- Opowiadanie: Infinity - REX

REX

Pa­la­io, dzię­ki za pomoc w udo­sko­na­le­niu opo­wia­da­nia :)

Miłej lek­tu­ry.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

REX

Hałas, wszech­obec­ny hałas. Z po­cząt­ku my­śla­ła, że śni. Z jed­nej stro­ny czuła pod sobą mięk­ki ma­te­rac, co by wska­zy­wa­ło na to, że wciąż leży w łóżku. Z dru­giej, cie­pły wiatr roz­wie­wał jej włosy i była świa­do­ma obec­no­ści wielu ist­nień znaj­du­ją­cych się wokół niej. One roz­ma­wia­ły, śmia­ły się i krzy­cza­ły. Nie mogła jed­nak nic zro­zu­mieć z tego zgieł­ku. Wy­ła­py­wa­ła po­je­dyn­cze słowa, do­cho­dzi­ły do niej strzę­py roz­mów, acz­kol­wiek nie po­tra­fi­ła do­łą­czyć się do żad­nej z nich. Nie wie­dzia­ła jak. Skoro to nie sen – za­czę­ła roz­wa­żać drugą moż­li­wość – to może ha­lu­cy­na­cje spo­wo­do­wa­ne sil­ny­mi le­ka­mi. Prze­stra­szo­na tą myślą, prze­krę­ci­ła się na drugi bok i spró­bo­wa­ła za­snąć.

 

***

 

Elż­bie­ta była se­kre­tar­ką w ob­ser­wa­to­rium na obrze­żach mia­sta. Po ob­ję­ciu sta­no­wi­ska czę­sto pod­kre­śla­ła swój czyn­ny udział w od­kry­ciach na­uko­wych. Żar­to­wa­ła nawet, że o przy­by­ciu ko­smi­tów na Zie­mię dowie się wcze­śniej niż media. Przez pierw­sze lata pracy wspi­na­ła się po szcze­blach ka­rie­ry, aż pew­ne­go lata z osoby od­bie­ra­ją­cej te­le­fo­ny stała się kie­row­nicz­ką biura. Jed­nak na tym za­koń­czy­ły się jej moż­li­wo­ści awan­su, a z roku na rok ma­rze­nie o prze­ło­mo­wym od­kry­ciu sta­wa­ło się coraz mniej re­al­ne. Ela od dziec­ka fa­scy­no­wa­ła się po­wie­ścia­mi Clar­ka, w szcze­gól­no­ści cy­klem Ramy, i z tego po­wo­du cie­szy­ła ją praca w ob­ser­wa­to­rium. Nawet mimo ni­skich za­rob­ków, nie roz­wa­ża­ła do­bro­wol­ne­go opusz­cze­nia swego sta­no­wi­ska.

Pew­ne­go piąt­ko­we­go wie­czo­ru, kiedy zbli­ża­ła się go­dzi­na za­koń­cze­nia pracy, Elż­bie­ta za­mknę­ła lap­top, zdję­ła z wie­sza­ka wio­sen­ny płaszcz, a na głowę za­ło­ży­ła weł­nia­ny beret. Zga­si­ła świa­tło i wy­szła na ko­ry­tarz. Pa­no­wa­ła w nim cisza, tak jak za­wsze przed week­en­dem, a za sze­ro­kim oknem za­czę­ły na nie­bie po­ja­wiać się pierw­sze wi­docz­ne dla oka gwiaz­dy. Elż­bie­ta prze­cho­dzi­ła ko­ry­ta­rzem w do­brym hu­mo­rze i roz­my­śla­ła o nad­cho­dzą­cym ro­dzin­nym rej­sie po Pa­cy­fi­ku. Do­cho­dząc do klat­ki scho­do­wej usły­sza­ła nagle huk, a zaraz potem gło­śne prze­kleń­stwo. Za­nie­po­ko­jo­na pod­bie­gła do drzwi, zza któ­rych wy­do­był się hałas i nie zwa­ża­jąc na kon­we­nan­se otwo­rzy­ła je.

W środ­ku było nie­mal ciem­no. Pa­li­ła się je­dy­nie lamp­ka biu­ro­wa, rzu­ca­jąc cie­płe świa­tło na blat ma­ho­nio­we­go biur­ka. Tuż obok Elż­bie­ta zo­ba­czy­ła klę­czą­cą na pod­ło­dze, przy­gar­bio­ną po­stać sę­dzi­we­go astro­no­ma z pro­fe­sor­ską ły­sin­ką na czub­ku głowy. Po­de­szła bli­żej. Był to Ro­bert Brzo­za, le­gen­da, naj­star­szy pra­cow­nik  ob­ser­wa­to­rium. Drżą­cy­mi rę­ka­mi zbie­rał ka­wał­ki roz­bi­te­go szkła.

– Och, Ro­ber­cie, jesz­cze tu je­steś? – po­wie­dzia­ła za­tro­ska­na. – Po­cze­kaj, już ci po­ma­gam.

Ko­bie­ta ostroż­nie pod­no­si­ła odłam­ki szkła roz­rzu­co­ne po pod­ło­dze, sta­ra­jąc się nie ska­le­czyć. Gdy prze­su­nę­ła rękę bli­żej ścia­ny, wy­czu­ła coś nie­ty­po­we­go. Chłod­ny, twar­dy przed­miot czę­ścio­wo skry­ty pod re­ga­łem z książ­ka­mi. Za­in­try­go­wa­na, pod­nio­sła go i zbli­ży­ła do świa­tła. Była to ramka ze zdję­ciem. Fak­tycz­nie bra­ko­wa­ło jej szyb­ki, co uza­sad­nia­ło­by szkło na pod­ło­dze. Przyj­rzaw­szy się jed­nak kogo przed­sta­wia­ło zdję­cie ko­bie­ta szyb­ko po­smut­nia­ła. Był to bo­wiem por­tret zmar­łej żony Ro­ber­ta, za­wsze po­god­nej Mai. Jako świe­żo upie­czo­na pani dok­tor che­mii za­czę­ła pracę w fir­mie far­ma­ko­lo­gicz­nej po­ło­żo­nej nie­opo­dal in­sty­tu­tu astro­no­micz­ne­go. Do­łą­czy­ła do ze­spo­łu zaj­mu­ją­ce­go się na tyle in­ter­dy­scy­pli­nar­nym pro­jek­tem, że czę­sto po­ja­wia­ła się także w ob­ser­wa­to­rium. Ba­da­ła wpływ pro­mie­nio­wa­nia ko­smicz­ne­go na ludz­kie ko­mór­ki. W tym cza­sie Ro­bert za­fa­scy­no­wa­ny był astro­fi­zy­ką wy­so­kich ener­gii, przez co więk­szość swo­je­go czasu prze­sia­dy­wał w in­sty­tu­cie ana­li­zu­jąc dane. Li­czył na prze­ło­mo­we od­kry­cie – sta­rał się do­wieść, skąd owo pro­mie­nio­wa­nie po­cho­dzi. Tym spo­so­bem Maja po­zna­ła Ro­ber­ta, a Ro­bert Maję – w kuch­ni przy czaj­ni­ku – ona ro­bi­ła her­ba­tę, a on za­pa­rzał kawę. Oboje w stu pro­cen­tach od­da­ni byli nauce, ale o dziwo rów­nież w stu pro­cen­tach od­da­ni byli sobie na­wza­jem. Ich wspól­na ra­dość nie trwa­ła jed­nak w nie­skoń­czo­ność. Pew­ne­go wio­sen­ne­go po­ran­ka Ro­bert do­stał za­wia­do­mie­nie o śmier­ci Mai. Śledz­two po­li­cji wy­ka­za­ło, że tra­gicz­nie zgi­nę­ła w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym. Pod­czas desz­czo­wej po­go­dy cy­ster­na nie wy­ro­bi­ła na za­krę­cie i wpa­dła w ja­dą­cą ro­dzin­nym For­dem che­micz­kę. Nie­for­tun­nie do­szło do za­pło­nu ben­zy­ny i jesz­cze przed przy­jaz­dem służb ra­tun­ko­wych całe wnę­trze po­jaz­du zo­sta­ło zwę­glo­ne. Mimo do­star­czo­nych pro­fe­so­ro­wi da­nych z la­bo­ra­to­rium iden­ty­fi­ku­ją­cych zwło­ki z cia­łem Mai, Ro­bert nie dawał im wiary – drob­ny szcze­gół, ale zwę­glo­na ko­bie­ta nie miała ob­rącz­ki na palcu. Astro­nom nie mógł po­go­dzić się z utra­tą mał­żon­ki i kon­ty­nu­ował po­szu­ki­wa­nia na wła­sną rękę. Roz­ma­wiał z są­sia­da­mi, zna­jo­my­mi i ro­dzi­ną. Po­su­nął się nawet do po­zwa­nia firmy far­ma­ko­lo­gicz­nej „Omega”, w któ­rej pra­co­wa­ła Maja, za złe trak­to­wa­nie jego żony – zmu­sza­nie do pracy po go­dzi­nach i obar­cza­nie za dużą ilo­ścią zadań. Szyb­ko prze­grał spra­wę, jed­nak przez wzgląd na oko­licz­no­ści, dy­rek­tor Omegi nie wy­su­nął rosz­czeń wobec Ro­ber­ta. Po pół­rocz­nej walce ro­dzi­na pro­fe­so­ra na­kło­ni­ła Ro­ber­ta do od­pusz­cze­nia. Przy­je­chał do nich, do nie­wiel­kie­go gór­skie­go mia­stecz­ka i spę­dził z nimi trzy mie­sią­ce. Po tym cza­sie po­wró­cił do swo­je­go domu i miej­sca pracy jak gdyby nic się nie wy­da­rzy­ło. Od tra­ge­dii mi­nę­ły już dwa lata i więk­szość osób zdą­ży­ła o niej za­po­mnieć. Jed­nak zdję­cie Mai przy­po­mnia­ło Elż­bie­cie tamte wy­da­rze­nia i czule spoj­rza­ła na sie­dzą­ce­go na pod­ło­dze Ro­ber­ta. Do­pie­ro teraz zo­ba­czy­ła, że ma całe czer­wo­ne oczy od pła­czu.

– Och, Ro­ber­cie, za­pa­rzę ci her­ba­ty. Zaraz wra­cam.

 

***

 

Po wielu mie­sią­cach ćwi­czeń Maja opa­no­wa­ła sztu­kę kon­tro­lo­wa­nia wła­snej jaźni i bez trudu po­ru­sza­ła się po ta­jem­ni­czym wy­mia­rze. Na­zwa­ła go Przed­sion­kiem, odkąd od­kry­ła jego ist­nie­nie ponad dwa lata temu. Po­tra­fi­ła wy­ci­szać głosy z oto­cze­nia i sku­piać się tylko na in­te­re­su­ją­cych ją roz­mo­wach. Na­by­wa­jąc tego typu umie­jęt­no­ści na­bra­ła pew­no­ści, że Przed­sio­nek to nie wy­mysł jej wy­obraź­ni. Oka­za­ło się, że jest on czymś w ro­dza­ju ter­mi­na­lu pa­sa­żer­skie­go do po­dró­ży ko­smicz­nych, a dla ota­cza­ją­cych ją istot sta­no­wił miej­sce tym­cza­so­we­go po­by­tu. Z tego, co ro­zu­mia­ła z uryw­ków roz­mów owe po­dró­że od­by­wa­ły się za po­śred­nic­twem tu­ne­li cza­so­prze­strzen­nych – po­łą­cze­niem czar­nej i bia­łej dziu­ry. 

