
Jestem już starym, dobiegającym kresu, dziewięćdziesięcioletnim mnichem. Siedemdziesiąt lat spędziłem w habicie i wraz ze zbliżaniem się nieuniknionego muszę zdać relację ze swego życia. Nim to nastąpi chciałbym opowiedzieć o wydarzeniu jakie miało miejsce u samego zarania mego życia w habicie.
Wydarzenia o którym narosło wiele legend i opowieści, a które nie oddają prawdy o tym co się wtedy zdarzyło. Było to w pamiętnym roku, ostatnim Roku Wielkiej Czystki, gdy jako młody, dwudziestoletni ledwo postrzyżony mnich, przybyłem do Ziemi Australijskiej do naszego zakonu w Perth.
Przeor wysłał mnie, wraz z braćmi Alfredem, Bartłomiejem Ho, Jeremiaszem, Gomezem i starszym bratem, jako naszym opiekunem, Mieczysławem do niewielkiego miasteczka w pobliżu którego znajduje się niewielka kapliczka z figurką Przenajświętszej Panienki pozostająca pod opieką naszego zakonu.
Przybywszy tam rozbiliśmy obóz przy kapliczce i na drugi dzień brat Mieczysław dowiedział się od mieszkańców miasteczka o pięknym jarze leżącym parę godzin od naszego miejsca postoju. Jaru na którego środku miał znajdować się skalny obelisk z XIX stulecia. Stary znak graniczny między posiadłościami. Wielki miłośnik natury od razu zapragną udać się tam z wycieczką. Niepomny na ostrzeżenia mieszkańców którzy przeklinali to miejsce jako siedzibę zła, gdzie nawet najpobożniejsi mnisi utracą rozum, życie i może też wiarę. Jako miejsce gdzie panuje sam diabeł, a obelisk jest tak naprawdę ołtarzem dla niego. Tylko jeden tubylec zgodził się nas tam zaprowadzić.
Nasz przewodnik o imieniu Józef, punktualnie stawił się w naszym obozie z rana i całą grupą ruszyliśmy przez interior Australijski do celu. Po trzech godzinach marszu dotarliśmy do lasu i wejścia do wąwozu z którego wypływał niewielki strumyk. Zagłębiając się w nim ujrzeliśmy całe piękno stworzenia. Ściany pierwotnie wzrostu człowieka wraz z zagłębianiem się rosły by ostatecznie dojść do dziesięciu może piętnastu metrów wysokości. Cały jar pokryty był roślinnością i kwieciem. Strumyk dawał mu wilgoć i ochłodę mocno różną od tego do czego człowiek przywyka w suchej Australii. Wydawało się, że nie jesteśmy na ziemi australijskiej tylko na innym kontynencie, zasobnym w wodę i roślinność. Po kwadransie dotarliśmy do środka jaru i naszym oczom ukazał się fantastyczny widok. Szeroka, zaciemniona dolina wypełniona już nie strumykiem, ale płytkim jeziorkiem, zasłana zielenią trwa, paproci i kwiatami. Przy samym brzegu był metrowy, kamienny obelisk z nieczytelnymi znakami.
Zachwyt nasz sięgnął zenitu. Podziwialiśmy dzieło stworzenia. Traf chciał, że piękne kwiaty wywabiły mnie na chwilę z dolinki. Gdym rozkoszował się nimi, ich pięknem i wonią do moich uszu dobiegł przeciągły krzyk pełen rozpaczy i niewyrażonego błagania o pomoc. Szybko zawróciłem i wchodząc do doliny ujrzałem następujący obraz:
Brat Mieczysław, cały zapłakany i zakrwawiony stał przy obelisku i wydawał z siebie nieartykułowane jęki. Co chwilę wskazywał ręką na obelisk splamiony ludzką krwią. Wykonywał obrót wokół własnej osi i ukazywał poszarpane plecy czerwone od ludzkiej posoki. Brat Gomez leżał przy obelisku z rozłupaną czaszką i widocznym mózgiem. Bracia Bartłomiej Ho i Gomez leżeli w wodzie utopieni bez jakichkolwiek oznak życia przy czym brat Gomez był bez gałek ocznych leżących obok niego. Brat Alfred także próbował się utopić, a właściwie wyglądało to tak jakby się z kimś mocował by nie zginąć w toni. Podbiegłem do niego i nadludzkim wysiłkiem podniosłem go i odrzuciłem na brzeg. Wyczerpanie, zachłyśnięcie się wodą spowodowały jego omdlenie.
