Kolejny dzień przed nami. Wchodzę do pomieszczenia dziennego, wstawiam czajnik na gas i ogarniam się „do roboty”. Ciuchy uszykowane, plecak również, to teraz lekkie śniadanie i kawa. Mam nadzieję, że wrócę do południa, a rodzinna będzie cała. Radzą sobie świetnie, chociaż to co się wydarzyło odcisnęło piętno w każdym z nas.

Pojebani politycy, jebał ich pies, …..chociaż psa szkoda..

Pierwszy gwizdek z czajnika i zalewam czarną kawę, aromat się roznosi po pomieszczeniu. Kilka Łyków, kanapka w rękę i do „pracy.”

Ubieram się, pakuję plecak i wychodzę, odryglowuję drzwi i oblewa mnie świt dnia. Cisza, ta cholerna cisza, od chwili, gdy to wszystko się zaczęło najbardziej denerwuje mnie cisza.

Dobrze rygluje drzwi, zakrywam kawałkiem blachy i zapieram kołkiem, wychodząc uważam aby nie nastąpić na kawałki szkła, gwoździe i te wietnamskie pułapki, co Wojtek zrobił ( kreatywny dzieciak, wykopał dół, nabił gwoździe na dwa kawałki drewna i tak je umiejscowił, że jak wpadnie Ci noga, łapa czy co te kurestwa mają, to wbija się i ciężko wyciągnąć,( dobrze działa na debili i złodziei).

Wychodzę, zawsze żegnam się z pustym kojcem( szkoda pieska) i idę zrobić poranną marszrutę. Mieszkanie na gospodarstwie uratowało nam życie, dzięki umiejętnością dziadka zbudowaliśmy małą fortecę wokół gospodarstwa, mamy drób, warzywniak i szklarnię.

Każdy dzień zaczynam tak samo, najpierw sprawdzam czy jakieś zwierzęta nie dostały się we wnyki, czy inne pułapki, ogarniam kury, sprawdzam obejście, czy nie ma śladów przełamania i wychodzę za mur.

Czas na wyjście, za dużo myślę, za mało działam. Wychodzę przez ciężką bramę, delikatne jęknięcie ogłasza światu, że znowu chcę mu wyrwać kawałek dobra. Lubię ten moment, gdy staję już za zamkniętą bramą, skupiam wszystkie swoje zmysły, zamykam oczy i robię pierwszy krok. Zawsze te same pobudzające uczucie, strach miesza się z ekscytacją, z dziecięcą ciekawością świata, jak miłość z nienawiścią– uczucie pustki i pełności. Coś co ciężko opisać.

 Ciekawe co się zmieniło tym razem. Niedaleko czeka na mnie rower z przyczepką, samochód jest za głośny, wolę okrążyć kilka razy nie zwracając na siebie uwagi, niż jechać głośnym autem. Cisza, nie lubi jak ją się przerywa. Za to stwory lubią to bardzo, bardzo. Od kiedy zaryzykowałem jazdę rowerem mam większy spokój. Jak się sam na nic nie napatoczę. Gdy docieram do roweru, sprawdzam sprzęt, broń i amunicję. Stary express dryling na szabrownicze wypady okazał się najlepszy ( duży kaliber kulowy i śrutowy robią robotę), w razie wpadki mam jeszcze Glocka i 3 magazynki. W domu Justyś i Wojtuś mają do dyspozycji sporo innych rzeczy, umieją już sobie poradzić z różnym złem tego świata , to dobrze.

Mam nadzieję, że dzisiaj wrócę szybciej, kierunek miasto i szaber po domach, gdzie mnie jeszcze nie było – jest tego coraz mniej , ale jeszcze wystarczy, później nie wiem co zrobimy.

Powoli sunę pośród zarośniętych traw zwracając uwagę na okolicę. Rower nie wydaje innych dźwięków poza szumem kół, jest cisza. Z daleka dostrzegam watachę dzikich psów ( same duże osobniki, które były w stanie na początku wybronić się przed dzikimi zwierzętami jak wilki czy rysie ), pokrzyżowane z wilkami, bardzo niebezpieczne gdy są razem. Kurwa, no to pech, wiatr mam dobry, bo na siebie, a te gówna stoją w jednym miejscu i ewidentnie coś jedzą. Spojrzałem przez lornetkę, czerwona breja, gryzące się psy, wszystko się mieszało. Dopiero po chwili, gdy jeden pies odskoczył, zauważyłem but i plecak. Dopadły kogoś, mam chwilę spokoju i przejadę, walczyć nie zamierzam. Powoli ruszam w swoją stronę, tak by mnie nie zauważyły. Wrócę tu w nocy, powinno się udać. Dojeżdżam, do pierwszych zabudowań, na dziś plan to osiedle domków na wylocie z miasta. Zobaczymy co tam jest ciekawego. Chwila przerwy , łyk wody i zaczynamy zabawę.

Zostawiam rower na podwórku całkiem sporego domku jednorodzinnego, sprawdzam przypięcie noża, czy pistolet jest przeładowany, toporek w dogodnym miejscu, przewieszam przez ramię dryling i idę. Widzę niezamknięte drzwi. Podchodzę powoli, po cichu i słucham. Uspokajam oddech i słucham. Mam wrażenie, że nikogo nie ma, to może być złudne i niebezpieczne.