Pew­ne­go razu ko­bie­ta po­zna­ła pa­sa­że­ra, który prze­ga­pił swój lot i mu­siał cze­kać na ko­lej­ny. Jako, że i tak był ska­za­ny na znacz­nie dłuż­szy po­stój niż by tego pra­gnął, nie prze­szka­dza­ła mu roz­mo­wa z nowo po­zna­ną to­wa­rzysz­ką. Owa „roz­mo­wa” prze­bie­ga­ła w spe­cy­ficz­ny spo­sób. W Przed­sion­ku Maja mogła prze­by­wać tylko swoją jaź­nią – sły­sza­ła głosy i nie­kie­dy czuła za­pa­chy i dotyk, jed­nak cia­łem była w nim nie­obec­na. Dla in­nych istot tam prze­by­wa­ją­cych sta­no­wi­ła coś w ro­dza­ju ro­ba­ka, któ­re­go nie widać, ale iry­tu­ją­co brzę­czy przy uchu. Na szczę­ście dla ko­bie­ty, ga­po­wa­ty pa­sa­żer był na­ukow­cem, który z po­cząt­ku za­czął roz­ma­wiać, nie zwra­ca­jąc uwagi na toż­sa­mość roz­mów­cy. To wła­śnie od niego Maja do­wie­dzia­ła się za­rów­no o in­nych za­miesz­ka­łych za­kąt­kach wszech­świa­ta, jak i o tym, że nie jest w sta­nie w pełni za­chwy­cić się jego pięk­nem, po­nie­waż po­strze­ga je­dy­nie trzy wy­mia­ry. Oka­za­ło się, że po­zna­ny je­go­mość był kimś w ro­dza­ju ziem­skie­go bio­lo­ga i szyb­ko zła­pał dobry kon­takt z che­micz­ką za­cie­ka­wio­ny świa­tem, z któ­re­go po­cho­dzi. Z tego też po­wo­du zdą­żył po­lu­bić spo­tka­ną ko­bie­tę zanim spo­strzegł, że roz­ma­wia z bez­oso­bo­wym gło­sem za­wie­szo­nym w po­wie­trzu. Od tam­te­go mo­men­tu za­czę­li re­gu­lar­nie się ze sobą „spo­ty­kać”. Wspól­ny­mi si­ła­mi do­szli do tego, że na­zy­wa­ne na Ziemi pro­mie­nie ko­smicz­ne są wy­rzu­ca­ny­mi cząst­ka­mi przez tu­ne­le cza­so­prze­strzen­ne pod­czas ich ak­tyw­ne­go użyt­ko­wa­nia. Za­ku­mu­lo­wa­na w nich ener­gia spe­cjal­nie prze­two­rzo­na umoż­li­wia ludz­kie­mu or­ga­ni­zmo­wi do­stać się do czwar­te­go, nie­osią­gal­ne­go, jak dotąd, wy­mia­ru prze­strzen­ne­go. To prze­ło­mo­we od­kry­cie za­po­cząt­ko­wa­ło wspól­ne ba­da­nia na temat tej ta­jem­ni­czej łącz­no­ści, jej ulep­sze­niu i zna­le­zie­niu po­ten­cjal­nych jej za­sto­so­wań.

 

***

 

– Do pełna, po­pro­szę – po­wie­dział Ro­bert, wska­zu­jąc na pusty kufel po piwie.

– Spa­suj może, sta­rusz­ku, co? Jak bę­dziesz miał zawał, pijąc ze mną piwo w barze, a mama się o tym dowie, to i mi się obe­rwie – po­wie­dział ro­ze­śmia­ny mło­dzie­niec, kła­dąc mu czule rękę na ra­mie­niu i sia­da­jąc obok na stoł­ku. – Dla mnie bę­dzie Piwo zero z lodem – kiw­nął na bar­ma­na.

– Ooo, ty tutaj? Dawno cię nie wi­dzia­łem w tych oko­li­cach. Witam sier­żan­ta. Co tam sły­chać w po­li­cji? – za­ga­dał Ro­bert, roz­po­zna­jąc zna­jo­mą twarz. – Sły­sza­łem, ze mój mały sio­strze­niec do­stał awans – dodał za­chę­ca­jąc do mó­wie­nia.

– A do­brze – od­po­wie­dział Kac­per wy­cie­ra­jąc wąsy z piany. – Wpadł­byś kie­dyś do nas na obiad, wujku. Wi­dzie­li­śmy cię ostat­nio dwa lata temu. Znasz Ame­lię. Krót­kie listy, które wy­sy­łasz raz w mie­sią­cu jej nie wy­star­cza­ją. Ona cały czas się mar­twi, a przez to ja mam cięż­sze życie.

– Ro­zu­miem, że ona cię do mnie przy­sła­ła? – za­py­tał, po czym dodał: – Mam na­dzie­ję, że i tym razem za­pa­ko­wa­ła sło­iki z prze­two­ra­mi i słyną po­lę­dwicz­kę w ka­pu­ście – ro­ze­śmiał się.

– Mam wszyst­ko w wozie. Chodź, pod­wio­zę cię do domu. – Kac­per dopił swój napój i zła­pał wujka pod ramię upew­nia­jąc się, że ten na pewno się nie prze­wró­ci. Wujek ledwo trzy­mał się na no­gach i chęt­nie sko­rzy­stał z pod­par­cia. Chło­pak uśmiech­nął się pod nosem, za­uwa­ża­jąc, że mimo pro­ble­mów z utrzy­ma­niem rów­no­wa­gi, Ro­bert wy­da­wał się trzeź­wy – mówił wy­raź­nie, a jego spoj­rze­nie było sku­pio­ne, jakby to je­dy­nie zmę­cze­nie, a nie al­ko­hol, za­bu­rza­ło jego ko­or­dy­na­cję. Kac­per zrzu­cił pro­ble­my ru­cho­we na wiek wuja i wię­cej nie za­przą­tał sobie głowy jego sta­nem. Parę minut póź­niej par­ko­wał wóz po­li­cyj­ny pod jego domem. Wy­pa­ko­wał z ba­gaż­ni­ka torbę z je­dze­niem od mamy oraz osob­ną ze swo­imi ubra­nia­mi i wszedł za Ro­ber­tem do domu. Zdjął buty, wsu­nął stopy w le­żą­ce na pod­ło­dze kap­cie i wszedł do sa­lo­nu.  Do­pie­ro jak za­czął roz­kła­dać ka­na­pę by na niej się po­ło­żyć po­czuł na sobie py­ta­ją­cy wzrok wujka.

– Pró­bo­wa­łem się do cie­bie do­dzwo­nić od ty­go­dnia, pi­sa­łem też wia­do­mo­ści z za­py­ta­niem czy mogę się u cie­bie za­trzy­mać na parę dni. Mil­cze­nie uzna­łem za zgodę… – Kac­per wi­dząc, że Ro­bert mu nie wie­rzy, po­wie­dział: – Do mia­sta spro­wa­dza mnie praca, są tutaj za­głu­sza­ne sy­gna­ły ra­dio­we na okre­ślo­nych dłu­go­ściach fal i muszę spraw­dzić dla­cze­go. Po­sie­dzę tu góra trzy dni, spraw­dzę czy nie są to przy­pad­kiem skut­ki ostat­niej burzy i wy­jeż­dżam. – Wi­dząc, że takie wy­tłu­ma­cze­nie nic nie dało, dodał zre­zy­gno­wa­ny: – Tak, to był po­mysł Ame­lii. Jak się do­wie­dzia­ła, że tu przy­jeż­dżam, ka­za­ła mi spraw­dzić czy u cie­bie wszyst­ko do­brze.

– To wiele wy­ja­śnia, w takim razie do­bra­noc – po­wie­dział na od­chod­ne Ro­bert i wszedł zre­zy­gno­wa­ny po scho­dach na pierw­sze pię­tro do swo­jej sy­pial­ni. Kac­per przy­glą­da­jąc się mu, zo­ba­czył jak bar­dzo wujek się po­sta­rzał przez osta­nie lata. „Może jed­nak mama miała tro­chę racji” po­my­ślał i po­szedł spać.

 

***

W tym samym cza­sie…

– Maja, mamy pro­blem – po­wie­dział ta­jem­ni­czy Przy­ja­ciel z Przed­sion­ka do Mai. – Naj­wyż­szy z mo­je­go rodu od­bie­ra in­for­ma­cje nada­wa­ne na czę­sto­tli­wo­ści 1400 MHz z miej­sca, któ­re­go współ­rzęd­ne zgod­ne są z lo­ka­li­za­cją two­je­go ukła­du pla­ne­tar­ne­go i wy­glą­da jakby się w to wkrę­cił. Za­czął nawet od­po­wia­dać na prze­sy­ła­ne wia­do­mo­ści!

– Ludz­kość na­resz­cie na­wią­za­ła kon­takt z ob­cy­mi – za­my­śli­ła się Maja.

– Tak, ale to nic do­bre­go! R-56 objął wła­dze siłą, nie jest, tak jak ja, za­in­te­re­so­wa­ny in­ny­mi stwo­rze­nia­mi, a w szcze­gól­no­ści tymi, które są mniej za­awan­so­wa­ne od nas. Bez urazy – dodał po­śpiesz­nie.

– Czyli co za­mie­rza? – za­sta­na­wia­ła się na głos ko­bie­ta. – Prze­jąć naszą pla­ne­tę?

– Z grub­sza tak. Z po­cząt­ku wy­cią­gnąć z niej ile się da, a potem znisz­czyć – za­koń­czył zwięź­le.

– Za­le­ży jesz­cze kto na Ziemi z nim roz­ma­wia i czy spra­wa trafi do me­diów. Astro­no­mo­wie to nie­kon­flik­to­wi lu­dzie. Na pewno coś wy­my­ślą – od­po­wie­dzia­ła opty­mi­stycz­nie Maja.

– Obyś miała rację. Z mojej stro­ny nie­wie­le mogę zro­bić. Mój po­mysł koń­czy się na przy­spie­sze­niu pracy nad for­mu­łą po­zwa­la­ją­cą prze­nieść cię tutaj … w ca­ło­ści, a nie tylko sam głos. Wtedy bę­dzie to jakaś droga uciecz­ki. Nie mam jed­nak po­ję­cia na ile bez­piecz­na…

– Mam na­dzie­ję, że Ro­bert w końcu od­naj­dzie moją wia­do­mość. Jak tylko do niego dotrę, razem prze­te­stu­je­my twój spo­sób. Wole za­ry­zy­ko­wać niż spo­koj­nie cze­kać na za­gła­dę mojej pla­ne­ty – za­śmia­ła się Maja. – Oby­śmy tylko zdą­ży­li – po­my­śla­ła.

