
Palaio, dzięki za pomoc w udoskonaleniu opowiadania :)
Miłej lektury.
Palaio, dzięki za pomoc w udoskonaleniu opowiadania :)
Miłej lektury.
Hałas, wszechobecny hałas. Z początku myślała, że śni. Z jednej strony czuła pod sobą miękki materac, co by wskazywało na to, że wciąż leży w łóżku. Z drugiej, ciepły wiatr rozwiewał jej włosy i była świadoma obecności wielu istnień znajdujących się wokół niej. One rozmawiały, śmiały się i krzyczały. Nie mogła jednak nic zrozumieć z tego zgiełku. Wyłapywała pojedyncze słowa, dochodziły do niej strzępy rozmów, aczkolwiek nie potrafiła dołączyć się do żadnej z nich. Nie wiedziała jak. Skoro to nie sen – zaczęła rozważać drugą możliwość – to może halucynacje spowodowane silnymi lekami. Przestraszona tą myślą, przekręciła się na drugi bok i spróbowała zasnąć.
***
Elżbieta była sekretarką w obserwatorium na obrzeżach miasta. Po objęciu stanowiska często podkreślała swój czynny udział w odkryciach naukowych. Żartowała nawet, że o przybyciu kosmitów na Ziemię dowie się wcześniej niż media. Przez pierwsze lata pracy wspinała się po szczeblach kariery, aż pewnego lata z osoby odbierającej telefony stała się kierowniczką biura. Jednak na tym zakończyły się jej możliwości awansu, a z roku na rok marzenie o przełomowym odkryciu stawało się coraz mniej realne. Ela od dziecka fascynowała się powieściami Clarka, w szczególności cyklem Ramy, i z tego powodu cieszyła ją praca w obserwatorium. Nawet mimo niskich zarobków, nie rozważała dobrowolnego opuszczenia swego stanowiska.
Pewnego piątkowego wieczoru, kiedy zbliżała się godzina zakończenia pracy, Elżbieta zamknęła laptop, zdjęła z wieszaka wiosenny płaszcz, a na głowę założyła wełniany beret. Zgasiła światło i wyszła na korytarz. Panowała w nim cisza, tak jak zawsze przed weekendem, a za szerokim oknem zaczęły na niebie pojawiać się pierwsze widoczne dla oka gwiazdy. Elżbieta przechodziła korytarzem w dobrym humorze i rozmyślała o nadchodzącym rodzinnym rejsie po Pacyfiku. Dochodząc do klatki schodowej usłyszała nagle huk, a zaraz potem głośne przekleństwo. Zaniepokojona podbiegła do drzwi, zza których wydobył się hałas i nie zważając na konwenanse otworzyła je.
W środku było niemal ciemno. Paliła się jedynie lampka biurowa, rzucając ciepłe światło na blat mahoniowego biurka. Tuż obok Elżbieta zobaczyła klęczącą na podłodze, przygarbioną postać sędziwego astronoma z profesorską łysinką na czubku głowy. Podeszła bliżej. Był to Robert Brzoza, legenda, najstarszy pracownik obserwatorium. Drżącymi rękami zbierał kawałki rozbitego szkła.
– Och, Robercie, jeszcze tu jesteś? – powiedziała zatroskana. – Poczekaj, już ci pomagam.
Kobieta ostrożnie podnosiła odłamki szkła rozrzucone po podłodze, starając się nie skaleczyć. Gdy przesunęła rękę bliżej ściany, wyczuła coś nietypowego. Chłodny, twardy przedmiot częściowo skryty pod regałem z książkami. Zaintrygowana, podniosła go i zbliżyła do światła. Była to ramka ze zdjęciem. Faktycznie brakowało jej szybki, co uzasadniałoby szkło na podłodze. Przyjrzawszy się jednak kogo przedstawiało zdjęcie kobieta szybko posmutniała. Był to bowiem portret zmarłej żony Roberta, zawsze pogodnej Mai. Jako świeżo upieczona pani doktor chemii zaczęła pracę w firmie farmakologicznej położonej nieopodal instytutu astronomicznego. Dołączyła do zespołu zajmującego się na tyle interdyscyplinarnym projektem, że często pojawiała się także w obserwatorium. Badała wpływ promieniowania kosmicznego na ludzkie komórki. W tym czasie Robert zafascynowany był astrofizyką wysokich energii, przez co większość swojego czasu przesiadywał w instytucie analizując dane. Liczył na przełomowe odkrycie – starał się dowieść, skąd owo promieniowanie pochodzi. Tym sposobem Maja poznała Roberta, a Robert Maję – w kuchni przy czajniku – ona robiła herbatę, a on zaparzał kawę. Oboje w stu procentach oddani byli nauce, ale o dziwo również w stu procentach oddani byli sobie nawzajem. Ich wspólna radość nie trwała jednak w nieskończoność. Pewnego wiosennego poranka Robert dostał zawiadomienie o śmierci Mai. Śledztwo policji wykazało, że tragicznie zginęła w wypadku samochodowym. Podczas deszczowej pogody cysterna nie wyrobiła na zakręcie i wpadła w jadącą rodzinnym Fordem chemiczkę. Niefortunnie doszło do zapłonu benzyny i jeszcze przed przyjazdem służb ratunkowych całe wnętrze pojazdu zostało zwęglone. Mimo dostarczonych profesorowi danych z laboratorium identyfikujących zwłoki z ciałem Mai, Robert nie dawał im wiary – drobny szczegół, ale zwęglona kobieta nie miała obrączki na palcu. Astronom nie mógł pogodzić się z utratą małżonki i kontynuował poszukiwania na własną rękę. Rozmawiał z sąsiadami, znajomymi i rodziną. Posunął się nawet do pozwania firmy farmakologicznej „Omega”, w której pracowała Maja, za złe traktowanie jego żony – zmuszanie do pracy po godzinach i obarczanie za dużą ilością zadań. Szybko przegrał sprawę, jednak przez wzgląd na okoliczności, dyrektor Omegi nie wysunął roszczeń wobec Roberta. Po półrocznej walce rodzina profesora nakłoniła Roberta do odpuszczenia. Przyjechał do nich, do niewielkiego górskiego miasteczka i spędził z nimi trzy miesiące. Po tym czasie powrócił do swojego domu i miejsca pracy jak gdyby nic się nie wydarzyło. Od tragedii minęły już dwa lata i większość osób zdążyła o niej zapomnieć. Jednak zdjęcie Mai przypomniało Elżbiecie tamte wydarzenia i czule spojrzała na siedzącego na podłodze Roberta. Dopiero teraz zobaczyła, że ma całe czerwone oczy od płaczu.
– Och, Robercie, zaparzę ci herbaty. Zaraz wracam.
***
Po wielu miesiącach ćwiczeń Maja opanowała sztukę kontrolowania własnej jaźni i bez trudu poruszała się po tajemniczym wymiarze. Nazwała go Przedsionkiem, odkąd odkryła jego istnienie ponad dwa lata temu. Potrafiła wyciszać głosy z otoczenia i skupiać się tylko na interesujących ją rozmowach. Nabywając tego typu umiejętności nabrała pewności, że Przedsionek to nie wymysł jej wyobraźni. Okazało się, że jest on czymś w rodzaju terminalu pasażerskiego do podróży kosmicznych, a dla otaczających ją istot stanowił miejsce tymczasowego pobytu. Z tego, co rozumiała z urywków rozmów owe podróże odbywały się za pośrednictwem tuneli czasoprzestrzennych – połączeniem czarnej i białej dziury.