Przesuwam się w stronę rogu domu, biały tynk w niektórych miejscach odpadł, na kostce brukowej jest mech i wyrośnięta trawa. Dochodzę do rogu budynku, wyciągam lusterko i patrzę co widać. Obraz, który się odbija pokazuje mi dwa bezpańskie wilczury, które powoli idą w moją stronę. Kurwa… nie chcę robić hałasu, to nadal są psy i mają trochę strachu przed wszystkim, tylko nie przed ludźmi. Myślę, szybko co zrobić, zbliżają się powoli, wciąż wciągając powietrze nosem, dobrze, że akurat mają pod wiatr. Mijałem po drodze stare grabie. Mogą się przydać w ewentualnym starciu. Chwytam grabie, trzonek już swoje lata ma, ale jakoś się trzyma, powinien dać radę. Plan jest taki, że pierwszego walnę ostrym końcem grabi przez kręgosłup ( powinien się złamać), drugi zapewne odskoczy, to zdążę wyciągnąć toporek…. Chyba. Dryling odłożony na bok i oparty na ścianę, czeka na rozwój wypadków, słyszę jak sapią i powoli się zbliżają, jestem cały napięty i gotowy do ataku. Nagle na podwórko, przez murek wskakuje sarna, prosto pomiędzy mnie, róg domu i wilczury. Ja się nie ruszam lekko zszokowany rozwojem wypadków, wilczury odskoczyły kawałek ze strachu, a ta stoi i patrzy. Mam nadzieję, że mnie się bardziej wystraszy i przeskoczy z powrotem przez płot, a psy za nią. Tylko dzieje się gorszy rozwój wypadków, sarna wybiera ucieczkę koło mnie, a co za tym idzie zaraz za nią ruszają wilczury. Gdy tylko minęła mnie sarna, zaraz wybiegł za nią pierwszy z psów. Nie zastanawiając się uderzyłem grabiami, akurat trafiając w okolice bioder. Pies padł i zaraz podniósł się na przednie łapy głośno skowycząc, jego kompan ewidentnie zszokowany rozwojem wypadków spojrzał na niego, następnie na mnie. W tym momencie uderzyłem drugiego psa grabiami w okolicę nosa, zapiszczał głośno i szybko oddalił się w sobie tylko znanym kierunku porzucając wciąż skomlącego kompana. Przy pomocy toporka szybko i skutecznie uciszyłem psa. Nigdy nie lubiłem bezpańskich kundli, a teraz nie lubię ich jeszcze bardziej. Te narobiły tyle hałasu, że boję się, że przypałęta tutaj się coś gorszego i większego. Najbardziej zadowolona z rozwoju wypadków była sarna, to jest pewna.

Postałem chwilę, i posłuchałem, obszedłem dom dookoła, i z powrotem podszedłem do drzwi. Wszystkie okna zamknięte i nie wybite, drzwi również zamknięte, ciekawe, że nikogo tu jeszcze nie było. Powoli naciskam klamkę, zamknięte. Nie wiem czego się spodziewałem, jakiś fanfarów, czy cholera wie czego. Okna nie chcę wybijać, rozejrzę się po podwórku, może znajdę coś przydatnego. Za domem widziałem blaszany garaż i jakiś taki drewniany domek na narzędzia, może będzie drabina, nad wejściem głównym jest balkon. Okno z plastiku powinno łatwiej dać się pokonać niż drzwi. Otwieram garaż, a tam same rupiecie, samochód przykryty plandeką i jakieś narzędzia. Sprawdzam szopę obok, a tam jest drabina, tylko taka mała. Może dam radę z niej podskoczyć i złapać się fragmentu balkonu . Zobaczymy. Wracam do garażu i patrzę co ciekawego w narzędziach jest, a tam mały łom, no doskonale. Przyda się jak znalazł. Już mam się obrócić, gdy za sobą słyszę warczenie. Wrócił skurwiel jeden, one zawsze tak robią, to jakiś instynkt zapewne, w momencie gdy ustaje warczenie, następuje atak. Znalazłem się w mega złej pozycji, tyłem do wroga, z brakiem możliwości ucieczki w jakimkolwiek kierunku, nawet uniku nie mogę zrobić. Robię, jedyne co mi zostało, lekko uginam się w kolanach i gwałtownie za siebie wyrzucam łom. Czuję jak ciężkie cielsko wali mi się na plecy, ja upadam na kolano, zniżając głowę, ale na tym cała impreza na szczęście się kończy. Jaki ja mam dzisiaj kurwa fart, akurat trafiłem łomem prosto w klatkę rywala, a ten skulał się przede mną bez życia. Wyciągnąłem łom z klatki psa, bo mam wobec tego narzędzia inne plany. Wziąłem pod rękę małą drabinkę i idę pod balkon.

Wszedłem na balkon, ale jak ja musiałem cudaczyć, to głowa mała. Mam nadzieję, że to wszystko jest tego warte. Nie mam zamiaru tu nocować, a tym bardziej wracać po ciemku. Okno koło drzwi balkonowych puściło dość łatwo, następnie sięgnąłem do wewnętrznej klamki i otwarłem drzwi balkonowe. Wchodzę do sypialni i już widzę co zastałem, na dzień dobry, dwa, mega wysuszone trupy– małżeństwo, on i ona z dziurą w głowie, a koło łóżka leży mały rewolwer. Biorę go do ręki i sprawdzam bębenek, z 6 kul zostały 2. Jeżeli takie wybrali rozwiązanie to ciekawe co się stało z pozostałymi kulami, dla kogo były przeznaczone. Zabieram rewolwer, oglądam sypialnię i zobaczyłem na stoliku nocnym zdjęcie całej rodziny, rodzice i dwójka dzieci. No to zagadka się rozwiązała, dla kogo przeznaczone były te kule. Szkoda, że wybrali taki los, bardzo dużo ludzi wolało to rozwiązanie.