 

***

 

Ro­bert obu­dził się jak za­zwy­czaj z bólem w ple­cach. Ubrał się i zszedł na dół do kuch­ni by na­sta­wić wodę na kawę. Wy­brał duży nie­bie­ski kubek z ry­sun­kiem małej łó­decz­ki, która po­ja­wia­ła się pod wpły­wem cie­pła. Wy­cią­gnął z szaf­ki ta­le­rzyk i po­ło­żył na nim parę cze­ko­la­do­wych cia­stek. Ro­bert nie prze­pa­dał za cze­ko­la­dą, ale był to ulu­bio­ny przy­smak Mai, kul­ty­wo­wał więc tą wspól­ną tra­dy­cje so­bot­nich po­ran­ków. Maja za­wsze sia­da­ła w fo­te­lu obok radia i pusz­cza­ła mu­zy­kę. Czę­sto śpie­wa­ła nawet całe zwrot­ki z pa­mię­ci. Och, na samą myśl o tam­tych chwi­lach Ro­bert na nowo usły­szał jej głos. Wy­da­wa­ło mu się, że jego żona stoi przed nim. Odło­żył więc ta­lerz na bla­cie, pod­szedł do swo­jej uko­cha­nej, i uśmiech­nął się sze­ro­ko.

– Och, wie­dzia­łem że wró­cisz. Nigdy w to nie zwąt­pi­łem – po­wie­dział.

Sły­szał mu­zy­kę, wi­dział Maję i za­pra­gnął z nią za­tań­czyć w rytm jej ulu­bio­nej me­lo­dii, tak jak to zwy­kli robić.

– Ro­ber­cie, Ro­ber­cie, … – Ro­bert sły­sząc głos Mai z po­cząt­ku uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej, jed­nak coś w tym gło­sie mu nie pa­so­wa­ło. – Ro­ber­cie, ekhmm, wujku.

I czar prysł. Stary Ro­bert zo­ba­czył przed sobą nie Maję, a Kac­pra z kocem w ręku. Obok była na wpół zło­żo­na ka­na­pa, na któ­rej wczo­raj­sze­go wie­czo­ru po­ło­żył się jego sio­strze­niec. Parę chwil stał wpa­tru­jąc się w chło­pa­ka i przy­po­mi­na­jąc sobie wczo­raj­szy dzień, po czym po­wie­dział zmie­sza­ny:

– Dzień dobry. Mam na­dzie­je, że spa­łeś do­brze. My­śla­łem o Mai i … ekhmm … sam ro­zu­miesz, dziś wy­pa­da rocz­ni­ca jej za­gi­nię­cia – po­wie­dział po­śpiesz­nie, po czym wró­cił do kuch­ni po kawę i ciast­ka.

Kac­per po­pa­trzył z żalem na wujka, do­koń­czył ście­la­nie ka­na­py i wszedł do kuch­ni. W ciszy usma­żył szyb­ko ja­jecz­ni­cę na szyn­ce zna­le­zio­nej w lo­dów­ce. Roz­ło­żył śnia­da­nie na dwa ta­le­rze i do­siadł się do sie­dzą­ce­go przy stole Ro­ber­ta po­da­jąc mu jedną z por­cji.

– Do­my­ślam się, że musi ci być cięż­ko. Mi ostat­nio zgi­nął Azor, dziel­ny pies po­li­cyj­ny, ale nie jest sil­niej­szy od kół auta ucie­ka­ją­ce­go de­ale­ra. Wal­czył do końca, we­te­ry­na­rze da­wa­li mu … – Po­tarł nos i spoj­rzał na zdzi­wio­ne­go wujka, który za­trzy­mał wi­de­lec z ja­jecz­ni­cą w po­ło­wie drogi do ust. – Tak, może to nie naj­lep­sze po­rów­na­nie. Ale to, co chcia­łem po­wie­dzieć, to to, że nie da się tak po pro­stu wy­ma­zać kogoś z pa­mię­ci. – Wziął ko­lej­ny kęs. – Do­ku­men­ty ze spra­wy Mai dwa dni temu po­szły do ar­chi­wi­za­cji. Tak się skła­da, że aku­rat ja je­stem od­po­wie­dzial­ny za bez­piecz­ne do­star­cze­nie wszyst­kich pli­ków z tam­te­go okre­su. – Po­ło­żył nie­wiel­ką tecz­kę na stole. – Jeśli chcesz mo­żesz ją przej­rzeć. Może to ci w jakiś spo­sób po­mo­że po­ukła­dać wspo­mnie­nia z tam­tych dni. 

Nor­mal­nie Ro­bert od­mó­wił­by z grzecz­no­ści albo upew­nił­by się, czy na pewno jest to do­zwo­lo­ne. Tutaj, cho­dzi­ło jed­nak o Maję, dla­te­go w tej samej chwi­li gdy tecz­ka zna­la­zła się na stole wy­cią­gnął po nią rękę. Na pierw­szej stro­nie było jej zdję­cie i in­for­ma­cje kon­tak­to­we. Adres za­miesz­ka­nia, numer te­le­fo­nu, imio­na ro­dzi­ny, … . Na ko­lej­nych kar­tach zdję­cia z wy­pad­ku. Głów­nie uka­zy­wa­ły one pa­lą­cą się roz­la­ną ben­zy­nę, prze­wró­co­ną cy­ster­nę i zwę­glo­ne wnę­trze po­jaz­du. Na jed­nym z nich wid­nia­ła ta­bli­ca re­je­stra­cyj­na auta. Jego auta. Je­dy­na po­szla­ka na pod­sta­wie, któ­rej szyb­ko stwier­dzo­no, że zna­le­zio­ne zwę­glo­ne ciało na­le­ża­ło do Mai. „Kre­ty­ni”, rzu­cił pod nosem i prze­wró­cił ko­lej­ną kart­kę. Za­wie­ra­ła ona zwię­zły ra­port pierw­szo-przy­by­łe­go po­li­cjan­ta na miej­sce wy­pad­ku. Za­czął czy­tać:

– Za­kor­ko­wa­na ulica – bla bla bla – dużo dymu i ognia – bla bla bla – po­moc­ni oka­za­li się le­ka­rze z Omegi – bla bla bla – zwę­glo­ne ciało w środ­ku po­jaz­du. Nie po­zo­sta­ło nic tylko cze­kać na przy­jazd ka­ret­ki.

Zdję­cia dla Ro­ber­ta nie były no­wo­ścią. Hi­sto­rię też znał na pa­mięć. Nic no­we­go. Wstał z pu­stym już kub­kiem po kawie i ru­szył w stro­nę kuch­ni.

Brzdęk.

Kac­per pod­sko­czył prze­stra­szo­ny na krze­śle. Od­wró­cił się i zo­ba­czył sto­ją­ce­go w przej­ściu Ro­ber­ta i roz­bi­ty kubek na po­sadz­ce.

– Prze­czy­taj na głos po­czą­tek trze­cie­go aka­pi­tu ra­por­tu – nie­mal­że roz­ka­zał.

– Na miej­scu zda­rze­nia znaj­do­wał się wóz firmy „Omega”, a w nim czwo­ro pra­cow­ni­ków. Za­py­ta­ni co tu robią oznaj­mi­li, że je­cha­li przed cy­ster­ną i są świad­ka­mi tra­gicz­ne­go wy­pad­ku. To oni za­dzwo­ni­li po służ­by ra­tun­ko­we. Obec­ni wśród nich le­ka­rze po­wie­dzie­li, że kie­row­ca cy­ster­ny zmarł udu­szo­ny pasem, a w aucie oso­bo­wym znaj­du­je się mocno oka­le­czo­na ko­bie­ta. W mo­men­cie, kiedy chcia­łem po­dejść do jej auta za­czął się ol­brzy­mi pożar. Na po­cząt­ku buch­nął …

– Stop! – Ro­bert stał wpa­tru­jąc się wprost w oczy swo­je­go sio­strzeń­ca. – O tym fak­cie nikt mnie nie ra­czył wcze­śniej po­in­for­mo­wać. Przez te wszyst­kie lata trak­to­wa­li mnie jak wa­ria­ta, ale to cały czas byli Oni.

– Jacy Oni? – spy­tał Kac­per koń­cząc jeść swoją ja­jecz­ni­cę.

– Le­ka­rze Omegi, sły­sza­łeś kie­dyś o nich? Omega sły­nie ze sprze­da­ży leków dla dzie­ci, ta­kich jak li­za­ki na ka­szel. Maja za­wsze mó­wi­ła, ze zde­cy­do­wa­ła się u nich pra­co­wać, bo sku­pia­ją się głów­nie na ba­da­niach che­micz­nych – ba­da­niach la­bo­ra­to­ryj­nych wy­ko­ny­wa­nych przez che­mi­ków! Firma nie za­trud­nia­ła le­ka­rzy! Opar­li na tym nawet swój mar­ke­ting, twier­dząc, że nie wy­wie­ra­ją pre­sji na le­ka­rzach, dzię­ki czemu opi­nie o ich pro­duk­tach są opar­te wy­łącz­nie na praw­dzie. – Pod­szedł do stołu i wziął tecz­kę do rąk. Wy­pa­dła z niej jesz­cze jedna kart­ka. Wykaz z la­bo­ra­to­rium po­twier­dza­ją­cy iden­ty­fi­ka­cję zwłok. Ro­bert wi­dział wcze­śniej już ten do­ku­ment, jed­nak w tym mo­men­cie wpadł mu w oko, mało za­uwa­żal­ny, znak wodny na dole stro­ny – logo Omegi. Prze­ra­żo­ny pod­niósł pa­pier z pod­ło­gi i prze­czy­tał na­pi­sa­ne drob­nym drucz­kiem na dole stro­ny na­zwi­sko osoby wy­ko­nu­ją­cej ba­da­nie: “Filip Kowal. Głów­ny le­karz; Omega”. Za­stygł wpa­tru­jąc się w napis, po czym uśmiech­nął się i za­czął pod­eks­cy­to­wa­ny krą­żyć po kuch­ni.

Kac­per wstał od stołu i od­niósł ta­lerz do zlewu. Nie ro­zu­miał in­sy­nu­acji wujka, ale cie­szy­ła go jego nagła zmia­na na­stro­ju. Jego bar­dziej en­tu­zja­stycz­na wer­sja jak naj­bar­dziej mu od­po­wia­da­ła.

– Muszę służ­bo­wo pod­je­chać do biura Omegi oraz do ob­ser­wa­to­rium i spraw­dzić, czy mają jakiś wpływ z dziw­ny­mi ano­ma­lia­mi, które tak nie­po­ko­ją mo­je­go prze­ło­żo­ne­go. Jako je­dy­ni w oko­li­cy po­sia­da­ją an­te­ny to umoż­li­wia­ją­ce. Mogę za­cząć od firmy far­ma­ko­lo­gicz­nej i, jeśli chcesz, za­brać cię ze sobą – po­wie­dział za­kła­da­jąc na sie­bie kurt­kę po­li­cyj­ną. – Za­kłó­ce­nia są rzad­kie i trwa­ją za­wsze je­dy­nie po kilka minut, ale ich przy­czy­na …

Ro­bert jed­nak już go nie słu­chał. Roz­my­ślał. Tyle mie­się­cy wy­trwa­ło­ści się opła­ci­ło. Nowa i za­ra­zem je­dy­na po­szla­ka jaką do­stał po dwóch la­tach po­szu­ki­wań ide­al­nie wpa­so­wy­wa­ła się z jego pierw­szym po­dej­rze­niem – Omegą. Maja była od­da­na nauce, ale nie fir­mie. Lu­bi­ła swój ze­spół, ale nie ufała za­rzą­do­wi. Tak, za­ufa­nie to dobre słowo. Maja była ko­bie­tą w pełni, Ro­bert był pe­wien, że tylko on zna jej praw­dzi­we zda­nie skry­te za za­wsze uśmiech­nię­tą twa­rzą i na­tu­ral­ną ser­decz­no­ścią. I to ta em­pa­tycz­na Maja NIE UFAŁA ZA­RZĄ­DO­WI OMEGI. Mie­siąc przed jej znik­nię­ciem mó­wi­ła, że złoży wy­po­wie­dze­nie, jak tylko do­koń­czy roz­po­czę­ty pro­jekt. Gdy po­dzie­lił się tym fak­tem z po­li­cją zo­stał po­trak­to­wa­ny jak zroz­pa­czo­ny wdo­wiec – nikt mu nie uwie­rzył. Teraz jed­nak po­czuł, że nie ma nic do stra­ce­nia i po­dą­ży za swoją in­tu­icją. Przed dwa laty chciał spra­wę roz­wią­zać za po­mo­cą prawa – w są­dzie. Teraz jed­nak dowie się co stało się z Mają na­praw­dę.