Zwróciłem się do brata Mieczysława chcąc go zapytać co się stało. W tym momencie zobaczyłem rzecz straszną. Lewą ręką wbił sobie w oko gałąź i padł nieżywy na trawę. Niewiele już myśląc chwyciłem omdlałego brata Alfreda i podnosząc go moje spojrzenie spotkało się z spojrzeniem przewodnika.
Siedział nieruchomo na skalnym występie. Nieruchoma i bez wyrazu twarz zdawała się nie widzieć niczego co się tu działo. Jakby nie brał w tym wszystkim udziału. Tylko oczy. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem!?
W oczach było coś nieludzkiego. Czaiło się coś złowieszczego. Świdrowały człowieka w głąb jego jestestwa. Odczuwałem coraz większy strach porównywalny chyba z tym jaki odczuwa każdy gdy w nocy ujrzy świecące ślepia drapieżnika. Przenikały mnie na wylot. Poczułem jakby ktoś wchodził do mojej głowy i zaczynał przejmować nade mną kontrolę. Słyszałem jakieś głosy o obrzydliwym, wulgarnym dźwięku. Włos się zjeżył na głowie, cały się spociłem, oczy zamknęły się z przestrachu i chyba tylko instynkt ocalił mnie przed losem braci. Zacząłem w myślach odmawiać pacierze nauczone przez matkę do Najświętszej Panienki. Zarzuciłem brata na plecy i po omacku ruszyłem w kierunku wyjścia. Nie wiem ile szedłem. Wydaję się, że parę godzin. Chłodny, wilgotny jar stał się momentalnie duszny i suchy. Droga dłużyła się niemiłosiernie, a brat ciążył coraz mocniej. Cały czas odmawiałem pacierze które ratowały mój umysł przed atakami zła. Cały czas coś lub ktoś próbował opanować mój umysł i ciało i jak wyczuwałem zrobić coś złego. Tylko modlitwy odganiały go od tego, ale za każdym przerwaniem powracały ze zdojoną siłą. Dziwne śmiechy, nieludzkie porykiwania, wulgaryzmy goniły mnie i wzywały i trwało to, aż w pewnym momencie ucichło wszystko. Poczułem, że owionęło mną gorącą, inne jednak niż w jarze. Odważyłem się zaprzestać pacierzy i otworzyłem oczy. Ujrzałem suchy australijski busz. Za mną parę metrów znajdował się las z wejściem do jaru. Wcześniej taki piękny teraz woniejący grozą i strachem. Wyczerpanie zrobiło swoje, padłem wraz z bratem na najbliższej trawie bez życia.
&
Co było dalej to każdy może się dowiedzieć z internetu lub publikacji. Znalazł nas przypadkowy strażnik ochrony przyrody i załadowawszy do samochodu odwiózł do miasteczka. Później było leczenie, przesłuchiwania oraz odnalezienie doczesnych szczątków braci i ich pochówek w Perth. Naszego przewodnika nie odnaleziono. Nikt też z miasteczka nie kojarzył takiej osoby. Wysnuto teorię o zatruciu gazami bagiennymi jakimi ulegliśmy z braćmi. Podbudowaną badaniami jakie tam przeprowadzono które wykazały dużą obecność gazów pod jeziorkiem i ich szkodliwość gdyby doszło do ich uwolnienia. Przyjęto to i rozpropagowano, ale ja wiem swoje. Wiem już, że słusznie się mówi o Diabelskim Jarze, gdzie panuje zło i człowiek jest zdany na jego niełaskę. Domyślam się też kim był nasz przewodnik.
Nikt mnie zapewne nie uwierzy, ale cóż to ma za znaczenie. Wiem co widziałem i w czym uczestniczyłem. Niech to będzie moja przestroga dla innych co zapragną tam się udać.