Pewnego razu kobieta poznała pasażera, który przegapił swój lot i musiał czekać na kolejny. Jako, że i tak był skazany na znacznie dłuższy postój niż by tego pragnął, nie przeszkadzała mu rozmowa z nowo poznaną towarzyszką. Owa „rozmowa” przebiegała w specyficzny sposób. W Przedsionku Maja mogła przebywać tylko swoją jaźnią – słyszała głosy i niekiedy czuła zapachy i dotyk, jednak ciałem była w nim nieobecna. Dla innych istot tam przebywających stanowiła coś w rodzaju robaka, którego nie widać, ale irytująco brzęczy przy uchu. Na szczęście dla kobiety, gapowaty pasażer był naukowcem, który z początku zaczął rozmawiać, nie zwracając uwagi na tożsamość rozmówcy. To właśnie od niego Maja dowiedziała się zarówno o innych zamieszkałych zakątkach wszechświata, jak i o tym, że nie jest w stanie w pełni zachwycić się jego pięknem, ponieważ postrzega jedynie trzy wymiary. Okazało się, że poznany jegomość był kimś w rodzaju ziemskiego biologa i szybko złapał dobry kontakt z chemiczką zaciekawiony światem, z którego pochodzi. Z tego też powodu zdążył polubić spotkaną kobietę zanim spostrzegł, że rozmawia z bezosobowym głosem zawieszonym w powietrzu. Od tamtego momentu zaczęli regularnie się ze sobą „spotykać”. Wspólnymi siłami doszli do tego, że nazywane na Ziemi promienie kosmiczne są wyrzucanymi cząstkami przez tunele czasoprzestrzenne podczas ich aktywnego użytkowania. Zakumulowana w nich energia specjalnie przetworzona umożliwia ludzkiemu organizmowi dostać się do czwartego, nieosiągalnego, jak dotąd, wymiaru przestrzennego. To przełomowe odkrycie zapoczątkowało wspólne badania na temat tej tajemniczej łączności, jej ulepszeniu i znalezieniu potencjalnych jej zastosowań.
***
– Do pełna, poproszę – powiedział Robert, wskazując na pusty kufel po piwie.
– Spasuj może, staruszku, co? Jak będziesz miał zawał, pijąc ze mną piwo w barze, a mama się o tym dowie, to i mi się oberwie – powiedział roześmiany młodzieniec, kładąc mu czule rękę na ramieniu i siadając obok na stołku. – Dla mnie będzie Piwo zero z lodem – kiwnął na barmana.
– Ooo, ty tutaj? Dawno cię nie widziałem w tych okolicach. Witam sierżanta. Co tam słychać w policji? – zagadał Robert, rozpoznając znajomą twarz. – Słyszałem, ze mój mały siostrzeniec dostał awans – dodał zachęcając do mówienia.
– A dobrze – odpowiedział Kacper wycierając wąsy z piany. – Wpadłbyś kiedyś do nas na obiad, wujku. Widzieliśmy cię ostatnio dwa lata temu. Znasz Amelię. Krótkie listy, które wysyłasz raz w miesiącu jej nie wystarczają. Ona cały czas się martwi, a przez to ja mam cięższe życie.
– Rozumiem, że ona cię do mnie przysłała? – zapytał, po czym dodał: – Mam nadzieję, że i tym razem zapakowała słoiki z przetworami i słyną polędwiczkę w kapuście – roześmiał się.
– Mam wszystko w wozie. Chodź, podwiozę cię do domu. – Kacper dopił swój napój i złapał wujka pod ramię upewniając się, że ten na pewno się nie przewróci. Wujek ledwo trzymał się na nogach i chętnie skorzystał z podparcia. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, zauważając, że mimo problemów z utrzymaniem równowagi, Robert wydawał się trzeźwy – mówił wyraźnie, a jego spojrzenie było skupione, jakby to jedynie zmęczenie, a nie alkohol, zaburzało jego koordynację. Kacper zrzucił problemy ruchowe na wiek wuja i więcej nie zaprzątał sobie głowy jego stanem. Parę minut później parkował wóz policyjny pod jego domem. Wypakował z bagażnika torbę z jedzeniem od mamy oraz osobną ze swoimi ubraniami i wszedł za Robertem do domu. Zdjął buty, wsunął stopy w leżące na podłodze kapcie i wszedł do salonu. Dopiero jak zaczął rozkładać kanapę by na niej się położyć poczuł na sobie pytający wzrok wujka.
– Próbowałem się do ciebie dodzwonić od tygodnia, pisałem też wiadomości z zapytaniem czy mogę się u ciebie zatrzymać na parę dni. Milczenie uznałem za zgodę… – Kacper widząc, że Robert mu nie wierzy, powiedział: – Do miasta sprowadza mnie praca, są tutaj zagłuszane sygnały radiowe na określonych długościach fal i muszę sprawdzić dlaczego. Posiedzę tu góra trzy dni, sprawdzę czy nie są to przypadkiem skutki ostatniej burzy i wyjeżdżam. – Widząc, że takie wytłumaczenie nic nie dało, dodał zrezygnowany: – Tak, to był pomysł Amelii. Jak się dowiedziała, że tu przyjeżdżam, kazała mi sprawdzić czy u ciebie wszystko dobrze.
– To wiele wyjaśnia, w takim razie dobranoc – powiedział na odchodne Robert i wszedł zrezygnowany po schodach na pierwsze piętro do swojej sypialni. Kacper przyglądając się mu, zobaczył jak bardzo wujek się postarzał przez ostanie lata. „Może jednak mama miała trochę racji” pomyślał i poszedł spać.
***
W tym samym czasie…
– Maja, mamy problem – powiedział tajemniczy Przyjaciel z Przedsionka do Mai. – Najwyższy z mojego rodu odbiera informacje nadawane na częstotliwości 1400 MHz z miejsca, którego współrzędne zgodne są z lokalizacją twojego układu planetarnego i wygląda jakby się w to wkręcił. Zaczął nawet odpowiadać na przesyłane wiadomości!
– Ludzkość nareszcie nawiązała kontakt z obcymi – zamyśliła się Maja.
– Tak, ale to nic dobrego! R-56 objął władze siłą, nie jest, tak jak ja, zainteresowany innymi stworzeniami, a w szczególności tymi, które są mniej zaawansowane od nas. Bez urazy – dodał pośpiesznie.
– Czyli co zamierza? – zastanawiała się na głos kobieta. – Przejąć naszą planetę?
– Z grubsza tak. Z początku wyciągnąć z niej ile się da, a potem zniszczyć – zakończył zwięźle.
– Zależy jeszcze kto na Ziemi z nim rozmawia i czy sprawa trafi do mediów. Astronomowie to niekonfliktowi ludzie. Na pewno coś wymyślą – odpowiedziała optymistycznie Maja.
– Obyś miała rację. Z mojej strony niewiele mogę zrobić. Mój pomysł kończy się na przyspieszeniu pracy nad formułą pozwalającą przenieść cię tutaj … w całości, a nie tylko sam głos. Wtedy będzie to jakaś droga ucieczki. Nie mam jednak pojęcia na ile bezpieczna…
– Mam nadzieję, że Robert w końcu odnajdzie moją wiadomość. Jak tylko do niego dotrę, razem przetestujemy twój sposób. Wole zaryzykować niż spokojnie czekać na zagładę mojej planety – zaśmiała się Maja. – Obyśmy tylko zdążyli – pomyślała.
***
Robert obudził się jak zazwyczaj z bólem w plecach. Ubrał się i zszedł na dół do kuchni by nastawić wodę na kawę. Wybrał duży niebieski kubek z rysunkiem małej łódeczki, która pojawiała się pod wpływem ciepła. Wyciągnął z szafki talerzyk i położył na nim parę czekoladowych ciastek. Robert nie przepadał za czekoladą, ale był to ulubiony przysmak Mai, kultywował więc tą wspólną tradycje sobotnich poranków. Maja zawsze siadała w fotelu obok radia i puszczała muzykę. Często śpiewała nawet całe zwrotki z pamięci. Och, na samą myśl o tamtych chwilach Robert na nowo usłyszał jej głos. Wydawało mu się, że jego żona stoi przed nim. Odłożył więc talerz na blacie, podszedł do swojej ukochanej, i uśmiechnął się szeroko.