Obaj męż­czyź­ni wsie­dli do auta – oczy­wi­ście Kac­per po­mógł wuj­ko­wi usiąść na przed­nim fo­te­lu, które było zde­cy­do­wa­nie za nisko dla jego obo­la­łych, sta­rych kolan – i je­cha­li za­tło­czo­ny­mi so­bot­nim zgieł­kiem uli­ca­mi wprost do sie­dzi­by Omegi. Ro­bert nigdy nie był ga­da­tli­wym czło­wie­kiem, a w szcze­gól­no­ści teraz, gdy stu­pro­cen­to­wo po­chła­nia­ły go myśli o Mai. Z Kac­prem jako kie­row­cą nie je­cha­li jed­nak w ciszy.

Do­je­cha­li. Sta­nę­li przed opusz­czo­nym szla­ba­nem i cze­ka­li, aż po­dej­dzie do nich ochro­niarz. Ro­bert miał z nim złe wspo­mnie­nia. Dwa lata temu był tu re­gu­lar­nym by­wal­cem – sta­rał się na wszyst­kie spo­so­by do­wie­dzieć się dla­cze­go Maja chcia­ła zre­zy­gno­wać z pracy w Ome­dze. Tym spo­so­bem szyb­ko tra­fił na czar­ną listę nad­zor­cy. Po­dob­no przy­cho­dził też tu pi­ja­ny w nocy mó­wiąc, że czeka na żonę, żeby od­pro­wa­dzić ją do domu, bo sa­mot­ne spa­ce­ry po zmro­ku mogą się źle skoń­czyć. Ro­bert jed­nak nigdy nie wie­rzył w te hi­sto­rie. Zga­dza się je­dy­nie w jed­nym – prze­szedł przez wszel­kie moż­li­we stany prze­ży­wa­nia roz­łą­ki. Dzię­ki temu dziś od­ko­pu­je na nowo stare rany, ale jako opa­no­wa­ny czło­wiek, trzy­ma­ją­cy emo­cje na wodzy. Sku­lił się jed­nak od­ru­cho­wo w fo­te­lu i za­sło­nił twarz, niby to chro­niąc się przed ra­żą­cym słoń­cem, a w rze­czy­wi­sto­ści by ukryć się przed ochro­nia­rzem. Oba­wiał się, że zo­sta­nie roz­po­zna­ny. O dziwo, ga­da­tli­wość jego sio­strzeń­ca oka­za­ła się prze­pust­ką na wej­ście. Oby­dwaj we­szli do in­sty­tu­cji bez za­da­wa­nia do­dat­ko­wych pytań. Ro­bert ode­tchnął z ulgą.

– Jeśli chcesz, mo­żesz za­cze­kać w aucie – za­pro­po­no­wał Kac­per wi­dząc, że wujek po­bladł. – Muszę zadać je­dy­nie parę pytań i tyle.

– Och, nie bój się o sta­rusz­ka. Dam sobie radę – od­po­wie­dział pew­nym gło­sem i razem we­szli do środ­ka.

Przy wej­ściu za­trzy­ma­li się w re­cep­cji i Kac­per oznaj­mił cel swo­jej wi­zy­ty. Uprzej­ma ko­bie­ta po­in­stru­owa­ła ich, któ­rym przejść ko­ry­ta­rzem do biura szefa Omegi. Sta­nę­li przed wiel­ki­mi szkla­ny­mi drzwia­mi z wy­gra­we­ro­wa­nym imie­niem „A. Fryga”. Były za­mknię­te, dla­te­go usie­dli na ka­na­pie przy prze­ciw­le­głej ścia­nie. Kac­per, jak to miał w zwy­cza­ju, za­czął pro­wa­dzić roz­mo­wę z wuj­kiem, w któ­rej ty­ka­nie głową jego roz­mów­cy było wy­star­cza­ją­cym przy­zwo­le­niem na mó­wie­nie. Ro­bert bar­dzo lubił jego żarty i hi­sto­rię, ale w tym mo­men­cie się na nich nie sku­piał. Usły­szał bo­wiem agre­syw­ną wy­mia­nę zdań do­bie­ga­ją­cą zza uchy­lo­nych drzwi miesz­czą­cych się obok ka­na­py.

– … jak to nie masz po­my­słu. Nie mamy już wię­cej sub­stan­cji … to wy­myśl coś, wy­cią­gnij to z Grosz­ka! … nie chce, ha, dobre sobie … koń­czy nam się czas ona jest je­dy­nym ….

Ona, ten wyraz za­hu­czał w gło­wie Ro­ber­ta. Mogło cho­dzić o ja­ką­kol­wiek ko­bie­tę, ale on był prze­ko­na­ny, że mówią o Mai.

– … sze­fie, Elż­bie­ta czeka przy tyl­nym wej­ściu … ma coś gru­be­go … MAMY TO … za­płać … przej­mij łącz­ność … Gro­szek, sku­ba­ny Gro­szek …

Ro­bert pod wpły­wem im­pul­su po­chy­lił się do przo­du i wy­cią­gnął rękę by bar­dziej uchy­lić drzwi i wię­cej sły­szeć. Drzwi, ow­szem, roz­war­ły się nawet na oścież, jed­nak sta­ru­szek tra­cąc rów­no­wa­gę wy­lą­do­wał na pod­ło­dze i zro­bił to z nie­ma­łym ha­ła­sem. Kac­per wydał z sie­bie okrzyk zdu­mie­nia po czym ze­rwał się pomóc.

– Wszyst­ko do­brze? Może wezwę ka­ret­kę… – sier­żant nie wie­dział do końca jak się za­cho­wać. Pod­niósł wątłe ciało wujka i po­sa­dził go z po­wro­tem na fotel.

– Nie, to nic ta­kie­go. Nie przej­muj się chłop­cze, wiesz … – nie zdą­żył jed­nak do­koń­czyć bo usły­szał nad sobą głos.

– O pro­szę, witaj Ro­ber­cie. Nie są­dzi­łem, że jesz­cze kie­dyś się zo­ba­czy­my. Ostat­ni raz wi­dzie­li­śmy się prze­szło dwa lata temu – po­wie­dział ele­ganc­ki męż­czy­zna ubra­ny w gar­ni­tur, z oku­la­ra­mi na nosie i za­że­lo­wa­ną na bok grzyw­ką. – Miło cię znowu zo­ba­czyć. A prze­pra­szam, ale z panem chyba nie mia­łem przy­jem­no­ści – rzu­cił, po­da­jąc dłoń Kac­pro­wi.

– Wró­ci­my do tej roz­mo­wy – szep­nął chło­pak do ucha wujka, po czym od­kaszl­nął i po­wie­dział swoim na­tu­ral­nym głę­bo­kim gło­sem: – Sier­żant Kac­per Brzo­za, a pan w takim razie musi być Ada­mem Frygą? – za­py­tał.

– We wła­snej oso­bie. W takim razie widzę, że pa­no­wie są ro­dzi­ną. – Za­my­ślił się na chwi­lę. – W czym mogę pomóc?

– Za po­zwo­le­niem, mam parę pytań do­ty­czą­cych anten ra­dio­wych miesz­czą­cych się w pań­skiej pla­ców­ce. Jeśli je­stem do­brze po­in­for­mo­wa­ny, są trzy na te­re­nie ca­łe­go obiek­tu, tak?

– Tak, dwie z przo­du, a jedna przy par­kin­gu – od­po­wie­dział Adam i ge­stem za­pro­sił swo­ich gości do biura za szkla­ny­mi drzwia­mi. – Jak pan za­pew­ne wie, na wła­sny uży­tek ko­rzy­sta­my z nich je­dy­nie w ce­lach mar­ke­tin­go­wych. W więk­szo­ści są wy­naj­mo­wa­ne przez ze­wnętrz­ne in­sty­tu­cje jako na­daj­ni­ki po­pu­lar­nych tutaj ka­na­łów ra­dio­wych z dobrą mu­zy­ką. Chciał­by pan po­słu­chać? – mó­wiąc to włą­czył le­żą­ce na biur­ku radio i za­czę­ła cicho le­cieć me­lo­dia.

– Muszę zo­ba­czyć spis tych firm, mieć wzgląd do tego, co jest nada­wa­ne w da­nych go­dzi­nach, na ja­kich czę­sto­tli­wo­ściach, no i jesz­cze parę in­nych do­ku­men­tów, sam pan ro­zu­mie­nie, takie pro­ce­du­ry – za­koń­czył po­czci­wie Kac­per.

– Ależ oczy­wi­ście. Klau­dio! – krzyk­nął Fryga do swo­jej se­kre­tar­ki. – Za­pro­wadź pro­szę panów do po­ko­ju F13. Są tam kom­pu­te­ry ste­ru­ją­ce an­te­na­mi, tam też znaj­dzie­cie wszel­kie do­ku­men­ty z nimi po­wią­za­ne. Pra­cow­nik na miej­scu wszyst­ko po­ka­że – zwró­cił się już do roz­mów­ców i otwo­rzył szkla­ne drzwi by wy­pu­ścić ich z biura.

Ro­bert stał bli­żej wyj­ścia, więc wy­szedł pierw­szy. Adam wi­dząc, że Klau­dia od razu ra­czy­ła go zająć uprzej­mym small tal­kiem, za­trzy­mał w przej­ściu Kac­pra de­li­kat­nie ła­piąc go za ramię.

– Jak on się trzy­ma? Życie nie było dla niego ła­ska­we… – szep­nął.

– Raz go­rzej raz le­piej, dla­te­go z nim je­stem – od­po­wie­dział zwięź­le chło­pak.

– Nor­mal­nie nie po­zwo­lił­bym nie mun­du­ro­we­mu uczest­ni­czyć w tego typu spo­tka­niach, ale to i tak nie są ści­śle tajne do­ku­men­ty fir­mo­we – za­śmiał się krót­ko. – Może w ten spo­sób Ro­ber­to­wi uda się zmie­nić zda­nie o Ome­dze.