Brat Charbel OH, Dom Zakonu Szpitala świętego Jana Bożego w Perth, Ziemia Australijska 29 czerwca Anno Domini 2230 r. (Roku 5992 od stworzenia świata i 188 roku panowania Imperatora).
Kalinowski100mk, niespełna siedem tysięcy znaków to jeszcze nie opowiadanie. Badź uprzejmy zmienić oznaczenie na SZORT.
Na tym portalu opowiadania zaczynają się od dziesięciu tysięcy znaków.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jest tu jakiś pomysł, tyle że dość sztampowy – białe diabły idą tam, gdzie nie powinny i giną, ile to już razy było… Poza tym psują go błędy, głównie fruwające przecinki. Poniżej próbka:
Jestem już starym, dobiegającym kresu
,dziewięćdziesięcioletnim mnichem. Siedemdziesiąt lat spędziłem w habicie i wraz ze zbliżaniem się nieuniknionego muszę zdać relację ze swego życia. Nim to nastąpi(,) chciałbym opowiedzieć o wydarzeniu(,)jakie(które) miało miejsce u samego zarania mego życia w habicie.Wydarzenia(,) o którym narosło wiele legend i opowieści, a które nie oddają prawdy o tym(,) co się wtedy zdarzyło. Było to w pamiętnym roku, ostatnim Roku Wielkiej Czystki, gdy jako młody
,dwudziestoletni(,) ledwo postrzyżony mnich, przybyłem do Ziemi Australijskiej(,) do naszego zakonu w Perth.Przeor wysłał mnie, wraz z braćmi Alfredem, Bartłomiejem Ho, Jeremiaszem, Gomezem i starszym bratem
,jako naszym opiekunem, Mieczysławem(,)* do niewielkiego miasteczka(,) w pobliżu którego znajduje się niewielka kapliczka z figurką Przenajświętszej Panienki pozostająca pod opieką naszego zakonu.
*(tu coś nie gra)
I nie rozumiem, dlaczego na końcu wjeżdża jakiś niby-Warhammer 40 000. Historia mogłaby się równie dobrze wydarzyć np. w czasie kolonizacji Australii z powiedzmy, miejscem kultu Aborygenów zamiast słupa granicznego, i absolutnie nic by się nie zmieniło.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Hej!
Początek nie zachęca. Mamy mnicha, który opowiada historię, bo “życie zbliża się ku końcowi”, przez co na wstępie zabijasz klimat. Wiemy, że to już było, czyli dynamika, napięcie – to siada.
Widzę, że SNDWLKR wskazał przecinki do poprawy. Polecam je uzupełnić/skreślić niepotrzebne, żeby tekst był czytelniejszy.
niewielkiego miasteczka w pobliżu którego znajduje się niewielka kapliczka
Może:
małego miasteczka, w pobliżu którego znajduje się niewielka kapliczka
Mocno brakuje przecinków przed “który” itp.
utopieni bez jakichkolwiek oznak życia
Wystarczy utopieni, bo raczej nie ma utopionych, którzy dają oznaki życia.
z spojrzeniem
ze spojrzeniem
Sporo powtórzeń tych samych wyrazów, np. tu:
nieruchomo na skalnym występie. Nieruchoma
Cały czas coś lub ktoś próbował opanować mój umysł i ciało i jak wyczuwałem zrobić coś złego.
Mocno niezgrabne, ale na początek proponuję po prostu tak, żeby było odrobinę przejrzyściej:
Cały czas coś lub ktoś próbował opanować mój umysł i ciało i – jak wyczuwałem zrobić – coś złego.
ze zdojoną
zdwojoną
mną gorącą
gorąco
Nikt mnie
Nikt mi
Przecinków brakuje na potęgę (przed takimi wyrazami: gdy, który (różne odmiany), gdyby. I w innych miejscach też.
Czy to debiut?
Poza tym – no krótka, prosta historia. Niespecjalnie zainteresowała.
Pozdrawiam,
Ananke
Jestem już starym, dobiegającym kresu, dziewięćdziesięcioletnim mnichem.