– Och, wiedziałem że wrócisz. Nigdy w to nie zwątpiłem – powiedział.
Słyszał muzykę, widział Maję i zapragnął z nią zatańczyć w rytm jej ulubionej melodii, tak jak to zwykli robić.
– Robercie, Robercie, … – Robert słysząc głos Mai z początku uśmiechnął się jeszcze szerzej, jednak coś w tym głosie mu nie pasowało. – Robercie, ekhmm, wujku.
I czar prysł. Stary Robert zobaczył przed sobą nie Maję, a Kacpra z kocem w ręku. Obok była na wpół złożona kanapa, na której wczorajszego wieczoru położył się jego siostrzeniec. Parę chwil stał wpatrując się w chłopaka i przypominając sobie wczorajszy dzień, po czym powiedział zmieszany:
– Dzień dobry. Mam nadzieje, że spałeś dobrze. Myślałem o Mai i … ekhmm … sam rozumiesz, dziś wypada rocznica jej zaginięcia – powiedział pośpiesznie, po czym wrócił do kuchni po kawę i ciastka.
Kacper popatrzył z żalem na wujka, dokończył ścielanie kanapy i wszedł do kuchni. W ciszy usmażył szybko jajecznicę na szynce znalezionej w lodówce. Rozłożył śniadanie na dwa talerze i dosiadł się do siedzącego przy stole Roberta podając mu jedną z porcji.
– Domyślam się, że musi ci być ciężko. Mi ostatnio zginął Azor, dzielny pies policyjny, ale nie jest silniejszy od kół auta uciekającego dealera. Walczył do końca, weterynarze dawali mu … – Potarł nos i spojrzał na zdziwionego wujka, który zatrzymał widelec z jajecznicą w połowie drogi do ust. – Tak, może to nie najlepsze porównanie. Ale to, co chciałem powiedzieć, to to, że nie da się tak po prostu wymazać kogoś z pamięci. – Wziął kolejny kęs. – Dokumenty ze sprawy Mai dwa dni temu poszły do archiwizacji. Tak się składa, że akurat ja jestem odpowiedzialny za bezpieczne dostarczenie wszystkich plików z tamtego okresu. – Położył niewielką teczkę na stole. – Jeśli chcesz możesz ją przejrzeć. Może to ci w jakiś sposób pomoże poukładać wspomnienia z tamtych dni.
Normalnie Robert odmówiłby z grzeczności albo upewniłby się, czy na pewno jest to dozwolone. Tutaj, chodziło jednak o Maję, dlatego w tej samej chwili gdy teczka znalazła się na stole wyciągnął po nią rękę. Na pierwszej stronie było jej zdjęcie i informacje kontaktowe. Adres zamieszkania, numer telefonu, imiona rodziny, … . Na kolejnych kartach zdjęcia z wypadku. Głównie ukazywały one palącą się rozlaną benzynę, przewróconą cysternę i zwęglone wnętrze pojazdu. Na jednym z nich widniała tablica rejestracyjna auta. Jego auta. Jedyna poszlaka na podstawie, której szybko stwierdzono, że znalezione zwęglone ciało należało do Mai. „Kretyni”, rzucił pod nosem i przewrócił kolejną kartkę. Zawierała ona zwięzły raport pierwszo-przybyłego policjanta na miejsce wypadku. Zaczął czytać:
– Zakorkowana ulica – bla bla bla – dużo dymu i ognia – bla bla bla – pomocni okazali się lekarze z Omegi – bla bla bla – zwęglone ciało w środku pojazdu. Nie pozostało nic tylko czekać na przyjazd karetki.
Zdjęcia dla Roberta nie były nowością. Historię też znał na pamięć. Nic nowego. Wstał z pustym już kubkiem po kawie i ruszył w stronę kuchni.
Brzdęk.
Kacper podskoczył przestraszony na krześle. Odwrócił się i zobaczył stojącego w przejściu Roberta i rozbity kubek na posadzce.
– Przeczytaj na głos początek trzeciego akapitu raportu – niemalże rozkazał.
– Na miejscu zdarzenia znajdował się wóz firmy „Omega”, a w nim czworo pracowników. Zapytani co tu robią oznajmili, że jechali przed cysterną i są świadkami tragicznego wypadku. To oni zadzwonili po służby ratunkowe. Obecni wśród nich lekarze powiedzieli, że kierowca cysterny zmarł uduszony pasem, a w aucie osobowym znajduje się mocno okaleczona kobieta. W momencie, kiedy chciałem podejść do jej auta zaczął się olbrzymi pożar. Na początku buchnął …
– Stop! – Robert stał wpatrując się wprost w oczy swojego siostrzeńca. – O tym fakcie nikt mnie nie raczył wcześniej poinformować. Przez te wszystkie lata traktowali mnie jak wariata, ale to cały czas byli Oni.
– Jacy Oni? – spytał Kacper kończąc jeść swoją jajecznicę.
– Lekarze Omegi, słyszałeś kiedyś o nich? Omega słynie ze sprzedaży leków dla dzieci, takich jak lizaki na kaszel. Maja zawsze mówiła, ze zdecydowała się u nich pracować, bo skupiają się głównie na badaniach chemicznych – badaniach laboratoryjnych wykonywanych przez chemików! Firma nie zatrudniała lekarzy! Oparli na tym nawet swój marketing, twierdząc, że nie wywierają presji na lekarzach, dzięki czemu opinie o ich produktach są oparte wyłącznie na prawdzie. – Podszedł do stołu i wziął teczkę do rąk. Wypadła z niej jeszcze jedna kartka. Wykaz z laboratorium potwierdzający identyfikację zwłok. Robert widział wcześniej już ten dokument, jednak w tym momencie wpadł mu w oko, mało zauważalny, znak wodny na dole strony – logo Omegi. Przerażony podniósł papier z podłogi i przeczytał napisane drobnym druczkiem na dole strony nazwisko osoby wykonującej badanie: “Filip Kowal. Główny lekarz; Omega”. Zastygł wpatrując się w napis, po czym uśmiechnął się i zaczął podekscytowany krążyć po kuchni.
Kacper wstał od stołu i odniósł talerz do zlewu. Nie rozumiał insynuacji wujka, ale cieszyła go jego nagła zmiana nastroju. Jego bardziej entuzjastyczna wersja jak najbardziej mu odpowiadała.
– Muszę służbowo podjechać do biura Omegi oraz do obserwatorium i sprawdzić, czy mają jakiś wpływ z dziwnymi anomaliami, które tak niepokoją mojego przełożonego. Jako jedyni w okolicy posiadają anteny to umożliwiające. Mogę zacząć od firmy farmakologicznej i, jeśli chcesz, zabrać cię ze sobą – powiedział zakładając na siebie kurtkę policyjną. – Zakłócenia są rzadkie i trwają zawsze jedynie po kilka minut, ale ich przyczyna …
Robert jednak już go nie słuchał. Rozmyślał. Tyle miesięcy wytrwałości się opłaciło. Nowa i zarazem jedyna poszlaka jaką dostał po dwóch latach poszukiwań idealnie wpasowywała się z jego pierwszym podejrzeniem – Omegą. Maja była oddana nauce, ale nie firmie. Lubiła swój zespół, ale nie ufała zarządowi. Tak, zaufanie to dobre słowo. Maja była kobietą w pełni, Robert był pewien, że tylko on zna jej prawdziwe zdanie skryte za zawsze uśmiechniętą twarzą i naturalną serdecznością. I to ta empatyczna Maja NIE UFAŁA ZARZĄDOWI OMEGI. Miesiąc przed jej zniknięciem mówiła, że złoży wypowiedzenie, jak tylko dokończy rozpoczęty projekt. Gdy podzielił się tym faktem z policją został potraktowany jak zrozpaczony wdowiec – nikt mu nie uwierzył. Teraz jednak poczuł, że nie ma nic do stracenia i podąży za swoją intuicją. Przed dwa laty chciał sprawę rozwiązać za pomocą prawa – w sądzie. Teraz jednak dowie się co stało się z Mają naprawdę.