Kac­per tylko kiwną ze zro­zu­mie­niem głową i po­szedł w ślady wujka. Se­kre­tar­ka za­pro­wa­dzi­ła ich do od­po­wied­niej sali, przed­sta­wi­ła sie­dzą­ce­mu w nim pra­cow­ni­ko­wi, po czym wy­szła. Po­miesz­cze­nie nie było duże. Przy dwóch przy­le­ga­ją­cych ścia­nach znaj­do­wa­ły się szafy mru­ga­ją­cych kom­pu­te­rów, na wprost drzwi było nie­wiel­kie okno, a obok niego biur­ko z jed­nym krze­słem. Je­dy­nym zbęd­nym ele­men­tem w całym jego wy­stro­ju był mały pla­kat wi­szą­cy na ścia­nie przed­sta­wia­ją­cy astro­nau­tę-jeźdź­ca na księ­ży­cu. Kac­per od razu prze­szedł do rze­czo­wej roz­mo­wy. W uprzej­my, lecz kon­kret­ny spo­sób za­py­tał o pewne kwe­stie zwią­za­ne z jego śledz­twem, przej­rzał in­te­re­su­ją­ce go do­ku­men­ty i po­pro­sił o ksero nie­któ­rych z nich. W tym cza­sie Ro­bert stał pod pla­ka­tem i w ciszy przy­słu­chi­wał się całej roz­mo­wie. Po około pół go­dzi­nie wi­zy­ta wy­da­wa­ła się zmie­rzać ku koń­co­wi i wtedy pra­cow­nik imie­niem Do­mi­nik po­wie­dział:

– Widzę, że to­wa­rzy­szy panu w pracy pan Ro­bert – po­wie­dział nie­śmia­ło zer­ka­jąc w stro­nę sto­ją­ce­go z boku męż­czy­zny. – Prze­pra­szam za bez­po­śred­niość, ale tak się skła­da, że mia­łem przy­jem­ność pra­co­wać z pań­ską żoną. Nie mia­łem wcze­śniej oka­zji, ale chciał­bym prze­ka­zać panu szcze­re wy­ra­zy współ­czu­cia – po­wie­dział jed­nym tchem, jakby za­wsty­dzo­ny.

W Ro­ber­cie za­czę­ło się wi­ro­wać. Czuł się tak, jakby wła­śnie do­stał w brzuch z ba­zu­ki. Mimo, że w środ­ku wszyst­ko się w nim ko­tło­wa­ło, udało mu się za­cho­wać ka­mien­ną twarz i od­po­wie­dzieć:

– Dzię­ku­ję, jed­nak brak oka­zji na spo­tka­nie ze mną jest dość słabą wy­mów­ką. Odbył się jej rze­ko­my po­grzeb, na któ­rym pana nie było, ba, sam też przy­cho­dzi­łem tu nie­jed­no­krot­nie, pro­sząc o wi­zy­tę z współ­pra­cow­ni­ka­mi Mai i też pana nie spo­tka­łem. – Ostat­nie zda­nie nie­mal­że wy­krzy­czał przez za­ci­śnię­te zęby. Kac­per więc wtrą­cił się w słowo i cały czas spo­koj­nie pa­ku­jąc swoje do­ku­men­ty do torby po­wie­dział:

– Wujek cięż­ko re­agu­je na kwe­stie do­ty­czą­ce jego żony. Pro­szę wy­ba­czyć, ale pew­nie nie­świa­do­mie, po­ru­szył pan ten temat aku­rat w cza­sie rocz­ni­cy jej znik­nię­cia.

– Och tak. Tam­ten okres też nie był dla mnie za ko­lo­ro­wy – od­po­wie­dział już pew­niej­szym gło­sem Do­mi­nik nie sły­sząc pre­ten­sji w gło­sie po­li­cjan­ta. – No, tak czy siak, ostat­nio po­rząd­ko­wa­łem swoje stare tecz­ki w pracy i w jed­nej z nich zna­la­złem za­kle­jo­ną ko­per­tę z ręcz­nym na­pi­sem „Dla Ro­ber­ta”. Nie wiem co ona ro­bi­ła w moich rze­czach ale od razu roz­po­zna­łem pismo Mai. Oczy­wi­ście, jak tylko zna­la­złem li­ścik po­sta­no­wi­łem go panu za­nieść, ale jakoś tak od­kła­da­łem to w cza­sie … – Do­mi­nik ner­wo­wo za­czął prze­glą­dać po kolei szu­fla­dy w biur­ku. Nie na­le­żał do osób dba­ją­cych o po­rzą­dek jed­nak po ja­kimś cza­sie zna­lazł ko­per­tę. – Oczy­wi­ście jej nie otwie­ra­łem – po­wie­dział po­da­jąc Ro­ber­to­wi zna­le­zi­sko. Ten obej­rzał je z dwóch stron po czym scho­wał do za­pi­na­nej na guzik kie­sze­ni ko­szu­li.

– Czemu? Czemu do­pie­ro teraz mi ją pan prze­ka­zu­je? – za­py­tał.

– Eee, nie chcę żeby brzmia­ło to jak „nędz­na wy­mów­ka” ale jako pra­cow­nik Omegi zwią­za­ny je­stem dys­kre­cją za­wo­do­wą. No, po pro­stu nie po­wi­nien z nikim dzie­lić się moją pracą ani też udzie­lać in­for­ma­cji o moich współ­pra­cow­ni­kach.

– Jest pan woj­sko­wym czy che­mi­kiem w fir­mie pro­du­ku­ją­cej li­za­ki na ka­szel dla dzie­ci?! – sar­ka­stycz­nie za­żar­to­wał Ro­bert. Kac­per też py­ta­ją­co pa­trzył się na Do­mi­ni­ka.

– Prze­pra­szam, ale i tak już za dużo po­wie­dzia­łem – za­kło­po­tał się Do­mi­nik.

– Ależ nic nam pan nie po­wie­dział. Prze­ka­zał pan tylko list od zna­jo­mej, który, i tak, za­adre­so­wa­ny był do Ro­ber­ta, prze­cież to nie prze­stęp­stwo. A skoro jest to po­wią­za­ne ze spra­wą z prze­szło dwóch lat, na spo­koj­nie mnie­ma­na za­wo­do­wa etyka nie po­win­na już być aż tak ry­go­ry­stycz­na – dodał pew­nym gło­sem po­li­cjant. Do­mi­nik spu­ścił wzrok i upew­nił się, że za­rów­no drzwi jak i okno są za­mknię­te. Za­czął mówić ści­szo­nym gło­sem:

– Do pro­jek­tu zo­sta­łem przy­ję­ty w tym samym cza­sie co Maja. Po­cząt­ko­wo wszyst­ko wy­glą­da­ło nor­mal­nie, mie­li­śmy zna­leźć lek na cho­ro­bę, która ob­ja­wa­mi przy­po­mi­na­ła no­wo­twór, lecz nim nie była. Ata­ku­je or­ga­nizm po­wo­li, ale sku­tecz­nie, osta­tecz­nie do­pro­wa­dza­jąc do jego śmier­ci. Z po­cząt­ku za­czy­na się nie­win­nie – osła­bie­nie, bóle mię­śni, pro­ble­my z od­dy­cha­niem, rów­no­wa­gą. Potem jed­nak w jakiś spo­sób na­rzą­dy we­wnę­trze stają się nie­wy­dol­ne, z re­gu­ły pierw­szą ofia­rą jest serce. Nie ma tu jed­nak za­sa­dy okre­śla­ją­cej, kto jest w naj­więk­szej gru­pie ry­zy­ka, a w szpi­ta­lu i tak naj­częst­szym roz­po­zna­niem u pa­cjen­ta z tymi ob­ja­wa­mi jest bia­łacz­ka. Nasza grupa od­naj­du­jąc lek na tę cho­ro­bę miała wy­ka­zać rów­nież jej ist­nie­nie, być jed­no­znacz­nym do­wo­dem na od­róż­nie­nie jej od cho­rób no­wo­two­ro­wych. Maję naj­bar­dziej fa­scy­no­wa­ło, co po­wo­du­je ta­jem­ni­czą cho­ro­bę. Roz­ma­wia­ła z wie­lo­ma eks­per­ta­mi z wielu dzie­dzin, ale skła­nia­ła się ku hi­po­te­zie, że jest ona bez­po­śred­nio po­wią­za­na z sub­stan­cją po­cho­dze­nia ko­smicz­ne­go. Dla­te­go do­sta­ła prze­zwi­sko Gro­szek, od zie­lo­nych ko­smi­tów, któ­rzy mie­li­by in­fe­ko­wać ludzi. – Do­mi­nik uśmiech­nął się pod nosem ewi­dent­nie cie­pło wspo­mi­na­jąc tamte dni. – Przez wiele lat pra­co­wa­li­śmy nad zna­le­zie­niem for­mu­ły leku. Po dro­dze udało nam się zna­leźć kilka po­moc­nych związ­ków przy le­cze­niu samej bia­łacz­ki, jed­nak in­te­re­su­ją­ca nas cho­ro­ba cały czas po­zo­sta­wa­ła owia­na ta­jem­ni­cą. Sama praca była przy­jem­na i prze­bie­ga­ła bez więk­szych kom­pli­ka­cji. Do­pie­ro ja­kieś dwa, góra dwa i pół roku temu Maja stała się bar­dziej ma­ło­mów­na, w sen­sie, przy jej cha­rak­te­rze lep­szym by­ło­by okre­śle­nie, że mó­wi­ła mniej niż za­zwy­czaj. – Do­mi­nik po­zwo­lił sobie spoj­rzeć na twa­rze swo­ich słu­cha­czy z roz­ba­wio­nym spoj­rze­niem. – Niby nic się nie zmie­ni­ło, jed­nak na­pię­cie w po­wie­trzu było wy­czu­wal­ne. Maja też czę­ściej cho­dzi­ła na spo­tka­nia z dy­rek­cją i za­czę­ła zo­sta­wać po go­dzi­nach w pracy.

– No tak, to by się zga­dza­ło. Mniej wię­cej w tam­tym okre­sie Maja po­pro­si­ła mnie o od­bie­ra­nie jej z pracy i oczy­wi­ście to ro­bi­łem – po­my­ślał Ro­bert.

– Pew­ne­go piąt­ku Maja przy­szła wie­czo­rem do pracy, pa­mię­tam, bo dała mi dwie prób­ki krwi do ana­li­zy, po czym wy­szła. Ko­lej­ne­go dnia rano dy­rek­tor­stwo za­pro­si­ło nas do biura, dało do pod­pi­sa­nia do­ku­men­ty za­cho­wa­nia ta­jem­ni­cy za­wo­do­wej, po czym za­mknę­ło pro­jekt tłu­ma­cząc, że nie ma już na niego fun­du­szy. Oczy­wi­ście nie za­da­wa­łem pytań, bo brzmia­ło to roz­sąd­nie, a pa­pier­ko­lo­gii w fir­mach nigdy nie za dużo – Do­mi­nik się uśmiech­nął, Kac­per rów­nież. – No… może z po­cząt­ku wy­da­wa­ło mi się to wszyst­ko dziw­ne przez ten po­śpiech. Jed­nak, gdy trzy dni póź­niej, do­wie­dzia­łem się o śmier­ci Mai, zro­zu­mia­łem dla­cze­go tak szyb­ko za­mknię­to pro­jekt „REX”. Nie za­głę­bia­łem się w szcze­gó­ły. Pro­si­li tylko o usza­no­wa­nie jej śmier­ci i wy­sła­li nas na mie­siąc do od­dzia­łu w Ka­na­dzie. Wkrót­ce temat Mai ucichł, a na­tłok innej pracy szyb­ko wy­mu­sił za­po­mnie­nie o wcze­śniej­szym pro­jek­cie. Tak skoń­czy­łem jako nad­zor­ca anten ra­dio­wych. – Zro­bił chwi­lę ciszy wy­trzy­mu­jąc na sobie pio­ru­nu­ją­cy wzrok Ro­ber­ta. – Wiem, głu­pio wy­szło, ale na­praw­dę list zna­la­złem do­pie­ro ostat­nio. Jak, jak cze­go­kol­wiek byś po­trze­bo­wał, to je­stem do usług, Ro­bert – za­ją­kał się.