Zaczynam się rozglądać po sypialni, w szafkach nic ciekawego nie znalazłem. Trochę dobrej jakości ubrań ( zawsze się przydadzą ), paczkę amunicji, latarkę i kosmetyki. Otwieram drzwi i wychodzę powoli na korytarz. W domu panuje jakaś taka złowroga i dziwna cisza. Na korytarzy widzę kolejne drzwi. Jedne obklejone plakatami z jakimiś superbohaterami. Podchodzę i łapię za klamkę. Już mam ją nacisnąć gdy na dole słyszę delikatne kroki. Kilka kroków i cisza. Znowu dwa, trzy kroki i cisza. Już wiem, że nie jest to człowiek. To coś chce się do mnie zakraść. Chce być drapieżnikiem. Spojrzałem jeszcze raz na pokój dziecka, spojrzałem w kierunku schodów prowadzących na dół. Wzbiera we mnie złość, na to wszystko, na ten bezsens. Może faktycznie Ci ludzie tutaj wybrali najlepsze, możliwe rozwiązanie. Czuję, jak złość rozlewa się po moim ciele, słuch rejestruje pierwszy krok po schodach z dołu. Poziom agresji znacznie mi wzrasta, przez ten czas tutaj oduczyłem się go hamować, próbować okiełznać. Nieraz mi uratowało to życie, ta fala wściekłości, agresji i niechęci. Ja czuję, że już muszę rozładować złość muszę wybuchnąć, a tam jest najlepszy do tego cel. Ruszam w kierunku schodów, nie robię tego cicho, chcę aby to coś wiedziało, że idę. Czuję jak emocje we mnie się gotują, wyciągam toporek, w drugą rękę biorę dryling. Podchodzę do schodów. Na dole widzę ciemność, włączam latarkę i widzę to gówno, jak stoi na dole schodów. Jak zawsze z dziwnie wykrzywioną twarzą, jakby zdziwione, że nie uciekam. Jak ja ich nienawidzę. Łyse, bladoszare, pomarszczone nibyludzie. Niszczą wszystko na swojej drodze. Bardzo wolno się poruszają, za to są wyjątkowo odporne. Walka w ręcz, nie ma sensu, widziałem jak jedna taka gnida zabiła kilku bandytów i zabrała się za ich pałaszowanie. Najlepiej na nią działa kulka w łeb.

Dziwadło patrzy na mnie swoimi pustymi oczyma, zatrzymało się na schodach , patrzy i przekrzywia łeb, pokazuje swoje zęby, ślina kapie z pyska i robi kolejny krok, bardzo wolny. Podnoszę dryling do góry, celuję i mam już nacisnąć spust. Wtedy usłyszałem, głos osób na zewnątrz. Bandyci, zauważyli jak tu wchodzę i postanowili obrabować. Mają pecha.

Stwór był coraz bliżej, z drugiej strony bandyci. Wpadłem na pewien plan, wycofałem się do pokoju jednego z dzieci, stwór był już na piętrze, bandycie żubrowali w sypialni. Ja zablokowałem się w pokoju i czekałem.  

Słyszę jego kroki, mija drzwi, bandyci nadal zafascynowani sypialnią drą na siebie papy– nie słyszą go – dobrze. W tym momencie słyszę głośne „Kurwaaaa”. Zaczęło się, walka rozgorzała. Debile nie mają broni, to nie mają szans. Harmider, szmer, odgłosy walki. Wychylam się i widzę, że już jednego mniej, leży bez ręki i nogi. Słyszę, że drugi jeszcze walczy, patrzę do sypialni. Pełno krwi, porozrzucane meble, flaki, stwór cały ubrudzony posoką trzyma szyję drugiego bandyty w zębach. Bandyta już tylko rzęzi i wywraca oczami. Pozostało mi tylko zakończyć życie bestii. Podchodzę, odbezpieczam dryling, celuję w łeb i pociągam za spust. Odgłos wystrzału odbija się od ścian, bestia pada na podłogę i zalewa się krwią. Miało być dobrze, wyszło jak zawsze– ehh. Podchodzę w stronę otwartego okna i sprawdzam, czy nikogo na zewnątrz nie ma. Nikogo, ani niczego nie widzę, czas na przeszukanie dołu domu. Niczego tam nie powinno być. Schodzę w dół, powoli i po cichu, jest ciemno, światło latarki skacze po ścianach. Na podłodze walają się jakieś śmieci, trochę zakrzepłej, starej krwi, leży but z wystającą kością. Widocznie ktoś zszedł na dół i dał się zaskoczyć. Trudno, rozglądam się po pomieszczeniach, widzę kilka drzwi zamkniętych i salon z aneksem kuchennym. Słucham, jest cicho. Powoli wchodzę do salonu, widać umeblowanie, telewizor, laptop, książki. Sprawdzam kuchnię, znajduję zapakowaną kawę, mleko w proszku, jakieś puszki. Lodówki nie otwieram, zapewne się zrzygam jak poczuje aromat, który się z niej wydobywa. Szperam po szafkach, szukając jedzenia, zabieram wszystkie co sproszkowane, zamknięte, zapuszkowane. Widzę, że poprzedni właściciele mieli dużo suplementów, to jest bardzo przydatne znalezisko. Pakuję co mogę do plecaka. Rozglądam się po pomieszczeniu, ładnie umeblowane, przyjadę tu chyba po meble. Wychodzę na korytarz, rozglądam się i podchodzę do zamkniętych drzwi, delikatnie je uchylam i świecę do środka, widzę dolną łazienkę i dość sporo kosmetyków. Zabieram co nie otwarte, żele pod prysznic, szampony, podpaski, wkładki, środki higieny. Mają tam również domową apteczkę, środki przeciwbólowe itp. Robi się późno, szybko rozglądam się po okolicy, biorę jeszcze buty trekkingowe w rozmiarze pasującym do mojej żony i wracam na górę. Czas wracać do domu. Wychodzę tą samą sypialnią. Już chcę wyjść, gdy wpadłem na pomysł, wracam szybko na dół i rozglądam się za kluczami, może gdzieś wiszą przy drzwiach wejściowych, są!. Super, mam kluczę, jutro od razu to wracam po resztę. Tu będzie sporo ciekawostek. Otwieram drzwi wejściowe, wychodzę, zamykam za sobą. Ładuje na przyczepkę w rowerze i powoli odjeżdżam. Nikogo nie widzę, robi się szaro, a po drodze mam jeszcze do przeszukania trupa wędrowca. Jadę w stronę domu, wywołuję syna przez krótkofalówkę, po chwili ciszy odpowiada mi, że jest wszystko ok. Wracam, na polu widzę, że psy sobie poszły. Zostawiam rower , biorę broń i powoli podchodzę do trupa. Duży facet, bez broni, tylko z dużym bagnetem. Miał pecha, przeszukuję to co zostało, nic ciekawego nie posiada, latarka, zapalniczka, nóż. Buty– to jakieś szmaty, nie zabieram. Biorę plecak, całkiem dobry jakościowo, psy nie zepsuły, tylko oszczały, nie jest źle, wypierze się. To była udana wyprawa.