Obaj mężczyźni wsiedli do auta – oczywiście Kacper pomógł wujkowi usiąść na przednim fotelu, które było zdecydowanie za nisko dla jego obolałych, starych kolan – i jechali zatłoczonymi sobotnim zgiełkiem ulicami wprost do siedziby Omegi. Robert nigdy nie był gadatliwym człowiekiem, a w szczególności teraz, gdy stuprocentowo pochłaniały go myśli o Mai. Z Kacprem jako kierowcą nie jechali jednak w ciszy.
Dojechali. Stanęli przed opuszczonym szlabanem i czekali, aż podejdzie do nich ochroniarz. Robert miał z nim złe wspomnienia. Dwa lata temu był tu regularnym bywalcem – starał się na wszystkie sposoby dowiedzieć się dlaczego Maja chciała zrezygnować z pracy w Omedze. Tym sposobem szybko trafił na czarną listę nadzorcy. Podobno przychodził też tu pijany w nocy mówiąc, że czeka na żonę, żeby odprowadzić ją do domu, bo samotne spacery po zmroku mogą się źle skończyć. Robert jednak nigdy nie wierzył w te historie. Zgadza się jedynie w jednym – przeszedł przez wszelkie możliwe stany przeżywania rozłąki. Dzięki temu dziś odkopuje na nowo stare rany, ale jako opanowany człowiek, trzymający emocje na wodzy. Skulił się jednak odruchowo w fotelu i zasłonił twarz, niby to chroniąc się przed rażącym słońcem, a w rzeczywistości by ukryć się przed ochroniarzem. Obawiał się, że zostanie rozpoznany. O dziwo, gadatliwość jego siostrzeńca okazała się przepustką na wejście. Obydwaj weszli do instytucji bez zadawania dodatkowych pytań. Robert odetchnął z ulgą.
– Jeśli chcesz, możesz zaczekać w aucie – zaproponował Kacper widząc, że wujek pobladł. – Muszę zadać jedynie parę pytań i tyle.
– Och, nie bój się o staruszka. Dam sobie radę – odpowiedział pewnym głosem i razem weszli do środka.
Przy wejściu zatrzymali się w recepcji i Kacper oznajmił cel swojej wizyty. Uprzejma kobieta poinstruowała ich, którym przejść korytarzem do biura szefa Omegi. Stanęli przed wielkimi szklanymi drzwiami z wygrawerowanym imieniem „A. Fryga”. Były zamknięte, dlatego usiedli na kanapie przy przeciwległej ścianie. Kacper, jak to miał w zwyczaju, zaczął prowadzić rozmowę z wujkiem, w której tykanie głową jego rozmówcy było wystarczającym przyzwoleniem na mówienie. Robert bardzo lubił jego żarty i historię, ale w tym momencie się na nich nie skupiał. Usłyszał bowiem agresywną wymianę zdań dobiegającą zza uchylonych drzwi mieszczących się obok kanapy.
– … jak to nie masz pomysłu. Nie mamy już więcej substancji … to wymyśl coś, wyciągnij to z Groszka! … nie chce, ha, dobre sobie … kończy nam się czas ona jest jedynym ….
Ona, ten wyraz zahuczał w głowie Roberta. Mogło chodzić o jakąkolwiek kobietę, ale on był przekonany, że mówią o Mai.
– … szefie, Elżbieta czeka przy tylnym wejściu … ma coś grubego … MAMY TO … zapłać … przejmij łączność … Groszek, skubany Groszek …
Robert pod wpływem impulsu pochylił się do przodu i wyciągnął rękę by bardziej uchylić drzwi i więcej słyszeć. Drzwi, owszem, rozwarły się nawet na oścież, jednak staruszek tracąc równowagę wylądował na podłodze i zrobił to z niemałym hałasem. Kacper wydał z siebie okrzyk zdumienia po czym zerwał się pomóc.
– Wszystko dobrze? Może wezwę karetkę… – sierżant nie wiedział do końca jak się zachować. Podniósł wątłe ciało wujka i posadził go z powrotem na fotel.
– Nie, to nic takiego. Nie przejmuj się chłopcze, wiesz … – nie zdążył jednak dokończyć bo usłyszał nad sobą głos.
– O proszę, witaj Robercie. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Ostatni raz widzieliśmy się przeszło dwa lata temu – powiedział elegancki mężczyzna ubrany w garnitur, z okularami na nosie i zażelowaną na bok grzywką. – Miło cię znowu zobaczyć. A przepraszam, ale z panem chyba nie miałem przyjemności – rzucił, podając dłoń Kacprowi.
– Wrócimy do tej rozmowy – szepnął chłopak do ucha wujka, po czym odkaszlnął i powiedział swoim naturalnym głębokim głosem: – Sierżant Kacper Brzoza, a pan w takim razie musi być Adamem Frygą? – zapytał.
– We własnej osobie. W takim razie widzę, że panowie są rodziną. – Zamyślił się na chwilę. – W czym mogę pomóc?
– Za pozwoleniem, mam parę pytań dotyczących anten radiowych mieszczących się w pańskiej placówce. Jeśli jestem dobrze poinformowany, są trzy na terenie całego obiektu, tak?
– Tak, dwie z przodu, a jedna przy parkingu – odpowiedział Adam i gestem zaprosił swoich gości do biura za szklanymi drzwiami. – Jak pan zapewne wie, na własny użytek korzystamy z nich jedynie w celach marketingowych. W większości są wynajmowane przez zewnętrzne instytucje jako nadajniki popularnych tutaj kanałów radiowych z dobrą muzyką. Chciałby pan posłuchać? – mówiąc to włączył leżące na biurku radio i zaczęła cicho lecieć melodia.
– Muszę zobaczyć spis tych firm, mieć wzgląd do tego, co jest nadawane w danych godzinach, na jakich częstotliwościach, no i jeszcze parę innych dokumentów, sam pan rozumienie, takie procedury – zakończył poczciwie Kacper.
– Ależ oczywiście. Klaudio! – krzyknął Fryga do swojej sekretarki. – Zaprowadź proszę panów do pokoju F13. Są tam komputery sterujące antenami, tam też znajdziecie wszelkie dokumenty z nimi powiązane. Pracownik na miejscu wszystko pokaże – zwrócił się już do rozmówców i otworzył szklane drzwi by wypuścić ich z biura.
Robert stał bliżej wyjścia, więc wyszedł pierwszy. Adam widząc, że Klaudia od razu raczyła go zająć uprzejmym small talkiem, zatrzymał w przejściu Kacpra delikatnie łapiąc go za ramię.
– Jak on się trzyma? Życie nie było dla niego łaskawe… – szepnął.
– Raz gorzej raz lepiej, dlatego z nim jestem – odpowiedział zwięźle chłopak.
– Normalnie nie pozwoliłbym nie mundurowemu uczestniczyć w tego typu spotkaniach, ale to i tak nie są ściśle tajne dokumenty firmowe – zaśmiał się krótko. – Może w ten sposób Robertowi uda się zmienić zdanie o Omedze.