Sto­ją­cy cały czas pod ścia­ną astro­nom nie był zły na che­mi­ka. To była jed­nak za duża dawka in­for­ma­cji jak na jeden raz do prze­two­rze­nia. Dla­te­go je­dy­nie kiwną głową do męż­czy­zny po czym wy­szedł. Kac­per z po­li­to­wa­niem spoj­rzał na wujka i w miły spo­sób za­koń­czył roz­mo­wę z Do­min­kiem. Za­pew­nił go, że nie zro­bił nic złego dzie­ląc się z nimi tymi in­for­ma­cja­mi, po­dzię­ko­wał za do­ku­men­ty do­ty­czą­ce radia, a pod ko­niec nawet za­żar­to­wał po­wo­du­jąc uśmiech na jego twa­rzy. Parę chwil póź­niej po­li­cjant i Ro­bert sie­dzie­li już w aucie i wy­jeż­dża­li z par­kin­gu.  

 

Sie­dząc na sie­dze­niu pa­sa­żer­skim Ro­bert wy­cią­gnął z kie­sze­ni ko­per­tę i ją otwo­rzył. W środ­ku znaj­do­wa­ła się mała to­reb­ka her­ba­ty owo­co­wej a na od­wro­cie napis „GÓRY ZIMĄ, TWOJE BA­DA­NIA 17.05, WYPIJ HER­BA­TĘ”. Nic nie ro­zu­miał. Mu­siał po­my­śleć. W ciszy, którą tak bar­dzo lubił, a któ­rej tak bar­dzo mu teraz bra­ko­wa­ło.

– Gdzie je­dziesz!? – wy­krzy­czał nagle Ro­bert ock­nąw­szy się z za­my­śle­nia.

– Do szpi­ta­la, nie za­po­mnia­łem jesz­cze two­je­go upad­ku, a …

– Z całej tej sy­tu­acji zo­sta­ło ci w gło­wie tylko moje lek­kie po­tknię­cie?! Słu­chaj, za­wra­caj w tej chwi­li do mo­je­go domu i to naj­le­piej na sy­gna­le. – Kac­per jed­nak nawet nie zdjął nogi z gazu. – W ła­zien­ce mam leki na serce, któ­rych dziś z ner­wów za­po­mnia­łem łyk­nąć – skła­mał Ro­bert osią­ga­jąc swój cel. Sio­strze­niec za­wró­cił gwał­tow­nie na ron­dzie i na sy­gna­le po­gnał do domu na obrze­żach mia­sta, prze­kli­na­jąc cicho pod nosem. 

 

– Ła­zien­ka jest obok, leków nie ma w szaf­ce ku­chen­nej!

– Ale jest her­ba­ta! – wy­krzyk­nął Ro­bert do Kac­pra wy­cią­ga­jąc z szaf­ki gra­we­ro­wa­ny po­jem­nik na her­ba­ty. Jego wiecz­ko było za­ku­rzo­ne, od ponad dwóch lat stało bo­wiem nie­uży­wa­ne. Ro­bert był za­go­rza­łym ka­wo­szem, a je­dy­nie Maja w ich domu piła na­ło­go­wo her­ba­tę. Tym bar­dziej wię­cej, widok go­rącz­ko­wo wy­cią­ga­ją­ce­go her­ba­tę wujka prze­ra­ził sier­żan­ta. Chło­pak nie wie­dząc do końca, co robić po­szedł do ła­zien­ki i za­czął szu­kać wspo­mi­na­nych wcze­śniej leków. Ro­bert, nie przej­mu­jąc się ota­cza­ją­cym go świa­tem, otwo­rzył po­jem­nik i wy­sy­pał całą za­war­tość na blat ku­chen­ny. W więk­szo­ści bez­sze­lest­nie wy­pa­da­ły jedna za drugą to­reb­ki her­bat, jed­nak po ja­kimś cza­sie coś stuk­nę­ło o ku­chen­ne ka­fel­ki. Ro­bert ostroż­nie pod­niósł przed­miot. Była to fiol­ka la­bo­ra­to­ryj­na z na­kle­jo­ną ety­kie­tą „REX”. Wi­dział takie czę­sto, ale nigdy nie w pu­deł­ku z her­ba­ta­mi. W jed­nej ręce trzy­mał fiol­kę z nie­wia­do­mą sub­stan­cją w środ­ku, w dru­giej je­dy­ną po­zo­sta­wio­ną mu przez Maje no­tat­kę. Nor­mal­nie, prze­spał­by się ze swo­imi my­śla­mi, za­sta­no­wił i roz­wa­żył czy jego plany mają pod­ło­że ra­cjo­nal­ne. Jed­nak w tym mo­men­cie tę­sk­no­ta za żoną prze­wa­ży­ła. Ro­bert wsta­wił wodę w czaj­ni­ku, a do kubka wło­żył to­reb­kę ma­li­no­we­go Ram­seya, którą wy­cią­gnął z wnę­trza li­ści­ka. Gdy woda się za­go­to­wa­ła, zalał her­ba­tę. Dolał też tro­chę zim­nej wody, by szyb­ciej osty­gła. Na ko­niec wlał całą za­war­tość fiol­ki. Wziął kubek do ręki i pod­niósł go, jed­nak za­wa­hał się wziąć pierw­szy łyk. Z jed­nej stro­ny nie chciał żyć bez Mai i obie­cał sobie że po­dej­mie się każ­de­go za­da­nia, które daje cho­ciaż­by moż­li­wość ją od­na­leźć. Z dru­giej, bał się, że może rze­czy­wi­ście zwa­rio­wał, bo uwie­rzył w to, że zna­le­zio­na sub­stan­cja w szaf­ce na her­ba­ty jest ukry­tą wia­do­mo­ścią od Mai. Jego hi­sto­ria, o dziwo, skła­da­ła mu się w ca­łość. Ponad dwa lata temu po­je­chał z Mają na narty. Spe­cjal­nie wy­je­cha­li poza se­zo­nem, żeby omi­nąć tłumy. Za­wsze wy­bie­ra­li ustron­ne miej­sca, by rze­czy­wi­ście wy­po­cząć i pobyć ze sobą. Ten wy­jazd nie uło­żył się jed­nak po ich myśli. Już trze­cie­go dnia nie mieli siły wstać rano i pójść na stok. Śmia­li się, że do­pa­dła ich sta­rość. Po­zo­sta­ły ty­dzień spę­dzi­li bar­dzo sym­pa­tycz­nie – ko­rzy­sta­jąc z in­nych atrak­cji ho­te­lu ta­kich jak np. termy, jed­nak nie mieli siły zjeż­dżać na nar­tach.  Mie­siąc po ich nie­for­tun­nym wy­jeź­dzie Ro­bert do­koń­czył ar­ty­kuł na temat wy­so­ko­ener­ge­tycz­nych cząst­kach ko­smicz­nych opi­su­jąc praw­do­po­do­bień­stwo ich wy­stę­po­wa­nia w da­nych re­jo­nach na Ziemi. Był on krót­ki, jed­nak opie­rał się na naj­now­szych od­kry­ciach czą­stek tego typu. Te dwa wy­da­rze­nia – cho­ro­ba w gó­rach i pu­bli­ka­cja pracy, były tymi, o które mogło cho­dzić Mai w li­ście. Trze­cia na­to­miast wia­do­mość od żony od­no­si­ła się wła­śnie do niej samej. Może Maja po­łą­czy­ła ich nagłe po­gor­sze­nie zdro­wia z pro­mie­nio­wa­niem ko­smicz­nym – za­kła­da­jąc oczy­wi­ście, że mieli na tyle szczę­ścia by roz­pę­dzo­ne do ol­brzy­mich pręd­ko­ści cząst­ki prze­le­cia­ły przez ich ciała. Zna­la­zła ja­kie­goś typu le­kar­stwo i, no wła­śnie, co się z nią stało? Ro­bert pra­gnął to wie­dzieć. Nagle usły­szał zza ścia­ny zbli­ża­ją­ce się kroki Kac­pra i do­no­śne „Mu­si­my po­ga­dać”. Nie wia­do­mo, czy Ro­bert bał się, że ktoś go na­kry­je, czy po pro­stu się wy­stra­szył, ale po­śpiesz­nie przy­sta­wił kubek do ust i za­my­ka­jąc oczy, wypił całą her­ba­tę jed­nym tchem.

– Spo­koj­nie sta­rusz­ku, bo jesz­cze się udu­sisz. Nie zna­la­złem leków w ła­zien­ce, za to w koszu obok rzu­ci­ły mi się w oczy wy­tycz­ne od le­ka­rza. W skró­cie, coś w stylu „nie jest źle, jest fa­tal­nie” plus długa lista leków i za­le­ca­nych badań – wy­rzu­cił z sie­bie chło­pak jak za­wsze bar­dzo bez­po­śred­nio. – Kiedy za­mie­rza­łeś nas o tym po­in­for­mo­wać?

– Czy wy­glą­dam jakoś ina­czej? – spy­tał je­dy­nie Ro­bert.

– Odkąd tu je­stem je­steś wi­docz­nie zmę­czo­ny i bar­dziej, eee, z całym sza­cun­kiem, jakby otę­pio­ny, ale my­śla­łem, że to przez rocz­ni­cę, a nie przez to, że umie­rasz i to na no­wo­twór!

– Ale czy TERAZ coś się we mnie zmie­ni­ło? – na­ci­skał Ro­bert.

– Nie – od­po­wie­dział zgod­nie z praw­dą Kac­per po chwi­li za­sta­no­wie­nia. 

Ro­bert wes­tchnął zre­zy­gno­wa­ny. Spoj­rzał na po­ło­żo­ną na stole do­ku­men­ta­cję me­dycz­ną i po­wie­dział za­wsty­dzo­ny:

– Wiesz, chyba ze mną jest go­rzej niż my­śla­łem. Już po­łu­dnie – zer­k­nął na ze­ga­rek –  masz ocho­tę prze­je­chać się do baru? – za­py­tał za­smu­co­ny.

Kac­per nie miał serca od­mó­wić wuj­ko­wi. Po­je­cha­li na po­cząt­ku na obiad do piz­ze­rii, potem za­je­cha­li do baru i po­sie­dzie­li w nim tro­chę. W roz­mo­wie wy­szło, że młody po­li­cjant nie ma w cale w mie­ście tak dużo do ro­bo­ty. Jutro musi pod­je­chać jesz­cze do ob­ser­wa­to­rium i spraw­dzić tam­tej­sze an­te­ny, ale nie spo­dzie­wa się, że zaj­mie mu to wię­cej czasu niż w Ome­dze. Przed po­łu­dniem po­wi­nien już być wolny. Za­pro­po­no­wał więc Ro­ber­to­wi, że może się z nim za­brać w dro­dze po­wrot­nej i po­miesz­kać jakiś czas w gó­rach z Ame­lią. Astro­nom szyb­ko przy­stał na tę pro­po­zy­cje i obaj pa­no­wie udali się spać do swo­ich pokoi. O dziwo, Ro­bert nie miał pro­ble­mu żeby sa­mo­dziel­nie wstać z krze­sła i bez bólu ple­ców wejść na pię­tro. Cały czas krą­ży­ły mu jed­nak myśli w gło­wie…Gro­szek…Elż­bie­ta…ta­jem­ni­cza fiol­ka…Fryga.