 

W domu się rozbieram, ciuchy zostawiam w przedsionku , witam się z rodzinką. Rozpakowujemy i segregujemy rzeczy, które przywiozłem. Jutro weźmiemy auto z przyczepką i pojedziemy po większą ilość towaru. Pojadę z Wojtkiem, jest już duży, da rade. Dziewczyny poczekają. Jem pyszną jajecznicę, rozmawiamy i się śmiejemy, musimy dbać o swoje zdrowie psychiczne. Wieczorem, będę sam na sam z żoną, będzie to na pewno miły i upojny wieczór. Ten zły czas, jest dla mnie łaskawy. Jako rodzina się trzymamy.

Dom w którym mieszkamy, otoczony sporym płotem, porozrzucanymi sprzętami rolniczymi, pługami, ciężkimi walcami itp., otoczony dodatkowo drutem kolczastym, w okolicy pełno różnorodnych pułapek, wnyków i innych ciekawych pomysłów, aby łapać zwierzęta i bandziorów, 4 bezpieczne ścieżki podejścia i dwie drogi, brama odsuwana – zawsze zabezpieczona na dwie kłódki. Dom z grubymi murami, dolne okna zabezpieczone roletami antywłamaniowymi, do których dospawano grubą blachę– ona na ślepo, u góry tylko okna antywłamaniowe– zasłaniane na noc. Dom wyposażony w dwa wejścia – jedno w piwnicy – bardzo grube drzwi, dodatkowo zabezpieczone od zewnątrz grubą blachą, w środku dodatkowa krata zamykana od środka, główne drzwi, zabezpieczone w podobny sposób, dodatkowo ryglowane od środa ( jest to osobna altana), w środku drugie drzwi, podobnej grubości, również ryglowane od środka z otworami strzelniczymi – tak w razie czego. Na każdym rodu domu ustawione duże lusterko samochodowe, aby zniwelować martwe punkty, na dachu, koło komina wyjście ze strychu, zostawiona drabina– w razie pilnej ewakuacji oraz bocianie gniazdo do obserwacji, ewentualnej obrony. W domu w każdym pokoju gaśnica. Przy oknach w górnej części poustawiana broń, oraz granaty hukowe i gaz pieprzowy ( mała pamiątka z wejścia na komisariat). Koło domu w garażu auto Land Cruiser oraz spora przyczepka ). Do tego stoi traktor, cały obity grubą blachą, tylko z małym wizjerami wraz z transportową przyczepą– czołg ostatecznej ucieczki – Paliwa mamy dosyć – jest go całkiem sporo i w miarę zachowuje swoje właściwości. Samochodu używamy tylko do dużych wypraw, dużo hałasu i zwracania uwagi, nie każdy jest dobry. W piwnicy, mamy sporo robionych przetworów, zapasów, wszystko co do jedzenia potrzebne , dodatkowo mamy dostęp do studni i hydroforu, dzięki agregatowi prądotwórczemu.

W okolicy funkcjonuje tak kilka rodzin czy klanów, dodatkowo czasami przychodzą do nas wędrowcy, wymiana towaru za bezpieczny i ciepły nocleg w garażu jest bezcenna, nie każdego wpuszczamy, z ludzi wychodzą prawdziwe bestie, ale dziewczyny sobie radzą jak mnie nie ma.