I po co aż tak usilnie mnie o tym zapewniasz?
Siedemdziesiąt lat spędziłem w habicie i wraz ze zbliżaniem się nieuniknionego muszę zdać relację ze swego życia.
Zdanie niegramatyczne.
Nim to nastąpi chciałbym opowiedzieć o wydarzeniu jakie miało miejsce u samego zarania mego życia w habicie.
Wydarzeniu, które. I co nastąpi? Bo wygląda na to, że zdanie relacji. Cały ten akapit można znacznie skrócić i uładzić, na przykład tak: W dziewięćdziesiątym roku życia czuję, że zbliżam się do kresu. Nim go osiągnę, chciałbym jeszcze spojrzeć wstecz na drogę, którą przebyłem, na wydarzenie, które miało miejsce, gdy przyoblekłem habit.
Widzisz? Objętość dwa razy mniejsza, a zmieściła się nawet informacja, że narrator ma dziewięćdziesiąt lat.
Wydarzenia o którym narosło wiele legend i opowieści, a które nie oddają prawdy o tym co się wtedy zdarzyło.
"A" wskazuje na to, że wydarzenie nie oddaje prawdy… co się nie zgadza z formą gramatyczną, więc powstaje mętlik. Brakuje przecinków między zdaniami podrzędnymi, ale całość można odchudzić (a legendy narastają wokół czegoś, nie o czymś – to metafora, przyrównuje legendy do mchu czy koralowca): Liczne opowieści nie oddają prawdy.
Było to w pamiętnym roku, ostatnim Roku Wielkiej Czystki, gdy jako młody, dwudziestoletni ledwo postrzyżony mnich, przybyłem do Ziemi Australijskiej do naszego zakonu w Perth.
Zakon to organizacja – budynek to klasztor. Było to w pamiętnym ostatnim Roku Wielkiej Czystki, gdy jako dwudziestoletni, świeżo postrzyżony mnich przybyłem do Ziemi Australijskiej, do naszego klasztoru w Perth.
Przeor wysłał mnie, wraz z braćmi Alfredem, Bartłomiejem Ho, Jeremiaszem, Gomezem i starszym bratem, jako naszym opiekunem, Mieczysławem do niewielkiego miasteczka w pobliżu którego znajduje się niewielka kapliczka z figurką Przenajświętszej Panienki pozostająca pod opieką naszego zakonu.
Długie, mętne zdanie, z którego nic nie wynika. Poza tym – to tam jest klasztor, czy tylko kapliczka? Gdzie mieszka ten, kto się kapliczką opiekuje? I czy narrator i jego koledzy nie mieli się właśnie tym zająć? Bo jeśli się kogoś dokądś wysyła, to chyba w jakimś celu? Na razie zdanie skrócę i uładzę, na ile się da: Przeor wysłał mnie, wraz z braćmi Alfredem, Bartłomiejem Ho, Jeremiaszem i Gomezem, pod opieką starszego brata Mieczysława, do niewielkiego miasteczka, w pobliżu którego stoi kapliczka z figurką Przenajświętszej Panienki, pozostająca pod kuratelą naszego zakonu. (Tak, użyłam łacińskiego słowa, żeby uniknąć powtórzenia. Czasem tak trzeba).
Przybywszy tam rozbiliśmy obóz przy kapliczce i na drugi dzień brat Mieczysław dowiedział się od mieszkańców miasteczka o pięknym jarze leżącym parę godzin od naszego miejsca postoju.
Leżącym parę godzin piechotą od miejsca naszego postoju. Nadal nie wiem, co oni tam robią.
Jaru na którego środku miał znajdować się skalny obelisk z XIX stulecia. Stary znak graniczny między posiadłościami. Wielki miłośnik natury od razu zapragną udać się tam z wycieczką.
Dobrze, to ten obelisk jest wytworem natury, czy człowieka? Bo samo słowo, datowanie na XIX wiek i to, że jest znakiem granicznym wskazują, że człowieka. Więc co ma do tego miłośnik natury? "Zapragną" to forma III osoby liczby mnogiej czasu przyszłego – w I pojedynczej czasu przeszłego jest "zapragnął". I gdzie jar ma środek?