 

***

Tej samej nocy …

– Cały czas bez zmian? – spy­tał Adam Fryga wcho­dząc do bia­łe­go po­ko­ju w sie­dzi­bie Omegi.

– Tak, stan Mai sta­bil­ny, nie­zmien­nie od dwóch lat – za­żar­to­wał cierp­ko le­karz ubra­ny w biały kitel pod­łą­cza­jąc nową kro­plów­kę do le­żą­cej w łóżku nie­przy­tom­nej ko­bie­ty. – Jed­nak wciąż nie je­ste­śmy w sta­nie jej wy­bu­dzić z tej dziw­nej śpiącz­ki.

Fryga usiadł w fo­te­lu go­ścin­nym i w ciszy wpa­try­wał się w twarz Mai.

– Wyjść! – wy­krzyk­nął. 

Po­cze­kał, aż za­mkną się drzwi za ostat­nim pra­cow­ni­kiem, po czym zła­pał za rękę le­żą­cą ko­bie­tę i za­czął mówić ści­szo­nym gło­sem.

– Byłaś bły­sko­tli­wym che­mi­kiem i za­an­ga­żo­wa­nym pra­cow­ni­kiem firmy. Za­wsze wy­bie­ga­łaś wprzód, a twoje po­my­sły po­zy­tyw­nie wpły­wa­ły na mój bu­dżet. Dla­te­go, nie je­stem w sta­nie pojąć co się w tobie nagle zmie­ni­ło, gdy po tylu la­tach wspól­nej pracy, nie tylko za­mie­rza­łaś opu­ścić Omegę, ale także mnie okraść! – Po­kle­pał ją po dłoni, po czym dodał spo­koj­nym gło­sem: – Chyba nie są­dzi­łaś, że bę­dziesz w sta­nie przede mną ukryć to, co do mnie na­le­ży. Och, na­iw­na, po­czci­wa Maju. – Uśmiech­nął się. – Za­pro­po­no­wa­łem ci uczci­wą współ­pra­cę, by­li­by­śmy bo­ga­ci! Za lek po­zwa­la­ją­cy aku­mu­lo­wać i wy­ko­rzy­sty­wać ener­gię z pro­mie­ni ko­smicz­nych, które co­dzien­nie bom­bar­du­ją naszą pla­ne­tę, głowy państw wy­da­wa­ły­by for­tu­ny. Po­myśl, jaki byłby to prze­łom dla woj­ska! Mia­łaś swoją szan­se. Teraz bo­ga­ty będę tylko ja. – Odło­żył jej rękę z po­wro­tem na łóżko i wy­pro­sto­wał się wład­czo. – Widać, mimo, że od­rzu­ci­łaś ponad dwa lata temu moją pro­po­zy­cję, mu­sia­ła cię ona na­tchnąć. W ciągu za­le­d­wie mie­sią­ca, przy­par­ta do muru przez wła­sną cho­ro­bę, wpa­dłaś na for­mu­łę leku, nad któ­rym gło­wi­li­ście się od lat. Pa­mię­tam tam­ten dzień. Byłaś cicha, sku­pio­na na swo­jej pracy. Nie wie­dzia­łaś tylko, że bacz­nie ob­ser­wo­wa­łem każdy twój ruch. Jak wy­bie­głaś tam­te­go wie­czo­ru z la­bo­ra­to­rium wie­dzia­łem, że od­na­la­złaś for­mu­łę leku. Prze­pra­szam za dra­stycz­ne me­to­dy, któ­ry­mi mu­sia­łem się po­słu­żyć, ale do­bit­nie okre­śli­łaś swoje sta­no­wi­sko jako nie­sko­rej do ko­ope­ra­cji. Nigdy już nie wró­ci­łaś do domu… i po ci to było. – Adam po­dra­pał się po ple­cach prze­ry­wa­jąc na chwi­lę swoje roz­my­śla­nia. Po dłuż­szej chwi­li za­czął opo­wia­dać: – Za­trzy­ma­ła cię ochro­na na par­kin­gu i przy­pro­wa­dzi­ła do mo­je­go biura. Stra­szy­łaś mnie po­li­cją, od­wo­ły­wa­łaś się do mo­ral­no­ści moich dzia­łań, a ja, je­dy­ne czego chcia­łem to dys­try­bu­cji leku, który zmie­ni świat. Nie za­przą­tam sobie głowy do czego bę­dzie on wy­ko­rzy­sty­wa­ny do­pó­ki mam kup­ców. Za­aran­żo­wa­nie wy­pad­ku i pod­ło­że­nie zwę­glo­ne­go ciała oka­za­ło się być dzie­cin­nie pro­ste. Pie­nią­dze dzia­ła­ją cuda, w szcze­gól­no­ści wśród miej­sco­wych po­li­cjan­tów. Ale naj­więk­szym pro­ble­mem oka­za­łaś się być ty! – wy­krzy­czał przez zęby. – W dniu, kiedy cię za­trzy­ma­łem po­sta­no­wi­łaś mil­czeć. Mimo do­stę­pu do two­ich no­ta­tek i mo­ni­to­ro­wa­nia two­jej pracy na każ­dym kroku, udało ci się za­ta­ić przede mną for­mu­łę leku. Po­my­śla­łem, że jesz­cze za­czniesz mówić, każdy się kie­dyś prze­ła­mu­je. Nie! – Ada­mo­wi pu­ści­ły nerwy. Wstał i drep­cząc po po­ko­ju wy­krzy­czał: – Za­pa­dłaś w cho­ler­ną śpiącz­kę jesz­cze tej samej doby co cię za­trzy­ma­łem! Pod­pi­sa­nych kon­trak­tów już nie mo­głem cof­nąć! – Prze­cha­dzał się teraz po po­ko­ju, a gdy ochło­nął znów usiadł na fo­te­lu. – Jakoś prze­trwa­łem tam­ten okres, ale łatwo nie było. Ba­da­nia two­je­go or­ga­ni­zmu po­zwo­li­ły na od­two­rze­nie, cho­ciaż w czę­ści, for­mu­ły leku. Za­wsze lep­sze to niż nic, co nie? – Po­pa­trzył się wprost na twarz le­żą­cej ko­bie­ty. – Tak było kie­dyś. Przy­sze­dłem jed­nak do cie­bie po­dzie­lić się pewną klu­czo­wą in­for­ma­cją. Zna­la­złem lep­sze­go wspól­ni­ka niż ty mo­gła­byś kie­dy­kol­wiek być. Ozna­cza to, że nie bę­dziesz mi dłu­żej po­trzeb­na. Tak, przy­sze­dłem się po­że­gnać. Za­baw­ne, bo nawet już byłem na twoim po­grze­bie. – Fryga mach­nął ręką. – Ale wra­ca­jąc do mojej no­win­ki. Nigdy się nie do­my­ślisz skąd po­cho­dzi mój wspól­nik – szcze­rze się ro­ze­śmiał. – Cho­ciaż nie, ty za­wsze po­dej­rze­wa­łaś ist­nie­nie ko­smi­tów. Te małe zie­lo­ne stwo­rzon­ka oka­za­ły się głup­sze niż mógł­bym przy­pusz­czać. Elż­bie­ta – za­ak­cen­to­wał imię, tak, by do Mai do­szło, że jest to jedna z za­ufa­nych zna­jo­mych Ro­ber­ta – prze­ka­za­ła mi in­for­ma­cję, że ob­ser­wa­to­rium za­re­je­stro­wa­ło trans­mi­sje z ko­smo­su, a przy­naj­mniej coś co mo­gło­by nią być. Tak, każdy ma swoją cenę, nawet po­czci­wa Elż­bie­ta. Na moje szczę­ście, po­za­ziem­ska in­te­li­gen­cja po­sta­no­wi­ła za­grać na no­sach na­ukow­cach SETI i wy­sy­łać nam in­for­ma­cje na o wiele krót­szych fa­lach niż ra­dio­we. Dla­te­go je­dy­nie in­sty­tut two­je­go męża, spe­cja­li­zu­ją­cy się w de­tek­cji pro­mie­nio­wa­nia na wy­so­kich czę­sto­tli­wo­ściach je za­re­je­stro­wał. Jed­nak w cza­sie, kiedy pro­fe­so­ro­wie roz­wa­ża­li, co zro­bić z otrzy­ma­ny­mi da­ny­mi, moja firma, dzię­ki se­kre­tar­ce, już na­wią­za­ła kon­takt trze­cie­go stop­nia z ko­smi­ta­mi. Szyb­ko ka­za­li nam przejść na me­tro­we fale do ko­mu­ni­ka­cji i na­uczy­li jak z szumu i in­nych sy­gna­łów wy­ła­py­wać ich ko­mu­ni­ka­ty. Z ha­sła­mi od Eli bez pro­ble­mu łą­czy­my się zdal­nie z kom­pu­te­ra­mi w ob­ser­wa­to­rium i nie­zau­wa­że­nie ko­mu­ni­ku­je­my się z zie­lo­ny­mi. No, pra­wie nie­zau­wa­że­nie. Był je­dy­nie u mnie młody po­li­cjant. Może nasze szy­fro­wa­nie nie jest aż takie ide­al­ne jak są­dzi­łem, ale sy­gna­ły i tak prze­sy­ła­my przez ta­le­rze z in­sty­tu­tu. O mnie się nie martw, je­stem bez­piecz­ny – dodał sar­ka­stycz­nie. – W za­mian za po­da­nie współ­rzęd­nych na­szej pla­ne­ty otrzy­mam pełną for­mu­łę leku, dzię­ki któ­re­mu lu­dzie nie będą za­pa­dać w śpiącz­kę, tak jak ty, a także in­for­ma­cje o bu­do­wie na­pę­dów ko­smicz­nych, broni naj­wyż­szej klasy i wiele in­nych cen­nych da­nych.

Gwał­tow­nie otwo­rzy­ły się drzwi i sta­nął w nich pra­cow­nik Omegi ubra­ny w gar­ni­tur z za­nie­po­ko­jo­ną miną i ta­ble­tem w ręku.

– No Maju musze koń­czyć, obo­wiąz­ki wzy­wa­ją. Że­gnaj. – Po czym kiw­nął do męż­czy­zny sto­ją­ce­go w drzwiach. – Mów.

– Spra­wa Ro­ber­ta nie po­to­czy­ła się po na­szej myśli. Pod­czas po­ran­nej in­spek­cji po­li­cyj­nej dyżur przy an­te­nach peł­nił dawny pra­cow­nik „Rexa”. Je­ste­śmy w trak­cie usta­la­nia na jakie te­ma­ty roz­ma­wia­li, ale jedno jest pewne. Po spo­tka­niu Ro­bert nie­mal­że wy­biegł na par­king. Chyba mo­że­my mieć kło­po­ty. Nie jest do­brze … – za­czął ner­wo­wo krę­cić głową.

– Chce mieć w prze­cią­gu pół go­dzi­ny na­gra­nia z kamer na lap­to­pie i wie­dzieć, o czym roz­ma­wia­li. I spro­wadź­cie mi tu tego pra­cow­ni­ka do cho­le­ry! – wrza­snął.