Kacper tylko kiwną ze zrozumieniem głową i poszedł w ślady wujka. Sekretarka zaprowadziła ich do odpowiedniej sali, przedstawiła siedzącemu w nim pracownikowi, po czym wyszła. Pomieszczenie nie było duże. Przy dwóch przylegających ścianach znajdowały się szafy mrugających komputerów, na wprost drzwi było niewielkie okno, a obok niego biurko z jednym krzesłem. Jedynym zbędnym elementem w całym jego wystroju był mały plakat wiszący na ścianie przedstawiający astronautę-jeźdźca na księżycu. Kacper od razu przeszedł do rzeczowej rozmowy. W uprzejmy, lecz konkretny sposób zapytał o pewne kwestie związane z jego śledztwem, przejrzał interesujące go dokumenty i poprosił o ksero niektórych z nich. W tym czasie Robert stał pod plakatem i w ciszy przysłuchiwał się całej rozmowie. Po około pół godzinie wizyta wydawała się zmierzać ku końcowi i wtedy pracownik imieniem Dominik powiedział:
– Widzę, że towarzyszy panu w pracy pan Robert – powiedział nieśmiało zerkając w stronę stojącego z boku mężczyzny. – Przepraszam za bezpośredniość, ale tak się składa, że miałem przyjemność pracować z pańską żoną. Nie miałem wcześniej okazji, ale chciałbym przekazać panu szczere wyrazy współczucia – powiedział jednym tchem, jakby zawstydzony.
W Robercie zaczęło się wirować. Czuł się tak, jakby właśnie dostał w brzuch z bazuki. Mimo, że w środku wszystko się w nim kotłowało, udało mu się zachować kamienną twarz i odpowiedzieć:
– Dziękuję, jednak brak okazji na spotkanie ze mną jest dość słabą wymówką. Odbył się jej rzekomy pogrzeb, na którym pana nie było, ba, sam też przychodziłem tu niejednokrotnie, prosząc o wizytę z współpracownikami Mai i też pana nie spotkałem. – Ostatnie zdanie niemalże wykrzyczał przez zaciśnięte zęby. Kacper więc wtrącił się w słowo i cały czas spokojnie pakując swoje dokumenty do torby powiedział:
– Wujek ciężko reaguje na kwestie dotyczące jego żony. Proszę wybaczyć, ale pewnie nieświadomie, poruszył pan ten temat akurat w czasie rocznicy jej zniknięcia.
– Och tak. Tamten okres też nie był dla mnie za kolorowy – odpowiedział już pewniejszym głosem Dominik nie słysząc pretensji w głosie policjanta. – No, tak czy siak, ostatnio porządkowałem swoje stare teczki w pracy i w jednej z nich znalazłem zaklejoną kopertę z ręcznym napisem „Dla Roberta”. Nie wiem co ona robiła w moich rzeczach ale od razu rozpoznałem pismo Mai. Oczywiście, jak tylko znalazłem liścik postanowiłem go panu zanieść, ale jakoś tak odkładałem to w czasie … – Dominik nerwowo zaczął przeglądać po kolei szuflady w biurku. Nie należał do osób dbających o porządek jednak po jakimś czasie znalazł kopertę. – Oczywiście jej nie otwierałem – powiedział podając Robertowi znalezisko. Ten obejrzał je z dwóch stron po czym schował do zapinanej na guzik kieszeni koszuli.
– Czemu? Czemu dopiero teraz mi ją pan przekazuje? – zapytał.
– Eee, nie chcę żeby brzmiało to jak „nędzna wymówka” ale jako pracownik Omegi związany jestem dyskrecją zawodową. No, po prostu nie powinien z nikim dzielić się moją pracą ani też udzielać informacji o moich współpracownikach.
– Jest pan wojskowym czy chemikiem w firmie produkującej lizaki na kaszel dla dzieci?! – sarkastycznie zażartował Robert. Kacper też pytająco patrzył się na Dominika.
– Przepraszam, ale i tak już za dużo powiedziałem – zakłopotał się Dominik.
– Ależ nic nam pan nie powiedział. Przekazał pan tylko list od znajomej, który, i tak, zaadresowany był do Roberta, przecież to nie przestępstwo. A skoro jest to powiązane ze sprawą z przeszło dwóch lat, na spokojnie mniemana zawodowa etyka nie powinna już być aż tak rygorystyczna – dodał pewnym głosem policjant. Dominik spuścił wzrok i upewnił się, że zarówno drzwi jak i okno są zamknięte. Zaczął mówić ściszonym głosem:
– Do projektu zostałem przyjęty w tym samym czasie co Maja. Początkowo wszystko wyglądało normalnie, mieliśmy znaleźć lek na chorobę, która objawami przypominała nowotwór, lecz nim nie była. Atakuje organizm powoli, ale skutecznie, ostatecznie doprowadzając do jego śmierci. Z początku zaczyna się niewinnie – osłabienie, bóle mięśni, problemy z oddychaniem, równowagą. Potem jednak w jakiś sposób narządy wewnętrze stają się niewydolne, z reguły pierwszą ofiarą jest serce. Nie ma tu jednak zasady określającej, kto jest w największej grupie ryzyka, a w szpitalu i tak najczęstszym rozpoznaniem u pacjenta z tymi objawami jest białaczka. Nasza grupa odnajdując lek na tę chorobę miała wykazać również jej istnienie, być jednoznacznym dowodem na odróżnienie jej od chorób nowotworowych. Maję najbardziej fascynowało, co powoduje tajemniczą chorobę. Rozmawiała z wieloma ekspertami z wielu dziedzin, ale skłaniała się ku hipotezie, że jest ona bezpośrednio powiązana z substancją pochodzenia kosmicznego. Dlatego dostała przezwisko Groszek, od zielonych kosmitów, którzy mieliby infekować ludzi. – Dominik uśmiechnął się pod nosem ewidentnie ciepło wspominając tamte dni. – Przez wiele lat pracowaliśmy nad znalezieniem formuły leku. Po drodze udało nam się znaleźć kilka pomocnych związków przy leczeniu samej białaczki, jednak interesująca nas choroba cały czas pozostawała owiana tajemnicą. Sama praca była przyjemna i przebiegała bez większych komplikacji. Dopiero jakieś dwa, góra dwa i pół roku temu Maja stała się bardziej małomówna, w sensie, przy jej charakterze lepszym byłoby określenie, że mówiła mniej niż zazwyczaj. – Dominik pozwolił sobie spojrzeć na twarze swoich słuchaczy z rozbawionym spojrzeniem. – Niby nic się nie zmieniło, jednak napięcie w powietrzu było wyczuwalne. Maja też częściej chodziła na spotkania z dyrekcją i zaczęła zostawać po godzinach w pracy.
– No tak, to by się zgadzało. Mniej więcej w tamtym okresie Maja poprosiła mnie o odbieranie jej z pracy i oczywiście to robiłem – pomyślał Robert.
– Pewnego piątku Maja przyszła wieczorem do pracy, pamiętam, bo dała mi dwie próbki krwi do analizy, po czym wyszła. Kolejnego dnia rano dyrektorstwo zaprosiło nas do biura, dało do podpisania dokumenty zachowania tajemnicy zawodowej, po czym zamknęło projekt tłumacząc, że nie ma już na niego funduszy. Oczywiście nie zadawałem pytań, bo brzmiało to rozsądnie, a papierkologii w firmach nigdy nie za dużo – Dominik się uśmiechnął, Kacper również. – No… może z początku wydawało mi się to wszystko dziwne przez ten pośpiech. Jednak, gdy trzy dni później, dowiedziałem się o śmierci Mai, zrozumiałem dlaczego tak szybko zamknięto projekt „REX”. Nie zagłębiałem się w szczegóły. Prosili tylko o uszanowanie jej śmierci i wysłali nas na miesiąc do oddziału w Kanadzie. Wkrótce temat Mai ucichł, a natłok innej pracy szybko wymusił zapomnienie o wcześniejszym projekcie. Tak skończyłem jako nadzorca anten radiowych. – Zrobił chwilę ciszy wytrzymując na sobie piorunujący wzrok Roberta. – Wiem, głupio wyszło, ale naprawdę list znalazłem dopiero ostatnio. Jak, jak czegokolwiek byś potrzebował, to jestem do usług, Robert – zająkał się.