Powiedziałem Wojtkowi, że jedzie ze mną rano, musi być gotowy i wyspany, pojedziemy po więcej ciekawostek z tego domu co byłem wczoraj, tam na pewno jest jeszcze sporo do zobaczenia, a później może mała przejażdżka. Interesuje mnie od dawna remiza strażacka – mogą mieć fajny sprzęt, tylko co tam się kryje, to nie wiem. Zobaczymy, rano budzi mnie Wojtek, już się nie może doczekać. To jego pierwszy wyjazd, oby nic się nie spierdoliło. Pakujemy rzeczy, daję mu mojego glocka, bierzemy zapas jedzenia i picia. Idziemy do auta. Powoli ruszamy spod domu, gdy przetaczamy się przez bramę, zatrzymujemy się i ją zamykamy. Przez radio informujemy dziewczyny, że wyjeżdżamy, będziemy niedaleko, jak coś się będzie działo, to damy znać. W aucie jest zamontowana mocniejsza antena. Po drodzę, każę synowi być bardzo skupionym, powtarzamy zasady bezpieczeństwa, co na wypadek gdy się rozdzielimy ( wracamy na własną rękę do domu, nawet po ciemku), jak zapalać światło i co na wypadek gdyby któremuś z nas coś się stało. Przybijamy sobie piątki, i jedziemy walczyć z tym dziwnym i złym światem. Przejeżdżamy w okolicy miejsca, gdzie leżał trup wędrowca, widać, że ptaki i jakieś dzikie zwierzęta się nim zajęły. Powoli wjeżdżamy na osiedle, w aucie zachowujemy spokój i milczymy. Bacznie się rozglądamy, powoli podjeżdżam w okolice domu . Zatrzymujemy się i sprawdzamy lornetką otoczenie, badamy ślady na ziemi. Z tego wynika, że nikt nie przyszedł, tu od wczoraj, podchodzę pod bramę domu, Wojtek w tej chwili siedzi za kierownicą samochodu ( warto było go tego nauczyć), otwieram bramę ze skrzypnięciem, nasłuchuję. Gdy udało mi się otworzyć ją na całą szerokość, obchodzę dom dookoła, brak świeżych śladów, tylko ,te wczorajsze, nawet truchło nieruszone nadal leży w tym samym miejscu. Kiwam Wojtkowi aby podjechał. Wjeżdża tyłem ,aby auto mieć w pogotowiu do wyjazdu. Podchodzimy do drzwi, naciskam klamkę – zamknięte, nic od wczoraj się nie zmieniło. Wchodzimy do środka, opowiedziałem mu co znajdziemy, czuć smród stęchłej krwi i rozkładających się ciał bandytów. Wojtek na to reaguje wymiotami, poklepałem go po plecach i gdy się ogarnął to ruszamy dalej. Zaczynamy sprawdzać dom, pokój po pokoju, to był naprawdę dobry traf, dużo bardzo dobrej jakości rzeczy sportowych, pasujących butów, znajdujemy, jedzenia zakonserwowanego i kosmetyków, widać, że Ci ludzie kochali sport i góry. Gdy wchodzimy do garażu, widzę terenowe auto, Suzuki Vitarę ( fajnie zrobiona) oraz dwa agregaty prądotwórcze, no złoty strzał. Nauczony jestem, że coś się musi zjebać, tylko co. Czuję w kościach, że to jest zbyt piękne. Ustalamy z Wojtkiem, że auto też weźmiemy, jak tylko uda się je odpalić. Sprawdzamy, dalej. W garażu facet trzymał szafę pancerną, nosz kurw…. Jak tam jest broń, to po prostu złoto, tylko jak to otworzyć– szafa ani drgnie, na maksa zabezpieczona– myślę, że jednak odwiedzimy straż pożarną dzisiaj jeszcze, mają tam dobry sprzęt do otwierania. Wojtek wpadł na pomysł, aby spróbować ją wyrwać samochodem – no to głupi pomysł nie jest. Gdy tak debatujemy, to słyszymy odgłos przewracanego mebla, nastaje cisza. Kurwa wiedziałem, wychylam się delikatnie z piwnicy i widzę dwa te potwory skąd, to się wzieło, nie widziałem ich za pierwszym razem. Tu musi być jakieś dodatkowe pomieszczenie, lub przyszły z zewnątrz. Wojtek wychylił się i patrzy przerażony. Mówię do niego, że walka nie ma sensu, musimy się stąd wynieść. Jeszcze tu wrócimy, zamykamy drzwi i próbujemy otworzyć drzwi garażowe, i tu jest wtopa, drzwi zamknięte i za chuja nie chcą się ruszyć. No to plan B, szukamy kluczyków do auta, i może odpali, chociaż wątpię. Wojtek podszedł do auta i ucieszony mówi, że są w środku w stacyjce, wskakuje i próbuje odpalić. Nie jestem zaskoczony, że nawet nie drgnie, no to opcja trzecia – walka. Jesteśmy w miarę uzbrojeni, tylko oni są już blisko. Nic innego nie zostało. Ustalamy taktykę, słyszymy jak stwory napierają na drzwi. Rama powoli zaczyna kwiczeć, sypialnię pierwsze kawałki drewna, drzwi pękają i przez dziurę wychodzi łapa stwora. W kącie widzę siekierę, łapię ją i uderzam, bryzga czarna krew, stwór kwiczy, siekierę odrywam i uderzam drugi raz, ręka odpada. Wojtek stoi przerażony, zaczyna rzygać, stwór wydaje dziwne świszczące dźwięki i uderza z całej siły w drzwi. Szukam wzrokiem czegoś, czym mógł bym zablokować wejście, widzę stół warsztatowy, razem z Wojtkiem, szybki go przenosimy pod drzwi, w dziurę w drzwiach swój łeb wkłada stwór. Zrywam z ramienia dryling, przykładam do ramienia i od razu strzelam, łeb się rozprysnął, stwór padł pod drzwiami. Czekam, głośno dyszę, Wojtek rzyga, jest chujnia, robimy sporo hałasu. Mam nadzieję, że w okolicy nie ma bandytów. Czekamy, nie wyjdziemy z pomieszczenia, dopóki nie rozwalimy drugiego. Czekamy, czas leci nieubłaganie, to trwa długo, o dużo za długo. Słyszę bicie swojego serca, każę Wojtkowi schować się pod samochodem. On nie chce, mówi, że będzie walczył, nie zostawi mnie. Przeładowałem dryling, w tym momencie drzwi dosłownie eksplodowały, poleciały w drobny mak, stwór bez łapy wpadł do środka– kurwa one tak nie biegały, zablokował się przy stole, spojrzał na mnie, podniósł stół, w tym momencie padł strzał, jeden, drugi ,trzeci. Wszystkie trafiły w cel, jeden prosto między oczy, orzeźwiło mnie to, wycelowałem, breneka kal. 12 zrobiła to do czego była stworzona. Gdy wszystko ucichło i potwierdziłem, że jest ok z nami. Postanowiliśmy sprawdzić dalszą cześć domu. Wojtek powiedział, że da rade, ale po tym woli wrócić do domu. Powoli wychodzimy z garażu na korytarz, słuchamy, jest cisza. Postanawiamy szabrować dalej, otwieramy pomieszczenia pozostałe, w jednym miejscu drzwi są uchylone, to zejście do piwnicy, zapewne stąd wyszły pozostałe dwa stwory, powoli schodzimy na dół, Wojtek pilnuje góry schodów, widzę zakurzone szafki, jakieś graty i jeszcze jedne drzwi, grube i metalowe, ze śladami wgnieceń od stwórów, ciekawe co tam jest. Bez kluczy tam nie wejdę, trudno. Kiedyś tu wrócę. Wchodzę do góry i mówię synowi o znalezisku, sam stwierdza , że czasu już sporo tu zmarnowaliśmy, musimy pomyśleć o aucie, jak je stąd wydostać. Przyjedziemy z kablami i dodatkowym akumulatorem, może się uda.