 

 

***

W tym samym cza­sie …

– Szu­kaj Ro­ber­ta! Do­wie­dzia­łam się, że w końcu prze­czy­tał wia­do­mość, którą mu zo­sta­wi­łam. Dwu let­nia męka słu­cha­nia zwie­rzeń Frygi w końcu przy­nio­sła ja­kieś owoce – wy­krzyk­nę­ła Maja z ca­łych sił. Jej przy­ja­ciel, usły­szaw­szy ją, od razu za­czął ska­no­wać prze­strzeń w po­szu­ki­wa­niu za­błą­ka­nej jaźni.

– Obyś miła rację, bo je­dy­nie go­dzi­ny dzie­lą nas od cał­ko­wi­te­go znisz­cze­nia two­jej pla­ne­ty – zdą­żył je­dy­nie rzu­cić w od­po­wie­dzi Przy­ja­ciel.

Po wielu go­dzi­nach po­szu­ki­wań Maja była wy­czer­pa­na. Już chcia­ła zre­zy­gno­wać i choć przez chwi­lę się prze­spać gdy usły­sza­ła:

– Jest! Nie mogę jed­nak go uspo­ko­ić i do niego do­trzeć.

Maja na­tych­miast do­tar­ła na miej­sce gdzie był Przy­ja­ciel. Fak­tycz­nie, od razu usły­sza­ła zna­jo­my głos, który cha­otycz­nie wy­krzy­ki­wał na wszyst­kie stro­ny „To sen, to tylko sen. Ro­bert, ty dur­niu, to tylko zły sen”. Ko­bie­ta od razu przy­po­mi­na­ła sobie wła­sne po­cząt­ki w Przed­sion­ku jed­nak nie są­dzi­ła, że wy­glą­da­ły one aż tak tra­gicz­nie.

– Wdech wy­dech, spo­koj­nie. To nie sen, na­zwa­łam to Przed­sion­kiem.

– Maja?

– Och Ro­ber­cie, jak ja za tobą tę­sk­ni­łam – po­wie­dzia­ła ura­do­wa­na Maja. – Wiem, to może się wy­da­wać tro­chę dziw­ne, ale mu­si­my spró­bo­wać ….

– Od­na­la­złem cię, już nic nie wy­da­je mi się dziw­ne. Wie­dzia­łem, wie­dzia­łem, że cię znaj­dę! Och Maju.

– Gdy­bym tylko mogła przy­tu­li­ła­bym się do cie­bie i już nigdy nie pu­ści­ła – od­po­wie­dzia­ła wzru­szo­na ko­bie­ta.

– Moż­li­we, że nie­dłu­go uda ci się to zre­ali­zo­wać – wtrą­cił się do roz­mo­wy Przy­ja­ciel, który cały czas stał z boku i przy­słu­chi­wał się całej roz­mo­wie. – Było nie­wie­le czasu, ale mam pe­wien po­mysł. Wy­sta­wię was, a ra­czej miej­sce z któ­re­go do­cie­ra­ją wasze głosy, na dużą dawkę pro­mie­nio­wa­nia, które by­ście na­zwa­li pro­mie­nio­wa­niem ko­smicz­nym. Moż­li­we, że zwięk­szo­na dawka ener­gii w wa­szym ciele wy­star­czy na prze­nie­sie­nie was tutaj w ca­ło­ści, mam na myśli także wasze ciało.

– Czy ja na pewno nie śnię? – spy­tał nie­pew­nie Ro­bert.

– Ro­ber­cie, to nie sen, zaraz wszyst­ko ci wy­tłu­ma­czę. Za­czę­ło się …

– Oj, Maju, wy­da­je mi się, że nie mamy na to czasu – wtrą­cił Przy­ja­ciel. – R-56 już wy­słał swoje ra­kie­ty na Zie­mię. Mamy ja­kieś nie­ca­łe osiem minut zanim dotrą do celu. Jak wasze ciała umrą, tutaj też prze­sta­nie­cie ist­nieć. De­cy­zję mu­si­cie pod­jąć teraz – za­koń­czył sta­now­czo.

Maja zgo­dzi­ła się. Ro­bert rów­nież nie wy­ra­ził sprze­ci­wu. Przy­ja­ciel za­pro­wa­dził ich do, jak to okre­ślił, pod­zie­mi tu­ne­lu cza­so­prze­strzen­ne­go i usta­wił przy jego wy­lo­cie. Star­sze mał­żeń­stwo nie było wsta­nie do­strzec ob­ra­zu – w Przed­sion­ku nie miało do­stę­pu do zmy­słu wzro­ku, jed­nak za­ufa­ło na słowo, że znaj­du­ją się w od­po­wied­nim miej­scu. Na­stęp­nie, je­dy­ne co mieli robić, to cze­kać. Cze­ka­li więc, albo na śmierć albo na uj­rze­nie sie­bie na­wza­jem w ta­jem­ni­czym czwar­tym wy­mia­rze. Ro­bert i Maja jako je­dy­ni wśród wszyst­kich ludzi mieli szan­se na oca­le­nie.

Koniec

Komentarze

Nie wy­ro­bi­łem się nie­ste­ty z betą, więc ko­men­tu­ję teraz :-)

Opo­wia­da­nie jest cał­kiem wcią­ga­ją­ce, nie dłuży się przez tych 50k zna­ków. Na plus z pew­no­ścią zwró­cił­bym uwagę na do­brze po­pro­wa­dzo­ne prze­sko­ki w nar­ra­cji i cie­ka­wie za­ry­so­wa­ne po­sta­ci – widać że to twoją mocna stro­na. Mia­łaś też kilka cie­ka­wych po­my­słów, przede wszyst­kim na rolę Przed­sion­ka.

Tro­chę zgrzy­ta mi na­to­miast fa­bu­ła jako ca­łość. Tro­chę zbyt wiele tu przy­pad­ko­wo­ści (ob­ser­wa­to­rium astro­no­micz­ne, la­bo­ra­to­rium bio­che­micz­ne, ob­szar in­ten­syw­ne­go pro­mie­nio­wa­nia, a wszyst­ko w jed­nym po­wie­cie) i ogra­nych mo­ty­wów (źli ko­smi­ci prze­chwy­tu­ją sy­gnał i chcą znisz­czyć Zie­mię, ale spra­wie­dli­wy ko­smi­ta przy­cho­dzi z po­mo­cą).

Po­dau­mo­wu­jąc, hi­sto­rii spodo­ba­ła mi się na po­zio­mie per­so­nal­nym wątku Ro­ber­ta i Mai, mniej jako ogól­na in­try­ga. Ale w ca­ło­ści cał­kiem przy­jem­na lek­tu­ra!

Hej, In­fi­ni­ty! Na po­kła­dzie mel­du­je się czwart­ko­wy dy­żur­ny!

 

Za­cznę od tego, co mi się po­do­ba­ło, czyli po­sta­ci. Mają spraw­nie na­kre­ślo­ne oso­bo­wo­ści i czuć, że nie są żadną ge­ne­rycz­ną wy­dmusz­ką. W ogóle, wątek po­zo­sta­wie­nia wia­do­mo­ści i forma re­la­cji mię­dzy Mają i Ro­ber­tem po­przez Przed­sio­nek budzi lek­kie sko­ja­rze­nia z fil­mem In­ter­stel­lar. Tu jest na­praw­dę faj­nie.

 

Teraz muszę nie­ste­ty tro­chę po­na­rze­kać.

 

W tek­ście jest za­trzę­sie­nie opi­sów, a do­dat­ko­wo wszyst­ko tłu­ma­czysz wprost i dość ło­pa­to­lo­gicz­nie. Nie bar­dzo mam moż­li­wość wczuć się w przed­sta­wio­ne wy­da­rze­nia, ani do ja­kich­kol­wiek wnio­sków nie mogę dojść sam. Zo­bacz przy­kła­do­wo frag­ment ze środ­ka opo­wia­da­nia:

Ro­bert jed­nak już go nie słu­chał. Roz­my­ślał. Tyle mie­się­cy wy­trwa­ło­ści się opła­ci­ło. Nowa i za­ra­zem je­dy­na po­szla­ka jaką do­stał po dwóch la­tach po­szu­ki­wań ide­al­nie wpa­so­wy­wa­ła się z jego pierw­szym po­dej­rze­niem – Omegą. Maja była od­da­na nauce, ale nie fir­mie. Lu­bi­ła swój ze­spół, ale nie ufała za­rzą­do­wi.

To wszyst­ko można było po­ka­zać, ale zde­cy­do­wa­łaś się mi (czy­tel­ni­ko­wi) to po­wie­dzieć. 

 

Przez to mo­men­ta­mi lek­tu­ra tro­chę mi się dłu­ży­ła, a umysł nie wcho­dził na wyż­sze ob­ro­ty (bo nie miał za bar­dzo nad czym pra­co­wać). Ce­gieł­kę do­ło­ży­ła tutaj też kwe­stia małej ilo­ści dia­lo­gów oraz licz­ne zbite ścia­ny tek­stu. Dla przy­kła­du, pierw­szy dłuż­szy aka­pit można spo­koj­nie roz­bić na ja­kieś pięć, może sześć mniej­szych. 

 

Nie­mniej, w ogól­nym roz­ra­chun­ku nie uwa­żam żeby czas po­świę­co­ny na lek­tu­rę był cza­sem stra­co­nym. Byłem dość za­cie­ka­wio­ny, w jakim kie­run­ku się to wszyst­ko roz­wi­nie. 

 

Dzię­ku­ję za po­dzie­le­nie się lek­tu­rą i życzę po­wo­dze­nia w dal­szej pracy twór­czej! :)

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

co uza­sad­nia­ło by szkło na pod­ło­dze. ← co uza­sad­nia­ło­by szkło na pod­ło­dze.

sta­rał się do­wieść(+,) skąd owo pro­mie­nio­wa­nie po­cho­dzi.

Oboje w stu pro­cen­tach od­da­ni byli nauce, ale o dziwo rów­nież w stu pro­cen­tach od­da­ni byli sobie na­wza­jem. ← po­wtó­rze­nie, uni­kaj

Uchy­bień jest wię­cej. Mo­żesz sama zna­leźć. Zajmę się czy­ta­niem. Prze­czy­ta­łem, mimo po­ty­ka­nia się na bra­kach prze­cin­ków i li­te­rów­kach. Nie­ste­ty, nie po­rwa­ło. Myślę, że na­stęp­ny Twój tekst bę­dzie lep­szy. Po­wo­dze­nia.

krzko­t1988 dzię­ki za ko­men­tarz. Fa­bu­ła w trak­cie pi­sa­nia była zmie­nia­na pa­ro­krot­nie i pew­nie to spo­wo­do­wa­ło pewne zgrzy­ty. Na­stęp­nym razem bar­dziej szcze­gó­ło­wo za­pla­nu­ję fa­bu­łę, zanim za­sią­dę do pi­sa­nia ;)

ce­za­ry­_ce­za­ry opisy były świa­do­mym za­bie­giem – miały na celu na­kre­śle­nie kli­ma­tu opo­wia­da­nia i sta­no­wić od­skocz­nię od po­wa­gi fa­bu­ły. Szko­da, że nie wy­szło tak, jak­bym chcia­ła. W ko­lej­nych opo­wia­da­niach po­sta­ram się ogra­ni­czać opisy, a do za­ba­wy nimi wrócę, kiedy będę bar­dziej bie­gła w ich sto­so­wa­niu.

Ko­ala­75 dzię­ki za zna­le­zie­nie błę­dów. Też mam na­dzie­ję, że każde ko­lej­ne opo­wia­da­nie bę­dzie lep­sze od po­przed­nie­go :P

Nowa Fantastyka