Stojący cały czas pod ścianą astronom nie był zły na chemika. To była jednak za duża dawka informacji jak na jeden raz do przetworzenia. Dlatego jedynie kiwną głową do mężczyzny po czym wyszedł. Kacper z politowaniem spojrzał na wujka i w miły sposób zakończył rozmowę z Dominkiem. Zapewnił go, że nie zrobił nic złego dzieląc się z nimi tymi informacjami, podziękował za dokumenty dotyczące radia, a pod koniec nawet zażartował powodując uśmiech na jego twarzy. Parę chwil później policjant i Robert siedzieli już w aucie i wyjeżdżali z parkingu.
Siedząc na siedzeniu pasażerskim Robert wyciągnął z kieszeni kopertę i ją otworzył. W środku znajdowała się mała torebka herbaty owocowej a na odwrocie napis „GÓRY ZIMĄ, TWOJE BADANIA 17.05, WYPIJ HERBATĘ”. Nic nie rozumiał. Musiał pomyśleć. W ciszy, którą tak bardzo lubił, a której tak bardzo mu teraz brakowało.
– Gdzie jedziesz!? – wykrzyczał nagle Robert ocknąwszy się z zamyślenia.
– Do szpitala, nie zapomniałem jeszcze twojego upadku, a …
– Z całej tej sytuacji zostało ci w głowie tylko moje lekkie potknięcie?! Słuchaj, zawracaj w tej chwili do mojego domu i to najlepiej na sygnale. – Kacper jednak nawet nie zdjął nogi z gazu. – W łazience mam leki na serce, których dziś z nerwów zapomniałem łyknąć – skłamał Robert osiągając swój cel. Siostrzeniec zawrócił gwałtownie na rondzie i na sygnale pognał do domu na obrzeżach miasta, przeklinając cicho pod nosem.
– Łazienka jest obok, leków nie ma w szafce kuchennej!
– Ale jest herbata! – wykrzyknął Robert do Kacpra wyciągając z szafki grawerowany pojemnik na herbaty. Jego wieczko było zakurzone, od ponad dwóch lat stało bowiem nieużywane. Robert był zagorzałym kawoszem, a jedynie Maja w ich domu piła nałogowo herbatę. Tym bardziej więcej, widok gorączkowo wyciągającego herbatę wujka przeraził sierżanta. Chłopak nie wiedząc do końca, co robić poszedł do łazienki i zaczął szukać wspominanych wcześniej leków. Robert, nie przejmując się otaczającym go światem, otworzył pojemnik i wysypał całą zawartość na blat kuchenny. W większości bezszelestnie wypadały jedna za drugą torebki herbat, jednak po jakimś czasie coś stuknęło o kuchenne kafelki. Robert ostrożnie podniósł przedmiot. Była to fiolka laboratoryjna z naklejoną etykietą „REX”. Widział takie często, ale nigdy nie w pudełku z herbatami. W jednej ręce trzymał fiolkę z niewiadomą substancją w środku, w drugiej jedyną pozostawioną mu przez Maje notatkę. Normalnie, przespałby się ze swoimi myślami, zastanowił i rozważył czy jego plany mają podłoże racjonalne. Jednak w tym momencie tęsknota za żoną przeważyła. Robert wstawił wodę w czajniku, a do kubka włożył torebkę malinowego Ramseya, którą wyciągnął z wnętrza liścika. Gdy woda się zagotowała, zalał herbatę. Dolał też trochę zimnej wody, by szybciej ostygła. Na koniec wlał całą zawartość fiolki. Wziął kubek do ręki i podniósł go, jednak zawahał się wziąć pierwszy łyk. Z jednej strony nie chciał żyć bez Mai i obiecał sobie że podejmie się każdego zadania, które daje chociażby możliwość ją odnaleźć. Z drugiej, bał się, że może rzeczywiście zwariował, bo uwierzył w to, że znaleziona substancja w szafce na herbaty jest ukrytą wiadomością od Mai. Jego historia, o dziwo, składała mu się w całość. Ponad dwa lata temu pojechał z Mają na narty. Specjalnie wyjechali poza sezonem, żeby ominąć tłumy. Zawsze wybierali ustronne miejsca, by rzeczywiście wypocząć i pobyć ze sobą. Ten wyjazd nie ułożył się jednak po ich myśli. Już trzeciego dnia nie mieli siły wstać rano i pójść na stok. Śmiali się, że dopadła ich starość. Pozostały tydzień spędzili bardzo sympatycznie – korzystając z innych atrakcji hotelu takich jak np. termy, jednak nie mieli siły zjeżdżać na nartach. Miesiąc po ich niefortunnym wyjeździe Robert dokończył artykuł na temat wysokoenergetycznych cząstkach kosmicznych opisując prawdopodobieństwo ich występowania w danych rejonach na Ziemi. Był on krótki, jednak opierał się na najnowszych odkryciach cząstek tego typu. Te dwa wydarzenia – choroba w górach i publikacja pracy, były tymi, o które mogło chodzić Mai w liście. Trzecia natomiast wiadomość od żony odnosiła się właśnie do niej samej. Może Maja połączyła ich nagłe pogorszenie zdrowia z promieniowaniem kosmicznym – zakładając oczywiście, że mieli na tyle szczęścia by rozpędzone do olbrzymich prędkości cząstki przeleciały przez ich ciała. Znalazła jakiegoś typu lekarstwo i, no właśnie, co się z nią stało? Robert pragnął to wiedzieć. Nagle usłyszał zza ściany zbliżające się kroki Kacpra i donośne „Musimy pogadać”. Nie wiadomo, czy Robert bał się, że ktoś go nakryje, czy po prostu się wystraszył, ale pośpiesznie przystawił kubek do ust i zamykając oczy, wypił całą herbatę jednym tchem.
– Spokojnie staruszku, bo jeszcze się udusisz. Nie znalazłem leków w łazience, za to w koszu obok rzuciły mi się w oczy wytyczne od lekarza. W skrócie, coś w stylu „nie jest źle, jest fatalnie” plus długa lista leków i zalecanych badań – wyrzucił z siebie chłopak jak zawsze bardzo bezpośrednio. – Kiedy zamierzałeś nas o tym poinformować?
– Czy wyglądam jakoś inaczej? – spytał jedynie Robert.
– Odkąd tu jestem jesteś widocznie zmęczony i bardziej, eee, z całym szacunkiem, jakby otępiony, ale myślałem, że to przez rocznicę, a nie przez to, że umierasz i to na nowotwór!
– Ale czy TERAZ coś się we mnie zmieniło? – naciskał Robert.
– Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą Kacper po chwili zastanowienia.
Robert westchnął zrezygnowany. Spojrzał na położoną na stole dokumentację medyczną i powiedział zawstydzony:
– Wiesz, chyba ze mną jest gorzej niż myślałem. Już południe – zerknął na zegarek – masz ochotę przejechać się do baru? – zapytał zasmucony.
Kacper nie miał serca odmówić wujkowi. Pojechali na początku na obiad do pizzerii, potem zajechali do baru i posiedzieli w nim trochę. W rozmowie wyszło, że młody policjant nie ma w cale w mieście tak dużo do roboty. Jutro musi podjechać jeszcze do obserwatorium i sprawdzić tamtejsze anteny, ale nie spodziewa się, że zajmie mu to więcej czasu niż w Omedze. Przed południem powinien już być wolny. Zaproponował więc Robertowi, że może się z nim zabrać w drodze powrotnej i pomieszkać jakiś czas w górach z Amelią. Astronom szybko przystał na tę propozycje i obaj panowie udali się spać do swoich pokoi. O dziwo, Robert nie miał problemu żeby samodzielnie wstać z krzesła i bez bólu pleców wejść na piętro. Cały czas krążyły mu jednak myśli w głowie…Groszek…Elżbieta…tajemnicza fiolka…Fryga.