Idziemy do auta, do przyczepki pakujemy wszystko co znaleźliśmy, super, jest naprawdę dobrze. Wracając rozmawiamy o tym co się wydarzyło, mówimy o błędach. Ja myślę, o tym pomieszczeniu z metalowymi drzwiami, Wojtek o aucie . Jesteśmy blisko domu, w radiu słychać trzaski i głos Rozy– Gdzie jesteście, martwimy się !!.

 

DOM

W domu jest najlepiej, dawno nikt nas nie odwiedzał, nie atakował, ostatni bandyci wpadli w pułapkę, i zostali szybko zlikwidowani. W tych czasach z ludzi wychodzi to co najgorsze i to co najlepsze. Mamy miejsce dla wędrowców, w którym mogą przenocować i odpocząć, nie stwarzając dla nas zagrożenia. Ogrodzona wiata, którą widzimy z okna, gdzie możemy bezpiecznie podać jedzenie, bez konieczności kontaktu, możemy dokonać wymiany handlowej jak również wymienić newsy. Lubię rozmawiać z ludźmi, chociaż podejrzewam, że te wszystkie stwory, człowiekopodobne bestie, zjawy, duchy i inne dziwy powoduje zbyt duża ilość złego alkoholu oraz narkotyków.

Największy problem mamy z bandytami i złymi ludźmi, już kilku musieliśmy zabić, aby nie wrócili ze swoimi kumplami, nie jest to dobre, ale świat pewne rzeczy wymusił. Już były próby kradzieży, gwałtu i porwania, ze wszystkiego wyszliśmy. Mając na względzie bezpieczeństwo dziewczyn, nie jeżdżą na wyprawy, na ich głowie jest wszystko co w domu. Wiem, że bardzo by chciały wyjechać, ale jest to zbyt niebezpieczne, licho nie śpi, a ryzykować nie będziemy. Cały czas myślę, co dalej, chciałbym odwiedzić straż pożarną, i dostać się do tego magazynu. Teraz dwa dni odpoczynku, sprawdzenia pułapek, porządku z osprzętem i jedziemy dalej. Nadszedł wieczór i czas na sen.

W nocy usłyszeliśmy strzały i krzyki, wiadomo, że ktoś z kimś, lub czymś walczy. Biorę lornetkę do oka , szykuję karabin z lunetą i szukam jakichkolwiek obrysów postaci. Widzę w blasku księżyce, dwie dorosłe postacie i jedną małą, którzy próbują odgonić się od dzikich psów– podejrzanie dużych. Podchodzi do mnie Justyna, daję jej lornetkę , obserwuje sytuację i żąda aby im pomóc. Kłócimy się, ja nie chcę ryzykować, gdy słyszę otwieranie drzwi i dźwięk uruchamianego samochodu, ktoś otwiera bramę, lecę na dół z latarką i pistoletem, gotowy odeprzeć atak. Widzę jak Rozalia otwiera bramę , a Wojtek niewzruszony siedzi za kierownicą i jedzie w stronę bramy, macham, kiwam , już chcę wejść przed auto, ale widzę jego wzrok, odsuwam się i pozwalam działać. Biegnę z powrotem na punkt obserwacyjny i rozstawiam się z karabinem . W lunecie, przy tym księżycu wszystko dobrze widać, widzę ,zarys wozu, czy czegoś podobnego, widzę tylne światła auta, i doskonale widzę chwilę zawahania w oczach zwierząt, gdy snop światła z przednich reflektorów na nie pada. Strzelam i pierwszy zwierz wierzgnął i ucieka, strzelam drugi raz i kolejny zwierz robi to samo. W tym czasie młody podjeżdża do wozu. Zwierzęta się oddalają na kilka metrów, wiem, że zaraz zaatakują, a tam się nic nie dzieje. Krzyczę przez radio do syna, że ma ruszać dupę . Drzwi samochodu się otwierają i wskakuje do nich najpierw mała postać, potem obydwie duże. Wojtek nawraca autem, widzę dobrze jeszcze jednego kundla i jemu też posyłam kulkę. Zbieram się, biegnę do bramy, wymieniam karabin na strzelbę w razie zabawy na bliższą odległość. Widzę, jak jadą nie widzę co za nimi się dzieje, światła oślepiają. Wiem, że dzieciaki się boją. Otwieram bramę, wyciągam latarkę i czekam. Słyszę auto i szczekanie, biegną za nimi, no to klops, niby człowiek wiedział, a jednak się łudził. Strzelba do ramienia, latarka przed siebie i staram się uchwycić jakiś zarys kundla. Biegną kawałek za autem, strzelam do pierwszego który się pojawił , odległość około 50 metrów ode mnie, psy się zatrzymują, pierwszy ranny strasznie wyje i skowycze, chcę go dostrzelić, ale widzę, że pozostałe się na niego rzuciły. Wojtek mnie mija, zamykam szybko bramę i idę go bardzo opieprzyć. Justyna wybiega z domu , od razu podchodzi do samochodu i pomaga wysiąść kobiecie i dziecku, podejrzewam, że kolejny to ojciec. Po chwili wychodzi młody chłopak, w wieku około 16 lat. Kobieta przedstawia się jako Kasia, Marcin i Agnieszka to jej dzieci. Mąż zginął broniąc ich przed bandytami i teraz uciekają przed nimi. Ściska Wojtka i Rozalię z łzami w oczach dziękuje im za uratowanie życia. Justyna bez mojej zgody bierze ich do domu. Wchodzę za nimi, nie ufam obcym. Zamykam bramę i biorę moje dzieciaki na bok. Mocno je przytulam i mówię krótkie „dziękuję”. Mają odwagę. Nowo uratowani dostają pokój, Justyna przygotowuje jedzenie, a ja biorę sprzęt i wychodzę na dwór, bandyci raczej po nocy się nie kręcą, jest to zbyt niebezpieczne, ale nie ma co ryzykować. Noc przebiega spokojnie, stoję ukryty w okolicy bramy, z domu słyszę odgłosy rozmowy, patrzę w gwieździste niebo i rozmyślam o tym co się z tym światem stało. Myślę jak zabrać ich pojazd z drogi, za bardzo rzuca się w oczy. Wcześnie rano do niego podejdę i zobaczę co i jak. Mam nadzieję, że nie będziemy żałować tej decyzji.

