Gdzieś w morza głębinach, wedle Kronikarza, mieści się siedziba Starego Lalkarza. Różne o nim krążą legendy i bajki. Różne… Choć ujmują wszystkie rolę lalki, o której wysłuchać dam Tobie już wkrótce. Wpierw jednak przedstawię te bajki (pokrótce).
Jedna opowiada o stworze niezwykłym, do ludzi kompanii wcale nieprzywykłym. Inna mówi znowu o starcu przeklętym, co dłonią syreny został raz dotknięty i wyjść już nie może z ciemnej morskiej toni; który za swym życiem wciąż łzy słone roni. Jeszcze inna bajka snuje swoje treści w zgoła innej, równie dziwnej opowieści: mówi o zaklęciu, nie postaci wcale, co krąży pod wodą w swym pierwotnym szale i w rzecz niepozorną skrzącym magii tchnięciem życie chytrze wkłada – takież to zaklęcie.
Jedno tylko pewne – co w Kronice stoi: każdy, kto w głębinę zstąpić się nie boi, ujrzy nie Lalkarza, nie oblicze jego, a coś znacznie, znacznie bardziej niezwykłego…
Kołnierz, guzik, lico splamione czerwienią, oczy, co jak diament najczystszy się mienią, nogi oraz ręce z trzaskiem rozkładane, cienkimi kreskami brwi wymalowane, lśniące niczym łuska wyrzeźbione loki, uśmiech tajemniczy (chociaż nieszeroki) zastygły na twarzy nieruchomej wcale… Każdy, kto z odwagą zanurzył się w fale musi stawić czoła widokowi temu, jak Kronikarz pisze: „niespodziewanemu”. Co tam najdziwniejsze? Sznurki oraz światło. Skąd to drugie płynie odkryć jest niełatwo, lecz lśni i na twarzy, i w oczach zaszklonych, i w uszach drewnianych, trochę zakrzywionych; a pierwsze? Jak wszystkie marionetek sznury, te też opuszczają swoje w rękach dziury, i w nogach, i w głowie, i ku górze wiodą, by tam się zatracić w ciemnościach pod wodą.
Oto Marionetka. Wchłonięta przez morze, w wciąż żywym magicznie, niezblakłym kolorze. Dziwny jest jej widok; w końcu tajemniczy. Każdy, kto choć trochę się z swym życiem liczy nie powinien wnikać w komnaty podwody ani ryzykować dla złudnej nagrody, bo ponoć ta lalka, gdy ujrzy przybysza, przekrzywia swą głowę… Wnet umiera cisza, a wbrew wszelkim prawom, w wewnątrzmorskim świecie głos rozbrzmiewa i sieć słów podstępnie plecie na dzielnych wędrowców, którzy oczekują na wielką przygodę; którzy dech wstrzymują, by móc jej doświadczyć… I sieć owa mota. Obiecuje chwały, obiecuje złota, lecz jest zagadkowa, jak nic podobnego, i nie wróży, sądzę, niczego dobrego. Czy to jest przekleństwo? Przepowiednia może? Grunt, że nikt, kto gościł w starym morskim dworze, nad wody powierzchnię nigdy nie wypłynął.
W jaki zatem sposób Lalkarz tu zasłynął? Czemu to na lądzie wciąż jest o nim mowa? Skąd te bajki wszystkie? Skąd wymyślne słowa?
Otóż to, mój drogi, jest dzieło szczęściarza, a konkretniej mówiąc – syna Kronikarza. Zwany Lekkoduchem, żądny przygód wszelkich, wieczoru, którego dojrzał dna butelki, postanowił zrobić coś niespodzianego (jak sam wówczas sądził – wielce odważnego). Nie był sam w pomyśle, był z nim kompan jego, równie lekkomyślny, równie pewny swego.
Nura dali w głębię, gdzie przed nimi wielu straciło swe życie w równie głupim celu dowiedzenia komuś, że są chojrakami…
Tamtego wieczoru burza z piorunami nadeszła nad morze; przypłynęły chmury. Lekkoduch, co dowieść chciał swojej brawury, walcząc z silnym prądem, wstrzymując powietrze, czuł jak nad nim groza razem z ciężkim deszczem mieszają się w sztormu zapowiedzi postać.
Piorun przeciął niebo. Szansę taką dostać, to szczęście niezwykłe. Światło błyskawicy zabrało mrok cały podwodnej ciemnicy, oświetliło wszystko: dno, rośliny, ryby… Dojrzał wówczas chłopak podwodnej sadyby i wnet dostrzegł w onej, w sumie przez przypadek, broniącą dostępu do jej wnętrz zagadek Marionetkę dziwną, kolorową, smukłą, co go odstraszyła swą twarzą wypukłą i spojrzeniem pustym, i swą samotnością.
Wykazał się wówczas wielką roztropnością; chciał uciec. Niestety, towarzysza jego zdążyło coś spotkać bez wątpienia złego.
Szybciej zanurkował, szybciej spłynął ku dnie, lalka go dojrzała, uśmiech spiął ułudnie policzki czerwoną farbą malowane. Rozbrzmiał głos w głębinie. Sieci zaplątane słów niezwykle dziwnych doszły Lekkoducha. Uciekł stamtąd prędko, już dłużej nie słuchał.
Gdy już się oddalił stanowczo od brzegu, gdy już złapał oddech i zaniechał biegu, wszystko postanowił opowiedzieć komuś. Wybrał na to ojca.
Zatem po kryjomu, szeptem, drżącym głosem zdawał mu relację. By mu pomógł, by choć pojął desperację, z jaką chciał znów wskoczyć w wód zimne odmęty. Mówił więc dokładnie, mówił więc przyjęty, lecz kiedy zakończył, zrozumiał, że strata jest nieodwołalna, że zostawił brata, a sztorm go na wieki zamknął pode wodą; że żadne starania tutaj nie pomogą.
Kronikarz rozumiał rozpacz swego syna, powiedział z powagą, że nie jego wina, jak każdy by ojciec zrobił w tej sytuacji. Potem ujął pióro. Spisał część relacji, byle najtreściwiej. Głównie ku przestrodze, by nikt nie pomyślał, że swe życie może ryzykować w imię dowodu odwagi.
I tak powstał zapis.
Sprawy wielkiej wagi mają to do siebie, że w swym wnętrzu noszą znamiona cierpienia; że o rozum proszą na przykładzie czyimś. Tak i tutaj było. Choć by się bez śmierci chłopaka obyło, tak właśnie legenda Starego Lalkarza na podstawie słowa syna Kronikarza zamieszkała w słowach piastunki niejednej, w historiach szeptanych nocami i we dnie, w opowieściach cichych bywalców karczemnych, w srogich słowach ojców, przestróg trudnych pełnych…
I wciąż mieszka tamże, jako tajemnica.
Bo czy to wiadomo jaka jest różnica pomiędzy Lalkarza a ludzi naturą?
Może strach przed głębią podszyty jest bzdurą, a tego, co prawdą nigdy nie przesiano? Wszak ciał zaginionych dotąd nie widziano.
Może Marionetka – strażnik stworzyciela – szukała dla niego tylko przyjaciela…?