***
Tej samej nocy …
– Cały czas bez zmian? – spytał Adam Fryga wchodząc do białego pokoju w siedzibie Omegi.
– Tak, stan Mai stabilny, niezmiennie od dwóch lat – zażartował cierpko lekarz ubrany w biały kitel podłączając nową kroplówkę do leżącej w łóżku nieprzytomnej kobiety. – Jednak wciąż nie jesteśmy w stanie jej wybudzić z tej dziwnej śpiączki.
Fryga usiadł w fotelu gościnnym i w ciszy wpatrywał się w twarz Mai.
– Wyjść! – wykrzyknął.
Poczekał, aż zamkną się drzwi za ostatnim pracownikiem, po czym złapał za rękę leżącą kobietę i zaczął mówić ściszonym głosem.
– Byłaś błyskotliwym chemikiem i zaangażowanym pracownikiem firmy. Zawsze wybiegałaś wprzód, a twoje pomysły pozytywnie wpływały na mój budżet. Dlatego, nie jestem w stanie pojąć co się w tobie nagle zmieniło, gdy po tylu latach wspólnej pracy, nie tylko zamierzałaś opuścić Omegę, ale także mnie okraść! – Poklepał ją po dłoni, po czym dodał spokojnym głosem: – Chyba nie sądziłaś, że będziesz w stanie przede mną ukryć to, co do mnie należy. Och, naiwna, poczciwa Maju. – Uśmiechnął się. – Zaproponowałem ci uczciwą współpracę, bylibyśmy bogaci! Za lek pozwalający akumulować i wykorzystywać energię z promieni kosmicznych, które codziennie bombardują naszą planetę, głowy państw wydawałyby fortuny. Pomyśl, jaki byłby to przełom dla wojska! Miałaś swoją szanse. Teraz bogaty będę tylko ja. – Odłożył jej rękę z powrotem na łóżko i wyprostował się władczo. – Widać, mimo, że odrzuciłaś ponad dwa lata temu moją propozycję, musiała cię ona natchnąć. W ciągu zaledwie miesiąca, przyparta do muru przez własną chorobę, wpadłaś na formułę leku, nad którym głowiliście się od lat. Pamiętam tamten dzień. Byłaś cicha, skupiona na swojej pracy. Nie wiedziałaś tylko, że bacznie obserwowałem każdy twój ruch. Jak wybiegłaś tamtego wieczoru z laboratorium wiedziałem, że odnalazłaś formułę leku. Przepraszam za drastyczne metody, którymi musiałem się posłużyć, ale dobitnie określiłaś swoje stanowisko jako nieskorej do kooperacji. Nigdy już nie wróciłaś do domu… i po ci to było. – Adam podrapał się po plecach przerywając na chwilę swoje rozmyślania. Po dłuższej chwili zaczął opowiadać: – Zatrzymała cię ochrona na parkingu i przyprowadziła do mojego biura. Straszyłaś mnie policją, odwoływałaś się do moralności moich działań, a ja, jedyne czego chciałem to dystrybucji leku, który zmieni świat. Nie zaprzątam sobie głowy do czego będzie on wykorzystywany dopóki mam kupców. Zaaranżowanie wypadku i podłożenie zwęglonego ciała okazało się być dziecinnie proste. Pieniądze działają cuda, w szczególności wśród miejscowych policjantów. Ale największym problemem okazałaś się być ty! – wykrzyczał przez zęby. – W dniu, kiedy cię zatrzymałem postanowiłaś milczeć. Mimo dostępu do twoich notatek i monitorowania twojej pracy na każdym kroku, udało ci się zataić przede mną formułę leku. Pomyślałem, że jeszcze zaczniesz mówić, każdy się kiedyś przełamuje. Nie! – Adamowi puściły nerwy. Wstał i drepcząc po pokoju wykrzyczał: – Zapadłaś w cholerną śpiączkę jeszcze tej samej doby co cię zatrzymałem! Podpisanych kontraktów już nie mogłem cofnąć! – Przechadzał się teraz po pokoju, a gdy ochłonął znów usiadł na fotelu. – Jakoś przetrwałem tamten okres, ale łatwo nie było. Badania twojego organizmu pozwoliły na odtworzenie, chociaż w części, formuły leku. Zawsze lepsze to niż nic, co nie? – Popatrzył się wprost na twarz leżącej kobiety. – Tak było kiedyś. Przyszedłem jednak do ciebie podzielić się pewną kluczową informacją. Znalazłem lepszego wspólnika niż ty mogłabyś kiedykolwiek być. Oznacza to, że nie będziesz mi dłużej potrzebna. Tak, przyszedłem się pożegnać. Zabawne, bo nawet już byłem na twoim pogrzebie. – Fryga machnął ręką. – Ale wracając do mojej nowinki. Nigdy się nie domyślisz skąd pochodzi mój wspólnik – szczerze się roześmiał. – Chociaż nie, ty zawsze podejrzewałaś istnienie kosmitów. Te małe zielone stworzonka okazały się głupsze niż mógłbym przypuszczać. Elżbieta – zaakcentował imię, tak, by do Mai doszło, że jest to jedna z zaufanych znajomych Roberta – przekazała mi informację, że obserwatorium zarejestrowało transmisje z kosmosu, a przynajmniej coś co mogłoby nią być. Tak, każdy ma swoją cenę, nawet poczciwa Elżbieta. Na moje szczęście, pozaziemska inteligencja postanowiła zagrać na nosach naukowcach SETI i wysyłać nam informacje na o wiele krótszych falach niż radiowe. Dlatego jedynie instytut twojego męża, specjalizujący się w detekcji promieniowania na wysokich częstotliwościach je zarejestrował. Jednak w czasie, kiedy profesorowie rozważali, co zrobić z otrzymanymi danymi, moja firma, dzięki sekretarce, już nawiązała kontakt trzeciego stopnia z kosmitami. Szybko kazali nam przejść na metrowe fale do komunikacji i nauczyli jak z szumu i innych sygnałów wyłapywać ich komunikaty. Z hasłami od Eli bez problemu łączymy się zdalnie z komputerami w obserwatorium i niezauważenie komunikujemy się z zielonymi. No, prawie niezauważenie. Był jedynie u mnie młody policjant. Może nasze szyfrowanie nie jest aż takie idealne jak sądziłem, ale sygnały i tak przesyłamy przez talerze z instytutu. O mnie się nie martw, jestem bezpieczny – dodał sarkastycznie. – W zamian za podanie współrzędnych naszej planety otrzymam pełną formułę leku, dzięki któremu ludzie nie będą zapadać w śpiączkę, tak jak ty, a także informacje o budowie napędów kosmicznych, broni najwyższej klasy i wiele innych cennych danych.
Gwałtownie otworzyły się drzwi i stanął w nich pracownik Omegi ubrany w garnitur z zaniepokojoną miną i tabletem w ręku.
– No Maju musze kończyć, obowiązki wzywają. Żegnaj. – Po czym kiwnął do mężczyzny stojącego w drzwiach. – Mów.
– Sprawa Roberta nie potoczyła się po naszej myśli. Podczas porannej inspekcji policyjnej dyżur przy antenach pełnił dawny pracownik „Rexa”. Jesteśmy w trakcie ustalania na jakie tematy rozmawiali, ale jedno jest pewne. Po spotkaniu Robert niemalże wybiegł na parking. Chyba możemy mieć kłopoty. Nie jest dobrze … – zaczął nerwowo kręcić głową.
– Chce mieć w przeciągu pół godziny nagrania z kamer na laptopie i wiedzieć, o czym rozmawiali. I sprowadźcie mi tu tego pracownika do cholery! – wrzasnął.