 

Ranek

 

Budzę Wojtka, jedziemy to ten wehikuł. Podjeżdżamy powoli i widzę starego pickupa, pełnego bagaży i innych przedmiotów, wsiadam do środka, są kluczyki ale to gówno nie odpala, szybko podczepiamy pod linkę holowniczą, zbieramy śmieci z drogi, śladu zwłok psów nie widać, a jestem pewien, że trafiłem. Wracamy do domu, cały czas mam z tyłu głowy słowa o ścigających ich bandytach– oby ta plaga tu nie przyszła. W domu nasi nowy gości jedzą obiad przygotowany przez Justynę, opowiadają swoja historię o walce, próbie przetrwania śmierci i uratowaniu przez Nas. Słucham w milczeniu, Justyna na mnie patrzy z gromami w oczach, zapewne będzie mi marudzić, że jestem niemiły. Po obiedzie, nasi goście idą po swoje bagaże. Rozmawiamy z Justyną, mówię, że dzisiaj nie jadę, wolę być na miejscu. Robi się coraz bardziej ciekawie. Spoglądam przez okno patrząc co wyciągają z pojazdu, widzę jakieś walizki, plecaki – nie widzę broni. Mam duży dystans do tych ludzi. Wychodzę z domu, idę w stronę ogródka, tam będę mógł obserwować wypakowujących swoje bagaże ocalonych oraz dom. Mam złe przeczucia. Patrzę na ich syna, z czymś się siłuje i wyciąga z pojazdu siekierę, robi mi się gorącą, rzucam wszystko i biegnę, wyciągam pistolet i celuję w jego kierunku krzyczeć, że ma to zostawić, widzę, że chłopak blednie, na hałas wybiega Justyna, staje pomiędzy nimi a mną coś krzyczy do mnie, widzę kontem oka jak z domu wybiegają nasze dzieci, w głowie mi pulsuje, czas jakby zwolnił, ocalony opuszcza siekierę, jego matka i siostra płacząc go zasłaniają. Justyna coś do mnie mówi, moje dzieci podbiegają do mnie , stają razem ze swoją matką. Nie mam sił, opuszczam broń i obracam się na pięcie, rzucam tylko krótko „przepraszam”. Nie chcę wdawać się w dyskusję, słyszę, że Justyna coś im tłumaczy, wiem, że to tyczy się tej sytuacji. Jutro z rana pojadę, muszę wrócić do swoich zajęć, nie wytrzymam inaczej. Wnoszą swoje bagaże do domu. No to widocznie rodzina podjęła decyzję, że będzie nas więcej, więcej ludzi do wykarmienia, więcej ewentualnych ludzi do leczenia, więcej ludzi do pomocy?? Dokąd to zmierza. ?

III

Moje pierwsze wyjście od czasu przyjścia do nas nowych ludzi. Znają nasze zasady i się do nich stosują. Dzisiaj jadę sam, mam zamiar zbadać okolice straży pożarnej, jak wygląda sytuacja i czy nie ma tam zbyt dużo niebezpieczeństw. Mam nadzieję, że ten nowy chłopak się sprawdzi.

Bez większych problemów ominąłem osiedle mieszkaniowe, i wyjechałem na główną drogę, jest tu trochę wraków, ale to nie powinno być problemem.

Lornetka do oczu i obserwuję, co się dzieje, czy widzę jakieś niesprzyjające ruchy, osoby, zwierzęta ? Nic, zwykła pustka. Widzę jakieś zarysy zwierząt, nie widzę ludzi– to dobrze, czy też nie. Nie wiem.  Mam ochotę ruszyć do przodu, ale trochę się … boję. Mam z tyłu głowy, że moja rodzina jest razem z obcymi dla mnie ludźmi, mam nadzieję, że sobie poradzą. Robię krok do przodu, rower zostawiam za wrakiem, poruszam się powoli i ostrożnie. W tym nowym świecie, mam wrażenie, że każdy się na ciebie czai. Widzę dużo domów, cześć z powybijanymi oknami, część w dobrym stanie. Do większości zajrzałem już w przeszłości. Powoli idę w stronę głównej części miasta. Bacznie się rozglądam co przed sobą widzę, spokój aż do zakrętu przy jakimś sklepie, a co dalej to zobaczymy. Mamy godzinę 12.30, może pójdę jeszcze kawałek, jutro spróbuję, jeszcze dalej. Dzisiaj, zobaczę co jest za zakrętem. Zbliżam się powoli, na razie jest totalna cisza, nic nie zawarczy, nic nie krzyknie. Trochę strasznie. Został mi ostatni samochód , już mam podchodzić, gdy widzę dziwny duży kształt, lekko parchawe plecy, pokryte bliznami, jakieść dziwne znamiona. Co to kurwa jest !!?? . Kształt się podnosi, staje się coraz większy, w wielkim pysku trzyma ludzką nogę, staje dumnie na dwóch nogach wlepiając we mnie swoje ślepia, w oczach widzę jakby dumę, jakby radość z tego, że to stworzenie może mi pokazać się w całej okazałości, żę widzi mój strach. Ja widzę je całe, to jest niedźwiedź, jak kurwa niedźwiedź tutaj. W głowie mam tysiąc myśli, stworzenie patrzy na mnie, wypuszcza z paszczy nogę i schodzi do pozycji czteronożnej. No to kurwa czas uciekać, szybko odwracam się i biegnę ile sił w nogach. Za sobą słyszę ryk i uderzenie w blachę samochodu. Pościg się zaczął, walka to dla mnie ostateczność, sięgam do kieszeni po kilka zagiętych gwoździ i rzucam na ziemię, może chociaż na chwilę zajmą bestię. Biegnę dalej, w uszach szumi mi krew, za sobą słyszę ryk, tupot i sapanie, nagle cisza, po chwili przeciągły pisk i skowyt. Wpadam za samochód, z pleców ściągam broń i szybko biorę na cel hipotetyczną drogę natarcia bestii. Już wiem co to za dźwięki, mój bieg zwrócił uwagę psów, które chciały mnie zaatakować, ale natknęły się na niedźwiedzia. Teraz fauna walczy ze sobą, ewidentnie widać, że w tym starciu dzikopsy nie mają szans, miś rozrywa jednego za drugim. Powoli się wycofuję, nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, Wsiadam na rower i pędzę, do swojego schronienia. Oho to zadanie zajmie mi więcej niż jeden dzień. No i ten niedźwiedź.