Niepomny na ostrzeżenia mieszkańców którzy przeklinali to miejsce jako siedzibę zła, gdzie nawet najpobożniejsi mnisi utracą rozum, życie i może też wiarę.
Przydałoby się orzeczenie, to raz. Po drugie – streszczasz: Niepomny był na ostrzeżenia mieszkańców, którzy przeklinali to miejsce jako siedzibę zła, gdzie nawet najpobożniejsi mnisi stracą rozum, życie, a może i wiarę.
Jako miejsce gdzie panuje sam diabeł, a obelisk jest tak naprawdę ołtarzem dla niego.
Uprość: a obelisk jest jego ołtarzem. Hmm. https://pl.wikipedia.org/wiki/Obelisk Ołtarz to stół ofiarny, zasadniczo.
Nasz przewodnik o imieniu Józef, punktualnie stawił się w naszym obozie z rana i całą grupą ruszyliśmy przez interior Australijski do celu.
Bardzo niezgrabne – już wiem, że są w Australii. Nie możesz tego opisać? https://en.wikipedia.org/wiki/Tourism_in_Perth#Nature_and_wildlife I – Józef? Nasz przewodnik, imieniem Józef, stawił się rankiem, o umówionej godzinie, i całą grupą ruszyliśmy w busz.
Po trzech godzinach marszu dotarliśmy do lasu i wejścia do wąwozu z którego wypływał niewielki strumyk.
Wąwozu, z którego.
Zagłębiając się w nim ujrzeliśmy całe piękno stworzenia.
W strumyku? I może lepiej: zagłębiwszy, bo imiesłów współczesny nie oznacza przyczynowości. A najlepiej opisz ten wąwóz.
Ściany pierwotnie wzrostu człowieka wraz z zagłębianiem się rosły by ostatecznie dojść do dziesięciu może piętnastu metrów wysokości.
… wut. To zdanie nie ma sensu. Ściany nie mają wzrostu (i nie rosną). Zresztą – po co komu te metry? Nic nie mówią, a szczyty ścian pewnie i tak zasłania roślinność, skoro jesteśmy w lesie. Nie rozumiem też tej maniery wiązania "wraz" rzeczy, które mają ze sobą niewiele wspólnego.
Cały jar pokryty był roślinnością i kwieciem.
Opisz to kwiecie.
Strumyk dawał mu wilgoć i ochłodę mocno różną od tego do czego człowiek przywyka w suchej Australii.
Nienaturalne, wręcz niegramatyczne.
Wydawało się, że nie jesteśmy na ziemi australijskiej tylko na innym kontynencie, zasobnym w wodę i roślinność.
Zamiast zapewniać, że było ładnie i dużo kwiatków, opisz te kwiatki.
Po kwadransie dotarliśmy do środka jaru i naszym oczom ukazał się fantastyczny widok.
Na co mi czasy podróży? Zdanie jest w ogóle raczej zapewniające.
Szeroka, zaciemniona dolina wypełniona już nie strumykiem, ale płytkim jeziorkiem, zasłana zielenią trwa, paproci i kwiatami.
OK, geologiem nie jestem, ale raz – zaciemniona? Dwa – dolina na tym właśnie polega, że nie jest wypełniona, tylko jej dnem płynie jakaś woda. Trzy: zasłana zielenią traw i paproci, umajona kwiatami. Ale to dalej nie jest ładne, zaledwie znośne.
Przy samym brzegu był metrowy, kamienny obelisk z nieczytelnymi znakami.
Przy brzegu czego? Z jakiej odległości oni widzą ten obelisk? (Ja nie odczytałabym znaków nawet z czterech metrów, ale mam astygmatyzm). Obelisk to wysoki słup, nie metrowy słupek – zresztą metry są pójściem na łatwiznę ze strony autora.
Zachwyt nasz sięgnął zenitu. Podziwialiśmy dzieło stworzenia.