***
W tym samym czasie …
– Szukaj Roberta! Dowiedziałam się, że w końcu przeczytał wiadomość, którą mu zostawiłam. Dwu letnia męka słuchania zwierzeń Frygi w końcu przyniosła jakieś owoce – wykrzyknęła Maja z całych sił. Jej przyjaciel, usłyszawszy ją, od razu zaczął skanować przestrzeń w poszukiwaniu zabłąkanej jaźni.
– Obyś miła rację, bo jedynie godziny dzielą nas od całkowitego zniszczenia twojej planety – zdążył jedynie rzucić w odpowiedzi Przyjaciel.
Po wielu godzinach poszukiwań Maja była wyczerpana. Już chciała zrezygnować i choć przez chwilę się przespać gdy usłyszała:
– Jest! Nie mogę jednak go uspokoić i do niego dotrzeć.
Maja natychmiast dotarła na miejsce gdzie był Przyjaciel. Faktycznie, od razu usłyszała znajomy głos, który chaotycznie wykrzykiwał na wszystkie strony „To sen, to tylko sen. Robert, ty durniu, to tylko zły sen”. Kobieta od razu przypominała sobie własne początki w Przedsionku jednak nie sądziła, że wyglądały one aż tak tragicznie.
– Wdech wydech, spokojnie. To nie sen, nazwałam to Przedsionkiem.
– Maja?
– Och Robercie, jak ja za tobą tęskniłam – powiedziała uradowana Maja. – Wiem, to może się wydawać trochę dziwne, ale musimy spróbować ….
– Odnalazłem cię, już nic nie wydaje mi się dziwne. Wiedziałem, wiedziałem, że cię znajdę! Och Maju.
– Gdybym tylko mogła przytuliłabym się do ciebie i już nigdy nie puściła – odpowiedziała wzruszona kobieta.
– Możliwe, że niedługo uda ci się to zrealizować – wtrącił się do rozmowy Przyjaciel, który cały czas stał z boku i przysłuchiwał się całej rozmowie. – Było niewiele czasu, ale mam pewien pomysł. Wystawię was, a raczej miejsce z którego docierają wasze głosy, na dużą dawkę promieniowania, które byście nazwali promieniowaniem kosmicznym. Możliwe, że zwiększona dawka energii w waszym ciele wystarczy na przeniesienie was tutaj w całości, mam na myśli także wasze ciało.
– Czy ja na pewno nie śnię? – spytał niepewnie Robert.
– Robercie, to nie sen, zaraz wszystko ci wytłumaczę. Zaczęło się …
– Oj, Maju, wydaje mi się, że nie mamy na to czasu – wtrącił Przyjaciel. – R-56 już wysłał swoje rakiety na Ziemię. Mamy jakieś niecałe osiem minut zanim dotrą do celu. Jak wasze ciała umrą, tutaj też przestaniecie istnieć. Decyzję musicie podjąć teraz – zakończył stanowczo.
Maja zgodziła się. Robert również nie wyraził sprzeciwu. Przyjaciel zaprowadził ich do, jak to określił, podziemi tunelu czasoprzestrzennego i ustawił przy jego wylocie. Starsze małżeństwo nie było wstanie dostrzec obrazu – w Przedsionku nie miało dostępu do zmysłu wzroku, jednak zaufało na słowo, że znajdują się w odpowiednim miejscu. Następnie, jedyne co mieli robić, to czekać. Czekali więc, albo na śmierć albo na ujrzenie siebie nawzajem w tajemniczym czwartym wymiarze. Robert i Maja jako jedyni wśród wszystkich ludzi mieli szanse na ocalenie.
Nie wyrobiłem się niestety z betą, więc komentuję teraz :-)
Opowiadanie jest całkiem wciągające, nie dłuży się przez tych 50k znaków. Na plus z pewnością zwróciłbym uwagę na dobrze poprowadzone przeskoki w narracji i ciekawie zarysowane postaci – widać że to twoją mocna strona. Miałaś też kilka ciekawych pomysłów, przede wszystkim na rolę Przedsionka.
Trochę zgrzyta mi natomiast fabuła jako całość. Trochę zbyt wiele tu przypadkowości (obserwatorium astronomiczne, laboratorium biochemiczne, obszar intensywnego promieniowania, a wszystko w jednym powiecie) i ogranych motywów (źli kosmici przechwytują sygnał i chcą zniszczyć Ziemię, ale sprawiedliwy kosmita przychodzi z pomocą).
Podaumowując, historii spodobała mi się na poziomie personalnym wątku Roberta i Mai, mniej jako ogólna intryga. Ale w całości całkiem przyjemna lektura!
Hej, Infinity! Na pokładzie melduje się czwartkowy dyżurny!
Zacznę od tego, co mi się podobało, czyli postaci. Mają sprawnie nakreślone osobowości i czuć, że nie są żadną generyczną wydmuszką. W ogóle, wątek pozostawienia wiadomości i forma relacji między Mają i Robertem poprzez Przedsionek budzi lekkie skojarzenia z filmem Interstellar. Tu jest naprawdę fajnie.
Teraz muszę niestety trochę ponarzekać.
W tekście jest zatrzęsienie opisów, a dodatkowo wszystko tłumaczysz wprost i dość łopatologicznie. Nie bardzo mam możliwość wczuć się w przedstawione wydarzenia, ani do jakichkolwiek wniosków nie mogę dojść sam. Zobacz przykładowo fragment ze środka opowiadania:
Robert jednak już go nie słuchał. Rozmyślał. Tyle miesięcy wytrwałości się opłaciło. Nowa i zarazem jedyna poszlaka jaką dostał po dwóch latach poszukiwań idealnie wpasowywała się z jego pierwszym podejrzeniem – Omegą. Maja była oddana nauce, ale nie firmie. Lubiła swój zespół, ale nie ufała zarządowi.
To wszystko można było pokazać, ale zdecydowałaś się mi (czytelnikowi) to powiedzieć.
Przez to momentami lektura trochę mi się dłużyła, a umysł nie wchodził na wyższe obroty (bo nie miał za bardzo nad czym pracować). Cegiełkę dołożyła tutaj też kwestia małej ilości dialogów oraz liczne zbite ściany tekstu. Dla przykładu, pierwszy dłuższy akapit można spokojnie rozbić na jakieś pięć, może sześć mniejszych.
Niemniej, w ogólnym rozrachunku nie uważam żeby czas poświęcony na lekturę był czasem straconym. Byłem dość zaciekawiony, w jakim kierunku się to wszystko rozwinie.
Dziękuję za podzielenie się lekturą i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej! :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
co uzasadniało by szkło na podłodze. ← co uzasadniałoby szkło na podłodze.
starał się dowieść(+,) skąd owo promieniowanie pochodzi.
Oboje w stu procentach oddani byli nauce, ale o dziwo również w stu procentach oddani byli sobie nawzajem. ← powtórzenie, unikaj
Uchybień jest więcej. Możesz sama znaleźć. Zajmę się czytaniem. Przeczytałem, mimo potykania się na brakach przecinków i literówkach. Niestety, nie porwało. Myślę, że następny Twój tekst będzie lepszy. Powodzenia.
krzkot1988 dzięki za komentarz. Fabuła w trakcie pisania była zmieniana parokrotnie i pewnie to spowodowało pewne zgrzyty. Następnym razem bardziej szczegółowo zaplanuję fabułę, zanim zasiądę do pisania ;)
cezary_cezary opisy były świadomym zabiegiem – miały na celu nakreślenie klimatu opowiadania i stanowić odskocznię od powagi fabuły. Szkoda, że nie wyszło tak, jakbym chciała. W kolejnych opowiadaniach postaram się ograniczać opisy, a do zabawy nimi wrócę, kiedy będę bardziej biegła w ich stosowaniu.
Koala75 dzięki za znalezienie błędów. Też mam nadzieję, że każde kolejne opowiadanie będzie lepsze od poprzedniego :P