 

RozdziałIII

Wróciłem do domu zdyszany, nogi paliły mnie żywym ogniem, zastanawiam się nad zmianą trasy i pójściem zarośniętymi polami, tylko nie wiem co tam mogę spotkać, nigdy tamtędy nie szedłem, jak również nigdy nikt z tamtąd nie przyszedł. Nawet zwierzęta zdają się omijać to miejsce szerokim łukiem. Może spróbuję. Nie wiem co zrobić. W domu jest ok, dzieciaki się dogadują, dziewczyny również złapały wspólny język. Ja nie mam przekonania co do nich, co ukrywają, co siedzi im w głowach. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, jutro idę zobaczyć na te pola. Może czas się przełamać.

Łany zbóż, trawy i krzewów kołyszą się na wietrze. Stoję przed polem, twarz smaga mi przyjemny wiatr, słyszę szum drzew, do nozdrzy wpływa mi słodkawy zapach roślin, lecz czuć również coś dodatkowego, coś dziwnego, lekko słodkawego, trochę cierpiego i nieprzyjemnego. Lekką nutę rozkładających się zwłok, ale nie taką smrodliwą, zwykła. Jakby zamaskowaną. Czuję dreszcze na plecach, spoglądam w dal w stronę ciemnego lasu, próbuję przebić go wzrokiem, coś dojrzeć. Mam jednak wrażenie, że to nie ja patrzę, że to na mnie patrzy, że ta głębia wchodzi coraz bardziej we mnie. Mam wrażenie, że ktoś tam jest, ktoś patrzy i czeka. Czeka, aż zrobię ten jeden krok i dam się pochłonąć. Unoszę lornetkę do oczu i wyglądam, wiem i czuję, że coś zobaczę. Latam wzrokiem z prawej do lewej, w jedną i drugą stronę, ale nie widzę nic poza cieniami drzew. Mam wrażenie, że tam nic nie ma, że ten las pochłania wszystko, światło i cień. Pomimo poruszających się po niebie chmur, przez las nie przepływają żadne cienie, tak, jakby świat zewnętrzny w żaden sposób go nie obchodził. Czuję ciężar, coś mnie prowadzi do tego lasu, jakby nogi chciały tam iść, jakby cichy i słodki szept mówił „ chodź, nie bój się, tam jest tylko spokój”. Otrząsłem się, zauważyłem, że przez tą chwilę wszedłem już dość głęboko w trawy, kierowałem się w stronę lasu– no kurwa co to było?

Szybko obracam się na pięcie i wracam– tam jest czyste zło, czysta nienawiść. Tu nie wolno się nawet zbliżyć. Zbiłem kilka desek i starą czerwoną farbą napisałem wielki napis „ nie wchodzić, las= śmierć”.

Dzień zbliżał się ku końcowi, chciałem iść spać, ale cały czas wierciło się w mojej głowie pytanie – Gdzie jest inna droga, bo jest na pewno ? a może totalnie naokoło, wędrowcy mówili, że tam dalej życie zaczyna się dopiero w większych miastach, a drogi pełne są dziwnych stworów, bandytów i innych dzikich zwierząt.

Muszę coś wymyślić, wymyślić coś na przyszłość, co będzie później, jak będę starszy. Może faktycznie przyjmowanie ludzi i rozwijanie tej małej wsi pozwoli wszystkim lepiej przetrwać. Nie mogłem zasnąć, wierciłem się. Noc była bezchmurna, księżycowa i bardzo widna. Ubrałem się i wyszedłem na dwór. Spojrzałem przez bramę – nic, cisza żadnego ruchu, żadnych dźwięków. Gdzieś daleko coś wyło, jeszcze dalej coś piszczało jakby zabijane, żadnych odgłosów walki– czasami słyszałem daleki huk wystrzału. Idę jeszcze raz zobaczyć w stronę lasu, wychodzę tylną bramą, równie mocną i równie uzbrojoną. Za nią są tylko pola i ten las. Dzięki księżycowi widzę wszystko jak na dłoni. Przykładam lornetkę do oczu. Wszystko jasne, tylko nie las, las jest całkowicie ciemny, jak czarna dziura. Nie ma tam nic, patrzę jak najdalej na pola, kiedyś była tam  asfaltowa droga prowadząca od innych wsi i miasta. Nic nie widzę, same trawy i zakrzewienia. Obracam się na pięcie i już mam wracać, gdy coś mnie tknęło, jeszcze raz spoglądam na las i widzę, jakby ludzkie postacie wyłaniały się z niego i kiwały do mnie, wskazywały abym do nich podszedł, działało jakby hipnoza. Gdy ocknąłem się, byłem już w połowie drogi do lasu, nie wiem ile czasu minęło. Nie wiem jak to się stało…

Koniec

Komentarze

 

wstawiam czajnik na gas

Co drugie zdanie jakiś “babol”… Nie zalecam kontynuacji w takim trybie. No i te wulgaryzmy…

Ale jak mus – to mus…

cheeky

 

dum spiro spero

Nowa Fantastyka