Zapewniasz. Pokaż to. Tutaj mamy tekst w formie relacji, więc nie musisz aż tak pokazywać, ale "zachwyt sięgnął zenitu" tłumaczy tak usilnie, że wywiera skutek odwrotny. Pokaż zachwycających się mnichów. Co oni robią?
Traf chciał, że piękne kwiaty wywabiły mnie na chwilę z dolinki.
Przecież te kwiaty są w dolince…
Gdym rozkoszował się nimi, ich pięknem i wonią do moich uszu dobiegł przeciągły krzyk pełen rozpaczy i niewyrażonego błagania o pomoc.
No, chyba wyrażonego. Tym krzykiem właśnie. Zdanie melodramatyczne i mętnawe, uważaj na przecinki: Gdy rozkoszowałem się ich pięknem i wonią, nagle moich uszu dobiegł przeciągły krzyk rozpaczy.
Szybko zawróciłem i wchodząc do doliny ujrzałem następujący obraz:
"Obraz" to to jest tylko w przenośni. Szybko zawróciłem, i na progu doliny ujrzałem, jak…
Brat Mieczysław, cały zapłakany i zakrwawiony stał przy obelisku i wydawał z siebie nieartykułowane jęki. Co chwilę wskazywał ręką na obelisk splamiony ludzką krwią. Wykonywał obrót wokół własnej osi i ukazywał poszarpane plecy czerwone od ludzkiej posoki
…? Od końca. Posoka to krew zwierzęca, nie ludzka. Cały opis źle zorganizowany – zacznij od tego, co narrator widzi najpierw. I czy można stać z takimi zmasakrowanymi plecami?
Brat Gomez leżał przy obelisku z rozłupaną czaszką i widocznym mózgiem.
Urocze.
Bracia Bartłomiej Ho i Gomez leżeli w wodzie utopieni bez jakichkolwiek oznak życia przy czym brat Gomez był bez gałek ocznych leżących obok niego.
Czy narrator w ogóle miałby szansę zobaczyć te gałki oczne? Wg. https://en.wikipedia.org/wiki/Human_eye oko ma średnicę z grubsza 2,4 cm (też się zdziwiłam, że tak mało) – to mniej więcej tyle, ile wynosi długość ostatniego członu palca. A facet leży w wodzie, którą mogłyby zresztą odpłynąć. Poza tym zdanie jest bardzo kliniczne.
Brat Alfred także próbował się utopić, a właściwie wyglądało to tak jakby się z kimś mocował by nie zginąć w toni.
Przesłanki, nie wnioski: Brat Alfred chlapał się i szarpał w wodzie, jakby walczył z niewidzialnym przeciwnikiem, usiłującym go utopić.
Podbiegłem do niego i nadludzkim wysiłkiem podniosłem go i odrzuciłem na brzeg.
Skromny ten narrator: Podbiegłem i z wielkim trudem wyciągnąłem go na brzeg.
Wyczerpanie, zachłyśnięcie się wodą spowodowały jego omdlenie.
Wyjątkowo niezgrabne zdanie. A jeśli się zachłysnął wodą, to powinien kaszleć: Kaszlał przez chwilę, zanim omdlał, wyczerpany.
Zwróciłem się do brata Mieczysława chcąc go zapytać co się stało.
Tnij: Chciałem spytać brata Mieczysława, co tu zaszło.
W tym momencie zobaczyłem rzecz straszną
Przestań mnie o tym zapewniać…
Lewą ręką wbił sobie w oko gałąź i padł nieżywy na trawę.
… bo już nic nie zwojujesz. Zupełnie, ale to zupełnie nie mogę zawiesić niewiary, i nie dlatego, że ogólnie nie jestem w formie. To po prostu spada z sufitu.
Niewiele już myśląc chwyciłem omdlałego brata Alfreda i podnosząc go moje spojrzenie spotkało się z spojrzeniem przewodnika.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Imieslowowy-rownowaznik-zdania;23194.html To nie spojrzenie podnosiło Alberta.
Nieruchoma i bez wyrazu twarz zdawała się nie widzieć niczego co się tu działo
Twarz ogólnie nie widzi, ponieważ do tego służą oczy.
W oczach było coś nieludzkiego. Czaiło się coś złowieszczego.
Nie możesz tego rozdzielać.
Świdrowały człowieka w głąb jego jestestwa.
Świdrowanie na tym polega, że przenika się w głąb.
Odczuwałem coraz większy strach porównywalny chyba z tym jaki odczuwa każdy gdy w nocy ujrzy świecące ślepia drapieżnika.
Nie nazywaj emocji, tylko je pokaż. Tutaj możesz trochę nazwać, bo to jest pisane z perspektywy czasu, ale też bez przesady: Miałem uczucie, jakbym wśród ciemności nocy ujrzał zielonkawe ślepia drapieżnika.
Przenikały mnie na wylot.
Spojrzenie mogło przenikać, ale nie oczy.
Poczułem jakby ktoś wchodził do mojej głowy i zaczynał przejmować nade mną kontrolę.
Niezgrabne. Zresztą – jakie to jest uczucie? Pokaż to.
Słyszałem jakieś głosy o obrzydliwym, wulgarnym dźwięku.
Co to znaczy "wulgarny"? https://wsjp.pl/haslo/podglad/7431/wulgarny
Włos się zjeżył na głowie, cały się spociłem, oczy zamknęły się z przestrachu i chyba tylko instynkt ocalił mnie przed losem braci.
Za dużo tego i za chaotyczne.
Zacząłem w myślach odmawiać pacierze nauczone przez matkę do Najświętszej Panienki.
Kto kogo uczył tych pacierzy? I kto się ich nauczył?
Nie wiem ile szedłem.
Nie wiem, jak długo szedłem.
Chłodny, wilgotny jar stał się momentalnie duszny i suchy.
"Momentalnie" czyli nagle. Hmm? A duszno to tyle, co parno. Więc nie sucho.
Cały czas odmawiałem pacierze które ratowały mój umysł przed atakami zła.
Brak przecinka przed "które" i melodramat.
Cały czas coś lub ktoś próbował opanować mój umysł i ciało i jak wyczuwałem zrobić coś złego.
Ciekawe, że inni mnisi na to nie wpadli… Brakuje przecinków.
Tylko modlitwy odganiały go od tego, ale za każdym przerwaniem powracały ze zdojoną siłą.
Modlitwy powracały? Streszczasz. Brakuje napięcia: Za każdym razem, gdy brałem oddech, atak powtarzał się ze zdwojoną siłą.
Dziwne śmiechy, nieludzkie porykiwania, wulgaryzmy goniły mnie i wzywały i trwało to, aż w pewnym momencie ucichło wszystko.
… przepraszam bardzo, ale w moim umyśle powstał rozkoszny obraz napisu na murze, który biega za facetem… możesz uznać, że jestem nienormalna, to pewnie i tak prawda.
Poczułem, że owionęło mną gorącą,
? Chyba: Owionęło mnie gorąco?
Za mną parę metrów znajdował się las z wejściem do jaru.
Ech. Szyk, i znowu te metry: Parę kroków za mną był las i wejście do jaru.
Wcześniej taki piękny teraz woniejący grozą i strachem.
… jak pachnie groza?
Wyczerpanie zrobiło swoje, padłem wraz z bratem na najbliższej trawie bez życia.
To nie po polsku: Wyczerpany, pozwoliłem, by Albert zsunął mi się z ramion. Sam upadłem w kępę suchej trawy.
Co było dalej to każdy może się dowiedzieć z internetu lub publikacji.
… serio? Na początku myślałam, że to jakiś świat postapokaliptyczny, albo chociaż dystopijny, czyli taki, w którym wolność informacji jest bardzo, hmm, ograniczona. Ale chyba jednak nie? Brakuje przecinków: Co było dalej, każdy może się dowiedzieć z Internetu czy prasy.
Znalazł nas przypadkowy strażnik ochrony przyrody i załadowawszy do samochodu odwiózł do miasteczka.
Znalazł nas przypadkowy strażnik ochrony przyrody i załadowawszy do samochodu, odwiózł do miasteczka. Albo prościej: i samochodem odwiózł do miasteczka.
Później było leczenie, przesłuchiwania oraz odnalezienie doczesnych szczątków braci i ich pochówek w Perth.
I ci, którzy tam po nie weszli, potem wyszli? Hę?
Nikt też z miasteczka nie kojarzył takiej osoby.
Niestylistyczne – archaizujesz szykiem, a "kojarzył" jest bardzo kolokwialne i nowoczesne: Nikt w miasteczku nie znał tego człowieka.
Wysnuto teorię o zatruciu gazami bagiennymi jakimi ulegliśmy z braćmi.
…? Bardzo brzydkie zdanie (ulegli gazom bagiennym?). Według oficjalnego wyjaśnienia, ulegliśmy zatruciu gazami bagiennymi.
Podbudowaną badaniami jakie tam przeprowadzono które wykazały dużą obecność gazów pod jeziorkiem i ich szkodliwość gdyby doszło do ich uwolnienia.
Jak wyżej: Przeprowadzone badania wykazały, że na dnie jeziorka znajduje się duże złoże szkodliwych gazów. Wyjaśnienie kupy się nie trzyma (choć to nie szkodzi, bo wyraźnie wcale nie ma się trzymać).
Domyślam się też kim był nasz przewodnik.
Ale żeby się nie domyślić, musiałby być wyjątkowo niebystry. Dlaczego traktujesz narratora jak idiotę? O czytelniku nie wspominając? Domyślam się też, kim był nasz przewodnik.
Nikt mnie zapewne nie uwierzy
Nikt MI zapewne nie uwierzy.
Wiem co widziałem
Wiem, co widziałem.
w czym uczestniczyłem
? https://wsjp.pl/haslo/podglad/16056/uczestniczyc ?
Niech to będzie moja przestroga dla innych co zapragną tam się udać.
Niech to będzie moja przestroga dla innych, którzy zapragną się tam udać. Mmmm, i przez siedemdziesiąt lat nikt nie próbował? A o owocu zakazanym słyszał dobry ojciec narrator?
188 roku panowania Imperatora
Czyli jednak jakaś dystopia. Fajnie, ale co z tego? Jaki wpływ ma ta dystopijność na fabułę?
No, dobra – co z tego wynika? Bo jeśli to miał być horror, to nie wyszedł (za słaby warsztat), a jeśli jakaś metafizyka – to nie wyszła (wcale). Tekst jest po prostu źle napisany. Także (przede wszystkim?) na poziomie gramatyki, o interpunkcji nie wspominając.
białe diabły idą tam, gdzie nie powinny i giną
Albo po prostu głąby. Oni nie mają powodu tam iść – zostali wysłani do miasteczka (które najwyraźniej nie było na to gotowe – a nie widać, żeby to była misja nawracania krajowców, tam już jest miasteczko i kapliczka, więc powinno być chociaż jakieś mieszkanie dla mnichów) i samowolnie zrobili sobie wycieczkę z przypadkowo poznanym przewodnikiem. Brak jakichkolwiek wskazówek, że bohaterowie myślą.
Historia mogłaby się równie dobrze wydarzyć np. w czasie kolonizacji Australii z powiedzmy, miejscem kultu Aborygenów zamiast słupa granicznego, i absolutnie nic by się nie zmieniło.
Otóż to.
przez co na wstępie zabijasz klimat. Wiemy, że to już było, czyli dynamika, napięcie – to siada.
Zasadniczo da się to zrobić tak, żeby było napięcie – ale tutaj go nie ma. Wiemy, że narrator nie zginie, natomiast nie wiemy od początku, że będzie tym jednym (no, jednym z dwóch) ocalonym. I to można było wykorzystać. Całość jest mocno streszczona i nie widać sprawczości bohatera, jego wysiłków (modlitwę traktujesz magicznie). Zdecydowanie nie jest to udany tekst.
Przecinków brakuje na potęgę (przed takimi wyrazami: gdy, który (różne odmiany), gdyby. I w innych miejscach też.
Owszem. Zajrzyj tu: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842850
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
W opowiadaniu jest mnóstwo do poprawy pod względem językowym. Fabuła prosta, trochę niejasna, niezbyt wciągająca. Na plus ciekawe miejsce akcji.